Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety...

12
strona | 55 Jerzy H. Baranowski Ze Stołpców na... Politechnikę Pochodzę ze Wschodu, czyli – jak to się do niedawna mówiło, zza Buga. Ci, co tak orzekali, chyba nie wiedzieli, że można pochodzić z dużo dalszych okolic, np. znad Prypeci i Dniepru, nawet znad sławnej rzeki Kury w Gruzji. Ale to w poprzednim pokoleniu. Ja zaś przyszedłem na świat w Nowogródzkiem, koło Klecka, co to leży pod Nieświeżem, nad rzeką Łań, piękną, ale głęboką i błotnistą, co miało znaczenie. Po pierwsze, gdy w parę lat po urodzeniu (1930 r.) uczyłem się w rzece pływać, mało się nie utopiłem. Natomiast trochę wcześniej, bo w 1508 r., potopiło się w niej mnóstwo Tatarów, gdy uderzyły w nich wojska polsko-litewskie pod wodzą Michała Glińskiego. Potomkowie pojmanych Tatarów, osadzonych w różnych stronach, stali się dobrymi obywatelami Rzeczpospolitej. Oddech Wschodu, historii i wydarzeń kresowych czułem na sobie zawsze, nadal go teraz czuję, również przez nazwy okolic i miejscowości. W pobliżu miejsca urodzenia była wieś Mickiewicze, mieszkałem też w samym sercu Puszczy Nalibockiej, później w Stołpcach i w okolicach Iwieńca. Matka – absolwentka Gimnazjum Żytomierskiego, uciekinierka wraz z wojskami Pił- sudskiego wracającymi z wyprawy kijowskiej w 1920 r., była w kolejnych kresowych miejscowościach angażowana jako nauczycielka. Ojciec, prawnik po studiach w Petersburgu praktykujący w Tyflisie (obecnie Tbilisi), z pomocą Gruzinów uniknął w 1918 r. najgorszego i przedarł się do Polski. Z rodzinnego Żerewa położonego nad rzeką o tej samej nazwie, ze swego pierwszego mał- żeństwa ocalił i wywiózł do Warszawy pod opiekę swojej siostry, kierowniczki Biblioteki Miejskiej na Piusa, tylko najmłodszą córkę Sławę. Nie poznałem nigdy moich dziadków ze strony Matki i Ojca, zaginęli w odmętach wydarzeń 1917 r.

Transcript of Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety...

Page 1: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

strona | 55

Jerzy H. Baranowski

Ze Stołpców na... Politechnikę

Pochodzę ze Wschodu, czyli – jak to się do niedawna mówiło, zza Buga. Ci, co

tak orzekali, chyba nie wiedzieli, że można pochodzić z dużo dalszych okolic,

np. znad Prypeci i Dniepru, nawet znad sławnej rzeki Kury w Gruzji. Ale to

w poprzednim pokoleniu. Ja zaś przyszedłem na świat w Nowogródzkiem,

koło Klecka, co to leży pod Nieświeżem, nad rzeką Łań, piękną, ale głęboką

i błotnistą, co miało znaczenie. Po pierwsze, gdy w parę lat po urodzeniu

(1930 r.) uczyłem się w rzece pływać, mało się nie utopiłem. Natomiast trochę

wcześniej, bo w 1508 r., potopiło się w niej mnóstwo Tatarów, gdy uderzyły

w nich wojska polsko-litewskie pod wodzą Michała Glińskiego. Potomkowie

pojmanych Tatarów, osadzonych w różnych stronach, stali się dobrymi

obywatelami Rzeczpospolitej.

Oddech Wschodu, historii i wydarzeń kresowych czułem na sobie zawsze,

nadal go teraz czuję, również przez nazwy okolic i miejscowości. W pobliżu

miejsca urodzenia była wieś Mickiewicze, mieszkałem też w samym sercu

Puszczy Nalibockiej, później w Stołpcach i w okolicach Iwieńca. Matka –

absolwentka Gimnazjum Żytomierskiego, uciekinierka wraz z wojskami Pił-

sudskiego wracającymi z wyprawy kijowskiej w 1920 r., była w kolejnych

kresowych miejscowościach angażowana jako nauczycielka. Ojciec, prawnik

po studiach w Petersburgu praktykujący w Tyflisie (obecnie Tbilisi), z pomocą

Gruzinów uniknął w 1918 r. najgorszego i przedarł się do Polski. Z rodzinnego

Żerewa położonego nad rzeką o tej samej nazwie, ze swego pierwszego mał-

żeństwa ocalił i wywiózł do Warszawy pod opiekę swojej siostry, kierowniczki

Biblioteki Miejskiej na Piusa, tylko najmłodszą córkę Sławę. Nie poznałem

nigdy moich dziadków ze strony Matki i Ojca, zaginęli w odmętach wydarzeń

1917 r.

Page 2: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

56 | strona

Jestem owocem późnego małżeństwa Ojca, starszego już Pana, z moją dzielną

Matką. Po śmierci Ojca (1935 r.) przemieszczaliśmy się po Kresach Wschod-

nich Rzeczpospolitej, zawsze blisko granicy, zawsze w splątanym kłębowisku

problemów narodowych. Czując oddech pogranicza, przemytnictwa, Rosji

i ZSRR. Po paru latach miałem Ojczyma, nauczyciela, kolegę Matki, przyzwo-

itego człowieka, fascynującego się szkołą, zakładaniem świetlic i nade

wszystko radiem. Otrzymałem też drugą siostrę – Marię. Dziwna była sytuacja

rodzinna – moje dwie siostry nie były przecież spokrewnione i nawet nigdy się

nie poznały. A sam byłem pod urokiem legendy o moim Ojcu, pieczołowicie

przekazywanej mi przez Matkę. Niestety, tylko ustnie, bo wszelkie dokumenty

odnoszące się do spraw rodzinnych oraz fotografie, Matka spaliła w piecu

natychmiast w dniu wkroczenia sowieckich wojsk we wrześniu 1939 r.

******

Ród Ojca od wielu pokoleń miał sporą posiadłość ziemską w części Wołynia

zwanej czasem Polesiem Wołyńskim, jak już wspomniałem w osiedlu Żerew

blisko Owrucza, na północnym brzegu rzeki o tej samej nazwie. Osiedle Żerew

jest odległe o około 100 km od leżącego nad Prypecią historycznego miasta

Czarnobyl.

Kiedyś w Czarnobylu była twierdza, obsadzona wojskiem Rzeczypospolitej,

teraz jednak Czarnobyl jest głównie znany w świecie z katastrofy, jaka

wydarzyła się w elektrowni atomowej z reaktorami chłodzonymi wodami

Prypeci. Wody rzeki Żerew toczące się ku Wschodowi nie zasilają Prypeci bez-

pośrednio, gdyż po drodze rzeka ta łączy się z rzeką Noryń, dopływem Prypeci

i Dniepru. Osiedle Żerew znajduje się poza granicą wyznaczonej „zony”, strefy

niebezpiecznego promieniowania po katastrofie elektrowni.

Zdołaliśmy przeżyć Wojnę Światową na Kresach bez strat, chociaż z licznymi

przygodami. Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na

Kresach. W 1945 r. wyruszyliśmy w długą i niebezpieczną podróż do Ojczyzny,

w licznym potoku repatriantów ze stacji Stołpce na Zachód.

******

...Był początek mroźnego stycznia 1944 r. Obudził nas w środku nocy łomot

w drzwi, które prawie zostały wyłamane przez tłum Chotowian, którym so-

wieccy partyzanci kazali przynieść snopki słomy i obłożyć nimi szkołę od strony

Page 3: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Jerzy H. Baranowski | Ze Stołpców na... Politechnikę

strona | 57

naszego mieszkania. Może tylko dlatego, że tam podmurówka – chociaż

wysoka, była jednak najniższa i ustawione „sztorcem” na ziemi snopki sięgały

drewnianej ściany, więc ściana łatwo by się od nich zapaliła. Partyzanci snopki

te podpalili nie bacząc na protesty Chotowian, że to jest ich szkoła, i że

w środku są ludzie. Ale gdy, prawie natychmiast po zapaleniu, partyzanci

odeszli, zaczęto do nas stukać i się włamywać. Tłum ruszył ratować nas i nasz

dobytek. Czyniono to sprawnie, na skrzącym się od mrozu śniegu rosła górka

z naszych rzeczy, mnóstwo książek – ale tylko te, które były u nas w miesz-

kaniu. Jednak kilku książek nie mogłem się potem doliczyć, wśród nich

„Historii świata” Wellsa i tomu „Ilustrowanego Słownika” M. Arcta. Może się

spaliły wtedy, a może trochę później… bo nawet twardego papieru z książek

używano w Chotowie do skręcania papierosów – gazety były niedostępne.

Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości, sfotografowana chyba

latem 1939 roku, jeszcze przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Był straszny upał, ale

Matka „dla przyzwoitości” kazała mi się ubrać, naciągnąć pończochy, buciki i nałożyła

własną kurtkę z bujnym kołnierzem. Mimo zabiegów maskujących widać, że miała za

długie rękawy. Ale w berecie z Orłem, też chyba nie moim, i w postawie na baczność

wyglądałem dziarsko. Dla podkreślenia powagi, do ręki dano mi matczyną nauczy-

cielską teczkę. Musiałem podkurczyć rękę, bo inaczej teczka sięgałaby ziemi.

Page 4: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

58 | strona

Wkrótce trzeba było całą tę górę ocalonych rzeczy odnieść dalej, bo pod

wpływem wiatru płomienie wydłużyły się poziomo w naszym kierunku i trzeba

było z dobytkiem uciekać. Nie wszystko udało się wynieść, zostały chyba dwa

stoły, szafa mamy i moja mała szafka z cennymi – tylko dla mnie – kolekcjami,

ale bez nabojów, które przed Mamą ukrywałem w stodole. Wszyscy ratujący

nas pomogli przenieść rzeczy dalej od rozwijającego się pożaru, bo buchał żar.

W końcu umieszczono nasz dobytek na klepisku stodoły. Po czym znowu

wszyscy – razem z nami – skupili się przy płomieniach. Ogień przyciąga.

Jednak już przed świtaniem tak się „dobrze” nie paliło, choć od rozgrzanych

niepalących się murowanych części – od pieców, podmurówki – biło długo

gorąco. Nad pogorzeliskiem kołysała się pod wpływem wiatru olbrzymia

płachta opadłej nisko blachy dachowej, jakby jeszcze chcącej otulić pogo-

rzelisko, i niedopalone pojedyncze belki, błyskające iskrami jak żagwie. Ta

blacha nie była w pełni zniszczona i całkiem dobrze nadawała się do wyrobu

różnych rzeczy – jak na przykład wiader i baniek na mleko...

******

...Gdy bez uprzedzenia podstawiono pod rampę wagony i wezwano do ich

obsadzenia w ramach repatriacji do Polski, raptem pojawił się tłum ludzi,

zwierząt – koni i krów, moc sprzętu, całe wozy. Wyglądało na to, że wszyscy

się nie zmieszczą, były też inne kłopoty – niektóre zwierzęta nie chciały wejść

i opierały się. Do tego kilku osób – w tym z Chotowa – popędziło „co koń

wyskoczy” do członków rodzin pozostałych jeszcze w domach rodzinnych –

maruderów przewidujących dalszą zwłokę w podstawieniu wagonów. Zdaje

się, że udało się ich zawiadomić i sprowadzić, bo widziałem na drugi dzień

powracające znowu galopem konie, zaprzęgnięte tylko do przodków wozów.

Jak oni mogli tak przybyć, utrzymać równowagę stojąc w zasadzie tylko na

jedynej, przedniej osi wozu, w pędzie – to wymagało umiejętności szczegól-

nych, niemal akrobatycznych. Prawie wszyscy wtedy już „na twardo” umiej-

scowili się w wagonach, obawiając się przybycia i zajęcia miejsca przez kogoś

innego, a nieznanego.

Nasza Podłasa weszła bez kłopotów i zajęła razem z nami pół wagonu – wagon

był duży. Nasz miał naprzeciw rozsuwanych drzwi piecyk, z pionową rurą

wyprowadzoną nad dach. W wagonach było tłoczno, chociaż nastrój był

podniosły. Jechać mieliśmy przecież na Zachód, a nie na Wschód...

Page 5: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Jerzy H. Baranowski | Ze Stołpców na... Politechnikę

strona | 59

******

...wróciliśmy do wagonów, czekaliśmy – zaczęło prażyć Słońce. I, o dziwo –

powoli zaczęliśmy, jechać, pędzić – zupełnie tak, jak u Tuwima. Widocznie

maszynista nadrabiał opóźnienia, bo – mimo jeszcze jednego krótkiego

postoju – wieczorem stanęliśmy w Baranowiczach. Dobrze napisałem, że

„stanęliśmy” – bo ta cała podróż repatriacyjna, od początku do końca, była

wypełniona częstymi postojami, i martwieniem się jak długo postoimy i kiedy

wyruszymy dalej. Do granicy w Brześciu było blisko, ale pierwszeństwo miały

transporty wojskowe. My musieliśmy czekać. Ale czekając, rozglądaliśmy się

ciekawie – bo było na co patrzeć. Zwłaszcza wieczorem, nocami – bo staliśmy

dwie, może trzy doby.

Nasz pociąg był jakoś tak usytuowany, że na teren stacji kolejowej patrzyliśmy

nieco z góry. Stacja była zapełniona tłumami ludzi, było wiele ognisk, były

rozmowy i śpiewy różnojęzyczne, panowała ogólna wesołość. Byli to przecież

przeważnie młodzi ludzie, w tym dużo dziewcząt – powracających z przymu-

sowych robót w Niemczech. Wszyscy mieli bagaże, wszyscy czekali na moż-

liwość załadowania się do jakiegoś pociągu, jedni wyjeżdżali, inni przyjeżdżali,

panowała wciąż atmosfera zbiorowej radości z końca wojny – ale i atmosfera

niejasnego dalszego biegu życia, po wojnie. Przejeżdżały ciągle transporty

powracających z Niemiec żołnierzy – ci też wieźli bagaże, najczęściej „zdo-

byczne” rowery, widać je było na dachach wagonów razem z ich szczęśliwymi

posiadaczami. Taki już był stały widok transportów wojskowych z Zachodu, ale

były też transporty gospodarcze, platformy wiozące jakieś maszyny. I wagony

zamknięte – nie wiadomo co wiozące, z wartownikami.

******

Do Warszawy przybyliśmy po trzech dniach obfitujących w postoje, wyko-

rzystywane przez Ojca dla zdobycia siana dla Podłasy, a również wody – dla

niej i dla nas. Kilka dni staliśmy w tym morzu ruin, połamanego żelastwa,

śmierdzącej zgorzeli spalonego miasta – na różnych dalekich peronach

i nierozpoznanych rampach – z wyjątkiem jednej. Była to historyczna rampa

Syberia, a właściwie zespół ramp o tej nazwie na dalekiej Woli. Na niej wyła-

dowali się przed laty Murmańczycy, z niedźwiedzicą Baśką, zanim włączyli się

znowu do walk w 1920 roku. Rampa Syberia już nie istnieje – ale nawet wiele

lat później, gdy jeszcze istniała, a byłem czasem w jej okolicy, czułem skurcz

Page 6: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

60 | strona

tkliwości w sercu – nawet gdy kupowałem (na raty) w pobliskim magazynie

meblowym przy ulicy Kolejowej zwykły tapczan do spania.

Więc – gdy staliśmy całym transportem przy rampie Syberia, oniemieli i onie-

śmieleni ogromem zniszczeń, Matka zdobyła się na odwagę i wyruszyła –

w jakieś wyimaginowane Śródmieście. Skąd wiedziała, gdzie jest i jak się

poruszała i jak trafiła z powrotem nie wiem. Przecież transportu miejskiego

w tej przeraźliwej przestrzeni nie było, nawet nie można było rozpoznać, jak

ulice biegły – bo i ludzi prawie nie było na tym nieludzkim pustkowiu.

Gdy wreszcie wróciła, przyniosła żałobne wieści – Biblioteka na Koszykowej

spalona, Ciotka Marynia zginęła w Powstaniu, Sława wywieziona do Niemiec,

zaginęła bez wieści.

******

...zdobywanie siana dla Podłasy nie było trudne, bo napotykaliśmy dobrze

zaopatrzone wojskowe transporty z końmi. Trudniejsze było uzyskanie słomy

na podściółkę. Wszystkie te czynności aprowizacyjne po minięciu Warszawy

stały się nawet bardzo łatwe, gdyż był to okres zbiorów i wjeżdżaliśmy

w najbardziej rolniczą i żyzną część kraju, o dużym stopniu mechanizacji.

Dlatego wkrótce Ojciec dość łatwo zdobył sprasowany sześcian słomy – której

poprzednio nie mógł dostać.

Był już pełny wrzesień, pełno było transportów z rozmaitymi przydatnymi dla

nas produktami rolniczymi, przy tym wiele wagonów było zagubionych, bez

opieki. Pamiętam, trzymał się nas długo na wpół już opróżniony wagon

z marchwią, a przytrafił się też drugi taki sam z ziemniakami. Wagonów

z ziemniakami zresztą wszędzie było pełno. Zdarzył się nam też bezpański

wagon z cebulą. Były także duże transporty z burakami cukrowymi. Więc

przynajmniej na razie na zaopatrzenie dla Podłasy nie mogliśmy narzekać.

A nas żywił PUR. Próbowaliśmy także – z dobrym skutkiem – rozpalać nasz

piecyk, by coś na nim ugotować dla siebie. Paliliśmy w piecyku również

dlatego, że już robiło się zimno, podróż się przedłużała. Podbieranie węgla

kamiennego na kolei nie było łatwe i nawet wydawało się niebezpieczne –

wagony z węglem były pilnowane przez ludzi z karabinami, nocami słychać

było strzały. Jednak ludzie w tym czasie nie byli skłonni strzelać, by zabijać

innych z błahych powodów. Było tuż po wojnie, wielu wracało do domów, byli

łagodni i odprężeni. No i przejeżdżaliśmy przez kraj w okresie obfitości

Page 7: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Jerzy H. Baranowski | Ze Stołpców na... Politechnikę

strona | 61

zbiorów. Zaspokajanie podstawowych potrzeb było proste. Przynajmniej

w okolicach Kutna, Łowicza, u przedproża Poznania i bogatej Wielkopolski.

******

...transport wreszcie skierowano w dalszą drogę, na Zachód. Ale właśnie po

wyruszeniu z Warszawy Matka zaczęła kombinować, jak by wydostać się

z transportu – bo nie chciała osiedlać się na obcej - „niemieckiej ziemi”, jak

nazywała tereny zwane później Ziemiami Odzyskanymi. Oderwanie się od

transportu było jednak na razie prawie niemożliwością – wszyscy zza Buga byli

„przymusowo” kierowani na Zachód, bądź na Pomorze. Matka była jednak

uparta i wreszcie wyjść z transportu się udało. Jednak tylko częściowo, bo

dopiero w Poznaniu odłączono nasz wagon – tylko nasz – i dołączono do

końca innego składu, podobno kierowanego do Torunia. Nastąpiło wtedy

rozerwanie transportu uformowanego jeszcze w Stołpcach. Od początku nie

było to transport jednolity, Chotowianie stanowili tylko małą jego część.

A Matce zaś marzyło się Chełmskie, a jeszcze bardziej – Lubelskie. Tymczasem

jednak jechaliśmy w przeciwnym kierunku, bo do Torunia.

******

...Chyba na tej samej stacji, ale może na innej – postojów było tak dużo, że

trudno było zapamiętać – późnym wieczorem, już właściwie nocą, poczuliśmy

wstrząs wagonu – wiadomy sygnał, że do naszego wagonu parowóz dołączył

jakiś inny wagon, lub nawet kilka. Z głosów, jakie usłyszeliśmy wywniosko-

waliśmy, że tymczasem w drogę nie ruszymy, bo dołączenia dodatkowych

wagonów dokonał stacyjny parowóz manewrowy, który już odjechał. Zapo-

wiadała się więc noc spokojna i w zasadzie mogliśmy udać się na spoczynek,

przewidując dołączenia parowozu trakcyjnego dopiero rano. Wszystko to

wywnioskowaliśmy przy drzwiach wagonu zasuniętych i zaryglowanych prze-

zornie już wieczorem, by pod osłoną nocy nie wtargnęli jacyś niepożądani

goście.

Ta noc nie była jednak spokojna. Wkrótce usłyszeliśmy inne głosy, nawet

krzyki, potem dobijanie się do drzwi naszego wagonu, żądania ich otwarcia.

To były żądania wypowiadane wyłącznie po rosyjsku, ale przy tym jakoś źle

artykułowane, bełkotliwie, z elementami gróźb. Groźby nie były spełniane,

„napastnicy” jednak ponawiali żądania otwarcia drzwi, co jakiś czas odcho-

dząc od naszego wagonu, i wracając.

Page 8: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

62 | strona

Nad ranem, gdy już dobrze świtało, zdecydowaliśmy się jednak wyjrzeć, bo już

zaczęły się słyszeć zwykłe odgłosy obsługi kolejarskiej i innych ludzi.

Napastnicy też ucichli. Wkrótce okazało się, że to byli dwaj żołnierze sowieccy,

z wyglądu całkiem sympatyczni, a przy tym zmarznięci, i już nareszcie trzeźwi.

Zaprosiliśmy ich więc natychmiast do wagonu, by ogrzali się przy piecyku

i napili czegoś gorącego. Okazało się, że im obu powierzono konwojowanie

dwóch zaplombowanych wagonów, właśnie tych dołączonych w nocy bez

możliwości wejścia do środka. Wagony te nie miały nawet dyżurek, które

mogłyby służyć za schronienie choćby przed wiatrem. Na drogę poczę-

stowano ich jedynie łykiem wódki, chyba byli też bez prowiantu.

Gdy się u nas trochę ogrzali i coś zjedli, ujawnili tajemnicę – w obu wagonach

były duże beczki amerykańskiego szmalcu, a oni mieli je gdzieś dostarczyć.

Wszystko to wyglądało głupio i zarazem groteskowo. Oni, po solennym prze-

proszeniu mojej Mamy za nocne awanturowanie się, z ulgą przyjęli naszą pro-

pozycję zakwaterowania się na razie u nas, w naszym wagonie. Jeden z nich –

Sasza, był Rosjaninem, pochodził z Orła, objawiał zauważalną ruchliwość

umysłu, typową dla mieszkańca dużego miasta. Drugi, którym dowodził,

Iwanko, był Ukraińcem, łagodnym i młodym mieszkańcem wsi.

Mieliśmy teraz podróżować razem, ale tymczasem utknęliśmy w Inowro-

cławiu.

Pomysłowy Sasza, widząc jak Ojciec korzystając ze znajomości zawartej na

przydworcowym bazarze wymienia mleko od Podłasej na chleb i inne pro-

dukty, już na drugi dzień zaplanował różne warianty wejścia do zaplombo-

wanych wagonów z beczkami szmalcu. W jednym z wariantów plan przewi-

dywał moje przeciśnięcie się przez wąskie okienko wagonu gdyby je jakoś

udało się otworzyć. Wobec dezaprobaty Mamy, Sasza uruchomił inny plan,

bardziej bezpośredni. Gdy się następnego ranka obudziłem, Sasza pokazał

nam dwa nasze wiadra służące do pojenia Podłasy, oba do ¾ wysokości

napełnione szmalcem. Plomby wagonowe okazały się niezbyt trudną przesz-

kodą, zostały post factum zręcznie i bezproblemowo zagięte tak samo, jak

poprzednio. Z jednym wiadrem Sasza udał się na Bazar, a gdy wrócił, często-

wał nas białym chlebem i innymi specjałami. Nasza przyjaźń nie przetrwała

próby wydarzeń, bo oba ich wagony wkrótce odłączono jako zagubione.

Zostało sympatyczne wspomnienie i pół wiadra szmalcu...

******

Page 9: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Jerzy H. Baranowski | Ze Stołpców na... Politechnikę

strona | 63

Gdyśmy wreszcie przybyli do Torunia udało się Mamie namówić kolejarzy, by

nas dołączyli do jakiegoś transportu zdążającego do Lublina. A choćby tylko

zahaczającego o okolice Lublina. Bo co niby mieli z nami zrobić? Kolejarze

rozumieją podróżnych, a zawsze przejawiali życzliwą wrażliwość wobec ludzi

z Kresów. Zresztą, kto niby miał nam wyznaczać trasę repatriacji? Wygodnie

było się nas pozbyć.

Dlatego w Toruniu staliśmy wyjątkowo niedługo, tylko jedną dobę. Ale w tym

dniu, deszczliwym, obserwowałem ewakuację Niemców na Zachód. To nie był

przyjemny widok. Niemcy, niemal wyłącznie starzy i bardzo starzy ludzie,

niedołężni, mieli być wywiezieni na otwartych platformach kolejowych, przy

siąpiącym deszczu. Wdrapywali się na te platformy, bardzo już zagęszczone

tłumem ludzi i tobołków. Gdy ich pociąg ruszył, chociaż ruszył bardzo wolno,

jeden staruszek mimo wielu prób nie zdołał już wejść na platformę, zatrzymał

go w końcu milicjant, zdecydowanie, ale bez użycia przemocy. Po odjeździe

dojrzałem na odsłoniętej po platformie przestrzeni ludzkie zwłoki, bardzo

starego człowieka, w czerni. Obok niego leżała talia kart. Piszę o tej talii dla-

tego, że moja Mama podeszła do leżącego ciała zmarłego, przyjrzała się

uważnie, a odchodząc schyliła się i zabrała pozostawioną talię. Karty nie były

rozrzucone byle jak, talia tylko nieco się rozchyliła, jak wachlarz. Myślę, że

Mama zabrała pozostałą po zmarłym talię pod wpływem jakichś przesądów,

częstych u ludzi zajmujących się wróżbiarstwem na poważnie...

******

... zupełnie nie pamiętam żadnych szczegółów z podroży do Lublina, i zna-

lezienia się – wraz z naszą Podłasą – w byłym obozie Junaków, na ulicy

Fabrycznej w Lublinie. Z tego obozu, przeznaczonego chwilowo dla repa-

triantów, z racji jego położenia na wysokim brzegu skarpy nad rozległa doliną,

widać było szeroko rozpostarty w dole obóz śmierci Majdanek. Był początek

października 1945 roku.

******

Dowiedzieliśmy się, że w Warszawie Rodzina poniosła straty. Siostra Ojca

zginęła w Powstaniu, Sława zaginęła wywieziona do Niemiec. Matka zarzą-

dziła, by nie osiedlać się nigdzie indziej, tylko w okolicach Zaklikowa, bo

w pobliskim Potoku Wielkim zostawiła w 1920 r. swoją młodszą siostrę, pod

Page 10: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

64 | strona

opieką proboszcza księdza Włodzimierza Grzędzińskiego, naszego powinno-

watego. W Zaklikowie ukończyłem Gimnazjum i postąpiłem do Liceum Teleko-

munikacyjnego w Warszawie przy Nowogrodzkiej, gdzie Dyrektorem był

nieodżałowanej pamięci inż. Henryk Kowalski. A później – po epizodycznym

zatrudnieniu w WAT wstąpiłem na Politechnikę Warszawską.

******

Moje fascynacje radiem, radiotechniką, zaczęły się jeszcze na Wschodzie.

Radio – ten wczesny rodzaj elektroniki towarzyszyło mi od początku, najpierw

w postaci prostego detektora z kryształem galeny i sprężynującym kontaktem,

ze wzmacniaczem Amplitronem i ogromną tubą głośnikową. Było to koło

Klecka. Niedługo później w nowym miejscu zamieszkania, w samym sercu

Puszczy Nalibockiej słuchałem już świadomie audycji z Baranowicz, Wilna,

Lwowa i Warszawy, z nowoczesnego odbiornika produkcji znakomitej firmy

Elektrit z Wilna. Jeszcze pod Stołpcami wysłuchiwaliśmy komunikatów wojen-

nych, trwożnych, zarazem dumnych – „Westerplatte broni się jeszcze”. De-

tektor galenowy i w pełni sprawny odbiornik Elektrit z 1936 roku mam do

dzisiaj.

Fascynacje kolejnymi konstrukcjami doskonalonych odbiorników radiowych

ustąpiły wkrótce zainteresowaniom antenami. I gdy – nie bez dużych trud-

ności (bowiem mnie, absolwenta Liceum Telekomunikacyjnego z pierwszą

Nagrodą Ministra Poczt i Łączności, obowiązywał twardy nakaz pracy) –

dostałem się wreszcie na Politechnikę Warszawską, to po trzech latach kursu

inżynierskiego na ówczesnym Wydziale Łączności broniłem pracy dyplo-

mowej, której tematem była konstrukcja stożkowej szerokopasmowej anteny

mikrofalowej.

Problemy antenowe zostały jednak wkrótce skutecznie wyparte z mego

umysłu przez nową tematykę. Stało się to pod wpływem profesora Wiktora

Golde, który w toku kolokwium zaliczającego semestr Laboratorium Obwo-

dów Elektrycznych zaproponował mi asystenturę w Katedrze Podstaw Te-

lekomunikacji, kierowanej przez profesora Adama Smolińskiego i przemia-

nowanej wkrótce na Katedrę Układów Elektronicznych. Później zapropono-

wano mi udział w tworzącej się właśnie grupie samokształceniowej w zakresie

półprzewodników i układów tranzystorowych, organizowanej przez profe-

sorów Wiktora Goldego i Witolda Rosińskiego z IPPT PAN. Ta pierwsza w kraju

inicjatywa powstała pod wpływem świadomości, że era elektroniki opartej na

Page 11: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Jerzy H. Baranowski | Ze Stołpców na... Politechnikę

strona | 65

lampach próżniowych kończy się, a przyszłość należy do dopiero co wynale-

zionego tranzystora. Mnie nie tyle fascynowały układy cyfrowe i zarysowujące

się już wtedy perspektywy ich realizacji w bardzo dużej skali scalenia, co raczej

układy bliższe klasycznym układom impulsowym, zwłaszcza szybkie układy

służące do kształtowania impulsów o stromych zboczach. W ten sposób przy-

padło mi zaszczytne współuczestniczenie w zespole autorskim realizującym

pionierskie dzieło wdrożenia do nauki i techniki na skalę krajową nowo-

czesnych elementów – tranzystorów, układów półprzewodnikowych i ukła-

dów scalonych.

Później w Katedrze Układów Elektronicznych stworzyłem grupę naukową

zajmującą się techniką układów impulsowych. Zespół ten był bardzo zżyty –

wspólnie uczestniczyliśmy w konferencjach naukowych, uroczystościach

rodzinnych, często też wyjeżdżaliśmy razem na żagle.

W Katedrze Układów Elektronicznych stworzyłem grupę naukową zajmującą się tech-

niką układów impulsowych. Zespół ten był bardzo zżyty – wspólnie uczestniczyliśmy

w konferencjach naukowych, uroczystościach rodzinnych, często też wyjeżdżaliśmy

razem na żagle. Z lewej – odprowadzamy do ślubu kolejnego młodego współpracowni-

ka. Z prawej załadunek jachtu na rejs. Mazury.

Dotrwałem na Wydziale Elektroniki „do końca”. Przeszedłem na emeryturę

w 2000 r. jako profesor, tzw. „belwederski”.

Jeszcze na Politechnice moją pasją stało się myślistwo. Ale jak to bywa z inży-

nierami, nie skończyło się to na polowaniach. Było na nich wiele czasu, by

rozmyślać. Rozmyślałem więc jak opisać i komputerowo modelować tra-

Page 12: Ze Stołpców na Politechnikę · Pomijam wydarzenia wojenne, skomplikowane boleśnie na ... gazety były niedostępne. Podpis Moja metryka. Po prawej moja postać w całej okazałości,

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

66 | strona

jektorie lotu pocisku, by poprawiać np. celność strzału. Okazało się to nie-

zwykle ciekawe i po latach napisałem dwie książki: o broni, a wkrótce potem

o balistyce myśliwskiej. Tak hobby skończyło się pracą prawie naukową.

Na jednej z konferencji fachowych. Siedzę pierwszy z prawej.