Inskie_Point_6_2012

20
InskiePoint Bezpłatny codziennik festiwalowy Nr 6 /2012 Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 91 441 75 00 Jaskinia zapomnianych snów ul. Poprzeczna 1 (budynek szkoły) Kino plenerowe (obok gospodarstwa rybackiego) wstęp wolny Klub Festiwalowy Restauracja „Srebrna Rybka” (obok Kina Morena) Bezpłatny dziennik festiwalowy 39. Inskie Lato Filmowe 17 sierpnia 2012 ` Biuro festiwalowe (w Kinie Morena) Bilety: normalny 14 zł ulgowy 12 zł koncerty 5 zł; 10 zł karnet w sprzedaży Gadżety festiwalowe: katalog 5 zł kubek 10 zł koszulka 35 zł J. Żukowska (komplet DVD) 25 zł SPIS TREŚCI: Wożąc pamią Barbarę ....................................... 2 Relacja ze spotkania z Andrzejem Grabowskim ............................................................................. 3 W kręgu zła (bez spoilerów) ............................. 4 Relacja ze spotkania z Maciejejm Żakiem........ 5 Supermarket. Sprzedamy to jako thriller ........ 5 Rzecz o smutnych dziwkach ............................. 7 Whores’ Glory - tryptyk ....................................8 Dziewczyny w mundurkach ............................. 9 Naziści. Erotyczne zło ...................................... 11 Wszystkie rybki śpią w jeziorze ...................... 12 Wielka kabała ...................................................13 Archeologia na żywym materiale.................... 15 Żmudne życie rodzinne .................................... 16 Babę zesłał Bóg ................................................. 17 Relacja z koncertu Przytuła i Kruk................... 17 Jak ich stworzył ................................................ 18

description

 

Transcript of Inskie_Point_6_2012

Page 1: Inskie_Point_6_2012

InskiePointB e z p ł a t n y c o d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

W n u m e r z e :

39. Inskie Lato Filmowe

Nr 6/2012

Kino Morenaul. Przybrzeżna 1tel. 91 441 75 00

Jaskinia zapomnianych snówul. Poprzeczna 1 (budynek szkoły)

Kino plenerowe (obok gospodarstwa rybackiego)

wstęp wolny

Klub FestiwalowyRestauracja „Srebrna Rybka”

(obok Kina Morena)

Bezpłatny dziennik festiwalowy

39. Inskie Lato Filmowe 17 sierpnia 2012`

Biuro festiwalowe(w Kinie Morena)

Bilety:normalny 14 złulgowy 12 złkoncerty 5 zł; 10 złkarnet w sprzedaży

Gadżety festiwalowe:katalog 5 złkubek 10 złkoszulka 35 złJ. Żukowska (komplet DVD) 25 zł

SPIS TREŚCI:

Wożąc pamią Barbarę ....................................... 2Relacja ze spotkania z Andrzejem Grabowskim ............................................................................. 3W kręgu zła (bez spoilerów) ............................. 4Relacja ze spotkania z Maciejejm Żakiem........ 5Supermarket. Sprzedamy to jako thriller ........ 5Rzecz o smutnych dziwkach ............................. 7Whores’ Glory - tryptyk ....................................8Dziewczyny w mundurkach ............................. 9Naziści. Erotyczne zło ...................................... 11Wszystkie rybki śpią w jeziorze ...................... 12Wielka kabała ...................................................13Archeologia na żywym materiale.................... 15Żmudne życie rodzinne .................................... 16Babę zesłał Bóg ................................................. 17Relacja z koncertu Przytuła i Kruk................... 17Jak ich stworzył ................................................ 18

Page 2: Inskie_Point_6_2012

Strona 2

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Specyficzna ińska atmosfera i se-lekcja filmów, tworzy wyjątkowo miłą, puchową kołderkę wokół polskich fabuł. Skrytykować czyjś film, to jak skrzywdzić człowieka, który jest tak miły i tak optymistyczny. Nadmiar piękna i dobra wzbudza opiekuń-cze uczucia. Kupiłem piękno świata przedstawionego w Jutro będzie le-piej. Przekonała mnie bajkowość Być jak Kazimierz Deyna. Ale wobec Pią-tej pory roku pozostanę zimno nie-czuły.

Doświadczony reżyser, Jerzy Do-maradzki, po okresie flirtu z Kinem Moralnego Niepokoju (Wielki Bieg) stał się na krótko czołowym skanda-listą epoki schyłkowego Jaruzelskiego (Łuk Erosa). Teraz postanowił zostać prowincjonalnym Brucem Beresfor-dem. Przedstawione więc nam zostaje Wożąc Panią Daisy à la polonaise, skrzyżowane z klasycznym kinem drogi. Zamiast Jessiki Tandy wystę-puje Ewa Wiśniewska. Jest wdową po niedawno zmarłym malarzu, która, pozbawiona dachu nad głową, wybie-ra się w długą podróż z Katowic nad morze w celu rozsypania prochów swojego męża. Morgana Freemana zastępuje Marcin Dziędziel, czołowy odtwórca ról przedstawicieli klasy ro-botniczej i drobnych przedsiębiorców. Tu gra byłego górnika, gołębiarza, który pod wpływem drgnienia emocji postanawia ją zawieźć w wyznaczo-ne miejsce. Możemy sobie wyobrazić ogrom szans, jakie wynikają z tego punktu wyjścia. Oto możemy mó-wiącego po „ślunsku” byłego pracow-nika najmniej rentownej dziś gałęzi przemysłu ciężkiego, skonfrontować

z wykształconą estetką wyrażającą się podręcznikową polszczyzną. Ka-towickiego robotnika dorabiającego graniem szlagierów na trąbce z wy-pierającą się wiejskich korzeni wiel-bicielką Verdiego. Dwójkę starszych ludzi zmagających się z poczuciem bycia niepotrzebnym. Stajemy oko w oko z materiałem, który potencjalnie, choćby i w komediowo-romantycznej formie, może miło poszarpać kilka polskich spraw. Jednak film sprytnie wymija podawane na tacy znaki zapy-tania, zadowalając się paroma starymi kalkami z amerykańskiego kina i zbyt łatwym pocieszeniem.

Twórcy obrazu obłudnie ogra-niczają wszystkie różnice istniejące między bohaterami w kwestii smaku. Rubaszny Ślązak musi wznieść się na poziom zbliżony do warstw tropos-fery, w której przebywa wdowa. Ona musi tylko zaakceptować jego upór. Wiktor budzi rozbawienie publiczno-ści przez swoje różowe koszule i czap-ki z daszkiem oraz swój siermiężny gust muzyczny. Oczywiście, wzbudza

sympatię. Działa to mniej więcej tak, jak w niedawnym Rezerwacie Łuka-sza Palkowskiego. W tamtym filmie za pozorną sympatią do mieszkańców Pragi kryje się okropny paternalizm, klepanie po główkach biedniejszych od nas. Tak samo w Piątej porze roku łapiący fuchy śląscy bezrobotni są za-bawni. Śmiesznie mówią, śmiesznie piją. Wdowa nie jest tak zabawna. Poza kilkoma momentami jej postać zmierza w kierunku innej irytującej hiperboli: wyobrażeń na temat eru-dycji, każących jej nazywać płynącego łódką rybaka Charonem.

Wszystko, co w tym filmie mogło być interesujące, utopiono w powo-dzi stereotypów i mało zabawnych żartów. Nie ratują go aktorzy. Ewa Wiśniewska, aktorka o wyjątkowej charyzmie, tu ogranicza się do lekkich uśmiechów górnymi zębami, poza tym nie wysila się szczególnie. Marian Dziędziel „dziędzieli”. Gra dokładnie to samo, jak w każdym innym filmie. Piąta pora roku zamiast wzruszać - nudzi.

Tomasz Rachwald

WOŻĄC PANIĄ BARBARĘ

Page 3: Inskie_Point_6_2012

Strona 3

I n s k i e P o i n t`

Pan Andrzej Grabowski to ujmu-jący gawędziarz. Myślę, że nikt nie podważy tej tezy, a już na pewno nikt z obecnych na spotkaniu z akto-rem. Już na samym początku przejął obowiązki prowadzącego, rozśmie-szając zgromadzonych anegdotami. Zacznijmy od tej, jak w ogóle znalazł się na festiwalu. Otóż kilka miesięcy temu dzwoni do niego organizator – Przemek Lewandowski – i pyta czy nie przyjechałby na festiwal. Aktor odpowiada, że jak najbardziej i na tym kończą się ich kontakty. Kilka dni temu pan Andrzej jadąc swoim Audi Q7 słyszy w radio, że właśnie rozpoczyna się festiwal w Ińsku i że jego gośćmi będą między innymi Ewa Kasprzyk i Andrzej Grabowski. „Co? Gdzie? Ja?” I już zaczął szukać dobrej wymówki. Jakby tu się wytłumaczyć? Może powiedzieć, że jest chory? Nic z tego. Żona dopilnowała, by aktor zjawił się na Ińskim Lecie Filmowym. Dużo tu było kokieterii. Pan Andrzej z satysfakcją opowiadał coraz więcej i więcej swych historii, zmieniając całe nasze spotkanie w swój prywatny ka-baret.

Po dykteryjkach z lat w Szkole Te-atralnej wspominał doświadczenia z reżyserami i swoje kreacje. W Pitbul-lu Patryka Vegi wcielił się w postać Gebelsa. Rola ta znacznie odbiega-ła od stereotypu Ferdynanda Kiep-skiego, z którym aktor był już wtedy kojarzony. Grabowski zaczął pieczo-łowicie przygotowywać się do zdjęć. Nowa kreacja w świecie filmu bywa często bardzo ryzykowna. Najważ-niejsze, by prócz maski postaci udało się znaleźć „to coś”. Pan Andrzej ma

na to swoją receptę. O roli powinno się przede wszystkim myśleć. To jego metoda. Rezultat, jak mogliśmy zo-baczyć na ekranie, był kapitalny. I ta zmiana wizerunkowa! Rola Gebelsa, poza pokazaniem ulubieńca telewi-dzów z zupełnie innej strony, dała przy tym wyraz jego wszechstronne-mu warsztatowi. To charyzma tej po-staci skłoniła Kubę Wojewódzkiego do okrzyknięcia aktora polskim Ge-nem Hackmanem.

Pan Andrzej przez pierwsze lata nie cierpiał swojej roli w Kiepskich. Przerastało go masowe utożsamianie go z postacią uciesznego, i co tu dużo pisać, przygłupiego obiboka. Recen-zenci i koledzy z branży również nie pomagali. Niektórzy nie zostawiali na nim suchej nitki. Często kojarzo-ny z serialowym bohaterem (niestro-niącym od alkoholu), otrzymywał od przypadkowo spotkanych wielbicieli propozycję wypadu na piwko. Aktor jednak, jak sam przyznaje, za piwem nie przepada. Z czasem pan Andrzej przekonał się do swojego bohatera. Na pytanie prowadzącego o najważ-niejszą dla niego kreację, odpowiada,

że nie może nie doceniać roli Ferdy-nanda Kiepskiego. I tu od razu kolej-na anegdota, jak to gdy był pewnego razu na podobnym spotkaniu (któ-rych swoją drogą nie znosi), podeszła do niego starsza pani, by chwyciwszy go mocno za ręce, życzyć mu długich lat życia, bowiem jest – jak rozemo-cjonowana wyznała – dla niej i całej okolicy, w której mieszka, radością życia. Że wszyscy oglądają. To był moment przełomowy. Pan Andrzej zupełnie zmienił nastawienie. Nie wstydzi się już, że gra w Kiepskich, bo wie, że robi to dla kogoś.

Andrzej Grabowski przyznaje, że rozśmieszanie to rzecz trudna. A już na pewno jego postać – choć się nie wydaje – jest bardzo wymagająca. A Kiepscy… No cóż… Są głupi. Może nawet „nadgłupi“. Ale właśnie przez ów wymiar absurdu w tej głupocie kryć się może jakaś mądrość – do-daje z uśmiechem aktor. A czy ma-rzy mu się jeszcze jakaś główna rola? Przez całe życie byłem drugoplanowy – odpowiada – nie chciałbym tego zmieniać.

Aneta Bryzek

JESZCZE KILKA DNI TEMU NIE PAMIĘTAŁ, ŻE TU BĘDZIE. RELACJA ZE SPOTKANIA Z ANDRZEJEM GRABOWSKIM

Page 4: Inskie_Point_6_2012

Strona 4

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Hotele, dworce i galerie handlo-we, w tym też supermarkety, są tak zwanymi nie-miejscami. Koncepcja Marca Augé, pomimo tego, że po-wstała jeszcze w latach 80., wciąż zdaje się aktualna i atrakcyjna dla wielu antropologów i socjologów. Nie-miejsca odwiedzamy właści-wie każdego dnia, nie osadzamy tam jednak, w żadnym wypadku, nawet fragmentu naszej tożsamo-ści. Jesteśmy w dużym stopniu zaznajomieni z tą przestrzenią i czynnie uczestniczymy w jej fizycz-nym zapełnianiu, jednak mimo to nie posiada ona dla nas większego znaczenia. Stajemy się w jej obrę-bie anonimowi, przez co bezpiecz-ni, bo niezauważalni. Projekcja najnowszego filmu Macieja Żaka, reżysera Rozmów Nocą, poddała w wątpliwość przedstawioną wyżej teorię – okazuje się bowiem, że są zarówno miejsca, jak i nie-miejsca, w których nie można czuć się w pełni bezpiecznym (licho nie śpi!).

Supermarket jest filmem nie-typowym w kontekście współcze-snych produkcji polskiej kinema-tografii: został niezwykle sprawnie zrealizowany pod kątem warszta-towym, nie przypominając kolejnej sztampy z amerykańskich filmów akcji. Powstał thriller, mocno i wiarygodnie osadzony w realiach środowiska, o którym opowiada.

Rzecz rozgrywa się w tytułowym supermarkecie w Noc Sylwestro-wą. Napięcie przed upragnionym domknięciem roku kalendarzo-wego daje się we znaki wszystkim

pracownikom bez wyjątku. Praca w tym miejscu dla wielu nie jest wyborem, a rodzajem konieczno-ści, której często się wstydzą. Tak dzieje się w przypadku główne-go bohatera, młodego klarnecisty Chimka. Chłopak ze zbolałą miną pracuje w grupie ochraniającej zacną konsumpcyjną mekkę, za-trudniony przez znienawidzonego, porywczego ojczyma (w tej roli, jak zawsze świetnie dobrany, Marian Dziędziel).

Sytuacja wyjściowa, wokół któ-rej zawiązuje się główna oś zda-rzeń, jest iście kafkowska – polska para, która przyjechała z Niemiec, zostaje okradziona na parkingu (złodzieje ukradli z ich auta aku-mulator). Spokojny i niezwykle racjonalny mężczyzna zostawia swoją żonę w ograbionym samo-chodzie i idzie na „chwilę” na za-kupy do supermarketu. Problem w tym, że stamtąd już nie powraca. Rozkręca się tym samym pokrętny mechanizm cierpienia, w którym

– wedle złotego patentu na wywo-łanie lęku i grozy – the innocent must suffer. Niewinny człowiek zo-staje posądzony o kradzież czegoś, czego de facto nie ukradł. Ma wziąć odpowiedzialność za coś, czego nie zrobił. Grupa ochroniarska czyni to oczywiście z premedytacją i z zim-ną krwią – przetrzymuje i traktu-je w bestialski sposób mężczyznę, który musi przyznać się do winy.

Największym atutem filmu jest balans pomiędzy wiarygodnością zdarzeń a jej brakiem (w pozytyw-nym znaczeniu). Niewiarygodne jest zapętlenie tej historii i spira-la strachu, jaką wywołuje u widza. Wiarygodne są emocje i reakcje wi-dzów. Niewiarygodne jest to, że pod idealnie wyściełaną powierzchnią przeterminowanego towaru z ga-zetki promocyjnej może rozgrywać się (nie)ludzki dramat. Aż chce się krzyknąć do postaci działających w ramach narracji z jakąś radą – co zrobić, żeby uciec z kręgu zła.

Diana Dąbrowska

W KRĘGU ZŁA (BEZ SPOILERÓW)

Page 5: Inskie_Point_6_2012

Strona 5

I n s k i e P o i n t`

Z reżyserem Supermarketu, Maciejem Żakiem rozmawiają Diana Dąbrowska i Kacper Jusz-czyk.

Diana Dąbrowska: Pana nowy film to duża zmiana w porówna-niu do ostatniego obrazu: Roz-mowy nocą. Skąd taki pomysł? Czy to rodzaj ewolucji twórczej?

Maciej Żak: Wyglądało to mniej więcej tak, że do poprzednich dwóch projek-tów, czyli Ławeczki i Rozmowy nocą zostałem wynajęty jako reżyser. Mó-wiąc krótko, spełniałem się jako re-alizator. Natomiast Supermarket jest z mojego punktu widzenia pierwszym pełnoprawnym projektem, produkcją, gdzie od samego początku do końca miałem nad wszystkim panowanie. Czyli w zasadzie mogę powiedzieć, że jest to mój autentyczny debiut autor-ski.

Kacper Juszczyk: Ponieważ sam też Pan przygotował scenariusz?

M.Ż.: Tak. Napisałem scenariusz. To znaczy, do Ławeczki również stworzy-łem scenariusz, jednak tutaj ta histo-ria jest przeze mnie po prostu wymy-ślona, nakręcona i wyprodukowana.

D.D.: Podczas spotkania padło stwierdzenie, że jest to thriller. Jakkolwiek jest to całkowicie słuszna opinia, daje się też w filmie wskazać fragmenty po-chodzące z różnych gatunków. Mamy romantyczne klisze, czy-li sytuacje pomiędzy kasjerką, a głównym bohaterem. Mamy także przedstawioną pracę tytu-łowego supermarketu, widzimy, jak on na co dzień „żyje”. K.J.: Pojawiło się na widowni również hasło: film społeczny.

D.D.: Mamy gdzieś w tle też mo-tyw komediowy. Jak to udało się Panu zrównoważyć?

M.Ż.: Czy to się udało, oceni już pu-bliczność. Natomiast od samego po-czątku zakładałem przemieszanie dramatycznej historii z głównego wąt-ku z sytuacjami z bardzo realistycznej, znanej wszystkim przestrzeni, jaką jest supermarket. Wiedziałem, że w miejscu, gdzie codziennie tysiące lu-dzi dokonuje zakupów, nie można uniknąć realnych sytuacji. Życie dyk-tuje bardzo różne temperatury na-szych spotkań, od bardzo śmiesznych, do wręcz tragicznych. Chodziło o zde-rzenie świata normalnych, życiowych sytuacji, często komicznych, z nara-stającym coraz bardziej niepokojem. Zderzeniem, które powoduje wśród bohaterów sytuację tragiczną, jak w tragedii greckiej. Oczywiście nie chcę

SUPERMARKET. SPRZEDAMY TO JAKO THRILLER

Po projekcji dobrze przyjętego przez ińską publiczność filmu Su-permarket Macieja Żaka odbyło się spotkanie z reżyserem. Na początku rozmowa skierowała się w stronę sce-nariuszowych inspiracji, które, jak się dowiedzieliśmy, były dość błahe w po-równaniu z końcowym efektem. Była to historia młodego człowieka zatrzy-manego przez ochronę supermarketu. Dalszy research doprowadził reżysera i scenarzystę filmu do strony osób po-szkodowanych w supermarketach, na której było około 50 000 relacji i zgło-szeń. Maciej Żak wspominał również

o ochroniarzach, których środowisko próbował lepiej poznać. Tłumaczył, że mimo wrażenia, które można wynieść z filmu, są to całkiem normalni ludzie, jedynie z powodu sytuacji panującej w firmach ochroniarskich i supermarke-tach zmuszeni do „nienormalności”.

Kolejne pytania publiczności mia-ły na celu ustalenie gatunku, któremu film jest najbliższy. Ze względu na wiarygodność i szczegółowość przed-stawienia środowiska ochroniarzy oraz zaplecza supermarketu do filmu przylgnęła etykietka „społecznego”. Sam reżyser przekonywał jednak, że

Kacper Juszczyk

RELACJA ZE SPOTKANIA Z MACIEJEM ŻAKIEM – AUTOREM FILMU SUPERMARKET

całkowicie szedł w stronę kina gatun-ków, a dokładniej thrillera.

Komplementowano także skład aktorski. Szczególne wrażenie zrobiły role Mariana Dziędziela oraz Mikołaja Roznerskiego – młodego aktora, tuż po szkole. Co więcej, okazało się, że w filmie zagrał syn i córka reżysera.

Padło również pytanie o realizację zdjęć w supermarkecie, o czym więcej dowiedzą się Państwo w wywiadzie z Maciejem Żakiem, do którego lektury serdecznie zapraszamy.

Page 6: Inskie_Point_6_2012

Strona 6

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w yużywać tutaj takich porównań, nato-miast los bohaterów jest w pewnym sensie jakby nieunikniony. Zaczyna się od codziennego banału, a kończy na czymś bardzo dramatycznym. To było moje założenie od początku. K.J.: Jeśli chodzi o realizację, to czy supermarket, w którym dzieje się większość akcji, to wy-budowana scenografia, czy może wynajęty obiekt?

M.Ż.: Sytuacja była o tyle skompliko-wana, że niezwykle trudno było zna-leźć obiekt naturalny, czyli wielką salę sprzedażową. Ciężko byłoby uwierzyć, że ta historia może wydarzyć się w sklepie o małym formacie. W związku z tym walczyliśmy, aż do upadłego o to, by znaleźć sieć, która zgodziłaby się wpuścić nas do tak dużego obiek-tu. Było to na tyle skomplikowane, że przygotowywani byliśmy nawet na budowanie części sklepu. Oczywiście to najgorszy wariant dla realizatorów.

K.J.: I najdroższy…

M.Ż.: Z jednej strony najdroższy, a z drugiej nie uzyskalibyśmy tej skali, na której tak nam zależało. Rzutem na taśmę, po paru tygodniach walki, uzy-skaliśmy zgodę na realizację w sklepie wielkopowierzchniowym. Oczywiście, realizowaliśmy te zdjęcia w nocy. Na-tomiast wszystkie zdjęcia, poza salą sprzedaży, czyli zaplecza, korytarze i tak dalej, realizowane były już w sce-nografii budowanej.

K.J.: Dlaczego na dystrybucję będziemy musieli czekać ponad pół roku?

M.Ż.: Mieliśmy szansę wchodzić bły-skawicznie po realizacji filmu, czyli w lutym 2012. To byłoby kompletnie

szalone i bardzo trudne ze względów czysto marketingowych. Po pierwsze, dystrybutor uznał, że Supermarket, którego akcja toczy się na przełomie roku, jest filmem zimowym, więc do-brze byłoby puścić go w podobnym terminie. Dwa, od września do grud-nia wchodzi siedem polskich filmów z Gdyni. Trzeba sobie uświadomić: siedem filmów to jest siedem tygodni. Siedem tygodni to niemal dwa mie-siące. Czyli prawie co tydzień mamy premierę polskiego filmu. A są jeszcze przecież zagraniczne. Myślę, że już tutaj powstał jakiś podział polskiego rynku i musimy sobie po prostu uła-twić sprzedaż. No a po trzecie – to bardzo dobry termin dla filmu. Su-permarket na szczęście nie dotyczy żadnej bieżącej sytuacji. W związku z tym, przy swojej uniwersalności, to, że wejdzie w styczniu lub w lutym 2013 – będzie tylko dla niego lepsze. A my mamy szansę na przygotowanie lep-szej promocji.

K.J.: Ciężko zdobyć pieniądze na film? To nie jest w Polsce chyba takie proste?

M.Ż.: Nie, ale nie tylko w Polsce. My-ślę, że w ogóle na świecie nie jest łatwo zdobyć pieniądze na film. Według mnie jest to kwestia tego, czym jesteśmy w stanie przekonać osobę, która wyłoży pieniądze. Jeżeli historia jest ciekawa i w jakikolwiek sposób interesująca, to ci, którzy mogą wyłożyć kasę, po prostu się znajdują – niezależnie, czy to Polski Instytut Sztuki Filmowej, czy prywatny sponsor lub inwestor. Także Polska nie jest jakimś specyficznym miejscem na Ziemi. Po prostu odnajdujemy się na własnym rynku i o to walczymy. Czy jest to 50%, które da nam Polski Insty-tut Sztuki Filmowej, a resztę ktoś jesz-cze dołoży, czy 80, 90%. To zależy od historii oraz umiejętności sprzedaży.

K.J.: Film był kręcony na taśmie czy może w technologii cyfro-wej?

M.Ż.: Film jest kręcony na taśmie. Za-bawne, bo jesteśmy ostatnim filmem, który został w Synchro Labie zrealizo-wany na taśmie.

K.J.: Wszyscy przeszli na zapis cyfrowy?M.Ż.: Już powoli tak. Myślę, że 90%. Wymuszają to kwestie ekonomiczne. Co więcej, technologia cyfrowa daje szersze możliwości dla reżysera – w ilości dubli, czy współpracy z aktorem. Następny film będę już robił na cyfrze, mam porównanie, ponieważ robiłem filmy na obydwu nośnikach. Nie mam też jakiegoś wielkiego sentymentu, bo chociaż jestem bardzo wyczulony na obraz, to myślę, że ważna jest przede wszystkim historia.

D.D.: Oglądałam Pana opowieść z pozytywnym zdziwieniem. Weźmy na przykład sceny z eki-pą ochroniarską – oglądam dużo polskich filmów, ale ta była nie-samowita. Aktorsko: Zieliński – świetny, Dziędziel – świetny. I to zakończenie… Jest jednak kwe-stia Pana – jako autora, który pisał też scenariusz. Odniosłam wrażenie, że niejako zabrakło tego autorskiego piętna na koń-cu.

M.Ż.: Ona jest, ale wpisana w całość filmu. Na film nie pracuje tylko koń-cowe 10-15 minut, ale całość. Myślę, że to, co było dla mnie ogromnie waż-ne, to stawanie wobec dylematów, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Ja, czy Pani, czy kolega – każdy z nas inaczej by na to zareago-wał. Jeden by wybiegł, drugi krzyknął, trzeci zastrzelił, a czwarty kogoś za-

Page 7: Inskie_Point_6_2012

Strona 7

I n s k i e P o i n t`

Dokument, którego reżyserem i autorem scenariusza jest Micha-el Glawogger, wszedł na ekrany 2 września 2011 roku. Film przedsta-wia życie prostytutek w trzech róż-nych miejscach świata. W każdym z nich warunki życia i pracy są skraj-nie różne.

Pierwsza część ukazuje Bangkok. Tu pracują tzw. „luksusowe prosty-tutki“. Luksusowe, ponieważ prze-chodzą specjalne szkolenia, zaj-mują się nimi wizażyści, fryzjerzy i kosmetyczki, a także inni specjaliści od wizerunku. Ich wygląd zewnętrz-ny, przy zachowaniu pewnej miary, może imponować. Dziewczyny te to najczęściej młode Azjatki. Niektóre z nich mają swoich chłopaków, ro-dziny; inne to singielki, dla których najważniejsza jest zabawa w noc-nych klubach. W pracy każda z nich traktowana jest przedmiotowo. Sia-dają w wielkiej sali, przypominają-cej fragment trybun z hali sporto-wej – tak, by wszystkie było dobrze

widać. Mają przypięte do ubrań numery (co mocno mną wstrzą-snęło) i według tych numerów są wywoływane przez mikrofon. Zza szyby oglądają je, zupełnie jak w zoo, zainteresowani mężczyźni, naj-częściej żonaci i zamożni. „Klien-ci” mogą przebierać w „ofertach” i wybrzydzać, co powoduje że dziew-czyny rywalizują między sobą. Gdy poczują na sobie wzrok potencjal-nego zainteresowanego, zaczynają się mizdrzyć i wdzięczyć. Im więcej klientów, tym większe zarobki. Za-skakująco w tym kontekście brzmi wypowiedź jednej z nich: w rozmo-wie z koleżanką narzeka na to, że jej chłopak zbyt często pragnie się z nią kochać, a ona nie jest maszyną. Inna wypowiedź, która zwraca uwa-gę i dowodzi, jak bardzo można po-mylić człowieka z dmuchaną lalką:

[alfons] — Spójrz, ile mamy pięknych dziewcząt!

[klient] — A jest COŚ nowego?

Dziwek rywalizujących ze sobą o status najczęściej wybieranej jest tak wiele, że klienci mogą przebie-rać w nich jak w owocach na rynku,.

Co motywuje młode dziewczyny do takiego sposobu życia? Wydaje się, że głównie pieniądze – dużo o nich mówią i wciąż jest ich za mało. Niektóre z nich chcą dodatkowo pracować w weekendy. Istotną rolę dla większości z prostytutek por-tretowanych w dokumencie Gla-woggera odgrywa przy tym wiara. Dziewczyny codziennie przed pracą modlą się o wielu klientów. Jedna z nich prosi: „daj nam pieniądze, szczęście, wszystko, co dobre i pięk-ne”.

Drugie miejsce, a jest nim Fa-dipur w Bangladeszu, diametralnie różni się od poprzedniego. Nie ma tu luksusowych pokoi, kasy, w któ-rej płaci się za usługi. Są slumsy. Prostytutki mieszkają w barakach, w fatalnych warunkach. W ich życie

Agnieszka Piąstka

RZECZ O SMUTNYCH DZIWKACH

mordował. Opisuję po prostu pewną sytuację, która moim zdaniem jest realna i możliwa w każdej chwili. I to jest straszne. Są miejsca w których czujesz się bezpiecznie, ale to tylko pozory – supermarket. D.D.: Jest Pan zadowolony z od-bioru tego filmu i dzisiejszego spotkania?

M.Ż.: Ten film wywołuje emocje. Po-woduje, że ludzie dyskutują. Są za lub przeciw, więc jeśli chodzi o emocje je-stem zadowolony.

K.J.: Jest takie przeświadczenie, że tą „pierwszą” szkołą filmową w Polsce jest łódzka Filmówka.Ostatnio widziałem na przeglą-dach etiud studenckich filmy z Łodzi i z katowickiej szkoły fil-mowej, w której Pan studiował. Moim zdaniem katowickie etiu-dy były zwyczajnie lepsze. W ja-kim stopniu twórczość po szkole jest determinowana miejscem studiów i osobami wykładow-ców?

M.Ż.: Ja bym jakoś nie przywiązywał wielkiej wagi, do tego, gdzie kto stu-

diuje. To kwestia osobowości i pew-nego zbiegu okoliczności, że do danej szkoły przychodzą tacy a nie inni lu-dzie. Nie da się nauczyć zawodu re-żysera czy operatora. To trzeba mieć w sobie. Można pomóc. Trochę lepiej lub gorzej. Potem i tak przychodzi weryfikacja w postaci planu zdjęcio-wego. Ktoś może być fantastyczny na studiach, a wcale nie zostać wybitnym twórcą. I tyle.

K.J.: Dziękuję za rozmowę.

Page 8: Inskie_Point_6_2012

Strona 8

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w ywkradła się bieda. Pełno tu agresji, rozpaczy, bezsilności.

Dziewczyny trafiają do domów publicznych często jako dzieci, sprzedawane przez własnych rodzi-ców lub opiekunów. Muszą same zarobić na utrzymanie. Nie mogą stąd odejść, bo wiąże je umowa. Zresztą i tak nie miałyby dokąd. Nie da się uwolnić z tego piekła. I to jest zasadnicza różnica – te kobiety nie mają wyboru. Urodziły się w dziel-nicy burdeli, z lepszych dzielnic miasta są przeganiane, wytykane palcami (mimo że właśnie stam-tąd przychodzą ich klienci). Matka mówi o swojej córce: „ona nie ma żadnego wyboru – zostanie dziw-ką”. Takie są realia. Kobiety i dzieci są w pełni świadome własnego po-łożenia i gdyby tylko miały szansę,

Michael Glawogger nie stawia zde-cydowanych tez ani nie narzuca odau-torskiego komentarza – on obserwuje. Taką ma metodę. W Śmierci człowie-ka pracy obserwował robotników z Ukrainy, Indonezji, Nigerii, Pakistanu i Chin, funkcjonujących w nieludzkich warunkach, pozbawionych podstawo-wych praw i ochrony, etosu czy łącz-ności z wytworami swojej pracy.

Podobną metodę zastosował tym razem w filmie o prostytutkach. Do-kumentując określone fragmenty rze- czywistości nie pokazuje nic poza nią, nie prowadzi linearnej narracji na temat skutków, przyczyn, czy możli-wości porzucenia zawodu; nie śledzi losów życiowych konkretnych posta-ci. Trzy kraje, trzy języki, trzy religie.

Można to odczytywać jako konstruk-cję otwartą, podatną na interpretacje. Kamera odwiedza nie „uliczne” dziw-ki, ale zorganizowane miejsca, przed-siębiorstwa, całe dzielnice „rozkoszy” w Tajlandii, Bangladeszu i Meksyku. Obserwujemy rodzaj wymiany han-dlowej, która następuje pomiędzy „klientami” a „usługodawczyniami”, oraz funkcjonujących pomiędzy nimi pośredników.

W Tajlandii numerowane kobie-ty oglądane są i wybierane zza szyby, mają własnego fryzjera, wizażystę i kasę fiskalną. W Bangladeszu w por-tretowanej dzielnicy wytwarza się coś w rodzaju zamkniętego obiegu; mieszkają tam całe rodziny i żeby je utrzymać, córki automatycznie „po-

dejmują fach” swoich matek, pozo-stając zależne od czegoś w rodzaju „burdelmamy”. W Meksyku tzw. Zona to dzielnica pokoi „na przychodne”, korzystający z nich ojcowie przywożą swoich synów na inicjację seksualną – kolejny obieg się zamyka. Do kamery o swoich, bardzo różnych, motywa-cjach, korzyściach i stratach, opowia-dają kobiety i mężczyźni. Teoretycznie pokazane są wszystkie punkty widze-nia. Odnosimy wrażenie, że możliwe jest dokonanie analizy danej kultury poprzez system, w jakim funkcjonuje sfera usług seksualnych i przez pod-słuchane rozmowy osób w niego uwi-kłanych.

Spojrzeć można też z drugiej stro-ny – realizatorom wytknąć lenistwo i cynizm. Obrazy kolejno z Tajlandii,

Marta Madejska

WHORES’ GLORY — TRYPTYK

ich życie mogłoby wyglądać ina-czej. Pomimo że zajmowania się tą profesją, potrafią nadal śmiać się, tańczyć, zakochiwać się, wierzą w swojego boga, paradoksalnie mają jakieś zasady.

Ostatnie z miejsc to Zona w Meksyku. Tutaj dziwki mieszkają w pawilonach. Stojąc w otwartych drzwiach, czekają na swych klien-tów. Są w różnym wieku. Mają za-sady: nie zakochują się w swych klientach, nie zdradzają imion. Wy-glądają na zagubione i nieszczęśli-we, choć oczywiście nie wszystkie. Niektóre są zadowolone z takiego życia, chętnie opowiadają o swoich przygodach seksualnych. Niektóre z nich zwiedziły spory kawałek świata prowadząc swój żywot dziwek-wę-drowniczek.

Najbardziej zapada chyba jednak w pamięć ostatnia scena dokumen-tu. Dwie dziwki, przyjaciółki, spę-dzają czas w pokoju jednej z nich. Palą jakiś narkotyk. Jedna z nich, która mówi o tym, że są przegrane, ma na plecach wytatuowaną Santa Muerte (święta Śmierć). Ostatnie słowa filmu brzmią: „Jest grudzień. Boże Narodzenie. Prezenty dla całej rodziny. A my?” Druga z nich od-powiada: „My mamy przejebane”. Tym „optymistycznym akcentem“ kończy się dokument, który warto obejrzeć, chociażby po to, żeby się przekonać, jak te same patologiczne zjawiska różnią się od siebie w za-leżności od warunków społecznych, ekonomicznych i co mają do powie-dzenia ludzie, którzy znaleźli się w samym ich środku.

Page 9: Inskie_Point_6_2012

Strona 9

I n s k i e P o i n t`

Pocałunek Putina, dokument po-święcony młodzieżowej organizacji rosyjskiej Nasi oraz Combat Girls. Krew i honor, film fabularny traktują-cy o niemieckich neonazistach, więcej chyba łączy niż dzieli. I jest to coś wię-cej niż uczynienie centralną postacią filmu młodej dziewczyny.

Twórcy, koncentrując się na posta-ciach kobiecych, decydują się na zbu-dowanie specyficznego portretu cha-rakteryzowanych przez siebie grup. Tak proputinowska młodzieżówka, jak nieformalne grupy neonazistow-skie są zorganizowane wokół i dla mężczyzn; to oni są w centrum, jako liderzy i ideolodzy i jako obiekty ero-tycznej fascynacji. Tym ciekawsze jest opisanie owych grup niejako z pozycji

marginesu; dziewczyny znajdują się wewnątrz organizacji, mogą w nich nawet pełnić istotne role, ale sytuują się na znacznie słabszej, nieuprzywile-jowanej pozycji. Te dwa filmowe por-trety warto zestawić ze sobą również dlatego, że są (mimowolnym?) obra-zem patriarchatu w pigułce.

Masza, bohaterka rosyjskiego do-kumentu, jako nastolatka przyjeż-dża z prowincji do dużego miasta. W średniozamożnym domu nie mówiło się o polityce, stąd zaangażowanie w działania Naszych wydaje się tyleż na-iwne, co szczere. Konfrontowana z co najmniej kontrowersyjnymi akcjami organizacji broni jej członków, mó-wiąc, że to uzdolniona młodzież, która inaczej nie znalazłaby sobie zajęcia.

Mimo, że znosi wiele dla bycia w gru-pie, jest zbyt mało radykalna (świad-czy o tym jej przemówienie na zjeź-dzie delegatów). Dziewczyny takie jak Masza, wedle rządzących grupą reguł, nadają się co najwyżej do bycia ozdo-bą – spikerką czy rzeczniczką. Jest ładna i ma duże piersi, mogłaby więc też zostać szpiegiem w opozycyjnych strukturach – o co początkowo zosta-je posądozna, gdy w związku z karierą dziennikarską zaczyna obracać się w kręgach opozycji. Co ciekawe, dokład-nie tak samo jak w Naszych, trafia tam pod skrzydła mentora w średnim wie-ku; wprawdzie nie nazwany, daje się jednak wyczuć jakiś rodzaj pensjonar-sko-erotycznej fascynacji.

Dagmara Rode

DZIEWCZĘTA W MUNDURKACH

Bangladeszu i Meksyku są na nierów-nym poziomie – wybrane miejsca są różnej kategorii, a realizatorzy inge-rują w ich życie do takiego stopnia, na który pozwalają granice kulturowe i możliwości pieniądza. Nie czuć w tym jednak szacunku dla danej kultury – granice zachowano, bo zbyt groźne

lub czasochłonne byłoby ich przekra-czanie. Estetyzacja podkładem mu-zycznym i ewidentnie inscenizowana scena końcowa wywołują konsterna-cję, może nawet lekki niesmak i po raz kolejny – pytanie o sposoby konstru-owania filmu dokumentalnego, który pozostaje pozornie przezroczysty.

Wybór krajów być może podyk-towany był chęcią pokazania przy-padków, w których pozycja kobiety jest skrajnie podrzędna (a ukazana prostytucja potrafi, paradoksalnie, w tym samym stopniu zniewolić, co wyzwolić). Zgadzam się tu jednak ze zdaniem Macieja Drygasa (zob. nr 4 Ińskie Point) – takie spojrzenie za-wsze pozostanie powierzchowne, choć zdaje się Glawogger wyszedł z założe-nia uniwersalizmu tematu. Być może stracił wiele ciekawych spostrzeżeń, odwracając wzrok od własnego, bo-gatego, zachodniego świata. Poza tym pracowanie we własnym laborato-rium, na własnym języku, zawsze daje dużo lepsze efekty.

Za inspirującą rozmowę na temat filmu dziękujemy Przemysławowi Wojcieszkowi.

Page 10: Inskie_Point_6_2012

Strona 10

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w yNeonazistki również trafiają do

grupy pod wpływem mężczyzn. Młod-sza przychodzi za poznanym przy-stojnym ogrodnikiem, i na którejś imprezie zostaje. Starsza przyjęła ideały nazistowskie niejako w spadku po dziadku — hitlerowskim żołnierzu. Młodsza pochodzi z dobrze sytuowa-nej rodziny, która poza określonym poziomem życia niewiele jej daje: wychowuje ją matka-koleżanka i oj-czym, który największy problem widzi w tym, że nastolatka popala, więc ją dość sadystycznie od tego odzwyczaja. Druga, również z przeciętnej, acz nie biednej rodziny, jest bardzo przywią-zana do dziadka, z którym wiąże jedy-nie dobre wspomnienia; jej matka go jednak nienawidzi. Kiedy córka wy-prowadza się z domu, słyszy historię o przemocy, jakiej z jego strony doznała w trakcie ciąży. Trzecia z dziewcząt, które poznajemy, stanowi tło – wycofana i małomówna. Zabiera głos w dyskusji o dzieciach, przyznaje się, że urodziła, by mieć „coś swojego”; po pół roku zostało jej ono odebrane. Ów lakoniczny opis zdaje się sugerować wiele na temat jej sytuacji rodzinnej. Zwarta i bojowa grupa neonazistów przyciąga osoby ze szczególną biogra-fią.

Struktura i funkcje w grupie są ja-sne: dziewczęta mają być ładne; „od-wzajemniać miłość”, to znaczy dostar-czać seksu na każde żądanie, nawet jeśli przypadkiem właśnie umarł ich dziadek; nie stawiać oporu i jeśli się bić, to między sobą. Nie ma tu miejsca na sprzeciw; młodszemu pokoleniu zasadę ową wpaja starsze – kobieta jest erotycznym przedmiotem (licz-ba scen pokazujących dosłowną lub symboliczną przemoc seksualną jest naprawdę spora), który może być dla sprawy użyteczny tylko wtedy, gdy nie za dużo myśli i nie za dużo pysz-czy. Wykroczeniem, którego Marisie

nie można wybaczyć, jest pobicie eks-partnera kijem bejsbolowym w akcie zemsty za zmasakrowanie afgańskie-go chłopca, którym zajęła się z powo-du wyrzutów sumienia. Ponosi za nie zresztą najwyższą karę – ekspartner zastrzeli ją nad brzegiem morza, kie-dy ta zdoła już wyprawić podopiecz-nego do lepszego świata. Motywy przemiany nie są jasne; nie wiemy, czy odchodzi z grupy motywowana wyrzutami sumienia, czy nagle ude-rzyła ją przemoc wobec bezbronnych, czy zadziałało tak na nią zetknięcie z obcym, czy może wreszcie ekspartner spoliczkował ją raz za dużo. Niedługo jednak pocieszy się nowym życiem. Z tej grupy się nie odchodzi, zdaje się sugerować film. Dodajmy – jeśli jest się dziewczyną, która rażąco naruszy-ła czytelne granice między płciami. Markus-ogrodnik, wyrzucony z im-prezy za ćpanie, żyje nie niepokojony. To Marisa poniosła karę.

Takiej kary póki co nie ponosi Ma-sza. Ona mieści się w schemacie; może będzie miała problemy ze zrobieniem kariery, jednak póki co pobicie – któ-re w rosyjskiej rzeczywistości zdaje się normalnym działaniem politycznym – chyba jej nie grozi. Odeszła, gdyż przyjrzała się działaniu Naszych; głos, co charakterystyczne, zabiera w obro-

nie pobitego przyjaciela. Stereotyp ma się świetnie – dziewczynie obsadzonej w roli opiekuńczej wiele można wy-baczyć. Być może zresztą idzie o to, że kobiety w tym świecie pełnią role reprezentacyjne; nie muszą rozumieć, mają ładnie wypadać na zewnątrz. To stratedzy-mężczyźni powiedzą im, jakie oświadczenie mają wydać i co zgłosić organom ścigania.

Nieodzowną składową ideologii nacjonalistycznej jest uprzedmioto-wienie kobiety i uczynienie jej pod-daną. W przypadku Combat Girls jest to wyraźne nawet na poziomie grupy nieformalnej. W kontekście Pocałun-ku Putina można mieć pewne wąt-pliwości co do charakteru nacjonali-stycznej składowej ideologii Naszych, niemniej miejsce kobiet pozostaje w organizacji dokładnie tak samo zazna-czone. Nie da się zatem zostać nacjo-nalistyczną wojowniczką, co mógłby sugerować tytuł niemieckiego filmu. Krew i honor (nazwa jednej z neona-zistowskich bojówek) to zasady opisu-jące męski świat. Granice, w których może poruszać się kobieta ustalają w nim mężczyźni — nawet, jeśli potrafi ona walczyć tak samo skutecznie, jak oni.

Page 11: Inskie_Point_6_2012

Strona 11

I n s k i e P o i n t`

W poniedziałkowy wieczór, w wy-niku zaplanowanego działania lub szczęśliwego zbiegu okoliczności, pokazano dwa filmy, które tylko po-zornie nie mają ze sobą nic wspól-nego. Combat Girls. Krew i Honor, to zupełnie poważna historia dwóch niemieckich dziewczyn włączających się w działania grupy neonazistow-skiej. Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć to eskapistyczny reboot popularnego serialu telewizyjnego o odważnym agencie wywiadu, w cza-sie wojny udającego oficera Abweh-ry. Obejrzenie tych filmów jednego po drugim uświadamia szczególne miejsce, jakie w kinie zajmują wize-runki nazistów i żołnierzy Trzeciej Rzeszy i jak bardzo fotogeniczny może być narodowy socjalizm.

Obecny w Stawce większej niż śmierć wątek szczególnej zależno-ści pomiędzy granym przez Daniela Olbrychskiego byłym nazistowskim oficerem i jego blondwłosym adiu-tantem, dawnym Hitlerjunge, wy-dobywa niewyczerpane pokłady per-wersji z ulubionego aktora Andrzeja Wajdy. Wreszcie wykorzystano we właściwy sposób niemłodą już fizys tego byłego boksera, dziś idealnego do ról potworów i obleśnych star-ców. Dodatkowo, pomysł na ubranie Olbrychskiego w mundur dał okazję recenzentom do złośliwego wypo-minania aktorowi jego wtargnięcia na wystawę Naziści i potraktowania szablą zdjęć aktorów w niemieckich uniformach z czasów II wojny świa-towej.

Pokazywana dwanaście lat temu w Zachęcie wystawa Piotra Uklań-skiego składała się z dużej ilości por-tretów aktorów, kadrów z filmów, w

których grali oficerów Wehrmachtu, SS-manów i gestapowców. Zdjęcia były pozbawione jakiegokolwiek komentarza. Była to forma zwróce-nia uwagi na zupełne odklejenie się filmowego wizerunku nazistów od realnych uczestników wojny i au-torów „ostatecznego rozwiązania”. Olbrychski, wówczas obrażony za wykorzystanie jego wizerunku w krzywdzący, jego zdaniem, sposób, widocznie nie rozumiał istoty tego problemu. Najwyraźniej nie rozumie jej nadal, skoro niepomny swoich dawnych uwag przymierzył oficerski mundur.

W Stawce większej niż śmierć za-trudnienie znalazło dwóch aktorów, od dłuższego czasu obsadzanych w rolach wymagających urody. Piotr Adamczyk, po roli przystojnego pa-pieża grywający w komediach ro-mantycznych, tym razem obsadzony został z pozoru wbrew emploi. W istocie jednak stanowi tu przeciw-wagę dla bezpłciowego, anielskiego Hansa Klossa. Jego niebezpieczny czar i wdzięk ma podłoże erotyczne, w odróżnieniu od polskiego agen-ta, który flirtuje tylko ku chwale oj-czyzny. Tomasz Kot prezentuje tu dobrze podpatrzoną u Mikulskiego sztywną prezencję, godną postawę nadludzkiego Apolla. Jest piękny, o jego względy ubiegają się wszystkie obecne w filmie kobiety. On jednak gardzi nimi, póki związek erotyczny jest przeszkodą w wypełnianiu misji.

Mało atrakcyjni są natomiast neonaziści w Combat Girls. Łysi, przerośnięci, wytatuowani. Agresyw- ni, wzbudzający raczej strach niż podziw. Może wzbudzać zdziwienie fakt, że główna bohaterka uważa jed-

nego z nich za atrakcyjnego. Wchodzi tu jednak w grę pewna sadomasochi-styczna zależność. Człowiek mo- że być atrakcyjny jeśli ma władzę i umie jej użyć. Zabawy, jakim oddają się bohaterowie, są niekończącymi się testami siły woli, ustalaniem hie-rarchii w stadzie. Młodsza z dziew-czyn zostaje zaakceptowana dopiero wtedy, gdy przeciwstawi się starszej. Starsza będzie zmuszona do odejścia z grupy, gdy okaże słabość: współ-czucie.

Przy tym owa grupa wydaje się bardziej nastawiona na zabawę, niż ideologię. Widzimy ich podczas spo-tkań na plaży, pijaństwa na domów-ce, wspólnego śpiewu. Tyle tylko, że piją, palą i uprawiają radosny seks na tle swastyk, a śpiewane przez nich piosenki sławią zbrodniczą ideolo-gię. Ich pamiątkowe zdjęcia z plaży pokazują młodych, uśmiechających się ludzi, wyciągających rękę w nazi-stowskim pozdrowieniu.

W kontraście do mężczyzn w gru-pie, dwudziestoletnia Marisa jest piękna. Stanowi szczególny fetysz niebezpiecznej, dominującej młodej kobiety. W relacji s/m ona byłaby tą dominującą. Naziści i neonaziści są wdzięcznym tematem dla filmu. Przystojni oficerowie z uśmiechem na ustach torturujący kobiety. Pięk-ne dziewczyny ze swastyką wytatu-owaną na mostku. Fizyczna uroda kontrastująca z morderczymi in-tencjami tworzą perwersyjną mie-szankę, która na ekranie wypada atrakcyjnie. Problem narodowego socjalizmu pozostanie jeszcze długo pożywką dla kina.

Tomasz Rachwald

NAZIŚCI. EROTYCZNE ZŁO

Page 12: Inskie_Point_6_2012

Strona 12

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Podwodny świat jest jednym z częściej przedstawianych w bajkach dla dzieci. Wystarczy choćby wspo-mnieć liczne disneyowskie produk-cje: Małą Syrenkę, czy Gdzie jest Nemo, oraz dwa najnowsze filmy o tej tematyce: Delfina Plum (pre-zentowanego podczas ubiegłorocz-nej edycji festiwalu) oraz Mniam!, które mieliśmy okazję obejrzeć wczoraj w Kinie Morena w ramach porannego cyklu bajek dla dzieci.

Produkcje takie jak Mniam! wpędzają mnie w stan pewnej no-stalgii za minionymi bajkami i smutek nad ich obecnym pozio-mem. Jako dziecko początku lat

90. miałam jesz-cze luksus cha-dzania do kina na najlepsze kla-syczne produkcje Disneya, takie jak wyżej wspomnia-na Mała Syren-ka, Król Lew czy Dzwonnik z No-tre Dame. Piękne wizualnie, mądre i pasjonujące, na- prawdę dobre dziecięce filmy animowane. Są w stanie zachwycić i dosłownie prze-nieść widza (bez względu na wiek) na okres trwania projekcji do inne-go świata.

Z przykrością muszę stwierdzić,

że malezyjska produkcja nie speł-nia powyższych warunków. Nie jest ani wyjątkowo piękna wizual-nie (zwłaszcza raził mnie sposób przedstawienia ludzi), ani specjal-nie mądra czy pasjonująca. Praw-dę mówiąc, podczas seansu przy-snęłam ze trzy razy w fotelu. Ale możliwe, że po prostu wyrosłam z pewnego typu animacji. Mali wi-dzowie wokół mnie zdawali się głę-boko usatysfakcjonowani tym, co widzieli na ekranie. Chłopiec sie-dzący obok emocjonował się tym filmem w sposób niezwykle roz-czulający.

Anna Sobolewska

WSZYSTKIE RYBKI ŚPIĄ W JEZIORZE (A RECENZENTKA NA SALI KINOWEJ)

Tym, co kuleje w filmie najmoc-niej, są dialogi. Tłumacz z pewno-ścią chciał być dowcipny, jednak efekt jego wysiłków jest bezna-dziejny i raczej zawiedzie każdego, kto ma w pamięci dialogi choćby z Zaplątanych. Obsada dubbingowa nie jest nawet taka zła, chociaż fra-puje mnie pytanie, kto zadecydo-wał o obsadzeniu w jednej z ról re-stauratorki Magdy Gessler. Wciela się ona w żółwicę (o imieniu, oczy-wiście, Magda) i obdarza ją emo-cjami i uczuciami na poziomie ka-wałka drewna. Przez cały film ma ton głosu, jakby czytała książkę na zajęciach z wyraźnego czytania.

Kolejną sprawą jest logika, a właściwie jej brak. Nawet gdybym miała 7 lat, nie uwierzyłabym, że mały rekin jako jedyny z niewiado-mych przyczyn może nie tylko od-dychać poza wodą, ale i porusza się na swych płetwach jak mała jasz-czurka.

Podsumowując, chyba lepiej po-święcić jedno popołudnie i odko-pać ze strychu swoje stare kasety z Małą Syrenką, niż zabierać dziec-ko do kina na Mniam!

Page 13: Inskie_Point_6_2012

Strona 13

I n s k i e P o i n t`

Dawno nie widziałem polskie-go filmu historycznego sięgającego dalej niż I Wojna Światowa, który nie byłby adaptacją lektury i nie opowiadałby o naszych wyjątkowo--bohatersko-tragicznych bitwach i powstaniach. Dlatego z Daas, fa-bularnym debiutem Adriana Pan-ka, wiązałem duże nadzieje. Tym bardziej, że akcja filmu osnuta jest wokół Jakuba Franka, jednej z ciekawszych postaci w polskiej historii – kabalisty i żydowskiego herezjarchy z XVIII wieku, obwo-łującego się mesjaszem.

Jak to mają w zwyczaju mesja-sze, zgromadził wokół siebie nie-małą grupę wiernych wyznawców. Jednym z założeń frankizmu była konwersja każdego z członków sek-ty na chrześcijaństwo. Nie chodzi-ło im jednak o to, by nagle stać się dobrymi katolikami. Chrzest miał być tylko etapem przejściowym na drodze do czasów mesjańskich, w których nie będą potrzebne już żadne wcześniejsze religie insty-tucjonalne. Jednocześnie stanowił najcięższe wykroczenie w prawie żydowskim. Odpowiedź na pyta-nie, dlaczego „frankizm” zakładał konieczność żydowskiej apostazji, trudno streścić w kilku zdaniach, tym bardziej, że powstawały jej licz-ne, często sprzeczne interpretacje.

Sama doktryna frankistów była rozwinięciem założeń sekty sabba-tajczyków, powstałej w wyniku me-sjańskich wystąpień Sabbataja Cwi (którego Frank uznawał za jedne-go z mesjaszy wstępnych). Tam też należy szukać przyczyn apostazji. Według sabbatajczyków łamanie

przepisów prawa religijnego, etycz-nych oraz moralnych wiązało się z postrzeganiem dekalogu i przepi-sów religijnych jako głównej prze-szkody w osiągnięciu zbawienia. Inaczej bluźniercze wystąpienia – te przybliżały nadejście czasów me-sjańskich, ponieważ rozbijały ka-balistyczne „skorupy” (utożsamia-ne z prawem żydowskim, ale także religiami w ogóle), więżące „boskie iskry” i oddzielające ludzkość od prawdy.

Jakub Frank po długim pobycie na Wschodzie, gdzie zapoznał się z założeniami sabbataizmu, powró-cił do Polski w 1755 roku. Szybko okazało się, że zgromadził wokół siebie grupę żydów gotowych na porzucenie judaizmu i chrzest. Szansę na chrystianizację wszyst-kich polskich żydów zwęszyli hie-rarchowie kościelni. We wsparcie dla Franka zaangażował się nawet król Polski August III, który został jego ojcem chrzestnym. Za swym przywódcą duchowym chrzest wzię-ła liczna grupa żydów, zyskując po-nadto nobilitację. W pewnym mo-mencie biskupi zdali sobie sprawę

ze „zgubnego wpływu” Franka na świeżo ochrzczonych „chrześcijan”. Postanowili uwięzić go na Jasnej Górze, gdzie ewoluowały poglądy „mesjasza”. Co ciekawe, ewolucja dokonała się pod wpływem obrazu Czarnej Madonny w którym zoba-czył on uwięzione wcielenie Szechi-ny – kabalistyczny żeński aspekt Boga (którą Frank w filmie nazywa Daas).

Dlaczego umieszczam to wszyst-ko we wstępie do recenzji? Znam opinie niektórych moich znajo-mych, mówiące, że film bez wiedzy o tym kontekście był dla nich zwy-czajnie niezrozumiały. I nie chodzi o warstwę fabularną, ta jest raczej jasna i klarowna. Problem stanowią wspominane w dialogach aspekty religijne, między innymi tytułowa Daas, czy sama kwestia konwersji na chrześcijaństwo, a także histo-ryczne – fakt, że księżna jest mat-ką chrzestną Golińskiego. Nie są to konieczne informacje, ale wydaje mi się, że zdecydowanie pomagają w odbiorze filmu. Co nie znaczy, że ze znajomością kontekstu obraz Ad-riana Panka staje się dużo lepszy.

Kacper Juszczyk

WIELKA KABAŁA

Page 14: Inskie_Point_6_2012

Strona 14

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Większa część akcji Daas ma miejsce w 1776, kiedy to Jakub Frank po uwolnieniu z Jasnej Góry przenosi się do Wiednia – stolicy Monarchii Habsburgów. Tam zdo-bywa sobie niemałe wpływy wśród ludzi z wyższych sfer, a nawet dwo-ru.

Zaczyna to niepokoić młodszego radcę wiedeńskiej kancelarii nad-zorczej Henryka Kleina (Mariusz Bonaszewski), który ponadto otrzy-muje niepokojący donos na Jaku-ba Franka (Olgierd Łukaszewicz). Jego autorem jest Jakub Goliński (Andrzej Chyra) – były wyznawca Franka, wyrzucony z sekty za od-stępstwa. To ich przeplatające się historie stanowią kręgosłup opo-wieści, dość kulawy zresztą. Hi-storii Golińskiego i Kleina niestety nic nie ciągnie do przodu. Pierwszy wątek, dotyczący byłego wyznawcy Franka, może ma potencjał, Goliń-skiego bowiem poszukują jego byli współbracia, co mogłoby skutkować napięciem i atmosferą „ścigania”. Co więcej, zawieszony jest pomię-dzy światem chrześcijan i żydów,

uważany przez obydwie strony za obcego lub zdrajcę. Niestety, po-stać grana przez Andrzeja Chyrę rozmienia się w mało przekonującej walce o spłatę długów, budowę fa-bryki gumy oraz zachowanie swoich gruntów. Co prawda, co jakiś czas przypomina sobie o planowanej wendetcie na Franku, ale ten wątek, podobnie, nie porywa zaangażowa-niem.

Drugi wątek, radcy kancelarii Kleina, również posiada pewien potencjał – na dobry thriller hi-storyczny. Tu na przeszkodzie sta-je sam dobór miejsca i czasu akcji. Prywatne śledztwo Kleina na temat spisku tajemniczego hrabiego Fran-ka i planów zamachu na cesarza poprowadzone jest ciekawie. Szko-puł w tym, że jako widzowie nie do końca mamy szanse w ów spisek uwierzyć. To trochę tak, jakby na-kręcono film o Macierewiczu i jego śledztwie. Jakkolwiek byłoby ono pasjonujące, jeśli teza dochodzenia jest kretyńska, nie będziemy z wy-piekami na ustach przyglądać się kolejnym ustaleniom.

Jaki mam problem z wywęszo-nym spiskiem Kleina? Nie chodzi o znajomość prawdziwej historii (ta może być przecież całkowicie zmie-niona lub po prostu posiadać puste luki do fabularnego zapełnienia). Jednym z głównych argumentów Kleina jest 400 uzbrojonych męż-czyzn, których przy swoim pałacu szkoli Frank, co radca nazywa bu-dowaniem armii. Przy ówczesnej potędze armii Cesarstwa, pomysł zamachu stanu przy udziale 400 osób wydaje się dość kuriozalny.

Kolejna kwestią jest język. Do bólu współczesny. Nie mówię, że postacie mają mówić po „sienkiewi-czowsku”, ale pewne językowe zasu-gerowanie epoki byłoby wskazane. Oczywiście drażniło mnie, że Au-striacy i sam Cesarz mówią po pol-sku. Może lepszym pomysłem była-by koprodukcja polsko-niemiecka lub polsko-austriacka?

Tak, wiem, jeśli chodzi o język jestem „przewrażliwionym reali-stą”. Dlatego uważam, że sam od biedy mógłbym oglądać Daas jako teatr telewizji z nieco większym rozmachem, Państwo zaś być może w ogóle mogliby oglądać film Panka bez jakichkolwiek językowych dyle-matów. Ale litości – drewnianych dialogów już nic nie tłumaczy.

FabułaDaas miał potencjał, ale w momencie, kiedy tekst został skierowany do produkcji powinien przejść jeszcze niekrótki develo-ping. Nic by się nie stało, gdyby scenariusz poleżał, dojrzał jak wino, dialogi opracował literat orientują-cy się w epoce, a autor doszlifował na błysk wszelkie mankamenty hi-storii Golińskiego i Kleina.

Page 15: Inskie_Point_6_2012

Strona 15

I n s k i e P o i n t`

Podczas tegorocznego ILF szczegól-nie ciekawy wydaje się dobór filmów dokumentalnych, tworzonych na różne sposoby i wypływajacych z odmiennych kierunków myślenia. Wiera Gran to tak zwany dokument śledczy, tym cie-kawszy, że primo: dotyczący coraz bar-dziej zanikających wątków przeszłości; secundo: zrealizowany przez zespół całkowicie żeński: Marię Zmarz-Ko-czanowicz (reżyseria), Agatę Tuszyńską (scenariusz), Itę Zbrojec-Zajt (zdjęcia) i Grażynę Gradoń (montaż).

Przewodniczką przez zawiłości od-twarzanej tu historii żydowsko-polskiej pieśniarki jest Agata Tuszyńska, au-torka książki Oskarżona: Wiera Gran (czas kręcenia dokumentu pokrywa się z procesem tworzenia książki i świetnie spełnia funkcję jej materiału promo-cyjnego). W filmie historia odtwarzana jest z wielu relacji, w tym samej Gran – jej wyznania nagrano w latach 90. Tu-szyńska jest bardzo dokładna – potrafi drążyć rozmówców, nie zawsze chęt-nie powracających do trudnych wspo-mnień, nieraz wciąż pełnych preten-sji, pozostaje przy tym taktowna. Nie

osądza, uważnie słucha, nie przestaje pytać. Udało jej się nawiązać z Gran relację na kilka lat przed jej śmiercią. Została dopuszczona do wyizolowanej w zaciemnionym mieszkaniu prywat-ności bohaterki, obserwowała jej po-stępującą psychozę, megalomanię, wy-trzymywała drobne złośliwości, ale też jako ostatnia wysłuchała wielu historii estradowych.

Przyglądając się wystudiowanym ruchom, paryskiemu szykowi i piękne-mu językowi Gran trudno się domyślić, że pochodziła z żydowskiej biedoty. Sławę zyskała przed wojną do dziś nu-conymi piosenkami, takimi jak Tango Notturno czy List (jej utwory były pro-ste, ale w niekiczowaty sposób roman-tyczne, szczególnie w zestawieniu z naj-popularniejszymi szlagierami Andrzeja Własta). Razem z wybuchem II wojny światowej rozpoczął się jej dramat, któ-ry nigdy właściwie nie został zamknię-ty. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że w getcie warszawskim istniały ka-wiarnie – w jednej z nich Wiera śpie-wała dla ludzi siedzących nad szklanka-mi z gorącą wodą, za które płaciło się, żeby posłuchać i oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Niedługo potem do akompaniamentu dołączył wciągnię-ty przez nią (i dzięki temu uratowany) Władysław Szpilman. Po wojnie Gran została oskarżona o współpracę z Ge-stapo, którą rzekomo podjęła jeszcze w getcie, a rozwinęła po wydostaniu się z niego. Oskarżali Turkow i... Szpilman właśnie. Dla wypowiadających się osób jest to sprawa bardzo istotna – wciąż pamiętają tych ludzi, powszechnie da-rzonych szacunkiem. Dla nas bardziej liczy się efekt śnieżnej kuli, który wy-wołała ich sugestia – ktoś coś słyszał, ktoś inny coś widział, to znaczy, że musi to być prawda, mimo że dowodów brak.

W 1947 roku wytoczono jej proces, w którym została uniewinniona, jednak ostracyzm środowiska, niechęć niektó-rych ocalałych Żydów i kilka znaczą-cych artykułów prasowych podtrzymu-jących linię oskarżenia popchnęły ją do emigracji. Osiadła w Paryżu i z dużymi sukcesami podjęła na powrót przerwa-ną karierę jako Vera Gran (doczekała się nawet recitalu w Carnegie Hall). Niestety zmory przeszłości powróciły w 1971 roku w sposób tak dojmujący, że skłoniły ją do wycofania się z życia scenicznego i napisania bardzo gorz-kiej autobiografii pod tytułem Sztafeta Oszczerców.

Pracowanie na czyjejś biografii („metoda biograficzna", jak powie-działby socjolog) pozwala zawsze na odkrycie kawałka większej historii, łącznie ze wszystkimi jej zawiłościami, absurdami i przypadkami, które decy-dowały o losach ludzkich. To specyficz-ny rodzaj archeologii na wciąż częścio-wo żywym materiale. Z historii Wiery/Very Gran wyłania się trudna dla od-biorcy niejednoznaczność zdarzeń, wo-jenne zaprzeczenie jakimkolwiek ska-lom moralności czy uczciwości, które trudno zrozumieć używając kategorii, które zwykle się nam wpaja. Wyłania się wreszcie powojenne wyniszczenie społeczeństwa, konsternacja i zagu-bienie (niekorelujące z kolei z mitem natychmiastowej, radosnej odbudowy kraju). Trudne (i bolesne) jest odkry-wanie mechanizmów, które ujawniają łatwość, z jaką ludzie łączą się w sfory, aby pognębić jednego, jak mówi jedna z rozmówczyń Tuszyńskiej. Trudno też poradzić sobie z ich nielogicznością – w szukaniu ofiary nie ma żadnych przy-czyn, prócz nieuświadomionej potrze-by rozładowania napięcia i złości.

Marta Madejska

ARCHEOLOGIA NA ŻYWYM MATERIALE

Page 16: Inskie_Point_6_2012

Strona 16

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Kino czeskie charakteryzuje się zazwyczaj lekkością i dystansem, od tej reguły występują jednak wy-jątki. Już sam tytuł filmu: Rodzina fundamentem państwa, brzmi jak nazwa wykładu z koła gospodyń wiejskich, a został on wykorzysta-ny przez reżysera Roberta Sedlacka z pełną powagą.

Bohater filmu, Libor, odnosi sukces, robiąc korporacyjną karie-rę. Przez swoją naiwność zostaje jednak wplątany w malwersacje opiewające na bajońskie sumy. Gdy sprawa wychodzi na jaw, zo-staje natychmiast zwolniony z pracy, a firma staje się odtąd jego największym wrogiem i proble-mem. Libor odmawia składania zeznań bez obecności adwokata. W wyniku nagonki na jego osobę, do której dołączają policja i media, bohater postanawia wraz ze swoją rodziną uciec. Podczas podróży Li-bor ponownie odkrywa, co jest dla niego najważniejsze — dobro jego

bliskich. Stwierdza również, że wspinając się po szczeblach kariery nie jest szczęśliwy, ponieważ osią-gnięta pozycja społeczna kosztuje go wiele upokorzeń i wyrzeczeń. Pierwszy raz od dłuższego czasu rodzina, niejako z braku innej moż-liwości, spędza ze sobą czas. Wizy-ta u przyjaciela ze studenckich lat stanowi pretekst do uzmysłowie-nia bohaterowi i jego żonie, że w młodości mieli oni wiele marzeń, ideałów i potrafili zachowywać się spontanicznie. Ucieczka przed na-gonką powoduje ponowne scalenie więzi między członkami rodziny. Trafiają do hotelu, gdzie akurat odbywa się ślub. Scenę tę można na poziomie symbolicznym odczy-tać jako odnowienie przysięgi mał-żeńskiej przez Libora i jego żonę. Gdy policja zatrzymuje bohatera, ten wyznaje małżonce, że życie ma dla niego sens tylko wtedy, gdy ona jest u jego boku. Kiedy korporacja, której poświecił tyle uwagi zawo-

dzi go, rodzina pozostaje z nim na dobre i na złe. Okazuje się ona jedyną trwałą wartością w życiu Libora.

Rodzina fundamen-tem państwa stanowi swojego rodzaju morali-tet. Reżyser poucza widza o tym co, w życiu jest naj-ważniejsze, ukazuje bo-hatera, który nawraca się, schodząc ze złej drogi. Przy pomocy wypowiedzi przez radiowęzeł Libor dokonuje metaforycznej spowiedzi. Przyznaje się

do swojego wysokiego statusu ma-jątkowego, stwierdza jednak, iż w gruncie rzeczy jest dobrym czło-wiekiem, gdyż nie popełnia takich niegodziwości, jak inni bogacze.

Dialogi, które z założenia mają być zabawne, mnie wcale w opisy-wanym filmie nie rozśmieszają, a momenty o potencjale dramatycz-nym nie wywołują żadnych emocji. Rodzina jest fundamentem pań-stwa nie posiada wartkiej akcji ani specjalnej głębi, które potrafiłyby utrzymać skupienie widza. Pod-stawowym wrażeniem towarzyszą-cym mi podczas seansu było przede wszystkim znużenie przydługimi scenami.

Maja Nowakowska

ŻMUDNE ŻYCIE RODZINNE

Page 17: Inskie_Point_6_2012

Strona 17

I n s k i e P o i n t`

Jak wyobrażacie sobie bluesme-nów? Co Wam się kojarzy z hasłem „blues”? Czy na dźwięk tego słowa oczom Waszej wyobraźni ukazują się czarnoskórzy mężczyźni, plantacje bawełny w Stanach Zjednoczonych, harmonijki ustne, gitary, whiskey, pociągi towarowe, obskurne spelunki i kapelusze? Jeśli choć na część tych pytań odpowiedzieliście twierdząco – i jeśli lubicie „te klimaty” – to koncert duetu Przytuła i Kruk był doskonałą okazją, by za jego sprawą przenieść się

w myślach do świata, w którym te wy-obrażenia się realizują. Muzycy zresz-tą sami wskazują kierunek, w którym należy podążać – Delta Missisipi. To właśnie rytmy z tamtych rejonów są najbliższe sercom Bartka Przytuły i Tomka Kruka.

Ten pierwszy wyraźnie „czuje blu-esa”, a luizjańska krew płynie w jego żyłach. Widać to zarówno na scenie, jak i poza nią – jego nadekspresja przywodzi na myśl wizerunki wielu słynnych bluesmenów (znane też z

filmów takich, jak Cadillac Records). Czuć przy tym, że to nie „xero boy”, ale artysta z krwi i kości. Jego charak-terystycznemu wokalowi i popisom na harmonijce towarzyszą gitarowe wyczyny Tomka Kruka – utalentowa-nego, nie mniej od kompana szalone-go i autentycznie zabawnego muzyka. Gdyby jednak zabrakło im z jakichś powodów instrumentów, i tak mogli-by występować. Bartek pokazał bo-wiem, że twarz i głowa mogą z powo-

…śpiewała Renata Przemyk. Ale w opinii bohaterów filmu Baby są jakieś inne musiał w tym maczać palce sam Szatan. Blisko półtoragodzinna roz-mowa dwóch sfrustrowanych facetów jadących samochodem do miejscowo-ści — nomen omen — Baby, przedsta-wia męski punkt widzenia na świat ko-biet. Panowie nie zostawiają na nich suchej nitki, deliberując o wszystkich, dużych i małych, sprawach męczących ich na co dzień. Dyskutują o damskich

torebkach, feministkach, relacji mat-ka-dziecko, gadulstwie płci pięknej, ubiorze, ziewaniu czy nawet defekacji. Dzielą się swoimi przemyśleniami i obawami, dając upust swojej bezrad-ności. Co ciekawe, mimo wszystkich uprzedzeń i zarzutów przyznają, że kobiety są nieodłączną i najważniej-szą częścią świata, że gdyby pewnego dnia wszystkie zniknęły z powierzch-ni Ziemi, mężczyźni nie mieliby po co wstawać rano z łóżek.

Edyta Janiak

BABĘ ZESŁAŁ BÓG…

Z pozoru film aż kipi od męskiego szowinizmu, wydaje się, że to rozryw-ka tylko dla facetów, którzy w kinie będą śmiać się do rozpuku i kiwać po-takująco głowami. Ale jednak i panie mogą się dobrze bawić, bo film jest swoistym okiem puszczonym do płci pięknej. Baby są również ciekawe z innego powodu - cała fabuła opiera się na rozmowie głównych bohaterów. Ot, Woronowicz i Więckiewicz jadą samochodem i plotkują (jak stereoty-powe kobiety), pojawia się jedynie kil-ka przebitek na inne lokacje. Jednak dowcipny i niekiedy złośliwy dialog tej dwójki jest tak wciągający, że widz nie nudzi się ani przez chwilę. Mimo bra-ku wielkich nakładów finansowych, bogatej scenografii czy rozległych pla-nów filmowych, udało się reżyserowi stworzyć komediową perełkę.

Cóż, może baby są jakieś inne, ale Marek Koterski i jego film są jak zwy-kle świetni.

Kamil Jędrasiak

I’VE GOT BETTER THINGS TO DO... NOT!RELACJA Z KONCERTU PRZYTUŁA I KRUK

Page 18: Inskie_Point_6_2012

Strona 18

B e z p ł a t n y d z i e n n i k f e s t i w a l o w y

Wywiad z zespołem Przytuła i Kruk rozmawiają Kamil Jędra-siak i Maja Nowakowska

K.J., M.N. : Na początku opo-wiedzcie nam na początku o po-wstaniu zespołu.

Tomek Kruk.: Najpierw przechodził drogą jak, takie indyjskie zwierzę. Strącił zadkiem doniczkę, w której było nalane dużo rzadkiego kisielu. Ten wylał się na górkę, z której wyro-sło drzewo z dwoma pączkami. Z jed-nego wyszedł Bartek, a z drugiego ja i tak się trzęśliśmy, nadzy, oblepieni kleistą substancją na pustyni. Ale w końcu się otrzepaliśmy, ja wziąłem gi-tarę, a Bartek zaczął śpiewać. I to było w 2008 roku.

K.J., M.N.: Opisaliście to w swo-jej piosence?

Bartek Przytuła: To jest trochę ohyd-ne, ale nie jest złym pomysłem na blu-esowy kawałek.

K.J., M.N.: Wszystkie Wasze utwory są po angielsku?

T.K.: W repertuarze, który oficjalnie wykonujemy, są angielskie teksty.

B.P.: Ja bym chciał, żebyśmy wyko-nywali częściowo polski repertuar, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku.

T.K.: Jak na razie piosenki, które na-pisaliśmy po polsku były dosyć głupie, graliśmy je przez jeden czy dwa kon-certy i potem przestawaliśmy.

K.J., M.N.: Ale czy to oznacza, że publika nie akceptowała bluesa w języku polskim?

B.P.: Nie, im się podobało, ale nie po-dobało się mamie Tomka, wiec prze-staliśmy je grać.

K.J. M.N.: Jakie są Wasze inspi-racje?

T.K.: Są oczywiście starzy czarni blu-esmeni z Delty Missisipi, jak Jerry Hittman, Son House, Robert John-son. Jeśli chodzi o teksty, moim ido-lem jest Big Bill Broonzy. Ostatnio bardzo spodobała piosenka nam się Lonniego Johnsona, którą też można

było dziś usłyszeć. Bartek również ma swoich ulubionych muzyków.

B.P.: Tak, takich jak John Lee Hooker czy wspomniany przez Tomka Jerry Hittman, oczywiście.

K.J., M.N.: A jakie są plany ze-społu na przyszłość?

B.P.: Wydajemy niedługo płytkę, ale to tajemnica, to się nie może ukazać, nikt nie może o tym wiedzieć.

T.K.: To będzie taka płytka w obiegu zamkniętym. Ja będę sprzedawał ją Bartkowi, a Bartek mnie.

K.J., M.N: Ale koncertować bę-dziecie?

B.P.: Naturalnie, mamy nadzieję jeź-dzić coraz więcej za granicę, lansować się z zagranicznymi wytwórcami i producentami oraz rybami niewiado-mego pochodzenia, na przykład reki-nami.

K.J., M.N.: Kolejne pytanie w pewnym sensie łączy inspiracje i

JAK ICH STWORZYŁ

dzeniem służyć wyklepywaniu na nich muzyki.

Charyzma tych dwojga nie pozwala pozostać na ich twórczość obojętnym. Nie znaczy to, że każdy da się uwieść ich występom – biorąc pod uwagę choćby ich poczucie humoru trzeba stwierdzić, że nadają na specyficz-nych falach – ale ińska publiczność w zdecydowanej większości dała wyraz swojej sympatii wobec tego duetu. Pochwalnym oklaskom towarzyszyło wyklaskiwanie rytmu, wspólne śpie-wanie i kołysanie się na boki, zarówno

podczas oficjalnego koncertu w re-stauracji „Srebrna Rybka”, jak i póź-niej, w wersji unplugged, przy ogni-sku. W klubie zresztą parę osób dało się ponieść emocjom i ruszyło na par-kiet, czemu początek dało dwóch od-ważnych mężczyzn. Do nich dołączyli sami muzycy, schodząc przy jednej z piosenek ze sceny, a następnie kolejni tancerze wyłaniający się co i rusz z pu-bliczności. Przy ognisku natomiast w pewnym momencie na gitarach grali zupełnie inni ludzie, dając Bartkowi i Tomkowi chwilę wytchnienia.

Przy ich muzyce czas zleciał tak szybko, że ani się obejrzałem, gdy była godzina druga w nocy. Kiedy zmierza-łem do redakcji, oni jeszcze grali! Kto-kolwiek spędził z nimi ten czas, może spokojnie przyjąć: nie mógł wybrać lepszej opcji. Jak podsumować ten wieczór? Pełna integracja. Moc pozy-tywnych wibracji. O to właśnie chodzi w dobrej muzyce!

Page 19: Inskie_Point_6_2012

Strona 19

I n s k i e P o i n t`

plany koncertowe. Z którym ar-tystą bluesowym lub jazzowym – żyjącym lub nie – chcielibyście zagrać wspólny koncert?

B.P.: Ej, w sumie to by była beka, gdybyśmy zagrali z Sonnym Terrym i Browniem McGhee, bo oni też byli takim duetem, w którym muzycy wza-jemnie się nienawidzili.

K.J., M.N.: Nienawidzicie się?

B.P.: Tak, absolutnie.

T.K.: No, bo często te sprawy wyglą-dają inaczej od podszewki, od strony relacji między artystami czy też arty-stów z innymi ludźmi. Np. jeden z na-szych największych idoli, Sonny Boy Williamson II, to człowiek, z którym na pewno chcielibyśmy zagrać, ale z drugiej strony chyba byśmy bardzo się bali, bo on potrafił komuś sprzedać kosę, kiedy ktoś się „źle” zachował na scenie.

B.P.: Fajnie byłoby zagrać z Sonnym Boyem Williamsonem, ale nie wiem, czy on chciałby zagrać z nami.

T.K.: No właśnie, bo zadaliście takie pytanie, a ja jednak mam dużo empa-tii wobec innych ludzi i tak sobie my-ślę, że oni wszyscy chyba by nie chcieli ze mną grać.

K.J., M.N.: To chyba zbyteczna skromność. W końcu funkcjo-nuje taki stereotyp, że środowi-sko jazzowe i bluesowe nie jest szczególnie zawistne i zamknię-te.

B.P.: Jazzowe jest bardzo zawistne. Bluesowe rzeczywiście mniej. Ale to jest też kwestia tego, że czarnoskórzy muzycy, szczególnie ci, którzy już nie żyją, raczej nie akceptowaliby wyko-nania tego typu muzyki przez białych, młodych ludzi.

K.J., M.N.: Jak podoba Wam się w Ińsku?

B.P.: W Ińsku jest bardzo charakte-rystycznie, jest bardzo fajne jeziorko i co roku jest tutaj bardzo fajny festi-wal filmowy, na którym raz mieliśmy okazję występować i było naprawdę grubo. To w ogóle bardzo fajny festi-wal – szkoda, że nie przyjechaliśmy wcześniej.

K.J., M.N.: Á propos festiwali, to jak Waszym zdaniem ma się w Polsce blues?

T.K.: W Polsce jest w sumie bardzo prężnie działająca scena bluesowa i takie środowisko. Jest trochę festiwali – czterdzieści czy pięćdziesiąt w roku.

K.J., M.N.: Ale mało o nich sły-chać i to jest chyba problem, nie? Ludzie niełatwo do tego do-cierają.

B.P.: Można powiedzieć, że działają prężnie, bo jest ich w sumie trochę, ale z drugiej strony nie mają się co rów-nać chociażby z festiwalami jazzowy-mi. Także jakoś się to rozwija i młodzi ludzie chcą grać bluesa, ale za wiele jeszcze o tym nie słychać. Może to się zmieni, a może nie – zobaczymy.

K.J., M.N.: Wolicie grać na du-żych festiwalach czy raczej na mniejszych imprezach? Branżo-wych czy nie? Ińsko gromadzi publiczność raczej specyficzną – głównie kinomaniaków, filmow-ców i ogólnie osoby, które są związane z filmem. Jak czujecie się przed taką publiką?

T.K.: Śmiesznie. To właściwie pierw-szy raz, kiedy występujemy na im-prezie nie tylko nie bluesowej, ale w ogóle nie stricte muzycznej. Ale każdą publiczność da się do siebie przekonać, także jeśli ludzie są...

B.P.: Faktycznie to publiczność bardzo specyficzna. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znacze-niu. Żywa, fajna. Naprawdę fajna. K.J., M.N.: Zostajecie tutaj jesz-cze dłużej?

B.P.: Niestety, jedziemy jutro dalej, ale szkoda, że nie zdołaliśmy przyje-chać wcześniej, bo ja bym sobie obej-rzał kilka filmów.

K.J., M.N.: Miejmy zatem na-dzieję, że w przyszłym roku uda się Wam zatrzymać na trochę dłużej, a i repertuar przypadnie Wam do gustu. Tymczasem sze-rokiej drogi i udanych koncer-tów! Dzięki wielkie.

Page 20: Inskie_Point_6_2012

Kontakt do redakcji (WNIOSKI, ZAŻALENIA, KRYTYKA):

[email protected]

Aneta Bryzek Diana DąbrowskaEdyta JaniakKacper JuszczykKamil JędrasiakAleksandra LechMarta Madejska

Maja NowakowskaAgnieszka PiąstkaTomasz RachwaldDagmara RodeAnna SobolewskaMartyna Urbańczyk

Redakcjaw składzie: