Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu...

80
1 Zbigniew Ryś Wspomnienia kuriera BIBLIOTEKA „ROCZNIKA SĄDECKIEGO” Nowy Sącz 2013

Transcript of Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu...

Page 1: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

1

Zbigniew Ryś

Wspomnienia kuriera

BIBLIOTEKA „ROCZNIKA SĄDECKIEGO”

Nowy Sącz 2013

Page 2: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

2

Komitet Redakcyjny:

Feliks Kiryk (przewodniczący)

Członkowie:

Tadeusz Aleksander, Tadeusz Duda, Julian Dybiec,

Bolesław Faron, Józef Hampel, Bogusław Kołcz,

Maria Kruczek, Jan Lach, Franciszek Leśniak,

Jerzy Leśniak, Leszek Migrała (sekretarz redakcji), Antoni Szczepanek,

Michał Śliwa, Robert Ślusarek, Sławomir J. Tabkowski,

Jan Wnęk, Michał Zacłona, Leszek Zakrzewski

Redakcja techniczna: Leszek Migrała, Zbigniew Muzyk

Współpraca redakcyjna: Bartosz Ryś, Sebastian Ryś

Adres redakcji:

33-300 Nowy Sącz, Rynek 22 I p., tel. 18 44 86 773, 18 44 86 777

Wydawcy:

Prezydent Miasta Nowego Sącza

Polskie Towarzystwo Historyczne Oddział w Nowym Sączu

Sfinansowano z budżetu Miasta Nowego Sącza

ISBN 978-83-933269-3-8

Skład: Wydawnictwo „Koliber”, tel. 18 444 24 16

Druk: FLEXERGIS Sp. z o.o., tel. 18 444 33 44

Page 3: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

3

Wprowadzenie

Zbigniew Ryś – kurier rodem z Nowego Sącza, działający na trasach między Podhalem a Budapesztem – spisał skrótowo swoje bogate doświadczenia wojenne w ostatnich latach życia. Materiał ten został przekazany redakcji „Rocznika Sądeckie-go” (na ręce red. Jerzego Leśniaka) przez rodzinę Rysiów z Warszawy i Wrocławia. Zasadnicze fakty, a nawet duże fragmenty w nim zawarte pokrywają się z tekstem zatytułowanym: „Zbigniew Ryś – Niedoceniona służba kuriera”, pomieszczonym w książce „Wspomnienia polskich uchodźców na Węgrzech w latach 1939–1945”, wydanej w Warszawie w 1999 r. Ponieważ jednak nie obejmują one wszystkiego, co Autor prezentowanego poniżej tekstu miał do powiedzenia na temat swojej biografii,dlatego redakcja „Rocznika Sądeckiego” zdecydowała się na jego pełne opublikowanie, postanawiając, tam gdzie to było konieczne, dokonać niewielkich ingerencji stylistycz-nych oraz interpunkcyjnych, a także korekty pisowni niektórych nazwisk, pseudoni-mów oraz nazw geograficznych.

Poza wymienioną publikacją wiele informacji o działalność kurierskiej Zbi-gniewa Rysia znajdzie Czytelnik w książce Jana Szatsznajdera „Drogi do Polski” (1989), której jeden z rozdziałów zatytułowany: „«Schillerowie» byli na Matejki” został oparty na informacjach uzyskanych przez Autora bezpośrednio od Zbignie-wa Rysia, z którym przez jakiś czas mieszkał we Wrocławiu w tym samym domu. Inne ważniejsze wydawnictwa wspominające osobę bohaterskiego kuriera sądeckiego zostały wymienione w części końcowej niniejszej publikacji. Materiał ilustracyjny w niej zawarty pochodzi głównie ze zbiorów rodziny Rysiów. Dla pełniejszego zobra-zowania działalności konspiracyjnej Zbigniewa Rysia wykorzystano również mapki tras kurierskich pochodzące z książki Heleny Latkowskiej-Rudzińskiej pt. „Łączność zagraniczna Komendy Głównej Armii Krajowej 1939–1944. Odcinek «Południe»” (Lublin 1985). Wszystkie dodatkowe informacje uwzględnione w przypisach pocho-dzą od redaktorów wydania.

*

Przekraczanie granicy polsko-węgierskiej przez zwarte grupy korzystające z przy-chylności rządu Pála Telekiego rozpoczęło się 18 września 1939 r. Według większości badaczy jesienią tego roku na teren Węgier przeszło około 50–60 tysięcy Polaków. Opiekę nad cywilami sprawował utworzony w styczniu 1940 r. Komitet Obywatelski do Spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami, uznawany przez władze węgierskie za reprezentację rządu polskiego na emigracji. Obok Komitetu (dzięki propolskiej po-stawie wielu Węgrów i oficjalnych czynników węgierskich) funkcjonowało wiele in-nych organizacji zajmujących się głównie działalnością kulturalną i społeczną. Jesz-cze większy problemem stanowiła kwestia polskich uchodźców wojskowych, którzy zostali umieszczeni w obozach znajdujących się pod węgierską komendą. Godnym podkreślenia faktem było, że internowani Polacy mieli stosunkowo szeroki margines swobody, m.in. otrzymywali żołd, zezwolenia na podejmowanie pracy poza obozem, z reguły mogli też swobodnie poruszać się po terenie miejscowości lub gminy, w której przebywali.

Page 4: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

4

Pracy legalnej towarzyszyła działalność konspiracyjna. Początkowo jej celem był przerzut Polaków na Zachód (dla realizacji tego zadania utworzono tajne Biu-ro Ewakuacyjne o kryptonimie „Ewa”), by w oparciu o Francję i Wielką Brytanię mogli walczyć z bronią w ręku przeciwko Niemcom. W późniejszym czasie dużego znaczenia nabrał przerzut w kierunku odwrotnym, celem wzmocnienia konspiracji krajowej. Z oczywistych względów sprawą zasadniczej wagi było również utrzy-mywanie stałej łączności między rządem polskim na wychodźstwie a organizacja-mi konspiracyjnymi na terenie okupowanego kraju, głównie Służbą Zwycięstwu Polsce (SZP) utworzoną w końcu września 1939 r. w Warszawie, przekształconą w Związek Walki Zbrojnej (ZWZ), a następnie w Armię Krajową (AK).

Zbudowanie systemu łączności między władzami polskimi na Zachodzie a okupowanym Krajem było możliwe głównie dzięki wykorzystaniu tzw. „wrót węgierskich”. W tym celu w końcu 1939 r. utworzono w Budapeszcie na polece-nie Komendy Głównej ZWZ w Paryżu Wojskową Bazę Łączności o kryptonimie „Romek” (później „Liszt” i „Pestka”). Po upadku Francji Baza podlegała Sztabowi Naczelnego Wodza, a od maja 1943 r. Komendantowi Głównemu Armii Krajowej. Jej szefami byli kolejno: płk dypl. Alfred Krajewski („Adam Polesiński”, „Grze-gorz” „Jasieńczyk”), p.o. dowódcy płk Zygmunt Bezeg („Longin”), płk Stanisław Rostworowski („Rola”), płk Franciszek Matuszczak („Dod”, „Ozyrys”) oraz kpt. Maria Gleb-Koszańska. Głównym zadaniem Bazy było utrzymanie łączności woj-skowej na linii Naczelny Wódz – ZWZ–AK. Spośród pięciu referatów Bazy naj-ważniejszą rolę odgrywał Referat Ruchu Bazy nadzorujący działalność kurierską. Kierownikami referatu byli: kpt. Wincenty Medyński „Redaktor”, por. Franciszek Mazurkiewicz „Korday”, „Czachowski”, kpt. rez. dr Bronisław Jarosz „Mięso-wicz”, Czesław Woyda „Czesław”, por. Ludwik Angerer „Ludwik”, por. Stani-sław Karpiel „Staniszewski”. Jednocześnie z Bazą „Romek” działała Ekspozytura „W” (Węgry) z zadaniami o charakterze wywiadowczym i kontrwywiadowczym podlegająca Oddziałowi II Sztabu Naczelnego Wodza, a od 1940 r. trzecia placówka – Cywilna Baza Łączności, tzw. Placówka „W” (stanowiąca filar mostu pomiędzyrządem emigracyjnym a Delegaturą w Warszawie), prowadzące własną działalność kuriersko-przerzutową. Kierownikami Ekspozytury „W” byli: rtm. Jan Bielewicz „Śliżewski”, „Maryś”, mjr Otton Pawłowicz „Otto”, kpt. Franciszek Kretkow-ski „Serafin”. Na czele Cywilnej Bazy Łączności zorganizowanej przez WacławaFelczaka „Lecha” i Pawła Janczukowicza „Jaworskiego” stał Józef Fietz „Edmund Fietowicz” – działacz Stronnictwa Ludowego. Jej kurierami było wielu sądeczan, m.in.: Jan Freisler „Czarny Jaś”, Roman Stramka „Romek”, Leopold Kwiatkowski „Poldek”, Rudolf Lenc „Rudek”. W ramach Komendy Głównej ZWZ–AK łączność z zagranicą koordynował V Oddział, którego szefem był najpierw kpt. Leon Chen-dyński „Gruda”, następnie płk dypl. Kazimierz Pluta-Czachowski „Kuczaba”. Czę-ścią struktury Oddziału V był Wydział Łączności Zagranicznej „Zenobia”, „Łza”, „Załoga”, „Zagroda” (w jego gestii znajdowała się działalność kurierska), którego kierowniczką była Emilia Malessa „Marcysia”, a zastępcami m.in. wymienione w poniższym tekście: Wanda Klimaszewska-Filler „Dziunia” oraz Helena Latkow-ska-Rudzińska „Dorota”. Szefami odcinka „Południe” (obejmującego trasy kurier-skie przez Słowację) byli m.in.: Adam Smulikowski „Rafał”, „Kotwicz”, Jerzy Wie-sław Laskowski „Sławek” i kpt. Józef Prus „Adolf”.

Page 5: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

5

*

Zbigniew Ryś ps. „Zbyszek” był kurierem Bazy „Romek”. Józef Bieniek – rze-telny badacz okresu II wojny światowej i okupacji na Sądecczyźnie – charaktery-zując postaci sześciu wybitnych kurierów sądeckich (obok Zbigniewa Rysia, także Jana Freislera, Klemensa Gucwy, Franciszka Krzyżaka, Leopolda Kwiatkowskiego i Romana Stramki) podkreślił ogromną aktywność kurierską „Zbyszka” połączoną z godną podziwu rozwagą i zdolnością przewidywania, dzięki którym bez poważ-niejszej „wpadki” wypełniał on swoje zadania, wykonując 108 „rajdów”, głównie na trasie „Karczma” wiodącej ze Spiszu do Budapesztu. Ten sam autor podkre-ślił również, że Zbigniew Ryś działał w Bazie „Romek” do końca wojny, pełniąc w końcowej fazie funkcję kierownika łączności na kraj.

We „Wspomnieniach” Zbigniewa Rysia kilkakrotnie pojawia się jego rodzeń-stwo: brat Władysław – obrońca Lwowa w 1918 r. i żołnierz Września, oraz siostry – Zofia, zaangażowana w uwolnienie Jana Karskiego (z nakazu Niemców przebywałw szpitalu w Nowym Sączu), więźniarka Ravensbrück, po wojnie aktorka znana m.in. ze świetnych ról w sztukach w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, za którego wyszła za mąż, oraz Wanda, której pierwszym mężem był wspomniany w poniższym tekście Olgierd Straszyński – żołnierz AK, po wojnie dyrygent (uczeń Grzegorza Fitelberga), drugim Stanisław Skrzeszewski – komunista, absolwent Sorbony, po wojnie minister oświaty i spraw zagranicznych, przewodniczący Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej. Na marginesie „Wspomnień” pozostaje reszta rodzeństwa: brat Bronisław – absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, działacz har-cerski w Tarnowie, dyrektor Gimnazjum i Liceum w Olkuszu, aresztowany przez Niemców w 1940 r. i zamęczony w 1941 r. w Mauthausen, oraz siostry: Stanisława zmarła w 1957 r. i Maria zmarła w Cambridge w 2011 r.

Zbigniew Ryś został odznaczony za swoją służbę żołnierską trzykrotnie Krzy-żem Walecznych oraz Orderem Virtuti Militari. Po wojnie pomimo represji i kil-kumiesięcznego aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa zdołał ukończyć studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim i został adwokatem. 3 marca 1957 r. zawarł związek małżeński z Jadwigą Politą, córką oficera 1. i 2. Pułku StrzelcówPodhalańskich, ur. 4 października 1929 r. w Sanoku, zm. 4 kwietnia 2010 r. we Wrocławiu, długoletnią księgową we wrocławskich zespołach adwokackich, z którą miał dwóch synów: Lesława – ur. 26 grudnia 1957 r. i Jacka – ur. 13 czerwca 1959 r. Zmarł 29 września 1990 r. we Wrocławiu; spoczywa na tamtejszym Cmentarzu Grabiszyńskim. Na nagrobku Zbigniewa Rysia widnieje epitafium z mottem, którewiodło go przez życie „Si Deus nobiscum quis contra” (Jeśli Bóg z nami, to kto przeciw). 9 kwietnia 2010 r. spoczęła obok jego żona Jadwiga Ryś. Na rodzin-nym grobowcu w Nowym Sączu znajduje się tablica pamiątkowa z jego imieniem i nazwiskiem, informująca o jego bohaterskiej działalności kurierskiej w czasie II wojny światowej.

Leszek Migrała

Page 6: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

6

Słowo od synów

Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie minionego czasu ślady. Dbajmy, aby te co Polskę wskrzeszały, w nas trwały i po nas zostały, bo choć honorem wyryte nie liczą na sławę, żyją w naszej pamięci i żyć będą póki o Nich pamiętamy. Gdy obrazy za-czynają zastygać w jednej pamięci, trzeba je przekazać nowej i tak dalej będą żyły.

Napisanie o naszym Ojcu choć kilku słów w świetle jego postawy z czasów okupacji jest zadaniem nieprostym. Łatwo być posądzonym o nadmiar emocji, nutę zbyt osobistą czy idealizowanie.

Postawmy pytanie: jakim człowiekiem był nasz Ojciec? I niech przemówią pro-ste wspomnienia.

Wielkim marzeniem Ojca było założenie rodziny. Dzięki Mamie ziściły się jego pragnienia. Jadwiga jakże dbająca, pilna, powszechnie życzliwa ludziom stworzyła Ojcu prawdziwy dom, oazę bezpieczeństwa i stałości. Dom rodzinny stał się naszą enklawą bezwzględnej prawdy i uczciwości, tak różniącą się od zamazanych warto-ści dobra i zła zewnętrznego świata. Ojciec był człowiekiem skromnym, choć miał wielkie zasługi. Państwo polskie zamiast docenić trud, narażanie życia – prześla-dowało tak oddanego Ojczyźnie człowieka. Nawet, gdyby wiedział, że za heroizm i wierność tylko Polsce pod ojczyźnianym niebem własnego kraju czeka go los żoł-nierza i obywatela wyklętego, niczego by w swej drodze nie zmienił. Nie dla takich jak on były stanowiska sędziowskie, prokuratorskie, akademickie. Chciał dalej za-mieniwszy mundur na togę bronić ludzi, którzy byli często niesłusznie oskarżani, więc podjął starania o wpis na listę aplikantów adwokackich. Niestety Rada Adwo-kacka we Wrocławiu na posiedzeniu w dniu 27 czerwca 1952 r. odmówiła wpisu na listę aplikantów, twierdząc, że petent nie daje rękojmi wykonywania zawodu adwokata, zgodnie z zadaniami adwokatury w Polsce Ludowej. Zbigniew Ryś był patriotą, walczył o Polskę, innej Polski poza Polską Ludową nie było na mapie świa-ta. Polska adwokatura w jego przypadku w tej uchwale nie zdała egzaminu. Na listę adwokacką został wpisany dopiero w grudniu 1962 r. Władze adwokatury nie uła-twiały mu pracy. Dojeżdżał z Wrocławia do Lubina przez 7 lat. Mama żartowała, że tak się stało, aby nie zapomniał, że był kurierem.

Tata próbował zaszczepić nam podstawowe umiejętności potrzebne do przeży-cia w różnych warunkach. Uczył nas życia poprzez walkę z własnymi słabościa-mi, zgodnie z zasadami sportowymi citius, altius, fortius i fair play. Grał z nami w siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną, tenisa, rzucaliśmy dyskiem, pchaliśmy kulą, byliśmy harcerzami. Nad rzeką Kamienicą pokazał nam jak chować się pod kaska-dą wody, gdzie było powietrze ku przerażeniu Mamy, której ginęliśmy z oczu na kilka minut. Mogliśmy beztrosko zażywać kąpieli i zabaw w wodzie pod czujnym okiem Taty. Nasi koledzy zazdrościli nam Taty, który jeździł z nami na łyżwach, nartach, rowerze. Często przystawali do nas i Tata miał pod swoją opieką pokaźną gromadkę żywiołowych młokosów. Podczas wspinaczek górskich skracaliśmy wy-znaczony na szlakach czas przejścia o połowę. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, każde wspólne wejście było trwającym kilkanaście sekund wyścigiem, a przecież był od nas 45 lat starszy. Niedziele były przeznaczone na wspólną przygodę, pływa-nie kajakiem, biwakowanie, lecz wieczorem maszerowaliśmy szybkim krokiem do kościoła.

Page 7: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

7

Podczas wakacji zwiedzaliśmy całą Polskę, co kilka dni rozbijaliśmy namiot w innym rejonie. Każdorazowo, najwięcej satysfakcji i dumy dawał nam pobyt na ojcowiźnie w Nowym Sączu i Podhalu. Stale natrafialiśmy na ludzi i ślady z oku-pacji. Poznaliśmy kurierów, ich rodziny, bazy przerzutowe w Polsce i za grani-cą, żywych świadków i dowody działalności wojennej Taty. Mieć Ojca, w którym wszyscy widzą bohatera, to jak książka czy film. To były dla nas lekcje prawdziwejhistorii. Ojciec przemawiał do nas nie tylko słowami. Systematyczności mogliśmy uczyć się obserwując Go. Codziennie rano gimnastykował się, kolekcjonował znacz-ki, książki zakładając nam osobne zbiory. Kiedy spotykały nas przykre zdarzenia typu: kraksy rowerowe czy inne urazy sportowe, to Mama jechała z nami na pogo-towie. Tata zjawiał się później sprawdzając co z nas zostało.

Tak upływało nam dzieciństwo i młodość. Hartowaliśmy ducha i siły fizyczne.Tata nigdy nas nie faworyzował, ale właśnie w ten sposób zaprawiał nas do zmagań życiowych. Zawsze mogliśmy na Ojcu polegać. Przykład jaki nam dał swoim życiem pozostał wzorem na przyszłość. Wierny przyrzeczeniu harcerskiemu utrzymywał witalność do końca. Pomimo ukończonych 70 lat nie mieliśmy z Nim żadnych szans w pływaniu, nartach czy szachach. Wielką radością naszych rodziców były wnuki: Bartek, Kasia i Sebastian. Pamiętają wielką dobroć Dziadka i Babci.

Nie ma już mecenasa Zbigniewa Rysia. Przetrwał wraz z innymi odizolowa-nie za kurtyną milczenia w celi zakazanej pamięci. Nie zawsze wszystko można wygrać, jest to cecha zawodu adwokata. Ważne, jak prowadzi się proces, który się również przegrywa, a samo podjęcie decyzji o walce i jej prowadzenie, świadczy o nieprzemijających wartościach, które w sobie mamy. „Zbyszek” swoją postawą w życiu osobistym, społecznym, adwokackim obronił wartości, dla których żył. Dziękujemy Ci Tato.

Leszek i Jacek Rysiowie

Jacek i Leszek Rysiowie z rodzicami

Page 8: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

8

Korzenie1

Urodziłem się 1 stycznia 1914 r. w Dzikowie pod Tarnobrzegiem i zosta-łem ochrzczony w tutejszej parafii. Moje wczesne dzieciństwo i młodość niebyły lekkie i radosne. Rok, w którym przyszedłem na świat był pełen poli-tycznych napięć i niepokojów, prowadzących w konsekwencji do wybuchu I wojny światowej. Byłem więc mimowolnym zwiastunem historycznych zmian na mapie Europy, które przyniosły upragnioną niepodległość Polski po 123 latach niewoli.

Nasza rodzina żyła pod zaborem austriackim. Ojciec mój, Józef Ryś, pochodził ze wsi Mordarka pod Limanową. Po studiach prawniczych w Krakowie i Lwowie pracował jako nadkomisarz kontroli skarbowej. Był człowiekiem uczciwym i szanowanym, choć dla podwładnych surowym i wymagającym. Matka moja, Helena, pochodziła z rodziny szlacheckiej (mieli majątek we wsi Korzenna pod Nowym Sączem). Nasza Babka po „rzezi galicyjskiej” przeniosła się do Nowego Sącza, gdzie wyszła za mąż i zamieszkała z mężem, Jakubem Malinowskim, przy ul. Matejki 2. Tu przy-szła na świat moja Matka i ja tu spędziłem całe dzieciństwo i część młodości. Swoje miasto ukochałem nad życie.

Moja rodzina była liczna – miałem dwóch starszych braci i cztery sio-stry. Dwóch kolejnych braci zmarło w wieku niemowlęcym. Wybuch I wojny światowej zastał nas w Tarnobrzegu. Pod gradem pocisków artyleryjskich armii rosyjskiej, w szalonym pośpiechu, ostatnim pociągiem uciekliśmy z oblężonego miasta. Ojciec zawiózł nas do swojej siostry do Sowlin pod Li-manową. Pech chciał, że właśnie tam Polacy pod wodzą Józefa Piłsudskiego toczyli najcięższe boje z Rosjanami. Gdy tylko front się przesunął, wrócili-śmy do Tarnobrzega.

W 1917 r. przeniesiono Ojca do Rozwadowa. Tam doczekaliśmy nie-podległości Polski. Niestety nie był to koniec wojny dla nas Polaków. Mój najstarszy brat Władysław, siedemnastoletni uczeń VII klasy gimnazjum w Nisku, poszedł jako ochotnik walczyć w obronie Lwowa, i został wówczas, jak Achilles, ranny w piętę. W 1920 r. Władek ponownie bronił Polski, tym razem przed nawałą bolszewicką. Rok ten był tragiczny dla naszej rodziny. 8 września umarł nagle nasz Ojciec, który miał zaledwie 55 lat. Zostaliśmy właściwie bez środków do życia. Mama, kobieta czterdziestoletnia z sied-miorgiem dzieci, musiała odtąd sama stawiać czoła wszelkim przeciwno-ściom. Najstarszy brat Władysław miał wówczas 19 lat, a najmłodsza siostra Zofia2 zaledwie trzy miesiące. Na kilka dni przed śmiercią Ojca, ktoś zawia-domił go, że Władek został zabity na froncie. Na szczęście była to wiadomość nieprawdziwa.

Po pogrzebie Ojca w Rozwadowie, wróciliśmy do Nowego Sącza, bo tu mieliśmy dom po rodzicach Mamy oraz znajomych i krewnych, którzy wspierali Mamę w tych ciężkich czasach. Szczególną podporą dla Mamy była jej siostra, ciocia Łonicka, nauczycielka w Rabie Niżnej – osoba nad-1 Rozdział „Korzenie” został dopisany przez starszą siostrę Zbigniewa Rysia Wandę Straszyńską po

jego śmierci.2 Zofia Rysiówna (1920–2003) – wybitna polska aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna,

absolwentka konspiracyjnego Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie.

Page 9: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

9

zwyczaj energiczna i dobra. Najstarsza nasza siostra – Stasia – musiała zre-zygnować z dalszej nauki i iść do pracy, choć uczyła się bardzo dobrze. Brat Władysław zdał maturę w Nisku dzięki dyrektorowi tamtejszego gimnazjum, który wziął go na swoje utrzymanie na rok. Ja miałem sześć lat i niewiele z tego okresu pamiętam. Z pamiętników mojej siostry Wan-dy3 wiem, że byłem zdrowym i silnym dzieckiem, i że sprawiałem wiele kłopotów wychowawczych. Byłem żywy jak srebro, nie można mnie było ani na chwilę zostawić samego, bo mogłem sobie zrobić krzywdę. Już jako siedmiomiesięczne dziecko stanąłem na nogi i trzymając się wózka zaczą-łem chodzić. Apetyt miałem niezły. Mając trzy, cztery lata, budziłem się o 5 rano i dopominałem donośnym głosem: „Mamo, jeść!” – dlatego Mama codziennie wieczorem przygotowywała mi kanapki, żebym rano nie budził domowników.

W świat po raz pierwszy wyruszyłem samotnie mając zaledwie dwa i pół roku, a było to w Nowym Sączu, gdzie spędzaliśmy wakacje. W dzień targowy przyjechał do nas z Mordarki dziadek. Musiały mi się spodobać jego konie, bo kiedy odjechał wybrałem się na ich poszukiwanie. Przesze-dłem ulicę Lwowską, Rynek i znalazłem się na moście na Przetakówce, na rzece Kamienicy, gdzie zatrzymał mnie kościelny z kościoła OO. Jezuitów. Nie mógł się ze mną dogadać, więc zaprowadził mnie na policję. Można sobie wyobrazić rozpacz mojej Mamy zanim mnie odnaleziono.

Mój temperament podsuwał mi nieustannie wiele różnych pomysłów, które mogły być groźne dla mojego życia. Kiedyś przewróciłem kredens, w którym znajdowała się cała porcelana i produkty spożywcze, bo chciałem z najwyższej szuflady wziąć sobie kostkę cukru. Rodzice byli tak przeraże-ni, że nawet mnie nie skarcili – pewnie dziękowali Bogu, że żyję – a to dzięki temu, że w porę odskoczyłem. Innym razem, jeżdżąc na łyżwach, upadłem i rozciąłem sobie głowę tak, że do końca życia pozostała blizna. Miałem też blizny na piersiach, bo wylałem na siebie kubek wrzącego mleka.

Moja dobra Matka nie mogła okiełznać mego temperamentu, a uczyniło to dopiero harcerstwo, które w Nowym Sączu miało wspaniałych druhów. Od dziesiątego roku życia należałem do tej organizacji i byłem z tego bardzo dumny. W harcerstwie nauczono mnie dyscypliny, szacunku dla starszych i słabszych, miłości do Ojczyzny, prawdomówności, miłości do przyrody i piękna. W gimnazjum miałem wspaniałych nauczycieli i wychowawców, którzy kochali młodzież i zaszczepili w niej najlepsze duchowe wartości, kształtując osobowość. W gimnazjum ukochałem szczególnie historię i li-teraturę romantyczną. Zachwycałem się bohaterami, którzy nie wahali się oddać życia za Ojczyznę. Marzyłem w skrytości ducha, że i ja czegoś dobre-go dla Polski dokonam. Żyłem w wolnym kraju i na myśl mi nie przyszło, że za mego życia może dojść do wojny. Dzięki harcerstwu pokochałem też sport. Zacząłem uprawiać lekkoatletykę, narciarstwo, łyżwiarstwo, kajakar-stwo, a pływałem, jak szatan! Nie straszne mi były zdradliwe wiry Dunajca. Jakże mi się to potem, w czasie wojny, przydało! Ubolewam nieraz, że nikt nie zainteresował się moimi wyczynami sportowymi przed wojną.

3 Obszerny biogram Wandy Ryś, primo voto Straszyńskiej, secundo Skrzeszewskiej autorstwa J. Leśniaka został zamieszczony w „Roczniku Sądeckim”, t. XXXIX, 2011, ss. 388-393.

Page 10: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

10

Ćwiczyłem często w miejscach nieodpowiednich i niestrzeżonych. Pewnego razu rzucałem dyskiem nad brzegiem Kamienicy i pech chciał, że niespodziewanie wynurzył się z zarośli młody Żyd handlujący precla-mi. Struchlałem, przeżywając chwilę grozy, ale na szczęście dysk wpadł do kosza i tylko roztrzaskał precle. Natychmiast zapłaciłem za nie, czym ucieszyłem ogromnie handlarza, który widocznie nie zdawał sobie sprawy, że był o włos od śmierci. Miałem szczęście i dziękowałem Panu Bogu, że tak się skończyło to moje rzucanie dyskiem.

Dzięki sportowi wyładowywałem niespożytą energię. Kiedy zdałem maturę, wybiegłem na ulicę, rzuciłem swoją czapkę uczniowską na wyso-kie drzewo na Starym Cmentarzu przy ul. Jagiellońskiej i z radości podrzu-ciłem do góry ogromny głaz. W domu, gdy Mama składała mi gratulacje uściskałem ją tak mocno, że biedula narzekała parę tygodni na ból żeber. Było mi przykro, bo bardzo kochałem moją Matkę.

Po maturze marzyłem o pójściu na wyższe studia do Krakowa na wy-dział prawa. Niestety, nie mogłem tego zrobić ze względu na warunki ma-terialne – wstąpiłem więc do wojska jako ochotnik.

Służba w Straży Granicznej

W 1933 r., po ukończeniu Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w No-wym Sączu, na ochotnika odbyłem jednoroczną służbę wojskową w Dy-wizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy przy 4. Pułku Strzelców Podha-lańskich w Cieszynie. Służba wojskowa wyrobiła we mnie posłuszeństwo, a z drugiej strony surowość i bezwzględność w postępowaniu, umiejętność dowodzenia grupami ludzi, tudzież unicestwiania przeciwnika w warun-kach walki. Po ukończeniu kursu odbyłem praktykę w 1. Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu w stopniu kaprala podchorążego rezer-wy.

Już wkrótce miałem okazję wykazać, czy zdobycze teoretyczne potra-fię wykorzystać w rzeczywistości. Szczęście jakoś mi sprzyjało, i gdy Duna-jec, po historycznym już wylewie, odizolował Nowy Sącz od reszty świata, posługując się kajakiem wyratowałem około 60 osób z całkowicie zalanych dzielnic, w sytuacji zdawać się mogło bez wyjścia, w stanie najwyższego zagrożenia. Pierwszym człowiekiem, który nawiązał kontakt z Nowym Są-czem był legendarny, przedwojenny kapitan Bajan4, dowożący pocztę i prasę drogą lotniczą. Ja zaś za nawiązanie kontaktu z odciętą kompanią słynnego porucznika Łyszczarza5, znajdującą się w Marcinkowicach oraz powrót do Nowego Sącza, otrzymałem po raz pierwszy Medal za Ratowanie Ginących. Trzeba wyjaśnić, iż zarówno wał kolejowy, jak i tory poniżej kościoła św. Heleny zostały przerwane, a do Marcinkowic można się było dostać jedynie drogą wodną. Szerokość Dunajca sięgała od Rdziostowa do Wielogłów.

Po odsłużeniu wojska wstąpiłem, za namową starszego brata Włady-sława, na Uniwersytet Jagielloński na Wydział Prawa. Niestety, po roku

4 Jerzy Bajan (1901–1967) – polski pilot myśliwski i sportowy, pułkownik pilot Wojska Pol-skiego.

5 Marcin Łyszczarz – kpt, I adiutant dowódcy 156. Pułku Piechoty. Poległ 18 IX 1939 r.

Page 11: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

11

ze względów finansowych musiałem zrezygnować. Zdecydowałem sięwstąpić do Straży Granicznej6 i jako plutonowy podchorąży 1 stycznia 1937 r. rozpocząłem pracę na placówkach SG w Beniowej i Siankach na południowej granicy Polski. Wszelkie trudy służby znosiłem z uśmiechem na ustach. Czułem się przydatny i doceniony. Miałem zaledwie 23 lata. Codziennie pokonywałem do 20 km pieszo, a zimą na nartach. Moje obo-wiązki służbowe traktowałem jako zaprawę sportową. W wolnych chwi-lach studiowałem książki prawnicze, nie tracąc nadziei, że kiedyś wrócę na studia.

W Straży Granicznej odnosiłem sukcesy sportowe – byłem najlepszy w lekkoatletyce i narciarstwie. W biegu narciarskim ze strzelaniem szla-kiem II Brygady byłem pierwszy. Następny zawodnik zjawił się 20 minut po mnie. Komisja zawodów ofiarowała mi tarczę, do której strzelałem, bootwory po celnych trafieniach utworzyły kompozycję pięciu kół olimpij-skich zazębiając się równiuteńko, jak na fladze. Zdobyłem PowszechnąOdznakę Sportową w rzucie dyskiem, kulą i oszczepem, osiągając od-ległość wymaganą dla rzutu raz prawą, a raz lewą ręką, liczoną łącznie, gdy ja tymczasem rzucałem tylko raz jedną ręką. W siatkówce pokonałem kiedyś czteroosobową drużynę grając w pojedynkę. Koledzy zazdrości-li mi sukcesów, a dowódcy, chyba z zazdrości, grozili wyrzuceniem ze Straży Granicznej, bo nie podobało im się, że uczę się „prawa” i używam dresu na treningu. W mojej drużynie sportowej miałem tak wspaniałych chłopców, jak Jasiek Pydych ze Zwardonia – olimpijczyk z Garmisch-Par-tenkirchen, Gienek Witwicki, Lolek Księżyk, Sobczyk, Świderski i Mo-skal.

W 1937 r. mój patrol „I.G. Stryj” zdobył trzecie miejsce na zawo-dach ogólnopolskich. Pech chciał, że na Kukulu7 złamałem obie narty. Pomimo tego, biegnąc sześć km bez nart, dotrzymałem tempa konku-rentom, meldując się na mecie jako trzeci. Gdyby nie to, z pewnością by-libyśmy pierwsi. Gdy w 1938 r. zorganizowano kurs narciarski pod Ho-werlą dla najmłodszych i najlepszych oddziałów ochrony granicy, po pierwszych próbach zostałem instruktorem najbardziej zaawansowanej grupy

Przez trzy lata, aż do wybuchu II wojny światowej, byłem dowódcą naj-lepszego patrolu pograniczników. W 1938 r. jako wyróżniający się „zielon-ka” zostałem skierowany do Rawy Ruskiej na 8-miesięczny kurs dla kandy-datów na dowódców Komisariatów i Placówek Straży Granicznej. Poziom kursu był bardzo wysoki, a wykładowcami byli rutynowani, zawodowi ofi-cerowie, pełni kultury w traktowaniu słuchaczy. Wkrótce stałem się specem ochrony granic państwowych do zwalczania wszelkiego autoramentu prze-mytników, agentów, wywiadowców. Jako dowódca placówki granicznej w Dołżycy, niedaleko Komańczy, oczekiwałem na oficerski awans. Tym-czasem wybuchła wojna.

6 Polska formacja graniczna o charakterze wojskowym powołana dla ochrony południowych, zachodnich i północnych granic II Rzeczypospolitej z Niemcami, Czechosłowacją i z Rumunią (granica wschodnia z ZSRR, Litwą i Łotwą podlegała ochronie Korpusu Ochrony Pogranicza).

7 Kukuł – szczyt w Czarnohorze, wys. 1534 m. n.p.m.

Page 12: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

12

Wrzesień 1939

1 września telefon wyrwał mnie ze snu o szóstej rano. Roztrzęsiony głos w słuchawce oznajmił: „Alarm! Wojna! Niemcy przekroczyli granicę Polski w kilku miejscach!” Moja placówka „Dołżyca” koło Komańczy na szczęście nie znajdowała się na trasie ataku Niemców wkraczających od strony Słowa-cji. Nastały ciężkie dni oczekiwania w ostrym pogotowiu. Patrolowaliśmy granicę. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że Niemcy ze Słowakami zaatakowali Przełęcz Dukielską i z szalonym impetem posuwają się na wschód w stronę Lwowa. To groziło oskrzydleniem. 10 września całym Komisariatem wy-ruszyliśmy na podwodach w kierunku Rawy Ruskiej, gdzie nastąpić miała koncentracja wszystkich naszych oddziałów. W trakcie marszu po zatłoczo-nych szosach, pod ogniem niemieckiego lotnictwa, nasz oddział został roz-bity i musiał przekroczyć granicę węgierską. Nie chciałem uciekać, dlatego kupiłem rower i przez walczący Lwów i Żółkiew, jako jedyny z całego Ko-misariatu, dotarłem do Rawy Ruskiej. Po drodze byłem wiele razy ostrzela-ny przez niemieckie lotnictwo. W Uhercach 9 samolotów niemieckich bom-bardowało stację kolejową. Przypadkowo zdobyłem karabin maszynowy i z ogromną satysfakcją ostrzelałem niemiecki samolot, który powtórzył na-lot. Nie widziałem natychmiastowego skutku w postaci pożaru lub eksplozji, ale, jako celnie strzelający żołnierz, wiedziałem, że pociski dosięgły celu.

Zgodnie z rozkazem zameldowałem się w Rawie Ruskiej i dołączyłem do grupy rozbitków gotowych do walki. Nad ranem 15 września niemieckie wojska zaatakowały miasto i wobec miażdżącej przewagi w czołgach, arty-lerii i lotnictwie zmusiły nasze oddziały do odwrotu. Otrzymaliśmy rozkaz wycofania się na własną rękę do Tarnopola, ostatniego bastionu broniącej się Polski na wschodnich rubieżach.

17 września w południe samoloty sowieckie rozrzuciły ulotki o podpi-saniu przez Timoszenkę8 apelu do ludności ukraińskiej, aby rozprawiała się bezwzględnie z polską inteligencją – w pierwszym rzędzie z oficeramiWojska Polskiego, KOP, policjantami, nauczycielami, duchownymi katolic-kimi. Po godzinie 16 do miasta wjechały czołgi sowieckie. Kilku tysiącom uzbrojonych polskich żołnierzy nakazano złożyć broń albo w ciągu godzi-ny opuścić miasto. Byliśmy zupełnie załamani i zdezorientowani – wszak z Rosją mieliśmy pakt o nieagresji. Na rowerach i z bronią w ręku, wycofa-liśmy się w kierunku Lwowa. Jednak nie na długo. Po kilku dniach tułaczki Sowieci dopadli nas pod Lwowem i zmusili do złożenia broni. Ustawiono nas czwórkami na szosie, rozkazano uklęknąć i zaczęła się „zabawa”. Kil-kakrotnie puszczano na nas rozpędzony czołg, który nagle zatrzymywał się pół metra przed pierwszą czwórką. Następnie zakomunikowano nam po rosyjsku, że popędzą nas do Rosji na roboty, i że będzie nam tam bardzo dobrze. Mój marsz trwał krótko. Na pierwszym postoju, z kolegą Staszkiem Dziubińskim, późniejszym prokuratorem w Krakowie, wdrapaliśmy się na wysokie drzewo stojące niedaleko od drogi, a jak tylko nasza kolum-na przeszła – zwialiśmy. Po trzech dniach tułaczki przekroczyliśmy gra-

8 Siemion Timoszonko (1895–1970) – marszałek Związku Radzieckiego, we wrześniu 1939 r. brał udział w agresji sowieckiej na Polskę.

Page 13: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

13

nicę na Sanie, która jeszcze nie była zamknięta. Koło Radymna wpadliśmy w ręce Niemców, którzy zaraz załadowali nas do kolejowych wagonów towarowych, wiozących Polaków na roboty do Rzeszy. Ponieważ znałem niemiecki, udało mi się wprowadzić w błąd wartownika i ulotniliśmy się z transportu w Rzeszowie.

Pod koniec września zjawiłem się w rodzinnym domu w Nowym Są-czu.

Początki w konspiracji

Po tragicznej klęsce wrześniowej, kiedy zastałem wszystkich żyjących w domu rodzinnym, poczułem się – mimo całego ciężaru przeżyć – szczę-śliwy. Po kilku dniach odpoczynku odzyskałem siły i jaką taką równowagę psychiczną. Gorączkowo zastanawiałem się, co dalej robić ze sobą? Miałem świadomość, że to jeszcze nie koniec wojny, że mamy potężnych sprzymie-rzeńców, i że Niemcy muszą tę wojnę przegrać. Nie wiedziałem tylko, że to będzie tak długo trwało, i że pociągnie za sobą tyle cierpień i ofiar.

W Nowym Sączu miałem wielu serdecznych i godnych zaufania kole-gów ze szkoły i wojska, z którymi szybko nawiązałem kontakt. Byli to: Ka-rol Głód9 – zawodowy oficer kawalerii, Tadeusz Szafran10 – nauczyciel gim-nazjalny, Lesław Wojtyga11 – prawnik, Tadeusz Sokołowski12 – syn mojej znakomitej polonistki, Julek Zubek13 – sportowiec, Stanisław Suski14, Kostek Gucwa15 – oficer zawodowy i Józef Jenet (Jennet)16 – rzeźnik, sąsiad i towa-rzysz zabaw z dzieciństwa. Wkrótce zaczęliśmy się po kryjomu spotykać i naradzać. Co dalej robić? Jak walczyć z wrogiem?

W owym czasie przez Nowy Sącz biegła trasa przerzutu ludzi, którzy zmuszeni lub z własnej woli uciekali przez Słowację, Węgry i Jugosławię

9 Karol Głód (1914–1942) – porucznik, organizator ZWZ w Nowym Sączu, aresztowany przez Niemców w maju 1941 r., rozstrzelany w Auschwitz.

10 Tadeusz Szafran (1914–1941) – ppor. rez., żołnierz Września, rozstrzelany przez Niemców w Biegonicach 21 VIII 1941 r.

11 Lesław Wojtyga (ur. 1914) – prawnik, w okresie okupacji w konspiracji w Nowym Sączu wespół z ojcem Józefem i bratem Józefem juniorem, który zginął w Auschwitz, po wojnie m.in. w służbie dyplomatycznej PRL w ZSRR i Austrii, w latach 1948–1949 szef Głównego Urzędu Kontroli, Prasy, Publikacji i Widowisk (cenzury).

12 Tadeusz Sokołowski (ur. 1914) – absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, w 1940 r. organizator przerzutów na Węgry, żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i II Korpusu, po wojnie na emigracji.

13 Julian Zubek (1913–1981), ps. „Tatar” – major, żołnierz Września, od połowy 1944 r. dowódca oddziału partyzanckiego „Tatar” – najliczniejszego i najbardziej reprezentatywnego na Sądecczyźnie, odznaczony VM.

14 Stanisław Suski – student Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozstrzelany przez Niemców w Biegonicach 21 VIII 1941 r.

15 Klemens Gucwa (1909–1941), ps. „Góral” – zawodowy podoficer, żołnierz Września, pozłożeniu przysięgi w punkcie kontaktowym Wydziału Łączności z Zagranicą przy KG ZWZ podjął zadanie zorganizowania na Sądecczyźnie zespołu kurierów i trasy przerzutowej na Węgry, zginął 18 III 1941 r. postrzelony przez słowacką straż graniczną, pochowany na cmentarzu w Koszycach pod nazwiskiem Adam Oprychal.

16 Józef Jenet (1916–1941) – z zawodu rzeźnik, aresztowany przez Niemców zginął w Auschwitz, odznaczony KW.

Page 14: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

14

do Francji lub na Bliski Wschód. Na przełomie 1939 i 1940 r. pomagaliśmy w przerzutach różnych znajomych i krewniaków. Czasem pomagaliśmy w przerzutach pieniędzy z lasów przygranicznych do Nowego Sącza lub dalej. Nasza praca miała charakter spontanicznej prowizorki – kierował nami patriotyzm i chęć przeciwstawienia się okupantowi. Ponieważ w No-wym Sączu zamieszkiwało bardzo dużo ludności pochodzenia niemieckie-go, musieliśmy być bardzo ostrożni. Szukaliśmy zawsze ustronnych miejsc na nasze spotkania, krótko przekazywaliśmy sobie ważne informacje i po-lecenia do wykonania.

Na wiosnę 1940 r. po raz pierwszy spotkałem się, jak się później oka-zało, ze swoim przeznaczeniem. Na werandzie ujrzałem przed sobą nie-wysokiego, szczupłego mężczyznę w okularach, który mógł mieć 30-40 lat. Wyciągnął rękę, mocno ściskając moją dłoń, powiedział: „Jestem «Rafał»17 lub «Kotwicz» z podziemnej organizacji, z komórki łączności z zagranicą. Wiem o Panu wiele z opowiadań, a tacy jak Pan, są nam potrzebni”. Dalsza rozmowa toczyła się w lesie. Złożyłem przysięgę i przybrałem pseudonim „Zbyszek”. Tak stałem się członkiem Związku Walki Zbrojnej.

Zgodnie z ustaleniami włączyłem się do organizowania siatki łączności z zagranicą i zaprzysięgłem moich wypróbowanych już kolegów. Naszym pierwszym zadaniem było przygotowanie punktów oparcia jak najbli-żej granicy, ale bez narażania mieszkańców melin i przyszłych kurierów. Na kierownika siatki zaproponowałem mego kuzyna Stefana Rysia18 ps. „Waga”, oficera wywiadu w wojsku polskim przed wojną, który ukrywałsię pod Limanową. „Rafał” się zgodził. Podjąłem się, wraz z Karolem Gło-dem, Tadeuszem Szafranem i Józefem Jenetem, wykonywać wszelkie czyn-ności w terenie.

Wkrótce poznałem mego bezpośredniego przełożonego – kpt. Józefa Prusa19, ps. „Adolf”, oficera zawodowego. „Adolf” mieszkał w Krakowie.Miał około czterdziestki, był wysoki, szczupły i odważny do granic absur-du. Dla młodego, liczącego 25 lat człowieka jak ja, przypominał on nieco Don Kichota, przedstawiciela tradycji Somosierry. Pomimo tego szanowa-łem go i zgodnie z przysięgą byłem mu posłuszny.

Spotkania z nim były częste. Latem 1940 r. przyjechał do Sącza i na wstępie poinformował, że pojedziemy do Szczawnicy wykonać egzekucję zdrajcy. Zaskoczyło mnie to nieco. Zapytałem tylko, jaką bronią dysponuje.

17 Adam Smulikowski (1906–1989), ps. „Rafał”, „Kotwicz” – przed wojną podporucznik rez., nauczyciel i działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego, brał udział w obronie Warszawy, od czerwca 1940 r. do połowy 1942 r. szef odcinków kuriersko-przerzutowych: południowego, południowo-wschodniego i zachodniego, następnie w bazie łączności „Wera” w Bernie, odznaczony m.in. VM, Krzyżem Obrony Lwowa, KW.

18 Stefan Ryś (1906–1975), ps. „Waga”, „Fischer” – porucznik, we wrześniu 1939 r. uczestnik obrony Oksywia, następnie organizator w Nowym Sączu przerzutu na Węgry (od połowy 1940 r. do wiosny 1941 r. kierownik nowosądeckiego pododcinka „Sabina”), od kwietnia 1941 r. zastępca szefa Wydziału Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II KG ZWZ–AK, wykupiony po aresztowaniu przez Niemców 19 VII 1944 r., uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień obozu Gross-Rosen, odznaczony m.in. VM i KW.

19 Józef Prus ps. „Adolf ” – kpt. organizator szlaków kurierskich z ramienia Okręgu Krakowskiego SZP, następnie zastępca kierownika odcinka Południe (Adama Smulikowskiego) w Oddziale V KG ZWZ–AK, aresztowany przez Niemców 19 IV 1941 r. i stracony.

Page 15: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

15

Poszliśmy w ustronne miejsce w krzaki nad Dunajcem. Pokazał mi 2 pisto-leciki kaliber 6,35 mm, jeden zardzewiały i niedziałający, drugi z zacinającą się sprężyna igliczną. Spojrzałem mu w oczy – zrozumiał, zawstydził się i po wrzuceniu imitacji pistoletu do stawu oświadczył, że wobec tego, ktoś inny z nim uda się do Szczawnicy, tym bardziej, że ja jestem potrzebny na miejscu. Następnie zaczął wypytywać mnie o adresy nowych melin pod granicą. Polecił mi na karteczce opisać melinę z podaniem hasła i odzewu. Ponieważ wiedziałem, że jedzie do Szczawnicy i może wpaść z adresami, więc po raz pierwszy odmówiłem. Skoczył na mnie i oświadczył, że daje mi rozkaz. Wobec takiego dictum, spełniłem polecenie. Opisy i hasła spo-rządziłem drukiem, aby nie zdradzić własnego charakteru pisma.

Celem owej krwawej roboty miał być góral ze Szczawnicy, który co prawda przyniósł pocztę z Budapesztu, ale nie oddał laski, w której ukry-te było 10 tys. dolarów. Faktyczny przebieg dalszej akcji był następujący: „Adolf” z młodym, nieznanym mi oficerem faktycznie wyjechał autobu-sem z Nowego Sącza do Szczawnicy, korzystając z lewej przepustki na przejazd do Szczawnicy otrzymanej od mojej siostry Zofii, która pracowa-ła w sądeckim magistracie. Dalszy przebieg wydarzeń był błyskawiczny. Nasz bohater bezpośrednio z autobusu udał się pod wskazany mu adres, a że nie zastał kuriera, więc nie bacząc na nic, poinformował obecnych, że jeżeli dolary się nie znajdą na punkcie w oznaczonym terminie, to sprawiedliwości stanie się zadość, a chałupa zostanie spalona i sam wi-nowajca zastrzelony. Dalsza relacja samego, jeszcze wówczas żyjącego, „Adolfa” podawała, że gdy uszedł 50 m od zabudowań kuriera, którego poszukiwał, nadszedł żołnierz Grenzschutzu z wycelowanym automa-tem. Wszystko wskazuje na to, że ktoś z ostrzeganych przez „Adolfa” dał cynk Niemcom.

Natychmiast po aresztowaniu przystąpiono do przesłuchania „Adol-fa”. Znaleziono przy nim adresy, opisy i hasła, a także przepustki in blanco wystawione przez Zofię, co miało później dla niej fatalne konsekwencje.Według relacji mojej siostry „Adolf” podał także jej adres w Nowym Są-czu.

Torturowany przez gestapo „Adolf” zdołał uciec wyskakując przez okienko w ubikacji. Dotarł do Warszawy i wysłał specjalnego kuriera, któ-ry ostrzegł nas w Nowym Sączu o zaistniałej wsypie. Po dwóch tygodniach gestapo sądeckie przystąpiło do aresztowania tych osób z punktów gra-nicznych, które, pomimo ostrzeżenia, odmówiły ukrywania się. Na szczę-ście większość z nich przeżyła wojnę. Nie przeżył jej za to „Adolf”. Uciekł co prawda trzy razy z rąk oprawców w jakiś niemal cudowny sposób, ale aresztowany na rynku w Nowym Targu po raz piąty czy szósty przez tego samego Niemca, który go zatrzymał w Szczawnicy, został rozstrzelany w Oświęcimiu.

Zanim to jednak nastąpiło, biedny „Adolf” wielokrotnie był opro-wadzany po ulicach Krakowa i Warszawy, a ilekroć ktokolwiek ukłonił się lub dał jakiś znak, natychmiast bywał aresztowany przez opiekunów „Adolfa”, idących obok w cywilu. Los „Adolfa” był szczególnie ciężki, musiał umierać na raty. Dla mnie „Adolf” był więcej niż złym duchem,

Page 16: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

16

ale dzięki swojej szalonej odwadze i ryzyku, ostrzegł nas w porę dając mi szansę przetrwania. Bez ostrzeżenia Adolfa, można przyjąć za pewnik, zo-stałbym rozstrzelany w Biegonicach pod Sączem.

Wpadka „Adolfa” zbiegła się w czasie z wpadką Mariana Cudka20. Był właścicielem restauracji i często dawał nam rozmaite „cynki”. Przy wódce, nieraz to i owo udawało mu się wyciągnąć od Niemców. W konsekwencji moi koledzy Leszek Wojtyga i Tadek Sokołowski musieli uciekać z Nowego Sącza.

Z obawy przed aresztowaniem od jesieni 1940 r. ukrywałem się w Mordarce pod Limanową, utrzymując kontakt tylko z Jenetem i Stefanem Rysiem. Po kilku miesiącach gestapo rozpracowało nas dzięki zapiskom „Adolfa”. Nasza działalność musiała natychmiast ustać, a my – wsypani przez adresy i hasła zabrane do Szczawnicy – zmuszeni byliśmy zaprzestać swej akcji i pożegnać się do końca wojny z kochanym Nowym Sączem.

Akcja „S”

Akcja „S” należy do najbardziej spektakularnych w mojej działalności konspiracyjnej. Przy pomocy kilku zaledwie bliskich osób wykradłem emi-sariusza rządu polskiego Jana Karskiego21 ps. „Piasecki”. Niestety, moja siostra Zosia zapłaciła za udział w tym przedsięwzięciu czteroletnim po-bytem w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Rozstrzelano też wielu wspaniałych obywateli miasta, których wzięto jako zakładników. O mały włos, gdyby Zosia nie dała się aresztować, zginęłaby cała nasza rodzina, bo Niemcy stosowali zasadę zbiorowej odpowiedzialności.

W czerwcu 1940 r.22, już po godzinie policyjnej, do rodzinnego domu przy ul. Matejki 2 zgłosił się młody człowiek o nazwisku Piasecki. Powołał się na Leszka Wojtygę i powiedział, że musi przejść na Węgry wraz ze zna-jomym pułkownikiem artylerii. Nie mogę powiedzieć, abym był zadowo-lony z takiego obrotu sprawy. Po pierwsze, nie podobało mi się, że ośmielił się w ogóle chodzić po ulicach Nowego Sącza po godzinie policyjnej, wszak to okupant wyznaczał godzinę i mógł stosować dowolne represje. Do Lesz-ka Wojtygi miałem bezgraniczne zaufanie, gdyż wiedziałem, że na skutek wsypy musiał się z Sącza ulotnić do Krakowa.

Przybyszy potraktowałem po ojcowsku – zabrałem ich na melinę na Lwowską 13, gdzie mieszkał mój przyjaciel Władek Żaroffe23. Nawiązałem kontakt z Kostkiem Gucwą i po kilku dniach wyprawiliśmy obu w drogę, z góralskim przemytnikiem Franciszkiem Musiałem, który znał dobrze tra-

20 Marian Cudek (1914–1941) – zginął w obozie w Oranienburgu 5 I 1941 r.21 Jan Karski (1914–2000), „Piasecki”, „Witold”, „Kucharski” – właściwe nazwisko Jan Kozielewski,

prawnik, dyplomata, historyk, emisariusz władz Polskiego Państwa Podziemnego, świadek Holokaustu, za swą działalność w czasie II wojny światowej odznaczony najwyższymi odznaczeniami państwowymi, polskim Orderem Orła Białego i amerykańskim Medalem Wolności.

22 W rzeczywistości było to wcześniej – przed końcem maja 1940 r. Tak podaje m.in. ZofiaRysiówna”. Zob. taż, Z przeżyć okupacyjnych (wspomnienia), „Rocznik Sądecki”, t. IX, 1968, s. 442.

23 Władysław Żaroffe – rocznik 1922, zaprzyjaźniony po sąsiedzku z rodziną Rysiów.

Page 17: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

17

sę24. Z tego, co zdążyłem wydedukować z treści rozmów, Piasecki (obecnie Karski) znał obce języki i jako emisariusz rządu polskiego w Paryżu wyko-nywał bardzo ważne zadanie w Polsce, robił na mnie wrażenie uzdolnione-go i obrotnego człowieka.

Byłem na sto procent pewien, że wszystko będzie dobrze. Szczęśliwie przeszli granicę polsko-słowacką. Koło Preszowa25, bardzo zmęczeni, po-stanowili odpocząć u nieznanego im Słowaka, co okazało się karygodnym błędem i co pociągnęło za sobą fatalne skutki. Słowak zdradził i natych-miast ich aresztowano. Przy Karskim (na Słowacji używał dokumentów na nazwisko Witold Kucharski) znaleziono resztki mikrofilmu, którego niezdążył całkowicie zniszczyć, oraz fiolkę z cyjankiem. Słowacka policja na-tychmiast zorientowała się z kim ma przyjemność rozmawiać i postanowiła wydać go najbliższemu gestapo w Muszynie26.

Gdy po jednym z przesłuchań Karski wrócił do celi, poinformował ko-legów, że wobec takiej wpadki jest tylko jedno wyjście – on popełni samo-bójstwo, a oni obydwaj wszystko złożą na niego. Będą się tłumaczyć, że o żadnej poczcie nie wiedzieli, i że nie mają z nim niczego wspólnego, oraz że spotkanie ich nastąpiło zupełnie przypadkowo w wagonie kolejowym w czasie jazdy do Piwnicznej. Mówiąc to, Karski wyciągnął z buta ukrytą żyletkę i podciął sobie żyły u obu rąk. Na taki makabryczny widok któ-ryś ze współwięźniów krzyknął, na co wpadła policja i tamując w sposób byle jaki upływ krwi, bezzwłocznie samochodem zawiozła Karskiego do Muszyny. Stamtąd gestapo zabrało Karskiego do najbliższego szpitala w Nowym Sączu. Przy jego łóżku dzień i noc czuwali granatowi policjan-ci27. Personelowi lekarskiemu nakazano otoczyć więźnia szczególna troską.

O wpadce Karskiego zawiadomił komendę inspektoratu ZWZ dok-tor Jan Słowikowski28, ordynujący wówczas w szpitalu sądeckim, a rów-

24 Wg Józefa Bieńka przerzutu Jana Karskiego mieli dokonać najlepsi wówczas znawcy zielonej granicy: kurierzy Jan Freisler, Leopold Kwiatkowski i Roman Stramka. Zob. tenże, Między Warszawą a Budapesztem (o Nowym Sączu w latach okupacji), „Rocznik Sądecki”, t. IX, 1968. s. 323. Ten sam autor w innym tekście napisał: „Któregoś dnia, w ostatniej dekadzie maja 1940 r., do domu Rysiów przy ul. Matejki 2, łącznik przyprowadził młodego mężczyznę, który przedstawił się jako Jan Piasecki i, podając ustalone dla „Zbyszka” hasło [Czy tu mieszka Józef Waga? – przyp. L.M], prosił o pomoc w drodze na Budapeszt. Ryś ulokował Piaseckiego w domu p. Żaroffe przy ul. Lwowskiej 13 i po porozumieniu się z mjr. [Franciszkiem] Żakiem [drugi w kolejności po ppłk. Franciszku Galicy szef Inspektoratu Nowy Sącz, ps. „Franek”] przekazał petenta w ręce najlepszego z przewodników, Franciszka Musiała ps. „Myszka” z Piwnicznej, który miał już za sobą 33 «bezawaryjne» kursy na Linii Nowy Sącz – Budapeszt. Trzydziesty czwarty zakończył się dramatem”. Zob. tenże, Sądeczanie na kurierskim szlaku, „Almanach Sądecki”, nr 1, [1992], s. 45.

25 We wsi Demjata na północny-wschód od Preszowa.26 Tym, który „sypnął” miał być Franciszek Muszyński – Słowak polskiego pochodzenia, strażnik

graniczny, który posłał meldunek do Kapuszan (Veľké Kapušany). Zob. J. Bieniek, Ucieczki z więzienia, „Almanach Sądecki”, nr 5, 1993, s. 37.

27 Wśród nich Józef Jerzyk i Józef Laskowik – współpracujący z podziemnym wywiadem. J.w., s. 38.

28 Jan Słowikowski (1915–2010) – lekarz, prof. Akademii Medycznej we Wrocławiu, członek ZWZ–AK, współorganizator ucieczki Jana Karskiego ze szpitala w Nowym Sączu, po wojnie wybitny specjalista w zakresie chirurgii dziecięcej. Jego obszerny życiorys autorstwa J. Leśniaka został zamieszczony w „Roczniku Sądeckim”, t. XL, 2012, ss. 7-22. O wielkiej roli, jaką odegrał

Page 18: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

18

nocześnie pracujący w tutejszym ruchu oporu. W tym samym chyba dniu wezwano mnie na ul. Grodzką do Stanisława Suskiego29, który przekazał mi rozkaz wykradzenia emisariusza generała Sikorskiego, Jana Karskiego. Otrzymałem pytanie, co mi jest potrzebne do samej akcji. Moja odpowiedź była krótka: „Ja i zespół: Karol Głód, Tadeusz Szafran, Józef Jenet jesteśmy gotowi”. Brak nam było jedynie około 700 zł na kupno używanego ubrania, koszuli, butów i niezbędnych drobiazgów dla Karskiego, który po uwolnie-niu musiał natychmiast się przebrać. Pieniądze się znalazły i zakup został bezzwłocznie dokonany.

Po otrzymaniu zadania, odbyłem z kolegami naradę i podzieliłem funkcje. Umówionego dnia o godzinie 23 Karski miał być sprowadzony do drzwi od strony kostnicy na tyłach szpitala przez doktora Słowikow-skiego. Jenet miał czuwać z nożem rzeźnickim przed bramą główną szpi-tala i w razie alarmu bezszelestnie zlikwidować niemieckiego wartowni-ka. Ja z Głodem mieliśmy przeprowadzić Karskiego od drzwi szpitalnych do kostnicy, aby przebrać go w cywilne ubranie. Szafranowi przypadło zadanie ubezpieczania nas od strony kostnicy, którędy wiodła nasza dro-ga odwrotu. Niemcy pilnowali wejścia do szpitala, więc musieliśmy się zabezpieczyć na wypadek, gdyby zechcieli zajrzeć na tyły. Z kostnicy mie-liśmy dojść do Kamienicy, która płynie w pobliżu i jej korytem, aby zgu-bić pościg, przedostać się do ujścia Kamienicy do Dunajca. Tam, poniżej cmentarza żydowskiego, czekał na nas kajak ukryty wcześniej w zaroślach. Następnie trzeba było przewieźć Karskiego Dunajcem do Marcinkowic pod opiekę Jana Morawskiego, syna właściciela majątku, którego wcią-gnęła do akcji moja siostra Zosia. Dr Słowikowski miał poinformować Karskiego o moim planie wykradzenia go i przygotować akcję wewnątrz szpitala.

Niestety, wbrew mojej woli, w całą akcję została przypadkowo wta-jemniczona moja młodsza siostra Zofia. Karski za pośrednictwem doktoraSłowikowskiego przekazał jej, że chce się z nią widzieć. Bez porozumienia ze mną weszła do pokoju, gdzie leżał Karski przebrana za siostrę szpitalną. Z polecenia Karskiego udała się do Krakowa, aby nawiązać kontakt z Tade-uszem Pilcem przywożąc Karskiemu truciznę, którą ukryto mu pod kola-nem. Jak się można domyślić, Karski nie ufał doktorowi Słowikowskiemu, nie wierzył w to, że zostanie odbity lub uwolniony. Działając na własną rękę, nie znając następstw i nie przewidując ich, naraził całą naszą organi-zację na niepowetowane szkody, nieszczęścia i śmierć wielu zupełnie nie-winnych ludzi30.

w akcji „S” prof. Jan Słowikowski wspomina Jan Karski w liście z Waszyngtonu z 20 marca 2000 r., skierowanym do redakcji „Rocznika Sądeckiego”. Zob. „R.S.”, t. XXIX, ss. 370-372. Por. także, J. Leśniak, Profesor Jan Słowikowski…, [tam także fotokopia pierwszej strony listu], ss. 12-16.

29 Józef Bieniek wielokrotnie pisze, że tym który przekazał rozkaz wydobycia Jana Karskiego ze szpitala w Nowym Sączu był Franciszek Żak ps. „Franek”, „Siwosz” – ówczesny dowódca nowosądeckiego Inspektoratu ZWZ „Sarna” . Zob. tenże, A wasze imię wierni Sądeczanie, Nowy Sącz, 1986, s. 59.

30 Zofia Rysiówna opisała swój udział w uwolnieniu Jana Karskiego następująco: „Domagał się[będąc w szpitalu w Nowym Sączu] skontaktowania ze mną, jedyną osobą, której nazwisko i adres było mu tutaj znane. Zgodziłam się natychmiast pójść do szpitala. Dr Słowikowski kazał

Page 19: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

19

W dzień akcji, a było to 28 lipca 1940 r., jeśli mnie pamięć nie myli, początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Jednego policjanta udało się wciągnąć do współpracy, więc zniknął na moment w toalecie, drugi zaś dostał dużą dawkę luminalu w herbacie i zasnął snem kamiennym. Punktualnie o 23 po schodach od tylnego wejścia podszedł Karski. Nie-spodziewanie okazało się, że drzwi są zamknięte – ktoś ze strachu na-walił. Na szczęście okno na pierwszym piętrze korytarza było otwarte, wiec nasza akcja miała błyskawiczny przebieg. Po barkach Głoda wspią-łem się na przybudówkę na wysokości pierwszego piętra, chwyciłem mocno Karskiego z tyłu, tak aby nie uszkodzić mu zabandażowanych rąk, i ostrożnie, wzdłuż rynny, opuściłem go w dół, wprost w ramiona Karola.

W kostnicy ubraliśmy naszego emisariusza w garnitur i rozpoczęliśmy marsz, brodząc w Kamienicy, w kierunku Dunajca, tak aby na wszelki wy-padek nie zostawiać śladów psom. Szczęśliwie przeszliśmy pod dwoma mostami i dotarliśmy do ujścia Kamienicy do Dunajca. Tam Jenet wyciągnął kajak z ukrycia. Wsadziłem doń Karskiego i ruszyliśmy. Nagle – nie wiem – czy dlatego, że Karski poruszył się niefortunnie, czy może z powodu prą-dów rzecznych – kajak się wywrócił i Karski wpadł do wody. Momentalnie podążyłem za nim, chwyciłem nieszczęśnika i dopłynąłem z nim do brze-gu. W tym czasie, kiedy ratowałem Karskiego, Jenet w ubraniu skoczył do wody i złapał kajak. Dalsza przeprawa udała się bezbłędnie. Około 5 rano szczęśliwie dopłynęliśmy do Marcinkowic. W świetle bladego świtu ocze-kiwał nas Jan Morawski, który przejął Karskiego, lokując go w leśniczówce na terenie swego majątku pod opieką leśniczego Feliksa Widła. W czasie naszej przeprawy Karskiemu odnowiły się rany na rękach. Chorował przez dłuższy czas, aż wreszcie został szczęśliwie przerzucony na Węgry. Nie wiem nawet przez kogo, gdyż sam wykonywałem zupełnie inne zadania i nie w Nowym Sączu.

Pozornie błaha rzecz, dla nas akcja była kawałem przeciwko szko-pom, a tymczasem pociągnęła nieobliczalne następstwa. Blisko rok trwa-ła cisza, aż na wiosnę 1941 r. nastąpiła wielka wsypa w sądeckim ZWZ. Jedna z Żydówek, chcąc ratować swe życie, zgłosiła sądeckiemu gestapo,

mi zaczekać w szpitalnej kostnicy i wkrótce zjawiła się zakonnica, która podprowadziła mnie do drzwi Sali, w której leżał więzień. Pilnowali go dwaj granatowi policjanci. Weszłam niezatrzymana może dlatego, że byłam w białej sukience. Leżał z zabandażowanymi do łokci rękami, twarz miał rozgorączkowaną, nie prosił, ale żądał, żebym udała się do Krakowa natychmiast na ul. Czarodziejską 52 do Tadeusza Pilca organizować pomoc. Jemu zaś do szpitala miałam podać truciznę i nożyczki. «Przesłuchań nie przetrzyma absolutnie» – twierdził. Dopiero teraz dałam znać bratu o przebiegu sprawy. On już wiedział, że tamci wpadli. Rozgniewał się na mnie, że poszłam do szpitala bez porozumienia i na „Witolda” [Karskiego], że działał na własną rękę, ale do Krakowa kazał mi jechać. Przepustkę otrzymałam legalnie od Heina [komisarz cywilny w Nowym Sączu – Stadtkomissar]. Z Krakowa wróciłam ze Stanisławem Rosińskim, który miał pomagać w akcji. Przywiozłam także 10.000 zł, które miały służyć do przekupienia granatowych policjantów dyżurujących w szpitalu. Dalszą akcję wziął w swoje ręce mój brat, ja tylko odwiedziłam jeszcze Marcinkowice, gdzie Jancek Morawski przyrzekł schronić naszego podopiecznego w leśniczówce. Na tym skończyła się moja rola w tej akcji”. Taż, dz. cyt., ss. 442-443.

Page 20: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

20

że w dniu, w którym uciekł ze szpitala Karski, odwiedziła go Zofia Ryśprzebrana za pielęgniarkę. Informacja ta, aż nadto otworzyła oczy gesta-po, które i tak już było na tropie, gdyż doktor Jan Słowikowski, zwolniony przez Niemców, uciekł z Sącza. Niemcy aresztowali jego brata Teodora Słowikowskiego oraz Jeneta i Szafrana, którzy w swej lekkomyślności nie mieli zamiaru uciekać z miasta. Głód, ostrzeżony o innej wsypie, wyje-chał w Kieleckie do siostry, gdzie przebywał blisko rok. Po powrocie do Sącza został nakryty przez gestapo w przebraniu kominiarza i aresztowa-ny. Aresztowano również naszą matkę Helenę i siostry – Stasię i Marysię oraz kuzynkę Zosię.

W tym czasie ukrywałem się na wsi pod Limanową, a od zimy 1940/1941 w Warszawie u mojej siostry Wandy przy ul. Wawelskiej 6. Razem z nami mieszkała siostra Zosia, zatrudniona w warszawskim Arbeitsamt-cie31. Przyjaciele natychmiast zawiadomili nas szyfrem o aresztowaniu rodziny32. Treść meldunku brzmiała: „Schillerowie byli na Matejki”. Wie-dzieliśmy, co to znaczy. Momentalnie opuściłem mieszkanie siostry Wandy i zacząłem namawiać Zosię, żeby uciekała. Wanda, kierując się swoją niesa-mowitą intuicją, powstrzymała ją od tego zamiaru. Chcąc się dowiedzieć, co powinna zrobić w tej dramatycznej sytuacji, poszła do wróżki, która powie-działa, że mamy do czynienia z Niemcami, że trzy osoby są aresztowane, ale jak aresztują czwartą, to tamte trzy wyjdą z więzienia. Wanda zapytała jeszcze, czy ta czwarta osoba przeżyje i wróci? Wróżka odpowiedziała, że tak, ale że będzie to długo trwało. Wanda przekonała Zosię, że powinna dać się aresztować, bo nie powinna brać na swoje sumienie życia Mamy i dwóch sióstr, i Zosia odpowiedziała: „Dobrze!”

Siostra tydzień czekała na aresztowanie. To był koszmar. Ostatnie-go wieczoru powiedziała: „No, jeśli dziś w nocy nie przyjdą po mnie, to jutro uciekam”. No i stało się. 30 kwietnia 1941 r., o godzinie pierwszej w nocy, obudził wszystkich ostry dzwonek do drzwi wejściowych. Szwa-gier Olgierd33 otworzył i wtedy trzech uzbrojonych gestapowców wpadło do przedpokoju i wrzeszcząc zapytało: „Czy tu mieszka Zofia Ryś?” Kiedyotwarli drzwi do jej pokoju, ona siedziała już spokojnie, prosząc, ażeby wy-szli, bo chce się ubrać, co rzeczywiście uczynili. Odpowiedzieli też na pyta-nie Wandy, dlaczego aresztują siostrę, stwierdzając, że oni tego nie wiedzą, że to gestapo sądeckie nakazało aresztowanie.

Za trzy dni, znowu o pierwszej w nocy, z 2 na 3 maja wpadło do miesz-kania Wandy gestapo, tym razem sądeckie, z najgorszym oprawcą Gorką34. Wszyscy już spali, tylko siostra Olgierda usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Myślała, że to ktoś z sąsiadów puka i wpuściła przybyszów. Wan-da obudziła się oślepiona latarką, z rewolwerem przy skroni. Usłyszała

31 Urząd pracy32 Pocztówkę z zaszyfrowanym ostrzeżeniem wysłała Lusia Cudek. Zob. J. Szatsznajder Drogi do

Polski, Wrocław 1991, s. 273.33 Mowa o pierwszym mężu Wandy Rysiówny – Olgierdzie Straszyńskim.34 Jan Górka vel Johann Gorka – volksdeutsch, gestapowiec, jeden ze współudziałowców licznych

zbrodni znanego z bezwzględności szefa gestapo w Nowym Sączu Heinricha Hamanna, po wojnie popełnił samobójstwo.

Page 21: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

21

wrzask: „Wstawać na rozstrzelanie!” Gestapowców było trzech. W trzech pokojach zaczęło się przesłuchanie. Wandę dręczył Gorka, pytał o mnie i mówił, że wie od Zosi, że byłem w tym mieszkaniu. Wanda umówiła się z Zosią przed jej aresztowaniem, że nie zdradzą, że byłem na Uniwersytec-kiej i dlatego była pewna, że Zosia nie wyjawiła tego. Wanda struchlała, kie-dy Gorka spojrzał na łóżeczko, w którym spała jej siedemnastomiesięczna córeczka Basia, pytając, czy dziecko mówi? Odpowiedziała zdecydowanie, że nie mówi, chociaż to była nieprawda, bo Basia mówiła i to całkiem do-brze. Poza tym często była bawiona przeze mnie, nazywając mnie „Bujek”. Gdyby pokazano jej moją fotografię, tragedii nie dałoby się uniknąć35.

Zosia nie wydała nikogo, ale nie mogła wyprzeć się znajomości z „Adolfem”, bo Niemcy mieli nieszczęsne przepustki z jej podpisem. Aby skrócić dochodzenie, pokazano jej protokół z przesłuchania „Adolfa”. Dzię-ki odwadze Zofii zwolniono matkę i siostry, ale, w odwecie, rozstrzelano21 sierpnia 1941 r. w Biegonicach sądecką elitę. Zginęli: malarz Bolesław Barbacki, lekarz Durkot, aptekarz Jarosz, księża z kościoła farnego Deszcz i Kaczmarczyk i moi kochani koledzy zamieszani w akcję Józef Jenet, Ta-deusz Szafran, Staszek Suski i niewinny Teodor Słowikowski, brat Jana Słowikowskiego36. Karol Głód został rozstrzelany w Oświęcimiu w 1942 r. Zginął także rozstrzelany jeden z pilnujących Karskiego granatowych po-licjantów37 oraz gajowy Wideł z Marcinkowic, u którego Karski się leczył i ukrywał. Właściciel majątku Jan Morawski trafił do Oświęcimia, gdzieudało mu się przeżyć wojnę.

35 Fragment „Wspomnień” dotyczący aresztowania Zofii Rysiówny i wizyt gestapo na ul. Uniwer-syteckiej 1 został napisany przez siostrę autora Wandę Straszyńską.

36 Autor wspomnień pomylił się co do Józefa Jeneta, który nie został rozstrzelany w egzekucji 21 VIII 1941 r. w Biegonicach, ale zginął w obozie w Auschwitz w 1941 r. Zob. G. Olszewski, Więźniowie KL Auschwitz z powiatu nowosądeckiego, Nowy Sącz 2012, s. 289. W marcu 1945 r. ekshumowano ciała sądeczan rozstrzelanych przez Niemców w Biegonicach. Na umieszczonej tablicy memorialnej na Starym Cmentarzu w Nowym Sączu wymieniono 12 nazwisk: Bolesław Barbacki – artysta malarz, ks. Władysław Deszcz (na tablicy błędnie: ks. Józef Deszcz), dr med. Stefan Durkot, ppor. Mieczysław Jarosz – mgr farmacji, ks. Tadeusz Kaczmarczyk, Władysław Kmieć – kupiec, kpr. Ambroży Morański – ślusarz, Władysław Olchowa – konduktor PKP, ppor. Józef Piekarz – mgr filologii, Adam Stręk – dyżurny ruchu PKP, ppor. Tadeusz Szafran – mgrwychowania fizycznego, Józef Szkaradek – mgr prawa. Tablica wspomina także o 25 osobachniezidentyfikowanych. Inna tablica – umieszczona w miejscu straceń w Biegonicach – upa-miętniając ofiary egzekucji z 21 sierpnia 1941 r. informuje o 36 rozstrzelanych, wymieniając 29 z nazwiska: Bolesława Barbackiego, ks. Józefa Bardla (proboszcza w Trzetrzewinie), dr. Ste-fana Durkota, Bolesława Furmanka (fotografa), ks. Władysława Deszcza, Michała Górkę (rol-nika), por. Michała Górkę (rolnika), por. rez. Władysława Grządziela (urzędnika PKP), dr. Jana Jarosza (lekarza), Mieczysława Jarosza (aptekarza), Józefa Jerzyka (policjanta), ks. Tadeusza Kaczmarczyka, Kazimierza Kamińskiego (kierownika szkoły), Władysława Kmiecia (kupca), Władysława Lisa (maszynistę PKP), Jana Łazarza (policjanta), kpr. rez. Ambrożego Morańskie-go (ślusarza), Władysława Olchawę (konduktora PKP), por. rez. mgr. Józefa Piekarza (nauczy-ciela), Stanisława Porębę (rolnika), kpt., rez. Bronisława Sułkowskiego (asesora PKP), Stanisła-wa Suskiego (urzędnika), por. Andrzeja Szymańskiego, podchor. rez. Teodora Słowikowskiego (studenta UJ), por. rez. mgr. Tadeusza Szafrana (nauczyciela), st. sierż. Juliana Siwaka, mgr. Józefa Szkaradka (urzędnika Wydziału Powiatowego), mgr. Antoniego Wilińskiego (aptekarza), podoficera Antoniego Wojtylaka, Jana Woźniaka (asesora PKP). Por. M. Smoleń, Tablice, groby i pomniki Nowego Sącza, Nowy Sącz 2006, ss. 37 i 82.

37 Józef Jerzyk.

Page 22: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

22

W przeddzień egzekucji w Biegonicach przemycono Zosi wiadomość z prośbą, aby zaśpiewała im dla otuchy Ave Maria Gounoda. Jej głos dotarł do skazańców przez mury. Zosię przewieziono do Tarnowa, a we wrze-śniu do obozu kobiecego w Ravensbrück. Wróciła po zakończeniu wojny 30 maja 1945 r. Wyrwano z jej życia najpiękniejsze lata młodości38.

Wejście do służby kurierskiej

Po opuszczeniu domu Wandy ukrywałem się wraz z kuzynem Stefa-nem Ciułą w mieszkaniu Pani Szelestowej, b. żony słynnego trenera pol-skich oszczepników, przy ul. Krynicznej na Mokotowie, pod nazwiskiem Roman Miszczuk. Przygotowywałem się do służby kurierskiej, uczyłem się słowackiego, niemieckiego i węgierskiego, ćwiczyłem lekkoatletykę, aby utrzymać kondycję, zrobiłem prawo jazdy. Czasem pełniłem też dy-żury w lokalach konspiracyjnych na Placu Zgody 4 czy ulicy Wilczej 20 lub 21. Poznałem wówczas wspaniałych ludzi z komórki łączności z za-granicą Komendy Głównej Armii Krajowej: kuriera Franka Koterbę39, ps.

38 Swoje aresztowanie w Warszawie i pobyt w więzieniu w Nowym Sączu opisała Zofia Rysiówna w „Roczniku Sądeckim”, t. IX, 1968: „Wyjechałam z Nowego Sącza na jesieni 1940 r. do War-szawy, zamieszkałam u siostry i zaczęłam uczęszczać do Szkoły Muzycznej, gdzie u prof. Beliny Skupiwskiego [powinno być: Stefana Beliny-Skupiewskiego – uwaga L.M.] uczyłam się śpie-wu. Tam też nawiązałam kontakt z podziemnym Państwowym Instytutem Sztuki Teatralnej. Niestety, znaleźli się ludzie, którzy nie wytrzymali tortur, szantażu i w niespełna rok później gestapo wpadło na nasz trop, Zbyszek był nieosiągalny, ale ja nie nastręczałam żadnych trud-ności. Nie pamiętam nazwiska tego starszego człowieka, którego tytułowano kapitanem. Szedł na Szczawnicę z fałszywymi przepustkami, wypełnionymi przeze mnie. Kiedy go złapano na granicy, opowiedział szczegółowo o mnie. Do protokołu była przypięta kartka z moim adresem, którą miał on w kieszeni. Pod tenże adres udali się więc gestapowcy [nowosądeccy]: Leitmeier (imię nie znane) i Jan Gorka, gdy kapitan nasz uciekł z więzienia. W nocy 29 kwietnia 1941 r. znalazłam się na Szucha w Warszawie, później na Pawiaku, a 3 maja w Nowym Sączu. Pierwsze przesłuchanie prowadził Heinrich Hamann [szef gestapo w Nowym Sączu] osobiście. Pierwszy policzek otrzymałam za bezczelne spojrzenie «für deinen frechen Blick». Odbiłam się od ściany, bo ręce miałam związane łańcuchem i nie mogłam utrzymać równowagi. Długo starałam się przekonywać moich oprawców o mojej niewinności, aż znudzeni przeczytali mi protokoły do-tyczące mojej osoby, zidentyfikowali moje pismo i zarządzili konfrontację z Józefem Jenotem,łącznikiem i Karolem Głodem, uczestnikiem akcji [uwolnienia Jana Karskiego]. Korzystając z okazji pragnę tu tylko podkreślić, że miałam szczęście nie wymienić ani jednego nazwiska lub adresu. Może i to dodało mi siły do przetrwania czterech lat w obozie w Ravensbruck. […] Dzień przed naszym transportem pamiętam w oknie Sądu naprzeciw celi, w której siedziałam, ukazał się karton z napisem - «Zosiu, śpiewaj dziś o 19 Ave Maria». To moja siostra, Stanisława Rysiówna i pracowniczka Sądu Maria Kóskowska, porozumiały się ze mną. Żegnałam wtedy śpiewem moich najlepszych przyjaciół. Mojego nauczyciela Teatru Bolesława Barbackiego, ko-legów brata: Tadeusza Szafrana, Stanisława Suskiego, dr. Stefana Durkota, ks. Władysława Desz-cza, ks. Tadeusza Kaczmarka i wielu innych […]”. Taż, dz. cyt., ss. 443-444.

39 Franciszek Koterba (1923–2003), ps. „Woda” – kurier z Krościenka, o którym Helena Latkowska-Rudzińska napisała następująco: „[…] już w grudniu 1939 r. przedostał się przez «zieloną» granicę do Budapesztu; w styczniu następnego roku został zaprzysiężony i wyznaczony na kuriera do kraju na trasie: Budapeszt – Koszyce lub Rożniawa – przez tereny słowackie do Szczawnicy, a następnie Krakowa lub Warszawy; należał do nielicznej grupy kurierów, którzy granicę w przeważającej mierze przekraczali samotnie. Był indywidualistą, nie trzymał się z góry wytyczonej trasy, tworząc własne punkty zatrzymania tylko przez siebie używane […]; odznaczony Krzyżem VM”. Zob. taż, dz. cyt., s. 104.

Page 23: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

23

„Woda”, kpt. Emilię Malessę40 ps. „Marcysia”, Wandę Klimaszewską-Fil-lerową41 ps. „Dziunia” i wiele innych, dzielnych osób, których nazwisk nie pamiętam. Również mój kuzyn – Stefan Ryś, ps. „Waga”, przed wojną oficer wywiadu, po nawiązaniu kontaktu z „Rafałem” działał zgodnie zeswymi kwalifikacjami w komórce wywiadowczej Komendy Głównej AK.W czasie pobytu w Warszawie w 1941 r., bardzo pomocny był mój kuzyn Staszek Ciuła, właściciel sklepu spożywczego przy ul. Puławskiej 24.

W czerwcu 1941 r. spotkałem się z „Rafałem”, który poinformował mnie, ze data mojego rajdu już się zbliża. Nadeszła wreszcie historyczna dla mnie chwila, otrzymałem polecenie dotarcia do Chochołowa, do Staszka Frączy-stego42, który zaholuje mnie do Budapesztu tylko w tym celu, abym poznał przejście przez Rożniawę43. Oczywiście miałem jakąś drobną pocztę do Buda-pesztu, z zadaniem przekazania jej w czasie pierwszego kontaktu. Pouczono mnie, abym bardzo uważał i jak najwięcej zapamiętał, wreszcie abym zawsze miał oczy otwarte. Taka była prawda i cała troska mojej wyśnionej organizacji Polski Walczącej. Sam zastanawiałem się, czy to jest dobrze i trafnie, aby żoł-nierza, któremu udało się coś szczęśliwie osiągnąć i spełnić, wysyłać właśnie tam, gdzie go poszukują i gdzie dają za jego głowę niezłą nagrodę? Ponadto wiedziano doskonale, że wszyscy moi wspólnicy akcji sądeckiej ratowania Karskiego zostali rozstrzelani, że aresztowano moją siostrę i praktycznie całą rodzinę. Czyżby nie było innych zadań dla młodego człowieka, chętnego do walki ze śmiertelnym wrogiem? Mówiłem sobie w duchu: trudno, widocznie tak ma być. Pożegnałem swoich najbliższych w Warszawie i w początkach miesiąca lipca 1941 r. ruszyłem w nieznane. Jeżeli się kiedykolwiek i cze-gokolwiek obawiałem, to właśnie przejazdu w biały dzień przez Kraków, Nowy Targ do Chochołowa.

40 Emilia Malessa (1909–1949), ps. „Marcysia”, „Miłasza” – organizatorka i kierowniczka komórki łączności zagranicznej w Oddziale V KG SZP, potem ZWZ i AK, brała udział w Powstaniu Warszawskim. Po rozwiązaniu AK w organizacji „Nie”, a następnie Wolność i Niezależność. 31 X 1945 aresztowana przez UB zdecydowała się na ujawnienie przywódców i członków WiN, uwierzywszy „oficerskiemu słowu honoru” szefa Departamentu Śledczego MBP JózefaRóżańskiego, że żadna z ujawnionych osób nie zostanie aresztowana i osądzona. Po bezsku-tecznych protestach popełniła samobójstwo. Odznaczona VM za całokształt pracy konspira-cyjnej.

41 Wanda Klimaszewska-Filler (zm. 1943), ps. „Dziunia” – zastępczyni Emilii Malessy na stanowi-sku szefa komórki łączności zagranicznej. Wg informacji podanej przez Helenę Latkowską-Ru-dzińską: w końcu 1941 r. została oddelegowana do „Dworca Wschodniego” (kryptonim komór-ki łączności między KG AK a terenami włączonymi do Związku Sowieckiego) jako kurierka, następnie aresztowana w Małkini podczas wyprawy kurierskiej i po okrutnym śledztwie na Pawiaku rozstrzelana 18 XII 1943 r., odznaczona VM. Zob. taż, Łączność zagraniczna Komendy Głównej Armii Krajowej 1939–1944. Odcinek „Południe”, Lublin 1985, s. 34.

42 Stanisław Frączysty (1917–2009), ps. „Sokół” – kurier tatrzański, przeprowadził marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z Węgier do Polski. Aresztowany przez Niemców w lutym 1942 r. podczas obławy w Chochołowie, następnie do końca wojny w obozach w Auschwitz i Buchen-waldzie, odznaczony m.in. VM i KW.

43 Słow. Rožňava, węg. Rozsnyó. Miasto na Słowacji. W latach 1938–1945 w granicach Węgier.

Page 24: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

24

Pierwszy rajd: Chochołów – Rożniawa – Budapeszt

Lipiec 1941 r. był wyjątkowo piękny i pogodny. Aż trudno było uwie-rzyć, że trwa wojna, i że nie ma Polski na mapie politycznej Europy. Szczę-śliwie acz z duszą na ramieniu dotarłem do Nowego Targu. Tam przebrałem się w strój góralski i pojechałem do Chochołowa na spotkanie ze Staszkiem Frączystym. Okazał się młodym i przyjemnym chłopcem. Wydawało mi się, że nie powinniśmy mieć ze sobą żadnych problemów. Wiedział tylko tyle, że mamy iść razem do Budapesztu.

O zmroku mieliśmy wyruszyć w drogę. Szopa Staszka przylegała do brzegu Czarnego Dunajca, będąc dobrym punktem obserwacyjnym. Wi-dzieliśmy stamtąd, jak patrol straży granicznej przechodzi przez kładkę. Gdy tylko oddalił się od nas o jakiś 300 metrów, wyskoczyliśmy z szopy i trasą patrolu podążyliśmy w ślad za nim. Prawie biegiem przekroczy-liśmy rzekę i samą granicę i po 2–3 km marszu, po stronie słowackiej, w umówionym przez Staszka miejscu, oczekiwała na nas taksówka. Wła-ściciel taksówki, Józef Hudec44 z Twardoszyna45, był Słowakiem współpra-cującym stale z Polakami przekraczającymi granicę, który oddał nam nie-jedną przysługę. Przez Twardoszyn, Rużomberk46, Liptowski Mikulasz47, Poprad, Dobszynę48 dotarliśmy do Polomy49.

Pogoda nam sprzyjała. Noc była jasna, zapach pól i łąk odurzał nas. Marzyliśmy, zapominając o okrutnej rzeczywistości. Nagle spostrzegłem, że taksówka zjeżdża coraz bardziej w lewo, a słupki przydrożne niebez-piecznie się przybliżają. Krzyknąłem: „Uwaga!” – co obudziło zmęczonego kierowcę. Natychmiast odbił w prawo, powodując zarzucenie pojazdu i za-wadzenie o słupki raz lewym, raz prawym błotnikiem. Na szczęście nic się nie stało i pojechaliśmy dalej.

Między trzecią a czwartą rano rozstaliśmy się z miłym przewoźnikiem w Polomie przy granicy słowacko-węgierskiej. Od razu ruszyliśmy zboczem górskim wzdłuż drogi na Betliar50 i Rożniawę. Noc była bardzo krotka, za-czynało świtać. Z całą uwagą i skupieniem, pomimo zmęczenia, obserwo-wałem teren i starałem się jak najwięcej zapamiętać, gdyż następnym razem ja miałem być przewodnikiem ekspedycji. Gdy przekraczaliśmy granicę w dość gęstym lesie, Staszek uszkodził sobie termos. Natychmiast go od-rzucił, słychać było tylko syczenie jakiegoś środka chemicznego. Pamiętam jak dziś, gdy Staszek, mając mnie za mieszczucha, pouczył abym nigdy nie przechodził pod zwalonym drzewem, bo będę wisiał.

O siódmej rano byliśmy na melinie u znajomego Staszka w Rożniawie, także Słowaka i właściciela taksówki. Na prośbę Staszka podwiózł nas,

44 Józef Hudec – Słowak, taksówkarz z zawodu, zwany przez niektórych polskich kurierów „Strykiem, obsługujący swoim samochodem odcinek kurierski: Sucha Góra – Twardoszyn – Rużomberk – Dobszyna – Poloma.

45 Słow. Tvrdošín46 Słow. Ružomberok47 Słow. Liptovský Mikuláš48 Słow. Dobšiná49 Obecnie Gemerská Poloma. Do 1958 r. dzieliła się na dwie wioski – Małą i Wielką Polomę.

W tekście używa się nazwy Poloma w odniesieniu do obydwu wsi.50 Słow. Betliar, węg. Betlér

Page 25: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

25

do miejscowości Pelsöc51, gdyż Staszek obawiał się wsiadać do pociągu w przygranicznej Rożniawie. Podróżując dalej koleją, po sześciu godzinach, około 14, dojechaliśmy szczęśliwie do Budapesztu. Cała espada zajęła nam 17 godzin.

Byłbym zadowolony z tej pierwszej eskapady, gdyby nie zbyt swobod-ne rozmowy Staszka z nieznajomymi pasażerami. Jaskrawo kaleczył język słowacki, nie znał też węgierskiego. Z wrażenia oniemiałem. Zdawało mi się, że kto jak kto, ale kurier powinien być chociaż pobieżnie poinstruowa-ny o elementarnych zasadach zachowania się. Przecież w każdej chwili mo-gliśmy trafić na agenta i wsypa gotowa. Wieźliśmy pocztę, szyfry, a niemieliśmy żadnych dokumentów.

Budapeszt oczarował mnie swoim pięknem oraz bogactwem. Chodzi-łem ulicami miasta i nie mogłem się nadziwić pięknu architektury, zazdrosz-cząc beztroskiej atmosfery, jakże innej niż ta, która panowała Polsce. U nas ludzie smutni, zatroskani, wystraszeni, narażeni na łapanki i wywózki na roboty do Niemiec. A tu nie czuło się wojny. Sklepy były pełne towarów, ludzie elegancko ubrani, beztroscy i uśmiechnięci. Panowie w melonikach i białych rękawiczkach. Panie w etolach ze srebrnych lisów i eleganckich toaletach. Panowie, przeważnie bruneci o niebieskich oczach, kobiety rów-nie piękne i powabne. Samo miasto robiło na mnie olbrzymie wrażenie. Za-chwyciła mnie góra Gellerta, monumentalne budowle Zamku, Parlamentu, przepiękne mosty – Małgorzaty, Elżbiety, Franciszka Józefa oraz Łańcu-chowy, lekko unoszący się nad wodami Dunaju. Piękne pomniki, Baszta Rybacka, gmach opery, a także hotele i dworce kolejowe dopełniły uczucia oczarowania stolicą Węgier.

Staszek zaraz nawiązał kontakt z naszymi zwierzchnikami. Wtedy właśnie poznałem Feliksa Grodzickiego52, ps. „Piotr”, „Zdzisław”, wspa-niałego, młodego człowieka, z którego emanowała odwaga. Zachwyciła mnie jego wybitna inteligencja i kultura osobista. Zaopiekował się nami i umieścił w lokalu przy Nagy Körút u pewnej starszej pani. U niej właśnie nastąpiła wymiana informacji oraz poczty. Przekazano nam też paczkę 5 tys. dolarów. Poczta, a konkretnie rolki mikrofilmu, były przemyślnie ukryte w lustereczku i pędzlu do golenia.

Musieliśmy szybko wracać do Polski. Z dworca Keleti odjechaliśmy do Rożniawy. Na dworcu Staszek zdążył mi jeszcze pokazać przez okno wago-nu polskiego przedwojennego dygnitarza – Zalewskiego [prawdopodobnie Juliana Piaseckiego, przed wojną wiceministra komunikacji, który powierzył Frączystemu w październiku 1941 r. przerzut do Polski marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego – przyp. red.] mówiąc, że jest on przeciwnikiem politycz-nym naszych obecnych władz, lecz również zajmuje się wysyłaniem kurie-rów do Polski. Trochę się zdziwiłem, skąd Staszek ma takie informacje.

51 Słow. Plešivec. Wieś na Słowacji. W latach 1938–1945 w granicach Węgier.52 Felis Grodzicki (1899–1944), ps. „Gryf ”, „Zdzisław” – kurier Bazy „Romek”, następnie zastępca

kpt. Franciszka Mazurkiewicza, ps. „Korday” – kierownika łączności z krajem, aresztowany przez władze węgierskie w grudniu 1941 r. pod zarzutem szpiegostwa, zwolniony w grudniu 1942 r. wrócił do kraju, gdzie objął kierownictwo Komórki Legalizacji w ramach Działu Łączności Zagranicznej KG AK, aresztowany przez Niemców w marcu 1944 r. i stracony, odznaczony pośmiertnie (3 X 1944) VM.

Page 26: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

26

Jazda do Rożniawy upłynęła spokojnie. Uczyłem się od Staszka wyciąga-nia wniosków z obserwacji węgierskich policjantów, tzw. kogutów, którzy wyglądali imponująco w swoich czarnych kapeluszach z pękiem błyszczą-cych piór. Po zachodzie słońca dotarliśmy do stacji granicznej. Opuszczając pociąg, najpierw udaliśmy się w przeciwną stronę, aby nie budzić niczy-ich podejrzeń swoim dążeniem ku granicy o tak późnej porze. Dopiero po trzech kilometrach osiągnęliśmy las, który ciągnął się przez kilkadziesiąt kilometrów aż do Polomy na Słowacji. Początkowe kilkaset metrów szliśmy pod bardzo strome wzniesienie, nad którym kursowały wagoniki z rudą. Był to szybki, prawie wyczynowy marsz w zupełnych ciemnościach. Po około 3-4 godzinach znaleźliśmy się w Polomie na Słowacji. Tu zaczęliśmy się rozglądać za taksówką. Niestety taksówkarz z Dobszyny, chyba Otto Bürger, nie stawił się w umówionym czasie i miejscu pod lasem polomskim. Natychmiast ruszyliśmy do odległej o 18 kilometrów Dobszyny, by dotrzeć do miejsca zamieszkania Bürgera. Byłem bardzo zdziwiony, gdy za Polo-mą Staszek prowadził poprzez słowackie wsie leżące przy drodze głównej, ale się nie odzywałem. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że nie natknęliśmy się na nocną wartę lub patrol policyjny żandarmerii. Około 4 rano Staszek zapukał do mieszkania Bürgera. Otworzyła nam żona taksówkarza. Gdy dowiedziała się o co chodzi, poinformowała nas, że męża powołano do woj-ska i że nie mamy tu czego szukać. W tym momencie nasza sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Od godziny 20 wieczorem poprzedniego dnia nie mieliśmy niczego w ustach, a w nogach ponad 30 km drogi, z czego 15 km po wertepach i lesie.

Wobec tak wyraźnie wrogiego stanowiska żony taksówkarza, natych-miast przyszło mi na myśl, że Bürger został aresztowany za udzielanie pomocy Polakom. Inaczej trudno było sobie wytłumaczyć postawę jego żony. Muszę z całą powagą stwierdzić, że drugiej tak wrogo usposobionej Słowaczki nie spotkałem w czasie całej pracy konspiracyjnej od 1941 do 1945 r.

Bezpośrednio po odmowie udzielenia jakiejkolwiek pomocy przez żonę Burgera, ruszyliśmy w kierunku Popradu na przełaj przez wysokie góry, celem natychmiastowego opuszczenia miasta. Byliśmy okropnie zmęczeni i niewyspani. Gdy wreszcie wyszliśmy na serpentynę głównej jezdni, na-tknęliśmy się na dwóch Słowaków na rowerach. Ponieważ obok nie było nikogo, wyszliśmy na jezdnię, zatrzymaliśmy Słowaków i rozpoczęliśmy pertraktacje na temat kupna rowerów. Słowacy początkowo nie chcieli na-wet o tym słyszeć. Gdy jednak zaproponowaliśmy cenę prawie jak za nowe, wyrazili zgodę. W ten sposób, zamiast płacić za przejazd taksówką przez Słowację, za około 2 tys. koron, zakupiliśmy dwa rowery i rozpoczęliśmy podróż w kierunku Suchej Góry na granicy z Generalnym Gubernator-stwem. W Popradzie po raz pierwszy coś przekąsiliśmy i ruszyliśmy dalej w drogę. Trasa była szalenie męcząca, zasypialiśmy na rowerach. W końcu nie wytrzymaliśmy zmęczenia i postanowiliśmy za wszelką cenę przespać się. Rowery schowaliśmy w zbożu.

Niestety nie na długo, ponieważ pojawili się Cyganie, którzy łakomie przyglądali się naszym rowerom. Nie mając innego wyjścia, wsiedliśmy na

Page 27: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

27

rowery i odjechaliśmy w kierunku Liptowskiego Gródka53. Tam postanowi-liśmy odpocząć, zjeść obiad i koniecznie nająć taksówkarza, aby podwiózł nas wraz z rowerami pod Zamki Orawskie54, mniej więcej 20 km od granicy w Chochołowie. Oczywiście decyzje podejmował Staszek. Zdenerwowałem się znowu, bo w restauracji Staszek, zamiast spokojnie zjeść obiad, wdał się w towarzyskie rozmowy i łamanym słowackim zabawiał obcych ludzi. Na domiar złego na stacji benzynowej wynajęty taksówkarz zaczął przyglą-dać nam się podejrzliwie, inny zaś nie mógł się nadziwić, że chcemy jechać taksówką, skoro mamy znacznie tańszy pociąg. Intuicyjnie wyczułem nie-bezpieczeństwo. Gdy tylko zajęliśmy miejsce w taksówce, zwróciłem Stasz-kowi uwagę, że nie możemy jechać do samych Zamków Orawskich, bo inny taksówkarz, wiedząc, że jesteśmy Polakami, z całą pewnością zawia-domi tamtejszą żandarmerię. Staszek dość niechętnie przyznał mi rację. Po dwóch godzinach jazdy samochodem zbliżyliśmy się do Orawskich Zam-ków. Zgodnie z ustalonym planem poleciłem zdziwionemu taksówkarzo-wi zatrzymać się. Opłaciliśmy kurs według umowy, wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Jechaliśmy pod górę, wzdłuż lasu. Ze stromego stoku widać było wijącą się w dole rzekę Orawę i pionową, skalistą ścianę z zamkiem. Za zakrę-tem stał żandarm z dziewczyną, który spojrzał na nas uważnie, ale nas nie zatrzymał. Zjeżdżaliśmy z góry, gdy przed nami ukazał się 300-metrowy most, a na nim kolejny żandarm. Staszek krzyknął, że jedzie pierwszy. By-łem pewny, że żandarmi czekają na nas, tyle, że nie spodziewali się rowe-rzystów, a raczej pasażerów taksówki. Nie posłuchałem Staszka i wyprze-dziłem go. Gdy żandarm wykrzyknął: „Stojte!” – uderzyłem go z całej siły w szczękę z pędzącego roweru, aż upadł. Natychmiast popędziliśmy dalej. Nim żandarm się ocknął, byliśmy już daleko.

Najprawdopodobniej jakiś kapuś zatelefonował do żandarmerii w Zamkach Orawskich, że dwaj Polacy jadą taksówką i mają rowery w ba-gażniku. Pierwszy żandarm tylko dlatego nas nie zatrzymywał, że jecha-liśmy na rowerach, a nie, jak mu doniesiono, taksówką. Drugi, czekający na moście, zatrzymywał wszystkich turystów. W razie kontroli byłoby po mnie, stąd moja błyskawiczna decyzja.

Po kilkuset metrach drogi rozchodziły się. Pojechałem prosto w kierun-ku najbliższego lasu, a nie w prawo, gdzie widoczne były zabudowania, w obawie przed pościgiem motocyklowym. Tymczasem mój przewodnik, poręczony przez organizację pewniak, odpowiedzialny za mnie, wiedząc, że mam przy sobie paczkę dolarów z pocztą, zostawił mnie i skręcił w pra-wo, jak gdyby miał na sobie czapkę niewidkę i nie było żadnego zajścia z żandarmami. Uznałem takie zachowanie za niedopuszczalne.

Jak tylko znalazłem się w lesie, ukryłem rower i pognałem pod górę. Moja sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Znajdowałem się w obcym kraju na obcej trasie, bez dokumentów, mapy i znajomości. Miałem wpraw-dzie przy sobie 5 tys. dolarów, kwotę jak na owe czasy niebagatelną, za które mógłbym przekupić pół Słowacji, ale o tym nie mogło być mowy. Nie

53 Słow. Liptovský Hrádok54 Słow. Oravský Podzámok

Page 28: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

28

po to składałem przysięgę, aby łamać ją przy pierwszej nadarzającej się oka-zji. Przed nastaniem nocy postanowiłem iść w górę Orawy, przypominając sobie, że należy do zlewiska Morza Czarnego, więc powinienem dotrzeć do Suchej Góry55. Na wszelki wypadek wyciąłem sobie z grubej gałęzi potężną laskę do ewentualnej obrony. Byłem piekielnie zmęczony, oczy same zamy-kały się, bo przez ostatnie dwie doby udało mi się pospać w zbożu może dwie godziny, a przeszedłem pieszo 40 km, przejeżdżając na rowerze 20, a taksówką 120. Nie miałem przy sobie broni, ale był to pierwszy i ostatni taki przypadek na moim szlaku kurierskim.

Przed północą doszedłem na skraj orawskiej wsi. Nagle usłyszałem kro-ki biegnącego za mną człowieka. Widząc jego cień, próbowałem odstraszyć go i zniechęcić do podążania za mną, ale nie usłuchał. Zdzieliłem go więc moją laską, a wtedy wrzasnął i padł ciężko na ziemię. Wycofałem się w pole, ukryłem w stogu siana i przespałem do świtu. Wiedząc, że nocą patrole są bardziej czujne, nie chciałem ryzykować. Okropnie głodny ruszyłem w dal-szą drogę. Tylko sportowiec może zrozumieć, jak strasznie męczy głód po wysiłku fizycznym. Czułem, że za chwilę zemdleję. Nagle stał się cud – natorach kolejowych zobaczyłem placek ziemniaczany, jeszcze ciepły, który natychmiast pożarłem, jak wilk. Zapewne ktoś niósł placki dla pracujących w polu i zgubił ten, którym się posiliłem. Po kilku godzinach zobaczyłem dziewczynę grabiącą siano, która powiedziała, że jestem w pobliżu Twar-doszyna. Natychmiast pomyślałem o Hudecu mieszkającym przy stacji kolejowej. Idąc w dalszym ciągu skrajem lasu, spotkałem kobietę niosącą w pole żywność dla pracujących. Wyjąłem kilkadziesiąt koron, poprosiłem o kawałek chleba i sera, napiłem się nawet mleka i w ten sposób zaspoko-iłem swoje pragnienie. Opowiedziałem jej jakąś zmyśloną bajeczkę o sobie, a ona zaczęła gorąco namawiać mnie do szukania pomocy u żandarmów, którzy na pewno mi pomogą. Akurat pomoc, jakiej udzielali żandarmi sło-waccy w czasie wojny Polakom, była mi zupełnie zbędna.

Wykąpałem się w Orawie i przepłynąłem na drugi brzeg rzeki, trzy-mając wysoko w ręku ubranie, pocztę i dolary. Wszystkie „skarby” ukry-łem w krzakach, zamaskowałem kamieniami i ułożyłem się do upragnio-nego snu. Obudził mnie hałas fury pełnej siana, na której siedział chłop jak dąb. Na szczęście – jak się okazało – był to Polak i nazywał się Sierota. Życzliwie zaprosił mnie do swego domu i obiecał pomoc. Przyznał się, że był kiedyś przemytnikiem i zna się na rzeczy. Pomimo zaproszenia nie skorzystałem jednak z jego pomocy. Zabrałem ukrytą wcześniej prze-syłkę i pytając już tylko jakąś starowinkę o drogę, późną nocą dotarłem do Twardoszyna. Pod tablicą ponownie ukryłem pocztę i udałem się do domu Hudeca.

Nie wiem, czy potrafię opisać, jak przyjęto mnie w tym przyjaznymdomu. Atmosfera była więcej niż serdeczna. Na stole było wszystko czym chata bogata. Nawet dziczyzna. Jadłem łapczywie i dużo. Skorzystałem też z łazienki, gdyż byłem straszliwie zbrudzony. Dowiedziałem się też, że dwa dni wcześniej był u nich Staszek Frączysty i opowiedział im, że „wpadłem” pod Zamkami Orawskimi. Gospodarze przygotowali mi królewskie spanie,

55 Słow. Suchá Hora

Page 29: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

29

a rano pożyczyli nowe, granatowe ubranie, białą koszulę oraz krawat. Po-tem pojechaliśmy do Zamków Orawskich po ukryty rower, bo uważałem, że należy do organizacji i nadal powinien służyć jej celom.

Wieczorem rozstaliśmy się z Hudecem 3 kilometry od granicy, jak bra-cia. Ukryłem rower w zbożu i na kolanach, aby nie poruszyć dunajeckich kamieni, doczołgałem się do szopy Staszka w Chochołowie. I tak koło się zamknęło. Byłem w tym samym miejscu, skąd nie tak dawno wyruszałem, ale o ileż bogatszy w doświadczenia. Staszek przyszedł w nocy i na mój widok tylko powiedział: „A żyjesz. To dobrze!” On sam bezpiecznie wró-cił do Polski i zdążył już powiadomić dowództwo w Warszawie o wpadce Zbyszka na Słowacji. Później już nigdy nie rozmawialiśmy na temat naszej wspólnej przygody.

Następnego dnia zabrałem rower i stawiłem się w Nowym Targu u pani Jadwigi Różańskiej56. Oddałem pocztę i dolary oraz rower, który zasilił łączność miejscowej organizacji. Sam zaś wybrałem się do Warsza-wy, do „Rafała”. Ucieszył się, że żyję. Nie był zgorszony zachowaniem Staszka, porzucenie mnie w drodze przez przewodnika uważał za nor-malne zjawisko. Wtedy zrozumiałem, że dla dowódców życie ludzkie nie liczy się, ważna jest tylko przesyłka. Moja rozmowa z „Rafałem” nie była sympatyczna. Dostałem jednak broń, cyjanek oraz zezwolenie na samo-dzielne dobieranie tras i podejmowanie decyzji na szlaku. „Rafał” bardzo się starał, żebym nadal pełnił służbę kurierską. Widać byłem dość cenny dla organizacji. Moje pistolety kalibru 6.35 i 9 mm miały mi odtąd zawsze towarzyszyć w drodze. Dano mi też podopiecznego o imieniu Marek57. Był to przystojny i postawny młodzieniec, podobno student II roku me-dycyny w Warszawie. Przypadliśmy sobie do gustu. Niestety szybko się zorientowałem, że Marek jest zbyt delikatny i niezdecydowany, jak na taką służbę. W dodatku miał słaby wzrok i brakowało mu orientacji w terenie. Tymczasem praca kuriera wymagała nadludzkiej nieomal od-porności, zarówno fizycznej jak i psychicznej. Konieczna też była umiejęt-ność posługiwania się bronią oraz znajomość skutków jej użycia. Kto nie służył w wojsku lub nie władał bronią, mógł z łatwością wpaść żywcem w ręce wroga.

Ze Staszkiem Frączystymi i Markiem przebyłem raz jeszcze trasę na Węgry, ale tym razem już bez przygód. Zaczęliśmy, jak poprzednio, od obserwacji patrolu Grenzschutzu58 przechodzącego przez kładkę, a na-stępnie biegiem ruszyliśmy jego śladem. Taksówką Hudeca pokonaliśmy odcinek do Polomy. Około drugiej w nocy rozpoczęliśmy marsz do Roż-niawy przez granicę słowacko-węgierską. Trasa była urozmaicona, prowa-dziła lasami nad Polomą i Betliarem, przez park hrabiego Andrassy’ego i potężne wzniesienie przylegające do drogi w samej Rożniawie. Tam, oko-

56 Jadwiga z Hulanickich Różańska, ps. „Jadzia”, „Łucja” – zastępca kierownika nowotarskiego pododcinka kurierskiego „Teresa”, po wysiedleniu z Poznańskiego zamieszkała w Nowym Targu przy ul. Waksmundzkiej 92. 2 II 1942 r., uprzedzona w ostatniej chwili, uniknęła aresztowania i opuściła Nowy Targ. W latach 1942–1944 szefowa Wydziału Kas Depozytowych w Biurze Finansów i Kontroli KG AK.

57 Prawdziwe imię i nazwisko nieznane.58 Niemiecka straż graniczna.

Page 30: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

30

ło 5 rano, wsiedliśmy do taksówki Słowaka Hliwaka59, znajomego Staszka, którą udaliśmy się do miejscowości Pelsöc. Stamtąd koleją dostaliśmy się do Budapesztu.

Znów poczuliśmy wielką ulgę. Następnie uścisk ręki „Piotra”, wymiana poczty i informacji w tłumie przechodniów, porozumiewawcze spojrzenie i uśmiech, że znowu przejście z Polski się udało. Na melinie z wygodami szybko odpoczęliśmy po trudach. Przez kilka dni oprowadzałem Marka po Budapeszcie, poznawaliśmy historię przyjaznego nam narodu. Wkrót-ce jednak otrzymaliśmy rozkaz powrotu do Polski. Miał nas znowu pro-wadzić Staszek Frączysty, który poinformował mnie, że tym razem idzie z nami dwóch panów pułkowników. Domyśliłem się, że nasi zwierzchni-cy o tym nie wiedzą. Na szczęście była to nasza ostatnia wspólna wypra-wa z Budapesztu do Polski. Następne rajdy miałem wykonywać na nowej, świeżo stworzonej przeze mnie trasie, którą po stronie Polski określił mi „Rafał”.

Poruszanie się i w Polsce i na Węgrzech z fałszywymi dokumentami było bardzo niebezpieczne, bo gestapo wszędzie miało swoich kapusiów. Takim jak ja grunt palił się pod nogami. Przez granicę przenosiłem waż-ną pocztę i znaczne sumy pieniędzy. Gdybym wpadł, groziła mi od razu „kulka w łeb”. Staszek nie miał nic przy sobie, mógł więc się zawsze ja-koś wykręcić – nie groziła mu śmierć. Pewnie dlatego zachowywał się tak beztrosko i swobodnie. Nie poprawiało samopoczucia również to, że moi przełożeni, nie zdając sobie sprawy, czym jest przejście przez gra-nicę w warunkach wojennych, wydawali często rozkazy niemożliwe do wykonania, dzieląc przy tym kurierów na szeregowych i elitę o specjal-nym znaczeniu. Elita nie tłukła się nocami po wertepach, niezależnie od pogody. Podróżowali zwykle salonkami z doskonale podrobionymi paszportami, a to powodowało kolosalną różnicę między jednymi a dru- gimi.

Trasa „Karczma”

Jako kurier znający przejście słowacko-węgierskie w rejonie Rożnia-wy, otrzymałem zadanie stworzenia nowej trasy na Słowację przez Spisz. Trasa „Karczma”, skonstruowana i przygotowana przeze mnie, zaczęła funkcjonować od 1941 r. Połączyłem odcinek poznany dzięki Staszkowi Frączystemu – z Polomy do Budapesztu – z innymi odcinkami znany-mi już lub nowymi, stworzonymi przeze mnie. Wiodła ona z Warszawy do Waksmundu, a następnie przez Harklową, rzekę Białkę, Krempachy i Dursztyn do Łapsz Niżnych na Słowacji. Pomagali mi w tworzeniu tej trasy „Rafał” i Józef Ligęza60. Sama trasa przez Słowację biegła z Łapsz

59 Mowa o Słowaku Wojciechu (Vojtechu) Hlivaku, taksówkarzu z Rożniawy, udzielającym ofiarnej pomocy polskim kurierom, uczestniczącym m.in. w przerzucie marszałka EdwardaRydza-Śmigłego do Polski w październiku 1941 r.

60 Józef Ligęza-Cukier (zm. 1945), ps. „Irys”, były żołnierz KOP, pozyskany do służby kurierskiej przez Andrzeja Waksmundzkiego, działacza Stronnictwa Ludowego „Roch” w Nowym Targu. Zmarł tragicznie pod koniec wojny potrącony przez radziecką ciężarówkę wojskową.

Page 31: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

31

Niżnych do Starej Wsi, a następnie poprzez Kieżmark, Poprad, Dobszynę do Polomy. Tam trzeba było wyskoczyć z taksówki i pieszo po pokonaniu około 15 km zameldować się na stacji Rożniawa i wsiąść do pociągu do Budapesztu.

Jeżeli przeskok granicy słowacko-węgierskiej był identyczny jak po-przednio, to przejście granicy polsko-słowackiej znacznie trudniejsze aniże-li z Chochołowa, chociażby z uwagi na odległości. Odległość z Waksmun-du do Łapsz Niżnych wynosiła prawie 20 km. Z Waksmundu do lasku pod Harklową szliśmy wzdłuż Dunajca. Przed Harklową wchodziliśmy w zbawczy lasek i tam przekraczaliśmy granicę polsko-słowacką. W rejonie Nowej Białej i Krempach przekraczaliśmy w bród rzekę Białkę, co było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza w zimie. Dalej trasa wiodła stopniowo pod górę, w kierunku Dursztyna. Sam Dursztyn obchodziliśmy z lewej strony i docieraliśmy do willi zwanej Wichrówką. Stamtąd były dwa kroki do punktu przerzutowego w Łapszach Niżnych.

Przejście nocne z Waksmundu do Łapsz, w warunkach ustawicznego zagrożenia, trwało co najmniej 5 godzin. Z Łapsz, aby dojść do taksówki, która w pierwszej fazie podjeżdżała, aby nie budzić podejrzeń, do Starej Spiskiej Wsi61, trzeba było stracić znowu około 3 godzin z tych samych przyczyn, co po stronie polskiej. Sumując, czas jednego przejścia z Wak-smundu do Budapesztu wymagał 11 godzin na solidny marsz w bardzo różnych warunkach, 3 godziny na jazdę taksówką i 7 godzin pociągiem węgierskim. Z tych przyczyn trasa początkowo była podzielona na dwa etapy, pierwszą noc poświęcało się na pokonanie trasy z Waksmundu do Łapsz Niżnych, a na drugi dzień, po wypoczynku, następował przeskok taksówką przez Słowację do Polomy, przejście granicy słowacko-węgier-skiej i przejazd pociągiem z Rożniawy do Budapesztu.

Oczywiście w trakcie pieszych rajdów nie można było korzystać z żadnych dróg, mostów i ścieżek, ponieważ właśnie te obiekty były szczególnie strzeżone. Chodziło się głównie po górskich wertepach i w lesie, omijając wsie i zabudowania. Bardzo przydatne okazało się tu moje doświadczenie w Straży Granicznej z okresu przed 1939 r. oraz przy-gotowanie sportowe.

Po pewnym czasie wpadłem na pomysł, aby nie jeden kurier pokony-wał całą trasę, lecz aby utworzyć sztafetę. Wówczas kurier pokonywałby wyłącznie swój odcinek i przekazywał pocztę następnemu. Zmniejszało to ryzyko wpadki i nie było tak wyczerpujące oraz kosztowne. Sam nocny przejazd taksówką przez Słowację w obie strony kosztował 4 tys. koron słowackich, podczas gdy nowy samochód można było nabyć za 16 tys. koron. Po drugie istniało ryzyko zatrzymania taksówki przez słowackich żandarmów. W takich sytuacjach nieraz musiałem wyskakiwać w biegu lub przystawiać lufę do głowy zdziwionemu taksówkarzowi.

„Rafał” pomysł zaakceptował i po wprowadzeniu wszystko funkcjono-wało wspaniale. Łącznik lub łączniczka krajowa dostarczali pocztę do rąk Józka Ligęzy. Ten pokonywał granicę polsko-słowacką i pocztę dostarczał

61 Słow. Spišská Stará Ves

Page 32: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

32

do Łapsz Niżnych lub Wichrówki koło Dursztyna. Tam przesyłkę odbierał kurier słowacki Józek Stanek62 i pociągiem lub taksówką wiózł ją do Polo-my pod granicą słowacko-węgierską. Jako obywatel słowacki Stanek mógł względnie bezpiecznie poruszać się oficjalnymi środkami komunikacji. W Polomie następowało przekazanie poczty, którą następnie dostarczałem do Budapesztu pokonując po drodze granicę słowacko-węgierską. Sztafeta zaczęła funkcjonować jednak dopiero w 1943 r., a do tego czasu całą trasę musiałem pokonywać sam.

Moim dublerem był Marek, a od 1943 r. Janek Bobowski63, Władek Roj-Gąsienica64 i Franciszek Koterba. Po zaginięciu bez śladu Marka pró-bowałem namówić do pracy kurierskiej Jana Koralskiego, ale przeszko-dziła mi w tym wsypa. Cudem uniknąłem zasadzki, Koralski zaś został skierowany w 1944 r. do pracy w Budapeszcie w Bibliotece Polskiej. Był to uroczy człowiek. Pięknie śpiewał, uwielbiali go wszyscy. Nieste-ty wpadł i został wywieziony na roboty do Austrii. Potem słuch o nim zaginął.

Z przykrością muszę stwierdzić, że w książce Heleny Latkowskiej--Rudzińskiej, poświęconej łączności z zagranicą Komendy Głównej AK w latach 1939–1944, a wydanej w 1985 r., znajdują się pewne nieścisłości. Na przykład pomysł utworzenia sztafety przypisuje się inż. Andrzejowi Waksmundzkiemu65 z Ostrowska i Józkowi Ligęzie, gdy tymczasem Wak-smundzki został aresztowany przed utworzeniem sztafety i całą okupację przesiedział w obozie koncentracyjnym. Ze zdziwieniem też dowiedzia-łem się, że miałem szefów nie tylko w Bazie „Romek” w Budapeszcie, ale także w Nowym Targu i na Słowacji. W opisie trasy spiskiej wymienia się również mój odcinek słowacki [pisząc „mój odcinek słowacki” Zbigniew Ryś ma na myśli odcinek od granicy węgierskiej do miejscowości Poloma – przyp. red.] jako trasę Józka Stanka, co jest całkowicie nie do przyjęcia.

62 Józef Stanek (1909 – prawdopodobnie 1945), ps. „Józek”, „Lis” – kurier z Łapsz Niżnych pochodzący z wybitnie patriotycznej rodziny, spokrewniony z Dominikiem Stankiem zaangażowanym w działalność kuriersko-przerzutową oraz ks. kpt. Józefem Stankiem ps. „Rudy”, który zginął śmiercią męczeńską w Powstaniu Warszawskim i został wyniesiony przez papieża Jana Pawła II na ołtarze w 1999 r. Przed II wojną światową był sekretarzem Związku Górali Spisza i Orawy kierowanego przez ks. Ferdynanda Machaya. Zwolennik przyłączenia do Polski całości terytorium Zamagurza Spiskiego. W latach 1937-1939 jako aktywny współpracownik polskiego wywiadu wchodził w skład tzw. Organizacji Spisko-Orawskiej, mającej na celu wywołanie działań dywersyjnych na wchodzących w skład Czechosłowacji terytoriach Spiszu i Orawy. Kierował biurem i zarazem punktem werbunkowym Organizacji w Nowym Targu. Aresztowany 15 sierpnia 1939 roku na Słowacji pod zarzutem prowadzenia działań na szkodę Państwa Słowackiego oraz nielegalnego przekraczania granicy trafił do więzienia w Preszowie, z którego został zwolniony w styczniu 1940 roku.

63 Jan Bobowski (1917–1970), ps. „Ceper”, „Janek” – kurier tatrzański, wnuk Klimka Bachledy. W 1939 r. reprezentant Polski w narciarstwie podczas FIS w Zakopanem, po wojnie ukończył studia inżynieryjne i pracował jako architekt, odznaczony m.in. KW.

64 Władysław Roj-Gąsienica (1917–1991), ps. „Gleba” – kurier tatrzański, w 1939 r. reprezentant Polski w narciarstwie na FIS w Zakopanem, po wojnie w TOPR, później w Grupie Tatrzańskiej GOPR, taternik, odznaczony m.in. KW.

65 Andrzej Waksmundzki (1910–1998) – profesor uniwersytecki, chemik, w czasie wojny organizator odcinka trasy przerzutowej do Budapesztu z Nowego Targu do Łapsz Niżnych, aresztowany w 1942 r., więzień obozów Gross-Rosen, Dyhemfurth i Mauthausen.

Page 33: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

33

Józek Stanek, zasłużony i dzielny kurier nie znał w ogóle tej trasy, nigdy nią nie chodził i ani razu nie był w Budapeszcie, co w niczym nie umniejsza jego zasług kurierskich. Ubolewam, że pominięto mój udział w tworzeniu tych tras i decyzje odnośnie przeprowadzenia każdej operacji. Na trasie spiskiej ze względów bezpieczeństwa działałem sam, a moi szefowie: Smulikowski „Rafał”, Malessa „Marcysia”, Grodzicki „Piotr”, Mazurkiewicz „Korday” o miejscach przejść granicznych, melinach i innych szczegółach dowiedzieli się ode mnie dopiero po wojnie. Sama autorka nie omieszkała skontakto-wać się ze mną przed napisaniem książki, stąd jej relacja jest niepełna66.

W tym miejscu piszę o trasie „Karczma”, jako jedyny kompetentny człowiek, doświadczony „zielonka” i oficer WP, specjalista znający wszyst-kie tajemnice przemytników i agentów. Kiedy „Rafał” dał mi adres meliny w Waksmundzie, cztery kilometry od Nowego Targu i rozkazał utworzyć kurierską trasę na Węgry, z duszą na ramieniu ruszałem na Podhale, gdzie byłem poszukiwany listem gończym i wyznaczono wysoką nagrodą za moją głowę. Jakaż więc była moja radość, gdy okazało się, że nieznany mi „Cu-kier” vel „Irys”, to Józef Ligęza – góral i żołnierz Korpusu Ochrony Pograni-

66 Porównując fragment książki Heleny Latkowskiej-Rudzińskiej dotyczący trasy „Karczma” z tym co napisał Zbigniew Ryś w niniejszych Wspomnieniach, jego krytyka wydaje się częścio-wo uzasadniona. Odnośnie Andrzeja Waksmundzkiego z Nowego Targu, Autorka publikacji stwierdziła jedynie, że późną jesienią 1939 r. został zaagitowany do ZWZ, otrzymując polecenie zorganizowania służby kurierskiej, cytując na poparcie tego książkę Podhale w czasie okupacji 1939-1945, wydaną pod red. Janusza Berghauzena, Warszawa 1972, w której stwierdzono, że: „Waksmundzki samodzielnie przygotował zakonspirowaną melinę w Nowym Targu oraz wy-szukał właściwego kuriera, którym był znajomy mu dobrze góral z Waksmundu, Józef Ligęza--Cukier”. Podobnie przedstawia się sprawa roli, jaką odegrali w tworzeniu i funkcjonowaniu trasy „Karczma” Józef Ligęza-Cukier i Józef Stanek. Helena Latkowska-Rudzińska pisze o tym następująco: „Ligęza, przeprowadzając ludzi przez granicę polsko-słowacką, przekazywał ich w ręce Józefa Stanka, Polaka, posiadającego obywatelstwo słowackie, który organizował na te-renie Słowacji dalszą drogę do Budapesztu. W połowie 1940 r. zapadła decyzja podziemnych władz wojskowych w kraju i kierownictwa Bazy „Romek” utworzenia na tym kierunku trasy sztafetowej dla przerzutu poczty. Należało więc istniejące elementy powiązać w jedną całość, przepracowując dokładnie punkty przygraniczne wymiany poczty. […] Kurierem odcinka sło-wackiego został Józef Stanek […]. Tereny Słowacji przebywał więc Stanek koleją lub wynaję-tą taksówką […]. W okresie jesieni 1941 r. utworzył Stanek drugi punkt wymiany poczty dla kurierów odcinka słowackiego i polskiego. Znajdował się on przy granicy słowacko-polskiej […] w willi zwanej „Wichrówką”. Dalej wymienione są osoby obsługujące trasę, nadmienia się również, że w wyniku decyzji podjętych we wrześniu 1940 r. trasa „Karczma” chwilowo miała pozostać rezerwową. O Zbigniewie Rysiu Helena Latkowska-Rudzińska wspomina nieco dalej, pisząc: „«Zbyszek» został wprowadzony na trasę [Karczma] w lipcu 1941 r.” W tym czasie – jak stwierdza to Autorka – kurierem odcinka polskiego był „Marek”, a po jego aresztowaniu Ewa Korczyńska, ps. „Ewa”, wspomagana przez Józefa Ligęzę-Cukra, odcinka słowackiego Józef Sta-nek, natomiast odcinka węgierskiego (z przekroczeniem granicy węgiersko-słowackiej między Rożniawą a Polomą) Zbigniew Ryś. Por. H. Latkowska-Rudzińska, dz. cyt., ss. 81-93. Wydaje się, że o ile faktycznie Waksmundzki i Stanek tworzyli początkowo trasę (tzn. znaleźli punkty przerzutowe i zaufanych ludzi) odpowiednio w Polsce i na Słowacji, to nad całością od 1941 r. czuwał Zbigniew Ryś, który jako jedyny z nich znał i wielokrotnie przechodził całą trasę, tj. z Waksmundu do Budapesztu. Jemu też powierzano przerzut najważniejszych osób takich jak „Hun” czy Grodzicki „Piotr”. Dlatego właśnie „Zbyszka” należy uznać za kierownika całej tra-sy „Karczma”, a nie, jak twierdzi Latkowska-Rudzińska, jedynie kuriera odcinka węgierskiego. Potwierdzeniem tego było mianowanie w 1943 r.„Zbyszka” zastępcą kierownika łączności Bazy „Romek” z krajem, a w 1944 r. kierownikiem łączności.

Page 34: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

34

cza sprzed wojny. Czy mogliśmy się lepiej dobrać? Z miejsca zaprzyjaźnili-śmy się na śmierć i życie. Mój kolega świetnie znał rejon przygraniczny, był zaprawiony do trudów i przyzwyczajony do igrania ze śmiercią. Doskonale poruszał się w terenie, miał szaloną wytrzymałość, odznaczał się wspaniałą orientacją i znakomitym refleksem w chwilach zagrożenia. W nocy przekra-dał się przez granicę, jak dziki kot. Uderzyła mnie też jego osobista kultura, znajomość literatury polskiej, oczytanie, pracowitość i posłuszeństwo. Józek stał się moim bratem i powiernikiem. Podzieliłem się też z nim obawami związanymi z tym, że moi szkolni koledzy Janek i Edek Sztuberowie oraz Steiner i Decker są gestapowcami i jeżeli mnie zobaczą, to marny ze mną koniec. Przyrzekliśmy sobie chronić się nawzajem i być czujnymi. Józek miał dwóch synów i przemiłą żonę. To mnie jeszcze bardziej obligowało do wiel-kiej ostrożności. Postanowiliśmy przekraczać granicę tylko w nocy, najle-piej przy złej pogodzie, w czasie burz, deszczu, mrozu czy śniegu, zawsze w pewnej odległości od siebie, tak żeby nie złapano nas obu. Ponieważ nosi-łem pocztę, Józek szedł zawsze pierwszy, bo w razie wpadki miałem szansę uciec albo go odbić. Jednocześnie nakazałem mu mieć zawsze przy sobie jakiś towar, np. naftę lub cukier, wskazujący na przemytniczy charakter wy-prawy, by w ten sposób miał możność ratowania się. Józek wyraźnie czuł moją troskę o jego życie i dawał tego dowody. Gdy kiedyś trzeba było omi-nąć most na Białce, złapał mnie i mimo mego protestu przeniósł na drugą stronę rzeki. Często potem śmialiśmy się z tej przeprawy.

Józek odkrył kiedyś, że jestem uzbrojony po zęby, ale dopiero wiado-mość o cyjanku zaszytym w klapie pozwoliła mu pojąć powagę pełnionej przeze mnie służby.

Jego drewniany dom stał blisko Dunajca, przy drodze z Ostrowska do Nowego Targu. Do domostwa przylegała mała przybudówka i szopa dają-ca mi niejednokrotnie schronienie o różnych porach dnia i nocy. Gdy tylko zobaczył mnie z daleka, krzyczał do żony: „Michasiu, myj rączki, bo pan Zbyszek przyjechali!”, ponieważ wiedział, że zawsze na powitanie i poże-gnanie całuję kobietę w rękę. W szopie ukrywali się też inni kurierzy, m.in. Franciszek Koterba ps. „Woda”.

Na naszej trasie mieliśmy z Józkiem szczęście zetknąć się z cudowną rodziną Stanków w Łapszach Niżnych. Tam znaleźliśmy prawdziwe pol-skie serca. Świetni byli i Dominik67 i Józef Stanek. Cała rodzina Stanków to wspaniali Polacy i patrioci, gotowi do najwyższych poświęceń. Zmiana granicy w 1939 r. przesądziła o włączeniu ich miejscowości do Słowacji. Zapoznanie z nimi miało charakter uroczysty, choć wiedzieli tylko tyle, że nadejdzie ważny gość z Warszawy.

Do zabudowań Dominika w Łapszach Niżnych bardzo utrudniało do-stęp szczekanie psów z całej wsi. Trzeba więc było obchodzić wieś od po-łudnia, z dala od chałup przez ogrody sąsiadów aż do Stankowej stodoły. Do Łapsz szło się przez Wichrówkę, willę położoną na stromym wzgórzu Dursztyna, pokonując liczne wertepy i wykroty, uważając, by nie nad-wyrężyć ścięgien w nogach. W czasie każdorazowych przejść nocą obok

67 Dominik Stanek (1909–1977) – rolnik z Łapsz Niżnych, w którego domu znajdował się punkt przekazywania poczty kurierskiej.

Page 35: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

35

Wichrówki zachwycałem się jej położeniem i przydatnością w czasie kon-spiracji – z dala od zabudowań ludzkich i blisko lasu. Na moje polecenie Jó-zek Stanek nawiązał kontakt z zamieszkującą Wichrówkę rodziną Pajorów – 20-letnim Zbyszkiem Pajorem i narzeczoną jego brata, który walczył na Zachodzie, Niną Małasińską68. Ponieważ Pajorowie byli wspaniałymi Po-lakami, oczywiście wyrazili zgodę, i po pewnym czasie Wichrówka stała się głównym punktem na naszej trasie. Trzeba dodać, że ojciec Zbyszka Pa-jora, notariusz krakowski, musiał ukrywać się przed gestapo. Początkowo Zbyszek i Nina nie mieli nawet wyobrażenia, jaki cel mamy w przechodze-niu granicy. Sądzili, że jesteśmy zwykłymi przemytnikami. Dopiero gdy w 1942 r. nastąpiła wsypa Marka i „Drzazgi” u Dominika Stanka w Łap-szach Niżnych, zmuszony byłem ich zaprzysiąc i wciągnąć do pracy kon-spiracyjnej. Wichrówka okazała się doskonałym punktem przerzutowym, znacznie bezpieczniejszym niż melina u Dominika Stanka w Łapszach. Z Wichrówki można było w razie potrzeby uciekać do lasu, a ponadto wchodzić o każdej porze dnia i nocy.

Dzięki Ninie Małasińskiej, która utrzymywała życzliwe kontakty z inte-ligencją słowacką, udało się zwerbować do współpracy słowackiego inspek-tora straży granicznej i antyfaszystę Walentego Hudaka69. Taki człowiek w konspiracji był prawdziwym rarytasem. Woził nas swoim samochodem przez Słowację, nawet w biały dzień. Gdy raz pod Popradem żandarmi za-trzymali nas do kontroli, odruchowo sięgnąłem po pistolety. Tymczasem Hudak wysiadł z auta, zamienił parę słów i po chwili mknęliśmy dalej.

Oprócz Hudaka moimi taksówkarzami na trasie spiskiej byli: Józef Lach70 z Popradu, Jan Czajkowski, Teodor Bürger71 z Dobszyny, a także inni, przypadkowi taksówkarze, gdy chwilowa niedyspozycja unierucha-miała pewniaków.

Jak już wspomniałem, pocztę z Warszawy do Nowego Targu lub Wak-smundu dostarczał kurier krajowy72. Stamtąd do Łapsz lub Wichrówki Jó-

68 Antonina Małasińska-Pajor (ur. 1919), ps. „Nina” – przed wojną studentka prawa UJ w Krakowie, zamieszkała w czasie wojny w willi Wichrówka pod Dursztynem. Na skutek zmiany granicy w 1939 r. otrzymała obywatelstwo słowackie. Od sierpnia 1941 r. prowadziła punkt wymiany poczty w Wichrówce. Pośredniczyła w przekazywaniu poczty z Wichrówki do domu Dominika Stanka w Łapszach Niżnych.

69 Inspektor słowackiej straży granicznej, który przewoził kurierów z rejonu Spiskiej Starej Wsi do Małej Polomy.

70 Józef Lach – Słowak, taksówkarz obsługujący ruch kurierski, mieszkający na peryferiach Popradu, o którym napisano: „[…] miał szczęśliwą rękę. Przerzucił swoim wozem setki uchodźców, a później obsługiwał kurierskie trasy «Karczma» i «Lamus», woził Balcarek-Bo- bowską, Frączystego, Koterbę, Krzeptowskiego, Paczyńskiego, Roja, Rysia, Stanka i wielu innych – zawsze lądując w przeznaczonym miejscu i unikając groźnych momentów”. Zob. J. Bieniek, Przyjaciele z trudnych lat, „Rocznik Sądecki”, t. XV/XVI, 1974–1977, s. 292.

71 Teodor Bürger – Słowak, taksówkarz, obsługujący ruch kurierski, scharakteryzowany następującymi sławami: „W stosunkach z Polakami cechowała go serdeczność i wielka godność. Nie ta, która odpycha, lecz ta, która budzi szacunek i zaufanie. Skromny, bardzo opanowany, równie odważny i zdyscyplinowany nie zawiódł nigdy – oddając Podziemnej Polsce i jej żołnierzom wielkie zasługi”. Zob. J. Bieniek, Przyjaciele z trudnych…, ss. 294-295.

72 Od 1942 r. była nim Ewa Korczyńska, ps. „Ewa”, a wcześniej „Marek”. Według cytowanej już książki Zofii Latkowskiej-Rudzińskiej wspomagała ona też Józefa Ligęzę przy przekraczaniugranicy polsko-słowackiej.

Page 36: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

36

zek Ligęza. A przez Słowację z Łapsz do Polomy Józek Stanek, obywatel słowacki. W Polomie w hostincu (karczmie) u Spernogów, zwykle o pół-nocy, przejmowałem pocztę warszawską i zostawiałem budapesztańską. Potrafiłem pomiędzy 20 a 6 rano przekroczyć granicę dwukrotnie i zdążyćna powrotny pociąg do Budapesztu. W Rożniawie nie korzystałem z żadnej meliny. Nad rzeką przeistaczałem się z zabłoconego trampa w eleganckiego pana73. Brudne buty i spodnie chowałem do dużej teczki wraz z pistoleta-mi, a nowe buty i świeżo uprasowane spodnie szybko uzupełniały moją nową garderobę. Na jezdnię wychodziłem z lasu jako elegancki młodzian z teczką w ręku, nie budząc najmniejszych podejrzeń. Na dworcu kolejo-wym kupowałem bilet do Budapesztu, w kiosku gazetę węgierską, i tak zaopatrzony, pozornie zaczytany, jechałem do miejsca mego przeznacze-nia. W Budapeszcie wypatrywałem znajomej twarzy Feliksa Grodzickiego „Piotra”, Franciszka Mazurkiewicza74 „Kordaya” albo Bronisława Jarosza75 „Mięsowicza”. Potem – jak zwykle – podanie ręki, uśmiech, wymiana pa-kuneczków i koniec. Zawsze w takich momentach byłem wzruszony, czu-łem satysfakcję i odprężenie. Wielu moich kolegów zrezygnowało z działań kurierskich. Nie mogąc znieść napięcia i trudów, woleli walczyć na Zacho-dzie.

Uważam za swój obowiązek wspomnieć o wielkich zasługach gajo-wego z Polomy Stefana Antala76, spokrewnionego z rodziną Spernogów. W tych właśnie melinach, u wspaniałych i życzliwych nam ludzi, odbywała się wymiana poczty przekazywanej sztafetowo. Kontakt z Antalem nawią-zaliśmy wspólnie z Markiem przypadkowo77. Wypróbowaliśmy go dając mu pieniądze na zakup herbaty z rumem i chleba. Przyniósł wszystko o co prosiliśmy (w tym czasie obserwowaliśmy go z ukrycia), w dodatku podał swój adres w Polomie i zaoferował nocleg. Wkrótce cała jego rodzina poma-gała nam: jego brat Józef, ich siostra – Maria Zatrochowa, która prowadzi-ła w swojej karczmie noclegownię, a nawet jej drugi mąż, mrukliwy góral o nazwisku Juliusz Spernoga, który w przeszłości odsiadywał dziesięciolet-ni wyrok za morderstwo. Spernoga okazał się bardzo oddany i pomocny. Z własnej inicjatywy ubezpieczał moje nocne wyjścia z meliny przez wieś. Z kolei z Antalem zżyliśmy się jak koledzy. Pewnego razu zakupiłem mu

73 Według relacji Juliana Zubka zamieszczonej w książce Latkowskiej-Rudzińskiej, s. 92, koledzy nazywali Zbyszka „elegantem”.

74 Franciszek Władysław Mazurkiewicz (1901–1944), ps. „Korday” – major, w budapeszteńskiej Bazie „Romek” drugi (po Wincentym Medyńskim) kierownik Referatu Ruchu Bazy odpowiedzialnej za organizację i kontrolę tras kurierskich, we wrześniu 1943 r. odwołany do kraju, walczył w Powstaniu Warszawskim, zginął 11 sierpnia. Brat Jana Mazurkiewicza ps. „Radosław”, jednego z dowódców Powstania Warszawskiego.

75 Bronisław Feliks Jarosz, ps. „Mięsowicz” – w budapeszteńskiej Bazie „Romek” trzeci w kolejności kierownik Referatu Ruchu Bazy (po Wincentym Medyńskim i Franciszku Mazurkiewiczu) odpowiedzialnej za organizację i kontrolę tras kurierskich.

76 Stefan Antal – Słowak, rolnik z Polomy, zamiłowany myśliwy, z którego pomocy i gościny w swojej działalności kurierskiej korzystali m.in.: Małgorzata Balcarek-Bobowska, Jan Bobowski, Stanisław Frączysty, Franciszek Koterba, Józef Krzeptowski, Leon Paczyński, Władysław Roj-Gąsienica i Zbigniew Ryś.

77 Według Latkowskiej-Rudzińskiej kontakt z Antalem i Spernogami pierwszy nawiązał Józef Stanek.

Page 37: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

37

osobiście w Budapeszcie czarny garnitur, który pasował jak ulał. Tą drob-nostką zdobyłem go dla Polski. Antal był zawsze do naszej dyspozycji. Mię-dzy innymi na każde nasze życzenie jeździł po taksówkę do Popradu lub Dobszyny.

Początkowo wciągnięci do współpracy Słowacy brali mnie za przemyt-nika. Dość szybko orientowali się jednak z kim mają to czynienia. Wtedy to musiałem zaprzysiąc Hudaka i Antala. Od tej pory pracowali dla Polskiego Państwa Podziemnego.

Dla zwiększenia bezpieczeństwa włączyliśmy do pomocy dwie dziew-czyny: Małgosię Balcarek78, późniejszą żonę Jasia Bobowskiego i Zosię Wilk--Gacek79. Zadanie ich polegało na ubezpieczaniu mnie w rejonie granicy. Każda z nich szła około 50 metrów przede mną i miała wymyśloną legendę na wypadek zatrzymania. Obie były bardzo czujne, odważne, wytrzymałe i bez reszty oddane Polsce. Raz jeden tylko w towarzystwie Małgosi między Krempachami a Białką znalazłem się zbyt blisko słowackiego patrolu. Na szczęście idący akurat przed nami Józek Stanek ostrzegł nas w porę, dzięki czemu uniknęliśmy wpadki. Można sobie wyobrazić, ile emocji przeżywa-łem w towarzystwie tych uroczych dziewcząt. Dręczyło mnie to, że zamiast ochraniać je, jak na mężczyznę przystało, musiałem narażać je na niebezpie-czeństwo. Nieraz musiałem być surowy i wymagający w czasie przeprawy, ale tam gdzie śmierć zaglądała w oczy nie było miejsca na sentymenty.

Taki też byłem dla przeprowadzanych cywilów, których było nieraz kilkoro. Kiedyś po wojnie, na zjeździe kurierów w Zakopanem, przypo-minałem pani Doliwie Kociatkiewicz80, jak bardzo była wściekła na mnie za moją surowość i udzieloną reprymendę w czasie przekraczania granicy. Syknęła tylko wtedy, że nie chciałaby być moją żoną. Mam jednak powód do dumy, bo nikt z moich podopiecznych nie wpadł, właśnie dlatego, że wymagałem bezwzględnego posłuchu i wykonywania poleceń bez dodat-kowych, niepotrzebnych wyjaśnień.

Miałem też nie lada satysfakcję, kiedy trafił pod moje opiekuńcze skrzy-dła mój szef, kpt. Bronisław Jarosz „Mięsowicz”, świeżo po objęciu funk-cji po Feliksie Grodzickim, gdy musiał się spotkać na Słowacji z delegatem z Warszawy, który nie mógł dotrzeć do Budapesztu. Ileż to razy słyszałem, jak z lekceważeniem wyrażał się o naszej służbie mówiąc: „Kurier poszedł, kurier wrócił...” W takich chwilach życzyłem mu w duchu, żeby choć raz na własnej skórze doświadczył tego, co było naszym chlebem powszednim.

78 Małgorzata Balcarek-Bobowska (1920–2007), ps. „Małgosia”, „Siódemka” – we wrześniu 1939 r. sanitariuszka w szpitalu wojskowym w Pszczynie, od wiosny 1940 r. kurierka Bazy „Romek” na trasie Budapeszt – Koszyce – Szczawnica – Kraków. Spalona na tej trasie została skierowana do obozu w Leanyfalu (Węgry). Od wiosny 1942 r. obsługiwała odcinek węgierski trasy sztafetowej „Szkoła” (Budapeszt-Tomaszowce). Brała również udział w obsłudze odcinka węgierskiego trasy sztafetowej „Karczma”. Odznaczona KW.

79 Zofia Wilk-Gacek, ps. „Zosia”, „Mirosza” – na przełomie 1939/1940 przedostała się na Węgry,kurierka Bazy „Romek”. Początkowo na trasie „Las” (Użhorod – Sanok), następnie spalona, przebywała w obozie w Leanyfalu (Węgry). Od wiosny 1942 r. na trasie „Szkoła” (Budapeszt-Tomaszowce). Odznaczona KW.

80 Jadwiga Gedroyc Kociatkiewicz (1907–1992), ps. „Renia”, „Doliwa” – w jej domu w miejscowości Żubracze w Bieszczadach mieścił się kurierski punkt przejściowy.

Page 38: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

38

I stało się. Przerzut wprawdzie udał się, spotkanie z delegatem z Warszawy doszło do skutku, ale nie mający żadnej zaprawy fizycznej do odbycia zimąmorderczej trasy, mój 47-letni przełożony nabawił się ciężkiego zapalenia płuc. Sytuacja była bardzo poważna. Byliśmy w obcym kraju, o wezwaniu lekarza nie mogło być mowy. Sam więc musiałem walczyć o jego życie, przez 21 dni, dzień i noc czuwając przy łożu chorego na melinie u państwa Fiedlerów w Kieżmarku. Intensywnymi masażami starałem się rozpędzić stan zapalny i – ku mej wielkiej radości – udało się. Kiedy długo już po woj-nie spotykaliśmy się przy jakiejś okazji, zawsze wspominał moje „żelazne palce”, które uratowały mu życie. Efektem tej przygody była jego rezygna-cja ze stanowiska szefa łączności Bazy budapesztańskiej i rekomendowanie mnie na swojego następcę.

Wcześniej bezpiecznie i bez przygód przeprowadziłem z Budapesztu do Polski innych moich dowódców – Franciszka Mazurkiewicza „Kordaya” i Feliksa Grodzickiego „Piotra”. Mimo to dręczyła mnie myśl, że dowódz-two nigdy nie miało pełnego rozeznania i właściwej oceny trudnej służby kurierów, ich samych uważając za szaleńców.

Wsypa u Dominika Stanka

Około 23 lutego 1942 r. otrzymałem rozkaz dotarcia z pocztą z Buda-pesztu do Łapsz, aby oddać ją kurierom warszawskim – Markowi i Janowi Rerutko81 ps. „Drzazga”. Mieliśmy też omówić wiele spraw celem zapew-nienia lepszej ochrony przed wsypami, przenikaniem wroga w nasze sze-regi i prowokacjami. Obaj moi koledzy po fachu dotarli na umówiony ter-min do Łapsz Niżnych i chyba w nocy z 23 na 24 lutego 1942 r. oczekiwali u Dominika Stanka na moje przybycie z Węgier. W tym czasie na melinie w Łapszach przebywały też siostry żony Dominika – młode nauczycielki Anna i Stanisława Śliwianki.

Był wtedy siarczysty mróz (-25 stopni) i ogromne zaspy. W parku za Rożniawą przebrałem się w biały skafander, a teczkę z pocztą i pieniędz-mi schowałem do plecaka, aby mieć wolne ręce na wypadek ewentualnej wpadki. Około godz. 20 rozpocząłem marsz i walkę ze stromizną wzdłuż toru kolejki linowej. Miałem już za sobą pełną napięcia, sześciogodzinną jazdę pociągiem, przejście przez kordon graniczny w Rożniawie i 3 kilo-metry marszu od stacji do parku. Czas naglił, bo Lach z taksówką miał czekać w Polomie. Pocieszałem się tylko, że chyba nie napotkam patroli, bo jakiż dowódca wysłałby ludzi w taki mróz, gdy każdy odpoczynek groził śmiercią.

Granicę pokonałem szczęśliwie, obszedłem Betliar i Polomę i z lasu wyszedłem wprost na czekającego Lacha. Jazda taksówką była okropna, Józek dzielnie radził sobie z zaspami, ale po trzech godzinach musiał wy-sadzić mnie pod Frankową82. Dalsza jazda z powodu zasp była niemoż-

81 Jan Rerutko (1918–1943), ps. „Drzazga” – podporucznik, zaangażowany w akcję kurierską w rejonie Sanoka. Następnie dowódca oddziału partyzanckiego „Łuna” Zginął w walkach partyzanckich na Wołyniu w listopadzie 1943 r.

82 Słow. Veľká Franková

Page 39: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

39

liwa. Czekało mnie dodatkowe 6 kilometrów marszu w stronę Kacwina. Nadkładałem drogi w celu ominięcia zabudowań, ponieważ pamiętałem, że wielu takich jak ja wpadało nie będąc dostatecznie ostrożnymi. Była druga w nocy, gdy nagle z przerażeniem stwierdziłem, że drepcę po wła-snych śladach. Zacząłem się gimnastykować, wymachiwać rękami, robiłem przysiady, skakałem – walcząc o życie. Każde, nawet chwilowe zdrzemnię-cie się groziło śmiercią. Jakoś dotrwałem do świtu, pomimo potwornego zmęczenia i głodu. Ledwie zaczęło świtać, rozpoznałem doskonale okolicę i kontynuowałem marsz do Łapsz. O 11 byłem już na miejscu, ale za dnia nie mogłem wejść do domu Dominika. Ruszyłem więc do Wichrówki, od-dalonej o pięć kilometrów. Od wyjazdu z Budapesztu minęło dwadzieścia jeden godzin, w tym dziewięć mimowolnego błądzenia. Będąc u kresu sił, natknąłem się na grupę drwali przestraszonych widokiem „ducha w bieli”. Powiedziałem im, że zabłądziłem. Wówczas jeden z nich odpowiedział po-prawną polszczyzną, że nazywa się Mąka i zaprasza mnie do swego domu na pustkowiu, gdzie jego żona z pewnością mnie nakarmi. Podziękowałem grzecznie, ale z zaproszenia nie skorzystałem. Udałem się prosto do Wi-chrówki. Chłopów z Łapsz się nie obawiałem, bo byli to Polacy, a w razie czego miałem jeszcze broń.

Około 17 dotarłem wreszcie do Pajorów. Natychmiast na stole pojawiła się gorąca zupa, kotlet schabowy z kapustą, deser oraz herbata. Powoli wra-całem do sił. Było tu ciepło dosłownie i w przenośni. Miłą atmosferę prze-rwał nagle ostry dzwonek, powodując konsternację i przykre zaskoczenie. Na wszelki wypadek ukryłem się w jakimś zakamarku, zaś Zbyszek Pajor zapytał krótko: Kto tam? – i otworzył drzwi. W tym momencie wbiegła Sta-sia Śliwianka z hiobową wieścią, że poprzedniego dnia, kiedy miałem spo-tkać się u Dominika z Markiem i Jankiem, wpadła do domu żandarmeria słowacka z Niedzicy. W tym czasie Marek i Janek bawili się w towarzystwie Stasi i jej siostry Ani słuchając płyt gramofonowych. Sąsiad Dominika, Sło-wak wrogo nastawiony do Polaków, odgłos gramofonu potraktował jako ra-dio i zawiadomił patrol słowackiej żandarmerii. W domu żandarmi znaleźli przy nich plecak z pocztą i natychmiast aresztowali jako polskich szpiegów. Założyli im kajdanki i odstawili do aresztu w Niedzicy, a dziewczynom za-powiedzieli, że zajmą się nimi nazajutrz. Obie postanowiły uciekać do Polski przez „zieloną granicę”, nie czekając na aresztowanie. Obiecałem, że następ-nej nocy zabiorę je z sobą. Dla bezpieczeństwa opuściłem wraz ze Zbysz-kiem Pajorem Wichrówkę. Noc spędziliśmy w oborze u znajomego górala w Trybszu. Tam dowiedziałem się, że w sąsiedztwie przebywa młody oficerWojska Polskiego, którego zaprzysiągłem i poprosiłem o pomoc przy prze-rzucie dziewczyn. Miał ogromne opory, ale się zgodził ubezpieczać nas do granicy. Dalej już sam miałem doprowadzić je do Waksmundu, gdzie mu-siałem dostarczyć pocztę Ligęzie i złożyć meldunek o wsypie.

Dziewczyny, mimo że góralki, nie były przygotowane do marszu w 25--stopniowym mrozie i w zaspach. Po przejściu 20 km zaczęło dnieć. Choć od granicy dzielił nas niespełna kilometr, musiałem porzucić dziewczyny i sam szybki krokiem ruszyłem do Waksmundu, aby dostarczyć pocztę. Jednocześnie poleciłem im wejść do pierwszego domu po stronie polskiej i obiecałem, że niezwłocznie wyślę kogoś z saniami i pomocą. Wychodzi-

Page 40: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

40

łem z założenia, że moje osobiste zadanie dostarczenia poczty oraz zawia-domienie Warszawy o wsypie w Łapszach jest ważniejsze aniżeli zdrowie obydwu sióstr.

W Waksmundzie poprosiłem Józka Ligęzę, aby zajął się dziewczynami. I tak się też stało. Bez trudu je odnalazł, zabrał do siebie, nakarmił, a po-tem odwiózł na stację kolejową, skąd odjechały do swoich rodzin w Polsce. Niestety skutki tej wyprawy okazały się tragiczne. Annie amputowano od-mrożone palce u nóg, wkrótce zaś potem zmarła na skutek ciężkiego prze-ziębienia i braku leków. O jej śmierci nie powiedzieliśmy żonie Dominika, chcąc oszczędzić jej zmartwień. Inny skutek wsypy był taki, że przez jakiś czas musieliśmy omijać Łapsze Niżne i melinę u Dominika Stanka.

Pojechałem do Warszawy żądać wsparcia trzech uzbrojonych ludzi, aby odbić Marka i Janka z aresztu w Niedzicy. „Rafał” odmówił, bojąc się o szlak i łączność z zagranicą. Podenerwowany wsiadłem do tramwaju przy ul. Puławskiej i – ku memu zdumieniu – spotkałem Marka. Ze szczegółami opowiedział mi przebieg niedawnych zdarzeń. Słowacka straż graniczna wio-zła ich do placówki Grenzschutzu jako polskich szpiegów, ale kiedy chłopcy poprosili o serce i litość – pozwolili im zwiać. Postrzelali trochę w powietrze i na tym się skończyło83. Mieli szczęście. Dotarli do Wichrówki, a stamtąd przyjechali do Warszawy. Nie dane im było jednak przeżyć wojny. Marek podobno zginął przechodząc granicę z Janem Łożańskim84 ps. „Bokser” w re-jonie Medzilaborców na Słowacji. Janek Rerutko poległ zaś w akcji partyzanc-kiej pod koniec wojny. Nie były to wiadomości pewne. Po wojnie łudziłem się, że spotkam tych wspaniałych chłopców, lecz niestety na próżno.

Przerzut „Huna”

W połowie 1943 r. otrzymałem rozkaz przerzucenia z Polski do Buda-pesztu spadochroniarza angielskiego, niejakiego „Huna”85. „Hun” młodość spędził w Budapeszcie, znał perfekt węgierski i angielski, jako specjalista radiotelegraficzny miał utrzymywać łączność z Londynem za pomocą ra-diostacji. Z opowiadań jego wiem, że brał udział w walce pod Narwikiem, a jeszcze przedtem przeszedł specjalne przeszkolenie spadochronowe. Noc-ną porą zrzucono go nad Polską z zadaniem przedostania się ze sprzętem do Budapesztu.

Jego przerzut przygotowano bardzo starannie. Z Warszawy trasą sa-nocką „Kora” holowany był przez Ewę Korczyńską86 do Janiny Kędzioro-

83 Według relacji Niny Małasińskiej-Pajor zamieszczonej w książce Latkowskiej-Rudzińskiej na polecenie Zbyszka Rysia interweniowała ona u swoich słowackich przyjaciół w Niedzicy i Starej Wsi. W rezultacie kurierzy zostali wypuszczeni 24 II 1942 r.

84 Jan Łożański (1912–1990), ps. „Bokser”, „Orzeł” – oficer ZWZ-AK, kurier Bazy Romek na trasie„Jaga”. W latach 1947–1956 więziony. Odznaczony VM i KW.

85 „Hun” w rzeczywistości był Węgrem i nazywał się Ivan Szabo. Został przeszkolony przez Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza. Skoczył do Polski w nocy z 13 na 14 marca 1943 r. (Por. J. Tucholski Cichociemni, IW PAX, wyd. III, ss. 52 i 148).

86 Ewa Korczyńska (1909 – 2001), ps. „Ewa” – kurierka, zaprzysiężona w 1940 r., w 1942 r. wyzna-czona na kurierkę odcinka krajowego trasy „Karczma”, uczestniczka Powstania Warszawskiego, odznaczona KW i VM.

Page 41: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

41

wej87 w podrzeszowskiej Boguchwale. Następnie trasą „Zagroda” do Krzy-styniaków88 w Nowym Targu, a stamtąd do Waksmundu, do Józka Ligęzy. Dalej – naszą trasą – Józek przeprowadził go do Pajorów w Wichrówce, a tam ja przejąłem nad nim opiekę.

Wyruszyliśmy o zmierzchu. Szedł z nami Jasiek Bobowski, który zja-wił się na mojej trasie spiskiej po „spaleniu” tras zakopiańskich. Około 23, po prawie 16-kilometrowym marszu, wsiedliśmy do taksówki Lacha koło kapliczki między Frankową a Kacwinem. Ledwie zdążyliśmy zdjąć plecaki i przejechać około 300 metrów, gdy przed nami zamigotały błyski latarek żandarmów wzywających do zatrzymania się. Józek Lach doskonale zda-wał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i natychmiast zareagował na moje polecenie: „Zwalniaj! Gaś reflektory – wyskakujemy!” Nie zdołałem jednakzabrać plecaka, „Hun” był najważniejszy. Złapałem go za rękę i silnie po-ciągnąłem za sobą do lasu. W tym samym czasie, drugimi drzwiami, wy-skoczył Jasiek. Szczęście, że w samochodzie było dwoje drzwi.

Żandarmi dopadli Lacha, spenetrowali taksówkę; musieli słyszeć trzask drzwi i łamanie gałęzi w krzakach. W plecaku „Huna” znaleźli części ra-diostacji, a w moim bilety kolejowe Rożniawa – Budapeszt. Ciężkie były to chwile dla Lacha, któremu grożono więzieniem i odebraniem licencji. On jednak uparcie twierdził, że jedzie tam, gdzie chce tego pasażer, i że nie interesuje go nic poza zarobkiem. Na dowód pokazał opłatę za kurs do Po-pradu, robiąc przy tym naiwną minę i wzruszając ramionami. Żandarmi wsiedli do taksówki, wystawili karabiny przez okna i kazali się wieźć do Popradu. Mieli nadzieję, że będziemy gdzieś w pobliżu czekać przy szosie. Nie zdawali sobie widać sprawy, że przez cały czas byliśmy ukryci nieopo-dal. Nie mogliśmy zaryzykować użycia broni, nie chcąc zaprzepaścić trasy, która dobrze służyła kurierom. Wróciliśmy do Wichrówki, a potem do Pol-ski w obawie przed penetracją polskich domów na Słowacji przez wywiad graniczny89.

Przez kilka dni zmuszeni byliśmy do odpoczynku, gdyż Hun, nie zapra-wiony do nocnych wypraw o charakterze wyczynowym, otarł sobie nogi

87 Janina Kędziorowa, ps. „Joanna” – jej dom w Boguchwale był punktem przejściowym kurierów.88 Anna Krzystyniak, ps. Janka” (siostra Jadwigi Różańskiej) i Aleksander Krzystyniak, ps. „Olek”

obsługiwali w Nowym Targu kurierski punkt przerzutowy.89 W relacji Jana Bobowskiego zatrzymanie przez żandarmów słowackich i ucieczka przed nimi

przedstawiały się następująco: „Załadowaliśmy [do samochodu Jana Lacha] bagaż, który do-tychczas nieśliśmy na zmianę, i ruszyliśmy w drogę. Wciągu nocy mieliśmy jechać do wsi Polo-ma. Po ujechaniu kilkunastu kilometrów nagle w niedużej odległości przed nami błysk czerwo-nego światła. Tylko policja tak zatrzymuje. Kierowca gwałtownie nacisnął hamulec, samochód zatrzymał się. My trzej wyskoczyliśmy. Biegniemy rowem. Pilnuję, żeby w ciemności nie zgu-bić Anglika. Nic nie widać, przedzieramy się przez jakieś zarośla, dopadamy rzeki. Skaczemy w wodę. Nie jest zbyt głęboka. Już jesteśmy na drugim brzegu. Las. Z daleka słyszymy nawoły-wania, kilka strzałów. Lasem pniemy się w górę, coraz wyżej. Szosa pozostaje w dole. Jesteśmy już w miarę bezpieczni. Przystanęliśmy, by chwycić powietrza. Serce biło mi szybko. Zoriento-waliśmy się dopiero teraz, że nasz Anglik jest w owerolu. Zbyszek zostawił w samochodzie swój plecak. Anglik także. Ja skacząc z samochodu odruchowo chwyciłem swój, bo z przyzwyczajenia trzymałem go za paski. Znalazło się więc coś cieplejszego. Obserwowaliśmy z góry oświetloną reflektorami szosę. Usłyszeliśmy bicie i krzyk. Bili kierowcę-Słowaka, gdyż znaleźli sprzęt szpie-gowski i chcieli dowiedzieć się, co za pasażerów przewoził”. Por. A. Filar, Opowieści tatrzańskich kurierów, Warszawa 1969, ss. 230-231.

Page 42: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

42

i przeziębił się. W Waksmundzie u Ligęzy spotkaliśmy Franka Koterbę, ps. „Woda”, który zaczął właśnie działać na naszej trasie, bo w Pieninach dep-tano mu po piętach. Franek przeprowadzał jakąś kobietę, my z Bobowskim naszego Anglika, który pod opieką Józefa Rajczaka i Anny Krzystyniakowej ps. „Jana” szybko wrócił do zdrowia, pozbył się zaziębienia, nerwowego napięcia i zmęczenia. Przy zachowaniu nadzwyczajnych środków ostroż-ności, przy użyciu dwóch taksówek na Słowacji, dokonaliśmy szczęśliwe-go przerzutu „Huna” do Budapesztu. Byliśmy bardzo czujni, bo wtedy już wprowadzono do pomocy ukraińskie oddziały SS Galizien90. Byli groźni, wręcz grasowali na terenach przygranicznych.

Kłopot był tylko z radiostacją, częściowo zagrabioną przez żandar-mów. Korczyńska po niedługim czasie przywiozła zapasowe części radio-stacji do Krzystyniakowej. „Jana” przerzuciła ją do Pajorów, stamtąd Li-gęza do Łapsz, a my przytargaliśmy naszą „Miss Alice” na Węgry. Była to najnowocześniejsza wówczas radiostacja. Obsługiwana przez „Huna” wiernie służyła nam do końca wojny. Samego „Huna” spotkałem jeszcze w Budapeszcie wielokrotnie, niestety po wojnie kontakt się urwał.

Przerzuty „Sławka” i „Mięsowicza”

Podobne emocje przeżyłem w tym samym 1943 r. przeprowadzając Jerzego Wiesława Laskowskiego91 ps. „Sławek” z bazy „Kopiec” Okręgu Krakowskiego AK. Dobrze pamiętam jego szczupłą sylwetkę i czarny wą-sik. „Sławek” działał też w okręgu warszawskim, w Wydziale Łączności z Zagranicą. Tak jak w przypadku „Huna” i tym razem trzeba było z pomo-cą Jaśka Bobowskiego przerzucić w ciągu jednej nocy „Sławka” ze Słowacji na Węgry. Po wyekspediowaniu ich ze stacji w Rożniawie, śpieszyłem się do Kieżmarku na melinę u Michała Fiedlera92 przy ul. Tovarnej 3, gdzie leżał wówczas ciężko chory „Mięsowicz”. Nocą wiózł mnie przypadko-wo dobrany taksówkarz, chyba Jan Czajkowski. Zapewne nie zdawał sobie sprawy, kogo wiezie i jechał spokojnie, gdy nagle w Popradzie, jak spod ziemi, wyrośli przed nami żandarmi, nakazując sygnałem latarki zatrzy-manie się do kontroli. Taksówkarz posłusznie zaczął zwalniać i tylko mogę próbować wyobrazić sobie jego przerażenie, kiedy poczuł przy swej skroni lufę mojego pistoletu i usłyszał rozkaz: „Gazu! – bo strzelam”. Żandarmi cudem zdołali odskoczyć, a samochód żwawo popędził dalej. Po chwili, spokojnie wytłumaczyłem oniemiałemu Czajkowskiemu, że nie wolno sta-wać na żądanie policji, gdy wozi się nocą kurierów Polski Walczącej, bo grozi to śmiercią i szybko wysiadłem, wiedząc, że zaraz będę ścigany. Na piechotę przebyłem 16 km wzdłuż Popradu. Była zima, droga ciężka, ale szczęśliwie dotarłem do Kieżmarku, natychmiast powiadamiając kolegów,

90 Dywizja SS-Galizien – jednostka wojskowa utworzona wiosną 1943 r. przez Niemców z ukraiń-skich ochotników z Galicji.

91 Jerzy Wiesław Laskowski (1912–1944), ps. Sławek – kierownik odcinka „Południe” po Adamie Smulikowskim, od 1942 r. do czasu aresztowania przez Niemców 6 III 1944 r.

92 Michał Fiedler – właściciel zakładu fotograficznego w Kieżmarku, którego dom był ważnympunktem wypoczynkowym i kontaktowym na słowackim odcinku drogi kurierskiej.

Page 43: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

43

że Czajkowski jest „spalony”. W rewanżu przekazali mi, że „Sławek” i Bo-bowski są już w Budapeszcie.

Mój biedny dowódca „Mięsowicz” powoli dochodził do zdrowia. Już wtedy powiadomił mnie o zamiarze wycofania się z konspiracji i mianowa-nia mnie na swoje miejsce. Po wojnie doktor Bronisław Feliks Jarosz „Mięso-wicz” był cenionym adwokatem i działaczem politycznym. W 1947 r. pomógł mi w otrzymaniu stypendium w czasie kontynuowania studiów prawniczych na Uniwersytecie Wrocławskim. W 1952 r. brał czynny udział w pracach nad Konstytucją PRL. Zmarł pod koniec lat pięćdziesiątych na chorobę płuc, nad-wyrężonych w czasie naszej wspólnej eskapady granicznej.

Były też przypadki przeprowadzania ludzi do pracy konspiracyjnej. Przed wybuchem Powstania Warszawskiego przerzucałem oficerów z Wę-gier do Polski w celu zasilenia szeregów Armii Krajowej. Jednorazowo prze-prowadzałem po trzech do pięciu ludzi. Działalność ta dawała dużo satys-fakcji, tym bardziej, że nikt nigdy w czasie samego przerzutu nie wpadł w ręce wroga. Przerzuty na trasie spiskiej, zwanej również „Karczmą” trwały aż do wybuchu Powstania Warszawskiego.

Działalność konspiracyjna w Budapeszcie

Działając na szlaku Warszawa – Budapeszt od 1941 r. do końca wojny, podlegałem początkowo Komórce Łączności z Zagranicą Oddziału V Ko-mendy Głównej AK w Warszawie, kryptonim „Zagroda”, odcinek „Połu-dnie”. Moimi szefami byli Adam Smulikowski ps. „Rafał” i Emilia Malessa ps. „Marcysia”, W 1942 r. „Rafał” został wysłany na Zachód z przydzia-łem do służby liniowej. Zastąpił go Jerzy Wiesław Laskowski ps. „Sławek”. W roku 1944 wskutek wsypy Jaracha93, który zdradziecko wkradł się w szeregi komórki, Laskowskiego aresztowano, a następnie po torturach rozstrzelano.

W 1942 r. zostałem przydzielony do Bazy „Romek” w Budapeszcie. Tam podlegałem początkowo Franciszkowi Mazurkiewiczowi ps. „Korday” i Feliksowi Grodzickiemu ps. „Piotr”, a po ich przerzuceniu do Polski Broni-sławowi Jaroszowi ps. „Mięsowicz”, którego byłem zastępcą. Po rezygnacji „Mięsowicza” w 1944 r. otrzymałem nominację na szefa komórki łączności w Budapeszcie. Moim bezpośrednim przełożonym był płk Franciszek Ma-tuszczak94 ps. „Dod”, „Ozyrys”, od 1942 r. komendant Bazy „Romek”.

W Budapeszcie otrzymałem dokumenty na nazwisko Ryszard Gardy – oficjalnie polski uchodźca pracujący w Bibliotece Polskiej w Budapeszcie.

93 Wsypa w kierownictwie Komórki Łączności z Zagranicą spowodowana denuncjacją jej pracow-nika noszącego pseudonim „Jarach”, podstawionego agenta gestapo. W jej wyniku aresztowano i stracono m.in. Feliksa Grodzickiego „Piotra” i Jerzego Wiesława Laskowskiego „Sławka”. Zob. Łączność zagraniczna Komendy Głównej Armii Krajowej 1939–1944. Odcinek „Południe”, Lublin 1985, ss. 131-140.

94 Franciszek Matuszczak (ur. 1895), ps. „Dod”, „Ozyrys” – pułkownik, od połowy 1939 r. w Departamencie Piechoty w Ministerstwie Spraw Wojskowych, internowany na Węgrzech, zastępca komendanta, a następnie komendant Bazy „Romek” do lutego 1945 r., aresztowany przez Rosjan, wypuszczony po kilku miesiącach, od listopada 1945 r. w II Korpusie, zmarł na emigracji.

Page 44: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

44

Imię Ryszard przyjąłem na wypadek gdyby ktoś użył mojego prawdziwe-go nazwiska – zawsze mogłem powiedzieć wtedy, że Ryś to zdrobnienie mojego imienia.

Początkowo mieszkałem na terenie polskiego obozu oficerskiego w Pesthidegkut na przedmieściach Budy, ale przerażała mnie beztroska atmosfera i plotkarstwo panujące w obozie. Jeden z oficerów rezerwy,były sędzia Ściora, ostrzegł mnie, że po obozie krążą pogłoski, iż jestem kurierem. Szybko stamtąd uciekłem i zamieszkałem prywatnie. W wyni-ku zabawnego splotu okoliczności zetknąłem się z człowiekiem o nazwi-sku Piotr Gardy, który od razu zapytał mnie, z których Gardych pochodzę. Powiedziałem mu, że z Sianek, bo znałem tam rodzinę o tym nazwisku. Piotr poinformował mnie wówczas, że pochodzi z Medyki i uznał, że jeste-śmy spokrewnieni. Uważał mnie odtąd za kuzyna i wynalazł mi kwaterę u niejakiej pani Kovácowej, gdzie sam również mieszkał. Melina Piotra przy ul. Ferry Oskar 19 okazała się doskonałym azylem,

Piotr Gardy, mój przyszywany wujek, gotował mi obiady i dbał o mnie jak o własnego syna. Wyjeżdżając w teren zawiadamiałem go, że rozwożę książki biblioteczne po polskich obozach na Węgrzech. Pech jednak chciał, że raz przez moją nieuwagę zajrzał do wnętrza mojej tecz-ki i zauważył pistolety, granat itp. Nie mógł mi wybaczyć, że ja, pętak przy nim, jego starego wygę wystrychnąłem na dudka. Według mojego rozeznania, Piotr był starszy ode mnie przeszło 20 lat i przed wojną jako zawodowy kawalerzysta służył w WP. Moja wsypa oczywiście nie miała żadnego znaczenia w dalszym naszym, jak najbardziej koleżeńskim, po-życiu.

W Bibliotece poznałem kilka bardzo miłych osób, ale utrzymywanie z nimi bliższych stosunków było niemożliwe, gdyż ze względu na wymo-gi służby musiałem unikać ludzi. Za to z moim szefem płk. Matuszcza-kiem bardzo przypadliśmy sobie do gustu. Tak jak i ja lubił konspirację, był jej mistrzem, rozumieliśmy się wspaniale. W 1943 r. upozorował swoją śmierć w rezultacie alianckiego nalotu, tak aby móc nadal działać w kon-spiracji.

Okres, w którym przyszło mi pełnić funkcję szefa łączności należał do trudnych. W marcu 1944 r. Niemcy zajęli Węgry i znacznie zaostrzyli terror. Węgierscy faszyści, tzw. nilaszowcy95, zaczęli szykanować przebywających w tym kraju Polaków i sprzyjających nam patriotów węgierskich. Zabro-niono swobodnego poruszania się pomiędzy obozami uchodźców polskich, aresztowano oficjalnych przedstawicieli i mieszkających prywatnie Pola-ków. 19 marca 1944 r. oddziały SD i SS wtargnęły do polsko-węgierskiego Komitetu Opieki nad Uchodźcami przy ulicy Fö 11. Zastrzelono wtedy bez legitymowania pięć osób, a wśród nich gen. Jana Kołłątaja-Srzednickiego96. Instytucje polskie przestały istnieć. Została tylko organizacja wojskowa. Przerzuty okresowo zmniejszyły się. Kurierzy wyruszali tylko w wyjątko-

95 Od węgierskiego „nilasz” – strzała. Dwie skrzyżowane ze sobą strzały były znakiem faszystów węgierskich, których przywódcą był Ferenc Szálasi.

96 Jan Kołłątaj-Srzednicki (1883–1944) – gen. bryg., doktor medycyny, po klęsce wrześniowej internowany na Węgrzech, z polecenia władz polskich we Francji naczelny lekarz i szef sanitarny w Budapeszcie, zamordowany przez Niemców 19 III 1944 r.

Page 45: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

45

wych przypadkach. Mimo to mieliśmy pełne ręce roboty. Trzeba było na przykład organizować i ubezpieczać nowe meliny dla obsługujących stacje nadawcze. Wspólnie z Frankiem Koterbą, Jasiem Koralskim i Jankiem Ło-żańskim, ilekroć zaszła potrzeba, z bronią w ręku ubezpieczaliśmy miej-sce nadawania. Zdarzało się, że w czasie nadawania zmuszeni byliśmy przerwać pracę, gdyż samochody niemieckie z widoczną aparaturą na zewnątrz zbliżały się do naszej kryjówki. Radiostacja nasza, obsługiwana przez Stefana Gutkowskiego ps. „Wąsacz”, pracowała aż do nadejścia Ar-mii Radzieckiej.

W 1944 r. w wyniku wsypy musiałem opuścić melinę przy Ferry Oskar 19. Gestapo wpadło do mieszkania poszukując kuriera Ryszarda Gardego. Po-nieważ nie było mnie akurat w domu, gestapowcy zabrali Piotra Gardego. Jakież musiało być zdumienie Niemców, gdy po przesłuchaniu i odpo-wiednim opukaniu Piotra, ten ostatni wyjaśnił, że ma już siwe włosy, cierpi na serce, stale pracuje w węgierskim gazownictwie pobierając miesięczne opłaty licznikowe i że siłą faktu nie mógł przekraczać granicy. Ostatecznie uznali tłumaczenie Piotra za prawdziwe, jego samego wysłano na roboty do Austrii, a za mną kontynuowano pościg. Nasz wywiad, gdy tylko wysia-dłem z pociągu, ostrzegł mnie, że do domu przy ul. Ferry Oskar nie mogę wracać. Kolejne meliny przy Bosnyak Ter i Vilmos Csaszar okazały się bar-dzo przydatne. Mój kochany Piotr przetrwał na robotach do końca wojny, wrócił cały i zdrowy do Polski.

Wspólnie z nami przy Ferry Oskar zamieszkiwała pani Leontineni, jakaś dalsza powinowata pani Kovác, licząca wówczas 73 lata. Była nam wszystkim bardzo pomocna, ale gdy przyszedł czas najcięższej próby, oka-zała się zwolenniczką nazistów. Zabrała moje rzeczy osobiste, ubrania, har-monię itp. Pani Kovác z kolei została aresztowana za pomaganie Polakom i pod pretekstem niearyjskiego pochodzenia zamordowana w budapesz-tańskim getcie.

W tamtym czasie często odwiedzałem klasztor paulinów mieszczący się w skale obok góry Gellerta. Była tam ukryta broń, złożona przez Pola-ków po batalii we wrześniu 1939 r., która teraz stawała się znów potrzebna do walki partyzanckiej. Wieczorem zjawiałem się w kaplicy o umówionej godzinie. Klęcząc, modliłem się o powodzenie akcji i równocześnie spod przymkniętych powiek obserwowałem znajdujących się w kaplicy ludzi, zerkając w najwyższym napięciu na drzwi, czy ukaże się w nich znany mi paulin. Ojciec Kazimierz Paśnik niezawodnie pojawiał się z ciężką walizą i udawał zajętego ołtarzem. Następnie klękał koło mnie, szepcząc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Po krótkiej wymianie zdań o. Kazi-mierz znikał. Niestety broń przechowywana w nieodpowiednich warun-kach często rdzewiała i wymagała napraw i konserwacji. Trzeba było rów-nież znaleźć odpowiednie miejsce, by ją sprawdzić. Dopiero potem, na Szél Kálmán Tér, oddawałem ją przyszłym partyzantom. Jak się później okaza-ło pistolety przeze mnie wyszykowane, na strzelnicy w czasie prób, zdały doskonale egzamin. Jeżeli dobrze pamiętam były to: browningi, francuskie typu – MAB oraz amerykańskie Colty o kalibrze ponad 9 mm, a wadze chy-ba ponad 1 kg każdy. Według mojej oceny MAB-y nadawały się do pracy

Page 46: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

46

konspiracyjnej ze względu na ich małą wagę i rozmiary, podczas, gdy Colty ze względu na wielkość i ciężar można było używać tylko w otwartej walce ulicznej lub w lesie.

Ojciec Kazimierz pomógł mi też w znalezieniu bezpiecznej meliny dla emisariusza Komendy Głównej AK Andrzeja Józefa Sapiehy97, który przybył do Budapesztu na tajne negocjacje ze sztabem generalnym armii węgierskiej w kwestii dostaw broni dla AK oraz zorganizowania na Węgrzech oddzia-łów z internowanych oficerów i żołnierzy polskich. Ostatecznie jego misja zo-stała przerwana po wkroczeniu na Węgry oddziałów niemieckich. Po wejściu Sowietów do Budapesztu nosił on na rękawie barwy angielskie. My z kolei, pionki na szachownicy II wojny światowej, staliśmy się nieprzydatni.

Po wojnie we Wrocławiu spotkałem całkiem przypadkowo bardzo sympatycznego dyrektora banku rzemieślniczego Tadeusza Kubika, który rozpoznał mnie, będąc jak się okazało jedynym z młodych stu-dentów w Budapeszcie, którzy zaopatrzyli się u mnie w broń. Również współpraca z o. Kazimierzem zakończyła się szczęśliwie (wracaliśmy do kraju tym samym pociągiem repatriacyjnym). Był on czas jakiś w klasz-torze na Jasnej Górze, po czym wyjechał do Ameryki. Napisałem do niego życzenia na święta Bożego Narodzenia 1987 r. i dostałem rychłą odpowiedź.

W ramach mojej działalności konspiracyjnej pomagałem też alianckim lotnikom zestrzelonym nad Węgrami. Byli oni przetrzymywani w obozie jenieckim w Zugligat. Moja grupa kurierska w składzie: Franek Koterba, Jasiek Łożański, Janek Koralski wieczorem podeszła do obozu. Nawiąza-liśmy kontakt z polskimi jeńcami, a za ich pośrednictwem, w obecności strażników węgierskich, z samymi lotnikami. Najbardziej zagrożonego kanadyjskiego lotnika po przebraniu w toalecie w cywilne ubranie wy-prowadził Janek Łożański. Z pozostałymi starałem się za wszelką cenę wydobyć majora-lotnika radzieckiego zestrzelonego nad Budapesztem. Niestety gestapo wyprzedziło nas o dwie godziny i wywiozło go w wia-domym kierunku. Oczywiście trzeba było natychmiast postarać się o me-linę dla kanadyjskiego lotnika i tym razem pomoc ojca Kazimierza była nieoceniona.

Trasa przez Levice do Bratysławy

W sierpniu 1944 r., gdy Armia Czerwona zbliżała się do Wisły, a Słowa-cy poderwali się do walki, w naszym rejonie zaroiło się od sowieckich par-tyzantów. Wszelki kontakt z krajem z wykorzystaniem dotychczasowych szlaków stał się niemożliwy. Zupełnie przypadkowo spotkałem wtedy ko-mendanta Bazy „Pestka”98 płk. Matuszczaka, który polecił mi utworzenie nowej trasy przerzutowej przez Levice99 do Bratysławy. Było to zadanie

97 Andrzej Józef Sapieha (1894–1945), ps. „Tokaj” – ziemianin, emisariusz Komendy Głównej AK.

98 Ze względów konspiracyjnych Baza „Romek” została przemianowana w 1942 r. na „Liszt”, a w 1944 r. otrzymała kryptonim „Pestka”.

99 Słow. Levice, węg. Léva. Obecnie na Słowacji, w latach 1938-1945 w granicach Węgier.

Page 47: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

47

z gruntu niemożliwe do wykonania. Nie znałem tych terenów, a porusza-nie się po Węgrzech od marca 1944 r. było dla Polaków szalenie niebez-pieczne. Mimo to zgodziłem się. Zdaniem Matuszczaka byłem jedynym człowiekiem w Bazie, który mógł wykonać to zadanie. Wszyscy inni albo odeszli z konspiracji albo mieli za mało doświadczenia. Przy pomocy mapy ustaliłem marszrutę, postarałem się o nowy dowód osobisty (igazolvány) na nazwisko Mihály Klovács – robotnik przemysłu lotniczego, zamieszkały w Esztergom przy placu Bohaterów 4. Miałem też na wszelki wypadek dru-gi dowód polski na nazwisko Ryszard Gardy, zamieszkały w Budapeszcie przy alei Ferry Oskár 19.

Szedłem ulicami mego kochanego Budapesztu, ale było to już inne mia-sto. Wesołość i beztroska znikły z twarzy przechodniów. Na wszystkich mostach pojawiła się artyleria niemiecka. Lufy skierowane ku niebu gotowe były do zestrzelenia każdego alianckiego samolotu. Ulicami pędzono ko-lumny Żydów, których bezlitośnie bito. Często po takim pochodzie zosta-wały na ulicy trupy, które nakrywano papierem lub workami. Nilaszowcy spod znaku skrzyżowanych strzał ukazywali swoje prawdziwe oblicze.

W takim to przygnębionym nastroju, mimo pięknej pogody lipcowej, pojechałem z Budapesztu do Levic niedaleko granicy węgiersko-słowac-kiej. Wysiadłem na dworcu nieznanego miasta. Byłem elegancko ubrany i swobodny, jak przystało na młodego Węgra. Spenetrowałem okolice ryn-ku, rozmyślając u kogo by tu zasięgnąć języka. Przyszło mi na myśl, że fry-zjer będzie najlepszym informatorem, choć nie byłem pewien, czy nie jest kapusiem policyjnym. Tym razem szczęście mi dopisało, bo cyrulik okazał się być dość gadatliwym Słowakiem. Kiedy zorientował się, że interesuje mnie granica, oświadczył mi wprost, że szkoda mnie, że jestem za młody na to. Odparłem, że nie zamierzam narażać się, chcę tylko wiedzieć, czy w Levicach pracują Polacy. Zaskoczyłem go nieco swoją szczerością, zaraz też udzielił mi informacji, że są tu w klasztorze nawet polscy oficerowie.Byłem w „siódmym niebie”. Pięknie mu podziękowałem i z naddatkiem zapłaciłem za usługę.

Szybko udało mi się nawiązać kontakt z oficerem rezerwy KazimierzemWawrzyniakiem, gorącym patriotą. Przedstawiłem mu swoje zadanie do wykonania w Levicach, odebrałem od niego przysięgę, a on przyjął propo-nowany udział w akcji. Niezwłocznie zaprowadził mnie do polskiej rodziny zamieszkałej na stałe w Levicach i za jej pomocą postarał się o węgierskie-go przewodnika. W ciągu dnia, pod pretekstem randki z ładną dziewczy-ną, udało mi się spenetrować strefę przygraniczną. Wieczorem pociągiem do Levic przybyli nasi emisariusze, których miałem przerzucić przez gra-nicę. W grupie był Karol Ferfecki100 ps. „Wolf”, który miał prowadzić ne-gocjacje ze słowackim Ministerstwem Spraw Zagranicznych i uruchomić w Bratysławie filię Bazy w Budapeszcie. Po krótkim powitaniu ruszyliśmyku granicy. Przewodnik okazał się człowiekiem dość leciwym, więc żegna-łem odchodzących z niepokojem i niecierpliwie czekałem potem u Kazika na jego powrót. Przejście się udało, ale przewodnik kategorycznie odmówił

100 Karol Ferfecki, ps. „Wolf ” – najpierw zastępca, a później kierownik punktu przerzutu w Ungwa-rze (Użhorod).

Page 48: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

48

dalszej współpracy. Miał już 60 lat, rzekł, że to robota nie dla niego. Po kilku godzinach odebraliśmy meldunek tajnej radiostacji alianckiej, powtarzany w Pradze, Londynie i Moskwie. Uspokojony, powróciłem do Budapesztu i zameldowałem szefowi o wykonaniu zadania. Muszę w tym miejscu za-znaczyć, że miałem wyraźny rozkaz, aby nie angażować się w przerzut, bo jestem potrzebny Bazie.

Po około dziesięciu dniach otrzymałem nowy rozkaz. Tym razem nale-żało przerzucić tą samą trasą, z Levic do Bratysławy, naszych super asów granicznych: Franka Koterbę i Władka Roja-Gąsienicę. Znowu z Kazikiem Wawrzyniakiem zorganizowaliśmy przerzut, napotykając na spory kłopot ze znalezieniem nowego przewodnika. Ktoś ze znajomych Kazika wskazał nam ogrodnika klasztornego, rudego Słowaka. Kiedy go zobaczyłem, po-jawiło się instynktownie uczucie sprzeciwu i niepokoju, ale ponieważ nie uważałem siebie za jasnowidza złe wrażenie wydało mi się zbyt słabym argumentem przeciwko jego pozyskaniu i zgodziłem się na niego.

Około 22 do Levic przybyli Koterba i Roj-Gąsienica. Spotkaliśmy się na rynku w pobliżu restauracji. Słowak przybył punktualnie. Rozmowa była lakoniczna, każdy wiedział o co chodzi. Chłopcy mieli broń i pocztę do Krakowa, która musiała być dostarczona przez Bratysławę i szlak cie-szyńsko-żywiecki. Szlak był nowy, nikt jeszcze nim nie szedł. Żegnałem się z kolegami i wtedy właśnie Słowak zaproponował wypicie „jednego” w re-stauracji. Chwila była najmniej odpowiednia, a propozycja co najmniej po-dejrzana, więc odmówiłem. Koledzy ruszyli ku granicy. Patrzyłem za nimi pełen złych przeczuć, czując się odpowiedzialnym za ich życie.

Noc spędzona w Levicach była makabryczna. W tym czasie Londyn nadawał komunikaty o powstańczej Warszawie. Opanował mnie bezgra-niczny smutek. Słuchając pieśni Z dymem pożarów, nie mogłem pojąć, dla-czego Sowieci przyglądają się biernie z drugiego brzegu Wisły agonii boha-terskiego miasta. Rano obudziłem się ze spuchniętą twarzą. Okazało się, że mam zapalenie okostnej przy prawej górnej dwójce. Ponieważ ból wzma-gał się, postanowiłem jechać do Budapesztu nie czekając na wiadomość o przerzucie. Zostawiłem towarzyszącemu mi w drodze do dworca Kaziko-wi swój budapesztański adres i poleciłem niezwłocznie zawiadomić mnie o wyniku przerzutu. Jadąc pociągiem obserwowałem nazwy kolejnych sta-cji. Kiedy przeczytałem: „Párkány”, przypomniałem sobie, że to właśnie tu nasz król Jan III Sobieski powtórnie pobił Turków po Wiktorii Wiedeń-skiej.

Z błogiego nastroju wyrwał mnie nagle głos z megafonu: „Uwaga, uwaga! Wszyscy podróżujący tym pociągiem mężczyźni mają się poddać osobistej kontroli dokumentów”. Nie czułem specjalnego lęku, ale serce zabiło mi nieco mocniej. Już to, że jestem Polakiem było wystarczające, by być podejrzanym. Podszedłem spokojnie do strojnego w kogucie pióra żan-darma i tknięty jakimś przeczuciem podałem ryzykancko dowód węgierski w przekonaniu, że będąc okropnie spuchnięty mogę dukać niewyraźnie i nie poznają mego złego akcentu. „Kogut” spojrzał na moją opuchliznę, zwró-cił dokumenty i pozwolił przejść na stronę osób już skontrolowanych. Po-tem jeszcze jakiś cywil zaglądał nam głęboko w oczy przechodząc wzdłuż

Page 49: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

49

szpaleru ludzi. Cały peron był gęsto obstawiony żandarmerią i wojskiem. Po chwili głos z megafonu oznajmił, że wszyscy mogą wsiąść do pociągu i kontynuować podróż. Dociekałem w myślach, co mogło być powodem tak groźnej obławy. Nie przyszło mi nawet na myśl, że to właśnie mnie szukali.

Na drugi dzień oczekiwany przeze mnie Kazik nie zjawił się w Buda-peszcie. Byłem zły. Próbowałem inną drogą zdobyć potwierdzenie wyko-nania przerzutu. Niespodziewanie zjawiła się u mnie bardzo zdenerwo-wana żona Franka Koterby. Pokrótce opowiedziałem jej o swej przygodzie w Párkánach, zapewniając, że w Levicach wszystko się udało. A ona na to: „Teraz ja opowiem panu, co wiem. Franek i Władek, gdy tylko wyszli z rynku, zostali otoczeni przez uzbrojonych po zęby tajniaków. Byli tak za-skoczeni, że dali się rozbroić i aresztować. W Levicach nie było więzienia, więc posadzono ich w prowizorycznym areszcie”.

Kiedy usłyszałem relację żony Franka, szybko pojąłem, czemu to sło-wacki przewodnik tak bardzo chciał mnie wciągnąć do restauracji „na jednego”. W pobliżu na ławce siedzieli jacyś podejrzani ludzie, pewnie agenci, i nic nie uchroniłoby mnie przed aresztowaniem. Dalej wydarze-nia potoczyły się następująco: Franek, jak przystało na rozmiłowanego w „ślebodzie” górala, zaczął kombinować, jak by się wydostać z uwięzie-nia. Po ciemku spenetrował pomieszczenie, obmacał drzwi i zakratowane okno. Był siłaczem, bo już jako chłopak ciężko pracował, pomagając swemu ojcu przewozić turystów na tratwach Przełomem Dunajca. Potem służąc w wojsku w Bielsku-Białej zabawiał kolegów z 21. pułku swą niezwykłą siłą podnosząc na plecach armatę. Teraz krata w oknie aresztu pod naporem nóg Franka ruszyła i pękła, a on skacząc z wysokości trzech metrów tylko w bieliźnie odzyskał wolność. Potem, wyposażony w znalezione po dro-dze widły i snop siana, szukał pomocy w zdobyciu przyodziewku u oko-licznych chłopów i kryjówki w pobliskim obozie jeńców polskich. Wkrótce wrócił do Budapesztu.

Aresztowani Władek i Kazik przeżywali ciężkie chwile. Podjąłem z ko- mendantem Matuszczakiem starania o ich uwolnienie poprzez odgórne kontakty w wywiadem węgierskim. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pochwy-conym z bronią i pocztą kurierską groziła niechybna śmierć. Bracia Węgrzy i tym razem nie zawiedli i zamiast Władka i Kazika wydali na rozstrze-lanie dwóch bandytów, zaś ich samych o umówionej godzinie przywieźli na Fövámter w Budapeszcie i oddali w moje ręce. Władek na mój widok syknął: „Wsypa, panie Zbyszku! Uciekaj Pan!” i zdumiony moim brakiem reakcji na jego ostrzeżenie dopiero po dłuższej chwili pojął, że to wszystko jest ukartowane, i że jest wolny. Potem hucznie i radośnie świętowaliśmy szczęśliwe zakończenie tej ponurej historii, a wino węgierskie lało się obfi-cie. Potwierdziło się, że rudy Słowak był zdrajcą. Miałem być aresztowany w restauracji, ponieważ jednak odmówiłem picia, plan został pokrzyżo-wany. Następnego dnia Kazimierz obserwowany przez agenta wskoczył do ruszającego autobusu i wraz ze mną dojechał na stację. Agent zasko-czony musiał szukać taksówki, gdyż autobus już ruszył. Aresztowanie Ka-zimierza nastąpiło dopiero wówczas, gdy się z nim rozstałem na dworcu kolejowym i jechałem już pociągiem do Budapesztu. Znaleziono przy nim

Page 50: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

50

wszystkie dane mnie dotyczące, ale na nazwisko Gardy, a ja w Párkánach okazałem przy kontroli dowód węgierski na nazwisko Klovács. Szczęście znów uśmiechnęło się do mnie. Z żalem tylko musiałem zlikwidować „spa-loną” przy tej okazji kryjówkę przy Ferry Oskár 19.

Czytając po dziesiątkach lat Opowiadania Kurierów Tatrzańskich A. Fi- lara, a w szczególności wspomnienia Władka Roja-Gąsienicy o jego przy-godzie w Levicach – trudno mi zrozumieć, czym się kochany Władziu kierował, fantazją, zanikiem pamięci, a może manią wielkości, że poda-je nieprawdziwe dane zorganizowaniu przerzutu, skoro nawet zapo-mniał, kto go wysłał w drogę, z kim był aresztowany po ucieczce Fran-ka z aresztu w Levicach, wreszcie, jak mógł zapomnieć swoje ocalenie i wydanie go w obecności Kazimierza Wawrzyniaka, którego w ogóle nie znał, w nocy przez kapitana armii węgierskiej w moje ręce. Nie mam zamiaru pomniejszania zasług żadnego kuriera, ale komu potrzebna jest fantazja?

Wyzwolenie

Po wsypie w Levicach i wybuchu powstania słowackiego nasza dzia-łalność konspiracyjna na Węgrzech zamarła. Warszawa upadła, a tamtejsi szefowie przenieśli się do Krakowa. Utrzymywaliśmy tylko łączność ra-diową z Londynem. Zbroiliśmy nasze oddziały, które miały zostać prze-rzucone na Słowację z polskich obozów jenieckich na Węgrzech. Dowódcą akcji był płk Jan Korkozowicz101 ps. „Barski”. Plany te nigdy nie zostały zrealizowane. Nie mam pojęcia z jakich powodów. Sądzę, że szybkość zbli-żającego się frontu radzieckiego, okres zimy, brak jakiegokolwiek zaopa-trzenia naszych oddziałów i dostatecznej ilości broni uniemożliwiły zreali-zowanie założeń.

Front mimo zimy szybko zbliżał się do Budapesztu. Już w grudniu 1944 r. słyszeliśmy huk sowieckiej artylerii, zaś 18 stycznia 1945 r. nasza dzielnica została oczyszczona z Niemców. Pierwsi weszli Rumuni, dopiero po kilku godzinach Sowieci. Radość nasza była wielka.

Po wejściu Sowietów do Budapesztu nastąpiła okropna dezorganizacja życia. Zaopatrzenie miasta w żywność przestało praktycznie funkcjonować. W dokuczliwym mrozie walczyliśmy o każdy kęs chleba, organizując wy-pady na południe kraju. Było to niebezpieczne, gdyż każde pojawienie się młodego człowieka na ulicy groziło natychmiastowym wcieleniem do armii sowieckiej lub węgierskiej walczącej przeciw Niemcom. Zadaniem naszej Bazy było przetrwać i czekać na rozkazy władz polskich.

W tym czasie zamieszkałem z moim przełożonym płk. Matuszczakiem w uszkodzonej willi w rejonie Varosliget i przez kilka tygodni spełniałem rolę adiutanta i zaopatrzeniowca. Miałem kilka przygód z żołnierzami so-wieckimi, którzy biorąc mnie za Węgra zmuszali do przenoszenia rusznic przeciwpancernych, pchania armat w rejon Dunaju, by móc ostrzeliwać twierdzę po drugiej stronie rzeki, gdzie wciąż byli Niemcy. Z tych przygód wychodziłem różnie – raz obdarowany żywnością, innym razem skacząc 101 Jan Korkozowicz (1891–1968), ps. „Barski” – dowódca oddziałów AK na Węgrzech.

Page 51: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

51

z pierwszego piętra w obawie przed NKWD, które rozpoczęło właśnie aresztowania i inwigilację Polaków, badając kto „czerwony”, a kto patriota. Pech nie ominął niestety mego komendanta, który w lutym 1945 r. został uwięziony wskutek donosu. Traf chciał, że akurat przebywałem poza do-mem. Po powrocie z miasta nasza melina była zamknięta. Przez okno udało mi się wejść do środka i przekonać się, że mój szef zniknął. Oczywiście na-wiązałem wszelkie możliwe kontakty i dałem znać o wsypie. Na nic zdały się władze węgierskie i nasze wojenne chody. Była tylko jedna władza: ra-dziecka i nowo utworzone partie lewicowe.

Dopiero po kilku miesiącach ciężkiego więzienia wypuszczono areszto-wanych Polaków informując, że już nie muszą pracować dla obcych wywia-dów, które są wrogie Związkowi Sowieckiemu. Czuliśmy się zdruzgotani. Poznałem wtedy przedsmak tego, co czekało mnie w kraju.

Koniec wojny

Po zdobyciu Pesztu przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 r. na-sza Baza nie miała już żadnego kontaktu z krajem. Zachodziła potrze-ba nawiązania łączności w celu określenia dalszych jej losów. Szef Ma-tuszczak znowu zwrócił się do mnie z poleceniem nawiązania kontaktu z Krakowem tuż po jego wyzwoleniu i zdobycia instrukcji, co do dalszych losów Bazy. I tym razem wyraziłem zgodę. Mieliśmy iść razem z Fran-kiem „Wodą”, z tym że Franek miał już pozostać w Polsce, a ja wrócić, jeżeli nawiążę kontakt i otrzymam pocztę. Okazało się jednak, że w tym czasie, gdy mieliśmy ruszać w drogę, szef nasz został nagle zatrzyma-ny, a jego „zastępca” wydał się nam bardzo podejrzany. Po spotkaniu ze mną zdradził nas, powodując aresztowanie naszych najbliższych współ-pracowników. O zdradzie zastępcy płk. Matuszczaka dowiedziałem się dopiero po powrocie do Budapesztu i uwolnieniu naszych kolegów z aresztu.

Wraz z Frankiem Koterbą i jego żoną udało mi się wyjechać z Budapesz-tu i uniknąć prześladowań. Zaopatrzeni w przepustki do granicy węgier-skiej, jechaliśmy najpierw pociągiem, a potem sowiecką ciężarówką pro-dukcji amerykańskiej, tzw. Studebakerem, wiozącą mąkę na front. Gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że żołnierze sowieccy podczas naszej podróży okazali nam wiele sympatii. Żegnając się z nami w Starym Sączu, ci niby bezwyznaniowi komuniści, prosili nas o modlitwę, aby szczęśliwie mogli wrócić do swoich rodzin i ojczyzny. Wprawdzie początkowo klęli podejrzewając nas o szpiegostwo, ale gdy wyciągnęliśmy półtora litra spi-rytusu, nawet podejrzenia o szpiegostwo upadły.

Podróż do Polski, mimo dokuczliwego zimna, upłynęła spokojnie. Z powodu przeziębienia musiałem się kurować przed dalszą drogą, ko-rzystając z gościny Franka Koterby w Krościenku. W Beskidzie Sądeckim, w drodze do Krakowa, natknęliśmy się na uzbrojonych członków milicji, któ-rzy zbiegli ze swoich posterunków oraz grasujące w okolicach Nowego Są-cza bandy. Z uwagi na zniszczenia wojenne podróż odbyliśmy na rowerach. Byłem nieco zaskoczony, że nawet w Polsce, a zatem we własnym domu,

Page 52: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

52

musiałem posiadać przepustkę, chcąc przenieść się z miejsca na miejsce. Nie mieliśmy jednak wyjścia, ostatecznie wojna trwała nadal.

W Krakowie udało mi się nawiązać kontakt z Emilią Malessą. Dosta-łem od niej rozkazy rozwiązania Bazy na Węgrzech. Kiedy usłyszała, że nie zamierzam walczyć przeciw nowej władzy w Polsce, spojrzała na mnie z wyrzutem – miała inne poglądy i nie akceptowała mego stanowiska. Na pożegnanie otrzymałem 50 dolarów i uścisk dłoni oraz słowa: „Dzięku-ję za współpracę, macie pełną swobodę – możecie się dowolnie urządzić w Polsce lub na Zachodzie”. Pracowaliśmy zawsze z wielkim poświęce-niem, nigdy dla pieniędzy, ale śmiech mnie ogarnął, gdy przypomniałem sobie obietnicę miesięcznego żołdu w wysokości 150 dolarów.

Miałem już dość tułaczki i kurierskiego życia w ciągłym napięciu. Żadne namowy do dalszej walki z nową władzą nie przemawiały do mnie. Uwa-żałem, że każdy uczciwy Polak powinien wrócić do kraju, aby pracować dla dobra Polski. Część moich kolegów z konspiracji i personelu Bazy wyjecha-ła na Zachód domyślając się, jaki los czeka ich w kraju. Było to zrozumiałe po naszych doświadczeniach ze Związkiem Sowieckim. Jednak teraz, na koniec wojny i wobec klęski Niemiec, rodził się we mnie entuzjazm i na-dzieja na przyszłość. Urazy do Rosji odeszły na dalszy plan. Byłem młody i chciałem normalnie żyć.

Po wypełnieniu misji w Krakowie, w drodze na Węgry, wpadłem do Nowego Sącza, aby sprawdzić, co dzieje się z moją rodziną. Była to moja pierwsza wizyta w rodzinnym mieście od 1940 r. Mama i najstarsza sio-stra jeszcze długo po wyjściu z więzienia były szykanowane przez gestapo. Nie wiedziały też czy siostra Zosia przeżyła obóz w Ravensbrück, bo kon-takt z nią się urwał. Najstarszy brat Władek był internowany w Rumunii, a potem został wywieziony do niemieckiego oflagu w Dössel, gdzie ciężkorozchorował się na płuca. Drugi brat Bronek został zamordowany w obo-zie koncentracyjnym Mauthausen za prowadzenie tajnego nauczania; miał zaledwie 34 lata, przed wojną był dyrektorem gimnazjum w Olkuszu. Sio-stra Marysia została wywieziona na roboty do Austrii. W naszym domu w Nowym Sączu przebywała druga siostra – Wanda z dwojgiem dzieci i mężem Olgierdem, któremu udało się uciec z Essen, gdzie był wywieziony na roboty do zakładów Kruppa po upadku powstania w Warszawie. Były też dwie siostry Olgierda. Ich mieszkania, jak i Wandy, zostały spalone. Wszyscy byli bez środków do życia. Smutny to był bilans. Cieszyłem się z tego spotkania i zapewniłem, że ostatni już raz muszę jechać na Węgry.

W maju lub czerwcu wróciłem pociągiem repatriacyjnym z Węgier. Dro-ga trwała tym razem ponad tydzień – jechałem z Władkiem Rojem-Gąsie-nicą, Jaśkiem Bobowskim i jego narzeczoną Małgosią Balcarek. Pożegnanie było serdeczne, bo łączyło nas wiele wspólnych przeżyć. Przybyłem do No-wego Sącza z postanowieniem niemieszania się w konspirację i jak najszyb-szego podjęcia studiów prawniczych. Propaganda zachęcała do osiedlania się na Ziemiach Zachodnich – pojechałem więc do Wrocławia. Znalazłem dorywczą pracę i mieszkanie przy ul. Traugutta. Miasto było potwornie zniszczone po bombardowaniach. Powoli zjeżdżali profesorowie z Wilna i Lwowa, przepełnieni entuzjazmem i wolą przywrócenia piastowskiemu

Page 53: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

53

grodowi dawnej świetności. Wszyscy podjęli trud odgruzowywania mia-sta i zaprowadzenia porządku. Niebawem pojawiły się sklepy i to nieźle zaopatrzone, pojawiła się też prasa. Nie podobał mi się tylko zabór mienia poniemieckiego. Kwitło szabrownictwo. Liczne nieciekawe typy chciały się szybko wzbogacić. Takie były skutki wojennej deprawacji.

Nowe życie w PRL

W październiku byłem już studentem drugiego roku prawa na Uniwer-sytecie Wrocławskim – oczywiście pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Wszystkie dokumenty dotyczące Ryszarda Gardego powędrowały do archi-wum Urzędu Miejskiego. Ujawniłem też zgodnie z nakazem władz swą oku-pacyjną działalność. Byłem wolny i szczęśliwy, pragnąłem założyć rodzinę, skończyć studia i pracować. Na myśl mi nie przyszło, że trafię do więzieniana Rakowiecką w Warszawie, że czekają mnie szykany i upokorzenia.

W listopadzie 1945 r., potrzebując pieniędzy na opłacenie studiów, pojechałem do Krakowa, żeby coś sprzedać. Na miejscu postanowiłem odwiedzić znajomą z czasów okupacji, panią „Irenę”, mieszkającą chyba przy ulicy Bonerowskiej 9. Nie podejrzewałem, że konspiruje nadal, i że w jej mieszkaniu UB urządził „kocioł”. Pech dopadł mnie akurat w dniu, w którym skradziono mi chroniący mnie medalik. Następne osiem miesięcy spędziłem w areszcie śledczym na ul. Rakowieckiej w Warszawie podej-rzany o działalność antypaństwową. Moim towarzyszem w celi więzien-nej był płk Roman Rutkowski102, były zastępca szefa polskich sił lotniczych w Anglii. Czym dla człowieka niewinnego jest bezpodstawne pozbawienie go wolności – może zrozumieć tylko ten, kto praktycznie, chociażby przez krótki czas, został jej pozbawiony.

1 czerwca 1946 r., około godziny dziesiątej rano, zostałem wezwany na kolejne przesłuchanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast oficeraUB ukazała się Emilia Malessa, moja wieloletnia konspiracyjna przełożona „Marcysia” z okresu okupacji hitlerowskiej. Zakomunikowała mi wówczas: „Dziś wychodzi pan na wolność. To było nieporozumienie, że siedział pan tyle miesięcy. Jesteśmy ujawnieni”. Wymieniła przy tym nazwisko płk. Rzepeckiego103. Zaskoczony odpowiedziałem, że uwierzę jej słowom, gdy stąd wyjdę. Po chwili młody kapitan UB, zastępca mjr. Różańskiego104, zo-

102 Roman Rutkowski (1898–1954) – pułkownik, pilot.103 Jan Rzepecki (1899–1983) – pułkownik, we wrześniu 1939 r. szef Oddziału III sztabu Armii

„Kraków”, następnie szef sztabu Okręgu Warszawa-Miasto i Biura Informacji i Propagandy KG ZWZ–AK, po Powstaniu Warszawskim w obozie w Łambinowicach i Dobiegniewie, od marca 1945 r. p.o. komendanta organizacji konspiracyjnej Niepodległość (kryptonim „Nie”), później na czele Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, współtwórca i prezes Zrzeszenia Wolność i Niepodległość” (WiN), 5 XI 1945 r. aresztowany i skazany na 8 lat więzienia, zwolniony na mocy amnestii w lutym 1947 r. Zawierzywszy gwarancjom śledczych MBP o nierepresjonowaniu ujawnił swoich współpracowników i nawoływał do ujawnienia się pozostałych członków WiN. Odznaczony m.in. VM (dwukrotnie), KW (trzykrotnie), Krzyżem Niepodległości i Orderem Orła Białego (pośmiertnie).

104 Józef Różański, właśc. Józef Goldberg (1907–1981) – oficer NKWD i Ministerstwa Bezpieczeń-stwa Publicznego, od 1947 r. szef Departamentu Śledczego.

Page 54: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

54

stawił nas samych, zachęcając do swobodnej rozmowy. „Marcysia” zaczęła mi tłumaczyć, że niepotrzebnie wszedłem do mieszkania „Ireny” w Kra-kowie i żąda teraz przyrzeczenia, że nigdy już nie będę wstępował do zna-nych mi z czasów wojny lokali konspiracyjnych. Oczywiście przyrzekłem. Tego samego jeszcze dnia wypuścili mnie z więzienia.

Tragizm opisanej sytuacji zrozumiałem dopiero podczas spotkania z płk. Plutą-Czachowskim105, który opowiedział mi, że Emilia Malessa, bo-haterska kobieta, niestrudzona bojowniczka o wolną Polskę, zawierzyła mjr. Różańskiemu i podała dokładną listę wszystkich współpracowników z konspiracji, mając jego zapewnienie i słowo honoru, że nic im nie grozi. Niestety, wkrótce wszyscy zostali aresztowani. „Marcysia” widząc, że Ró-żański ją okłamał, doznała szoku. Pobiegła na Rakowiecką, by się z nim zo-baczyć i zażądać wyjaśnień, ale nie dopuszczono jej i powiedziano, że swą rolę już wypełniła i jest niepotrzebna. Zrozpaczona – odebrała sobie życie. Przecięła sobie żyły.

Byłem znowu wolny. W nagrodę za prawie 6-letnią pracę, absolutnie spontaniczną i bezprecedensową jeżeli chodzi o odwagę, wytrwałość, determinację i wytrzymałość fizyczno-psychiczną, PRL potraktowałomnie jak obcego agenta. Odzyskałem wprawdzie wolność, ale nadal by-łem inwigilowany i prześladowany. Czarę goryczy przepełniła opinia, jaką wystawiła mi Rada Adwokacka we Wrocławiu, kiedy w latach pięć-dziesiątych starałem się o wpisanie na listę aplikantów adwokackich. Pomimo tego, że byłem magistrem prawa z wieloletnim stażem radcy prawnego w kilku poważnych instytucjach wrocławskich, wydana opi-nia stwierdzała: „Na podstawie zebranych informacji i akt tutejszych, Rada Adwokacka doszła do wniosku, że Petent nie reprezentuje niczego pozytywnego i nie daje rękojmi należytego wykonywania zawodu ad-wokata w PRL”.

Byłem zdruzgotany i zrozpaczony. Posiadałem Srebrny Order Wojenny Virtuti Militari V klasy, trzy Krzyże Walecznych, Krzyż za Walkę Obronną w 1939 roku, Krzyż AK, Krzyż Partyzancki, Krzyż Oficerski Polonia Resti-tuta oraz Medal „Za ratowanie ginących”, czy nie świadczyły wystarczają-co o mojej etyce i wartości poczynań?

Po 1956 r. prześladowania ustały. Mogłem próbować dopiąć celu, ale dopiero w 1959 r. udało mi się wejść do palestry. Przepracowałem 24 lata w zawodzie adwokackim. W 1983 r. przeszedłem na emeryturę. Jestem szczęśliwy, że doczekałem czerwcowych wyborów w 1989 r., że moja Oj-czyzna jest wolna i niepodległa, a moi synowie nie będą musieli walczyć o jej istnienie, jak to było w przypadku mojego pokolenia.

Na zakończenie pragnę złożyć hołd wszystkim Polakom, którzy z bro-nią w ręku walczyli w różnych częściach świata „Za naszą i waszą wol-

105 Kazimierz Pluta-Czachowski (1897–1979), „Kuczaba” – pułkownik, szef sztabu 18. dyw. piech. We wrześniu 1939 r. współzałożyciel konspiracyjnej Organizacji Orła Białego, po scaleniu OOB z ZWZ zastępca komendanta obszaru krakowsko-śląskiego, następnie szef łączności operacyjnej i zastępca szefa sztabu KG ZWZ–AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, aresztowany przez NKWD i internowany w Kazachstanie, w latach 1949–1956 więziony w Polsce. Odznaczony m.in. VM (dwukrotnie), KW (czterokrotnie), Krzyżem Niepodległości.

Page 55: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

55

ność”. Chcę pokłonić się Narodowi Węgierskiemu, który okazał nam ser-ce w naszych zmaganiach z wrogiem. Pomagali nam prości chłopi, księża, kolejarze, żołnierze, inteligencja, a nawet wysocy urzędnicy, nie bacząc na grożące im niebezpieczeństwo. Wielu Węgrów zapłaciło życiem za tą po-moc. Tego nie wolno zapomnieć. Dziękuje też Słowakom za pomoc, jakiej doznawałem przy przekraczaniu granicy jako kurier i Polak.

Post scriptum

Długo zastanawiałem się, czy po blisko czterdziestu latach warto wra-cać do wspomnień, zwłaszcza tych tragicznych, z okresu II wojny świato-wej, o której już tak wiele napisano. Przez cały czas trwania wojny brałem w niej czynny udział, będąc przez ponad cztery lata kurierem na trasach Polski, Słowacji i Węgier. Była to służba bardzo niebezpieczna, wymagająca szczególnych predyspozycji fizycznych i psychicznych. Nie jestem pewien,czy udało mi się przelać na papier grozę i dramatyzm krew w żyłach mro-żących przygód. Czy potrafiłem wywołać u Czytelnika, zwłaszcza młode-go, stosowny rezonans emocjonalny, wynikający ze zmagań ze śmiertelnym wrogiem.

Oceniając swe życie z perspektywy mijającego czasu, odczuwałem jed-nak potrzebę podzielenia się z szerszym gronem ludzi (nie tylko z mojego pokolenia) swoimi przeżyciami i pewnymi faktami, być może dotąd niezna-nymi. Wydawało mi się, że byłoby stratą, gdyby niektóre z tych doświad-czeń – tak prawdziwe i tak jednoznacznie wskazujące, dzięki jakim moty-wacjom i w oparciu o jakie wartości człowiek może zwyciężać zło – popadły w zapomnienie.

Cóż takiego jest nieodzowne młodemu człowiekowi, aby w czasie okrutnego terroru, w nieludzkich warunkach bytowania znalazł w sobie wielką siłę i odwagę do walki z wrogiem na śmierć i życie? Myślę, że histo-rycy, socjologowie i psycholodzy powinni w swoich badaniach ujawnić całą prawdę o pokoleniu Polaków, które pokazało, że byliśmy nie tylko ofiarami w nierównej walce, ale też niestrudzonymi bojownikami o nasz byt i wol-ność. Polska nie miała żadnych możliwości, by oprzeć się potędze hitlerow-skiej i zaprotestować skutecznie przeciwko przemocy wschodniego sąsiada, który zdradziecko wtargnął na jej ziemie. Z honorem i wiarą w zwycięstwo walczyliśmy na wszystkich frontach, tworząc w okupowanym kraju Pań-stwo Podziemne i regularną armię. Nie ulegliśmy, jak pragnęli tego nasi okupanci. Po wojnie poddani sowieckim wpływom nie utraciliśmy nadziei i ducha polskości. I oto znowu żyjemy w wolnej Rzeczypospolitej, pod-nosimy się z okupacyjnego koszmaru, przywracamy tradycyjne wartości i prawdę historyczną.

Po wojnie, mimo ujawnienia się, musiałem milczeć. Pod żadnym pozo-rem nie mogłem zdradzić moich współtowarzyszy walki oraz ludzi udzie-lających mi pomocy na szlaku polsko-słowacko-węgierskim. To prawda, że sporo jest literatury wojenno-okupacyjnej. Wielu kurierów opisało swoje bohaterskie czyny, wspominając czasem i o mnie. Z oczywistych jednak względów nie mogli wiedzieć, jakie zadania miałem do wypełnienia. Świad-

Page 56: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

56

czy o tym choćby fakt, że na Zjeździe Kurierów, już po wojnie, w Zakopa-nem, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Wacław Felczak106, członek De-legatury Rządu, współtwórca łączności między Krajem i Zachodem przez „wrota węgierskie”, nawet nie wymienił mego nazwiska, choć ocieraliśmy się o siebie w Bazie „Romek”, w której pod koniec wojny byłem kierow-nikiem Komórki Łączności Zagranicznej na Kraj i adiutantem Komendan-ta Bazy, płk Franciszka Matuszczaka. Byłem dobrze zakonspirowany jako kurier do zadań specjalnych. Z natury byłem ostrożny, ale zdecydowany walczyć do ostatniego tchu. Zawsze byłem uzbrojony w sztylet, dwa pisto-lety i truciznę wszytą w klapę marynarki. Nie mogłem i nie chciałem wpaść w ręce wroga żywy. Zbytnia brawura bywała przyczyną tortur i śmierci wielu wspaniałych Polaków na szlakach, które przeszedłem 108 razy bez poważniejszej wsypy. Opatrzność Boska czuwała nade mną, ale i ja byłem zawsze czujny i ostrożny.

Trudny dla mnie okres PRL-u przeżyłem z podniesionym czołem. Ta-kich jak ja traktowano jak przestępców i margines społeczny, szykanowano przy każdej okazji, wzywano na przesłuchania, śledzono, przeszkadzano w zatrudnieniu, wstrzymywano awanse. Czasem proponowano też współ-pracę, ale zawsze odmawiałem. Nie tak wyobrażałem sobie życie po trudach wojennych. Nie wyjechałem też za granicę, bo uważałem, że moje miejsce jest w Polsce. U schyłku życia doczekałem się niepodległej Polski. Wdzięcz-ny jestem za to Opatrzności i ufam, że moi synowie, których wychowałem na dobrych Polaków, będą żyli w wolnej i szczęśliwej Ojczyźnie.

106 Wacław Felczak (1916–1993) – prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitny historyk, w 1939 r. stypendysta Ministerstwa Oświaty na Węgrzech, w czasie okupacji działał w cywilnej Bazie „W” jako kurier i kierownik przerzutów, aresztowany w 1947 r. w Czechosłowacji, skazany na dożywotnie więzienie, zwolniony w 1956 r., odznaczony m.in. VM, KW, Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski.

Page 57: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

57

Bibliografia

1. Jerzy F. Adamski, Kurierskim szlakiem po Beskidzie Niskim, Brzozów 1989.2. Józef Bieniek, Między Warszawą a Budapesztem (o Nowym Sączu w latach

okupacji), „Rocznik Sądecki” 1968, t. IX. 3. Józef Bieniek, Wojskowy ruch oporu w Sądeczyźnie. Część I. Materiały do

historii sztabów Inspektoratu ZWZ–AK), „Rocznik Sądecki”, 1971, t. XII.4. Józef Bieniek, A Wasze imię wierni Sądeczanie, Nowy Sącz [1986].5. Józef Bieniek, Harcerstwo Sądeckie w latach II wojny światowej, Nowy Sącz

1994.6. Józef Bieniek, Sądeccy kurierzy, Nowy Sącz 1999.7. Alfons Filar, Bohaterowie zielonych granic, Warszawa 1974.8. Alfons Filar, Opowieści tatrzańskich kurierów, Warszawa 1969.9. Jan Karski, Tajne Państwo, opowieść o polskim podziemiu, oprac. Waldemar

Piasecki, Warszawa 1999.10. Helena Latkowska-Rudzińska, Łączność zagraniczna Komendy Głównej

Armii Krajowej 1939–1945. Odcinek Południe, Lublin 1985.11. Jan Łożański, W więzieniach PRL – Powojenne wspomnienia z Sanoka, Brzo-

zów – Rzeszów, 1991.12. Jan Łożański, Orzeł z Budapesztu. Wspomnienia Kuriera KG AK, Demart

2012.13. Camilla Mondral, Węgry – moja miłość, Kraków 1994.14. Camilla Mondral, Bieg przez stulecie, Warszawa 1998.15. Janusz Roszko, Jak na Zawiszy, Kraków 1971.16. Jan Szatsznajder, Drogi do Polski, Wrocław 1991.17. Bronisława Szczepaniec, Służba Ojczyźnie nowosądeckich harcerek i harce-

rzy 1939–1945, Nowy Sącz 1992.18. Urszula Ścięgosz, Służba kurierska na odcinku „Południe”, [w:] Okupacja na

Sądecczyźnie – praca zbiorowa studentów UW pod red. J. Berghauzena, Warszawa 1979.

19. Julian Zubek „Tatar”, Wspomnienia. Piwniczna 2009.

Page 58: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

58

PRZED WOJNĄ – MŁODOŚĆ

Zbyszek – I Komunia św. Lata trzydzieste

Dom Rysiów przy ul. Matejki

Page 59: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

59

Helena Ryś z synami - Władysławem, Bronisła-wem i Zbigniewem (na dole)

Zastęp sądeckich harcerzy, od lewej Julian Zubek, Zbigniew Ryś

Na rodzinnej posesji W Straży Granicznej, pierwszy z prawej

Page 60: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

60

Na zawodach sportowych – Zbigniew Ryś pierwszy z prawej

...trzeci od prawej

Page 61: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

61

W rejonie Czarnohory – Zbigniew Ryś pierwszy z prawej

...drugi z prawej

Page 62: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

62

Z żołnierskim trofeum sportowym (Zbigniew Ryś leży z prawej strony)

Page 63: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

63

Rodzina Rysiów na dworcu kolejowym w Nowym Sączu, 1935

Zofia, Zbigniew i Wanda Rysiowie przy ul. Matejki w Nowym Sączu

Page 64: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

64

WOJNA

Dursztyn, Wichrówka, dom Pajorów, baza kurierska

Węgierski dokument tożsamości

Page 65: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

65

Łączność kraju z Bazą „Romek”Źródło – Helena Latkowska-Rudzińska, Łączność zagraniczna..., s. 58, Lublin 1985

Trasa „Karczma” Źródło – Helena Latkowska-Rudzińska, Łączność zagraniczna..., s. 82, Lublin 1985

Budapeszt

Budapeszt

Page 66: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

66

Węgierski dokument tożsamości na fałszywe nazwisko

Page 67: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

67

Zezwolenie na opuszczenie Budapesztu na fał-szywe nazwisko Ryszard Gardy

Radzieckie zezwolenie na podróż z Buda-pesztu do Krakowa

W latach czterdziestych

Page 68: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

68

PO WOJNIE

Karta zwolnienia z aresztu

Legitymacja studencka Uniwersytetu Wrocławskiego

Page 69: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

69

Odmowa wpisu na listę aplikantów adwokackich

Decyzja o wpisie na listę aplikantów adwokackich

Page 70: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

70

Fotografia ślubna Jadwigi Polity i Zbigniewa Rysia

Goście weselni, 3 marca 1957 r.

Page 71: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

71

Narciarska pasja...

Page 72: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

72

Przy pomniku kurierów w Kosarzyskach – z synami i siostrą Wandą

W Kosarzyskach u Zubków, od lewej: Jacek Ryś, Julian Zubek, Maria Zubek, Wanda Winiarz, Wanda Straszyńska, Zbigniew Ryś, Leszek Ryś

Page 73: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

73

Od lewej: Zbigniew Ryś z synem Leszkiem, Helena Ryś, Jerzy Straszyński (syn Wandy), Ja-dwiga Ryś, Wanda Straszyńska, Katarzyna Hanuszkiewicz (córka Zofii), Danuta Kubiszew-ska (przyjaciółka), Barbara Straszyńska (córka Wandy), Maria Ryś (siostra Zbigniewa) z córką Ewą

Rysiowie z Wandą i Olgierdem Straszyńskimi

Page 74: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

74

Page 75: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

75

Page 76: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

76

Z siostrą Stasią

Od lewej: Zofia Rysiówna, Jadwiga Ryś, Wanda Straszyńska, Urszula Napiórkowska-Ryś, Zbi-gniew Ryś, Sergiusz Sprudin (mąż Zofii), 1985 r.

Page 77: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

77

Ze Stanisławem Frączystym

Na zjeździe kurierów w Zakopanem

Page 78: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

78

Z Dominikiem Stankiem

Page 79: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

79

Tablica kurierów na Pęksowym Brzyzku Fot. Stanisław Momot

Page 80: Zbigniew Ryś - sbc.nowysacz.plRS_2013+-+Wspomnienia... · Niknie pamięć, wyschniętego nurtu zastygłe wspomnienia, a z nimi my już nie tacy sami. Zatracamy odbite w negatywie

80

Spis treści

Wprowadzenie ............................................................................................................................ 3Słowo od synów .......................................................................................................................... 6Korzenie .......................................................................................................................................... 8Służba w Straży Granicznej .................................................................................................. 10Wrzesień 1939 .............................................................................................................................. 12Początki w konspiracji ............................................................................................................ 13Akcja „S” ........................................................................................................................................ 16Wejście do służby kurierskiej ............................................................................................. 22Pierwszy rajd: Chochołów – Rożniawa – Budapeszt ............................................ 24Trasa „Karczma” ....................................................................................................................... 30Wsypa u Dominika Stanka ................................................................................................... 38Przerzut „Huna” ........................................................................................................................ 40Przerzuty „Sławka” i „Mięsowicza” ............................................................................. 42Działalność konspiracyjna w Budapeszcie .................................................................. 43Trasa przez Levice do Bratysławy ................................................................................... 46Wyzwolenie .................................................................................................................................. 50Koniec wojny ................................................................................................................................ 51Nowe życie w PRL .................................................................................................................... 53Post scriptum ............................................................................................................................... 55Bibliografia ................................................................................................................................... 57Ilustracje Przed wojną – młodość ................................................................................................... 58 Wojna ....................................................................................................................................... 64 Po wojnie ............................................................................................................................... 68