! 4 !
Wszystkim, którzy dali szansę dziewczynce
o dziwnym imieniu oraz jej latającej Bibliotece.
Niech rozpoczną się Harce.
OSOBY DRAMATU
SeptemberJej matkaJej ojciec
Tajga, hrenNiip, hren
Karol Miażdżyk, król fejówUpadnica, Sybilla
A-do-L, LibrowernaHalloween, królowa Krainy Cienia
Regentka KawowaRegent Herbaciany
ich dzieci:Darjeeling
Pu ErhRobusta
Mały EarlSobótka, wodnik
Dowcip, krukNauka, jego siostra, także kruk
Bazgrołka Soliród, goblinUważna Suknia, Użyteczne Narzędzie
Oberżyna, Nocny Ptak DodoBertram, Płaczący WęgorzBlask, papierowy lampion
Aleman, lutynAvogadra, monaciella
Gnejs, järlhoppCebulowy Człowiek
! 9 !
R o z d z i a ł i
ESK APADA Ł ÓDK I I K RUCZY POŚCIGw którym dziewczynka o imieniu September dochowuje tajemnicy, ma kłopoty w szkole,
kończy trzynaście lat i prawie wpada pod łódkę, znajdując jednocześnie przejście
do Krainy Czarów
Była sobie dziewczynka o imieniu September, która miała
pewną tajemnicę.
Tajemnice to delikatne sprawy. Mogą napełniać nas słody-
czą, dzięki czemu czujemy się jak kot, który złapał wyjątkowo
tłustego wróbla, nie obrywając przy tym zębem lub pazurem od
innego kota. Ale mogą też w nas utknąć i powoli wkręcać się
Owsiany Skoczek, glasztynBelinda Kapusta, Fyziczka
Maud, cieńJago, Pantera Wichrów
Lewa, minotaurKsiążę Mirra, chłopiecNod, Snożerny Tapir
Srebrny Wiatr, Wiatr DrogiCzarny Wiatr, Wiatr SzalonyCzerwony Wiatr, Wiatr Wojny
Zielony Wiatr, Wiatr Gwałtowny Cymbelina, Tygrysica Nagłych Porywów
Banko, Ryś MżawekImogen, Gepardzica Bryz
! 11 !! 10 !
E S k A p A d A ł ó d k i i k r u c z y p o ś c i gr o z d z i A ł i
o ile wcześniej September była po prostu i po cichu dziwna,
na matematyce wpatrywała się w okno, a w czasie lekcji wiedzy
obywatelskiej czytała pod ławką ilustrowane książki, o tyle
obecnie inne dzieci wyczuwały w niej coś dzikiego i obcego.
koleżanki z klasy nie potrafiłyby powiedzieć, co tak bardzo
drażni je w September. gdyby posadzić je w rządku na krze-
słach i zapytać co o niej sądzą, najprawdopodobniej stwierdzi-
łyby jedynie, że September jest „inna”.
Nie zapraszały jej więc na urodziny, nie pytały, co robiła
w czasie wakacji, tylko kradły jej książki i oczerniały przed na-
uczycielami. „September ściąga na matematyce”, szeptały pouf-
nie. „September czyta stare brzydkie książki na wuefie”,
„September chodzi z chłopcami do kantorka przy pracowni
chemicznej”. Wyśmiewały ją za plecami, aż trzęsły się im wstą-
żeczki we włosach oraz sztywne falbanki przy spódniczkach
sterczących niczym żywopłoty. plotkowały, dzieliły się wraże-
niami, a September stała zawsze na zewnątrz.
September miała do obrony jedynie swoją tajemnicę. kiedy
czuła się okropnie i samotnie, aż robiło jej się zimno, mogła się-
gnąć po nią, niczym po rozżarzony węgielek, na który można
podmuchać, by znów wydobyć jego blask i ciepło. A-do-L, jej
Librowerna, który pocierał nosem o niebieski policzek Sobótki,
by go rozbawić, zielony Wiatr depczący pole pszenicy swymi
szmaragdowymi śniegowcami. Wszyscy czekają na jej powrót,
który na pewno nastąpi już niedługo. czuła się trochę jak jej
nam w kości, niczym wiertło w beton, i wrzeć w nich jak
gorzka zupa. Wtedy to tajemnica ma nas, a nie odwrotnie. Mo-
żemy cieszyć się zatem, że September trafiła się tajemnica
pierwszego rodzaju. Mogła nosić ją przy sobie jak parę ciepłych
rękawiczek, które mogłaby wciągnąć, gdy zrobi jej się zimno
i ogrzać się wspomnieniem minionych dni.
Tajemnica September była następująca: September odwie-
dziła krainę czarów.
W ciągu wieków przydarzyło się to już wielu innym dzie-
ciom na całym świecie. Napisano o tym wiele książek, wiele
pokoleń dziewcząt i chłopców czytało je, robiło sobie drew-
niane miecze i wycinało z papieru centaury, czekając na swoją
kolej. Ale dla September to oczekiwanie dobiegło końca zeszłej
wiosny. pokonała złą władczynię i wyzwoliła całą krainę od jej
okrucieństwa. zyskała przyjaciół, którzy nie dość, że byli dow-
cipni, dzielni i mądrzy, to byli także wiwerną, wodnikiem i mó-
wiącym lampionem.
Niestety, awanturnicze opowieści bardzo niewiele mówią
o tym, jak zachować się po powrocie do domu. September
przeszła głęboką przemianę, od dziewczynki, która rozpaczliwie
pragnęła wierzyć w realność baśni, w kogoś, kto jest tej realności
świadom. Taka zmiana nie przypomina, na przykład, zmiany
fryzury. raczej zmianę całej głowy!
Nie wpłynęło to dobrze na szkolne życie September.
! 13 !! 12 !
E S k A p A d A ł ó d k i i k r u c z y p o ś c i gr o z d z i A ł i
niedawno mama czytywała jej książki o fejach, żołnierzach i pio-
nierach, a teraz każda miała swoją lekturę – książkę albo gazetę –
zupełnie jak mama i tata przed wojną. Niedziele były najfajniejsze.
dzień zdawał się nie mieć końca, a September rozkwitała w cie-
ple szerokiego, szczerego uśmiechu swojej mamy. W niedziele nie
cierpiała. Nie tęskniła za miejscem, gdzie nie musiała tłumaczyć
się z niczego przed dorosłymi. Nie marzyła o tym, by jej skromny
posiłek złożony z mięsa z konserwy zmienił się w czarodziejską
ucztę z cukierków, serduszek z piernika i fioletowych melonów
pełnych wonnego jak wino deszczu.
W niedziele prawie nie myślała o krainie czarów. czasami
zastanawiała się, czy nie powiedzieć mamie o swoich przygo-
dach. czasami miała na to ogromną ochotę. Ale jakaś starsza
i mądrzejsza część jej osoby radziła: „o niektórych rzeczach le-
piej jest nie mówić”. obawiała się, że jeśli opowie o wszystkim
głośno, wspomnienia znikną jak puch dmuchawca. co by się
stało, gdyby to wszystko nie było prawdą? gdyby okazało się
snem albo, co gorsza, objawem szaleństwa, jak w przypadku ku-
zyna jej ojca z iowa city? Wszystkie takie możliwości były zbyt
przerażające, więc wolała o nich nie myśleć.
kiedy nachodziły ją te mroczne myśli, że być może jest głu-
piutką dziewczynką, która naczytała się książek, że może oszalała,
September oglądała się za siebie... i przejmował ją dreszcz. Wi-
działa tam bowiem dowód na to, że wszystko wydarzyło się
naprawdę. Straciła swój cień, ponad falami odległej rzeki,
ciocia Margaret, która po powrocie ze swoich wojaży nigdy nie
była już taka sama. opowiadała o paryżu, o jedwabnych spodniach,
czerwonych akordeonach i buldogach, ale nikt nie rozumiał jej
do końca. Słuchali przez grzeczność, aż ciocia popadała w za-
dumę i zatapiała wzrok w oknie, jakby miała za nim zobaczyć
Sekwanę zamiast bezkresnych pól pszenicy i kukurydzy. Septem-
ber teraz dopiero mogła zrozumieć ciocię, więc postanowiła słu-
chać jej ze szczególną uwagą w trakcie następnej wizyty.
Wszystkie wieczory September wyglądały podobnie. Myła
ten sam różowo-żółty zestaw do herbaty, zajmowała się tym
samym małym i coraz bardziej zaniepokojonym pieskiem oraz
słuchała dużego radia w obudowie z drewna orzechowego, wy-
czekując na wieści z frontu, o tacie. radio w korytarzu wydawało
się tak wielkie, że September miała wrażenie, iż są to wielkie
drzwi, gotowe otworzyć się w każdej chwili i wpuścić do domu
złe wieści. gdy słońce co wieczór zachodziło nad prerią, wypa-
trywała skrawka zieleni na horyzoncie, mignięcia nakrapianej
sierści w zbożu, znajomego śmiechu, mruczenia. Ale jesień wy-
kładała kolejne złote karty dni i nikt się nie pojawiał. Mama
w niedziele nie pracowała w fabryce samolotów, więc September
pokochała ten dzień tygodnia. Siadywały sobie razem wygodnie
przy kominku i czytały, podczas gdy piesek ciągnął je za sznuro-
wadła. Albo mama wślizgiwała się pod wysłużonego forda A pana
Alberta i tłukła narzędziami, aż September mogła przekręcić klu-
czyk w stacyjce i usłyszeć jak silnik ponownie ożywa. Jeszcze
! 15 !! 14 !
E S k A p A d A ł ó d k i i k r u c z y p o ś c i gr o z d z i A ł i
cierpiącą na gościec? oczywiście, September i tak z nim odleci,
nie zawaha się ani przez chwilę, bez względu na to, czy będzie
mieć osiemnaście czy osiemdziesiąt lat! Ale na starsze panie
w krainie czarów czyhają różne niebezpieczeństwa – mogą
złamać sobie kość biodrową w czasie jazdy na dzikim welocy-
pedzie albo napadnie je obowiązek mówienia wszystkim na-
około, co mają robić, ponieważ to one mają zmarszczki. To
ostatnie nie byłoby aż takie złe – być może September mogłaby
zostać wspaniałą starą, pomarszczoną wiedźmą i opanowałaby
sztukę złośliwego chichotania. Ale musiałaby tak długo czekać!
Nawet mały piesek o naburmuszonej mordce zaczął patrzeć na
nią wyczekująco, jakby mówiąc: „czy nie czas już na ciebie?”
A może stało się najgorsze i zielony Wiatr o niej zapomniał?
Albo znalazł inną dziewczynkę, równie zdolną do walki ze złem
i mówienia mądrych rzeczy, jak September? A co jeśli wszyscy
obywatele krainy czarów po prostu powiedzieli „dziękuję”
i powrócili do swoich spraw, nie myśląc już nic więcej o swej
małej ludzkiej przyjaciółce? A jeśli nikt po nią nie przyjdzie?
September skończyła trzynaście lat. Nie zawracała sobie
nawet głowy zapraszaniem kogokolwiek na urodziny. Natomiast
od mamy dostała plik kartek na żywność, związany aksamitną
brązową wstążeczką. Mama gromadziła je przez wiele miesięcy.
Masło, cukier, sól, mąka! A na dodatek w sklepie pani Bowman
dała im malutką paczuszkę kakao. September z mamą upiekły
potem ciasto, a podekscytowany piesek podskakiwał, by wylizać
nieopodal dalekiego miasta. Straciła coś bardzo realnego i nie
mogła już tego odzyskać. Jeśli ktoś zauważy, że September nie
rzuca cienia, będzie musiała powiedzieć. Ale dopóki jej tajemnica
pozostawała tajemnicą, miała siłę, by znieść to wszystko – dziew-
czyny ze szkoły, długie zmiany mamy w fabryce, nieobecność
ojca. Była w stanie znieść nawet podobne do odgłosu niegasną-
cego ognia trzaski w wielkim radioodbiorniku. Minął już prawie
rok od chwili powrotu September z krainy czarów. pobyt po
drugiej stronie świata miał również pewne praktyczne skutki:
spowodował, że dziewczynka zaczęła poznawać mitologię, stara-
jąc się zorientować w kwestiach obyczajów fejów, dawnych
bóstw, dynastii królewskich i innych czarodziejskich postaci.
z lektur wyciągnęła wniosek, że rok nieobecności w krainie
czarów stanowi jeden kompletny, wielki cykl słoneczny. z pew-
nością zielony Wiatr będzie znów podróżować po niebie i zabie-
rze ją z powrotem do swego świata, śmiejąc się, podskakując
i tworząc aliterowane sformułowania. A ponieważ Markiza została
pokonana i z krainy czarów zostały zdjęte okowy, tym razem
September nie będą czekały żadne ciężkie próby, żadne testy od-
wagi, lecz jedynie frajda, zabawa i desery jagodowe.
Ale zielony Wiatr nie nadchodził.
W miarę jak wiosna zbliżała się do kresu, September zaczęła
martwić się na dobre. W krainie czarów czas płynie inaczej.
A co będzie, jeśli ona skończy osiemdziesiąt lat, zanim tam
minie rok? A jeśli zielony Wiatr zastanie po powrocie staruszkę
! 17 !! 16 !
E S k A p A d A ł ó d k i i k r u c z y p o ś c i gr o z d z i A ł i
smakowitą kość. September wzięła swoje nowe książki i wyszła
w pole, by popatrzeć jak zapada wieczór i pomyśleć. Wychodząc
i zamykając za sobą drzwi do ogródka słyszała trzaski i wiado-
mości płynące z radia. pykanie i sykanie zakłóceń w eterze po-
dążało za nią jak szary cień.
September położyła się na dywanie utkanym z zielonych
zbóż. Spojrzała w górę, poprzez złoto-zielone źdźbła. Niebo
świeciło głębokim błękitem i różem. Na tym wieczornym tle
zapłonęła mała, żółta gwiazdka, niczym żarówka.
„To planeta Wenus”, pomyślała September. „Była boginią
miłości. przyjemnie jest wiedzieć, że miłość rozpoczyna wie-
czór i że rano gaśnie jako ostatnia. Miłość daje światło, przez
całą noc. ktokolwiek nazwał ją Wenus, zasłużył na piątkę”.
Możemy wybaczyć naszej bohaterce, że z początku nie
zwróciła uwagi na ten dźwięk. po pierwsze, nie nasłuchiwała
niczego dziwnego ani nie wypatrywała żadnych znaków.
W końcu nie myślała teraz wcale o krainie czarów, tylko
o dziewczynce rozmawiającej z czerwonym kapeluszem i o
tym, co to może oznaczać, a także jakie to cudowne, że tata
wyzwolił całą wioskę. poza tym szelesty są dość częstymi odgło-
sami wśród pszenicy i traw. Słyszała je i widziała również, że lekki
wietrzyk przewraca kartki jej urodzinowych książek. Nie zauwa-
żyła jednak łódki, dopóki ta nie przemknęła z zawrotną prędko-
ścią ponad jej głową, sunąc po czubkach kłosów zboża niczym po
falach.
drewnianą łyżkę. przysmak zawierał tak mało czekolady, że miał
kolor kurzu, ale September smakował niesamowicie. po skoszto-
waniu ciasta, poszła z mamą na film o szpiegach. Mama kupiła
jej torebkę popcornu a także cukierki toffi. od tej obfitości aż
zakręciło się jej w głowie!
Była to frajda prawie taka jak w niedzielę, zwłaszcza że Sep-
tember dostała jeszcze trzy książki opakowane w zielony papier,
w tym jedną po francusku. przysłał je tata aż z pewnej wioski
we Francji, którą wyzwolił (w pewnością miał kogoś do po-
mocy, ale według September zrobił to własnymi rękami – być
może używając złotego miecza i siedząc na grzbiecie dumnego,
czarnego rumaka). czasami September z trudem udawało się
oddzielić w myślach wojowanie taty od własnego. oczywiście
nie potrafiła przeczytać książki, ale na okładce tata napisał: „do
zobaczenia niedługo, córeczko” i to sprawiło, że książka wyda-
wała jej się najwspanialszą książką świata. Miała także ilustracje
przedstawiające dziewczynkę w wieku September, siedzącą na
księżycu i wyciągającą ręce, by złapać gwiazdy, albo stojącą na
wysokiej księżycowej górze i rozmawiającą z dziwnym czerwo-
nym kapeluszem z dwoma zawadiackimi piórkami, unoszącym
się w powietrzu. September kartkowała książkę uważnie po
drodze do kina, starając się wymawiać obco brzmiące słowa
i odgadnąć, o czym opowiada.
kiedy dojadły z mamą urodzinowe ciasto w kolorze kurzu,
mama wstawiła wodę na herbatę. piesek zabrał się za niebywale
! 19 !! 18 !
E S k A p A d A ł ó d k i i k r u c z y p o ś c i gr o z d z i A ł i
Ale oni wiosłowali coraz szybciej ponad powierzchnią pola.
zapadła już noc.
„Nigdy ich nie dogonię!”, September myślała gorączkowo,
ze ściśniętym sercem. Jak już wspominałam, dzieci są bez serca,
ale nie dotyczy to już podrostków. Nastoletnie serca są surowe,
świeże, szybkie, gwałtowne i nie znają swojej własnej mocy.
Nie znają także rozumu i ograniczeń a jeśli mam być szczera,
to niektóre mocno dorosłe serca nigdy z tego nie wyrastają.
dlatego teraz możemy powiedzieć coś, co wcześniej byłoby
nie do powiedzenia, a mianowicie, że serce September ścisnęło
się, ponieważ serce zaczęło w niej rosnąć, jak kwiat w ciemno-
ści. Możemy nawet poczuć dla niej nieco współczucia, ponie-
waż posiadanie serca prowadzi do wielu specyficznych cierpień
u dorosłych.
September biegła zatem coraz szybciej, a jej surowe, niedoj-
rzałe serce ściskała panika. czekała tak długo, a teraz oni jej
uciekali. Była zbyt mała, zbyt powolna. Jeśli przegapi swoją
szansę, czy będzie mogła to znieść? Traciła powietrze i dysząc
poczuła łzy w kącikach oczu. W biegu sfrunęły jej jednak z po-
liczków. pędziła depcząc zeszłoroczne kolby kukurydzy i poje-
dyncze niebieskie kwiatki.
– Tu jestem! – pisnęła. – To ja! Nie odpływajcie!
Srebrna pani zniknęła w oddali. September starała się z ca-
łych sił nie tracić jej z oczu, dogonić, biec szybciej, trochę szyb-
ciej. Schylmy się nad nią, depcząc jej po piętach, szepnijmy jej
September zerwała się na równe nogi, by zobaczyć dwie
postaci siedzące w małej, czarnej łódce, podskakującej lekko na
falach pszenicy, niezwykle szybko poruszające wiosłami. Jedna
z nich miała na głowie kapelusz z dużym rondem, śliski i ciemny,
jak u rybaka. druga wyciągnęła długą, srebrną rękę, dotykając
puszystych kłosów. Jej ramię połyskiwało metalicznie. Była to
szczupła damska ręka o żelaznych paznokciach. September nie
widziała twarzy. Barki mężczyzny były szerokie, potężne i przy-
słaniały postać srebrnej damy. Widać było tylko jej ramię.
– poczekajcie! – zawołała September, biegnąc za łódką naj-
szybciej, jak potrafiła. umiała rozpoznać zjawiska rodem z kra-
iny czarów, a jedno z nich właśnie uciekało przed nią
w podskokach.
– poczekajcie! Tu jestem!
– Lepiej uważaj na Alemana! – odpowiedział jej przez ramię
mężczyzna w czarnej pelerynie. Jego twarz skrywał cień, ale głos
brzmiał znajomo. Była w nim pewna niesforna chrypka, którą
September prawie rozpoznawała. – Aleman już się zbliża w swoim
powozie ze szmat i kości, i ma wszystkie imiona na swej liście.
Srebrna dama zdawała się łapać wiatr swoją błyszczącą ręką.
– przedzierałam się przez zasieki, zanim tobie wypadły
mleczne zęby, staruszku. Nie próbuj robić na mnie wrażenia
swoim slangiem, szermierką słowną i urokiem osobistym.
– poczekajcie, proszę! – wołała za nimi September. W zasysają-
cych się boleśnie płucach zabrakło jej powietrza. – Nie nadążam!
! 21 !! 20 !
r o z d z i A ł i
R o z d z i a ł i i
L E ŚN E CI EN I Ew którym September odkrywa las ze szkła,
stosuje w nim niezwykle praktyczne umiejętności, potyka raczej mało towarzyskiego renifera i dowiaduje się,
że w Krainie Czarów stało się coś okropnego
September podniosła głowę z bladej trawy. Wstała chwiej-
nie, rozcierając posiniaczone golenie. granica między na-
szym światem a krainą czarów tym razem nie potraktowała
jej łagodnie. Była sama, bez odzianego na zielono opiekuna,
który mógłby przeprowadzić ją bez uszczerbku przez wszyst-
kie punkty graniczne. September wytarła nos i rozejrzała się
dookoła, by zorientować się, gdzie się dostała.
do ucha: „Nie poddawaj się, dasz radę, dogonisz ich, wyciągnij
jeszcze trochę ręce!”
September biegła jeszcze szybciej, pędziła przez trawy, nie
widząc niskiego, porośniętego mchem murku, który przecinał
pole, aż potknęła się i przewróciła. Wylądowała twarzą w trawie,
tak białej, że wydawała się pokryta świeżym śniegiem, ale przy-
jemnie chłodnej i niezmiernie słodko pachnącej, jak
lemoniada.
książka leżała, zapomniana, na nagle opustoszałej połaci
trawy z naszego świata. poryw wiatru, leciutko pachnącego
wszystkim, co zielone, miętą, rozmarynem i świeżym sianem,
przewracał stronice coraz szybciej, jakby w pośpiechu próbując
dojść do końca.
Mama September wyszła przed dom, szukając córki,
z opuchniętymi od płaczu oczami. Ale na polu pszenicy nie
było dziewczynki. Leżały tam jedynie trzy nowiutkie książki
i trochę cukierków toffi w opakowaniu z woskowanego pa-
pieru. W ślad za łódką, która zniknęła już z zasięgu wzroku,
odlatywała kracząc para kruków.
W tle skwierczało i trzaskało radio.
! 23 !! 22 !
L E ś N E c i E N i Er o z d z i A ł i i
– obca, obca, obca! – odpowiedziały różowo-zielone ptaki.
– Mam, mam, mam, mam, mam!
September znowu się roześmiała. Wyciągnęła rękę w stronę
jednej z niższych gałęzi, na której siedział ptak, obserwując ją
uważnie szklistymi oczkami. Skierował w jej stronę opalizujący
pazur.
– cześć, ptaszku – powiedziała wesoło. – Wróciłam
i wszystko nadal jest tak niesamowite i cudowne, jak zapamięta-
łam! gdyby dziewczyny ze szkoły mogły zobaczyć to miejsce,
na pewno od razu by je zatkało, mówię ci. umiesz mówić? czy
możesz mi powiedzieć, co się działo, kiedy mnie tu nie było?
czy wszystko już jest dobrze? czy fejowie wrócili? czy co
wieczór są tańce i na każdym stole jest kakao? Jeśli nie umiesz
mówić, to nie szkodzi, ale jeśli umiesz, przemów! Mówienie to
frajda, jeśli mówi się o wesołych sprawach. A ja jestem wesoła!
och, jestem, ptaszku. Bardzo wesoła. – September znowu się
roześmiała. po tak długim okresie skrywania tajemnicy, słowa
wyskakiwały z niej jak bąbelki z butelki schłodzonego, złotego
szampana.
Ale śmiech zamarł jej w gardle. Być może nikt inny nie za-
uważyłby tego tak szybko jak ona ani nie byłby tak zmrożony
tym, co zobaczyła September. zbyt długo sama żyła z taką skazą.
ptak nie rzucał cienia.
przechylił łepek na bok i jeśli potrafił mówić, zdecydował
się tego nie robić. poderwał się do lotu, by zapolować na
Wokół niej wznosił się las rozświetlony jasnym popołu-
dniowym słońcem, zmieniającym każdą gałązkę w płomień,
złoto i skrzące się fioletowe odblaski – każde z wysokich drzew
tego lasu było bowiem z powykręcanego, drżącego, gruzłowa-
tego szkła. Szklane korzenie wystawały spod śnieżnobiałej trawy
i niknęły w niej z powrotem, szklane liście poruszały się dzwo-
niąc jak malutkie dzwonki sań. różowe ptaki pikowały zlatując
z gałęzi w poszukiwaniu szklanych jagód, które łapały w za-
krzywione, zielone dzioby. ich altowe trele brzmiały jak tryum-
falne „Mam, mam, mam, mam!” oraz „obca, obca, obca!”. cóż
za ustronne, zimne i piękne miejsce zamieszkiwały! Splątane,
białe poszycie lasu opływało ogniste, poskręcane dęby. Szklana
rosa drżała delikatnie na liściach, a szklany mech chrzęścił cicho
pod stopami. Tu i tam z kręgów czerwonozłotych szklanych
grzybów wyglądały kępy srebrzysto-niebieskich kwiatków.
September roześmiała się.
– Wróciłam tu! Wróciłam, ach, wróciłam! – obróciła się
wokół własnej osi wyrzucając ręce na boki. Szybko jednak sama
zatkała sobie usta, ponieważ echo jej śmiechu zabrzmiało dziw-
nie w szklanym lesie. Nie był to jednak niemiły dźwięk i nawet
jej się spodobał. przypominał mówienie do wnętrza morskiej
muszli.
– Jestem tu! Naprawdę tu jestem, to najpiękniejszy prezent
urodzinowy na świecie! Witaj, kraino czarów! – zawołała. Echo
jej głosu wypełniło powietrze, niczym plama jaskrawej farby.
! 25 !! 24 !
L E ś N E c i E N i Er o z d z i A ł i i
„Jestem tutaj, jestem w domu, nikt o mnie nie zapomniał
i nie mam jeszcze osiemdziesięciu lat”. September zaczęła się
rozglądać, szukając wzrokiem A-do-L’a, Sobótki, Blask i zielo-
nego Wiatru. z pewnością wiedzieli przecież, że przybędzie
i wyjdą jej na spotkanie! powitają ją wykwintnym piknikiem
i żartami o starych dobrych czasach. Lecz nie, była sama, jeśli nie
liczyć różowych ptaków wpatrujących się ciekawie w hałaśliwą
istotę, która nagle zajęła tyle przestrzeni w ich lesie, oraz kilku
podłużnych, żółtych chmur wiszących na niebie.
– No cóż – potulnie wyjaśniła ptakom September – wiem,
że oczekuję zbyt wiele, sądząc, że wszystko będzie starannie za-
planowane jak przyjęcie i wszyscy moi przyjaciele będą na mnie
czekać!
duży samczyk zagwizdał, otrzepując swój piękny ogonek.
– Wydaje mi się, że jestem w jakiejś fascynującej prowincji
krainy czarów i muszę teraz odnaleźć drogę samotnie. pociąg
też nie zawozi nikogo pod sam dom. Trzeba poprosić kogoś
o podwiezienie!
Mniejsza samiczka z czarną plamką na piersi patrzyła na nią
z powątpiewaniem.
September przypomniała sobie, że pandemonium, stolica
krainy czarów, nie spoczywa w jednym miejscu. porusza się po
całej krainie, by wyjść naprzeciw potrzebom osób poszukują-
cych jej. Musiała jedynie zacząć postępować jak prawdziwa bo-
haterka, być niezłomna, odważna i dzierżyć mężnie jakiś
jakiegoś szklanego robaka. September spojrzała na zmrożone
łąki, stoki wzgórz, grzyby i kwiaty. poczuła skurcz żołądka,
który właśnie wykonał salto i schował się pod żebrami. Nic tu
nie miało cienia. Nawet drzewa, trawa, nawet śliczne, zielone
piórka ptaszków, nadal ją obserwujących i zastanawiających się,
co się dzieje. Na ziemię powoli opadł szklany, nierzucający
cienia liść.
Niski murek, o który potknęła się September, ciągnął się po
horyzont w jedną i drugą stronę. z każdej szczeliny w jego
ciemnej powierzchni wyrastał bladoniebieski mech, niczym
niesforne włoski. Smoliście czarne szklane kamienie połyski-
wały, poprzecinane żyłkami białego kryształu. pełen odbić las
rzucał na dziewczynkę rozdwojone i potrójne promyki, małe
tęcze i długie snopy jaskrawopomarańczowego blasku. Septem-
ber zamknęła oczy i otworzyła je znów, aby upewnić się, że na-
prawdę jest w krainie czarów, że to nie efekt uderzenia się
w głowę przy upadku. i jeszcze jeden, ostatni raz po to, by
sprawdzić, czy naprawdę nie ma tu cieni. Wypuściła z siebie dłu-
gie, świszczące westchnienie. Jej policzki zapłonęły różem po-
dobnym do odcienia piórek ptaków nad jej głową i liści na
małych szklanych klonach.
A jednak, choć w całym pozbawionym cieni lesie dawało
się wyczuć coś niewłaściwego, September czuła się kompletna,
rozgrzana, radosna. Nie mogła przestać zachwycać się tym
cudem, jakby gładziła śliski, błyszczący kamyk.
! 27 !! 26 !
L E ś N E c i E N i Er o z d z i A ł i i
ona zaś szła i szła, dzielna, niezłomna, lecz wciąż nie odnajdując
pandemonium.
„Mydlana ługa kochała jednak Markizę”, pomyślała Sep-
tember. „A Markizy już nie ma. Widziałam, jak zapada w głę-
boki sen. Widziałam, jak pantera Wichrów unosi ją w dal. Być
może na wędrowców nie czekają już żadne wanny do mycia
odwagi. Może nie ma już łgi. Może pandemonium stoi w miej-
scu. kto wie, co się stało w krainie czarów, kiedy ja uczyłam się
algebry i siedziałam przy kominku w każdą niedzielę?”
September rozglądała się za różowymi ptakami, do których
zdążyła się już bardzo przywiązać, ponieważ były jej jedynymi
towarzyszami, ale one poszły już dawno spać. Starała się usłyszeć
hukanie sowy, ale żadna sowa nie odezwała się w wieczornej
ciszy. Mleczne światło księżyca przelewało się przez szklane
dęby, wiązy i sosny.
„powinnam poszukać miejsca na nocleg”, westchnęła Sep-
tember i zadrżała, bo jej urodzinowa sukienka była wiosennym
ubiorem, nieodpowiednim do spania na zimnej ziemi. Ale teraz
September była starsza niż wówczas, kiedy po raz pierwszy po-
jawiła się na obrzeżach krainy czarów, więc bez narzekania za-
brała się za przygotowanie sobie noclegu. Wyszukała ładną kępę
równej trawy, otoczoną płotkiem szklanych brzózek, chronioną
z trzech stron, i postanowiła zrobić sobie z niej posłanie. zebrała
trochę małych, szklanych patyczków i ułożyła z nich stosik, usu-
nąwszy wcześniej spod niego większość pachnącej cytryną
magiczny przedmiot, a z pewnością niebawem znajdzie się
z powrotem w którejś z tych wspaniałych kąpieli, które utrzy-
muje w gotowości mydlany golem ługa, by móc się oczyścić
i przygotować na wejście do wielkiego miasta. W pandemo-
nium na pewno mieszka A-do-L, jak domyślała się September,
zadowolony z pracy u swojego dziadka, stołecznej Biblioteki
krainy czarów. Sobótka odwiedza na pewno co lato swoją bab-
cię, czyli ocean, a poza tym zajęty jest dorastaniem, podobnie
jak ona. Nie martwiła się o to. Na pewno wkrótce wszyscy
znów będą razem. dowiedzą się, co się stało z leśnymi cieniami
i zdążą poradzić sobie z problemem, by w samą porę przybyć na
obiad, podobnie jak mama radziła sobie z klekotem silnika sa-
mochodu pana Alberta.
September usiadła prosto. Jej urodzinową sukienkę marsz-
czył wiatr. Była to sukienka mamy, przerobiona na jej rozmiar
i bezlitośnie skrócona, w ładnym odcieniu czerwieni, który na
upartego można by nazwać pomarańczowym (i September tak
robiła). W bladym, szklanym lesie sukienka prawie świeciła, jak
mały płomyk wśród białych traw i przezroczystych pni drzew.
W braku cieni, światło zdawało się sięgać wszędzie. świetlistość
lasu kazała September mrużyć oczy. kiedy jednak słońce zni-
żyło się na niebie jak szkarłatna szala wagi, las zaczął stawać się
zimny, a drzewa straciły swoje jaskrawe barwy. Wokół Septem-
ber, w miarę jak na niebie pojawiały się gwiazdy a księżyc
wznosił się coraz wyżej, wszystko stawało się niebiesko-srebrne.
! 29 !! 28 !
L E ś N E c i E N i Er o z d z i A ł i i
– Jest tam ktoś? – zawołała. Jej głos w szklanym lesie za-
brzmiał cieniutko.
po dłuższej chwili nadeszła odpowiedź.
– Być może jest.
– Widzę, że masz coś czerwono-pomarańczowego i pło-
mienistego, i chciałabym grzecznie prosić o możliwość poży-
czenia odrobiny, żeby się ogrzać i ugotować sobie kolację, jeśli
znajdę tutaj coś do jedzenia.
– Jesteś zatem łowcą? – odpowiedział głos, głos pełen lęku,
nadziei, oczekiwania i nienawiści, których mieszaniny Septem-
ber wcześniej nigdy nie słyszała.
– Nie, nie! – odparła pospiesznie. – To znaczy, raz zabiłam
rybkę. Więc być może jestem rybakiem, ale trudno nazwać pie-
karzem kogoś, kto tylko raz upiekł chleb! pomyślałam sobie
tylko, że mogłabym zrobić sobie jakąś gęstą zupę ze szklanych
ziemniaków albo szklanej fasoli, jeśli mi się bardzo poszczęści
i jakieś znajdę. planowałam wykorzystać duży liść jako naczynie
do gotowania. Są ze szkła, więc raczej taki liść nie powinien się
przepalić, jeśli będę uważała.
September była dumna ze swojej pomysłowości, choć w jej
planie brakowało kilku elementów, mianowicie ziemniaków, fa-
soli albo jabłek, ale sam plan cały czas tkwił jej uparcie w głowie.
ogień stanowił jego podstawę. ogień pokazałby lasowi, jaka jest
odważna.
trawy. ukazała się spod niej niebiesko-czarna gleba, pachnąca
świeżością i żyznością. zerwała z patyków szklaną korę i wło-
żyła jej pozwijane paski pod spód, tworząc małą, szklaną pira-
midkę. podłożyła także suchej trawy i uznała, że dobrze
wykonała swoje zadanie. gdyby tylko miała zapałki! Septem-
ber dużo czytała o kowbojach i innych interesujących posta-
ciach, używających dwóch kamieni do krzesania ognia, jednak
wątpiła, czy posiada wszystkie dane potrzebne do przeprowa-
dzenia takiego działania. Wyszukała jednak dwa dobre, gładkie,
ciemne kamienie, nie szklane, lecz z solidnej skały, a następnie
uderzyła mocno jednym o drugi. Wydały przerażające łupnię-
cie, niczym pękanie kości, rozległo się ono echem po całym
lesie. September próbowała jeszcze dwukrotnie, lecz udało jej
się jedynie wywołać głośne, wibrujące trzaski. przy trzecim
uderzeniu trafiła kamieniem w swój własny palec. z bólu wsa-
dziła go sobie do ust. Myśl, że krzesanie ognia stanowiło dla
ludzkości problem dziejowy, nie pocieszała jej. To bowiem nie
było miejsce przyjazne ludziom – nie widać było nigdzie krze-
wów z zapalniczkami lub zapałkami, a już zwłaszcza żadnej
czarodziejki zdolnej skinieniem dłoni rozpalić wesoły ogień
pod kociołkiem strawy.
Ssąc palec, September spojrzała na snującą się po lesie lekką
mgiełkę i gdzieś w mroku, między drzewami, dostrzegła deli-
katne lśnienie. Migało pomarańczem i czerwienią. ogień, tak!
i to niedaleko!
! 31 !! 30 !
L E ś N E c i E N i Er o z d z i A ł i i
– oj, to byłoby dobre ognisko, dziewczyno, na pewno.
świetna robota. Ale tutaj nie znajdziesz nic jadalnego i roi się od
myśliwych, szukających… chcących ustrzelić sobie żonę, prze-
praszam za słownictwo.
September znała sporo niestosownych wyrazów, w więk-
szości usłyszanych od dziewcząt ze szkoły w toalecie, gdzie wy-
mawiały je przytłumionymi głosami, jakby te słowa mogły się
zmaterializować niczym zaklęcia, więc tak właśnie należało je
wymawiać. podobna do sarny dziewczyna nie użyła jednak żad-
nego z nich.
– Słownictwo? Na przykład „myśliwy”? – próbowała od-
gadnąć, o które słowo chodzi, na podstawie kwaśnej miny, jaką
zrobiła przy wymawianiu go Tajga, jakby wymawianie go ją
bolało.
– Nie – odrzekła Tajga, szurając czubkiem buta – miałam na
myśli „żona”.
czerwony ognik zbliżał się stopniowo, aż September za-
uważyła, że był to po prostu maleńki węgielek umieszczony
w fajce o bardzo dużej główce. Fajka należała do młodziutkiej
dziewczyny trzymającej ją w zębach. dziewczyna miała włosy
równie białe, jak otaczająca ją trawa. księżycowa poświata po-
wodowała, że wyglądały na srebrzysto-niebieskie. Jej oczy były
ciemne i duże. odziana była w miękkie płowe futro i szklaną
korę. Nosiła też pasek z nieoszlifowanych, fioletowych kamieni.
Jej duże oczy miały głęboko stroskany wyraz. Spomiędzy ja-
śniutkich włosów wystawały dwa krótkie różki oraz para dłu-
gich, miękkich czarnych uszu, przypominających sarnie. ich
wnętrze było czyste i w słabym nocnym świetle wydawało się
lawendowe. dziewczyna bez pośpiechu lustrowała September.
Jej łagodna twarz miała zmęczony, zastraszony wyraz. zaciągnęła
się głęboko dymem z fajki, która ponownie rozżarzyła się czer-
wienią, pomarańczem i znów czerwienią.
– Jestem Tajga – powiedziała w końcu, zaciskając fajkę
w zębach i wyciągając dłoń do powitania. Nosiła zamszowe rę-
kawiczki z odciętymi palcami. – Nie przejmuj się tym bałaga-
nem – tu nieznajoma wskazała na starannie przygotowane
obozowisko September. – chodź ze mną na wzgórze, nakar-
mimy cię.
September musiała mieć skonsternowaną minę, skoro Tajga
pospiesznie dodała:
Top Related