Zobacz pełne wydanie (PDF)

100
Przeżyjmy to jeszcze raz – Jan Paweł II w Starym Sączu – str. ISSN 1899-3443 czerwiec 2009 MIESIĘCZNIK NIEZALEŻNY № 6 (18) / 2009, Rok II Cena 5 zł (w tym 7 proc. VAT) Słowacy w handlowym raju – str. 18 650 lat Ptaszkowej – str. 22 Wędka na szóstoklasistów – str. 56 Nieznane portrety Bolesława Barbackiego – str. 78

Transcript of Zobacz pełne wydanie (PDF)

Przeżyjmy to jeszcze raz – Jan Paweł ii w starym sączu – str.

ISSN 1899-3443

czer

wie

c 200

9M I E S I Ę C Z N I K N I E Z A L E Ż N Y

czer

wie

c 200

9cz

erw

iec 2

009

№ 6

(18)/2

009,

Rok

IICena 5 zł (w tym 7 proc. VAT)

słowacy w handlowym raju – str. 18650 lat Ptaszkowej – str. 22 wędka na szóstoklasistów – str. 56nieznane portrety Bolesława Barbackiego – str. 78

2Sądeczaninczerwiec 2009

P amiętam, jak 10 lat temu

obudził mnie tele-fon, że pod budo-wany ołtarz papie-ski przywieziono drewniany fotel, na którym będzie siedział Dostojny Gość i jak chcę zro-bić zdjęcie do ga-

zety, to muszę się sprężyć. Pamiętam Józefa Puściznę, dyrektora Powiato-wego Domu Kultury w Starym Sączu, a w innym wcieleniu organistę w Bar-cicach, który z wypiekami na twarzy czuł się w obowiązku systematycznie puszczać do prasy przecieki z komite-tu organizacyjnego wizyty Jana Pawła II w Starym Sączu.

Zmieniały się daty i mapy placu pa-pieskiej celebry, ale nie zmieniał się en-tuzjazm. Wszyscy żyliśmy tą wizytą. Pa-miętam wieczorne podróże z małżonką i dwójką małych córek do Starego Są-

cza, aby sprawdzić rozkład sektorów. Spotykałem tam sąsiadów, jakby jedna delegacja z ulicy nie wystarczyła. Lu-dzie sprawdzali, gdzie będzie ich miej-sce podczas uroczystości kanonizacji księżnej Kingi, to było najważniejsze…

Aż przyszedł ten niezapomnia-ny dzień, 16 czerwca 1999 roku. Po-przedniego wieczora zwalili nam się na głowę znajomi z Bytomia. Przyję-liśmy ich godnie, choć długo goście

nie pospali. O 3. nad ranem ruszyliśmy z domu. Zrazu spokojnie się szło przez miasto, od Rynku tłum gęstniał z każ-dym krokiem, od drugiego wiaduktu na Węgierskiej kroczyła ława. Dzięki legitymacji dziennikarskiej dostałem się na zwyżkę prasową, a stamtąd, jak okiem sięgnąć nieprzebrane tłumy. Pochmurne niebo, wreszcie ukazał się na horyzoncie biały punkcik. Boże słodki, co to była za radość…

Podczas słynnej powtórki z geogra-fi i Ojciec Święty wyraźnie się machnął. Mówiąc o Wielkiej Raczy pomylił Be-skid Śląski z Sądeckim. Gdy nazajutrz próbowałem skonsultować papieską wypowiedź ze specjalistami - wszy-scy się wykręcali sianem, jakby cho-dziło o sprawę wiary, w której papież jest nieomylny. Taki na przykład Maciej Zaremba, prezes sądeckiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, tłumaczył mi zawile, że Jan Paweł II do-brze wiedział, co mówi i na pewno się nie pomylił, tylko wiatr przekręcił Jego

słowa i trasa na Prze-hybę ze Starego Sącza przebiega dokładnie tak, jak ją Ojciec Święty opisał…

Oto jaka była siła Jana Pawła II. Miał moc zmieniania map, ale czy nasze serca zmienił?

- Święci nie przemi-jają, święci żyją świę-tymi i pragną świętości - mówił na Błoniach sta-rosądeckich polski pa-

pież. Uważam, że nic lepszego, od wizy-ty papieża w Starym Sączu, nie spotkało do tej pory Sądeczan. Będziemy z tej nauki czerpać przez stulecia. Dlatego gorąco polecam w bieżącym nume-rze „Sądeczanina” brawurowy opis tego wiekopomnego wydarzenia pióra red. Jerzego Leśniaka.

Przeżyjmy to jeszcze raz…

Henryk Szewczyk; rys. Paweł Kalina

Polski papież się nie myli!

Zegar kwiatowy pod Basztą Kowalską. Pierwszy krok do odbudowy zamku królewskiego w Nowym Sączu (str. 84-85). Fot. Jerzy Leśniak

Sądeczanin – miesięcznik nieza-leżny, ukazujący się od stycznia 2008 roku na terenie Sądecczyzny.Redaguje zespół.

Redaktor odpowiedzialny –Henryk Szewczyk([email protected])

Wydawca: Fundacja Sądecka – Stowarzysze-nie Kasa Wzajemnej Pomocy33-300 Nowy Sączul. Głowackiego 34a,tel. (o18) 441 00 11, 441 45 44.

Opracowanie grafi czne, skład i łamanie: Paweł Noszkiewicz([email protected])

Druk: Flexergis, Nowy Sącz, ul. Elektrodowa 45tel. (018) 449 29 50

Materiałów nie zamówionych nie zwracamy. Zastrzegamy sobie pra-wo skracania i redagowania nadsy-łanych tekstów oraz opatrywania ich własnymi tytułami.

Kosym spojrzeniem

Felieton

3Sądeczanin czerwiec 2009

FelietonPolski papież się nie myli! ......................................................................................................

WydarzeniaWydarzenia i opinie ......................................................................................................................

GospodarkaOrły z Biegonic .................................................................................................................................. Słowacy w handlowym raju .............................................................................................Dacze samobieżne ......................................................................................................................

Jubileusz lat królewskiej wsi .............................................................................................................

Korespondencja znad NiluSfi nks przemówił sądeckim głosem .....................................................................

Papieska rocznicaTa ziemia od lat była mi bardzo bliska... .........................................................

SpołeczeństwoŁącko kwitnące sadami ......................................................................................................... Najpiękniejsze sądeczanki ...........................................................................................

Nowe książkiKto czyta nie błądzi .....................................................................................................................

SądeczanieMęczennica z Trzetrzwiny .................................................................................................. Siostra Marakudża ........................................................................................................................ Adam Noga .......................................................................................................................................... Waleczny czy wojowniczy? ............................................................................................... Pamięci Ewy Harsdorf ..............................................................................................................

OświataWędka na szóstoklasistów .................................................................................................

ZdrowieSą z ludźmi od lat .......................................................................................................

KulturaZ miasta na wieś ............................................................................................................................ Limanowskie słowiki ................................................................................................................. Wojsko i muzyka ............................................................................................................................ „Halka” nad Dunajcem ............................................................................................................

WspomnieniaMoje powroty () ............................................................................................................................ Rynek starosądecki zachowany w mojej pamięci ...............................

WywiadNic o nas bez nas ..........................................................................................................................

HistoriaSkarby z archiwum Uhaczów .............................................................................. Ratusz Leszka Migrały ............................................................................................................. Pierwszy krok......................................................................................................................................

TurystykaTuzin turystycznych cudów Sądecczyzny .....................................................

SportWskrzeszenie Sądeckiej Wenecji ...............................................................................

RozmaitościWymoczki po toskańsku ...................................................................................................... Do i od Redakcji............................................................................................................................. Perełki Sądecczyzny .................................................................................................................. Bartnik Sądecki – panegiryk na wskroś uzasadniony .....................

w numerze: Sfi nks przemówił po sądecku

Cuda Sądecczyzny

Waleczny czy wojowniczy? (portret Arkadiusza Mularczyka)

Powroty do Sącza Józefa Oleksego Mieszkałem na „Piekle”. Nie ma już na Lwowskiej ani restaura-cji „Piekiełko”, ani sklepu mięs-nego, gdzie wystawałem w ko-lejce od 5 rano, dopóki mnie Matka nie zastąpiła. Nie zmie-nił się natomiast most na Ka-mienicy ani kapliczka Jana Ne-pomucena – wspomina były premier i marszałek Sejmu RP – str. 68

Największym problemem Mularczyka jest skuteczność. Przegrał przed Trybu-nałem Konstytucyjnym, przegrał boje o urzędy marszałka Małopolski i staro-sty sądeckiego, nie odniósł sukcesów w walce o władzę na Limanowszczyź-nie i Ziemi Gorlickiej – pisze Ireneusz Pawlik o najbardziej rozpoznawalnym polityku z Nowego Sącza – str. 51

Cudze chwalicie, swe-go nie znacie – pisze Leszek Migrała, któ-ry pokusił się o spo-rządzenie tuzina naj-większych atrakcji turystycznych Sądec-czyzny. Listę otwiera kościół św. Świerada w Tropiu z początku

XII wieku, a zamyka krzepka siedemdziesięciolatka: kolejka na Górę Parkową w Krynicy Zdroju – str. 87

Sfi nks stojący u stóp wielkiej piramidy w Gizie na brzegiem Nilu od czerwca br. przemawia każdego wieczoru do turystów …po polsku. Głosu użyczył Sfi n-ksowi sądeczanin Karol Leśniak z małżonką Martą. Stworzenie polskiej wersji językowej wi-dowiska pod piramidami sta-nowi odpowiedź na wzrastający ruch turystyczny Polaków do Egiptu - str. 26

4Sądeczaninczerwiec 2009

wydarzenia i opinie Kinga w Sejmie

Kinga Szlag (na zdjęciu), uczennica Zespołu Szkół w Lipnicy Wielkiej, jako jedyna z powiatu nowosądeckiego dostąpiła zaszczytu reprezentowania naszego regionu na obradach XV Se-sji Sejmu Dzieci i Młodzieży w gma-chu Sejmu RP w Warszawie. Mandat zdobyła w drodze konkursu spośród 275 uczestników pisząc pracę pt. „Co my możemy zrobić dla pomyślności Polski, żeby żyło się lepiej i sprawied-liwiej nam i pokoleniom, które przyjdą po nas?”

fot.

arch

.

Poseł Czerwiński popiera PiS

Sądecki poseł PO Andrzej Czer-wiński zapowiedział poparcie Platfor-my Obywatelskiej dla projektu ustawy opracowanej przez Prawo i Sprawiedli-wość na rzecz uwłaszczenia działkow-ców. Użytkownicy ogrodów działko-wych, w myśl projektowanej ustawy, mogliby je nabyć nawet z 99-proc. bonifi katą (dotyczy to emerytów, rencistów, wdów i wdowców). Polski Związek Działkowców jako relikt PRL uległby likwidacji. Właściciele działek zadecydowaliby, czy i komu je potem odsprzedać. Będą mogli postawić nor-malny dom i w nim mieszkać.

fot.

(leś)

Działki na Falkowej w Nowym Sączu.

DAKO: dwie strony medalu

Załoga wydziału montażu okien PCV w fi rmie DAKO zaprotestowała przeciwko obniżce płac. Kilkudziesię-ciu pracowników zaprzestało na kil-

że w planach kilka nowych inwestycji wpisanych w długofalową strategię roz-woju fi rmy – w tym także znaczące in-westycje poza granicami kraju. Liczymy na to, że dobra passa będzie nam sprzy-jać i nadal sprzedaż będzie wzrastać jak w pierwszym kwartale 2009 roku.”

fot.

arch

.

Ranking uczelni wyższych

Nieźle wypadły sądeckie uczelnie w dorocznym rankingu szkół wyższych dziennika „Rzeczpospolita” i tygodni-ka „Perspektywy”. Wśród setki ocenia-nych niepublicznych uczelni magister-skich Wyższa Szkoła Biznesu – National Louis University (na zdjęciu) została sklasyfi kowana na 13 miejscu (spadek o 5 „oczek” w porównaniu z ub.r.). Z ko-lei Państwowa Wyższa Szkoła Zawodo-wa w Nowym Sączu zajęła 10 miejsce (awans o 5 „oczek”) wśród 23 uczelni tego typu. Miło się było dowiedzieć, że w „klasyfi kacji generalnej” wygrał Uniwersytet Jagielloński, pokonując o włos, ale jednak, Uniwersytet War-szawski, w końcu wielu Sądeczan, to ab-solwenci krakowskiej Alma Mater. AGH znalazła się na 5 pozycji, , Politechni-ka Krakowska – 35, a Uniwersytet Eko-nomiczny w Krakowie – 36. Oceniano prestiż uczelni, siłę naukową, warunki studiowania oraz jej umiędzynarodo-wienie. Zbierano opinie studentów, wykładowców, pracodawców.

fot.

(leś)

Obwodnica wzdłuż Dunajca

Zbliżająca się wielkimi krokami budowa obejścia wsi Brzezna, Stad-

ka dni pracy domagając się rozmów z zarządem przedsiębiorstwa, na czele którego stoi rodzina Studzińskich. Lu-dzie obawiają się masowych zwolnień związanych z z osłabieniem koniunktu-ry na rynku budowlanym. Jak na razie pracę straciło 9 osób. Powstała w 1994 roku w Nowym Sączu Fabryka Okien DAKO uważana jest za jednego z li-derów w swojej branży w Polsce po-łudniowej. Specjalizuje się w produkcji okien, rolet i drzwi z PCV oraz alumi-nium, bram garażowych i przemy-słowych, drzwi wewnętrznych i kon-strukcji ze szkła hartowanego, przede wszystkim z przeznaczeniem dla biur, konstrukcji przeciwpożarowych, a tak-że przestrzennych konstrukcji alumi-niowych: ogrodów zimowych, zada-szeń, świetlików, fasad obiektów.

Tymczasem kierownictwo fi r-my w ofi cjalnym komunikacie tryska optymizmem:

„I kwartał 2009, pomimo niekorzyst-nej sytuacji ekonomicznej i gospodarczej w kraju i na świecie DAKO może zaliczyć do bardzo udanych. Realizujemy zało-żony plan sprzedaży na rok 2009 w peł-nym zakresie, każdego miesiąca notując wzrost sprzedaży, w porównaniu do mie-siąca poprzedniego. Od początku roku podpisaliśmy wiele interesujących kon-traktów handlowych, zapewniając so-bie już na starcie roku portfel zamówień na kilka miesięcy. Tendencja wzrosto-wa w DAKO wynika przede wszystkim ze skutecznej strategii zarządzania, sta-łego monitorowania rynku i natychmia-stowego reagowania na jego potrzeby, wprowadzania innowacyjnych rozwią-zań, a także ciągłego udoskonalania na-szej oferty produktów. W ostatnim czasie odnotowaliśmy znaczny wzrost sprze-daży stolarki drewnianej (…) Po podsu-mowaniu wyników z pierwszego kwar-tału duże nadzieje wiążemy z ekspansją eksportu na coraz to nowe rynki euro-pejskie, a nawet i inne kontynenty. Za-graniczni Partnerzy Handlowi z całego świata, którzy nas odwiedzili w tym roku w Nowym Sączu, są pod dużym wraża-niem naszej nowej fabryki, możliwości produkcyjnych i technologicznych, a tak-że systemu organizacji pracy. Mamy tak-

Wydarzenia

Wydarzenia

5Sądeczanin czerwiec 2009

wydarzenia i opinie ła, Podegrodzia była tematem wiodą-cym XXXV sesji Rady Gminy Podegro-dzia. Z tej okazji do stolicy Lachów sądeckich zjechali liczni goście, w tym wicemarszałek Małopolski Leszek Zegzda i Grzegorz Stech, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Dróg. Przed-stawiono szczegółowe informacje nt. budowy obwodnicy Podegrodzia i Stadeł, która jest jednym z najważ-niejszych przedsięwzięć samorządu małopolskiego. Wysłannicy krakow-skiej pracowni inżynierskiej „Klotoida” zaprezentowali metr po metrze prze-bieg trasy od mostu w Gołkowicach po skrzyżowanie (rondo) z obwodnicą starosądecką w Brzeznej. Projekt obej-muje budowę 6,5 km trasy biegnącej częściowo po wale przeciwpowodzio-wym Dunajca, dwóch rond i trzech mostów na potokach: Gostwiczan-ka, Barczynka i Jastrzębik. Dokumen-tacja inwestycji, w tym pozwolenia na budowę, są już gotowe. 23 czerw-ca br. zostanie wyłoniony wykonaw-ca w ogłoszonym przetargu. Roboty powinny ruszyć latem i potrwają dwa lata. Inwestycja zostanie sfi nansowa-na ze środków unijnych, chodzi, ba-gatela, o kilkadziesiąt milionów zło-tych, co jest mocnym argumentem za udziałem w eurowyborach.

Wolne piątki

Na bezpłatne urlopy we wszyst-kie piątki do końca lipca skierowano część załogi Newag SA w Nowym Są-czu. Urlopy (łącznie 13 piątków) mają zapobiec masowej (ok. 300 osób) re-dukcji zatrudnienia z uwagi na brak za-mówień na remont lokomotyw i wa-gonów ze strony PKP Cargo. W 2008 r. pracę straciło w Newagu już 400 pra-cowników. Przedsiębiorstwo zatrudnia ok. tysiąc pracowników.

fot.

(leś)

Po maturze

29 maja zakończyły się egzami-ny maturalne, do których przystąpiło 4396 abiturientów z Nowego Sącza i powiatu nowosądeckiego. Sądeccy maturzyści generalnie oceniali egza-

miny pisemne jako średniołatwe. Teraz wypoczywają w oczekiwaniu na dobre wyniki, które będą przepustką na wyż-sze uczelnie.

fot.

Bogu

sław

Koł

cz

Na zdjęciu: Matura w Akademickim Lice-um im. Króla Chrobrego w Nowym Sączu.

50 lat „Siódemki”

Podczas obchodów 50-lecia Szko-ły Podstawowej nr 7 im. Obrońców Pokoju w Nowym Sączu otwarto wie-lofunkcyjne boisko ze sztuczną na-wierzchnią, o powierzchni 1200 m2. Gościem specjalnym uroczystości ju-bileuszowych (15 maja) był długoletni (w latach 1976-2007). dyrektor tej pla-cówki, matematyk Edward Sawicki (na zdjęciu). Obecnie placówką kieruje dyr. Mariusz Horowski.

fot.

(leś)

Rycerze na rynku

Po raz piąty, działający przy MCK „Sokół” w Nowym Sączu, Instytut Euro-pa Karpat zorganizował Dni Słowackie. Podczas tegorocznej dwudniowej im-prezy z koncertem wystąpił zespół kameralny Musa Ludens z Bratysławy, a na nowosądeckim Rynku siłę oręża i rycerskie wyszkolenie zaprezentowa-ła Grupa Szermierki Historycznej Co-hors (Gwardia) z Preszowa. Słowaccy rycerze w zainscenizowanych potycz-kach, opartych na średniowiecznych obyczajach wojennych, używali mie-czy, toporów, tarcz, pik, kordów i pło-nących pochodni.

fot.

(leś)

Najstarszy strażakPodczas obchodów 75. rocznicy

powstania Ochotniczej Straży Pożar-nej w Korzennej 90-letni Władysław Wesołowicz (na zdjęciu) współzało-życiel straży oraz najmłodszy członek jednostki Łukasz Obrzut odsłonili ka-pliczkę poświęconą św. Florianowi. Straż w Korzennej powstała w 1934 r. Pierwszym naczelnikiem był Jan Gór-ka. Podczas uroczystości jubileuszo-wej za wzorową służbę i wkład w ra-towanie mienia i życia mieszkańców wicestarosta nowosądecki Mieczy-sław Kiełbasa Srebrnym Jabłkiem Sądeckim odznaczył prezesa OSP w Korzennej Janusza Szambelana i Stanisława Wojtarowicza. Złote Medale „Za zasługi dla Pożarnictwa” otrzymali: Włodzimierz Wesoło-wicz i Stanisław Kasprzyk; Srebrne – Andrzej Zięcina, Dominik Wojta-rowicz i Janusz Szambelan.

fot.

Boże

na S

zym

ańsk

a

Patronka Bobowej

Od niedzieli 17 maja Bobowej znowu patro-nuje św. Zofia. Z tej okazji uroczystą mszę św. w kościele św. Zofii celebrował ordynariusz tarnowski bp Wiktor Skworc. Biskup po-

święcił tablicę upamiętniającą przy-wrócenie Bobowej praw miejskich z dniem 1 stycznia 2009 r. oraz zasa-dził drzewko poświęcone przez pa-pieża Benedykta XVI. Kościółek pw. św. Zofii w Bobowej pochodzi z XV w. W ołtarzu głównym wisi obraz św. Zofii z córkami z początku XVI wieku. Z okazji przywrócenia patronatu św. Zofii nad Bobową Poczta Polska w Nowym Sączu przygotowała pa-miątkową kartkę pocztową i stempel filatelistyczny (na zdjęciu), który moż-na było nabyć w urzędzie pocztowym w Bobowej.

Święta Zofia (VII-VIII w., daty ży-cia nie nieznane) była pobożną wdo-wą, jej trzy córki, które zginęły śmier-cią męczeńską za wiarę nosiły imiona

Wydarzenia

�Sądeczaninczerwiec 2009

trzech cnót chrześcijańskich: Pistis, Eli-pis i Agape (Wiara, Nadzieja, Miłość).

Zaśpiewali kardynałowi

Zespół „Dolina Popradu” z Piwnicz-nej Zdroju zagrał i zaśpiewał podczas uroczystej sesji Rady Miasta Krakowa, na której nadano kardynałowi Stani-sławowi Dziwiszowi tytuł Honoro-wego Obywatela Królewskiego Miasta Krakowa. Na tę okazję piwniczańska poetka Krystyna Dulak-Kulej adop-towała słynne Życzymy, życzymy, które 10 lat temu Sądeczanie zaśpiewali Ja-nowi Pawłowi II w Starym Sączu. Czar-ni Górale zrobili furorę pod Wawelem, sama Małgorzata Radwan-Ballada, przewodnicząca krakowskiej rady, po-szła w tany i przegwizdy z Maciejem Jeżowskim. Zespół zaśpiewał kardy-nałowi wiązankę pieśni i melodii, aby kołysały Jego góralskie serce jak najdłu-żej. Oto jedna z piosenek dedykowana metropolicie krakowskiemu w podzię-ce za Jego wieloletnią, wierną posługę przy boku Papieża-Polaka. Od Raby do Tybru wieść sie niesieOd Raby do Tybru wieść sie niesieRaduj się na falach Wisły i Popraduduso mojaZe Kardynał Dziwis w swy posłudzeZe Kardynał Dziwis w swy posłudzeDostoł od Krakowa zasłuzone kluceDostoł kluceA jesce wymódlmy drugie kluceA jesce wymódlmy drugie kluceCoby niemi serca w papiyski nauceNom otworzył(na melodię ,,Spod tego jawora’”)

fot.

arch

.

Honory dla Kluski

Roman Kluska (na zdjęciu) zwy-ciężył w plebiscycie na „Przedsiębiorcę 20-lecia”, towarzyszącym ogłoszeniu przez redakcję „Rzeczpospolitej” „Listy 500” (11. edycji największych polskich przedsiębiorstw). Sądeczanin odebrał statuetkę Orła „Rzeczpospolitej” pod-czas gali w Warszawie. „Jeśli nie wi-dzisz przed sobą perspektyw, stwórz je”. Takie jest życiowe motto Romana Kluski, twórcy Optimusa, współtwórcy

największego polskiego portalu inter-netowego Onet.pl, założyciela wydaw-nictwa i księgarni wysyłkowej Pro-doks, doradcy ekonomicznego rządu, a ostatnio hodowcy owiec” – przedsta-wiono sądeckiego biznesmena i filan-tropa w specjalnym dodatku „Rzepy”. O przyznaniu Klusce tytułu zdecydo-wali czytelnicy internetowego wyda-nia dziennika. Mogli głosować na 38. przedsiębiorców wytypowanych przez redakcję. Kluska pokonał m.in. takie ikony polskiego biznesu, jak: Zygmunt Solorz (Polsat), Jan Wejchert i Janusz Walter (ITI) oraz Irena Eris (Laborato-rium Dr Irena Eris).

Wśród „najlepszych i najefektyw-niejszych firm”, wyróżnionych Orłem Rzeczpospolitej znalazł się SGL Carbon Polska, posiadający fabryki w Nowym Sączu i Raciborzu (szerzej: Orły z Bie-gonic – str. 14).

fot.

Piot

r Now

ak

Wójt Chełmca przeciwko …spychologii

Wójt Chełmca Bernard Stawiar-ski zaapelował do władz Nowego Są-cza o jak najszybsze przystąpienie do budowy obwodnicy północnej i zachodniej miasta. – Wobec drama-tycznej sytuacji komunikacyjnej mia-sta Nowego Sącza i braku konkretnych działań w sprawie budowy obwodnic, jako wójt gminy okalającej swoim tery-torium miasto apeluję do władz Nowego Sącza o zaprzestanie metody „spycho-logii” na załatwienie problemu – pisze Bernard Stawiarski na stronie interne-towej UG Chełmiec. Zdaniem Stawiar-skiego przyszedł czas na zastąpienie „próżnej gadaniny” – działaniem. Wójt przypomina o porozumieniu z 2007 roku zawartym pomiędzy Urzędem Marszałkowskim, powiatem nowosą-deckim, miastem Nowy Sącz oraz gmi-nami: Chełmiec i Podegrodzie w spra-wie budowy obwodnicy zachodniej.

– Pieniądze, które deklaruje General-na Dyrekcja Dróg i Autostrad oraz Urząd Marszałkowski należy szybko wykorzy-stać. Władze miasta nie mogą uchy-lać się od partycypowania w kosztach

tej inwestycji, gdyż część tej inwestycji leży na terenie Nowego Sącza, a przede wszystkim stanowi rozwiązanie prob-lemów zatłoczonych ulic: centrum, Tar-nowskiej i Węgierskiej – perswaduje Bernard Stawiarski.

Harcerze przywitali wiosnę

Zuchy i harcerze ZHP z Komendy Hufca Nowy Sącz im. Bohaterów Ziemi Sądeckiej tradycyjnie przywitali wios-nę biegami na orientację. W tym roku hasłem przewodnim biegów były sło-wa Hasari Pala: „Z pamięci o bliskich utkana jest nasza własna tożsamość.” Impreza rozpoczęła się uroczystym apelem na placu Starej Sandecji. Re-prezentacja Hufca złożyła kwiaty pod Pietą Sądecką. Po przydzieleniu za-dań rozpoczął się bieg. Zuchy, harce-rze, harcerze starsi i wędrownicy po-znawali Nowy Sącz od zupełnie innej strony. Dowiedzieli się że w okresie okupacji niemieckiej w mieście było wielu zuchów i harcerzy, którzy pro-wadzili działalność konspiracyjną, czę-sto płacąc za to najwyższą cenę - ży-cie. Impreza również nie zakończyła się w miejscu zwykłym. Uroczysta msza św. została odprawiona przy pomni-ku upamiętniającym rozstrzelanych w latach 1939-1945. Po mszy odbyło się obrzędowe ognisko, na którym zo-stały wręczone nagrody.

fot.

arch

.

Uczcili Sztaudyngera

Poczta Polska w Nowym Sączu uczciła 105. rocznicę urodzin Jana Sztaudyngera, genialnego fraszkopi-sarza, wydając okolicznościową kartę pocztową i pamiątkowy stempel filate-listyczny. Kartkę zaprojektował Leszek Zakrzewski, prezes Polskiego Towa-rzystwa Historycznego w Nowym Są-czu, a stemple – Tadeusz Łagan.

Jan Izydor Sztaudynger (ur. 28 kwietnia 1904 w Krakowie, zm. 12 września 1970 r. w Krakowie), poeta, fraszkopisarz, tłumacz klasyków litera-tury niemieckiej (m.in. Goethego), or-ganizator i teoretyk teatrów lalkowych

Wydarzenia

�Sądeczanin czerwiec 2009

miał w żyłach krew polską, niemiecką i francuską

Po wojnie osiadł w Szklarskiej Po-rębie, następnie Łodzi, gdzie praco-wał w Państwowej Szkole Drama-tycznej Teatru Lalek. Od 1955 r. aż do śmierci mieszkał w Zakopanem. Spoczywa na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie.

Oto parę fraszek Jana Sztaudyngera:

Zero do zera a będzie kariera.Gwarancja cnoty – to brak ochoty. Rogi – aureola ramola.

fot.

arch

.

„Mszalniczanie” górą!

Zespół Regionalny „Mszalniczanie” z Mszalnicy zdobył jedną z pierwszych nagród I Małopolskiego Konkursu Ob-rzędów, Obyczajów i Zwyczajów Ludo-wych – „Pogórzańskie Gody”. Impreza odbyła się w Łużnej. W szranki stanę-ło 18 zespołów regionalnych z ośmiu powiatów Małopolski. Licznie zebra-nej publiczności odmłodzony zespół z Mszalnicy, kierowany przez Czesła-wa Majewskiego zaprezentował ob-rzęd „Mszalnickie wesele”, przygoto-wane przez kierownika artystycznego zespołu Stanisława Kunickiego. At-mosfera wiejskiego wesela, różnorod-ność rekwizytów i lachowska kapela urzekła publiczność i jury. Wręczenie nagród i występy laureatów konkursu w Gminnym Domu Kultury w Łużnej wyznaczono na 28 czerwca br.

fot.

arch

.

60 lat podegrodzkiej książnicy

Powiatowy Dzień Bibliotekarza (13 maja br.) obchodzono w Podegro-dziu, gdzie świętowano 60-lecie Biblio-teki Gminnej. Zaczęło się od skrom-nego punktu bibliotecznego przy szkole. Księgozbiór liczący 50 książek

co kwartał był wymieniany w Powia-towej Bibliotece w Nowym Sączu. Pod koniec 1948 r. zakupiono z funduszu gminnego 30 książek i pierwszą sza-fę na książki. Dziś podegrodzka książ-nica liczy 16 923 woluminów, obej-mujących literaturę piękną (polską i obcą), literaturę dla dzieci i młodzie-ży, popularno-naukową i regionalną. W 2008 r. w bibliotece zarejestrowa-no 21 340 odwiedzin, wypożyczonych zostało łącznie 45 912 książek przez 880 zapisanych czytelników. Biblioteka posiada wydzieloną czytelnię z boga-tym zestawem czasopism (nie brakuje „Sądeczanina”) i zbiorami udostępnia-nymi na miejscu; są też 3 komputery z dostępem do internetu. W 2006 r. Bi-blioteka Gminna w Podegrodziu przy-stąpiła do sieci bibliotek wojewódz-twa małopolskiego Małopolskie Euro Info. Podegrodzką sieć bibliotecz-ną tworzą filie w Olszynie, Brzeznej i Gostwicy oraz punkty biblioteczne działające przy świetlicach wiejskich w Podrzeczu i Mokrej Wsi. Biblioteka Gminna organizuje wystawy, konkur-sy, spotkania autorskie, wieczorki poe-tyckie. Pracownicy biblioteki opiekują się i udostępniają zbiory Muzeum La-chów Podegrodzkich im. Zofii i Stani-sława Chrząstowskich. Z okazji jubile-uszu wójt Stanisław Łatka uhonorował zasłużonych bibliotekarzy. Gwoździem programu akademii jubileuszowej (nie zabrakło występu zespołu „Małe Pode-grodzie” - na zdjęciu) była promocja książki radnego powiatowego Zeno-na Szewczyka „O pochodzeniu nazw miejscowych Gminy Podegrodzie i okolic” (czytaj na str. 45), prywatnie męża Marii Szewczyk, od 1981 roku kierującej biblioteką.

fot.

Rafa

ł Kub

ik

Sekrety Watykanu

Archiwa watykańskie są kopalnią in-formacji o Nowym Sączu i regionie – po-wiedział dr Przemysław Stanko (na zdjęciu) podczas wykładu nt. „Sądec-czyzna i Sądeczanie w tajnych archi-wach watykańskich”, wygłoszonego w Galerii Marii Ritter w Nowym Sączu

(8 maja br.). Historyk z Papieskiej Aka-demii Teologicznej w Krakowie, jako bodaj pierwszy badacz, spenetrował nieprzebrane zasoby archiwum waty-kańskiego (Archiwum Secretum Apo-stolicum Vaticanum, 120 km bieżących podzielonych na 630 zespołów archi-walnych) pod kontem sandecjanów, dokopując się prawdziwych rewelacji. – Kto na przykład wiedział, że Jan Dłu-gosz był w roku 1474 dziekanem Kapituły Kolegiaty Sądeckiej, które to beneficjum królewski kronikarz zamienił na dzieka-nię w Wolbromiu? – pytał prelegent. Dr Stanko cytował XVI-wieczne wyka-zy świętopiętrza z sądeckich parafii i supliki osobiście zanoszone przez Są-deczan do Rzymu przed tron papieski, mówił, że z opisów licznych zatargów sądeckich norbertanów z plebanem sądeckim z kolegiaty św. Małgorzaty (m.in. o prawo udzielania sakramen-tu Komunii św.) i z rajcami miejskimi można się wiele dowiedzieć o życiu i obyczajowości ludzi tamtych czasów. Krakowski historyk dotarł do 5. tomów akt procesu beatyfikacyjnego Księż-nej Kingi, założycielki klasztoru klary-sek w Starym Sączu, rozpoczętego nie, jak dotąd sadzono w 1629 roku, lecz na szczeblu lokalnym, już rok wcześ-niej. Są tam m.in. zeznania mieszczan starosądeckich i kmieciów z Kad-czy i Podegrodzia, którzy doznali łask za przyczyną Kingi. Przemysław Stan-ko chce wydać wybór źródeł watykań-skich do dziejów Sądecczyzny i gdyby zamierzenie doszło do skutku, była-by to nie lada sensacja w środowisku historyków.

fot.

(hsz

)

Nagrodzona oferta

Drugie miejsce w konkursie „Najlep-sza oferta ekspozycyjna polskiego re-gionu” podczas warszawskich Targów Turystycznych LATO 2009 – największe-go w Polsce przedwakacyjnego kier-maszu ofert turystycznych – przyznano stoisku Sądeckiej Organizacji Turystycz-nej. W targach i konkursie uczestniczyło 350 wystawców. Nagrodę dla sądeczan

Wydarzenia

8Sądeczaninczerwiec 2009

odebrała prezes SOT Bożena Srebro (na zdjęciu: druga z lewej).

fot.

(leś)

Dziecięca Wiosna Artystyczna

Zakończyła się, trwająca od 4 maja, szesnasta edycja Sądeckiej Wiosny Arty-stycznej. Tradycyjny przegląd dokonań artystycznych dzieci i młodzieży z re-gionu nowosądeckiego w kilku katego-riach (teatr, kabaret, muzyka i taniec) zgromadził na scenie MOK rekordową liczbę wykonawców (1414 dziewcząt i chłopców, prawie 200 wykonań kon-kursowych). W kategorii teatrów zwy-ciężyło koło teatralne z Gimnazjum nr 5 w Nowym Sączu za spektakl pt. „Szczęś-liwy książę” i Grupa Teatralna „CUDOKI-SZUROKI” z Miejskiego Ośrodka Kultury w Nowym Sączu za przedstawienie pt. „Cztery mile za piec”. Indywidualnie wy-różniono Annę Jurczak z MOK w Nowym Sączu za monodram pt. „Lalki, moje ci-che siostry”. W kategorii wokalistów główne laury przypadły nowosądecza-nom: Mateuszowi Bierytowi (na zdję-ciu) i Esterze Szczypule; wśród zespo-łów wokalnych – duetowi „Street Voice” z MOK. Za najlepszego instrumentalistę uznano Piotra Zająca ze ze Szkoły Pod-stawowej nr 1 w Starym Sączu. W kate-gorii tańca zwyciężył „F.O.B.I.A.” z Powia-towego Młodzieżowego Domu Kultury w Starym Sączu, wyróżnienie indywidu-alne przypadło tancerzowi Patrykowi Brdejowi ze Szkoły Tańca „Wir-Dance” w Nowym Sączu.

fot.

(leś)

Pożegnanie o. Władysława Pietryki

13 maja br. odbył się pogrzeb o. Wła-dysława Pietryki SJ z parafi i Ducha Św. w Nowym Sączu. Zmarł w 63. roku ży-cia, 49. powołania zakonnego i 37. ka-płaństwa, pochodził z Przysietnicy k.

Brzozowa. Ojciec Pietryka przygotował 9. roczników dzieci pierwszokomunij-nych w jezuickiej parafi i, gdzie cześć odbiera MB Pocieszenia. Powszech-nie lubiany i szanowany za swą do-broć i gorliwą posługę w konfesjonale. Zmarłego żegnali współbracia z To-warzystwa Jezusowego, sądeckie du-chowieństwo oraz rzesze parafi an (na zdjęciu). O. Władysław Pietryka spoczął w grobowcu jezuickim na cmentarzu komunalnym przy kościele św. Heleny.

fot.

(hsz

)

Na przekór złodziejom

W SP nr 9 im. T. Kościuszki przy ul. Piramowicza w Nowym Sączu odby-ła się uroczystość odsłonięcia odtwo-rzonej tablicy, wmurowanej na 100-lecie szkoły w 2006 roku. Oryginalna tablica, skradziona w ub.r., upamięt-niała założycieli szkoły, m.in. Leona Barbackiego i ks. Alojzego Góralika, zasłużonych dla rozwoju szkolnictwa sądeckiego. Nowa tablica nie odbie-ga od pierwowzoru, ufundowali ją ab-solwenci „dziewiątki”, poruszeni aktem bezprzykładnego wandalizmu. Prelek-cję nt. założycieli szkoły wygłosił dla uczniów Jan Ruchała, nauczyciel Tech-nikum Leśnego w Starym Sączu. Odbył się też pokaz fi lmu pt. „Baca i jego żoł-nierze – gawęda o życiu i służbie gen. J Gizy”, autorstwa tegorocznych matu-rzystów: Łukasza Barana (V LO w No-wym Sączu) i Pawła Piętki (Technikum Leśne w Starym Sączu). Chłopcy przy-gotowali fi lm na ogólnopolski konkurs ogłoszony przez Muzeum Historii Pol-ski w Warszawie, ogłoszony z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. W uroczystości wzięli udział potomko-wie Barbackich (m.in. prof. Maria Mi-zianty z Krakowa) i Gizów.

fot.

(leś)

(jot - hen)

Odszkodowanie dla Piksy27 lat, 2 miesiące i 4 dni

po wyjściu Władysława Piksy na wolność Sąd Okręgowy w No-wym Sączu przyznał 14 maja br. temu byłemu przewodniczące-mu sądeckich struktur wojewódz-kich „Solidarności” Rolników In-dywidualnych odszkodowanie i zadośćuczynienie za 3-miesięcz-ne internowanie w okresie sta-nu wojennego. Rekompensatę za szkody materialne (konieczność opłacenia zastępstwa w pracy na jego gospodarstwie w Czerń-cu) wyliczono na 1500 zł, a zadość-uczynienie za krzywdy moralne oszacowano na 9 tys. zł.

Uzasadniając wyrok sędzia Ja-cek Gacek powiedział, że jako za-dośćuczynienie orzeczono górną kwotę, dopuszczoną przez usta-wodawcę, natomiast jako od-szkodowanie sąd może zasądzić tylko tyle, ile poszkodowany zdo-ła przekonująco uprawdopodob-nić. Sąd podkreślił, że przyznaje odszkodowanie i zadośćuczynie-nie tylko za okres internowania, a nie za całość krzywd doznanych przez wnioskodawcę ze strony władzy komunistycznej, bo tak za-rządził ustawodawca.

Władysław Piksa oświadczył, że po bardzo wysokich odszkodo-waniach, jakie za uwięzienie otrzy-mali niektórzy czołowi działacze „Solidarności”, dokuczano mu w jego środowisku, insynuując, że też pewnie się obłowił. I dlate-go on, który nie myślał wcześniej o domaganiu się pieniędzy, wy-stąpił o odszkodowanie, żeby lu-dzie dowiedzieli się, ile dostał naprawdę.

Już po wyjściu z sali sądowej 71-letni Piksa dodał, że pewnie i tak przyznaną mu przez sąd sumę przekaże na cele charytatywne.

Tekst i zdjęcie IrP

Wydarzenia

�Sądeczanin czerwiec 2009

Mężczyzna przedstawiony na portre-cie podejrzewany jest o dokonanie napadu na placówkę bankową w Nowym Sączu 27 marca 2009 roku o godz. 13.30. Zamasko-wany napastnik wtargnął do banku przy ul. Paderewskiego i grożąc kasjerce przedmio-tem przypominającym broń zażądał wyda-nia pieniędzy. Kobieta obawiając się speł-nienia gróźb wydała kilka tysięcy złotych.

Przestępcę uciekającego z banku w kierunku osiedla Kochanowskiego dogo-nił przypadkowy mężczyzna, który szarpiąc się z przestępcą zdołał odebrać mu worek z pieniędzmi. Sprawca napadu wyrwał się i uciekł. Poszukiwany przez policję prze-stępca to mężczyzna w wieku około 25-30 lat, wzrostu ok. 175 cm, średniej budowy ciała, wysportowany, włosy krótkie ciemne.

Według uzyskanych przez policję infor-macji w dniu dokonania napadu i w dni po-przedzające mężczyzna ubrany był w spod-nie jeansowe, sportowe obuwie, kamizelkę bezrękawnik koloru ciemnego oraz czapkę z dzianiny koloru czarnego.

Osoby, które mogą pomóc w usta-leniu kim jest sprawca napadu na bank oraz posiadają inne informacje dotyczące okoliczności tego przestępstwa proszone są o kontakt z Wydziałem Dochodzeniowo Śledczym Komendy Miejskiej Policji w No-

wym Sączu osobiście lub telefoniczne pod numer 18 442 41 51 lub alarmowy numer policji 997.

Na rysunku: Wizerunek sprawcy napadu na placówkę bankową.

Z policji

P o s Z u k i w a n yWydarzenia

R e k l a m a

10Sądeczaninczerwiec 2009

Nowy sternik uzdrowiska

Rada nadzorcza Uzdrowiska Krynica–Żegiestów (po odwołaniu w styczniu Janusza Ciska) powie-rzyła stanowisko prezesa tej spółki

Jarosławowi Handzlowi, do nie-dawna członek tej rady, reprezentu-jącemu nadzór właścicielski ministra skarbu. UKŻ dysponuje największą bazą sanatoryjno-leczniczą na Są-decczyźnie. Nowy prezes zapowie-dział poszerzenie oferty uzdrowi-skowej i powrót popularnej wody „Kryniczanki” do masowych sieci handlowych. Za najważniejsze za-danie uznał pozyskanie fundu-szy na modernizację m. in. Starego Domu Zdrojowego, Pijalni Głównej i innych obiektów zdrojowych.

J. Handzel – ur. w 1963 r. w No-wym Sączu, absolwent I LO im. Jana Długosza w Nowym Sączu i WSP w Krakowie (biologia), studiów po-dyplomowych (zarządzanie szpita-lem, administracja zdrowiem pub-licznym) w Collegium Medicum UJ oraz w WSB-NLU. Był m.in. dyrekto-rem szpitala w Nowym Sączu i Wy-działu Zdrowia Urzędu Wojewódz-kiego w Nowym Sączu, szefem ZOZ w Rabce i członkiem Zarządu Uzdro-

wiska Rabka-Zdrój SA. Ostatnio kie-rował Sądeckim Ośrodkiem Przedsię-biorczości Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Społeczno-Gospodarczych Klub Sądecki. Wykładowca Państwo-wej Wyższej Szkoły Zawodowej.

Starszy cechu Jan First12 maja ponownie na czele nowo-

sądeckiego środowiska rzemieślników stanął Jan First, właściciel działają-cego od 1962 r. zakładu elektryczne-go w rynku. Starszym Cechu Rzemiosł Różnych i Przedsiębiorczości (zrzesza-jącego 355 wytwórców, mikroprzed-siębiorców i rzemieślników) będzie już na trzecią kadencję.

fot.

(leś)

Pan Janek to znana postać w No-

wym Sączu, społecznik z krwi i kości, długoletni radny różnych szczeb-li, uhonorowany „Szablą Kilińskiego”. W latach 1985-1989 był posłem z ra-mienia Stronnictwa Demokratyczne-go. Zawodu elektryka nauczył się w za-kładzie elektromechanicznym Stefana Śledzia. Obecnie kieruje radą parafi al-ną przy bazylice św. Małgorzaty.

Patronuje, wraz z żoną Anną, czte-ropokoleniowej rodzinie: dzieciom Małgorzacie i Arkadiuszowi i ich mał-żonkom, 7 wnuczętom i 2 prawnu-czętom (Kacprowi i Weronice). Mówi

o sobie, że jest człowiekiem przed-wojennym, bo urodził się w Nowym Sączu wczesnym rankiem, 1 wrześ-nia 1939 r., godzinę przed najazdem hitlerowskim na Polskę.

Ponadto w skład zarządu Ce-chu weszli: Andrzej Danek, Krysty-na Krzak, Wiesław Leśniak, Andrzej Maciuszek, Andrzej Stawiarski i Win-centy Żygadło. Przewodniczącym komisji rewizyjnej został Tadeusz Szewczyk, a sądu cechowego Ma-rian Leszczyński.

Jan First:– Rzemiosło ma w Nowym Sączu

bogate i piękne tradycje. Pierwsza wzmianka historyczna o sądeckim rzemieślniku prowadzi nas do 1318 roku. Mówi o tym, że Janusz Biały, sądecki rzeźnik, kupił sobie wieś Raj-brot. Nasz cech powstał w kwietniu 1887 roku. Od początku stał się wio-dącą organizacją samorządu go-spodarczego. Jak podaje prof. Julian Dybiec, w liczącym w owym czasie niewiele ponad 10 000 mieszkań-ców mieście liczba osób zajmują-cych się działalnością gospodarczą oraz członkowie ich rodzin, ucznio-wie i służba domowa stanowili gru-pę ponad 3 000 osób. Minął wiek, zmieniły się czasy, zmieniły stosunki gospodarcze i społeczne, a przecież dziś, po 122 latach, stosując podob-ne kryteria, mamy podobną sytuację. Z sądeckim rzemiosłem, w ten lub inny sposób, związane jest ok. 10 tys. osób. To więcej niż ilość mieszkań-ców Nowego Sącza w dniu powsta-nia cechu zbiorowego. To uzasad-niony powód do chwały, to dowód, że kontynuujemy w sposób właś-ciwy tradycje naszych przodków i mamy liczący się wkład w gospo-darkę naszego regionu. Niekiedy za-jęci problemami dnia powszedniego o tym zapominamy, że …rzemieśl-nik to brzmi dumnie. Mimo kłopo-tów i utrudnień, rzemieślnik cecho-wy daje gwarancje wysokiej jakości usług.

fot.

arch

.

Wydarzenia

n ow i nk i k ad rowe

11Sądeczanin czerwiec 2009

Twój silny głos w Europie! Szanowni Państwo,

Zrealizowało się marzenie wielu pokoleń Polaków. Wróciliśmy do gro-na wolnych krajów budujących swoje państwo w oparciu o najwyższe stan-dardy demokracji. Przystąpiliśmy do Unii Europejskiej, dobrowolnego sto-warzyszenia państw, u którego pod-staw legły wartości chrześcijańskiej Europy. Jestem dumny, że miałem zaszczyt – dzięki Państwa zaufaniu – pełnić mandat Posła do Parlamentu Europejskiego.

Pełniąc służbę publiczną kieru-ję się wartościami leżącymi u pod-staw europejskiego systemu warto-ści. Są to: godność osoby ludzkiej, wolność, pokój, sprawiedliwość i solidarność.

Jako poseł reprezentujący Ma-łopolskę walczę o interesy Polski i Regionu realizując działania za-pewniające bezpieczeństwo, wzrost gospodarczy oraz solidarność eu-ropejską. Solidna i silna Europa to gwarancja sukcesu gospodarczego dla Polski, Małopolski i jej mieszkań-

ców. Ochrona zdrowia i dzieci, bez-pieczeństwo żywności, zwiększenie potencjału naszego Regionu po-przez wykorzystanie europejskich instrumentów finansowych z zakre-su ochrony środowiska, obrona praw człowieka – to obszary mojej aktyw-ności na forum PE w latach 2004 – 2009, którym chciałby się także po-święcić w nadchodzącej kadencji.

Proszę Państwa o głos w wybo-rach do PE

Bogusław Sonik

Lista Platformy Obywatelskiej, miejsce nr 3

Bogusław Sonik kandydat do Parlamentu Europejskiego

Bogusław Sonik, prawnik, żonaty, ojciec Jacka i Janeczki.

Silnie związany z Małopolską. Po-chodzi z rodziny o silnych tradycjach patriotycznych, ojciec był żołnie-rzem Batalionów Chłopskich. Uro-dził się, wychował i studiował w Kra-kowie. Zakładał Studencki Komitet Solidarności (1977), był wiceprze-wodniczącym Solidarności w Mało-polscy (1980-81). Internowany w sta-nie wojennym. Korespondent Radia Wolna Europa. W latach 90. kierował Instytutem Polskim w Paryżu. Pierw-szy przewodniczący Sejmiku Woje-wództwa Małopolskiego. Inicjator Małopolskich Dni Dziedzictwa Kul-

turowego, współtwórca pierwsze-go polskiego przedstawicielstwa w Brukseli. Dyrektor największe-go przedsięwzięcia kulturalnego w Polsce - Program Kraków 2000 – Europejska Stolica Kultury.

Od 2004 r. jest posłem do PE. Działalność na rzecz Mało-polski pozwoliła Sonikowi uzy-skać wiedze dotyczącą proble-mów Regionu oraz możliwości i szans jego rozwoju. W 2009 roku uznany za jednego z najlepszych polskich posłów do Parlamentu Europejskiego.

Odwiedź: www.boguslawsonik.pl

Bogusław Sonik przed Instytutem Technicznym PWSZ w Nowym Sączu

Bogusław Sonik przy współpracy z IPN zaprezentował w Parlamencie Europej-skim wystawę pt. „Wygnańcy”, przedsta-wiająca wojenną i powojenną tułaczkę Polaków; 8 kwietnia br. wystawa została zaprezentowana na Małym Rynku w Krakowie.

tekst sponsorowany

12Sądeczaninczerwiec 2009

Złotą Odznaką „Za zasługi dla Towa-rzystwa Kultury Polskiej Zie-

mi Lwowskiej” odznaczono prezesa nowosądeckiego oddziału Towarzy-stwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Bolesła-wa Biłowusa. Odznaczenie wręczo-no we Lwowie podczas uroczystości 20-lecia Towarzystwa Kultury Pol-skiej Ziemi Lwowskiej (TKPZL). Jest dowodem aktywności sądeckiego środowiska ludzi z kresowym rodo-wodem, symbolem wdzięczności za kultywowanie lwowskiej tożsa-mości, czego przykładem jest np. urządzona w Akademickim Liceum i Gimnazjum im. Króla Bolesława Chrobrego Izba Lwowska im. dr. Je-rzego Masiora.

Spotkanie we Lwowie zwieńczy-ła msza św. odprawiona w katedrze przez metropolitę Mieczysława Mok-rzyckiego, metropolitę lwowskie-go wystawa dorobku polskich arty-stów plastyków i złożenie wieńców pod pomnikami Adama Mickiewicza i Tarasa Szewczenki. Było też mani-festacją polskości Polaków z okręgu

lwowskiego i tych, których zakręty historii przywiodły w obecne grani-ce Rzeczpospolitej.

TKPZL (mające siedzibę w lwow-skim rynku pod numerem 17) pod przewodnictwem prezesa Emila Le-gowicza wyrosło na potężną i pręż-ną organizację. Ma 22 oddziały (od Rawy Ruskiej i Wielkich Mostów po Borysław i Stryj), zrzesza 13 310 członków. Prowadzi zespoły arty-styczne, chóry, grupy przedszkol-ne, sekcje kulturalno-oświatowe.

– Naszym marzeniem jest otwarcie Domu Polskiego we Lwowie, ośrodka integracyjnego Polaków po obu stro-nach dzisiejszej granicy – mówi Emil Legowicz.

(l); fot. arch.

Skąd wezmą wkład własny?

O pomoc w budowie Instytutu Kul-tury Fizycznej zaapelował do rzą-

du i samorządu wojewódzkiego prof. Zbigniew Ślipek, rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu na spotkaniu z przedstawiciela-mi Ministerstwa Edukacji Narodowej (15 maja br.).

Społeczność akademicka sądeckiej uczelni, która w zeszłym roku świętowa-ła jubileusz 10-lecia, ostrzyła sobie zęby na spotkanie z minister Barbarą Kudrycką. W ostatniej chwili pani minister odwoła-ła swój przyjazd do Sącza, zastępował ją Andrzej Kurkiewicz, dyrektor departa-mentu organizacji szkolnictwa wyższe-go MEN. Za stołem prezydialnym siedział także eurodeputowany Bogusław Sonik, a w pierwszym rzędzie wicemarszałek Małopolski, Leszek Zegzda, starosta Jan Golonka, poseł Andrzej Czerwiński i po-mniejsi notable sądeccy. Sonik i Zegzda kandydują do Parlamentu Europejskiego

z listy PO, ale to spotkanie nie miało cha-rakteru wiecu wyborczego.

Wobec zapełnionej do ostatniego miejsca studentami pięknej auli Instytutu Technicznego przy ul. Zamenhofa prof. Ślipek przedstawił uczelnię.

– Zajęliśmy 10 miejsce wśród 35 pań-stwowych wyższych szkół zawodowych w ostatnim rankingu miesięcznika edu-kacyjnego „Perspektywy”, co jest dobrą pozycją do walki o podium – mówił rek-tor, a studenci bili brawo.

– Misją naszej uczelni nie jest zmie-nianie losów świata, ale jesteśmy katali-zatorem rozwoju regionalnego – dodał prof. Ślipek i oklaski przeszły w owacje. Aktualnie sądecka PWSZ zapewnia wy-kształcenie I stopnia (studia licencjackie) w 5 instytutach (ekonomiczny, języ-ków obcych, pedagogiczny, techniczny i zdrowia) na 11 kierunkach, w 35 spe-cjalnościach; kadra liczy 308 osób (po-łowa na podstawowych etatach), a stu-dentów stacjonarnych i niestacjonarnych oraz słuchaczy studiów podyplomowych jest ponad 4 tys.

Przed uczelnią stoi olbrzymie wy-zwanie: budowa Instytutu Kultury Fizycz-nej. Miasto ofi arowało działkę na ten cel w dzielnicy Wólki (dawne obiekty klubu sportowego „Start”), Urząd Marszałkow-ski zapewnił 24 mln zł środków unijnych z Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego, dla dopełnienia „montażu fi nansowego” inwestycji potrzeba, baga-tela 8 mln zł (25 proc. kosztów inwestycji) na tzw. wkład własny.

– Jesteśmy prężną, ale małą uczel-nią, nie posiadamy majątku na sprzedaż i nie mam skąd wziąć tych pieniędzy – mó-wił prof. Ślipek. Dyrektor Kurkiewicz stwier-dził, że w podobnej sytuacji jest większość państwowych uczelni i tu potrzeba sy-stemowego rozwiązania, nad czym rząd usilnie pracuje. Na konferencji prasowej wicemarszałek Zegzda mówił, że samo-rząd wojewódzki nie pozostawi sądeckiej uczelni samej sobie, ale też na jakieś spe-cjalne preferencje nie może ona liczyć, gdyż zarząd województwa ma na głowie 4 PWSZ: w Nowym Sączu, Nowym Targu, Oświęcimiu i Tarnowie i wszędzie prowa-dzone są inwestycje.

– Kto szybko daje, ten dwa razy daje – przypominał starosta Golonka, które-go też dostał od żaków należą mu por-cję braw.

(s), fot. HSZ

Rektor sądeckiej PwsZ nie ma ambicji zmienienia losów świata

Wydarzenia

L w ó w u h o n o r o w a ł N o w y S ą c z

13Sądeczanin czerwiec 2009

Dziękuję serdecznie...Hospicjum coraz bliżej

Teren, na którym niebawem ruszą prace budowlane, poświęcił ka-

pelan środowiska niepełnosprawnych, ks. Stanisław Olesiak, w asyście księży: Andrzeja Jeża, Antoniego Koterli i Jó-zefa Wojnickiego. Ze strony Stowarzy-szenia stosowne dokumenty podpisała dr Zofi a Kubisz-Pajor.

Nie będę ukrywał pewnego wzru-szenia, jakiego doznałem podczas tej skromnej, ale podniosłej uroczystości. Oto zwieńczone zostały nasze wielo-miesięczne starania, teraz już pozostaje nam wystąpić o formalne pozwolenie na budowę i zabrać się ostro do roboty.

„Sądeczanin” od początku towarzy-szył naszej inicjatywie. Dlatego na tych łamach pragnie specjalnie podzięko-wać prezydentowi Ryszardowi Nowa-kowi za silne wsparcie, życzliwy patro-nat i konkretny wkład w realizację tego dzieła: nieodpłatne przekazanie działki pod budowę obiektu.

Dziękuję wszystkim ludziom dobrej woli, którzy przyczyniają się do urze-czywistnienia tak potrzebnej w mieście i regionie placówki. Dziękuję architek-tom, Mariuszowi Mikulskiemu i Witol-dowi Królowi za sporządzenie projektu hospicjum, Jerzemu Wituszyńskiemu za wykonanie prac geodezyjnych, dzię-kuję Maciejowi Kurpowi i Mieczysła-wowi Kaczwińskiemu – organizatorom akcji „Ziarnko Gorczycy” oraz Gabrieli Szczerkowskiej – komendantowi są-deckiego oddziału „Strzelca” za pomoc

w gromadzeniu środków fi nansowych na ten wspaniały cel.

Jestem pod wrażeniem szerokiego odzewu, jaki w ostatnich miesiącach to-warzyszy planom budowy hospicjum. Nie spodziewałem się aż tylu gestów poparcia i pomocy. Długa jest lista dar-czyńców, dzięki którym zgromadziliśmy na naszym koncie pokaźną już kwotę. Wspomagają nas inne stowarzyszenia, instytucje, fi rmy, zespoły regionalne, które na początku maju zorganizowały specjalny koncert – dochód zasilił nasze konto. Sowity plon przyniosła żonkilo-wa akcja „Pola nadziei”.

Na końcu dziękuję koleżankom i ko-legom z Towarzystwa Przyjaciół Cho-rych Sądeckie Hospicjum (a szczególnie dr Zofi i Kubisz-Pajorowej, Krystynie Sła-

by-Karkoszce, Halinie Habie, Domini-ce Kroczek), bez których nie byłoby tej inicjatywy.

Wszyscy jesteście naszym bez-cennym skarbem, dzięki któremu ho-spicjum w tym miejscu stanie szybko i za kilkanaście miesięcy otworzy swoje podwoje.

To wielka sprawa dla naszego mia-sta: ludzie chorzy i ich rodziny nie pozo-staną bez pomocy i opieki w jakże trud-nym, ostatnim okresie swojej ziemskiej wędrówki.

Dzięki Wam wszystkim nie będą sa-motni. Będą mogli ostatni okres życia przeżyć z godnością, bez strachu i bólu.

Roman Porębski, Prezes „Sądeckiego Hospicjum”; fot. (leś)

Nieprzypadkowo w dniu urodzin papieża Jana Pawła II, 18 maja przy ul. Nawojowskiej 155 w Nowym Sączu prezydent Ryszard Nowak uroczyście przekazał działkę pod budowę stacjonarne-go hospicjum. 89 lat temu przyszło na świat życie, które stało się Dobrem Polski i świata. Mam nadzieję, że również takim do-brem, w naszej sądeckiej skali, będzie placówka hospicyjna.

Podpisanie dokumentu o przekazaniu terenu pod budowę hospicjum

Tereny pod hospicjum poświecił ks. Stani-sław Olesiak

Wydarzenia

14Sądeczaninczerwiec 2009

orły z BiegonicsZEw – Polgraph sa – sGL Carbon Polska

S GL Carbon (dawniej Polgraph i SZEW) odegrała i odgrywa waż-

ną rolę w życiu regionu sądeckiego. Przez zakłady w Biegonicach, kiero-wane przez długie lata (1968-1997) przez wybitnego menedżera dr. Mi-rosława Lebiedziejewskiego, prze-winęło się wielu fachowców, którzy obejmowali później odpowiedzialne stanowiska w przemyśle i sektorze publicznym. Stąd wyszli m.in. b. se-

nator i rektor WSB-NLU dr Krzysztof Pawłowski, b. wojewoda Józef Jun-giewicz, b. prezes „Sądeckich Wodo-ciągów” Zbigniew Kowal. SZEW bu-dowały bloki mieszkalne, wspierały kulturę (do dziś utrzymują zespół re-gionalny „Dolina Dunajca”), wyposa-żały szpital. Są ważną częścią współ-czesnego oblicza Sądecczyzny.

Kapituła nagrody brała pod uwa-gę wskaźniki określające efektywność

firm, ich stabilność oraz zdolność do rozwoju. W przypadku przedsię-biorstw produkcyjnych liczyła się przede wszystkim rentowność kapi-tałów własnych, EBITDA (wynik ope-racyjny powiększony o amortyzację) i dynamika przychodów na jednego zatrudnionego. W ocenie dynamiki rozwoju uwzględniony został wzrost przychodów oraz intensywność in-westowania. Studiując wyniki finan-sowe SGL Carbon Polska najbardziej przemawia do wyobraźni dynamika przychodów i czystego zysku

Powstające w Nowym Sączu (i w Raciborzu) wyroby węglowo-grafitowe znajdują zastosowanie w przemyśle stalowym, aluminio-wym, chemicznym metalurgicznym i komputerowym a także w produk-cji półprzewodników i w technice kosmicznej (korzysta z nich NASA),

W czasach rozlewającego się kryzysu gospodarczego miła wia-domość dotarła z Warszawy. Spółka SGL Carbon Polska, posiada-jąca fabryki w Nowym Sączu i Raciborzu, została uznana przez kapitułę nagrody Orzeł „Rzeczpospolitej” (przyznawanej przy okazji ogłoszenia przez prestiżowy dziennik „Listy 500” najwięk-szych polskich przedsiębiorstw) za najlepszą i najefektywniej-szą � rmę 2008 roku spośród przedsiębiorstw produkcyjnych.

Gospodarka

Pierwszy z lewej A. Hotloś.

Gospodarka

15Sądeczanin czerwiec 2009

w transporcie oraz technice medycz-nej i laboratoryjnej.

SGL Group The Carbon Company jest czołowym na świecie producen-tem w tej branży, zatrudnia 6 tys. pra-cowników w 39 zakładach na trzech kontynentach (Europie, Ameryce Pół-nocnej i Azji). Siedziba centrali znaj-

duje się w Wiesbaden w Niemczech. Roczna sprzedaż wyrobów całego koncernu przekracza 1,6 mld euro. Firma jest międzynarodowa nie tyl-ko w sferze zarządzania (personel kie-rowniczy tworzą fachowcy z Niemiec, USA ,Włoch, Francji, Hiszpanii, Kana-dy i Polski), ale i pod względem obec-

ności na światowym rynku, albowiem jej sieć sprzedaży i dystrybucji obej-muje 100 krajów.

Dziś przedsiębiorstwo należy do wiodących producentów wyro-bów z węgla i grafitu. Są to przede wszystkim węglowe, półgrafitowe i grafitowe bloki katodowe do pro-

Początki fi rmy sięgają roku 1960, kiedy to powstały Sądeckie Zakłady Elektro-Węglowe. Pierwszymi dyrek-torami byli Eryk Mokrosz (1960-1963) i Franciszek Piotrowski (1963-1968). Produkcję rozpoczęto w 1965 roku. Najpierw były to masy i elektrody węglowe, potem elektro-dy grafi towe i wyroby drobne.

Tamten romantyczny okres pa-miętają pracownicy o najdłuższym staż: mistrz utrzymania ruchu Jerzy Jawor (blisko 45 lat pracy), kierow-nik obróbki termicznej Zygmunt Kosakowski (blisko 44 lata) i specja-lista ds. kadrowo-administracyjnych Józef Jasiński (ponad 42 lata).

Zmiany, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 roku, doprowadziły do prze-kształcenia dotychczasowego przed-siębiorstwa państwowego w spółkę

akcyjną skarbu państwa, co nastąpiło 11 marca 1991 r. Spółka została wpisa-na do rejestru handlowego pod nazwą Polgraph SA.

Kolejny rozdział w dziejach fi rmy otworzyła sprzedaż akcji Bankowi Han-dlowemu w Warszawie, który stał się właścicielem 88,9% akcji spółki. Pozo-stałe akcje nabyli pracownicy. 1 wrześ-nia 1995 roku właścicielem Polgraphu stał się światowy lider na rynku mate-riałów z węgla i grafi tu, koncern SGL Carbon AG, który odkupił od Banku Handlowego SA większościowy pakiet akcji spółki. Z tym dniem rozpoczął się proces integracji spółki ze strukturami SGL Carbon Group.

W tym czasie SGL Carbon AG pod-pisał umowy ze związkami zawodo-wymi, określające m.in. zasady polity-ki kadrowej i gospodarczej. Koncern

reprezentował główny szef Robert Koehler, zaś związkowców Antoni Kościółek z „Solidarności” i Reno-ald Sokołowski z OPZZ. Umowa zapewniła stabilizację zatrudnienia, choć nie obeszło się bez pewnych redukcji kadrowych.

1 lipca 1996 roku spółka przyjęła nazwę SGL Carbon SA w Nowym Są-czu, analogicznie do stosowanego w koncernie nazewnictwa. Bezpo-średnim szefem zakładu w Nowym Sączu został wtedy Franz Berger.

Z biegiem lat fi rma przeszła kura-cję odchudzająca. Urząd Miasta od-kupił 60 arów, prywatna fi rma - przy-chodnię zakładową, sprzedano też inne budynki. Trudnym dla sądeczan momentem była fuzja z bliźniaczym zakładem w Raciborzu, gdzie formal-nie przeniesiono siedzibę spółki.

Gospodarka

Kominy już nie trują

1�Sądeczaninczerwiec 2009

dukcji aluminium, węglowe, półgrafi-towe i grafitowe wykładziny do wiel-kich pieców i pieców elektrycznych a także elektrody węglowe używane do produkcji fosforu i krzemu.

Kolejna grupa wyrobów to gra-fi ty specjalne, w których największy udział stanowi tworzywo do produk-cji baterii litowo jonowych wykorzy-stywanych m. in. w telefonach komór-kowych i laptopach. Grafi towe ślizgi wytwarzane w SGL Carbon Polska ku-pują producenci napędów lokomo-tyw i tramwajów.

Około 90 proc. wyrobów trafi a na eksport. Wyroby spółki kupują naj-więksi producenci stali i aluminium z Brazylii, Argentyny, Kanady, Egiptu po Norwegię, Japonię Tajwan i Au-stralię. W kraju głównymi odbiorcami są Huta Arcelor-Mittal Warszawa Huta Zawiercie, Huta Częstochowa oraz Huta Stalowa-Wola.

Firma zatrudnia ok. tysiąca pracow-ników. Połowa z nich pracuje w zakła-dzie w Nowym Sączu, druga połowa w podobnym zakładzie w Raciborzu.

Firma w ostatnich 3 latach na in-westycje (nowoczesne maszyny, tech-nologie, ochronę środowiska) prze-znaczyła 50 mln euro. Zainstalowała urządzenia technologiczne stwarza-jące możliwość produkcji wyrobów na najwyższym światowym poziomie, wdrożyła nową fi lozofi ę zarządzania, a także kontrolling i komputeryzację przedsiębiorstwa, obniżyła radykalnie koszty produkcji, dostosowała system fi nansowy i księgowy do standardów europejskich.

Dzięki modernizacji i szybkiemu opanowaniu skomplikowanych pro-cesów produkcyjnych (wytwarzanie niektórych produktów wymaga wie-lotygodniowej obróbki w najwyż-szych temperaturach) sądeckie i raci-borskie bloki katodowe, a zwłaszcza wyłożenia wielkich pieców uzyskały najwyższą markę.

Konkurencja w tej branży na świa-towym rynku jest ostra, więc by do-trzeć do ograniczonego kręgu od-biorców i znaleźć się na stałej liście

SGL Carbon Polska (2008)

Przychody ze sprzedaży: ................................................................1 mld 33 mln zł; zmiana przychodów ze sprzedaży: ...................................................... 45,5 proc.; zysk brutto: ................................................................................................... 136,7 mln zł; zysk netto: .................................................................................................... 110,5 mln. zł; aktywa .................................................................................................................844 mln zł; kapitał własny: ...............................................................................................291 mln zł; ROA (stopa zwrotu z aktywów – relacja wyniku fi nansowego netto do aktywów jednostki na koniec roku obrotowego): ...........................................13,10 proc.

•••••••

Pierwszą decyzję lokalizacyjną o umiejscowieniu zakładu w Biegoni-cach podjęła Wojewódzka Komisja Pla-nowania Gospodarczego w Krakowie w 1952 r. w ramach uprzemysłowienia doliny Dunajca; przemawiały za tym następujące czynniki: bliskie źródła za-

opatrzenia w energię elektryczną (Roż-nów, Czchów), dobre zaopatrzenie w wodę, duże nadwyżki siły roboczej w pow. nowosądeckim, odpowiednie warunki geologiczne, dobrze rozwi-nięta sieć szkolnictwa (wykształcone kadry). Wkrótce jednak decyzję anulo-

wano, budowę przeniesiono w rejon Dąbrowy Tarnowskiej, gdzie inwe-stycję skreślono z planu. Do pomy-słu budowy zakładu w Biegonicach (z docelowym zatrudnieniem 2 tys. pracowników) powrócono pod ko-niec lat 50.

Gospodarka

1�Sądeczanin czerwiec 2009

dostawców trzeba oferować produk-ty ponadstandardowej jakości.

Dziś SGL Carbon Polska jest jed-nym z fi larów koncernu SGL Group. Ma ugruntowaną pozycję rynko-wą wśród najlepszych producentów z Japonii, USA i Europy. Odzwiercied-leniem ogromnego postępu, który dokonał się w ostatnich latach oraz doskonałych wskaźników ekonomicz-no-fi nansowych są liczne nagrody i wyróżnienia. Jest to efekt wysiłku ca-łej załogi, która bardzo szybko przy-stosowała się do nowych warunków ekonomicznych oraz nowoczesnych systemów zarządzania, dzięki czemu możliwe było stworzenie mechani-zmów ciągłego doskonalenia pro-dukcji, procesów i obniżki kosztów wytwarzania.

W swym obszarze działania fi rma jest znakomicie zintegrowana z ryn-kiem Unii Europejskiej i ma ugrunto-waną pozycję na rynku światowym.

Jerzy Leśniak; Fot. Jerzy Leśniak, Piotr Nowak (“Rzeczpospolita”), arch.

Kryzys – zagrożenie i szansaPrezes fi rmy, Andrzej Hotloś:

Naszym atutem jest jakość. Nie wystarczy tylko spełnienie wy-magań technicznych. Wykładzina pieca musi rzeczywiście służyć bez-awaryjnie 15 lat, a elektrody dla przemysłu aluminiowego 5–8 lat. Utrzymanie tego standardu to naj-lepsza gwarancja utrzymania klien-tów. Jesteśmy optymistami. Mimo odczuwanego na świecie kryzysu ekonomicznego nie many wątpli-wości, że spowolniona ostatnio ko-niunktura na elektrody węglowe, katody, i wykładziny piecowe dla hut stali i aluminium wróci. Ważne jest abyśmy do ożywienia gospodar-czego byli dobrze przygotowani.

Miniony 2008 rok był dla są-deckich i raciborskich zakładów spółki najlepszy w historii. Rekor-dowe przychody, przekraczające miliard złotych trudno będzie obec-nie zwiększać w podobnie imponu-jącym tempie. Nie da się zapewne utrzymać inwestycji i rozwoju fi rmy na dotychczasowym poziomie, któ-

ry poczynając od 2004 roku przyniósł wzrost zatrudnienia w krajowych za-kładach SGL Group Polsce do tysiąca osób.

Musimy nieco skorygować liczbę zatrudnionych, dostosowując ją do po-ziomu zamówień, chroniąc przy tym najlepszych fachowców. Kryzys bę-dzie już wkrótce sprawdzianem dla najgroźniejszych konkurentów z Japo-nii czy Ameryki. Może się więc okazać szansą dla ambitnych polskich zakła-dów SGL Carbon. Dlatego już dziś war-to myśleć o dalszej ekspansji.

***Andrzej Hotloś, lat 46, absolwent

Akademii Ekonomicznej w Krakowie (ekonomika i organizacja handlu za-granicznego) z 1987 r. Tuż po studiach podjął pracę w ówczesnych Sądeckich Zakładach Elektro-Węglowych, które – po przekształceniach – nazywają się dziś SGL Carbon Polska S.A. Przeszedł wiele ważnych stanowisk w tej fi rmie (od działu planowania po służby fi nan-sowe), od 2004 r. jest jej prezesem. Do-kształcał się także w London Business School i instytucie IMD w Szwajcarii (High Performance Leadership).

Gospodarka

18Sądeczaninczerwiec 2009

słowacy w handlowym raju

Dzięki inwazji klientów ze słowacji w sądeckich sklepach nie widać kryzysu gospodarczego

W krótce w naszych sklepach za-roiło się od przybyszów. Całe

rodziny uważnie lustrowały półki, z za-pałem przeliczając ceny na niebieskich eurokalkulatorach. To rząd słowacki wyposażył w taki przyrząd każde z mi-liona gospodarstw domowych. Roz-dawano je bezpłatnie w ramach akcji oswajania obywateli z nową walutą. Bowiem od 1 stycznia 2009 r. nasi są-siedzi zza miedzy zamiast koron zaczęli używać euro. Oto w 16. rocznicę odzy-skania niepodległości Słowacja została 16. członkiem eurolandu. Weszła do tej strefy jako drugie – po Słowenii - pań-stwo postkomunistyczne oraz pierw-sze z Grupy Wyszehradzkiej.

Nagle Słowacy otrzymali do dyspo-zycji twardą walutę. A ponieważ akurat u nas pojawiło się spowolnienie go-

spodarcze i złotówka mocno straciła na wartości wobec euro, ceny w na-szym kraju zrobiły się atrakcyjne dla obywateli ościennego państwa. Na-stąpił gwałtowny zwrot w wymianie handlowej pomiędzy naszymi krajami. Jak nożem uciął Polacy przestali jeź-dzić po zakupy na Słowację, a na nasze sklepy rozpoczął się najazd Słowaków, którzy szybko zorientowali się, gdzie jest taniej i poczuli się jak paniska.

Rekompensata ubytków

Gdyby sklepy w Nowym Sączu opierały się na zakupach czynionych wyłącznie przez polskich klientów, to pewnie by odczuły istotny spadek obrotów spowodowany spowolnie-niem gospodarczym w naszym kra-

ju i zmniejszeniem się ilości gotówki w kieszeniach rodaków. Potencjalne spadki w poważnym stopniu zrekom-pensowane zostały jednak za sprawą pieniędzy Słowaków.

Przed sądeckim Realem oraz po-bliskim centrum handlowym Merkury zwłaszcza w piątki i soboty parkują licz-ne słowackie auta, a niekiedy widuje się nawet autokary, które przywożą pa-sażerów wcale nie w celach turystycz-nych, lecz wyraźnie handlowych.

– Ci z autokarów – mówi Rafał Ko-gut, zastępca kierownika Centrum Bu-dowlanego Merkury Market – najpierw oglądają, przeliczają ceny na kalkula-torach, notują, a potem przyjeżdżają na zakupy już prywatnymi samochoda-mi. Słowacy może nie pokrywają w ca-łości ubytków, wynikających ze zmniej-szającej się siły nabywczej Polaków, ale na pewno uzupełniają je w znacz-nym stopniu. Zdarzają się też więksi kontrahenci, jak np. deweloper, który buduje trzy bloki w okolicach Barde-jova i zaopatruje się u nas w materia-ły budowlane i elementy wyposażenia mieszkań.

Podobnie jest w Centrum Mate-riałów Budowlanych Ramex, o czym opowiada jego pracownik Seba-stian Wiśniewski: – Ramex ma fi lię w Preszovie na Słowacji i Słowacy ku-pujący w Nowym Sączu opowiadają, że w Polsce ceny są średnio o 50 pro-cent niższe niż u nich. A na niektó-rych materiałach przebitka wynosi na-wet 100 procent! Styropian to kupują w dziesiątkach kubików, a opłaca im się przyjeżdżać nawet po 40-50 cegieł. Co do kryzysu w Polsce, to owszem, mówi się o nim, ale po zakupach de-talicznych budowlanki dokonywanych przez Polaków tego nie widać. Na pew-no jednak zmalała sprzedaż hurtowa, bo inwestorzy w obawie przed kryzy-sem przyhamowali z budowami. Są jednak i tacy Polacy, którzy nadal ku-

Forpoczty zmian pojawiły się w połowie stycznia. Nagle przy ludziach idących chodnikami w Nowym Sączu masowo zaczęły zatrzymywać się auta z obcymi rejestracjami. Przez opuszczone szyby z ich wnętrz dobiegały pytania. To Słowacy łamaną pol-szczyzną dopytywali się o drogę do Reala.

Gospodarka

1�Sądeczanin czerwiec 2009

słowacy w handlowym raju

pują dużo. To nasi biznesmeni, którzy zwietrzyli interes i wożą towar na Sło-wację, sprzedając tam po cenach nie-co niższych niż tamtejsze sklepowe. Dawniej taki handel obwoźny byłby uznany za spekulację, ale dzisiaj zara-bianie na różnicy cen nie jest zabronio-ne i nazywane jest po prostu zwykłą przedsiębiorczością.

– U nas szczyt – opowiada Zuzanna Maceluch, kierowniczka salonu meb-lowego Abra w Galerii Merkury – był w lutym, ale wszystko zależy od kur-su euro. Jeśli osiąga 4,50 zł, to Słowa-cy kupują więcej, a jeśli spada do 4,30, to mniej. Na pewno w jakimś stopniu podratowali obroty w naszym sklepie, ale nie do końca.

Cennik po słowacku

W Galerii Merkury znajduje się kantor walutowy, w którym zasiada Karolina Ce-

cur. Mówi, że od początku roku wymiana euro na złotówki zwiększyła się u niej na-wet trzykrotnie. Wzrost jest zasługą Sło-waków, którzy w weekendy robią zakupy na potęgę. Właśnie z myślą o nich na po-czątku kwietnia kantor otworzono także w pobliskiej Hali Gorzkowskiej. Jego ob-roty stale rosną: o ile na początku po so-bocie odstawiano do banku tysiąc euro, to wkrótce i po kilkanaście tysięcy.

Słowacy skwapli-wie kupują artyku-ły spożywcze, chemię gospodarczą, materia-ły budowlane, elemen-ty wyposażenia miesz-kań, sprzęt AGD i RTV, ale do ubrań garną się mniej. O ile jeszcze, jak twierdzi ekspedientka Magdalena Krok, wpa-dają całymi rodzinami do salonu obuwniczego Prima Strada w Pasażu Gorzków i każde z nich wychodzi w no-wych butach, to już w pobliskiej hurtow-ni ciuchów Janan przy ul. Wiśniowieckie-go zostawiają tylko drobne, jakie zostaną im po zakupach po sąsiedzku – w hur-towni mięsnej Drobeksan.

Bo tam rozwijają się na większą ska-lę. Na ścianie wisi już nawet drobiazgowy cennik ze słowackimi nazwami wszyst-kich produktów. Grzegorz Wojsław, jeden z kierowników w Drobeksanie, objaś-nia: – Zaczynają kupować, gdy kurs euro osiąga powyżej 4 zł. Pojawiają się zarów-no klienci detaliczni, jak i hurtowi. Ci dru-dzy pewnie robią zakupy do restauracji, sklepów, może na wesela, ale nie wnika-my w to. Rekordziści potrafi ą jednorazo-wo wywieźć nawet pół tony. W pewnym stopniu zastępują polskich klientów, któ-rzy teraz kupują nieco mniej.

Kupują nawet skody

A jak już wszystko załadują, to nie za-pominają zatankować. Jest to obowiąz-kowy punkt programu każdej wyprawy Słowaka do Polski. Maksymilian Węglarz ze stacji Bliska przy al. Piłsudskiego po-

daje, że na każdym li-trze paliwa nabrane-go w Polsce Słowak zyskuje około złotów-ki. I ciągnie, że tan-kują zawsze nie tylko do pełna, ale także na zapas – do kani-strów, a nawet beczek. Co tydzień podjeżdża np. jeden, który w 200-litrowych beczkach jednorazowo zabiera tysiąc litrów, aż pojazd ugina się na oponach z obciążenia.

Bywają dni, że na 10 klientów aż

9 to Słowacy. Ustawiają się w takie ko-lejki, że polscy kierowcy wnerwiają się, iż muszą czekać. Pracownicy stacji opo-wiadają, że już na Bliską Słowacy pod-jeżdżają niepospolicie obładowani. Niektórzy zawartość i 4 wózków z hi-permarketu potrafi ą upchnąć do oso-bowego. W ich samochodach widuje się nawet worki z ziemią do kwiatów!

Dochodzi już nawet do takiego paradoksu, że Słowacy przyjeżdżają do Polski nawet po skody! To, że naby-

wanie przez nich w Nowym Sączu sa-mochodów tej czeskiej marki nie należy do rzadkości, potwierdza Rafał Aksamit z salonu Autoremo. Powiada, że różni-ca w cenie na korzyść Polski wynosi ok. 20 procent. A trzeba wiedzieć, że prze-ciętne wynagrodzenie na Słowacji wy-nosi ok. 550 euro, czyli niewiele ponad 2000 zł, a zatem jest niższe niż w Polsce. A auta droższe…

Aby ktoś zyskał, ktoś inny musi stra-cić. Po wprowadzeniu euro na Słowa-cji nastąpił krach słowackiego handlu żyjącego dotąd z Polaków. Ponadto Słowacy, zaopatrujący się w towary w Polsce, przestali wydawać pieniądze u siebie w kraju. Nastąpiła więc emigra-cja popytu ze Słowacji do Polski. W lu-tym bezrobocie wzrosło tam do pozio-mu niespotykanego od lat – blisko 10 procent…

Ale to już nie nasze zmartwienie, choć temat na zupełnie inną opowieść.

Ireneusz Pawlik; Fot. (IrP)

Słowacy kupujący w Nowym Sączu opowiadają, że w Polsce ceny są średnio o 50 procent niższe niż u nich. A na niektó-rych materiałach przebitka wy-nosi nawet 100 procent!

Maksymilian Węglarz ze stacji Bliska przy al. Piłsudskiego po-daje, że na każdym litrze paliwa nabranego w Polsce Słowak zy-skuje około złotówki.

Ze Starej Lubowli do Nowego Sącza jest 68 km; fot. HSZ

20Sądeczaninczerwiec 2009

Dacze samobieżneLudzie z głową

P o ukończeniu towaroznaw-stwa na Akademii Ekonomicz-

nej w Krakowie nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie. Bowiem jeszcze podczas studiów zajął się biznesem. Najpierw było to krawie-ctwo. Szył odzież, którą sprzedawa-no potem w markowych sklepach krakowskich na samym Rynku i przy prestiżowej ul. Floriańskiej. Potem wyspecjalizował się w kaletnictwie, dostarczając handlowcom kurt-ki skórzane. Kiedy w końcu dotarła do niego znana prawda, w myśl któ-rej deko handlu jest bardziej opła-calne od kilograma produkcji, sam został sklepikarzem odzieżowym.

Zaprzęg pod Łukiem Triumfalnym

Ale ostatecznie przeważyła pa-sja karawaningowa i postanowił sprawdzić, czy utrzyma się z tego, co lubi. Bo sam ukochał podróżowa-nie po świecie z własnym dachem nad głową wleczonym na kółkach. Pierwszą przyczepę kempingo-wą nabył w 1999 r. Nie był to po-pularny polski wyrób z Niewiado-wa, który pamiętamy bardziej jako ruchome fast foody z pieczonymi kurczakami lub zapiekankami, lecz używany belgijski. Musiała to być spora rzadkość, bo gdy zapomniał już jego nazwy i po latach próbo-wał odszukać producenta w inter-necie, żadną miarą nie udało mu się odnaleźć.

Pierwsza wyprawa, podczas któ-rej nie musiał troszczyć się o noc-leg, wiodła do samego Paryża. Siłę

pociągową stanowił fiat multipla z deskami surfingowymi na dachu. Kiedy tym zaprzęgiem wjechał na 8-pasmowe rondo pod Łukiem Trium-falnym, to musiał je okrążyć ze czte-ry razy zanim udało mu się zjechać w pożądanym kierunku. Biwakowa-li w Lasku Bulońskim. Potem było wiele wyjazdów, a najmniej banal-nym był wypad na Zimowe Igrzy-ska Olimpijskie w Turynie w 2006 r., gdzie Dunikowscy rodzinnie kibi-cowali Małyszowi. Ewa, żona Wło-dzimierza, napisała nawet reportaż o tej wyprawie do pisma „Carava-ning Ekspert”. Justynie Kowalczyk na olimpiadzie kibicować raczej już nie będą, bo w przyszłym roku odbędzie się ona za Atlantykiem – w Vancouver w Kanadzie.

Gdy byli na igrzyskach w Tury-nie nocami temperatura spadała do minus 20 stopni. Nie wszystkie, ale wiele kamperów przystosowa-nych jest do zimowania. Dunikow-ski nieraz z synem jechali wieczo-rem pod Jaworzynę, nocowali na parkingu, a rano pierwsi meldo-wali się pod kolejką linową. I kiedy oni szusowali już w dół, pod wy-ciąg dopiero napływali narciarze, którzy musieli dojeżdżać i tłoczyć w kolejkach.

Kampery z garażami

Wypożyczalnię założył w 2002 r. Zaczynał od jednego kampera – mar-ki Adriatic 570. Bo z pojazdami tego typu jest tak, że producenci biorą z koncernów samochodowych pół-produkty, czyli podwozia z szoferka-

mi i na tym fundamencie dobudo-wują pomieszczenia kempingowe.

Obecnie Dunikowski dysponuje flotyllą 7 samobieżnych kamperów plus trzema przyczepami kempin-gowymi. Wynajęcie kampera kosz-tuje 350-400 zł za dobę plus VAT, przyczepy – 100-140 zł plus VAT. Właściciel zapewnia, że zwłaszcza poza sezonem da się utargować przystępną cenę.

To drogi interes. Ceny kamperów zaczynają się od 30 tys. euro wzwyż, dochodzi do tego akcyza od luksusu w wysokości 19,6%. W sumie nowy wóz kosztuje ponad 200 tys. zł. Po-ważne wydatki na „ruchomości” spra-wiają, że na razie nie stać go na nie-ruchomość. A przydałby się garaż o wielkości niewielkiego hangaru. Tymczasem cały sprzęt parkuje pod chmurką.

W domkach na kółkach jest łazienka, telewizor, a nawet garaż na quada

Kampery już nie są takie niewy-myślne jak kiedyś. Teraz produkuje się wypasione. Łazienki, wysuwane ze ścianek telewizory z DVD, ante-ny satelitarne, które działają nawet podczas jazdy. Każdy wyposażony w bagażnik na rowery, a są i takie, które w przepastnych wnętrzach kryją garaże na skutery, motocykle crossowe czy quady.

Właściciel zapewnia, że nie zda-rzają się przypadki demolowania, bo klientelę ma na poziomie, prze-ważnie z wielkich miast: Warszawy,

Włodzimierz Dunikowski twierdzi, że jego sądecka Wypożyczalnia Przyczep i Samo-chodów Kempingowym była pierwszym przedsięwzięciem tego rodzaju w Polsce. Zanim Dunikowski założył w Nowym Sączu wypożyczalnię pojazdów kempingowych próbował szczęścia w paru innych branżach.

Gospodarka

21Sądeczanin czerwiec 2009

Dacze samobieżne

Łodzi, ze Śląska. Oczywiście, bywają naprawy, bo żaden sprzęt na świecie nie jest bezawaryjny. Niedawno ktoś przed wyruszeniem w drogę zapo-mniał zamknąć szyberdach i okien-ko odleciało w siną dal.

Kampery Dunikowskiego wy-pożyczają telewizje: TVN, gdy kręci w pobliżu plenery do jakiegoś se-rialu, a TVP gdy obsługuje Puchar Świata w skokach narciarskich w Za-kopanem. I w przerwach w trans-misji zachodzą się ogrzać Włodzi-mierz Szaranowicz z Robertem Korzeniowskim.

Można się zdziwić

Oprócz wynajmowania Duni-kowski zapewnia serwis oraz pro-wadzi sprzedaż części i akcesoriów do karawaningu. Usterki naprawiają

u niego i zaopatrują się inni właści-ciele kamperów i stąd ma rozeznanie na rynku. Zdziwicie się, ale w samym Nowym Sączu kamperów jest ze sto. Starszych i nowych, zgrzebnych i luk-susowych, na różnych podwoziach. Na co dzień ich nie widać, bo sto-ją gdzieś w garażach, skryte przed oczami postronnych gapiów, a wy-ruszają na dalekie wyprawy o świcie. Na razie nie ma jednak w Nowym Sączu klubu karawaningowego.

Dunikowski mówi, że tak samo moglibyśmy się zdziwić, gdyby w ce-gielni zapytać, ile osób kupuje tam mączkę ceglaną. Bo co roku dwie tony trzeba dokupić do wysypania kortów tenisowych. On tak właśnie czyni, bo taką nawierzchnię mają korty, jakie własnym sumptem i nie-mal wyłącznie własnymi rękami wy-budował w 1995 r. przy domu ojca

w Brzezinach. Na warstwę żwiru na-łożył podkład z muliku, a na to nasy-pał mączki ceglanej ze zmieloną gli-ną. Glina jest niezbędna, żeby wiązała mączkę, bo inaczej wiatr by wszyst-ko wywiał. Ale i tak wydmuchuje i trzeba uzupełniać ubytki.

Ale już przy własnym domu w Falkowej wyrychtował korty po-kryte sztuczną trawą. Przeważnie leżą one odłogiem, bo – jak powia-da – jak ma się coś za darmo przy własnym domu, to się przeważnie z tego nie korzysta. Dlatego częś-ciej grają na tych kortach dzieciaki z pobliskiej szkoły, które przychodzą tam w ramach wf-u. A on sam razem ze szwagrem i kolegą grywa pod fir-mą Duni.pl właściwie tylko w sąde-ckiej amatorskiej lidze tenisowej.

Ireneusz Pawlik

Włodzimierz Dunikowski i jeden z wynajmowanych przez niego kamperów; fot. (IrP)

Gospodarka

22Sądeczaninczerwiec 2009

lat królewskiej wsi

W organizację cyklu uroczysto-ści zaangażowali się solidar-

nie: 80-letnia Ochotnicza Straż Pożar-na z prezesem Czesławem Hajdugą i naczelnikiem Marianem Michali-kiem, Koło Gospodyń Wiejskich – pod-opieczne Marii Karolskiej, Parafi alny Klub Sportowy „Jaworz” na czele z pre-zesem Wincentym Kmakiem, stowa-rzyszenie „Turystyczna wieś retro”, obie szkoły, zespoły regionalne i chór, or-kiestra dęta pod batutą Stanisława Króla i Łukasza Koguta, radni ptasz-kowscy w gminie Grybów – Lucjan Janus i Henryk Siedlarz, zastępca

wójta Andrzej Poręba (ptaszkowia-nin). No i rada sołecka z najsłynniej-szym sołtysem w regionie: Marianem Kruczkiem.

Znamiennym zbiegiem okolicz-ności jubileusz 30-lecia święceń ka-płańskich obchodził 24 maja ks. Józef Kmak, miejscowy proboszcz, główny inicjator większości ciekawych przed-sięwzięć, imprez i akcji, które budują od lat pozytywny wizerunek Ptaszko-wej. Znakomity duszpasterz, niestru-dzony organizator i pomysłodawca, zapalony narciarz, osoba integrująca środowisko wsi.

– My, ptaszkowianie, nie dzielimy spraw i zaangażowania ludzi na para-fi alne, sołeckie, środowiskowe. Tu wszyst-ko, co robimy, robimy wspólnie. Razem pracujemy, razem modlimy się, razem bawimy. – tłumaczy proboszcz.

Rokrocznie odbywa się w Ptaszko-wej zimowa spartakiada, zjazdy na ro-werach górskich. Parafi alny Klub Spor-towy „Jaworz” organizuje też piłkarskie rozgrywki ministranckie w dekanacie grybowskim. W „Jesieni strzeleckiej” bierze udział nawet 300 osób.

– Jestem przekonany, że także w ten sposób, przez sport można prowadzić

Ptaszkowa, kolejarska miejscowość słynąca z anegdot o swoim sołtysie, obchodzi szacowny jubile-usz 650-lecia powstania wsi. Ptaszkowanie przygotowali na przełomie mają i czerwca bogaty pro-gram obchodów jubileuszowych, zaprosili nawet prezydenta RP (3 czerwca). Postarali się też o wy-bicie okolicznościowej monety: 1 grosza ptaszkowskiego.

Panorama wsi. Powyżej Jubileuszowa monografi a.

Jubileusz

Jubileusz

23Sądeczanin czerwiec 2009

lat królewskiej wsi

ludzi do Boga. Chodzi o to, aby wiara wchodziła w życie, a życie było inspiro-wane wiarą – zauważa ks. J. Kmak.

Z Ptaszkowej wywodzi się wielu księży i sióstr zakonnych, klimat tutej-szy widać sprzyjał i sprzyja powoła-niom. Wystarczy wymienić znanego jezuitę o. Kazimierza Ptaszkowskie-go, prałata Stanisława Górskiego, ks. dra Andrzeja Michalika – b. prorek-tora Wyższego Seminarium Duchow-nego w Tarnowie, czy Jana Siedla-rza, proboszcza parafi i św. Kazimierza w Nowym Sączu. Na misjach przeby-wają m.in. księża Antoni Ptaszkowski (Francja) i Kazimierz Stelmach (Wło-chy) oraz sporo zakonnic jak np. Ur-szula (Jolanta) Kruczek, Nazaretanka w amerykańskiej Filadelfi i czy Teresa (Faustyna) Radzik na Ukrainie.

Na jubileusz Ptaszkowa wypięk-niała. Nowy most prowadzi na Fugie-rówkę, a betonowa droga na Odlas. Cieszy oko zmodernizowana remiza i nowoczesna, wybudowana w 2005 r. sala sportowa., z której korzysta nie tylko młodzież, ale i dorośli. Dro-ga powiatowa zyskała oświetlenie, jak na Alejach Batorego w Nowym Sączu. Wodociąg z prawdziwego zdarzenia zasila w wodę przysiółki: Podgóra, Li-pie, Zadziele. Cały obszar Ptaszkowej jest już pokryty siecią wodociągów na-leżących do różnych operatorów.

Nowością w życiu kulturalnym jest zawiązany przy szkole nr 1 zespół „Ptaszkowioki”, w którym śpiewa i tań-czy 52 uczniów, pod opieką Zuzan-ny Kościółek i Beaty Wajdzik. Akurat

trafi amy na próbę: Ptaszkowioki idom, Ptaszkowioki stojom, bo się Ptaszkowio-ki nikogo nie bojom....

Lud dumny i zaradny...

W 1994 r. w piśmie „Ziemia Gry-bowska” ukazał się artykuł Wiesława Czartoryskiego i Wiesława Łasia pt. „Lud dumny, pracowity i zaradny”. Ten tytuł nie stracił na aktualności do dziś.

Estetyczny wygląd zyskały otocze-nia obu szkół i ośrodka zdrowia (w bu-dynku po b. restauracji „Jaworzynka”), w którym od lat leczy pacjentów mał-żeństwo doktorów Regina i Andrzej Matuszewscy. Nadal, jak od 1876 r., w krajobraz wsi wpisana jest linia ko-lejowa, już bez lokomotyw parowych czy spalinowych, które zostały zastą-pione przez elektrowozy.

Na fi niszu jest budowa nowego kościoła (na terenie b. bazy kółka rol-niczego) według projektu nowosąde-ckiego architekta Marka Jasiewicza, o powierzchni użytkowej 1100 m˛, wrażenie robi wysoka na 47 m wieża.

Jan Ptaszkowski, człowiek wielu talentów, słynący m.in. ze znakomi-tych wypieków domowego chleba, stoi na czele unikalnej organizacji: Ce-chu Światła, czyli producentów świec.

– Technologia wytwarzania świec jest tyleż prosta, co stara. Na kole wie-sza się jednocześnie 42 knoty, które ob-lewa się woskiem pszczelim ok. 170 razy. Świece wychodzą długie nawet na metr. Starsze babcie jak idą w procesji, to się na takiej podpierają – żartuje Jan Ptasz-

kowski i dziwi się, że że łatwiej kupić świecę w sklepie. – Po co? Mamy trady-cję, to się jej trzymamy

Na terenie lasów spółki leśnej ptasz-kowianie zbudowali pomnik hrabiemu Hilaremu Podoskiemu, b. właścicie-lowi wsi, powstańcowi styczniowemu, zasłużonemu dla rozwoju tej miejsco-wości, w dowód wdzięczności m.in. za odsprzedanie lasu ptaszkowianiom. Rodzina Podoskich przez dziesięciole-cia zapisała się niezwykle pozytywnie w dziejach wsi.

Arcydzieło Wita Stwosza

Magnesem pozostaje drewnia-na świątynia pw. Wszystkich Świętych z 1555 r., prawdziwa perła architek-toniczna. Przez wieki – obok stojącej w ołtarzu wspaniałej Madonny ze Sło-

Poczet sołtysów ptaszkowskich

- ..... Stanisław Janusz- ..... Władysław Michalik- .... Jan Michalik- .... Władysław Górski- .... Władysław Kiełbasa- ..... Jan Janus ................ Maria Wysowska- .... Mieczysław Kasprzyk- ... Henryk Siedlarz – ........... Marian Kruczek

Jubileusz

Jubilatka wypiękniała Nowy kościół

24Sądeczaninczerwiec 2009

necznikiem (z ok. 1420 r.) – ozdobą kościoła była płaskorzeźba przedsta-wiająca modlącego się w Ogrojcu Chrystusa, któremu towarzyszą dwaj

śpiący apostołowie - Piotr i Jan. Do nie-dawna sądzono, że dzieło powstało w kręgu warsztatowym Wita Stwosza. Nosiło ono bowiem wyraźne cechy twórczości tego rzeźbiarza. Ów pogląd zmienił się w trakcie prac konserwator-skich, podjętych w 2002-2003 r. przez Magdalenę i Stanisława Stawowia-ków. Już pierwsze odkrywki pozwoli-ły na wysunięcie sensacyjnej hipotezy przypisującej autorstwo ptaszkowskie-go „Ogrójca” samemu Stwoszowi. Spod warstw przemalowań, gruntów i uzu-pełnień odsłonięto szczegóły ujaw-niające niezwykły artyzm wykonania, wykazujący warsztatową, formalną zgodność ze snycerskimi dziełami Wita. Na podstawie analiz porównaw-czych naukowcy wysunęli hipotezę, że płaskorzeźba wyszła spod ręki sa-mego Wita Stwosza. Nie wiadomo jed-nak skąd praca mistrza Wita znalazła się w Ptaszkowej.

Odkrycie z Ptaszkowej było wyda-rzeniem wyjątkowym. Płaskorzeźba „Modlitwa w Ogrojcu” (obecnie prze-kazana w depozyt Muzeum Okręgo-wemu w Nowym Sączu) jest jednym z niewielu dzieł Wita Stwosza, które powstały przed jego wyjazdem do No-rymbergii, w latach 90. XV wieku.

W otoczeniu sanktuarium stanął pomnik klęczącego papieża Jana Pawła II, autorstwa Augu-styna Pogwizda, rzeźba upamiętniają-

ca pobyt w tym miejscu Karola Wojtyły w latach pięćdziesiątych, punkt począt-kowy szlaku papieskiego z Ptaszkowej do Krynicy. Przed wędrówką koniecz-nie trzeba wejść na wieżę widokową na Jaworzu, urządzoną z inicjatywy wi-cewójta Andrzeja Poręby, skąd rozpo-ściera się widok na cały Beskid Sąde-cki, a przy dobrej widoczności nawet na Tatry.

Miała Ptaszkowa znakomitych sy-nów. Stąd wyszedł w świat Roman Stramka (1916-1965), znakomity nar-ciarz i kurier sądecki. Tu urodził się dr Franciszek Rola (1920-2006), który w trakcie komasacji gruntów pomagał geodetom, ci zauważyli jego zdolno-ści i zachęcili do studiowania na AGH, gdzie pracował przez wiele lat, poma-gając studentom z Ptaszkowej. Piękną kartę w walce o Polskę zapisał najwyż-szy wojskową rangą ptaszkowianin, ppłk Władysław Kiełbasa (1893-1939), żołnierz I wojny światowej, wal-czył na frontach rosyjskim i włoskim, a w listopadzie 1918 r. jako komendant transportu przyprowadził pułk żoł-nierzy polskich z b. armii austriackiej z Włoch do Nowego Sącza w pełnym uzbrojeniu). Następnie był dowódcą

Ks. Józef Kmak (na zdję-ciu powyżej stoi po prawej, z biskupem W. Skworcem) urodził się w 1954 r. w Białej Niżnej, zaledwie 7 km od Ptaszkowej.

– Z wieży budującego się koś-cioła widzę nawet moje rodzinne pola – twierdzi.

– W rodzinie było nas ośmio-ro dzieci. Sześciu chłopaków i dwie dziewczyny. W 1958 r. zmarł nasz tato, więc wychowywała nas tylko mama – mówi ks. Józef Kmak.

Po maturze w Liceum Ogól-nokształcącym w Grybowie wstą-pił do WSD w Tarnowie. Święcenia otrzymał w 1979 r.

– Byłem wikariuszem w Zbyli-towskiej Górze, Mielcu, Szerzynach, kapelanem Zakładu Opieki Zdro-wotnej w Dębicy i wikariuszem w Gromniku. Stamtąd wezwał mnie do siebie ks. bp J. Życiński i powierzył parafi ę w Ptaszkowej – wspomina.

Jubileusz

Pomnik papieża dłuta Augustyna Pogwizda Tu zginął w 1944 r. Stanisław Leszczyc-Przywara Wieża na Jaworzu (882 m npm)

25Sądeczanin czerwiec 2009

batalionu w 1. Pułku Strzelców Pod-halańskich w Nowym Sączu, walczył z Ukraińcami i bolszewikami. W 1939 r. dowodził oddziałem w Grupie Ope-racyjnej „Śląsk”, śmiertelnie ranny pod-czas kontrataku w rejonie Mikołowa, który osobiście poprowadził. W Pszczy-nie ma wystawiony pomnik. Dwukrot-ny kawaler Virtuti Militari.

W niewielkim zagajniku stoi po-mnik Stanisława Leszczyc-Przywary (1922-1944), młodego harcerza, par-tyzanta, ps. „Szary”, żołnierza Armii Kra-jowej, który służbę Ojczyźnie zakończył, oddając życie torturowany i rozstrzela-ny przez gestapo w Ptaszkowej.

Jubileuszowa monografi aDariusz Zdziech i Katarzyna Ku-

ras, młodzi historycy z Krakowa, zwią-zani rodowodem z jubilatką, przy-gotowali monografi ę wsi założonej w 1359 r. przez Kazimierza Wielkiego. Wertowali archiwa, państwowe (w tym

wawelskie) i kościelne, księgi gromadz-kie, prywatne listy i dokumenty, kroni-ki szkolne, strażackie i sportowe. Roz-mawiali z dziesiątkami starszych ludzi, wydobywając na światło dzienne wie-le istotnych i ciekawych faktów z prze-szłości. Najstarszy rozmówca, Józef Ptaszkowski, lat 99, zmarł przed dwo-ma miesiącami. W rezultacie otrzymali-śmy solidnie opracowany zarys dziejów miejscowości w ciągu sześciu i pół wie-ku, przypominający i utrwalający dla potomnych ważniejsze wydarzenia.

Całość dopełnia sporządzony przez byłego, długoletniego sołtysa Henryka Siedlarza kompletny wykaz współczesnych mieszkańców wsi, po-czet proboszczów i wikariuszy, wój-tów (w latach 1875-1934) i sołtysów (1934-2009).

Jerzy LeśniakFot. (leś), (LM) i arch

Zakładana dwa razy

Dzieje wsi Ptaszkowa są ściśle związane z historią i ożywionym osad-nictwem na Ziemi Sądeckiej. Rezulta-tem tej akcji było powstanie szeregu miast i wsi. 3 lutego 1336 roku żona Władysława Łokietka - Jadwiga ob-darzyła wójta sądeckiego Mikołaja de Mestaza lasem nad Czarną Kamionką i zezwoliła na założenie wsi na prawie magdeburskim oraz nadała mu sołe-ctwo. Ponadto uwolniła mieszkańców na 20 lat od płacenia podatków. Wójt sądecki Mikołaj zgubi jednak ten przy-wilej i dopiero Zofi a - królowa matka - potwierdziła i powtarzała na podsta-wie tekstu zaczerpniętego z metryki swej kancelarii przywilej następującej treści:

Zofi a Królowa Polski i Pani na Sączu za zgodą swego syna Kazimierza Króla Polskiego nadaje Mikołajowi - wójtowi - 21 łanów frankońskich na założenie wsi...

W ramach porządkowania pań-stwa, Kazimierz Wielki po raz drugi za-kłada wieś Ptaszkowa, nadając jej 22 maja 1359 roku nowy akt erekcyjny.

W imię Boże! Amen. My Kazimierz Król Polski jako też Pan i Dziedzic..., ...aby powaga naszego Królestwa ro-sła podajemy do wiadomości wszyst-kich pokoleń tak teraźniejszych jak

i przyszłych, że pragniemy, aby nasze Królestwo przez wykorzenienie gajów większymi postępkami odnowić, gdyż z opisanych miejsc większy pożytek mieć będziemy. Dlatego bacznemu Mi-kołajowi de Mesteza i jego dziedzicom dajemy prawo do osadzenia nowej wsi, która jego imieniem zwać się powin-na MESTEZA, na prawach niemieckich -magdeburskich i pozwalamy wykorze-nić dla niej 21 łanów frankońskich z la-sów, które leżą koło tzw. rzeki Ptaszków”.

Sołtys uposażony został 2 łana-mi wolnymi i otrzymał prawo założenia karczmy, młyna, sadzawki, prowadze-

nia piekarni, rzeźni itp. Zgodnie z przy-jętą zasadą miał otrzymywać co 3 denar z kar sądowych oraz co 6 z czynszów. Przewidziano wydzielenie jednego łanu wolnego oraz drugiego pod pastwisko (scotnica) dla mającego powstać koś-cioła. Osadnicy otrzymali 20-letnią wol-niznę. Po jej upływie winni byli płacić 10 skojców czynszu z łana rocznie oraz po 1 mierze żyta, pszenicy i owsa, prócz tego po 2 skojce z łana dziesięciny polo-wej oraz zwyczajowe podarki. Na koniec sołtys był zobowiązany wyruszać na wy-prawę wojenną w pancerzu razem z jed-nym kusznikiem.

Jubileusz

Madonna ze Słonecznikiem (z ok. 1420 r.)

2�Sądeczaninczerwiec 2009

sfi nks przemówił sądeckim głosem

„Piramida od szczytu do bazy jest niczym promienie słoneczne sĄCZące się przez prześwit w chmurach“.

W dalekim Egipcie, na wschodnim brzegu Nilu, u stóp wielkich piramid w Gizie od blisko pięciu tysięcy lat stoi S� nks. Nie by-łoby w tym nic zadziwiającego, szczególnie dla miłośników starożytności i turystów przybywających tam tłumnie i podzi-wiających siódmy cud świata, gdyby nie to, że od czerwca br. tajemniczy S� nks przemawia każdego wieczoru do swoich go-ści ... po polsku i to sądeckim głosem!

Prezentowane codziennie w godzinach wieczornych pod piramidami w Gi-zie widowisko światło-dźwięk zostało przetłumaczone na język polski. Głosu Sfi nksowi i innym bohaterom opowieści o historii starożytnego Egiptu udzielił sądeczanin Karol Leśniak wraz z małżonką Martą. Podczas godzinnego przed-stawienia opowiadane są dzieje Egiptu, losy jego władców-faraonów oraz taj-niki budowy piramid. Sfi nks sądeckim głosem mówi m.in.:„Piramida od szczytu do bazy jest niczym promienie słoneczne SĄCZące się przez prześwit w chmu-rach“, w czym można doszukać się pewnej promocji miasta znad Dunajca i Ka-mienicy. Narratorom towarzyszą efekty świetlne w postaci laserów i wielobar-wnych projekcji, które wyświetlane są na samych piramidach, Sfi nksie oraz pobliskich świątyniach.

Na następnych stronach korespondencja Karola Leśniaka z Egiptu.

Korespondencja znad Nilu

Za granicą

2�Sądeczanin czerwiec 2009

sfi nks przemówił sądeckim głosem

S tworzenie polskiej wersji językowej widowiska pod piramidami stano-

wi odpowiedź na wzrastający ruch tury-styczny Polaków do Egiptu. W minionym roku do kraju nad Nilem przybyło prawie 600 tysięcy Polaków. Zdecydowana więk-szość odwiedzających odpoczywa w ku-rortach nad Morzem Czerwonym w Szarm el-Szejk i Hurghadzie. Wycieczki do Kairu, w tym wizyta pod piramidami lub w Mu-zeum Egipskim, są atrakcją specjalną, lecz coraz bardziej popularną.

Polskie ślady w Egipcie to nie tylko liczne grupy turystów przemierzające cały kraj wszerz i wzdłuż. To także – a może przede wszystkim – polscy archeolodzy i specjaliści od konserwacji zabytków, któ-rzy od ponad 70 lat nieprzerwanie pro-wadzą w różnych rejonach Egiptu prace wykopaliskowe.

Założycielem polskiej szkoły egipto-logii był prof. Kazimierz Michałowski. Ba-dania w Egipcie rozpoczął jeszcze przed II wojną światową. Po trudnych latach okupacji i pobycie w obozie jenieckim, Kazimierz Michałowski powrócił do Ka-iru, gdzie w 1957 r. założył polską stację archeologiczną (obecnie Centrum Arche-ologii Śródziemnomorskiej UW w Kairze). W krótkim czasie profesor Michałowski, wraz ze swymi uczniami i współpracow-nikami, zdobył renomę jednego z najlep-szych specjalistów od zabytków starożyt-ności. Polacy dostali się do pierwszej ligi archeologów. Rząd egipski udzielił Mi-chałowskiemu pozwolenia na wykopali-ska m.in. w świątyni Hatszepsut w Deir el-Bahari (Luksor) oraz w Teatrze Rzymskim w Aleksandrii. Do dnia dzisiejszego Polacy kontynuują te świetne tradycje.

Polskiej stacji archeologicznej w Kairze podlegają obecnie wykopaliska w Syrii, Libanie, Sudanie oraz całym Egipcie. Za-sługi profesora Kazimierza Michałowskie-go znalazły szczególne uznanie Egipcjan. W listopadzie 2007 r. w panteonie najwy-bitniejszych archeologów wszech czasów, znajdującym w się w ogrodzie Muzeum Egipskiego w centrum Kairu przy Placu Wyzwolenia, zostało umieszczone po-piersie profesora. Stoi tuż obok popiersia francuskiego badacza J-F. Champolliona, który w 1822 r. odcyfrował egipskie hiero-glify i de facto otworzył erę współczesnej egiptologii.

Wielu Polaków trafi ło do Egiptu pod-czas II wojny światowej: żołnierze, emi-granci, dyplomaci. Kilkuset pozostało już tam na zawsze. Niedawno Ambasada RP w Kairze uruchomiła na swojej stronie internetowej (www.kair.polemb.net) ser-wis poświęcony grobom polskich żołnie-

rzy w Egipcie i Sudanie. Obok szczegóło-wych, interaktywnych map z lokalizacją cmentarzy, po raz pierwszy w jednym miejscu opublikowane zostały pełne listy nazwisk poległych wraz z danymi dotyczą-cymi jednostek, do których przynależeli.

Przechodniu, powiedz Polsce....

W miejscowości El-Alamein, 100 km na zachód od Aleksandrii, miejscu słynnej bitwy pomiędzy aliantami a niemiecki-mi siłami pancernymi pod dowództwem „lisa pustyni” gen. E. Rommla w 1942 roku, znajduje się cmentarz wojskowy m.in. z grobami polskich żołnierzy. Rokrocznie, w rocznicę bitwy w listopadzie, na głów-nej nekropolii alianckiej organizowane są uroczystości upamiętniające poległych w tym przełomowym starciu na pustyni. Krwawa konfrontacja przyniosła śmierć 45 tysiącom żołnierzy, wśród nich 13,5 ty-

Czas boi się piramid

Meczet Ibn Tuluna Kopuła mameluckiego mauzoleum 40 wieków na was patrzy...

Korespondencja znad Nilu

28Sądeczaninczerwiec 2009

siąca stanowili Brytyjczycy, Francuzi, No-wozelandczycy, Grecy i Kanadyjczycy. Na grobach w El-Alamein znajdują się również nazwiska wielu Polaków, służą-cych w armiach sojuszniczych.

Bitwa pod El-Alamein zmieniła bieg historii wojny z nazizmem – twierdzi więk-szość historyków. Umożliwiła utrzymanie przez aliantów szlaków i linii zaopatrze-nia pomiędzy Wschodem i basenem Mo-rza Śródziemnego. Nie dopuściła również do przejęcia Egiptu przez Niemców.

Egipt był także destynacją dodatko-wą dla pielgrzymów udających się do Zie-mi Świętej. Jednym z pierwszych Pola-ków, wizytujących piramidy, był hetman wielki koronny Jan Tarnowski. Na Bli-skim Wschodzie pojawił się w 1517 roku, w czasie kiedy Turcja Osmańska odbija-ła Syrię, Palestynę i Egipt z rąk kairskich Mameluków.

W miejscowości El-Arisz, podczas od-bywania kwarantanny, Juliusz Słowacki stworzył „Ojca zadżumionych”. Po nim nad Nilem pojawili się m.in. Henryk Dembiń-ski, Aleksander Walerian Jabłonow-ski, Henryk Sienkiewicz.

Polskie „grafitti” na Wielkiej Piramidzie

Egipt od stuleci przyciąga niczym magnes. Najstarsza i najbardziej fascynu-jąca cywilizacja świata. Ojczyzna bóstw z głowami zwierząt i dumnych faraonów, helleńskich i rzymskich zdobywców; miej-sca, które służyły niewoli ludu Mojżeszo-wego, a potem dały schronienie Świętej Rodzinie. Kraj Arabów i kalifów, sułtanów i Mameluków. Państwo dynastii Ramessy-dów i Ptolomeuszy, Aleksandra Wielkiego i Kleopatry.

Ludzie i pogromca spalonej pustyni – błogosławiony Nil. Tajemnicze hieroglify i tajemnica piramidy Cheopsa. Ponadcza-sowe piękno. Żywi fellachowie i handlarze uliczni oraz wielkie budowle: niemi świad-kowie niepojętej techniki, tak odwiecz-nych, że się ich prawie nie uważa za dzieło rąk ludzkich. Iluż wodzów stawało bezrad-nie przed zagadką Sfinksa, kolosów Mem-nona, góry Synaj...

Stare arabskie przysłowie: wszystko na świecie boi się czasu, ale świat boi się piramid. Przestroga z grobowca Tutancha-mona: „Śmierć na prędkich skrzydłach do-sięgnie tego, kto zakłóci spokój faraona...” I polskie „grafitti” (wspomina o nim Juliusz Słowacki) napoleońskiego adiutanta, bry-gadiera Józefa Sułkowskiego na Wiel-kiej Piramidzie, jakby w przeczuciu rychłej śmierci pod Kairem. Bonaparte w uzna-niu zasług polecił wyryć nazwisko Polaka na Łuku Triumfalnym w Paryżu.

Orientalny koloryt

W roku 1292, kiedy król Wacław II loko-wał Nowy Sącz, Kair był jednym z najważ-niejszych ośrodków ówczesnej cywilizacji muzułmańskiej. Pod względem znaczenia kulturalno-naukowego wchodził w swój złoty wiek – czasy mameluckiego prze-pychu, fantazji w architekturze i arcy-dzieł arabszczyzny. Panujący wtedy wład-ca Aszraf Al-Chalil, w chwili powstawania Nowego Sącza, kończył dzieło swojego ojca sułtana Kalawuna, gromiąc ostatecz-nie krzyżowców w Ziemi Świętej i przy-wracając arabską władzę nad Palestyną, Libanem i Syrią. W 1292 r. upadek słyn-nej twierdzy w Akko (obecnie miasteczko w Izraelu) położył kres europejskiej domi-nacji w tym regionie. Odtąd losy Bliskiego

Meczet sułtana Hasana Starożytność i współczesny luksus

Polska tablica w Teatrze Rzymskim w Aleksandrii

Egipcjanin wczoraj i (poniżej) jego krajanki dzisiaj...

2�Sądeczanin czerwiec 2009Sądeczanin czerwiec 2009

Mówiąc o kontaktach polsko-egip-skich nie można pominąć sfery lite-ratury. Egipt inspirował. W dobie ro-mantyzmu pod piramidami pojawił się Juliusz Słowacki. Wizytę u Sfi nksa zobrazował w niezwykle plastycznym wierszu:

Jak dwaj czarni – z białymi skrzydłami Anieli,Dwaj Araby na rogach pomnika stanęli,Ja na głazie najwyższym chciałem zebrać wzrokiemCztery ściany, spadzistym lecące potokiem,I nie mogłem ogarnąć – bo na to potrzebaByć słońcem... i na królów groby patrzeć z nieba.Araby stali cicho – za nimi zwierciadłemBył sklep błękitu... w niebo – spojrzałem... i siadłem,Patrząc na różnych wkoło napisów kobierce.Cicho... zegarek słyszę idący... i serce...Czas i życie. – Spojrzałem na błękit rozciągły,

Świat przybrał kształty Bogiem widziane – był krągły.Z dala Kair... Nil... łąki – daktylowe laski...Bliżej pustynia... złotem oświecone piaski...Bliżej trzy drzewa... � ga... pod nią cienia chłodnik,A w nim stał mój osiołek i Arab przewodnik.Patrząc na nich myślałem... o mrówce ze srebra...Bliżej dolina piasku – cała w równe żebraWichrem zmarszczona... i S� nks, i grobowce białe Ziemia widoma... wszystko dojrzane, lecz małe...

Inny widok na prawo... inna była scena:Naprzeciwko Cheopsa – stał pomnik Chefrena,Tak że orzeł po równej krainie błękituMógł płynąć od jednego – do drugiego szczytu.Dwie piramidy wąwóz tworzyły głęboki,A zachodniego słońca czerwone potokiJakby falami ognia płynęły tamtędy,Lejąc się przez grobowców utworzonych rzędy.Ale większy był jeszcze widok z innej strony:

Pustynia – i ogromny krąg słońca czerwonyChylił się do zachodu...

I większy był jeszczeWidok w myślach – na wieki lecące jak deszczePo granitowych ścianach; na pożarów łuny,Na ogromnych wypadków bijące pioruny...Kiedym to wszystko wstawił – i w grobie pochował,Zdało mi się, że Mojżesz krwią Nil zafarbowałI że płynął czerwony... wypadków posoką;A tak myśląc, po głazach obłąkane okoPadło na jakiś napis – strumień myśli opadł...Ktoś dwudziesty dziewiąty przypomniał Listopad,Polskim językiem groby Egipcjanów znacząc...Czytałem smutny... człowiek może pisał płacząc.

Wschodu ważyły się na dworze w Kairze, by potem - po kolejnych zawieruchach wojennych - centrum dowodzenia świata muzułmańskiego przeniesione zostało się do Stambułu.

Inne oblicze Kairu to jego muzułmań-skie, bardzo rozległe dzielnice, które two-rzą koloryt miasta. Wizyta w tych miej-scach to podróż w przeszłość, do czasów kalifów, którzy z Egiptu rządzili prawie całym Bliskim Wschodem. Świadectwem dawnej potęgi Egiptu są meczety z oka-załymi kopułami i zdobionymi minare-tami. Chan al-Chalili – największy bazar Kairu niegdyś podzielony był na sektory: złotniczy, tekstylny, warzywno-owocowy, skórzany. Obok niepozornych kawiarenek, w których od stuleci serwuje się tą samą silną, mocno posłodzoną czarną kawę, można oglądać resztki fasad niegdysiej-szych karawanserajów (odpowiedników naszych karczm-zajazdów), w których kupcy z Sudanu i Półwyspu Arabskiego robili interesy z Egipcjanami.

W dzielnicach położonych w pobli-żu Uniwersytetu Al-Azhar, najstarszej czynnej nieprzerwanie muzułmańskiej uczelni wyższej, nadal można spotkać prasowaczy, którzy tradycyjne egipskie stroje prasują żelazkami na duszę. Co wię-cej, do tych zręcznych czynności używają wyłącznie nóg. W ręce bez przerwy trzy-mają szklaneczkę z herbatką...

Kawałek dalej, na dawnym trakcie kró-lewskim łączącym północną i południową bramę średniowiecznego Kairu, natknąć się można na rozlewaczy soków z daktyli lub pomarańczy, zgiętych w pół pod cię-żarem pokaźnych brył lodu, które chło-dem zasilają blaszane naczynie z orzeź-wiającym, szczególnie w porze letniej, sorbetem. Zapach bazaru to zapachy nie-zliczonej ilości przypraw, smacznych po-wiewów z domowych kuchni oraz przeni-kającej woni kawy i mięty. Do tego hałas, nawoływania, recytacje koraniczne i co ja-kiś czas – pięć razy dziennie – wezwania z meczetów na modlitwę. Życie na baza-

rze przycicha we wczesnych godzinach rannych, by zaraz po wschodzie słońca druga zmiana handlarzy na nowo, w tym samym miejscu, gdzie ich średniowiecz-ni poprzednicy, znów zacząć sprzeda-wać skarby Orientu turystom, Egipcjanom i przypadkowym gościom ze wszystkich stron świata.

Tekst i fot. Karol Leśniak

Widok na centrum stolicy z Wieży Kairskiej

Autor artykułu

30Sądeczaninczerwiec 2009

Ta ziemia od lat była mi bardzo bliska...

w starym sączu dziesięć lat temu...

P apież spotkanie z 600 tys. piel-grzymów – największego zgro-

madzenia ludności w dziejach Sądec-czyzny – uhonorował następującymi słowami: Ta ziemia od lat była mi bar-dzo bliska...

Pan Bóg swoje przeprowadził

Realna możliwość goszczenia Ojca Świętego Jana Pawła II na Sądecczyź-nie pojawiła się w momencie zakoń-czenia procesu kanonizacyjnego bł. Kingi i po licznych staraniach zarów-no władz kościelnych, jak i samorządo-wych. Sądeczanie uważnie śledzili pra-cę watykańskiej komisji z Kongregacji ds. Świętych i Izydora Borkiewicza, franciszkanina z Jasła, wicepostula-tora procesu kanonizacyjnego w kra-ju. Z uznaniem przyjęli potwierdzenie m.in. ważnego dowodu cudownego

wstawiennictwa Kingi. Przysięgli leka-rze orzekli o prawdziwości uzdrowie-nia w latach sześćdziesiątych XX wieku na Śląsku pewnego profesora uniwer-sytetu, cierpiącego na ciężkie dolegli-wości nerek. U chorego wystąpił tzw. płaski zapis mózgu, czyli faktycznie on już nie żył. Jego bliscy, jak opowiadają Klaryski, przywrócili mu życie modłami i wodą z klasztornego źródełka.

Nie tylko Stary Sącz, ale cała Są-decczyzna, wierzyła, że aktu kanoni-zacji Ojciec Święty dokona nie na pla-cu przed Bazyliką Św. Piotra w Rzymie, ale tu, nad Dunajcem i Popradem, pod-czas kolejnej pielgrzymki do Ojczyzny.

Ostateczną decyzję podjął sam pa-pież (w pierwszej wersji w programie planowanej na 1999 r. pielgrzymki do Polski nie umieszczono Starego Są-

Przypadająca teraz 10. rocznica pobytu Ojca Świętego Jana Pa-wła II na Sądecczyźnie przywołuje raz jeszcze atmosferę tej nie-zapomnianej środy, 16 czerwca 1999 roku, i powitalne na Bło-niach w Starym Sączu słowa gospodarza diecezji biskupa Wiktora Skworca: „Oto jest dzień, który dał nam Pan”. Dzień historyczny, który być może na Sądecczyźnie nie będzie miał równego sobie, a z pewnością będzie owocował jeszcze przez wiele lat.

Papieska rocznicaPapieska rocznicaPapieska rocznica

Papieska rocznica

31Sądeczanin czerwiec 2009

Ta ziemia od lat była mi bardzo bliska...

cza) mając zapewne w pamięci liczne wędrówki na beskidzkich szlakach.

Odnotowałem wówczas słowa pro-boszcza parafi i św. Małgorzaty, ks. pra-łata Stanisława Lisowskiego:

– Na dzień 16 czerwca 1999 roku czekano na Sądecczyźnie od wieków. Tymczasem wizyta papieża do ostat-niej chwili wisiała na włosku. Dopiero w listopadzie 1998 r. specjalna komisja watykańska zatwierdziła cud uzdrowie-nia za sprawą wstawiennictwa księżnej Kingi. W sporządzeniu dokumentacji medycznej brał udział znany sądecki le-karz (chirurg Aleksander Piwowarczyk). Jeszcze w styczniu 1999 roku biskup Jó-zef Gucwa mówił nam, że do kanoniza-cji, owszem, dojdzie, ale w Watykanie. Dopiero usilne zabiegi, w tym i głos sa-morządowy Sądecczyzny, doprowadziły do wpisania klasztoru Klarysek w pro-gram papieskiej pielgrzymki. I oto dzień wcześniej papież zaniemógł, przyjazd do Starego Sącza stanął pod znakiem zapytania. Rano organizatorzy nie wy-kluczali, że papież przed pielgrzymami wygłosi tylko formułę kanonizacyjną, a resztę mszy obserwować będzie przez ekran telewizyjny w zakrystii. Stało się inaczej. Ojciec Święty był cały czas z nami. Pan Bóg swoje przeprowadził.

Nieoczekiwana trasa

Papież przyjechał do Starego Sącza – z uwagi na mgłę uniemożliwiającą lot śmigłowca – sa-mochodem (wiś-niowym renaultem) przez Limanową (gdzie był oblegany przez zaskoczone, ale uradowane tłu-my mieszkańców), Chełmiec, Gołkowi-ce i nieoczekiwa-nie przejechał przez starosądecki Rynek (ta trasa nie była we wcześniejszym planie, decyzję o niej podjęto ok. godz. 3 w nocy). Ok. godz. 4 do policjan-tów limanowskich i nowosądeckich nadeszło polecenie: „Oczyścić drogę przez Wysokie i z Chełmca do Gołkowic przez Podegrodzie, zada-nie specjalne, zada-nie specjalne”. Być

może powstałe tu utrudnienia miały też wpływ na powstałe później wokół Starego Sącza korki komunikacyjne.

– Niezbadane są wyroki boskie. Li-manowa nie leżała na trasie pielgrzym-ki papieskiej. Ale jednak ręka Opatrzno-ści poprowadziła go do naszego miasta. Gdyby jeszcze nie było tak olbrzymiego tłoku na naszym Rynku, to papież zdo-łałaby wysiąść i przemówić, ale szpaler ludzki uniemożliwił mu otwarcie drzwi samochodu. Zdążył jednak uścisnąć dłoń naszemu biskupowi–emerytowi Piotrowi Bednarczykowi – opowiadał limanow-ski fotograf Franciszek Natanek.

– W życiu czegoś takiego się nie spo-dziewałam, żeby idąc do pracy do szpi-tala spotkać jadącego Ojca Świętego. Byłam od niego bliżej niż moje dzieci, które pojechały do Starego Sącza – mó-wiła jedna z pielęgniarek.

Ojciec Święty spojrzał też na Górę Miejską i pobłogosławił gestem dłoni wzniesiony tu niedawno przez limano-wian wielki krzyż upamiętniający prze-łom tysiąclecia.

Biskup dzwonił do biskupa

Na lądowisku na tzw. Piaskach na-stąpiła przesiadka do papamobile. Pokonującemu ok. kilometrową tra-

Papieska rocznica

32Sądeczaninczerwiec 2009

sę wzdłuż sektorów pod ołtarz Ojcu Świętemu zgotowano gorącą owację. Pojawienie się papieża wywołało en-tuzjazm, ludzie reagowali spontanicz-nie, okrzykami, śpiewem, gromkimi brawami.

Dzień wcześniej papież z powodu nagłej choroby musiał zrezygnować ze spotkania z pielgrzymami w Krako-wie. Ludzie oczekujący w Starym Są-czu mieli przed oczami pusty papieski tron na krakowskich Błoniach. Radość przybyłych do Starego Sącza była więc podwójna: Ojciec Święty przełamał chorobę i przybył osobiście kanoni-zować księżną Kingę. Szczęśliwy był papież, szczęśliwa Sądecczyzna, która klęcząc całą noc na kolanach wymod-liła i niezłą pogodę (deszcz przestał pa-dać w momencie wjazdu dostojnego gościa w papamobile na drogę papie-ską wzdłuż sektorów), i lepsze samo-poczucie dostojnego gościa.

– To tylko mogę odebrać w katego-riach wielkiej łaski Bożej – wspomina bp Wiktor Skworc. – Do samego końca nie było wiadomo, czy Ojciec Św. przy-będzie. Poważnie rozważaliśmy scena-riusz rezerwowy: możliwość kanoniza-cji w Starym Sączu bez bezpośredniego udziału papieża. Telefonowałem ze Sta-rego Sącza w przeddzień o godz. 22 do bi-skupa Stanisława (Dziwisza) do Krakowa i pytałem o prognozy. Padła odpowiedź:

„Raczej tak, ale proszę jeszcze dzwonić rano, Będzie konsylium lekarskie i osta-teczna decyzja”. Było sporo niepewności. Rano wiadomość: Ojciec Św. wyjedzie o godz. 8 z Krakowa samochodem. Po-biegłem jak na skrzydłach z tę informa-cją. Poprosiłem o cierpliwość w oczeki-waniu na małe spóźnienie dostojnego gościa, a padający deszcz nazwałem łzami radości.

Tam szum Prutu, Czeremoszu – Kołomyja pozdrawia!

Plac celebry zgromadził ok. 600–650 tys. osób. Doliczono się ok. 3 tys. autokarów i 43 tys. samochodów. Pąt-nicy przyjeżdżali 32 pociągami specjal-nymi. Akredytowano 400 dziennikarzy. Nad bezpieczeństwem Ojca Świętego i ludzi czuwało ok. 1650 policjantów z Nowego Sącza, Nowego Targu, Lubli-na, Rzeszowa, Kielc i Poznania.

Do Starego Sącza – oprócz najbliż-szych Kindze Węgrów – przybyli też pielgrzymi ze Słowacji, Ukrainy, Rosji, Polonii amerykańskiej. Madziarzy stali z olbrzymim napisem na transparencie „Hungaria semper fi delis”. Klimat z Kre-sów Wschodnich przypomniał inny transparent: „Tam szum Prutu, Czere-moszu – Kołomyja pozdrawia!”.

Na powitanie odśpiewano krako-wiaka sądeckiego, napisanego przez

poetkę z Piwnicznej Wandę Łomni-cką–Dulak, który potem, bardzo szyb-ko, wpisał się do kanonu śpiewaczego Sądecczyzny:

Hej z wiyrchu RadziejoweWiater podmuchuje Dziś ziemia sądeckoGościa wycekuje.

Hej, scęściem bijom sercaLachów i GóraliZe Łojca ŚwiętegoMy sie docekali.

Okazale prezentował się ołtarz za-projektowany przez sądecko-za-

kopiańskiego artystę Zenona Remiego, mający za sobą panoramę klasztoru, Starego Sącza i Beskidu Sądeckiego z bliską Ojcu św. Przehybą: w latach 1959–71 spędzał w schronisku na tej górze niemal corocznie zimowy urlop narciarski (do czego nawiązał żartobli-wie w pożegnalnym słowie do zebra-nych). W ołtarz wmontowano bryłę soli, która nawiązywała do działalno-ści Kingi w Bochni i Wieliczce. Zain-stalowano też płynący nieustannie strumień wody, symbolizujący Duna-jec lub (w innej wersji) źródełko Kin-gi, które wytrysło – według legen-dy – podczas ucieczki przez Tatarami w Pieniny.

32

Papieska rocznica

33Sądeczanin czerwiec 2009

– Wita Cię ziemia sądecka urzeka-jąca pięknem krajobrazu i bogactwem kultury, pielęgnowanej przez wspania-łych ludzi, żyjących od pokoleń w świat-łach Ewangelii. Ojcze Święty, polecaj nas Bogu przez wstawiennictwo Matki Kin-gi, abyśmy stali się solą ziemi, byli jak „drzewo zasadzone nad głęboką wodą” i przynosili plon stokrotny – powitał do-stojnego gościa bp Wiktor Skworc.

Orzekamy i stwierdzamy…

Ojciec św. kanonizował bł. Kin-gę w tle znajomych mu dobrze gór i klasztoru, który nawiedził m.in. pod-czas uroczystości milenijnych w 1966 r. modląc się z mniszkami o rychłą ka-nonizację Sądeckiej Pani. Na ołtarzu zawieszono znany papieżowi obraz Przemienienia Pańskiego z bazyliki ko-legiackiej pw. św. Małgorzaty z Nowe-go Sącza.

Akt kanonizacji (z reguły wygłasza-ny w Rzymie) przypieczętowała nastę-pująca formuła, odczytana przez pa-pieża w języku polskim (zwykle czyni to po łacinie), ogłaszająca heroiczność cnót chrześcijańskich Kingi:

Na chwałę Świętej i nierozdzielnej Trójcy, dla wywyższenia katolickiej wia-ry i wzrostu chrześcijańskiego życia, na mocy władzy naszego Pana Jezusa Chrystusa i Świętych Apostołów Piotra

i Pawła, a także Naszej, po uprzednim dojrzałym namyśle, po licznych mod-litwach i za radą wielu naszych Braci w biskupstwie orzekamy i stwierdza-my, że Błogosławiona Kinga jest Świę-tą i wpisujemy Ją do Katalogu Świętych polecając, aby odbierała Ona cześć jako Święta w całym Kościele. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen, amen, amen.

Papież nawiązał do własnych słów wypowiedzianych 33 lata wcześniej właśnie w Starym Sączu podczas uro-czystości milenijnych. Karol Wojtyła mówił wówczas o swojego rodzaju długu wobec Kingi:

Aktowi temu towarzyszyło odsło-nięcie (rozwinięcie) obrazu kanoniza-cyjnego – dzieła artysty Piotra Moska-la, absolwenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Jednocześnie siostry klaryski wnio-sły trumienkę (wykonaną pod koniec XIX w. przez Władysława Glixelli z fun-dacji hrabiego Edwarda Stadnickiego) z relikwiami św. Kingi, którą złożono – obok kwiatów i zapalonych świec – przy ołtarzu.

Święci nie przemijają

W liturgii słowa wierni wysłucha-li czytanie z księgi Tobiasza i listu św. Pawła Apostoła do Koryntian (o celi-

bacie i małżeństwie). Słowa Ewangelii według św. Mateusza przybliżyły przy-powieść Jezusa o dziesięciu pannach, pięciu nierozsądnych i pięciu roztrop-nych (te wzięły ze sobą lampy i nie za-pomniały oliwy w naczyniach).

W odczytanej przez kardynała Fran-ciszka Macharskiego papieskiej homi-lii przewijało się nawiązujące do Kingi przesłanie:

Święci nie przemijają, święci żyją świętymi i pragną świętości. Bracia i siostry, nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych. Święci pragną świętości. Takie pragnienie żywe było w sercu Kin-gi. Święci nie przemijają, święci wołają o świętość. Święta Kingo, Pani tej ziemi, uproś nam łaskę świętości!

Wielu odebrało słowa z papieskiej homilii jako moralne wsparcie dla ro-dzin wielodzietnych, w których duża ilość dzieci, rodzeństwa kształtuje uspołecznione, nastawione na drugie-go człowieka postawy.

Na placu celebry bodaj naj-bardziej widoczna była mło-dzież. Nieprzypadkowo. W pobliżu jest Krościenko – centrum młodzie-żowego ruchu Światło–Życie. Tu zo-stały potem sprowadzone z Karlsber-gu, z Niemiec doczesne szczątki sługi bożego Franciszka Blachnickiego. Tu podążają i podążać będą tłumy młodych ludzi.

Przeczuwał to papież w Starym Sączu:

„Święta Kinga zgromadziła tu dziś wielu ludzi młodych. Kochani chłopcy i dziewczęta, sercem ogar-niam każdego i każdą z was. Wiem, że od kilku miesięcy pielgrzymowa-liśmy w pielgrzymce zaczynu nowe-go świata na spotkanie z papieżem. Modlę się, abyście pozostali na tym duchowym szlaku ewangelicznej wę-drówki i byście byli zaczynem cywi-lizacji miłości i świętości. Miejcie od-wagę wzorem św. Kingi iść za głosem Chrystusowego wezwania, aby słu-żyć Bogu i człowiekowi. Tu w Starym Sączu pragnę powtórzyć to, co po-wiedziałem młodzieży na Filipinach: Pójdźcie za mną w trzecie tysiąclecie, aby zbawiać świat.

Wspaniałą, nasyconą melodiami regionalnymi oprawę muzyczno–wo-kalną mszy kanonizacyjnej zapewniło ok. 3,5 tys. muzyków z orkiestr i ka-

Papieska rocznica

34Sądeczaninczerwiec 2009

pel ludowych. Chórami dyrygował ks. Andrzej Zając z Tarnowa. Zagrała też Orkiestra Reprezentacyjna Straży Gra-nicznej pod dyrekcją płk. Bernarda Króla.

Muzyczna część liturgii kanoni-zacyjnej w Starym Sączu była bardzo bogata. Na powitanie Ojca Św. zain-tonowano pieśń W. Gieburowskiego Tu es Petrus. Gdy papież wraz z kon-celebransami udawali się do ołtarza, wierni odśpiewali pieśni Jak przed wie-kami (tę napisała ksieni klasztoru Ma-ria Teresa Izworska) i Ziem sądeckich sławna Pani, Kingo.

Sądeckie dary

Procesję z darami ofi arnymi po-prowadziła służba liturgiczna ołtarza. Następnie siostry klaryski (osobiście matka Teresa Izworska wraz z siostra-mi Salomeą Pabian z Miedniewic i Ka-tarzyną Śliwińską z Zamościa) wręczy-ły kopię obrazu kanonizacyjnego oraz ornaty, przedstawiciele władz samo-rządowych Sądecczyzny (Jan Golon-ka, Marian Kuczaj, Andrzej Czerwiński) – naczynia liturgiczne, monstrancję i deklarację fi nansowego wsparcia bu-dowy ośrodka charytatywnego im. Jana Pawła II.

Papież uściskał krewnych misjo-narzy z diecezji tarnowskiej, którzy

zginęli podczas misji: Helenę Guc-wę – matkę kleryka Roberta zabitego w Republice Środkowej Afryki; Stani-sława Czuba – brata księdza Jana, któ-ry zginął w Kongo w Brazzaville; Bog-dana Strzałkowskiego – brata ojca Zbigniewa zamordowanego w Peru. Poświęcił też sztandary i 20 kamieni węgielnych pod budowę kościołów (m.in. w Wojnarowej – parafi a Wilczy-ska oraz Krynicy i Żeleźnikowej), ka-plic, szkół m.in. w Barcicach oraz czte-ry tablice pamiątkowe (w tym tę, która ozdobiła nowe Gimnazjum nr 5 im. św. Kingi w Nowym Sączu oraz szkołę w Łososinie Dolnej).

Papież odmłodniał!

Podczas zaprezentowanej przez Jana Pawła II „powtórki z geografi i” zo-baczyliśmy papieża młodszego o kil-kanaście lat. Tak zadziałała niczym cu-downe lekarstwo siła wspomnień z turystycznych wędrówek i kajako-wych spływów, oto siła klimatu Sądec-czyzny, nastroju wielusettysięcznego tłumu, radosnego ducha po przeła-maniu chwilowej choroby. Przywykli od kilkunastu dni pielgrzymki do kon-taktu z Ojcem Świętym dziennikarze włoscy mówili na gorąco w Starym Są-czu o jakiejś świętości „papy” Giovan-ni Paolo ponad indywidualnym cier-

pieniem, o przekroczeniu przez tego schorowanego i niemłodego już czło-wieka wszelkich barier. Przecież tempo tej pielgrzymki było opętańcze, a z dnia na dzień w coraz bardziej widoczny sposób ofi arą składaną przez papieża. I oto ta ofi ara zamiast osłabić, wzmoc-niła, po jednodniowej niedyspozycji w Krakowie, znów rozszalała się na Są-decczyźnie, a potem w Wadowicach.

Trudno o lepszą lekcję lokalne-go patriotyzmu, miłości do małej oj-czyzny niż przywołanie przez papieża własnych doświadczeń z wędrówek wokół Przehyby.

Najazd VIP–ów

Stary Sącz zgromadził bodaj naj-większą ilość osobistości spośród wszystkich pielgrzymek papieskich do Polski. Obecny był prezydent Wę-gier Arpad Goncz z małżonką i cór-ką... Kingą, premier Słowacji Mikulas Dzurinda, a ze strony polskiej pre-mier Jerzy Buzek, marszałkowie Sej-mu i Senatu – Maciej Płażyński i Alicja Grześkowiak, były premier Tadeusz Ma-zowiecki, prezes NBP Hanna Gronkie-wicz–Waltz, czołówka parlamentarna. W gronie hierarchii kościelnej dostrze-gliśmy m.in. kardynałów arcybisku-pów: prymasa Węgier Laszlo Paskai, Tadeusza Kondrasiewcza z Moskwy,

Sądeczanin

Ołtarz stanął na działce Bogumiły Migacz

Papieska rocznica

Ks. płk Tadeusz Dłubacz i gen. Ireneusz Wachowski

fot.

HSZ

35Sądeczanin czerwiec 2009

nuncjusza apostolskiego w Mozambi-ku Juliusza Janusza (rodem z podsąde-ckiej Łyczanej), Mariana Jaworskiego ze Lwowa, Jakbinyi Gyorgy z Rumunii, Františka Tondrę ze Słowacji (Spiskie Podhradie).

Pracą policji dowodził osobiście gen. Ireneusz Wachowski w asyście ks. płk. Tadeusza Dłubacza – kapelana Urzędu Prezydenta RP, wywodzącego się z pobliskiej Moszczenicy Dolnej. Ksiądz Tadeusz zmarł nieoczekiwanie kilka tygodni później…

Licznej grupie chłopów przewo-dzili prezes PSL Jarosław Kalinowski, wicemarszałek Sejmu Franciszek Stefa-niuk i ubrany w strój górala łąckiego b. poseł Stanisław Pasoń.

W centrum prasowym... biuro osób zagubionych

Bez przerwy gwar panował w cen-trum prasowym urządzonym w gma-chu Zespołu Szkół Zawodowych. Dzien-nikarzom oddano do dyspozycji m.in. 30 komputerów, urządzenia do wysy-łania zdjęć w zapisie cyfrowym, wów-czas absolutną nowość. Mszę kano-nizacyjną można było obserwować na specjalnych monitorach telewizyj-nych. Większość jednak redaktorów przejechała specjalnym autokarem o godz. 8 na miejsce celebry, aby na-

ocznie uczestniczyć w mszy.

Po południu tra-fi ło tu wiele osób zagubionych w wie-lotysięcznym tłumie, poszukując pomocy m.in. z Litwy, Węgier i Słowacji. Według obliczeń policji za-gubiło się 120 dzie-ci, których – niestety – rodzice czy opieku-nowie nie wyposaży-li w tabliczki identyfi -kacyjne i był spory kłopot z oddaniem maluchów w ręce opiekunów. Naj-prawdopodobniej centrum prasowe było w tym momencie w Starym Sączu jedynym miejscem zdolnym do jako takiego przeglądu sytuacji. Przyda-ła się do tego logistyka łącznościowa zorganizowana przez Wacława Klimka, Wiesława Szachowskiego, Władysława Koboza i Walentego Jacaka z Klubu Krótkofalowców SP–9 KTL.

Za klauzurą

Po mszy, w drodze z placu cele-bry, do klasztoru papież przejechał przez Bramę Szeklerską (dar narodu

węgierskiego – symbol gościnności i bezpieczeństwa).

Co robił papież za klauzurą? Jedy-ne zdjęcia z wnętrz klasztoru ujrzały światło dzienne w publikacji albumo-wej papieskiego fotografa Arturo Marii i Adama Bujaka.

Papież zwiedził klasztor, rozmawiał z zakonnicami, zjadł w ścisłym, ducho-wym gronie (bez VIP–ów, „cywili” i ka-mer telewizyjnych) obiad w klasztorze i chwilę odpoczywał. Posiłek przygo-towały siostry, a fotele, na których za-siadł dostojny gość wraz z kardynałami i innymi osobami towarzyszącymi wy-

35Sądeczanin czerwiec 2009

„Wdzięczny jestem Bożej Opatrzności za to, że dane mi było dokonać kanonizacji świętej Kingi tu, na Ziemi Sądeckiej, z którą tak bardzo była związana; która przechowała Jej pamięć przez siedem wieków.

Dziękuję wam Bracia i Siostry, mieszkańcy tej ziemi, że zachowaliście Ją w swoich ser-cach, że modliliście się przez Jej przyczynę i wyprosiliście u Boga ten dzień.

(...) Pozdrawiam również Nowy Sącz i mia-sto, które zawsze urzekało mnie swoim pięk-nem i gospodarnością.”

Z homilii papieża Jana Pawła II w Starym Sączu 16 czerwca 1999 r.

Papieska rocznica

3�Sądeczaninczerwiec 2009

konał rzemieślnik z Tymbarku, mistrz stolarski Mieczysław Kordeczka wraz z tapicerem Janem Rysiem oraz ucz-niami z miejscowej szkoły zawodo-wej. Meble (tron, klęcznik, stojaki pod księgi mszalne i kredensy na szaty li-turgiczne) dla ołtarza i papieskiej za-krystii były dziełem fachowców z są-deckiej spółdzielni „Przełom” i firmy „Iker”.

Według biskupa Skworca, spotka-nie w klasztorze miało bardzo miły, niezapomniany klimat. Dla sióstr kla-rysek – wielkie święto.

– Podczas obiadu Ojciec Święty z uwagą wsłuchiwał się w referowane przeze mnie sprawy diecezji tarnowskiej, pytał o Krościenko. Przypomniałem po-byt Ojca Świętego w Tarnowie w 1987 r. i scenę, kiedy nie mógł przejechać mię-dzy sektorami i chodził na platformie, aby się napatrzeć na pielgrzymów.

O godz. 15.40 papież poszedł do kaplicy sióstr, gdzie są relikwie św. Kingi, tam pomodlił się, ucałował re-likwie, pobłogosławił i jeszcze trochę rozmawiał z klaryskami. Każda z nich

mogła ucałować pierścień Piotrowy, co uwieczniał na zdjęciach watykań-ski fotograf Arturo Mari. Potem Ojciec Święty przejechał papamobile na lą-dowisko, skąd odleciał helikopterem do Wadowic. Pielgrzymi zgotowali mu gorące pożegnanie. Setki, tysiące gardeł skandowało: Zostań z nami, zo-stań z nami...

Komunikacyjny koszmar

Tuż po mszy tysiące osób zabloko-wały drogi wylotowe, potworzyły się olbrzymie korki komunikacyjne, wręcz koszmar. Sytuację udało się opanować dopiero po godz. 21. Do zmierzchu praktycznie nieprzejezdne były mosty na Dunajcu w Gołkowicach i na Po-pradzie pomiędzy Nowym a Starym Sączem. Na drogach panował cha-os nie do opanowania. Policja mimo

wysiłków była bezradna, a szczegól-nie funkcjonariusze, którzy przyjechali do Starego Sącza z Lublina i Poznania, i zupełnie nie znali miejscowej topo-grafi i. Wielkie kłopoty z wyjazdem miał premier Słowacji i prezydent Węgier. Ugrzązł na kilka godzin w tłumie spe-cjalny autokar wiozący nowosądeckich VIP–ów. Utknęła również wcześniej ko-

lumna premiera, mimo że pilotowało ją na sygnale kilka radiowozów BOR.

Osobiście byłem świadkiem tyta-nicznej wręcz pracy funkcjonariuszy drogówki z patrolu P–32 (st. sierż. Ma-rek Piwowarczyk i st. sierż. Jarosław Gwóźdź), którym udało się umożliwić przejazd dwóch karetek z wymagają-cymi natychmiastowej pomocy pa-cjentami. To był po prostu cud...

Tłumy chciały zobaczyć opusto-szały już papieski ołtarz z bliska, po-

dziwiały jego architekturę. Ołtarz stał na 79-arowej działce oznaczonej w planach geodezyjnych Starego Są-cza numerem 2408 – własności Bo-gumiły Migacz. Przed rokiem wyrosła tu pszenica. Migaczowie (mający dom z ogrodem ok. 200 metrów od ołtarza), podobnie jak ponad stu innych właści-cieli pól uprawnych na Piaskach, odda-

„Jesteśmy tu, w Starym Sączu, skąd wyruszamy ku Dzwonkówce, Radziejowej, na Prehybę, docho-dzimy do Wielkiej Raczy. Wracamy na Prehybę i schodzimy albo zjeż-dżamy na nartach, na nartach...

(oklaski) Z Prehyby do Szlachtowej

i do Krościenka. W Krościenku, na Kopiej Górce jest Centrum Oazy. W Krościenku przekraczamy Duna-jec, który płynie razem z Popradem

w kierunku Sącza Nowego i Stare-go i jesteśmy w Sączu z powrotem. A kiedy na Dunajcu jest wysoka woda, to można w pięć, sześć go-dzin przepłynąć od Nowego Targu do Nowego Sącza. To tyle tej po-wtórki z geografi i.”

(okrzyki: „Szóstka z plusem!”, „Zo-stań dłużej!”)

„Powtórka z geografi i” papieża Jana Pawła II wygłoszona na starosądeckich Błoniach

16 czerwca 1999 r.

Papieska rocznica

3�Sądeczanin czerwiec 2009

li bez wahania swoje grunty pod „aren-dę” papieżowi, na urządzenie pola celebry. Wszystkim obiecano zwrot i rekultywację zadeptanej ziemi. Bodaj największą hojność zademonstrowa-ła Kinga Job, która zgodziła się wyciąć 400 jabłoni:

– Zbyt wiele zawdzięczam mojej pa-tronce, żeby odmówić. Jej ręka i wsta-wiennictwo nieraz odsuwała od nas nieszczęścia.

Istotne zadania przyszło wykonać kościelnej służbie porządkowej, zło-żonej z ponad 7 tys. wolontariuszy w żółtych furażerkach, dowodzonej przez ks. Zbigniewa Krasa. Do niej do-łączyła „Biała służba” ZHP (dowodzona przez harcmistrza Jana Orgelbranda) – ok. 600 harcerek i harcerzy zaanga-żowanych w obsługę pielgrzymów i inne działania pomocnicze (sanitar-no–medyczne, łączności, lingwistycz-ne). Porządku w Starym Sączu i wzdłuż dróg dojazdowych pilnowało ponad 2 tys. strażaków i policjantów. Ofiarnie pracowali też cywile, m.in. sądecza-nie Michał Giercuszkiewicz, Jerzy Ku-

brycht, Grzegorz Kasperczyk, Krzysztof Podbielski.

Nie miały natomiast nadmiaru pra-cy oflagowane czerwonym krzyżem punkty medyczne i krążące między sektorami patrole pielęgniarek i ka-walerów maltańskich oraz dwa szpi-tale polowe – krynicki i tarnowski (św. Łukasza). Pomoc dotyczyła drobnych

skaleczeń i zasłabnięć, którym usi-łował przeciwdziałać zespół medy-ków pod wodzą kardiologa dr. Marka Czosnka. Nie użyto również karetki „N” (porodowej).

Bardziej oblegane były natomiast... kabiny sanitarne i stoiska pocztowe, w których można było nabyć okolicz-nościowe karty z datownikami upa-miętniającymi wizytę papieża na ziemi sądeckiej.

Tuż po mszy w Starym Sączu, po-bliski Nowy Sącz odwiedził premier Jerzy Buzek. W magistracie powitał go wiceprezydent Ludomir Krawiński i członek Zarządu Miasta Ryszard No-wak. W krótkiej rozmowie z premierem włodarze Sądecczyzny nie ukrywali, że po papieskiej wizycie nie tylko Stary Sącz, ale i inne miejscowości regionu ożyją dzięki pielgrzymkom do grobu nowej świętej.

Świętość to codzienna wiernośćOrdynariusz tarnowski ks. biskup

Wiktor Skworc niejednokrotnie odwo-łuje się do tamtej pielgrzymki:

– Jan Paweł II zostawił nam w Starym

Sączu cenny, szczególny depozyt: we-zwanie do świętości wszystkich – świe-ckich i konsekrowanych. I tak jak w 1987 roku, wynosząc na ołtarze Bł. Karolinę Kózkę powiedział nam, żebyśmy przypa-trywali się naszemu powołaniu do świę-tości co dnia, tak w Starym Sączu to we-zwanie zmaksymalizował, co świadczy o olbrzymim zaufaniu, jakim nas papież

obdarzył. To trudne wezwanie, ale nie po-winniśmy realizacji tego powołania od-kładać na jutro. Świętość to nic innego jak codzienna wierność.

Chwała starosądeczanom, że nie zgo-dzili się na rozebranie Ołtarza Pa-

pieskiego, czy też – a były takie zakusy – na przeniesienie go w inne miejsce. Dziś ten obiekt stanowi już zabytek i cenną pamiątkę po polskim papieżu i ma szansę stać się ośrodkiem kultu nowego pol-skiego świę-tego. W Pol-sce nie ocalał żaden inny ołtarz, zbu-dowany dla odprawienia liturgii przez Jana Pawła II. Na tyłach oł-tarza znajdu-je się izba pamięci poświęcona wizycie papieskiej. Powstało tu Starosądeckie Centrum Pielgrzymowania.

Klasztor, kapliczka ze źródełkiem i ołtarz tworzą związany z papieżem i świętą szlak św. Kingi.

Jerzy Leśniak Fot. Jerzy Cebula, Jerzy Leśniak

W artykule wykorzystałem własne publikacje z książek Gród św. Kingi (Biały Kruk, 2007) i Stary Sącz (Bellona, 2008) oraz zamieszczone w „Dzien-niku Polskim” w czerwcu 1999 r.

Autor artykułu wręcza Janowi Pawłowi II „Encyklopedię Sądecką”

Papieska rocznica

fot.

Art

uro

Mar

i

38Sądeczaninmaj 2009

K arol Wojtyła w latach 1953-78 odwiedził wiele zakątków Są-

decczyzny, przeszedł pieszo waż-niejsze szlaki turystyczne w Beski-dach. Szczególnie upodobał sobie narciarskie stoki wokół Przehyby. Na tutejszych polanach górskich powstawały teksty homilii.

Na nartach i w kajakuPierwszy udokumentowany

pobyt na Sądecczyźnie wskazuje na Krynicę. W sierpniu 1953 r. grupa turystów, z Karolem Wojtyłą, prze-mierzała pieszy szlak turystyczny z Bieszczad przez Beskid Niski i dalej pod Górę Parkową. W 1954 r. ksiądz Karol wędrował też po Beskidzie Są-deckim, ze Szlachtowej na Przehybę, która na wiele lat stanie jego „ma-giczną górą”. W tym samym roku, 13-14 sierpnia, wyprawa z Karolem przeszła ze Szczawnicy przez Prze-hybę, Radziejową, Piwniczną, Halę Łabowską do Krynicy, gdzie ksiądz Wojtyła przyjeżdżał na narty także w latach 1956-1957. Jeździł często na Górze Parkowej, ale na nartach wyszedł też na Krzyżową i Jawo-rzynę Krynicką oraz przeszedł przez Huzary do Mochnaczki. Wycieczki narciarskie z przyjaciółmi urozmai-cał na różne sposoby: 4 lutego 1957 wycieczkę powyżej Słotwin uroz-maicił „skiring” za saniami ciągnięty-mi przez konia.

15 czerwca 1957 r. był w Ptaszko-wej podziwiając w starym, drewnia-nym kościółku płaskorzeźbę „Modli-twa w Ogrojcu” Wita Stwosza.

Beskid Sądecki odwiedzał regularnie niemal co rok.

Później, już jako papież, Karol Wojtyła wielokrotnie mówił i pisał m.in. w zacytowanej poniżej „Auto-biografii” (2002), jak ważny jest dla niego kontakt z przyrodą w naszym regionie:

„Człowiekowi potrzebne jest piękno krajobrazu. (...) I dlatego

też nic dziwnego, że ciągną tutaj lu-dzie z różnych stron Polski, a także spoza Polski. Ciągną latem i zimą. Szukają odpoczynku. Pragną odna-leźć siebie w obcowaniu z przyrodą. Pragną odzyskać siły w zdrowym wysiłku fizycznym: w marszu, w po-dejściu, we wspinaczce, w zjeździe narciarskim. Ej, łza się w oku kręci...”

W połowie lat pięćdziesiątych ksiądz Wojtyła bierze udział w Mię-dzynarodowym Spływie Kajakowym na Dunajcu. Na etapie w Sromow-cach Niżnych na ostrych kamie-niach przedziurawił lichy raczej ka-jak. Dopłynął do mety, ale łódka zatonęła w Szczawnicy. Nie zmókł tylko brewiarz.

Ślub w PodegrodziuW kwietniu 1963 r. – na prośbę

wykładowcy w KUL ks. Józefa Toka-rza – biskup krakowski Karol Wojty-ła udzielił ślubu w kościele św. Ja-kuba w Podegrodziu Marii Żelasko i Tadeuszowi Usamowskiemu, a na-stępnie wziął udział w weselu w Go-stwicy. Regionalna chałupa Żela-sków stoi teraz w Sądeckim Parku Etnograficznym.

W ZawadzieZ udziałem Karola Wojtyły od-

była się koronacja obrazu Matki Bo-skiej Pocieszenia z kościoła jezuitów pw. Św. Ducha w Nowym Sączu. Obraz został koronowany 11 sierp-nia 1963 przez Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego w asyście biskupów Karola Wojty-ły i Jerzego Ablewicza oraz 14 in-nych biskupów. Ówczesne władze nie zgodziły się na koronację na są-deckim rynku i uroczystości odbyły się w pobliskiej Zawadzie. W trwa-jących od 2 do 11 sierpnia uroczy-stościach udział wzięło 700 księży i ponad 300 tys. wiernych.

Na PrzehybieW latach sześćdziesiątych schro-

nisko na Przehybie było ulubionym

miejscem zimowego wypoczynku Karola Wojtyły, który przyjeżdżał tu w towarzystwie krakowskich fi-zyków, m.in. prof. Jerzego A. Janika. Według wpisów w księdze pamiąt-kowej i relacji świadków przyszły Papież był na Przehybie w 1959 r., 1963 r. oraz w latach 1966-1969. Na górę podchodził zwykle od po-łudnia, od Szlachtowej, a w latach późniejszych od Szczawnicy i Gabonia.

Ostatni wpis w księdze pamiąt-kowej datowany na 2-10 lutego 1971 r. ma następującą treść: „Gro-ziło, że po 10 latach systematycz-nych, cudnych, zimowych pobytów na Przehybie zmienimy miejsce. Te-raz po powrocie p. Mariana Patyka mamy perspektywę następnych 10 lat i wmurowania następnej tabli-cy. Prawdziwy gospodarz decyduje o prawdziwym uroku schroniska”.

Tropie, Stary Sącz, Siekierczyna

Starsi sądeczanie pamiętają po-byty metropolity podczas uroczy-stości kościelnych z okazji tysiąc-lecia Chrztu Polski w Tropiu (17 lipca 1966), w Starym Sączu (24 lipca 1966), Limanowej (11 wrześ-nia 1966), a także następnie w Sie-kierczynie (8 grudnia 1967 i 16 paź-dziernika 1972), rodzinnej wsi kardynała Filadelfii Jana Króla, oraz Tylmanowej (góra Błyszcz, 16 sierp-nia 1972 i 18 sierpnia 1974).

U „Małgorzaty”6 sierpnia 1971 roku, metropoli-

ta krakowski przewodniczył wspól-nie z biskupem Jerzym Ablewi-czem uroczystości przeniesienia obrazu Przemienienia Pańskiego do głównego ołtarza w nowosą-deckim kościele pw. św. Małgorza-ty, który - już jako Papież - wyniósł później do godności bazyliki.

S ą d e c k i ePapieska rocznica

3�Sądeczanin maj 2009

s z l a k iPapieska rocznica

Karol Wojtyła w Nowym Sączu

Na górskim szlaku

W Siekierczynie

W Starym Sączu, 1966

W Starym Sączu, 1966 W Tropiu, 17.07.1966

W górach Zimą na Przehybie

40Sądeczaninczerwiec 2009

Łącko kwitnące sadaminajwiększego festyn ludyczny na sądecczyźnie

O księdzu Piaskowym w Łącku nie zapomniano. Podczas te-

gorocznego Święta Kwitnącej Jabłoni ks. prałat Józef Trzópek wraz z wój-tem gminy Franciszkiem Młynarczy-kiem dokonali uroczystego odsłonię-cia tablicy (wmurowanej w kościele parafi alnym) upamiętniającej osobę łąckiego proboszcza, który w znaczny sposób przyczynił się do rozwoju sa-downictwa na tym terenie.

Podkreślono, że zajmując się nie tylko duchowym rozwojem miesz-kańców, ale i intelektualnym – jeżdżąc

po wsiach uczył nie tylko katechizmu, ale i agronomii.

Wspomnianego zaś trunku, choć wciąż nielegalnego, nie brakowało i w tym roku w Łącku: Święto Kwit-nącej Jabłoni – impreza regionalna o bodaj najdłuższej tradycji w tej czę-ści Polski – po raz pierwszy odbyły się w 1947 r. Wymyślili je m. in. Stanisław Baziak, Stanisław Kuziel, Antoni Arendarczyk, Paweł Faron, Tomasz Kucharski, Marian Pasiut i Jan Leś-niak. Zorganizowano je, aby rozpro-pagować walory sadownicze tutejsze-

go regionu. Mieszkańcy obawiali się, że władza przystąpi do budowy zapo-ry wodnej pomiędzy Łąckiej i Jazow-skiem, co groziło wysiedleniem lud-ności i zalaniem kilku miejscowości.

Pierwsze święta organizowano w sadach gospodarzy m. in. Stanisła-wa Sopaty w Czerńcu i Jana Maurera w Łącku. Od 35 lat ludowo-artystycz-ny festyn rozgrywa się w malowni-czym amfi teatrze na Górze Jeżowej.

Inwazja gości – muzyka połączyła narody

Tegorocznym obchodom towa-rzyszyła piękna pogoda, wiosenna zie-leń sadów, radosna atmosfera festynu. Po mszy św. w intencji sadowników odprawionej w kościele parafi alnym, po odegranym łąckim hejnale i wy-puszczeniu w niebo gołębi pomasze-rowały po Łącku barwne korowody z zespołami folklorystycznymi i orkie-strami. Podziw budziły szykowne orsza-ki młodzieży i konne banderie, popisy szczudlarzy i kuglarzy. Przykuwała uwa-gę projekcja fi lmu z 1948 r. pt. „Kwitną jabłonie” na telebimie, który umieszczo-ny został na skwerku obok rynku

Malowniczy amfiteatr pod Górą Jeżową pękał w szwach, ludzie sie-dzieli wysoko pod smrekami, lało się piwo, smażyły kiełbaski, niezły interes robili odpustowi kramarze, sprzedaw-cy kolorowych baloników, objazdowa karuzela. Bawiły starszych i młodszych zespoły „Wilk”, „Chrząszcze”, „White To-wer”. Rozśmieszał do łez kabaret „Rak”. Zabawa taneczna trwała do późnej nocy.

Imprezę zainaugurował Między-narodowy Festiwal Kapel Ludowych i Ulicznych – „Muzyka łączy narody”. Na estradzie w Rynku oraz amfi teatrze na Jeżowej Górze oklaskiwano zespo-ły z krajów grupy wyszehradzkiej oraz z Białorusi: „Dudaryki” z Mińska, „Da-nubius” z miejscowości Szop na Wę-grzech, Grupę im. Joszka Prihody z Pe-trovan na Słowacji, „Morsy” z Dębicy, Kapelę Tadeusza Plechty z Łącka.

Na początku XX wieku ksiądz proboszcz Jan Piaskowy – dopingowa-ny przez kierownika szkoły Stanisława Wilkanowicza – kazał swoim łąckim para� anom, by zamiast klepania zdrowasiek, sadzili za każ-dy wyznany na spowiedzi grzech po jednej jabłoni i śliwie. Ludziska szybko zrozumieli, że mogą na swoich grzechach zrobić zupełnie do-bry interes. Grzeszyli więc śmiało i sadzili owocowe drzewka (dziś sady zajmują w łąckiej gminie blisko tysiąc hektarów), ufając, że obie te czynności zostaną im policzone na poczet dobrych uczynków. Dia-beł jednak nie spał: podsunął gospodarzom zdrożną myślą produko-wania ze śliwek śliwowicy. Tę opowieść usłyszałem onegdaj od pani doktor Jolanty Pasoniowej (żony b. posła), z domu Krzywdzińskiej, wywodzącej się właśnie z Łącka.

Społeczeństwo

Społeczeństwo

41Sądeczanin czerwiec 2009

Festiwal zrealizowano przy wspar-ciu fi nansowym Funduszu Wyszehradz-kiego, Województwa Małopolskiego, Starostwa Powiatu Nowosądeckiego, Urzędu Gminy Łącko, Poakcesyjne-go Programu Wspierania Obszarów Wiejskich

Wójt Franciszek Młynarczyk z dumą wskazywał na swych ambasadorów (gmina nie tylko sadami i śliwowicą stoi): Góralską Orkiestrę Dętą im. Tade-usza Moryty, zespoły regionalne „Duże Łącko” i „Małe Łącko” kultywujące folk-lor Białych Górali. Obiema orkiestrami dyryguje Stanisław Strączek, zawodo-wo kapelmistrz Orkiestry Reprezenta-cyjnej Straży Granicznej.

Przy drodze do amfi teatru roiło się od twórców ludowych, rękodzielni-ków, stoisk z przysmakami regional-nymi. Goście – smakując m.in. ciasta zgłoszone do konkursu na najlepszy placek z jabłkami – mieli wyjątkową okazję przyjrzeć się efektom organi-zacyjnego wysiłku włodarzy gminy: festyn dla kilku tysięcy ludzi, jadła i napitku pod dostatkiem, uciechy dla ciała i ducha.

Łyżką dziegciu w festynowej becz-ce miodu była jedynie agitacja kan-dydatów (lub ich pretorianów) do eu-roparlamentu, którzy z ulotkami wyborczymi w ręku zaczepiali uczest-ników. Ci akurat nie okazywali nimi specjalnego zainteresowania. I bardzo dobrze!

(j); Fot. Jerzy Leśniak, Jerzy Żak

Łącko kwitnące sadamiSpołeczeństwo

W oczekiwaniu na tegoroczne owocobranie Łącka banderia konna. Józef Tokarz z Jazowska prezentuje łącką śliwowicę

42Sądeczaninczerwiec 2009

najpiękniejsze sądeczanki

M arianna Sokołowska, tego-roczna maturzystka w II LO im.

Marii Konopnickiej w Nowym Sączu, została wybrana Miss Ziemi Sądeckiej 2009 w wyborach, jakie przeprowadzo-no w Miejskim Ośrodku Kultury w No-wym Sączu. Tytuły Wicemiss przypad-ły Jadwidze Stypule z Nowego Sącza i Angelice Tomasiak z Przysietnicy.

Imprezę poprowadził aktor Piotr Szwedes, choreografi ę opracowała Karolina Łukasik. Kandydatki do tytu-łu „Najpiękniejszej” występowały w kil-ku odsłonach: w strojach letnich, kok-tajlowych, ślubnych, wizytowych

i plażowych. Dzieliły się też swoimi planami i marzeniami. W części arty-stycznej wystąpili śpiewacy (Mateusz Bieryt, Klaudia Leśniak, Aleksandra Maślanka i Katarzyna Rzepka) i tan-cerki z zespołu „Katharsis” z Miejskiego Ośrodka Kultury oraz laureat telewizyj-nego programu „Mam talent” Mate-usz Ziółko. Organizatorami wyborów były Joanna Durak i Joanna Malska z agencji SAM MODELS.

W fi nale konkursu Miss Polonia Zie-mi Sądeckiej uczestniczyło dwa-

naście kandydatek:

Paulina RajewskaKatarzyna DoboszMarianna SokołowskaJadwiga StypułaNatalia LompartMonika ReszkiewiczJoanna MadziarJoanna GrońskaMałgorzata PyrdołAngelika TomasiakKinga ŁukasikZofi a Hruby

Zdjęcia z imprezy w MOK: Jerzy Leś-niak, Małgorzata SokołowskaZobacz zdjęcia fi nalistek: str. 100

••••••••••••

najpiękniejsze najpiękniejsze sądeczankisądeczankisądeczanki

Finałowa gala

Społeczeństwo

43Sądeczanin czerwiec 2009

najpiękniejsze sądeczanki

Pokaz w sukniach ślubnych

Rywalizacja na estradzie. po prawej: Marianna w koronie

Dziewoje z zespołu Katharsis (MOK) Pokaz w strojach kąpielowych

44Sądeczaninczerwiec 2009

Wyznania Misski

Kim jestem? Sądeczanką. Ale po tacie Kurpianką, po mamie – Tuchowianką. Znak Zodiaku: Bliźnięta, urodziłam się 23 maja 1990 r.Waga, wzrost: 175 cm, 57 kg.Rodzina: Tata, Mieczysław jest muzykiem, nauczycielem, prowadził chór w PWSZ i „Sokoliki” w „Sokole”. Mama, Barbara też jest pedagogiem muzycznym. Acha, mam starsze rodzeństwo (wszyscy mają imiona zaczynające się na M): Magdalena, Małgo-rzata i Michał.Najwcześniejsze wspomnienie: rytmi-ka w przedszkolu, którą prowadziła moja mama.Rodzicom zawdzięczam: to, że na-uczyli mnie wrażliwości, punktualności, odpowiedzialności.Za co dostałam lanie od ojca? Za bała-ganiarstwo, niedbałość.Pierwsze odkrycie:. zespół Affabre Con-cinui – moje ogromne odkrycie, w wieku 8 lat zakochałam się w tym zespole i ciągle jestem nim tak samo zafascynowanaKoledzy, koleżanki z podwórka: Michał Dobosz, Paulina Pałuzewicz, Stefan Janus, Magda Korneluk.Pierwsze ważne książki: Dzieci z dwor-ca ZOO, Oskar i Pani Róża, Pamiętnik Narkomanki Pierwszy sukces: na początku szkoły pod-stawowej wygrałam konkurs pieśni patrio-tycznej (międzyszkolny)! Byłam najmłod-szą uczestniczką. W gimnazjum natomiast zdałam FCE (język angielski).Pierwsza porażka: oblany egzamin na prawo jazdy. Zdałam dopiero za drugim razem.

Pierwsza łza: Mamusia miała operację na nerki. Strasznie wtedy się bałam. Był to początek podstawówki.Mój autorytet: Rodzice, zdecydowanie.Najbardziej pamiętne chwile w życiu: zwycięstwa w konkursach wokalnych, każ-da chwila z Jarkiem jest niezapomniana, pierwszy lot samolotem i ogromne turbu-lencje, śmierć babci...Pierwsze pieniądze zarobiłam tłuma-cząc tacie książkę dotyczącą brydża.Szkoła: jestem w trakcie matury w II LO, w klasie matematyczno-informatycznej (wychowawca Łukasz Sommer).Ulubione dania: tatar, wszelkiego rodzaju sałatki, kuchnia włoska.Hobby: śpiew (blues, soul), taniec sal-sa (tańczę w klubie razem z Mirosławem Haczkiem), siłownia, język angielski. Ulubiony bohater literacki (filmowy): Forrest Gump, Polyanna.Na bezludną wyspę zabrałabym: a z 1000 dobrych książek.Moja największa zaleta: ufność.Moja najpoważniejsza wada: naiwność.Co zmieniłabym w Nowym Sączu? Ulicę Nadbrzeżną, codziennie co najmniej kilku-krotnie muszę tamtędy przejechać.

„Konie mogę kraść”: z moją przyjaciółką Angeliką Pawlik, zawsze mnie wspierającą, nie wiem, co bym bez niej zrobiła.Moi przyjaciele: Jarek Pasoń, niezastąpio-ny, kochający, nie było ani momentu nie-pewności w naszym związku z jego strony! Odpowiedzialny, wysportowany i dobry. I BARDZO przystojny; Leszek Marciniak – mogę mu zaufać, o wszystkim powiedzieć, płacze i cieszy się razem ze mną.Najlepsze miejsca na ziemi: szczyt góry zamkowej w Pieninach, Barcelona.Podróże: byłam w Hiszpanii, Egipcie, Szwecji, Norwegii, Anglii, Szkocji, Niem-czech, Słowacji, Francji, Holandii, Belgii, Ukrainie. Marzenie: dostać się na studia na Politechnikę Krakowską lub Akademię Górniczo-Hutniczą.W nagrodę za tytuł Misski otrzymałam wiele nagród, ale najbardziej cieszę się, że mogłam poznać Jagę (pierwszą wice-miss) i Mateusza Ziółko, laureata telewizyj-nego konkursu „Mam talent”.Nowy Sącz jest dla mnie domem, moją małą ojczyzną. Kocham to miejsce, chciała-bym tu wrócić po studiach, pracować i żyć tu.

Marianna Sokołowska Miss Ziemi Sądeckiej 2009

Społeczeństwo

45Sądeczanin czerwiec 2009

kto czyta nie błądzisandecjana i publikacje regionalne na półkach księgarskich

Pamiętnik PTTPotężną porcję wiadomości o Ta-trach i pomniej-szych polskich górach przynosi 17. tom Pamięt-nika Polskiego Towarzystwa Hi-storycznego. W bogato ilustro-

wanym i opasłym tomisku (ponad 400 stron) znajdziemy m.in. obszerne spra-wozdanie Macieja Zaremby z działalno-ści Oddziału PTT „Beskid” w Nowym Sączu za 2008 r. Dość powiedzieć, że zorganizo-wano 68 wycieczek górskich i innych im-prez, z których skorzystało ogółem 2742 osób. – Największe zapotrzebowanie ist-nieje na wycieczki jednodniowe, najczęściej wędrowano po Beskidzie Sądeckim, ale też wyprawiano się za granicę, m.in. 18 razy w słowackie Tatry i inne góry u naszych połu-dniowych sąsiadów, ale także na Czechy, do Chorwacji, Rumunii i Włoch – informuje honorowy prezes PTT Oddział „Beskid”.

Z innych rzeczy polecam rewela-cyjny artykuł Macieja Pinkwarta o sta-rym cmentarzu zakopiańskim na Pękso-wym Brzyzku, gdzie od 1800 roku chowa się najwybitniejszych zakopiańczyków. Dziwne koleje losu, również kłótnie w za-kopiańskich rodach, sprawiły, że niektó-re osobistości mają po dwa nagrobki na Pęksowym Brzyzku.

Almanach Łącki 10. numer „Almanachu Łąckiego”,

półrocznika wydawanego od 5 lat przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Łąckiej,

przy wsparciu Staro-stwa Powiatowego i UG Łącko poświęco-ny jest w dużej mie-rze historii Czarnego Potoku i wybitnym ludziom wywodzą-cym się z tej prasta-rej wsi, gdzie cześć odbiera słynący ła-skami, ozdobiony w 1999 roku papieski-mi koronami obraz

MB Bolesnej. Polecam wspomnienia sa-downika Stanisława Farona, bo Czarny Potok to również ciągnące się kilometra-mi sady owocowe, okwiecone w maju, pożółkłe jesienią. Ciekawy jest wywiad z prof. Stanisławem Morytą, rektorem Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, synem Tadeusza Moryty, założyciela w 1946 r. Orkiestry Dętej w Czerńcu, która gra do dziś. „Al-manach Łącki” to bodaj jedyne wydaw-nictwo regionalne, w którego kolegium redakcyjnym zasiada aż 3 profesorów: Ju-lian Dybiec, Barbara Wagner i Bolesław Faron, a na dokładkę ks. prałat Józef Trzó-pek i Zbigniew Czepelak, do niedawna szef oświaty w powiecie nowosądeckim.

O pochodzeniu nazw miejscowych Gminy Podegrodzie i okolic

Podegrodzianin, Zenon Szewczyk, radny powiatowy, a w innym wcieleniu nauczyciel i pedagog o długoletnim sta-żu, popełnił dzieło onomastyczne. Zebrał nazwy podegrodzkich wsi, osiedli, pól, wzgórz i potoków ustalając etymologię tych różnych „Dąbrów”, „Chełmów”, „Niw”. Książeczka niewielka objętościowo (60 stron), ale o dużym ciężarze gatunko-wym. Szewczyk uporządkował wreszcie pisownię najstarszej sądeckiej miejsco-wości, dlatego to hasło przytaczamy w całości: „Naszacowice [Născowice, Năsz-cowice, Năsacoice] – pierwsza, historycz-na siedziba Sącza, w której znajdują się resztki starego grodziska, siedziby pierw-szych polskich kasztelanów. Niektórzy ba-dacze wiązali tę nazwę z Sączem, formu-łując tezę, że Naszacowice to osada ‘nad dawnym Sączu’, czyli Naszącowice. Taką etymologię wyklu-cza prof. Eugeniusz Pawłowski pisząc, że nie ma ona żad-nych podstaw na-ukowych. Wg tego badacza sądeckiego nazewnictwa, Na-szacowice to nazwa patronimiczna wy-wodząca się od imie-nia pierwszego zało-życiela wsi Nosacza.

Źródła historyczne wymieniające tę na-zwę są dość liczne. Najstarsze zachowa-ne zapisy pochodzą z 1283 i 1292.: Nossa-czouicy. J. Długosz w XV-wiecznym Liber benefi ciorum zapisał tę nazwę w dwóch wersjach: Nossaczowycze i Noszaczowy-cze. (…) Zapis zgodny ze współczesną ortografi ą, przywołujący także kolonię niemiecką założoną na terenie tej wsi, pojawi się w spisie miejscowości z 1794 r.: Naszacowice i Naschazowitz Colonia. Książkę Z. Szewczyka wydał UG Podegro-dzia z okazji 60-lecia Biblioteki Gminnej.

Marka sądecka „Marka to nazwa, symbol, utworzona

w celu identyfi kacji i wyróżnienia, służąca do przekazania zaplanowanej informacji do określonych osób. Budowanie marki to budowanie lepszej pozycji regionu i zwięk-szenie jego wartości. To zbiór powiązanych elementów wizualnych i werbalnych iden-tyfi kujących region oraz wartości i korzyści, które odbiorca postrzega jako atrakcyjne. Marka dla regionu sądeckiego będzie kreowana głów-nie pod kątem turystyki. Jej stworzenie zapewni regionowi w dłuższym okresie czasu wiele korzy-ści, zarówno w obszarze turystycznym, jak również gospodarczym” – pisze dr Józef Wojnarowski, były wieloletni dyrektor hotelu Orbis „Beskid” w Nowym Sączu w broszurze pt. „Koncep-cja marki turystycznej na przykładzie Sądecczyzny. Budowanie i zarządzanie marką sądecką.” Autor proponuje szyb-

kie powołanie Kapituły Marki Sąde-ckiej, która rozpisałaby konkurs na opracowanie logo, znaku, symbolu Sądecczyzny. Chodzi o znak gra-fi czny oraz hasło promocyjne, w których by się zawierało, wszystko co najlepsze Sądecczyzna ma do zaoferowania. Nowatorską pracę Wojnarowskiego, który zęby zjadł na turystyce, wydała Wyższa Szko-ła Przedsiębiorczości w Nowym Są-czu, gdzie autor wykłada.

Bibliofi l

Nowe książki

Nowe książki

4�Sądeczaninczerwiec 2009

Męczennica z Trzetrzwinyskromna sądecka zakonnica kandydatką na ołtarze

W Biczycach i Trzetrzewinie od-była się seria wykładów i pa-

neli dyskusyjnych poświęconych dzia-łalności polskich misjonarzy. Postać s. Czesławy Lorek przybliżyło Jej ro-dzeństwo: Zofi a Lorek, Krystyna Plata i Wanda Waśko. W panelu pt. „Między konformizmem a heroizmem” wspomi-nano męczeńską śmierć tarnowskich misjonarzy: ks. Jana Czubę, ks. Zbignie-wa Strzałkowskiego oraz kleryka Ro-berta Gucwę.

Ks. dr Jan Piotrowski, dyrektor Pa-pieskich Dzieł Misyjnych w Warszawie wygłosił wykład pt. „Misje w służbie życia”, a ks. dr Krzysztof Czermak, wi-kariusz bp. Skworca ds. misji, przedsta-wił wkład diecezji tarnowskiej w dzie-ło misyjne Kościoła powszechnego. Nie zabrakło czynnych misjonarzy, któ-rzy specjalnie przyjechali do Trzetrze-winy, aby w 6. rocznicę męczeńskiej śmierci s. Czesławy Lorek opowiedzieć o swojej pracy. Na przykład z Kazach-stanu przyleciał pochodzący z gminy Korzenna ks. bp Janusz Kaleta, admini-strator apostolski w tej postsowieckiej republice. Panel dyskusyjny z udziałem m.in. bp. Janusza Kalety, o. Stanisława Olesiaka SVD, byłego misjonarza w An-goli, oraz ks. prałata Mariana Stępnia, byłego proboszcza Trzetrzewiny, pra-cującego obecnie na Ukrainie, popro-wadził nasz redakcyjny kolega Jerzy Leśniak. W kończącym seminarium dyskusji nt. altruizmu we współczes-nym zmaterializowanym świecie wziął udział wicemarszałek Małopolski Le-szek Zegzda, red. Marcin Przeciszew-ski z Katolickiej Agencji Informacyjnej, prezes Fundacji Sądeckiej Zygmunt Berdychowski, prezes Wspólnoty Pol-skiej, oraz Marek Ziółkowski z Minister-stwa Spraw Zagranicznych.

Podczas konferencji rozstrzygnię-to szkolny konkurs misyjny, czynna też była wystawa poświęcona s. Czesławie Lorek. W wielu wystąpieniach przewi-jała się myśl, że ta prosta, skromna za-konnica z Trzetrzewiny jest kandydatką na ołtarze…

Zamordowana przed 6 laty w Kongo siostra Czesława Lorek ze Zgroma-dzenia Sacre-Coeur, pochodząca z para� i MB Pocieszenia w Trzetrzewinie, od 21 maja br. jest patronką Szkoły Podstawowej w Biczycach Dolnych. Uro-czystości nadania szkole imienia tragicznie zmarłej misjonarki z Czarnego Lądu oraz odsłonięcia pamiątkowej tablicy towarzyszyło dwudniowe semi-narium zatytułowane: „Czyń niech widzę, mów niech słyszę. Misja siostry Czesławy Lorek a współczesny altruizm”. Konferencję zorganizował Urząd Gminy w Chełmcu pod patronatem bp. Wiktora Skworca, przewodniczące-go Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Zaangażowany był sam wójt Bernard Stawiarski, poprzez żonę Joannę spowinowacony z s. Czesławą Lorek.

Mszy św. w kościele MB Pocieszenia w Trzetrzewinie w intencji śp. s. Czesławy Lorek prze-wodniczył i tablicę w SP w Biczycach Dolnych poświęcił ks. Krzysztof Czermak, wikariusz bpa Wiktora Skworca ds. misji.

Od lewej – ks. Marian Stępień, bp Janusz Kaleta, ks. Marian Brach, ks. Stanisław Olesiak; fot. (leś)

Sądeczanie

Sądeczanie

4�Sądeczanin czerwiec 2009

Męczennica z Trzetrzwiny„Święci są po to, ażeby świadczyć

o wielkiej godności człowieka. Świad-czyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym ‘dla nas i nasze-go zbawienia’, to znaczy równocześ-nie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie. I można powiedzieć, że siostra Czesława Lorek była świa-doma tej godności. Świadoma tego powołania” - napisał ks. prof. Alojzy

Corene, 7 X 1984 r.

Zosiu Kochana, pragnę się z Tobą podzielić jeszcze wielkim przeży-

ciem. Gdy byłam w tej kaplicy, gdzie długimi chwilami (godzinami) mod-liła się Błogosławiona Filipina, nasza pierwsza misjonarka, Pan dał mi jesz-cze jeden znak, że mnie pragnie mieć na Czarnym Lądzie. Dzień przed wyjaz-dem do tej kaplicy prosiłam Pana Je-zusa by, choć na moment zaświeciło słońce, bo dni były ciągle pochmurne i deszczowe i wieczorem zapowiedzie-li opady i mgły w Alpach. I wyobraź sobie, że rano godz. 9.30 wyjeżdżamy jest mglisto, pochmurno, ale kiedy we-szłyśmy do tej Świątyni zaświeciło słoń-ce i przez witraże oświeciło to miejsce, które Pan wybrał sobie na mieszkanie. A zbudował je Św. Franciszek Ksawery w XVII w. w stylu barokowym. Wnętrze ozdobione scenami z Ewangelii i Za-konnikami i Zakonnicami. Początkowo to były Siostry Wizytki a po Rewolucji Francuskiej przez 30 lat nasze Siostry NSPJ. Teraz to jest zakonserwowane, jako muzeum, jak zresztą wiele zabyt-ków we Francji, która się szczyci być kolebką Kościoła.

Kimwenza, 20 X 1984 r.

Po dwóch lądowaniach w Algierii i Nigerii, trzecie lądowanie w stolicy

Zairu Kinshasie. Temperatura 25 stopni tak zapowiedzieli, ale chyba nie chcieli

przestraszyć pasażerów, bo w rzeczy-wistości musiało być powyżej 30 st., gdyż było bardzo duszno, tak, że było się od razu mokrym a w dodatku go-dzinne czekanie na bagaże, bo wiado-mo, że murzyni się nie spieszą. Właśnie w tym momencie, ktoś się chyba po-mylił i złapał za moją torbę. Na szczęś-cie zauważyłam w porę i spytałam czy to jego bagaż i zaraz oddał. Kiedy wysiadłam z samolotu rozglądałam się i usłyszałam jak siostra Prowincjalna z Zairu na mnie wołała i wymachiwa-ła rękami abym była spokojna, że ona czeka, ale nawet gdyby jej nie było to spotkałam księży Sercanów z Pol-ski, którzy byli gotowi mnie wspomóc. I tak najpierw pojechałam do domu prowincjonalnego, który znajduje się najbliżej Kinshasy i tam odsapnęłam, zjadłam obiad. Przez 3 miesiące będę w Kimwenzie studiować język lingola, a co dalej to jeszcze nie wiem. Jedno wiem na pewno i tak odpowiadam jak mnie kto pyta co będę robić: pełnić Bożą wolę i to jest moją największą ra-dością i pragnieniem zarazem.

Gombe, 20 III 1993 r.

Właśnie w ten piątek przeżyłyśmy niemałe wydarzenia, bo wokół

naszego kościoła i klasztoru była strze-lanina! W chwili, kiedy wokół kościoła odprawialiśmy Drogę Krzyżową, do-szliśmy już do XI stacji, kiedy zaczęła się strzelanina. W tym czasie ludzie zaczęli

przeskakiwać ogrodzenie, by się schro-nić w kościele. Co odważniejsi dalej kończyli Drogę Krzyżową, nie zważa-jąc na strzały. Te strzały były kierowa-ne w powietrze i nikogo nie dosięgły. Nikt nie został nawet w tym dniu zra-niony. To było rzeczywiście cudow-ne. Na zakończenie Drogi Krzyżowej musiała być odprawiona msza świę-ta przy Grocie Matki Bożej z Lourdes, ale to było niemożliwe, bo ciągle trwa-ły ostrzeliwania aż do godz. ok. 20.00. Ludzie schronili się do kościoła i bez-ustannie się modlili, odmawiając Róża-niec. Nasz Ks. Proboszcz, choć nie duży i słabego zdrowia, ale silny mocą Bożą wyszedł poza ogrodzenie koś-cioła i przemówił do serca żołnierzy i posłuchali Go i zaprzestali strzelania, tak, że ludzie mogli powoli powrócić do swych domów. Chociaż po drodze mieli różne przykrości, ale nikomu nic złego się nie przydało.

Gombe, 13 VII 1996 r.

To już mijają 2 tygodnie odkąd sta-nęłam na tej ziemi afrykańskiej – za-

irskiej, gdzie tyle się za mnie modlono, aż jestem tym zdumiona i zaskoczo-na. Wróciłam do mych dawnych zajęć, ale nie wszystkich, bo Siostry bardzo się troszczą, bym się nie przemęczała. Jak dawniej zajmuję się zakrystią, chociaż większą część pracy robi Hipolit, które-mu dałam zegarek żeby się nie spóź-niał i okulary, by zobaczył pajęczyny

Drożdż we wstępie do książki o zakon-nicy z Trzetrzewiny.

Dodajmy, że niezwykle cenna i sprawnie przeprowadzona konferen-cja misyjna była dziełem pracowników Gminnego Ośrodka Kultury w Klęcza-nach, na czele z Andrzejem Piszczkiem, który dwoił się i troił, aby wszystko wy-padło, jak najlepiej. Pan Andrzej był też autorem broszy o s. Czesławie Lorek, rozdawanej uczestnikom konferencji.

(s), fot. HSZ

Listy do rodziny s. Czesławy Lorek s.C.

Na dalszych stronach tego numeru „Sądeczanina” przedstawiamy życiorys bohaterskiej zakonnicy oraz wybór Jej listów do rodzeństwa w kraju. Korzystaliśmy z książki pt. „Wylałam krew, aby upiększyć Koś-ciół…” pod redakcją Janusza Szpilowskiego, Mała Poligrafi a Redemptorystów, Tuchów 2008.

48Sądeczaninczerwiec 2009

S iostra Czesława Lorek urodziła się 5 czerwca 1938 r. w Biczycach Gór-

nych, parafia Trzetrzewina, jako ósme z dziewięciorga dzieci Jana i Marii Lor-ków. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Odznaczali się prostą i szczerą re-ligijnością i w takim duchu wychowali swoje dzieci. Fundament formacji du-chowej otrzymany w domu rodzinnym był umacniany przez proboszcza parafii ks. Stanisława Pieprznika, który przygo-tował dziewczynkę do pierwszej Komu-nii św. i Sakramentu Bierzmowania.

Cesia – jak ją nazywano w domu rodzinnym – pomagała w gospodar-stwie, lubiła powozić koniem zaprzężo-nym do wozu. Często śpiewała religijne pieśni i odmawiała Różaniec. Ukończy-ła tylko szkołę podstawową. Nie myśla-ła o pójściu do zakonu.

Ziarno powołania padło do serca otwartego na Boga prawdopodobnie podczas rozmowy Cesi ze starszą sio-strą Zofią, która z zachwytem dzieliła się wrażeniami z rekolekcji dla matu-rzystów, przeżytych w domu sióstr Naj-świętszego Serca Jezusowego (Sacre Coeur) w Zbylitowskiej Górze, a doj-rzało do decyzji podczas adoracji Naj-świętszego Sakramentu, gdy odczu-ła powołanie do służby Bożej. W ten sposób zrodziła się myśl pójścia do za-konu. Miała wtedy 22 lata. Zaimpono-wało jej Zgromadzenie Sióstr Najświęt-szego Serca Jezusa, którego charyzma wyrażała się przez troskę o wychowa-nie młodzieży. Czesława przekroczyła próg domu zakonnego w Zbylitowskiej Górze 1 lutego 1960 r. Pierwsze ślu-by zakonne złożyła 12 czerwca 1963 r. W domu zakonnym, w okresie poprze-dzającym profesję wieczystą, s. Cze-sława pracowała w ogrodzie i szklarni. Uzupełniała swoje wykształcenie, koń-cząc Technikum Rolnicze w Bydgosz-czy oraz dwuletni kurs katechetyczny w Gnieździe. Probację przeżyła w klasz-torze w Zbylitowskiej Górze, a profesję złożyła 26 lipca 1969 r.

Do roku 1978 życie jej toczyło się uregulowanym rytmem. Aby móc uczyć dzieci religii, uzupełniała swo-je wykształcenie teologiczne na KUL, w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej, który ukończyła w 1977 r. Pracowała w przedszkolu, a potem katechizowa-ła dzieci w parafiach w Sosnowcu oraz w Warszawie na Ursynowie. Wszędzie swoją prostotą, serdecznością i uśmie-chem podbijała serca dzieci i rodziców.

i kurz na meblach w kościele, a tym ra-zem przywiozłam mu buty w nagrodę, bo dobrze się sprawował. Już dziś mija trzecia niedziela jak tu jestem, a ciągle mnie ktoś jeszcze wita. Ja też bardzo lu-bię modlić się przed tym wizerunkiem Pana Jezusa Ukrzyżowanego w kate-drze. Masz rację, że ludzie nie potrafią pojąć tego szczęścia, tej radości, jaką daje powołanie i pełnienie woli Naj-wyższego. Naprawdę nie trzeba się o mnie martwić, bo to sam Pan mnie prowadzi i ochrania jak Dobry Pasterz. Miałam wiele okazji by się podzielić mymi doświadczeniami w naszej gru-pie modlitewnej „Wieczernik”, w której uczestnicy bez końca uwielbiali i wy-chwalali Pana za dar mego uzdrowie-nia i za szczęśliwy powrót.

Gombe, 2 IX 2001 r.

Dziś mija już jeden miesiąc odkąd opuściłam ojczyste strony, gdzie

przez trzy miesiące mogłam przeżyć i doświadczyć wiele serca, dobroci i życzliwości wśród swoich Krewnych

i Bliskich. Tu w Kongo susza daje od-czuć swoje skutki – brak wody, rośli-ny usychają. Trzeba oszczędzać wodę, bo na większy deszcz trzeba jeszcze po-czekać. Ja po przyjeździe już od pierw-szego dnia wciągnęłam się do pracy w mojej parafii. Teraz już rozpocznie się rok szkolny i katechetyczny, będzie więcej zajęć. Z Bożą pomocą wszyst-kiemu podołam.

Sytuacja ekonomiczna pod tym względem katastroficzna! Trwają po-szukiwania i przygotowania do dialo-gu międzykongijskiego! Nasze szkoły podstawowe i średnie a także inter-naty szukają środków finansowych, aby móc funkcjonować. Na terenach okupowanych przez rebeliantów sy-tuacja jest jeszcze gorsza. Nie mówiąc już o warunkach życia w obozach dla przesiedleńców, którzy koczują stło-czeni w nieludzkich warunkach. W Kin-shasie, w Gombe, gdzie mamy swoje misje na razie panuje względny spokój – dzięki Bogu!

Monstrancja, do której Wy dołoży-liście swoją cegiełkę przyciąga swoim pięknem wielu adoratorów w każdy piątek. Niech Bóg Wam hojnie wyna-grodzi! Szczęść Boże!

Posługa na misji

4�Sądeczanin czerwiec 2009

dobrze był znany jej przydomek „siostra Marakudża”. Wzięło się stąd, że pewne-go razu zawiozła do osady w buszu ziar-na marakudży. Po 4 miesiącach wyrosły z nich soczyste, odżywcze owoce. Przy następnej wizycie w owej osadzie powi-tały ją okrzyki tubylców: „Marakudża”.

Przed śmiercią wybaczyła napastnikowi

S. Czesława ostatni raz odwiedzi-ła Polskę w 2001 r. Przyjechała na uro-czytosci pierwszkomunijne św. czwór-ki swoich krewnych z rodzinnej parafi i Trzetrzewina. Miała także przyjechać w 2004 r. na 20-lecie swojego pobytu na misjach. Nie zdążyła.

W dniu 11 maja 2003 r. została na-padnięta i bestialsko pobita w koście-le Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gombe, gdzie po zakończeniu uro-czystości Pierwszej Komunii św. przygo-towywała świątynię do następnej mszy. Sprawcą był 18-letni chłopak o imieniu Oliver, jej były uczeń i ministrant, które-go wcześniej przygotowywała do I Ko-munii św. Został on usunięty z grona akolitów, gdyż kradł pieniądze z tacy. Krytycznego dnia s. Czesława ponow-nie przyłapała go na kradzieży. Na-pastnik zaatakował misjonarkę, łamiąc jej szczękę, nos i obojczyk. Sądząc, że nie żyje, pozostawił ją nieprzytomną w kałuży krwi. W szpitalu, po 3 dniach siostra Czesława odzyskała przytom-ność. Początkowo nie chciała ujaw-nić imienia sprawcy. Dopiero 14 maja, czując zbliżającą się śmierć, wyjawiła okoliczności pobicia siostrom czuwa-jący przy niej. Przed śmiercią wybaczy-ła Oliverowi. Zmarła 21 maja 2003 roku w 65. roku życia.

Uroczystościom pogrzebowym s. Czesławy Lorek z udziałem tłumu wiernych przewodniczył 23 maja kar-dynał Etosu, ciało męczennicy spoczę-ło na cmentarzu Canissius w Kimwenza. Kilka dni później (29 maja) bp tarnow-ski Wiktor Skworc odprawił mszę żałob-ną w rodzinnej parafi i zamordowanej zakonnicy.

W 5. rocznicę męczeńskiej śmier-ci s. Czesławy Lorek, 21 maja 2008 r., w kościele parafi alnym w Trzetrzewinie wikariusz biskupi ds. misji ks. dr Krzysz-tof Czermak odsłonił i poświęcił tabli-cę pamiątkową ku czci zamordowanej misjonarki.

Opr. HSZ

siostra Marakudża

Z całym zaufaniem oddaję się w ręce Tego, który mnie wybrał…

Na pomoc Ojcu Świętemu

W lipcu 1978 roku wyjechała do Bel-gii, do Joigny – miasta narodzin założy-cielki Zgromadzenia św. Magdaleny Zo-fi i Barat – na recyklaż, który ukończyła w październiku w Rzymie. Dzięki temu uczestniczyła w pierwszej audiencji nowo wybranego papieża Polaka, Jana Pawła II. Głęboko zapadły jej w sercu słowa papieża, skierowane wówczas do rodaków: „Nie zostawiajcie mnie tu samego”. Pragnąc odpowiedzieć na apel Ojca Świętego, postanowiła wyjechać na misje. W tym celu napisała list do ówczesnej Siostry Prowincjalnej Jadwigi Jaklewicz, prosząc ją o zgodę na wyjazd.

„…z całym zaufaniem oddaję się w ręce Tego, który mnie wybrał, powo-łał i teraz również kieruje do mnie nowy apel, by złożyć jeszcze większą i całko-witą ofi arę z mego życia, z mej Ojczy-zny; by iść do kraju, który On mi wska-że. Ja pragnę jedynie pełnić Jego wolę i odpowiedzieć na Jego wezwanie…” – pisała Sądeczanka. Jej prośba została wysłuchana.

Przez 4 lata s. Czesława uczyła się języka francuskiego, języka lingola, do-kształcała się na różnych kursach, m.in. szycia, pielęgniarstwa; przygotowywała się do spotkania z inną kulturą i cywili-zacją. W dniu 19 sierpnia 1984 r. otrzy-mała z rąk biskupa Jerzego Ablewicza krzyż misyjny i wyjechała na konty-nent afrykański, do ówczesnego Zairu a dzisiejszej Demokratycznej Republiki Kongo.

Pierwszym doświadczeniem misyj-nym i dużym przeżyciem była dla niej praca z dziećmi w szkole podstawowej. Była przerażona warunkami, w jakich dzieci się uczyły: klasy ciasne, duszne

i ciemne. Oprócz katechizacji siostra Czesława odwiedzała również więź-niów. Przez 5 lat na prośbę biskupa Ni-ninga Bandala pracowała w dalekim buszu, w miejscowości Kolle, oddalonej od stolicy Kinshasa ok. 1300 km. Podróż samochodem do tej placówki trwała 7 dni. Aby podnieść poziom życia swych czarnoskórych podopiecznych, założy-ła szkołę kroju i szycia. Uczyła higieny, robienia mydła i oliwy. Uczyła zasad wiary, czytania i pisania.

W 1990 r. misjonarka przyjechał na wypoczynek do Polski. Po skoń-czonym urlopie nie mogła już wrócić do buszu, ponieważ podczas walk ple-miennych placówka ta została zajęta i zniszczona przez rebeliantów. Z tego powodu wyjechała do Kinshasy, stolicy kraju, gdzie pracowała jako zakrystianka w parafi i pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.

W 1995 r. s. Czesława zapadła na zdrowiu. Oprócz malarii, z której ata-kami często się borykała, straciła czucie w lewej ręce i nodze. Przeprowadzone w Brukseli specjalistyczne badania wy-kazały nowotwór mózgu, na szczęście operacja się powiodła. Po rekonwale-scencji, wbrew doradom najbliższych, postanowiła wrócić na misje, do swo-ich czarnych braci i sióstr. W Kinshasie nie było końca radości z powodu jej po-wrotu. Wśród osób, z którymi pracowała,

„…z całym zaufaniem odda-ję się w ręce Tego, który mnie wybrał, powołał i teraz również kieruje do mnie nowy apel, by złożyć jeszcze większą i całko-witą ofi arę z mego życia, z mej Ojczyzny; by iść do kraju, któ-ry On mi wskaże.

Sądeczanie

50Sądeczaninczerwiec 2009

adam nogaProfesor z nowej kolonii

A utor zaadresował swe dzieło zarówno do badaczy teorii eko-

nomii, jak i do obecnych oraz przy-szłych przedsiębiorców, menedżerów i polityków gospodarczych (przede wszystkim studentów, ale nie tylko kierunków ekonomicznych). Książka zostanie niebawem przedstawiona przez profesora i poddana pod dys-kusję w szkole, w której zdawał matu-rę: Zespole Szkół Ekonomicznych im. Oskara Langego w Nowym Sączu.

Adam Noga wywodzi się z wielo-dzietnej rodziny kolejarskiej Nowej Kolonii przy ul. Wyspiańskiego w No-wym Sączu: piątka braci – to późniejsi profesorowie ekonomii, Marian (b. rek-tor Akademii Ekonomicznej we Wroc-ławiu, senator RP, obecnie członek rady Polityki Pieniężnej) i Adam, Kazi-mierz (swego czasu dyrektor nowosą-deckiego oddziału Banku Śląskiego), bliźniacy Antoni i Zygmunt oraz sio-stry Kinga (po mężu Groń) i Teresa (po mężu Urbanik).

– Rodzice, Helena i Kazimierz, po-znali się podczas przymusowych robót w Niemczech, pobrali się podczas „prze-pustki” w lutym 1944 r. w sądeckiej farze. Po wyzwoleniu ojciec pracował na War-sztatach Kolejowych, w domu nie prze-lewało się, trzeba było nakarmić i odziać siódemkę dzieci, a czasy były powojen-ne. Rodzice nas wszystkich wykształcili, czwórka z nas została ekonomistami, bliźniacy wybrali fach górniczy. Ja cho-dziłem do szkoły podstawowej nr 13,

potem do szkoły nr 15 za ZNTK, maturę zdawałem w „handlówce”.

W książce prof. A. Nogi pokazano, że aby odnieść sukces w biznesie oraz prowadzić skuteczną politykę ma-kroekonomiczną i rozwojową, należy odpowiedzieć na elementarne pyta-nia: czym są przedsiębiorstwa, kiedy mogą być one zdolne do długotrwa-łego rozwoju (co wyznacza ich grani-ce), jakie cele powszechne (m. in. do-chodowe, prestiżowe) mogą osiągać interesariusze przedsiębiorstw oraz jakie cele autonomiczne (efektyw-nej alokacji, kreacji, podziału, rewita-lizacji zasobów, wartości) może zre-alizować przedsiębiorstwo dla całej gospodarki.

Bestsellerem na rynku wydawniczym nauk ekonomicznych stała się w ostatnich dniach książka Teorie przedsiębiorstw profesora Adama Nogi, profesora i prorektora w Wyższej Szkole Przedsię-biorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, rodowitego sądeczanina i sympatyka naszego miasta.Wydawnictwo ściśle specjalistyczne, ale biorąc pod uwagę ogólnoświatową debatę nad zwalczeniem kryzysu ekono-micznego, niezwykle ważne dla kręgów politycznych i bizne-sowych.

W ekonomii na te pytania udzielono bardzo wiele odpowiedzi, budując licz-ne teorie przedsiębiorstw(a). W książ-ce omówiono zalety i wady 27 teo-rii. Ograniczenia analizowanych teorii przyczyniły się do poszukiwania nowej, autorskiej teorii przedsiębiorstw, w któ-rej podstawowym „genem” przedsię-biorstwa są długookresowe dążenia (użyteczności) gospodarstw domo-wych, akumulujących dla przedsię-biorstw kapitał fi nansowy, rzeczowy i intelektualny. Poszukiwania te są pro-wadzone w książce według metody przedsiębiorczej, która doskonale zna-na jest w biznesie do znajdowania spo-sobu na odniesienie sukcesu.

(l); Fot. arch

Sądeczanie

adam nogaadam nogaadam noga

potem do szkoły nr 15 za ZNTK, maturę

Bestsellerem na rynku wydawniczym nauk ekonomicznych stała się w ostatnich dniach książka Teorie przedsiębiorstw profesora Adama Nogi, profesora i prorektora w Wyższej Szkole Przedsię-biorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie,

W ekonomii na te pytania udzielono

Sądeczanin

adam Noga (ur. w 1955 r.) był w drugiej połowie lat dziewięćdzie-siątych XX w. prorektorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, a potem dyrektorem Instytutu Finan-

sów w Wyższej Szkoły Ubezpieczeń i Bankowości w Warszawie. Obec-nie jest prorektorem Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie.

Uznawany jest za twórcę nowo-czesnej teorii konkurencji. Specjali-zuje się także w mikroekonomii i za-rządzaniu. Był pierwszym laureatem jednego z najbardziej prestiżowych wyróżnień w nauce polskiej – Nagro-dy Banku Handlowego. Współautor sukcesów SGH w polskim i między-narodowym szkolnictwie ekono-micznym. Wiceprezes Polskiego To-warzystwa Ekonomicznego, członek Rady Kredyt Banku, przewodniczący Rady Nadzorczej Polskiej Agencji In-formacji i Inwestycji Zagranicznych. Wykładowca uniwersytetów kana-dyjskich, francuskich i belgijskich.

51Sądeczanin czerwiec 2009

waleczny czy wojowniczy?szkic do portretu posła arkadiusza Mularczyka

W 1998 r. zaledwie 27-letni Mular-czyk został wybrany do Rady Mia-

sta Nowego Sącza. Przez 4 lata mieszkańcy nie poczuli wobec niego żadnych zobowią-zań i na następną kadencję już nie wybra-li, mimo iż startował z pierwszego miejsca na liście.

Podobnie jak jego kolega ze studiów prawniczych Ziobro, który wypłynął w Kra-kowie jako obrońca pokrzywdzonych w sto-warzyszeniu Katon, Mularczyk w Nowym Sączu oferował nowosądeckiemu oddziało-wi „Gazety Krakowskiej” swoje usługi praw-nika-wolontariusza. Polegało to na bezpłat-nym doradztwie prawnym dla czytelników „GK”, których nie stać było na wynajmowa-nie adwokatów. Nie trzeba chyba dodawać, że zaraz po wyborach poradnicza aktyw-ność Mularczyka natychmiast ustawała i po-jawiała się dopiero przed następnymi…

W 2004 r. funkcję szefa „Gazety Nowo-sądeckiej” pełnił niżej podpisany. Oczywi-ście, zdawałem sobie sprawę, że kierowana przeze mnie redakcja traktowana jest przez Mularczyka instrumentalnie, ale przeważył argument korzyści dla uboższych czytelni-ków, którym bezpłatnie żaden inny prawnik z naszego terenu nie raczył śpieszyć wów-czas z pomocą.

Ten patent oraz parę innych zdały eg-zamin i jesienią 2005 r. Mularczyk zasiadł w ławach parlamentarnych jako członek Prawa i Sprawiedliwości. Uczynił to dopiero z 6. miejsca na lokalnej liście PiS, głosowało na niego wtedy 9566 osób. W następnych wy-borach dwa lata później otrzymał już 47 929 głosów. O ile za pierwszym razem wyborcy głosowali zapewne nie na – mało przecież jeszcze znane - nazwisko, lecz na triumfu-jącą wówczas listą partyjną, to już za dru-gim identyfi kowali osobę, a więc wyrazili jej zmasowane poparcie…

Mularczyk jak Michnik

Tylko dwaj ludzie w Polsce w takiej ska-li występują do sądów o rozstrzyganie to-czonych przez siebie sporów politycznych. Przypadkowo obaj mają identyczne inicja-ły: Adam Michnik i Arkadiusz Mularczyk. Nie będziemy się doszukiwać, kto zasto-sował tę metodę jako pierwszy, ale warto wspomnieć, że ze strony polityków PiS oraz dawnych medialnych sprzymierzeńców tej partii postępowanie redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, który wnosi do sądów kolejne skargi na przeciwników politycz-nych, zarzucając im kłamstwa, oszczerstwa, zniesławienia itd., spotkało się z fundamen-talną krytyką w postaci listów otwartych i płomiennych wystąpień publicystycznych. Michnika oskarżono wręcz o kneblowanie wolności słowa poprzez tłumienie dyskusji, w ogniu której – zdaniem tej grupy – do-puszczalne być powinno używanie argu-mentów przejaskrawionych oraz dosadniej-szych określeń.

Mimo krótkiego stażu politycznego, sądowy szlak bojowy Mularczyka obfi tuje w liczne batalie i potyczki. Matką większo-ści tych spraw było jego głośne wystąpie-nie w maju 2007 r. przed Trybunałem Kon-stytucyjnym w obronie ustawy lustracyjnej, której był współautorem. Z dnia na dzień Mularczyk wzbogacił się w Instytucie Pa-mięci Narodowej o wiedzę na temat dwóch członków składu orzekającego, mających być rzekomo źródłami informacji dla służb specjalnych PRL. A jako tacy rzeczywiście nie powinni byli orzekać w sprawie ponie-kąd ich dotyczącej.

Przewodniczący TK Jerzy Stępień na podstawie informacji dostarczonych przez Mularczyka wyłączył więc dwóch sę-dziów z rozpatrywania tej sprawy. Po czym

okazało się, że argumenty przedstawio-ne przez Mularczyka w intencji utrącenia dwóch sędziów nie zawierały całej prawdy. Jeden z nich, owszem, spotkał się z ofertą współpracy z wywiadem PRL, ale odmó-wił jej podjęcia, a drugiego zarejestrowano już po przełomowych dla polskiej demokra-cji wyborach z 4 czerwca 1989 r.

Referentowi zarzucano zatajenie prawdy i cynizm. Demaskowany poseł pąsowiał jak pensjonarka, co mogło o nim nawet dobrze świadczyć. Może się nieco wstydził, że dla swojej partii wykonał tę brudną robotę albo może taka już jego uroda, że w chwilach emocji po prostu oblewa się rumieńcem.

Kiedy przewodniczący Stępień uznał postępowanie Mularczyka za świadome wprowadzenie Trybunału w błąd, poseł z Nowego Sącza postanowił wytoczyć au-torowi tych słów proces. Zwrócił się nawet z apelem do internautów o podanie mu adresu adwersarza, adresu koniecznego do sporządzenia pozwu. Widocznie dane te uzyskał, bo na rozpoczętym procesie zażą-dał od pozwanego przeprosin i wpłacenia 10 tys. zł na cele społeczne. Sprawa nadal jest w toku.

Akcję Mularczyka przed TK były prze-wodniczący tego ciała prof. Andrzej Zoll nazwał nadużyciem władzy i obowiązków, próbą umyślnego wprowadzenia w błąd, złamaniem prawa oraz pomówieniem. Kie-dy poseł zażądał przeprosin, profesor od-mówił. W maju 2007 r. Mularczyk skierował

Rocznik 1971, syn nauczycieli z Raciborza: matka uczyła języka rosyjskiego, a ojciec matematyki. Prawo na Uniwersytecie Ja-giellońskim studiował w latach 1991-96, na jednym roku m.in. razem z kryniczaninem Zbigniewem Ziobrą. W Nowym Sączu znalazł się za sprawą żony - sądeczanki Iwony, która studiowała historię na UJ.

Sądeczanie

52Sądeczaninczerwiec 2009

więc do sądu karnego w Krakowie prywatny akt oskarżenia przeciwko Zollowi. Na zarzut o pomówienie też odwinął się oskarżeniem o to samo. Pierwsza rozprawa odbyła się w końcu 2008 r., po czym sąd umorzył spra-wę z powodu immunitetu sędziego TK, jaki przysługuje Zollowi. Mularczyk złożył zaża-lenie na to postanowienie, argumentując, że ustawa przyznająca immunitet sędziom TK weszła w życie wtedy, gdy Zoll nie był już sędzią TK. Sąd II instancji podzielił jednak decyzję sądu niższego szczebla o umorze-niu postępowania.

Tymczasem Mularczyk osobno wystąpił przeciwko Zollowi z powództwa cywilnego, domagając się przeprosin w czterech gaze-tach ogólnopolskich oraz 10 tys. zł zadość-uczynienia za naruszenie dóbr osobistych. Kiedy w styczniu 2009 r. sąd oddalił ten wniosek z powodu nieścisłości w pozwie, uparty wnioskodawca poprawił niedociąg-nięcia i złożył pismo ponownie.

W końcu kwietnia pomiędzy stronami doszło do ugody, na mocy której profesor oświadczył w mediach, że nie miał zamiaru zniesławić posła. Ubolewanie wyraził jednak tylko warunkowo, z następującym zastrze-żeniem: o ile Mularczykowi rzeczywiście nie przyświecał cel przedłużenia postępo-wania przed TK… Skądinąd wiadomo jed-nak, że tylko przedłużenie tego postępo-wania pozwalało wdrożyć postanowienia ustawy lustracyjnej i o to toczyła się cała batalia!

Ważniejsze dla sprawy jest inne, wcześ-niejsze rozstrzygnięcie. Oto rzecznik dyscy-plinarny Naczelnej Rady Adwokackiej umo-rzył postępowanie przeciwko członkowi tej korporacji, adwokatowi Mularczykowi. Uznał bowiem, że poseł nie wprowadził w błąd Trybunału Konstytucyjnego i nie zataił in-formacji. Badanie sprawy wykazało, że w ak-tach dostępnych w IPN nie znajdowała się informacja, iż jeden z sędziów TK odmówił współpracy, w związku z tym poseł mógł o tym nie wiedzieć. Natomiast o fakcie zare-jestrowania drugiego w dokumentach służb specjalnych już po dacie 4 czerwca 1989 r. Mularczyk poinformował prezesa TK może

nie ustnie, lecz za to na piśmie. A data re-jestracji z 19 czerwca 1989 r. nadal przecież sprawiała, że sędzia podlegałby przepisom ustawy, gdyby nie zostały uchylone.

Bywalec sądów

Mularczyk domagał się przeprosin i zwyczajowych 10 tys. zł także od wice-marszałka Sejmu Stefana Niesiołow-skiego, który powiedział, że przed TK Mu-larczyk „skompromitował się jako adwokat, jako polityk i jako człowiek”, „wyciągnął z IPN oświadczenia fałszywe” i „szkaluje niewinnych ludzi”. Sprawa w sądzie war-szawskim nie została zakończona.

Mularczyk w sprawie swojej akcji przed TK występował również przeciwko „Gazecie Wyborczej”. A kiedy sąd w No-wym Sączu oddalił jego pozew jako nie-słusznie złożony w trybie wyborczym, za-powiedział, że o ochronę dóbr osobistych przed „GW” zwróci się do sądu w zwykłym trybie.

Oczywiście nie tylko Mularczyk był ini-cjatorem postępowań sądowych. Np. w No-wym Sączu kandydat na posła Waldemar Olszyński podał go do sądu za dyskredy-tujący zarzut wypowiedziany przez Mular-czyka pod jego adresem, że przekupiono go stanowiskiem w zarządzie powiatu. Sąd nakazał oszczercy przeproszenie Olszyń-skiego na łamach prasy. Mularczyk złożył jeszcze odwołanie od tego wyroku, ale po-nieważ nastąpiło to po terminie, Sąd Ape-lacyjny w Krakowie je odrzucił. Skazany wykonał wyrok, ale wciąż nie poddawał się i odwołał się do Sądu Najwyższego.

Historia z Olszyńskim wskazuje na to, że o ile Mularczyk przyznaje sobie prawo do bezceremonialnych wypowiedzi o in-nych, to w przypadku ostrych filipik skie-rowanych przeciwko sobie samemu nagle staje się mniej wyrozumiały. W przyszłości będzie musiał się zdecydować: albo zła-godzi język, aby tego samego oczekiwać względem siebie od innych, albo pokornie będzie ponosił konsekwencje własnego temperamentu oratorskiego.

Mularczyk jest zatem notorycznym klientem sądów. Ta niebagatelna ilość wyto-czonych spraw sądowych może wskazywać, że nasz bohater:

albo z premedytacją wybrał taką metodę na zaistnienie i zdobycie rozgłosu zgodnie ze znaną formułą „niech mówią i piszą cokolwiek, byle po nazwisku…”, albo jest przewrażliwiony na włas-nym punkcie i jak na polityka ma zbyt delikatną skórę (z czasem mu ją chyba wygarbują…),albo jako adwokat uznał sądy za własne środowisko naturalne, albo też ma zadatki na pieniacza.

Ostatnim przykładem tych inklina-cji jest zwrócenie się do Komisji

Etyki Poselskiej Sejmu RP z życzeniem ukarania ministra sportu Mirosława Drzewieckiego (Platforma Obywatel-ska), który 17 kwietnia 2009 r. schodząc z trybuny sejmowej miał rzucić pod adresem Mularczyka obelgę „prostak”.

Zarządzanie kryzysem

Występując przed Trybunałem Konsty-tucyjnym jako rzecznik ustawy lustracyjnej, Mularczyk poniósł widowiskową porażkę – ustawie lustracyjnej wyrwano zęby i obec-nie jest ona pozbawioną znaczenia atra-pą. Nie była to jedyna przegrana młodego posła.

Wyznaczany przez władze swojej par-tii do pełnienia misji zaufanego człowieka do zadań specjalnych, Mularczyk poczuł się silny i podjął się roli rozgrywającego w swo-im okręgu wyborczym. Wspominaliśmy już w tym tekście nazwisko Waldemara Ol-szyńskiego. W listopadzie 2006 r. kierowana przez Mularczyka lokalna komórka PiS pró-bowała przejąć rządy we władzach powia-tu nowosądeckiego. Radni PiS umówili się z radnymi innych ugrupowań (w tym LPR), że aby zapobiec niespodziankom, przed wyborami do zarządu powiatu będą sobie pokazywać karty do głosowania. Olszyń-ski miał być jednym z dwóch radnych, któ-rzy nie ujawnili typów, na jakie głosowali. W efekcie koalicji zmontowanej przez Mu-larczyka zabrakło głosów, a na stanowisku starosty pozostał Jan Golonka.

Niepowodzeniem zakończyła się po-dobna akcja Mularczyka przeprowadzona już jednak na szczeblu wojewódzkim. Tam z kolei forsował zmianę na stanowisku mar-szałka województwa małopolskiego. Pró-bował wymienić Marka Nawarę, dotych-

Ryszard Nowak i Arkadiusz Mularczyk jako radni Nowego Sącza, 2001 r.

A. Mularczyk z proboszczem parafii Ducha Świętego w Nowym Są-czu, o. Andrzejem Baranem TJ

53Sądeczanin czerwiec 2009

czasowego marszałka, a także lidera listy PiS i dostarczyciela dla tej partii najwięk-szej liczby głosów w wyborach samorzą-dowych w 2006 r., na pochodzącego z Gry-bowa i mieszkającego w Łososinie Dolnej Andrzeja Romanka. Rekomendacją Ro-manka miał być fakt, że studiował prawo razem z Ziobrą i Mularczykiem oraz był szefem gabinetu politycznego tego pierw-szego, gdy ten sprawował urząd ministra sprawiedliwości. Działacze PiS tak pogubili się jednak w rozgrywkach, że marszałkiem pozostał jednak Nawara, ale – urażony po-stępowaniem regionalnych przywódców PiS – opuścił szeregi ugrupowania i PiS utracił poważną część władzy w Małopol-sce, bo ta w efekcie misternej operacji Mu-larczyka i spółki znalazła się w rękach kon-kurencyjnej Platformy Obywatelskiej.

Udało się chyba tylko w samym Nowym Sączu, gdzie we władzach Rady Miasta ludzi Platformy zastąpili nominaci PiS (z przewa-gą jednak „poputczyków”). Bo prezydentem miasta jest wprawdzie formalnie PiS-owczyk, ale taki jakiś niezależny i niezbyt karny wo-bec funkcjonariuszy partyjnych.

Przypomnieć też można inicjatywę Mularczyka, ażeby w Jodłowniku w Lima-nowskiem zmienić niesłuszną nazwę placu III Rzeczpospolitej na plac IV RP, proklamo-wanej przez PiS. Mieszkańcy gminy nie usłu-chali jednak wezwań posła.

Bilans poczynań Mularczyka w regionie należy uzupełnić o konflikt z Witoldem Ko-chanem, którego PiS-owski rząd najpierw powołał, a następnie odwołał z funkcji woje-wody małopolskiego za zbytnią ugodowość, po czym ten były starosta gorlicki zmienił przynależność partyjną z PiS na PO. Wynika z tego, że w swym okręgu wyborczym Mu-larczyk raczej nie jest człowiekiem zgniłego kompromisu i nudnej kooperacji, lecz ob-cesowym, szorstkim, kanciastym i konflikto-wym namiestnikiem partyjnym.

Alergia na profesorów

Jednym z sędziów TK, którego Mular-czyk próbował wykluczyć z udziału w roz-patrywaniu ustawy lustracyjnej był Marian Grzybowski. Ten profesor prawa wykłada na tym wydziale UJ, którego absolwentami są zarówno Mularczyk, jak i jego polityczny protektor – Zbigniew Ziobro. Jak już wy-żej wspomniano, Mularczyk sądził się także z innym profesorem prawa z UJ - Andrze-jem Zollem. A Ziobro bezpardonowo zwal-czał swego następcę na fotelu ministra spra-wiedliwości – Zbigniewa Ćwiąkalskiego, jeszcze jednego profesora prawa z UJ. Za-

równo Ćwiąkalskiego, jak i Zolla Ziobro na-zwał „rzekomymi autorytetami”.

Przypadek to czy obsesja obu absolwen-tów studiów prawniczych na UJ? Wygląda na to, że odzywają się jakieś resentymen-ty buntowniczych studentów, próbujących po latach rozprawić się ze swymi mentorami. Zjednoczeni przeciwko nim profesorowie UJ potrafili naigrywać się z nich, z ironiczną galanterią tytułując tych dwóch młodych gniewnych magistrami.

Większość obserwatorów łączy nazwi-ska Ziobry i Mularczyka. Widuje się ich razem jak szusują na nartach po krynickich stokach, a Mularczyk reprezentował niedawno Ziobrę w sprawie o uchylenie immunitetu posel-skiego temu drugiemu. Do dzisiaj ramię w ramię występują na konferencjach praso-wych, jak np. niedawno w obronie ich kolegi partyjnego Jacka Kurskiego, wykluczone-go z komisji specjalnej Sejmu ds. domnie-manych nacisków politycznych na służby specjalne i organa ścigania w okresie rzą-dów PiS-Samoobrona-LPR. Mularczyk razem z Kurskim reprezentowali w niej oskarżoną koalicję i toczyli homeryckie boje z pierw-szym przewodniczącym tej komisji, a obec-nym ministrem sprawiedliwości Andrzejem Czumą, a potem z jego następcą Sebastia-nem Karpiniukiem z PO.

O ile sejmowa komisja śledcza ds. tzw. afery Rywina stała się trampoliną dla karie-ry Ziobry, to komisja ds. nacisków chyba Mu-larczykowi tak się nie przysłuży. Po pierwsze – jest znacznie mniej medialna. Po drugie – Mularczyk raczej nie przeforsuje w niej swojej wersji raportu do rangi raportu całej komisji, jak to kiedyś udało się Ziobrze w ko-misji Rywina.

Mocny człowiek, ale nieskuteczny

Mularczyk to człowiek, który prywatnie podobno wyznaje rozsądne poglądy (np., że w polityce każdy ma swoje racje, więc spory polityczne prowadzą tylko do niepo-trzebnych kłótni), nie zacietrzewia się i de-klaruje się jako osoba tolerancyjna, ale kiedy występuje publicznie, zachodzi w nim rady-kalna metamorfoza. Natychmiast zamienia się w karnego żołnierza, który gorliwie wy-konuje rozkazy. Staje się też agresywny jakby cały czas musiał udowadniać, że zasługuje na czyjeś zaufanie… Wygląda na to, że wy-raźnie czuje, że od tego zaufania zależy cała jego kariera!

Mularczyk startuje w obecnych wybo-rach do Parlamentu Europejskiego. Kandy-duje nie z Nowego Sącza, nie z Małopolski,

lecz z Warszawy. Znaczy to, że ambicje ma ponadlokalne… Być może niepowodze-nia w rozgrywkach w Małopolsce sprawiły, że jego protektorzy uznali, że lepiej niech skupi się na pracy na szczeblu ogólnopol-skim. Nie sprawdził się lokalnie, niech działa centralnie?

Ciekawe, co wyrośnie z tego na razie jesz-cze politycznego urwisa? Np. zadać można sobie pytanie, jakie stanowisko powierzy mu Ziobro w momencie, gdy może kiedyś obej-mie jakiś ważne stanowisko w państwie? O ile ich koleżeństwo do tego czasu przetrwa… A może Ziobro przepadnie w otchłani poli-tyki jak np. postać „premiera z Krakowa” Jana Rokity, a perspektywa objęcia stanowiska pojawi się przed Mularczykiem… Wszystko jest możliwe - scenariusze pisze los. Wygląda wszakże na to, że poseł z Nowego Sącza stara się ze wszystkich sił, żeby w partii uchodzić za jednego z najbardziej zaprawionych w bo-jach i zasłużonych.

Największym problemem Mularczyka pozostaje skuteczność. Przegrał przed Try-bunałem Konstytucyjnym, przegrał boje o urzędy marszałka Małopolski i starosty są-deckiego, nie odniósł politycznych sukce-sów w walce o władzę na Limanowszczyźnie i Ziemi Gorlickiej, mimo iż PiS wygrał wybory i w tych regionach, w sądach też nie odno-si porywających zwycięstw, co adwokatowi z zawodu chluby przecież nie przynosi. Kon-centrując się na działalności szerszej i własnej karierze, dla własnego okręgu wyborczego też wywalczył niewiele, na pewno mniej niż senator Stanisław Kogut dla samych tylko Stróż. Jak na człowieka, który dość oszczęd-nie wypowiada się w kwestiach programo-wych, bo uchodzi raczej za wyrachowanego pragmatyka, podsumowanie jego osiągnięć nie wygląda przesadnie imponująco.

Ireneusz Pawlik; fotografie: Jerzy Leśniak, Henryk Szewczyk

Sądeczanie

Z rodziną na dożynkach w Korzennej, 2008

54Sądeczaninczerwiec 2009

Pamięci Ewy HarsdorfU roczystość rozpoczęła się od mszy

św., odprawionej w intencji śp. Ewy Harsdorf w kaplicy przy ul. 1 Maja przez proboszcza parafi i kolejowej o. Jó-zefa Bireckiego TJ. W kaplicy zebrali się harcerze z Wielopoziomowej Drużyny Harcerskiej „Płomienie”, działającej przy parafi i MB Niepokalanej, ze swoją dru-żynową Justyną Stachurską i harcmistrz Dorotą Wolanin. Byli komendanci Huf-ca Nowy Sącz ZHP im. Bohaterów Ziemi Sądeckiej, delegacje sądeckich związ-ków twórczych, nie zabrakło wiceprezy-dent Bożeny Jawor i dyrektora Wydzia-łu Kultury i Sportu UM Józefa Kantora. Po mszy uformował się mały pochód, który za harcerskim pocztem sztandaro-wym przeszedł na rozkopane tego dnia aleje Batorego. Marmurową tablicę od-słonił Leszek Zakrzewski, prezes Polskie-go Towarzystwa Historycznego - Od-dział Nowy Sącz, a ojciec Birecki pokropił ją wodą święconą. Następnie harcerze wyprężyli się jak struny i w ciche majowe popołudnie popłynęła harcerska pieśń.

– Ewa Harsdorf całym swoim życiem służyła Bogu i ludziom, jej malarstwo in-spirowane było chrześcijaństwem – mó-wił do młodzieży Leszek Zakrzewski. Do-pełnieniem uroczystości na al. Batorego było złożenie kwiatów na grobie Ewy Harsdorf na cmentarzu komunalnym przy ul. Rejtana.

Inicjatorem uczczenia Ewy Harsdorf, projektantem, a także fundatorem tabli-cy był Józef Stec, artysta malarz i konser-wator zabytków, który podczas uroczy-stości stał skromnie z boku.

– Należałem do uczniów pani Ewy, dużo jej zawdzięczam – wyznał reporte-rowi „Sądeczanina”.

Dodajmy, że z okazji 10. rocznicy śmierci znakomitej sądeckiej malarki Poczta Polska w Nowym Sączu wydała okolicznościową kartę pocztową oraz pamiątkowe stemple fi latelistyczne (au-torstwa L. Zakrzewskiego).

(s), fot. (hsz)

W asyście młodzieży w zielonych i szarych mundurach 12 maja br. w 10. rocznicę śmierci Ewy Harsdorf, sądeckiej malarki, animatorki życia arty-stycznego w mieście nad Dunajcem, do końca życia wiernej przyrzeczeniu harcerskiemu, na budynku, w którym mieszkała i tworzyła, przy al. Bato-rego 52 odsłonięto tablicę pamiątkową.

Dzieciństwo na Kresach

Ewa Harsdorf urodziła się 14 kwiet-nia 1910 roku w Zielonej k. Ka-

mieńca Podolskiego w rodzinie An-toniego Harsdorf von Enderndorf (zamordowanego w 1940 r. w Oświę-cimiu) i Zofi i ze Skarbek-Leszczyńskich, o silnych tradycjach patriotycznych. Ro-dzina wywodziła się od barona Jobsta von Enderndorf, osiadłego w Krasno-stawcach po klęsce wyprawy Napoleo-na na Moskwę. Jej dziad ze strony ojca był powstańcem styczniowym. W lipcu 1920 r. rodzina uciekła przed bolszewi-kami do Lwowa, a następnie przeniosła się do Nowego Sącza.

Uczęszczała do sądeckiego gimna-zjum, a potem krótko do gimnazjum ss. Urszulanek w Tarnowie i ponownie do żeńskiego gimnazjum w Nowym Są-czu. Tu odkrył jej zdolności plastyczne nauczyciel rysunków Bolesław Barba-cki. Obok tego posiadała talent literacki, publikowała felietony w sądeckim tygo-dniku młodzieży szkolnej „Lot”. W roku 1926 wstąpiła do harcerstwa, któremu pozostała wierna do końca życia. Szyb-ko pięła się po szczeblach harcerskiej hie-rarchii. Od roku 1934 była zastępczynią komendantki chorągwi i hufcową Hufca Starszoharcerskiego w Krakowie, a na-stępnie do wybuchu wojny instruktorką Działu Kształcenia i referentką kształce-

Zdolności malarskie odkrył u młodej dziewczyny Bolesław Barbacki

Sądeczanie

Dom Ewy Harsdorf przy al. Batorego 52

Pierwszy z prawej - inicjator wmurowania tablicy, Józef Stec

55Sądeczanin czerwiec 2009

Pamięci Ewy Harsdorf

nia, zaś od 1 IX 1938 r. hufcową krakow-skich Hufców Harcerek. W latach 1928-33 studiowała w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystyczne-go w Krakowie, gdzie specjalizowała się w grafi ce, a następnie w latach 1934-36 w Państwowym Instytucie Robót Ręcz-nych w Warszawie. Po ukończeniu stu-diów w latach 1937-38 uczyła rysunku i zajęć praktycznych w Prywatnym Li-ceum i Gimnazjum im. Sebaldy Műnni-chowej w Krakowie, a w roku szkolnym 1938/39 w Gimnazjum im. Emilii Plater.

Galarem po Wiśle Wybuch wojny zastał ją w Krakowie,

skąd powróciła pospiesznie do Nowego Sącza. Pełniła służbę w Pogotowiu Har-cerek, obsługując telefon i organizując pomoc dla uchodźców. Po zniszczeniu archiwum chorągwi i hufców przedar-ła się z grupą harcerzy, m.in. płynąc ga-larem po Wiśle, do Chełma Lubelskie-go, gdzie włączyli się w obronę miasta. Po wkroczeniu do miasta wojsk sowie-ckich ruszyli do Lublina, skąd po długiej tułacze Ewa Harsdorf wróciła do Nowego Sącza. W styczniu 1940 r. wstąpiła do Or-ganizacji Orła Białego – Resurectio. Dla konspiracyjnego czasopisma dostarcza-ła informacji o lokalnych wydarzeniach i przenosiła wiadomości. Niemcy areszto-wali ją 22 V 1940 r. w związku z zatrzyma-niem w mieszkaniu Harsdorfów osoby udającej się na Węgry. Z powodu braku dowodów – w mieszkaniu nie znalezio-no przedmiotów należących do zatrzy-manej osoby – zwolniono ją w począt-kach lipca 1940 r. Początkowo podjęła pracę w Fabryce Etykiet, Plomb i Opako-wań Wytłaczanych „Tektura” jako projek-tantka, a od czerwca 1941 r. pracowała w biurach dawnych Warsztatów Głów-

nych PKP, przemianowanych na Ost-bahn–Ausbesserungswerk Neu Sandez, przy prowadzeniu kart pracy brygad robotniczych. Następnie przeniosła się do biura technicznego, gdzie przepra-cowała do końca sierpnia 1944 r., kiedy zlikwidowano warsztaty. Konsekwentnie odmawiała podpisania volkslisty. Działa-ła czynnie w ZWZ-AK. Dom Harsdorfów w Nowym Sączu przy ul. Batorego był schronieniem i punktem przerzutowym dla kurierów oraz miejscem przechowy-wania materiałów konspiracyjnych. Je-sienią 1944 r. skierowano ją do kopania okopów. W ostatnich tygodniach oku-pacji pracowała w Powiatowym Komite-cie Rady Głównej Opiekuńczej. Przewo-ziła pieniądze z Krakowa dla placówek na terenie powiatów limanowskiego i sądeckiego oraz opiekowała się dzieć-mi w Domu Chłopców w Nowym Sączu przy ulicy Tarnowskiej.

Nauczycielka pokoleń malarzy

Po zakończeniu wojny wróciła do pra-cy w szkolnictwie. Uczyła m.in. w Lice-um Handlowym i Liceum ss. Niepokala-nek, Liceum Pedagogicznym w Starym Sączu i jako instruktor działu artystycz-nego w Domu Robotniczym, a później w Domu Kolejarza w Nowym Sączu, gdzie od 1950 do 1976 r. prowadziła amatorski zespół plastyczny. Rozwinęła tę pracę, organizując plenery i warsztaty. Wychowankowie Ewy Hardorf zdobywa-li nagrody i wyróżnienia w konkursach szczebla wojewódzkiego i centralne-go, trzydzieścioro z nich zostało profe-sjonalnymi plastykami. Wielu czynnych obecnie plastyków i architektów pobie-rało u niej lekcje. Prowadziła także kursy przygotowujące do studiów plastycz-nych. Dla działającego przy Domu Kultu-ry Kolejarza Teatru Robotniczego przez wiele lat wykonywała projekty scenogra-fi i i dekoracje do przedstawień teatral-nych. Uprawiała malarstwo sztalugowe, akwarelę, grafi kę i polichromię. Szcze-gólne osiągnięcia miała jako akwarelist-ka. Stworzyła własne oryginalne techni-ki plastyczne, takie jak collage z użyciem folii aluminiowych i fotoryt. Uczestni-czyła w wystawach krajowych i zagra-nicznych, m.in. w Montrealu i St. Laurent w Kanadzie. Od 1945 r. była członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, w którym w latach 1954-70 pełniła różne funkcje, m.in. sekretarza Oddziału w la-tach 1964-70. Była współzałożycielką To-

warzystwa Przyjaciół Sztuk Plastycznych w Nowym Sączu, przemianowanego później na Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Dzięki E. Harsdorf w Nowym Sączu powstał i przez długie lata działał silny ośrodek życia kulturalnego i arty-stycznego. Rodziny nigdy nie założyła. Zmarła 12 maja 1999 roku i została po-chowana na cmentarzu komunalnym przy ul. Rejtana w Nowym Sączu.

Prace Ewy Harsdorf znajdują się w zbiorach watykańskich, Ministerstwa Kultury w Warszawie, Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie, Na-czelnej Biblioteki Lekarskiej w Warszawie, Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, Muzeów Regionalnych w Limanowej i Starym Sączu, sanktuarium w Licheniu, parafi i św. Małgorzaty w Nowym Sączu oraz zbiorach prywatnych w Kanadzie, USA, Szwecji i Niemczech. Polichromie ścienne jej autorstwa można spotkać w kościołach w Trzetrzewinie i Nockowej

k. Sędziszowa, w kaplicach w Nowym Sączu przy ul. Ducha św. i Starym Sączu, na Fiedorku i Piwowarówce k. Piwnicz-nej. Wielokrotnie odznaczana, m.in. Krzy-żem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1988) i Krzyżem Armii Krajowej (1995). W 1995 r. otrzymała za całokształt pracy twórczej Nagrodę im. Bolesława Barbackiego.

Leszek Zakrzewski

Sądeczanie

Ewa Harsdorf - autoportret

Towarzystwo Dramatyczne Sokoł, w góranym rzędzie pierwsza z lewej E. Harsdorf, trzeci - B.Barbacki

Kartka pocztowa

5�Sądeczaninczerwiec 2009

wędka na szóstoklasistówGimnazja organizują dla potencjalnych uczniów i ich rodziców dni otwarte, które pozwalają „poczuć” szkołę

A bsolwenci klas szóstych szkół podstawowych zamieszkali w ob-

wodzie danego gimnazjum są przyj-mowani do I klasy z urzędu. Ich rodzice nie składają podań o przyjęcie do gim-nazjum, jedynie potwierdzają wolę pod-jęcia nauki w formie określonej w statu-cie szkoły. Potwierdzeniem woli podjęcia nauki jest pisemna deklaracja złożona przez rodziców lub prawnych opieku-nów, świadectwo ukończenia szkoły podstawowej i zaświadczenie o szcze-gółowych wynikach sprawdzianu w kla-sie szóstej. Uczniowie szkół podstawo-wych, których opiekunowie prawni chcą, by dziecko kontynuowało naukę w in-

nym niż przypisane obwodem szkolnym gimnazjum, mogą o to zabiegać pod warunkiem wszakże, że wybrana przez nich szkoła dysponuje wolnymi miejsca-mi lub uzyskała zgodę na utworzenie dodatkowych oddziałów.

Takie rozwiązania prawne zapew-niają gimnazjom nabór. Nie ozna-cza to jednak, że ich społeczności nie są zainteresowane pozyskaniem najlepszych uczniów szkół podstawo-wych nie tylko z obwodu szkoły, ale też spoza niego. Zależność jest oczywista. Im lepsi uczniowie tym wyższy wynik egzaminu gimnazjalnego. Rosnąca re-noma szkoły zachęca rodziców uczniów

klas szóstych do zabiegania o przyjęcie dziecka do gimnazjum o dobrym lub coraz lepszym poziomie kształcenia. Dobry wynik egzaminu gimnazjalnego oznacza przecież dostęp do renomo-wanej szkoły ponadgimnazjalnej. Pro-mocja jest więc potrzebna.

Jest w czym wybierać

W Nowym Sączu funkcjonu-je 11 gimnazjów publicznych, w tym 2 specyficzne w: Specjalnym Ośrod-ku Szkolno Wychowawczym i Zespole Szkół Podstawowo-Gimnazjalnych nr 3. Ich dyrektorzy korzystają z całej gamy instrumentów promocji. Nauczycie-le gimnazjalni spotykają się z rodzica-mi przyszłych uczniów. Gimnazja or-ganizują dla potencjalnych uczniów i ich rodziców „dni otwarte”. Pozwalają one „poczuć szkołę”. Są ważną prezenta-cją możliwości gimnazjum, przeznaczo-ną dla poszukujących najlepszej oferty, dla tych, którzy są zdecydowani wybrać optymalne środowisko dla swego dzie-cka. Dla rodziców, którzy chcą wybie-rać szkołę w stanie pełnej informacji, a nie tylko dlatego, że dziecko wolało-by pójść do takiej, którą wybrali rodzice najlepszego kolegi czy koleżanki.

Strony internetowe sądeckich gim-nazjów pozwalają rodzicom na zapo-znanie się z ofertą zajęć edukacyjnych i pozalekcyjnych. Wszystkie oferty za-wierają zapewnienia o: profesjonali-zmie kadry pedagogicznej rzetelnie przygotowującej uczniów do egzaminu gimnazjalnego, bezpieczeństwie, opie-ce pedagogów szkolnych. Prezentują uczniowskie laury zdobyte w konkur-sach przedmiotowych i olimpiadach. W ofertach wskazuje się na możliwość nauki dwóch języków, na prowadzenie zajęć w dobrze wyposażonych pracow-niach przedmiotowych, dostęp do in-ternetu, bogate zasoby bibliotek szkol-nych. Informują ponadto o misji szkoły, o patronie i jego wpływie na proces wychowania, o kulturze organizacyjnej szkoły.

W Nowym Sączu mówi się, że najlepszym publicznym gimnazjum jest Długosz – zbiera śmietankę i z miasta, i z powiatu. Bardzo wielu wskazuje też na Gimnazjum nr 6 im. Tadeusza Kościuszki. Swoją pozy-cję potwierdziło ono w ostatnim badaniu EWD, wysokim przyrostem wiedzy. Mówi się też, że coraz lepsze efekty osiąga Mickiewicz. Wśród dzieci popularna jest dwójka, czyli dawne Gimnazjum nr 2 im. Urszuli Kochanowskiej, a dziś ks. Jana Twardowskiego, o co była taka wojna. Urzędnicy zajmujący się oświatą twierdzą, że w Nowym Sączu nie ma słabych szkół gimnazjalnych.

Oświata

Gimnazjum Jezuickie

Oświata

5�Sądeczanin czerwiec 2009

wędka na szóstoklasistówZnaczący odsetek uczniów Gimna-

zjum nr 1, działające w zespole szkół dłu-goszowskich (renomowane, najstarsze liceum w Nowym Sączu), to dzieci spo-za obwodu administracyjnego zarówno szkoły, jak i miasta. Do tej szkoły przyj-mowani są najlepsi, w tym wielu fi nali-stów lub laureatów konkursów i olim-piad. Wśród atutów prezentowanych na stronie internetowej Gimnazjum nr 2 zwraca uwagę możliwość uczestniczenia w programie międzynarodowym „Socra-tes Comenius” (Dania - Hiszpania - Polska - Portugalia - Rumunia -Szwecja-Węgry). Trójka uczestniczy w zlotach szkół sien-kiewiczowskich, nadto oferuje ciekawy katalog wycieczek zagranicznych, wyjaz-dy edukacyjne z praktyczną nauką języ-ka angielskiego, zagraniczne obozy języ-kowe, wyjazdowe obozy narciarskie.

Dyrektor Gimnazjum nr 5 im. św. Kin-gi, Lucyna Zygmunt napisała: O poziomie kształcenia świadczą niewątpliwie bardzo wysokie wyniki z egzaminu gimnazjalne-go. Zarówno z przedmiotów humanistycz-nych, jak i matematyczno-przyrodniczych osiągnęliśmy jeden z najlepszych wyników w Małopolsce. To jedna z niewielu szkół pracujących na jedną zmianę. Szóste gimnazjum pretenduje do miana „szkoły bezpiecznej, sprawiedliwej, wymagają-cej”, kreśląc obraz absolwenta zdolnego do kształcenia swej osobowości, rozwija-nia pasji i zainteresowań. W Gimnazjum nr 9 im. Bohaterów Sądecczyzny funkcjo-nuje klasa sportowa. Gimnazjum nr 10 im. Orląt Lwowskich , prowadzące klasy integracyjne, zachęca tych, którym zale-ży na rozwijaniu zainteresowań, reali-zowaniu indywidualnych programów lub toku nauki oraz ukończeniu szkoły w skróconym czasie. Proponuje możli-wość korzystania z zajęć świetlicowych i organizuje dowożenie uczniów z dys-

funkcjami. Mający coraz lepsze wyni-ki nauczania Mickiewicz (Gimnazjum nr 11) podkreśla swą doskonałą lokali-zację: centrum miasta.

Gimnazjum pogmatwanego życia

Gimnazjum nr 8 w Nowym Sączu, wchodzące w skład Zespołu Szkół Pod-stawowo-Gimnazjalnych nr 3, to specy-fi czna instytucja. Szkoła o wciąż zmienia-jącej się uczniowskiej populacji. Szkoła, która nie prowadzi naboru, nie organi-zuje rekrutacji. Dyrektor Zdzisław Caba-ła powiada, że decydujący wpływ na re-krutację mają nie on sam i kadra szkoły, ale pogmatwane życia.

Wyjaśnia: „Prawo wewnątrzszkolne stanowi, że uczniami naszego gimnazjum mogą być wyłącznie: wychowankowie Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wycho-wawczych (dawne Pogotowie Opiekuńcze i Dom Dziecka), podopieczni ośrodków kuratoryjnych, dzieci i młodzież niedo-stosowana społecznie i zagrożona niedo-stosowaniem społecznym, z zaburzenia-mi zachowania, sprawiająca trudności wychowawcze. Uczniowie szkoły bardzo często są po wyrokach sądowych i to sąd kieruje ich do szkoły. Praca z nimi wyma-

ga specyficznego podejścia, zrozumienia, indywidualizacji. Opanowania ich agresji, chęci niszczenia. Wielu z nich jest uzależ-nionych od narkotyków, używek. Trud-nością jest również stosunek młodzieży do społeczeństwa, autorytetów. Sukcesem dydaktycznym kadry jest sam fakt uczest-niczenia dziecka w zajęciach lekcyjnych czy ukończenie szkoły. Pozwala to kon-tynuować edukację. Dzięki naszym sta-raniom zdarzają się podejmujący na-ukę w szkołach ponadgimnazjalnych z maturą, a niektórzy z nich (mimo że byli już w więzieniu) rozpoczynają i kończą studia (np. na Politechnice Krakowskiej)”.

Gimnazjum nr 7, funkcjonują-ce w strukturze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego, rekrutuje dzieci o specjalnych potrzebach eduka-cyjnych z terenu miasta i powiatu nowo-sądeckiego. Dzieciom oferuje się opiekę specjalistów: nauczycieli, pedagogów, psychologów, logopedów, lekarzy. Moż-liwość korzystania z bezpłatnych dojaz-dów do szkoły lub miejsca w internacie. Uczniowie otrzymują bezpłatne pod-ręczniki, uczestniczą w obozach rehabi-litacyjnych, w konkursach plastycznych i olimpiadach sportowych.

Bożena Król; fot. BK, leś

Oświata

Uczennice Gimnazjum nr 8

Gimnazjum Akademickie Chrobrego Gimnazjalistki z Długosza

58Sądeczaninczerwiec 2009

są z ludźmi od lat Już starożytni doceniali to poczciwe zwierze, które potrafi zjeść …koszulę suszącą się na wietrze

K ozę, co potwierdzają prace ar-cheologów, udomowiono oko-

ło 9000 lat temu w Azji. W Europie pierwsze ślady udomowienia tych sympatycznych zwierząt znaleziono w datowanych na okres 4500-4000 lat p.n.e. szwajcarskich wykopaliskach. Hipotezę archeologów potwierdza-ją ryty i malowidła naskalne znalezio-ne w jaskiniach na terytoriach Francji i Hiszpanii. Dla rozwoju hodowli kóz na obszarze Europy znaczącymi były wędrówki ludów, m.in. Celtów i Ger-manów. Zapewne wynikało to z fak-tu, że kozy łatwo adaptują się do trud-nych warunków środowiska, potrafi ą wyżywić się byle czym, mają niewiel-kie wymiary. W starożytności twier-dzono, że: „posiadanie czterech kóz daje ci większy zasięg w handlu i mniejsze ry-zyko niż posiadanie jednej krowy”.

W rejonach uważanych za kolebkę cywilizacji, głównie w państwach ba-senu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu, kozy wciąż odgrywają waż-ną rolę w żywieniu człowieka. W na-szym kraju – niestety – są wciąż nie-doceniane. Wzrost liczebności stad kóz w latach dziewięćdziesiątych XX wieku wywołany został rosnącym w Polsce popytem na kozie mleko, wynikającym z zainteresowania jego właściwościami dietetyczno-profi lak-tycznymi i możliwością zastosowa-nia w kosmetologii. Liczebność ko-zich stad wynosi – według różnych źródeł - od 176 do 194 tysięcy. Rejo-nem o największych tradycjach cho-wu kóz jest Śląsk. Obecnie hodowla tych zwierząt koncentruje się przede wszystkim w województwach: wiel-kopolskim, pomorskim, kujawsko-pomorskim i warmińsko-mazurskim. Większość kóz hodowana jest z prze-znaczeniem na mleko. Skupują je mle-czarnie „Danmis” i „Turek”, także rodzi-me fi rmy zajmujące się produkcją kosmetyków. Na Sądecczyźnie po-głowie tych zwierząt jest małe. Mle-ko produkuje się głównie na potrzeby własne. Czasem, bardzo rzadko, moż-na je kupić na sądeckim Maślanym

Rynku. Szkoda, że w naszym regionie nie znalazł się dotąd zapaleniec, który podjąłby ryzyko hodowli i przetwór-stwa koziego mleka. Szkoda, że Sąde-czanie nie wykazują zainteresowania nabywaniem koziego nabiału. A więk-szość na propozycję wypicia szklanki koziego mleka krzywi się z niesma-kiem. Szkoda

Pij kozie mleko

Mleko kóz jest jednym z najstar-szych pokarmów człowieka. Na świe-cie wciąż pije je więcej ludzi niż mleko

krowie. Jest wyjątkowo zdrowe - twier-dzą dietetycy. Jego białko tworzy luź-ny skrzep, a to powoduje, że jest tra-wione szybciej i dokładniej niż mleko krowie. Zwłaszcza przez układ trawien-ny dzieci i ludzi starych – starzejący się organizm nie wytwarza wystar-czającej ilości enzymów, niezbędnych dla rozkładu białek. Tłuszcz mleka koziego jest bogaty w nienasycone

Koza – ssak, miejsce, instrument muzyczny, narzędzie. Ktoś powie: dziewczyna. Jeden ze znaków chińskiego horoskopu. Pieśń kozła, innymi słowy: tragedia. Kozioł o� arny. Spory o po-stać mamki Zeusa – Amaltei: nimfa czy koza? Gwiazda Capella (Koza), w gwiazdozbiorze Woźnicy. Szlachetna postać kozioroż-ca. Tatrzańskie kozice. Galicyjskie krajobrazy z pasącymi się przy lichych chatach zwierzętami. I moja babcia wyleczona z poważ-nej choroby kozim mlekiem. Francuskie, pyszne i drogie sery. Tak wiele jeszcze innych asocjacji.

Zdrowie

Sądeczanin

Kozie mleko ma szczególnie wy-soką wartość biologiczną, za-wiera komplet niezbędnych dla człowieka aminokwasów.

Zdrowie

5�Sądeczanin czerwiec 2009

są z ludźmi od lat kwasy tłuszczowe, wpływa korzyst-nie na poziom cholesterolu we krwi. W przeciwieństwie do tłuszczu mleka krowiego ma postać bardzo małych i jednorodnych drobin, co ułatwia tra-wienie i przyswajane w jelicie cienkim człowieka. Mleko krowie w procesie trawienia zostaje poddane procesowi homogenizacji, który nie jest obojętny dla organizmu ludzkiego, prowadząc do uwalniania nadmiaru cholesterolu do krwi.

Mleko kóz stosuje się jako substy-tut mleka krowiego, zwłaszcza w przy-padkach złego wchłaniania, zaburzeń trawienia (np. kolek niemowlęcych), zespołu nietolerancji białek mleka kro-wiego, alergii pokarmowych (przede wszystkim żołądka i dwunastnicy). Pro-dukty kozie zaleca się osobom cierpią-cym na skazę białkową, choroby ukła-du krążenia i nadciśnienie tętnicze, a także dzieciom i alergikom - nie wy-wołują uczuleń. Kozie mleko cenione jest we wspomaganiu leczenia cho-roby wrzodowej, astmy, gruźlicy, no-wotworów, reumatyzmu. Podnosi sku-teczność leczenia, korzystnie wpływa na wzrost odporności organizmu. Spo-żywanie mleka koziego sprzyja pra-widłowemu rozwojowi układu kost-nego u dzieci i młodzieży, a u osób starszych zapobiega demineralizacji kości, co może ograniczać skłonność do wszelkiego rodzaju złamań.

Kozie mleko ma szczególnie wyso-ką wartość biologiczną, zawiera kom-plet niezbędnych dla człowieka ami-nokwasów. Zawiera nadto kazeiny w postaci zbliżonej do mleka kobie-cego. Występują w nim śladowe ilości żelaza, jodu i molibdenu i witaminy: A, B1, B2, PP, C oraz kwas pantoteno-wy. Niektóre ze składników koziego mleka - białka, oligosacharydy - po-budzają rozwój bakterii Bifi dobacte-rium, jednego z bardziej pożądanych składników mikrofl ory przewodu po-karmowego. Hamując rozwój szkod-liwych bakterii, chronią one orga-nizm ludzki przed wieloma zatruciami i chorobami.

Nota bene, dobry kozi ser (np. pleśniowy) i winogrona na śniada-nie to „sama poezja”. Polecam. Nie wie-rzycie? Cóż, najlepiej spróbować. Albo kakao z nieco ogrzanym kozim mle-kiem, chleb z masłem i powidłami śliwkowymi – pycha.

Bożena Król

Analiza porównawcza składu chemicznego mleka koziego

i krowiego (wg Mackenzie’ego)

Składniki Mleko kozie Mleko krowieWoda 86,90 87,80

Tłuszcz 3,80 3,67

Sucha masa 12,48 12,69

Sucha masa beztłuszczowa 8,68 9,02

Cukier (laktoza) 4,08 4,78

Ogólny azot x 6,38 3,33 3,42

Białko ogólne 2,90 3,23

Kazeina 2,47 2,63

Albuminy i globuliny 0,43 0,60

Azot niebialkowy x 6,38 0,44 0,19

Ogólny popiół 0,79 0,73

Wapń (CaO) 0,194 0,184

Fosfor (P2O5) 0,27 0,234

2O5:CaO 1,39 1,27

Chlor 0,154 0,105

Żelazo (mg/100ml) 0,068 0,080

Miedź (mg/100ml) 0,053 0,057

Witamina A (j.m. Na 1g tłuszczu) 39,00 21,00

Witamina B1 ( ľq/100ml) 68,00 45,00

Rybofl awina ( ľq/100ml) 210,00 159,00

Witamina C (mg kwasu

askorbinowego na 100 ml) 2,00 2,00

Witamina D (j.m. Na 1 g tluszczu) 0,70 0,70

Dżuli (J) w 100 ml (energia brutto) 292,60 288,40

pH 6,4-6,7 6,

Źródło: KBN

Zdrowie

„Miśka” z autorką artykułu

�0Sądeczaninczerwiec 2009

Z miasta na wieśnowe atrakcje w Miasteczku Galicyjskim

G oście mogli wypróbować moc lubczyku, poznać ludowe spo-

soby na zapewnienie sobie powo-dzenia w miłości, znaczenie imion, spróbować weselnych kołaczy upie-czonych w chlebowym piecu w cha-łupie lachowskiej, odbyć romantyczną przejażdżkę bryczką, sfotografować się z ukochaną ubraną w strój ludowy. Za-chwycające obrazki na szkle zaprezen-towała Władysława Poręba z Paszy-na, wychowanka wielkiego miłośnika sztuki ludowej, twórcy „fenomenu pa-szyńskiego”, ks. Edwarda Nitki.

Na majówkę przyszły całe rodziny, wielopokoleniowe. Babcie i dziadko-wie przypominali sobie jak to dawniej, za ich młodych lat bywało, a wnuki

miały okazję na własne oczy zobaczyć jak wyglądały zwyczaje, sprzęty i urzą-dzenia powszechnego użytku, dziś do-stępne już tylko w muzeach.

Powodzeniem cieszył się kiermasz „Pod serduszkiem”, a w amfi teatrze leś-nym występowały: zespół regionalny z Michalczowej, orkiestra dęta z Myst-kowa, „Romantyczni” , grupy taneczna „Jump Step Crew”. Krakowski teatr „Ni-koli” wystawił widowisko plenerowe „Maruczella”.

Nowe jak stare

Jeszcze w tym roku w skansenie przybędą nowe atrakcje: uruchomiona zostanie karczma regionalna, a w na-

stępnej kolejności folusz, miejsce pro-dukcji sukna z Krościenka-Kątów nad potokiem Kotelnica, które zapocząt-kuje tzw. sektor przemysłu ludowego, w którym znajdą się także tartak (prze-niesiony ze wsi Zasadne) i młyn wod-ny (z dworu w Kamienicy). Wszystkie obiekty są już w elementach w skanse-nie, czekają na instalację.

Nowe inwestycje wymuszają po-szerzenie obszaru skansenu, dziś liczą-cego 20 hektarów.

Sądecki Park Etnografi czny wraz z Miasteczkiem Galicyjskim stał się prawdziwą atrakcją Nowego Sącza. Przyciąga turystów – nawet na pół dnia - z Krynicy, Muszyny, Krakowa, a także pobliskich, słowackich miej-

Majówka pn. „Z miasta na wieś”, zainaugurowała sezon turystyczny w Sądeckim parku Etnogra� cz-nym i Miasteczku Galicyjskim. Niezwykle udana impreza nawiązywała do dawnego miejskiego zwy-czaju wiosennych wycieczek za miasto w gronie rodziny i przyjaciół.

Kultura

Kultura

�1Sądeczanin czerwiec 2009

scowości turystycznych. To – już widać – jest perełka!

Gotowe już są wierne repliki staro-sądeckiego ratusza, dworów szlache-ckich, budynków mieszkalnych oraz mała remiza straży pożarnej – rekon-strukcja dziewiętnastowiecznego Mia-steczka Galicyjskiego, odtwarzanego na podstawie starych planów, rycin i zachowanych rynków małopolskich

miasteczek, m.in.: Starego Sącza, Lan-ckorony, Lipnicy Murowanej. W no-wym – starym Miasteczku jest ośrodek konferencyjno – szkoleniowy, odtwo-rzono warsztaty rzemieślników: atelier fotografa, pracownię i sklep zegarmi-strzowski, warsztat garncarza. W pla-nach są także sklepy – zaaranżowane także na wzór tych sprzed wieku i – oczywiście - współcześnie oczekiwane

przez gości usługi turystyczne. Za dwa, trzy lata Nowy Sącz będzie mógł się chwalić, że takiego skansenu nie ma nikt w Polsce, a w Europie i świecie jest czymś wyjątkowym i także z tego powodu warto i należy w wakacyjno-turystycznych eskapadach zahaczyć o gród nad Dunajcem i Kamienicą.

(jot); fot. (leś)

Świątynie trzech wyznań

Sądecki skansen jest unikatowym miejscem, gdzie znajdują się, nie-

mal obok siebie, świątynie trzech wy-znań; gdzie można jednocześnie spot-kać księdza, popa i pastora.

Do skansenu przeniesiono unikal-ny kościół (pomocniczy) pod wezwa-niem Św. Piotra i Pawła z Łososinie Dolnej, zbudowany w Jakubkowi-cach, później przeniesiony do Łoso-siny, a konsekrowany w 1750 roku. Wcześniej znalazła się tu cerkiew gre-kokatolicka św. Dymitra Męczennika z Czarnej.

W skansenie – po translokacji trzeciej świątyni (ze Świniarska, pier-wotnego zboru protestanckiego w Stadłach) - powstała przestrzeń ekumeniczna, co w tym miejscu jest w pełni zrozumiałe, bo trzeba pamię-tać, że ludowa obrzędowość związa-na jest z kościołem. W żadnym z pol-skich skansenów nie ma aż trzech świątyń, różnych wyznań, jak to do-celowo będzie w Sądeckim Parku Et-nograficznym. Uratowane przez skan-sen zabytkowe świątynie, są nie tylko obiektami muzealnymi, lecz również – po ponownej konsekracji - peł-nią swoją kultową funkcję. Godziny

zwiedzania: wtorek-niedziela 9-17, w poniedziałek nieczynne. W niedzie-lę wstęp dla wszystkich jest bezpłat-ny. Do wyboru są trzy trasy zwiedza-nia. Najkrótsza trwa godzinę, druga półtorej godziny, trzecia, najdłuższa, jest trzygodzinna.

Oferta wynajmu: obiekty znajdują-ce się na terenie skansenu: amfi teatr, łąka z grillem mogą być wynajmowa-ne. Także wnętrze kościoła św. Piotra i Pawła jest udostępniane (odpłatnie) na wieczory autorskie i koncerty, a tak-że na śluby.

Dojazd do skansenu autobusami MPK linii „14” i „15”.

Z miasta na wieśKultura

�2Sądeczaninczerwiec 2009

Na zdjęciu – Limanowskie Słowiki przed pomnikiem Mickiewicza w Wilnie, 2009

Limanowskie słowiki

na litewskim szlaku...

P artnerami całego przedsięwzię-cia był Urząd Marszałkowski

w Krakowie oraz Stowarzyszenie „Kre-sy”. Podczas koncertów na organach chórowi akompaniowała Edyta La-chor-Mitkowska nauczyciel dyplo-mowany, wicedyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej w Limanowej.

Tegoroczna wiosna jest dla lima-nowskiego chóru bardzo pracowi-ta. Chłopcy śpiewali m.in. w Krakowie w Bazylice Mariackiej i Filharmonii z Chórem Organum i zespołem Ricer-car, w Nowym Sączu na koncercie cha-rytatywnym dla Fundacji MADA, po-nownie w Krakowie u oo. Salezjanów na Dębnikach (parafi i młodego Karola Wojtyły).

Chór występował podczas trans-misji radiowych z kościoła św. Krzyża w Warszawie, telewizyjnych mszy św. w Krakowie-Łagiewnikach, audycji „Od-nowić Oblicze Ziemi” TV Trwam. Przed rokiem uczestniczył w uroczystościach beatyfi kacyjnych s. Marty Wieckiej we Lwowie i Śniatynie na Ukrainie. Inaugurował święto miasta Nagykal-lo na Węgrzech. Jesienią 2008 r. wziął udział w programie Śpiewająca Mało-polska, którego partnerem był Urząd Marszałkowski w Krakowie.

Zespół w swoim dorobku ma na-graną kasetę Ego sum Pastor Bonus, płyty CD Polskie kolędy i pastorałki oraz Laudate Dominum.

Chórzyści spędzają wspólnie czas organizując wycieczki, kuligi i ogni-ska, coroczne obozy wakacyjne. Two-rzą wspólnotę, której celem obok promowania i wykonywania muzyki jest przeżywanie piękna w posłudze Bogu i ludziom.

Repertuar zespołu obejmuje utwo-ry różnych epok, głównie pieśni sa-kralne od chorału gregoriańskiego, polifonię, Negro spirituals po muzykę współczesną, kolędy polskie i innych narodów, pieśni patriotyczne.

Dyrygenta Halinę Dyczek wspo-magają rodzice chłopców oraz zarząd Stowarzyszenia „Chór Chłopięcy Bazy-liki Matki Bożej Bolesnej w Limanowej” w szczególności prezes Adam Mazu-ga, skarbnik Kazimiera Wrona, człon-kowie Marta Wójtowicz, Bożena Zoń, Barbara Janczy, Irena Kruzel i wielu, wielu innych.

Na przełomie kwietnia i mają na Litwie przebywał Chór Chłopięcy Bazyliki Matki Bożej Bolesnej w Limanowej, który zaprezentował się tam podczas trzech koncertów: w Ostrej Bramie oraz w pol-skich para� ach – w kościele św. Ducha w Wilnie i Landwarowie (miejscowości pod Wilnem, z której pochodzi światowej sławy so-pranistka Teresa Żylis-Gara). Program obejmował również prze-kazanie darów dla litewskiej Polonii (zabawek, książek, przybo-rów szkolnych i odzieży) zebranych przez chórzystów, uczniów limanowskich szkół podstawowych i gimnazjalnych oraz Stowa-rzyszenie Pomoc Polakom na Wschodzie „Kresy” w Krakowie.

Kultura

�3Sądeczanin czerwiec 2009

Chór powstał w 1991 r. (założycie-lem i dyrygentem jest Halina Dy-

czek). Jest laureatem konkursów w Byd-goszczy, Chełmie, Krakowie, Szczawie i Nagykallo na Węgrzech. Koncertował w wielu miastach Polski (m.in. Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie, Krakowie, Tar-nowie, Nowym Sączu, na Jasnej Górze i Górze Św. Anny), a także za granicą (wielokrotnie w Niemczech, Francji, Włoszech, Watykanie, Węgrzech, Sło-wacji, Czechach, Ukrainie, Litwie). Dwu-krotnie (1998, 2003) limanowscy śpie-

wacy spotkali się w Watykanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II podczas au-diencji prywatnych. Chór śpiewał tak-że dla papieża w Ludźmierzu i Starym Sączu. Współpracował z Katowicką Orkiestrą Kameralną, Orkiestrą Filhar-monii Kaliskiej oraz z orkiestrą i zespo-łem kameralnym PSM w Limanowej. Jako członek Federacji „Pueri Cantores” uczestniczył w krajowych, a także mię-dzynarodowych kongresach Federacji.

(l); Fot. archiwum chóru

DyrygentHalina Dyczek jest absolwent-

ką Akademii Muzycznej w Krakowie, Podyplomowego Studium Chórmi-strzowskiego przy Akademii Muzycz-nej w Bydgoszczy oraz Kursów Dyry-genckich organizowanych przez CAK w Warszawie. Zasiada w zarządzie Krajowej Federacji „Pueri Cantores”, jest nauczycielem dyplomowanym PSM I st. w Limanowej. Odznaczona odznakami: „Zasłużony dla Miasta Li-manowej”, „Przyjaciel Limanowej” oraz statuetką „Złote Skrzydła”.

Skład chóruSoprany: Tomasz Biernat, Piotr

Cieśliński, Norbert Czaja, Jakub Dy-czek, Maciej Florek, Jan Janczy, Maciej Jeż, Adam Kowalski, Patryk Kruzel, Ka-rol Miodoński, Damian Śliwa, Albert Wojnarowicz, Wojciech Twaróg, Mate-usz Wójcik;

Alty: Michał Bubula, Michał Król, Patryk Kubica, Tomasz Leśniak, Bartło-miej Mamak, Dominik Rusin, Michał Stanisz, Jakub Syktus, Szymon Wójcik;

Tenory: Michał Górszczyk, Jacek Kądziołka, Michał Król, Jakub Leśniak, Kamil Postrożny, Mateusz Raczek, Ma-rian Twaróg, Michał Wrona, Maciej Zoń,

Basy: Marcin Badyla, Łukasz Bubu-la, Andrzej Czechowski, Grzegorz Dut-ka, Tomasz Dyczek, Tomasz Dziadoń, Jędrzej Jurek, Maciej Kazana, Michał Sroka, Bartłomiej Szumilas;

Grupa kandydatów: Tomasz Banaś, Marcin Filipek, Bartłomiej Gar-carz, Dominik Król, Kamil Kupczak, Łu-kasz Kupczak, Adrian Pulit, Michał Ro-siek, Filip Sternal, Jakub Strug, Paweł Zegarski.Limanowskie

słowiki

Kultura

Podczas Festiwalu Pueri Cantores w N. Sączu, 2008

Na Łyczakowie we Lwowie, 2008

W Trokach na Litwie, 2009

Z papieżem Janem Pawłem II, 1998

�4Sądeczaninczerwiec 2009

wojsko i muzykaPierwsze prywatne muzeum w nowym sączu

W uroczystości otwarcia wzięli udział liczni goście, przedsta-

wiciele władz i Straży Granicznej z no-wym kapelanem Karpackiego Oddziału, ks. ppłk. Andrzejem Gutem, kombatan-ci i znajomi, a przede wszystkim szero-ka rzesza rozgałęzionej rodziny Mor-darskich i Łaganów. W roli gospodarzy wystąpili: pani Kazimiera i jej brat, Lu-dwik Mordarski, znany muzyk i folk-lorysta z Limanowej. Pomieszczenia poświęcił proboszcz parafi i św. Kazi-mierza, ks. prałat Jan Siedlarz.

Przybyli mogli podziwiać efekt be-nedyktyńskiej pracy pani Kazimiery nad dokumentowaniem dziejów ro-dziny, a niejako przy okazji miejscowej kultury i wojska. Czegóż tu nie zgro-madzono: unikalne zdjęcia i partytury, własnoręcznie wykonane przez gospo-dynię stroje ludowe, mundury i hafty, cacka rękodzielnicze, medale i instru-menty, a nawet bębenek, który przed wojna ciągnął na małym wózku przed orkiestrą kucyk Kubuś z młodocianym elewem-doboszem. Wszystko nasyco-ne patriotyzmem i umiłowaniem ro-dzinnej ziemi.

Ród Mordarskich wpisał się złoty-mi zgłoskami w historię kultury mu-zycznej Nowego Sącza i Sądecczyzny. Protoplasta rodu, Franciszek Mordar-ski (ur. w 1854 r. w Nowym Sączu) grał na fl ecie w cesarsko-królewskiej orkie-strze wojskowej w Wiedniu. Po odby-ciu służby wojskowej pracował w ro-dzinnym mieście w dyrekcji skarbowej, a potem na kolei, współzakładając or-kiestrę kolejarską w 1892 r.

Kolejny przedstawiciel rodu Mordar-skich – Mieczysław (1888-1959), ab-solwent Seminarium Nauczycielskiego w Starym Sączu (matura w 1910 r.), na-uczyciel śpiewu, żołnierz armii austria-ckiej (13 i 20 p.p.), na froncie włoskim spędził 11 miesięcy. W grudniu 1918 r. został – w stopniu sierżanta – pierw-szym kapelmistrzem orkiestry 1. Pułku Strzelców Podhalańskich. Orkiestra po-wstała tuż po odzyskaniu niepodległo-ści, w 1918 roku.

Kazimiera Mordarska-Łagan w rodzinnym domu przy ul. Długo-sza 24 w Nowym Sączu, otworzyła prywatne muzeum imienia jej ojca: Mieczysława Mordarskiego, pierwszego kapelmistrza orkiestry 1. Pułku Strzelców Podhalańskich, który na czele sąde-ckich muzyków prowadził de� ladę polskich wojsk na Kreszczati-ku – w Kijowie w maju 1920 roku.

Kultura

Kazimiera Mordarska-Łagan i Ludwik Mordarski

�5Sądeczanin czerwiec 2009

Pięć pokoleń

Tradycje muzyczne w rodzinie Mordarskich sięgają pięciu pokoleń. Kapelmistrz Mieczysław Mordarski dochował się utalentowanych mu-zycznie dzieci – pięciu synów i czte-rech córek. Oto oni:

Józef (1920–1980) – dyrygent orkiestry szkolnej w Technikum Samochodowym w Nowym Są-czu, a przed wojną absolwent konserwatorium muzycznego w Katowicach i zawodowy mu-zyk wojskowy (walczył w 1939 r. pod Kockiem);Mieczysław–junior (1921–1965) – prowadził orkiestrę dętą „Echo Podhala:, założyciel ogniska muzycznego w Lima-nowej, wraz z bratem Józefem walczył z Niemcami pod Kockiem w 1939 r.;Jan (1928–1979) – multiinstru-mentalista, grał m.in. na trąbce, skrzypcach, perkusji; zamieszkał we Włocławku, rodzinnym mie-ście swej żony;Ludwik (ur. 1929) – mgr wycho-wania muz., podpora i założyciel zespołu „Limanowianie” (1969) i orkiestry „Echo Podhala”, folk-lorysta i dokumentalista kultury muzycznej, autor utworu „To na-sze miasto” (hymnu Limanowej) oraz wielu opracowań dotyczą-cych instrumentów ludowych m.in. „Muzyka Ziemi Limanow-skiej”. Ludwik Mordarski opraco-wał naukowo trzynaście tańców lachów limanowskich do wiel-kiego słownika „Taniec w polskiej tradycji” (2007), będącego kon-

wojsko i muzykaKultura

Kazimiera Mordarska, po mężu Łagan, grała na kontrabasie, gi-tarze i saksofonie, występowała – z synami Zbigniewem i Tadeu-szem – w „Lachach”, pisała scena-riusze widowisk, m.in. z okazji 300. rocznicy odsieczy wiedeńskiej, 700–lecia Nowego Sącza i kanoni-zacji księżnej Kingi. Przepracowała jako księgowa 23 lata w Karpackiej Brygadzie WOP, organizując m.in. wystawy o tematyce wojskowej i rękodzielniczej, otrzymując wiele nagród i wyróżnień.

Muzeum poświęcił ks. prałat Jan Siedlarz

Goscie dopisali – Anna Totoń, Maria Piniańska, kapelan pograniczników ks. ppłk Andrzej Gut

��Sądeczaninczerwiec 2009

tynuacją fundamentalnej pracy Oskara Kolberga;Władysław (ur. w 1932 r.) – ka-pelmistrz orkiestry zakładu prze-mysłu drzewnego w Łososinie Górnej i orkiestry parafialnej w Li-manowej, z okazji pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Kalwarii Zebrzydowskiej w 1979 r. skom-ponował – do słów swojej siostry Kazimiery – poloneza pt. „Witamy Cię, Ojcze Święty”;

Córki Mieczysława – Stanisława Kaczmarek (1918–1987), Kazi-

miera Łagan (ur. w 1923 r.), Adela Jeleń (1925–1981) i Maria Kołodziej (1934–2006) – tworzyły po II wojnie w Nowym Sączu popularny zespół „Sióstr Mordarskich”, afiliowany przy MHD, Rynek 14.

Zespół zadebiutował w ZNTK przebojem „Wio, koniku”. Siostry grały w orkiestrze symfonicznej, zespołach – estradowym i mandolinistów. Korzy-stały z kontrabasów, gitar, saksofonów, skrzypcach, perkusji i harmonii. Wy-woływały furorę podczas występów w kurortach m.in. Rytrze i Rabce, od-wiedzały szkoły i przedszkola, jednost-ki wojskowe, domy kultury i zakłady pracy.

Muzycznymi śladami poszło na-stępne pokolenie (m.in. Tadeusz i Zbigniew Łaganowie, Krzysztof Kaczmarek) zasilając sądeckie zespo-ły młodzieżowe „Majstry” i „Szwagry”. Mieczysław (nr 3 o tym imieniu w ro-dzinie) Mordarski pływa jako muzyk na ekskluzywnych statkach po Karai-bach i Morzu Śródziemnym.

(j); fot. (leś)

Kultura

Wiceprezydent Bożena Jawor w rozmowie z rodziną Mordarskich

Gratulacje od b. kapelmistrza orkiestry Straży Granicznej płk. Bernarda Króla

Kazimierz Mordarski przeglada rodzinny album Żołnierz i dziewczyna

��Sądeczanin czerwiec 2009

„Halka” nad Dunajcemw plenerze na ...operze

O powieść o wiejskiej dziewczynie, która miała romans ze szlachci-

cem, a następnie została przez niego porzucona, znakomicie wkompono-wała się w naddunajcowy krajobraz. Przestrzeń spektaklu została rozpro-szona i usytuowana w kilku miejscach (na scenie głównej, czyli we dworze, pod drewnianym krzyżem, w rejonie góralskiego kościółka). Nie brakło też konnego powozu, którym przyjecha-li na ślub Janusz z Zofi ą i ich goście. Ponadtysięczna publiczność doznała wielu wzruszeń, oglądając w wyjątko-wej oprawie smutne losy Halki.

W widowisku, wyreżyserowanym przez Feliksa Widerę, wystąpili uznani soliści – Joanna Kściuczyk-Jędrusik w partii Halki, Maciej Komandera w roli Jontka oraz śpiewak z Ukrainy Sta-nisław Kufl uk (Janusz), a także Alek-sandra Stokłosa (Zofi a), Bogdan Ku-rowski (Stolnik) i Zbigniew Wunsch (Dziemba). Solistom towarzyszyła or-kiestra i chór Opery Śląskiej w Bytomiu, pod wodzą Tadeusza Serafi na.

Tekst i fot. (leś)

Na zakończenie Festiwalu im. Ady Sari dyrektor MCK „Sokół”, Antoni Malczak zgotował Sądeczanom ucztę muzyczną: nad Dunajcem, poniżej „Panoramy” i wież kompleksu ewangeli-ckiego Opera Śląska wystawiła „Halkę” Stanisława Moniuszki, niemal dokładnie w 151. rocznicę prawykonania tego wielkie-go dzieła.

Kultura

Sądeczanin

HalkaPodhale, pierwsza połowa

XIX w. Zaręczyny córki Stolnika, Zofi i, z młodym dziedzicem Ja-nuszem zakłóca przybycie Halki, wiejskiej dziewczyny, którą Janusz uwiódł i porzucił z dzieckiem. Prze-wrotność panicza oburza Jontka, górala czuwającego nad opusz-czoną dziewczyną.

Halka załamana zdradą Janu-sza popada w obłęd, jej dziecko umiera. Mimo perswazji Jontka przeczuwającego nieszczęście, Halka przybywa pod wiejski koś-ciół na ślub Janusza i Zofi i, chce podpalić kościół, zmienia jednak zamiar – niech jej ukochany żyje i będzie szczęśliwy, sama zaś po-pełnia samobójstwo, rzucając się w nurt rzeki.

Aplauz wzbudzały zbiorowe popisy taneczne.

Pod góralskim krzyżem Halka spotykała się z Janu-szem i Jontkiem, a ten ostatni wykonał słynną arię „Szumią jodły na gór szczycie”. Zachwycona publiczność

�8Sądeczaninczerwiec 2009

Moje powroty ()wspomnienia Józefa oleksego

N ależę do ludzi z dobrą pamię-cią. Pamięć przeszłości uwa-

żam za wartość, której nie trzeba się wyrzekać. Dla mnie region pocho-dzenia jest częścią mnie, a ja jego częścią. Coś, bowiem, co na począt-ku drogi współkształtowało mnie na-zywało się Sądecczyzną. Nowy Sącz był i zawsze będzie dla mnie punk-tem odniesienia. Nie lubię sztuczne-go patosu, ale w stosunku do ziemi rodzinnej troszkę mu ulegam. Całkiem dobrowolnie chcę być sentymentalny, bo to mnie wzbogaca.

Dzieciństwo na Przetakówce

Ilekroć powracałem do Sącza, na różnych etapach mojego życia, za-wsze było to wspomnienie dzieciń-stwa i pierwszych kilkunastu lat, o dzi-wo, najlepiej zapamiętanych.

Dzieciństwo spędzałem w małym domu przy ulicy Zdrojowej 47 na Prze-takówce. Rodzice byli ludźmi pracy, zajętymi cały dzień. Niczego nie było w obfi tości. Było nas czworo. Był ogród

W miarę upływu lat człowiek nabiera dystansu do wszystkiego, co mu się w życiu zdarzyło, selekcjonuje wspomnienia, czasem ko-ryguje emocje, utrwala sentyment i zatrzymuje w kadrze posta-cie ludzkie. Nie inaczej jest ze stosunkiem do rodzinnego regionu czy miasta. Są ludzie, którzy przechodzą przez życie w pośpiechu i nie przywiązują znaczenia do wydarzeń minionych. Nie wracają myślą do miejsc i chwil kiedyś ważnych – później bez znaczenia.

Jedyny Sądeczanin, który był premierem Rzeczy-pospolitej. Jako szef rządu – mimo trudnej kohabi-tacji z prezydentem Lechem Wałęsą – zbierał zaska-kująco dobre opinie. Był dwukrotnie marszałkiem Sejmu RP, a także wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych. Mimo, że przepustkę do kariery dała mu formacja mająca spore historyczne obciążenia, stał się jednym z najbardziej znanych polityków polskich, na dodatek osobowością nader barwną, pełnokrwistą (o czym poświadczyły „taśmy Gudzowatego”). Z uwa-gi na ciężkie i bezprecedensowe oskarżenie Milcza-nowskiego, przewlekły proces lustracyjny (zakończony po siedmiu latach uniewinnieniem), przy asekuranckiej postawie kolegów z lewicy, można nazwać Józefa Olek-sego postacią wręcz dramatyczną. Z pewnością zaś wy-różniającą się w tzw. elitach politycznych inteligencją i rozległą wiedzę o świecie, Europie, Polsce, o człowieku i społeczeństwie.

W rodzinnym Sączu, mimo nawału obowiązków, tkwił i tkwi nieprzerwanie. Ma tu bliskich przyjaciół: Spieszy z po-

mocą kolejnym prezydentom miasta: Jerzemu Gwiżdżowi, Andrzejowi Czerwińskiemu, Józefowi Wiktorowi i Ryszar-dowi Nowakowi, nie patrząc na ich rodowody polityczne. Przewodniczy Klubowi Przyjaciół Ziemi Sądeckiej – stowa-rzyszeniu, które tworzy pozytywny lobbing na rzecz sąde-ckich spraw w kraju i na świecie.

Józef Oleksy wspiera od lat sądeckie władze samorzą-dowe, bez względu na to, czy w rodzinnym mieście rządzi prawica czy lewica. Otwiera przed nimi, w ramach przyzwo-itej protekcji, drzwi wielu ważnych gabinetów. Jako premier pomógł m.in. w przydziale sądeckiemu szpitalowi nowo-czesnego tomografu. Wspomógł sądeczan w przyznaniu poważnej dotacji z Fundacji Polsko-Niemieckiej na budowę nowoczesnej oczyszczalni ścieków. Bronił (skutecznie) przed likwidację urzędu celnego w Nowym Sączu. Uważa, że mia-sto, które po reformie administracyjnej w 1998 r. straciło sta-tus wojewódzki, nie powinno być spychane na margines.

„Sądeczanin” rozpoczyna publikację sądeckich wspo-mnień Józefa Oleksego.

(Red.)

Wspomnienia

Z rodziną w Warszawie, lata dziewięćdziesiąte XX w.

Wspomnienia

��Sądeczanin czerwiec 2009

Moje powroty ()niezbyt zadbany i rzeka Łubinka. Kie-dy wyjechałem z Nowego Sącza, ktoś zmienił jej bieg, likwidując jaz i zakola, w których się kąpaliśmy. Zniknęły drze-wa i łąki, na których graliśmy w palan-ta, ku irytacji właściciela okolicznych pól.

Moja ulica niewiele się zmieniła. Przybył asfalt prowadzący na Roszko-wice. Przybyło domów, same nowe i murowane. W dawnej „marmoladziar-ni” jest teraz restauracja i pub. Ani śla-du po piwnicach z jabłkami pachnący-mi jesienią, ani po produkcji zwykłych win jabłkowych.

Z okien kuchni widać było w oddali przy ulicy Tarnowskiej budynek trans-formatora, który zapadł mi w pamięć swoją ponurą tajemniczością. Na po-czątku lat pięćdziesiątych, kiedy mia-łem ponad cztery lata, częste były wy-łączenia prądu i to głównie wieczorami. Nieraz odrabiałem lekcje przy świet-le naftowej lampy, rzadziej przy świe-cy. Ten transformator był intrygujący.

To z niego właśnie prąd albo szedł, albo nie. Wyłączali go często także w trakcie burzy. Ach, jakie to były su-per burze. Trochę się bałem piorunów, ale jakoś żal mi było, kiedy burza prze-mijała. Do dziś pociąga mnie żywioł, zdawałoby się nieokiełznany.

Komunijna recydywa

Mieszkałem na „Piekle”. Nie ma już na Lwowskiej ani restauracji „Pie-kiełko”, gdzie bywał mój Tata ku nie-małej trosce Mamy, ani sklepu mięsne-go (przed szkołą), gdzie wystawałem w kolejce od 5 rano, dopóki mnie Mat-ka nie zastąpiła. Nie zmienił się most na Kamienicy ani kapliczka Jana Ne-pomucena. Kościół parafi alny św. Mał-gorzaty odwiedzałem prawie codzien-nie, służąc do mszy już o 6 rano. Trzeba było dużo samozaparcia, szczególnie w zimie.

Pieczę nad ministrantami sprawo-wał mądry ksiądz prałat Władysław Le-siak, dyskusje z nim kształtowały moją wrażliwość. Byłem pod urokiem starań księży o utrzymanie więzi młodzików z kościołem, poprzez np. mecze piłkar-skie i tajemnicze wycieczki.

Moja Mama, Michalina, osoba wielkiej prawości i pobożności zgło-siła mnie na przedszkolną katechiza-cję do sióstr przy ulicy Ducha Świę-tego. Odbyłem ją w dwa lata całkiem gorliwie i zostałem dopuszczony do Pierwszej Komunii przed pójściem do szkoły. Potem w drugiej klasie ra-zem z rówieśnikami przystąpiłem po raz drugi do Pierwszej Komunii. Jako swoisty „recydywista” czułem się wyróżniony i… najważniejszy.

Do dziś tkwią we mnie powro-ty z pasterki: wspaniale było wracać o drugiej w nocy i wiedzieć, że post się skończył. Matka robiła wspaniałe wypieki. Ojciec przygotowywał wędli-ny, które także jadło się tylko od wiel-kiego święta. To wszystko było dopie-ro na bożonarodzeniowe śniadanie,

Wspomnienia

Pierwsza Komunia

Z sądeczanami w kwietniu 2009 r.

Rodzina Oleksych, ul. Zdrojowa w Nowym Sączu, lata pięćdziesiąte XX w.

�0Sądeczaninczerwiec 2009

ale ja byłem już w nocy uprawniony do wstępnej konsumpcji.

Pierwsze dwie klasy podstawówki odbyłem w szkole przy ulicy Szwedz-kiej. Codziennie, więc szedłem przez rynek, Jagiellońską, Lwowską, Kra-szewskiego i przez Rury. Taka długa droga do szkoły nastrajała do myślenia. Do dziś pamiętam w szczegółach całą trasę. Potem miałem bliżej, bo zbu-dowano nową szkołę im. Jana Kocha-nowskiego, a obok Urszuli Kochanow-skiej (bliźniacze budynki dla chłopców i dziewcząt).

Rodzice i rodzeństwoMoja siostra Bogumiła uczęszcza-

ła do szkoły im. Urszuli Kochanow-skiej na ulicy Kochanowskiego. Do dziś jest gorliwą Sądeczanką. Całe życie po-święciła edukowaniu młodzieży.

Brat Marian, zawzięty kolejarz z ZNTK, absolwent Technikum Kolejo-wego, nabył uprawnień budowlanych i z powodzeniem prowadził wiele lat firmę w Monachium.

Młodszy brat Wacław, po matu-rze w II LO im. Marii Konopnickiej wy-był do Warszawy, wdając się w zawód dyplomaty.

Rodzice moi, Józef i Michalina, byli dla mnie zawsze najważniejszym punktem odniesienia. W czasie stu-diów tylko im chwaliłem się zdawany-mi dobrze egzaminami. Wiedziałem, że tylko Rodzice cieszą się naprawdę sukcesami dziecka. Dopóki żyli, to dla nich właśnie przyjeżdżałem.

W 1993 roku, kiedy po raz pierwszy objąłem godność Marszałka Sejmu RP, następnego dnia byłem już w Nowym Sączu meldując się u Mamy. Lądowali-śmy helikopterem koło szpitala, a Ona stała czekając przy płocie. Wtedy to na-raziłem ją bezwiednie na zwykle tok-syczny kontakt z dziennikarzami. Była z nimi zdecydowanie zbyt szczera.

Wcześniej wracałem do Nowe-go Sącza z Tarnowa, gdzie pobie-

rałem edukację na poziomie szko-ły średniej. Była to szkoła kościelna. Do dziś wychwalam jej wysoki poziom nauczania.

Cóż to były za powroty!

Ledwo w sierpniu wyjechałem, już wypatrywałem listopada i Wszyst-kich Świętych. Potem oczekiwałem na Boże Narodzenie i Wielkanoc.

Trasę z Tarnowa do Nowego Są-cza pokonywałem nieraz na stojąco w autobusie (2 godziny) lub w pociągu (3 godziny). Podobno do dziś pociąg na tej trasie jedzie tak samo długo.

Tęsknie wyczekiwałem tych przy-jazdów. Podobnie potem w trakcie studiów. Każdy przyjazd był uprag-niony. Chodzenie tymi samymi ulica-mi, oglądanie tych samych domów, spotykanie tych samych znajomych było przeżyciem ściskającym czasem za gardło. Może za wcześnie opuści-łem dom rodzinny?

Wiedziałem, że są to powroty na krótko. Być może dlatego mocniej to przeżywałem. Coś gnało mnie wciąż dalej, w nieznaną przyszłość, której wyobrażenia nie miałem, której zapla-nować nie mogłem, ale jakimś zmy-słem czułem, że nie chcę zwykłej szarej przyszłości. Chciałem zdobywać świat, zjednywać ludzi, być im potrzebnym i wciąż się uczyć.

Moja sądecka ojczyzna

Nowy Sącz mojego dzieciństwa i wczesnej młodości stał się moim znakiem rozpoznawczym. Zachwa-lałem to miasto i region nie tylko za jego niepowtarzalny urok, ale za to, że ja z niego pochodzę, że lubię lu-dzi z tych stron. Nie zdarzyło się bym nie udzielił wsparcia tym, którzy zgła-szali się „naznaczeni Sądecczyzną”. Ta moja mała ojczyzna ulokowała się trwale w moim sercu.

Od początku lat sześćdziesiątych centrum stolicy przy ulicy Świętokrzy-skiej zdobił neon: „Zwiedzajcie Zie-mię Sądecką”, rozmieszczony na tle gór i stylizowanego ruchomego słoń-ca, opiewany nawet w jednej z bal-lad Wojciecha Młynarskiego. Był zna-kiem rozpoznawczym ówczesnego Klubu Ziemi Sądeckiej - swego rodza-ju ambasady Sądecczyzny w Warsza-wie (kierowanej przez Panią Wandę

Wspomnienia

Zdjęcie maturalne (z lewej) i studenckie (z prawej)

Z rodzicami, lata siedemdziesiąte

�1Sądeczanin czerwiec 2009

Skrzeszewską-Straszyńską). Pamięta go moje pokolenie. Nie brakuje ludzi z Sądecczyzny, którzy zajęli mocne po-zycje na szczytach kultury, gospodar-ki i polityki. Bo ta kamienista ziemia, niewdzięczna, bogata jest ludźmi uta-lentowanymi, rzutkimi i kreatywnymi. Nie kryję więc satysfakcji, że po wielu latach, powierzono mi przewodnictwo Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej, tej rozproszonej po kraju i świecie Sąde-ckiej Rodziny.

W swojej burzliwej karierze, kiedy na różnych szczeblach służyłem mo-jemu państwu, wspomnienia ziemi ro-dzinnej nieraz niosły ukojenie w zadu-mie nad własnymi początkami.

W stosunku do ludzi nie kierowa-łem się podziałami politycznymi, które w Polsce bywają nieznośne.

Przyjemnie jest przyjeżdżać nie tylko do samego Nowego Sącza. Ileż tu w okolicy kurortów, ileż wód, świetnego powietrza i krajobrazów. Na starość, jeśli jej dożyję, powrócę na tę ziemię z radością.

Zygmunt Berdychowski, kiedy za-chęcał mnie do pisania w „Sądecza-ninie”, wspominał własną ziemię pod Chełmcem. Ma to samo podejście, co ja. On jest już marką Sądecczyzny. Krynickie Forum to dobre dzieło.

(cdn)

Józef Oleksy Zdjęcia: z archiwum rodziny Oleksych,

Piotr Droździk, Jerzy Leśniak

Wspomnienia

W Krynicy podczas Forum Ekonomicznego, 2008 Z zarządem Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej

Z Klubem Przyjaciół Ziemi Sądeckiej

Z profesorami Tadeuszem Popielą i Bolesławem Faronem

�2Sądeczaninczerwiec 2009

Rynek starosądecki zachowany w mojej pamięci

serce miasta św. kingi

W okół lip i obok studni, od wios-ny do jesieni, stali robotnicy

szukający pracy. Za wyżywienie i dwa złote dniówki, godzili się pracować u gospodarzy od świtu do zmroku. Studnia gasiła ich pragnienia. Byli za-dowoleni kiedy udało im się zdobyć pracę na kilka dni i nocleg w stodołach. Czasami wracali pod lipy w oczekiwaniu na nową pracę.

Podczas wielkich uroczystości na Rynku było kolorowo i gwarno. W święta 3 Maja i 11 Listopada, plac przybierał odświętny wygląd, przy-strojony biało-czerwonymi fl agami. Pochód ze szkół i urzędów gromadził obywateli w Rynku przed tarasem pię-trowego domu. Z niego przemawiali

przedstawiciele władz i miasta. Orkie-stra kolejowa grała hymn państwowy i pieśni narodowe.

W Zielone Świątki pod lipami gro-madzili się ludowcy ze swym zielo-nym sztandarem. Po raz pierwszy usły-szałam pieśń ,,O cześć wam panowie magnaci...”

Wyobrażałam sobie wtedy magna-tów, jakich przedstawiał Jan Matejko na swoich obrazach.

Na Rynku odbywały się także różne uroczystości kościelne. W Niedzielę Pal-mową przenoszono z kościoła na Rynek poświęcone palmy, pięknie ozdobione sztucznymi kwiatami i wstążkami. Pięt-nastometrowe palmy niesione były przez silnych młodzieńców. Czasami

powstawała między nimi bójka o to, która z nich jest piękniejsza. Studnia oznajmiała zgrzytem, jak bardzo mło-dzieńcy byli spragnieni po bójce.

W drugi dzień Świąt Wielkanoc-nych w tzw. lany poniedziałek, albo śmigus dyngus, ramię studni chodziło bez przerwy. Podkładano wiadra i garn-ki i tą zimną wodą oblewano znajomych i przechodzących obok. Dorośli nato-miast skrapiali się wodą kolońską.

W Boże Ciało barwna procesja w strojach ludowych przechodzi-ła z kościoła na Rynek. Pod balda-chimem przenoszono monstrancję z Panem Jezusem w otoczeniu księży i zacnych przedstawicieli urzędu mia-sta. Na Rynku było tłoczno. Obywa-tele wypełniali Rynek, ale z powodu powagi chwili studnia nie pracowała. Młodzi nieśli krzyż, chorągwie, fi gury świętych i obrazy przybrane kwiatami. Wszyscy podążali pod ołtarze zbudo-wane przy czterech podcieniach Ryn-ku. Ołtarze były ozdobione brzozami i kwiatami. Przy każdym ołtarzu odma-wiano modlitwy, po czym śpiewając pieśni kościelne przechodzili pod na-stępne ołtarze. Uczestnicy procesji zry-wali gałązki brzóz, zanosili do domów i wtykali je za ramkę świętego obra-zu. Miały ich chronić przed klęskami żywiołowymi.

Węgrzy na odpuście

W dniu odpustu bł. Kingi w kościele przy klasztorze sióstr Klarysek, obcho-dy świąteczne odbywały się z udzia-łem biskupa na dziedzińcu klasztor-nym. Po mszy świętej zgromadzeni przechodzili na Rynek. Środkiem Ryn-ku ustawiano kramy ze słodyczami, ozdobami i zabawkami. Jeszcze mam w uszach głosy trąbek, fujarek, kogu-cików, a w oczach widok różanców z ciasta, serc dla zakochanych i mnó-stwo os nad słodyczami. Pierścionki z jaskrawymi oczkami i blaszane ze-

Zapamiętałam trzy lipy i obok nich studnię z tamtych czasów. Byłam wtedy małym dzieckiem, kiedy chodziłam często z ma-musią na przystanek autobusowy w Rynku w pobliżu lip. Dono-siłyśmy obiady w menażkach dla tatusia. Umówieni z tatusiem kierowcy autobusów jadąc do Szczawnicy, po drodze przekazy-wali mu te menażki.

Wspomnienia

�3Sądeczanin czerwiec 2009

garki zdobiły dziecięce ręce. Nie zapo-mnę drewnianych zabawek jo-jo czyli modnej wówczas gry nawet dla do-rosłych, wózków, ptaszków i koników. Młodzież wspinała się na lipy, by objąć oczyma cały Rynek. Rączka studni wy-dawała dźwięk świadczący o zaspoko-jeniu spragnionych. Na tle lip układał swoje rekwizyty kuglarz. Było co oglą-dać. Papuga przebywała też w cieniu z kataryniarzem.

Rokrocznie przyjeżdżali do Starego Sącza Węgrzy, rodacy bł. Kingi, którzy modlili się w dziwnym dla mnie języku. Oni także kupowali na Rynku ozdoby rozłożone na kramach.

W różnych punktach Rynku groma-dzili się ludzie wokół odpustowych śpie-waków, snujących opowieści o zbójcach i tragicznej miłości. Krzykliwy i ruchliwy tłum wypełniał Rynek po brzegi.

W 1934 roku była wielka powódź. Autobus jadący do Szczawnicy został wycofany silną falą wody na most nad Dunajcem. Wrócił na Rynek z przera-żonymi pasażerami, którzy nam wyjaś-nili powrót. Zapanowała cisza. Nawet studnia zamilkła.

Szczytem atrakcji rynkowych był targ, co drugą środę. Święto dla rol-ników. Rynek wówczas był wypeł-niony kramami. Czasem towar wy-kładano na bruk. Ze wszech stron ciągnęły do Rynku niekończące się ko-lumny wozów konnych z akompania-mentem: wio, wiśta, hejta, cmokaniem i trzaskaniem z bicza.

Starosądeccy rzemieślnicy, ry-marze, garncarze, kowale, kuśnierze, szewcy, papuciarze, powroźnicy nęcili przybyłych swoimi pięknymi wyroba-mi. Ludność okolicznych wiosek ubra-

na odświętnie, zarówno młodzi jak i starzy, skwa-pliwie wykorzystywali okazję do spotkań. Zanim kobiety weszły do miasta, wycierały bose nogi trawą lub gałganem. Dopiero wtedy wkładały pończo-chy i trzewiki, bez których nie honor było pokazać się na Rynku. Pomiędzy kramami przechadzali się sprzedawcy z zawieszo-nymi na szyi półeczkami, wołając nici, sznurówki, guziki, igły. W ten spo-sób dorabiali się kramów, a czasem sklepów. Byli

to starozakonni Żydzi ubrani w długie czarne chałaty, czarne buty i białe skar-pety oraz czarne mycki na głowach,

spod których wystawały pejsy. Siedząc przy kramach w chłodne dni, ogrzewa-li się garnkami z rozpalonymi węglami. Wędrowali od miasta do miasta.

Handel domowymi zwierzętami odbywał się na targowicy. Zwierzę-ta przewożono, albo pędzono przez Rynek z porykiwaniem, kwikiem i be-czeniem. Po przetargach i pozbyciu się powrozów (musieli powróz dać na szczęście) gospodarze wraca-li na Rynek. Należało wódką zakropić dobry interes. Wtedy często cały zaro-bek pozostawał w karczmie. Złodzieje też korzystali z zamieszania targowe-go. Wódka wyzwalała dzikie popędy, dlatego raz po raz wybuchały bój-ki. Za broń służyły orczyki od wozów i kołki z płotów. Spokój wracał wieczo-rem. Ramię studni pracowało cały czas, gasząc pragnienie pijaków.

Rynek starosądecki zachowany w mojej pamięci

Wspomnienia

Stefania Laskowska – autorka wspomnień

�4Sądeczaninczerwiec 2009

Ulica wlotowa z Nowego Sącza do Rynku, była zwężona dobudowany-mi sklepikami żydowskimi. W soboty w Rynku zamierał handel. W sklepach żydowskich zapuszczano żaluzje. Były tylko czynne nieliczne zakłady pol-skie: dwa spożywcze, dwa rzeźnicze, cukiernia, restauracja, trafika z papie-rosami i gazetami, zakład fryzjerski oraz piekarnia i apteka.

Szlifowanie bruków

W Rynku zatrzymywały się tak-że czarne wozy smolarzy, sprzedają-cych smołę i węgiel drzewny do żela-zek. Przybywali górale drutujący garnki i misy gliniane, szlifierze ostrzący noże i nożyczki.

Czasem pojawiali się Chińczy-cy ze swymi naturalnymi jedwabia-mi oraz Węgrzy sprzedający materiały wełniane.

Wiosną pędzono przez Rynek całe kierdele owiec na hale, a jesienią z po-wrotem. Słychać było wówczas zbyr-kanie dzwonków, poszczekiwanie owczarków, okrzyki juhasów. Dorod-ne góralki jechały na wozach z całym ekwipunkiem do wyrobu bryndzy i oscypków. Tylko górale i inni przejezd-ni korzystali ze studni. Obywatele mia-sta odwiedzali kawiarnie i restauracje.

Zabawne w swoim rodzaju były szalone dni zapustne. W Rynku po-jawiali się przebierańcy zwani bochu-sami w strojach historycznych lub za-bawnych. Harcowali na Rynku i ulicach miasta ze śpiewem i tańcem. Często odwiedzali znajomych.

W okresie Bożego Narodzenia przemierzały Rynek grupy kolędników przebranych za króla Heroda, śmierć, anioła, diabła, rycerza, pasterza, oraz osoby ze świętej rodziny czyli Marię i Józefa. Wędrując od domu do domu odgrywali jasełka, nieodmiennie koń-czące się wyrokiem:

...Królu Herodzie, za twe zbytki chodź do piekła boś ty brzydki...

Wówczas wkraczała śmierć z kosą oraz diabeł z widłami i zabierali Hero-da. Korona toczyła się po ziemi.

Rynek pamięta także tak zwane szlifowanie bruków. Codziennie wie-czorem, a w niedzielę po nabożeń-stwach, przez dwa podcienia Rynku, tam i z powrotem, przechadzali się młodzi i starzy. Był to pokaz mody i spot-kanie towarzyskie z możnością zawarcia

bliższej znajomości. Padało wiele słów zachwytu i zawiści. Promenada trwa-ła do chwili włączenia lamp elektrycz-nych okalających Rynek. Był to sygnał do zakończenia spacerów.

Ulicami biegnącymi do Rynku pędzono krowy na podmiejskie pa-stwiska rozciągające się na wielkich kamieńcach Dunajca. Do rzeki do-chodziło się drogami, wzdłuż których były stodoły, zbudowane za miastem, aby uchronić zabudowania miejskie od częstych pożarów. Każda ulica mia-ła stałego pasterza, który doglądał sta-da. Krowy doskonale znały rytm dnia i trasę. Rano same dołączały do stada, a wieczorem same trafiały do obejścia rycząc pod bramą.

Nagle w 1939 roku spokojne miasto przeżyło szok pierwszej bomby, prze-

marsze wojsk niemieckich i łapanki. Przez Rynek przemykali się partyzan-ci i uczniowie z profesorami podąża-jącymi na komplety tajnego naucza-nia. Niektórzy padali ofiarą łapanek, a złapani z książkami byli zatrzymy-wani jako zakładnicy. Dlatego Rynek pamięta transport młodocianych za-kładników straconych w Młodowie nad Popradem.

Na Rynku Niemcy kopali, bili i strze-lali do Polaków i Żydów. Z getta przy ul. 11 Listopada, przez Rynek, Niemcy przewozili starych Żydów do lasku nad Popradem, gdzie ich rozstrzeliwali.

Niemców zastąpili Sowieci

Na Rynku starosądecki gestapo-wiec Lawiczko żegnał synów idących

Wspomnienia

�5Sądeczanin czerwiec 2009

na front wschodni. Z Rynku mnó-stwem aut ciężarowych wywożo-no skradzione mieszkańcom rzeczy. Niemcy wiedzieli już, że zostali poko-nani przez wojska radzieckie i wycofy-wali się. W tym czasie toczyła się wal-ka w Świniarsku pomiędzy Niemcami i wojskami radzieckimi. Została spa-lona cała wieś. Łuna pożaru widocz-na była z Rynku. Niemcy wycofali się i po przejściu przez most na Popra-dzie, wysadzili go. Był z nimi wolks-dojcz Lawiczko, bez rodziny.

Potem bruk Rynku tętnił odgło-sami przemarszu wojsk radzieckich, był świadkiem pogrzebu radzie-ckiego żołnierza, którego pochowa-no na Rynku, a po pewnym czasie go ekshumowano.

Rosjanie rozlokowali się po do-mach zwłaszcza w Rynku. Przy tej okazji okradali obywateli. Zbudo-wali prowizoryczny most i przez nie-go wywozili skradzione rzeczy. Woj-ska radzieckie, po dłuższym pobycie w Starym Sączu i ostatecznym prze-pędzeniu Niemców z tego terenu, wy-ruszyły z Rynku do Berlina.

Nie było już godziny policyjnej, dlatego w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego rnieszkańcy przed świtem, mogli przejść przez Rynek za miasto do kaplicy Przemienienia Pańskiego. Każdy wierzył w spełnienie prośby. Ja wyprosiłam pomyślne zdanie matu-ry w trudnych warunkach przemarszu wojsk...

Okupanci pozostawili niewiele sztuk bydła i koni gospodarzom, którzy ciągnęli sami małe wózki, dostarcza-jąc do Rynku produkty rolne. Zamiast autobusów kursowały ciężarowe auta z wstawionymi na pace ławka-mi. Z czasem ukazały się autobusy jak przed wojną.

Ponieważ Żydzi nie powrócili, zbu-rzono żydowskie sklepy, tym samym poszerzono ulicę wlotową do Ryn-ku, przez którą przejeżdżały autobusy do Krynicy i Szczawnicy. Stopniowo powstawały na Rynku sklepy polskie. Jeszcze wiele, wiele lat później odby-wały się targi na Rynku .

Wróciły na Rynek uprzednio wspo-mniane, niektóre przedwojenne trady-cyjne uroczystości kościelne i świeckie. Nieprzydatne dla komunistycznych rzą-dów, np. 3 Maja i 11 Listopada, automa-tycznie znikały. Po wojnie wrócił spokój na starosądecki Rynek. Poprawiał się byt

zdziesiątkowanych obywateli. Powsta-wały inne problemy związane z ustro-jem. Doszły natomiast obchody 1 Maja - Święto Pracy i 7 Października, czyli rocznica wybuchu rewolucji paździer-nikowej. Dawne niepopularne w tym czasie przeszły w niepamięć. Zostały bochusy i szopki.

W 1949 roku wracając po pracy do domu, przez środek Rynku, usły-szałam piorun, który roztrzaskał jedną lipę. Na szczęście, byłam już w narożniku Rynku.

Po długiej nieobecności zobaczy-łam Rynek w nowej szacie w 750. rocz-

nicę miasta. W Rynku dla zachowania cząstki przeszłości, lipy, studnia, przy-stanki autobusowe, kocie łby bruku, odnowione domy i lampy pozostały w dawnym stylu.

Tę całkowitą zmianę Rynek za-wdzięcza wytrwałym staraniom bur-mistrza miasta, Mariana Cyconia.

Tylko wspomnieniami mogę od-tworzyć sobie stare dzieje starosąde-ckiego Rynku.

Stefania Laskowska Autorka, ur. w 1924 r., jest emerytowaną

nauczycielką sądeckich szkół

��Sądeczaninczerwiec 2009

nic o nas bez nasRozmowa z konstantym Miodowiczem, kandydatem do Parlamentu Europejskiego z listy Platformy obywatelskiej w okręgu małopolsko-świętokrzyskim

Ucieka Pan z krajowej polityki do Brukseli?

Uciec od polityki krajowej nie moż-na. Przez cztery kadencje byłem w Sej-mie i sądzę, że w sposób naturalny tę mi-sję mogę kontynuować w Parlamencie Europejskim. Mam znakomite przygo-towanie, żeby zajmować się takimi rze-czami jak: bezpieczeństwo i obrona, ochrona środowiska. Dobrze też znam problematykę wykorzystania środków unijnych w Małopolsce i w wojewódz-twie świętokrzyskim. Poprzez pozy-tywny lobbing mogę być użyteczny dla tych regionów.Co człowiek z takim stażem pracy w służbach specjalnych odrodzonej Rzeczpospolitej, jak Pan, ma do ro-boty w Parlamencie Europejskim?

Zajmuję się obecnie funkcjonowa-niem całego systemu bezpieczeństwa i obrony w Polsce i Europie. Bardzo sta-rannie monitoruję problematykę funk-cjonowania europejskich służb specjal-nych i wydaje się, że prawdopodobnie w najbliższym czasie powstanie Euro-pejska Agencja Wywiadowcza, która scali trzy fi lary wywiadowcze dotych-czas funkcjonujące w Unii: centrum de-cyzyjne podporządkowane Javierowi Solanie, centrum satelitarne oraz od-dział wywiadowczy europejskiego kor-pusu wojskowego. Widać z tego, że dla

znawcy problematyki służb specjal-nych jest co robić w strukturach euro-pejskich. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie tylko tymi sprawami chciałbym się zajmować.Wyborcy pamiętają też Pana z pracy w komisji śledczej badającej tak zwa-ną aferę Orlenu, czy to doświadcze-nie pomoże Panu w staraniach o bez-pieczeństwo energetyczne Polski?

Zabudowanie procedurami bez-pieczeństwa przestrzeni, która grani-czy ze wschodem Unii Europejskiej jest naszym obowiązkiem. Polska po-winna prowadzić czynną politykę bez-pieczeństwa energetycznego. Part-nerstwo Wschodnie stwarza nam możliwość unormowania stosunków

z Federacją Rosyjską i rozwiązania sze-regu problemów wiążących się z bez-pieczeństwem energetycznym Polski. Konkretnie będzie to zależne od euro-pejskiego solidaryzmu i konstruowania w Europie alternatywnych źródeł do-staw surowców energetycznych. Nasz kraj ma tu do odegrania znaczącą rolę. Nasze bezpieczeństwo będzie tym

wyższe, im dalej posuną się działania integrujące nasz kontynent w ramach Unii Europejskiej.Czym konkretnie zamierza się Pan zająć w Parlamencie Europejskim?

Przede wszystkim pogłębianiem integracji poprzez przyjęcie Traktatu Lizbońskiego. Po drugie dalszą libera-lizacją rynku wewnętrznego, zniesie-niem barier protekcjonistycznych, któ-re dzielą kraje członkowskie na lepsze i gorsze. Także wpisaniem Polski w peł-nym zakresie we wspólną politykę go-spodarczą i walutową, zatem wejściem Polskie do strefy euro. Ważna jest też restrukturyzacja wspólnej polityki rol-nej, polegająca na przemieszczeniu części inwestowanych w nią środków na budowanie gospodarki innowacyj-nej i konkurencyjnej między innymi w naszym kraju. Wreszcie, w interesie Polski jest, by Unia odnalazła swoją tożsamość polityczną i stała się zna-czącym graczem na arenie globalnej. Pozwoli to dobrze zabezpieczyć inte-resy wszystkich członków Unii zwłasz-cza w kategoriach geostrategicznych. Są to cztery, bardzo konkretne zagad-nienia. Po pierwsze, odwołując się do swoich kompetencji i doświadczeń, chciałbym zająć się sferą bezpieczeń-stwa europejskiego, które jest pod-stawowym warunkiem dalszego roz-woju Europy. Po drugie, zamierzam pracować nad rzeczywistą ochroną środowiska naturalnego. Wymaga to radykalnych przeobrażeń w kra-jach Europy Środkowej. Następne za-gadnienie to popularyzacja osiągnięć cywilizacyjnych Polaków oraz polskiej historii. Jak bardzo jest to potrzebne widać po ostatnich publikacjach tak szanowanych pism, jak na przykład „Der Spiegel”. Po czwarte, zamierzam dołożyć wszelkich starań, by pozyski-wać środki i budować programy służą-ce rozwojowi Małopolski i wojewódz-twu świętokrzyskiemu. Zwłaszcza w zakresie infrastruktury oraz projek-tów mające na celu otworzenie tych

czerwiec 2009

Konstanty Miodowicz, ur. 9 stycz-nia 1951 r. w Gniewkowie. Z wy-kształcenia etnograf po UJ. Podczas gdy jego ojciec Alfred był człon-kiem PZPR i szefem OPZZ, „Kostek”, jak go nazywają przyjaciele, działał w opozycji demokratycznej, nale-żał do Niezależnego Zrzeszenia Stu-dentów, współtworzył pacyfistycz-ny ruch Wolność i Pokój.

W latach 1990-1996 pracował w MSW i UOP, gdzie jako szef kontr-wywiadu budował polskie służby specjalne. Od 1997 poseł na Sejm RP, w wyborach 2005 i 2007 zdobył

mandat z listy PO w okręgu kiele-ckim. W parlamencie zasiadał m.in. w Komisji Administracji i Spraw We-wnętrznych oraz Komisji ds Służb Specjalnych, pracował też w ko-misji śledczej badającej tzw. aferę Orlenu. Działa w Radzie Programo-wej Fundacji Instytut Lecha Wałęsy. Jego żona – Małgorzata, z d. Belon, jest siostrą przedwcześnie zmarłe-go barda Wojciecha Belona (Wolna Grupa Bukowina). Zapalony tater-nik, w latach 80. przez pewien czas był zatrudniony w Zakładzie Alpini-zmu AWF.

Drażni mnie odcinanie się przez socjalistów europejskich od trady-cji judeochrześcijańskich

Wywiad

Wywiad

��Sądeczanin czerwiec 2009

nic o nas bez nas

obszarów dla turystów i biznesmenów europejskich.Unia Europejska to z jednej stro-ny dopłaty obszarowe dla rolników i strumień pieniędzy na przebudowę polskich dróg, a z drugiej – zdumie-wające rezolucje europarlamentu uderzające w rodzinę i tradycyjne wartości, do których przywiązani są Sądeczanie?

Ja pozostaję wśród tych, którzy po-dzielają tradycyjne, proste wartości, będące podstawą kultury europejskiej. Będę bezwzględnie walczyć o ochro-nę życia od chwili poczęcia. Sprzeci-wiam się eksperymentom genetycz-nym. Drażni mnie odcinanie się przez socjalistów europejskich od tradycji ju-deochrześcijańskich. Na całe szczęście w tych kwestiach decyduje nie prawo wspólnotowe, ale krajowe. Kryzys gospodarczy ujawnił egoizm narodowy rządów. W jaki sposób Polska powinna chronić swoje intere-sy w zjednoczonej Europie?

Polska przede wszystkim powinna poprzeć proponowaną przez Europej-

ską Partię Ludową społeczną politykę gospodarczą. Jest to polityka akceptu-jąca grę konkurujących ze sobą pod-miotów na arenie Unii Europejskiej. Niemniej jednak podkreśla koniecz-ność kontroli wtedy, gdy państwa stają się egoistyczne i uciekają w zysk kosz-tem obywateli. My, Polacy powinniśmy być zainteresowani pogłębioną inte-gracją europejską, gdzie pilnowana bę-dzie zasada solidaryzmu między pań-stwami członkowskimi.Jak Pan przekonuje ludzi do udzia-łu w eurowyborach, czy frekwencja przy urnach 7 czerwca jest naprawdę ważna?

Nic o nas bez nas! Tak stanowiła wiekopomna konstytucja Nihil novi. I ta zasada powinna być dewizą po-stępowania Polaków, kiedy przycho-dzi dzień wyborów. Nie pozwólmy, by kto inny decydował o polskich spra-wach! Przecież aż siedemdziesiąt pro-cent polskiej legislacji ma swoje źródła w prawodawstwie unijnym. Zwłaszcza regiony chcące dorównać dobroby-tem starej Unii, powinny być w Parla-

mencie Europejskim dobrze reprezen-towane. Tam potrzebujemy swoich adwokatów, swoich ludzi, którzy zna-jąc problemy okręgów, zabiegają o re-alizowanie na ich rzecz szczególnych przedsięwzięć. To jest prawdziwa po-lityka regionalna Europy. Nie zawahał-bym się użyć wszystkich dostępnych mi środków, służących cywilizacyjne-mu rozwojowi naszego okręgu.Zapisał Pan ładną kartę opozycjo-nisty w czasach PRL, w jaki spo-sób polscy posłowie w Parlamencie Europejskim mogą pomóc opozycji na Białorusi, tak jak nam kiedyś po-magał Zachód?

Polacy zaproponowali Unii Europej-skiej w ramach polityki sąsiedztwa pro-jekt nazwany Partnerstwem Wschod-nim. Ma on na celu propagowanie wśród naszych sąsiadów rozwiązań demokratycznych, prowolnościowych, służących rozwojowi cywilizacyjnemu państw wschodnich między innymi Białorusi. To nie jest powtórka działań prowadzonych w okresie międzywo-jennym. To oddzielanie się od niespo-kojnej przestrzeni zagospodarowanej przez Federację Rosyjską, obszarami gdzie bezpieczeństwo, sprawiedliwość i wolność są wszczepiane przez Unię Europejską. W tym odnajduję gwa-rancję przede wszystkim upodmio-towienia takich krajów, jak Ukraina czy Białoruś, ale też rozszerzenia nasze-go bezpieczeństwa poprzez stworze-nie im perspektywy wstąpienia do Unii Europejskiej. Nam pomagano, gdy by-liśmy zniewoleni w okresie komuni-stycznym, więc jest to teraz nasz obo-wiązek, ale także i przejaw rozsądku, kiedy taką pomoc ofi arowujemy wielu naszym wschodnim sąsiadom w tym, a może przede wszystkim Białorusi.Na koniec z innej beczki. Znana jest Pana pasja wspinaczkowa. Zdo-był Pan wiele trudnych szczytów w Tatrach, Alpach, a nawet w górach Kaukazu, a czy postawił Pan stopę na szczycie Radziejowej, królowej Be-skidu Sądeckiego?

Rzeczywiście bywałem w Alpach i na Kaukazie. Przewędrowałem Ta-try ze wschodu na zachód i z północy na południe. Nie miałem jednak zbyt wielu okazji bywać w Beskidzie. Mam nadzieję, że po wyborach do Europar-lamentu uda mi się wreszcie wspiąć na Radziejową.

Rozmawiał Henryk Szewczyk

Fot.

Jaro

sław

Kru

kWywiad

�8Sądeczaninczerwiec 2009

skarby z archiwum uhaczów

kiedyś, po wojnie obiecuję Ci posłać cały plik zdjęć z najnowszych prac – pisał zna-komity sądecki malarz na parę dni przed śmiercią z rąk hitlerowców. nieznane li-sty i rysunki Bolesława Barbackiego

Początkowo zdziwiła nas ta proś-ba, ale po wizycie na cmenta-

rzu zarząd Związku Sądeczan uznał, że bezwzględnie należy pomnik rato-wać. Był jedynym na nowosądeckiej nekropolii nagrobkiem zaprojektowa-nym przez Barbackiego, a uczynił to dla swojego zmarłego przyjaciela, który był jego „prawą ręką” w pracy w Towarzy-stwie Dramatycznym i w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” w Nowym Sączu. Pomnik ufundowały obydwa towarzystwa.

Chciałam potem postać Uhacza utrwalić, pisząc o nim do „Almanachu Sądeckie-go”. Artykuł był krótki, gdyż nie mogłam zdobyć żadnych dokładniejszych wiadomo-ści ani o Chryzantynie Uha-czu, ani o tej rodzinie. Żyjąca młodsza generacja Barbackich też niewiele o nich wiedzia-ła. Natknęłam się w „Sądec-czyźnie” Szczęsnego Moraw-skiego na wzmiankę o rodzie Uhaczów, żyjącym w XV wie-ku. Ale było to tylko potwier-dzenie, że rodzina o takim na-zwisku istniała, ale czy z tego

rodu wywodził się Chryzantyn Uhacz?Nie znalazłam żadnych aktów uro-

dzenia o tym nazwisku w sądeckich parafi ach, nie fi guruje ono w Biurze Ewidencji Ludności (ten fakt da się wytłumaczyć datą powstania tego biura). Nie znała też prawdziwego imienia (z pomnika spisałam mylnie: Chryzantym) mówiąca o nim „Chryzio” – siostra Zofi i Rysiównej – pani Wanda Straszyńska-Skrzeszewska. Znała Chry-zantyna Uhacza, ale nic dokładniejsze-go nie umiała powiedzieć ani o nim,

ani o jego rodzinie. Wszystkie więc daty spisałam z tablicy pomnika, która po re-nowacji stała się bardziej czytelna.

Chryzantyn urodził się 25 lutego 1891 r. (w tym samym roku co Bolesław Barbacki), zmarł 5 marca 1932 r. Wszyst-ko, co dowiedziałam się jeszcze o nim z kronik Barbackiego i od pani Wan-dy umieściłam w artykule i uważałam, że przynajmniej w pewien minimalny sposób uwieczniłam Uhacza.

Niespodziewany telefon

Ostatnie miesiące 2008 roku poka-zały, że moje poszukiwania nie poszła na marne. Wszystko stało się za spra-wą internetu. Mój artykuł trafi ł na jedną ze stron internetowych naszego miasta, a przypadek sprawił, że żyjąca dotąd ro-dzina Uhaczów (już w trzecim pokole-niu) ten tekst odkryła. Jedna z bliskich krewnych Chryzantyna nawiązała kon-takt ze mną i własnym uszom nie wie-rzyłam, gdy osoba po drugiej stronie te-lefonu przedstawiła się – Janina Uhacz! Obydwie byłyśmy wzruszone…

Dla Janiny - Chryzantyn był stryjem. Nie znała go dobrze, ale pamięta, że za-wsze o nim się w rodzinie opowiadało, a po telefonicznej rozmowie z panią Janiną i internetowej korespondencji, znacząco wzbogaciła się moja wiedza o Bolesławie Barbackim, o samym Chry-zantynie oraz o jego rodzinie. Okazało się, że Barbacki oprócz Chryzantyna za-przyjaźniony był – i to bardzo – z ojcem Janiny – Romanem Uhaczem. Przede wszystkim otrzymałam drogą interne-tową autoportret malarza, pieczołowi-cie przechowany w rodzinie Uhaczów.

W porozumieniu z resztą rodziny pani Janina przesłała mi zdjęcia innych

Kiedy w 2001 roku z dużą pomocą miasta, w czym zasługa ów-czesnego prezydenta Ludomira Krawińskiego, jako Związek Są-deczan dokonaliśmy renowacji mocno nadszarpniętego zębem czasu pomnika Chryzantyna Uhacza na cmentarzu komunalnym przy ul. Rejtana w Nowym Sączu, nie przypuszczałam, że życie dopisze dalszy ciąg tej historii. Wtedy o uratowanie pomnika Uhacza poprosiła rodzina znanego artysty malarza Bolesława Barbackiego, twórcy tegoż pomnika, rozstrzelanego przez nie-mieckiego okupanta w 1941 roku.

Historia

Janina Uhacz przy grobie ojca

Historia

��Sądeczanin czerwiec 2009

skarby z archiwum uhaczów

prac Bolesława Barbackiego, jego li-sty do ojca mojej korespondentki oraz inne notatki związane i z malarzem, i z Chryzantynem. Pani Janina wyraziła także zgodę na publikację tych bezcen-nych dla rodziny Uhaczów pamiątek, zaznaczając, że większość z tych prac i listów Bolesława Barbackiego nie były dotąd nigdzie pokazywane. Wspólnie ustaliłyśmy, że odpowiednim pismem na publikację tych zgoła sensacyjnych materiałów może być tylko miesięcznik „Sądeczanin”, bo rzecz dotyczy Nowego Sącza.

Od dzieciństwa przejawiał talent malarski

Bolesław Barbacki od dzieciństwa wykazywał ogromne zdolności pla-styczne, wciąż rysował i malował. Naj-pierw tak od siebie, a potem ukierun-kował jego zdolności malarz Antoni Broszkiewicz. Barbacki ukończył Aka-demię Sztuk Pięknych w Krakowie i „na wszelki wypadek”, ku zadowoleniu ro-dziny, drugi fakultet, mający mu w przy-szłości zapewnić dostatek, czyli prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Zdolny, z obiecującą przyszłością (Wojciech Kossak proponował B. Bar-backiemu pomoc w uzyskaniu kate-dry na ASP w Krakowie), wrócił po stu-diach do ukochanego miasta. Odrzucił inne propozycje pracy i całkowicie po-święcił się malarstwu, pracy społecz-

nej, a po śmierci ojca - roztoczył opiekę nad młodszym rodzeń-stwem. Portretował osobistości miasta i marzył o dwóch rze-czach: przyzwoitej pra-cowni i ...modelach.

W jego domu ro-dzinnym przy ul. Kune-gundy (obecnie nr 6) było to niemożliwe.

Wtedy to zjawia się pomoc w osobie przy-jaciela z lat gimnazjal-nych Romka Uhacza, który wynajął przyja-cielowi obszerny, jas-ny pokój w pobliżu cmentarza (niestety, nie udało mi się usta-lić, w którym domu i czy w ogóle ten dom jeszcze istnieje

na obecnej, mocno przebudowanej uli-cy Klasztornej) i oddaje go Barbackiemu do dyspozycji „od świtu do zmroku”.

Mało tego, sprowadza mu do pra-cowni oryginalne typy, zwłaszcza ludzi starych, którzy służą artyście za mo-dele. Artysta użalał się przyjacielowi, że „w tym purytańskim mieście nie ma mowy o tym, by jakaś niewiasta odwa-żyła się mi pozować”. Jak wiemy z dal-szego przebiegu kariery B. Barbackiego znalazły się jednak odważne niewiasty w Nowym Sączu i niektóre akty można było jeszcze w latach 90. zeszłego wie-ku oglądać w willi „Marya”, a miłośnicy malarstwa znają sądeckie domy, gdzie w salonach wiszą akty kobiet - autorstwa

Barbackiego. Ogląda je tylko najbliższa rodzina gospodarzy, a szkoda!

Korespondencja pani Janiny

Wracam do rodziny Uhaczów. W jed-nym z listów do mnie Janina Uhacz na-pisała: „Sądeckim epizodem naszej ro-dziny zaczęłam się interesować dopiero teraz, po odkryciu dzięki Wujowi Chry-zia (jak go Pani nazywa) i pod takim zdrobnieniem wiedział o istnieniu na-szego stryja mój starszy brat Stanisław, mieszkający obecnie w Krakowie...”.

I dalej pisze pani Janina: „Była to długa i piękna przyjaźń między moim ojcem a Panem Barbackim, są na to dowody w postaci pamiątek, a i imię Bolesław mojego najstarszego brata - rozstrzelanego w czasie II wojny - też chyba było nieprzypadkowe, może też stanowić jakiś przyczynek do biogra-fi i tego sławnego malarza sądeckiego. Bolesław Barbacki bawił przez dłuższy czas z wizytą w mojej rodzinie w 1938 roku w Katowicach. Wtedy to powsta-ły niektóre szkice, obrazy olejne. Był nie tylko zaprzyjaźniony z moim ojcem, ale również z rodziną Wójsów, czyli ro-dziną mojej mamy, pochodzącą z No-wego Sącza”.

Takim to sposobem otrzymałam zdjęcia prac Bolesława Barbackiego z okresu ich wspólnej młodości, gdzie namalował portret olejny Romana w mundurku gimnazjalisty, potem Ro-mana i Loli (Karoliny) Wójsówny z okre-su ich narzeczeństwa w Nowym Sączu oraz z okresu wizyty u Romana w 1938 r. w Katowicach. Są to zdjęcia, szkice głó-wek - węglem - całej rodziny: Romana,

Historia

Autoportret Bolesława Barbackiego

Portret Heleny Wójsowej, matki Karoliny - rys. B. Barbacki Portret Karoliny Uhacz - rys. B. Barbacki

80Sądeczaninczerwiec 2009

Karoliny i ich dzieci (oprócz Janiny, któ-ra urodziła się już podczas wojny) z ory-ginalnymi dedykacjami Barbackiego.

Otrzymałam również od pani Janiny odbitki odręcznych notek artysty, kartki wysyłane do Romana, jak np. ta przed-stawiona na zdjęciu, z wpisem na od-wrocie o takiej treści: „Kochany Romku! Posyłam Ci fotografię z obrazka, przy malowaniu którego zostałem areszto-wany w dniu 20.I.1941 r. Całuję Cię naj-serdeczniej zawsze Twój Bol. Barbacki. Nowy Sącz 18.III.1941 r.”

Ten „obrazek” znajduje się w sąde-ckich katalogach muzealnych i nosi na-zwę: „Wędrowiec”.

Szczególnie wzrusza list B. Barba-ckiego do przyjaciela napisany między pierwszym a drugim aresztowaniem (Barbackiego hitlerowcy aresztowali ponownie 2 lipca 1941 r., rozstrzelany został wraz z innymi zakładnikami 21 sierpnia w Biegonicach). Malarz skre-ślił ten list 30 marca 1941 r., a ponieważ do tej pory nie był znany poza rodziną Uhaczów, to jego treść pozwalam sobie przytoczyć w większych fragmentach:

„Kochany Romku! Miło mi zrobiło się na duszy, że po-

chwaliłeś portret (nie wiadomo rodzinie Uhaczów o jaki portret chodziło, praw-dopodobnie o portret na zamówienie, który wykonał dla Romana – przyp. aut.). W dwóch dniach ciężko było robić, bo farby nie podsychały, a od lat przy-zwyczaiłem się grzebać w podeschnię-tych silnie gęstych jak ciasto lub glina farbach... Mnie samemu portret rów-nież się „udał” - podobał mi się - uważa-łem, że jest w „charakterze”. Mam z nie-go zdjęcie fotograficzne - dość dobre. Wiesz o tym, że gromadzę teraz zdjęcia obrazów z całego życia - dotychczas mam ich 200 - ale cyfra ta rośnie z dnia

na dzień, gdyż prawie co miesiąc przy-bywa mi (według umowy z fotografem) około 20-cia.

Byłem kiedyś u Wiśki Koziełówny (dalsza rodzina Uhaczów - potomkowie żyją w Limanowej – przyp. aut.) i tam odnalazłem dwie roboty z 1920 r. - pa-miętasz?, dwóch robotników - Wiśka opowiadała mi, że Twoje obrazki oca-lały z „potopu”... Jakże się cieszę! A więc kiedyś przy okazji przybędzie mi zdję-cie z Twojego portretu jednobarwnego i Loli (obydwa są przedstawione w tym artykule – przyp. aut.).

Kiedyś po wojnie, obiecuję Ci posłać cały plik zdjęć z najcelniejszych prac - zaś z robót bieżących posyłał będę wszystkie, abyś mógł kontrolować moje postępy. A w roku ubiegłym (1940) zro-biłem poważny krok naprzód, zwłasz-cza pod względem kolorystycznym…Dziwna rzecz - starzeje się człek fizycz-nie, a jednak mózg porusza się ciągle ku wyżynom - ręka jak dotąd posłusz-na.. Och! cobym ja dał za to, żeby mieć pewność, że z 5 - 10 lat jeszcze pożyję ! Nadrobiłbym braki i niedociągnięcia z całego życia!

Pytasz Romku, czy przyjechałbym do Ciebie malować… ROZKAZ! - nie tyl-ko rozkaz, ale radość dla mnie! Zwłasz-cza ów portret Ojca pana Suskiego... - toż piechotą poszedłbym do Nowego Targu (Roman Uhacz mieszkał wówczas w Nowym Targu – przyp. aut.), żeby tego rodzaju typ malować! Staruszek koło 80 lat - wiem z opowiadań pana Suskie-go - coś tak ciekawego dla mnie!”

W dalszej części listu Bolesław Barbarki uzgadnia z Romanem Uha-czem możliwość transportu sztalug, farb, do czego miało dojść w maju lub w czerwcu. „A nuż udałoby mi się na-malować jakiś ładny pejzaż?, albo cie-

kawy typ górala? czy góralki? – zasta-nawia się Barbacki i dodaje - Zabrałbym ze sobą moje „pamiętniki”, które teraz w czasie wojny skleciłem - rzecz bardzo obszerna - pomyśl - sam Paryż 1924/25 - czytałbym Ci wieczorami „do poduszki” na zaśnięcie - całość liczy duże 3 tomy i to dopiero dociągnąłem do 1930 r. Bę-dzie Cię rzecz interesowała, bo wyłącz-nie prawie dotyczy malarstwa i moich przeżyć. Jest tam i o Kole Filareckim - i o naszym malowaniu przy ulicy Klasz-tornej - pamiętasz?

Kończę - choć pisałbym do Ciebie bez końca!

No innym razem więcej. - Zostałeś mi Romku na świecie jeden jedyny! Na-nek Kmietowicz zmarł we wrześniu ub. roku we Lwowie. Z całego serca Cię ści-skam i całuję. Bol. Napisz wnet - i podaj ew. termin dokładnie!”

Ostatni list Barbackiego

Więcej listów dotyczących Bar-backiego w rodzinie Uhaczów się nie zachowało i prawdopodobnie do opisanego wymarzonego spotka-nia nie doszło. Wolno sądzić, że to był jeden z ostatnich listów Bolesława Bar-backiego, dlatego tym cenniejszy. Sy-nowie Romana byli wówczas nastolat-kami i ani Stanisław, ani Kazimierz nic dzisiaj nie pamiętają. Najstarszy z braci Bolesław już nie żyje. Cytuję fragment listu pani Janiny: „Mój ojciec Roman Uhacz został rozstrzelany w Krakowie, na Montelupich w 1943 r. W tym sa-mym roku gestapo aresztowało mojego najstarszego brata Bolesława, którego też rozstrzelano i do dzisiaj nie znamy miejsca ich pochówku. Moja mamusia została sama z resztą dzieci, mieszkała w Dziekanowicach k/Krakowa, dokąd po wybuchu wojny ojciec zawiózł ro-

Wędrowiec, 1941 - mal. Bolesław Barbacki Portret Józefa Uhacza, lata 20. - mal. B. Barbacki

Portret Romana Uhacza - mal. B. Barbacki

81Sądeczanin czerwiec 2009

dzinę, myśląc pewnie, że w bezpieczne miejsce. Ja się tam właśnie urodziłam (była wówczas trzylatkiem - przyp. aut). Chowałam się w cieniu tragedii rodzin-nej, o nic nie pytałam, mamusia i bra-cia niewiele opowiadali... Odkryty przez Panią w artykule Chryzio stał się dla nas przyczyną, aby sięgnąć do przeszłości, emocje są u nas cały czas żywe...”.

Wszystko do sprawdzenia

Wszystkie materiały do tego artyku-łu przesłano mi, co prawda, drogą inter-netową, ale są łatwe do sprawdzenia, gdyż do tej pory są przechowywane - już przez trzecie pokolenie - jako cenne pamiątki rozległej, jak się okazało, rodzi-ny Uhaczów.

Sprawdzałam w pracach dotyczą-cych Bolesława Barbackiego, zgroma-dzonych w sądeckim muzeum, nie zna-lazłam tych obrazów w katalogach, a już prywatna korespondencja skiero-wana do Romana Uhacza przez Bole-sława Barbackiego ucieszyła mnie naj-bardziej, rozjaśniła i poszerzyła moją wiedzę o tym wybitnym sądeckim malarzu w ostatnich miesiącach jego życia.

Ponieważ wszystko zaczęło się od Chryzantyna, ucieszyłam się, gdy zobaczyłam go dokładnie na otrzyma-nym wspólnym zdjęciu (pierwszy z le-wej) z siostrą Marią, bratem Romanem (ojciec Janiny) i bratem Józefem. Zna-łam jego twarz z mizernej odbitki (ze względu na jakość nie mogłam jej na-wet umieścić w almanachowej publika-cji), jaką dostarczyła mi podczas pisania artykułu pani Wanda Skrzeszewska-Stra-szyńska oraz z wyraźnie namalowanej głowy na portrecie zbiorowym (obraz wisiał w willi „Marya”) Towarzystwa Dra-matycznego w Nowym Sączu z 1922 r.,

gdzie Barbacki umieścił wyraźny pod-pis: WYSPRZEDANE. Zaznaczył w ten sposób funkcję Chryzia, jako odpowie-dzialnego w towarzystwie za finanse.

Dostałam również od pani Janiny zeskanowane zdjęcie Chryzantyna, po-darowane bratu, a wykonane przez zna-nego artystę fotografika w Nowym Są-czu, Jana Gawłowskiego (miał wówczas zakład przy ul. Jagiellońskiej), cytuję na-pis na odwrocie fotografii: „Ukochane-mu Romkowi dla utrwalenia w pamięci serdecznych węzłów rodzinnych. Chry-zantyn. NS.1.II.1925 r ”

Jest też kartka od nieznanej osoby (trudny do odczytania podpis) na adres Chryzantyna w Nowym Sączu - ul. Ja-giellońska k\ Kasy Oszczędności (obecny budynek PKO SA, d. BPH) z 29.VII.1924 r. z pozdrowieniami znad „polskiego Bał-tyku”, z Helu, z prośbą aby pogratulował swojemu bratu – „Romciowi ślubu, ode mnie i od żony najserdeczniejsze życze-nia pomyślności”, wraz z pozdrowienia-mi dla Chryzantyna i jego żony Marii.

Na cmentarzu komunalnym przy ul. Rejtana znajduje się grób Marii - żony Chryzantyna. Nie umiem powiedzieć, jakie były jej dalsze losy po śmierci męża. Wiem tylko, że było to małżeństwo bez-dzietne. Z widocznego na zdjęciu ro-dzeństwa Uhaczów pozostała do przy-pomnienia siostra Maria i brat Józef. Mam w posiadaniu fotografię uwiecz-niającą wspaniały portret Józefa (pędz-la oczywiście Bolesława Barbackiego), oficera WP, który zginął na początku II wojny światowej na ulicy w Warsza-wie, rozstrzelany przez Niemców. Osie-rocił dwie maleńkie córeczki, a potem ich mieszkanie spłonęło podczas po-wstania warszawskiego. Siostra Maria zmarła w Nowym Sączu podczas II woj-ny światowej, a jej dzieci wychowywała „ciocia Wisia”.

Dowiedziałam się również, dlaczego nie udało mi się w sądeckich archiwach kościelnych odnaleźć śladu tej rodziny. Otóż rodzina Uhaczów była wyznania grekokatolickiego, a do tych archiwów na terenie miasta pisząc artykuł nie mo-głam mieć dostępu.

Wizyta w „Sokole”

Moja internetowa korespondencja z panią Janiną Uracz znalazła przemi-łe zakończenie w dniu 12 maja 2009 r. Spotkaliśmy się z rodziną Uhaczów na cmentarzu komunalnym przy gro-bowcu Chryzantyna Uhacza. Mieliśmy sobie wiele do wyjaśnienia, bo żadna poczta internetowa i listy nie zastąpią osobistego kontaktu.

Złożyliśmy również hołd przyjacie-lowi Romana Uhacza Bolesławowi Bar-backiemu, o którym rodzina Uhaczów wie już prawie wszystko. Całodzienny pobyt Uhaczów w Nowym Sączu został zwieńczony wizytą u dyrektora MCK „Sokół” - Antoniego Malczaka, któremu wręczono pieczołowicie przechowywa-ny i dobrze zakonserwowany autopor-tret Bolesława Barbackiego. Pani Jani-nie towarzyszył w tej uroczystej chwili jej małżonek oraz brat Stanisław. Uznali, że miejsce tego szkicu, przedstawiające ostatniego przed wybuchem II wojny światowej prezesa „Sokoła” winno zna-leźć się w sali budynku nazwanej im. Bolesława Barbackiego. Jest to sala ba-letowa na II piętrze „Sokoła”.

Anna Totoń

Rodzeństwo Uhaczów (od lewej) - Chryzantyn, Maria, Roman, Józef

Anna Totoń, Antoni Malczak, 12.05.2009

82Sądeczaninczerwiec 2009

Ratusz Leszka MigrałyBurmistrz Lucjan Lipiński zapragnął dla miasta gmachu reprezentacyjnego na eu-ropejskim poziomie

„W powszechnym odbiorze ra-tusz uważany bywa najczęś-

ciej za miejsce załatwiania bieżących spraw mieszkańców, centrum administracji miej-skiej, ośrodek podejmowania decyzji na ska-lę lokalną” – pisze autor. Jakkolwiek każde tego rodzaju skojarzenie wydaje się słusz-ne, to zdaniem redaktora naczelnego „Al-manachu Sądeckiego” - trudno nie do-strzec, że ratusz nowosądecki jest również obiektem organicznie zespolonym z histo-

rią miasta. Można w nim odnaleźć ducha czasu, i to nie abstrakcyjnego, ale zupełnie realnego, wydobytego z zaistniałych w tym miejscu niezwykłych zdarzeń.

W pierwszej części swej rozprawki au-tor zajmuje się historią sądeckich ratuszy. Na przestrzeni ponad 700-letniej historii miasta było ich trzy. O pierwszym ratuszu niewiele wiadomo, poza tym, że był muro-wany i stał w okolicy ul. Świętego Ducha i kościoła farnego.

Drugi ratusz postawiono już na rynku, w drugiej ćwierci XV wieku. „Na wieży ratuszowej w małej izdebce, opatrzonej piecem kafl owym – cytuje Leszek Migrała wiekopo-mną historię Nowego Sącza pió-ra ks. Jana Sygańskiego – czuwał trębacz, który budził mieszkańców ze snu, a o 10 wieczór wzywał na spo-czynek, wytrębując taką oto pieśń”:Hej panowie gospodarze,Już dziesiąta na zegarzeStrzeżcie ognia i złodzieja,Boga chwalcie – w Nim nadzieja.

Lipiński miał nosa

Stary ratusz przez trzy stulecia podlegał wielu przeróbkom, dzielił klęski i chwałę miasta, zasadniczą zmianę w jego wyglądzie przyniosła dobudowa drugiego piętra w 1834 r. XIX-wieczne ryciny przedstawiają masywny budynek, coś, jak trochę większą solidną kamienicę miesz-czańską, gdyby nie wieża zegarowa

z obszernym tarasem od fron-tu. W każdym razie nie było to żadne cudo architektoniczne. Ratusz był mocno nad-szarpnięty zębem czasu, dlatego miesz-kańcy nie płakali, gdy pożar z 1890 roku zachwiał konstrukcją budowli. Rajcy sądec-cy debatowali nad planami budowy no-wego ratusza, gdy dokładnie po 4 latach, 17 kwietnia 1894 roku ponownie rozszalał się w mieście czerwony kur. Ogień strawił śródmieście Sącza, w tym zgromadzone w ratuszu archiwa miejskie z bezcennymi pergaminami średniowiecznymi (do dzisiaj ich żal!).

Dzieje budowy obecnego ratusza, to temat sam w sobie. – Część radnych miejskich opowiadała się za usytuowaniem budowli na miejscu spalonego magistratu, jednakże przeprowadzona ankieta potwier-dził celowość budowy obiektu pośrodku ryn-ku, za którą to koncepcją opowiadał się bur-mistrz Lucjan Lipiński, pragnący dla miasta gmachu reprezentacyjnego na europejskim poziomie – pisze Leszek Migrała.

Do konkursu zgłoszono dwa projekty nowego ratusza: autorstwa Juliana Nie-dzielskiego z Wiednia i jego współpra-cownika H. Mikscha oraz Jana Perosia, budowniczego miejskiego. Ankieta roze-

Ratusz to najbardziej rozpoznawalna budowla Nowego Sącza, wizy-tówka miasta, powielana już od ponad 100 lat w tysiącach widokó-wek i fotogra� i. Pod względem identy� kacji z Sączem, z ratuszem może się równać tylko dużo starsza Bazylika św. Małgorzaty oraz …ponury gmach więzienia na skarpie dunajcowej. Do rąk czytającej publiki tra� ła właśnie urocza książeczka Leszka Migrała pt. „Ratusz w Nowym Sączu”. Publikacja zasiliła Bibliotekę „Rocznika Sądeckie-go”. Szczupłe, skromne wydawnictwo, a ile w niem treści!

z obszernym tarasem od fron-

Ratusz to najbardziej rozpoznawalna budowla Nowego Sącza, wizy-tówka miasta, powielana już od ponad 100 lat w tysiącach widokó-wek i fotogra� i. Pod względem identy� kacji z Sączem, z ratuszem może się równać tylko dużo starsza Bazylika św. Małgorzaty oraz …ponury gmach więzienia na skarpie dunajcowej. Do rąk czytającej publiki tra� ła właśnie urocza książeczka Leszka Migrała pt. „Ratusz w Nowym Sączu”. Publikacja zasiliła Bibliotekę „Rocznika Sądeckie-

Niezrealizowany plan ratusza Niedzielskiego i Miksza

Historia

83Sądeczanin czerwiec 2009

słana do miejscowych budowlańców dała przewagę projektowi Perosia i taki też wynik przyniosło głosowanie w Radzie Miejskiej (20 : 13). Obradom rady towarzyszyła bu-rza w prasie sądeckiej, przy której dzisiejsze spory o „Urszulkę” wydają się być grzeczną dyskusją pensjonarek. Burmistrza Lipińskie-go, jednego z najlepszych gospodarzy mia-sta epoki zaborowej (skanalizował i zelek-tryfi kował Sącz), odsądzano od czci i wiary, robiono z niego pyszałka i aferzystę. Ale bur-mistrz postawił na swoim, dzięki czemu mamy to, co mamy.

Chwała Migrale, że w swojej pracy re-produkuje odrzucony projekt ratusza au-torstwa Niedzielskiego i Mikschego. Każ-dy może porównać i niechybnie dojdzie do przekonania, że burmistrz i większość ówczesnych rajców zachowało się rozsąd-nie. Lipiński miał absolutną rację!

Nowy ratusz wybudowano w ekspreso-wym tempie, nie przymierzając tak szybko, jak dziś prezydent Ryszard Nowak remon-tuje ulice, a przecież nie było wtedy ciężkie-go sprzętu i środków unijnych. 11 lipca 1895 roku ks. dr Alojzy Góralik poświęcił kamień węgielny, a już w 2 lata później wprowadziły się do ratusza miejskie skryby. Całość kosz-towała 123.602 złotych reńskich.

Spacerkiem po ratuszu

Leszek Migrała szczegółowo opisuje ar-chitekturę, rozkład pomieszczeń i wystrój sądeckiego ratusza, ten „kosmopolityczny eklektyzm”, który do dzisiaj cieszy oko. Wę-drujemy z autorem po zakamarkach bu-dowli i obchodzimy ją wkoło. W budzącej respekt sali narad podziwiamy kopię obra-zu Matki Boskiej Sykstyńskiej, zwanej MB Magistracką oraz cztery malowidła ścienne przedstawiające najważniejsze wydarzenia z dziejów Nowego Sącza. Wpatrujemy się

w umieszczone na frontonie tar-cze herbowe 34 miast i ziem za-p r z y j a ź n i o nyc h z Nowym Sączem, zadzieramy głowę, żeby przypatrzyć się fi gurze alego-rycznej na wieży ratuszowej i zaglą-damy do izdebki zegara, królestwa od ponad 100 lat kolejnych przed-stawicieli rodu Do-brzańskich. Autor nie pomija żadnego deta-lu, przywołuje postaci sądeckich artystów, którzy przyłożyli rękę do powabu i piękna sądeckiej budowli nr 1.

– W 1956 roku rada miejska zwróciła się do Marii Ritter z propozycją ratowania za-grożonych zniszczeniami malowideł histo-rycznych. Oferta ta została przyjęta, a kon-sekwencją tej decyzji było powołanie zespołu renowatorów, w składzie którego znaleźli się (oprócz Marii Ritter) Zbigniew Borowski, Ewa Harsdorf i Czesław Elster; stiuki pozostawio-no do odnowienia sądeckiemu rzemieślniko-wi Janowi Waligórze – pisze Leszek Migrałe, który nie zapomniał też przypomnieć trium-falnego powrotu w 1987 roku św. Małgorza-ty do herbu Nowego Sącza, zdobiącego hol ratusza.

Opisy budowli Migrała przeplata su-mienną analizą samorządności miejskiej w okresie staropolskim, austriackim i zeszłe-go stulecia. Różnie się nazywali gospodarze ratusza, zmieniały się ich prerogatywy. Rzą-dzili miastem wójtowie, ławnicy, burmistrzo-wie, naczelnicy, wreszcie prezydenci. Przed czytelnikiem przewija się galeria „panów” na sądeckim ratuszu: ludzi małych i dużych,

na łatwe i na trudne czasy. Ta 72-stro-nicowa, bogato ilustrowana książecz-ka (z porządnymi przypisami i indek-sem nazwisk), to prawdziwa historia Nowego Sącza w pigułce.

Od Piłsudskiego do Kaczyńskiego

Był bowiem ratusz niemym świadkiem historycznych wydarzeń. 31 października 1918 roku stał się siedzibą Tymczasowej Powiatowej Komisji Likwidacyjnej, zalążka suwe-rennej władzy polskiej na szczeblu

lokalnym. W ratuszu Naczelnik Państwa Jó-zef Piłsudski odbierał w 1921 roku tytuł honorowego obywatela miasta, przyzna-ny mu przez sądeckich rajców 5 lat wcześ-niej. W 1928 roku ratusz gościł prezydenta Ignacego Mościckiego, a jesienią 1939 roku w swoim gabinecie na piętrze burmistrz Roman Sichrawa 10-krotnie (wg innych re-lacji 20-krotnie, zastrzega się Migrała) napi-sał swoje nazwisko, gdy Niemcy mu kazali sporządzić listę zakładników spośród miej-skich osobistości.

Podczas okupacji niemieckiej na ratu-sza powiewała fl aga III Rzeszy, w czasach stalinowskich zdobiły go partyjne sloga-ny. Przez ponad 20 lat na ratuszu urzędo-wał Janusz Pieczkowski, twórca „ekspe-rymentu sądeckiego”. W styczniu 1981 r. salę obrad okupywali działacze sądeckiej Solidarności i tu potem złożył przysięgę (12 czerwca 1990 r.) pierwszy, po upadku komuny i odrodzeniu się autentycznej sa-morządności, prezydent Nowego Sącza Je-rzy Gwiżdż. Przed ratuszem ordynariusz tar-nowski bp Józef Życiński odprawił w 1992 r. dziękczynną mszę św. z okazji jubileuszu 700-lecia miasta z udziałem prezydenta Lecha Wałęsy. W sądeckim ratuszu gościli chyba wszyscy premierzy III RP i w te stare ratuszowe progi zawita 3 czerwca i po po-konaniu westybulu pomaszeruje marmuro-wymi schodami na piętro prezydent Lech Kaczyński.

Nie sposób wyobrazić sobie Nowego Sącza bez ratusza w Rynku i o tym wszyst-kim pisze Leszek Migrała. Jego praca, bar-dzo solidnie udokumentowana, powinna trafi ć do biblioteczki każdego szanującego się sądeczanina.

(HSZ)

Leszek Migrała Ratusz w Nowym Sączu, Wydawni-ctwo „Koliber”, Nowy Sącz 2009; książka sfi nanso-wana z budżetu Miasta Nowego Sącza.

Ratusz Leszka MigrałyRynek, 1959

Adam Butscher i strażnik na wieży ratuszowej

Historia

84Sądeczaninczerwiec 2009

Pierwszy krokodbudowa zamku w nowym sączu

N awet najszlachetniejsza idea wymaga entuzjazmu. O ile na-

leży się zgodzić, że sprężynę odbudo-wy zamku uruchomił prezydent Ry-szard Nowak (choć skromne 50 tys. zł wykrojone w tegorocznym budże-cie miasta wystarczy zaledwie na kilka skromnych odkrywek badawczych), to głównym motorem napędowym i autorem rekonstrukcji warowni w przedwojennej bryle jest skrom-ny i młody archeolog, Bartłomiej

Urbański, zatrudniony w Muzeum Okręgowym.

Bartłomiej Urbański zgłębił jak mało kto przedwojenne plany (opracowy-wane m.in. przez Bolesława Barba-ckiego, Romualda Regułę i Roma-na Szkaradka), opracowane w łonie działającego w latach 1926-1938 Ko-mitetu Odbudowy Zamku. Odwołuje się do jednego ze sprawozdań przed-łożonego komisarzowi rządowymi dr. Romanowi Sichrawie:

Do odbudowy zamku królewskiego w Nowym Sączu jeszcze da-leka droga, ale pierwszy, konkretny krok został już zrobiony. Każde wielkie dzieło musi mieć solidny fundament. A takim jest staranna kwerenda w archiwach. Wyszukiwanie i studio-wanie wszelkich możliwych dokumentów i zapisów trwało dwa lata. Kilka tygodni temu ruszyły prace archeologiczne.

Historia

Sądeczanin

Zarząd Komitetu Odbudowy Zamku w latach 1926-1935

Przewodniczący Roman Sichrawa, zastępca inż. Walenty Cyło, sekretarz: Roman Szkaradek, skarbnik Władysław Adamczyk.

Członkowie zarządu: radca Antoni Brudzona, inż. Roman Gdecz, inż. Moscheni, prof. Romuald Reguła, Ignacy Steindel, Tadeusz Szczecina, dr Tobiszyk, architekt Józef Wojtyła.

•••

••••••••

zamek - XVII w.

85Sądeczanin czerwiec 2009

Pierwszy krokHistoria

8�Sądeczaninczerwiec 2009

Mając na oku obecny stan majątkowy społeczeństwa i skarbu państwa, postanowiono zadowolić się na razie mini-malnym programem odbudowy, to znaczy, przeprowadze-niu zabudowań zamkowych możliwie najmniejszym kosztem do tego stanu używalności, ażeby można było w niektórych pomieszczeniach umieścić muzeum Miasta Nowego Sącza – oraz stałe wystawy artystyczne, przemysłowe itd. z równo-czesnym przeniesieniem wszelkich przejawów życia publicz-nego i narodowego na dziedziniec zamkowy.

Równolegle z robotami związanymi z minimalnym pro-gramem, będą zbierane i gromadzone części zabytkowe na-potkane w toku robót. Niektórzy członkowie Komisji będą przeprowadzać studia nad pierwotnym wyglądem Zamku, będą zbierane szkice, dokumenty, mapy itd., które też będą miały być przechowywane. Tak zebrane zabytki i dokumen-ty miałyby stworzyć materiał dla projektanta Odbudowy Za-mku na zasadzie przyszłego maksymalnego planu.

Dziś też ewentualna odbudowa zamku jest możliwa eta-pami. Dyrektor Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, Ro-bert Ślusarek już teraz jednak myśli o urządzeniu zamko-wych wnętrz i projektuje stworzenie specjalnej historycznej wystawy, dzięki której zwiedzający mogliby zapoznać się z przeszłością miasta. A w ogóle w przyszłości zamek móg-łby być siedzibą muzeum (dotychczasowa, w Domu Goty-ckim przy ul. Lwowskiej 3 ma za kilkanaście lat być zwróco-na właścicielowi, czyli parafii św. Małgorzaty).

Zamek królewski wzniesiono w połowie XIV wieku. Dziś pozostały jedynie ruiny z basztą kowalską. A w czasach świetności była to ulubiona warownia króla Władysława Ja-giełły. Teraz pojawia się szansa, by było to także ulubione miejsce mieszkańców i turystów.

(jer)

Lata trzydzieste XX w Zamek, wystawa, 1932

Zamek, zjazd legionowy 15.08.1939

Zamek - odbudowa, makieta przedwojenna

Zamek - odbudowa, makieta

Historia

8�Sądeczanin czerwiec 2009

Tuzin turystycznych cudów sądecczyzny

Przewodnik Leszka Migrały

1. Kościół św. Świerada w Tropiu

Poszukiwania archeologicz-ne sprzed półwiecza dały podstawy do stwierdzenia, że kościół w Tropiu powstał najwcześniej z końcem XI wieku, a najprawdopodobniej z po-

czątkiem XII stulecia. Bardzo możliwe jednak, że świątynia powstała wcześ-niej − około 1045 roku − za panowania Kazimierza Odnowiciela.

Patronem kościoła jest św. Świe-rad, kanonizowany w 1083 roku, który przebywał w pustelni tropskiej, umar-twiając swoje ciało, m.in. nosił ciasno

zapięty mosiężny łańcuch. Około 1018 roku Świerad i jego uczeń Benedykt przybyli na Słowację, gdzie wstąpili do klasztoru na górze Zobor w pobliżu Nitry. Świerad przyjął wtedy imię za-konne Andrzej, na nowo podejmując życie pustelnicze, najpierw w grocie skalnej nad klasztorem, później w ja-skini na Skałce koło Trenczyna, gdzie zmarł około 1031 roku.

Kościół w Tropiu zalicza się do naj-starszych obiektów średniowiecznej architektury monumentalnej w Pol-sce. Wewnątrz świątyni znajduje się cenne malowidło ścienne – fragment romańskiego fresku z pierwszej poło-wy XII wieku - które prawdopodobnie przedstawia króla węgierskiego św. Stefana.

2. Rożnowski beluard

Do ciekawostek Rożnowa zaliczyć należy pozostałości renesansowej wa-rowni, wzniesionej w połowie XVI wie-ku przez wybitnego teoretyka i prakty-ka sztuki wojennej Jana Tarnowskiego, hetmana wielkiego koronnego, zwy-cięzcę spod Obertyna i Staroduba. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że rożnowski beluard zastąpić miał nad Dunajcem dawny zamek śred-niowieczny, pochodzący z drugiej po-łowy XIV wieku, będący ongiś siedzi-bą hetmańskiego pradziada Zawiszy Czarnego. Budowa fortyfi kacji na po-łudniowej granicy państwa polskiego nie była w tamtym czasie fanaberią czołowego możnowładcy na dworze Zygmunta Starego, nie zawsze zaspo-kojonego w swoich ambicjach poli-tycznych, ale koniecznością wynikają-cą z realnego zagrożenia Polski przez Turków, wzmocnionych po bitwie pod Mohaczem na Węgrzech.

Mowa o cudach ludzkich rąk i umysłów, dzieł architektury i tech-niki – atrakcjach turystycznych Sądecczyzny. Niechże poniższa lista będzie swoistego rodzaju turystycznym przewodnikiem dla przybyszów z kraju i zagranicy, którzy zechcą zobaczyć naj-bardziej urokliwe zakątki ziemi sądeckiej. A tubylcom również od czasu do czasu warto przypomnieć: swego nie znacie, cudze chwalicie...

Turystyka

Kościół św. Świerada - fot. Jerzy Leśniak

Turystyka

88Sądeczaninczerwiec 2009

Beluard rożnowski wzniesiony zo-stał na planie pięcioboku, będąc drugą tego rodzaju (po Gdańsku) fortyfikacją bastionową. Do czasów współczes-nych przetrwały jedynie fragmenty warowni: przede wszystkim kamienny bastion wysoki około 8 m, z dwiema kondygnacjami strzelnic, z obszernym przysklepionym wnętrzem; zachowały

się również rzeźbione tarcze z Leliwą (herbem Tarnowskich) oraz z brodatą męską postacią trzymającą w ręku gło-wę Turka.

3. Ratusze nowosądeckie

O najstarszym ratuszu nowosą-deckim nie mamy wielu informacji.

Na podstawie zapisów poczynionych przez Jana Długosza możemy jednak stwierdzić, że w połowie XV wieku bp Zbigniew Oleśnicki zakupił dla two-rzonej przy kościele św. Małgorzaty kapituły kolegiackiej realność zwa-ną „starym ratuszem”, w której miej-scu (naroże ul. Lwowskiej i Ducha Świętego) znajduje się obecnie Dom Gotycki.

Drugi ratusz nowosądecki po-wstał zapewne w połowie XV wie-ku. Nie znamy dokładnego wyglądu tej budowli, ale możemy stwierdzić, że w okresie staropolskim był to bu-dynek renesansowy, który w później-szym czasie nabrał cech barokowych i klasycystycznych. Spłonął w czasie wielkiego pożaru 17 kwietnia 1894 roku. Jego miejsce zajął gmach eklektyczny, wybudowany w latach 1895−1897 przez Karola Knausa pod kierunkiem budowniczego miejskie-go Jana Perosia.

Ratusz współczesny jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych bu-dowli Nowego Sącza, ciekawe jednak, że na przełomie XIX i XX stulecia jego budowa budziła wiele kontrowersji. W trakcie głosowania przez Radę Mia-sta projekt Jana Perosia przeforsowany został z dużym trudem, przechodząc niewielką większością głosów, do koń-ca budząc krytykę nieprzejednanej grupy rajców i części opinii publicznej.

Turystyka

Rożnowski beluard

Ratusz nowy - fot. Jerzy Leśniak Ratusz stary

8�Sądeczanin czerwiec 2009

4. Veraikon

Nieznajomość genezy powstania Veraikonu, znajdującego się w Bazy-lice św. Małgorzaty w Nowym Sączu, nazywanego Przemienieniem Pań-skim, spowodowała, że początki tego cudownego wizerunku Chrystusa zo-stały oplecione legendami, spisany-mi już w drugiej połowie XVII wieku. Cechą wspólną dwóch znanych nam podań jest to, że autorstwo obrazu przypisuje się św. Łukaszowi Ewan-geliście; różnice dotyczą natomiast osób i okoliczności, jakie towarzyszy-ły przywiezieniu cudownego wize-runku do wsi Kamienica, gdzie zosta-ło założone miasto Nowy Sącz.

60 lat temu historycy sztuki skłonni byli datować obraz Prze-mienienia Pańskiego na wiek XVI, określając go jako „włoski, bizanty-nizujący”. Nieco później datację Ve-raikonu zaczęto przesuwać na wiek XV, traktując go nadal jako import włoski. W obecnych czasach nowe światło na początki obrazu Przemie-nienia Pańskiego rzuciły badania

przeprowadzone przez ks. Tadeu-sza Bukowskiego, Wnioski z nich wypływające po-zwalają stwier-dzić, że „obraz powstał na tere-nie Czech, w la-tach 1350−1370, w kręgu malar-stwa i stylu cze-skiego, w klasz-tornej pracowni mistrza o włoskich t r a d y c j a c h warsztatowych”.

Cudowny obraz Przemienienia Pań-skiego dwukrot-nie poddawany był renowacji. Po raz pierwszy nowosą-decki Veraikon od-nowiony został w roku 1930, za pro-bostwa ks. Roma-na Mazura, kiedy to niezbędnych prac dokonał Leszek Pindelski z Tarnowa.

Drugiej reno-wacji Veraikonu, przeprowadzonej stara-niem ks. proboszcza Władysława Lesia-ka, dokonał zespół po kierunkiem Józefa Furdyny w 1971 roku. Wówczas to uro-czystościom wprowadzenia obrazu prze-wodniczyli: ordynariusz tarnowski bp. Je-rzy Ablewicz oraz metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła.

5. Wnętrze kościoła św. Kazimierza w Nowym Sączu

Kościół św. Kazimierza zwraca uwagę wieloma interesującymi dzie-łami sztuki, m.in. wielobarwną po-lichromią i jedyną w Nowym Sączu mozaiką. Malowidła ścienne wykonał w 1925 roku prof. Jan Bukowski, spra-wiając, że neogotycki kościół został „wyciągnięty” iluzyjnie ku górze, na-bierając wertykalnego charakteru.

Polichromie zwracają uwagę swo-im dydaktyzmem oraz symboliką. Na szczególną uwagę zasługują dwa większe, „gobelinowe” obrazy w prez-biterium z przytoczonymi tekstami Pisma Świętego oraz popiersia ewan-gelistów, a także alegorie cnót kar-dynalnych (roztropność – prudentia, męstwo – fortitudo, umiarkowanie – temperatio, sprawiedliwość – iusti-tia), malowane ponoć z „wolnej ręki”.

Z innych dzieł upiększających kościół warto wymienić choćby mo-zaikę umieszczoną w portalu przed wejściem głównym do kościoła, je-dyną tego rodzaju realizację arty-styczna w Nowym Sączu, która była wspólnym dziełem prof. Bukowskie-go oraz o. Pieczonki − jezuity z Kra-kowa, wykształconego we Włoszech w technice mozaikowej, jak również Drogę Krzyżową autorstwa Włady-sława Hasiora, którą autor, wówczas jeszcze student Akademii Sztuk Pięk-nych w Warszawie, wykonał pod kie-runkiem prof. Mariana Wnuka.

Turystyka

Veraikon fot. Piotr Droździk

Ołtarz główny w kościele św. Kazimierza - fot. Piotr Droździk

�0Sądeczaninczerwiec 2009

�. Kościół i klasztor Klarysek w Starym Sączu

Starosądecki klasztor Klarysek zo-stał ufundowany przez św. Kingę 6 lip-ca 1280 roku. Pięć lat później powstał kościół klasztorny, który był przebudo-wany w stylu gotyckim i konsekrowany p.w. Trójcy Świętej w roku 1332. Na po-czątku XVII wieku świątynia klasztorna uległa dalszej przebudowie za spra-wą muratora Jana de Simoni, uzysku-jąc wygląd manierystyczno-barokowy. W XVIII stuleciu kolejne zmiany archi-tektoniczne pogłębiły barokowy cha-rakter kościoła, m.in. w wyniku wznie-sienia przez Franciszka Placidiego wymyślnej wieżyczki na sygnaturkę.

Klasztor pozostaje od wieków prze-de wszystkim głównym miejscem kul-tu Kingi, przechowując relikwie świętej oraz pamiątki z nią związane: wisior z relikwiarzykiem – ostensorium, uję-ty w kryształ górski, trzon kościany kindżału, łyżeczkę z agatu, pierścień z intagliem w ametyście, medalion z krucyfiksem i gemmą antyczną.

W kościele Świętej Trójcy moż-na podziwiać wielu znakomitych za-

bytków, w tym trzy stiukowe ołtarze włoskiego mistrza Baltazara Fontany, XV-wieczną gotycką kropielnicę oraz ambonę w kształcie drzewa Jessego (ikonograficzne przedstawienie gene-alogii Chrystusa), wybitny wytwór XVII-wiecznej snycerki.

Klauzura klasztorna skrywa prawdzi-we skarby sztuki. Do najcenniejszych

zalicza się m.in. sugestyw-ny obraz Misericordia Domi-ni z około 1470 roku, gotycką figurę Matki Bożej z Dzieciąt-kiem, czy też Antyfonarz sąde-cki z około 1300 roku, będący jedną z najstarszych ksiąg li-turgicznych powstałych w Ma-łopolsce. Z wielu innych dzieł sztuki wymienić można choć-by XVII-wieczne obrazy: Cuda Kingi, Św. Kinga i św. Franci-szek, Św. Antoni i bł. Salomea, oraz rzeźbę przedstawiającą św. Kingę z około 1470 roku, najstarszy znany wizerunek fundatorki kościoła i klasztoru Klarysek w Starym Sączu.

�. Pałac Stadnickich w Nawojowej

Powstanie fortuny Stadni-ckich na Sądecczyźnie (pań-stwa nawojowskiego) miało miejsce w czasach porozbio-rowych na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy to Franci-szek Stadnicki nabył od Hele-ny Apolonii Massalskiej Nawo-jową z okolicznymi wioskami,

a od Izabelli Lubomirskiej-Łabową. Główną siedzibą młodszej linii Stad-nickich był pałac w Nawojowej zbu-dowany w XVI wieku przez Piotra Na-wojowskiego ostatniego właściciela Nawojowej z rodu Toporczyków.

W opisie pałacu Anny Bomby, gdy jego właścicielami byli Stadniccy, możemy przeczytać: „Na pierwszym piętrze nowego skrzydła pałacu usy-tuowane było siedmiopokojowe miesz-kanie Adama i Stefanii Stadnickich, sa-lony, gabinet i sala jadalna. W wieży była domowa kaplica (...) na parterze dobudowano pokój na kancelarię, pod nimi piwnicę z przeznaczeniem na ar-chiwum (...). W starszej części pałacu (...) w pokojach przyziemia znajdowa-ła się kuchnia, kredens (pomieszcze-nie służące do przechowywania zasta-wy stołowej oraz dla służby podającej do stołu) i spiżarnia. Niżej w suchych piwnicach przechowywano krasiczyń-skie miody (...), owoce i kilkaset butelek węgierskiego i francuskiego wina (naj-starsze z 1730 roku). (...) Ok. 1840 roku Edward Stadnicki ze szwagrem Kazi-mierzem Krasickim założyli zachowa-ny do naszych czasów park”.

W okresie międzywojnia gospo-darzem dóbr nawojowskich był Adam Stadnicki, wspaniały leśnik i miłośnik przyrody. 27 stycznia 1937 roku gościł w Nawojowej holenderską następczy-nię tronu księżniczkę Juliannę. Gospo-darze podjęli gościa uroczystym obia-dem, a na prośbę nowosądeckiego starosty Macieja Łacha urządził polo-wanie, ponoć ku zadowoleniu hrabie-go Adama mało udane pod względem

Turystyka

Klasztor klarysek fot. Jerzy Żak

Pałac w Nawojowej - fot. Jerzy Leśniak

�1Sądeczanin czerwiec 2009

zdobyczy łowieckiej. Pięć miesięcy później – w czerwcu – kościół i pałac w Nawojowej były świadkami kolej-nego wydarzenia – arystokratyczne-go ślubu i wesela Jadwigi Stadnickiej z Adamem Czartoryskim, zaaranżowa-nego w tradycji staropolskiej.

8. Wiadukt w Grybowie

Budowa linii kolei Tarnowsko-Le-luchowskiej ze względu na występu-jące w Beskidach trudności tereno-we wymagała wprowadzenia kilku ciekawych, acz niełatwych do zasto-sowania rozwiązań technicznych. Jednym z nich była konieczność wy-budowania w Grybowie wysokiego kamiennego wiaduktu rozpiętego na siedmiu arkadach, zwanego często polskim Semmeringiem, co nawiązy-wało do podobnych zastosowań in-żynieryjnych wykorzystanych mniej więcej dwadzieścia lat wcześniej przy budowie pierwszego w Europie gór-skiego odcinka kolejowego wiodące-go przez słynną przełęczy w Alpach Wschodnich.

Umiejętne pokonywanie trudno-ści terenowych przez budowniczych dróg żelaznych było nie tylko majster-sztykiem z punktu widzenia XIX-wiecz-nej sztuki inżynieryjnej, ale spowodo-wało również, że przejazdy górskimi liniami kolejowymi stały się prawdzi-wą atrakcją, dostarczającą podróżnym niejednokrotnie sporych emocji, a przede wszystkim dużych doznań estetycznych.

Przejazd koleją w okolicach Gry-bowa wzbudził zainteresowanie m.in. krajoznawcy Henryka Müldnera, który spisał swoje wrażenia z podróży od-bytej „żelaźnicą” w sierpniu 1876 roku. „Szalona” jazda kończyła się gdzieś na stacji w Kamionce, przy czym jej prędkość nigdzie nie przekraczała 45 km/godz. Fakt ten nie powinien nas jednak specjalnie dziwić, jeśli zauwa-żymy, że nie znano wówczas hamul-ców automatycznych, posługując się jedynie ręcznymi.

�. Cerkiew w Powroźniku

Świątynia parafialna w Powroźni-ku (obecnie kościół rzymskokatolicki) należy do najcenniejszych zabytków budownictwa cerkiewnego w stylu zachodnio-łemkowskim. Konstrukcja

zrębowa, posiada typowy układ trój-dzielny obejmujący dawną część ka-płańską (obecnie prezbiterium), nawę i babiniec, ponad którym wznosi się wysoka wieża o konstrukcji słupowej, zakończona izbicą i baniastym heł-mem. Szczególnie cenna jest zakry-stia, przylegająca do prezbiterium, za-kończona trójbocznie. Od wewnątrz ściany świątyni pokrywa polichro-mia, stanowiąca jeden z unikatowych

w Polsce zabytków ruskiego malar-stwa ściennego.

Cerkiew wzniesiono w latach 1604–1606; w 1642 roku unicki biskup z Przemyśla, Atanazy Krupecki ustano-wił w Powroźniku miejsce odpustowe. Gruntowna przebudowa nadająca bu-dowli wygląd zbliżony do obecnego miała miejsce w 1643 roku. Zniszczo-ną zębem czasu świątynię odremonto-wano gruntownie w latach 1965–1966

Turystyka

Wiadukt w Grybowie - fot. arch.

Cerkiew w Powroźniku fot. Jerzy Żak

�2Sądeczaninczerwiec 2009

staraniem miejscowej ludności; znacz-nie wcześniej – w 1814 roku – zosta-ła przeniesiona z terenu zagrożonego powodziami na obecne miejsce.

Wnętrze cerkiewki zawiera wie-le zabytków dawnego malarstwa cer-kiewnego oraz snycerstwa. Wartość muzealną posiada zespół ikon z XVII wieku, najstarszy jaki przetrwał w daw-nych cerkwiach Sądecczyzny. Do naj-ciekawszych należą trzy ikony z 1626 roku, prawdopodobnie namalowane w warsztacie Awlentego Radimskie-go (Pawła Radymskiego). Przedstawia-ją one postać św. Jakuba Młodszego, patrona cerkwi w Powroźniku, scenę Sądu Ostatecznego oraz Wniebowzię-cie Najświętszej Maryi Panny.

Do najstarszych zabytków sztuki cerkiewnej zalicza się również dzwon odlany w 1615 roku i rokokowa ambo-na z roku 1700.

10. Ruiny zamkowe w Muszynie

Na wzgórzu Baszta górującym nad Muszyną, zwanym też Zamczyskiem, widoczne są szczątki grodu. Za cza-sów bolesławowskich w XI wieku stał tu niewielki drewniany gródek, na miej-scu którego z czasem wyrósł murowa-ny zamek. Został on wzniesiony we-dług tradycji w 1301 roku z fundacji królewskiej, stając się następnie włas-nością biskupią. Zamek uległ zniszcze-

niu w 1474 roku podczas wojny Kazimierza Jagiel-lończyka z królem wę-gierskim Maciejem Korwi-nem. Odbudowany w XVI wieku stanowił siedzibę starostów muszyńskich i miejsce pobytu harni-ków – zbrojnej straży, któ-rej zadaniem było m.in. zwalczanie zbójnictwa na terenach przygranicz-nych. Zamek, opuszczo-ny pod koniec XVIII wieku, popadł w ruinę, spenetro-waną przez archeologów dopiero w latach 60. i 70. XX stulecia.

Chociaż świetność tej budowli należy do głę-bokiej przeszłości, to jed-nak odwiedziny wzgórza Baszta i dzisiaj mogą przy-wrócić w wyobraźni obra-zy sprzed wieków; tym łatwiej, jeśli posłużymy się legendą. Jedna z nich, nawiązując do znajdu-jącej się na Popradzie pod zamkiem głębi opowiada, że tu-taj właśnie kupiec Amadej rozbił się na skałach, płynąc z transportem wina i tajemniczą beczką złotych dukatów. Chytry handlarz chciał ukryć dukaty, dlatego płynął nocą, jednakże panna wodna osłabiła jego czujność i spo-

wodowała katastrofę. Popękały beczki i dukaty rozsypały się jak złoty deszcz. Legenda głosi, że Amadej co rok wra-ca pod skałę, jęczy i w blasku księży-ca szuka swoich pieniędzy. Sięga dna rękami i wyrzuca zdobycz na brzeg, niestety ku jego rozpaczy są to tylko kamienie. Nieszczęsny człek, trawio-ny chciwością przez całe wieki wybrał głębię olbrzymią, którą współcześnie z racji nieprzeniknionej czeluści na-zwano Czarnym Wirem.

11. Tunel w Żegiestowie

Do najambitniejszych przedsię-wzięć inżynieryjnych na Sądecczyźnie zaliczyć należy tunel kolejowy w Że-giestowie, powstały rychło po tym jak władze austriackie zdecydowały się w kwietniu 1873 roku podjąć budowę kolei tarnowsko-leluchowskiej. Wyko-nanie tego przedsięwzięcia powierzo-ne zostało wówczas przedsiębiorstwu „Koeller i Gregerson”, które 4 września 1873 roku podjęło prace przy drąże-niu tunelu w Żegiestowie, wymagają-ce przebijania się na odcinku ponad pół kilometra przez zbocze nad Popra-dem, utwardzone w tym miejscu twar-dymi skałami.

Turystyka

Tunel w Żegiestowie fot. arch.

Ruiny zamkowe na wzgórzu Baszta fot. arch.

�3Sądeczanin czerwiec 2009

Inwestycja ta cieszyła się po-parciem miejscowej ludności, która nie tylko była zainteresowana otwar-ciem doliny Popradu dla szerokiego świata i postępu, ale przede wszystkim zachęcona była możliwością uzyskania pewnego zarobku, jaki dawało zatrud-nienie przy budowie kolei. Do robót specjalistycznych zatrudniono wło-skich wykonawców, sprowadzonych z Triestu, biegłych w sztuce wysadza-nia skał dynamitem.

Olbrzymi wysiłek i wielka praca po-noszona w trakcie budowy w latach 1873−1874 miały jednak, niestety, tak-że swoją tragiczną stronę, jaką była śmierć ponad 120 robotników, spowo-dowana zawałem skalnym wewnątrz tunelu. „Plan zakładał przebicie tune-lu po linii prostej. W czasie robót, kie-dy były już mocno zaawansowane, od tzw. strony krakowskiej zerwał się strop skalny grzebiąc 23 biedki (wozy jednokonne) oraz 120 robotników. Cały tydzień trwały próby dotarcia do zasypanych, ale ratownikom uda-ło się wydrążyć w skale tylko niewielką niszę, która zachowała się do dziś”.

12. Kolejka na Górę Parkową w Krynicy Zdroju

Popularna kolejka linowo-torowa na Górę Parkową od dnia uruchomie-nia (19 grudnia 1937 r.) zdążyła prze-wieźć ponad 30 mln pasażerów. Otwar-cie kolejki było wielkim wydarzeniem w uzdrowisku. Miejscowi i przybysze chwalili estetyczne budynki stacyjne: dolny na wysokości 584 m, górny - 732 m. Długość toru, wciąż niezmiennego, mierzony po pochyłości wynosi 645 m. Dwa wagoniki mogły w ciągu trzech minut przewieźć po 50 osób. Za bilet nasi dziadowie płacili przed wojną 50 groszy. Cieszyli się narciarze, którym kolejka umożliwiła zjazdy z Góry Par-kowej bez uciążliwych podejść. Zwięk-szył się również z tego samego wzglę-du ruch na torze saneczkowym.

Kolejka na Górę Parkową jest najbezpieczniejszą koleją na świe-cie. Nie było tu żadnego wypadku ani dłuższego, z wyjątkiem krótkich okre-sów na remonty wiosenno-jesienne, postoju. Kogo tu nie wożą: ministrów, aktorów, obcokrajowców i gromady dzieciaków. Moda na Górę Parkową ni-gdy nie przeminie...

Leszek Migrała

Turystyka„Art Styks”. O opuszczone i zaniedba-ne do tej pory pomieszczenia zadbał gospodarz obiektu, jak i grupa twór-ców zrzeszonych w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Nowym Sączu.

Artyści zakasali rękawy nie szczę-dząc sił i talentów dla adaptacji i urzą-dzenia galerii. Wygospodarowali w niej miejsce zarówno na ekspozy-cję obrazów i rzeźb, jak i na warsztat pracy twórczej. W dniach poprze-dzających inaugurację powstało już tu kilka dzieł. W planie: spotkania z twórcami profesjonalnymi, zajęcia szkoleniowe i wystawy.

Tekst i fot. (LM)

Galeria w podziemiach

W średniowiecznych piwnicach siedziby Stowarzyszenia Civitas Chri-stiana przy ul. Wyszyńskiego w No-wym Sączu 15 maja otwarta została nowa galeria w mieście pod nazwą

Kolejka na Górę Parkową - fot. Jerzy Żak

�4Sądeczaninczerwiec 2009 Sądeczaninczerwiec 2009

wskrzeszenie sądeckiej wenecji

Będzie jak przed wojną

R ównolegle projektant przy pla-nowanej inwestycji uwzględnił

w sąsiedztwie elektrowni urządzenie stadionu kajakowego „Wenecja Sąde-cka 2012”. Plany zostały skonsultowa-ne z architektem miejskim i przedsta-wicielami klubu sportowego „Start”.

Rynna toru kajakowego będzie przezbrajana, aby można tam również uprawiać rafting na tratwach pneuma-tycznych, gdy nie trenują kajakarze.

– Cały obiekt będzie sztucznym to-rem kajakowym wraz z infrastrukturą. W składzie tej infrastruktury znajdzie

się również mała elektrownia wod-na. Robi się tak, by wykorzystać dro-gi obiekt hydrotechniczny w czasie, gdy nie jest on wykorzystywany do ce-lów sportowych. Podwyższa to efek-tywność przedsięwzięcia – wyjaśnia dr Zdzisław Ząber.

- Przedsięwzięcie ma duże szanse na realizację i pozyskanie funduszy eu-ropejskich czy też rządowych (z resortu sportu). Była o nim konkretna mowa podczas niedawnych rozmów prezesa Polskiego Związku Kajakowego, Józe-fa Bejnarowicza, który gościł w ratuszu u prezydenta Ryszarda Nowak – infor-muje dyrektor Wydziału Kultury i Spory UM, Józef Kantor.

Nowy Sącz, będący kolebką kaja-karstwa górskiego, zyskałby tym sa-mym ośrodek sportowy z prawdziwe-go zdarzenia.

Obok toru do slalomu kajakowe-go projektant uwzględnia zaplecze: pomieszczenia dla szkoleniowców i zawodników, szatnie, salę do ćwi-czeń siłowych i gimnastycznych, han-gary na łodzie, boiska do koszykówki i siatkówki, warsztat szkutniczy, restau-rację o nazwie „Wenecja Sądecka”, pole biwakowe, toalety i parking dla 50-70 aut i 20 autobusów.

(j)

W pracowni znanego sądeckiego wynalazcy, konstruktora i pro-jektanta, propagatora czystej energii dr. Zdzisława Ząbra po-wstał projekt budowy elektrowni wodnej na Dunajcu, na wy-sokości Parku Strzeleckiego w Nowym Sączu. Planowana moc elektrowni: 1,5 MW. Prognozowana roczna produkcja energii elektrycznej: 5250 MWh.

Sport

Wenecja – popularna nazwa ośrodka wio-ślarskiego i przystani kajakowej na prawym brzegu Dunajca, w pobliżu mostu kolejowe-go (za wałem) w Nowym Sączu, zbudowane-go przez członków Towarzystwa Wioślarskie-go powstałego w mieście w 1912. Do celów szkoleniowych wykorzystywano dwa stawy wodne, organizując na nich i na Dunajcu za-wody pływackie i kajakowe. Wybudowano pawilon dla kajakarzy i pływaków; w 1934 zo-stał on poważnie zniszczony przez powódź, zniszczeń dokonała też II wojna światowa.

Wizualizacja stadionu kajakowego

Sądecka Wenecja

Sport

�5Sądeczanin czerwiec 2009

wskrzeszenie sądeckiej wenecji

Medale kajakarzy

Na początku maja w Krakowie odbyły się mistrzostwa Polski senio-rów w kajakarstwie górskim. Tytuły najlepszych w kraju zdobyli sąde-czanie: w K-1 Dariusz Popiela (na zdjęciu), reprezentujący barwy KS Spójnia oraz zespół C-1x3 w skła-dzie: Krzysztof Bieryt, Grzegorz Hedwig, Konrad Borowski (KS Start 1 Nowy Sącz). Srebrne meda-

le wywalczyli: w K-1 Michał Pasiut (Start), w C-1 Krzysztof Bieryt (Start), w C-2 Andrzej Poparda, Kamil Gon-dek (Start), zespół C-1x3 - Kacper Gondek, Arkadiusz Nieć, Wojciech Pasiut (Start 2).

Mistrzowie Polski z bazyliki

Ministranci z bazyliki św. Małgo-rzaty z Nowego Sącza zostali mistrza-mi Polski liturgicznej służby ołtarza w piłce nożnej (w kategorii szkół pod-

s t a w o w y c h ) . W finale rozgry-wek, w których udział wzięły 93 drużyny z 37 diecezji, sąde-czanie pokona-li rywali z para-fii św. Andrzeja Boboli z Małę-czyna (diece-zja radomska) 1-0. Opieku-

nem drużyny jest ks. Sławomir Szyszka, reprezentant kraju ekipy polskich księży, która dwukrotnie zdobyła tytuł mistrza Europy. Oto skład złotej drużyny: Damian Mi-gacz, Jakub Potoniec, Szymon Kuźma, Konrad Gancarczyk, Bartłomiej Olszewski, Dominik Klimczak, Adrian Romańczyk, Robert Sarota oraz Marcin Żu-chowicz, kierownik drużyny: Grze-gorz Kuźma.

Złota drużyna Józefa KantoraDrużyna Urzędu Miasta Nowego

Sącza zwyciężyła w XIII Mistrzostwach Polskich Samorządowców w Halo-wej Piłce Nożnej Brenna 2009. Dru-żynę reprezentowali Henryk Szka-radek, Paweł Nowak – bramkarze, oraz zawodnicy: Józef Kantor, Bar-tłomiej Damasiewicz, Marcin Ja-siński, Robert Kubiela, Mateusz Wańczyk, Marek Porębski, Rafał Kosal. Zawodnicy przygotowywali się do rozgrywek po okiem trenera Mar-ka Cięciwy i asystenta Karola Basty. Kierownikiem drużyny był Witold Wą-sik. W fi nale 16 maja zespół z Nowego Sącza zmierzył się z Morągiem i zwy-ciężył 3:2. Bramki dla sądeckiej druży-ny strzelili: Józef Kantor, Bartłomiej Da-masiewicz i Robert Kubiela. W fi nałach brały udział 32 drużyny reprezentujące samorządy z całej Polski.

Kapitanem (i zdobywca gola w fi-nale) sądeckiej drużyny był Józef Kan-tor, dyrektor Wydziału Kultury i Spor-tu UM.

sportowe migawkiSport

��Sądeczaninczerwiec 2009

wymoczki po toskańskuŁyżka strawy ()

T o był chyba ostatni tak ponury dzień przed nadchodzącym la-

tem. Temperatura oscylowała wokół 10 stopni, zacinała drobna siąpawica, całą duszą pragnęło się słońca i ciepła. A gdzie je można najprędzej znaleźć, jak nie w Toskanii? Knajpa właśnie o tej nazwie otworzyła swe podwo-je przy ul. Długosza w Nowym Sączu ze dwa lata temu. W menu rozwinię-to nawet nazwę – „Toskania Słoneczna Kuchnia”. Tymczasem z włoskiej kuch-ni ostały się tam tylko nędzne resztki, żeby nie powiedzieć zlewki. Jakieś la-sagne, spaghetti, bruschetta. Był jesz-cze hamburger a la toscana i zapie-kanka toskańska. Szkoda, że nie pyzy toskańskie albo chleb ze smalcem

po toskańsku. Już po tym widać, że re-stauracja jest toskańska tylko z nazwy. I wystroju: na ścianach landszafty z winnicami (zamalowany kamuflują-co jest w ten sposób także kaloryfer, ten tak nam wszystkim dobrze zna-ny żeliwny z żeberkami), a na suficie plafon z obrazem nieba. Nie, nie tego pędzla Michała Anioła z Kaplicy Syks-tyńskiej, lecz zwykłego, ateistyczne-go, z obłoczkami.

Jakoś odeszła mi ochota na kuch-nię włoską. A że zimno było i organizm łaknął czegoś kalorycznego, zamówi-łam kotlet schabowy za złotych 17. Jak nie mogę z kuchni włoskiej, to przete-stuję lokal z rdzennie polskiej. I tu przy-jemne rozczarowanie: schab przed

usmażeniem należycie natarty czosn-kiem, do tego zacna kapusta zasma-żana, oczywiście jeszcze nie ta młoda, ale kiszona, z grzybami. Pycha!

Do tego przypijałam barszczem solo (3 zł). Też duża rozkosz: intensyw-ny, zawiesisty, słodko-kwaśny, obficie zadano mu czosnku.

I kiedy szykowałam się na ukoro-nowanie wyśmienitej uczty, podano pierogi ruskie. Jak wiecie, nie byłabym sobą, gdybym ich nie spróbowała. Już ich widok skłaniał jednak do ostroż-ności. Blade, rozgotowane wymocz-ki! Ale recenzent kulinarny kulom się nie kłania i odważnie jak saper przy-stępuje do rozbrajania min. Napoczę-łam! Ciasto twarde jakby kucharz go-tował nie pierogi, lecz przypalił pizzę. I ten farsz! Co ja mówię – farsz! Tam farszu nie było!!! Z części popękanych pierogów wyciekł do wrzątku, a w po-zostałych znajdowało się coś tak rzad-kiego i absolutnie pozbawionego smaku, że w żadnym razie nie przy-pominało owego cudownego nadzie-nia z ziemniaków, sera i podsmażonej

cebuli. A przecież sporządze-nie tej substancji jest tak ba-nalnie proste, że uporałyby się z tym zadaniem choćby malu-chy na zajęciach kuchennych w przedszkolu!

Za czyn tak karygodny ku-charki z Toskanii należałoby natychmiast zesłać do lepienia pierogów w koszarach, a może nawet w więzieniu! A przecież wystarczyło wysłać umyślne-go na os. Wojska Polskiego, do małego baru przy Asorcie, gdzie produkują na wynos wy-roby garmażeryjne, w tym pie-rogi ruskie wręcz doskonałe. No i znacznie tańsze niż 9 zł, ja-kie winszują sobie przy ul. Dłu-gosza. Zapewniam, że wkrót-ce o nich napiszę, bo za tak smaczne pierogi ich twórcom należy się pean dziękczynny.

Żywisława Łyżka

Na kulinarnej mapie Nowego Sącza w ciągu ostat-nich paru lat pojawiło się kilka nowych przybyt-ków. Samozwańczo podjęłam się ryzykownej mi-sji ich zlustrowania.

Akurat przy ul. Długosza rozpoczęły się roboty drogowe i otoczenie restauracji Toskania przejściowo zbrzydło. Fot. Żywisława „Avedon” Łyżka

��Sądeczanin czerwiec 2009

Za i przeciw

Zakłamany (?) fi lm Zwicka w „Sokole”

Przeciwko wyświetlaniu w kinie „Sokół”, prowadzonym przez Małopolskie Centrum Kultury „Sokół”, fi lmu Opór (tytuł oryginału Defi ance) w reżyserii Edwarda Zwicka zapro-testował prezes Zarząd Oddziału PTH w No-wym Sączu, Leszek Zakrzewski.

„Film ten zakłamuje historię Polski, czy-niąc bohaterami ludzi, którzy nie tylko nie wykazali się żadnym bohaterstwem, ale dzia-łali na szkodę Polaków” – napisał Leszek Za-krzewski w piśmie do Antoniego Malczaka, dyrektora MCK „Sokół”. Kopie pisma trafi ły do mediów oraz organizacji kombatanckich.

„Film E. Zwicka – tłumaczy Zakrzewski – opowiada o jednym z żydowskich obozów przetrwania utworzonym w Puszczy Nali-bockiej przez braci Bielskich. Reżyser ukazał członków obozu jako bohaterskich party-zantów walczących z Niemcami, tymczasem badania historyków wskazują, że jedyną „bi-twą”, jaką stoczyli, był pogrom polskiej ludno-

ści cywilnej we wsi Naliboki, dokonanej razem z „partyzantami” sowieckimi 8 maja 1943 r. W czasie masakry zginęło 120 osób, w tym ko-biety i dzieci”.

Zdaniem Zakrzewskiego, MCK „Sokół” jako samorządowa instytucja kultury woj. małopolskiego, powołana do ochrony i pro-mocji dziedzictwa kulturowego nie powinno rozpowszechniać fi lmu, „który to dziedzictwo fałszuje”.

W odpowiedzi (rozesłanej również do 23 adresatów) Antoni Malczak napisał, że za-planowano tylko 3 projekcje fi lmu Zwicka, na ostatnim seansie, o godz. 20.15. Dyrek-tor MCK „Sokół” zaproponował PTH, aby jego przedstawiciel wygłosił komentarz przed każ-dą projekcją i „nakreślił faktyczne tło histo-ryczne”, z czego jednak Leszek Zakrzewski z kolegami nie skorzystali, nad czym Malczak ubolewa.

„Kino hollywoodzkie rządzi się specyfi cz-nymi prawidłami – wyjaśnia. – Bardzo czę-stym zjawiskiem jest wykorzystywanie faktów historycznych, przetwarzanie i traktowanie ich jako pretekstu do stwarzania zajmującej, trzymającej w napięciu, fabuły. Skutkuje to,

Poczta od Czytelników...

niestety, uproszczeniami, a nawet częstymi zafałszowaniem faktów”.

„Uważamy, jako instytucja prowadzą-ca kino, że skoro fi lm został wprowadzony na polskie ekrany przez dystrybutora, skoro problem został już przedstawiony w mediach, nie tylko nie powinniśmy ograniczać nowosą-deckim widzom możliwości obejrzenia Opo-ru, a wręcz mamy obowiązek go pokazać. Nie jesteśmy instytucją cenzorską” – podkreślił Antoni Malczak. Od redakcji: Kontrowersyjny fi lm Zwicka obejrzała

w „Sokole” garstka sądeczan.

Na naukę nigdy nie jest za późno

Szanowna Redakcjo,

Dziękuję za zamieszczenie w nr 5 (17) „Sądeczanina” informacji o Sądeckim Uni-wersytecie Trzeciego Wieku. Pragnę za-uważyć, że nasz UTW działa od październi-ka 2004 roku (a nie jak podano od 2005) i w tym roku będziemy obchodzić już pięcio-lecie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że ta inicjatywa tak się na Sądecczyź-nie rozwinie i że będzie tak wielu chętnych 50+, którzy chcą w ciekawy i przyjemny sposób wykorzystać czas wolny.

Pragnę także poinformować, że nasze stowarzyszenie podejmuje działalność na

rzecz nie tylko osób starszych, ale również całego społeczeń-stwa ziemi sądeckiej. Zapraszam do prze-glądnięcia naszej strony internetowej http://www.sutw.pl. Od stycznia br. rea-lizujemy projekt pn. Sądecki Ośrodek Po-radnictwa Prawnego i Obywatelskiego, z którego przez okres 3 lat mogą korzy-stać wszyscy dorośli mieszkańcy miasta i

powiatu. (…) Codziennie przez 4 godziny udzielane są porady, wskazówki i informa-cje bezpłatne, które mają pomóc ludziom w poruszaniu się w gąszczu przepisów i interpretacji prawnych. Jest bardzo duże zainteresowanie.

Jako stowarzyszenie wspieramy orga-nizacje pozarządowe w mieście Nowym Sączu i na terenie powiatów: nowosąde-ckiego, gorlickiego i limanowskiego. Rea-lizujemy projekty województwa małopol-skiego organizując warsztaty, szkolenia, doradztwo w wielu dziedzinach. (…)

Z poważaniem

Wiesława Borczyk,prezes Zarządu Stowarzyszenia Sądecki

Uniwersytet Trzeciego Wieku

wymoczki po toskańsku

fot.

Ant

oni Ł

opuc

hdo i od Redakcji...

Do i od Redakcji...

czerwiec 2009

Artykuł w samą porę

Szanowny Panie Redaktorze Pragnę złożyć serdeczne podzię-

kowania za opublikowany w „Sądecza-ninie” (z maja br.) artykuł red. Ireneusza Pawlika pt. „Z ringu do kasy i z powro-tem” opisujący zawodniczkę naszego klubu Beatę Leśnik.

Artykuł w Pańskim miesięczniku pozwolił zawodniczce naszego klubu uwierzyć w drzemiące w niej możli-wości, był jak podanie przysłowiowej „dłoni” w trudnym momencie jej karie-ry sportowej. Mamy nadzieję, że pod-czas Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku w Londynie wspólnie będziemy się ra-dować z sukcesów „Beti”.

PozdrawiamKrzysztof Bulanda, trener

�8Sądeczaninczerwiec 2009

Perełki sądecczyznySTRÓŻE. Skansen pszczelarski

W nawiązaniu do felietonu na są-siedniej stronie przedstawimy

krótką wizytówkę największej atrakcji Stróż: Muzeum pszczelarstwa im. Bog-dana Szymusika przy Gospodarstwie Pasiecznym ‘Sądecki Bartnik” Anny i Ja-nusza Kasztelewiczów. Początki skan-senu sięgają lat dziewięćdziesiątych XX

wieku i pasji właścicieli gospodarstwa pasiecznego, który postanowili zgro-madzić wszystko to, co wiąże się z pro-dukcją i przetwórstwem miodu.

Kolekcja jest dziełem Bogdana Szy-musika, zapalonego pszczelarza z Kra-kowa, który przez ponad pół wieku zbierał przedmioty związane z bart-nictwem z obszaru całej Polski połu-dniowej. Zbiory obejmują ponad sto

uli wszelkiego rodzaju, a więc od pro-stych skrzynkowych (snozowych i ra-mowych), poprzez kłodowe do fi gural-nych, a także ule obserwacyjne, kłody, stojaki i leżaki, słomiane kószki oraz drobny sprzęt pszczelarski (m.in. pod-kurzacze, miodarki, rojołapki, prasy do otrzymywania węzy).

Do najcenniejszych eksponatów należy kłoda na pięć rodzin pszczelich z przełomu XVIII i XIX w., a ciekawostką są ule afrykańskie. Biblioteka muzeum dysponuje zbiorem publikacji i mate-riałów dotyczących pszczelarstwa od XVII do XX wieku.

Czytaj „Sądeczanina” w internecie

Zachęcamy do odwiedzin przebudowa-nej strony internetowej Fundacji Sądeckiej: www.fsns.pl

Znajdują się tam linki do wszystkich insty-tucji i dzieł Fundacji m.in. Funduszu Stypen-dialnego im. Braci Potoczków, Stowarzyszenia Kasa Wzajemnej Pomocy i Stowarzyszenia Soł-tysów Ziemi Sądeckiej.

Na stronie Fundacji można obejrzeć i po-

brać bieżące i archiwalne numery „Sądeczani-na”. Są tam również publikacje z konferencji or-ganizowanych przez Fundację: sesja naukowa poświecona ks. prof. Bolesławowi Kumorowi (Nowy Sącz – Niskowa, 6-7 grudnia 2007 r.), konferencja „Bóg, Honor, Ojczyzna. Sądeccy żołnierze i generałowie w służbie niepodległej Rzeczpospolitej” (Nowy Sącz - Marcinkowice, 27- 28 marca 2008 r.) „Sądeckie drogi dziś, wczoraj i jutro” (21 lipca 2008 r.). A ponadto:

wydawnictwo o Forum Ekonomicznym w Kry-nicy Zdroju oraz folder na temat historii i dzia-łalności Fundacji Sądeckiej.

Zamieszczamy też bieżący serwis informa-cyjny, najświeższe wiadomości z Sądecczyzny. Najciekawsze newsy znajdują rozwinięcie w artykułach drukowanych na łamach naszego miesięcznika.

Redakcja

z teki Pawła Kaliny

��Sądeczanin czerwiec 2009

Bartnik sądecki – panegiryk na wskroś uzasadniony

Pszczoły i ludzie ()

Gruntownie wykształcony w Tech-nikum Pszczelarskim w Pszcze-

lej Woli i w Akademii Rolniczej w Po-znaniu już od lat 70. ubiegłego wieku rozwijał w rodzinnych Stróżach swoją pszczelarską pasję. Przez 25 lat sprawo-wał także funkcję prezesa Karpackiego Związku Pszczelarzy w Nowym Sączu, organizacji zrzeszającej ponad 1000 są-deckich pszczelarzy, a dzisiaj w uznaniu zasług jest tej organizacji Prezesem Ho-norowym. Przyglądając się włościom Janusza Kasztelewicza w Stróżach (bo o nim to mowa Drogi Czytelniku), można by dojść do przekonania, że bohater mo-jego felietonu urodził się pod wyjątkowo szczęśliwą pszczelarską gwiazdą. Jednak – ani chybi – tylko Janusz Kasztelewicz wie jak wiele wyrzeczeń i przeciwności

musiał pokonać na swojej drodze do dzi-siejszego sukcesu.

Skansen Pszczelarski, który otacza gospodarstwo pasieczne rodziny Kaszte-lewiczów, to bez wątpienia obiekt abso-lutnie unikatowy w skali nie tylko Europy, ale i świata. A kto jeszcze nie był w kaszte-lewiczowskich Stróżach, niech pędzi tam, a żywo, bo nie wypada żyć w niewie-dzy i w myśl starego porzekadła „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Ta ostatnia uwaga dotyczy oczywiście nas, obywa-teli Sądecczyzny. A najlepsza okazja, żeby zobaczyć Skansen Pszczelarski w Stró-żach nadarza się już niedługo. Od wielu lat w każdy pierwszy piątek lipca (w tym roku wypada on 4 i 5 dnia miesiąca kwit-nących lip) rodzina Kasztelewiczów or-ganizuje wielki festyn pod nazwą „Biesia-da u Bartnika”. Zapewniam Was, Drodzy Czytelnicy, że dla nikogo nie zabraknie atrakcji: dla dziatwy i dla dorosłych, dla pszczelarzy i dla miłośników historii i et-nografi i, dla wielbicieli folkloru i dla ko-neserów miodu pitnego bartny festiwal w Stróżach otworzy wszystkie podwoje. I jak co roku przybędzie do Stróż kilka ty-sięcy gości z całej Polski i spoza jej granic. Nie masz chyba większej – poza oczywi-ście Forum Ekonomicznym w Krynicy – imprezy w naszym regionie.

Dokonań Janusza Kasztelewicza na niwie pszczelarskiej nie sposób opi-sać w krótkim felietonie. Bo to i ponad 1000-pniowa pasieka i skansen, o którym już była mowa, i nowoczesna rozlewnia miodu, i wydawnictwo, które może po-szczycić się dorobkiem kilkudziesięciu publikacji książkowych i fi lmowych… Ledwie dotykam zakresu zainteresowań

i aktywności sądeckiego bartnika. Jed-nak to upór i konsekwencja w działaniu budzą największy podziw i szacunek w postawach i wyborach życiowych bo-hatera tego felietonu. Stara łacińska sen-tencja mówi: nulla dies sine linea, w do-słownym tłumaczeniu – żaden dzień bez kreski. W ogólnym znaczeniu chodzi o to, żebyśmy szanowali każdy z naszych dni na tym najlepszym ze światów i że-byśmy każdego dnia wykonali choćby najmniejszy, ale jednak krok w dobrym kierunku, żebyśmy coś zdziałali lub wy-konali wcześniej zaplanowane zadanie; i żyli w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ten pozytywistyczny akcent jak ulał pasuje do bartnika ze Stróż. Przy-pominam o tym przede wszystkim Wam młodym Sądeczanom.

I choć nie wszyscy z Was, tak jak Ja-nusz Kasztelewicz, zostaną uhonorowani złotymi, srebrnymi i brązowymi medala-mi na Światowych Kongresach Pszcze-larskich APIMONDIA, to na pewno war-to czerpać z dobrych wzorców. Drogi Czytelniku, nie zawsze trzeba zaczynać od podróży do Muzeum Wzorców w Sev-res pod Paryżem. Na początek proponuję odrobić historyczną i obywatelska lekcję w Skansenie Pszczelarskim w niepozor-nych Stróżach koło Grybowa.

MACIEJ RYSIEWICZ

Znają go wszyscy pszczelarze w Polsce, bo trudno wskazać w pol-skim środowisku bartników człowieka równie zasłużonego dla rozwoju i popularyzowania pszczelarstwa w naszym kraju na przełomie XX i XXI wieku.

Janusz Kasztelewicz, fot. (leś)

Ul „Święty Ambroży” – fot. Jerzy Żak

Miss Ziemi Sądeckiej, Finalistki w obiektywie Doroty Czoch