W numerze - nowakonfederacja.pl fileCo jest utajniane? Bez wątpienia jest co na tych jottabajtach...

23

Transcript of W numerze - nowakonfederacja.pl fileCo jest utajniane? Bez wątpienia jest co na tych jottabajtach...

W numerze:

Cyberimperium zwycięża amerykańską republikęAgnieszka Nogal, Michał Kuź. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3

Władza woli nie wiedzieć, a służby nie mówićMaciej Gurtowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7

Ślązacy, czyli naród urojonyKrzysztof Bosak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11

Europejskie prawo ułatwia cyfrowe szpiegostwoAleksandra Rybińska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13

„Polska 49” to absurdRafał Matyja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15

„Resortowe dzieci”: celnie, choć zbyt płytkoKrzysztof Wołodźko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18

2

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

3

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Amerykańska machina wywiadowcza niema sobie równych. Jedynie w zeszłymroku rozmaite amerykańskie agencje utaj-niły w sumie ponad 95 mln dokumentów.Według specjalnego raportu „WashingtonPost” przetwarzaniem danych niejawnychw stanach zajmuje się dziś w sumie ok.854 tys. osób. Co roku w USA powstajeteż 50 tys. raportów ściśle w oparciuo dane pochodzące z inwigilacji obywateliamerykańskich oraz obcokrajowców.

Nowa US Army

Tylko w samym Waszyngtonie znajdująsię też 33 budynki, których próżno szukaćna mapie turystycznej, gdyż ich rezydencizajmują się tajnymi misjami wywiadow-czymi. Łącznie gmachy te rozpościerająsię na powierzchni równej trzem Penta-gonom i dwudziestu dwóm Capitolom.

Od czasów zamachów 11 września2001 r. rozmiary kompleksu biurokra-tyczno-wywiadowczego zaś stale rosną.Można już dziś mówić o nowym tajnymtypie armii, która w cyberprzestrzeni wier-nie służy interesom najpotężniejszegomocarstwa świata.

Osławiona National Security Agencyzbudowała niedawno w Utah nowe cen-trum mające się zajmować wyłącznie „cy-berbezpieczeństwem”. Kompleks jest zu-pełnie pozbawiony okien i zajmuje całe100 tys. m2. Mieszczące się tam serwerybędą zaś mogły pomieścić co najmniej3 eksabajty danych (3x1018 bajtów), ma-gazyn „Wired” wspomina zaś o możliwościuzyskania nawet 2 jottabajtów (2x1024

bajtów). Tym samym kompleks stał sięnajwiększą elektroniczną bazą danych naświecie.

AgnieszkA nogAl

Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,profesor filozofii

MiChAł kuź

Redaktor „Nowej Konfederacji”

Afery Manninga i Snowdena to tylko czubek góry lodowej. Niebywały roz-rost machiny wywiadowczej niczym nowotwór pomału pożera amerykań-ski republikanizm.

Cyberimperium zwycięża amerykańską republikę

Co jest utajniane?

Bez wątpienia jest co na tych jottabajtachzapisywać. Z raportów samej administracjiopublikowanych przez Information Se-curity Oversight Office wynika, że z rokuna rok rośnie liczba danych utajnianych.

Administracja zasłania się oczywiścietym, iż w minionym roku było znaczącomniej utajnień „oryginalnych”, czyli no-wych dokumentów, które nie miały związ-ku z danymi już wcześniej opieczętowa-nymi. Nadal jednak rośnie lawinowo liczbatzw. utajnień „pochodnych”, czyli doku-mentów klasyfikowanych jako tajne zewzględu na to, że zawierają dane jużwcześniej utajnione.

W praktyce zaś granica między tymidwiema kategoriami jest płynna i pozos-tawia kancelistom ogromny obszar do-wolności. Aby niewygodne informacje nieujrzały światła dziennego, wystarczy dozawierających je dokumentów dodać kilkawrażliwych elementów, i już można całośćutajnić.

Manning ujawnia niewygodne dane

Chyba najlepszych przykładów takiej właś-nie procedury dostarczyła afera Manninga.Szeregowy Manning odsiaduje bowiemobecnie 35-letni wyrok rzekomo za szpie-gostwo, które narażało życie amerykań-skich żołnierzy. W rzeczywistości jednakogromna liczba danych, jakie ujawnił,była nie tyle niebezpieczna, ile niewygodna.

W wyniku starań Manninga światłodzienne ujrzały bowiem faktyczne, a niezaniżane, dane dotyczące tzw. friendlyfire, czyli przypadków ostrzelania żołnierzyUSA przez własne siły zbrojne. Pojawiłysię też informacje dotyczące niezamie-rzonego uśmiercenia cywilów. Nie jest,np., jasne, dlaczego Pentagon utajnił

zapisy z kamer pokładowych, którew 2007 r. filmowały atak śmigłowca Apa-che, w którym zginęło dwóch dziennikarzyAgencji Reutera.

Mimo to sędzia wojskowy orzekającyw sprawie Manninga i duża część amery-kańskiej opinii publicznej za dobrą monetęprzyjęli wyjaśnienia oskarżenia, iż infor-macje ujawnione przez szeregowego za-grażały niewinnym żołnierzom.

W efekcie Manning otrzymał znaczniesurowszy wyrok niż jakikolwiek inny mun-durowy oskarżony o ujawnianie tajnychinformacji. Tymczasem lektura rzeczonychdanych wykazuje, że były one w dużymstopniu niewygodne dla konkretnych ludziodpowiedzialnych za konkretne błędy.Utajnianie z takich pobudek kłóci się zaśz republikańską ideą rządów prawa.

Tajność i republikanizm

Warto zwrócić uwagę na samo zestawieniepojęć „tajność’ i „republika”. Ukazuje onobowiem sprzeczność. Słowo „republika”

4

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

od czasów zamachów

11 września 2001 r. rozmiary

kompleksu biurokratyczno-

wywiadowczego stale rosną.

Można już dziś mówić

o nowym tajnym typie armii,

która w cyberprzestrzeni

wiernie służy interesom

najpotężniejszego

mocarstwa świata

pochodzi od łacińskiej res publica, oznaczawięc sferę publiczną, z definicji jawną –dostępną każdemu obywatelowi.

Republika po to, aby pozostała re-publiką, musiała być otwarta na dyskusję,musiała dopuszczać obywateli do spra-wowania władzy. Sprawowanie władzyjest zaś możliwe jedynie wówczas, gdyobywatele dysponowali wiedzą na tematpaństwa i świadomie wpływali na pro-wadzoną przez nie politykę.

Także historycznie Stany Zjednoczonezawsze były państwem otwartej debatypublicznej. Po pierwsze, zostały skon-struowane w ogniu burzliwej i jawnejdyskusji, po drugie – cała ich politycznakonstrukcja służyła tej debacie i budo-waniu porozumienia.

Sam Madison wyobrażał sobie scenępubliczną jako miejsce wolnych interakcji,w którym konfrontowano opinie i argu-menty. Tylko w takiej przestrzeni kształ-tować się mogła polityczna ogłada, czylicivility – będąca koniecznym warunkiemspołeczeństwa obywatelskiego (civil so-ciety).

Można dziś zadać pytanie, czy ideałMadisona upada, czy już przestał istnieć.I w jaki sposób się to stało? O ile bowiemto, co tajne, było w dawnej republikańskiejteorii wykluczone z republiki, o tyle poli-tyka nowoczesnego państwa wymaga jużpewnych kompromisów.

Dyplomacja i wojna muszą posługi-wać się wiedzą niejawną. W odniesieniudo stosunków międzynarodowych politykpowinien być rachmistrzem, który podliczarealne interesy i realne możliwości. W jaw-nej dyplomacji trudno byłoby, np., pójśćna pewne ustępstwa. Politycy byliby bo-wiem obserwowani i oceniani, zbyt za-żarcie walczyliby o polityczne wpływyi zbyt łatwo ulegaliby presji własnej opiniipublicznej.

Także sfera militarna – potencjałprzemysłowy, gotowość bojowa, nowo-czesne technologie wymagały zabezpie-czenia klauzulą tajności. Inaczej te ważnedane zbyt łatwo stałyby się dostępne dlarywali. Stosunki międzynarodowe w myślteorii realizmu politycznego są zaś grąo sumie zerowej, w której niewiele miejscapozostaje na okazywanie „dobrej woli”.

Republika staje się imperium

USA chcąc się rozwijać i pozostać repub-liką, musiały szukać kompromisu pomię-dzy tajnością a jawnością. Obecnie jednakta krucha równowaga wydaje się corazbardziej zachwiana. Można wręcz powie-dzieć, że obserwujemy w Stanach zawłasz-czanie sfery wewnętrznej poprzez jej mi-litaryzację i utajnianie działań państwa.

Działania tajnych służb największegona świecie mocarstwa coraz częściej skie-rowane są też przeciw jego własnym oby-watelom. Zaś co do cudzoziemców, tofunkcjonariusze federalni już zupełnieoficjalnie deklarują, iż zgodnie z konsty-tucją pewnej ochronie podlega tylko pry-watność obywateli amerykańskich. W ję-zyku dyplomacji oznacza to, że rząd USAzastrzega sobie prawo do nieograniczonejinwigilacji wszystkich innych mieszkańcówglobu.

NSA i pokrewnym agendom nie-straszny jest żaden kryzys ani politycznazmiana warty. Zarówno demokraci, jaki republikanie nie chcą bowiem i właściwienie mogą odebrać wywiadowcom ani cen-ta. Tajne służby powszechnie uznawanesą za ciała absolutnie konieczne dla za-chowania bezpieczeństwa narodowego.

Pomimo rozdętego budżetu i zawi-rowań politycznych pokroju „governmentshutdown” prace nad ogromnym centrumw Utah nie zwolniły. Potężne serwery

5

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

zostały uruchomione zgodnie z planem,ich cichy, miarowy szum wypełnił prze-stronne hale, a dyski twarde wkrótce za-częły się zapełniać naszymi twittami, ese-mesami, mejlami i rozmowami.

Potem zaś wielusettysięczna armiaurzędników poczęła te wszystkie infor-macje analizować i badać na wszelkiesposoby. Wyniki swoich analiz urzędnicyzaś utajnią. Niech świat na razie śpi spo-kojnie, Wuj Sam czuwa.

6

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

7

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Odwołując niedawno szefa Służby Kontr-wywiadu Wojskowego, premier jasno dałdo zrozumienia, że od służb oczekujeprzede wszystkim działania w ciszy; czegojego zdaniem poprzedni szef SKW – gen.Janusz Nosek – nie mógł zapewnić. Po-wołany na miejsce Noska płk Piotr Pyteljest zaś podobno cichy i skuteczny. Przyokazji tych wydarzeń warto się jednakzastanowić, kto patrzy na ręce rozmaitym„cichym” ludziom czuwającym nad naszymbezpieczeństwem.

Cała władza w ręce Tuska

Ile mamy w Polsce służb specjalnych?Ich liczba waha się w zależności od kry-terium uznania danej instytucji za służbęspecjalną. Przyjęło się do kategorii tej za-liczać: Agencję Wywiadu, Agencję Bez-pieczeństwa Wewnętrznego, Służbę Wy-wiadu Wojskowego, Służbę KontrwywiaduWojskowego oraz Centralne Biuro Anty-korupcyjne.

Jeśli za kryterium uznać uprawnieniadanej instytucji do stosowania techniki

operacyjnej, to do grona służb należałobytakże dodać: policję, Straż Graniczną,Służbę Więzienną, Żandarmerię Wojsko-wą, Biuro Ochrony Rządu i tzw. wywiadskarbowy. Każda z tych instytucji stoi nastraży bezpieczeństwa Polaków i każda znich może w życie obywateli ingerować.

Pilnowanie, czy służby działają efek-tywnie, gospodarnie i legalnie, to odpo-wiedzialność Kolegium ds. Służb Specjal-nych przy kancelarii premiera oraz Sej-mowej Komisji ds. Służb Specjalnych.Warto tutaj zwrócić uwagę, że do niedawnaw Sejmie RP funkcjonował dobry zwyczaj,by pracami Komisji kierował przedsta-wiciel parlamentarnej opozycji.

W praktyce jednak odpowiedzialnośćza nadzór nad służbami spoczywa obecniena barkach jednego człowieka – premieraDonalda Tuska. To on powołuje i odwołujeszefów służb, sekretarza Kolegium ds.Służb Specjalnych oraz ministrów resortówwchodzących w skład tego Kolegium.

Jako lider partii Tusk ma także wpływna wybór przewodniczącego oraz członkówSejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.

MACiej gurtoWski

stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,socjolog

Służby specjalne są po to, by chronić obywateli. Poczucie bezpieczeństwajest jednak subiektywne. Zagrożeniem można legitymizować nawet naj-bardziej brutalne posunięcia. Kto więc pilnuje strażników?

Władza woli nie wiedzieć, a służby nie mówić

Jednocześnie urzędujący premier nie zde-cydował się na powołanie ministra koor-dynatora ds. służb specjalnych, który wy-posażony w odpowiednie kompetencjeprawne oraz zasoby organizacyjne prze-jąłby ciężar odpowiedzialności za funk-cjonowanie służb i który mógłby być ewen-tualnie pociągnięty do odpowiedzialnościkonstytucyjnej.

Nie wiem i nie chcę wiedzieć

Bezpośredni nadzór nad tak skompliko-waną i niebezpieczną strukturą jak służbyspecjalne trudno w praktyce łączyć z funk-cją przewodniczącego rządzącej partiioraz prezesa Rady Ministrów. Trudno sięwięc dziwić deklaracji Tuska, który przy-ciśnięty przez dziennikarzy powiedział,że nie ma czasu czytać wszystkich raportówsłużb specjalnych.

Sytuacja, w której polityk odpowie-dzialny za instytucje bezpieczeństwa pań-stwa odcina się od wiedzy o niektórychszczegółach ich funkcjonowania w celurozbrojenia ewentualnych zarzutów o to-lerowanie nieprawidłowości, w literaturzeanglosaskiej nazywa się doktryną wiary-godnego zaprzeczenia (rozmyślnej igno-rancji). Owa doktryna to genialny ame-rykański wynalazek, dzięki któremu służbyUSA mogły „legalnie” realizować niebez-pieczne przedsięwzięcia bez ryzyka po-ciągnięcia do odpowiedzialności głowypaństwa w przypadku ewentualnej wpadki.

W ramach doktryny wiarygodnegozaprzeczenia decydent musi bowiem wie-dzieć o działaniach podległych mu służbna tyle dużo, aby mieć trafne rozeznaniew sytuacji, i jednocześnie na tyle mało,by nie brać na siebie pełnego ryzyka poli-tycznego. Co więcej, aby móc wiarygodnieodciąć się od odpowiedzialności, decydentnie wydaje służbom konkretnych poleceń.

Swoją wolę komunikuje raczej na pomocąsugestii i aluzji.

Wolność czy bezpieczeństwo

Ze względu na specyfikę swoich działańinstytucje odpowiedzialne za bezpieczeń-stwo państwa, zwłaszcza służby specjalne,funkcjonują w warunkach tajności. Za-równo szczegóły dotyczące ich organizacji,personelu, wyposażenia, jak i budżety niesą w pełni znane opinii publicznej. Ponadtodysponują one władzą dyskrecjonalną,a więc mogą kreować i wpływać na faktypolityczne.

Aby uzasadnić owe szerokie upraw-nienia tajnych służb w wielu bardzo od-miennych sytuacjach, którym towarzyszyjakiekolwiek ryzyko zagrożenia zdrowiaczy życia, często powtarzany jest slogan„bezpieczeństwo przede wszystkim”. Zawyrażeniem tym kryje się następująca lo-gika – nieredukowalną wartością jest fi-zyczne przetrwanie ludzi, bowiem jeśliono jest zagrożone, to zagrożone są takżewszystkie inne wartości. W ten sposóbmożna jednak legitymizować każde, nawetnajbardziej brutalne posunięcie władzy.

8

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

W ramach doktryny

wiarygodnego zaprzeczenia

decydent musi wiedzieć

o działaniach podległych mu

służb na tyle dużo, aby mieć

trafne rozeznanie w sytuacji,

i jednocześnie na tyle mało,

by nie brać na siebie pełnego

ryzyka politycznego

Naturalnie służby specjalne musząchronić obywateli – ale czy za wszelkącenę? Kategoria bezpieczeństwa ma wszakcharakter konwencjonalny. Poczucie za-grożenia opiera się zaś często na subiek-tywnych wyobrażeniach, które mogą byćsterowane przez media lub propagandę.Wyolbrzymianie zagrożeń to przecież staryinstrument manipulacji społecznej uży-wany zarówno przez reżimy totalitarne,jak i firmy ubezpieczeniowe.

Instytucje bezpieczeństwa muszą tak-że działać w określonych ramach legalnościi dyscypliny wydatków publicznych. Jed-nocześnie jednak towarzysząca im kurtynatajności nie sprzyja obywatelskiemu nad-zorowi nad ich funkcjonowaniem. Dzia-łalność służb nie może być bowiem pod-dana zwykłej debacie parlamentarnej czyocenie opinii publicznej i mediów.

Co więcej, służby specjalne mogą byćwykorzystane w celach partykularnych,do doraźnej walki politycznej. Dlategoteż zdaniem Mariny Caparini, badaczkitej problematyki z Norwegian Instituteof International Affairs, cywilny nadzórna instytucjami bezpieczeństwa państwastanowi wyzwanie nawet dla tzw. dojrza-łych demokracji.

Z punktu widzenia troski o wolnościobywatelskie i prawa człowieka kluczowegocharakteru nabiera jednak pytanie o to,kiedy służby mogą i kiedy powinny w życieobywateli ingerować. Można tutaj wyróżnićdwa podejścia. Pierwsze, odwołujące siędo regulacji prawnych, zakłada, że inge-rencja jest możliwa, kiedy doszło do zła-mania prawa lub kiedy istnieje takie uza-sadnione podejrzenie.

W drugim podejściu można przyjąć,że ingerencja uzasadniona jest wtedy, gdyistnieje zagrożenie dla ładu demokratycz-nego państwa lub jego ważnych interesów.W praktyce zastosowanie drugiego z tych

ujęć oznacza większe pole manewru dlainstytucji bezpieczeństwa państwa. W kon-sekwencji nadzór nad tymi instytucjamistaje się trudniejszy i oparty na bardziejkonwencjonalnych, mniej wystandaryzo-wanych kryteriach.

Jak nadzorować, kogo karać?

Wszystkie trzy typy władzy w pewnymzakresie mogą służby kontrolować. Samiwywiadowcy działają jednak główniew kontekście potrzeb towarzyszących po-lityce władzy wykonawczej. To egzekutywarozlicza bowiem służby ze skutecznościdziałania. Jednocześnie z punktu widzeniaobywateli troszczących się o funkcjono-wanie służb i zachowanie własnych swobódkluczowe znaczenie ma kontrola sprawo-wana przez pochodzącą z wyboru legisla-tywę.

W kompetencji władzy ustawodawczejjako takiej najczęściej leży kontrolowaniefinansów instytucji bezpieczeństwa. Ko-misja parlamentarna nadzorująca dzia-łalność służb może również badać proce-duralne nieprawidłowości. Z kolei w kom-petencji władzy sądowniczej należy roz-strzyganie o nieprawidłowościach zgła-szanych przez przedstawicieli komisji par-lamentarnej.

W ostatecznym rozrachunku zarównowładza ustawodawcza, jak i sądowniczamusi opierać swoją kontrolę na pewnychinformacjach o działaniu służb. Samesłużby nie mają zaś interesu w tym, abyzawsze dostarczać o sobie wyłącznie in-formacji prawdziwych i obiektywnych.

Dlatego skuteczny nadzór nad służ-bami powinien być sprawowany przezwydzieloną organizacyjnie i prawnie jed-nostkę zatrudniającą na kilkuset etatachspecjalistów zajmujących się tylko i wy-łącznie monitorowaniem pracy służb.

9

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Zaś co do władzy wykonawczej, należyraz jeszcze podkreślić, że jakość pracysłużb w największym stopniu zależy odwymagań, jakie stawiają im konsumencimateriału wywiadowczego. W Polsce naj-ważniejszym konsumentem pracy wywia-

dowczej jest sam premier. Jeśli zaś obecnyszef rządu ma wymagania względem służbrównie wysokie jak wobec swoich mini-strów, to pozostaje nam tylko mieć na-dzieję, iż opatrzność ma nas w swojejopiece.

10

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

11

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Po orzeczeniu Sądu Najwyższego unie-możliwiającym rejestrację StowarzyszeniaOsób Narodowości Śląskiej autonomiścizapowiadają kolejną batalię. Tym razemchcą zostać uznani za mniejszość etniczną.

Organizatorzy kolejnych prawnychsporów, toczonych czy to przez Ruch Au-tonomii Śląska, czy przez inne organizacjeregionalne, dobrze jednak swą sytuacjęrozumieją. Realnie występująca śląskatożsamość regionalna jest wystarczającosilna, by wywoływać polityczne emocje,i zdecydowanie zbyt słaba, by oprzeć sięo nią, prowadząc rzeczywistą narodowąpolitykę.

W takim układzie kluczem do poli-tycznego zaistnienia organizatorów „po-litycznej śląskości”, doprawionej anty-warszawskim – a nierzadko i antypolskim– resentymentem, musi być świadomapolaryzacja opinii publicznej. Dobrym dotego sposobem jest wysuwanie kolejnychżądań mających luźny związek z ustrojo-wym i międzynarodowym kontekstem.

W ten tryb działania wpisywał siękilkuletni serial rozgrywek prawnych o re-

jestrację Stowarzyszenia Osób Narodo-wości Śląskiej. Organizatorzy stowarzy-szenia musieli przewidywać, że ich ini-cjatywa skończy się tak samo jak próbarejestracji Związku Ludności NarodowościŚląskiej z lat 90.

Już wówczas Sąd Najwyższy stwier-dził, że „wolność wyboru narodowościmoże być realizowana tylko w odniesieniudo narodów obiektywnie istniejących,jako ukształtowanych w procesie histo-rycznym”. W grudniu 2013 r. w swymgłośnym orzeczeniu Sąd Najwyższy jedyniepodtrzymał swe stanowisko sprzed prawie15 lat. Sprawa w 2001 r. była także badanaprzez Europejski Trybunał Praw Czło-wieka, który nie stwierdził niezgodnościtakiego rozstrzygnięcia czy to z polskim,czy międzynarodowym porządkiem praw-nym.

Poniedziałkowa zapowiedź lidera RAŚo promowaniu obywatelskiego projektunowelizacji ustawy o mniejszościach na-rodowych i etnicznych jest kolejnym dzia-łaniem wpisującym się w znany już sche-mat. Zapowiada się bowiem długa, emo-

krzysztof BosAk

Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”

Jako sympatyk idei narodowej z pozoru powinienem patrzeć na działaniaśląskich separatystów z uznaniem. Zmobilizowany naród, jednoczący sięw nierównej walce o swe prawa… Ale czy tak jest naprawdę?

Ślązacy, czyli naród urojony

cjonalna i jałowa debata. Promotorzy po-litycznej śląskości tak jak dotychczas będąoperować zamiennie słowami „naród”i „narodowość”. Niestety, większość ob-serwatorów nie orientuje się, że w ustawiejest (i pozostanie) warunek posiadaniawłasnego państwa przez grupy uznane zamniejszości narodowe.

Własne państwo nie jest niezbędnenatomiast dla grup uznanych przez ustawęza „mniejszość etniczną”, ale to już co in-nego niż osobny naród. W Polsce statusmniejszości etnicznej mają obecnie Ka-raimowie, Łemkowie, Romowie i Tatarzy.Czy członkowie RAŚ i organizacji zaprzy-jaźnionych różnią się w podobnym stopniuod reszty polskiego społeczeństwa, coprzedstawiciele tych czterech grup?

Ustawa w obecnym brzmieniu wska-zuje na istotne różnice w zakresie języka,kultury i tradycji, a nie dążeń politycznych,takich jak np. postulat „autonomii”. Wartoteż dodać, że w obecnie trwającej kadencjiśląscy posłowie wnieśli do Sejmu znaczniebardziej realistyczny projekt nowelizacjiowej ustawy. Okazał się on jednak chybamało przydatny w sztucznie animowanymśląskim procesie narodotwórczym, bo niewywołał kontrowersji w sferze publicznej.

Mam na myśli projekt postulującyuznanie zbioru śląskich dialektów języko-wych za język regionalny. Taki status maobecnie dialekt kaszubski. Projekt jak dotego momentu nie uzyskał szerszego po-parcia politycznego, a wypracowanie w tejsprawie jasnego stanowiska komplikujeduża różnorodność śląskich dialektówi spory o ich status wśród samych języko-znawców. Nie jest to bez znaczenia, gdyrozważa się nadanie mu rangi urzędowej.

Tymczasem promotorzy ujęcia ślą-skiej tożsamości regionalnej w kategoriachnarodowych przyjmują dobrze nam znanąretorykę. „Z prawdziwym smutkiem przyj-mujemy słowa podważające prawo Ślą-zaków do samookreślenia swej tożsamości”– napisali organizatorzy SLNŚ w oświad-czeniu po wyroku Sądu Najwyższego.„Chcemy doprowadzić do tego, by Ślązacywreszcie otrzymali w Polsce jakieś grupoweprawa” – komentował Piotr Długosz dla„Nowej Trybuny Opolskiej”.

Nie jest to bynajmniej dyskurs na-rodowego patriotyzmu i budowania od-rębnej wspólnoty politycznej. Przypominato raczej wejście na ścieżkę dyskursuemancypacyjnego, przetartą przez środo-wiska nowej lewicy. To metoda właściwadla grup starających się wywalczyć sobiespecjalne przywileje, finansowane przezpozostałych obywateli.

12

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

W Polsce status mniejszości

etnicznej mają obecnie

karaimowie, łemkowie,

romowie i tatarzy. Czy

członkowie rAŚ różnią się

w podobnym stopniu od

reszty polskiego

społeczeństwa, co

przedstawiciele tych

czterech grup?

13

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Do smutnych refleksji na temat tego, ileprywatności pozostawiają nam wspólno-towe regulacje, doszedł niedawno rzecznikgeneralny Europejskiego Trybunału Spra-wiedliwości Perdro Cruz Villalón. Za-kwestionował bowiem dyrektywę unijnąnakładającą na dostawców usług łącznościelektronicznej obowiązek zatrzymywaniaprzez dłuższy okres danych o „ruchu i lo-kalizacji” wszystkich klientów.

Co ciekawe, zamysł, jaki stał za unijnąregulacją pochodzącą z 15 marca 2006 r.(ogłoszoną w kwietniu), był łudząco po-dobny do analogicznych rozwiązań wpro-wadzonych swego czasu przez prezydentaUSA (np. Patriot Act). Chodziło naturalnieo bezpieczeństwo, a dokładniej o wykry-wanie i ściganie „poważnych przestępstw”.

Oczywiście przyzwyczailiśmy się jużdo tego, że np. nasz operator komórkowywie, gdzie z reguły przebywamy, do kogodzwonimy i jakie strony internetowe od-wiedzamy. Dyrektywa jednak nie tylkoistnienie podobnej wiedzy zakłada, alenakazuje ją skrzętnie gromadzić i prze-chowywać.

Rzecznika martwi przy tym co naj-mniej kilka kwestii. Po pierwsze, dane sąprzechowywane przez prywatne podmioty,które mogą je na rozmaite sposoby wy-korzystać. Po drugie, z pomocą rzeczonychinformacji można stworzyć dokładną mapędziałań każdej niemal osoby z uwzględ-nieniem najbardziej nawet intymnychszczegółów. Po trzecie, dyrektywa każetylko zbierać dane, a resztę regulacji zos-tawia w gestii państw członkowskich.

Zrozumiałe jest też, że takie zapisywzbudziły niepokój organizacji broniącychswobód obywatelskich. Jedna z nich, ir-landzka Digital Rights Ireland Ltd., po-stanowiła nawet pozwać władze swegokraju wkrótce po wdrożeniu unijnej dy-rektywy. Najwyższy Sąd Irlandii musiałzaś potem w tej sprawie skierować zapy-tanie do Generalnego Europejskiego Try-bunału Sprawiedliwości.

Protesty związane w wdrażaniem re-gulacji było też słychać w Austrii. Zgodnośćpodobnych pomysłów z konstytucją pod-ważyły władze austriackiej Karyntii orazok. 12 tys. prywatnych obywateli. To rów-

AleksAndrA ryBińskA

Redaktor „Nowej Konfederacji”

Politycy unijni nie posiadali się z oburzenia, gdy okazało się, że USAzbiera dane dotyczące Europejczyków. Tymczasem prawo UE umożliwia,a nawet wspiera podobne działania w państwach członkowskich.

europejskie prawo ułatwia cyfrowe szpiegostwo

nież zaowocowało zapytaniem austriac-kiego sądu najwyższego skierowanym doEuropejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Przed ETS na razie nie toczy się jesz-cze proces, tylko tzw. postępowanie pre-judykacyjne. Cruz Villalón już wydał jed-nak opinię, że feralna dyrektywa jest nie-zgodna z Kartą Praw Podstawowych UniiEuropejskiej. Nie jest to jednak, oczywiście,opinia dla trybunału wiążąca.

Cóż, technologicznie państwa UEnigdy nie zbliżyły się do możliwości gro-madzenia i przetwarzania materiałów po-chodzących z cyberinwigilacji, jakie osiąg-nęły USA. Bezzębne imperium biurokra-tów postanowiło jednak swoich obywatelii tak nieco pomemłać. Stworzyło więcramy prawne dla inwigilacji w niczymnieustępującej wyczynom amerykańskiejNational Security Agency, przerzucającjednak jak najwięcej kosztów na sektorprywatny.

Na szczęście, jak zauważa rzecznik,potencjał do szpiegowania, jaki dawaładyrektywa, nigdy nie został w pełni wy-korzystany. Z drugiej wszak strony wyścigcyberzbrojeń dopiero rusza, zaś AngelaMerkel raczej nie zapomniała afrontu,który spotkał ją ze strony służb amery-kańskich.

14

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

komisja europejska

stworzyła ramy prawne dla

cyberinwigilacji w niczym

nieustępującej wyczynom

nsA; przerzuciła jednak jak

najwięcej kosztów na sektor

prywatny

15

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

„Pomysł powrotu do stanu sprzed reformysamorządowej z 1999 r. jest jak powiewświeżego powietrza w zatęchłej od tematówzastępczych polskiej debacie” – tych słównie wypowiedział komentator lewicowego„Przeglądu” ani żaden fanatyczny zwo-lennik centralizmu. Ich autorem jest ce-niony przeze mnie redaktor naczelny „No-wej Konfederacji” i zarazem jeden z głów-nych rzeczników republikańskiej rewolucjiBartłomiej Radziejewski (komentarz uka-zał się w nr 14 „NK”).

Tani chwyt Millera

Gdyby autor nazwał tamtą reformę nie-dokończoną i żądał prawdziwej decen-tralizacji, pełnej samorządności – uznał-bym to najwyżej za nieco naiwne i ma-rzycielskie, ale w gruncie rzeczy słusznepostulaty. Jednak odrzucenie decentrali-zacji i idei samorządu powiatowego i wo-jewódzkiego budzi co najmniej zdumienie.

To, że propozycja Leszka Millera zys-kała nieoczekiwane uznanie ze stronydość pryncypialnego w kwestiach post-

komunizmu Bartłomieja Radziejewskiego,nie dziwi tak jak to, iż zyskał je tak tanimkosztem. Zamiast sensownego i z koniecz-ności pracochłonnego projektu korektyustroju administracyjnego Miller zapro-ponował proste „Ctrl-Z”, czyli powrót dostanu sprzed 1998 r. i podział na 49 wo-jewództw. Zresztą sam Radziejewski pod-chodzi ostrożnie do liczb. Pisze, że nie-koniecznie musi być 49 (jakby nie rozumiałwłaściwego temu hasłu przesłania).

W odczuciu naczelnego „Nowej Kon-federacji” pomysł Leszka Millera jest naj-dalej idącą propozycją ustrojową od czasudebaty o IV Rzeczypospolitej? Radzie-jewskiego najbardziej zachwyciła w niejpropozycja likwidacji powiatów i – czegonie pisze wprost – obecnych dużych wo-jewództw. Jedynym argumentem, któryredaktor przytacza przeciwko obecnejstrukturze, jest wszak fakt, iż jest za droga.

Autor twierdzi, że „za tą – głębokopatologiczną – decentralizacją nie tylkonie poszło zmniejszenie zatrudnienia w ad-ministracji centralnej, ale wręcz przeciw-nie: nastąpił jej rozrost”. Nie ma jednak

rAfAł MAtyjA

Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”

To, że Miller, proponując powrót do dawnej liczby województw, zyskałpoparcie pryncypialnego w kwestiach postkomunizmu BartłomiejaRadziejewskiego, nie dziwi tak jak to, iż zyskał je tak tanim kosztem.

„Polska 49” to absurd

w tekście dowodu, że był on w jakimkol-wiek stopniu skutkiem reformy z 1998 r.Łatwo można tu odbić piłeczkę i zapytać,czy kolejna reforma (powrót do 49 woje-wództw) ponownie nie pomnoży kosztówponiesionych po roku 1998.

Gdyby Radziejewski z równym kry-tycyzmem traktował zmianę z 1998 r.,jak i propozycję Millera, z pewnością do-strzegłby wady i zalety obu rozwiązań.Jednak zamysł retoryczny tekstu był za-sadniczo inny. Entuzjazm wobec propo-zycji Millera ustępuje bowiem z czasemmiejsca niezwykle krytycznym słowomo decentralizacji. Radziejewski stwierdzam.in., że „reforma samorządowa była i jestkolejną gigantyczną patologią III RP”.

To nie była patologia

Mam całkiem odmienne od naczelnego„Nowej Konfederacji” zdanie. Głębokopatologiczny był centralizm, a zadaniawydzielone w ramach reform samorzą-dowych były jednym z niewielu pól, jakieadministracyjno-polityczna elita z War-szawy oddała komukolwiek spoza jej kręgupod kontrolę.

To, że zwykli obywatele i ich przed-stawiciele nie okazali się aniołami i niewszystko wyszło tak jak mogło, to już cał-kiem inna historia. Nie jestem zwolenni-kiem schlebiania samorządowcom i czy-nienia z nich jedynych sprawiedliwych.Ale „głębokiej patologii” państwa szukał-bym jednak zupełnie gdzie indziej.

Uważam, że reforma 1998 r. lepiejodzwierciedla realny (a nie wydumany)układ przestrzenny Polski niż podziałz roku 1975. Znajduje bowiem właściwemiejsce dla metropolii, które mogą byćośrodkami regionów, dla miast na prawachpowiatu mających w ręku pełnię kompe-

tencji lokalnych i dla miast powiatowychoraz tych, które są „zaledwie” gminami.

To prawda, że 31 miast, w którychmieszkało raptem 2,9 mln osób, w 1998r. utraciło status wojewódzki. Równo-cześnie powstało jednak ponad 250 no-wych centrów administracyjnych, którestały się miastami powiatowymi (o łącznejliczbie blisko 7 mln mieszkańców). Dotego 19 miast, nie będąc miastami woje-wódzkimi, zyskało status miast na prawachpowiatu (2,3 mln). To tam głównie zwięk-szył się wpływ lokalnych elit i obywatelina najbliższe otoczenie.

Zatem proste „Ctrl-Z” odbiera obecnystatus miastom prowincjonalnym, w któ-rych mieszka ponad 9 mln obywateli, poto by przywrócić dawny polor miastomzamieszkałym przez 3 mln. Nawet jeżeliLeszkowi Millerowi to się jakoś politycznieopłaca, to na pewno nie daje podstaw, byreklamować jego pomysł jako ukłon w stro-nę polskiej prowincji jako takiej.

Co się w 1998 r. udało

Zaletą reformy roku 1998 było także to,że w wielu przypadkach zerwano małologiczne więzi podporządkowania: NowegoTargu – Nowemu Sączowi czy – w bliższej

16

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

radziejewski tak

wyrozumiały wobec Millera

staje się bezwzględny,

a czasami ostentacyjnie

niesprawiedliwy wobec

twórców reformy z 1998 r.

warszawiakom okolicy: Garwolina i Miń-ska Mazowieckiego – Siedlcom. Centraadministracyjne stały się dzięki niej toż-same z gospodarczymi czy kulturalnymi,ku którym ciążyły sąsiednie powiaty.

Jednocześnie pozostał jednak nie-rozwiązany problem dawnych miast wo-jewódzkich. Problem ten można dziś pró-bować rozwiązać miękko – tworząc pro-gramy subregionalne, zakorzenionew dawnych stolicach województw, tak jakrobi to małopolski zarząd województwa.Można też sięgnąć po pewne narzędziaustrojowe, umożliwiając tworzenie statusupośredniego między województwem a po-wiatem.

Problemu stolic dawnych województwnie rozwiąże jednak cofnięcie się do stanu,w którym Wrocław i Ciechanów mają tensam status administracyjny, a międzygminą Kraków a gminą Rytro nie istniejążadne wpisane w ustrój państwa różnice.

Dodatkowymi przesłankami reformysamorządowej była chęć usprawnienia

prowadzenia polityki regionalnej, do czegopoprzednie województwa zupełnie się nienadawały. Chciano także uporządkowaćsystem administracji państwowej w tere-nie. Oba cele zostały w znacznym stopniuosiągnięte.

Liczne argumenty na rzecz takiegowłaśnie kształtu reformy formułowano –wbrew temu, co pisze Radziejewski –w prasie popularnej i fachowej, omawianotakże w długich sejmowych debatach.Z pewnością nie zasługują one na to, byzbyć je stwierdzeniem, iż powiaty i nowewojewództwa wprowadzono „bez wska-zania po co”.

Naczelny „NK” tak wyrozumiały wo-bec Millera staje się bezwzględny, a cza-sami ostentacyjnie niesprawiedliwy wobectwórców reformy z 1998 r. Samą reformęnazywa „kuriozum”, „zabawą w decen-tralizację w wykonaniu okrągłostołowychelit”. Trudno zrozumieć dlaczego. Jeszczetrudniej – dlaczego ustrojowy bubel re-klamuje jako krok w dobrą stronę.

17

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

18

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Rodowody ludzi mainstreamowych me-diów zawsze cieszyły się zainteresowaniem.Wiedza na ten temat była traktowanajako nieco wstydliwy element czasówtransformacji. Stanowiła niszowy segmentdebaty publicznej. Wszak przez lata prze-konywano nas usilnie, iż niestosowną rze-czą, a nawet łajdactwem, jest grzebaniew kronikach rodzinnych elity medialnejIII Rzeczypospolitej.

Rodzinne tabu

To było chore: przecież nikogo nie dziwimówienie choćby o rodzinie Rothschildówczy też o rodach finansowych magnatów,którzy na dobre wpisali się w historię ka-pitalizmu i jego wszelkich odmian. Tylkoo polskich rodach, stanowiących tę częśćnowej burżuazji, której korzenie sięgająstalinowskiej rzeczywistości, nie wypadałomówić. To tabu było bowiem koniecznedla utrzymania wysokiego stopnia zaufaniado medialnych autorytetów.

Inna rzecz, że miłośnicy tego typuwiedzy byli niejednokrotnie zafiksowani

na wątkach żydowskich albo piętrowychteoriach wyjaśniania świata od podszewki.Nie sprzyjało to rzetelnemu uwiarygod-nieniu informacji choćby o familijno-śro-dowiskowych koneksjach „resortowychdzieci”.

Stąd, gdy wpadały mi w ręce polskieksiążki wchodzące w historię rozmaitychzwiązków rodzinno-biznesowych, zwykleodnosiłem wrażenie, że mają temat raczejzaciemnić i ośmieszyć, niż cokolwiek wy-jaśniać. W tym też zasługa książki DorotyKani, Jerzego Targalskiego i Macieja Ma-rosza, że wreszcie oferuje ona czytelnyi rzeczowo udokumentowany przekaz.Tylko w ramach rozpaczliwej próby obronybohaterów publikacji można zaś próbowaćprzekaz ów zwekslować jako np. antyse-micki.

Ta publikacja to kompendium w ro-dzaju: „Kto jest kim w III RP?”, dotyczącejednak swoistej dziedziny: „wiedzy reg-lamentowanej”. Bo podobnie jak w czasachPRL (choć z innych już przyczyn) infor-macja wciąż stanowi zasób podlegającyskrupulatnej kontroli. W Polsce długo zaś

krzysztof Wołodźko

Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,publicysta „Nowego Obywatela”

„Resortowe dzieci. Media” Kani, Targalskiego i Marosza wywołały burzę.Skrajne reakcje, ostre dyskusje i szybka wyprzedaż nakładu potwierdzają,że to bodaj najważniejsza książka ostatnich miesięcy.

„resortowe dzieci”: celnie, choć zbyt płytko

kontrolowana była zwłaszcza ta wiedza,która dotyczyła „resortowych rodowodów”.

Ci sami ludzie, nowe doktryny

Nowa oligarchia, także medialna, budujedziś peryferyjny kapitalizm i właściwe dlaniego wyobrażenia społeczne i ideolo-giczne. Rodziny jej prominentnych re-prezentantów tworzyły przed dziesięcio-leciami zwasalizowaną przez ZSRR Polskę.Zdobyty wówczas kapitał polityczny i kul-turowy, oparty na sowieckim wsparciumilitarnym, nie pozostał jednak bez wpły-wu na losy dzieci i wnuków.

Gdy w pierwszych latach transfor-macji całe grupy społeczne oskarżanoo roszczeniowość czy o chorobę zsowie-tyzowania, spod tego oskarżenia były wy-jęte dzieci (post)komunistycznej elity. Toone, jak niegdyś ich krewni, opowiadałyi organizowały masom świat: tym razemw myśl doktryn ekonomicznych i spo-łecznych wychwalających konieczną bez-względność kapitalizmu.

Ale gdy jedni zyskiwali coraz większeprofity, zdobywane wcale nie za sprawą„powszechnej równości szans”, resztamogła dzielić resztki z pańskiego stołu –albo pogodzić się z życiową przegraną.Stąd ta książka jest dla mnie przedewszystkim pracą o strukturach (nowej)władzy i transferach wpływów w jej obrębie,nazwiska w pewnym sensie są wtórne.

Ta opowieść o „dworach III RP” uka-zuje, jak najbardziej wpływowe koteriei grupy nacisku przez dziesięciolecia for-malnie i nieformalnie kształtowały rodzimąrzeczywistość. W odróżnieniu od wielukrytyków publikacji nie uważam jednak,że są to już sprawy mało istotne. Nie sązaś przede wszystkim ze względu na ciąg-nącą się długo zmowę milczenia wokółtych tematów.

Przez dobrych piętnaście lat prze-poczwarzania się Polski praktycznie jednośrodowisko medialne sprawowało rządnad wyobraźnią społeczeństwa i jego no-wych elit. Przesilenie stało się faktem do-piero później i wiązało się z tzw. aferąRywina, wejściem do Polski koncernuAxel Springer, konfliktem ITI z Agorąoraz ugruntowaniem się tzw. mediów nie-zależnych.

Tylko z powodu wspomnianego prze-silenia dziś możemy trzymać w ręku oma-wiany tu tytuł. Jest on teraz zwykłym,powszechnie dostępnym towarem, a nie„książką tajemną”, sprzedawaną gdzieśw „podziemnych księgarniach”, zapcha-nych produkcją dla „oszołomów”.

Chciałbym przy okazji zwrócić uwagęna jeszcze jeden krytyczny głos dotyczącypierwszego tomu „Resortowych dzieci”.Dotyczy on faktu, że „dziennikarze znówzajmują się innymi dziennikarzami”. Spra-wa ściśle wiąże się z pytaniem: kto mapatrzeć na ręce czwartej władzy? Otóżw polskich realiach tylko konflikt we-wnątrzmedialny, nałożony na liczne sporytożsamościowe i historyczne (rzadziej gos-podarcze), umożliwia pluralizm przekazujako taki.

19

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

zachód także doświadczył

kapitalizmu karteli

i koncernów, politycznej

władzy na usługach biznesu

oraz demontażu państwa.

A wszystko to zupełnie bez

pomocy Michnika, olejnik

i lisa

Tylko spory w środowisku samychmediów sprawiają, że dokonuje się swoistakontrola jednych środków przekazu przezdrugie. I nie widzę tu jakiejkolwiek alter-natywy dla tego mechanizmu, bo organi-zacje dziennikarskie są u nas dość słabe,a społeczna kontrola nad medialnymikoncernami pozostaje bliska zeru.

Czego w książce brak

Ja natomiast mam z tą publikacją innyproblem. Rodzima debata publiczna bar-dzo często zastępuje poważne dyskusjeo strukturalnych problemach III RP kwes-tiami personalnymi. Dyskutowanie o sta-tystykach, procesach społeczno-gospo-darczych i konsekwencjach przyjmowa-nych reform jest o wiele mniej ciekawedla konsumentów medialnego przekazu.

Część czytelników „Resortowych dzie-ci” traktuje tę książkę po prostu jakoniezłą rozrywkę, która zapewnia możliwośćrozmowy o znienawidzonych twarzachmainstreamowych dziennikarzy-celebry-tów. Michnik, Olejnik, Paradowska, Lissą znacznie ciekawsi niż dane dotyczącebezrobocia, służby zdrowia, systemu edu-kacji, struktury podatkowej i efektywnościwykorzystania środków unijnych czy bu-dżetowych.

A przecież mamy w Polsce choćbytak fundamentalne prace o realiach prze-mian jak czterotomowa książka prof.Jacka Tittenbruna, „Z deszczu pod rynnę.Meandry polskiej prywatyzacji”. W IIIRzeczypospolitej praca ta zaś została do-kumentalnie przemilczana niemal przezwszystkie media, niezależnie od ich ideo-wych i partyjnych afiliacji.

Nie bez przyczyny. Tittenbrun ujaw-nia obraz przemian, które nie pozwalają

na zbudowanie prostej dychotomii: złaoligarchia o korzeniach PRL-owskich ver-sus dobra, patriotyczna prawica, którajest „zawsze z ludem”. Czy ktoś zresztąjeszcze wierzy, że tylko „resortowe dzieci”w medialnym światku wspierały np. stwo-rzenie w Polsce systemu zabezpieczeńspołecznych bazującego na OtwartychFunduszach Emerytalnych?

Uczestnictwo w oligarchizacji rze-czywistości społecznej, budowanie her-metycznych grup wpływów, ślepe zapat-rzenie w doktrynę wolnorynkową: towszystko było także udziałem tych, którzyuważają się za najprawdziwszych Polaków,patriotów. Co więcej, sądzili oni, iż anty-komunizm czyni nieomylnym ich zapat-rzenie w post-thatcheryzm.

Tymczasem nie trzeba głębokich ana-liz, by spostrzec, że Zachód także do-świadczył negatywnych konsekwencji ka-pitalizmu karteli i koncernów, politycznejwładzy na usługach biznesu i demontażupaństwa. A wszystko to zupełnie bez po-mocy Michnika, Olejnik i Lisa.

Powtórzę na koniec: „Resortowe dzie-ci” to istotna książka, ale znam wieleznacznie ważniejszych, które jednak niezrobiły takiej medialnej furory. To pozycjaniewygodna dla wielu, bo opowiada o spra-wach determinujących historyczne prze-miany, na których ufundowana jest naszarzeczywistość. Publikacja ta nie daje jednakpełnej odpowiedzi na pytanie, dlaczegoIII Rzeczpospolita jest państwem corazmniej efektywnym.

Dorota Kania, Jerzy Targalski, MaciejMarosz„Resortowe dzieci. Media”Fronda, Warszawa 2013

20

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

Wesprzyj nas

Dzięki Darczyńcom „Nowa Konfederacja” powstała i działa. Dzięki Darczyńcombędzie mogła nadal istnieć i rozwijać się.

Dlatego prosimy o wsparcie! Każda złotówka, jeśli ma charakter stałego zle-cenia przelewu, ma dla nas istotne znaczenie.

Wpłaty prosimy kierować na rachunek bankowy wydawcy „Nowej Konfede-racji”, Fundacji Nowa Rzeczpospolita:

09 1560 0013 2376 9529 1000 0001 (Getin Bank)

W tytule przelewu prosimy wpisać: „darowizna na cele statutowe”.

Dlaczego warto nas wspierać?

Rynek w obecnej postaci nie sprzyja poważnej debacie o państwie i po-lityce. Dowodem są wszechobecne i pogłębiające się procesy tabloidyzacjii upartyjnienia mediów opiniotwórczych. Z drugiej strony, zaawansowanawiedza o polityce jest coraz częściej dostępna jedynie dla nielicznych i zacoraz większymi opłatami. W Polsce dochodzi do tego problem finansowaniawielu ośrodków opiniotwórczych zza granicy i głęboki kryzys mediów (z nazwy)publicznych.

Jeśli ten trend ma się odwrócić, potrzebny jest alternatywny, obywatelskimodel finansowania mediów. Dobrowolny, stały mecenat wystarczającodużej liczby Polaków umożliwi nam stworzenie prężnego ośrodka intelektual-nego. Niezależnego zarówno od partii, od wielkiego kapitału, od gustów ma-sowej publiczności, jak i od zagranicznych ośrodków. I dostarczenie darmowej,zaawansowanej wiedzy o polityce zainteresowanym nią obywatelom.

„Nowa Konfederacja” to (na gruncie polskim) projekt pionierski takżepod względem sposobu finansowania. Działamy bowiem właśnie dzięki me-cenatowi obywatelskiemu.

Każde stałe zlecenie przelewu jest ważne! Dołącz do grona naszychDarczyńców i wspieraj media naprawdę publiczne!

21

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

O nas

„Nowa Konfederacja” to pierwszy w Polsce internetowy tygodnik idei.Koncentrujemy się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym. „NK”to medium misyjne, tworzone przez obywateli – dla obywateli. Jako pierwsiw Polsce działamy profesjonalnie wyłącznie dzięki wsparciu Darczyńców.

Stawiamy sobie trzy cele główne.

Po pierwsze, chcemy tworzyć miejsce poważnej debatyo państwie i polityce.Dziś takiego miejsca w Polsce brakuje. Wskutek postępujących procesów

tabloidyzacji oraz uzależnienia mediów opiniotwórczych od partii i wielkiegokapitału, brak ten staje się coraz bardziej dotkliwy.

Stąd, w środowisku skupionym dawniej wokół kwartalnika „RzeczyWspólne” – poszerzonym po rozstaniu z Fundacją Republikańską w kwietniu2013 o nowe osoby – powstał pomysł stworzenia internetowego tygodnikaidei. Niekomercyjnego i niezależnego medium, wskrzeszającego formułęgłębokiej publicystyki. Mającego dostarczać zaawansowanej wiedzy o politycew przystępnej formie.

Nasz drugi cel to pełnienie roli pośrednikamiędzy światem ekspercko-akademickim a medialnym.Współczesna Polska jest intelektualną półpustynią: dominacja tematów

trzeciorzędnych sprawia, że o sprawach istotnych mówi się i dyskutuje rzadko,a jeśli już, to zazwyczaj na niskim poziomie. Tym niemniej, w świecie akademickimi eksperckim rodzą się niekiedy ważne diagnozy i idee. Media głównegonurtu przeważnie je ignorują. „Nowa Konfederacja” – ma je przybliżać.

Cel trzeci to aktualizacja polskiej tradycji republikańskiej.Republikanizm przyniósł swego czasu Polsce rozkwit pod każdym względem.

Uważamy, że jest wciąż najlepszym sposobem myślenia o polityce – i uprawianiajej. Co więcej, w dobie kryzysu demokracji, jawi się jako zarazem remediumi alternatywa dla liberalizmu. Jednak polska tradycja republikańska zostaław dużym stopniu zapomniana. Dążymy do jej przypomnienia i dostosowaniado wymogów współczesności.

Dlaczego konfederacja? Bo to instytucja esencjonalna dla polskiej tradycjirepublikańskiej – związek obywateli dążących razem do dobra wspólnegow sytuacji, gdy inne instytucje zawodzą. W naszej historii konfederacje bywałychwalebne (konfederacja warszawska 1573 r., sejmy skonfederowane jakoremedium na liberum veto), bywały też zgubne (Targowica). Niemniej, zawszebyły potężnym narzędziem obywatelskiego wpływu na politykę.

Dzisiejszy upadek debaty publicznej domaga się nowej konfederacji!

22

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl

„Nową Konfederację” tworzą

Darczyńcy:Czterdziestu Sześciu Anonimowych Darczyńców, Jacek Bartosiak, Jerzy Martini,Marek Nowakowski, Krzysztof Poradzisz, Piotr Remiszewski

Redakcja:Michał Kuź (p.o. sekretarza redakcji), Bartłomiej Radziejewski (redaktornaczelny), Aleksandra Rybińska, Przemysław Skrzydelski.

Redaktor prowadzący:Michał Kuź

Stali współpracownicy:Jacek Bartosiak, Michał Beim, Krzysztof Bosak, Tomasz Grzegorz Grosse,Maciej Gurtowski, Bartłomiej Kachniarz, Krzysztof Koehler, Andrzej Maśnica,Rafał Matyja, Anna Mieszczanek, Barbara Molska, Agnieszka Nogal, GrzegorzPytel, Adam Radzimski, Stefan Sękowski, Zbigniew Stawrowski, TomaszSzatkowski, Stanisław Tyszka, Piotr Woyke.

Grafika (okładki):Piotr Promiński

Administracja stroną internetową, korekta, redakcja stylistyczna:Przemysław Skrzydelski

Skład:Rafał Siwik

Wydawca:Fundacja Nowa Rzeczpospolita

Kontakt:[email protected]

Adres (wyłącznie do korespondencji):Al. Solidarności 115, lok. 2, 00-140 Warszawa

23

„Nowa Konfederacja” nr 15, 16–22 stycznia 2014 www.nowakonfederacja.pl