Marek Piekarczyk. Zwierzenia kontestatora

33

description

Bezkompromisowy. Męski. Uczciwy. Totalnie szczery. Taki jest Marek Piekarczyk i jego autobiografia. Wokalista kultowego TSA wspomina swoich idoli i przyjaciół, wyprowadzkę z domu, szykanowanie przez MO, spełniające się przepowiednie i pełne przygód wędrówki po Polsce. Opisuje również tajniki swojej pracy z uczestnikami The Voice of Poland i zdradza, za co szczególnie ceni koleżanki z jury.

Transcript of Marek Piekarczyk. Zwierzenia kontestatora

M A R E K

PIEKARCZYK

zwierzenia kontestatora

M A R E K

PIEKARCZYK

zwierzenia kontestatora

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

M A R E K

PIEKARCZYK

zwierzenia kontestatora

rozmawiał LESZEK GNOIŃSKI

Kraków 2014

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Marek Piekarczyk

zwierzenia kontestatora

Copyright © Marek Piekarczyk 2014Copyright © Leszek Gnoiński 2014

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2014

Opieka redakcyjna – Łukasz KuśnierzRedakcja – Joanna Mika-Orządała, Agnieszka Luer-Mika

Korekta – Aneta Wieczorek / Editor.net.plPomoc redakcyjna – Marta Czech, Sara Drozd, Tomasz Skalski

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna PelcOkładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Zdjęcia na froncie okładki, wyklejkach i stronach tytułowych rozdziałów – Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Zdjęcia w środku książki, jeśli nie zostały podpisane inaczej, pochodzą z prywatnego archiwum Marka Piekarczyka. Wydawnictwo SQN serdecznie

dziękuje Markowi i jego bliskim za ich udostępnienie.Autor i wydawca dołożyli wszelkich starań, by dotrzeć do wszystkich

właścicieli i dysponentów praw autorskich do ilustracji zamieszczonych w książce. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt

z wydawnictwem.

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach

publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2014ISBN: 978-83-7924-200-9

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Kto posiada dwie pary spodni, niech jedną spienięży i kupi tę książkę.

Georg Lichtenberg

Marek i Leszek dziękują swoim rodzinom i przyjaciołom za cierpliwość i miłość.

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

7

Wstęp

Jarocin – w latach osiemdziesiątych ta nazwa elektryzowała mło-dych ludzi. Pierwszy raz pojechałem do mekki polskiego rocka w 1985 roku. Atmosfera tego miejsca od razu mnie uwiodła. Po ulicach chodziło mnóstwo ekstrawagancko ubranych uczestni-ków festiwalu, ale to muzyka była najważniejsza. Ba, żyło się muzyką – Radio Nieprzemakalnych nadawało przez całą dobę, od dziesiątej występowały młode zespoły w  Amfiteatrze, a  na siedemnastą kilkanaście tysięcy osób meldowało się na stadio-nie, aby uczestniczyć w koncertach na Dużej Scenie. Nie istniały wówczas bariery między muzykami a publicznością. Oczywiście za scenę nie można było wejść bez specjalnej przepustki, ale mu-zycy przechadzali się między uczestnikami festiwalu, poza tym wszyscy spotykali się w alejce, która biegła od bramy wejściowej, wzdłuż hotelu Jarota i boiska piłkarskiego, aż do miejsca, gdzie odbywały się koncerty. Tam można było zaczepić muzyka, który właśnie przed chwilą zszedł ze sceny, porozmawiać z nim, zrobić sobie zdjęcie, wziąć autograf. Taki niewymuszony przepływ ener-gii. Na festiwalu pojawił się też Marek Piekarczyk. Jego TSA nie występowało tego roku, przyjechał na festiwal prywatnie. Oczy-wiście zawsze był oblepiony gromadką fanów, którzy namiętnie z nim dyskutowali lub po prostu chcieli pobyć blisko jednego

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

8

z najważniejszych artystów tych lat. Przemogłem swoją wrodzo-ną nieśmiałość i  też podszedłem do takiej grupki. Rozmawiali-śmy o muzyce, o TSA, o festiwalu. Zresztą rozmowa to może za dużo powiedziane, bo to Marek głównie mówił, a my słuchaliśmy i tylko czasami coś nieśmiało wtrącaliśmy albo przytakiwaliśmy. Nie wyczuwało się w nim nawet krzty gwiazdorstwa. Ujął mnie bezpośredniością i  mocno sprecyzowanym spojrzeniem na rze-czywistość. Nic dziwnego – był przecież obytym w świecie mu-zykiem, człowiekiem sporo starszym i bardziej doświadczonym.

Za chwilę minie trzydzieści lat od tego momentu. Nie jestem już jedną z wielu osób, które stoją wokół niego, a tym jedynym, któremu pozwolił spisać swoje wspomnienia, z  czego jestem niebywale dumny. On natomiast ma za sobą kolejne niezwy-kłe doświadczenia, jak choćby rolę Jezusa w  rock-operze Jesus Christ Superstar, siedmioletni pobyt w Nowym Jorku, przejścia z  TSA, wiele wspaniałych i  niezapomnianych piosenek (choć-by te z Yugopolis), niezwykłą solową płytę Źródło i kilka edycji programu telewizyjnego The Voice of Poland, dzięki któremu stał się ulubieńcem ludzi w różnym wieku (również moich kilkulet-nich dzieci, Agatki i Krzysia). Jedno się przez te lata nie zmieni-ło – on mówi, ja słucham. Ale nie narzekam, bo Marka mogę słuchać godzinami. Jego opowieści są niezwykłymi wycieczkami w czasie i przestrzeni, szczególnie że okrasza je ogromną liczbą anegdot i barwnie zarysowuje tło każdej z nich. Spędziliśmy na rozmowach kilkadziesiąt godzin. Poza tym wraz z Markiem i Ka-sią (dziękuję za miłe przyjęcie), jego żoną, zasiadałem do posił-ków, które mój rozmówca często sam przygotowywał – a kucha-rzem jest wyśmienitym! Ciepło i  magia ich domu działają jak magnes – chce się tam wracać. Może też dlatego, że Marek jest

.

z jednej strony człowiekiem prostolinijnym i szczerym, a z dru-giej romantycznym i wrażliwym. Jest osobą, od której można się nauczyć tego, co w życiu najważniejsze – bycia sobą, podążania za swoimi ideałami, wytrwałości w pokonywaniu przeciwieństw, a jednocześnie cieszenia się chwilą. Chciałem, aby ta książka wła-śnie o takim Marku Piekarczyku opowiadała. Mam nadzieję, że mi się to udało.

Leszek Gnoiński

WSTĘP

Miejsce dla przyjaciółRO

ZDZIA

Ł 1

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

ko

pia

za

be

zp

iec

zo

na

zn

ak

iem

wo

dn

ym

12

CHCIAŁBYM KIEDYŚ MÓC ZBUDOWAĆ WIELKI DOMI ZAPROSIĆ WAS DO SIEBIE, RAZEM Z WAMI BYĆ!*

* Jeśli nie zaznaczono inaczej, motta rozdziałów pochodzą z tekstów, któ-rych autorem lub współautorem jest Marek Piekarczyk.

Czy dom, w którym teraz mieszkasz, jest dla ciebie najważ-niejszym miejscem na świecie?Najważniejsze miejsce jest tam, gdzie jestem ja i moi bliscy. Nie o to chodzi, że jestem centrum wszechświata. W każdym miej-scu mogę pracować, spokojnie myśleć i mieszkać. Ważne jest też, żebym mógł się realizować i czasem odezwać do kogoś, kto mnie rozumie. A dom w Bochni zapewnia ci ten spokój ducha?Tak, ale ostatnio nie mam tu spokoju, bo ciągle jest coś do roboty. Po prostu od rana widzę ogrom pracy, jaka mnie czeka.

Ale lubisz ten ogród, ten dom, uwielbiasz się tu krzątać i coś w nim robić.Lubię, ale mam tego za dużo. Nie nadążam. Muszę się zdecydo-wać – albo zarabiam pieniądze, albo uprawiam mój ogród. A jed-nocześnie wiem, że i jedno, i drugie nie może poczekać. Ogrodu trzeba dopilnowywać, pieścić go. Czegoś, czego nie zrobiłem dziesięć lat temu, gdy tu przyjechałem, wciąż nie ma. A przecież drzewa trzeba posadzić wcześnie, bo kiedy się będę nimi cieszył?

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

13

Za dwadzieścia czy trzydzieści lat? Wtedy nie będzie mi się chcia-ło na nie patrzeć. Wiesz, jeżeli projektujesz ogród, musisz się orientować, co i jak rośnie. Sadzę tak, żeby ten ogród nabrał kie-dyś swojego własnego charakteru. Miał jakąś naturalność, a na niej mi zależy. To jednak wymaga ciągłej pracy. Kiedy tu zamieszkałeś?W 2004  roku wynająłem go. Straszny był w nim syf – wszyst-ko zaniedbane, zapuszczone, w szklarniach szyby spadały na łeb. Dwie szklarnie rozebrałem, bo zardzewiały, trzecią naprawiam. Rosną w niej zielone szparagi, poziomki, zioła. Lubię mieć świe-że zioła. Muszę wszystko wykończyć, aby Filipek bezpiecznie bie-gał i skubał morwy, zjadał z krzaków jeżyny, borówki, poziomki, maliny czy dziką różę, którą też lubi.

Dlaczego akurat ten dom?Po powrocie ze Stanów zamieszkałem w Bochni na osiedlu zwa-nym Karolina w normalnym bloku. Nawet fajnie tam było, ale po kilku latach właściciel kazał mi się wyprowadzić. W Polsce, gdy wynajmujesz mieszkanie, nie masz do niczego prawa. Wła-ściciel będzie ci przyłaził i wszystko oglądał. Jeszcze specjalnie ja-kieś swoje rzeczy zostawi, żeby sprawdzić, czy nie kradniesz. Nie masz prywatnego życia. W Stanach wynajmujący nie ma prawa wejść bez twojego zezwolenia. Płacisz czynsz i koniec, czujesz się jak właściciel.

Tak właśnie powinno być. Tutaj jest inaczej, wpieprzają ci się wszyscy. Poza tym, gdy właści-ciele dowiadywali się, że to Piekarczyk chce wynająć, myśleli, że

14

nie wiadomo co się będzie działo, bo przecież na pewno jestem pijakiem czy narkomanem, będę urządzał balangi i  zdemolu-ję dom  – same kłopoty. Ludzie mają uprzedzenia. Ale wraca-jąc do tematu domu – dawny właściciel mieszkał w Szwajcarii i też był ostrożny, bo wcześniej wynajął komuś niby solidnemu, a ten ktoś otworzył agencję towarzyską. Żona właściciela zrobiła w Bochni wywiad i dowiedziała się, że nie jestem pijakiem, nie robię imprez, i dogadaliśmy się. Od razu zacząłem go remonto-wać, zajmować się ogrodem. Trwało to ze trzy lata. Zacząłem też pertraktacje z właścicielem, bo byłem pewny, że chcę go kupić. On jednak zaczął prowadzić dziwne gierki: najpierw nie chciał sprzedawać, potem postawił zaporową cenę i ogólnie nieładnie

Kasia i Marek

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

15

się zachowywał. Do tego stopnia, że część roślin przesadziłem do ogrodu mamy i  zacząłem szukać innego domu. Niczego cieka-wego nie znalazłem, wszędzie oglądałem albo same obrzydlistwa, klitki bez duszy, albo takie, które nie miały pełnej dokumenta-cji. Na szczęście Szwajcar zmienił zdanie i jakoś się dogadaliśmy. Przyjechał, przywiózł papiery, w ciągu tygodnia wyczyściłem hi-potekę domu, załatwiłem kredyt i go kupiłem.

Musiałeś wziąć kredyt?A skąd miałbym wziąć na to pieniądze?

No jak to? Gwiazda rocka wraca ze Stanów bez pieniędzy? W Polsce większość ludzi myśli, że śpicie na forsie.Nie, coś ty. Wracając ze Stanów, zacząłem życie niemal od zera. Wziąłem kredyt, który będę spłacać jeszcze dziesięć lat, ale dam sobie radę. Najważniejsze, że dom jest mój, i  mam zamiar go utrzymać. Chcę, żeby mój Filipek miał dom rodzinny i związane z nim dzieciństwo, żeby pamiętał ogród, swój plac zabaw. Żeby tutaj kształtowała się jego osobowość, i  żeby było to dla niego najlepsze na świecie miejsce, do którego będzie chciał zawsze wracać.

Dlaczego wróciłeś do Bochni? Przecież jest masę miejsc, gdzie mógłbyś zamieszkać?To chyba jest tak, jak na filmie Sami swoi. Pawlak przyjeżdża na ziemie odzyskane, widzi Kargula i mówi do żony, że to jest ich miejsce, bo wróg ten sam. „Po co mamy sobie nowego wroga szukać”. I  ja też tak sobie pomyślałem. Kasia, moja żona, też nieraz mnie pytała, co ja tu robię. Odpowiadałem jej, że jakbym

16

mieszkał w innym, całkiem obcym miejscu, to minie pięć, może dziesięć lat, zanim się kapnę, kto w nim jest skurwysynem, a kto nie. A  tu wiem, kto jest gnojem, zdrajcą, chamem, sprzedaw-czykiem czy dawnym ubekiem – znam ich wszystkich. Teraz ja mogę wybierać, z kim rozmawiam. Nie podejdzie do mnie były ubek, który mnie kiedyś dręczył, i nie będzie mi się mizdrzył, bo znam cwaniaczka. Nie ma szansy, żeby mnie wykorzystał do cze-gokolwiek i wlazł w moje życie. Zostali tutaj moi starzy, dobrzy przyjaciele. Dzięki temu, że jestem w mieście, które znam, czuję się trochę bardziej bezpieczny. W Bochni miałem czasem ciężkie życie. Teraz mam łatwiej, bo jestem postacią telewizyjną. Ludzie się kłaniają, po swojemu jakoś lubią i pewnie też szanują… Dziś

Marek w stroju górniczym, połowa lat 80.Fo

t. M

. Stę

pnia

k

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

17

już mi nie dokuczają i nie przeszkadzają żyć, wprost przeciwnie – są mili. Nawet urzędnicy, a to się liczy. Nie ignorują cię i możesz szybko załatwić swoją sprawę. A poza tym – tu jest grób rodzi-ców i  pierwszego syna. Zapuszczamy korzenie, gdy grzebiemy swoich bliskich. Jak zmieniła się Bochnia przez te wszystkie lata?Bochnia jest przykładem miasta z wielowiekową tradycją. Kiedyś budowano piękne kamienice z  niesamowitymi dachami, drew-nianymi, okutymi drzwiami, ślicznymi gzymsami, niezwykłymi bramami, ceramiką, szkliwioną cegłą. W tym był pietyzm, szacu-nek. Teraz się tego nie szanuje, a nawet niszczy – zamalowuje się, oblepia jakimiś okropnymi cekinami. Nie rozumiem tych ludzi, oni wstydzą się przeszłości, uważają, że stare jest gorsze, a prze-cież nie jest. Niektórym nowobogackim „stare” przeszkadza w interesach. Niestety to normalne zjawisko nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tylko że u nas widać to wyraźniej, szczególnie w takich miastach jak Bochnia.

Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje? Zła edukacja? Ludzie chamieją. Kopernik powiedział, że zły pieniądz zawsze wypiera dobry. To dotyczy wszystkiego. Zawsze gorsze wypie-ra lepsze! Nie wiem dlaczego. Gorsze łatwiej zaakceptować? Bo tańsze i nie wymaga wysiłku? Popatrz na disco polo i wszystkie te chamskie gatunki. To ma taką siłę, że nic się z  tym nie da zrobić. Ostatnio dyskutowałem telefonicznie z  kilkoma znajo-mymi, którzy są śpiewającymi aktorami – to wyższa szkoła jazdy w muzycznym myśleniu. Dawali mi uwagi na temat prowadze-nia Ernesta i innych podopiecznych. Pytali, dlaczego wszyscy się

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

18

popisywali, a moi byli tacy prości? Pytałem, czego brakowało? Uczucia? „Nie, oni nie zabłysnęli”. A ja nie chciałem, by się po-pisywali. Chciałem, aby śpiewali sercem, uczuciem, aby w  ich śpiewie była prawda. Prostota wyrazu w sztuce jest trudna i cha-rakteryzuje mistrzów. Czym jest dla ciebie muzyka?Mamy w mózgu coś takiego, jakby strunę, która powoduje, że znajdujemy rozkosz w  słuchaniu muzyki. I  nie ma znaczenia, czy jest to Mozart, czy rock and roll. Kiedy na scenę w Jarocinie wyszła Siekiera i  przywaliła, to ciary przeszły. Przelała się taka lawina zajebiście zdrowego, mocnego, prawdziwego dźwięku, nie jakiegoś tam punkrockowego, niechlujnego memlania, któ-rego nie znoszę. Każda muzyka musi mieć swój czad i brzmienie, musi mieć pomysł i wyraźny przekaz. Artysta, który gra – styl nie ma znaczenia – musi być naprawdę mistrzem, musi podejść do muzyki z największą uwagą, i wtedy ludzie go pokochają. Taki Johnny Cash. Nie słucham piosenek w stylu country, ale gdy on śpiewa, mam dreszcze. Albo Bob Dylan. On przecież nie stroi, cały czas fałszuje, beczy, a  ludzie go kochają. A  Jimi Hendrix? Też nie miał głosu, ale zaśpiewać jak on, nikt nie potrafi. Dla mnie artystę poznasz po Little Wing. Gdy słyszę wykonanie tej piosenki, to wiem, z kim mam do czynienia. Szczególnie doty-czy to gitarzystów. Większość się popisuje i nie ma pokory wo-bec kompozycji. Najmądrzejsi i najlepsi są skromnymi ludźmi, którzy siedzą gdzieś w ukryciu, i nikt nie wie, że to oni. Kiedy Sting wykonał Little Wing z tymi wieśniackimi ozdobnikami, to bardzo dużo u mnie stracił. Śpiewałem tę piosenkę na rynku we Wrocławiu podczas bicia Rekordu Guinessa. Gdy Śmietana – już

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

19

świętej pamięci – zagrał solówkę, niebo się otwierało. Potem za-grał jakiś Anglik. Chłopie, jak cudnie! Nie Hendrixem, ale po swojemu, z taką ogromną mądrością. Aż mnie zatkało. A więk-szość pozostałych naszych gwiazd grała strasznie. Czekałem, kie-dy wreszcie skończą. Jak to się stało, że jeszcze nigdy nie odwołałeś koncertu z po-wodu chorego gardła? To szacunek do fanów i  odpowiedzialność. Nie mam jakichś ogromnych możliwości wokalnych ani kunsztu. Często mi się zdarzały problemy z gardłem, ale emocje zawsze podpowiadały, jak zaśpiewać. Czasem sam siebie pytałem, jak ja to zrobiłem, skąd mi się ten głos wydobył. Przecież rano jeszcze nie mogłem mówić, a wieczorem wychodzę na scenę i śpiewam dwie godziny na pełnych obrotach. Zdarzały się sytuacje, w których byłeś zaskoczony swoim głosem?Na Rynku Głównym w Krakowie podczas koncertu dla funda-cji Ani Dymnej. Chłopie, jaki byłem szczęśliwy, gdy zacząłem śpiewać! Jak to brzmiało! Akustyk Alek Galas – znamy się jeszcze z dawnych lat z Teatru STU – pięknie to nagłośnił. Zaimprowi-zowałem wtedy bluesa a capella, a potem dołączyły gitara i cajon. Poszedłem takim dźwiękiem, że ludzie się odwracali z drugiego końca Rynku i  słuchali. Czułem rozkosz pięknego brzmienia. Bywało tak czasami w  Jezusie, kiedy czułem, jakbym śpiewem dotykał nieba. Wtedy, gdy budowałem głosem dramat arii Get-semani, wspinałem się pod górę i nagle – jeb! Działo się coś dziw-nego, jakby katharsis albo olśnienie. Najwięcej przyjemności ze śpiewania mam w moich projektach akustycznych. Pod koniec

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

20

programu wstaję, odkładam mikrofon i śpiewam wprost do lu-dzi Nie widzę ciebie w swych marzeniach. Od razu zapada cisza. W amfiteatrach znajduję sobie takie miejsce, żeby wszyscy mnie słyszeli. W klubach przestają wtedy brzęczeć kufle. Ludzie chcą usłyszeć prawdziwy głos wokalisty, bez wzmacniaczy, więc daję im to. Próbuję śpiewać bez mikrofonu. Przeważnie jednak jest to pod koniec koncertu, kiedy żegnam się z publicznością.

Pojechałem kiedyś do Berlina na koncert zespołu Travis. Na koniec ich wokalista Fran Healy poprosił o ciszę, usiadł na brzegu sceny i zaśpiewał bez mikrofonu. Dwa tysiące ludzi i  cisza absolutna. Niewiarygodne uczucie. Zresztą koncerty akustyczne wymagają innego myślenia o muzyce, o piosence. Powstają wtedy zupełnie inne utwory.Masz rację. Całe niebo w ogniu – same subtelności oraz intymne wyznania miłosne, ale już Testament to konkretny czad i dramat! W  TSA, oprócz Trzech zapałek i  51, są jeszcze Spóźnione pyta-nia. Wersja akustyczna jest tak niesamowita, że czasem miałem łzy w oczach podczas jej wykonywania. Przejmująca jest też aku-styczna Matnia. Lubię, gdy tam gitary grają bardzo czujnie i dra-matycznie, oddychają razem z frazami. Najlepszym przykładem takiego czucia muzyki jest Jimi Hendrix – on oddychał z gitarą, jęczał z nią, cierpiał, zrósł się z nią po prostu. Kiedy on wciągał powietrze, to gitara też brała oddech. A tacy przebieracze palca-mi po gryfie? Właściwie nie wiadomo, o co im chodzi. Według mnie to muzyka dla kompleksiarzy. „O, jak pięknie pan tymi palcami tak szybko przebiera”. Albo hasło: „Najszybszy gitarzysta świata”. Co to znaczy? George Harrison nie był najszybszym gita-rzystą, ale wyrzuć jeden dźwięk z jego solówki albo jakiś dodaj –

21

cały utwór straci sens. To był mistrz! Bez jego solówek muzyka Beatlesów nie byłaby tak piękna. Swoją grą mądrze dopowiada i wiąże części utworu. Zawsze będę go szanował i stawiał za przy-kład jego solówki, bo są najmądrzejsze na świecie, a jednocześnie piękne i proste.

Często występujesz w Bochni?Rzadko, a  dawniej w  ogóle nie występowałem. Nie dało się. Teraz są inne czasy, inne klimaty. Moja koleżanka Ania Kocot została dyrektorką domu kultury i namówiła mnie do występu TSA na Dniach Bochni. To był świetny koncert. Władze miasta wykorzystały sytuację i w trakcie imprezy wręczyły mi tytuł Ho-norowego Ambasadora Królewsko-Górniczego Miasta Bochnia. To wielki zaszczyt dla mnie. Kilka razy wystąpiłem też ze swoim projektem akustycznym, wraz z moimi bocheńskimi muzykami –

Marek i Tadeusz Apryjas podczas koncertu w Bochni, 2014

Fot.

L. G

noiń

ski

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

22

Tadziem Apryjasem i Jackiem Borowieckim, między innymi na scenie Oratorium i  na tej koło szybu Sutoris. Na pierwszym z  nich, zamiast biletów kupowało się cegiełki na leczenie cho-rej dziewczynki. Piękny cel i koncert. Mama w trzecim rzędzie, Kasia gdzieś w środku, pełno kolegów, na widowni niemal wszy-scy moi znajomi. I do tego przyjechali fanklubowicze z Bielska, Cieszyna, Krakowa, nawet z Nysy. To był mój pierwszy koncert w 2014 roku. Dawno nie miałem takiej tremy. W dodatku ogar-nęło mnie ogromne wzruszenie, którego się nie spodziewałem. Miałem standing ovation, a  po koncercie podchodzili ludzie i mówili, że im się bardzo podobało. Czy koncert w Bochni różni się od innych twoich występów? Czy jest – używając żargonu piłkarskiego – koncertem pod-wyższonego ryzyka?Oczywiście. Można dostać zawału serca z  nadmiaru emocji. Wiesz, nigdy nie będziesz prorokiem we własnym mieście, choć czasem mi się to trochę udaje. Strach jest grać dla swoich byłych dziewczyn, i  tych tajnych, i  jawnych, które teraz są babciami, dla sąsiadek, dla koleżanek mamy. Dla kolegów nie możesz być gwiazdą, bo znają cię prywatnie i wiedzą, jaki jesteś.

Czujesz, że ludzie z  Bochni wreszcie zaczęli uważać cię za swojego?Chyba tak. Telewizja zrobiła swoje. Im pochlebia to, że mnie zna-ją. Telewizja ma dziwną magię. Niektórym chyba się wydaje, że nie istniejesz, jeśli cię tam nie ma. Wygląda to tak, jakby telewi-zja usprawiedliwiała twoje istnienie – absurd, ale trzeba się z tym pogodzić. Mam świadomość działania środków „masowego raże-

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

23

nia” umysłu narodu i być może trochę z tego korzystam. Ludzie są uczynni, pomagają mi w różnych sprawach. Panie w urzędach nigdy nie były dla mnie nieuprzejme, ale teraz szybciej wszystko załatwiają. „Pan Marek nie ma czasu, przecież jutro jedzie do telewizji” i bach, załatwione od ręki. Myślę, że niektórzy są mili, bo się boją – myślą, że jak występujesz w telewizji, to pewnie tam kogoś znasz, i jeśli źle cię potraktują, to ty się zemścisz. Dziwne. U większości ludzi wyczuwam jednak szczerą sympatię. „To nasz, patrz, stoję se tu z nim i gadam”. Wciąż jednak jestem outside-rem, tylko obecnie nieco hołubionym. Dlaczego tak uważasz?Przywykłem do tego, że mnie nie akceptowano. Czasem były ja-kieś przebłyski, ale tylko czasem. Coś ci opowiem. Poznałem kie-dyś w Nowym Jorku pewną rodzinę. Syn okazał się bardzo wy-bitny w programowaniu i elektronice. Matka sklejała koperty za siedem dolców na godzinę, ojciec i siostra też ciężko tyrali. Cała rodzina poświęciła się, żeby stworzyć temu chłopcu jak najlep-sze warunki. Miał indywidualny tok nauczania. W Stanach wy-jątkowo utalentowanym dzieciom stwarza się takie możliwości. Zanim się dzieciak obejrzy, już jest na najlepszej uczelni. Nie ma szans, żeby jego talent się zmarnował. No i ci rodzice stworzyli synowi, kosztem wielu wyrzeczeń, najlepsze warunki do rozwoju, kupili komputery, dobre jedzenie, porządne ubrania, i chłopak poszedł jak burza. Potem zniknęli mi z oczu, ale wiem, że zaszedł wysoko w światku naukowym, sprowadził ich na Manhattan do wspaniałego, wielkiego mieszkania, poszukał im dobrej pracy i teraz żyją sobie pięknie i wygodnie. Tak powinno być w każdej rodzinie. Trzeba być czujnym, bo są jednostki, które mogą stać

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

24

się lokomotywą sukcesu całej rodziny. Takie dziecko często wy-ciąga rodzinę z marazmu albo z biedy, z takiej niemożności prze-bicia się przez jakiś mur. Myślę, że mogłem być taką lokomotywą dla mojej rodziny. W ogóle dla wielu ludzi mógłbym być loko-motywą, ale to innym przyznawało się prawo do wyjątkowości, a nie mnie. Bo ja jestem jakiś taki zwykły… Nie wiem, na czym to polega. Miałem kolegów, którzy niewiele mieli w głowie, ale awansowali, a ludzie okazywali im szacunek i respekt.

Przecież szanuje cię bardzo wielu ludzi. Zrobiłeś to, co chcia-łeś. Nie ugiąłeś się.Ale mam sześćdziesiąt trzy lata, lepiej jednak późno niż wcale (śmiech). Nie przesadzaj, już wcześniej cieszyłeś się dużym szacun-kiem.Tak ci się tylko wydaje. Zawsze mówiono, że mi się po prostu udało. Ludzie wiedzieli na przykład, że śpiewam w TSA i gram pięćdziesiąt koncertów miesięcznie, ale nie zdawali sobie sprawy, jaka to ciężka praca, że to wszystko wymaga specjalnych umie-jętności i talentu. Większość wokalistów straciła wszystko – głos, a nawet życie. Ja przetrwałem, ale wciąż słyszę, że mi się udało! Udało? Zdobyłem to ciężką pracą, talentem, uporem, siłą woli w dążeniu do celu i dzięki wierze w swoje ideały! Kiedyś Kasia pojechała ze mną na pięć koncertów. Po trzech była tak zmęczo-na, że przestała się odzywać. Tylko tam była. A potem spytała, jak ja to wytrzymuję. Ci, którzy przyszli na Jesus Christ Superstar, nawet najbliżsi koledzy i  rodzina, nie widzieli na scenie mnie, tylko Jezusa. Gdy już schodziłem za kulisy, to jeszcze przez kilka

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

25

minut trwałem w tej dziwnej aureoli, ale za chwilę się to kończy-ło, i wtedy mówili, że „dobrze mi wyszło”. Nie potrafię tego zro-zumieć i przeanalizować. Nie myśl, że oczekuję jakichś hołdów czy czegoś takiego. Nie. Ale te ciągłe pytania: „Dlaczego jesteś zmęczony?”. Jak to dlaczego? Bo dałem trzydzieści koncertów! Gdy jesteś w czymś dobry i ciężko pracujesz, to masz prawo cza-sem czuć się zmęczony. Zmierzam do tego, że Polska to kraj ludzi, którzy nie szanują czyjejś pracy. Zawsze wszystko się tylko udaje. I ta zawiść. Dla wielu najbardziej radosne momenty są wtedy, gdy się okaże, że komuś powinęła się noga. „O, poszedł do normalnej roboty, nie będzie już gwiazdował” (śmiech). A  tymczasem ja, po cichu, przygotowywałem nową płytę. Gdy pracowałem nad rolą Jezusa, nikt o tym nie wiedział. Kiedy rock-opera okazała się wielkim sukcesem, to słyszałem, że mi się znowu udało, a ja przez półtora roku ciężko pracowałem nad każdym gestem, słowem i dźwiękiem. No i całe życie tak jest. Mnie też się kiedyś wyda-wało, że nie pracuję. Pewnie dlatego, że zawsze lubiłem pracę, a to, co robiłem, było dla mnie najważniejsze. Mama mnie tego nauczyła, każąc skubać dywan z paprochów, bo wtedy mało kto miał odkurzacz. Miałem wtedy kilka lat. Godzinami klęczałem i wyciągałem paproch za paprochem. I potrafiłem wyskubać je wszystkie! Nie wiem, jak to zrobiłem, przecież byłem bardzo ży-wym i zwariowanym dzieckiem. Ona nauczyła mnie poświęcenia, cierpliwości i skupienia na pracy, którą się wykonuje, bez wzglę-du na to, jaka ona jest. Teraz już nie mam takiej cierpliwości jak kiedyś, ponieważ wciąż mi brakuje czasu. Mam coraz więcej rzeczy na głowie, coraz więcej projektów, obowiązków i spraw do ogarnięcia. Mam dom, ogród, synusia, żonę i nie mogę im po-święcić czasu, który im się należy. Nie mam czasu ani na piosenki,

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

26

ani na teksty, ani na poezję, ani na filmy, ani na czytanie książek. Gdy jadę pociągiem, to zasypiam. Ludzie sobie nie zdają sprawy, jak można się zmęczyć, myśląc. Po dwóch godzinach pracy umy-słowej człowiek jest bardziej głodny niż po pracy fizycznej. Praca fizyczna to dla mnie odpoczynek.

Kiedy poznałeś Kasię?W 2002 roku, na Festiwalu imienia Ryśka Riedla. Wtedy odby-wał się w  Tychach obok jeziora Paprocany. Tamtego roku nie śpiewałem, nie grałem, tylko po prostu przyjechałem. Siedzia-łem w  kącie baru i  czekałem na jedzenie. Z  głośników ciągle słyszałem wołania: „Kiełbasę grillowaną kto zamawiał? Pierogi!”. Ludzie siedzieli przy stołach, wpieprzali tę kiełbachę, puszczali

„Ktoś nam zrobił zdjęcie jej aparatem, a ja dałem jej swój adres mailowy”

Fot.

K. R

ogal

ska-

Piek

arcz

yk

Rozdział 1. MiejSce dla PRzyjaciół

27

sobie Ryśka Riedla i  śpiewali: „Whisky, moja żono”. A  ja prze-drzeźniałem tę babę: „Parówka analna gufrowana, kto zama-wiał?”, „Kiełbasa oralna na ostro!”. Przebywałem w  większym towarzystwie. Kasia siedziała sama, z tyłu pod ścianą, wydawała się samotna i smutna. Taka piękna Indianeczka z warkoczykami i w bandanie. Coś mnie w niej intrygowało, odwracałem się co chwila, żeby na nią spojrzeć. W  końcu udałem, że idę do ki-bla. Gdy przechodziłem koło niej, zatrzymałem się i  spytałem:

„Dlaczego jesteś taka smutna, Indianeczko”. Odpowiedziała, że chłopak, którego kocha, poszedł grać w coś z kolegami. Zaczę-liśmy rozmawiać, jakbyśmy znali się od lat. Ktoś nam zrobił zdjęcie jej aparatem, a  ja dałem jej swój adres mailowy z proś-bą, żeby je przesłała, bo robię galerię zdjęć z Festiwalu na swojej stronie. W tym momencie podszedł ten chłopak. Powiedziałem, żeby uważał, bo ktoś mu sprzątnie dziewczynę sprzed nosa. „Nie sprzątnie!”, śmiał się, a ja odpowiedziałem, że w jego wieku też tak myślałem. Wstali i pożegnali się, a ja dalej czekałem na jakieś jedzenie. Już później Kasia opowiadała mi, że poszli nad jezioro się kąpać. I  wtedy stała się rzecz niezwykła  – gdy jej chłopak wszedł do wody, w trakcie pływania pękła mu na palcu srebrna obrączka, którą dostał od niej w prezencie! Popatrzył na Kasię z przerażeniem. To był pierwszy znak!

Musiała napisać, skoro jesteście razem. Czekałeś na tego maila czy zapomniałeś o nim?Czekałem. Trzy miesiące! I nagle dostałem od niej wiadomość, że zaczęła studiować w  Częstochowie. Pomyślałem, że pewnie nie ma już przy niej kolesia. Ucieszyłem się i czekałem na dzień, w  którym zagramy w  Częstochowie. Pisaliśmy do siebie przez

MAREK PIEKARCZYK. ZWIERZENIA KONTESTATORA

28

kilka miesięcy i cały czas intensywnie ją bajerowałem. Gdy już wiedziałem, że z TSA jedziemy tam na koncert, napisałem do niej, że będę na nią czekać dwie godziny wcześniej. Powiedziałem wszystkim cieciom i ochronie, że gdy przyjdzie piękna Indianecz-ka, mają ją wpuścić i skierować do mnie. Spóźniła się. Po kon-cercie poszliśmy z fanklubem do knajpy i przegadaliśmy do rana. Od tej pory spotykaliśmy się coraz częściej. Nie było to łatwe, bo ona studiowała anglistykę w Częstochowie, a  ja musiałem grać koncerty w różnych miastach lub pracować nad płytą Proceder w Opolu, ale kilka razy pojechała ze mną w trasę.

Gdy pierwszy raz ujrzałeś Kasię, miałeś takie uczucie, że na pewno będzie was łączyć coś poważnego?Nie myślałem tak, ale nie mogłem się opanować, żeby się na nią nie patrzeć, nie odwracać się do niej, nie zaczepić jej. Po prostu siedziałem tam i czułem się tak, jakby ktoś mnie klepał po ramieniu i mówił: „Ty! Tam siedzi ktoś bardzo ważny dla ciebie! Idź tam…”. Wtedy w ogóle nie szukałem poważnego związku, a ta sytuacja wy-glądała tak, jakby ktoś lub coś kazało mi do niej iść, jakbym wiele lat czekał tylko na nią. Dowcipkowałem wtedy, robiłem sobie jaja. Wiesz, jaki jestem – zawsze kpiłem z ludzkiej głupoty, debilizmu, ale jednocześnie czułem smutek i samotność. Gdy dostałem od niej maila, bardzo się ucieszyłem. Po jakimś czasie, gdy byliśmy już ra-zem, zwierzyła mi się, że przed naszym pierwszym spotkaniem czy-tała w internecie moją poezję. Najbardziej spodobał się jej wiersz o prawdziwej kobiecie, o której marzę. Przyznała się, że chciałaby być kobietą dla takiego mężczyzny, który ma takie marzenia.

„Dałem sobie jakimś dziewczynom zrobić warkoczyki”, Pop Session ’81, pierwszy koncert TSA z Markiem w składzie

Poniżej: „Napluliśmy w twarz szarzyźnie i wszystkiemu, co było dookoła nas”. W trasie w połowie lat 80.

Na dole: Marek w trasie, 1992Fot.

J. Aw

akum

owsk

iFo

t. M

. Stę

pnia

kFo

t. M

. Stę

pnia

k

Jarocin 2010, na górnym zdjęciu (od lewej): Stefan Machel, Marek, Janusz Niekrasz

Fot.

L. G

noiń

ski (

2)

Koniec fragmentu.

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl