Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

24
Wywiad z Prezydentem Olsztyna Lider zespołu Happysad o sobie Redakcyjna OSPA Gazeta Studencka Tworzywo Nr 1, wiosna 2012 www.tworzywo.eu Po raz pierwszy w Kortowie! ISSN 2084-2597

description

Pierwszy numer gazety Studentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie!

Transcript of Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Page 1: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Wywiad z Prezydentem Olsztyna

Lider zespołu Happysad o sobie Redakcyjna OSPA

Gazeta StudenckaTworzywo

Nr 1, wiosna 2012w

ww

.tw

orzy

wo.

eu

Po raz pierwszy w Kortowie!

ISSN 2084-2597

Page 2: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

02 Start

Świat savoir-vivre’u Savoir-vivre powinien być dla każdego z nas czymś naturalnym. Jego filozofia jest bowiem prosta. Ma ułatwiać życie, a jego stosowanie sprawiać, by każdy czuł się w naszym towarzystwie komfortowo. Termin pochodzi z języka francuskiego i jest złożeniem dwóch czasowników: savoir [wiedzieć] oraz vivre [żyć]. Savoir-vivre jest więc sztuką życia. Podążając tym tropem jest także znajomością reguł grzecznościowych oraz form towarzyskich. Szerzej, jest wypracowaną umiejętnością radzenia sobie w różnych trudnych sytuacjach. Jest terminem szerszym niż dobre maniery czy etykieta. Nie może być traktowany jako maska i zbiór sztucznych manier. Bowiem wszystko, co robimy musi być spójne z naszą osobowością. To, co hiperpoprawne śmieszy, a nie zachwyca. Jego światem rządzą pewne reguły niezmienne: lojalność, życzliwość, dyskrecja, uprzejmość, grzeczność, takt, punktualność oraz odrobina szczerego uśmiechu. Jedną z najstarszych reguł jest precedencja wynikająca z ogólnie stosowanej i powszechnej zasady starszeństwa. Osoby starsze (wiekiem, rangą, pozycją zawodową) powinny być otoczone szczególnym rodzajem staranności. Musimy jednak pamiętać, że istnieją różne formy i stopnie zaawansowania etykiety. Jeśli będziemy chcieli przestrzegać reguł savoir-vivre-’u na co dzień, nasza etykieta będzie realizowana na poziomie podstawowym, bez szczególnej dbałości o formuły zaawansowane. Świat biznesu wymaga już wypracowania pewnego poziomu zachowań, dzięki którym zbudujemy trwały, wyraźny, komplementarny wizerunek profesjonalisty. W tym celu wykorzystamy etykietę na poziomie średniozaawansowanym. Najwyższym i jednocześnie najbardziej zaawansowanym poziomem znajomości savoir-vivre’u, jest sztuka dyplomacji. Nie chodzi bowiem tylko o zbudowanie poprawnych relacji towarzyskich ani dobrych kontaktów zawodowych. Protokół dyplomatyczny nie ulega modom, nie zmienia się w zależności od upodobań korzystających. Jest zbiorem bardzo precyzyjnych zachowań przypisanych okazjom, uroczystościom i ceremoniom na najwyższym, międzynarodowym poziomie. W świecie etykiety jest naprawdę ciekawie. Kolory znaczą. Ubiory mówią. Ciało komunikuje. Posługiwanie się tytułami nie stanowią problemu. Zastawa stołowa daje znak, co tak naprawdę za chwilę pojawi się do jedzenia. Wnętrza inspirują. Warto więc wiedzieć, jak należy się zachowywać.

Bardzo często powtarzam zdanie, które oddaje istotę savoir-vivre’u: „Orły są szare, a papugi pstrokate”. Ale to orły latają wysoko.(AF)

Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Serdecznie dziękujemy Rektorowi Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, prof. dr hab. Józefowi Górniewiczowi, Pani Prorektor do spraw studenckich, prof. dr hab. Jadwidze Wyszkowskiej oraz wszystkim, którzy przyczynili się do powsta-

nia “Tworzywa – Gazety Studenckiej” za możliwość rozwoju i ogromne wsparcie. Postaramy się wykorzystać tę szansę jak najlepiej.

Z całego serca dziękujemy “Starej Gwardii” Tworzywa, dzięki której powstało “Tworzywo – Gazeta Internetowa”. Nie byłoby nas tu gdzie jesteśmy, gdyby nie:

Tomasz Kopka, Michał Mańkowski, Katarzyna Boczarska, Martyna Gacioch, Edyta Hołdyńska, Wioletta Jędrzejewska, Martyna Kieliszyńska, Krzysztof Kleczkowski, Anna Liberadzka, Aneta Olender, Dorota Piotrowicz, Karina Wiśniewska, Marcin Wójcik

oraz wszyscy, którzy przyczynili się do powstania koła Pro-Media.

Dziękujemy również Opiekun Naszego Koła i Redaktor Prowadzącej, Pani dr Anicie Frankowiak za pomoc i powołanie naszej gazety “do życia” oraz mgr. Łukaszowi Smardzewskiemu, Koordynatorowi Koła Pro Media. Bardzo dziękujemy także Pani dr Marcie Więckiewicz za pomoc przy

redagowaniu tekstów.

Redakcja “Tworzywa”

Page 3: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Zdję

cie

z okł

adki

: And

rzej

Ani

elsk

i

Wydawca:

Adres redakcji:ul. Kurta Obitza 1, p. 0810-725 Olsztyn

Kontakt: [email protected]

03 Start

Spis Treści:

Tworzywo - Gazeta StudenckaRedakcja:

Redaktor Naczelny: Jakub Rećko

Redaktor Prowadząca: dr Anita Frankowiak

Redaktorzy:Mateusz Jaworski, Adam NowińskiMichał Piechota, Jakub RećkoMarek Żuławnik

Korekta: dr Marta Więckiewicz

Autorzy: Klaudia Bernat, Paulina Brzozowska Michał Buraczewski, Michał ChrostekOlga Dąbrowska, Tomasz GołdynFilip Jarek, Mateusz JaworskiNatalia Kijko, Aneta KoziestańskaAdam Nowiński, Jakub Rećko Ireneusz Stolarski, Marek Żuławnik dr Anita Frankowiak

Grafika, okładka, DTP:Michał Chrostek, Adam Nowiński Marek Żuławnik

Zdjęcia:Andrzej Anielski, Paulina BrzozowskaŁukasz Łuciuk

Pozdrawiamy wszystkich przyszłych kasjerów, operatorów koparek ręcznych, dezintegratorów puszek, oraz tych, którym się poszczęści i znajdą pracę. Czasy nastały nam ponure, choć nie tragicznie gdyż na alkohol jeszcze nas stać. Jedno jest pewne, wiedząc iż student ma ważniejsze wydatki nasz miesięcznik jest bezpłatny! Właśnie tak, jest bezpłatny, co, mamy nadzieję uczyni go nieodłącznym towarzy-szem żaków, nie tylko na tronie, nie tylko jako darmowy papier do uszczelniania akademickich okien czy drzwi, lecz gazetą którą będziecie czytać z przyjemnością. Ciekawi nas niezmiernie czemu to właśnie Ty czy-telniku podniosłeś ów owoc, w który wlaliśmy pot, łzy i niejedno piwko. Mamy nadzieję iż nie będzie to kolejna ulotka w twoich rękach, iż wyczytasz z tychże stronic parę słów mądrości prastarych bogów, opinii publicznej. Postawiliśmy sobie za cel, aby nasze dzieło nie było kolejnym sztywnym zestawieniem blogów, czy innych nekrologów, jest to pismo tworzone przez studentów, dla studentów, i ani myśli-my by było inaczej. W tym numerze możecie znależć od reportażu historycznego, relacji z wystawy w BWA, przez obszerny artykuł o savoir vivre, wywiady z prezydentem Olsztyna, wokalistą Happy-sad i Thempestem, na Marcelu kończąc. A kim jest Marcel? Czytajcie dalej – zobaczycie. Zapraszamy do lektury! Cheers!

Ekipa “Tworzywa”

Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Olsztynstr. 3 Wywiad z Prezydentem Piotrem Grzymowiczem

Kącik historyczny str. 5 O “delfinie” co na “lisa” polował - historia

zamachu na Rommla

Publicystyka str. 5 Werter najsłynniejszym samobójcą - felieton

str. 6 Antoni Cierplikowski, inaczej Antoine - historia

Polaka zapomnianego przez historyków

str. 7 Tam i z powrotem - felieton o PKP str. 8 Studenckie tango - o życiu braci studenckiej

str. 9 Nie walczmy z wiatrakami - o energii odnawialnej

str. 10 Jak to z tą karetką - o pracy R-ek

Zmniejszamy trupokilometry - raport SKA

str. 11 Mogę powiedzieć: rozumiem! - Erazmusi na UWMstr. 12 Szukam_przyjaźni/miłości/sponsora... A Ty czego szukasz? - felieton

Kulturastr. 13 Wywiad z liderem zespołu Happysadstr. 14 Ludzie, musicie to zobaczyć - wernisaż Soundtrack do nieistniejącego filmu - recenzja

str. 15 Duchowo zdeprawowani - zespół Thempest

str. 16 Filmy przeszłości o przyszłości - ranking

str. 17 Wolf people-Streeple - recenzja płyty

Kącik Nerdastr. 18 Nieśmiertelność - opowiadanie fantasy

str. 20 Skyrim - recenzja gry komputerowej

Z życia redakcjistr. 21 Diagnoza: OSPA VI - relacja

Sportstr. 22 Orliki po czterech latach str. 23 O sporcie zza oceanu słów kilka - NBA Playareną Olsztyn stoi

Ostatnia strona Pająk Marcel Krzyżówka

Page 4: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Z czym się Panu kojarzy Kortowo?

Piotr Grzymowicz: Do Kortowa przyjechałem w 1968r., gdy podjąłem naukę w Technikum Budowlanym w Olsztynie. Wówczas przeprowa-dziłem się z Nowego Miasta Lubawskiego i miesz-kałem w internacie. Wtedy, jako że uprawiałem sport, zapisałem się do sekcji lekkoatletyki AZS. Prócz nauki uprawiałem biegi, trenowałem i byłem na co dzień w Kortowie - w lasach, na przystani. I tak rozpoczęła się moja przygoda z Kortowem. Najpierw od strony sportowej – treningi, zawody. A po ukończeniu szkoły średniej, to, choć myśla-łem o Politechnice Gdańskiej, zdecydowałem się zostać, właśnie z uwagi na sport. Wtedy moim trenerem był pan prof. Jerzy Strzeżek, później-szy rektor uczelni. Lekkoatletyka była na wysokim poziomie, mieliśmy dwa kluby: Gwardię i AZS.

Gdzie Pan mieszkał w czasie studiów?

PG: W DS 2. W pokoju 301, później 310, na ostat-nim piętrze. Oczywiście stołowałem się w sto-łówce akademickiej i dojeżdżałem na Wydział Budownictwa Lądowego na Wyzwolenia 30. Obiekt ten niedawno odrestaurowaliśmy i zmodernizo-waliśmy, a 15-go grudnia odbędzie się uroczy-ste otwarcie, połączone z pierwszą sesją, na sali, na której niegdyś pisałem egzaminy i gdzie praktycznie mieścił się nasz wydział.

W DS 2 sporo imprez?

PG: Och tak... Ale imprezy to głównie w klubie ''Rakor'' - tam odbywały się dyskoteki.

Jaka muzyka wtedy królowała?

PG: Bardzo fajna, taki dobry rock, w stylu Pink Floyd. Na jednej z takich dyskotek zresztą poznałem swoją żonę..

W ''Rakorze'' ?

PG: Tak, to był 1975r. Pojechałem po raz pierwszy na Zachód. Byłem w Niemczech, Holandii, na praktykach we wrześniu. A jak wróciłem, właśnie w ''Rakorze'' pewnego dnia poznałem przyszłą żonę.

A jak pan ocenia współpracę z władzami UWM?

PG: Bardzo pozytywnie. 12-go grudnia podpisalismy z Rektorem umowę o współpracy w ramach obsza-ru aglomeracyjnego. Jako miasto Olsztyn, wspólnie ze starostwem powiatowym i sąsiednimi gminami stworzyliśmy obszar aglomeracyjny i wystąpiliśmy z wnioskiem do Rektora o powołanie na wydziale ekonomicznym zespołu, który zająłby się badaniem procesów i analiz dotyczących tego obszaru oraz przygotowaniem wspólnych projektów na nowe perspektywy unijne na lata 2012-2014. Senat uczel-ni te propozycję zaaprobował. Współpraca jest bar-dzo dobra.

Jeszcze nigdy nie słyszałem o władzach samorzą-dowych, które podniosłyby ceny biletów MPK, ale po jakimś czasie je obniżyły. Może Olsztyn bę-dzie tym pierwszym?

PG: Bardzo chętnie byśmy to zrobili, gdybyśmy mieli środki. To jest taka sytuacja: co roku z budżetu miasta, czyli podatków mieszkańców, dajemy 18 mln zł dopłaty do transportu miejskiego, co stano-wi 32% ich budżetu. Pozostałe dochody MPK musi wypracować samo w oparciu o bilety. W Warszawie na przykład..

..która nas wyprzedziła z cenami, dzięki czemu nie jesteśmy już najdrożsi w Polsce..

… tak, ale w Warszawie jest znacznie większa dota-cja dla MPK, na poziomie 70% . Tam prezydent też wprowadziła podwyżki, by móc ograniczyć wkład miasta do 60%. Ja analizowałem koszta jakimi dotują inne miasta. Są na poziomie 50%. Gdybyśmy mogli, to byśmy dali te 50%, ale nie mamy. Niech weźmie pan też pod uwagę, że na 10 osób jadących naszym MPK: czterech jedzie za darmo, dwóch ma bilet ulgowy, a trzy osoby płacą za bilet normalny. Mamy 50-letnich emerytów, nauczycieli, którzy mogli przejść na eme-

rytury po 30 latach pracy, wielu ich jest. I ci emeryci, którzy jeszcze pracują częstokroć, biorą emerytury i mają do tego bilety ulgowe. To jest po prostu chore. Zabranie tego spowodowałoby duży krzyk. Tak samo jak było niedawno na sesji rady miasta w kwestii becikowego. Nie stać nas na to, by je dalej pła-cić, chcemy by trafiało ono nie do wszystkich, lecz do osób potrzebujących. I tak państwo daje 1000zł albo 2000zł w zależności od dochodów. U nas było dla wszystkich 200zł. Niedużo, ale w skali miasta 500tys. zł. Jeśli na wszystko nam brakuje, powin- niśmy być solidarni i wspierać, ale tych najuboż-szych.

Przejdźmy do lżejszych tematów. Jak wrażenia po losowaniu grup na EURO 2012?

PG: Uważam, że wylosowaliśmy bardzo dobrze. To zespoły, z którymi możemy się uporać.

Wyjdziemy z grupy?

PG: Nie należy lekceważyć przeciwników. Oni potra-fią grać, mogą poszczycić się umiejętnościami. Czy wyjdziemy czy nie, zależeć będzie w dużej mierze od naszego przygotowania.

Wybiera się pan na jakiś mecz? PG: Nie planowałem tego jeszcze na dzień dzisiej-szy. Chętnie bym zobaczył..

Olsztyn będzie miastem bez futbolu?

PG: Nie, tak na pewno nie będzie. Będą atrakcje, możliwości dla tych, którzy będą chcieli ten futbol oglądać, jak i dla tych, którzy nie.

Czyli Olsztyn nie będzie ''miastem bez futbolu''...

PG: Po części będzie. Olsztyn będzie miał dwie propozycje - zarówno dla chcących uczestniczyć w EURO 2012 i dla tych, którzy nie będą chcieli. To jest przewrotne hasło, które zostało wyekspono-wane i o tym się mówi. Mimo że od samego po-czątku mówiliśmy, że będziemy mieli propozycje dla obu stron. Ale media wykorzystały tylko tę dru-gą część – ''Olsztyn - miasto bez futbolu''. To musi być zrównoważone podejście do EURO 2012 i ocze-kiwań mieszkańców, z których jedni na pewno będą chcieli spędzić czas oglądając futbol, a inni inaczej.

Filip Jarek

Olsztyn 04 Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Wywiad z Prezydentem Piotrem Grzymowiczem

„Jeśli na wszystko nam brakuje, powinniśmy być solidarni i wspierać, ale tych najuboższych.” … czyli o cenach biletów, Euro 2012 i współpracy z UWM, w rozmowie z prezydentem Olsztyna, Piotrem

Grzymowiczem.

zdj. z: wikipedia.pl

Piotr Grzymowicz - prezydent Olsztyna

Page 5: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

rytury po 30 latach pracy, wielu ich jest. I ci emeryci, którzy jeszcze pracują częstokroć, biorą emerytury i mają do tego bilety ulgowe. To jest po prostu chore. Zabranie tego spowodowałoby duży krzyk. Tak samo jak było niedawno na sesji rady miasta w kwestii becikowego. Nie stać nas na to, by je dalej pła-cić, chcemy by trafiało ono nie do wszystkich, lecz do osób potrzebujących. I tak państwo daje 1000zł albo 2000zł w zależności od dochodów. U nas było dla wszystkich 200zł. Niedużo, ale w skali miasta 500tys. zł. Jeśli na wszystko nam brakuje, powin- niśmy być solidarni i wspierać, ale tych najuboż-szych.

Przejdźmy do lżejszych tematów. Jak wrażenia po losowaniu grup na EURO 2012?

PG: Uważam, że wylosowaliśmy bardzo dobrze. To zespoły, z którymi możemy się uporać.

Wyjdziemy z grupy?

PG: Nie należy lekceważyć przeciwników. Oni potra-fią grać, mogą poszczycić się umiejętnościami. Czy wyjdziemy czy nie, zależeć będzie w dużej mierze od naszego przygotowania.

Wybiera się pan na jakiś mecz? PG: Nie planowałem tego jeszcze na dzień dzisiej-szy. Chętnie bym zobaczył..

Olsztyn będzie miastem bez futbolu?

PG: Nie, tak na pewno nie będzie. Będą atrakcje, możliwości dla tych, którzy będą chcieli ten futbol oglądać, jak i dla tych, którzy nie.

Czyli Olsztyn nie będzie ''miastem bez futbolu''...

PG: Po części będzie. Olsztyn będzie miał dwie propozycje - zarówno dla chcących uczestniczyć w EURO 2012 i dla tych, którzy nie będą chcieli. To jest przewrotne hasło, które zostało wyekspono-wane i o tym się mówi. Mimo że od samego po-czątku mówiliśmy, że będziemy mieli propozycje dla obu stron. Ale media wykorzystały tylko tę dru-gą część – ''Olsztyn - miasto bez futbolu''. To musi być zrównoważone podejście do EURO 2012 i ocze-kiwań mieszkańców, z których jedni na pewno będą chcieli spędzić czas oglądając futbol, a inni inaczej.

Filip Jarek

zdj. z: wikipedia.pl

05Kącik Historyczny / Publicystyka

Wietrzna noc 15 listopada 1941 roku. Sztorm szalejący na Morzu Śródziemnym miota fale o afrykański brzeg w pobliżu miasta Beda Littoria. Nagle spośród wzburzo-nych fal wyłaniają się dwie wieżyczki okrętów podwodnych brytyjskiej marynarki „Torbay”

i „Talisman”. Rozpoczyna się desant.

Adam Nowiński

O „delfinie” co na „lisa” polowałTworzywo nr 1, wiosna 2012

fot.

wik

iped

ia.p

l

Niestety nie wszyscy żołnierze przedostają się na ląd. Spośród 53 ludzi ppłk Geofrey Keyes ma do dyspozycji zaledwie 32. Ich misją jest dostanie się do Beda Littoria i dokonanie za-machu na dowódcę Afrika Korps, generała Erwina Rommla. Zadanie nie jest proste - miasto, w którym znajduje się sztab i kwatery Rommla, leży pośrodku linii wojsk niemieckich. W razie niepowodzenia ich szanse na przeżycie są blisk-ie zeru. Czas akcji - noc z 17 na 18 listopada. O poranku ma się rozpocząć operacja „Crusa- der”. Celem dodatkowym grupy jest zniszczenie centrum dowodzenia oraz linii telegraficznych i telefonicznych, co miałoby zdezorientować wroga przed i podczas ofensywy. Niestety z powodu braku wystarczającej liczby ludzi plan ten musi zostać odłożony. Ponadto na ląd trafia razem z komandosami ze Scottish Commando i ich dowódcą Keyesem, pułkownik Laycock. Jest to jeden z planistów operacji, jednak nie

chce brać udziału w walce i dodatkowo poz-bawia Keysa trzech ludzi, którzy muszą zostać z nim na wybrzeżu dla ochrony. Pozostała część oddziału rusza w kierunku Beda Litto-ria. Po drodze napotykają Heseldena – brytyj- skiego specjalistę od zadań wywiadowczych i misji za liniami wroga. Ten pokazuje im drogę, daje mapy i określa na nich obecne pozycje wojsk nieprzyjaciela. Heselden znika, a reszta udaje się w miejsce gdzie mogą przeczekać do wyznaczonej godziny akcji. Burzowe chmury zakrywają niebo nad miastem, pioruny co pe- wien czas przeszywają nieboskłon, rozświetlając okoliczny teren. Ulewny deszcz odstraszył wartowników od wyglądania z wież i od patroli. Cały sztab smacznie śpi, nie spodziewając się nadchodzącego zagrożenia. Pod osłoną

nocy i kiepskiej pogody, doświadczony w bojach ppłk Keyes może spokojnie rozstawić swoich ludzi na wyznaczonych pozycjach: on razem z 9 ludźmi atakuje front bazy, a pozo- stali, rozdzieleni na grupy, mają atakować od tyłu i osłaniać odwrót w razie niepowodzenia. Chwilę po północy przystępują do działania. Od same-go początku nic nie wychodzi dobrze. W wejściu Keyes oraz sierżant Terry napotykają postaw-nego oficera łącznikowego, którego nie mogą, pomimo silnych starań, zabić w walce wręcz. Ten, krzycząc, budzi śpiących obok 3 Niemców. Keyes zabija jednego z nich granatem, dwóch pozostałych ogłusza. Z góry zbiega ppor. Kauf-holz, który zabija dowódcę szturmu strzałem z pistoletu prosto w serce. Chwilę potem ginie od pocisków Campbella, który z kolei zostaje ranny w kość piszczelową. Na zewnątrz podnosi się alarm, słychać strzały. Druga grupa uderze- niowa nie może poradzić sobie z zaryglowany-mi tylnymi drzwiami i musi się wycofać. Ginie strzelec Matthe Boxhammer ze wspar-cia. Sierżant Terry, który po śmierci Keyesa obejmuje dowództwo, zarządza odwrót. Ucieki- nierzy chowają się w arabskich domostwach na obrzeżach miasta. Niemcy szybko opanowują chaos po szturmie, odnajdują rannego Campbel-la i ciała dwóch Anglików. Reszta zostaje złapana niedługo potem - nieprzyjaciel przekupuje lokalną społeczność, a Ci wydają ukrywających się komandosów. Tylko sierżant Terry i dwóch jego kolegów uchodzi z zasadzki. Cała operacja „Flipper”, bo takim kryptonimem ją obdarzono, okazuje się porażką. Zawiódł po pierwsze wy- wiad a w zasadzie jedna osoba - John Haselden. To od niego wypłynęła błędna informacja o pobycie Rommla w Beda Littoria. Owszem, przebywał on w tym mieście od października, ale na kilka dni przed planowaną akcją udał się do Europy na świętowanie ze swoją małżonką rocznicy ślubu. Misja szkockich komandosów była skazana na niepowodzenie. Rommel oszczędził jeńców, których standardowo kazałby rozstrzelać. Wszystko źle się zakończyło? O nie, operacja „Crusader” miała niebawem nadejść…

Werter najsłynniejszym samobójcą

U cioci na imieninach miałem okazję przetestować skuteczność syropu „Nervo-sol” na kotce Pusi. Kiedy wszyscy udali się do salonu, po kryjomu przemyciłem buteleczkę do kuchni i zwabiłem kota. Minęła chwila, a Pusia miała humor, którego mógł pozazdrościć niejeden biesiadnik. Od tej pory do końca imprezy już dosłownie wszy-scy bawili się wyśmienicie. Niestety, wszystko wyszło na jaw parę godzin później, kiedy Pusia zaczęła głośno krzyczeć w kierunku kredensu, w którym stała magiczna buteleczka. Okazuje się, że nie tylko człowiek może mieć problemy z używkami. Gdyby Pusię szpikować codzien-nie dawką waleriany, sądzę, że po pewnym czasie kotka nie mogłaby żyć bez odrobiny cu-downego specyfiku. Pamiętacie Sida, leniwca z „Epoki lodowcowej”? Tak, to on proponował mamutowi Mańkowi „ostatniego mleczyka”. Ciekawe, czy ten mleczyk nie miał w sobie czegoś więcej... W jednej z nadnarwiańskich wsi zatrzymano staruszkę za hodowlę konopi indyjskich. Kiedy policjant zapytał, dlaczego to robiła, ona odpowiedziała: „Na paszę... bo jak króliki tę paszę jadły, to długo spały, dużo jadły i szybko tyły...”. Myślę, że wśród wszystkich rodzajów traw jest przynaj- mniej jeden gatunek nigdy nie skonsumo-

wany przez człowieka, tylko przez krowę X z kontynentu Y, która daje sobie kopa magi-cznym źdźbłem. Wyobraźmy sobie, jak bar- dzo prymitywni musieli być ludzie odkrywający nowe używki. „-Patrz, pierwszy raz widzę tę roślinę! - Faktycznie, chodźmy jak najszyb-ciej zrobić napar z nasion albo spalić liście!”. Zwierzęta musiały już dawno opanować tę metodę, skoro inteligentne szympansy poszły o wiele dalej, kradnąc drinki turys-tom na Hawajach. Do nałogów prowadzi to, co sprawia przyjemność. Ale gdybyśmy przez dłuższy czas nie mogli spróbować np. zwykłego plasterka wędliny albo sera? Po paru tygodni-ach taki plasterek pożeralibyśmy wzrokiem, a jego jedzenie sprawiłoby niepowtarzalną przyjemność. Nie możemy żyć bez powietrza, bez wody, bez jedzenia. Z pewnością muszą to być twarde narkotyki. Dobrze, że są jesz-cze miękkie, np. telefon komórkowy, którego brak może powodować jedynie złe samopo- czucie bez fizycznych dolegliwości. Może cały czas żyjemy w „narkotycznym śnie”? Tego się nie dowiemy nigdy, ale biorąc pod uwagę taką ewentualność, uznaję literackiego Wertera za patrona walczących z nałogami. Dlacze-go? Ponieważ jest najbardziej znany z tego, że rzucił wszystko, co było możliwe. Michał Buraczewski

zdj.

z: w

ww.

wik

iped

ia.p

l

Kotka Pusia

Erwin Rommel - dowódca Afrika Korps

Page 6: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Antoni Cierplikowski,inaczej Antoine

Był to młody, zdolny Polak. Mece-nas sztuki i filantrop, fryzjer artysta. Mistrz świata. Zdobył sławę dzięki własnej awan-gardzie i dłoniom, które rzeźbiły fryzury. Bar-wna postać Paryża w latach 20 i 30. Uwielbi-any przez kobiety. Pamięta go Europa, świat. Nic nie wie o nim Polska. Oto krótka historia jego życia, czyli przykład tego, w jaki sposób stać się królem, któremu wolno wszystko.

Antoni urodził się 24 grudnia 1884 roku. Żył niepozornie, jak zwyczajny chłopiec. Rodzice utrzymy-wali się z pracy na roli, ledwo udawało im się wiązać ko-niec z końcem. Ojciec dorabiał jako szewc, matka szyła ubrania okolicznym mieszkańcom. Antek od początku wykazywał zainteresowanie światem. Podbierał mat-ce wstążki, kawałki płótna i robił z nich swoimi małymi rączkami cuda: kwiatki, kokardy, gałązki. Matka czuła, że to jest początek czegoś wielkiego. Mówiła: „Antek nie będzie chłopcem. To artysta”. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak bardzo przepowiedziała mu przyszłość. O tym, że Antoni zostanie maestrem w dziedzinie fryzjerstwa było wiadomo już w jego dzieciństwie. Droga do tego była jednak długa.

Od cyrulika do czempiona Gdy miał niespełna czternaście lat, Antoni swoje praktyki wypełniał u sieradzkiego fryzjera, który był mizernym nauczycielem. Dokładnie wtedy postanowił ujarzmić niesfornie poukładane włosy własnej siostry - Salomei. Bez wahania poprosił ją, by została jego „klientką”, a on zrobi na jej głowie coś ładnego. Zgodziła się, a to co powstało można nazwać pierwszym dziełem Cierplikowskiego, którego po latach okrzyknięto mistrzem nad mistrzami. Matka Antoniego była świadoma, że kariera chłopca można rozwinąć się jedynie w większym mieście. Decyzję o wysłaniu syna „na nauki” podjęła po tym, jak wpadł w przygnębienie wywołane śmiercią jego przyjaciela. Wtedy właśnie, wiedząc, że jej fundusze są ograniczone poprosiła o po-moc swego krewnego, Pawła Lewandowskiego (zna-nego łódzkiego mistrza grzebienia), o opiekę nad jej synem i próbę nauczania fryzjerstwa w jego zakładzie. Na początku szło to bardzo opornie, ponieważ panie nie przychodziły do zakładu, a wzywały mistrza Pawła do siebie. Antek zostawał wtedy na miejscu i robił porządki. Po czasie wuj pozwolił mu sobie towarzyszyć i obserwować jego pracę. Któregoś dnia nadarzyła się okazja, żeby to Antek po raz pierwszy spróbował wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce. Wszystko dlatego, że wuj nie był w stanie uczesać żony bogatego fabrykanta Ginsberga, ponieważ sam był w stanie upojenia alkoholowego. Młody adept fry-zjerstwa zachwycił swoją fryzurą klientkę, która wróżyła mu karierę w Paryżu. Łódź była początkiem tego co wydarzyło się później. To miasto pozwoliło mu zostać „największym z tych, którzy na równi z Chanel, stworzyli kobietę współczesną” – tak napisano o Antonim Cierplikowskim we francuskim dzienniku „Le Figaro” po śmierci mistrza.

Upragniona sława Antoni nie bał się walczyć o własne marzenia, dlatego też z kilkoma adresami w kieszeni wyruszył na podbój Paryża. Na dobry początek zaczął pracę w niewiel-

kiej pracowni peruk w Decoux. Lubił to co robił, mimo, że zarobek z tego był niewielki i nie pozwalał mu się utrzymać w Paryżu. Jednak nie musiał długo czekać na swój szczęśliwy dzień, ponieważ w święto Katarzyny zakład, w którym pracował, przeżywał prawdziwe oblężenie. Zdenerwowany szef poprosił Antoniego o pomoc. Młody Cierplikowski, jakby tylko na to czekał, od razu wziął grzebień w swoje ręce i zaczął tworzyć co raz to nowe koafiury. Bez trudu wygrał konkurs na najlepsza fryzurę, który był organizowany z okazji obchodzonego święta. Dzięki temu został doceniony przez swojego szefa, który mianował go swoją prawą ręką już jako Antoine’ego. Następnym sukcesem Antoniego, a zarazem czymś przełomowym w jego karierze, było uczesanie Lily de Moure, która uczestniczyła w przyjęciu w Deau-ville, organizowanym przez księcia de Ligne. Kobieta przywitała mistrza zrozpaczona, ponieważ zgubiła kapelusz, który miała założyć na wielkie przyjęcie (w tamtych czasach kobieta nie mogła wystąpić oficjalnie bez nakrycia głowy). Cierplikowski zaproponował fryzurę, która pozwoliła jej obejść się bez kapelusza. Spod jego palców wyszło istne dzieło sztuki - pełne zwojów, kwiatów i loków. Mimo, że kapelusz się odnalazł, pani de Moure nie chciała już z niego korzystać. W następnych dniach

Cieprplikowski tworzący fryzjerskie arcydzieło Antoni nie miał już czasu wolnego, przybyło pod jego skrzydła mnóstwo nowych, ważnych klientek. Nie brakowało również tych zagranicznych, co było pow-odem wyjazdu Cierplikowskiego do Anglii, by nauczyć się języka. Wyjazd okazał się podwójnie korzystny, bo oprócz osiągnięcia zamierzonego celu, Antoni poznał tam również pierwszą miłość, z którą się ożenił. Maria była manikiurzystką, ale oprócz tego zajmowała się wszystkimi interesami męża, ponieważ cała buchalteria była mu obca. I choć wiedział on o jej zdradach, był świadomy tego, że bez niej nie da sobie rady. Już wtedy pracował po 10-12 godzin dziennie. Nadszedł moment, który uczynił Antoine’a nieśmiertelnym w świecie fryzjerów. Był rok 1909. Na jego drodze stanęła Eva Lavalliere, sławna wówczas aktorka estrady teatralnej, która poprosiła go o odmłodzenie jej o dwadzieścia lat, ponieważ

jako 39-letnia kobieta miała zagrać 18-latkę. To było wyzwanie dla mistrza, który zainspirowany młodą pokojówką, wręczającą Evie list, uczesał ją w podobny sposób. Czyli obciął ją na tzw. „la garconne” (na chłopczycę albo po prostu na pazia). Była to fryzura, która zmieniła trendy we fryzjerstwie i obyczajowość tej epoki.

Życie mistrza Antoni czuł się już jak artysta, którego ceni świat. Strzygły się u niego takie gwiazdy jak: Pola Negri, Greta Garbo, Jeanne Moreau, Brigitte Bardot, Sara Bernhard, Eleonora Roosvelt i wiele innych. Wprowadził innowacje jaką było mycie głowy w salonie, co z trudem, ale jednak przyjęło się wśród jego klientek. Używał szamponów z żółtek i rumów, a włosy utwardzał mieszanką spirytusu i gumy arabskiej. Cierplikowski wprowadził pierwsze farby do włosów, których sam był żywą reklamą - często farbował włosy na niebiesko (robił to samo swemu psu). Do historii przeszły jego dziwactwa, takie jak: kolorowe fraki i czółenka na kryształowych obcasach. Wybudował szklany dom i spał w kryształowej trum-nie. Pod koniec życia wyreżyserował własny pogrzeb, z zamknięciem się w trumnie włącznie. Wszystko nagrywała ekipa telewizyjna. Zawczasu chciał zadbać o swój pośmiertny wizerunek i zlecił Xaweremu Dunikowskiemu stworzenie rzeźby nagrobnej, która przedstawiała jego wyobrażenie oddzielenia duszy od ciała. Pomagał artystom i wszystkim przyjaciołom będącym w potrzebie. Pamiętał również o Polsce - w 1968 r. przekazał Muzeum Teatralnemu w Warszawie 102 peruki i 14 historycznych kos-tiumów.

Powrót do korzeni Zaraz po tym jak Antoni dowiedział się, że kochanek żony rozkrada jego majątek, postanowił się z nią rozstać. Historia nie skończyła się ciekawie, ponieważ mistrz nie umiał zadbać o własne inte- resy. Wykształcił dziesiątki znakomitych uczniów, którzy w pewnym czasie stali się dla niego niebłahą konkurencją. Ich sława była równie duża, choć cenili się o wiele niżej. Dodatkowo w latach 60. XX wieku, Paryż stał się stolicą światowej mody, co spowodowało powstawanie nowych pracowni krawieckich, salonów kosmetycznych czy fryzjer-skich. Firmy Antoniego były bliskie bankructwa: fab-ryka perfum, kapeluszy, strojów teatralnych itd. Choć wielki mistrz miał jeszcze sławne klientki, widmo bankructwa zaczynało zaglądać mu w oczy. Postanowił więc wrócić w rodzinne strony. Zamieszkał w domu rodziców w Sieradzu. Zaczął żyć jak samotnik, unikał jakichkolwiek kontaktów. Przyjaźnił się i utrzymywał kontakty tylko ze swoją rodziną i proboszczem parafii. Nikt inny nie miał do niego dostępu. Zajmował się uprawą ogrodu i sprzątaniem obejścia. Zmarł w biedzie i zapomnieniu 5 lipca 1976 roku w Sieradzu, gdzie urodził się pod szczęśliwa gwiazdą, w Boże Narodzenie, 92 lata wcześniej. Zabrakło pieniędzy, by spełnić jego ostatnia wolę – chciał być pochowany w Paryżu. Jeden z jego uczniów – Alexan-dre Raimon - wywalczył pozwolenie na ekshumację. Królowi fryzjerów odcięto prawą dłoń i zawieziono ją do Paryża. Jego życie było bogate w wiele ciekawych historii. Jego wyjątkowość, geniusz i wielkość, dawały o sobie znać w ekstrawagancki sposób. Wszystko to sprawiło, że do dziś jest wspominany jako mistrz fryzjerstwa. Mistrz, który pochodził z Polski.

Publicystyka Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Natalia Kijko

zdj: www.bew.com.pl

06

Page 7: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Publicystyka 07

Tam i z powrotem Prawdopodobnie tymi właśnie sło-wami rozpoczyna obrady zarządu spółki Pani prezes największego krajowego przewoź-nika kolejowego. Przynajmniej ja to tak widzę oczyma swojej wyobraźni. Bo jeżeli nie o zdo-bywaniu świata debatują tuzy Przewozów Regionalnych, to ja już naprawdę nie wiem o czym.Przyznam szczerze, nie jestem ich częstym klientem, zresztą tak jak i jakichkolwiek innych. W ciągu roku zdarzy mi się zazwyczaj podróżować drogą szynową nie więcej niż kilka razy. Jednak myślę, że nie odbiera mi to prawa do krytyki opartej o nieliczne, ale zazwy-czaj negatywne doświadczenia. A w tym roku owych zaznałem niemało przy okazji wyjazdu w stronę naj-większej imprezy open-air w kraju. Mowa oczywi-ście o Przystanku Woodstock, który tegoroczną edy-cją udowodnił, jak wielką siłę przyciągania posiada. W końcu siedemset tysięcy uczestników to już nie przelewki. Ale nie o samej imprezie chciałem pisać.Jak co roku PR zobowiązały się podstawić specjal-ne „woodstockowe” pociągi dodatkowe w stro-nę Kostrzyna nad Odrą. Jak co roku bilety na te kursy sprzedawane były w specjalnej cenie. Przy-szło mi wydać 51 zł bez kilku groszy po odliczeniu ulgi studenckiej oraz skorzystaniu z promocji na bilet powrotny (przy zakupie biletu w dwie stro-ny powrót kosztował o połowę mniej). Bardzo ku-sząca oferta, biorąc pod uwagę, jak ogromny to „kawałek” drogi. Co za tym idzie, przezorność naka-zywała przygotować się na pewne nieudogodnienia.Jak zwykle pociągi były przepełnione i obskurne do granic możliwości. Szczerze: nie wiem, na ja-kich trasach te wagony są wykorzystywane przy normalnych przejazdach. Może nie są? W każ-dym razie stan wagonów to temat stały i przeżyty, jednak z przeładowaniem związała się tego lata pewna historyjka. Oczywiście wsiadając gdzieś pod koniec kolejki, zastaliśmy dosłownie zero wol-nych miejsc siedzących (mimo wyjazdu z Olsztyna, który jest początkiem trasy!). Zaczęliśmy więc roz-mawiać z dwójką policjantów stojących przy jed-nym z wejść – strzegli małego, umiejscowionego na samym końcu taboru przedziału. Był on przezna-czony dla konduktorów, którzy mieli do nas dołą-czyć dopiero za kilkaset kilometrów. Nie mogli nas tam wpuścić, ale wpuścili, ostrzegając przy okazji, że po pewnym odcinku trasy stracimy miejsca. Tak czy siak wszystko skończyło się pomyślnie, ponie-waż zmiana warty policyjnej (która powinna nastą-pić wraz z konduktorami) nigdy nie przybyła. Takim sposobem przedział policyjny, już nor-malnych rozmiarów, trafił się nam. A po-ciąg został na resztę trasy niestrzeżony.I jak podróż do Kostrzyna minęła pozytywnie w rytm gitary oraz pijackich śpiewów, tak nigdy bym się nie spodziewał, co nastąpi wraz z dniem powrotu. Zarząd PR postanowił podstawić mniej pociągów

powrotnych, a więc z Olsztyna wyjechały dwa prze-pełnione pociągi, tymczasem do Olsztyna pojechał już tylko jeden! Co zaskakujące, wcale nie przepeł-niony... Sytuacja na peronach wyglądała w dzień odjazdów niczym z filmu wojennego tudzież relacjo-nującego co mroczniejsze momenty czasów Polskiej Republiki Ludowej. Dosłownie morze ludzkich głów stłoczonych na wcale nie tak wielkiej przestrzeni; każdy przepycha się, walczy o swój powrót. Z dru-giej strony natomiast ochrona kolei traktująca ludzi jak zwierzęta czy owady. Taka MO Polski dwudzie-stego pierwszego wieku. A w pewnym momencie: stop. Nieważne, czy masz bilet wykupiony na ten kurs, czy też nie – po prostu nie wsiądziesz. I kropka.Co dalej? Walka! Najpierw o to, by pojechać do War-szawy – przegrana. Następnie do Gdyni – zakończo-na tym samym rezultatem. Potem znowu do stoli-cy i… fiasko. W końcu rezygnacja poparta decyzją, by przenocować kolejną noc i wrócić już normalnymi pociągami dnia następnego. A tak, obiła mi się o uszy legenda mówiąca, że przewoźnik podstawiał pociągi dodatkowe (dodatkowe s p e c j a l -ne wood-s t o c k o w e pociągi dodatkowe?) w trakcie zamieszania. Brak jakiejkolwiek informacji na peronie, dwor-cu oraz w ich okolicach niestety uniemożliwił mi weryfikację. Co dopiero skorzystanie z nich...W tym momencie warto wspomnieć o kolej-nym dziwnym rozwiązaniu przewoźnika. Otóż zazwyczaj, jeżeli nie masz możliwości skorzy-stać z kupionego już biletu, możesz go zwrócić w kasie. W Kostrzynie tymczasem wywieszono kart-ki z powiadomieniem: „Kasa nie dokonuje zwro-tów za niewykorzystane bilety”, a niżej mniejszą czcionką: „Zwrotów takich należności moż-na dochodzić wyłącznie w drodze reklamacji pod adresem: […] Olsztyn, ul. Lubelska […]”. Tak! W jednym, jedynym miejscu w całym kraju. Powiem więcej, zgłosiłem się we wskazane miej-sce po zwrot pieniędzy. Zostałem zmuszony do wypełnienia całego podania reklamacyjnego, opisania szczegółowo okoliczności uniemożliwiają-cych skorzystanie z biletu i, co bardziej szokujące, do udokumentowania swojej drogi powrotnej po-przez załączenie innych biletów! Mówiąc krótko, Przewozy Regionalne traktują swoich klientów jak kłamców, a zarazem walczą, ile mogą, by nie zwra-cać pieniędzy za swoje własne błędy. Rozpatrzenie reklamacji miało trwać góra miesiąc, niestety trwało „odrobinę” dłużej. Ale nie ma tego złego, kwota w końcu

wpłynęła na moje konto. Co nie zmienia faktu, że powrót kosztował mnie znacznie więcej, niż pierwotnie miał. Gwoli ścisłości, była także moż-liwość składania reklamacji drogą internetową. Niefortunnie, informacji o takiej sposobności w Kostrzynie nad Odrą nie udało mi się odnaleźć.Kończąc dygresję, następnego dnia już normalnymi liniami, opłaconymi pełną, a nie promocyjną należ-nością, miałem pojechać do Poznania. Pociąg wyru-szył z przeszło czterdziestominutowym opóźnieniem. Jakiś czas temu czytałem w pewnym tygodniku opinii artykuł opisujący Polskie Koleje Państwowe w czasach dwudziestolecia międzywojennego. Rzekomo, można było wtedy ustawiać zegarki zgodnie z odjazdami pociągów, a przeszło pięciominutowe opóźnienie potrafiło doprowadzić do poważnych konsekwencji dla zarządu. Co prawda PR zostały w 2009r. formalnie wydzielone od PKP i należą aktu-alnie do samorządów województw, niemniej nie po-daruje sobie postawić kluczowe pytanie: co poszło nie tak? Czemu coś, co niegdyś działało, po reformach

oraz mo-d e r n i -z a c j a c h m a j ą c yc h na celu teo-

retycznie polepszyć jeszcze sytuację, doprowadziły do obecnego stanu? Więc jeszcze raz, co poszło nie tak?Przy okazji przekonałem się, gdzie trafiają specjalne „woodstockowe” pociągi dodatkowe po zakończeniu imprezy – na trasę do Poznania. Brudne, zaniedbane, zniszczone, z pozostałościami po czyjejś „chorobie lokomocyjnej” z poprzedniego dnia rozsmarowanymi na oknie vis-à-vis mojego miejsca... Nie omieszkam jeszcze wspomnieć o konduktorze, który w ogóle nie znał rozkładu jazdy pociągów. To za co mu się płaci?Koleje państwowe to gigantyczny interes obra-cający niebotycznymi sumami pieniędzy. Gdzie te pieniądze trafiają? Dlaczego z upływem lat nie jest coraz lepiej, a – jak pokazała tegoroczna organi-zacja – wręcz coraz gorzej? Ja doskonale rozumiem, jak wielką imprezą jest Przystanek Woodstock i jak ciężko to odpowiednio obsłużyć. Niemniej, czy upły-wający czas oraz przybywające doświadczenie nie powinny zaowocować usprawnieniem organizacji? Tegoroczna okazała się najgorszą w czteroletniej historii moich wyjazdów w stronę „najwspanialszego festiwalu na świecie”. Co smutne, także poza impre-zami, na zwyczajnych trasach wcale nie jest dobrze.

Michał Chrostek

Walka! Najpierw o to, by pojechać do Warszawy – przegrana. Następnie do Gdyni – zakończona tym

samym rezultatem. Potem znowu do stolicy i… fiasko.

- Móżdżku, co będziemy robić dzisiejszej nocy?- To samo co każdej, Pinky. Spróbujemy opanować świat!

Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Page 8: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Aneta Koziestańska

Studenckie tangoNie wiedzieć czemu, wszyscy szukają roz-rywki. Ot, takie widzimisię. Ilu ludzi, tyle rodzajów rozrywek. Dla jednego to książka albo film w domowym zaciszu, dla dru-giego dzika impreza z litrami alkoholu. Bo skoro drugiego dnia nie ma kaca, to nie było imprezy. Skrajność? Tak. Ale przecież to właśnie skrajności wywołują najwięcej zainteresowania.

Ostatnio postanowiłam się przyjrzeć klubom, nie tylko tym naszym – kortowskim, ale wszystkim. Chodziłam, obserwowałam i trochę się zaniepokoiłam. Na początku myślałam, że uda mi się nie przemycać swoje-go poglądu. Chciałam po prostu opowiedzieć, co widziałam. Uwaga! Nie uda mi się to, więc ostrzegam, że mogę być niemiła. Na wszel-kie oskarżenia już teraz przedstawiam swój jedyny argument. Znacie takie powiedzenie, że prawda w oczy kole? Kluby studenckie. Trochę się ich namnożyło. Pomyślałby kto, że niczym się nie różnią. Tam studenci i tu studenci. Otóż nie! Przede wszystkim różnią się muzyką. Może się to wydawać nieistotne, ale tak-ie nie jest. Na pewno każdy już zauważył, że nie ma dwóch jednakowych osób. Takich samych nie, ale podobne to już co innego. I teraz właśnie wkracza muzyka. Ona też jest rozmaita. Tyle rodzajów, stylów. Może się w głowie pomieszać. Każda oddziałuje na innego człowieka. Wszystko zależy od wrażliwości. I to właśnie ta wrażliwość łączy i upodabnia. Załóżmy, że mamy przed sobą grupkę ludzi słuchającą tylko rocka. Jak się bawią? Albo reggae. Albo poezji śpiewanej. Albo techno. Różnica? Nie chodzi mi o stereotypy, ale o realne różnice. Za-chowanie, poglądy na pewne sprawy, styl ubierania się, pewnie – rzecz indywidualna ale... czy nie można tego wiązać z tym, czego się słucha? Mi się wydaje, że można. Moje prawo. Po tym dłuższym wstępie przejdę do opisu tego, co widziałam. A widziałam wiele. Znów przepraszam, jeśli kogoś urażę. Nie chcę generalizować, ale kłamać też nie zamierzam. Pierwszy rodzaj ludzki łączę z tech-no. Łup, łup i rąsia w górę. Mając wrażenie, że każdemu uda się samemu dopatrzeć cech charakterystycznych w tej grupie, nie będę opisywać tego, jak wyglądają jej członkowie. Zapewniam - specyficznych cech można znaleźć u nich wiele. Mi najbardziej rzuciło się w oczy poszukiwanie. Czekanie na okazję, inaczej mówiąc. Wypatrują zwierzyny i idą na łowy. Cel stanowią pięknie ubrane, odsłaniające wdzięki i trzymające głowę bardzo wysoko łanie. Mówię cel, ale tak naprawdę one wybierają sobie myśliwego, któremu uda się je upolować. Jeśli zarówno

łowca, jak i zwierzyna są chętne udać się w inne miejsce w celu rozparcelowania mięska – świetnie. Jeśli nie, to pobawią się chwilę na polanie i rozejdą w swoje strony. Drugi typ ludzki łączę z reggae. Tutaj mamy zabawę. Podrygują sobie rytmicznie, uśmiechają się do siebie. Wszechobecna miłość i zaufanie. Podoba mi się. Jakoś nie zauważyłam pożerających się na parkiecie par. Oczywiście, nie mówię, że ich nie ma, ale.. To zupełnie inna sytuacja, niż ta przed-stawiona wyżej. Tu dymek, tam dymek i jest wesoło. Prawda? I zauważyłam, że poprzed-nia opisywana przeze mnie grupa i ta tutaj za sobą nie przepadają. Chciałoby się zapytać - dlaczego? Czyżby różnica w przekazie, jaki niesie ich muzyka? Kolejne – rock. Ci z kolei, z tymi wyżej się nawet dogadują. Kazik, Muniek i tym podobne Pidżamy Porno królują. Bawi się przy nich najwięcej osób. Chętnie się bawi. Chętnie przychodzi, gdy grają. To pocieszające, bo coś mówią. Chcą tym małym tłumkom, zbierającym się, tańczącym przy ich muzyce coś przekazać. Nie tylko jakieś eksplozje, pam param pam albo mądre pytanie „what the f***?”. No i oczywiście, jak mogłabym zapomnieć o kochanym i uwielbianym dis-co-polo. To już całkiem inna bajka. Ktoś mądrze powiedział, że skoro każdy na idola wybiera sobie osobą mądrzejszą od sie-bie (tak przynajmniej powinno być), to... a może nie dokończę. Nie chcę tu nikogo obrażać. Czasem mi się tyko nasuwa myśl – gdzie ja żyję? Skoro świat jest jeden, dostęp do informacji, kultury i wszelkich innych „ulepszaczy” powszechny i równy, przy- najmniej w pewnym stopniu, to dlaczego aż tak daleko odbiegamy od środka? Jedni w tą, inni na szczęście w drugą stronę. Wracając do tematu – disco polo to prosta muzyka, prosty przekaz. Taki wiecie – dosłowny. I tak, dosłownie też, opiszę bawiących się do tych dźwięcznych rytmów, bo przecież „ciało jak malina, śmiało się wygina, ciągle jest jej mało...” Dalej granice się powoli zacierają. Gdzieś tam pod ścianą stoi albo przy stoliku

siedzi fan hip-hopu, rapu, może metalu albo innego jazzu, czy bluesa. Na parkiecie też są. Tańczą, ale ciężko rozpoznać. Mówiłam wcześniej, że skrajności się przecież wyróżniają. Odbiegając już teraz od tego muzy-cznego podziału, chciałam pokazać jeszcze inny. Tutaj muzyka nie ma już znaczenia. Znaczenie ma charakter, poczucie tego, co wypada, a co nie. Zacznę od środka. Środek przyszedł się pobawić. Potańczyć, posiedzieć, porozmawiać. Nie robią ani nic głupiego, ani rażącego kogoś o twardym poczuciu moralności, ale też nie siedzą z książkami. Normalni. Dalej - ci od książek? Może nie aż tak, ale zawsze znajdą się tacy, co tylko stoją i obserwują, jakby nic więcej ich nie interesowało. Prawie tak, jakby jakaś koleżanka, czy kolega uwiązali im sznurek u szyi i na siłę trzymali w tym zatłoczonym, gorącym i niemoralnym miejscu. I tak so-bie patrzą. Jakby za karę. Niczego nie chcą, niczego nie szukają. No może poza okazją do ucieczki. Moja ulubiona grupa, którą uwiel-biam obserwować, to Ci którzy przyszli szukać swojej drugiej połówki. Niekoniec-znie na całe życie. Też stoją, obserwują. Czasem krążą po sali. I widać, jak im się oczy świecą, gdy przejdzie ktoś, kto potencjalnie może stać się ich wymarzoną/wymarzo-nym. Widząc zainteresowanie drugiej strony ruszają do ataku. Uwodzicielskie spojrzenia, taniec. Ach! A to przecież dopiero początek. Cóż to się dzieje, gdy dzieli ich mniej niż pół metra! Szaleństwo! Świat zniknął. A razem z nim wszyscy wokół. Szkoda tylko, że za mgłą z alkoholu. Półprzymknięte powieki nie sprzyjają przecież trzeźwej ocenie tego, co się złowiło. I tak oto przedstawia się obraz klubów. Nie pisałam o łazienkach, bo to te-mat na pracę licencjacką – co najmniej! A pewien Pan Ochroniarz, zapytany jak jest, powiedział krótko: „Z roku na rok coraz gorzej. Wulgarność, bezwstydność i brak sza-cunku tak do siebie, jak i do innych”. Pozwolę sobie zostawić to bez komentarza.

Impreza w klubie fot. www.wikipedia.pl

Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Publicystyka 08

Page 9: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Nie walczmy z wiatrakami

Jakub Rećko

fot. www.wikipedia.pl

Publicystyka

Ostatnie działania polskiego rządu, dotyczące zapewnienia naszemu krajowi niezależności energetycznej względem jej zagranicznych dostaw-ców, sprowadziły się do planów bu-dowy elektrowni atomowej. Wstępne ustalenia dotyczyły między innymi możliwych miejsc jej postawienia. W listopadzie 2011 roku Polska Grupa Energetyczna ogłosiła 3 możliwe loka-lizacje (Żarnowiec, Gąski oraz Cho- czewo), spośród których za około 2 lata zostanie wybrana ta właściwa. Dotych-czasowe decyzje już budzą mieszane uczucia wśród zarówno wśród Polaków jak i Niemców, którzy zbierają pod-pisy pod protestem przeciw budowie reaktora. Między innymi te wydarze-nia wpłynęły na wszelkiego rodzaju organizacje, zajmujące się promo- waniem inwestowania w odnawialne źródła energii, które postanowiły zwiększyć intensywność swoich działań. Najlepszym przykładem jest tu Polskie Stowarzyszenie Energety-ki Wiatrowej mogące się pochwalić cyklem konferencji, zaznajamiających społeczeństwo z korzyściami, jakie oferują między innymi farmy wia-trowe. Poza ogólnopolskimi tar-gami, PSEW organizuje także spot-kania regionalne, podczas których, za pośrednictwem mediów, stara się dotrzeć odbiorców energii. Jedno z takich właśnie spotkań, miało miejsce w stolicy województwa Warmińsko-Mazurskiego. Wszelkie informacje dotyczące formalności, korzyści oraz możliwe zagrożenia związane z energią wiatrową, omawiali rzecznik prasowy Piotr Biniek oraz prezes PSEW Krzysztof Prasałek.

Farmy wiatrowe alternatywą dla elektrowni atomowych

Obecnie energetyka wiatrowa ma tylko około 4% udziału w rynku, jednak docelowo ma wzrosnąć do 10-13%. W tym celu Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej organizuje warsztaty informacyjne, które mają przełamać opór społeczny – zazwyczaj wynikający z niewiedzy. Zamon-towanie instalacji zajmuje jedynie 2 tygodnie, jednak wszelkie formalności (między innymi konsultacje z ekologami), trwają około 2 lata. Mimo stosunkowo długiego procesu uzyskiwania pozwoleń od wielu organizacji i urzędów, prezes PSEW, przekonuje iż farmy wiatrowe są opłacalne także dla osób prywatnych – gdzie za przykład podaje Niemców. Jedna elektrownia może zaopatrzyć w energię niemal 2 tysiące gospodarstw domowych. Do turbin już dawno przekonały się takie kraje jak Niemcy, Holandia, Dania, Chiny czy USA. Przykładem korzyści płynących z ko- rzystania z tego rodzaju źródła energii odnawialnej jest gmina Kisielice, która w elektrownie wiatrowe inwestuje już od 2003 roku. Postawione w 2007 i 2011 roku instalacje zaopatrują jej mieszkańców w ponad 80 MW. Ponadto farmy przynoszą także znaczne korzyści finansowe w postaci około 1 miliona 700 tysięcy złotych wpływu do budżetu, z tytułu podatku od nieruchomości (stawka: 2% od wartości fundamentu oraz wieży). Jako inną z wielu zalet energii wiatrowej jaką podaje PSEW, jest wzrost zatrudnienia. Obecnie wynosi ono 2 tysiące etatów a docelowo w 2020 roku ma wzrosnąć do 60. Nierówna walka informacyjna pomiędzy energią wiatrową a przykładowo atomową, jest dostrzegalna w mediach, gdzie w znacznej przewadze mówi się o reaktorach jądrowych. Jednak czy w obliczu katastrofy w Fukushimie, ograniczania przez państwa Unii programów ato- mowych, Polska nie powinna zdecydować się przynajmniej w małym stopniu na ekologiczną, energię odnawialną?

Farmy wiatrowe są przyszłością polskiej energetyki odnawialnej

Farma wiatrowa Lillgrund w Szwecji

Tworzywo nr 1, wiosna 2012 09

Page 10: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Zmniejszamy trupokilometry

Część dalsza na nastepnej stronie

Jak to jest z tą karetką?

10 Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Publicystyka

Dyspozytor pogotowia ratunkowego musi dzia-łać szybko i dokładnie. Nie ma tu miejsca na pomyłki. Jego błąd może kosztować czyjeś życie lub w najlepszym wypadku - zdro- wie. Zachowując spokój i sprawnie podając najważniejsze informacje, ułatwiasz mu pracę i przyspieszasz czas przybycia karetki. Dyspozytorzy pogotowia ratunkowego każdego dnia pracy odbierają setki telefonów. Ich zadanie polega nie tylko na decydowaniu o wysłaniu karetki lub śmigłowca medycz-nego, ale także na przekazaniu dzwoniącemu niezbędnych instrukcji, dotyczących udziela-nia pierwszej pomocy poszkodowanemu oraz postępowania z nim. Jeżeli przez telefon nie poda się informacji na temat pierwszej pomocy, to szybki przyjazd karetki w niektórych przy-padkach może nie mieć już sensu – powiedział Robert, dyspozytor pogotowia ratunkowego w Gdańsku. Zdarzają się sytuacje, że przez stres, dzwoniący nie podaje którejś z istotnych informacji, np. miejsca zdarzenia. Ważne jest podanie nie tylko nazwy ulicy oraz numeru domu, ale także miasta, ponieważ nie każde ma własne pogotowie, a nazwy ulic powtarzają się w różnych regionach Polski. Zastosowanie ma tu tzw. wywiad dyspozytorski, dzięki któremu dys-pozytor może ocenić sytuację i podjąć decyzję dotyczącą wysłania pomocy. Niektóre osoby denerwują się ilością pytań, jakie zadaje im dyspozytor, jednakże obowiązują go procedury, których musi przestrzegać. W takiej sytuacji najlepiej zachować spokój, cierpliwie odpowiedzieć na wszystkie pytania oraz nie popędzać pracownika. Cierpliwości bra-kuje również osobom oczekującym na pomoc. Jak mówi Robert: - Niekiedy jest tak, że nie

zdążę jeszcze wysłać karetki, a ludzie dzwonią ponownie z pytaniem kiedy karetka przyjedzie. Przeważnie czas dotarcia zespołu od przyjęcia zgłoszenia to od 10 do 15 minut. Dłużej czeka się, gdy karetka zostanie wezwana poza miasto. Wówczas czas oczekiwania może wydłużyć się nawet do godziny, w zależności od odległości, jaką musi przebyć ambulans. Nic na to nie poradzimy, mamy dużo zgłoszeń. - i dodaje - W Gdańsku obsługujemy około 400 tysięcy mieszkańców. Na 12-godzinnym dyżurze dyspozytorów jest trzech, a liczba zgłoszeń na dobę najczęściej wacha się od 100 do 130. Mimo to, w 70% karet-ki jeżdżą do mało istotnych spraw, a reanimacja człowieka niezbędna jest nawet tylko raz w tygodniu. Zdarzają się również głuche telefony lub nietypowe pytania, np. gdzie jest najbliższa apteka, gdzie jest stoma-tolog, która jest godzina. Większość telefonów, to wezwania do gorączki, anginy, za-palenia ucha lub zwykłej infekcji dróg oddechowych, którą można wyleczyć w warunkach domowych po wizycie u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. - Zda- rza się, że ludzie wzywają karetkę do duszności, a na miejscu okazuje się, że to był zwykły kaszel. Mamy również masę wezwań do drgawek, które w rzeczywistości są drżeniem ciała u alkoholika, który przerwał picie i go trzęsie. Dyspozytor mówi, że niekiedy ludzie zgłaszają przez telefon różne objawy, które w rzeczywistości w ogóle nie wystąpiły. Są też sytuacje, że ktoś wzywa karetkę opisując objawy, których w chwili obec-nej nie ma, a po prostu chciał dostać receptę na leki, które mu się nie należą, ponieważ nie poszedł do lekarza rodzinnego. Nieraz zdarza się, że karetka wzywana jest do niespodzie-wanej akcji porodowej, a na miejscu zespół

zastaje czekającą przed domem ciężarną wraz z rodziną w komplecie, z przygotowaną na oddział walizką. Często mamy wezwania do przytomnego, zataczającego się pijaka, który „źle wygląda”, po czym przyjeżdża karetka, a pijak logicznie mówi: “jestem pijany, nic mi nie jest i nigdzie nie jadę” oraz podpisuje zaświadczenie dotyczące rezygnacji z jakichkol-wiek badań i pomocy medycznej. Inny dyspozy-tor dodaje - Raz była taka sytuacja, że nietrzeźwy chłopak wezwał do siebie karetkę, ponieważ wracał z dyskoteki i stwierdził u siebie bóle w klatce piersiowej. R-ka przyjechała, zabrała go 20 kilometrów dalej do szpitala, a on na miejscu podpisał, że rezygnuje z badań i idzie do domu, po czym podziękował za taksówkę. Okazało się, że tak naprawdę, to chciał się dostać z dys-koteki do domu, a nie chciało mu się wydawać pieniędzy na taryfę. Ludzie często skarżą się, że nie mogą dodzwonić się na pogotowie – mówi Robert. Nie ma się czemu dziwić, skoro telefon dzwoni non-stop. Sytuacja mogłaby się polepszyć, gdyby ludzie nie traktowali karetki jako lekarza rodzinnego na kółkach lub dar-mowej podwózki. Ambulans, to w założeniu pomoc, po którą należy się zgłosić w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia. Wielu z nas o tym zapomina.

Olsztyńska R-ka

fot.

ww

w.w

ikip

edia

.pl

Trupokilometr to jednostka, znacznik atrakcyjności informacji. Ilość trupok-ilometrów maleje proporcjonalnie do odległości tragicznego wydarzenia od Pols-ki i wzrasta proporcjonalnie do liczby ofiar tego wydarzenia. Często używa się tego miernika do określana wiadomości z Afryki o czym można było przeczytać w raporcie „Afryka i jej mieszkańcy w polskich mediach”. Przez cały rok na zlecenie fundacji „Afryka Inaczej” przy współpracy z Fundacją im. Stefana Batorego monitorowano polskie media. Próbow-ano ustalić jakie trendy dominują w prasie, ra-diu, telewizji czy wreszcie w Internecie w przed-stawianiu informacji nt Czarnego Lądu. W sumie było to dziewięćset tytułów prasy drukowanej, ponad trzy tysiące serwisów i portali internetow-ych, trzynaście rozgłośni radiowych oraz szesnaście kanałów telewizyjnych. Monitoring odbywał się z uwzględnieniem ustalonych wcześniej słów kluc-zowych m.in.: „Afryka”, „Murzyn”, „Murzynka”, „Murzyni”, „Bambo”, „Afrykanin”, „Afrykanka”,

„Afrykańczyk”, „Afrykanie”. Okazuje się, że Afryka nie jest popular-nym tematem w polskich mediach, a jeżeli się już pojawia to niestety w złym świetle. Pytani pod- czas monitoringu respondenci wskazywali głównie na negatywne skojarzenia z omawianym konty- nentem. Na podstawie ich odpowiedzi stworzono nawet mapę skojarzeń. Turcja i Egipt to wakacje, RPA – mundial, Kenia – safari, Ruanda – rzezie, a cała reszta to kraj o nazwie głód, choroba, bieda i wojna. Takie dane nie sprzyjają budowaniu innego wizerunku Afryki jak tylko tego negatywne-go. Nawet wszelkie fundacje pomocowe czy misje kreują wyłącznie jeden i to krzywdzący obraz tego wielokulturowego miejsca. Jest to poniekąd sytu-acja bez wyjścia, bo jak przekonać ludzi do pomocy skoro nie pokaże się im np. głodującego dziecka w Somalii. Ważną kwestią niejednokrotnie poruszaną w trakcie monitoringu było używanie słowa „murzyn”. Jest to słowo bardzo powszechne, mocno utwierdzone w polskiej świadomości. Obrońcą jego używania jest

nawet Jerzy Bralczyk, znany językoznawca. Co jed-nak mówią o tym sami Afrykańczycy? Otóż pojawiły się zgodne głosy o negatywnym wydźwięku wyrazu. W Polsce wszelkie powiedzenia związane z „mu- rzynem”, tj. daleko za murzynami, biały murzyn nie posiadają niestety pozytywnego znaczenia. Trzeba jednak przyznać, że wielu z nas nieświadomie nazy-wa mieszkańców Afryki murzynami. Wynika to ra- czej z niewiedzy na ten temat, a nie z krytej agresji. W raporcie składającym się z dziewięciu rozdziałów można znaleźć także przykłady audy-cji czy programów wyemitowanych w polskich mediach, które niekoniecznie można zaliczyć do udanych. Takim programem była niewątpliwie audycja Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego pt. Poranny WF wyemitowana w Eska Rock. Znany dziennikarski duet postanowił bowiem „zadzwonić do murzyna”, którym okazał się ówczesny rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Transportu Dro-gowego, Alvin Gajadhur. Treści zawarte w raporcie „Afryka i jej mieszkańcy w polskich mediach” zostały po-ruszone na spotkaniu Studenckiego Koła Afry-

Anna Stryk

Page 11: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

11PublicystykaTworzywo nr 1, wiosna 2012

Martyna Zagórska Dominika Ojcewicz

Martyna Zagórska prezes SKA podczas wykładu

Doktor Bara NDiaye

Członkowie Studenckiego Koła Afrykanistycznego fotografie: Marek Żuławnik

kanistycznego (SKA), którego opiekunem jest dr Bara NDiaye. Prezes SKA, Martyna Zagórska, przygotowała prezentację ukazującą wyniki rapor-tu. Po jej wystąpieniu odbyła się dyskusja na te-mat postrzegania Afryki i jej mieszkańców zarów-no w pojęciu globalnym, jak i przez nas samych. Ważną kwestią w rozmowie było znaczenie słowa „murzyn”, a ciekawym aspektem okazały się doświadczenia dwóch członków koła, którzy mają afrykańskie korzenie Wniosek? Dla Afrykańczyków słowo „murzyn” jest obraźliwe, bo nie określa w żaden sposób ich pochodzenia. Dr Bara NDiaye poruszył także problem tolerancji. „Już lingwistycznie słowo tolerancja zakłada z góry, że coś tolerujemy, a więc ci, któr-zy tolerują są wyżsi, lepsi od tych, których trzeba tolerować”- mówił dr NDiaye. Choć w samym spot-kaniu uczestniczyło niespełna dwadzieścia osób to każdy poprzez własne zaangażowaniem i za- proponowanymi przykładami potwierdził, że temat Afryki w polskich mediach wciąż nie jest tematem wyczerpanym. To, czy kwestia ta będzie się zmieniać niejednokrotnie zależy od nas samych, więc warto zwracać uwagę na takie raporty, chociażby po to, by dowiedzieć się jakie są realia i pomóc je przekształcać, a przez to zmniejszać trupokilometry.

Pełna wersja raportu dostępna pod adresem:http://afryka.org/afryka/afryka-i-jej-mieszkan-cy-w-polskich-mediach,news/

MOGĘ POWIEDZIEĆ: ROZUMIEM!

Przyjazna atmosfera, wspaniali ludzie z całej Euro-py, nauka języka, niezwykłe doświadczenia, dużo zabawy i wycieczek – właśnie z tym spotkali się „Erasmusi” na intensywnym kursie języka polskie-go (Erasmus Intensive Language Course).

29 studentów z: Turcji, Hiszpanii, Włoch, Węgier, Czech, Słowacji, Portugalii, Wielkiej Bryta-nii, Litwy, Niemiec i Bułgarii przez 4 tygodnie, od 29 sierpnia do 23 września, uczyło się podstaw nasze-go ojczystego języka – a dla nich jednego z najtrud-niejszych języków świata. Zajęcia ze studentami-obcokrajowca-mi, prowadzili lektorzy języka polskiego jako ob-cego – pracownicy Wydziału Humanistycznego. Oprócz mówienia, słuchania, pisania i czytania po polsku, Erasmusi zgłębiali wiedzę o kulturze i historii Polski. Ćwiczyli także tradycyjne polskie tańce: poloneza oraz warmińskiego szota, które zaprezentowali w przedstawieniu „Julka i Romek”, wieńczącym zakończenie kursu. Popołudnia i wieczory obcokrajowcy spędzali aktywnie wraz z czterema studentami UWM, członkami Erasmus Student Network Olsztyn, grając w kręgle, piłkę nożną, a także wspinając się w parku linowym. Nie zabrakło również polskich filmów oraz między-narodowych kolacji. Natomiast weekendy upły-wały uczestnikom kursu na poznawaniu Olsztyna

i okolic: Olsztynka, Grunwaldu, Świętej Lipki, Gier-łoży czy Malborka. Oto opinie kilku uczestników naszego kursu po miesiącu pobytu w Kortowie:

Zehra z Turcji:„Na początku chciałabym podziękować za wszyst-ko. To była nie tylko nauka języka polskiego. Po-znaliśmy kulturę, historię, znane postacie z polskiej kultury, system nauczania, a także polską kuchnię. I to według mnie były najważniejsze rzeczy. Poza tym spędziliśmy niezwykle miły czas, mimo zimna i bezsennych nocy. Na początku mogliśmy tylko mówić: „Nie rozumiem po polsku”, ale na koniec kursu, po czterech intensywnych tygodniach nauki, mówi-liśmy już: 'Rozumiem!'. To był niezapomniany czas!”

Tereza z Czech:„Nie mogłam wybrać lepszego miejsca na kurs niż Olsztyn! Miła i przyjazna atmosfera, niesamowi-ci ludzie wokół mnie. Było wspaniale i nie mogę uwierzyć, jak szybko minęły te 4 tygodnie. Na pew-no wrócę na północ Polski, żeby Was wszystkich zobaczyć.”

Vito z Litwy:„Czuję się naprawdę szczęśliwy po ukończeniu kur-su języka polskiego! To był niezwykły czas spędzony ze wspaniałymi ludźmi. Chcę też podziękować na-szym nauczycielom za wszystko, byliście wspaniali!” Joanna Dudzińska, Anna Żukowska

Pietro z Włoch:„Kurs był niesamowity! Już za nim tęsknię, i nie mogę się doczekać jego kontynuacji w roku akade-mickim. Był wspaniałą okazją do poznania innej kul-tury. Zabawnie było uczyć się języka polskiego, który na pewno bardzo mi się przyda w czasie mojego pobytu w Polsce. Dziękuję!”

Samet z Turcji:„Przed przyjazdem do Olsztyna, niewiele wie-działem o Polsce, nie wiedziałem, czego się mam spodziewać. Nawet nie przypuszczałem, że będzie tak interesująco i zabawnie. Nauka języka polskie-go nie była łatwa, ale mimo to nikt nie zrezygno-wał i wszyscy dotrwali do końca, dzięki przyjaznej atmosferze. Przekonacie się o tym, jeśli zdecyduje-cie się przyjechać na kurs EILC do Olsztyna”.

W roku akademickim 2010/2011 kur-sy EILC odbywały się na 8 uczelniach w Polsce, w tym – już po raz trzeci – na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. 9 spośród grupy 29 „Erasmusów” studiuje na UWM, pozostali rozje-chali się do różnych szkół wyższych w całej Polsce. Kurs został zorganizowany przez Centrum Kultury i Języka Polskiego dla Cudzoziemców Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.

Page 12: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

szukam_przyjaźni/miłości/sponsora... A Ty czego szukasz?Internet stał się tak wszechstronnym narzędziem, że trudno już znaleźć coś, czego nie obejmuje swo-im zasięgiem. Bez wątpienia można powiedzieć, że stworzył ludziom platformę do porozumiewania

się na wszystkie możliwe sposoby. Z dobrodziejstw tego wynalazku każdy z nas dumnie korzysta, logując się na powszechnie znanych portalach społecznościowych, szukając wszelkiego rodzaju infor-

macji, a zdarza się, że nawet miłości. Jedni robią to z pożytkiem dla siebie, inni – niekoniecznie.

Internet stał się tak wszechstronnym narzędziem, że trudno już znaleźć coś, czego nie obejmuje swoim zasięgiem. Bez wątpienia można powiedzieć, że stworzył ludziom platformę do porozumiewania się na wszystkie możliwe sposoby. Z dobrodziejstw tego wynalazku każ-dy z nas dumnie korzysta, logując się na powszechnie znanych portalach społecznościowych, szukając wszelkie-go rodzaju informacji, a zdarza się, że nawet miłości. Jed-ni robią to z pożytkiem dla siebie, inni – niekoniecznie.Ostatnio przyszedł mi do głowy pomysł, żeby sprawdzić, co się stało z czatem. Każdy chyba wie, co to za twór. Jeśli jednak ko-muś zdarzyło się zapomnieć, Wikipedia – bo cóż innego – przy-chodzi nam z pomocą, mówiąc, że czat jest serwisem interne-towym służącym do komunikacji wielu osób w tzw. pokojach. Znalazłam ostatnio artykuł, którego autorka – pani psycholog Agata Błachnio – przeprowadziła badania na gru-pie czatujących osób. Większość, bo aż 96% stwierdziła, że czat jest miejscem, gdzie można nawiązać trwałe zna-jomości. Więc co? Szukamy przyjaciół, tak? Jest tylko mały problem. Przypuszczam, że tekst został napisany około 2002 roku (najnowsza pozycja w bibliografii to właśnie ten rok), więc można też stwierdzić, że troszeczkę się pozmieniało. Tak mi się wydaje. Sama pamiętam, że dziesięć lat temu rozmowy prowadzone na czacie wyglądały inaczej. Wiem, bo kilka razy się tam pojawiłam. Żeby potwierdzić swoje przypuszczenia, pokusiłam się o zajrzenie do tego światka jeszcze raz w celu dokonania własnych obserwacji. I co się okazało? Ha! Okazało się, że mogę mieć rację, więc do rzeczy. Za górami, za lasami... przed swoim komputerkiem sie-działa, zdeterminowana, żeby znaleźć dobry materiał, studentka dziennikarstwa. W pewnym momencie zaświe-ciła się lampka (w głowie oczywiście). Dziewczyna pomy-ślała „eureka”, po czym weszła na czat. Tak to się zaczęło...W sieci spotkałam wielu różnych ludzi. Wszystkich można jednak zamknąć w kilku grupach. Opiszę, moim zdaniem, najbardziej charakterystyczne.Zacznę od tych, co szukają przyjaźni. W tej kategorii znaj-dą się osoby, które albo są zazwyczaj bardzo wstydli-we, albo niezbyt akceptowane. Na czacie chcą znaleźć kogoś, kto wreszcie ich wysłucha, komu będą mogły się wyżalić. Ekran dzielący rozmówców nie przeszkadza. Im wręcz ułatwia spotkanie, wyrażenie swoich poglądów. Tu nikt ich nie zobaczy, nie dostrzeże, jak się czerwie-nią, nie usłyszy, jak drży im głos. Znaleźli wreszcie świat, w którym mogą być taką osobą, jaką zawsze chcieli być. Kolejne zjawisko to dzieci, które udają dorosłych. Od razu można poznać, że rozmawia się z panną, która skończyła, a może i nie, podstawówkę. „Loffciam”, „koffciam” i inne takie zwroty bezlitośnie wskazują, powiedzmy, niewy-kształcone i podatne na różnorakie wpływy młode osoby. Te są najbardziej narażone na wszelkie zło otaczającego nas świata. Nie rozmawiałam z takimi okazami zbyt długo. Przeprowadzenie z nimi normalnej rozmowy jest nie lada wyczynem. Nie wierzysz – spróbuj, a jak nie to... Pappatki! Następna grupa, moja ulubiona, to chłopcy z kamerkami. Nie wszyscy (uogólniać przecież nie wypa-da), ale większość, to piękni, wysportowani i – obowiąz-kowo – rozebrani mężczyźni. Jeśli chodzi o ten początek – można dyskutować, ale brak koszulki, który pozwala

dostrzec wyrzeźbiony kaloryfer, jest bezdyskusyjny. Nicki typu: „fajnY_22” albo „sexy_boy” to ich znaki roz-poznawcze. Jednego z nich zapytałam, skąd przekonanie, że jest „fajny” (nie lubię tego słowa). Odpowiedź, niezwy-kle rozbudowana i bogata w argumenty, to: „bo podobam się dziewczynom”. Dalej byłam ciekawa, czy tylko fizycznie, czy może również inteligencja je tak powala i onieśmiela. Zobaczyłam na ekranie, że „wszystko im się podoba”. Wytłu-maczył mi też, że rozebranie się przed kamerką to nie pro-blem. On to robi dla tych biednych, spragnionych męskiego ciała i towarzystwa dziewczyn. Wiecie już zatem, drogie ko-leżanki, gdzie znaleźć wymarzonego, szlachetnego i współ-czującego księcia. Aż chce się powiedzieć – prawie jak z bajki.Szukając dalej, a właściwie nie szukając, bo sami zapra-szają do rozmowy, pojawiają się wszyscy chętni na seks. Zarówno cyber, jak i ten w realu wchodził w grę. Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Pytania o wymiary i ubranie to standard. Czułam się jak na jakimś castingu. Z tym, że na castingu ciężko przetrwać. Tutaj o przeżycie i konty-nuację doznań trochę łatwiej. Im taki rodzaj kontaktu od-powiada, chociaż nie potrafią wytłumaczyć dlaczego. Do tej grupy, nie należy o nich zapominać, jak pszczoły do ula, zla-tują się sponsorzy, którzy do domu zabiorą, zapłacą, a potem wypuszczą i zapomną. Tego chcą najczęściej. Zdarzają się też oczywiście i tacy, którzy lubią podpisywać długoterminowe umowy. A i dziewczyn, które na taki układ pójdą, nie brakuje.Ostatni typ, który sobie wyszczególniłam, to osoby po-szukujące. Chcą dostać odpowiedzi. Polują na te jed-nostki, które mogą im ich udzielić. Jak powszechnie wia-domo, łatwiej zapytać o sprawy intymne obcą osobę, która nigdy cię nie widziała i nie zobaczy, niż kogoś, kogo będziesz spotykał codziennie. I codziennie czuł zażeno-wanie. Bóg, honor, ojczyzna, rodzina, seks i inne tematy „z wyższej półki” to sprawy, które ich interesują. Próbu-ją, pośród tłumu wcześniej przeze mnie wymienionych, wyłowić ambitne jednostki i porozmawiać na poziomie. Do czego to prowadzi? Dlaczego zastępują bezpośred-ni kontakt z drugim człowiekiem rozmową na czacie? Co wnoszą takie rozmowy? Zadawałam te pytania. Pewien pan napisał: „nic, bo co takie rozmowy mogą wnosić... może czasem zaspokajają chęć bycia interesu-jącym”. Skoro dają nic albo niewiele, to dlaczego wra-casz? I tu zobaczyłam, że zadaję trudne pytania. No cóż... Faktem pozostaje, że setki tysięcy ludzi każdego dnia odwiedzają te pokoje. Co chcą znaleźć? Nie można po-wiedzieć, że żyją w wymyślonym świecie, bo prze-cież go sobie nie wymyśliły. Inną kwestią jest to, czy są w nim sobą. Może wcielają się w swoje avatary i wkraczają w alternatywny świat, który jest wszystkim, czego po-trzebują. Tak czy inaczej czat – a raczej to, jakie możli-wości stwarza – pociąga zarówno tych pokrzywdzonych w realu, jak i tych, którzy krzywdzić chcą. Jest ucieczką i pułapką jednocześnie. Pozwala być wśród ludzi, choć z drugiej strony ich od nich odgradza. Ale chyba najgorsze jest to, że nie można przewidzieć, czym się jeszcze stanie.

fot.

Ane

ta K

ozie

stań

ska

12 Publicystyka

Aneta Koziestańska

Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Page 13: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Wywiad z liderem zespołu Happysad

Jakim byłeś studentem?Myślę, że zupełnie przeciętnym. Na pierwszym roku w ogóle się nie mogłem z grupą jakoś sko-munikować, miałem ich za dziwnych ludzi. A że się nie skomunikowałem z tymi ludźmi, to i wy-niki miałem bardzo słabe. A potem, gdy się wybie-rało specjalizację, grupy się pozmieniały, to było mi dużo łatwiej, nawet średnią miałem taką normalną.

Dużo się imprezowało ?No dużo (śmiech).. Im dalej w las tym mniej – na początku pierwsze trzy lata się spo-ro imprezowało, potem już jakoś te ostatnie dwa lata byłem zmęczony tymi knajpami za-dymionymi, miałem taką depresję społeczną.

Domówki, czy akademiki ?Bardziej domówki. Ja w akademiku nie mieszka-łem..

Ale bywałeś?No bywało się, bywało, naturalnie. I to po różnych uczelniach w dodatku. Ja pamiętam, że byłem np. na imprezie AWF-u w Krakowie, takiej słynnej, że lecia-ły lodówki i inny sprzęt AGD i potem na drugi dzień prokuratora siedziała cały czas w tych akademikach.

To co wyście tam zrobili ?Właśnie my nic, ale byli tacy, co mieli jakiś kryzys emocjonalny.

Brakuję ci tych imprez teraz ?Wydaje mi się że teraz imprezuję trzy razy więcej niż wtedy...

Po koncertach?No takie około muzyczne imprezy. Ja nie byłem jakimś takim ultra-imprezowiczem, że wiesz, sześć dni w tygodniu impreza. Tak raz na tydzień, nie wiem jakie teraz są średnie, pewnie wyższe.

Raczej wyższe.Może w akademikach też jest inaczej. Ja nie mieszkałem w akademiku, bo mieliśmy taką fajną 5,6-osobową ekipę w mieszkaniu.

Do akademika nie korciło?Bardziej się w Krakowie na rynek szło. Imprezy w aka-demikach to raczej po sesji, czy przy okazji juwenaliów.

Sesje szły łatwo?No różnie było (śmiech)..Po pierwszym roku miałem średnią 2,9 i sześć egzaminów we wrześniu. Myśla-łem o tym by się przenieść, miałem takie poczucie do drugiego, trzeciego roku, że wybrałem złe studia, że powinienem pójść na coś bardziej humanistyczne-go. W sumie zawsze byłem dobry z tych ścisłych przed-miotów i dlatego wybrałem akademię ekonomiczną.

“Ludzie ze Skarżyska-Kamiennej, skąd pochodzę, wybierali Warszawę lub Kraków. Ja do stolicy byłem zrażony, wydawała

mi się taka wiesz industrialna i komercyjna”

‘’Mój były już szef powiedział mi, że jestem bardzo miłym, uczciwym i pogodnym człowiekiem. Ale na końcu dodał ‘ale wiesz co, za handel, to ty się nie bierz’. Wziąłem to do serca i to też mnie tak zmotywowało ,

by spróbować sił w przemyśle muzycznym ‘’ - mówi Kuba Kawalec, lider zespołu Happysad.

Nie myślałem w ogóle o tym, czy mnie to będzie interesować. Liczyłem, że zainteresuje mnie na stu-diach. Ale gdzieś na trzecim roku poszło już z górki.

Gdybyś teraz miał iść na studia, jaki kierunek byś wybrał?Dużo razy się nad tym zastanawiałem. Myślę, że psychologia lub socjologia. Pamiętam, że w kla-sie maturalnej było takie ciśnienie ‘co będziesz robił po studiach’ i wtedy, przed 2000 rokiem był taki boom na kierunki ekonomiczne. Kraj się roz-wijał mocno i to wydawało się przyszłościowe.

Oprócz ekonomii, brałeś pod uwagę inne kierunki?Nie, złożyłem papiery tylko na akademię ekonomiczną w Krakowie. Pojechałem tam, bo było tak ładnie, zielono, cała akademia w jed-nym miejscu. Ja byłem zauroczony tym miej-scem. Ludzie ze Skarżyska-Kamiennej, skąd po-chodzę, wybierali Warszawę lub Kraków. Ja do stolicy byłem zrażony, wydawała mi się taka wiesz industrialna i komercyjna, a Kraków taki artystyczny.

Na domówkach bywasz?Właśnie domówek teraz nie ma. Dostajemy za-proszenia od ludzi na domówkę, czy do akade-mika, ale nie skorzystaliśmy ani razu. Ale np. jak jest jakaś impreza w klubie, po koncercie pogadać z ludźmi posiedzieć, to bardzo chętnie.

Czytałem, że was do jednego hotelu nie chcieli drugi raz przyjąć.W hotelach też są imprezy, pewnie, że tak, wiesz.

To co tam się stało?Wgnietliśmy ciastka w dywan, a hotele bardzo dbają by nie wgniatać ciastek w dywan. Ci po-wiem, że jest parę hoteli, w których nas mogą zapamiętać, np. w Łodzi, gdzie jest pan windziarz.

Co zrobiliście panu windziarzowi?Z panem windziarzem bardzo często się jeździło windą przez te wszystkie lata jak się spało w tym ho-telu. I nierzadko byliśmy mocno upierdliwi, to później jak nas pan windziarz widział, to brał inną zmianę.

Na najnowszej płycie jeden z waszych kawałków wykonuje Enej. Jak się poznaliście?Przy okazji imprez juwenaliowych spotkaliśmy się parę razy na backstage’u i zawsze przy okazji wy-picia czegokolwiek, były wyrazy szacunku i roz-mowy o wspólnym spotkaniu na scenie, zrobie-niu czegoś wspólnego. I w zeszłym roku w Łodzi, jeszcze przed ich sukcesem, staliśmy na ich kon-cercie i mówię: ‘jaką oni mają energię, można by z nimi zagrać parę koncertów ‘ . A później jak by-liśmy na etapie planowania nowej płyty, pomyśle-liśmy by do nich zadzwonić, bo może nie uderzy-ła im sodówka i się zgodzą. Chłopaki się zgodzili.

Planujesz jeszcze kiedyś pracę w zawodzie ekono-misty?Ciężko powiedzieć. Mam 10-letnią dziurę w karierze zawodowej. Ja tam gdzieś pracowa-łem jako barman, czy przedstawiciel handlo-wy, To była najpoważniejsza rzecz jaką robiłem.

Co sprzedawałeś?Materiały eksploatacyjne do komputerów i dru-karek. Ale nie podobało mi się to strasznie.

A byłeś w tym dobry ?Byłem bardzo słaby. Mój były już szef powie-dział mi, że jestem bardzo miłym, uczciwym i po-

godnym człowiekiem. Ale na końcu dodał ‘ale wiesz co, za handel, to ty się nie bierz’. Wziąłem to do serca i to też mnie tak zmotywowa-

ło , by spróbować sił w przemyśle muzycznym.

Powiedziałeś kiedyś, że masz w sobie wiele malkon-tenctwa. Na co ci się ostatnio zdarzyło narzekać?Na frekwencję na koncertach (śmiech)..Nie no za-wsze znajdzie się coś do narzekania. Każdy człowiek, którzy tworzy ma tak. Ja pamiętam jak w swojej książce Cejrowski opisuje miejsce, w które się wy-bierze na emeryturę - w którym świeci słońce, każ-dy ma swój hamak, w morzu są ryby, które można zjeść, owoce na drzewach, i nic więcej nie trzeba do życia. Myślę, że tam by było miejsce, w którym można by nie narzekać. Chociaż pewnie by było za ciepło, piasek za gorący albo woda za zimna...

Filip Jarekfot. www.wikipedia.pl

Kultura 13Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Page 14: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Ludzie, musicie to zobaczyć!

To właśnie dla tej ostatniej grupy Małgorzata Jackiewicz-Garniec, Pani dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Olsztynie, zorga-nizowała nietypowy wernisaż ekspozycji „Rus-sia Next Door. Art Installations from Kaliningrad”. Jak sama nazwa wskazuje, podczas wystawy moż-na podziwiać dzieła sztuki naszych sąsiadów, o któ-rych – jak mówi sama organizatorka – wiemy bardzo mało. Wystawa ukazuje wszechstronność zainte-resowań współczesnych artystów, którzy nie ogra-niczali się do jednej formy przekazu. 13 paździer-nika o godz. 18.00 w olsztyńskim Biurze Wystaw Artystycznych można było obejrzeć między innymi:„Męski taniec” – 3-kanałową instalację video Olega Bliabliasa z 2007 roku, gdzie kobieta na rozpalonym asfalcie wystukuje rytm lezgin-ki – świętości muzycznej dla mężczyzn kauka-skich. Taniec ten zapowiada wojnę. Pobudza na-miętność, odwagę, strach, bohaterstwo i krew…„Russian Red White” Jurija Wasiliewa, czyli video performance z 2009 roku, na którym widzimy Ro-sjanina obsypywanego kłującym, zimnym śniegiem. Czynu tego dokonuje zła, pełna nienawiści i niezado-wolenia postać. Wykorzystuje spokój i bezbronność człowieka. Jest to obraz walki pomiędzy brakiem człowieczeństwa w stosunku do drugiej istoty a bra-kiem sprzeciwu pełnego naiwności bohatera sztuki.

„Miłość w pokoju badań” – serię fotografii czar-no-białych z 2001 roku. Przedstawiają one szpi-tal, który na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym specjalnym. Jednak to właśnie do niego trafiają ludzie, którzy poznali miłość z jej mrocz-nej strony. Dominuje gniew, zazdrość, ból i rozcza-rowanie. Pokój odgrywa rolę czyśćca, w którym człowiek dokonuje swoich wyborów życiowych. „To, co żyje we mnie”, czyli dzieło Dmitrija Bułato-wa i Aleksieja Czebykina. Instalacja bioaktywna, z żywymi, gigantycznymi ślimakami afrykański-mi Achatinafulica, to połączenie przestrzeni real-nej z wirtualną. Twórcy za pomocą nowej tech-nologii chcą przedstawić granice możliwości jej zastosowania, które są uzależnione „od mecha-nicznego rytmu interaktywności” narzucanego przez to, co nas otacza, czyli głównie przyrodę.Prace można oglądać do 24 listopada. Dyrektor-ka BWA ma nadzieję na dalszą współpracę z twór-cami wystawy. Na wernisażu zdradziła, że w 2013 roku w ramach współpracy planowana jest wy-stawa prac polskich artystów w Kaliningradzie. Możliwe, że taki czwartek się już nie powtó-rzy. Nie będzie można zobaczyć artystów i z nimi porozmawiać. Można jednak, dzięki sztuce jaką pozostawili, „usłyszeć” to, co mieli nam do powie-dzenia.

Kultura 14 Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Czwartkowy wieczór można spędzać w róż-ny sposób. Jedni siedzą przed telewizorem i patrzą na migające, często nic nie znaczące obrazy. Niektórzy w taki wieczór podejmują się przeczytania ciągle odkładanej książki. Inni wychodzą ze znajomymi. W najgor-szym wypadku nic konkretnego nie robią.

Natalia Kijko

zdję

cia:

Łuk

asz Ł

uciu

k

Soundtrack do nieistniejącego filmu

Mówi się, że COMA w Polsce osiągnęła już wszystko. Być może takie opinie skłoniły Roguc-kiego do wydania solowego albumu. Jeszcze parę lat temu, gdy ktoś usłyszał nazwisko Rogucki, koja-rzyło mu się ono z poezją śpiewaną (słynne Wro-ny, Chimery czy Sto tysięcy jednakowych miast), ewentualnie z epizodycznymi rolami w filmach, seria-lach czy na deskach teatru. Artysta sam kiedyś przyznał, że na początku nie trawił muzyki rockowej. Pomimo to, po trzynastu latach współpracy z COMĄ wydał płytę… nie można powiedzieć, że wypełnioną cięższą muzyką, ale w dużej mierze opierającą się na niej. Loki muzycznie oscyluje wokół rocka poetyckiego, improwizacji i muzyki alternatywnej. Ogólny zarys albumu prezentuje się następująco: jest to płyta koncepcyjna, w której słuchający towarzyszą gwieź-dzie rocka, niejakiemu Lokiemu. Pseudonim tej postaci jest aluzją do nordyckiego boga chaosu i psot.

Ci z czytelników, którzy słuchają zespołu COMA, na pewno kojarzą wokalistę tej gru-py – Piotra Roguckiego. Zaś ci, którzy uważ-nie śledzą losy zespołu, wiedzą, że Roguc wydał płytę solową. Album jest niezwykle różnorodny, a sam autor to artysta wyjątko-wy. Co ciekawe, krążek o nazwie Loki – Wi-zja dźwięku ma sporą szansę znaleźć swoich zwolenników zarówno wśród fanów COMY, jak i wśród ludzi nieprzepadających za tą

formacją.

Ów chaos widać już w warstwie graficznej al-bumu – okładka przedstawia szare tło z po-rozrzucanymi różnymi figurami geometryczny-mi. Przypomina to rozrzuconą garść konfetti. Z kolei psotność, której patronuje Loki, może obja-wiać się w zróżnicowaniu muzycznym poszczegól-nych utworów. Sam Piotr Rogucki nazywa swoje dzieło „soundtrackiem do nieistniejącego filmu”. Album otwiera tytułowa Wizja dźwięku i, moim zdaniem, trudno wyobrazić sobie lepszy opening. Do utworu został nagrany teledysk z Martą Żmudą--Trzebiatowską. Muzycznie mamy tu ciekawą grę gitarową podbitą basem. Najlepszym momentem tego utworu jest miażdżące ukazanie możliwości wokalnych Roguckiego, który pojawia się pod ko-niec kawałka. Po tym następuje, opisujące polski prowincjonalizm, Nie Bielsko, które w kwestii lirycz-nej odrobinę mi przypomina Jazz nad Wisłą grupy Muńka Staszczyka. Po wyrażeniu chęci opuszczenia swojej obskurnej kamienicy, Loki zabiera nas w pijacką wędrówkę w poszukiwaniu złotego runa z Argonau-tami. Jest to jeden z najlepszych momentów na całej płycie, widać tu inspirację estetyką muzyki góralskiej. Kiedy Argonauci „runą na trasę”, słuchający przenio-są się na festiwal w Sopocie. Sopot jest tutaj satyrą na polski show biznes i wartość artystyczną muzyki komercyjnej. Protestujący przeciwko temu Loki radzi

słuchaczom „jak używać dupy – dobrze użyta gwa-rantuje sukces”. W kwestii brzmienia, wyraźnie słychać inspiracje muzyką grunge w stylu Nirvany. Piątym utworem jest instrumental-na improwizacja Mariana Wróblewskiego (głównego muzyka na płycie), znana jako Pla-ster Miodu 1. Jest to jeden z trzech krótkich przerywników, jednak żaden z nich (poza czę-ścią trzecią, ale o tym później) mnie nie zachwy-cił. Następnie słuchający spotykają się z pierw-szym singlem z płyty – z Szatanami. Brzmiący jak

indie rock rodem z UK podobnie jak Wizja dźwię-ku został udekorowany teledyskiem (w którym Roguc chodzi w słynnych wielkich okularach). Część dalsza na stronie 13.

Page 15: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Tomasz K. Gołdyn

15Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Kultura

Siódme miejsce na liście utworów zajmuje dzie-ło, co do którego mam mieszane uczucia– Wi-taminki. Tekst wybitnie erotyczny. Oprócz opisu uwodzenia dziewczyny zawiera kwintesencję mę-skiego ego: „od dzisiaj będziesz moja własność”. Jeżeli ktoś szukałby na solowym albumie Roguckiego czegoś w stylu The White Stripes, znajdzie podobień-stwo do nich w utworze Wielkie K, zakończonym mo-tywem psychodelicznym. Po ostatnich dźwiękach K następuje najsłabszy moment na płycie – Mała. Cie-pła, oniryczna piosenka w stylu Radiohead, z wybit-nie przesłodzonym tekstem zawierającym wyznanie miłosne. Mała również została singlem i można ją często usłyszeć w radiu Eska ROCK. Biorąc pod uwa-gę irytujący wielogłos połączony ze swego rodzaju gwizdaniem, był to chybiony pomysł, lecz cóż – pra-wa rynku. Jeśli słuchający przebrną przez warstwy ró-żowego kremu na cieście w Małej, usłyszą drastycz-ne Piegi w locie, poprzedzone Plastrem Miodu 2. Piegi klimatem przypominają płyty Miłość w czasach popkultury i Happiness is Easy zespołu Myslovitz. Tekst dotyczy samobójstwa pewnej niewiasty i nie jest jedynym utworem na kompakcie, który traktuje o śmierci. Gdy przebrzmią ostatnie dźwięki Piegów..., zacznie się najciekawsza część Lokiego – Szwajcarski

Nóż. Kompozycja zagrana na gitarze akustycznej i harmonijce ustnej to klasa sama w sobie, a moment wyśpiewywania i przeciągania ostatnich wersów może przyprawić o dreszcze. Następnie słyszymy wspomniany przeze mnie wcześniej Plaster Miodu 3. Co w nim takiego wyjątkowego? Muzycznie nie odbiega szczególnie od pozostałych Plastrów..., ale można usłyszeć w nim zapowiedź następnego utwo-ru (Ruda wstążka) także pod względem tekstowym. Bohater utworu recytuje wiersz „poety wyklętego”, Rafała Wojaczka – Ptak, o którym trochę wiem. Po zakończeniu deklamacji w głośnikach pojawia się złowieszcza Ruda wstążka – drugi utwór o śmierci, tym razem samego Lokiego. Zapada w pamięć głów-nie z powodu ponownej recytacji fragmentu Ptaka, jednak tym razem przez samego Roguca. Zwieńcze-niem albumu, pokazującym, że nawet śmierć można traktować na wesoło, jest eksperyment muzyczny w postaci I’m Not Afraid of Your Soul, w którym zde-rzają się gatunki country i gospel przy wtórze banjo. Tym sposobem dobrnęliśmy do końca płyty. Poza Małą, Plastrami Miodu 1 i 2 nie znalazłem żad-nych słabych momentów. Z drugiej strony, pły-ta nie wprawiła mnie w osłupienie ani nie wy-gląda mi na jakiś przełom w historii muzyki.

Jeden z wczesnych utworów Roguca i spółki, czę-sto grany na ich dawnych koncertach, nosił tytuł Nie tylko dla Ciebie. Tak, wielbicielu COMY – ten album jest nie tylko dla Ciebie. Dźwiękowo kom-pakt pozbawiony jest długich progresywnych form czy ciężkich riffów charakterystycznych dla twór-czości grupy. Innymi słowy, próżno szukać na Lo-kim monumentalnych hymnów typu Ekhart i szyb-kich, ostrych utworów (Trujące rośliny, Transfuzja). Oprócz tego, teksty Piotra dalej można uznawać za grafomańskie, a wokal za przepełniony manierą aktorską, co nie zmienia faktu, że płyta jest warta przesłuchania. W skali od 1 do 10 album Loki – wi-zja dźwięku otrzymuje u mnie mocną siódemkę. Przy okazji – zastanawiające jest, dlaczego w tekstach utworów pojawia się aż tyle odniesień do jedzenia... A to kiełbasa, a to mielone, kapusta kiszona, krem na cieście czy pod koniec nawet ka-napki z polędwicą. Czyżby nasz artysta pisał teksty na czczo? Nie zapominajmy o tym, iż Hipertrofii za-rzucano nadmiar wzmianek o wódce. To osobliwe...

Duchowo ZdeprawowaniThempest – olsztyński zespół, którego początki sięgają 2005 roku (chociaż ofic-jalnie istnieje od jesieni 2006). Jak mówią członkowie zespołu, niełatwo sklasyfikować muzykę, którą grają – określają ją mianem dark-death metalu. Thempest obchodził właśnie 5-lecie istnienia. Z tej okazji zadaliśmy kilka pytań jego frontmanowi, Szakalowi.

Dlaczego dark-death metal?Muzykę, jaką gramy, określamy mianem dark-de-ath metalu, ponieważ jest tutaj dużo ze stylistyki death metalowej, jednakże z pojawiającymi się elementami doom-gothic czy nawet black metalu. Tak więc jest ciężko, rytmicznie, ale i nieraz melodyjnie.

Jak się to wszystko zaczęło?Wszystko zaczęło się zwyczajnie – po prostu kilku chło-paków chciało wspólnie pograć, przy okazji realizując własną pasję i hobby, jakim jest muzyka. Ideą było stwo-rzenie zespołu aktywnego koncertowo – nie interesowało nas granie w garażu, dla samych siebie. Był to przełom roku 2005 i 2006. Wszyscy ówcześni członkowie mieli już za sobą jakieś mniejsze lub większe doświadczenia sceniczne, granie w innych kapelach, które z jakiegoś powodu się porozpadały. Byliśmy więc „głodni” grania. Thempest miał być zespołem „naszym”, w którym się dobrze czujemy i gramy to, co lubimy, jednocześnie dzie-ląc się naszą twórczością i wychodząc z nią „do ludzi”.

Gracie już prawie 6 lat – jak podsumowujesz ten czas?Nie lubię takich całościowych podsumowań, nie w przypad-ku rzeczy, projektów i działań, które są w trakcie realizacji. Ale jeżeli mam już spojrzeć w przeszłość i dokonać jakiejś analizy, to muszę stwierdzić, że Thempest ma się dobrze. Myślę, że w tej chwili nawet lepiej niż kiedykolwiek wcze-śniej. Niedawno obchodziliśmy nasze 5. urodziny. Koncert z tej okazji okazał się dużym sukcesem, frekwencja prze-rosła nasze najśmielsze oczekiwania. Publiczność przyjęła nas wspaniale, było wielu przyjezdnych spoza Olsztyna. Bardzo się cieszę, że udało nam się już zbudować jakiś

„przyczółek”, znaleźć grono wiernych fanów. To bardzo ważne dostać sygnał, że to co robisz, ma sens – że czas nie został zmarnowany i warto inwestować dalej w ten „biz-nes”. Jeszcze 2-3 lata temu nie byliśmy tak rozpoznawalnijak dzisiaj – oczywiście mówię o naszym regio-nie, bo na większe połacie naszego kraju przyj-dzie jeszcze pora. Jednakowoż coraz dalsze podróże koncertowe i pozytywne reakcje na naszą mu-zykę utwierdzają nas w przekonaniu, że warto grać dalej.

Jakie sukcesy macie na koncie?Coraz więcej koncertów na terenie Polski (odwiedzili-śmy już m.in. Warszawę, Poznań, Trójmiasto), koncerty obok takich zespołów jak Kat, Trauma, Sceptic, Hunter, Armageddon, Abused Majesty. Chociaż dla mnie osobi-ście największym sukcesem jest to, że Thempest działa coraz prężniej i wciąż się rozwija, mimo wielu przeciw-ności i problemów napotykanych po drodze. Cóż – życie. Trzeba działać dalej. „Determinacja” – to nasze hasło.

Macie jedno demo („Spiritual Depravation”). Jak na tak długi okres istnienia zespołu to niewielki dorobek. Planujecie w najbliższej przyszłości wizytę w studiu?Od pewnego czasu zaczęliśmy stosować do „Spiritual De-pravation” przedrostek EP (ang. extended play – minial-bum, przyp. red.). „Demo” kojarzy się jednak z materiałem krótkim (zazwyczaj 1-2 utwory), niekoniecznie najlepszej jakości. Natomiast nasz materiał to, jakby nie patrzeć, po-nad 20 minut muzyki, przy czym produkcja jest naprawdę na wysokim poziomie. Już wielokrotnie byliśmy chwaleni za brzmienie tego materiału, zarówno w recenzjach, jak i bezpośrednio przez słuchaczy. Ale wracając do pytania – czy to niewielki dorobek? Na pierwszy rzut oka tak się może wydawać, ale ja zawsze przypominam, że Thempest, przez te ponad 5 czy tam niemal 6 lat, miał kilka bardzo złych okresów w swojej działalności – ocierających się nie-mal o „rozpadnięcie”. Wcześniej działaliśmy takimi falami – gramy trochę koncertów, potem długa przerwa, robimy nowy materiał, przerwa, zawieszenie działalności... i tak

w kółko. Było to powodowane wieloma czynnikami – nauka, potem praca, rodzina itd. W każdym razie, dopiero od początku roku 2010 zaczęliśmy działać z większą we-rwą. Nastąpiło to po zmianie połowy składu – jak się okazało, był to taki potrzebny impuls, żeby nabrać wiatru w żagle. Obecnie planujemy wizytę w studio po nowym roku.

Ostatnio odszedł od Was basista – czy to mocno pokrzy-żowało wasze plany? Planujecie jeszcze jakieś zmiany w składzie?To wydarzenie przyczyniło się do odwołania wyjazdu na ważny festiwal – Metalowa Twierdza 2011 w Ny-sie, gdzie mieliśmy reprezentować nasze województwojako jedyny zespół z regionu i zagrać support przed Front-side. Na jesień tego roku przymierzaliśmy się też do wizyty w studio, co z powodu roszad w składzie nie wypaliło. Mamy już jednak nowego basistę, który świetnie odnalazł się w naszej wizji metalu. Sprawdził się też bardzo dobrze „na żywo”. Myślę, że w tym momencie mamy wszystko, czego nam potrzeba. Nie planuję już żadnych zmian w składzie.

Co wyróżnia Waszą muzykę? Jak zachęciłbyś ludzi do słuchania Was i przychodzenia na koncerty?Na to pytanie najlepiej odpowiedzcie sobie sami, słu-chając naszego materiału, który jest dostępny w cało-ści w internecie. Zapraszamy na naszą stronę (www.thempest.webd.pl) oraz kanał YouTube. Zobaczcie, po-słuchajcie i oceńcie, czy warto przyjść na nasz koncert.

Klaudia Bernat & Olga Dąbrowska

fot.

muz

yka.

gery

.pl

Zespół Thempest

Page 16: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Filmy przeszłości o przyszłościNie jestem jasnowidzem. Nie potrafię przewidzieć przyszłości. Zazdroszczę natomiast scenar-zystom i reżyserom ogromnej wyobraźni. Dzieła, jakie tworzą, wybiegają daleko w przyszłość

– zarówno pod względem wartości, jak i czasu akcji.

Tematyką filmów osadzonych w realiach przyszłości są najczęściej poważne problemy, przed jakimi będzie musiała stanąć ludzkość. Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś Chuck Norris, który od-dali groźbę zniszczenia planety. No, ewentualnie inny bohater. Poniżej prezentuję ranking filmów, które – moim zdaniem – są najciekawszymi pozy-cjami, jeżeli chodzi o filmy o przyszłości. Warto je obejrzeć i przygotować się na nadchodzące katakli-zmy, na tak często teraz zapowiadany, koniec świata.

10. „Planeta małp” (reż. Franklin J. Schaffner, 1968 r.)Ewolucja zatoczyła koło. Jest rok 2029. Ludzie bez problemu podróżują po różnych galaktykach. Pod-czas jednej z takich wypraw trójka wędrowców tra-fia na planetę Sorora, gdzie władzę sprawują małpy człekokształtne, a ludzie nadal nie wynaleźli ognia. Niesamowity klimat obrazu i – mimo roku 1968 – ciekawe rozwiązania techniczne w kreowaniu świa-ta. Obraz kręcony w okolicach Wielkiego Kanionu w Stanach Zjednoczonych do dziś zachwyca widzów. Scenariusz, nawiązujący w pewien sposób do darwi-nowskiej teorii ewolucji, zgromadził tysiące widzów w kinach i doczekał się kilku kolejnych części. Próbę stworzenia remake’u filmu podjął Tim Burton, jed-nak świat kina nie przyjął z entuzjazmem jego pro-dukcji. Niełatwo dorównać prawdziwemu klasykowi.

9. „Raport mniejszości” (reż. Steven Spielberg, 2002 r.)Wyobraźmy sobie świat, w którym przestępcy zosta-ją złapani, jeszcze zanim popełnią czyn zabroniony. John Anderton (w tej roli Tom Cruise) jest szefem organizacji zajmującej się takimi działaniami. Pew-nego dnia jasnowidze z Agencji Prewencji uznają, że jedną z osób, które trzeba zatrzymać, jest właśnie Anderton. Bohater ucieka przed wszechobecnym wymiarem sprawiedliwości. Czy system, nawet bar-dzo dopracowany, może być wadliwy? Film godny polecenia również ze względu na zdjęcia Janusza Kamińskiego („Szeregowiec Ryan”, „Lista Schindlera”).

8. „Ja, robot” (reż. Alex Proyas, 2004 r.)Robotyka jest dziedziną nauki, która już teraz roz-wija się dość prężnie. Jak przewiduje scenariusz Akivy Goldsmana i Jeffa Vintara, w roku 2035 ludz-kość dosłownie nie będzie mogła poradzić sobie w codziennym życiu bez inteligentnych robotów, które będą wykonywać większość zadań z większości sfer życia. Wydarzenia przedstawione w filmie poka-zują, że dokonania w tej dziedzinie nauki posunęły się jednak trochę za daleko. Zostaje zamordowany naukowiec, a za zbrodnią być może stoi… Robot. Śledztwa podejmuje się Del Spooner (Will Smith), pomaga mu Susan Calvin (Bridget Moynahan).

7. „Piąty Element” (reż. Luc Besson, 1997 r.)Sensacyjny film sci-fi? Czemu nie? Zwłaszcza gdy jednym z aktorów w filmie jest Bruce Willis – wte-dy możemy spodziewać się kina na najwyższym poziomie. Jest XXIII wiek. Wydawać by się mogło,

że Korben Dallas (Bruce Willis) sięgnął dna. Korben – były komandos – jest już tylko zwykłym taksówkarzem. Pewnego dnia jego życie wywraca się do góry nogami. Nagle pojawia się tajemnicza Leeloo (Milla Jovovich) ze swoją specyficzną urodą oraz nadludzkimi umiejętnościami. Bohater zostaje uwikłany w misję ratowania świata przed zagroże-niem pojawiającym się cyklicznie co 5 tysięcy lat. Rozpoczynają się poszukiwania tytułowego „Piąte-go Elementu”. Tylko gdzie on może się znajdować?

6. „Łowca androidów” (reż. Ridley Scott, 1982 r.)W tym filmie reżyser przedstawia nam wizję przy-szłości z roku 2019 r. Ludzkość, tocząc boje o najdal-sze zakątki galaktyki, wysługuje się armią replikan-tów. Paradoksalnie jako roboty, nie mogą cieszyć się długotrwałym życiem. W dodatku wykształciły w sobie ludzkie uczucia, a co za tym idzie – panicz-nie boją się śmierci. Niektórzy z nich zaczynają się buntować przeciwko takiemu porządkowi. Poradzić sobie z nimi musi jeden z oficerów poszukujących rebeliantów, Rick Deckard (Harrison Ford). Fabuła pełna świetnych dialogów oraz niesamowita sce-na końcowa to przepis na wielki sukces kasowy filmu oraz gigantyczną liczbę fanów, wiernych mu do dziś. Długo krążyły plotki o tym, że 20 lat po pre-mierze „Łowcy androidów” powstanie jego sequel.

5. „Avatar” (reż. James Cameron, 2009 r.)Film nie powala fabułą. Reżyserowi jednak dużo jesteśmy w stanie wybaczyć. Zarówno technika wy-konania, jak i dbałość o najmniejsze nawet szcze-góły (na które osoby zajmujące się post-produkcją poświęciły 2 lata życia) sprawiły, że kino akcji zyska-ło nową jakość. Nowatorska technika 3D i świetne efekty specjalne uplasowały Avatara na 3. miejscu listy wszech czasów. Obraz zdobył 26 nagród, wie-le razy był nominowany. Potwierdza to, że mamy do czynienia z wybitnym, choć specyficznym dziełem.

4. „Matrix” (reż. Andy Wachowski, Lana Wachow-ski, 1999 r.)

Efekty specjalne, nowatorskie jak na rok 1999, spra-wiły, że po raz pierwszy odkryto, jak dużo może dać kinematografii technika i jej rozwój. W tym roku powstał film, który na trwałe zapisał się w historii popkultury. Liczne parodie, a także filmy nawiązu-jące do tego dzieła, są tego dobrym przykładem. Każdy pewnie zna historię wybrańca Neo (Keanu Reeves), który musi dokonać nadludzkich czy-nów, aby uratować ludzkość od niechybnej zguby.

3. „Seksmisja” (reż. Juliusz Machulski, 1983 r.)Złowieszczy rok 2044 – światem rządzą kobiety, dzieci są z próbówki, a mężczyźni już dawno temu wyginęli. Tak koniec świata przedstawia Juliusz Ma-chulski w swojej przezabawnej komedii. Ten obraz to satyra na temat zmian kulturowych na świe-cie i zwiększenia roli kobiet w życiu społecznym. Klasyka polskiego kina, którą powinien znać każdy.

2. „Wehikuł czasu” (reż. Simon Wells, 2002r. ) Przepełniona magicznym klimatem adaptacja powieści Herberta George Wellsa, notabene pra-dziadka reżysera tego obrazu. Bohater filmu kon-struuje wehikuł, który przenosi go w czasie. Podczas jego wędrówki po kolejnych epokach obserwu-je upadek świata. W wyniku zniszczenia pojazdu grzęźnie w 800 000 roku n.e. Obraz dopełnia zna-komita muzyka stworzona przez Geoffa Zanellego i Klausa Badelta oraz zdjęcia Donalda McAlpine’a.

1. „Gwiezdne wojny” (reż. gł. George Lucas 1977r. ,1980r. ,1983r. ,1999r. ,2002r. ,2005r.)

Klasyka kina sci-fi. Film, w którym trudno szukać słabych punktów. Niesamowita historia zebrana w sześciu częściach. Każdy element filmu zachwyca. Obraz doczekał się ogromnej rzeszy fanów, którzy gotowi są wydać spore pieniądze, choćby dla zoba-czenia dodatkowych 4 minut projekcji z wyciętych scen. Ciężko skupić fabułę filmu w kilku zdaniach. Jeżeli jeszcze nie widzieliście potyczek Republiki z Im-perium, nie czekajcie, biegnijcie kupić DVD już dziś!

Fot.

wik

iped

ia.p

lFo

t. w

ikip

edia

.pl

Plakat reklamujący “Gwiezdne Wojny”

Plakat reklamujący “Piąty Element”

Mateusz Jaworski

16 Kultura Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Page 17: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Zastanawialiście się kiedykolwiek jak wygląda Olsztyn czy też Kortowo z lotu ptaka? Jeżeli tak, to mamy nadzieję, że choć w małym stopniu zaspokoimy Waszą ciekawość naszą fotorelacją. Wielkie podziękowania dla autora Andrzeja Anielskiego za udostępnienie nam swojej pracy!

Olsztyn i Kortowo z lotu ptaka

Kultura i FotorelacjaTworzywo nr 1, wiosna 2012

Formacja ta, jest współczesnym odzwierciedle-niem całego legendarnego, brytyjskiego rocka w zupełnie nowej, świeżej formie. Słychać tu Beatlesów, Led Zeppelin, Black Sabbath i wiele innych gwiazd rocka. Wolf People bez wątpienia mógłby być zespołem Waszych starych! Pierwsze co rzuca nam się w uszy, zaraz po odpale-niu płytki, to wyjątkowe brzmienie. Charakteryzują je brudne, lekko przesterowane gitary w stylu pierwszych nagrań Hendrixa czy Led Zeppelin. „Silbury Sands” zaczyna się spokojnie, by rozkręcać się z każdą minutą. Bardzo fajna linia wokalna z małą domieszką folku urozmaica cały utwór. “Tiny Circle” jest bardziej rockowy, bardziej old-

schoolowy. Podoba mi się tutaj wokal Jacka Shar-pa. Śpiewa spokojnie, czysto, jednak nadal bardzo energicznie. Główny riff, powracający co chwilę, grany jest zarówno na gitarach jak i na flecie – ko- lejny folkowy akcent, czyżby ukłon w stronę Jethro Tull? To połączenie brzmi rewelacyjnie. „Cromlech” to totalny mindfuck! Improwizacja z mocną sekcją rytmiczną i “szumiącymi gitarami”. Całość ma dość psychodeliczne brzmienie i przypomina erę dzieci kwiatów, kiedy głównie tworzyło się muzykę pod mocnym wpływem „wspomagaczy” w postaci wszelakich tabletek i tableteczek. Przy następnym utworze zespół rozpędza się i wyraźnie daje do zrozumienia, że nie ma zamia-ru się zatrzymywać. Z totalnego chaosu wyłania się „One By One From Dorney Reach”, czyli istny Black Sabbath! Choćby krzyczeli na was z góry, żebyście ściszyli, to dam wam radę – zróbcie jeszcze głośniej! Czysty rock’n’roll! Nic nie zatrzyma Wolf People!

„Castle Keep” korzysta z rozpędu poprzednich kawałków, chociaż tempem jest już w następnym utworze. Tradycyjna irlandzka pieśń „Banks Of Sweet Dundee” podzielona na dwie części, zagrana zupełnie „na rockowo” wieńczy płytę. Płyta “Steeple” to propozycja dla wszyst-kich fanów klasyki rocka. Udało mi się dowiedzieć, że muzycy są fanami polskiej grupy Breakout. Kto wie - może da się na tej płycie odnaleźć fragmenty inspirowane twórczością Tadeusza Nalepy? Ja Wolf People podsumuję krótko: w młodym ciele, stary duch.

Wolf People - Steeple

Rafał Warniełło

17

Page 18: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

15

Nieśmiertelność

Wielu uważało, że jest najlepszy. Niektórzy myśleli, że nigdy nie było i nie będzie lepszego Pogromcy od Norda. Tabith tak nie myślała - ona miała pewność. Kiedy go poznała, wyczuła w nim siłę i wiel-ki spokój. Ten siwiejący już mężczyzna o niebieskich oczach, ubrany w kolczugę, wydał jej się samotną twierdzą. Niewzruszoną, nieczułą i twardą jak głaz. Była wtedy zaledwie uczennicą innego Pogromcy, nieudacznika o imieniu Astri. Kiedy rok po spotka-niu Norda jej mistrz zginął w starciu z wilkołakiem, to właśnie ten niebieskooki mężczyzna uratował jej życie. A potem kazał iść za sobą, jak gdyby oczywistym było, że teraz to on stanie się jej nauczycielem. Posłuchała go bez wahania. Wiedziała, że dzięki niemu może udać jej się dopełnić zemsty... Tabith była sierotą, ale urodziła się w kla-nie Pogromców. Jej rodzice zginęli w zasadzce, jaką grupa wampirów urządziła w górach. Tabith wiedziała, że takie sytuacje się zdarzają. Rozumiała, że wiele dzieci zostało osieroconych w ten sam sposób. Godziła się nawet z tym, że takie ryzyko jest wliczone w bycie łowcą. A jednak ból po stracie rodziców nigdy jej nie opuścił. Wiedziała, że zem-sta nie rozwiązuje problemów, ale nie przejmowała się tym. Gorąco pragnęła zabić każdego wampira, który istniał. "Po jednym wampirze za każdy włos moich rodziców" - myślała nieraz. Trenowała odkąd tylko nauczyła się chodzić. Jej wuj, który zajął się wychowaniem dziewczyny po śmierci rodziców, był brutalnym człowiekiem. Pięcioletnia wtedy Tabith musiała zajmować się domem, służyć jako kucharka, sprzątaczka i prosty parobek. A odkąd skończyła 12 lat, musiała służyć wujowi także w sypialni. Mimo tego dziewczyna nigdy się nie skarżyła. Nie miała na to czasu. Każda chwilę wolną od obowiązków poświęcała na szlifowanie swoich umiejętności bojowych. Gdy miała 15 lat, zauważył ją Astri. Jej umiejętności zrobiły na nim ogromne wrażenie. Zaproponował jej, że uczyni z niej wspaniałego Pogromcę, a jej żądza zemsty zgodziła się za nią. Pożegnała się z wujem, do którego, mimo wszyst-ko, zdołała się przywiązać i rozpoczęła swoją wędrówkę. Razem z Astrim polowali na słabsze stworzenia nocy - chochliki, gobliny, czasem jakiegoś młodego wilkołaka. Jej nauczyciel miał bogatą wiedzę teoretyczną, ale z praktyki był bardzo słaby. I w końcu się to na nim zemściło. Nie zdążyła mu pomóc. Gdyby nie Nord, stałaby się karmą dla wilków. Jednakże myli się ten, kto myśli, że żal jej było Astriego. Zamiast żałować zmarłego nauczy-ciela, cieszyła się, że jej mistrzem zostanie Nord. Śmierć Astriego uznała za swoją wielką szansę.

***

- Powiedz mi, Tabith, które z Przeklętych są najgroźniejsze i budzą największy lęk?- Wampiry, mistrzu.- Tak? A dlaczego nie wilkołaki czy ghule?- Wilkołaki są niebezpieczne, to prawda. Mają niesamowitą siłę i szybkość, krwiożerczość i spryt dzikiego zwierzęcia. Ghule nigdy nie odpuszczają, mogą ścigać swą ofiarę aż na kraniec świata, nig-dy się nie męczą. Ale wampiry to zupełnie inny

Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Kącik Nerda

poziom. Są tak samo silne jak wilkołaki, nieustępliwe jak Ghule. Są jednak lepsze od nich, gdyż są nieśmiertelne i niezwykle mądre. Zabi-janie to ich specjalność. Mogą dopaść ofiarę, zanim ta w ogóle dostrzeże ich obecność. Paraliżują, hipnotyzują, potrafią przejąć kontrolę nad ludźmi. Mogą się też zmienić w wilki i nietoperze. - Co więc jest w nich najstraszniejsze?- Ich nieśmiertelność, mistrzu.- Mylisz się. Najgorsze w wampirach jest to, że ich życie ma w sobie pewien przeklęty urok. Wiele wampirów było kiedyś księżmi, egzorcystami, badaczami zjawisk nadprzyrodzonych. Po latach studiowania wampiryzmu, życie wampira wydało im się doskonałością. Wampiry wypaczają serca i dusze ludzi samym swym istnieniem.

***

Wspólną cechą Tabith i Norda była ich obsesja na punkcie wampirów. Tabith płonęła żądzą zemsty na nich z powodu swoich rodziców. Nord, po kilku kuflach piwa, wyznał dziewczynie, że stracił przez nie żonę i dziecko. Dlatego z żołnierza stał się Pogromcą. Uważał, że ludzi należy bronić nie przed innymi ludźmi, ale właśnie przed stworzeniami ciemności. Z każdym dniem Tabith była coraz bardziej zafascynowana swoim nauczycielem. Mimo swoich 55 lat Nord był szybki jak kot i jak kot drapieżny. Siłą dorównywał każdemu stworzeniu nocy, a wiedzą przerastał uczonych, badających tematy demonologii i okultyzmu. Ponadto, dziewczyna zauważała też inne zalety swe-go Mistrza. Zawsze był z nią szczery, czasami aż do bólu. Potrafił każdą napotkaną osobę oczarować swoimi manierami i wdziękiem. Z dru-giej strony jednak czynił tak tylko wtedy, gdy uznawał to za konieczne. W innych przypadkach był nieprzystępny i chłodny. Mimo iż uwielbiał walkę, nie był typem rozmiłowanym w uciechach wojny. W przeciwieństwie do większości pogrom-ców był abstynentem. Stronił od imprez i głośnej, karczmianej muzyki. Sam jednak śpiewał i grał z dużą dozą talentu i pasji. Tabith widziała w nim istotę podobną do siebie - odrobinę zagubioną w świecie i „niedzisiejszą”. Uwielbiała z nim przebywać - ćwiczyć , uczyć się, rozmawiać. Z każdym dniem stawał się jej coraz bliższy.

***

- Powiedz mi, proszę, jak powstają wampiry?- Wampir może być dzieckiem pary wampirów. Mówimy wtedy o „prawdziwym źródle”. Inny sposób polega na wypiciu krwi wampira przez tego, kto ma się przemienić.- Bardzo dobrze. A jak można wampira zabić?- Można go spalić, wystawić na światło słoneczne, obciąć mu głowę srebrnym mieczem lub przebić serce kołkiem z poświęconego drzewa.- Hmm… o i le pierwsze dwie metody są słuszne, to pozostałe są nonsensami- Ale mistrzu, Astri mówił, że kołek i srebro zabiją wampira…- Mylił się. Kołek sprawi tylko, że wampir przez trzy dni i noce będzie w stanie śpiączki. A co się tyczy srebra, to ani kula, ani miecz nie zniszczą wampira. Mogą go jedynie pozbawić życia na kilka dni, może tygodni. Nic więcej. Jednak srebro może być dla nas użyteczne, gdyż sprawia ból krwiopij-

com. Ogień i słońce to jedyne, co może zniszczyć wampira. Po wbiciu kołka możesz mieć pewność, że nietoperz wróci, by cię zabić. Nic nie jest pewnie-jsze od zemsty wampira.

***

Pięć miesięcy po śmierci Astriego, Tabith dowiedziała się, dlaczego Nord postanowił ją uczyć. Dziewczyna miała zaatakować Norda tak, jakby był jej śmiertelnym wrogiem. Jednak cios, który wyprowadziła był spóźniony i, jak stwierdził Nord, stanowczo za wolny:- Z czymś takim nawet nie pokazuj się wampirom. Rozerwą cię na cząstki. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał poszukać kogoś innego do tej misji- Jakiej misji, mistrzu?- Nie mówiłem ci, wybacz. Chodzi o schwytanie i uśmiercenie niezwykle silnego Nietoperza. Wabi się Kasjusz Albion i podobno zatruwa ten świat już od czasów pryncypatu.- To niemożliwe! Wampir nie może żyć tak długo…- Co ty bredzisz, Tabith? Przecież wiesz równie dobrze, jak ja, że wampiry są nieśmiertelne.- Dobrze, może i są, ale przecież pogromcy ist-nieli jeszcze przed założeniem Rzymu. Nie mogliby pozwolić takiemu potworowi na przeżycie mi-lenium. Sam mówiłeś, że tak starych wampirów nie ma!- Cóż, Albion stanowi wyjątek, który potwierdza regułę. Nie pytaj, jak udało mu się przetrwać tak długo. Być może pogromcy w jego czasach byli, jak-by to rzec, bardziej niż obecnie otwarci na korzyści majątkowe…- Co to znaczy?- Proste, moja droga. Kasjusz Albion pochodzi z bardzo bogatego rodu, a przez wieki jeszcze pomnożył swoje bogactwa. Kto wie, ilu pogrom-ców przekupił. Idę też o zakład, że od zawsze miał przy sobie ludzkich najemników- Czy ci idioci nie rozumieli, komu się wysługują? Przecież to cholerny krwiopijca i…- A co to ma do rzeczy?Chłodny ton głosu Norda sprawił, że Tabith zaniemówiła. Patrzyła na mistrza ze zdziwieniem. Ten zaś zaczął jej tłumaczyć swój punkt widzenia:- Na świecie są i zawsze byli ludzie, którzy dla pieniędzy mogliby pokroić i zjeść własnych rod-ziców. Co ich obchodzi, że ochraniają Wieczne-go Mordercę? Ich myślenie jest bardzo proste: honoru i dumy do garnka nie włożysz. I wiesz co, Tabith? Doskonale rozumiem ich motywy. Sam tak nie postępuje, ale kto wie, co by się działo, gdybym miał rodzinę na utrzymaniu i ani gro-sza przy duszy. Przemyśl to sobie później, a teraz wracamy do ćwiczeń.

***

Dni mijały, Tabith nie mogła zapomnieć rozmowy z Nordem. Zawsze, gdy zasypiała, przed jej otępiałym umysłem pojawiał się czarny cień, któremu na imie było Kasjusz Albion. Oczami duszy widziała potwora, wysysającego życie z niekończącego się korowodu ludzkich istot. Budziła się zlana potem, ze świadomością, że gdzieś tam, daleko, istnieje ktoś, kto przez wieki bezkarnie żywił się krzywdą innych. Prześladowały ją myśli o tysiącach zniszc-zonych rodzin, milionach dzieci, które budziły się bez ojców i matek, skazane na samotność. Każde z nich miało jej twarz. Odkąd poznała prawdziwy cel Norda... C.D. ---->

18

Page 19: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

...dziewczyna trenowała jeszcze ciężej. Z każdym dniem stawała się coraz silniejsza. Któregoś dnia jednym, zgrabnym ruchem pozbawiła Norda borni. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym błyskawicznie kopnął ją w brzuch. Gdy przestała pluć krwią i jęczeć, mężczyzna spokojnie powiedział:- Robisz postępy, ale to wciąż za mało. Jeśli myślisz, że rozbrojenie przeciwnika wystarczy, aby go pokonać, to już możesz zamawiać sobie dębową jesionkę. W walce liczy się nie tylko wyszkole-nie, ale przede wszystkim opanowanie własnych uczuć i wola zwycięstwa. Nieważne, jakich metod użyjesz, by zabić wroga. To zwycięzcy ustalają, co jest słuszne i prawe. Martwi nie mogą narzekać na ich metody. Choć brzuch bolał ją jakby napełniono go żywym ogniem, Tabith nie mogła odmówić tym słowom słuszności. Zrozumiała, że w obliczu tak-iego zabójcy jak Albion, liczy się nie sposób na zwycięstwo, ale unicestwienie przeciwnika. W końcu Nord uznał z radością, że tak Tabith, jak i on, są gotowi, by zmierzyć się z Nietoperzem.

***

Kryjówka bestii była nie-zwykle luksusowa. Pogromcy, szukając Kasjusza, kroczyli po złotych dywanach i hebanow-ych parkietach. Z każdym kroki-em, z każdym spojrzeniem rzu-conym na bogactwo wampira, do gardła Tabith podchodziła żółć. „Wszystko to wyrosło z ludzkiej krzywdy”, myślała. Włamując się o trzeciej w nocy do willi Albiona, mieli nadzieję zastać go najed-zonego. Wampir po posiłku stawał się ociężały i łatwiej było go pokonać. Plan łowców był prosty: zaatakować Nietoperza, zmęczyć go, zarzucić na niego srebrna siatkę i spalić. Proste... i śmiertelnie niebezpieczne. Pierwszym zgrzytem w ich planie okazali się najemnicy. Nord miał rację , Albion miał złoto i robił z niego dobry użytek. W piątym pokoju, do którego weszli, czekała na nich zgraja zbrojnych:- Staruch i jakaś młoda dupcia - zarechotał dowód-ca najemników - szykuje się łatwa robota. Dziadzię się rozpruje, a tą dziwkę wyru… Zanim zdążył dokończyć swą wypowiedź, jego głowa zgrabnym łukiem poleciała w kierunku oddziału. Tabith płynnym ruchem uchyliła się z pod strumienia krwi, a potem słodko uśmiechnęła:- Jeśli jeszcze ktoś ma ochotę na ruchanie, to zapraszam. I zaczęła się rzeź. Albion oglądał całą tą scene przez we-neckie lustro w ścianie swego pokoju. Obnażył w uśmiechu kły, po czym powoli je oblizał. Ta dziewczyna była całkiem niezła - mogła zapewnić mu odrobinę rozrywki. Staruszka rozpoznał od razu, ale nie przestraszył się. Od dawna miał ochotę na spotkanie z Nordem. Pogromca cieszył się wśród wampirów sławą dorównującą tej Albiona. Podob-no zawsze rozczłonkowywał swe ofiary, zanim je spalił. Miał być żołnierzem, który w mordowaniu stworzeń nocy znalazł większe upodobanie, niż w pustoszeniu wiosek nieprzyjaciół. Miał też być niepokonany. Albion lubił wyzwania. Szczególnie, że z jego siłą, niemal nigdy ich nie doświadczał.

Nord mylił się w jednym - przetrwanie Albiona nie było zasługą wyłącznie jego pieniędzy. Krwiopijca był po prostu silny jak nikt inny. Gdy ostatni najemnik padł pod mieczem Norda, w pomieszczeniu rozległy się żywiołowe oklaski. Gdy Tabith spojrzała w stronę klaszczącego, ogarnął ją lęk. Postać, która zgotowała im tak bur-zliwe owacje, była niemal idealnie biała. W jej rysach dało się zauważyć pewną hardość i siłę. Jednak najgorsze były oczy. Nie czerwone, jak u młodych wampirów. Oczy klaszczącego zdawały się składać z ciasno ułożonych kółek, na przemian czarnych, fioletowych i czerwonych. Dziewczyna rozpoznała je. Takie źrenice nazywano wśród po-gromców "władcami" - posiadały je tylko bardzo stare wampiry, mające pełną władzę - zarówno nad swoimi zwierzęcymi przemianami, jak i nad mocą hipnozy. Zrozumiała, ze stoi przed Albionem.

- Wspaniałe przedstawienie, moi drodzy. Dawno się tak nie bawiłem - zawołał wampir, z uśmiechem przylepionym do twarzy. Nord popatrzył na niego z odrobiną zainteresowania. Powoli wyciągnął dłoń w geście powitania i rzekł:- Salve , Kasjuszu Albionie.- Salve, salvete, Pogromco Nordzie. Miło mi cię gościć, jak również twoją uroczą towarzyszkę. Czemu zawdzięczam waszą wizytę?- Swojej sławie. Kasjusz spojrzał na Norda z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia: - I jakaż to sława? – zapytał.- Najgorsza z możliwych, mój drogi. Słyniesz jako zabójca niewinnych, krwiopijca, wysysający ludzi już od wieków. Pogromcy mają obowiązek zabijać takich jak ty i to właśnie uczynimy. Vale, valete! Po tych słowach Nord wyszarpnął miecz z pochwy i rzucił się na Albiona. Tabith ruszyła tuż za nim. Na twarzy wampira odbiło się znudzenie. Zafalował w powietrzu i zniknął, by pojawić się tuż za Tabith. Złapał ją za szyje lewą ręką i podniósł ją pół metra do góry. W prawej ręce błysnął miecz, jednak nie zdążył opaść, gdyż Nord celnym ko-pniakiem wytrącił go z dłoni Albiona. Wampir zasyczał wściekle i odrzucił dziewczynę w kierunku łowcy. Gdy ten złapał ją w powietrzu, krwiopijca wykorzystał zamieszanie i w jednej chwili był już za nim. Otworzył paszczę i spróbował wbić się w szyję Norda, ale nie udało mu się to. Stary po-gromca miał na szyi kolczastą obrożę ze srebra. Gdy wampir odskoczył do tyłu, krwawiąc obficie z polic-zka, który przebił sobie kolcem, Tabith zarzuciła

na niego srebrną sieć. Kasjusz zawył z bólu i próbował zmienić się w nietoperza, ale to nie pomogło. Siatka trzymała go dobrze, nie pozwalając na naj mniejszy ruch. Albion padł na posadzkę, pokonany:- Brawo Tabith. A teraz wykończ go. Po tych słowach Nord podał jej zapaloną pochodnie. Albion patrzył na to wszystko ze spokojem. Dziewczyna powoli podeszła do wampira, uniosła pochodnie, gdy nagle jej brzuch eksplodował bólem. Spojrzała w dół i zobaczyła wąską, srebrną klingę wystającą poniżej jej mostka. Rozpoznała miecze używane przez po-gromców. Odwróciła się powoli, jeszcze nie wierząc i spojrzała w ponurą twarz Norda, rozświetlona jakimś podskórnym szaleństwem:- Dlaczego, mistrzu? - To proste, moja droga Tabith. Ale pozwolisz,

że wyjaśnię ci to za pięć minut, dobrze? Dziewczyna patrzyła, jak ten, któremu ufała bardziej niż sobie, podchodzi do powalone-go wampira, przecina mu tętnice i zaczyna pić. Z każdym łykiem Twarz Albiona stawała się coraz chudsza, by w końcu zmienić się w coś, co rannej dziewczynie przypominało mumię. Gdy Po-gromca skończył pić, odsunął się od Albiona i przytknął do jego ciała wciąż żarzącą się pochodnię. Stary wampir spłonął w ułamku sekundy. Następnie Nord odwrócił się do leżącej na posadzce dziew-czyny. W jego twarzy Tabith zobaczyła oczy Albiona - dwoje

władców. Nord uklęknął nad nią i zaczął opowiadać

***

- Jak już wiesz, zanim stałem się pogromcą, byłem żołnierzem. Służyłem memu władcy w szeregu bezsensownych wojen, zabijając dziesiątki bezimi-ennych twarzy, których jedyną winą było to, że ich król wysłał ich na wojnę z moim. Było to całkiem miłe zajęcie. Byłem w tym dobry. Nie miałem dylematów moralnych, żadnych koszmarów, nic. Aż do dnia, kiedy mój brat zginął na moich rękach. Nie żebym go jakoś bardzo kochał, ale był mi bliski. Jego śmierć mnie przeraziła. Zrozumiałem, że kiedyś też umrę. Wkrótce potem spotkałem starego pogromcę, który opowiedział mi o wam-pirach. Nieśmiertelnych, wykradających życie innym. Zrozumiałem, że to jest moja odpowiedź. Bycie wampirem to prawdziwe lekarstwo na śmierć. Zabijanie ludzi, żywienie się ich krwią - to mnie nie przerażało. Zacząłem szkolić się u tego starego pogromcy, by dobrze poznać wam-piry. Stałem się najlepszy, by móc ukraść krew najsilniejszemu krwiopijcy. Ale z czasem moje ciało osłabło i zrozumiałem, że sam nie dopnę swego. I wtedy pojawiłaś się ty - młoda, naiwna, pałająca rządzą zemsty. Łatwa do manipulowania. Muszę przyznać, że bez ciebie nie dałbym rady się przemienić. Dzięki ci. A teraz pójdź w me ramiona. Zgłodniałem.

Kącik Nerda 19Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Krzysztof Leszek

Page 20: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Kacik Nerda 20 Tworzywo nr 1, wiosna 2012

Przemierzasz górskie szczyty już od kilku godzin. Mroźny wiatr smaga twoją twarz, a prószący śnieg zasłania ci drogę. Na szczęście już niedaleko do Whiterun, siedliska Kompanii, twojego drugiego domu. Nagle słyszysz głośny ryk przedzierający się nawet przez górską zawieruchę. Instynktownie wpatrujesz się w niebo. Skrzydlata bestia krąży kilkaset metrów nad tobą, szukając do-godnego miejsca do ataku. Zdejmujesz z pleców stalową tarczę i dobywasz miecza przytroczonego do pasa. Kolejne wyzwanie dosłownie spada ci z nieba. Bez chwili zwątpienia biegniesz na spotkanie z zionącym ogniem smokiem. W końcu nazywasz się Dovakin – Smocza Krew. Zabójca Smoków.

11.11.11. Studio Bethesda odpowiedzialne za tak-ie tytuły jak „Oblivion” czy „Fallout 3”, wypuściła na rynek kolejny produkt. The Elder Scroll’s V : Skyrim. Głośna data 11 listopada, gościła w serwisach inter-netowych na długo przed premierą tytułu, napędzając jak widać, trafioną kampanię reklamową. Inter-nauci dzień po dniu wychwytywali kolejne screeny z beta testów, czytając każdy news i odkładając pieniądze, by w dzień premiery od razu mieć ten tytuł na swojej półce. Gra wywołała tak duże porusze-nie, że zaczęła gościć nawet na zwykłych serwisach społecznościowych, co do tej pory było domeną je-dynie masowych gier mmo rpg. Co sprawia, że nowe dziecko Bethesdy jest aż tak popularne?

Witaj w Skyrim Stykając się po raz pierwszy z nowym tytułem, można odnieść wrażenie, że jest to jedynie podrasowana wersja Obliviona. Nic bardziej mylne-go. Gra, choć ma miejsce w tym samym uniwersum, w znacznym stopniu różni się od swojej poprzed-niczki. Świat przypomina subtelne połączenie eu-ropejskiego średniowiecza i tolkienowskiej trylogii. Spotykamy więc na swojej drodze zarówno elfy jak i orki, czarodziejów i nieumarłych, smoki i potwory - lecz na tym podobieństwa się kończą. Zimne wnętrza gotyckich zamków, drewniane karczmy z palenis- kiem pośrodku i śmierć czająca się na każdym rogu są domeną świata Elder Scroll’s. Żadnych świecących

mieczy, epickich tarcz i niezwyciężonych herosów. Jesteś istotą śmiertelną, a świat na każdym kroku ci o tym przypomina. Nawet jeśli pokonasz setki wilków czy nieumarłych, zawsze znajdzie się samotnie przechadzający się olbrzym, który z niekrytą chęcią wgniecie cię w ziemie jednym uderzeniem. Gra oferuje nam całą masę zadań pobo- cznych, które nieraz odciągają nas od głównej li-nii fabularnej. Można spędzić długie godziny nawet nie dotykając głównego zadania. Czasami wystar- czy jedynie zaczepić przechodnia, by wziąć udział w długiej kompanii. Wiele zadań wyklucza się wza-jemnie, zależnie od tego, po czyjej stronie staniemy.

W ten sposób po przejściu gry możemy tworzyć nową postać i podążać zupełnie nową ścieżką. Podczas całej przygody, rozwój naszego bohatera nie jest w żaden sposób ograniczony. Nie istnieją bo- wiem, żadne klasy postaci. Możemy więc stworzyć maga biegającego w ciężkiej zbroi lub łucznika wzywającego nieumarłych. Kombinacji jest naprawdę wiele.

Widok z gór Grafika bardzo przypomina podrasowany „Fallout: New Vegas”. Pozwala to, przy ograniczo-nych efektach wizualnych, na animację wielkiego świata pozbawionego licznych wczytywań. Otrzymu-jemy tytuł o dobrej grafice, działający płynnie nawet na średnim sprzęcie. A jest na czym zawiesić oko. Nie-raz zatrzymamy się, by obserwować smoka krążącego nad miastem, strażników chwytających za broń i mieszkańców zamykających się w domach.

Jedyne co pozostaje mankamentem to niezmieniająca się pogoda. Co prawda mamy pięknie animowane pory dnia, wschody i zachody słońca, ale w pewnym momencie zaczyna doskwierać nam monotonia. W wielu miejscach zawsze jest słonecznie, z kolei w innych zawsze pada śnieg.

Smoczy Ryk Muzyka jest elementem dzięki któremu Skyrim na długo zapadnie nam w pamięci. Pole-cam grę na dobrych słuchawkach. Przewrócony wazon odbija się głośnym echem po kamiennej po-sadzce, nasz bohater głośno dyszy po przebiegnięciu

większej odległości, a ryk smoka wywołuje ciarki na plecach. I jest to jedynie wisienka na torcie całego udźwiękowienia. Muzyka towarzysząca nam w trakcie walk, w miastach jak i sam main theme, dosłownie wbijają nas w krzesła. Męski chór przy akompania-mencie orkiestry, doskonale oddaje surowy klimat północnych krain. Chce się tego słuchać bez końca.

Jestem Smoczym Zabójcą! Podsumowując, Bethesda podarowała nam tytuł, dzięki któremu, wielu na długie tygodnie pożegna się z jakimikolwiek przejawami życia towa- rzyskiego. Gra niesamowicie wciąga, przez co nie raz ze zdziwieniem spojrzycie na zegarek, że „to już ta godzina”. Tytuł jest dopracowany w najdrobnie-jszych szczegółach i pozwala na długie godziny nielin-iowej rozrywki. Gorąco polecam!

Krzysztof Piersa

Page 21: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Ogólnopolskie Spotkania Prasy Akademickiej (OSPA) to event organizowany z inicjatywy pisma studenckiego WUJ, Bartka Borowicza i Fundacji „Bratniak”. Zrzesza on młodych dziennikarzy, członków studenckich redakcji i pozwala na spotkanie z dziennikarskimi autorytetami. Dotychczas na spotkaniach tych gościli m.in. Kamil Durczok, Janina Paradowska, Krzysztof Skórzyński, ks. Adam Boniecki, Przemysław Skowron, Wojciech Jagielski i Grzegorz Miecugow. W dniach 16–18 marca 2012 roku w Krakowie odbyła się VI edycja OSPA. W tym roku studentów swoją obecnością zaszczycili:

Każdy z gości opowiadał o swojej profesji „od kuchni”. Młodzi dziennikarze dowiedzieli się, jak wygląda tryb życia dziennikarza sportowego oraz praca w portalu informacyjnym, jak ciekawie zaplanować poranny program telewizyjny, jak połączyć pracę w kilku redakcjach jednocześnie oraz poznali tajniki dobrego reportażu. Mieli także możliwość uczestniczenia w warsztatach, polegających na nauce pisania i redagowania tekstów oraz omawianiu nagrywanych setek. Uczestnicy VI Ogólnopolskich Spotkań Prasy Akademickiej zapoznali się także z żargonem dziennikarskim. Studenci chętnie zadawali gościom pytania, niekiedy wdawali się z nimi w polemikę. Dużo mieszanych emocji wzbudził Jacek Żakowski, który prezentując dość kon-serwatywne podejście do procesu kształcenia dziennikarzy, wywołał burzę komentarzy. Nato- miast najbardziej chwalono spotkanie z Jackiem Hugo-Baderem, który swoim plastycznym, barwnym i otwartym językiem przeniósł słuchaczy we własny świat reportażu. Studenci cieszyli się także na spotkanie z Jarosławem Kuźniarem oraz Katarzyną Kolendą-Zaleską, gdyż sami mogli zapytać wprost o głośne w ostatnich czasach sprawy. Kolejna edycja OSPA wskazuje na coraz większe zainteresowanie tego typu wydarzeniami. W ich programach znajdują się bowiem nie tylko spotkania z dziennikarzami, lecz także zajęcia praktyczne, które przybliżają adeptom wymarzoną pracę. Najważniejszą kwestią pozostaje jednak chęć organizacji warsztatów, którą już od wielu lat zajmuje się z powodzeniem Bartek Borowicz. Dziękujemy za to, Bartku!

Diagnoza: OSPA VI

Piotr Jawor – dziennikarz sportowy „Gazety Wyborczej- Kraków”;Agnieszka Łopatowska – dyrektor serwisów magazynowych portalu Interia.pl;Jacek Hugo-Bader – reporter „Gazety Wyborczej”;Jarosław Kuźniar – gospodarz porannego pasma stacji TVN24;Jacek Żakowski – komentator polityczny, dziennikarz w tygodniku „Polityka”, Radio Tok FM;Bartek Borowicz – „wolny strzelec”, współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą”, TVP, Eską Rock.Katarzyna Kolenda-Zaleska – gość specjalny tegorocznej edycji OSPA, dziennikarka sejmowa.

Bartek „Borówka” Borowicz podczas rozmowy z Jackiem Hugo-Baderem

Jacek Żakowski chętnie odpowiadał na pytania studentów

Jarosław Kuźniar wprowadził studentów w tajniki pracy w TVN24

Warsztaty z Jackiem Żakowskim

Członkowie redakcji „Tworzywa” z Jarosławem Kuźniarem Warsztaty z Katarzyną Kolędą-Zaleską

Z życia redakcjiTworzywo nr 1, wiosna 2012 21

Dominika Ojcewicz

foto

grafi

e: M

arty

na Z

agór

ska

Page 22: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Zdjęcia z jednego z olsztyńskich Orlików

Fotografie: Ireneusz Stolarski

22 Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Sport

W całym województwie Warmińsko-Mazurskim znajduje się 110 świeżo wybudo- wanych kompleksów. Orlik przy Szkole Podsta-wowej nr 3 na ulicy Kołobrzeskiej, oficjalnie otwarty został 19 listopada 2010 roku, czyli niemal trzy lata po przedstawieniu projektu. Od samego początku cieszył się wyjątkowym zainteresowaniem, zarówno młodszych jak i starszych sportowców. Boisko jest zadbane, sztuczna trawa w stanie idealnym, bramki odpowiednio zabezpieczone, a wysokie siat-ki chronią okoliczne samochody przed usz-kodzeniem. Obok, mała przybudówka, w której znajdują się cztery szatnie, składzik i pokój ani-matorów. Szatnie są ocieplane i czyste, mają toalety. Ciężko spotkać się z jakąś osobą która negatywnie podchodzi do wybudowanego niemalże rok temu boiska. Adrian Kowalski (16 l.), jeden z użytkowników Orlika, wyraża się o nim w samych superlatywach: „Świetna sprawa, można na sportowo spędzić wolny czas. Animatorzy często organizują turnieje, naprawdę, nie można się nudzić.”.

Orliki o brudnych skrzydłach?

Rzecz jasna nie wszyscy doceniają inwestycję. Jest sporo osób, które twierdzą, że boiska są w złym stanie. Rzeczywiście, mu-rawa Orlika przy Szkole Podstawowej nr 30 jest bardzo zaniedbana a woda w niektórych szatniach innych kompleksów śmierdzi. „Ale ogólnie nie jest źle, większość boisk jest do-brze wyposażonych i w porządku”, komentuje Damian Osiecki (19 l.), piłkarz amatorskiej drużyny KS Choroszcza, która rozgrywa swe spotkania na terenie całego Olsztyna.

Kolejny zarzut stanowi brak zaangażowania osób czuwających nad boiska-mi. Na niektórych boiskach bardzo ciężko znaleźć jakiegoś opiekuna, nie odbywają się na nich również żadne turnieje czy konkursy. Pani Magdalena Jaworek (24 l.), animatorka Orlika na ulicy Kołobrzeskiej, wyjaśnia: „Praca jako animator, jak każda praca ma dogodności i niedogodności. Nie można niestety zaprzeczyć, że niektórzy przychodzą tylko po to, by sporządzić dokumenty, ewentualnie wydać sprzęt. Wszystko zależy od człowieka”. Pani Magda należy do tych opiekunek, które dbają o to co się dzieje na boisku. Współpracując z jeszcze jednym animatorem, organizuje turnieje i ligi, sędziuje w meczach oraz pil-nuje by kompleks był w jak najlepszym stanie. Niedawno zakupiono nowy sprzęt, który służyć będzie wszystkim. Nie pozwala się również na przeklinanie, palenie ani picie w okolicach Orlika, bo jak wiadomo, korzystają z niego również dzieci.

Orliki po czterech latach23 listopada, rok 2007. Premier Rzeczpospolitej Polskiej, Donald Tusk, podczas swojego ex-pose przedstawia projekt ogólnodostępnych, bezpłatnych kompleksów sportowych w ra-mach programu „Moje Boisko – Orlik 2012”. Mirosław Drzewiecki, dumny pomysłodawca i ówczesny Minister Sportu i Turystyki, gorąco zachwala inwestycję i zapowiada duży skok do przodu, w kwestii aktywnego uprawiania sportu przez młodzież. Minęły cztery lata... Projekt okazał się trafionym pomysłem, czy może jednak nie sprostał pokładanych w nim nadziei?

Brak miejsca w gnieździe?

Ale czy na pewno dzieci są większością? Ponownie, wiele osób twierdzi że boiska zdominowane są przez dorosłych, którzy nie pozwalają grać młodzieży. Pani Magda dostar- cza nam informacji z pierwszej ręki: „Staty-stycznie, na czterysta osób: sto to dzieciaki ze szkoły podstawowej, dwieście to młodzież gimnazjalna i ponadgimnazjalna, a kolejna setka to rzeczywiście, dorośli zapaleńcy”. Czyli 75% osób grających na Orlikach, ma poniżej osiemnastu lat. Nie jest więc tak źle, jak to przedstawiają niektórzy. Pozostaje jeszcze kwestia sportów jakie można uprawiać.

Niektórzy twierdzą, że piłka nożna jest jedyną formą aktywności na Orlikach, w do-datku dostępną tylko dla chłopców. Nie jest to prawdą, bowiem obok boiska piłkarskiego jest jeszcze jedno, na którym gra się w koszykówkę, piłkę siatkową i tenisa. Na nim również odbywają się liczne turnieje, a dziewc-zyny mogą się spróbować w sportach, które nie są stereotypowo przypisane płci męskiej.

Rzecz jasna nie można całkowicie zaprzeczyć opiniom, że wiele Orlików nie jest w najlepszym stanie, a osoby zajmujące się nimi, pracują niezbyt sumiennie. Boisko na ulicy Kołobrzeskiej jest znakomitym przykładem, jak powinien wyglądać dobrze zarządzany kompleks. Wokół niego, skupia się teraz całe życie podwórkowe, zarówno młodych, jak i tych nieco starszych. Młodzież nareszcie może grać w dogodnych warunkach, bez groźby wpadnięcia w psie odchody lub potknięcia o korzenie, za to z dobrym sprzętem oraz sędzią z prawdziwego zdarzenia. A rodzice nareszcie nie muszą się martwić, że ich dziecko nie ma co robić. Wystarczy tylko wstać od komputera, zarezerwować sobie boisko u animatora, zebrać ludzi i potem, w sportowej atmosferze fair play, dobrze się bawić.

Po czterech latach, Orliki okazały się udaną inwestycją. Poświadczyć o tym może większość osób, która kiedykolwiek z nich skorzystała. Miejmy nadzieję, że wyb-rany ponownie premier Donald Tusk i jego ekipa, nie spoczną na laurach i dalej będą działać na rzecz aktywizacji młodzieży w sferze sportowej.

Ireneusz Stolarski

Page 23: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Playareną Olsztyn stoi

Zdarzyło się Wam kiedykolwiek, że chcieliście zagrać mecz piłki nożnej, ale nie mieliście z kim? Że brakowało zawodników? Organizacja leżała i kwiczała? System rozgrywek playarena, który rok temu zadebiutował na olsztyńskich boiskach, jest

remedium na Wasze problemy.

Strona playarena.pl na pierwszy rzut oka może wydawać się kolejną, niezbyt wymagającą, grą menadżerską opartą na piłce nożnej. Nic bardziej mylnego! To ogromna baza realnych graczy z całej Polski finansowana z budżetu Unii Europejskiej. To system, który pozwala amatorom tworzyć własne drużyny, zbierać się i brać udział w ogólnokrajowych rozgrywkach. Po rejestracji określamy, jakie sporty uprawiamy (poza piłką nożną możemy również sprawdzić się w piłce nożnej plażowej, siatkówce, siatkówce plażowej, koszykówce, piłce ręcznej i... piłkarzykach), wpisujemy nasze imię, numer, pozycję na której gramy, a potem albo dołączamy się do do-brze znanej nam drużyny, albo zakładamy własną, albo wpisujemy się na listę transferową i oczekujemy na oferty. Zawsze mamy również możliwość zapisania się do fanklubu drużyny, której kibicujemy. Strony drużyn mają szeroką gamę opcji usprawniających rozgrywki. Można wstawić hymn swojego zespołu,

prowadzić bloga lub wpisać, na jakich obiektach gramy. Ponadto, mamy wgląd do naszych postępów w lidze, kalendarz spotkań i sylwetki graczy. Żyć nie umierać. Gracze z całej Polski to doceniają, bowiem powstały już 2884 drużyny zrzeszające 66412 graczy. W tym roku po raz drugi otworzono sezon playarenowy w Olsztynie. Zgłosiło się 29 drużyn ze wszystkich osiedli – ponad 430 graczy. Najważniejszą osobą, która rządzi rozgrywkami, jest admin ligi. Pomagają mu ambasadorzy mający za zadanie nad-zorowanie meczów. Jednym z nich jest Łukasz Walkie-wicz (lat 20), który potwierdza, że rośnie popularność tego turnieju. Co sądzi o swojej pracy? „Praca Amba-sadora jest dość łatwa. Naszym zadaniem jest jeździć na mecze i nadzorować rozgrywki. Mam na myśli sędziowanie, utrzymywanie porządku na boisku, pomoc zawodnikom, gdy mają jakieś wątpliwości odnośnie ligi. W tym sezonie zorganizowaliśmy Puchar Ligi, w którym do wygrania są atrakcyjne na-grody”. Dodaje: „Olsztyńskie rozgrywki zawdzięczają swą popularność Dariuszowi Obrębskiemu z drużyny OKS Likusy. To on zapoczątkował ligę Playareny w Olsztynie. W zeszłym sezonie w rozgrywkach uczestniczyło zaledwie sześć grających drużyn, a dzięki Darkowi liga urosła do trzydziestu zespołów. W pół roku wszyst-ko uległo diametralnej zmianie. Liczymy na dalszy rozwój. Mamy nadzieję, że pewnego dnia Ireneusz Stolarski

SportTworzywo nr 1, wiosna 2012

O sporcie zza oceanu słów kilka 15 grudnia 1891 roku, sala gim-nastyczna International Trai- ning School w Springfield, MA. Zi-mowe popołudnie, pełne trybuny, nad ławką trenerską siedzi rada uczelni. Wszyscy przyszli tu po to, aby zobaczyć prezentację nowej dyscypliny, która ma urozmaicić halowe zajęcia sportowe. Nie wiedzieli wtedy, że będą świadkami przełomowego wydarzenia w dziejach gier zespołowych.

Boisko dość nietypowe, dotąd niespotykane: po przeciwległych stronach zawieszone, po- nad dwa metry nad ziemią, na wspornikach, obręcze z siatką.Dziwne oliniowanie parkietu, na boisku piłka do footballu. Uwagę przykuwa też trzydzie- stoletni mężczyzna, siedzący na ławce wraz z sędziami. Jest nim James Naismith, Kanadyjczyk, na- uczyciel wychowania fizyczne-go w tej szkole. Zamyślony, sku-piony, być może przestraszony dlatego, że to on jest „wynalazcą” tego nowego sportu i nie wie, jak zostanie on odebrany przez rektora i radę. Nagle wstaje, woła zawod-ników obu drużyn do siebie, powta- rza jeszcze raz zasady gry, poklepując każdego z zebranych wokół niego młodziaków po ramieniu. Mówi, żeby go nie zawiedli i dobrze się bawili. Za-

wodnicy rozstawiają się po obu stro-nach boiska, teamy liczą dziewięciu zawodników. Sędzia podchodzi do środka linii głównej, gdzie znajduje się koło, a wokół niego stoją najwyżsi gracze, gwiżdże i wyrzuca piłkę do góry…

Gra ruszyła. Wraz z nią rozpoczęła się przygoda całego świata z koszykówką. Kto by pomyślał, że ta początkowo niepozornie wyglądająca „rzucanka” do ko-sza, wzorowana na dziecinnej zabawie o nazwie „Kaczka na ka- mieniu”, stanie się tak prestiżową i popularną dyscypliną sportową. Rok po rozegraniu pierwszego meczu zostały opublikowane za- sady koszykówki, a 6 czerwca 1946 założono BAA (Basketball Association of America), które później (jesienią 1949) prze- mianowano na NBA, czyli Na-tional Basketball Association, będąca dziś najbardziej elitarną ligą koszykówki na świecie. Warto też dodać, że od olimpiady w Berlinie w 1936 roku koszykówka

jest dyscypliną olimpijską.

Oczywiście z biegiem lat jej za- sady ulegały zmianie i np. teraz jest oczywiście tylko pięciu za-wodników w drużynie na boisku, a kosze zawieszone są wyżej, bo na wysokości 3,05 m. Nie używa się do gry piłki do footballu, tylko wykonanej ze skóry kom-pozytowej, o charakterystycznym pomarańczowym kolorze.

Jak już wspomniałem, w drużynie jest obecnie pięciu zawodników. Każdy z nich ma określoną funkcję. Rozgrywającym, czyli Point Guard (PG), jest najczęściej najniższy i najzwinniejszy zawodnik w zespole. Jego zadanie polega na nagrywaniu piłek, przez co zdo-bywa wiele asyst, dokonywaniu przechwytów i czasami wykony-waniu rzutów za trzy punkty. Drugim z kolei jest rzucający obrońca - Shoo- ting Guard (SG). Od tego zawodnika wymagana jest umiejętność zdoby-wania wielu punktów, głównie rzu-tami z dystansu. Następnym graczem

jest niski skrzydłowy - Small Forward (SF). Do jego zadań należy zarówno wspieranie niższych jak i wyższych graczy oraz duża wszechstronność.Czwartą osobą w drużynie jest silny skrzydłowy - Power Forward (PF), który musi być dobrym obrońcą, zaliczać jak najwięcej zbiórek w ofensywie i defensywie, a także blokować piłkę pod koszem. zadani-em jest zdobywanie punktów spod kosza, zbieranie piłek z tablicy i blokowanie rzutów rywali. Centrami Ostatnim zawodnikiem na parkiecie jest środkowy - Cent-er (C). Jego głównym zostają najczęściej najwyżsi gracze w drużynie. W koszykówce boisko ma wy-miary 8,65 × 15,24 metra (wg stand-ardów NBA). Najważniejszymi liniami są boczne, końcowe, środkowa, rzutów „za trzy” ( 7,24m od środka obręczy kosza) oraz linia rzutów wolnych (3,96m od obręczy). Wyznaczone są też dwie strefy (środkowa i podkoszowa - tzw. trumna). Na początku wspomniałem o istnieniu NBA, czyli amerykańskiej, najbardziej elitarnej na świecie, lidze koszykówki, gdyż tak się składa, że jestem jej wielkim fanem i w cyklu najbliższych artykułów będę starał się przybliżyć ją Wam w jak największym sto-pniu. W następnym numerze opiszę po krótce najciekawsze spotkania obecnie trwającego sezonu zasadnic-zego i przebieg pierwszej fazy play-off. Adam Nowiński

w Olsztynie będzie aż sześć grywalnych lig – tak jak w Szczecinie”. Informacje o rozgrywkach playarena można znaleźć na stronie playarena.pl oraz na plakatach rozwieszonych na większości olsztyńskich Or-lików. Liga rozrasta się, jest popularna, efektywna i przede wszystkim – dostarcza graczom dobrej za-bawy. Serdecznie polecamy wszystkim tym, którzy poszukują nowych zawodników lub chcą pokazać swoje umiejętności na arenie ogólnopolskiej!

Boisko jednego z zespołów NBA fot. wikipedia.pl

Mecz drużyn Playareny

23

Foto

grafi

a: Ir

eneu

sz S

tola

rski

Page 24: Tworzywo - Gazeta Studencka (Wiosna 2012)

Tworzywo nr 1, wiosna 2012 Ostatnia Strona

Pająk Marcel

Marcel był normalnym pająkiem, nic nie wyróżnia-ło go spośród innych pająków. Lekko wyłupiaste oczy, 6 nóg. Spokojny charakter, mała skłonność do masochizmu, świetne poczucie humoru. Nigdy nie był agnostykiem, ale nie był też... samym sobą do końca. Nie uczęsz-czał do kościoła, zostawał na poddaszu całymi dniami. Przez wielkie zaszumiałe starością okno poddasza ob-serwował podjazd do `jego` posiadłości. Wynajmował to lokum za marne grosze, tyle ile pająk może zarabiać na wierszówce, do lokalnej gazety, wypisując mikro spostrzeżenia. W tym czasie kwitła wiosna. Nie działo się nic wielkiego, ale marcel poczuł nieokiełznaną chęć by wreszcie wyjść na zewnątrz, rozprostować nogi na świeżym powietrzu. Dość miał już wdychania ciężkich i wielkich kawałków kurzu. Nigdy nie palił nazbyt dużo, ale zasapywał się po każdym zejściu po schodach. W jego profesji, było to prawie niedopuszczalne. Promie-nie słoneczne tego dnia rozkojarzały go. Wstał od biur-ka i potykając się o wczorajszą kolacje wyszedł oknem na dach. Rozgrzane dachówki parzyły mu tyłek, marcel lubił ten moment. Mimo wszystko starał się wytrzymać to przyjemne ciepło. Nogi lekko skrzypiały mu w kola-nach. Zima to zły czas - pomyślał i zaczął mimochodem skręcać papierosa.Wiedział, że kiedy wypali go, odezwie się w nim instynkt łowcy. Był z niego poniekąd dumny, ale zawsze starał się żywić gotowymi posiłkami, kupo-wanymi w pobliskim żydowskim sklepiku starego pa-jąka, który równie dobrze mógł istnieć równie dobrze w czasach dinozaurów. Mało kto w sumie ma 8 nóg.Leżał i wdychał dym, kojarzył go sobie z przemijalnością jego zapału do jakiegokolwiek działania. Słońce przyjemnie rozgrzewało go i dawało poczucie szczęścia. Zapach po-wietrza był syty. Wreszcie mógł wyłapać szum przelatu-jących - jak na razie - jeszcze blisko much i innych wcze-śnie obudzonych. Tęsknił za tym. Jednak wraz z tym, już niebawem zjawi się na tyle jaskółek i innego ptactwa, że nawet jego bezkarne wylegiwanie się może być niedo-bre w skutkach. Ostatniego lata jego przyjaciel, w sumie jedyny – konrad- połamał nogi spadając z dzioba jakiemuś bliżej nieokreślonemu ptakowi. Marcel nie chciał zostać skazany na taki wyrok, będąc nieostrożnym. Obiecał so-bie jeszcze kilka minut słonecznej kąpieli. Dla wzmocnie-nia chęci życia. Słońce wyparło złe, zimowe myśli. Usnął.

Kocimiętka Kałasznikov

Odcinek 1

Auto-PortretWydaje mi się, że tonę, dryfując na krze myśli złotej.Jak moneta o brzasku dnia, która rozpala się i topi.Łapię się brzytwy z mojego umysłu wypływającejlecz ta przyćmiona wyblakłą krwiąwydaje się być niewystarczająco ostra.Nostalgiczny dźwięk umęczonej duszyjest dla mnie kołysanką, którą sam sobie śpiewam.Zawiedziony pod koniec dnia, kładę głowęna poduszkę ironii okrytą cynizmem.I tak oto żyję - umierający idealista z rakiem zwanym duszą...

Markus aka Alucard

Znów wokół mnie roztacza swe walory bezkresna i nieubłagana cisza na stole zimna już herbata Więc znów zabrakło ci czasu by spotkać się ze mną? Otula mnie delikatna woń truskawkowego ciasta telefon milczy..., więc nie zadzwonisz nawet

by powiedzieć, że nie przyjdziesz...? I tylko zegar ten samniewzruszonyodlicza kolejne minuty spóźnienia

Paulina Brzozowska

Samotność

Do zobaczenia za kiedyś !

W

iers

ze