W drodze 2014 13 www

145

description

http://miesiecznik.wdrodze.pl/webinne/special/W-drodze-2014-13_www.pdf

Transcript of W drodze 2014 13 www

Page 1: W drodze 2014 13 www
Page 2: W drodze 2014 13 www

Rok założenia 1991

Organizujemy pielgrzymki autokarowe i lotnicze: do Rzymu, Lourdes, La Salette, Fatimy, Sanktuaria Maryjne Europy, Santiago de Compostela, do Grecji śladami św. Pawła, do Turcji, do Chorwacji z Medjugorie, do Meksyku i na Kubę, do Ziemi Świętej a także na wschód: do Krajów Nadbałtyckich, do Wilna, Lwowa... i wiele innych. Obsługujemy zgłoszenia indywidualne i grupowe. Zapraszamy do wspólnego pielgrzymowania!

Kontakt:Poznań, ul. Paderewskiego 8

(budynek Bazaru Poznańskiego)Tel. (61) 8533-272, 8516-200

[email protected] [email protected]

www.mediterraneum-pielgrzymki.pl

Reklama W Drodze 148x205.indd 1 2011-12-16 15:36:39

Drodzy Czytelnicy,nie tak dawno, podczas dyskusji, w której uczestniczyłem, ktoś zauważył: „W jaki sposób Kościół ma być wspólnotą, skoro trudno jej doświadczyć w przeciętnej parafii. O wspólnocie można mówić w przypadku poszczególnych grup czy duszpasterstw, ale parafia, w której mieszka kilka tysięcy ludzi, pozostaje tłumem obcych sobie osób”. Czy tak jest naprawdę? Ludzi tych nie łączy co prawda emocjonalna bliskość, ale pragnienie Boga, który zamieszkał między nimi.

Różny jest poziom zaangażowania i temperatura wiary poszczególnych osób, ale im bardziej pragniemy usłyszeć Boga i doświadczyć Jego bliskości, tym bliżej nam do ludzi przenikniętych podobną tęsknotą.

Wśród milionów katolików istnieje niewielka społeczność przychodząca do dominikańskich kościołów. Jedni podkreślają, że odpowiada im tonacja dominikańskiego kaznodziejstwa, inni – że lubią kształt naszej liturgii, nasyconej charakterystycznymi śpiewami, jeszcze inni mówią, że pod naszymi duszpasterskimi skrzydłami czują się bezpiecznie.

Redakcja miesięcznika „W drodze” dostrzegła tę duszpasterską wspólnotę gromadzącą się w dominikańskich kościołach i przygotowała specjalne wydanie magazynu. W znakomitej większości pozostaniemy sobie nieznani, tylko z nielicznymi przełamiemy się po pasterce opłatkiem i złożymy życzenia. Niech więc znakiem naszej jedności będzie to, że w świątecznym czy poświątecznym okresie będziemy mogli przeczytać te same teksty i zainspirować się myślami tych samych autorów. Mam nadzieję, że pomogą one doświadczyć obecności Emmanuela, który tak zatęsknił za ludźmi, że stał się człowiekiem. •

prowincjał dominikanów

Page 3: W drodze 2014 13 www

BÓGSIĘRODZI 10 TAJEMNICASPOTKANIA czyli rzecz o wcieleniu – Michał Paluch OP

20 OGOŁOCIŁSAMEGOSIEBIE jak rozumieć ubóstwo Boga – bp Grzegorz Ryś

25 ODTĄDJUŻBLIŻEJDONIEBA rozmyślania na dachu – Roman Bielecki OP

35 NIECHCEMISIĘKISIĆBARSZCZU zwyczaje i obyczaje świąteczne – rozmowa z Robertem Makłowiczem

45 JESZCZETYLKOUSZKA do kolacji sporo czasu – rozmowa z Anną Nehrebecką

53 STRZELAJCIEKORKIEM Szampanskoje Igristoje – Wojciech Nowicki

61 TENTYPTAKMA przepis na hit – rozmowa z Jackiem Cyganem

76 NIEKOŃCZĄCASIĘOPOWIEŚĆ tęsknota za odświętnością – Paulina Wilk

KIEDYSIĘMODLISZ 87 NAJTRUDNIEJSZEZADANIECZŁOWIEKA jak szukać wyciszenia w świecie – rozmowa z prof. Krzysztofem Leśniewskim

REPORTAŻ 98 TAKIEŻYCIE przyjaciele brata Alberta – Piotr Świątkowski, Witold Biedziak

ORIENTACJE 125 ŚWIĄTECZNYZESTAWOBOWIĄZKOWY jak chcesz przeżyć święta – Adam Szustak OP

129 COPRZEGAPILIŚCIEWKINIEWTYMROKU wybór subiektywny – Jacek Sobczyński

135 PODWŁADZĄKSIĄŻEK wybór jeszcze bardziej subiektywny – Marcin Cielecki

W numerze:

Page 4: W drodze 2014 13 www

DOMINIKANIENAOKTAWĘ 141 ABYŚMYBYLIDZIEĆMIBOŻYMI– Józef Zborzil OP

142 CZEKAJĄCNAOWOCE– Romuald Jędrejko OP

143 ONNIEMOŻEPRZESTAĆKOCHAĆ– Marcin Mogielski OP

144 LANDSZAFTCZYIKONA?– Paweł Gużyński OP

145 WYKUPSYNA– Maciej Biskup OP

146 PROROKINIANNA– Michał Pac OP

147 MOJE„ARCHE”– Krzysztof Frąckiewicz OP

148 MARYJA–OBRAZKOŚCIOŁA– Michał Mitka OP

FELIETONY 32 MARZENIASPODCHOINKI– Stefan Szczepłek

74 POCHWAŁAMETRONOMU– Jerzy Sosnowski

84 ROZMYŚLANIAPRZEDŚWIĄTECZNE– Janina Ochojska

96 OPOWIEŚCIWIGILIJNE– abp Wojciech Polak

122 KROGULCE2014– Tomasz Zimoch

Redakcja: Roman Bielecki OP (red. nacz.), Katarzyna Kolska (z-ca red. nacz.), Michał Osek OP (sekr. red.), Wojciech Dudzik OP, Dominik Jarczewski OP, Anna Sosnowska (współpraca) Oprac.graficzne: Łukasz Sulimowski Druk:Zakład Poligraficzny Antoni Frąckowiak, ul. Unii Lubelskiej 3, 61-249 Poznań Nakład:20 000 egz. Kolportażireklama:Kornelia Winiszewska, tel. 61 850 47 27, [email protected] Wydawca: Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Sp. z o.o., ul. Tadeusza Kościuszki 99, 61-716 Poznań Adresredakcji: ul. Kościuszki 99, 60-920 Poznań, tel. 61 850 47 22, faks 61 850 17 82, [email protected], www.miesiecznik.wdrodze.plCum permissione auctoritatis ecclesiasticae.Redakcja nie odsyła materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo adiustowania i skracania tekstów przyjętych do druku.

M I E S I Ę C Z N I K P O Ś W I Ę C O N Y Ż Y C I U C H R Z E Ś C I J A Ń S K I E M U

Zdjęcienaokładce:GaryJohnNorman/Corbis

Page 5: W drodze 2014 13 www

•••Zamów prenumeratę miesięcznikaPrenumeratęmożnarozpocząćoddowolnegomiesiąca,kolejnewydaniaotrzymaszpocztą podwskazanyadres.

Bezprenumeraty 1 egzemplarz 16,00 zł

Prenumeratakrajowa półroczna 75,60 zł (1 egz. 12,60 zł) roczna 138,60 zł (1 egz. 11,55 zł)

Prenumeratazagraniczna roczna poczta zwykła w UE 239,40 zł – 61 EUR (1 egz. 19,95 zł) roczna poczta lotnicza w UE 264,60 zł – 70 EUR (1 egz. 22,05 zł) roczna poczta zwykła poza UE 264,60 zł – 70 USD (1 egz. 22,05 zł) roczna poczta lotnicza poza UE 327,60 zł – 109 USD (1 egz. 27,30 zł)

Podane ceny miesięcznika są cenami brutto (w tym VAT 5%).

Prenumeratymożnadokonywaćprzelewem nastronie www.wdrodze.pl

Wpłatynakontolubprzekazempocztowym: Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze Sp. z o.o., ul. Tadeusza Kościuszki 99, 61-716 Poznań

PLN PKO BP SA II O. Poznań 08 1020 4027 0000 1902 0373 2211USD PKO BP SA II O. Poznań, SWIFT: BPKO PL PW IBAN: PL 86 1020 4027 0000 1902 0052 3308EUR PKO BP SA II O. Poznań, SWIFT: BPKO PL PW IBAN: PL 33 1020 4027 0000 1002 0055 1184

Wszelkieinformacjeoprenumeracie: Bogumiła Wójcik, tel. 61 850 47 11, [email protected]

Prenumeratorom zamawiającym książki, którzy podadzą aktualny numer prenumeraty, Wydawnictwo W drodze udziela 25%rabatunaksiążkinaszegoWydawnictwa(rabatysięniełączą). Zamówienia przyjmuje dział sprzedaży, tel. 61 850 47 52, 61 850 47 11, faks 61 850 17 82, [email protected]

Page 6: W drodze 2014 13 www

Drodzy Czytelnicy,z wielką radością oddajemy w Wasze ręce specjalne wydanie miesięcznika „W drodze”. Przygotowaliśmy je z myślą o tych, którzy tak tłumnie przychodzą na pasterkę do kościołów dominikańskich w całej Polsce.

Miesięcznik „W drodze” ukazuje się od ponad 40 lat – założyli go trzej dominikanie: ojcowie Marcin Babraj, Jan Andrzej Kłoczowski i Jacek Salij. Przez te wszystkie lata pismo towarzyszy tym, którzy znaleźli swoje miejsce w Kościele, ale również tym, którzy wciąż jeszcze go szukają. Wielu z Państwa zna nasze łamy z comiesięcznych promocji, z pewnością są jednak i tacy, którzy nigdy nie czytali miesięcznika „W drodze”. Tym bardziej się cieszę, że przynajmniej ten jeden raz będziecie Państwo naszymi Czytelnikami.

Jeśli uznacie, że warto nam zaufać, zamówcie prenumeratę miesięcznika – to najlepszy sposób na jego regularne i bezproblemowe otrzymywanie. Wszelkie informacje dotyczące prenumeraty podajemy na stronie obok.

Dodam też, że „W drodze” to wciąż jedyny na polskim rynku miesięcznik, który może poszczycić się wersją na czytnik Kindle, w największym sklepie internetowym na świecie – amazon.com. Proszę nas także szukać w sklepie Apple, w wersji na iPad.

Dziękuję wszystkim Autorom, którzy przyjęli nasze zaproszenie do udziału w tym unikatowym, świątecznym pomyśle, oraz sponsorom i reklamodawcom, dzięki którym ten pomysł udało się zrealizować. Przede wszystkim dziękuję naszym Czytelnikom. Dzięki Wam nasza praca ma sens. •

redaktor naczelny

Odwiedź nas:

Page 7: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / MICHAŁ PALUCH OP /10

BÓGSIĘRODZI

TAJEMNICASPOTKANIA•••Powiadają, że Bóg i człowiek posłużyli sobie wzajemnie za model: Bóg, powodowany miłością do człowieka, uczłowiecza siebie w tym samym stopniu, co umocniony miłością człowiek przebóstwia siebie ze względu na Boga; Bóg unosi człowieka w duchu ku nieznanym rejonom w tej samej mierze, w jakiej człowiek przez swoje cnoty objawia niewidzialnego z natury Boga. (Maksym Wyznawca) MichałPaluchOP

Sen Trzech Króli Katedra św. Łazarza w autun (Burgundia)

Page 8: W drodze 2014 13 www

/ TAJEMNICA SPOTKANIA 11

BÓGSIĘRODZI

Ś więtowanie Bożego Narodzenia obrośnięte jest bluszczem licz-nych zwyczajów, wywołujących czasem melancholię, a czasem

uśmiech. Tworzą one magiczny klimat święta, które – jak chyba żadne inne – budzi u większości Polaków, niezależnie od tego, czy uznają się za wierzących czy za niewierzących, falę pozytywnych, ciepłych uczuć. Jest tak z pewnością nie z powodu karpia, kutii czy nawet pre-zentów, którymi obdarowujemy się w tym dniu, choć nie lekceważmy i tej strony naszego świętowania, ale z powodu wyjątkowego charak-teru Wigilii, jedynego w swoim rodzaju wieczoru, kiedy to nie tylko zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale i ludzie mają ambicję wybić się ponad przeciętność w posługiwaniu się słowem. Chcemy, by wieczór wigilijny był wieczorem spotkania z tymi, którzy są nam drodzy, któ-rych kochamy. Chcemy nieść sobie nawzajem słowo miłości, słowo, które umacnia, daje nadzieję, rodzi dobro. Oczywiście na tym pole-ga także ryzyko Wigilii – rzadko kto chciałby spędzać ją sam, z dala

Page 9: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / MICHAŁ PALUCH OP /12

od bliskich. Trudnym doświadczeniem jest obecność tego wieczoru tych, z którymi nie potrafimy rozmawiać i być. Jesteśmy sfrustrowa-ni, gdy przy wigilijnym stole dochodzi do scysji czy nieporozumień.

Za sprawą wieczerzy wigilijnej Boże Narodzenie stało się dla więk-szości z nas świętem spotkania. Dla wierzących jest ono dodatkowo opromienione światłem Spotkania, które nadaje nowy sens i wartość wszelkim ludzkim relacjom. Bynajmniej nie chodzi o spotkanie Świętej Rodziny, pasterzy, aniołów czy mędrców ze Wschodu z Dziecięciem, choć słusznie w tym czasie i tym zdarzeniom poświęcamy sporo uwagi. Chodzi o spotkanie Boga i człowieka, które dokonało się w Jezusie. Nie jestem pewien, czy poświęcamy mu odpowiednio dużo uwagi – choć jest ono powodem naszego świętowania.

Tajemnica Jezusa: człowiek i BógCzytając Nowy Testament, nie znajdziemy wielu fragmentów, w któ-

rych Jezus został określony wprost jako Bóg, jednak każdy Jego gest zdradza, iż przypisuje sobie boskie prerogatywy. Przez Niego przycho-dzi królestwo Boże, wypełniają się proroctwa Pisma, słuchacze ude-rzeni są pewnością głoszonego przez Niego słowa – Jezus uczy „jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie”. Przypisuje sobie autorytet większy od Mojżesza i Salomona, wydaje sąd na temat zaangażowania religijnego ludzi na podstawie relacji do siebie, domaga się od uczniów, by opuścili wszystko, i obiecuje im w zamian życie wieczne. Wykazuje też olbrzymią wolność względem żydowskich zwyczajów i Prawa oraz wobec kanonów zachowań społecznych, wreszcie odpuszcza grzechy. Jeśli dodać do tego cuda Jezusa, wcale nie tak częste w Jego czasach, jak próbowano nam wmawiać1, to wyłania się obraz działalności, której nie da się wyłącznie określić jako aktywność wybitnego czy nawet najwy-bitniejszego proroka – niesie ona w sobie od początku roszczenie, które wskazuje na coś nieporównywalnie większego.

Oczywiście, sceptyk zaoponuje – słusznie, w jakiejś mierze – że wszystkie wspomniane wyżej elementy opowieści o Jezusie przeszły

1 Więcej na ten temat: R.E. Brown, An Introduction to New Testament Christology, Paulist Press, New York/Mahwah 1994, s. 63.

Page 10: W drodze 2014 13 www

/ TAJEMNICA SPOTKANIA 13

wcześniej przez pamięć, umysł i rylec pierwotnej wspólnoty wierzą-cych, która rekonstruowała obraz Jezusa w świetle tego, co się wydarzyło po Jego śmierci, i w związku z tym, w opowieściach tych odkrywamy w wielu miejscach ślady popaschalnej stylizacji. Sęk jednak w tym, że elementów świadczących o roszczeniu Jezusa wykraczającym daleko poza to, czego można się spodziewać po proroku, jest aż tyle i pochodzą one z bardzo różnych sfer i poziomów Jego aktywności. Można oczywi-ście przypuszczać, że niektóre z nich zostały w jakiejś mierze, dla ce-lów pedagogicznych, wzmocnione w dynamice relacjonowania faktów przez wspólnotę dającą świadectwo. Trudno sobie jednak wyobrazić, by większość z nich była wyrazem narracyjnej fantazji uczniów. Tym bardziej, jeśli pamiętamy, jakie motywy i ideały powodowały apostoła-mi i że większość z nich oddała życie za głoszone przez siebie prawdy.

KyriosEgzegeza historyczno-krytyczna ostatnich wieków ukazała, że Jezus

bardzo szybko został obwołany przez wspólnotę wierzących Kyriosem (Panem). Najstarsza z ksiąg Nowego Testamentu, datowany na ok. 51 rok Pierwszy List do Tesaloniczan, używa tego tytułu aż 24 razy. Pierwotna wspólnota błyskawicznie więc odniosła do Jezusa tytuł, który greckie tłumaczenie Pisma sprzed czasów Jezusa (Septuaginta) użyło do zastę-powania w tekście natchnionym imienia Jahwe – najświętszego imie-nia Boskiego znanego Hebrajczykom. Nie jest to zresztą jedyny dowód na zestawienie Jezusa z Jahwe przez Nowy Testament. Przedpawłowy hymn zawarty w Liście do Filipian św. Pawła, datowany dziś przez wielu badaczy na lata 40. – a więc zaledwie kilkanaście lat po śmierci i zmar-twychwstaniu Jezusa! – przypisuje Jezusowi „imię ponad wszelkie imię” (Flp 2,9), co dla żydowskiego umysłu tamtych czasów mogło oznaczać wyłącznie imię Jahwe, a czwarta Ewangelia konsekwentnie przeprowa-dza zamysł ukazania Jezusa jako ucieleśnienie „Jestem, który Jestem”2.

2 Najmocniejsze teksty: J 8,24.28.58; 13, 19. Przy tym warto pamiętać, że związek z Wj 3,14 za-pośredniczony jest w Iz 43,10 w wersji Septuaginty (LXX) – hoti ego eimi. Jeśli to dostrzeżemy, wtedy zrozumiemy, że wszystkie teksty zaczynające się od „Ja jestem” (m.in. J 6,35.41.48.51; 8,12; 10,7.9; 10, 11.14; 11,25; 14,6) w Ewangelii św. Jana zawierają w sobie aluzję do Wj 3,14. Warto ze-stawić także Wj 3,14 i J 1,18 w wersji LXX.

Page 11: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / MICHAŁ PALUCH OP /14

Wszystko to musiało prowadzić wspólnotę wierzących do uznania, że w Jezusie dokonało się spotkanie spotkań – spotkanie bóstwa z czło-wieczeństwem, a właściwie nawet coś więcej niż spotkanie – zjed-noczenie, które dla właściwego odniesienia do siebie tego, co boskie, i tego, co ludzkie, ma decydujące i ostateczne znaczenie. Potrzeba było jednak kilku wieków, by chrześcijanie mogli w sposób wieloaspektowy i w miarę możliwości spójny opisać doktrynalnie to, co znalazło tak spektakularny wyraz w Nowym Testamencie.

Decydujący krokKluczową rolę w poszukiwaniu właściwej perspektywy, pozwala-

jącej zinterpretować świadectwa utrwalone w Nowym Testamencie, odegrał sobór chalcedoński (451). To na nim została przyjęta formuła chrystologiczna, która, będąc podsumowaniem kilku wieków reflek-sji i zmagań o właściwe rozumienie prawdy o Jezusie, wskazała drogę badaniom relacji między tym, co w Jezusie boskie, a tym, co ludzkie. Mimo że tekst był stosunkowo krótki i stanowił rodzaj formuły herme-neutycznej, która miała pomóc we właściwym zrozumieniu tekstów Pisma, odegrał w historii teologii decydującą rolę. Odwołując się do terminów zaczerpniętych z greckiej filozofii – natury i osoby – formuła deklarowała jedność boskiej osoby Chrystusa przy zachowaniu peł-nej integralności człowieczeństwa i bóstwa – natury boskiej i natury ludzkiej3. Spotkanie spotkań zyskiwało tym sposobem swój dojrzały, intelektualny wyraz.

3 „Zgodnie ze świętymi Ojcami, wszyscy jednomyślnie uczymy wyznawać, że jest jeden i ten sam Syn, Pan nasz Jezus Chrystus, doskonały w bóstwie i doskonały w człowieczeństwie, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, złożony z duszy rozumnej i ciała, współistotny Ojcu co do bóstwa i współistotny nam co do człowieczeństwa, »we wszystkim nam podobny oprócz grzechu«, przed wiekami zrodzony z Ojca co do boskości, w ostatnich czasach narodził się co do człowieczeństwa z Maryi Dziewicy, Matki Bożej, dla nas i dla naszego zbawienia. Jednego i tego samego Chrystusa Pana, Syna Jednorodzonego, należy wyznawać w dwóch naturach: bez zmieszania, bez zmia-ny, bez podzielenia i bez rozłączenia. Nigdy nie zanikła różnica natur przez ich zjednoczenie, ale zostały zachowane cechy właściwe obu natur, które się spotkały, aby utworzyć jedną osobę i jedną hipostazę. Nie wolno dzielić Go na dwie osoby ani rozróżniać w Nim dwóch osób, ponie-waż jeden i ten sam jest Syn Jednorodzony, Bóg, Słowo i Pan Jezus Chrystus, zgodnie z tym, co niegdyś głosili o Nim Prorocy, o czym sam Jezus Chrystus nas pouczył i co przekazał nam symbol Ojców”. Dokumenty Soborów Powszechnych, układ i opracowanie: A. Baron, H. Pietras, WAM, Kraków 2003–2005, t. 1, s. 223.

Page 12: W drodze 2014 13 www

/ TAJEMNICA SPOTKANIA 15

Światło ChalcedonuRozwiązanie przedstawione w Chalcedonie zrodziło się z troski

o zachowanie biblijnej prawdy o tym, że to sam Bóg (Jahwe) zbawia w Jezusie. To dlatego ojcowie z jednej strony zdecydowali się wyklu-czyć pomysł interpretowania Jezusa jako pośrednika na podobieństwo greckiego herosa, który nie jest ani w pełni Bogiem, ani w pełni czło-wiekiem, choć ma coś z obu (monofizytyzm), a z drugiej strony nie chcieli przyjąć pomysłu uznania Chrystusa za człowieka, który cza-sem bywa ogarniany boskością (nestorianizm). I w jednym, i w drugim przypadku nie wybrzmiałaby bowiem w sposób dostatecznie mocny prawda o tym, że zbawienie jest dziełem samego Boga.

Pamiętajmy przy tym, że ta prawda nie była wyłącznie pięknym ornamentem czy pożytecznym dodatkiem. Chodziło raczej o twardy fundament, na którym od początku buduje się chrześcijaństwo. To wła-śnie dlatego, że zbawienie było dziełem samego Boga, rozumiemy, jak człowiek jest dla Boga ważny. Nie tylko jest stworzony „na obraz i po-dobieństwo”, ale godzien był osobistego zaangażowania Boga w ludzką historię. To osobiste zaangażowanie jest zaś dla nas twardym dowodem na to, że wszelka inicjatywa w dziele zbawienia należy do Boga – my jedynie odpowiadamy na Jego miłość. Innymi słowy, zgodnie z tym, co św. Jan napisał w swoim liście: „Bóg pierwszy nas umiłował” (por. 1 J 4,10) i pełnia nowego życia, której pragniemy, jest Jego darem, a nie wynikiem napinania naszych własnych mięśni.

Trzeba jednak zaraz dodać, że podkreślając integralność bóstwa Je-zusa Chrystusa, ojcowie soborowi nie chcieli bynajmniej zredukować bądź ograniczyć roli Jego człowieczeństwa. Z równą konsekwencją, z jaką odcinali się od pomysłów pomniejszania bóstwa, reagowali na propozycje okaleczania Jego człowieczeństwa. Dlatego stanowczo od-rzucali interpretację, zgodnie z którą Chrystus miałby posiadać w pełni ludzkie ciało i w pełni ludzką tylko, niższą część duszy, wyższa zaś jej część byłaby wyłącznie boska (apolinaryzm). Przyjęcie takiej inter-pretacji tajemnicy Jezusa oznaczałoby, że dzieło zbawienia dokonało się bez udziału całej ludzkiej duszy, a więc po „nie” wypowiedzianym

Page 13: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / MICHAŁ PALUCH OP /16

w Adamie, Bóg nigdy nie doczekałby się od człowieka w pełni ludzkie-go „tak” (por. Rz 5,15–17). Oznaczałoby to zaś, że ludzka wola – zdol-ność do powiedzenia Bogu „tak” w wolności z miłości – nie została zbawiona. Człowiek nie odzyskałby więc dzięki Chrystusowi zdolności do tego, by jego własna, ludzka wolność wybrała Boga.

Rozumiemy, że także w wypadku troski o pełnię człowieczeństwa nie chodziło o marginalne uzupełnienie. Stawką było myślenie o roli ludzkiej wolności na naszej drodze do Boga. Bóg, który zbawiałby w Jezusie Chrystusie, nie będąc w pełni człowiekiem, byłby Bogiem, który zbawiałby człowieka bez niego samego – nie zapraszając go do współdziałania w tym zadaniu. Dla nas z kolei zadanie zbawienia nie wiązałoby się z używaniem naszej wolności. Raczej chodziłoby o to, by od wolności uciec – szukając Bożego światła i mocy do podjęcia właściwych wyborów w magicznych postawach lub zachowaniach.

Najważniejsza sprawaMam nadzieję, że ta zwięzła prezentacja doktryny chalcedońskiej,

mimo swej pobieżności, daje szansę na rozszerzenie naszej wyobraź-ni i uświadomienie sobie, jak poważne konsekwencje niesie w sobie świętowana w czasie Bożego Narodzenia prawda, że Jezus jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. Warto dodać jednak jeszcze jeden wątek.

Wspominałem już o tym, dlaczego tak istotna była obrona integral-ności bóstwa i człowieczeństwa. Formuła Chalcedonu pozwalała też zrozumieć, jakie powinno być właściwe odniesienie człowieczeństwa do bóstwa w Chrystusie i, co za tym idzie, także odniesienie tego, co ludzkie, do tego, co boskie, w Kościele i świecie. Nie chodzi mi o słynne dookreślenia zjednoczenia natur Chrystusa zawarte w formule „bez zmieszania, bez zmiany, bez podzielenia i bez rozłączenia”, które od wieków intrygują komentatorów i które miały wydobyć radykalną bli-skość człowieczeństwa i bóstwa bez utraty ich istotnych cech. Mam raczej na myśli fakt zachowania pełnego, integralnego człowieczeństwa – dodajmy: w jego najszlachetniejszej postaci, którą znamy z Ewangelii – bez usuwania integralności bóstwa.

Page 14: W drodze 2014 13 www

/ TAJEMNICA SPOTKANIA 17

Cóż ten fakt bowiem oznacza? Otóż, dzięki niemu okazuje się, że to, co boskie, nie jest zagrożeniem dla tego, co ludzkie, i na odwrót: to, co ludzkie, nie jest w kolizji z tym, co boskie. Jeśli odrobinę nad tym pome-dytujemy, szybko przekonamy się, jak bardzo taki sposób odnoszenia do siebie tego, co boskie i ludzkie, idzie pod prąd wielu potocznych, ukształtowanych przez nowożytnych mistrzów podejrzeń, ocen i odczuć. Często bowiem wydaje się nam, że Bóg jest konkurentem człowieka i że człowiek może odnaleźć siebie, wyłącznie odrzucając Boga, wchodząc z Nim w spór, a przynajmniej oddzielając wyraźnie sfery wpływów Boga i człowieka. Nauka Chalcedonu prowadzi nas pod prąd takiego myślenia: to nie jest tak, że im więcej Boga, tym mniej miejsca dla tego, co auten-tycznie ludzkie. Wręcz przeciwnie, im jesteśmy bliżej Boga, tym bardziej może rozkwitnąć i wydać owoce to, co w nas prawdziwie ludzkie.

Czy rozumiemy konsekwencje takiej perspektywy? Teologia nie jest zagrożeniem dla humanizmu i vice versa – autentyczny humanizm ni-gdy nie będzie zagrożeniem dla rzetelnie podejmowanej nauki o Bogu. Podobnie też – choć w tym wypadku jeszcze trudniej nam zwykle to dostrzec – z jednej strony zależność od Boga nie jest zagrożeniem dla ludzkiej wolności, jest raczej warunkiem jej rozwoju i rozkwitu; z dru-giej zaś strony bez używania ludzkiej wolności nie da się Boga w swoim życiu naprawdę odkryć i przyjąć.

Wszystko jasne?Czy to, co przedstawiłem wyżej, jest dowodem na to, że wszystkie

tajemnice związane ze spotkaniem człowieczeństwa z bóstwem w Chry-stusie zostały przez formułę z Chalcedonu wyjaśnione? Ależ skąd! Jak każdy z dogmatów, orzeczenie powstało po to, by obronić najistotniejsze tezy biblijnego nauczania na temat Chrystusa i odeprzeć błędy, czyli pod-powiedzieć, z czego w naszych poszukiwaniach prawdy o Bogu warto zrezygnować, by nie tracić niepotrzebnie energii i czasu. Orzeczenie chrystologiczne soboru chalcedońskiego nie jest superformułą, która niwelowałaby tajemnicę Chrystusa. Wręcz przeciwnie – wykluczając rozwiązania nie dość konsekwentne i połowiczne – prowadzi nas drogą

Page 15: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / MICHAŁ PALUCH OP /18

bezkompromisowego wsłuchania się w prawdę o tym, że „Słowo stało się ciałem”. Jest to prawda, której nie da się nigdy do końca oswoić i spro-wadzić na ziemię, czyli umieścić na poziomie tego, nad czym jesteśmy w stanie intelektualnie zapanować. Gdyby tak było, Słowo, o którym mowa, nie byłoby boskim Logosem, ale jedynie naszym bożkiem.

Z drugiej jednak strony nie jest też tak, że formuła Chalcedonu jest wyłącznie wyznaniem naszej niemocy. W Jezusie Chrystusie sam Bóg naprawdę przemówił do człowieka. A w związku z tym opowieść o Nim niesie w sobie światło, które – choć zawsze trochę zbyt mocne dla naszych oczu – może pomóc w zrozumieniu otaczającej nas rze-czywistości i nas samych.

Świętowanie spotkaniaCzy przedstawiona logika chrześcijańskiego myślenia o zjednocze-

niu – spotkaniu spotkań – bóstwa i człowieczeństwa w Jezusie może nam pomóc w przeżywaniu naszych spotkań? Czy spotkanie Boga z człowiekiem w Chrystusie nie jest zbyt wyjątkowe, by mogło wnosić coś do naszych relacji z innymi?

Maksym Wyznawca (580–662), wielki obrońca soboru chalcedoń-skiego, w swoim intrygującym, przytoczonym na początku tego ar-tykułu tekście4 ośmiela się myśleć i pisać o tym, że w Chrystusie Bóg i człowiek posłużyli sobie nawzajem (sic!) za model. Stworzony przez Boga człowiek jest odniesieniem dla Boga stającego się człowiekiem w Logosie, niestrwożony Bóg wskazuje człowiekowi kierunek ku prze-bóstwieniu. Jezus mówi nam zatem swoim życiem, nie tylko w naucza-niu (por. np. Mt 5,48), że Bóg może być, ma być modelem dla człowieka.

Także modelem wzajemnych relacji – naszych spotkań. Jak widzie-liśmy wyżej, prowadząc człowieka do zbawienia – pełni swego życia – Bóg osobiście się angażuje, pierwszy miłuje, ale zarazem szanuje wolność człowieka i chce jego wolnej, płynącej z miłości odpowiedzi. Taki jest sposób myślenia o spotkaniu – zjednoczeniu – bóstwa z czło-

4 Cytat za: Ch. Schönborn OP, Przebóstwienie, życie i śmierć, przeł. W. Szymona OP, Poznań: W drodze, 2001.

Page 16: W drodze 2014 13 www

/ TAJEMNICA SPOTKANIA 19

Poznań

Wrocław

Pyrzowice

KrakówKatowice

Lotnisko Katowice-Pyrzowice+48 662 249 [email protected]

Katowice+48 662 249 [email protected]

Wrocław+48 668 330 [email protected] Poznań:+48 784 559 [email protected]

Kraków:+48 662 249 [email protected]

WYPOŻYCZALNIA SAMOCHODÓW

WWW.JAMRENT.PL

wieczeństwem przypieczętowany przez sobór chalcedoński. Taka jest też norma odniesienia do drugiego – człowieka – utrwalona w Piśmie.

My oczywiście nie dorastamy do takiego modelu i pewnie nigdy w pełni „po tej stronie” nie dorośniemy. Zawsze będziemy się ześlizgiwać w nasze rozmaite niedoskonałości i ciemności. Tym bardziej jednak po-trzebujemy jasnego znaku świadczącego o tym, że taki rodzaj spotkania z drugim jest możliwy; zachęty, że nasze wysiłki już w tym kierunku prowadzą; obietnicy, że jeśli wytrwamy na naszej drodze z Chrystusem, kiedyś taki rodzaj spotkania stanie się także naszym udziałem. •

MichałPaluch– ur. 1967, dominikanin, wykładowca Papieskiego

Wydziału Teologicznego w Warszawie, Kolegium Filozoficzno-Teologicznego

Polskiej Prowincji Dominikanów w Krakowie, regens Polskiej Prowincji

Dominikanów.

Page 17: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / BP GRZEGORZ RYŚ /20

N amysł nad tajemnicą wcielenia ma wiele poziomów. Jest w nim miejsce na jasełkową rubaszność, radość, a nawet pełne użalenia

się współczucie. Jest doświadczenie jedności i deklaracja bliskości, za-warta w znaku łamanego chleba. Jest także powód do zachwytu pogłę-bionego wnikliwą refleksją teologiczną i mistyczną medytacją. W tym ostatnim wymiarze bardzo pomocne mogą być nowotestamentalne hymny zawarte w pismach św. Jana i św. Pawła. Dajmy się poprowa-dzić jednemu z nich – Hymnowi o kenozie Słowa otwierającemu drugi rozdział Listu do Filipian (2,5–11): „Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. (…) uznany za człowieka, uniżył samego siebie”.

Odwaga pokoryPamiętam swoje pierwsze zdziwienie tym tekstem: „Uniżył same-

go siebie”? Jak to?! Skąd taka intuicja? Cóż poniżającego jest w byciu człowiekiem? Czy bycie człowiekiem jest upokarzające? (W łacińskiej

OGOŁOCIŁ SAMEGOSIEBIE•••Bóg ma dość pokory, by się odważyć na wcielenie, by wyjść ze swojego bezpieczeństwa. bpGrzegorzRyś

Page 18: W drodze 2014 13 www

/ OGOŁOCIŁ SAMEGO SIEBIE 21

wersji hymnu pada tu słowo humiliavit – w pierwszym znaczeniu: „upokorzył”, a w przenośni wręcz „zrównał się z ziemią”, humus to ziemia). Czyż człowiek nie jest najdoskonalszym dziełem Boga? Czy Boga poniża zjednoczenie się ze swoim własnym arcydziełem? Czy człowiek nie brzmi dumnie? Czy bycie w pełni człowiekiem nie jest raczej tytułem do chwały? Czy nie przynosi nam doświadczenia rado-ści? Poczucia siły?! Upokorzenie?

A jednak! Wcielenie ZAWSZE jest upokorzeniem: wymaga pokory! Każdy zamysł – gdy tylko zostanie wcielony, a więc wprowadzony w ży-cie, zrealizowany – ZAWSZE okazuje się mniejszy niż jego planowana wersja. Dom – postawiony po wielu latach planowania, oczekiwania i wysiłku – zawsze jest mniejszy niż noszone o nim przed laty marzenie. Co więcej: nierzadko – jeszcze nieskończony – już w niektórych swoich elementach domaga się remontów. Każda rozprawa naukowa może stać się przedmiotem słusznej (!) krytyki już w dniu jej publikacji i nawet autor – jeśli ma w sobie choć odrobinę pokory – potrafi wskazać, w któ-rym miejscu się zatrzymał z kwerendą, które z jego pytań pozostały bez odpowiedzi, a których jeszcze w ogóle nie miał odwagi zadać… Każde dzieło ewangelizacyjne – od zbiórki ministrantów począwszy – może się okazać mniejsze od zamierzonego: przyszło pięciu, a nie piętnastu; bardziej interesowała ich na początku piłka nożna niż objaśnianie zna-ków liturgii, a na rekolekcje wakacyjne pojechał ostatecznie jeden. Czy warto było? Budować, pisać, ogłaszać drukiem, poświęcać czas i środki?

Oczywiście, że tak! Owocem tej pracy jest rzeczywisty dom, a także książka i mała wspólnota formacyjna. Za każdym razem jednak wa-runkiem ich powstania była odwaga pokory. To, co wcielone, JEST! Nie jest marzeniem. Jest WYDARZENIEM!

To samo dotyczy wcielenia Słowa – wielkiego wydarzenia, w którym Bóg staje się człowiekiem. Nie można przecież stać się „człowiekiem w ogóle”. „Człowiek w ogóle” nie istnieje. Istnieją tylko konkretni ludzie – urodzeni w konkretnym czasie i miejscu, wychowani w konkretnych warunkach, wykształceni zgodnie z osiągniętym w ich środowisku poziomem wiedzy i kultury. To nie może nie być upokarzające dla Boga, gdy staje się Jezusem z Nazaretu. Czy to nie jest upokorzenie,

Page 19: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / BP GRZEGORZ RYŚ /22

gdy Wszechwiedzący Bóg, stając się człowiekiem, wie o astronomii mniej niż dzisiejszy przedszkolak?

A jednak! To nie wcielenie, lecz jego alternatywa jest rzeczywi-stością przerażającą! Świetnie to ujmuje papież Franciszek w swojej adhortacji Evangelii gaudium:

„Niebezpiecznie jest żyć w królestwie samego słowa, obrazu, so-fizmatu. Stąd wniosek, że należy postulować zasadę: rzeczywistość przewyższa ideę. Zakłada to unikanie różnych form zasłaniania rze-czywistości: angelicznych puryzmów, totalitaryzmów, relatywizacji, deklaratystycznych nominalizmów, projektów bardziej formalnych niż realnych, antyhistorycznych fundamentalizmów, intelektualizmów po-zbawionych mądrości. Funkcją idei – opracowania konceptualnego – jest uchwycenie, zrozumienie rzeczywistości i kierowanie nią. Oderwana od rzeczywistości idea rodzi odrealnione idealizmy i nominalizmy, które jedynie starają się ją klasyfikować i definiować, ale jej nie kształtują. To, co angażuje i pociąga, to rzeczywistość oświecona rozumowaniem. (…) Na różne sposoby manipuluje się prawdą, podobnie jak gimnastykę za-stępuje się kosmetyką. Są politycy – a także przywódcy religijni – którzy pytają, dlaczego lud ich nie rozumie i nie idzie za nimi, skoro ich pro-pozycje są tak logiczne i jasne. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że usadowili się w królestwie czystych idei i sprowadzili politykę lub wiarę do retoryki. Inni zapomnieli o prostocie i ściągnęli z zewnątrz obcą i niezrozumiałą dla ludzi racjonalność. Rzeczywistość przewyższa idee. Kryterium to związane jest z wcieleniem Słowa i wprowadzeniem go w życie: »Po tym poznajecie Ducha Bożego: każdy duch, który uzna-je, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga« (1 J 4,2). Kryterium rzeczywistości jest już wcielone Słowo, które zawsze stara się wcielić w konkret naszego życia, co jest istotne dla ewangelizacji. (…) Nie wpro-wadzać Słowa w rzeczywistość oznacza budowanie na piasku. Opierać się tylko na samej idei to narażać się na zamknięcie w sobie i przyjmo-wanie gnostyckich poglądów. Nie przynosi to żadnych owoców i czyni jałowym dynamizm Ewangelii”.

Nieco wcześniej papież pisze o „ewangelizatorach”, którzy wyży-wają się, tworząc rozmaite „strategie” i „projekty” ewangelizacyjne,

Page 20: W drodze 2014 13 www

/ OGOŁOCIŁ SAMEGO SIEBIE 23

i poświęcają im całą swoją energię – tak, że nie starcza im jej już na to, by choć raz wstać od biurka i zająć się… ewangelizacją. W ostateczno-ści jednak tym, co ich wstrzymuje, nie jest brak sił i energii, lecz brak pokory, by się zmierzyć z niedoskonałością zrealizowanego dzieła (tak doskonałego w teorii). Bóg ma dość pokory, by się odważyć na wciele-nie, by wyjść ze swojego bezpieczeństwa (papież Franciszek nazwałby je raczej niebezpieczeństwem!).

Ta odwaga i pokora trwa, a mogłoby się wręcz wydawać, że z deter-minacją „wzrasta” (jeśli Bóg może mieć w sobie doświadczenie wzrostu i zmiany): dziś bowiem „ciałem” Boga nie jest doskonałe człowieczeń-stwo Jezusa z Nazaretu, lecz Kościół – momentami porażająco grzesz-ny w swoich członkach. To jest dopiero prawdziwa KENOZA Boga – przyjmować ciało nie z niepokalanej Dziewicy Maryi, lecz z „czystej Nierządnicy” (casta Meretrix) – jak Ojcowie nazywali Kościół.

Podźwignięty z upodleniaW swoim uniżeniu Słowo Boga jest radykalne. Mówi o tym jeszcze

jedno słowo z przytoczonego Pawłowego hymnu – sługa: ogołocił sa-mego siebie, przyjąwszy postać sługi. W rzeczy samej chodzi nie tyle o sługę, ile o NIEWOLNIKA (w tekście mamy greckie słowo doulos, a nie diakonos) – a więc o kogoś, kto nie ma żadnych praw; kogoś, kto jest ostatni – jest najniżej: niżej się już nie da. To nie żadna przenośnia czy poetycki koncept – to Słowo wcielone: w krzyżu, który był rodzajem śmierci przeznaczonym dla niewolników. Jezus stał się sługą/niewol-nikiem aż do śmierci krzyżowej.

Jest niewolnikiem z przypowieści o zaproszonych na ucztę. W Ewangelii Łukasza czytamy, że Pan aż trzykrotnie wysyłał swego SŁUGĘ NIEWOLNIKA (grec. ton doulon), by zapraszał, a w końcu zmu-szał do wejścia (to uderzająca różnica – choć może ktoś powie szczegół – u św. Mateusza w tej przypowieści występuje liczba mnoga: słudzy; u Łukasza jest tylko JEDEN sługa/niewolnik: doulos).

Zastanawiałem się ostatnio nad tym, dlaczego Pan posyła niewolni-ka?! Dlaczego Ojciec posyła (w tajemnicy wcielenia) swego Syna w postaci

Page 21: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / BP GRZEGORZ RYŚ /24

niewolnika? Czy nie dlatego, że najważniejszym wymiarem Jego misji jest zaproszenie ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych? A więc ludzi doświadczających na wiele sposobów swojej małości, wielora-kich ograniczeń i upokorzeń? Ten jednak, który ich zaprasza, czyni się jeszcze mniejszym niż oni. Nie chce, nie potrafi patrzeć na nich z góry. Nie stawia się ponad nimi! Nie daje im odczuć, jak dalece się zniża. Przyjmuje postać niższego od nich. To jest duchowość każdego, kto chce głosić Ewangelię – nie może tego czynić z wysokości własnej cnoty – tym, którzy „upadli”. Nie ogłosi im Ewangelii, jeśli nie przyj-mie, że jest większym grzesznikiem niż oni – i że Bóg go podźwignął z większego upodlenia.

Kochać to, co On kochaBycie niewolnikiem jest też radykalną formą BEZINTERESOWNO-

ŚCI. Niewolnik nie ma żadnych praw i nie zyskuje ich żadnym wysił-kiem. Niewolnik się niczego nie dorabia. Kiedy wykona wszystko, co mu zlecono, sam powinien uznać siebie za nieużytecznego (por. Łk 17,10). Nie zdziwi się więc, jeśli – jako nieużyteczny – zostanie wyrzu-cony (Mt 25,30).

To jeszcze jedno wskazanie dla Kościoła (skoro jest przedłużeniem wcielenia). I znów, nie chodzi w nim o mało zachęcające moralizator-stwo: „Macie służyć, i tyle!”. Posłuchajmy jeszcze raz papieża Francisz-ka, który w Evangelii gaudium pisze: „Zjednoczeni z Jezusem, szukamy tego, czego On szuka, kochamy to, co On kocha. Ostatecznie to, czego szukamy, jest chwałą Ojca, żyjemy i działamy »ku chwale majestatu Jego łaski« (Ef 1,6). Jeśli zamierzamy oddać się do końcaiwytrwale, musimy przekroczyć wszelkąinnąmotywację” (podkr. GR). Wcielenie fascynuje. I dyscyplinuje. W obu tych wymiarach uszczęśliwia. •

GrzegorzRyś– ur. 1964, od 2011 biskup pomocniczy krakowski,

przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego przy Konferencji

Episkopatu Polski. Jest profesorem historii Kościoła, do 2011 roku był rektorem

Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie.

Page 22: W drodze 2014 13 www

/ ODTĄD JUŻ BLIŻEJ DO NIEBA 25

W chodzę na dach naszego poznańskiego klasztoru. Wieje wiatr. Zimno. Osłaniam głowę kapturem kurtki. Biorę haust ostrego

powietrza. Lekka mgła przenika aż do szpiku kości. Kiedy to było? – zapyta ktoś. No dawno, bo to był naprawdę zimny grudzień.

Nasz dach to dobre miejsce. Widać stąd kościół Najświętszego Zba-wiciela i Okrąglak, Zamek i tory na Warszawę, i dwie wieże naszego poznańskiego klasztoru. A wszystko to w dekoracjach przedświątecz-nych, szarzejącego szybko nieba, gwiazdek i lampek na drzewach w alejach. Osłaniając twarz przed zimnym wiatrem, próbuję chwilę wysiedzieć pod murem komina i jak co roku się zastanawiam, jak mó-wić o narodzeniu Boga? Jak nie popaść w banał? I chyba jak zawsze jestem bezradny, bo nie starczy życia, żeby objąć tę tajemnicę, która ludzki świat wywraca do góry nogami, jak wtedy…

„To była piękna księżycowa noc, mróz skuł ziemię, było biało pra-wie wszędzie. Około 7 lub 8 wieczorem było sporo zamieszania w nie-mieckich okopach. Były oświetlone, sam nie wiem, czym. A potem Niemcy zaśpiewali Cichą noc. Cóż za piękna melodia, pomyślałem.

ODTĄDJUŻ BLIŻEJDONIEBA•••Urodziny Jezusa z Nazaretu, naszego brata i Boga, obchodzimy tak samo, jak urodziny każdego z nas. RomanBieleckiOP

Page 23: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ROMAN BIELECKI OP /26

To był jeden z najważniejszych dni w moim życiu. Nigdy go nie zapo-mnę” – wspominał wojenny rozejm w okolicach francuskiej miejscowo-ści Armentières brytyjski szeregowy Albert Moren. Była Wigilia 1914 roku. Na Boże Narodzenie przerwano wojnę. Zamilkły strzały, zapadła cisza. Po obu stronach frontu w okopach śpiewy przemarzniętych żoł-nierzy połączyły się w jedną pieśń tęsknoty całej ziemi, domów przysy-panych śniegiem. A zaraz potem żołnierze szli na siebie z nasadzonymi bagnetami. Nim jednak zabarwił się śnieg, cisza oczekiwania mówiła do ludzkiego serca, przygotowując je na przyjęcie Bożego miłosierdzia. Przedziwne to musiało być misterium. Być może ta cisza była jedyną chwilą, w której ludzie uświadamiali sobie, że muszą stanąć pokornie wobec Boga, świata i samych siebie.

Dzisiejsze czasy nie uznają takich antraktów. Ziemia ma dość no-wych bogów, zaszczycających nas swą obecnością. W tłoku i zgiełku zachwalają siebie i swój towar: słowo, które, o ile zechcą, stanie się ciałem. A my już tylko jako widzowie, już nie adoratorzy tajemnicy, ale kibice talentów, tańców na lodzie czy betonie, kuchennych szefów i po-litycznych komentatorów, cyniczni, pełni goryczy, zaklęci w niemoc.

KrajobrazNarodzenie. Ciągle infantylizowane, oswajane w naszych wyobra-

żeniach o tym, jak nieskończony Bóg staje się niemowlęciem, a także wtedy, gdy śpiewamy kolędy o ślicznej Pannie i pięknym Królewiczu, który goły drży na sianku. Zgromadzona wokół choinki rodzina i na-strój powszechnej życzliwości, za oknami śnieg i mróz, a w domu jasno, ciepło, bezpiecznie. Bóg, którego istnienie czasami wydaje nam się wątpliwe, jest teraz tylko małym dzieckiem, a prowadzą nas do Niego aniołowie, wysłannicy czystego dobra. Tak więc bez obaw możemy się pochylić nad kołyską, wejść w przyjazną komitywę z pasterzami, bez zastrzeżeń oddać się opiece aniołów. Na chwilę stajemy się dziećmi i nic nam nie zagraża. Przesada? Może. A jednak zwiększona w okolicy świąt frekwencja w kościołach, to chyba nie tylko efekt tęsknoty za ośnieżo-ną drogą na pasterkę, której ostatnio skąpi nam aura. To coś na kształt

Page 24: W drodze 2014 13 www

/ ODTĄD JUŻ BLIŻEJ DO NIEBA 27

zbiorowego westchnienia ulgi, że ta mała gipsowa figurka, udająca Je-zusa, to dokładnie taki obraz Boga, jaki chcielibyśmy widzieć częściej. Taka nasza Bozia, która wyciąga ku nam barokowe rączki. O nic nie pyta, niczego się nie domaga, uśmiechnięta jak niemowlę, które nakarmione śpi spokojnie i pozwala rodzicom zająć się dorosłym życiem. Tak. Ten obraz silnie do nas przemawia, bo niezauważalnie, acz przecież mocno wrośnięci żyjemy w czasach coraz wyraźniej zdziecinniałych.

SensNim ktoś zarzuci mi, że chcę odfiltrować święta z należnych im

czułości, przegnać na mróz tych, którzy przychodzą w owych dniach do kościoła, proszę się nie oburzać, bo to rachunek sumienia, zadawa-ny także samemu sobie. Słowa łatwo pisać, ale jak zawsze weryfikuje je życie. A ono rodzi pytania zwyczajne i wiercące w sercu: Czy żyje się tak, jak się mówi? Choćby w ostatnich dniach, gdy siedziałem w kon-fesjonale i przyszło mi się zmagać z własnym zmęczeniem, brakiem uwagi, niewyspaniem, nieumiejętnością pomocy, a często zwyczajnym brakiem cierpliwości dla „już naprawdę ostatniego” człowieka w kolej-ce. Łatwo się tłumaczyć, że takie jest życie: zadyszane, pełne potknięć, fałszywych wyborów i nieopanowanych sytuacji, czasem tak trzeba, to nic wielkiego, to tylko drobiazgi. Niemniej wszystko to jest koronnym dowodem przeciw nam samym, dowodem na to, że codzienność losów Boga i człowieka to trudna przyjaźń, pełna zakrętów, zdrad i lęków. Czę-sto przed wejściem w głębszą relację z Nim zasłaniamy się zgrabnymi zdaniami o tym, co powiedzą o nas inni, jak nas ocenią, czy nie popa-trzą pogardliwie. Karmimy się naszymi małymi namiętnościami, które wypełnią życiowe niespełnienie. I choć bywają bolesne i wstydliwe, to już dobrze są przez nas oswojone. A z drugiej strony, czy to nie dziwne, że w tę świętą wigilijną noc za tym wszystkim potrafimy postawić znak zapytania i przy akompaniamencie słów „Bóg się rodzi, moc truchleje” zastanawiać się nad sensem ewangelicznego przesłania głoszącego, że jeśli nie staniemy się jak dzieci, nie wejdziemy do królestwa niebieskie-go? A kto dziś rozumie znaczenie sentencji pierwszych wieków chrześci-

Page 25: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ROMAN BIELECKI OP /28

jaństwa: „Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się bogiem”? Kto jest w stanie podjąć wysiłek, który prowadzi do rzeczywistego uczestnictwa w Bożej naturze? Pewnie niewielu. Może zatopieni w kontemplacji mnisi, może uczeni teologowie, wielkiej wiary duchowni i zwykli ludzie, któ-rym czystość serca odsłoniła Boga? Niestety jest ich wszystkich za mało. Za mało, by przekonać nas, że przedziwna tajemnica Boga-człowieka nie jest religijnym luksusem, lecz podstawą ludzkiej egzystencji i artykułem pierwszej potrzeby w czasach chorych na brak sensu, religijnie bezmyśl-nych, wpatrzonych jak w obraz w demoniczną deformację człowieka.

DecyzjaNarodzenie, jak napisze św. Jan w swojej Ewangelii, to Słowo, które

stało się ciałem i zamieszkało między nami. W tym miejscu pomocny jest oryginał grecki, który podpowiada jeden, jakże ważny szczegół, że nie tyle „zamieszkało”, ile bardziej „rozbiło swój namiot” między nami. Tak jak kiedyś między wędrującym po pustyni narodem wybranym. To niezwykle piękna i trudna do przyjęcia prawda. Bo znaczy ni mniej, ni więcej tyle, że obecność Słowa jest taka sama w tym, co dla nas pięk-ne i dobre, czym możemy się pochwalić i z czego jesteśmy dumni, jak i w tym, czego się wstydzimy, co chcielibyśmy ukryć, wydrapać i wy-mazać z życia gumką, bo nie wypada, bo lepiej tego nie pokazywać, bo takich nas Bóg nie pokocha.

Choć intuicyjnie zgadzamy się z tą prawdą o Bogu-człowieku, to pełni jesteśmy jakiejś niezrozumiałej złości na nasz charakter, który od lat próbujemy skutecznie nagiąć i wymodelować na swoją modłę, tak by się Bogu podobał. Jak mało jest w nas radości, że ten oto charakter, choć czasem krnąbrny, choleryczny czy anemiczny jest dziełem Boga, a Jego narodzenie to tylko dowód na to, że On kocha wszystkie nasze emocje i uczucia, kocha nasz świat – w szkołach, biurach i na ulicach. I to właśnie taki świat jest dla Niego przestrzenią Zbawienia. To w nim Jego miłość działa „już”, w każdym życiu, które choć czasem kruche i podatne na zranienie, jest chciane i jest nam dane. Jakże złudne jest czekanie na inne, bo innego nie będzie.

Page 26: W drodze 2014 13 www

/ ODTĄD JUŻ BLIŻEJ DO NIEBA 29

ZwyczajnośćNarodzenie to wielka decyzja Pana Boga, która i nas zaprasza do świa-

ta wielkich decyzji. Wielkich w wymiarze każdego konkretnego życia i wielkich w życiu nas, wspólnoty chrześcijan. Wielkie decyzje to wielkie ryzyko i zarazem wielkie zaufanie. Ryzyko podjęcia błędnych wyborów. Tak. Uciekamy od takiego myślenia, boimy się go i z wieloma decyzjami zwlekamy w nieskończoność, by w końcu ich nie podejmować wcale. A Ten, który się rodzi, powtarza niezmiennie: „Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci życie z mego powodu, znajdzie je”. Po latach dociera do mnie, że Boże Narodzenie zawsze nas będzie kosztować, jeżeli ma coś w nas zmienić i wyrażać naszą autentyczną przemianę. Trzeba się namęczyć i dobrze przygotować, żeby podzielić się wigilijnym opłatkiem – nie banalnie, ale szczerze. Trzeba szukać w sobie miejsca na przebaczenie noszonych i pielęgnowanych od lat urazów, trzeba wejść na dawno zapo-mniane tereny. Wyciągnąć rękę z nadzieją, że tym razem jej nie odtrącą.

TajemnicaNarodzenie Boga pozostanie na zawsze tajemnicą. I chyba dobrze. Bo

bez tajemnicy nie ma ani chrześcijaństwa, ani Boga. Nie ma także życia. Wiara, którą wyznajemy w tę świętą noc, nie polega na ślepym przyjęciu dogmatycznych twierdzeń, których nie ogarnia ludzki rozum, bo tak trzeba i tak w Kościele gadają. Wiara to życie z tajemnicą, niełatwe, niepokojące, każdego dnia nowe. W końcu człowiek tęskniący za Bogiem jest pewien, a zarazem niepewien; ufa i wierzy, lecz widzi niejasno, jakby w zwier-ciadle. Bo jak to połączyć, że nieskończony wprawdzie ma granice, lecz pozostaje nieskończony? Albo to, że Bóg wyszedł nam naprzeciw w swo-im objawieniu, a wciąż pozostaje ukryty w nieprzeniknionej tajemnicy? Taka to tajemnica, a jej głębokość daleko wykracza poza nasze zdolności myślenia i pojmowania. Kiedy się z nią próbujemy mierzyć, wchodzimy na drogę wiary, a co najważniejsze, wewnętrznej przemiany. Symbolem tego jest wigilijny opłatek, który dopóki nie spadnie na ziemię, wciąż przy-pomina, że wraz z przyjściem Tego, którego jest symbolem, objawiła się

Page 27: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ROMAN BIELECKI OP /30

wiara w prawa inne niż odwet i agresja. Że dobro, miłość i prawda istnieją w swojej zwyczajności, codziennie, blisko nas. W zwyczajności, bo w koń-cu urodziny Jezusa z Nazaretu, naszego brata i Boga, obchodzimy tak samo, jak urodziny każdego z nas. Dom, stół, posiłek, krewni i przyjaciele, i zwy-kłość, która najlepiej oddaje sens wcielenia Syna Bożego. Przychodzi On do nas, a raczej my Go odkrywamy jako już obecnego tu i teraz. Nie spada z góry, z nieba, nie przychodzi nagle, bo w ogóle nie potrzebuje przycho-dzić. Już jest, a święta są nam potrzebne do tego, by jeszcze raz odkurzyć w sobie banalną prawdę o tym, że jednym z wielu jego imion jest Miłość, która nie potrafi, nie umie i nie chce się oderwać od człowieka. Dlatego Maryja odkrywa obecność Boga w sobie, w swoim ciele. Elżbieta odkry-wa Go obecnego w ciąży swojej kuzynki, a pasterze tam, gdzie pracują, na co dzień. Jak żadne inne, święta Bożego Narodzenia podpowiadają nam wszystkim – z różnym powodzeniem szukającym Boga – by nie szukać Go poza horyzontem ziemi, w jakiejś bezczasowej i niematerialnej, czysto du-chowej krainie, i nie wpatrywać się w niebo, ale rozglądać się wokół siebie. Na podstawie Biblii można z całą pewnością stwierdzić, że ci, którzy tak robili, nie rozminęli się z Bogiem i Jego tajemnicą.

ŻycieZnów siedzę na dachu. Próbuję zebrać rozbiegane myśli, bo wyspo-

wiadaliśmy chyba cały Poznań z przyległościami. Współbracia zmęcze-ni i ledwie żywi. I choć narzekamy na pośpiech spowiedzi, to w grun-cie rzeczy się cieszymy, że ktoś po długim czasie znalazł swoją drogę do Bożego miłosierdzia. Marudzimy, jak to zakonnicy, ale wiadomo, że to wszystko z troski, po to by zrozumieć, by przekonać, dopomóc i dać odrobinę nadziei każdemu, tak by w każdym struchlała moc, zbladł ogień i ściemniał blask. Sypnęło drobnym śniegiem. Bóg się rodzi na Kościuszki. Pachnie grzybami w domu… •

RomanBielecki– ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa KUL

oraz teologii PAT, redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”,

mieszka w Poznaniu.

Page 28: W drodze 2014 13 www
Page 29: W drodze 2014 13 www

StefanSzczepłek

MARZENIASPODCHOINKI•••

FELIETON / STEFANSZCZEPŁEK32

Obok hotelu w Wólce Zerzeńskiej, w którym przed meczami z Niemcami i Szkocją mieszkali polscy piłkarze, znajduje się boisko Orlik. To połu-dniowa część Warszawy. Dwunasto-letni chłopcy z Miedzeszyna, Radości i Międzylesia spotykają się tam, aby pograć w piłkę. Na nogach mają buty tych samych marek, które reklamują Cristiano Ronaldo, Leo Messi i Robert Lewandowski, tylko w piłkę grają nie-co słabiej. Ale marzą, że to się kiedyś zmieni. I patrząc w okna autokaru, odwożącego Polaków na mecz z Niem-cami, mają nadzieję, że trochę tej pił-karskiej wielkości zostanie w Wólce i spadnie na nich.

W oknie autokaru wśród przejętych takim pożegnaniem lub obojętnych gra-czy był Sebastian Mila. Najbardziej nie-doceniany polski piłkarz. Był mistrzem i wicemistrzem Europy juniorów. Kiedy miał 20 lat, na stadionie w Mancheste-rze strzelił piękną bramkę z wolnego re-prezentacyjnemu bramkarzowi Anglii Davidowi Seamanowi. I kiedy się wyda-wało, że wielka kariera przed nim, coś poszło nie tak. Z Grodziska Wielkopol-skiego Mila wyjechał do Wiednia. Nie powiodło mu się ani tam, ani w klubie norweskim. Dopóki mieszkał w Polsce, wszystko wyglądało inaczej. Rodzice mieszkali wprawdzie daleko, w Koszali-nie, ale zawsze mógł na nich liczyć. Wy-

syłał im zarobione pieniądze, sobie zo-stawiał na niezbędne potrzeby. Daleko od domu, sam, bez wsparcia rodziców, był smutny i bezradny. Trener Paweł Janas włączył go do kadry na mistrzo-stwa świata w Niemczech, ale nawet na minutę nie wpuścił na boisko. To było osiem lat temu. Przez ten czas pojawia-li się w Polsce nowi gracze, co parę lat jakiś trener reprezentacji przypominał sobie o Mili, ale żaden nie widział go w pierwszej jedenastce. A on grał w Ślą-sku, zdobył z nim mistrzostwo Polski, został bohaterem Wrocławia i marzył – wydawało się, że wbrew logice oraz biegnącemu czasowi – o założeniu jeszcze kiedyś koszulki z białym orłem. Ciąg dalszy jest dobrze znany. Dopin-gowany przez nowego trenera kadry Adama Nawałkę pytaniami o formę i samopoczucie Mila zrzucił zbędne kilogramy i znów grał jak młody bóg. Dostał wreszcie powołanie, wrócił na Stadion Narodowy, który otwierał dwa lata wcześniej jako rezerwowy w me-czu z Portugalią. Grał wtedy przez trzy ostatnie minuty. Teraz w spotkaniu z Niemcami też wyznaczono mu rolę re-zerwowego. Ale kiedy schodził z boiska, był już bohaterem. Strzelił bramkę, przyczynił się do historycznego zwy-cięstwa nad mistrzami świata.

Gdy po zakończonym spotkaniu ob-legli go dziennikarze, ciałem był razem

Felieton na zaproszenie

Page 30: W drodze 2014 13 www

StefanSzczepłeknestor polskiego dziennikarstwa sportowego,

od lat związany z redakcją „Rzeczpospolitej”

•••

z nimi, a duchem w siódmym niebie. Trzy dni później, po meczu ze Szkocją, przeprowadzaliśmy z nim wywiad. Opowiadał o swoim pierwszym speł-nionym marzeniu. Kiedy miał 10 lat, śniła mu się torba sportowa, którą na sklepowej wystawie oglądał codziennie w drodze na trening. Nie była tania. Wydawało się, że odprowadzający go tata nie zwracał na to uwagi. Ale po kilku tygodniach Sebastian znalazł tę torbę pod choinką. Dziś to on robi prezenty swojej córeczce i bliskim. Ma 32 lata i nie wierzy już w Święte-go Mikołaja. Sam jest Mikołajem dla dzieci we wrocławskim hospicjum. Mila opowiadał, że widząc za szybami autokaru przejętych chłopców, robił im zdjęcia telefonem komórkowym, żeby mieć przy sobie to pożegnanie, pa-miętać, że to on ma spełnić ich ma-rzenia. Bo są dwa rodzaje marzeń. Pierwsze, te małe, spełniają rodzice, bliscy i bohaterowie dziecięcej wy-obraźni. Na następne trzeba zapraco-wać samemu. Ale nie zawsze. Dzięki Sebastianowi Mili spełniło się jedno z moich. Załamany kolejnymi poraż-kami piłkarzy, które w ciągu prawie pół wieku widziałem na własne oczy, powiedziałem kiedyś publicznie: „Nie umrę, dopóki Polska nie wygra z Niem-cami”. No i po zwycięstwie na Sta-dionie Narodowym dzwonią do mnie

znajomi, pytając z troską o zdrowie, a ja się zastanawiam, jak z tego zgrab-nie wybrnąć. Trzeba będzie powziąć jakieś nowe postanowienie, ale może już takie, na które będę miał wpływ. A przecież, kiedy zbliżają się święta, dostrzegam u siebie objawy wtórnego infantylizmu. Co noc śni mi się moja Fa-lenica, domek w stylu świdermajer, któ-rego już nie ma, choinka z prawdziwy-mi świeczkami, bombki, które jakimś cudem przeżyły okupację, użyteczne tanie prezenty za pieniądze z trudem uciułane przez rodziców i rodzeństwo. Było cudownie, bo wszyscy się kocha-li, a kiedy mama nas tuliła, dzieląc się opłatkiem, wiedzieliśmy, że nic złego nie może się nam stać. A tata dodawał do życzeń: „Żeby nas przybywało, a nie ubywało”.

Spełniły się wszystkie życzenia ro-dziców i moje marzenia, wśród których coś tak błahego, jak zwycięstwo piłka-rzy nad Niemcami, nie jest nawet warte wspomnienia. A jednak gdzieś w okoli-cach Bożego Narodzenia odzywa się we mnie dziesięcioletnie dziecko. Chciał-bym przynieść ze strychu starego koni-ka na biegunach, który wszystko pamię-ta, i pojechać nim na pasterkę. Tyle że w swoim ursynowskim bloku nie mam nawet strychu. Muszę pójść na parking po samochód, który jest młody, nie ma serca i niczego nie rozumie. •

STEFANSZCZEPŁEK/FELIETON 33

Page 31: W drodze 2014 13 www

fot. a

. ma

KŁo

wic

z /

ww

w.m

aK

low

icz.p

l

Page 32: W drodze 2014 13 www

/ NIE CHCE MI SIĘ KISIĆ BARSZCZU 35

NIECHCEMISIĘ KISIĆBARSZCZU•••Protestanci niegdyś wierzyli, co teraz się szczęśliwie zmienia, że Pan Bóg robi im testy cholesterolowe, gdy pukają do bram nieba, i grzechem jest folgować sobie w sprawach jedzenia.

Z RobertemMakłowiczem rozmawiają KatarzynaKolskaiRomanBieleckiOP

KATARZYNAKOLSKA,ROMANBIELECKIOP: StylemopowiadaniaprzypominapanwprogramachSzwejka.

ROBERTMAKŁOWICZ: Dziękuję bardzo, ale chyba się obrażę. Przygody dobrego wojaka Szwejka to oczywiście fantastyczna książka. Ale nie zapo-minajmy, że pisał ją oficer polityczny Armii Czerwonej, który w sposób katastrofalny wpłynął na postrzeganie monarchii austro-węgierskiej. Nie było większego szkodnika, jeśli chodzi o pamięć historyczną tego okresu, niż niejaki Jaroslav Hašek. Historia jest ujmująco fenomenalna i śmieszna, bo to był zdolny człowiek. Niemniej jeśli już chcielibyście mnie porównać do jakiegoś autora, to wolałbym Bohumila Hrabala.

Czylibardziejhistorianiżgotowanie…

Oczywiście. Kiedyś studiowałem historię i wszystko, co robię, zwią-zane jest z moimi zainteresowaniami historycznymi. Nie ma życia bez

fot. a

. ma

KŁo

wic

z /

ww

w.m

aK

low

icz.p

l

Page 33: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / �ROBERT�MAKŁOWICZ�/36

historii. Bardzo się nią interesuję. Tematy, którymi się zajmuję, są może jakoś poboczne, ale niezwykle ważne dla zrozumienia kultury danego kraju. Bo jeśli dla kogoś kuchnia jest wszystkim, to znaczy, że zwariował.

Akiedypanwtejkuchniwylądował?

To było w czasach licealnych. Czytałem książki kucharskie, które były wtedy dostępne. Niewiele ich było, ale były.

Pocotonastolatkowi?

Dzięki temu przenosiłem się w inne miejsca. Za pomocą cudzoziem-skich i mało znanych mi wtedy potraw zastanawiałem się, jak w tych obcych krajach może być. Wydawało mi się, że pewnie nigdy tam nie pojadę, więc w miarę możliwości odtwarzałem tamten świat. To było takie podróżowanie palcem po mapie.

Przezsmak,którypróbowałpanwywołać?

Tak, bo już wtedy miałem poczucie mało komfortowego uwięzienia w masie chamstwa, szarości i okropieństwa, które u nas panowały.

Pamiętapanpierwsząpotrawę,którataksiępanuudała,żezawołałpanmamęitatę,aonisięzachwycali:Jaktennaszsynwspanialeugotował?

Niestety, nie pamiętam, ale w liceum gotowałem dość regularnie.

Zksiążkąkucharskąwrękuizgodniezprzepisemczyraczejpaneks-perymentował?

Pewnie, że eksperymentowałem. Proszę pamiętać, że kiedy zdawałem maturę, był 1982 rok. W sklepach nic nie było. Rzadko można było ugoto-wać coś zgodnie z przepisem. Ale miałem książkę Macieja Halbańskiego Potrawy z różnych stron świata. To była fantastyczna lektura, bo obok

Page 34: W drodze 2014 13 www

/ NIE CHCE MI SIĘ KISIĆ BARSZCZU 37

przepisów były tam jeszcze krótkie opisy okołokuchenne. Jako autor musiał się bardzo namęczyć, bo to był prawnik i ekonomista z Krakowa, a pisał o kulinariach, nie ruszając się z miejsca, tylko wertując książki w bibliote-kach. Znał kilka języków, tyle tylko, że potem musiał to wszystko dopaso-wywać do PRL-owskich realiów. Jego książka była traktowana jak biblia, bo w niej obok przepisu na sos beszamelowy znajdowała się informacja, kim był ów Béchameil. Niezwykle mnie to fascynowało. Według jego przepisu często robiłem pory zapiekane w sosie mornay, bo do tego wystarczyło mieć pory, które zawsze były, a sos mornay to zwykły beszamel z serem. No a ser żółty też zawsze jakiś był, oczywiście nie gruyère czy ementaler...

…tylkotakiamerykańskizdarów…

Ten amerykański koszmarnie psuł wygląd sosów ze względu na to, że był sztucznie farbowany.

Acobyłodalej?

W 1984 roku dostałem paszport, wyjechałem za granicę i wszyst-kie zarobione pieniądze wydawałem na miejscu, zamiast na przykład zbierać na upragnionego malucha. Będąc wówczas w Paryżu, nie miałem żadnej pewności, że jeszcze kiedykolwiek tam przyjadę. No a być w Paryżu i nie zjeść ostryg, i nie napić się szampana to wielki grzech, prawda? Kilka lat później szczęśliwie skończył się komunizm, a ja dzięki takim wyjazdom miałem jakieś doświadczenie i w przeci-wieństwie do wielu osób wiedziałem, czym się różni curry madras od curry vindaloo, bo podczas pobytu w Londynie namiętnie chodziłem do wszystkich możliwych etnicznych knajpek.

Lubipandotykaćipróbowaćpotrawyrękami.Sztućcepanuprzeszkadzają?

Nawet małe dziecko, które potrafi samodzielnie jeść, wkłada łapy do talerza nie po to, żeby zrobić komuś na złość, tylko dlatego że w ten sposób poznaje konsystencję pewnych rzeczy. Sztućce to pewnego

Page 35: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / �ROBERT�MAKŁOWICZ�/38

rodzaju cywilizacyjny gorset. Trudno sobie oczywiście wyobrazić, że wszyscy będziemy jedli rękami w restauracjach, ale są potrawy, które znacznie lepiej smakują jedzone dłońmi. W niektórych przypadkach dopuszcza to nawet etykieta.

Powiedziałpankiedyś,żeniewyobrażasobieWigilii,podczasktórejniemawina.Jaksiętomadonaszegopostu?

Z tego, co wiem, post zaleca się z okazji wydarzeń smutnych, a Boże Narodzenie to przecież najradośniejsze obok Wielkiej Nocy święto chrześcijańskie. A w naszej kulturze radość wyraża się między innymi siedzeniem przy stole i spożywaniem napoju Chrystusowego (śmiech).

W moim domu była taka tradycja, że to właśnie w Wigilię wszyscy dostawali wino, nawet dzieci. I pamiętam, że pierwsze piłem, mając cztery lata. Nie było tego dużo, ale miało podkreślić wyjątkowość sy-tuacji. Według mnie cały klimat antyalkoholowy zrodził się w czasach PRL-u z ówczesnego zalewu pijaństwa, gdy ludzie najpierw lali w siebie pół litra wódki, potem szli do kościoła, stali pod chórem i wydychali opary jak z gorzelni.

Alewniejednymdomuposttojednakuświęconatradycja.

Post w Wigilię to kwestia zwyczaju. Dotyczy kilku krajów, w których był i jest przestrzegany. Po trosze pochodzi z Polski, częściowo z Bawarii, częściowo z Austrii, a częściowo z Węgier, przy czym w tym ostatnim przypadku w zależności od tego, z którą częścią Węgier mamy do czynie-nia – katolicką czy protestancką. Uśmiechnąłem się, kiedy trzy lata temu polski Episkopat oficjalnie ogłosił, że post w Wigilię nie obowiązuje. Tyle tylko, że czegoś takiego nigdy nie było. To nigdy nie był post zapisany w przepisach religijnych – opierał się jedynie na pięknej polskiej trady-cji. Oszalelibyśmy, gdybyśmy próbowali ją zmieniać, bo to nasz pomost w stronę tych wszystkich, którzy odeszli. A nasza ryba jest w tym ukła-dzie wyznaniem wiary, przypomnieniem o chrzcie, zmartwychwstaniu i nieśmiertelności. I co? Mam jeść rybę, nie popijając jej winem?

Page 36: W drodze 2014 13 www

/ NIE CHCE MI SIĘ KISIĆ BARSZCZU 39

Rybachybaniewszędziejestobowiązkowa...

No tak, bo na przykład we Francji, czyli najstarszej córce Kościoła – abstrahuję już od tego, kto teraz mieszka w Marsylii, w jakim języku tam mówi i w jakiego Boga wierzy – od wielu lat, jeszcze przed totalnym zlaicyzowaniem, chodziło się do restauracji na foie gras, a nie na rybę.

Ajakiepotrawywigilijnepamiętapanzdzieciństwa?

W gruncie rzeczy wciąż te same. To się nie zmienia. Jest jedna mała różnica jakościowa, bo moje dzieciństwo to środkowy i późny Gomuł-ka. A wtedy z ryb był tylko karp, dlatego że żadnej innej świeżej ryby nie można było kupić. No i dlatego wielu osobom się wydaje, że jeśli ryba na Wigilię, to tylko karp. Ale gdy się pogrzebie w przedwojennych książkach kucharskich Marii Disslowej, znajdziemy całą feerię potraw z ryb słodkowodnych. Karp jest tam tylko jakimś marginesem.

Proszę zauważyć, że karpia traktujemy rytualnie. Poza Wigilią nikt go w Polsce nie je. Nie ma go w jadłospisach żadnej restauracji. A gdy pojedziemy na Węgry, do Czech albo do Austrii, to tam karp jest w karcie przez cały rok.

Możedlatego,żejesttakbardzozwiązanyzeświętamiBożegoNaro-dzenia.

No, ale jeśli jest dobry, to dlaczego nie jemy go przy innych oka-zjach? Oczywiście, ja wiem, że to jest magia chwili. I nie mówię, żeby cały rok jeść karpia, ale jest milion przepisów na przyrządzenie tej ryby, a u nas się tego nie robi. Podobnie jest z kutią, która też nie jest typową potrawą. To podobnie jak karp danie rytualne, jedzone raz do roku. Nie mówiąc o tym, że według zwyczaju powinno się nią ciskać o powałę i im więcej ziaren przyczepi się do sufitu, tym większy do-brobyt w nadchodzącym roku.

Być może żyjemy trochę takim wyobrażeniem, że kiedyś jedliśmy wyłącznie to, co pochodzi wprost od Piasta i Rzepichy. A wystarczy

Page 37: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / �ROBERT�MAKŁOWICZ�/40

zajrzeć do książek kucharskich Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Jedno z dań proponowanych przez nią na kolację wigilijną to makaron z par-mezanem. XIX wiek, makaron z parmezanem! Gdybym ja coś takiego teraz zaproponował, zostałbym zlinczowany.

Czyjestcośtakiego,coRobertMakłowiczprzygotowujetylkonaświęta?

Zazwyczaj nie chce mi się kisić barszczu. A na Wigilię zawsze robię barszcz kiszony domowo. Do tego uszka z nadzieniem z prawdziwków. Raz do roku wykorzystuję też arcystary przepis, polegający na tym, że bierze się główki suszonych prawdziwków, moczy się je w mleku z wodą, odcedza, odciska, panieruje i smaży na maśle klarowanym. To jest nawet lepsze niż świeże grzyby, bo ma w sobie większą kondensację smaku. No i w Wigilię musi być bardzo u nas popularny karp po żydowsku, w postaci gefillte fisch. Obowiązkowym punktem programu jest wyśmienity strudel z jabłkami. Proszę nie mylić ze struclą. To są dwie różne rzeczy. Ja mówię o austriackim strudlu, czyli o cieście rozciąganym na stole, zawijanym, przekładanym bułką tartą, zrumienionym masłem i rozpieczonymi jabłkami z cynamo-nem i rodzynkami. Ciasto się zawija, układa w ślimak, polewa masłem i piecze. Podaje się je na ciepło. Ale to chyba specyfika miejsca, w którym jesteśmy, czyli dawnego cesarstwa austro-węgierskiego.

CzywWigilięjestpanmatematyczny?Liczypandodwunastu?

Nie, skąd.

Jestwięcejpotrawczymniej?

Gdyby liczyć wszystkie dodatki, to pewnie więcej.

Wtakimraziepokolei…

Na początek barszcz z uszkami. Nigdy nie ma grzybowej, to nie na-sza tradycja. Potem zupa rybna na głowach z karpia, jest wspomniany

Page 38: W drodze 2014 13 www

/ NIE CHCE MI SIĘ KISIĆ BARSZCZU 41

już karp po żydowsku, karp smażony i jakaś inna ryba, np. sandacz po polsku, gotowany na parze, polewany masłem i posypywany posie-kanymi jajkami na twardo. Ewentualnie gotowany w court bouillon, czyli w wywarze z jarzyn jak do rosołu, bez kapusty. No i grzyby pa-nierowane.

Kapusta?

Nie. Nigdy. Od pewnego czasu moja teściowa, która jest Ukrainką, robi pierogi z kapustą i nawet jeśli nie ma jej z nami na Wigilię, to nam je podrzuca. Kiedyś jeszcze jedliśmy kulebiak z kapustą i grzybami. Ale już od dawna nikomu nie chce się go robić. Są, rzecz jasna, makowce. I coś, co po słoweńsku nazywa się potica – podobne do makowca, za-wijane ciasto z farszem z orzechów laskowych albo włoskich.

Dotegokompot?

Tak, kompot z suszu może być. Bardzo go lubię. To wspomnienie mojego dzieciństwa. Miałem kolegę, u którego kompot z suszu piło się przez cały rok. Jego rodzice mieli sad i duże piece do wędzenia owoców. Dziś kompot z suszonych owoców kojarzy się właściwie tylko z Bożym Narodzeniem, ale ja sobie go często gotuję w ciągu roku, bo już można bez problemu kupić wędzone śliwki.

Apierniki?

Nawet jeśli są, to nie jem. Nie przepadam.

O,tosąrzeczy,zaktórymipannieprzepada?Dobrzewiedzieć.

Piernik, jeśli jest dobry, to mogę zjeść, ale to nie jest marzenie mo-jego życia.

Towtakimrazieczegopannielubi?

Page 39: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / �ROBERT�MAKŁOWICZ�/42

W zasadzie większość rzeczy lubię. Powiem inaczej, można nie lubić wszystkiego, co jest źle przygotowane. Kiedyś mi się wydawało, że nie lubię płucek na kwaśno, ale gdy zjadłem w Austrii Salonbeuschel, czyli duszone cielęce płucka z knedlami, to okazały się wyśmienite. Przez jakiś czas nie lubiłem jajek na twardo, więc Wielkanoc była dla mnie trudnym okresem. Ale mi na szczęście przeszło.

Jakijeststannaszejkuchni?

Zapomnieliśmy, mam na myśli tych, którzy mają doświadczenie PRL-u, że jedzenie to element kultury, w której żyjemy. W paru mia-stach ta pamięć przetrwała. Dajmy na to w Poznaniu albo w Krako-wie. Ale już niekoniecznie w Radomiu czy w Kielcach, nie ubliżając nikomu. Powojenne przemieszanie ludności w połączeniu z prawie całkowitym brakiem tradycji mieszczańskich i kompletny upadek arystokracji po wojnie spowodowały, że rządzili nami ludzie, którzy najczęściej swoje doświadczenie kulturowe wynieśli z czworaków, w których jedli z jednej miski kopyściami drewnianymi pospołu. W efekcie w PRL-u jedzenie zaczęliśmy en masse postrzegać zwierzę-co, w kategorii biologii, bo ważne było tylko to, czy ono jest, czy go nie ma. A tymczasem jedzenie pomaga nam zrozumieć daną kulturę lub tradycję religijną danego miejsca.

Weźmy na przykład ten sam naród, mówiący tym samym językiem: jedna część tego narodu mieszka w kraju o nazwie Holandia, a druga w kraju o nazwie Belgia. Jedzenie w Holandii w porównaniu z jedze-niem w Belgii jest katastrofalne. Dlaczego? To proste. Bo Holendrzy przeszli na protestantyzm, gdy zbuntowali się przeciwko Habsburgom hiszpańskim, podczas gdy Belgowie pozostali katolikami. A protestan-ci wierzyli niegdyś, co teraz się szczęśliwie zmienia, że gdy pukają do bram nieba, Pan Bóg robi im testy cholesterolowe, więc grzechem jest folgować sobie w sprawach jedzenia. Stąd kuchenny ascetyzm i nacisk na posty. I pewnie dlatego lepsze jest jedzenie tam, gdzie jest katoli-cyzm, niż tam, gdzie jest protestantyzm.

Page 40: W drodze 2014 13 www

/ NIE CHCE MI SIĘ KISIĆ BARSZCZU 43

Czyliwchodzącdorestauracji,należałobyzapytać–wcowytu,ludzie,wierzycie?

Tak byłoby idealnie. I naprawdę jest coś na rzeczy. Na przykład we Włoszech, gdy jest okazja, to nawet bardzo biedni ludzie zastawiają stół z niewiarygodnym przepychem, tak jak w Polsce. Być może jest u nich mniejszy porządek, trudniej jest cokolwiek załatwić, ale ludzie jedzą tam po prostu lepiej.

Mamwrażenie,żekiedyśwnaszychdomachczęściejpachniałoplac-kiemiobiadem.Gospodyniechybawięcejczasuspędzaływkuchniniżobecnie.

Bo nie miały innego wyjścia, nie mogły przecież kupić nic gotowego. Na początku lat 90. zachłysnęliśmy się szybką konsumpcją, ale teraz

wracamy do korzeni. Coraz powszechniejsze jest domowe pieczenie chleba albo spraszanie gości tylko z tej okazji, że ktoś coś smacznego ugotował. Zaczynamy doceniać dobre jedzenie. To fantastycznie.

Nacopannajbardziejczeka,gdysięzbliżająświętaBożegoNarodzenia?

Na wszystko. Bo wszystko razem jest piękne. Nie wyobrażam sobie tych świąt bez rodziny, bez Krakowa i w kurorcie turystycznym pod palmami. Choć kiedyś być może będę je spędzał w Dalmacji. Ale na pewno z bliskimi osobami. •

rozmawiali KatarzynaKolskaiRomanBieleckiOP

RobertMakłowicz – ur. 1963, dziennikarz, krytyk kulinarny,

z wykształcenia historyk. Autor popularnych programów telewizyjnych

„Makłowicz w podróży”. Napisał kilkanaście książek, m.in. Zjeść Kraków.

Przewodnik subiektywny (2001, razem ze Stanisławem Mancewiczem),

Dialogi języka z podniebieniem (2003, razem z Piotrem Bikontem),

Fuzja smaków (2007), Café Museum (2010). Mieszka w Krakowie,

prowadzi stronę www.maklowicz.pl.

Page 41: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ANNA NEHREBECKA /44

fot. B

ar

to

sz B

oB

Ko

wsK

i / a

gen

cja

ga

zet

a

Page 42: W drodze 2014 13 www

/ JESZCZE TYLKO USZKA 45

JESZCZETYLKO USZKA•••Z tym maleńkim, a potem dorastającym Chrystusem możemy dojrzewać i my – do wiary, do ludzi, do lepszego poznania siebie. Nikt nas w tym nie wyręczy.

Z AnnąNehrebecką rozmawia AnnaSosnowska

ANNASOSNOWSKA: CzywBożymNarodzeniumożnaznaleźćcośzpoezji?

ANNANEHREBECKA: Oczywiście, że tak – zresztą jak w całym życiu. Ale my chyba za bardzo uciekamy w tę poezję i naszą poetykę Boże-go Narodzenia – bo nie wyobrażamy sobie przecież świąt bez śniegu i choinki – natomiast za mało się zastanawiamy, o co tak naprawdę w tym wydarzeniu chodzi. Dotarło to do mnie mocno dwa lata temu, kiedy spędzałam święta na pustyni w kraju islamskim. Widząc osiołki i kobiety w tradycyjnych strojach, uświadomiłam sobie, że Maryja z Jó-zefem wędrowali właśnie w takich warunkach i w takich warunkach narodził się Chrystus. A nie na mrozie, wśród choinek z bombkami. To było szczególne przeżycie.

My,Polacy,jesteśmybardzoprzywiązanidowieczerzywigilijnej.Udałosiętampaństwustworzyćjakąśjejnamiastkę?

Gospodarze wiedzieli, że Wigilia to dla nas ważne wydarzenie, więc próbowali nas po swojemu ugościć. Przygotowali nam osobny

fot. B

ar

to

sz B

oB

Ko

wsK

i / a

gen

cja

ga

zet

a

Page 43: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ANNA NEHREBECKA /46

stół, udekorowali go jakimiś palemkami, gałązkami i kwiatkami, a w progu witał nas czarnoskóry chłopiec przebrany za Mikołaja. To był bardzo wzruszający i jednocześnie zabawny moment.

Kiedysytuacjaodzieranasztejbożonarodzeniowejpoetyki,doktórejjesteśmytakmocnoprzywiązani,tochybatrochęłatwiejpomyślećnadsamąistotąwcielenia?

Zdecydowanie tak. Dlatego szkoda, że w naszych warunkach nie pozwalamy się odzierać z tej zewnętrzności. Wręcz odwrotnie – coraz bardziej nią obrastamy, otacza nas wielki świąteczny huk i szał pre-zentów. Zaprzyjaźniony ksiądz powiedział mi kiedyś: Ilekroć odpra-wiam pasterkę, to zawsze walczę z utratą wiary. Nie w Pana Boga, tylko w ludzi. Najpierw jest obfita, suto zakrapiana kolacja, zachwycamy się prezentami, a potem sobie przypominamy: Aha! Trzeba jeszcze pójść na pasterkę! Oczywiście nie wszyscy podchodzą do tego na zasadzie zaliczenia – w Boże Narodzenie musi być pasterka, a w Wielkanoc re-zurekcja – ale ja jestem trochę przerażona tym przerostem formy nad treścią. Dla mnie zawsze była ważna nie ilość, tylko jakość, a o to dziś dość trudno.

CopaniąnajbardziejporuszawBożymNarodzeniu?

Patrzę na nie jak na kolejną szansę, dawaną nam od wielu stuleci. Z tym maleńkim, a potem dorastającym Chrystusem możemy dojrze-wać i my – do wiary, do ludzi, do lepszego poznania siebie. Nikt nas w tym nie wyręczy.

Tajemnicawcieleniaprowokujedozastanowieniasięnadczłowiekiem.Jakpaniocenianasząludzkąkondycję?Bliżejpanidofascynacjiczyrozczarowania?

Czekając na panią, stałam przy oknie i widziałam kaleką dziewczy-nę, która próbowała wejść do budynku. Poruszała się o dwóch kulach,

Page 44: W drodze 2014 13 www

/ JESZCZE TYLKO USZKA 47

a drzwi były bardzo masywne, więc miała kłopot, żeby je otworzyć. Żadna ze stojących w pobliżu osób się nie ruszyła, by jej pomóc. Nie mam prawa osądzać innych, ale trudno mi to zrozumieć. Zawsze mnie uczono, żeby krytykę zaczynać od siebie. I tej zasady staram się trzy-mać. A siłę do budowania siebie i do pracy nad sobą czerpię z wiary.

Którąwyniosłapanizrodzinnegodomu?

Tak, chociaż nie było w tym nic z dewocji ani fałszu. Bo często-tliwość chodzenia do kościoła wcale nie musi oznaczać, że ktoś jest wspaniałym człowiekiem. Ślub kościelny mogłam wziąć dopiero po trzynastu latach małżeństwa cywilnego, więc nie przystępowałam przez ten czas do komunii. Zdarzały się momenty, że było mi z tym bardzo ciężko, w dodatku niektórzy uważali się za lepszych ode mnie. Tylko że część z nich najpierw biła się w kościele w piersi, a potem jeden szedł do kochanki, a drugi się zastanawiał, jak komuś dołożyć. Bardzo pomógł mi wtedy świetny ksiądz – usłyszałam od niego kilka mądrych słów, dzięki którym mogłam jakoś nad tą sytuacją zapanować.

Copanipowiedział?

Że muszę przejść przez takie doświadczenie i że to jest po prostu mój krzyż. A skoro sprawa komunii ma dla mnie takie znaczenie, to znaczy, że traktuję Pana Boga na serio i szukam głębi.

Wróćmyjeszczedoczasówdzieciństwa.PamiętapaniztamtegookresujakieśszczególneBożeNarodzenie?

Każde było trochę inne, chociaż jedna rzecz się nie zmieniała – zawsze spędzaliśmy święta razem. Pamiętam nakryty stół, opłatek, wspólną krót-ką modlitwę. Żadnego szału prezentów. Po pierwsze, rodzice nie mogli sobie na to pozwolić, a po drugie, prezenty nie były najważniejsze. Ob-serwuję od pewnego czasu, jak stajemy się niewolnikami komercji. Czy nie lepiej ofiarować komuś autentyczną serdeczność, szczery uśmiech czy

Page 45: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ANNA NEHREBECKA /48

pomoc zamiast całej fury paczek? Chociaż otrzymywanie prezentów jest oczywiście bardzo przyjemne i wszyscy to lubią (śmiech).

Tradycjawręczaniasymbolicznychupominkówprzetrwaławpaństwadomudodziś?

Różnie to wygląda. Ponieważ nie należymy do osób, które ciągle biegają po sklepach i załatwiają na bieżąco zakupy, wykorzystujemy święta, żeby dać sobie coś potrzebnego. Ale – powiem to jeszcze raz – nie od tego zaczynamy, nie to jest najważniejsze.

Aco?

Obecność, bycie razem. Jako dziecko zawsze marzyłam o wielkim stole, przy którym zasiada w czasie świąt cała rodzina. To się, nieste-ty, nie zawsze udaje. Ale nie wyobrażałam sobie na przykład tego, że po śmierci ojca mama miałaby zostać sama na Boże Narodzenie albo przyjechać do nas tylko na Wigilię.

Wczasiewigilijnejwieczerzymożnanapaństwastoledoliczyćsiędwunastupotraw?

Tak, musi ich być dwanaście, ale do potraw zaliczam też na przykład chleb. Wigilię robię bardzo tradycyjną i prościutką, liczę się z tym, co lubią moi domownicy. I mąż, i córki nie przepadają za karpiem, więc przygotowuję tylko małą miseczkę tej ryby w galarecie. Nie może zabrak-nąć śledzia, makowca i kisielu z żurawiny, który gotowało się w domu mojej mamy. Ale najważniejszą potrawą jest barszcz z uszkami. Zdanie: „Jeszcze tylko uszka” obrosło już w naszej rodzinie legendą (śmiech).

Dlaczego?

Wszystko do Wigilii przygotowuję wcześniej – poza uszkami właśnie. A lepię ich około dwustu, i to takich rzeczywiście malutkich. Co roku obie-

Page 46: W drodze 2014 13 www

/ JESZCZE TYLKO USZKA 49

cujemy sobie, że siądziemy do stołu wcześniej, ale kiedy moi słyszą: „Jesz-cze tylko uszka”, to już wiedzą, że mają do kolacji sporo czasu. Uszka robię wyłącznie z prawdziwków, więc latem muszę nazbierać dużo grzybów.

Czyli,mówiącwspółczesnymjęzykiem,jestto„projektuszka”rozpi-sanynakilkamiesięcy?

Uświadomiłam sobie, od jak dawna nie miałam w ustach świeżych prawdziwków. Bo jeśli tylko je znajdę albo dokupię w sezonie grzybo-wym, to natychmiast je suszę z myślą o Wigilii.

JakzapamiętałapaniBożeNarodzenie1981roku?Wybuchastanwo-jenny,apaniruszazpoezjąwtrasępoPolsce.

I jestem wtedy w ciąży z pierwszą córką… Kiedy myślę o tamtym czasie, to odczuwam w sobie wielki smutek tych świąt. Czołgi na uli-cach. Kompletna beznadzieja, bo przecież nie wiedzieliśmy, co się wydarzy. Ale była też wtedy wspaniała więź między ludźmi – nawet tymi nieznającymi się dobrze.

Mieliśmy kolegę, który pod Małkinią hodował ryby, a żeby dorobić trochę pieniędzy – hodował też indyki. Umówiliśmy się w kilkanaście osób, że na święta kupimy od niego te indyki i ryby.

Atuwybuchastanwojenny.

Telefony odcięte, żadnego kontaktu, rogatki, więc wyjechać z miasta nie można. Uświadamiamy sobie, że nie ma nic. Na dzień przed Wigilią, rano, pukanie do drzwi. Otwieramy, a tam stoi żona naszego kolegi, kona ze śmiechu i mówi: „Co, myślałaś, że ci się uda bez indyka i bez ryb?”.

JakprzedostałasiędoWarszawy?

Zapakowała do samochodu nie tylko wannę pełną ryb i indyki, ale zabrała także swoje maleńkie, chyba dwuletnie, dziecko, które opatuliła

Page 47: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ANNA NEHREBECKA /50

w kołderki. Na samochód postawiła koguta i puściła się te sto kilome-trów do Warszawy. Kiedy zatrzymywali ją na rogatkach, mówiła, że wiezie ciężko chore dziecko – chyba ma tyfus. W ten sposób dotarła pod nasz blok i cała dostawa wylądowała na szóstym piętrze u naszych wspólnych przyjaciół. Musieliśmy to jakoś dostarczyć do pozostałych osób. Chodziliśmy od domu do domu i mówiliśmy: „Zuzia się urodzi-ła, ma trzy kilo”. Potem cała wycieczka ciągnęła do nas, żeby odebrać Zuzię lub czterokilogramową Karolinkę. W ten sposób wszyscy, którzy złożyli zamówienie u kolegi spod Małkini, otrzymali indyka i ryby.

Czasświątikońcówkarokutodlawieluludziokazjadozrobieniaprzeglądużycia.Praktykujepanicośtakiego?

Często zdarza mi się myśleć o tym, co mi się udało, a co nie; co zrobiłam słusznie, a co bez sensu. Niekiedy trudno mi się pogodzić z bezinteresow-ną zawiścią ludzi, agresją, z posądzaniem innych o złe rzeczy. Nie rozu-miem tego i nieraz się zastanawiam, dlaczego tak się dzieje? Czy to wynika z naszej natury? Tak mało jest autentycznej życzliwości wśród ludzi.

Panipilnujeswoichwartościimapaniswojezasady–zupełniejakbo-haterki,którepanigrała,aktóreprzeszłydohistoriipolskiejkinema-tografii.Określenie„pannazdworku”ciąglejestmiłeczyjużzaczęłopaniązłościć?

Nie, nie złości mnie – przylgnęło do mnie, nie wypieram się go, w pewnym sensie jest to część mnie.

LubiłapaniroleAnnywZiemi obiecanej,MaryniwRodzinie Połaniec-kich,JoannywDoktorze Judymie?

Tak. Myślę, że między innymi dlatego tak zapadły ludziom w pa-mięć. Traktowałam je bardzo poważnie, ponieważ wierzyłam w takie kobiety. Może wyniosłam to z domu. W dawnych czasach kobiety były niezwykle silne, miały silne osobowości – przecież to dzięki nim

Page 48: W drodze 2014 13 www

/ JESZCZE TYLKO USZKA 51

trwały domy, rodziny, a historia mogła zachować ciągłość. A panowie? Szabelka w dłoń i do boju. To kobiety przenosiły wartości i pilnowały naturalnego porządku rzeczy, co było czasem bardzo trudne. Zarzu-camy Ance, Maryni i Joasi naiwność i głupotę, mówimy: One są takie nierzeczywiste! Ale to tylko pozory. Zresztą, czy dzisiaj dziewczyny nie mają podobnych problemów?

Aktorkadajepostaciżycie.AczytepostacidałycośAnnieNehrebeckiej?

Na pewno popularność, ale nie to jest ważne. Otrzymałam od tych kobiet przede wszystkim poczucie pewnej ciągłości w kształtowaniu kobiety, jej charakteru i miejsca. Ich świadomość własnej wartości jest tak samo potrzebna w dzisiejszym świecie, jak w tamtych realiach. Szanuję siebie i wymagam tego szacunku od innych, a także dokonuję wyborów, których konsekwencje jestem gotowa w pełni ponieść.

NaprzykładdecydujesiępaniwyjechaćzmężemdyplomatąnasiedemlatzPolski.Dwalata(!)popowrociezzagranicymówipaniwjednymzwywiadów,żewłaściwiepaniwnaszymkrajunieistnieje.

Nie chcę się żalić, że zapłaciłam za ten wyjazd wysoką cenę, bo taką decyzję świadomie podjęłam i nie ma co do tego wracać. Natomiast nie zdawałam sobie sprawy, jak szalenie przez ten czas może się zmienić mentalność w świecie, do którego wróciłam – a raczej w pewnym sensie nie wróciłam. Kiedy otrzymałam Orły za drugoplanową rolę we wspa-niałym, moim zdaniem, i potrzebnym filmie Chce się żyć, podzięko-wałam reżyserowi Maciejowi Pieprzycy za to, że pamiętał o mnie jako o aktorce. Przecież ja nigdy nie odeszłam ze swojego zawodu.

Dziś,niestety,częstosiędziejetak,żeobsadęwfilmieczyteatrzedyk-tująportaleplotkarskie.Atamtrudnopaniąznaleźć.

Kiedy Andrzej Seweryn został dyrektorem Teatru Polskiego, w którym pracuję, w mediach pojawiła się informacja: Wyrzuca Nehrebecką, ma

Page 49: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / ANNA NEHREBECKA /52

jej dosyć. To oczywiście była bzdura, ale trzeba wywołać jakąś sen-sację, bo zastanawianie się, co Seweryn zrobi z tym miejscem, jak je zmieni, czy mu się uda, wydaje się zbyt nudne. Musi być skandal.

Niedawno dowiedziałam się, że do dobrego tonu należy spóźniać się o dwie godziny na umówione spotkanie – niech wszyscy na mnie czekają, bo ja jestem gwiazdą. Co to za podejście? O co tu chodzi?

Amożetokwestiasmaku?PisałoniejHerbert,któregopanitaklubi:

Towcaleniewymagałowielkiegocharakteru naszaodmowaniezgodaiupór mieliśmyodrobinękoniecznejodwagi leczwgruncierzeczybyłatosprawasmaku Taksmaku

Wracamy do początku naszej rozmowy – poezja jest nam napraw-dę bardzo potrzebna, bo za jej słowami kryje się wielka głębia i wiele istotnych myśli. Herbert napisał w tym wierszu także to, że „nie należy zaniedbywać nauki o pięknie”.

Co–opróczpoezji–jestwżyciuważne?

Uczciwość i drugi człowiek. Ale i jedno, i drugie bywa trudne. • rozmawiała AnnaSosnowska

AnnaNehrebecka– aktorka teatralna i filmowa; wielka

miłośniczka poezji – jeździła z programami recytatorskimi po Polsce,

Europie, Stanach Zjednoczonych, Australii i Nowej Zelandii.

Od 2001 do 2007 roku mieszkała w Brukseli, gdzie jej mąż Iwo Byczewski

pełnił misję dyplomatyczną. Odznaczona przez Prezydenta RP

Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Page 50: W drodze 2014 13 www

/ STRZELAJCIE KORKIEM 53

T a historia mogłaby się zacząć pewnej noworocznej nocy na ryn-ku w Krakowie. Miejska impreza właśnie dogorywała, wracali-

śmy z zabawy. Pod murami kamienic zalegała gruba warstwa rozbitego szkła, w większości butelek po ruskim szampanie, który, wiadomo, szampanem nie jest. Ale tak właśnie mówiliśmy i mówimy nadal: z biedy, z niewiedzy, z wygody, z braku historii związanej z właści-wym szampanem przywykliśmy w ten sposób nazywać wszelkie wina musujące i gazowane, niezależnie od sposobu i regionu produkcji. Nie ma się co dziwić, tak się często dzieje: na buty sportowe też się mówi adidasy i nieważne, czy to naprawdę firma Adidas je produkuje. Taka nasza historia, takie (skromne) doświadczenia. Brnęliśmy więc przez zwały stłuczki, myśląc o tym, że nie wiadomo, kiedy to się stało: cały kraj fetuje Nowy Rok ruskim szampanem.

Ruski szampan, zwany „Carskoje Igristoje”, „Moskowskoje Igristoje”, dawniej zaś dość bezczelnie „Szampanskoje Igristoje” (dziś ta nazwa jest zakazana, bo „szampan”, „wino szampańskie” to nazwy chronione)

STRZELAJCIE KORKIEM•••Szampan, ten prawdziwy, z Szampanii, to napój chwil świątecznych, płyn podkreślający podniosłość chwili. To jedyne zresztą, co go z podróbkami łączy: intencja spożywania. WojciechNowicki

Page 51: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / WOJCIECH NOWICKI /54

jest jednym z tych dziwnych pomysłów, które się doskonale przyjęły w naszej części świata. Nawet dziś, przechadzając się wśród półek z al-koholem, zastanawiam się, skąd tak naprawdę się wzięła nasza miłość do tego trunku: czy to tęsknota za Peerelem, tęsknota w najczystszej postaci? Czy może chęć świętowania, a kiedy świętować nie ma za co, to się świętuje najtańszym alkoholem, byle sprawiał wrażenie eleganc-kiego? Chcemy wierzyć, że to szampan, tyle że ruski.

Ta historia może się też zacząć w innym momencie, teraz, kiedy prawdziwy szampan, ten z Szampanii, można kupić wszędzie i nie-koniecznie za rujnujące sumy. Przez światowe media przetoczyła się informacja o kieliszkach do szampana, które są odwzorowaniem piersi (konkretnie piersi lewej) słynnej modelki Kate Moss. Dodać wypada, że nie chodzi o te wysmukłe, wąskie kieliszki, zwane we Francji flûte, czyli flet, tylko o coupe, kieliszki w kształcie czarki. Nic w tym niby niezwykłego, bo zarówno pierś lewa, jak i (uznana za mniej doskonałą?) pierś prawa, a także calutkie ciało Kate Moss można było wielokrotnie oglądać właściwie wszędzie przez, bagatela, ćwierć wieku. Ale żeby piersią do szampana się posługiwać?

Rzecz w (fałszywej, niestety, ale pięknej) historii szampanowych szkieł. Przyjęło się bowiem uważać, że pierwsze powstały również na wzór piersi należącej do osoby dalece słynniejszej niż znana modelka, a mianowicie do Marii Antoniny.

Smak luksusuOdlew piersi Kate Moss zdjęła i przerobiła na kieliszek rzeźbiarka

Jane McAdam Freud – córka wielkiego brytyjskiego malarza Luciana Freuda i prawnuczka Zygmunta Freuda. W skromnym przedmiocie, prezentowanym jako dzieło artystycznego geniuszu oraz hołd oddany wielkiej postaci współczesnej popkultury (w wersji dla lepiej zoriento-wanych), jest nawiązanie do mrocznych zakamarków podświadomości, są skryte nawiązania do sztuki, seksualności, do świata ludzi znanych.

Kieliszki zamówiła luksusowa restauracja londyńska 34 Restaurant. „Pomijając to, że została zaprojektowana dla ludzi bogatych, którzy nie

Page 52: W drodze 2014 13 www

/ STRZELAJCIE KORKIEM 55

chcą, by ich rozpraszało to, co mają na talerzu, nowe miejsce (…) jest naprawdę całkiem niezłe”, czytam w recenzji w „The Guardian”. Jeśli rozmaite sygnały nie docierają do ciebie, kliencie, ciągnie krytyk, „to ceny owszem”, dotrą. O luksus chodzi, w luksusowym miejscu: Lon-dyn, Mayfair. Luksus, powtórzmy to słowo. W całym tym interesie chodzi o pławienie się w dostatku, o poczucie wyjątkowości, o ko-rzystanie z tego, że ma się dużo (i prawdopodobnie będzie się miało więcej); i jest się przy tym święcie przekonanym, że właśnie nam się należy całe bogactwo świata.

Szampan bowiem z luksusem, z pieniądzem jest nierozerwalnie związany: szampan, ten prawdziwy, z Szampanii, to napój chwil świą-tecznych, napój fetowania, płyn podkreślający podniosłość chwili. To jedyne zresztą, co go z podróbkami łączy: intencja spożywania.

Mamy więc dwa początki, nawet trzy: nasz początek, narodowy, siermiężny, oparty na fałszywym micie, że wszystko, co jest winem i ma bąbelki, staje się automatycznie szampanem; odwieczny mit luk-susowego życia bez skazy, oparty na winie z Szampanii i osobie (oraz ciele) Marii Antoniny; oraz uwspółcześnioną wersję owego mitu, z lewą piersią Kate Moss, a także rozgłosem, plotką, modą. Cekiny tu same widzę, nie dostrzegam rzeczywistości wina, prawdziwego, świetnego wina, którym jest szampan; brak tu podstawy, ziemi, potu, skały: bo wino to nie tylko butelka z płynem, nie tylko marketing i pieniądz; to historia, ziemia i ludzie. Czas najwyższy przypomnieć o tym rzeczy-wistym ciele.

Szyjką w dółSzampan, ten jedyny prawdziwy, ma swoje święte prawa. Jest to

białe (rzadziej różowe) wino musujące, tak to można określić językiem technicznym. Obostrzeń dotyczących procesu produkcji jest o wiele więcej, niż się może wydawać. Ścisłe ograniczenia dotyczą miejsca produkcji (Szampania, region na północnym wschodzie Francji), odmian – tylko trzy szczepy wchodzą w rachubę (pinot noir, pinot meunier, chardonnay; dwa pierwsze to odmiany o czerwonej skórce,

Page 53: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / WOJCIECH NOWICKI /56

trzecia jest biała); gęstości obsadzenia, określanej przez specjalną ko-misję, wydajności z hektara, metody zbioru – dopuszcza się tylko zbiór ręczny, tłoczenia – prasy muszą być tradycyjne albo pneumatyczne, o specyficznym kształcie, płaskie, by sok nie stykał się ze skórką, był jasny, nieskażony kolorem. Następnie metoda produkcji: tradycyjna, szampańska, polegająca na podwójnej fermentacji. Pierwsza fermen-tacja, alkoholowa, jest identyczna jak w przypadku każdego wina, w kadziach lub beczkach dębowych. (Po niej – ale już niekoniecznie – następuje fermentacja jabłkowo-mlekowa, w skrócie: łagodząca wyraz wina). W roku po zbiorach wino jest klarowane i mieszane. W przy-padku szampana stałe właściwości smakowe są na pierwszym miej-scu, tak więc łączenie różnych win, pochodzących z różnych winnic i roczników, jest w jego wypadku normą, a nie wyjątkiem; dla jednego szampana kupaż może obejmować do sześćdziesięciu win podstawo-wych. Na tym etapie chodzi nadal, warto przypomnieć, o wina zwane cichymi, czyli niemusujące.

Takie wino jest butelkowane – a przy butelkowaniu dodawana jest mieszanina cukru i drożdży, zwana liqueur de tirage, wywołująca wtórną fermentację już w butelce – to stąd w szampanie bierze się gaz. Butelki są wstępnie korkowane plastikową zatyczką i kapslowane jak piwo. Leżą poziomo przez co najmniej rok. Po roku wędrują do piwnic, gdzie umieszczone pod kątem na specjalnych stojakach, szyjką w dół, będą codziennie obracane o ćwierć obrotu – u małych producentów oraz u tych, którzy chcą podtrzymać u kupujących romantyczną wizję szampana, obraca się je ręcznie, choć istnieją też do tego specjalne ma-szyny. Codziennie ćwierć obrotu, przez pewien czas zgodnie z ruchem wskazówek zegara, potem w przeciwną stronę, i coraz bliżej pionu, bo zmienia się również kąt nachylenia; chodzi o to, by osad wytrącony podczas drugiej fermentacji – martwe drożdże i bakterie, które wyglą-dają trochę jak szlam – odrywał się od ścianek i spadał ku plastikowe-mu korkowi. Obracanie trwa dwa miesiące.

Teraz następuje część najdziwniejsza. Butelki stoją już na sztorc, szyjką w dół. Szyjkę mrozi się przez kilka minut i kiedy wino pozba-wia się kapsla, zatyczka wraz z osadem uwięzionym w lodzie strzela,

Page 54: W drodze 2014 13 www

/ STRZELAJCIE KORKIEM 57

wypchana przez gaz; zawartość butelki zaś uzupełniana jest starym winem z dodatkiem cukru. W zależności od ilości cukru szampan bę-dzie od brut nature (bez dodatku cukru), poprzez extra brut, brut, sec, aż po doux (słodki). Etap kolejny to korkowanie specjalnym korkiem w kształcie grzybka, z metalowym kapslem i drucianą siateczką. Pro-dukt jest gotowy – trzeba go tylko okleić etykietą i sprzedać.

To właśnie w tym momencie potrzebna jest Kate Moss i jej pierś (lewa). Chodzi tu bowiem nie tylko o wino, ale także o mity, marzenia, o ciągoty, o to, co tylko doktor Freud i jego późni uczniowie potrafią wydobyć z człowieka.

Więc pijmyWe Francji, ale również w Katalonii i we Włoszech, trudno sobie wy-

obrazić prawdziwe święto i radosne chwile bez szampana. Anthelme Brillat-Savarin, pisarz może nie najwyższych lotów, ale na pioniersko zainteresowany gastronomią, opisał w swej Fizjologii smaku (wydanej w 1825 roku) polowanie doskonałe. Jest to chwila eterycznych uniesień, najpierw w męskim gronie, jedzenie sera i picie madery w towarzy-stwie najlepszych przyjaciół myśliwego i ogarów; „troskliwa służba [przynosi] naczynia poświęcone Bachusowi”, etc., etc.; ale bywają „też dni, kiedy żony, siostry i kuzynki są zapraszane do udziału w naszych rozrywkach”. Nadjeżdżają strojne. „Wkrótce uchylone drzwi kolasek pozwalają ujrzeć skarby” francuskiej gastronomii, lecz „nie zapomnia-no o ognistym szampanie, który pieni się w ręce pięknej damy; wszy-scy zasiadają na trawie, jedzą, korki strzelają w powietrze; rozmowa toczy się swobodnie wśród żartów i śmiechu: salonem jest świat cały, światła udziela samo słońce”. Oto więc obraz szczęścia – obraz lekko myszką trącący (gdzie to życie światowe, gdzie te kolaski, gdzie te polowania, gdzie damy zapraszane w drodze wyjątku przez swoich mężczyzn – no i gdzie ta służba?). A jednak Brillat-Savarin przemyca ponad wiekami pewną prawdę, jeśli nie o życiu, to o szampanie: zważ, Czytelniku, że nie sypie nazwami, nie wymaga konkretnych butelek. Święto to musujące wino w dobrym towarzystwie, w sytuacji dalekiej

Page 55: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / WOJCIECH NOWICKI /58

od codzienności. To jest chwila luksusu dostępna każdemu, to radość, która każdego może spotkać. Co tam kolaski, co tam polowanie, co tam Kate Moss i nawet Maria Antonina; co tam luksusy.

Więc to nie musi być szampan? Nie musi: choć wino musujące wprowadza w musujący nastrój, obok trufli i kawioru uważane bywało za lekki afrodyzjak. Dlaczego więc z niego rezygnować? (A nawet jeśli to nie afrodyzjak, z całą pewnością poprawia humor). Zamiast szam-pana może być hiszpańska cava, która bywa równie znakomita jak jej francuski krewniak; jest produkowana metodą szampańską głównie w Katalonii i dawniej była nazywana hiszpańskim szampanem (póki okrutne prawo nie zabroniło korzystać z tej nazwy). Cava, dodajmy, bywa równie znakomita jak najlepsze szampańskie wina. Są włoskie lambrusco i prosecco, niemieckie sekty, francuskie (i inne, nawet buł-garskie i marokańskie) wina crémant – o określonym miejscu produkcji, także produkowane metodą szampańską. Więc nie musi to być wino z Szampanii; ale musi być radość z popijania wesołego wina. Zresztą nawet francuski marketing – a tak, gdzie towar, tam sprzedaż – uwolnił szampana z ryzów sztywnego zastosowania. Szampan, sprzedawany pierwotnie jako wino deserowe (Francuzi pili szampana słodkiego, wytrawny stworzono dla Anglików, lubujących się w winach bez cukru), w latach 70. ubiegłego wieku został aperitifem. Obecnie zaś zaleca się picie szampana i jako aperitifu, i jako wina deserowego, i do posiłku – właściwie każdego, z wyjątkiem dań z czerwonego mięsa. To naturalnie ma sprawić, że sprzeda się go więcej: dziś rynek szam-pana (samego szampana!) wart jest rocznie 4 miliardy, tak, miliardy euro. To nas jednak nie obchodzi. Obchodzi nas esencja.

A jest ona taka: przez szacunek dla winiarzy, najlepszych specja-listów w swoim fachu, pomysł picia win gazowanych powinno się potępić i odrzucić; łatwo te wina poznać, bo są w cenie lemoniady. To właściwie nie wino: najgorsze sikacze, wymieszane z wodą i cukrem, gazowane jak peerelowska oranżada. Równie dobrze można się napić coli z wódką, a komu to nie leży, niech się napije kompotu. Wszystkie igristoje, z Rosji, Ukrainy, Mołdawii czy Białorusi, to też nie najlepszy pomysł, metoda ich produkcji jest wielkoprzemysłowa (choć jeden

Page 56: W drodze 2014 13 www

/ STRZELAJCIE KORKIEM 59

z najważniejszych szampańskich producentów, firma Moët et Chan-don, producent szampana Dom Pérignon, kupił kiedyś do niej prawa). Z drugiej strony nie dajmy się opętać sprzedawcom: szampan to nie tylko automatyzmy myślowe – szampan i kawior, szampan i trufle, to nie tylko rujnujące ceny i późniejszy wstyd, że się za dużo wydało. Szampańska tradycja, czy Francuzi tego chcą, czy nie, to także cudow-ne cavy i wszelkie crémanty, i lambrusco, i sparkling wines ze Stanów Zjednoczonych, Australii i Nowej Zelandii. Jest w czym wybierać i można pić bez strachu przed komornikiem.

Skoro pije się te wina w przerwie wystawianej opery, w uświęco-nych długą tradycją sytuacjach towarzyskich (konne wyścigi, przyję-cie plenerowe); skoro pija się na polepszenie nastroju, chrzcząc dzieci i statki, otwierając mosty; skoro Francuzi wiążą z nim świętowanie, i świąt bez niego nie ma (ani siedzenia w kawiarni latem, kiedy ogar-nia nagłe szczęście) – to dlaczego mielibyśmy tego wina unikać? Byle butelek na rynku nie rozbijać, i byle nie były ruskie. •

WojciechNowicki – ur. 1968, krytyk kulinarny, eseista,

fotograf, jest recenzentem kulinarnym „Gazety Wyborczej”,

publikuje teksty o kuchni i fotografii w „Tygodniku Powszechnym”.

Autor książki Stół, jaki jest. Wokół kuchni w Polsce. Mieszka w Krakowie.

WWW. AUKCJECARITAS.PLWirtualna przestrzeń - realna pomoc

Wejdź, zalicytuj, kup!

Page 57: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /60

fot. K

rz

ysz

to

f ja

str

zeB

sKi /

ea

st n

ews

Page 58: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 61

TENTYPTAKMA•••To on napisał Jaka róża, taki cierń, Diamentowy kolczyk, Wypijmy za błędy, To nie ja, Dary losu. Umie się cieszyć sukcesami innych i nie przeszkadza mu rola drugoplanowa. Przeciwnie, jest z tego powodu bardzo szczęśliwy. Czeka na telefon od Barbry Streisand.

Z JackiemCyganem rozmawiają KatarzynaKolskai RomanBieleckiOP

KATARZYNAKOLSKA,ROMANBIELECKIOP: NaDworcuGłównymwPoznaniupowinnipanupostawićpopiersiealbochociażzawiesićpa-miątkowątablicę.

JACEKCYGAN: Tak? A to z jakiego powodu, jeśli wolno wiedzieć?

Bo,jaknapisałpanwswojejnajnowszejksiążceŻycie jest piosenką,tuzaczęłasięhistorianajwiększychprzebojówpolskiejpiosenki.„Wokółnashuczałomiasto,głównąulicąpędziłysamochody,anaprzeciwkodworcaprężyłamuskułynowoczesnafasadaMiędzynarodowychTargówPoznań-skich.AlekiedyJurekwyjąłgitaręzfuterałuizagrałpierwszedźwięki,wokółnassamochodyprzestałyjeździć,aTargizapadłysiępodziemię…”. Rzeczywiście! Teraz to sobie uświadomiłem! Siedziałem z Jurkiem

Filarem na ławce, czekaliśmy na pociąg do Jeleniej Góry, skąd dalej chcieliśmy jechać do Szklarskiej Poręby na Studencką Giełdę Piosenki Turystycznej. I nagle Jurek zaśpiewał:

fot. K

rz

ysz

to

f ja

str

zeB

sKi /

ea

st n

ews

Page 59: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /62

Na spacer pójdę z psem na smyczy,

Na ławce w parku zakurzę fajkę.

Nie kupię kwiatów na wyczekanym skwerze,

Więc nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary.

I jużwuszachkażdysłyszycudownygłosGrażynyŁobaszewskiej,któraśpiewa:

Całkiemspokojniewypijętrzeciąkawę, Więcniedzwońdomnie,kiedybędęstara.

Wielkiprzebój.

Aż ciarki mi po plecach chodziły, gdy Grażyna pierwszy raz to za-śpiewała. Jurek napisał pierwszą zwrotkę i nie miał pomysłu, co powin-no być dalej. Ja dopisałem to dalej dopiero pół roku później w Leśnicy w Karkonoszach, gdzie spędzaliśmy sylwestra. Gdy Grażyna Łobaszew-ska zapytała nas, czy może zaśpiewać tę piosenkę, przerobiłem nieco słowa i zrobiłem damską wersję tego utworu. Co za wspomnienia!

Pewniepanniewie,żejestpanteżtwórcąnieformalnegohymnuza-konudominikanów.Nosimybiałyhabit,anatozakładamyczarnąkapę.Wnowicjacieśpiewaliśmypanapiosenkę:„Twekolorytozawszeblackandwhite”.KiedyśnawetwyszliśmynadachnaszegoklasztoruwPoznaniuiśpiewaliśmynacałygłos,ażpanizdrugiejstronyulicyzadzwoniładonaszegoprzełożonegoipowiedziała:„Corobiąbracianadachu?Zarazspadną”.

Niesamowite. Genialna historia! To są takie chwile, dla których warto żyć! A kto za tym wszystkim stoi? Święty Jacek.

Czytoprzytymbiureczkuwykuwająsięhity?(Biurkojeststylowe,stoipodoknem–przyp.red.).

Page 60: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 63

Tu się też wykuwają. Ale Black and white powstało przy innym biureczku, można nawet powiedzieć, że było to biureczko szczątko-we, bo to było bardzo dawno. Przy tym biurku napisałem na przykład Cantobiografię Jana Pawła II.

OCantobiografiiporozmawiamyzachwilę.Najpierwproszępowie-dzieć,jaksięczujektoś,ktopiszeprzebójzaprzebojem?

Ależ to w ogóle nie jest prawda. Żeby jedna piosenka była znana, trzeba napisać dziesięć innych, które przejdą bez echa. To jest tak jak w życiu: żeby była jedna chwila wybitnie szczęśliwa, taka, że się ją zapamiętuje na zawsze, to musi być wiele chwil zwyczajnych.

Nonie.Jestpanbardzoskromny.

Dziękuję, powiem żonie.

JednegorokupiszepanJaka róża, taki cierń,następnegorokuWypij-my za błędy…

Ale pomiędzy nimi napisałem jeszcze wiele innych tekstów, nie-które z nich wcale nie są gorsze, tyle że miały mniej szczęścia. Bo po prostu albo są zbyt nieśmiałe, albo zbyt schowane, albo są dla ludzi o takiej, powiedziałbym, trudnej wrażliwości, albo nie mogą do nich dotrzeć, bo dociera tylko to, co człowiek usłyszy, a usłyszy wtedy, kiedy sobie kupi płytę albo gdy puszczą to w radiu.

Czypisząctekstisłyszącmuzykę,mapanświadomość,żetochwyci,żetojestwłaśnieto?Kolejnyprzebój? Świadomość to za mało. Jeszcze musi nastąpić zbieg okoliczności.

Ta piosenka po prostu musi mieć szczęście. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy polskich piosenek się nie puszcza.

Page 61: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /64

Amożetemniejznanepiosenki,którepannapisałmiędzyjednymhi-temadrugim,nietrafiłynawłaściwegowykonawcę?Możetotujestpiespogrzebany?

Nie, to nie to. Na płycie, na której Edyta Geppert śpiewa Jaka róża, taki cierń, jest piosenka By : „Przyzwyczajamy się do siebie, przez na-sze »tak«, przez nasze »zawsze«, by w końcu odejść”. To jest piękna pio-senka. Gdy jestem smutny, to zawsze ją sobie puszczam. A ile takich piosenek jest na płytach Ryszarda Rynkowskiego? Znane są tylko te, które są znane, a tamte nie. Bo ktoś wielu pięknym piosenkom zamy-ka usta. Jakiś kierownik w radiu, który coś wybrał i zaprogramował w komputerze.

Zostałem kiedyś zaproszony do pewnej stacji radiowej, od rana re-klamowali na antenie, że gościem będzie Jacek Cygan. Przychodzę, cze-ka na mnie miła pani, daję jej kilka swoich płyt, bo może się przydadzą, skoro mamy rozmawiać o moich piosenkach. A ona mówi: Panie Jacku, nie możemy tego puszczać, bo gramy tylko to, co jest w komputerze. Wstałem, wziąłem szalik, płaszcz. A ona: Nie może pan wyjść, przecież od rana tu pana zapowiadaliśmy. Pytam więc: Ale w takim razie, co będzie między jednym moim wejściem na antenę a kolejnym? A ona: Mamy tu całą listę: Michael Jackson, Madonna... Ja na to: Wie pani, ja bardzo ich lubię, ale to jest nie na temat. Dziewczyna mnie przeko-nuje: To dyrektor musi zdecydować. Mówię więc: To proszę dzwonić. I znowu się ubieram. Ona dzwoni. Ale jest sobota, więc dyrektor jest na przykład na łódce i nie odbiera. A ja się zbieram i tłumaczę, że nie mogę się na coś takiego zgodzić. Wtedy ona skapitulowała i powiedzia-ła: Dobrze, zrobię to na własną odpowiedzialność. Niestety, wiem, że gdybym był początkującym autorem, to bym się na wszystko zgodził, żeby w tym radiu być. A teraz, ponieważ jestem już znany, to muszę walczyć i to nie tylko dla siebie, ale też dla innych.

Kilka lat temu słucham radia: Dzisiaj mija dziesiąta rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego. Wspaniały polski autor, twórca Republiki, zawsze go wspominamy – powiedziała pani redaktor – a za chwilę pu-ścili jakiś zespół angielski, który gra takie bzdety, że aż uszy puchną,

Page 62: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 65

gdy się tego słucha. Co im przeszkadzało puścić piosenkę Grzegorza Ciechowskiego, skoro jest dziesiąta rocznica śmierci?

Ale nie chcę się żalić. Bo tak w ogóle to świat jest piękny!

Przychodzidopanakompozytor,przynosimuzykę,pansłuchaimyśli:Nicztegoniebędzie…

No, tak też się zdarza…

Ico?Pas?

Nie. Dlaczego pas? Taki mam zawód.Wiem, że jakiś utwór ma mniejszy potencjał, a inny większy. Ale to

wcale tego o mniejszym potencjale u mnie nie dyskwalifikuje. Próbuję się w nim doszukać czegoś niezwykłego. Na przykład ciekawej harmo-nii, rytmu, wyciszonej oryginalności.

Z artystami, z którymi pracuje się dłużej, tworzy się pewną całość, czyli płytę. Ona jest jak każdy nasz dzień – są różne godziny, różne na-stroje, różne klimaty. Człowiek też taki jest i ja chcę o tym opowiadać. Kiedyś byliśmy z Rysiem Rynkowskim u wujka mojej żony w Wilnie. Wujek Kaziu brał kieliszek do ręki i mówił: Wypijmy za tych, co kochają nas, a my ich. Wpadliśmy z Ryszardem na pomysł, że nagramy taką pio-senkę i zadedykujemy ją wujkowi Kaziowi. No i znalazła się na płycie Zachwyt. Chodzi w niej o to, że wezwał mnie Pan do bram raju, staną-łem przed nim, Pan wyciągnął teczkę, ja zadrżałem, co tam jest o mnie napisane. Pan powiedział: Wchodź, będziesz dla nas grał. A ja mówię: Przecież byłem zły, chciwy, głupi, tyle popełniłem grzechów. Pan mówi: To jest nieważne, ważne jest to, co o tobie mówią inni – ci, co cię kochają.

Gdy ta płyta pojechała do Wilna, to oni się bardzo ucieszyli. Wujek Kaziu był taki zadowolony. Teraz już tak się nie mówi, ale on tak mówił: Jest tak przyjemnie, że tacy goście przyjechali do nas. Jest tak przyjemnie.

Ilerazymusipanprzesłuchaćmelodię,żebywiedzieć,oczymtapio-senkamabyć?

Page 63: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /66

Hm… jakby to powiedzieć? Czasami słucham tej melodii przez kilka miesięcy.

Tak było z Wypijmy za błędy. Rysiu dał mi ją w listopadzie. Dzwoni w styczniu: Napisałeś?

Nie napisałem.Ryszard właśnie odszedł z Voxu, chciał zacząć inny etap w swoim

artystycznym życiu i ja miałem mu w tym pomóc. Ludzie pamiętali, jak w białym garniturze śpiewał Bananowy song i było super. A teraz musiał być inny.

Styczeń minął – nic. W lutym się wkurzył i pyta: Co ty robisz? Ja mówię: Rysiu, słucham i myślę, o czym jest ta melodia. A on mówi: Przecież gdyby ona o czymś była, to ja bym pierwszy wiedział, bo ja ją skomponowałem. A ja na to: Tak, tylko że ty ją słyszałeś trzy albo cztery razy, a ja już jej słuchałem ze trzysta razy!

W końcu wymyśliłem dwie linijki tekstu. Rysiek nagrywał coś w radiu na Myśliwieckiej. Pojechałem do niego. Zobaczył mnie i pyta: Masz? No powiedz? A ja mówię: Czego może chcieć od życia taki gość jak ja? Rysiu sobie to w głowie prześpiewał i mówi: No to mamy!

Taknaglewpadłotopanudogłowy?

To jest w muzyce. Tylko trzeba się tego doszukać. Ja zawsze zaczy-nam poszukiwania od muzyki. I myślę o artyście, który ma to wyko-nywać, o tej relacji, która ma zaistnieć między muzyką a nim. Tyle że to nie zawsze jest takie proste. Bo jestem ograniczony frazą. Jeżeli mam w refrenie cztery sylaby, to już jestem chory – nic tam nie można zrobić. Cztery sylaby? A jeszcze jest transakcentacja, więc nie można dać długiego słowa. Tak było z pewną piosenką, gdzie w pierwszej linijce refrenu musiały być cztery krótkie słowa jednosylabowe. I co wymyśliłem? Powstało: Ten typ tak ma.

Mówipanorelacjimiędzymuzykąawykonawcą.Toznaczy,żeniemożnanapisaćpiosenkidlanikogo?

Page 64: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 67

No nie. Najwyżej dla siebie. Dla nikogo to dla siebie.

Amnietrochężaltekściarzy.

No nareszcie!

Bomampoczucie,żejesteścieludźmidrugiego,anawettrzeciegoplanu.Trudnojestztymżyć?

Absolutnie nie! Moja pasja polega właśnie na tym, żeby dla kogoś napisać piosenkę. I muszę wam powiedzieć, że kiedy stoję za szybą w reżyserce, a wykonawca ją śpiewa pierwszy raz, to dzieje się coś, co jest nieporównywalne z niczym. Jak to młodzież mówi – idą ciary! A kiedy odnosi sukces, to jestem szczęśliwy, że mu się powiodło.

Trzebamiećdużopokorywsobie,żebyumiećsięcieszyćcudzymszczę-ściem.GdyEdytaGórniakśpiewałanakonkursieEurowizjiTo nie ja byłam Ewą,towszyscymówili,żeEdytaGórniakjestświetna,anieJacekCygan,którynapisałdlaniejtępiosenkę.

Ale mnie to wystarcza. Gdy Ryszard Rynkowski zaczyna śpiewać „Dary, dary losu…” i natychmiast rozlegają się brawa – to ja już nic więcej nie chcę od życia. Ta chwila mi wystarcza.

W styczniu tego roku zadzwonił do mnie Grzegorz Markowski i mówi: Słuchaj, robimy po ośmiu latach jako Perfect nową płytę, może byś mi napisał jakiś utwór? Ja mówię, że oczywiście, w końcu Grzesiu to Grzesiu. Przesłał muzykę Darka Kozakiewicza, słucham – bardzo faj-ny numer, podoba mi się. Ale nie mogę mu napisać piosenki o niczym. Chcę o czymś ważnym. No więc piszę mu numer o… śmierci: „A gdy przyjdzie mój czas, gdy pokryje mnie rdza…” i w refrenie: „Wszystko ma swój czas i przychodzi kres na kres…”. Napisałem to z całą świa-domością, że on może przyjechać do mnie i powiedzieć: Wiesz co, weź ten numer i nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary. Nie chcę numeru

Page 65: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /68

o śmierci. My tu zaczynamy nowy rozdział w życiu, mamy osiągnąć sukces, a ty mi tu ze śmiercią wyskakujesz? Tak mi może powiedzieć.

No nic. Napisałem. Wysłałem. Po trzech minutach ich instrumenta-lista, młody chłopak, odpisuje mi: Supertekst! No to myślę: Nie jest źle. Ale Grzesiu dalej milczy. W końcu dzwoni i mówi: Słuchaj, przyjadę do ciebie i ucałuję klamkę za ten tekst. Mijają dwa miesiące, Grzesiu dzwoni: Zazwyczaj musimy grać nowy numer pół roku, żeby ludzie śpiewali, a tutaj po dwóch tygodniach cały stadion to śpiewa.

Piosenka jest na pierwszych miejscach list przebojów w radiach, wszyscy ją puszczają, oni są szczęśliwi. A jeśli oni są szczęśliwi, to i ja jestem szczęśliwy.

Wymieniapanznanenazwiska:EdytaGeppert,EdytaGórniak,Grze-gorzMarkowski,RyszardRynkowski.Muzycznaśmietanka.Aczyzwy-kłyIksińskiteżmożedopanazadzwonićipoprosić,żebypannapisałdlaniegopiosenkę?

Wszyscy dzwonią, śmietanka i Iksińscy. Z każdym chętnie się spotykam, każdemu pomagam, piszę. Dlaczego nie? Taki mam zawód.

Aczyjesttakaosoba,którajeszczedopananiezadzwoniła,apanbar-dzoczekanajejtelefon?

Barbra Streisand. Nie dzwoniła jeszcze.

Aktośznaszegopodwórka?

Kiedy byłem młodym autorem, bardzo chciałem współpracować z Sewerynem Krajewskim, ale on właśnie nie dzwonił. Zatem któregoś dnia wziąłem telefon do ręki i sam do niego zadzwoniłem. Był chyba maj. A Seweryn mówi: Jestem teraz bardzo zajęty, niech pan zadzwoni do mnie w listopadzie. Jak to? Ja mam epokowy tekst, który przewróci do góry nogami światowy show-biznes, a on mi każe dzwonić w listo-padzie? W życiu!

Page 66: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 69

Jeśli chodzi o polski rynek, to są oczywiście artyści, z którymi nie pracowałem. Parę lat temu chciałem napisać coś dla Ewy Demarczyk, ale przyjaciele z Krakowa powiedzieli mi, że pani Ewa żyje swoim ży-ciem i nie należy w nie ingerować. Pomyślałem sobie, że rzeczywiście w takim razie to nie ma sensu.

Kiedyś natomiast odpowiadając w radiu na podobne pytanie, powie-działem, że nie napisałem w życiu piosenki dla Krzysztofa Krawczyka, bo jesteśmy trochę z innych światów, chociaż bardzo go szanuję i wiem, że on umie śpiewać. Kilka dni później spotkaliśmy się na urodzinach u Ryszarda Poznakowskiego, pan Krzysztof nosił mnie na rękach po ogrodzie i mówił: Ten facet powiedział publicznie, że ja umiem śpie-wać. To było bardzo śmieszne. Rozstaliśmy się w wielkiej zgodzie i harmonii. Minęły dwa dni, dzwonią do mnie z telewizji: Proszę pana, będziemy robić taki program Europa da się lubić i mamy tu muzykę Beethovena Dla Elizy, chodzi o to, żeby pan coś do tego napisał. Obej-rzałem francuską wersję programu, napisałem: „Europo, witaj nam…” i zapytałem, kto to ma śpiewać, a oni, że Krzysztof Krawczyk. Los był mądrzejszy ode mnie.

Wróćmydotegobiureczkapodoknem,przyktórymnapisałpanSanto Subito – Cantobiografię, czyliutwórpoświęconyJanowiPawłowiII.

Przyszedł do mnie Piotrek Rubik, puścił mi muzykę utworu i mówi: Może byś napisał słowa?

Wcześniejpisałpanjużkościelneteksty?

To nie jest kościelny tekst. Powiedziałbym, że to jest tekst ogólno-ludzki.

Alebyłowiadomo,żebędziewykonywanywokreślonychmiejscach.

Był wykonywany w wielkich halach, w kościołach, na rynkach. No więc napisałem słowa do tego utworu i powstało Santo, a wtedy

Page 67: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /70

Piotr mówi: Może miałbyś pomysł na większą całość o naszym papie-żu? Oczywiście nie miałem pomysłu, ale mówię: Słuchaj, przeczytam wszystkie możliwe książki o Janie Pawle II i ci odpowiem. Przeczy-tałem dziesiątki książek i pomyślałem sobie, że jedynym ciekawym elementem będzie opowiedzenie historii jego życia, od urodzenia do śmierci, a raczej do świętości. To opowiedzenie życia przez pieśni nazwałem cantobiografia. Zadzwoniłem do moich włoskich przyja-ciół i zapytałem, czy jest takie słowo jak cantobiografia. Powiedzieli, że nie ma. To świetnie! – pomyślałem sobie i zabrałem się do pracy. Zaczęliśmy pisać. Ja dawałem teksty, Piotrek komponował muzykę. Czasami było na odwrót. Zaczęła powstawać jakaś całość. Piotr zajął się przygotowaniem strony muzycznej – orkiestra symfoniczna, dwa chóry. Prapremiera odbyła się w bazylice św. Wincentego à Paulo w Bydgoszczy, powstało wtedy nagranie telewizyjne fenomenalnej jakości. Graliśmy to wiele razy, między innymi na Jasnej Górze. Przy-szli ojcowie paulini – od takich sędziwych, którzy mają po dziewięć-dziesiąt parę lat, aż po młodych. Siedziałem z boku i widziałem, że niektórzy nucą sobie słowa. A to znaczy, że znają te pieśni na pamięć! To było genialne – chór, orkiestra i paulini. Podczas jakiegoś festi-walu dziecięcego przyszła dziewczynka, siedmio- może ośmioletnia i zaśpiewała Ave Maria Jasnogórska. Boże, jak ślicznie. Piotr Rubik ma tę umiejętność, że potrafi cudnie napisać muzykę do tekstu. Lu-dzie fenomenalnie to odbierają. Pamiętam, że w Łodzi w jakiejś hali było cztery czy pięć tysięcy ludzi i kiedy koncert się skończył, oni nie chcieli wyjść. Cały czas krzyczeli: Bis! Bis! Był jeden bis, dru-gi, trzeci, czwarty... Oni nie wychodzą. Siedziałem w pierwszym rzędzie obok arcybiskupa, on tak patrzył na ten tłum i powiedział: Wie pan, chyba nie znałem swoich wiernych. Bardzo pięknie ludzie to przyjmują.

To jest właśnie nagroda dla twórcy. A że jakiś dziennikarz napisał, że mu się to nie podoba i że zrobiliśmy to dla kasy, to trudno, niech sobie pisze, co ja mogę na to poradzić.

Toproszęjeszczeopowiedzieć,jakpowstałaKoron korona.

Page 68: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 71

Koron korona była pomysłem przeora Jasnej Góry ojca Romana Ma-jewskiego, który zaprosił nas tam z Cantobiografią. To wtedy powiedział nam, że będzie wymieniana sukienka i korony na obrazie Matki Boskiej Jasnogórskiej i poprosił, żebyśmy z Piotrem Rubikiem napisali na tę uro-czystość pieśń. Bardzo długo rozmawialiśmy o obrazie, o nowej sukience i koronach, o wiernych, którzy przez lata składali na to pieniądze, przy-nosili rodzinne pamiątki, drogie kamienie. Długo się do tego przygotowy-wałem, przeczytałem książkę ojca Jerzego Tomzińskiego o Jasnej Górze, napisałem i wysłałem przeorowi tekst. Bardzo mu się spodobał. Wtedy Piotr skomponował muzykę. Pięknie to zabrzmiało. Bardzo mi zależało, żeby to nie tylko było ładne, ale żeby coś znaczyło. Chyba się udało.

Spoglądamnaołówki,którestojąwkubkunapanabiurku.Wszystkiepiękniezaostrzone.Czytosąołówki,którymipiszepanteksty?

Tak, piszę wyłącznie ołówkami.

Boto,conapisaneołówkiem,możnawymazać?

Nie, piszę ołówkami, bo jest mi tak jakoś najbliżej do tego.

Niepiszepannakomputerze?

To dopiero potem. Kiedyś przepisywałem na maszynie do pisania, teraz pracuję z laptopem.

Mytugadu-gadu,amożewtymczasiemógłbypannapisaćjakiświelkiprzebój.Naprzykładkolędę.

Bardzo przyjemnie się rozmawia, więc wielkie przeboje mogą tro-szeczkę poczekać. A jeśli chodzi o kolędy, to napisałem kilka zimowych piosenek i bardzo je sobie cenię. Niektóre powstały latem.

ZtęsknotyzaBożymNarodzeniem?

Page 69: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / JACEK CYGAN /72

Tak, z tęsknoty. Kiedyś byliśmy na festiwalu w Sopocie, prowadziła go Grażyna Torbicka. Mówię: Grażynko, napisałem kolędę, chodź, po-każę ci. Ona się bardzo śmiała i mówi: Jak to, latem? No jakoś tak mnie naszło. Pisanie kolęd i pastorałek to w ogóle osobna radość, dlatego, że gdy się je pisze, to jednocześnie cały czas jest się w tym nurcie najpięk-niejszych polskich kolęd. Nie ma na świecie piękniejszych.

Ostatnio, na prośbę Roberta Jansona napisałem piosenkę Hej, ludzie, idą święta. Śpiewa ją Varius Manx.

Gdybym miał więcej czasu lub miałbym jakąś siłę sprawczą, to bym namawiał, żeby powstały pastorałki, które wyrastają z jakiejś określo-nej kultury, z jakiejś tradycji muzycznej, czyli kurpiowskie, śląskie, krakowskie, żeby jednocześnie pokazać całą ornamentykę świąt – te lokalne tradycje, ich charakterystyczne harmonie muzyczne, rytmy. I oczywiście powinna to zaprezentować telewizja publiczna. Krakow-skie kolędy mogłyby zaśpiewać zespoły ludowe, ale także Grzesiu Tur-nau lub Andrzej Sikorowski, żeby to wszystko było razem, bo przecież razem się siada przy stole wigilijnym. Może kiedyś mi się to uda.

Świetnypomysł.

Dlatego że przyszliście.

Chciałabymjeszczezapytaćopanaprzygodęzpiosenkądladzieci.

Muszę się uderzyć w piersi i powiedzieć, że byłem wrogiem piosenek dla dzieci. Nie znosiłem tego mizdrzenia się, tego zdrabniania, przymila-nia się. Aż tu któregoś razu zadzwoniła do mnie Agnieszka Osiecka i po-wiedziała: Robię płytę z Majką Jeżowską, musisz napisać połowę tekstów. Powiedziałem jej, że nie piszę dla dzieci. A ona na to: Uważam, że sprawa jest załatwiona. Majka do ciebie zadzwoni. No to co miałem zrobić?

AgnieszceOsieckiejniewypadałoodmówić?

Odmówić Agnieszce? Niepodobna…

Page 70: W drodze 2014 13 www

/ TEN TYP TAK MA 73

Zacząłem pisać. A potem to już po-szło! Dziesięć lat mojego życia. Cudowni, najlepsi kompozytorzy i muzycy, z którymi przyjaźnię się do dziś, ponad setka piosenek i telewizyjny program Dyskoteka Pana Jacka (Dyskoteka Pana Dżeka – przyp. red.), niezliczone koncerty. No, przygoda, o której nie śmiałem marzyć.

Napoczątkulat90.pracowałamwradiu.Wieczoremmieliśmyaudycjędladzieci,któraobowiązkowomusiałasiękończyćLaleczką z saskiej porcelany.

Bardzo lubię tę piosenkę. Pokażę wam płytę.

„UkochanemuAutorowizpodziękowaniemMagda”(ręcznypodpisnapłycie–przyp.red.).

Magda Fronczewska. A jacy muzycy tu grają! To jest kawałek życia wielu ludzi.

Wpanapiosenkachżyciejestdobre.

Bo życie jest dobre. Nie mogę pisać, że jest niedobre, skoro ono jest dobre.

Anajwiększyhitjeszczeprzedpanem?

„Najlepsze dopiero przed nami. Świat dobry jak dobry sen…”. • rozmawiali KatarzynaKolskai RomanBieleckiOP

JacekCygan– ur. 1950, z wykształcenia cybernetyk, autor tekstów

piosenek, scenarzysta, poeta, współzałożyciel grupy (razem z Jerzym Filarem)

Nasza Basia Kochana. W tym roku w wydawnictwie Znak ukazała się jego

książka Życie jest piosenką. Mieszka w Warszawie.

Page 71: W drodze 2014 13 www

Felieton na zaproszenie

JerzySosnowski

POCHWAŁAMETRONOMU•••

Coraz częściej przypominam sobie, jak mój śp. ojciec wyjaśniał mi swoją nieoczywistą decyzję wyboru studiów i w konsekwencji zawodu. Namiętny czytelnik książek został mianowicie inżynierem elektronikiem. Oczywi-ście, wpływ na to mogło mieć w latach 50. niepozbawione wówczas podstaw przekonanie, że politechniczna empi-ria mniej jest podatna na polityczne manipulacje niż humanistyka. Ale komentarz taty był inny. – Należy ści-śle rozgraniczać pracę i hobby. Inaczej nigdy się nie wypoczywa – mówił tato.

Moim doświadczeniem nastolatka była szkoła i związane z nią dzielenie reszty dnia na odrabianie lekcji i zaj-mowanie się własnymi pasjami – więc wyobrażenie, że ten codzienny dylemat (nie mogę czytać dalej książki, bo jutro klasówka) miałby, z lekka tylko zmo-dyfikowany, towarzyszyć mi przez całe życie, wcale mnie nie pociągało. Dlatego zrobiłem po swojemu: wybrałem studia zgodne z zainteresowaniami i od lat robię w pracy tylko lub prawie tylko to, co mnie naprawdę pasjonuje. Dziś jednak rozumiem trochę odrzucony punkt widzenia: kiedy chcę mieć pew-ność, że rzeczywiście wypoczywam, muszę się mocno wysilić. Od paru lat właściwie tylko dwie czynności dają mi ten komfort: oglądanie piłkarskiej Ligi Mistrzów i czytanie kryminałów.

Cała reszta, niestety, może mi się przy-dać – i nieraz mi się już zdarzyło, że nad książką, po którą sięgnąłem dla przyjemności, zacząłem projektować audycję na jej temat.

Jaki to problem? – mógłby zapytać ktoś, kto nie ma tego rodzaju doświad-czeń. Jesteś przecież szczęściarzem: mało komu w Polsce, a pewnie i na świecie, płaci się dziś pensję za upra-wianie hobby. W istocie, a jednak przy wszystkich zaletach tego stanu rzeczy, jego koszty są dosyć przykre, a ujaw-niają się w moim stosunku do czasu. Czas bowiem ma dla mnie tendencję do przedstawiania się jako nieprzerwana płynność, a przecież ludzką potrzebą jest coś, co należałoby nazwać takto-waniem.

Zapewne jeszcze gorsza jest sytu-acja tych, których praca bynajmniej nie pasjonuje, a mimo to również wypeł-nia im właściwie całe życie. Z rozba-wieniem podszytym grozą znalazłem kiedyś informację, że kultura masowa narodziła się pod koniec XIX wieku, gdy skrócono dzień roboczy z czterna-stu do dwunastu godzin i pojawił się problem, czym pracownicy najemni mają wypełnić uwolnione nagle dwie godziny. Dziś ta anegdota przestała mnie śmieszyć, gdyż znam mnóstwo ludzi, których uczciwie policzona doba robocza nie byłaby wcale krótsza. Przy-

FELIETON / JERZYSOSNOWSKI74

Page 72: W drodze 2014 13 www

JerzySosnowskipisarz, eseista, dziennikarz radiowej „Trójki”

•••

muszeni kapitalistycznym ideałem „dyspozycyjnego pracownika” stali-śmy się (z woli szefów, z konieczności dorobienia do pensji albo z powodów subiektywnych, goniąc za perfekcją) niewolnikami pracy. Znamienne, jak dziś trudno – przynajmniej w moim pokoleniu – zorganizować spotkanie towarzyskie. Rośnie też liczba osób, które w tych okolicznościach deklarują niechęć do tradycyjnych świąt: stały się one bowiem po prostu dodatkowym zo-bowiązaniem, swoistą, bezdochodową pracą zleconą o charakterze gastrono-miczno-organizacyjnym.

Przypominanie, jak powinno być, pobrzmiewa zatem idealizmem ode-rwanym zupełnie od powszechnego ludzkiego doświadczenia. A jednak: godziny, które w zapędzeniu sumują się w dni, a dni w tygodnie i miesiące – jeden tak podobny do drugiego, że trud-no potem zrekonstruować w pamięci, co się właściwie działo w lutym, a co w listopadzie – muszą być przerywane świętami, i to doprawdy niezależnie od naszego światopoglądu. Rytuały, bo-daj świeckie, zapewniają segmentację tej płynności i pozwalają wyznaczyć w niej punkty stałe. A to właśnie z tych stałych punktów możemy zobaczyć nasze życie nie jako nieuchwytny i osta-tecznie przeciekający nam przez palce strumień, lecz rzecz: coś, co następnie

pozwala skrystalizować się naszemu ja. Gdyż najprawdopodobniej swoją bio-grafię trzeba traktować jako rozpisany na lata charakter tego pojedynczego człowieka, którym jesteśmy.

Oczywiście: jeśli rytuały odróżnia-jące dzień powszedni od dnia świętego są powiązane z inną rzeczywistością niż ta, w której przebywamy na co dzień – czyli są w istocie święte – możliwość zatrzymania się w ruchu i spojrzenia na swoje życie z zewnątrz zyskuje do-datkową powagę. Więc: roczny rytm Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Ty-godniowy rytm niedzielnej liturgii. Ba: dzienny rytm godzin brewiarzowych (nigdy nie udało mi się dłużej niż przez kilka tygodni korzystać przynajmniej dwa razy dziennie z Liturgii godzin dla świeckich – presja naglących spraw do załatwienia prędzej czy później oka-zywała się silniejsza). Zamiast piasku, przesypującego się w klepsydrze, me-tronom. Tik-tak. Teraz jestem tu. W tym miejscu i przy tej szczególnej czynno-ści, której poprzednio oddawałem się przed tygodniem, przed rokiem. Ona to stanowi strukturę pozwalającą mi się zorganizować, jak druciany szkielet gli-nianej rzeźby. A jeśli świętuję nie sam, lecz z bliźnimi, struktura ta okazuje się mocna, bo jest starsza, większa i bar-dziej długowieczna od śmiertelnego, koniec końców, mnie. •

JERZYSOSNOWSKI/FELIETON 75

Page 73: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / PAULINA WILK /76

K siądz Mirosław był piękny jak kolumna. Chudy i długi pod do-pasowaną sutanną. Opinała jego klatkę piersiową i płynęła aż

do pantofli, ukazując tylko ich czubki. Nawet twarz miał smukłą. Może jakaś siła ciągnęła go w górę, całego, do spraw wyższych.

W długim cieniu księdza, padającym na nasłoneczniony plac przed zakrystią, mogłaby się schronić rządkiem szóstka dzieci. Mogłaby, ale on umykał. Chodził od człowieka do człowieka, ściskał ręce, śmiał się, oblewał wodą w wielkanocny poniedziałek, łamał się opłatkiem po pa-sterce, rozmawiał i głaskał nasze głowy dłońmi jak u pianisty. Kiedy grał z chłopakami w piłkę, nie zadzierał sutanny jak ksiądz Justyn, nie pokazywał ani podciągniętych wysoko skarpet, ani owłosionych łydek. Na obozach mazurskich, na które jeździło się bez zegarka, budzika i la-tarki, samemu gotowało, stawiało namioty w lesie i szorowało pomosty, z sutanną się nie rozstawał. Nigdy nie widzieliśmy go innego niż w czerni świętej, nie odświętnej. Co dzień tej samej, zawsze tak samo nasyconej świeżą tajemnicą. Była jego skórą. Nawet spieszył się w niej schludnie i z godnością, jakby ani jego ciało, strój, ani nawet on sam nie należał już

NIEKOŃCZĄCASIĘ OPOWIEŚĆ•••Ewangelię według św. Łukasza wciąż czytam ja, jako najmłodsza. Za rok lub dwa zrobi to już moja bratanica. Znam słowa na pamięć, ich odczytywanie nie jest poznaniem, tylko przywołaniem uczuć przeszłych i niezmiennych. PaulinaWilk

Page 74: W drodze 2014 13 www

/ NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ 77

do siebie, tylko do czegoś większego. I jakby nie on szedł, tylko moc – ła-godna, przyciągająca. Nie pamiętam jego uśmiechu, ale musiał być taki sam: ujmujący, pozbawiony przesady, szczery. Śmiał się doniośle i często. Głos miał niski, młodzieńczy, trafiał nim w sam środek człowieka. Na ambonie nie potrzebował nawet mikrofonu, i tak mówił wysoko ponad nim, wypełniał kościół aż pod pobielone ściany, sufit malowany w po-marańczowe geometryczne wzory i wyłożone kolorowymi szkiełkami okna. Ale nie przybierał wtedy nowego, podniosłego tonu, nie zakrywał nas tym głosem. Głowy mieliśmy wyciągnięte, oczy wpatrzone w niego. Inaczej niż na zwykłych kazaniach, gdy śledziliśmy ułożenie kafelków w posadzce i rysy na drewnianych ławach. On nas unosił. Mówił tak, że słowa zmieniał w prawdy. Nie dały się ani pominąć, ani podważyć. Na-wet kiedy żartował, to mądrze. Nie miał pustych słów. Gdy tylko usiadł w konfesjonale, robiła się kolejka. U niego spowiedź trwała długo i nie dostawało się za pokutę trzech zdrowasiek dla świętego spokoju. A chrzcił jak Chrystus z Biblii, jak gwiazda rocka. Z charyzmą, widowiskowo. Naj-pierw w intymności szeptał do rodziców. Potem już do nas wszystkich mówił głośno: „Ja ciebie chrzczę...”. Dreszcze biegły po plecach, bo wyda-rzało się coś nienazwanego, nieodwracalnego. Podnosił dziecko wysoko, ponad głowę. I stali tak w ciszy – on, ogromniejący, i ono, w ramionach jak konary. Już nie samo, już z nim złączone. I z nami. Boże, jak on umiał stać.

Ten rytuał przeszywał mnie nieraz, dopóki smukły ksiądz nie wy-jechał. Niedaleko, ale bezpowrotnie. Zostali z nami księża mądrzy i ciepli. Też grali w piłkę i śmiali się głośno. Ale przy nich już tylko starałam się uwierzyć: w gesty, w siłę słów, w Obecność.

Może gdybym nie zapamiętała tamtego uniesienia, uważałabym je za niemożliwe. Nie dostrzegałabym go później, w dalekich stronach, w przeżyciach obcych ludzi. Nie zazdrościłabym i nie zaglądała do kościołów w Manili, Fatimie, Ravennie, ani do meczetów w Damasz-ku, Kairze i Bombaju, ani do zimnych gomp w Ladakhu, myśląc, że może mi się jeszcze przydarzy. Szukam z nadzieją, że nie było tylko dziecięcym wyobrażeniem, że jest możliwe – jeśli nie dla mnie, to dla innych. Szukam go w Wigilię Bożego Narodzenia między jeszcze pu-stymi talerzami na stole. Wydaje mi się, że znajduję. Stoimy wszyscy,

Page 75: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / PAULINA WILK /78

mama zapala święcę. Ewangelię według św. Łukasza wciąż czytam ja, jako najmłodsza. Za rok lub dwa zrobi to już moja bratanica. Znam słowa na pamięć, ich odczytywanie nie jest poznaniem, tylko przy-wołaniem uczuć przeszłych i niezmiennych, powtarzaniem prawd, poprawianiem palimpsestu, który od zawsze niesie jedną tylko treść. Opowieść, którą znamy, ożywa, gdy powraca. Tego dnia nie podlega interpretacjom, nie budzi wątpliwości. Słucha jej nawet kot. Gdzieś pomiędzy słowami jest luka, mogę przez nią wejść do przeżyć z same-go początku, z uczenia się wiary, z poznawania Boga i reguł religii. Szczelina rozsuwa się raz w roku, dopóki wybrzmiewa tekst. Zasysa mnie, porusza, czasem wbrew woli. A potem brat rozbraja ciszę żartem, bo mu się chce pierogów. Jeszcze nie, jeszcze opłatek. Ale już strzelają półmiski, porcelanowa waza pozbywa się pokrywy, kot odwraca głowę i przenosi się na parapet. Szczelina się zamyka.

***Zaspany surfer wysunął głowę z namiotu, zmrużył oczy. Może nie wie-rzył w to, co widzi. Latem, o szóstej rano, wysuszona portugalska ziemia jest wciąż ciepła. Stanął na niej bosymi stopami, wyciągnął się, ale zaraz skulił ramiona, jakby jego gest był czymś niestosownym. Otoczył nas wzrokiem i odszedł w stronę łazienek. Staliśmy zbici w grupę, na małym placyku między namiotami, kapelan odprawiał szybką mszę. Rozłożył biały obrus na składanym stoliku turystycznym. Miał też małe kielichy, buteleczki z wodą i winem. I tak co dzień, przez trzy tygodnie. Pielgrzy-mowaliśmy po Europie, odwiedzając różne miejsca święte – to określenie mnie drażniło, brzmiało pusto i martwo, nie pasowało do nich. W Lourdes po raz pierwszy zobaczyłam ludzi cieszących się wiarą. Wyglądali, jakby dobrze się bawili. Rozłożeni na trawiastych kempingach między Pire-nejami śpiewali, hałasowali do późna, a przed świtem byli już w grocie, leżeli krzyżem albo stali w kolejkach do kąpieli w wodzie zimnej i twar-dej jak lód. Rozebrani do naga, otuleni zmoczonym płótnem, odchylali głowę i pozwalali, by dwie asystujące siostry położyły ciało w ten mro-żący chłód, który miał czynić cuda. Zostały po nich ślady: porzucone

Page 76: W drodze 2014 13 www

/ NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ 79

kule, protezy, laski ociemniałych. Wieczorami wszyscy schodzili z gór pod grotę, z lampionami, odmawiać różaniec w kilkunastu językach świata. Tam byłam chyba najbliżej tego pierwszego przeżycia – rytual-nego złączenia we wspólnocie, która w słowach znajduje jedno znacze-nie. Wywiozłam z Lourdes odruch na pamiątkę – zmawiam modlitwy w trzech językach. Po zmroku tłum wlewał się w wąską, biegnącą wzwyż uliczkę, oblepioną dewocjonaliami jak Disneyland. Wpatrywałam się w twarze plastikowej Matki Boskiej, której korony – zwykle niebieskie – służyły jako nakrętki. Do środka wlewało się cudowną wodę. Ró-żańce z drewna różanego, sosnowego, buku, plastiku, szkła i kamieni szlachetnych wisiały jak starannie plecione warkocze. Od najtańszych i najbardziej lśniących, po grube, rzeźbione i drogie. Nigdy nie nudziło mi się oglądanie maleńkich talizmanów, migoczących sojuszników po-magających rozpraszać wątpliwości. Są jak odłamki świętości, wędrujące za nami do domów. Oswojone jarmarcznością, niedoskonałe i bliskie.

Plastikowy Ganeśa, najpopularniejsze z tysięcy bóstw hinduizmu, z których każde jest przejawem istnienia jednego boga, migocze nie gorzej niż Matka Boska z Lourdes. Szczególnie gdy się go podłączy przewodami do samochodowego radia, dzięki któremu zmienia kolory, a nawet gra, dopóki tani mechanizm się nie popsuje. Wtedy już tylko siedzi na desce rozdzielczej, kurzy się, przynosi szczęście kierowcom i usuwa stojące na drodze przeszkody. Na wypchanych po dach straganach Ganeśa stoi cudownie rozmnożony: rzeźbiony w alabastrze i tańszych kamieniach, wydłubany w miękkim drzewie sandałowym, odlany z tworzywa, które szybko się stopi i wyblaknie w upale. Oprócz niego niezliczone Durgi wystawiające czerwony język, figurynki Śiwy trzymającego gumowy trójząb tuż obok czupryny długich, plecionych w dready włosów. Jest małpi Hanuman, siedząca na lwie – lub tygrysie – malowana Durga, pla-katy i widoczki z łagodną Saraswati. Można kupić tylu, ilu się zapragnie. Hinduizm nikogo nie faworyzuje. W tłumie bóstw symbolizujących jedność wszyscy jesteśmy boskimi cząstkami. W megaświątyni Ganeśi w Bombaju, największej i jednej z najnowocześniejszych, nawet nie próbo-wałam wypatrywać mistycznego uniesienia. Bramini na ołtarzach są tak zajęci odbieraniem kolejnych darów, święceniem ich, układaniem wokół

Page 77: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / PAULINA WILK /80

posągów bóstw i podawaniem pchającemu się tłumowi odrobiny prasadu do zjedzenia, że na kontemplację nie mają czasu. Ale też nie w kontempla-cji leży moc hinduizmu. W chaotycznej świątynnej scenie, na pierwszy rzut oka mającej więcej wspólnego z pospiesznym handlem odpustami niż z wiarą, zatrzymanie wzroku pozwala dojrzeć więcej. Precyzyjną powtarzalność ruchów braminów, ich staranność i czystość. Delikatnie przekładają ofiarowane kokosy, posypują posągi płatkami kwiatów, oka-dzają, obchodzą z ogniem, nucą monotonne mantry. Dokładność i powaga gestów wyklucza przypadkowość, podpowiada, że niosą znaczenia. Tak jak teksty są odradzającą się opowieścią, która trwa tym bardziej nie-zmienna, im częściej jest głoszona.

***Czy można być świadkiem rytuału? Czy można go w ogóle zobaczyć, nie będąc jego częścią? Czy jest się wtedy jedynie myślącym życzeniowo ślepcem, próbującym dopisywać treści, uchwycić moment przemiany, wtłoczyć weń własne wyobrażenia i nieutulone utraty? Co widzę, gdy patrzę na modlącą się hinduskę, która przyniosła starannie wyplecioną kwiatową girlandę i kosz pełen owoców, śpiewała przez godzinę z inny-mi kobietami, a teraz – już po zmroku, gdy mała kamienna świątynia w Radżastanie rozbrzmiewa dźwiękami tabli i harmonium – zaczyna tańczyć? Obraca się i uderza o siebie dzwoneczkami, które założyła na palce, jak pierścienie. Wydają piękny, wysoki dźwięk. Taki, jaki słychać w telewizyjnych bajkach, gdy na niebie rozbłyska gwiazda. Patrzę na jej uśmiech, na stare ciało, które nabrało lekkości i porusza się z wdziękiem. Nie dla moich oczu, nie dla otoczenia. Widzę kobietę, która duchem jest gdzie indziej i której fizyczność się temu „gdzie indziej” poddaje. A raczej – współgra z przeniesieniem. Bo gdyby nie rytm tabli, gdyby nie powra-cające wersy i trans, które wprawiły je w ruch, czy ciało stałoby się tak niematerialne? Jej ramionami porusza umysł albo to one, wędrując w górę i w dół, są wehikułem dla umysłu. O zmroku w całych Indiach odzywają się dzwony i muszle. Kobiety wychodzą na dachy domów i dmą w te zwi-nięte, morskie rzeźby. Na koniec dnia, na początek nocy, na chwałę boga. Bramini rozpalają większe ognie, przechodzą z jednej strony świątyni

Page 78: W drodze 2014 13 www

/ NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ 81

na drugą, dzwonią, ile sił w rękach. Coraz więcej bosych stóp na kamien-nych posadzkach, coraz więcej szybkich pokłonów, muśniętych posągów i dłoni przyłożonych do piersi. Świątynie się zapełniają – w podzięce za to, co było, albo w lęku przed jutrem. Lśnią wystrojeni przed zmrokiem bogowie, opasani girlandami, ukwieceni. Zawsze uśmiechnięci i mło-dzi. Nawet tam, gdzie stoją od tysięcy lat, promienieją życiem, seksualną energią, witalnością. Można ich obrzucić klarowanym masłem, okadzić, posmarować barwną pastą, obdarować świeżymi owocami. Ustawić fi-gurki w domach i czcić, śpiewając im miłosne pieśni. A z samego rana umyć i osuszyć – jak kogoś, kogo się kocha nie z daleka, ale po ludzku, troskliwie. Co leży za choreografią drobnych czynności, za religijną czułością wobec istot wyłonionych z mitów i legend? Nigdy się tego nie dowiem. Jaka głębia, jaka pozorność lub siła odruchów? Oglądam hindu-izm z podziwem dla jego teatralności i trwania, choć to także najbardziej zmieniająca się i różnorodna religia ludzkości. Jest w nim niewzruszona, śmiertelnie groźna moc reguł. Ale i wolność dla tych, którzy chcą kochać abstrakcyjnego boga zwyczajnie, nie szukając mistycznej ścieżki, po prostu mając go przy sobie. Jak moja babcia, w której domu dniem i nocą migało wieczne światełko. A teraz starym drzewom w dzielnicy, w której mieszkam, wyrastają na korze małe Matki Boskie, wokół nich rozkwi-ta coraz większa mozaika sztucznych kwiatów, kokard i świeczek. Co wieczór, gdy na Jasnej Górze powoli zsuwa się zasłona świętego obrazu, w Złotej Świątyni w Amritsarze Sikhowie kładą do snu swoją bezcenną księgę. Zapisano w niej mądrości zgłębione przez dziesięciu guru. Od-prowadzana przez procesję księga jest z celebrą umieszczana w nocnej komnacie, okrywana barwnymi materiałami, kołysana modlitwami, za-mykana i strzeżona w czasie snu. Ale jej treści nigdy nie cichną – w świą-tyni zbudowanej na wodzie i oświetlonej tak, by jej złota powłoka mieniła się jak klejnot, przez całą dobę zmieniają się duchowni. Bez ustanku czytają jej wersy – płyną mądrości, tłumy otaczają świątynię, dorzucając kolejne kwoty ubijane w przepełnionych skarbonach stalowymi tłuczka-mi. Rytuał tak stary, że nie ma już początku i nigdy nie będzie miał końca – zapętla się, obrazując koło czasu, wieczność trwania. Tekst czytany bez przerwy uzmysławia niezmienność i umowność świata – jeśli prawda

Page 79: W drodze 2014 13 www

BÓG SIĘ RODZI / PAULINA WILK /82

jest od zawsze ta sama, czym jest codzienny wysiłek życia? Jeśli czas nie upływa, a jedynie nawraca, czym byliśmy, nim zaczęliśmy być tu i teraz? Siwi, brodaci mężczyźni w turbanach wymawiają wersy, usadowieni na zdobionych dywanach, czasem otoczeni przez muzyków. Szukają tych samych znaczeń tam, gdzie już je kiedyś dostrzeżono.

***Chłopcy wybiegli na podwórko madrasy. Patrzę na nich z góry, z hote-lowego balkonu. Co dzień w południe kończą posiłek, myją naczynia przy kranach i wygłupiają się. Dorosły głos wzywa ich wreszcie: zdej-mują obuwie, myją twarze, dłonie, opłukują stopy i znikają wewnątrz.

Kiedyś jeden z nich nauczy się śpiewnych recytacji Koranu tak pięk-nie, że jego głos będzie wzywał miasto z minaretów. Usłyszą go skle-pikarze i maklerzy – pójdą szybko do najbliższego meczetu. Jak bracia Afaq, Ekhlaq i Nasir, którzy teraz przepychają się przy domowej umy-walce – na zwilżone głowy wciągają białe nakrycia, na wilgotne stopy – czyste sandały. Wybiegają, by wąskimi przejściami między domami przecisnąć się do meczetu. Stoi kilkadziesiąt metrów stąd, widzę jego kopułę i zewnętrzny dziedziniec, na którym robi się gęsto od mężczyzn. Bracia dołączają, stoją już boso obok siebie, z dłońmi złożonymi na łokciach. Wraz z innymi obracają twarze w prawo i lewo, przecierają je dłońmi, składają ciało w pół, a potem uginają kolana, przyciągają czoła do posadzki. Tymczasem Tarana, jej teściowa i bratowa, także zakryły już włosy, obmyły się. Wchodzą do sypialni, która w ciągu dnia służy za pokój do modlitwy. Zamykają drzwi. Każda z osobna, na własnej macie, powtarza w milczeniu wersety. Oczy zamknięte, ruchy nieznaczne, do-skonałe. Jak wtedy, gdy haftują i malują dłonie henną. „Gdybym została z nimi na dłużej, z nimi bym wierzyła” – myślę, obserwując powagę i staranność, z jaką modlą się kilka razy dziennie, zsuwają z włosów za-słony i zwijają maty. Takiej sile – duchowej i społecznej – nie można się oprzeć, wypełnia wszystkie zaułki rzeczywistości. Kryje się w regułach żywienia, ubierania, mycia, pracy i relacji z innymi ludźmi. W szczelnej powłoce klarownych zasad, przestrzeganych tak pieczołowicie, musi istnieć jakiś rodzaj nieznanego mi bezpieczeństwa. Nie tyle wiary, ile

Page 80: W drodze 2014 13 www

/ NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ 83

pewności. To ta sama, codzienna i zawsze świeża tajemnica, którą wi-działam w sutannie księdza Mirosława.

***Wódz także był smukły, dowcipny i mądry. Nie znał daty swojego uro-dzenia i nie potrafił pisać. Ale używał telefonu komórkowego i liczył, wyrysowując na piachu kwadraty sandałem zrobionym z gumowej opony. Mówił trochę po angielsku. Nosił czerwoną masajską kangę, okrywającą ramiona. Nogi miał odsłonięte – długie, smukłe. Wspiął się z dzidą na skałę, wysuniętą przy szczycie jak półka. Dobre miejsce na modlitwę. Śpiewał, poruszając ciałem w przód i tył, raz przymykając oczy, to znów otwierając je szeroko. Miał przed sobą wysuszoną równinę, zbocza gór, za którymi wschodziło słońce, i pobłyskujące porannym granatem jezioro. A przy brzegu stado krów i osłów, pierwsze z wielu tego dnia. To jedyny zbiornik wody w okolicy.

Uniósł dzidę, złączył stopy. Podskakiwał, ledwo odrywając je od kamienia. Chrzęściły koraliki z importowanego plastiku, które nosił na szyi w grubym zwoju. Nocą, przy ogniu, częstował upieczoną kozą i opo-wieściami. Powiedział mi to samo, co powtarza od lat – gościom, obcym i młodym członkom plemienia. O życiu w bliskości z duchami przodków, o tym, jak udzielają mu porad i pomagają rozwiązywać problemy, odsu-wają niebezpieczeństwa i jak ich nie urazić. Oraz że dzięki nim nigdy nie jest sam. Chciał się dowiedzieć czegoś o mnie. Mieszkam w dużym mieście? Co tam robię? Piszę? A więc opowiadam ludziom historie? Tak samo jak on. Uśmiechnął się, uznając podobieństwo. •

PaulinaWilk – ur. 1980, reportażystka, dziennikarka, eseistka. Autorka

książki Lalki w ogniu. Opowieści z Indii, nominowanej do Nagrody Literackiej

Nike 2012 i wyróżnionej nagrodą Bursztynowego Motyla im. Arkadego

Fiedlera dla najlepszej książki podróżniczej 2011 roku. Specjalizuje się

w problemach Azji i kulturze współczesnej. Od 2003 do 2011 roku dziennikarka

„Rzeczpospolitej”. Współpracuje m.in. z tygodnikiem „Uważam Rze”,

magazynem „Kontynenty” i TVP Kultura.

Page 81: W drodze 2014 13 www

JaninaOchojska

ROZMYŚLANIA PRZEDŚWIĄTECZNE•••Piszę te słowa 8 listopada, w dzień rocz-nicy tajfunu Haiyan, który spustoszył znaczny obszar dziewięciu regionów Filipin, niszcząc wszystko na swojej drodze i pozbawiając domów około 200 tysięcy rodzin. Ogółem poszkodowa-nych było ponad 14 milionów Filipiń-czyków. Stracili najbliższych, domy, na-rzędzia pracy. W 50 procentach zostały zniszczone ośrodki zdrowia, szkoły i obiekty użyteczności publicznej. Życie w regionach, przez które przeszedł cy-klon, porównywano do życia w piekle.

Pamiętam przejmujące obrazy, któ-re ukazały się w mediach – płaczące kobiety niosące na rękach małe dzieci, zrozpaczonych ludzi patrzących na resztki swoich domów i pól uprawnych, błagających o pomoc, bezskutecznie usiłujących wydostać się poza obszar zniszczeń. Przez kilka dni wszyscy byli-śmy wstrząśnięci skutkami tajfunu. Ale to nie był koniec katastrof na Filipinach. W styczniu na południu kraju powódź spowodowała obsunięcia ziemi, w wy-niku czego 100 tysięcy osób zostało bez dachu nad głową. W lutym sztorm tropi-kalny pozbawił kolejne 18 tysięcy osób domów, w czerwcu, w związku z powo-dzią poszkodowanych zostało 55 tysięcy ludzi, we wrześniu wybuchł wulkan.

Myślę o tym, co wydarzyło się od tamtego listopada. Ile istnień ludzkich pochłonęły te katastrofy. Każda z ofiar była czyimś rodzicem albo dzieckiem.

Ile strat ponieśli ci, którzy przeżyli. Każdy z nich miał kogoś na utrzymaniu. Kiedy przebijemy się przez liczbę ofiar, zobaczymy indywidualne cierpienie człowieka. Bilans jest dość wstrząsa-jący dla nas, żyjących mimo wszystko w bezpiecznym świecie.

Święta Bożego Narodzenia to taki czas, kiedy w naszych sercach rodzi się potrzeba czynienia dobra. Chciałabym, żeby to pragnienie towarzyszyło nam przez cały rok – nie tylko w odniesieniu do najbliższych i nie tylko do Polaków.

Filipiny nie były jedynym krajem, który ucierpiał wskutek klęsk żywioło-wych – powodzi, suszy, trzęsień ziemi, epidemii, wybuchów wulkanu, tajfu-nów etc. W ciągu tego roku na świecie zdarzyły się 82 katastrofy naturalne, w wyniku których miliony ludzi straci-ły cały dorobek swojego życia, a przede wszystkim najbliższych.

Do tych katastrof, na które nie mamy wpływu, człowiek dodał kolejne.

Grudzień – wojna domowa w Suda-nie Południowym, wskutek której domy (chatki z gliny) straciło prawie dwa miliony ludzi. W związku z przeludnie-niem w obozach dla uchodźców w maju wybuchła epidemia cholery, a w sierp-niu, w wyniku powodzi, obozy zostały częściowo zalane. Marzec – początek epidemii eboli, która rozszerza się mię-dzy innymi dlatego, że brakuje środ-ków przeznaczonych na walkę z nią.

FELIETON / JANINAOCHOJSKA84

Felieton na zaproszenie

Page 82: W drodze 2014 13 www

JaninaOchojskazałożycielka i szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej

•••

Kwiecień – wojna w Donbasie, która spowodowała przesiedlenie prawie mi-liona osób. Lipiec – zestrzelenie samo-lotu malezyjskich linii lotniczych nad wschodnią Ukrainą – życie straciło 298 osób, a ich bliscy pozostali w bezsilnej rozpaczy. Również w lipcu rozpoczyna się 50-dniowa wojna w strefie Gazy. W jej wyniku ginie ponad dwa tysiące osób, Gaza jest zniszczona jak nigdy dotąd. W sierpniu dżihadyści z Państwa Islamskiego rozpoczęli mordowanie należących do mniejszości religijnej Ja-zydów w Iraku, jeśli nie przejdą oni na islam. Liczba osób przesiedlonych sięga już prawie dwa miliony – większość schroniła się w Kurdystanie Irackim. Od marca 2011 roku trwa krwawa wojna w Syrii, która bije rekordy uchodźstwa – ponad trzy miliony poza Syrią i 6,5 miliona w samej Syrii. Życie tych ludzi uzależnione jest całkowicie od pomocy humanitarnej, czyli również od naszej. Teraz przed nimi czwarta wojenna zima. Wystarczy wpisać na YouTubie słowo Syria, żeby zobaczyć setki do-kumentów pokazujących, jak wygląda obecnie życie w Syrii, jak straszliwie cierpią dzieci.

Kiedy my siedzimy bezpiecznie w naszych domach, na świecie toczy się właśnie 40 wojen. W czerwcu z okazji Międzynarodowego Dnia Uchodźców UNHCR alarmował, że liczba uchodź-ców na świecie osiągnęła rekordową liczbę ponad 51 milionów osób. Ten rok zamiast zmniejszyć ich liczbę, powięk-szył ją już o kilka milionów.

Być może mamy wiele powodów, by uważać, że mijający rok był pełen sukcesów, przełomów, osiągnięć i zwy-kłego ludzkiego szczęścia. Ale nie mo-żemy przymykać oczu na to, ile w tym samym czasie na świecie wylało się łez, wydarzyło nieszczęścia, ile osób, które mogłyby żyć, straciło życie i szansę na zrobienie czegoś ważnego.

Co to wszystko dla nas oznacza? Dlaczego powinniśmy o tym wiedzieć i myśleć, dlaczego mamy cokolwiek robić i czy w ogóle coś można zrobić?

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo nasze życie wpływa na życie innych ludzi. Nadmierne wy-dzielanie spalin, związane również z nadmiernym zużyciem energii, po-woduje zmiany klimatyczne, których skutkiem jest większa liczba katastrof naturalnych. Kupowanie zbyt dużej ilości jedzenia i w efekcie wyrzu-canie go (Polacy rocznie wyrzucają dziewięć milionów ton żywności!) to marnowanie środków, które można by przeznaczyć na walkę z głodem. Po-dobnie jest z wodą. Nasza obojętność wobec cierpień innych ludzi powo-duje znieczulicę, która może kiedyś obrócić się przeciwko nam. Świat nie istnieje bowiem obok naszego życia, to my w nim istniejemy i naszym życiem wpływamy na jego kształt.

Dlatego, kiedy będziemy sobie w te święta składali życzenia, wyrażając pragnienie życia w bezpiecznym świe-cie, pamiętajmy – świat będzie taki, jakim go uczynimy. •

JANINAOCHOJSKA/FELIETON 85

Page 83: W drodze 2014 13 www

KIEDY SIĘMODLISZ fo

t. v

sto

cK /

tet

ra im

ag

es /

co

rB

is

Page 84: W drodze 2014 13 www

/ NAJTRUDNIEJSZE ZADANIE CZŁOWIEKA 87

NAJTRUDNIEJSZE ZADANIECZŁOWIEKA•••Jeśli święta Bożego Narodzenia traktujemy wyłącznie jako jedną z rodzinnych tradycji, rytuał spotkania przy wigilijnym stole, to czy z całą uczciwością możemy się jeszcze uważać za wierzących chrześcijan?

Z prof.KrzysztofemLeśniewskim rozmawia RomanBieleckiOP

ROMANBIELECKIOP: Czymjestmodlitwa?

PROF.KRZYSZTOFLEŚNIEWSKI: Współczesnemu katolikowi odpo-wiedź na to pytanie wydaje się oczywista. To dialog wierzącego czło-wieka z Bogiem.

Towiemy,amimotoczęstomówimy,żenieumiemysięmodlić.Możeźlesięmodlimy?

Jeśli modlitwa ma być czymś więcej niż wypowiadaniem znanych od dzieciństwa formuł, to trzeba się poważnie zastanowić, co robić, żeby jej czas był rzeczywiście spotkaniem z Bogiem. Kiedyś, w jednym z dzieł św. Jana z Damaszku, teologa żyjącego na przełomie VI i VII wieku, przeczytałem, że „modlitwa (gr. proseuchi) to stan uwagi (gr. pro-soche) umysłu na Bogu”. To zaskakujące stwierdzenie, bo pokazuje, KIEDY

SIĘMODLISZ fot. v

sto

cK /

tet

ra im

ag

es /

co

rB

is

Page 85: W drodze 2014 13 www

KIEDY SIĘ MODLISZ / PROF. KRZYSZTOF LEŚNIEWSKI /88

że w języku greckim pojęcia „modlitwa” i „uwaga” brzmią bardzo podobnie. Tym samym moglibyśmy opisać modlitwę jako dążenie do coraz większej koncentracji, czyli zmaganie duchowe, którego celem jest przeciwdziałanie rozproszeniu.

Zmaganienapoziomieserca,boonojestnajważniejsze,jakmówiEwan-gelia.Toznaczy?

Serce w języku biblijnym to duchowe centrum człowieka. Ojcowie Kościoła nauczają, że odkrycie w sobie tego duchowego centrum staje się możliwe w wyniku regularnego czytania i słuchania słowa Boże-go. Jeśli więc nasza modlitwa nie jest połączona z karmieniem umy-słu Ewangelią, to rzeczywiście jest ona jedynie męczącym i nudnym zajęciem, o którym chętnie się zapomina, bo nie doświadcza się jej bezpośredniego wpływu na jakość życia.

Alejesteśmydziećmiepoki,wktórejwszystkojestpocoś.Możedlate-gotaktrudnonamprzyjąć,żewmodleniusięchodziotracenieczasuisłuchanieSłowa?

W naszych bardzo pragmatycznych czasach chcielibyśmy, aby modlitwa była czymś w rodzaju sklepu internetowego. Zamawiamy jakiś produkt i otrzymujemy go, uiściwszy opłatę. Tyle że w dziedzinie ducha to tak nie działa. Takie podejście wynika z pojmowania osoby ludzkiej w sposób bardzo indywidualistyczny i niezależny. Mamy wizję szczęścia, która w naszym mniemaniu polega na zaspokajaniu coraz to nowych pragnień i potrzeb. I taką wizję przekładamy na sferę duchową. Chcemy coś osiągnąć, coś posiadać, coś mieć… więc znaj-dujemy chwilę czasu, aby dzięki modlitwie coś duchowego stało się naszym udziałem.

W efekcie tak, jak często w sposób instrumentalny traktujemy sie-bie czy innych, tak też traktujemy Boga, zapominając o tym, że On jest całkowicie inny. No i męczymy się na modlitwie. Jesteśmy szarpani przez tysiące myśli, których nie potrafimy zatrzymać.

Page 86: W drodze 2014 13 www

/ NAJTRUDNIEJSZE ZADANIE CZŁOWIEKA 89

Jaksiętegouczyć?

Modlitewne trwanie przed Bogiem jest zarazem bardzo łatwe i bardzo trudne. Najlepszym przykładem ilustrującym tę prawdę jest odwołanie się do relacji pomiędzy dwojgiem młodych ludzi. Jeśli są głęboko w sobie zakochani, to po prostu ze sobą są… Nie muszą wiele mówić, okazywać sobie uczuć… Po prostu trwają w milczącym współ-zachwycie. Autentyczna modlitwa jest takim właśnie milczącym współzachwytem człowieka i Boga. Człowiek doświadcza poprzez trwanie w słowie Bożym, że jest kochany przez Boga, a Ten objawia mu, że jest niestworzoną i nieskończoną Miłością. Taką świadomość wypracowuje się przez konsekwentne ukierunkowanie modlitwy na Boga, który jest Kimś, a nie czymś. Kimś, dodajmy, komu mogę zadawać pytania, komu mogę zaufać, w kim mogę szukać pocieszenia i z kim mogę wejść w relację bliskości.

Wdzieciństwieuczononas,żemodlitwamabyćranoiwieczorem,żetrzebadoniejuklęknąć,anajlepszydlaniejjestkościół.Schemattenutrwalająniezmienneoddziesięciolecirachunkisumieniadrukowanewksiążeczkachdomodlitwy.Jakpannatopatrzy?

Naukę na temat czasu trwania modlitwy mamy wyłożoną bardzo prosto w Liście św. Pawła do Tesaloniczan: „Nieustannie się módlcie” (Tes 5,17). Od początku istnienia Kościoła chrześcijanie byli świadomi tego zalecenia. Zarówno w tradycji chrześcijaństwa wschodniego, jak i w tradycji chrześcijaństwa zachodniego uczono wiernych, że modli-twa ma być przede wszystkim stanem umysłu świadomego obecności Boga. W tej perspektywie nauka o porannej i wieczornej modlitwie to tylko niezbędne minimum, mające na celu podtrzymywanie relacji z Bogiem. Bardziej chodzi o koncentrację na obecności Trójosobowego Boga w moim życiu. Świadomość tego, że jest ono przeniknięte Jego obecnością.

Czymożnawięcmówićomodlitwiewdrodzedopracylubszkoły?

Page 87: W drodze 2014 13 www

KIEDY SIĘ MODLISZ / PROF. KRZYSZTOF LEŚNIEWSKI /90

W życiu chrześcijanina ważne są pewne stałe chwile na modlitwę. Dlatego właśnie rano i wieczorem warto znaleźć czas na bycie z Bo-giem. Modlitwa o określonych porach pomaga w zharmonizowaniu rytmu biologicznego z rytmem duchowym naszego organizmu. Kon-centrując się w określonym czasie tylko na modlitwie, zmagamy się, ale tym samym przeciwdziałamy rozproszeniu, oddając Bogu cześć i wy-znając, kim On dla nas jest. Dzięki temu bardziej świadomie prosimy, dziękujemy czy po prostu trwamy przed Nim. A to, mówiąc delikatnie, jest dość skomplikowane, gdy jedziemy w zatłoczonym autobusie lub gdy idziemy przez zatłoczone ulice.

Ajaksięnauczyćwspomnianejprzezpanakoncentracji?

To najtrudniejsze zadanie człowieka. Diabeł, czyli ten, który roz-prasza, robi wszystko, aby podsunąć naszemu umysłowi plejadę różno-rodnych myśli. Stara się za sprawą pożądliwych wyobrażeń oraz nie-uporządkowanych pragnień zapanować nad wolą człowieka. By temu przeciwdziałać, niezbędne są działania zarówno na poziomie umysłu, jak i na poziomie ciała. Na poziomie umysłu konieczne jest słuchanie słowa Bożego, a zwłaszcza Ewangelii. Jedynie poprzez korzystanie z tego narzędzia można skutecznie walczyć z demonami, w myśl słów Pisma: „Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Po drugie, pamiętając o tym, że duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe (Mt 26,41), należy poważnie potraktować ciało, tak aby było pomocne w osiąganiu koncentracji. Z tradycji Kościoła wie-my, że łatwiej osiągnąć stan uwagi poprzez modlitwę w postawie stojącej lub praktykowanie pokłonów do ziemi. Wielkie znaczenie ma również głębokie oddychanie przeponą, bo dzięki niemu łatwiej zapanować nad huraganami pożądliwych myśli. Od razu powiem, że nie jest to żaden nowatorski i sensacyjny pomysł dla urozmaicenia życia religijnego chrześcijan. Oddychanie przeponowe podczas odmawiania brewiarza jest stosowane w chrześcijaństwie od wielu wieków. Jest to praktyka oparta na doświadczeniu, niezbędna, aby w wirze codziennych spraw i kłopotów zachować koncentrację na Bogu. Ojcowie Kościoła mówili, że

Page 88: W drodze 2014 13 www

/ NAJTRUDNIEJSZE ZADANIE CZŁOWIEKA 91

regularny oddech w czasie modlitwy jest ważny, ponieważ dzięki temu oddychamy samym duchem Jezusa.

Ostatnią rzeczą pomocną w nauce koncentracji i wyciszenia we-wnętrznego jest umiejętność odpowiedzialnego korzystania ze środ-ków masowego przekazu. Jest to o tyle łatwe, że kiedy zasmakujemy w swoim wnętrzu stanu ciszy i Bożego pokoju, rozróżnianie dobra i zła i odsuwanie tego, co wpływa na nasze rozproszenia, nie będzie tak wielkim problemem.

Częstonaokreśleniestanuduchowegowyciszeniaużywasięobrazupustyni.Tamtrzebapójść,takiewarunkitrzebasobiestworzyć,takiewarunkipomagają.Dlaczego?

Obraz pustyni ma wielkie znaczenie w historii zbawienia. Jest to miejsce bezwodne, bardzo trudne do życia, które zamieszkują demony. W Starym Testamencie utożsamiane było z ziemią, na której nie spo-częło Boże błogosławieństwo. Na pustyni naród wybrany jest wzywany do nawrócenia i przemiany serc. Podobnie w Kościele obraz pustyni pomaga w zrozumieniu natury chrześcijańskiego życia. O tym słyszy-my w czytaniach okresu Wielkiego Postu, ale także w czasie adwentu.

Od początku chrześcijaństwa obraz ten miał szczególne znaczenie w tradycji pustelniczej, gdyż za jego pomocą podkreślano radykalizm ży-cia całkowicie skoncentrowanego na Bogu oraz walce ze złymi duchami.

Jeśli dziś postrzegamy pustynię jako miejsce nawrócenia, to tylko ze względu na Mesjasza. Jezus został skierowany na pustynię przez Ducha Świętego i poddany próbie, z której wyszedł zwycięsko, bo po-został wierny swojemu Ojcu, przedkładając słowo Boże ponad chleb, zawierzenie Bogu ponad niezwykłość cudów oraz służbę Bogu ponad władzę nad światem.

Tyletylko,żejesttobardzoodległeoddoświadczeniacodziennegożycia.Niewieleosóbstaćnatakiluksusjakczaspustyni.Sąprzecieżobowiązkizawodowe,domowe,dobazakrótka.GdzietujeszczemówićoczytaniuPismaisolidnejmodlitwie?

Page 89: W drodze 2014 13 www

KIEDY SIĘ MODLISZ / PROF. KRZYSZTOF LEŚNIEWSKI /92

Mówienie, że nie ma się czasu na bycie z Bogiem, świadczy zazwy-czaj o kryzysie duchowym człowieka. Osoba, która nie odczuwa po-trzeby modlitwy i czytania Pisma Świętego, jest duchowo chora. Wiara w Boga wymaga radykalizmu, czyli świadomego wyboru życia, które albo będzie życiem według standardów i wzorców świata, albo będzie życiem zgodnym ze słowem Bożym. Dlatego tak bardzo potrzebujemy czasu na medytowanie nad słowem.

Notochybawszyscyjesteśmywkryzysie…

Może nie wszyscy, ale to, o czym mówię, dobrze obrazuje nasze przeżywanie świąt Bożego Narodzenia. O wiele częściej koncentru-jemy się na prezentach czy rodzinnych spotkaniach, niż na refleksji nad znaczeniem prostoty, jaką niesie ze sobą ewangeliczny opis naro-dzenia Jezusa. Jesteśmy tak zabiegani i rozproszeni, że trudno nam się zatrzymać choćby na chwilę, wyciszyć i zastanowić się nad sensem tych słów. Jeśli święta traktujemy wyłącznie jako jedną z rodzinnych tradycji i rytuał spotkania przy wigilijnym stole, to czy możemy się jeszcze uważać za wierzących chrześcijan?

Mówipan–prostota,wyciszenie.Towartości,którewcaleniekojarząsięztymiświętami.

Przykro mi, ale czas wrócić do podstaw. Wizja świąt Bożego Naro-dzenia lansowana w dzisiejszej kulturze masowej ma niewiele wspól-nego z chrześcijaństwem. Nie zastanawiamy się ani nad głębokim uniżeniem Jezusa, który rodzi się w stajni, „gdyż nie było dla Niego miejsca w gospodzie”, ani nad szczerą radością pasterzy przybywają-cych, aby oddać Mu cześć jako Zbawicielowi rodzaju ludzkiego. Boże Narodzenie to bardzo smutne święta, gdyż uświadamiają, że tak wielu ludzi nie jest zainteresowanych Bogiem, który ich stworzył i zbawił. A paradoksalnie to święta bardzo radosne, gdyż wprowadzają w tajem-nicę medytacji nad zwiastowaniem ludziom wielkiej radości z powodu narodzenia się Zbawiciela.

Page 90: W drodze 2014 13 www

/ NAJTRUDNIEJSZE ZADANIE CZŁOWIEKA 93

Używapansformułowaniamedytacja.Wpotocznymrozumieniukoja-rzymyjązbuddyzmem,aniezchrześcijaństwem…

Faktycznie, wielu osobom medytacja kojarzy się jedynie z daleko-wschodnimi praktykami. Od kilkudziesięciu lat chrześcijanie pró-bują uczyć się medytacji od wyznawców religii Dalekiego Wschodu. Zwłaszcza benedyktyni czy jezuici dostrzegają w jodze lub innych praktykach duchowo-fizjologicznych szansę na osiąganie pogłębionej koncentracji oraz bardziej całościowego (a więc uwzględniającego rów-nież ciało) wchodzenia w relację z Bogiem. Zdumiewające jest, że w tra-dycji chrześcijaństwa zachodniego prawie nieznany jest hezychazm (z gr. wyciszenie wewnętrzne), czyli praktyka, która od ponad piętna-stu wieków stanowi duchowy skarb chrześcijańskiego Wschodu. Du-chowość hezychastyczna jest bardzo medytacyjna i angażuje całego człowieka, a więc jego ciało, duszę i ducha/umysł. Powtarzając usta-wicznie słowa modlitwy Jezusowej, które są połączone z oddechem, chrześcijanin osiąga spowolnienie przepływających przez jego umysł myśli i coraz większą koncentrację.

CzymjestmodlitwaJezusowa?

Jej początki sięgają IV wieku i są związane z pierwszymi pustelni-kami chrześcijaństwa, którzy zamieszkiwali tereny dzisiejszego Egiptu i Palestyny. Praktykowali oni modlitwy polegające na ustawicznym wypowiadaniu różnorodnych formuł modlitewnych. Jedną z takich fraz jest właśnie tzw. modlitwa Jezusowa, będąca syntezą prawdy o zba-wiającym Bogu i grzesznej kondycji duchowej człowieka. Sprowadza się ona do słów: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym”. To jest serce duchowości hezychazmu.

Zwyczajem prawosławnych mnichów taką lub jej podobną formu-łę należy odmawiać codziennie 33 lub 100 razy, albo stosując wie-lokrotności tych liczb. Jej praktykowanie angażuje zarówno umysł człowieka, jak i jego ciało, gdyż poprzez oddech ma wpływ na całą jego fizjologię.

Page 91: W drodze 2014 13 www

KIEDY SIĘ MODLISZ / PROF. KRZYSZTOF LEŚNIEWSKI /94

Poprzez wypowiadanie w skupieniu tej frazy modlitewnej, która stanowi streszczenie misterium zbawienia, chrześcijan doświadcza, że jest dzieckiem Ojca. A przyzywając słowami obecność Jezusa Chrystu-sa i swym oddechem wyrażając pragnienie zespolenia się z tchnieniem Ducha Świętego, otwiera się zarówno na poziomie umysłu, jak i na poziomie swej fizjologii na uzdrawiające działanie Boga.

Muszęprzyznać,żegdybyniedoświadczeniezakonne,sformułowaniao„pragnieniuzespoleniasięztchnieniemDucha”albo„duchowościmedytacyjnej”brzmiałybydlamniejakzaklęciazinnegoświata.Czyotymniemożnamówićprościej,łatwiej,przystępniej?

Bardzo trudno w przystępny sposób wyrazić prawdy dotyczące relacji między człowiekiem a Bogiem.

NoaleprzecieżBógprzyszedłnaświatjakodziecko,objawiłsiępaste-rzom,aJezuskilkakrotnienamprzypominawEwangelii,żejeśliniestaniemysięjakdzieci,niewejdziemydokrólestwaniebieskiego.Czywięcażtakbardzomusimytowszystkokomplikować?

Postawa dziecka zwraca naszą uwagę na to, co kruche. Bóg, objawia-jąc się nam w taki sposób, wprowadza nas w tajemnicę miłości, która jest darem. Nie można jej kupić ani na nią zapracować. Jest łaską. Bo choć pamiętamy słowa: „Jeśli się nie odmienicie (dosł. nie zmienicie wewnętrznie) i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa nie-bieskiego” (Mt 18,3), to dobrze wiemy, że nam dorosłym trudno wcielić w życie takie myślenie. Łatwiej nam zasługiwać, niż przyjmować za darmo. Dlatego, aby stać się jak dziecko, niezbędna jest wewnętrzna przemiana.

JakmożenamwtympomócBożeNarodzenie?

To jest czas liturgicznej pamięci o tym, że Bóg stał się człowiekiem. Przedwieczne Słowo, przyjmując ludzkie ciało, umożliwiło osobie

Page 92: W drodze 2014 13 www

/ NAJTRUDNIEJSZE ZADANIE CZŁOWIEKA 95

ludzkiej, stworzonej na obraz Boży, stanie się podobnym do Boga, który jest Światłością (1 J 1,5). Prawdę tę św. Atanazy Wielki wyra-ził w słowach: „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem”. Zapewne odnosząc się do tej prawdy, prawosławni chrześci-janie wyśpiewują: „Narodzenie Twoje, Chryste, Boże nasz, zabłysło światu światłem mądrości: albowiem ci, którzy służyli gwiazdom, zostali przez gwiazdę pouczeni, by pokłonić się Tobie, Słońcu prawdy, i Ciebie poznali, Światłość z wysokości. Chwała Ci, Panie!”. Tajemni-ca, która uczy nas modlitwy płynącej z serca wypełnionego radością i Bożym pokojem. Uczy modlitwy ufnej i prostej, wielbiącej zarówno Boga w Jego wielkości, jak i w Jego uniżeniu. •

rozmawiał RomanBieleckiOP

KrzysztofLeśniewski– ur. 1960, profesor Katolickiego

Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, kierownik Katedry Teologii

Prawosławnej. Zajmuje się antropologią chrześcijańską, duchowością

prawosławną, terapią hezychastyczną i teologią jedności Kościoła.

Opublikował m.in. Ekumenizm w czasie. Prawosławna wizja jedności

Kościoła w ujęciu Georgesa Florovsky’ego (Lublin 1995), Nie potrzebują

lekarza zdrowi… Hezychastyczna metoda uzdrawiania człowieka

(Lublin 2006) i Prawosławie. Światło ze Wschodu (red., Lublin 2009).

Page 93: W drodze 2014 13 www

Felieton na zaproszenie

abpWojciechPolak

OPOWIEŚCIWIGILIJNE•••

Od dzieciństwa wigilia była dla mnie ważnym spotkaniem w rodzinnym domu. Siadaliśmy do niej wszyscy, ro-dzice i rodzeństwo. Była modlitwa i czy-tanie Ewangelii, dzielenie się opłatkiem i tradycyjne wigilijne potrawy, choć nie zawsze mogłem się doliczyć dwunastu. A potem były również pod choinką drobne prezenty i śpiewanie kolęd, a przede wszystkim wspólne wyjście, a raczej wyjazd na pasterkę. Mieszka-łem sześć kilometrów od parafialnego kościoła. Na pasterkę jechaliśmy więc pociągiem, a po niej wracaliśmy pieszo. Utkwiły mi w pamięci te wspólne piesze powroty z Gniewkowa. Szliśmy niemal całą wioską, razem, nieraz w pięknie skrzącym się śniegu, a nieraz pod para-solami, w padającym deszczu. Tak było do czasu moich święceń kapłańskich.

Pierwszą kapłańską wigilię spę-dziłem jako wikariusz w domu śp. księdza biskupa Jana Wiktora Nowaka w Bydgoszczy. W gronie księży i sióstr zakonnych spotkaliśmy się najpierw przy stole z osobami samotnymi, które ksiądz biskup zapraszał na wieczerzę. Towarzyszyła mi ta sama Ewange-lia o Bożym Narodzeniu, tradycyjny opłatek i życzenia, a potem także – już u księdza biskupa przy choince – wraz z księżmi i siostrami śpiewanie kolęd i znów wyjazd na pasterkę. Ksiądz bi-skup miał zwyczaj odprawiać pasterkę w którymś z budujących się wówczas bydgoskich kościołów. Były więc pa-

sterki pod gołym niebem i te w tzw. be-tlejemkach – prowizorycznych wiatach, a także te w tymczasowych kaplicach oraz już otwartych kościołach. Nieraz była to dosłownie pierwsza msza święta sprawowana w nowym, jeszcze będą-cym w dość surowym stanie kościele.

W czasie rzymskich studiów Boże Narodzenie spędzałem w Levigliani – w małej, górskiej miejscowości, w sercu toskańskich Alp Apuańskich. Nieste-ty, w parafii, która w sezonie letnim i świątecznym zapełniała się turystami, nie było na stałe proboszcza. Mieszkał w sąsiedniej wiosce, stary i schorowany, i bardzo się cieszył, gdy w tym czasie przyjeżdżał student i go wspomagał. Przez kilka dni, a niekiedy i tygodni, przynajmniej do Trzech Króli, mogłem samodzielnie stawiać pierwsze pro-boszczowskie kroki. Ustalałem godziny sprawowanych mszy świętych i spowie-dzi, wywieszając je spisane na kartce nie tylko przy kościele, ale i w wiosce, zwłaszcza w hotelach.

Pierwsza włoska wigilia była dość smutna. Po przyjeździe do parafii za-dzwoniłem do proboszcza ze świątecz-nymi życzeniami i zapytałem, jak ten wieczór zazwyczaj wygląda. Poradził mi, bym zjadł szybką kolację na pleba-nii, a potem usiadł do konfesjonału i do pasterki spowiadał wiernych. Zjadłem więc samotnie rybę z puszki, później zaś poszedłem do kościoła i czekałem na penitentów. Niewielu jednak przy-

FELIETON / ABPWOJCIECHPOLAK96

Page 94: W drodze 2014 13 www

abpWojciechPolakmetropolita gnieźnieński – prymas Polski

•••

szło. Po uroczystej pasterce plebania wypełniła się radosnymi parafianami. Przyszli złożyć mi życzenia i razem ze mną świętować Boże Narodzenie. Gdy trochę się im wówczas wyżaliłem, że tę pierwszą, włoską wigilię spędzałem samotnie, postanowili, że w przyszłym roku zaproszą mnie do siebie. I tak było już przez wszystkie następne lata. W towarzystwie miejscowych rodzin spędzałem święta. Nie było oczywiście tradycyjnej polskiej wieczerzy wigilijnej i białego opłatka. Była natomiast zawsze uroczysta kolacja, a po niej, jeszcze przed pasterką, wspólny wyjazd do położonego w pobliżu miasteczka, a raczej górskiej wioski, która właśnie raz w roku, i to dokładnie w wigilijny wieczór, przy-ciągała rzesze turystów i miejscowych. Tej właśnie nocy osada zamieniała się bowiem w barwne widowisko, pięknie oświetlone, ukazujące historię i prze-szłość jej mieszkańców. Spacerując uro-czymi uliczkami, można było zaglądać do pootwieranych na oścież podwórek i domów, spotkać pracujących tam ludzi, którzy używali historycznych narzędzi. Wszystko wyglądało jak przed wieka-mi. Wieczorna wędrówka kończyła się przed północą i czas było wracać na pa-sterkę do Levigliani.

Gdy po studiach wróciłem do gnieź-nieńskiego seminarium, zastałem wpro-wadzony przez księdza arcybiskupa Henryka Muszyńskiego zwyczaj, że na Boże Narodzenie zostaje w seminarium jeden rocznik kleryków i towarzyszący im wychowawcy oraz profesorowie.

Na wigilijną wieczerzę wraz z księdzem arcybiskupem przychodzili również księża pracujący w kurii. Z tych semi-naryjnych wigilii, które przeżywałem najpierw jako prefekt, a potem rektor seminarium, zapamiętałem zwłaszcza wspólne śpiewanie kolęd. Ksiądz arcy-biskup zachęcał nas, abyśmy śpiewali wszystkie znane i nieznane nam zwrot-ki. Klerycy przygotowywali śpiew-niki i tak kolędowanie trwało długo po kolacji. Potem szliśmy na pasterkę do katedry.

Kiedy zostałem biskupem pomoc-niczym, wróciłem po latach do rodzin-nych spotkań przy wigilijnym stole. Je-chałem na wieczerzę wigilijną do domu, ale po drodze zatrzymywałem się ze świąteczną wizytą w którymś ze szpita-li znajdujących się na terenie naszej ar-chidiecezji. Na święta zostawali w nich ci, którzy nie mogli spędzać ich w ro-dzinnym gronie. Chodziłem więc w to wigilijne popołudnie po szpitalnych pokojach, rozmawiałem i modliłem się z chorymi. Po domowej wieczerzy wigi-lijnej jechałem najczęściej na pasterkę do małej, wiejskiej wspólnoty parafial-nej, w której obecność biskupa nie była z pewnością czymś codziennym.

Dziś przede mną nowy etap. Wie-czerza wigilijna w rezydencji arcybi-skupów gnieźnieńskich, prymasów Polski, a potem ta sama Ewangelia o na-rodzeniu i pasterka w katedrze. Kolejny wigilijny wieczór, który przypomni wszystkie minione święta. Czas Boga i czas człowieka. Czas otwarty. •

ABPWOJCIECHPOLAK/FELIETON 97

Page 95: W drodze 2014 13 www
Page 96: W drodze 2014 13 www

TAKIEŻYCIE•••

Tekst:PiotrŚwiątkowskiZdjęcia:WitoldBiedziak

Page 97: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /100

Oen to po szwedzku Orzeł. Oen ma 24 lata, urodził się w Sztokholmie, studiuje pracę socjalną i mówi po polsku. Mama jest Polką, tata Szwedem. Orzeł przyjechał do Poznania na praktyki studenckie. Jest naszym przewodnikiem po schronisku. Rozumie bezdomnych. Mówi, że błądzić i upadać jest rzeczą ludzką. W Szwecji bezdomny dostaje od państwa mieszkanie i pieniądze. Nieważne, że pije. Trudno. Niech pije. Niech się zapije na śmierć. Państwu szwedzkiemu zależy na godności bezdomnego. Lepiej, żeby spał pijany w czystej pościeli, niż leżał brudny na dworcu. Czy w Polsce błądzić też jest rzeczą ludzką? Oen myślał, że nasze drogi są bardziej dziurawe, a ludzie bardziej smutni. Dziur jest mniej niż kiedyś. A smutek? Polacy w oczach Orła są bardziej zestresowani niż smutni. Ciągle się śpieszą. Na naszych ulicach też widać bezdomnych. Czy gdyby państwo polskie miało tyle pieniędzy co państwo szwedzkie, ubrałoby bezdomnych w czyste piżamy?

Page 98: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 101

Page 99: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /102

Page 100: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 103

Kazik pracował w więziennej kuchni. Nie miał czasu na brydża ani na szachy. Siedział łącznie dziesięć lat za kradzieże. Ukrywał się. Nie żałuje przestępczej drogi. Jest przestępcą od podstawówki. Zawsze kradł. To znieczuliło sumienie. Wiele razy zatrzymywali go na wszelki wypadek. Gdy ktoś na kogoś napadł, milicja otaczała blok Kazika. Po wyjściu zza krat nie wrócił do matki staruszki. Nie chciał jej martwić. Wybrał ulicę. Przygarnęli go albertyni w Krakowie, którzy – jak mówi Kazik – trochę go nawrócili. Napatrzył się na bezdomnych wygrzewających się na słońcu na krakowskich Plantach. Widział ich zobojętnienie, marazm. U brata Alberta znalazł przystań. Już nie pamięta, co to znaczy ukraść. Regularnie śle listy do mamy. Wysyła jej zdjęcia zrobione telefonem komórkowym. Dzwoni. Znalazł dom i zajęcie w ciepłej kuchni.

Page 101: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /104

Dla każdego człowieka w Polsce, który upadł i koczuje pod mostem, znajdzie się ciepłe miejsce. Znajdzie się też talerz zupy. W Polsce nikt nie umiera z głodu. Problemem jest alkohol. W ośrodkach nie można pić. Alkoholicy wcześniej czy później uciekają z ośrodków. Wolą leżeć w opuszczonych altanach i pić. Za nic mają ciepłą pościel. Zupa wydana z łaski przypomina o bezdomności, a denaturat pozwala żyć. Zupa to rodzinne ciepło. Kto nie ma siły, by nad zupą zmierzyć się z samotnością, wybiera dworzec. Schronisko brata Alberta to nie klasztor. Można uciec na parę dni, popić i wrócić. Nikt nikogo nie będzie o nic pytał. Stanie się wtedy przed schroniskiem i zapali papierosa. Jeden z panów skręca fajki. Siedem złotych za paczkę. Papieros to świętość. Bo tam, na dworcu, w parku, w lesie, gdy nie było już nic, zawsze był papieros.

Page 102: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 105

Page 103: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /106

Page 104: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 107

Istnieje opinia, że łatwiej prowadzić dom dla panów niż dla pań. Nie wiadomo, czy sprawiedliwa. Mężczyźni mniej się kłócą, są prości w obsłudze. Mają jednocześnie mniej chęci do zmian. Nie chce im się chcieć. W schronisku wszyscy mają zawód. Są murarze z wielkich budów, stolarze, elektromonterzy. Jest nawet ktoś, kto odpowiadał za inwestycje na dużej poznańskiej uczelni. Coś się jednak wydarzyło w życiu cieśli i mechaników. Ktoś dostał na przystanku bejsbolem w kolano i nie może ustać na nogach. Ktoś miał raka. Innemu coś wycięli. Idź teraz szukać pracy. 

Page 105: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /108

Co pan ostatnio robił? Ma pan świadectwo pracy? Gdzie pan mieszka? Karany? A to nie, dziękujemy. Może pan pozbierać śliwki u mojej teściowej. Da na flaszkę. Jeśli jest praca, to na czarno. A on chce mieć papiery do ZUS-u, bo do emerytury zostało parę lat. Chciałby emeryturę dostawać. Mieć swoje pieniądze. Jeden z panów mówi, że gdyby miał dużo pieniędzy, to by tu nie siedział. A gdzie by pan wtedy siedział? A w sumie to nie wiem. Czy dom można kupić za pieniądze?

Page 106: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 109

Page 107: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /110

Page 108: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 111

Obiad spożywa się w ciszy. Każdy ma swoje miejsce przy stole przykrytym ceratą. Pomidorowa jest gęsta. Dużo warzyw, do tego cztery skrzydełka i chleb razowy z zaprzyjaźnionej piekarni. Taki chleb kupują za grube pieniądze spieszący rano do korporacji. Na obiad wzywa dzwonek. Modlitwa. Pobłogosław, Panie, te dary. Kolejka do okienka. Skazany na 10 lat za kradzieże hojnie obdziela ryżem. Je się z namaszczeniem. Ani za szybko, ani za wolno. Gdyby ludzkość jadła tak spokojnie, nie byłoby wrzodów na żołądku. Na koniec dyżurny zbiera talerze. Po obiedzie można się zdrzemnąć w czystym pokoju. Jeden z panów słucha muzyki ze smartfona. Pościel jest równiutko złożona. Są jabłka. Tylko gdyby się panowie uśmiechnęli. Dopiero gdy się pogada, to zażartują. Może przy gościach są tacy spięci? Może na co dzień to wesoły dom pełen żartów?

Page 109: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /112

Ośrodek ma coś z domu, ale to nie dom. Łóżko się dostaje. W domu łóżko się ma. Dostaje się kolegów. Ciągle nowych. W domu jest ta sama żona i ten sam syn. Nowych trzeba wychować. Wpoić zasady i przekonać do zwyczajów. Bezdomni u Alberta nie mówią źle o żonach. Żona pana, który sprzedaje papierosy za siedem złotych, piła z nim. Pan od papierosów miło wspomina żonę. Z domu wychodzi się zwykle raz. Z ośrodka można uciekać tysiąc razy. W domu trzeba coś zrobić. Nawet jeśli jest to naprawienie kontaktu raz na ruski rok. W schronisku, w domu dla ludzi bez domu, można spokojnie spać po obiedzie. Nakarmią, pościelą, dadzą bieliznę. Tylko nikt nie przytuli, nie powie „dobranoc”.

Page 110: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 113

Page 111: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /114

Najpierw trafia się do pokoju przejściowego. Bezdomny musi się umyć. Potem formalności: imię, nazwisko, data urodzenia, powód bezdomności. Czasem uda się coś zapisać w tajnym zeszycie. Pani prezes ma taki zeszyt. Byłaby z tego niezła książka. Opiekunowie zamiast pytać, wolą się uśmiechać. Lepiej z radością podejść do człowieka. Ucieszyć się, że jest. W tym domu trudno o zwierzenia. Zamiast opowieści o życiu jest wzruszenie ramion. No pracowało się, uciekło, coś tam się zrobiło. Nieważne. Żona zostawiła. A pił pan? No piłem. I znalazła innego? Znalazła. Jej wina. Winni są wszyscy. Pracodawca, który nie płacił na czas, i urzędnik, który nie dał zasiłku. To są strzępy życiorysów. Po przekroczeniu drzwi pokoju przejściowego nie ma miejsca na zwierzenia. Pani prezes czasem żałuje, że nie może bliżej poznać mieszkańców tego domu. Ktoś odejdzie, ktoś umrze. W prawdziwym domu śmierć to rzadkość. Ludzie, którzy mają dom, umierają w szpitalu. W domu dla bezdomnych jest inaczej. Ci, którzy tu przyszli, żyją po życiu. Jest w tym coś biblijnego. Żeby żyć, najpierw trzeba umrzeć.

Page 112: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 115

Page 113: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /116

Page 114: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 117

We Wszystkich Świętych i w Wigilię Roman myśli o samobójcy, którego przejechał pociągiem towarowym. Maszynista w PRL-u to był ktoś. Dobre zarobki, mieszkanie służbowe. Pociąg jechał tylko dwadzieścia kilometrów na godzinę. Pozostali trzej potrąceni przez lokomotywę też zginęli. Roman mówi, że ma ich na sumieniu. Z żoną się nie ułożyło. Zostawił jej mieszkanie. Z konkubiną też się nie ułożyło. Nie mógł wytrzymać z jej synem, który terroryzował i chciał bić. Jego i matkę. Roman wyszedł z domu tak, jak stał. Wziął tylko dowód osobisty. Teraz czeka na duplikat prawa jazdy. Jest palaczem w kotłowni schroniska, ale będzie też jeździł po zakupy do miasta. Za konkubiną już nie tęskni. O innej kobiecie nie myśli. Ma jedno pragnienie. Chce dostać rentę.

Page 115: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /118

Najbardziej boli, gdy dzieci zatrzaskują drzwi przed nosem. Kiedyś w schronisku umierał starszy człowiek. Poprosił o telefon do córki, prawniczki. Powiedziała, że ojciec zostawił ją i matkę, gdy miała pięć lat. Niech teraz umiera w samotności. Syn też nie był zainteresowany spotkaniem z umierającym ojcem. Jaką miarę przyłożyć do bólu zdradzonych, zostawionych dzieci? Wystarczy chwilę porozmawiać o rodzinie i już wiadomo, że żona mieszka w tym samym mieście, syn pracuje na budowie całkiem niedaleko, że ciotka i kuzyn zapraszają na obiad do siebie. Oni wszyscy są. A raczej istnieją. W metryce, na papierze, we wspomnieniach. Rodzina jest duża. Blisko fizycznie i daleko psychicznie. Czasem bezdomni pragną wrócić do rodziny. Szef kuchni schroniska przyciszonym głosem opowiada, że bliscy go nie chcą. Nie rozumie dlaczego.

Page 116: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 119

Page 117: W drodze 2014 13 www

REPORTAŻ / PIOTR ŚWIĄTKOWSKI, WITOLD BIEDZIAK /120

Page 118: W drodze 2014 13 www

/ TAKIE ŻYCIE 121

Potrzeba wolontariuszy. Był tu pewien psycholog. Nawet sympatyczny. Świetny dyplom, certyfikaty, uprawnienia. Pani prezes na zewnątrz się cieszyła, a w środku drżała, że zażąda pieniędzy. Psycholog miał wspaniałe plany. Na koniec trzeba było zapytać: „Ile?”. 30 zł za godzinę. A tu nawet pani prezes nie ma pensji. Tak stanowi statut Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Najważniejszy fragment statutu to zasada św. brata Alberta. Zasada prosta i jakże niepasująca do świata z telewizji. Każdemu głodnemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież. Żaden polityk tu nie zagląda. Jeden ważny urzędnik kupił działkę obok. Pani prezes zapraszała na kawę. Nie miał czasu.

Page 119: W drodze 2014 13 www

Felieton na zaproszenie

TomaszZimoch

KROGULCE2014•••

Redakcja zaskoczyła mnie propozycją wspólnego świętowania. To znaczy pisa-nia. To znaczy przygotowania czegoś do świątecznego numeru pisma. Tej redak-cji się nie odmawia. Więc świętuję… tyle że pisanie było trudnym wyzwaniem. Tekst ulegał wielokrotnym zmianom. Czas uciekał. Ojciec Roman przypo-minał, a ja poprawiałem, zmieniałem. Pieszczenie niewiele pomagało tekstowi. Postanowiłem zatem wrócić do pomy-słu sprzed czterech lat. Do przyznania nagród. Ludziom sportu. W 2010 roku przed wyjazdem na Zimowe Igrzyska Olimpijskie do Vancouver w czasie jazdy samochodem wysłuchałem radiowego reportażu. O krogulcach. Pamiętam, że o tych ptakach opowiadał ornitolog o nazwisku… Krogulec. Krogulec lata, pięknie, nawet dostojnie. Jest szybki. W czasie polowania zaskakuje. Zjawia się niespodziewanie. Jest mistrzem polowania. Kiedy w Vancouver oglą-dałem konkurs skoków narciarskich, przypomniała mi się radiowa opowieść o krogulcu. W czasie olimpijskiej ry-

walizacji piękne skoki Adama Małysza porównałem do lotów krogulca. To Ma-łysz został pierwszym KROGULCEM. I wtedy przeleciała myśl, by na koniec roku przyznawać osobiste Krogulce. Odleciała jednak tak szybko jak… kro-gulec. Ale dzięki redakcji miesięcznika „W drodze” pomysł powraca. Zatem przy świątecznym stole, w tym niezwykłym nastroju pozwolą Państwo, że ogłoszę zdobywców KROGULCA 2014 roku.

KROGULEC Dostojny dla Kamila Stocha.

Za piękne olimpijskie loty. Potężną eksplozję talentu. Wyjątkowy spokój. Za mistrzostwo dla wielu nieosiągalne. Za to, że dał nam nie naparsteczek szczę-ścia, a jego kielich.

KROGULEC Spontaniczny dla Mi-chała Kwiatkowskiego.

Dzięki niemu jesień stała się praw-dziwie złota. Nawet tęczowa. Nie zdaje-my sobie do końca sprawy, jak wielkiego sportowego wyczynu dokonał ten nie-zwykle uzdolniony chłopak. Chłopak o twarzy aniołka. I o gołębim sercu.

FELIETON / TOMASZZIMOCH122

Page 120: W drodze 2014 13 www

TomaszZimoch z wykształcenia prawnik, dziennikarz radiowej „Jedynki”,

należy do czołówki polskich komentatorów sportowych

•••

Kolarski mistrz świata pokazał nam na mecie najważniejszego wyścigu, jak pięknie potrafi całować. Orzełka na koszulce.

KROGULEC Miłości dla Cecylii Kukuczki.

Za pokazywanie, jak kwitnie mi-łość, nawet wtedy, gdy KOGOŚ już nie ma. Pani Cecylia prowadzi w Istebnej Izbę Pamięci swego męża. Dzięki niej Jerzy Kukuczka – jeden z najwybitniej-szych himalaistów – nadal żyje wśród nas. Wybierzcie się do Istebnej. Zajrzyj-cie do tego szczególnego miejsca. Posłu-chajcie pani Cecylii. Warto.

KROGULEC Radości dla Katarzyny Bachledy-Curuś.

W tym roku ponownie zdobyła olimpijski medal. Powróciła do sportu po urlopie macierzyńskim. Na torze łyżwiarskim jest szybka jak krogulec. Kobieta z charakterem. Tryska z niej entuzjazm. Urokiem zachwyca. Dama do tańca (i to jakiego), ale i do różańca.

KROGULEC Stadny dla Kroniki Sportowej.

Wyjątkowej audycji Programu Pierwszego Polskiego Radia. 30 listo-pada minęło 60 lat, gdy po raz pierwszy pojawiła się na antenie. Kronika była domowym rytuałem. Kształtowała. Uczyła. Bawiła. Ma 60 lat, ale starusz-kiem nie jest. Laseczki jeszcze nie po-trzebuje. A jej sygnał „Oj, strzelaj, prę-dzej, strzela – jest” magią poraża nadal.

Nagrody przyznane. Zatem siada-my do stołu. Świątecznego – Najlep-szego!!! •

TOMASZZIMOCH/FELIETON 123

Page 121: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE

fot. e

ver

ett c

oll

ect

ion

/ ea

st n

ews

Page 122: W drodze 2014 13 www

/ ŚWIĄTECZNY ZESTAW OBOWIĄZKOWY 125

S ą takie wydarzenia, święta, rocznice, na które czeka się cały rok. Cieszymy się na samą myśl, że dany dzień przyjdzie, przygoto-

wujemy się, niecierpliwimy. Będzie świętowanie, będą ludzie, których kochamy, być może będą prezenty, a na pewno będzie wyjątkowo. Ale są też takie noce, na które czeka się cały rok. Noce o tyle szczególne, że w odróżnieniu od uroczystych dni można je spędzić sam na sam z ich tajemnicą. Dla mnie najważniejsza jest oczywiście ta noc, któ-rą Kościół wieki temu nazwał Wielką, czyli Noc Paschalna – kiedy skończy się świętowanie, można usiąść pośród własnych ciemności, czekając na światło, które ożywia wszystko, co w człowieku martwe. Zaraz po niej na mojej liście najbardziej oczekiwanych plasuje się noc poprzedzająca Zesłanie Ducha Świętego – kiedy skończy się radość i wielbienie, można usiąść z własną słabością i nabrać niespożytych sił dostarczonych przez Ducha prosto z królestwa Bożego. Na trzecim miejscu, zamykając podium, plasuje się u mnie noc Bożego Narodze-nia – bo kiedy zjemy już karpia i kapustę, kiedy minie pasterka i kolę-dowanie, można usiąść w ciemności zakonnej celi i obejrzeć Kevina samego w domu i Szklaną pułapkę.

•••

ŚWIĄTECZNY ZESTAWOBOWIĄZKOWYAdamSzustakOP

fot. e

ver

ett c

oll

ect

ion

/ ea

st n

ews

Page 123: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / TELEWIZJA / ADAM SZUSTAK OP /126

Pewnie to niezbyt dobrze świadczy o autorze, ale z ręką na sercu muszę się przyznać, że czekam na noc z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego grudnia, bo wiem, że koło drugiej trzydzieści po raz enty obejrzę Kevina, a jeśli starczy mi sił, to usnę przy zmaganiach Bruce’a Willisa. Uwielbiam tego wieczoru wigilijny stół, całym sercem kocham wspólne gotowanie z braćmi, nawet patroszenie karpia; bar-dzo lubię wspólne kolędowanie i długie rozmowy, szczególnie z tymi, których już dawno nie widziałem, nade wszystko kocham pasterkę, z rozświetlonymi jakimś pięknym światłem twarzami ludzi, którzy do nas przychodzą. Ale choć wiem, że to mało chwalebne, to czekam cały wieczór na ten moment, kiedy usiądę sam w celi, w porze bliższej świtu niż wieczoru, i rozpocznę oglądanie perypetii Kevina i Johna McClane’a.

Pierwszy razDlaczego ten pierwszy? Można oczywiście powiedzieć, że jesteśmy

na niego skazani, bo w świątecznej ramówce telewizji Kevin sam w domu jest pozycją obowiązkową. Obejrzałem go po raz pierwszy, mając chyba piętnaście lat. Był śmieszny, z mnóstwem przygód i świetnych pomy-słów inscenizacyjnych. Najbardziej ujęło mnie jednak zaproszenie do wkroczenia w nowe życie, dorosłe i samodzielne, na które nie jest się gotowym. Pewnie to strasznie naciągane, ale miałem wtedy niewiele oleju w głowie i pomyślałem sobie, że to przecież opowieść o Chrystu-sie, wrzuconym w zupełnie obcy dla Niego, bo ludzki świat, w którym wszystko czyhało na Jego życie, w którym musiał się nauczyć zupełnie nowych reguł funkcjonowania, w którym początkowa fascynacja bycia człowiekiem z czasem ustąpiła konieczności podjęcia walki z wieloma przeciwnikami, z momentami wielkiego zwycięstwa, ale też wielkie-go przerażenia, aż w końcu wszystko zakończyło się sprawiedliwym ukaraniem zła i wielkim szczęściem spotkania kochającej się rodziny, która dzięki temu trudnemu doświadczeniu nauczyła się kochać jeszcze bardziej. Jezus, który rodzi się w święta Bożego Narodzenia w telewi-zyjnym towarzystwie Kevina, to przecież właśnie taki dzieciak, który został pozbawiony swojego Ojca, wrzucony w nieznany i niebezpieczny

Page 124: W drodze 2014 13 www

/ ŚWIĄTECZNY ZESTAW OBOWIĄZKOWY 127

świat, w którym musi zaprowadzić nową rzeczywistość miłości. I choć to śmieszne, to naprawdę co roku w czasie świąt Bożego Narodzenia oglądam po raz kolejny jego przygody, szukając w nim również siebie, bo kiedy stoję oko w oko ze złem, mam wówczas wrażenie, że ono mnie bezgranicznie przerasta. Ale ta opowieść zawsze napawa mnie optymi-zmem, że to zło wcale nie jest takie straszne, może nawet trochę błazeń-skie, jak Harry i Marv, czyli złe charaktery z Kevina, i naprawdę Bóg wyposażył mnie we wszystko, co potrzebne, aby je pokonać. Bo przecież wszelkie trudności życiowe, strachy i wyzwania są po to, żeby w tym naszym, czasem strasznie smutnym świecie, było trochę więcej miłości.

Spokojne święta?Kiedy nie jestem zbyt zmęczony, to zaraz po Kevinie, albo ewentu-

alnie w pierwszy dzień świąt po obiedzie, oglądam dodatkowo, trochę na deser, pierwszą część Szklanej pułapki. Tyle że z tym filmem historia jest trochę poważniejsza.

Zaczęło się od tego, że wysłuchałem kiedyś wyznania żonatego męż-czyzny, który w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, kiedy w domi-nikańskich kościołach się nie spowiada, poprosił o sakrament pokuty. Dorwał mnie na krużgankach krakowskiego klasztoru. Nie byłem jesz-cze kapłanem i nie mogłem go wyspowiadać, ale ponieważ wyglądał na bardzo zdeterminowanego, postanowiłem z nim porozmawiać. Zaczął od zdania: „Proszę księdza, oglądałem wczoraj Szklaną pułapkę i ten film sprawił, że postanowiłem zmienić swoje życie”. Jakiś wariat – po-myślałem, ale cierpliwie słuchałem dalej. Otóż człowiek ten dwa dni przed świętami postanowił, że opuści swoją żonę i dwójkę dzieci, bo bycie z nimi sprawiało mu za dużo trudności, szczęście i miłość gdzieś uleciały, wychowanie dzieci nie dawało żadnej satysfakcji i, jak to bywa w takich sytuacjach, na horyzoncie pojawiła się lepsza, młodsza, pięk-niejsza i lepiej rokująca opcja. Kulminacyjnym momentem była Wigilia, wypełniona kłótniami i żalami, co tylko utwierdziło go w powziętym postanowieniu. Zamknął się więc w pokoju i włączył telewizor. Leciała akurat, jak w każde święta, Szklana pułapka. Oglądając ten film, mężczy-

Page 125: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / TELEWIZJA / ADAM SZUSTAK OP /128

zna doznał objawienia: są w życiu takie sytuacje, kiedy mamy wszyst-kiego dość, kiedy marzymy jedynie o świętym spokoju, kiedy chcemy się schować pod kołdrę i spod niej nie wychodzić, ale życie zmusza nas do walki o siebie, o bliskich, o rodzinę. Bo czasem człowiek jest jedynym, który może coś zmienić, który może innych uratować: albo ja, albo nikt.

Ze zdumieniem słuchałem wyznania: „Proszę księdza, chcę być jak John McClane, będę walczył o moją żonę, rodzinę i dobro w świe-cie. I chociaż moim Hansem Gruberem jestem ja sam albo raczej zło, które we mnie siedzi, to jeśli zajdzie taka potrzeba, wypchnę się z 27 piętra wieżowca, żeby ocalić moich bliskich”. Niezła jazda, pomy-ślałem i poleciałem oglądać ten świąteczny i zdolny przemieniać życie telewizyjny hicior. Od tamtego momentu perypetie Johna McClane’a zawsze towarzyszą mi w święta.

Podobno po premierze Szklanej pułapki w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne stało się powiedzenie: „John McClane też chciał mieć spokojne święta”. Mówiąc krótko: „Zaciskaj zęby i ciągnij dalej swój życiowy wózek”. I choć to może znowu głupie i infantylne, to prze-cież jest w tym jakaś głęboko ewangeliczna prawda. Tak jak Chrystus, mimo ogromnych trudności i niebezpieczeństw, ze śmiercią włącznie, nie wycofał się z kochania i misji ratowania świata niszczonego przez Szatana, tak każdy Jego uczeń powinien Go naśladować. Nie uciekać, nie wycofywać się i nie rezygnować, ale z wytrwałością wziąć krzyż codziennego życia i zmagać się o miłość i dobro. Bo jeśli nie ja, to kto?

Jeśli więc w te święta nasza dusza będzie wołać: Już dość! Dlaczego, Panie, dzieje się to, co się dzieje? Gdzie jesteś? Czemu nie może być wreszcie spokojnie? Napraw ten świat i pozwól nam wszystkim odpo-cząć! – to przypomnijmy sobie, że mamy wszystko, co potrzeba, aby dać sobie radę ze złem. A kiedy ta myśl w niczym nam nie pomoże, to zaciśnijmy zęby i powiedzmy sobie: „John McClane też chciał mieć spokojne święta”. •

AdamSzustak– ur. 1978, dominikanin, były duszpasterz akademicki

krakowskiej „Beczki”, obecnie wędrowny kaznodzieja, prowadzi stronę

internetową langustanapalmie.pl, mieszka w Łodzi.

Page 126: W drodze 2014 13 www

/ CO PRZEGAPILIŚCIE W KINIE W TYM ROKU 129

U kładanie listy najlepszych filmów minionego roku to przedsię-wzięcie tyleż przyjemne, co… wstydliwe. Jest bowiem coś ekshi-

bicjonistycznego w ujawnianiu kolekcji przyjemności, które spotkały nas w salach kinowych w ciągu 12 miesięcy. Wszystkie tego rodzaju zestawienia w żaden sposób nie odzwierciedlają tego, czym przez te miesiące żył filmowy świat. Jest to jedynie autoportret recenzującego, jeśli oczywiście, Drogi Widzu, zgodzisz się z twierdzeniem, że gust filmowy mówi o człowieku więcej, niż można byłoby się spodziewać. Jak zatem przekonać Państwa o tym, że to właśnie te tytuły warto nadrobić u schyłku 2014 roku, by móc pozostać w błogim przekonaniu zaliczenia wszystkich najważniejszych premier roku? No cóż, proszę mi po prostu uwierzyć na słowo.

To jasne, że poniższe zestawienie jest starannie przefiltrowane przez moje osobiste preferencje. Ale zaręczam zarazem, że każdy z przedsta-wionych filmów wzbudził wśród obecnych ze mną na sali widzów nie-prawdopodobne emocje. To na jednym z wybranych przeze mnie tytułów po raz pierwszy w życiu usłyszałem oklaski jeszcze podczas trwania se-ansu, nie po napisach (choć i to ostatnie jest już rzadkością)! Inny z kolei tak zahipnotyzował obładowaną pudłami z popcornem widownię, że fi-nałowe sekwencje oglądała w kosmicznej wręcz ciszy – proszę dać wiarę,

•••

COPRZEGAPILIŚCIE WKINIEWTYMROKUJacekSobczyński

Page 127: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / FILM / JACEK SOBCZYŃSKI /130

że na sali było słychać mruganie oczami. Są tu komedie, dramaty, filmy obyczajowe i dreszczowce, są kasowe blockbustery i dzieła nakręcone niemal chałupniczo. I być może ten właśnie rozstrzał przekona Państwa do zagłębienia się w lekturę. Nie znoszę powiedzenia „dla każdego coś miłego”, ale w tym przypadku tak właśnie jest!

Whiplash,reż. Damien Chazelle

Nie zgadzam się z zarzutami, stawianymi przez zaprzyjaźnionych kry-tyków, wobec Whiplash, głośnego zwycięzcy tegorocznego festiwalu filmowego Sundance. Rzecz dzieje się w prestiżowym manhattańskim konserwatorium muzycznym, dokąd trafia Andrew, utalentowany per-kusista niesiony na skrzydłach przyszłej kariery. Jest pazerny na sławę, naukę i – przede wszystkim – stałe podwyższanie swoich umiejętności, tymczasem los daje mu jako nauczyciela niejakiego Fletchera, sadystę, którego metody nauczania zapewniają uczniom komfort psychiczny niczym na średniowiecznych torturach. Kto pęknie pierwszy? Kto faktycznie sięgnie gwiazd? Płynący w jazzowo-swingowej otulinie Whiplash jest fascynującym pojedynkiem dwóch osobowości, które (to zarzut pierwszy) mają, owszem, psychopatyczne inklinacje, ale jak kapitalnie się to ogląda! I mistrz, i uczeń rzucają życie dla muzyki, młody poświęca nawet swoją pierwszą miłość (to zarzut drugi: kino mizoginistyczne! – zupełnie jakby nie dało się zamienić bohaterów na dwie kobiety; gwarantuję, że wymowa pozostałaby taka sama), a widz zadaje sobie podstawowe pytanie: czy aby osiągnąć w czymś perfekcję, trzeba się ocierać o obłęd? I tu pojawia się największy plus Whiplash – reżyser wcale nie ma ochoty na nie odpowiadać.

Co jest grane, Davis?,reż. Joel i Ethan Coenowie

Znów Nowy Jork i znów muzyka – ta mieszanka okazała się w 2014 roku najpewniejsza. Ale klimat jest już zupełnie inny: zamiast eskala-cji konfliktu mamy spokojnie płynącą historię o wokaliście folkowym, który bardzo chciał jednocześnie zostać gwiazdą i nie kłaniać się kulom

Page 128: W drodze 2014 13 www

/ CO PRZEGAPILIŚCIE W KINIE W TYM ROKU 131

komercji. Jak dobrze wiemy, takie rzeczy to tylko w bajkach. Odyseja Da-visa trwa przez bite dwie godziny, głównego bohatera rzuca od przygod-nie udostępnionego na noc łóżka po tylne siedzenie w samochodzie, od Wschodu po Zachód. Pięknie starzeją się bracia Coenowie, którzy coraz chętniej zastępują w swojej twórczości absurdalny humor wykwintnym żartem, a makabrę niczym nieskrępowaną nostalgią. Tyle że taką bar-dziej smutną. Co jest grane, Davis? dobitnie pokazuje, że czasem w życiu naprawdę warto sobie odpuścić, nawet jeśli na czymś bardzo nam zależy. Psychologowie też alarmują – nauczmy się przegrywać! Jeśli tak, to jako pierwszą lekcję proponuję seans tego wspaniałego filmu.

Wilk z Wall Street,reż. Martin Scorsese

Menażerii zepsutych finansistów, których gierki trzęsą życiem zwykłych, nieocierających się o świat wielkiego pieniądza ludzi, mieliśmy już w ki-nie sporo. Przypomnijmy sobie wybitne Wall Street Olivera Stone’a. Co zatem dodał do tego tematu Martin Scorsese? Otóż z chirurgiczną pre-cyzją pokazał proces upodlenia się pod wpływem zatracenia jakichkol-wiek hamulców moralnych. Historia Jordana Belforta, człowieka, który zaczynał od sprzedaży akcji w biurze mieszczącym się w obskurnym warsztacie, a skończył na szczycie nowojorskiej finansjery, jest studium piekła w raju. Bohaterowie są piękni, bogaci i tak odrażający, że trudno powstrzymać mdłości, patrząc na ich kolejne wybryki. Równocześnie ten film jest czarną komedią, bo Scorsese buduje kolebiący się świat Belforta i jego wspólników z iście apokaliptycznym poczuciem humoru. Nakręcony przy użyciu szybkiego montażu (bo jak inaczej pokazać pęd bohaterów do kolejnych stosów pieniędzy?) film to trzy godziny ataku na serce i zmysły. Można odwracać od niego oczy, ale nie wolno go przegapić.

Dzikie historie,reż. Damián Szifrón

Bardzo, bardzo dzikie. I jeszcze bardziej zabawne. Argentyński reżyser w zasadzie nie odkrywa Ameryki – osią napędową jego filmu są zacho-wania ludzi, których nerwy zostały wystawione na ciężką próbę. Dzikie

Page 129: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / FILM / JACEK SOBCZYŃSKI /132

historie to sześć nowel, większość z tragicznym finałem, wszystkie na-pisane niesamowicie inteligentnie, pełne zaskakujących zwrotów akcji i błyskotliwie dowcipnych dialogów. Ten film jest znakomitą komedią, bo nic tak dobrze nie podkreśli ludzkich ułomności, jak ich wykpienie.

Boyhood,reż. Richard Linklater

Zwykły film, zwykli bohaterowie, zwykła Ameryka. Tu naprawdę nie-wiele się dzieje, choć w oku kamery Linklatera zmieściło się aż dwana-ście lat. Chłopiec ma sześć lat, potem osiem, dziesięć, przechodzi etap łobuziaka, buntownika, wrażliwca… I to wszystko. Nic więcej. Całe Boy-hood jest utkane z pojedynczych rozmów, drobnych gestów i słów. Nie ma suspesu, bomba nie tyle nie wybucha, ile wręcz nie zaczyna tykać. Dlaczego zatem ten niby zwykły film jest tak niezwykły, że już teraz kry-tycy wpisują go do kanonu najwybitniejszych premier ostatniego dwu-dziestolecia? Kręcony przez 12 (tak!) lat Boyhood jak mało który obraz chwyta to, co w kinie niemożliwe do złapania – autentyczne życie. Czyli rzecz absolutnie najciekawszą z możliwych, choć przecież taką zwykłą.

Duże złe wilki,reż. Aharon Keshales, Navot Papushado

Izraelska odpowiedź na wczesnego Quentina Tarantino: jeszcze szybsza, jeszcze brutalniejsza i jeszcze mocniej nasycona humorem. Ze zwykłego pościgu policjanta za domniemanym mordercą małych dziewczynek reżyserski tandem zrobił obraz, przy którym nasza moralność jest wysta-wiona na ciężką próbę; jakże tu zaśmiać się z makabry, skoro zwyczajnie nie wypada? A sprawić, by widz mimowolnie kibicował złemu, potrafią tylko najsprawniejsi magicy kina. Choć na dobrą sprawę w Dużych złych wilkach jest z tym trochę łatwiej – wszyscy są źli.

Zniewolony, reż. Steve McQueen

Artystyczne kino z epickim oddechem. Obraz nagrodzony Oscarem za najlepszy film roku to oparta na faktach historia tragicznych losów

Page 130: W drodze 2014 13 www

/ CO PRZEGAPILIŚCIE W KINIE W TYM ROKU 133

Solomona Northupa, prawego mieszkańca XIX-wiecznego Nowego Jorku, który w biały dzień został porwany i wywieziony jako niewol-nik na południe Stanów. Dzieło niezwykle „filmowe”, wyciskające ze wspomnieniowej powieści Northupa wszystko, co było do wyciśnięcia (Zniewolony to dosłownie parada niezapomnianych scen), dalekie od histerycznego portretowania uciemiężonych i w swojej monumental-ności niezwykle skromne, a przy tym duszne i hipnotyczne. Ten film zniewala. Nie da się od niego oderwać oczu.

Babadook,reż. Jennifer Kent

Kobieta czyta swojemu nadpobudliwemu synkowi bajkę o dziwacznym potworze – Babadooku, po czym odkrywa, że może to jest bajka, ale co najwyżej dla dorosłych o stalowych nerwach. Straszna książka zostaje wrzucona na najwyższą półkę, lecz jej bohater nie ma ochoty zostać tam na długo. Nakręcony za śmieszne pieniądze (część funduszy zebrano za pomocą internetowego serwisu) australijski horror udowadnia, że do stworzenia świetnego kina gatunkowego potrzebny jest tylko pomysł i ogromna erudycja filmowa. Jennifer Kent potrafi bowiem straszyć na wiele zaczerpniętych z historii kina sposobów, a w jej kamerze odbija się zarówno Koszmar z Ulicy Wiązów, jak i Wstręt Polańskiego. Dresz-czowiec kontynuujący najznakomitsze tradycje gatunku.

Wielkie piękno,reż. Paolo Sorrentino

To film rozkoszny, w którym można – ba, nawet trzeba – zanurzyć się po uszy, zapominając przy tym o Bożym świecie. Trzygodzinny spacer starzejącego się dziennikarza po uliczkach Wiecznego Miasta jest tylko pozornie rozliczeniem się ze starością i całym życiem bon vivanta. Bo bohater coraz dotkliwiej odczuwa, jak szalenie pusta była jego egzystencja. Co po sobie zostawił? Wydawać się może, że niewiele, choć nie znajdziecie w Rzymie bardziej cenionej od naszego bohatera postaci. Tylko pozornie, bo Paolo Sorrentino składa Wielkim pięknem hołd klasycznemu kinu, misternie skomponowanym scenom, impon-

Page 131: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / FILM / JACEK SOBCZYŃSKI /134

derabiliom, czarowi płynącemu z ekranu. I jest przy tym tak szczery, że zapominamy o nieco drażniącym, wszechobecnym u Sorrentino kulcie wyrafinowania, żałując, że nie ubraliśmy się na ten seans nieco bardziej elegancko. Tak, to urokliwe dzieło!

Interstellar,reż. Christopher Nolan

Zygmunt Kałużyński pisał kiedyś, że film science fiction jest jak opera: jeśli zły, wówczas nie da się go oglądać, ale jeśli dobry, to jest to najlep-sza rzecz, jaką można zobaczyć w kinie. Są, rzecz jasna, w przygodzie astronautów, którzy ruszają w kosmos, by zbadać tajemnice tunelu czasoprzestrzennego, dość poważne dziury scenariuszowe, ale Chri-stopherowi Nolanowi udało się uchwycić dwie szalenie istotne rzeczy, które w kinie fantastycznym trafiają się niezwykle rzadko. W pierwszej części filmu, rozgrywającej się jeszcze na nadmiernie wyeksploatowa-nej Ziemi, której mieszkańcom grozi zagłada, reżyser dobrze uchwy-cił atmosferę globalnej depresji – pogodzeni z losem Ziemianie snują się bez celu, jakby gotowi na śmierć. W drugiej, kosmicznej, Nolan nie bawi się w wojnę i pożogę, lecz jako jeden z nielicznych pokazuje możliwości stworzenia w przyszłości czegoś nowego, lepszego, zamiast pogrążać świat w destrukcji. Zamiast romantyzmu – praca u podstaw. I to wszystko w filmie za 165 milionów dolarów! •

JacekSobczyński– ur. 1985, absolwent filmoznawstwa

na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Był redaktorem

prowadzącym miesięcznika „Film”, publikował m.in. na łamach pism

„Przekrój”, „K MAG”, „Exklusiv”, „Polska Times” oraz na portalach

Filmweb i Onet. Odpowiedzialny za program festiwalu filmowego

Transatlantyk. Redaktor książki Świat żelaznych szmat Zygmunta

Kałużyńskiego oraz autor powieści Nie rozumiemy się bez słów.

Page 132: W drodze 2014 13 www

/ POD WŁADZĄ KSIĄŻEK 135

C zytanie stało się współcześnie nie lada wyzwaniem. Tytuł goni tytuł, od bestsellerów uginają się półki, a czasu jakby coraz

mniej. Mimo to, wbrew cenom i na przekór zegarom, to właśnie książ-ka stanowi najcenniejszy podarunek. Książka unieważnia działanie czasu, przenosimy się bowiem gdzieś indziej. A jaki jest najlepszy czas na czytanie? Właśnie ten.

Wspominam o tym wszystkim, ponieważ chciałbym zaproponować szybki spacer po ważnych tytułach mijającego roku. Przeczytać zeszły rok – zuchwałe zadanie. Ale takich właśnie ludzi potrzebują książki.

Dla pasjonatów historii„Niech będzie Misza Romanow, on jest czysty i niewinny. Smuta go

nie zepsuła. Cesarstwo zacznie się od czystej karty” – takimi słowami władzę w Rosji na ponad trzysta lat objął ród Romanowów. Misza na tronie łatwo stracił swoją czystość i niewinność, ale książka Andrzeja Andrusiewicza Romanowowie. Imperium i familia (Wydawnictwo Lite-

•••

PODWŁADZĄKSIĄŻEKMarcinCielecki

Page 133: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / KSIĄŻKI / MARCIN CIELECKI /136

rackie) jest pasjonującą lekturą. Ponad 600 stron, przez które przewija się plejada postaci wychodzących z mroku legendarnych początków, bawiących się w „żandarma Europy”, aż do zniknięcia w ciemnościach jekaterynburskiej piwnicy. Książka jest imponująca i choć stanowi owoc wieloletniej erudycyjnej pracy, nie sposób uciec od stwierdzenia, że mimo wszystko Rosji nie sposób pojąć rozumem, mało tego – Rosja jest stanem duszy. W sposób literacki najlepiej przedstawił to oczy-wiście Dostojewski, Andrusiewicz spojrzał na to z punktu widzenia historyka. Dzieje Rosji i Romanowów to w dużej mierze dzieje jednego organizmu, w którym mistyka łączy się z mistyfikacją, a osobowość jednostki idzie w parze z potęgą narodu. Romanowowie Andrusiewicza to przepyszny tort, z którego śmiało można wykrawać co smaczniejsze kawałki, a zaręczam, że starczy ich na długo. Rosja Romanowów jawi się jako kraj pełen paradoksów. Caryca Katarzyna II, nazwana przez Woltera (który był zresztą na jej utrzymaniu) oświeceniową Semira-midą Północy, była równie silnie oddana religijności, co zanurzona w mętnej wodzie ludowych wierzeń. Im więcej było swobód obywa-telskich za Aleksandra II, tym więcej było zamachów na życie władcy, im cięższy zaś absolutyzm Mikołaja I, tym większy rozwój kulturalny kraju. Książka potężna i pięknie wydana – jak na potężną dynastię przystało – którą się czyta jednym tchem.

Niemal tradycją są już pojawiające się w okolicach sierpnia książki dotyczące Powstania Warszawskiego. Wielość tytułów oraz wysoki poziom większości z nich doprawdy onieśmiela. Prym wiodą przede wszystkim wydania albumowe oraz wsparte uznanymi nazwiskami. Niejako na przekór tej tendencji warto zwrócić uwagę na książkę Łuka-sza Mieszkowskiego Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w Powstaniu Warszawskim (W.A.B.). Książka niewielka objętościowo i tematycznie, koncentrująca się bowiem na jednym fakcie, ale sięgająca daleko poza swoje ramy. Tragedia z 13 sierpnia 1944 roku, która blednie w obli-czu innych wydarzeń Powstania, stawia pytania o to, w jaki sposób pamięta się wydarzenia oraz jak się o nich pisze. Tamtego feralnego dnia doszło do wybuchu niemieckiego pojazdu bojowego (czołgu? goliata?), w wyniku którego śmierć poniosło kilkaset osób. Historia

Page 134: W drodze 2014 13 www

/ POD WŁADZĄ KSIĄŻEK 137

Powstania przez lata różnie opisywała to zdarzenie: raz podawano, że był to czołg zdobyczny z zamontowaną w nim bombą zegarową, innym razem, że to błąd ludzki spowodował wybuch. Niemiecki pojazd bojo-wy w walkach powstańczych był mechanicznym koniem trojańskim czy naszym wielkim niespełnionym marzeniem o własnym biało--czerwonym czołgu? Szukając odpowiedzi na te pytania, Mieszkowski porusza się między ludzkim zmyśleniem a uporczywą rekonstrukcją.

Inną idącą pod prąd książką są Dezerterzy Charlesa Glassa (Rebis). Uciekinierów z armii traktujemy najczęściej z pogardą i odnosimy się do nich z wyniosłym milczeniem. Glass pisze radykalnie nową historię, w której pokazuje, jak łatwo słowo tchórzostwo zamieniło się w stres bojowy. Armia nowozelandzka jako pierwsza zatrudniła psychologa, dzięki któremu na front wracało 30–40 procent dezerterów. Wobec ta-kich liczb nie można było przejść obojętnie. Z czasem wypracowano sposób na podniesienie morale: Jeden dzień snu, jeden dzień mycia się, jeden dzień wolny. Żołnierze po zregenerowaniu sił chętniej wracali w szeregi armii. Glass niezwykle ciekawie opisuje dzielnych żołnierzy z pierwszej linii frontu, wielokrotnie odznaczonych za odwagę, którzy podjęli decyzję o dezercji. Powody były różne: niezgoda na bezsen-sowną śmierć, nieudolne dowództwo lub demoralizacja w armii (opis gangów i czarnorynkowego handlu bronią czy papierosami daje do my-ślenia). Glass pisze, że rany od kul bolą tak samo jak rany psychiczne.

Dla erudytów małe co niecoRaz po raz zaskakiwani jesteśmy książkami wydawanymi po śmier-

ci autorów. W biurku Leszka Kołakowskiego jest chyba wiele tajemnych szuflad. Po opublikowanym po śmierci filozofa eseju Herezja (2010) czytelnik otrzymuje kolejną książkę niespodziankę. Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny (Znak) to rękopis w języku francuskim – ostatecznie nieukończony i nieprzeznaczony do druku. Można czer-pać z tego eseju bez końca. Sam jestem zaskoczony, jak wiele we mnie pozostało treści. Napisany jak zwykle u Kołakowskiego w świetnym literackim stylu, z niesłabnącą dociekliwością pytań i z tym czymś

Page 135: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / KSIĄŻKI / MARCIN CIELECKI /138

nieuchwytnym, co mają tylko najlepsi nauczyciele: wskażą kierunek, podprowadzą trochę, abyś dalej mógł iść sam. Czytam i wracam do tej książki raz po raz. Jest w niej jakiś żar, jakiś płomień, który nie gaśnie. „Jezus jest ośmieszany, ale wiemy, że ma rację”, pisze Kołakowski.

Innym ciekawym esejem są Osobliwe skutki małżeństwa Ewy Kiedio (Więź). Książki o duchowości małżeństwa są na ogół tak pobożne, że aż zniechęcają małżonków do rozmów o Bogu. Albo tak wygórowane, że pragną przeanielić dwoje ludzi z krwi i kości. Albo też tak infantylne, że człowiek czuje, iż z tym małżeństwem to jakaś straszna lipa. Książ-ka Ewy Kiedio jest inna. Autorka proponuje esej napisany językiem śmiałym i odważnym, wolnym od kościelnej nowomowy, zanurzonym zarówno w świecie popkultury, jak i w szeroko rozumianej twórczości, od malarstwa poczynając (Jerzy Nowosielski, Ventzislav Piriankov), przez literaturę osadzoną w konkrecie (Fiodor Dostojewski, Tomasz Budzyński), aż po rozważania Jana Pawła II i myślicieli „srebrnego wieku” rosyjskiego prawosławia. Tu tekst Kabaretu Starszych Panów sąsiaduje z wypowiedziami ojców Kościoła – jest chwila oddechu, jest chwila zadumy. Bardzo odpowiadają mi te proporcje, jest bowiem i po Bożemu, i po ludzku. Mało tego: jest nowocześnie i erudycyjnie i trze-ba się mocno powstrzymywać, aby tej niewielkiej książki nie połknąć w jeden wieczór.

Polska stawia pytaniaUwielbiam takie książki jak Polscy terroryści Wojciecha Lady

(Znak). Walka z caratem jest w niej dobrze przedstawiona, zaś histo-ryczno-sensacyjne ujęcie tematu sprawia, że rzecz dzieje się niejako na oczach czytelnika. Krwawa Środa (15 sierpnia 1906) przyniosła serię zamachów na carskich funkcjonariuszy, a ich liczba szacowana jest na ponad siedemdziesiąt zgonów. W ogólnym zaś rachunku w wyniku zamachów terrorystycznych zginęło więcej Rosjan niż podczas powsta-nia styczniowego w 1863 roku – te liczby musiały dawać do myślenia ówczesnym Polakom. Oprócz przedstawiania sensacyjnych wręcz wy-darzeń (np. akcja „czterech premierów”) autor fantastycznie rozkłada

Page 136: W drodze 2014 13 www

/ POD WŁADZĄ KSIĄŻEK 139

akcenty swojej narracji. Nie zapomina bowiem o kosztach psychicz-nych, jakie ponosili zamachowcy (choroby psychiczne, obsesja bycia śledzonym, rozmawianie ze zmarłymi), a także stawia ważne pytania. Czy polskich bojówkarzy z początku wieku można współcześnie na-zwać terrorystami? I nie mniej ważne: Czy doświadczenie zbrojnego oporu pierwszych lat minionego stulecia mogło stanowić swoisty spa-dek dla późniejszych działań Armii Krajowej?

Tam, gdzie nas nie maOd kilku lat mamy coraz lepsze reportaże, zarówno rodzimych,

jak i zagranicznych pisarzy. Nie czuję się na siłach, aby w jakikolwiek sensowny sposób omówić tak wielkie dzieło, jakim jest Antologia 100/XX (Czarne) w układzie Mariusza Szczygła. Dwa tomy hołdu złożonego polskiej szkole reportażu. Napiszę krótko i w jedyny sensowny sposób: tolle lege, brać i czytać. Ale jeśli z powodzi naprawdę wielu dobrych reportaży miałbym wskazać jeden, to wyróżniłbym ten: Colin Thubron Góra w Tybecie. Pielgrzymka na święty szczyt (Czarne). Dlaczego? Nie jest to w ścisłym tego słowa znaczeniu reportaż, raczej dziennik po-dróży lub reportaż podróży mistycznej, a że czegoś takiego nie ma… Autor wyrusza na pielgrzymi szlak wiodący z Nepalu poprzez wyżyny Tybetu, aż do tajemniczych jezior góry Kajlas, aby dokonać swoistego pożegnania ze zmarłą matką. Góra w Tybecie jest zapisem zderzenia starości z młodością, studium odchodzenia spotykającego na swej drodze witalność, ale też Zachodu ze swym letnim chrześcijaństwem stającego naprzeciw wikłającego się w niezliczone synkretyzmy religij-ne Tybetu. Żadnych odpowiedzi. Raczej same sprzeczności. Thubron napisał współczesną wersję ars moriendi, podręcznika dobrej śmierci.

A najlepsze jest może na końcu…Ta wyrywkowa lista nie jest oczywiście kompletna. No bo co zrobić

z trzecim tomem monumentalnej Historii ciała: Różne spojrzenia. Wiek XX (Słowo/Obraz Terytoria)? Albo z drugim tomem We władzy wisielca.

Page 137: W drodze 2014 13 www

ORIENTACJE / KSIĄŻKI / MARCIN CIELECKI /140

Ciemne moce, mroczne liturgie (Słowo/Obraz Terytoria) Zbigniewa Mikołejki? Przeczytać. Nie zawiedzie również Johan Theorin, którego Duch na wyspie (Czarne) godnie wieńczy olandzki cykl. Kryminał me-tafizyczny, w którym snujące się duchy zmarłych odgrywają tak samo ważną rolę jak żywi, to naprawdę mocna lektura. A Zygmunt Miłoszew-ski i jego Gniew (W.A.B.)? Przeczytać. A Jacek Dehnel Matka Makryna (W.A.B.)? Przeczytać, przeczytać. A Księgi Jakubowe (Wydawnictwo Literackie) Olgi Tokarczuk? Przeczytać, kupić, podarować. A Prorocy (Esprit) Abrahama Heschela? Zniknąć pomiędzy kartkami…

Tak można długo. Tolle lege, jest w czym wybierać. •

MarcinCielecki– ur. 1979, poeta, eseista. Autor Ostatniego Królestwa.

Mieszka w Olsztynie.

Wojciech Prus OPdzieciom

poleca

Pat

ron

at m

edia

lny:

Page 138: W drodze 2014 13 www

25GRUDNIA2014ROKU/DOMINIKANIE NA OKTAWĘ 141

UroczystośćNarodzeniaPańskiego,25grudnia2014roku

AbyśmybylidziećmiBożymiIz52,7–10•Ps98•Hbr1,1–6•J1,1–18

W Świętą Noc razem z aniołami wiel-biliśmy Ojca Niebieskiego za dar Syna. Wraz z pasterzami dziwiliśmy się i ra-dowaliśmy tym, co zwiastowali anio-łowie – to oni „udali się z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowie-dzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu” (Łk 2,17).

Dzisiaj słowo Boże liturgii Bożego Narodzenia zaprasza nas w radosnym świętowaniu tajemnicy wcielenia do przyjęcia Pana Jezusa Emmanuela – Boga z nami i zachęca, byśmy wpro-wadzili Go jako Światłość do naszego domu, do naszej codzienności.

Syn Boży, Słowo Ojca, pragnie przynieść światło każdemu z nas i stać się Światłem w życiu każdego czło-wieka. W Nim możemy przyjrzeć się naszym relacjom z najbliższymi, mo-żemy spotkać się ze sobą samym, a przede wszystkim – co jest szczegól-nie trudne, lecz zarazem najważniejsze w pragnieniu Syna Bożego odnośnie do nas – możemy dostrzec oraz przyjąć do serca obecność i miłość Boga żywego. W Chrystusie łatwiej nam zauważyć ciemności i półmroki, które dręczą nasze wnętrze, paraliżujące nas lęki, egoizm, który zakłamuje nasze więzi z bliskimi. Łatwiej nam to odkryć, by uczynić kolejny krok, ten najtrudniej-szy, lecz równocześnie najwspanial-szy – możemy wreszcie przyjąć nas samych, całych, takich, jacy jesteśmy

w Nim. To również jest pragnienie Syna Bożego.

On właśnie dlatego przyszedł na ten świat od Ojca, przyjmując wszystko, co nasze, pełnię naszej natury, aby cały człowiek – z duszą i ciałem – został zbawiony, aby przebaczeniem dotknąć grzech, aby miłosierdziem oczyścić nas z codziennego brudu i, co najistot-niejsze, abym ja, z miłością i bez lęku, mógł powiedzieć Jezusowi, że jest moim Panem, abym mógł Mu wyznać: Jezu, ufam Tobie, abym w sercu i ustami mógł wyszeptać, że Go kocham.

Odkrycie tej prawdy, że w Duchu Świętym realnie zwracam się do moje-go Ojca „Abba”, stanowi sens narodzin Boga wśród ludzi. To On, mój Ojciec, na początku mego istnienia pochylił się nade mną i tchnął we mnie życie, zaczął je kształtować i formować. Jak garncarz wziął je w swoje ręce. Uczynił mnie dobrym, pięknym i zdolnym do miłości. Teraz ochrania i wyprowadza z ciemności swoje pogubione dzieci: prowadzi je światłem Dobrej Nowiny, że Jego Syn narodził się z Maryi Dziewicy w Betlejem, objawił miłość na Krzyżu i zmartwychwstał. Teraz Ojciec Niebie-ski napełnia swe ziemskie potomstwo mocą swojego życiodajnego Ducha. Tak oto wypełnia się słowo naszej Ewange-lii „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12). •

JózefZborzilOP

DOMINIKANIENANIEDZIELĘDOMINIKANIENAOKTAWĘ

Page 139: W drodze 2014 13 www

DOMINIKANIE NA OKTAWĘ / 26GRUDNIA2014ROKU142

DOMINIKANIENANIEDZIELĘDOMINIKANIENAOKTAWĘ

Świętośw.Szczepana,pierwszegomęczennika,26grudnia2014roku

CzekającnaowoceDz6,8–10;7,54–60•Ps31•Ps118•Mt10,17–22

Męczeństwo świętego Szczepana opo-wiada o jego miłości do Boga i jego bezgranicznym zaufaniu do Chrystusa. W chwili śmierci, kamienowany przez mieszkańców Jerozolimy modlił się: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!”. A tuż przed śmiercią wołał głośno: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu!” (por. Dz 7,58–60). Krótkie słowa jego modlitwy, zapisane przez autora Dzie-jów Apostolskich, są świadectwem tego, jak bardzo stał się Chrystusowy, służąc w Kościele jako diakon. U boku apostołów nauczył się, na czym polega chrześcijańska miłość. Być może, gdyby wiedział, jakie będą owoce jego ofiary, dużo łatwiej przyszłoby mu cierpieć za Chrystusa. Tym większy podziw może budzić postawa św. Szczepana, bo trud-no było mu dostrzec sens w cierpieniu. Gdybyśmy tylko mogli poznać przyszłe owoce naszych obecnych zmagań, o ile łatwiej byłoby nam się z nimi mierzyć.

Greckie przysłowie mówi, że wspól-nota wzrasta i się rozwija, gdy starzy ludzie sadzą drzewa, w których cieniu nigdy nie usiądą. Podobnie bywa w na-szym życiu, wielokrotnie przychodzi nam umierać dla przymnożenia inne-go dobra, poświęcić się bez miary dla bliźnich, wcale nie oczekując korzyści dla siebie.

Szkoda, że Szczepan nie doczekał nawrócenia swojego oprawcy Szaw-ła. Ale pewnie gdyby nie świadectwo

miłości Szczepana, Szaweł nigdy nie zo-stałby Pawłem i nie napisał w liście do Koryntian: „Gdybym nie miał miłości, nic bym nie zyskał” (Kor 13,3). •

RomualdJędrejkoOP

Page 140: W drodze 2014 13 www

27GRUDNIA2014ROKU/DOMINIKANIE NA OKTAWĘ 143

Świętośw.JanaApostołaiEwangelisty,27grudnia2014roku

Onniemożeprzestaćkochać1J1,1–4•Ps97•J20,2–8

Przez wiele lat w trakcie Bożego Naro-dzenia ogarniał mnie smutek z powodu zbliżającego się końca świąt. Chciałem zatrzymać na zawszę atmosferę i magię tych dni. Jednak tajemnica Bożego Na-rodzenia to dopiero początek wielkiego dzieła przywracania Bożego porządku. Najlepsze wciąż przed nami. Po grzechu pierworodnym wydawało się, że nie ma ratunku dla ludzkości. Przepaść wyko-pana przez człowieka ograniczyła Bożą wszechmoc. Tak, człowiek może posta-wić Bogu granicę i odmówić dostępu do siebie, ale nie może sprawić, aby Bóg przestał go kochać. Wszechmoc Boga to wszechmoc Jego miłości.

W tym nieograniczonym umiłowa-niu człowieka znalazł sposób, aby nie naruszając naszej wolności, być z nami, po naszej stronie buntu. To cud wciele-nia. Przychodzi na świat jako dziecko urodzone przez kobietę – tak samo jak my. Ma prawo być między nami. Zosta-ło to potwierdzone w „Urzędzie Stanu Cywilnego” w Betlejem. Tam otrzymał swój „pesel”. Stał się pełnoprawnym obywatelem ziemskim. Kochając, nie narusza granic i nie zadaje gwałtu.

Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam perspektywę Bożej miłości, która nie cofa się, nim nie ocali wszystkich umi-łowanych. Żeby ocalić wszystkich, Bóg w Jezusie Chrystusie udaje się do krainy umarłych. Robi to nie za pomo-cą cudownej różdżki, nie licząc się ze

skutkami naszej wolności, ale wchodzi w przepaść śmierci, jak każdy śmiertel-ny człowiek, poprzez śmierć biologicz-ną. Umiera, i to dobrowolnie, bo kocha i nie może przestać kochać. Cud zmar-twychwstania, w który św. Jan uwierzył i o którym daje nam świadectwo, to nadzieja, że ostatecznie „wszystko bę-dzie dobrze”, jak powiedział Pan Jezus podczas objawień średniowiecznej an-gielskiej mistyczce, błogosławionej Ju-liannie z Norwich. Niejednokrotnie Bóg pokazał nam, że wszechmoc Jego miło-ści potrafi znaleźć sposób tam, gdzie po ludzku pozostaje jedynie rozpacz.

Słowo Boga jest „Słowem Życia”, a Bóg nie cofnie danego nam na po-czątku Słowa, aż „nasza radość będzie pełna”. Ta pełnia oznacza niebo, w któ-rym już Wcielony i Zmartwychwstały ma władzę nad całym stworzeniem, bo odkupił je z niewoli grzechu i śmierci, płacąc tyle, ile trzeba, a nawet jeszcze więcej. Dla Boga nie ma dzieci mniej lub bardziej kochanych. Nie warto za-tem ograniczać Bożego miłosierdzia. •

MarcinMogielskiOP

Page 141: W drodze 2014 13 www

ŚwiętoŚwiętejRodzinyJezusa,MaryiiJózefa,28grudnia2014roku

Landszaftczyikona?Syr3,2–6.12–14•Ps128•Kol3,12–21•Łk2,22–40

DOMINIKANIE NA OKTAWĘ / 28GRUDNIA2014ROKU

DOMINIKANIENANIEDZIELĘDOMINIKANIENAOKTAWĘ

144

Jezus, Maryja i Józef jako herosi życia rodzinnego. Oto oczywisty wzór do na-śladowania i żelazny temat kazania na niedzielę Świętej Rodziny, szczególnie jeśli po niespełna trzech miesiącach od zakończenia pierwszej odsłony synodu biskupów, poświęconego problematyce rodzinnej, nie zapomnieliśmy o tym wydarzeniu. Grzmijmy zatem wszem i wobec, jak ważna jest rodzina! Raz jeszcze pochylmy się nad przykładem Rodziny z Nazaretu, aby nie zapo-mnieć, jak być powinno, i westchnijmy z tęsknotą: Jakby to było pięknie, gdyby w każdym domu wszyscy kochali się tak, jak Oni. Lecz co nam z tego wyjdzie: landszaft czy ikona?

Z pokrzywionego drzewa człowie-czeństwa trudno zrobić gładką deskę, na której można coś namalować. Jak się zabrać do wykonania właściwego podłoża dla własnego rysunku Jezusa, Maryi i Józefa? Ewangelia o ofiarowa-niu Jezusa w świątyni jerozolimskiej daje nam przynajmniej tę wskazówkę, że trzeba być wyjątkowo cierpliwym. Jakikolwiek pośpiech jest wykluczony. Uosobieniem owej cierpliwości są Sy-meon i Anna, ci, którzy byli prorokami, czyli widzącymi coś w przyszłości. Podkreślenie przez ewangelistę ich sę-dziwego wieku wskazuje na potrzebną miarę cierpliwości, aby doczekać się spełnienia proroctwa. Kto ma dzisiaj czas na coś takiego? A przecież chodzi

o czas, który musi upłynąć, zanim sta-niemy się rodziną. W tym świecie życiu wszelkich wcześniaków zagraża śmier-telne niebezpieczeństwo. Dojrzałość osiąga się wraz z upływem czasu i tego procesu nie da się oszukać. Nad wiek dojrzali wiedzą to najlepiej: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością”…

Mądre miłości są cierpliwe. Miło-ści, które zwykliśmy nazywać głupimi – wręcz przeciwnie. Dlatego cokolwiek by myśleli o sobie orędownicy życia na kocią łapę, nie nazwę ich dojrzałymi. Nie twierdzę, że nie kochają się na-prawdę. Nie ma to jednak nic wspólnego z cierpliwą miłością, a więc również z dojrzałością. Niezmiennie zdumiewa mnie wiara w miłość, którą szczególnie dobitnie podkreślają pary żyjące bez ślubu. Myślę sobie wtedy – ich bogiem jest miłość, a dla mnie Bóg jest miłością. Ta z pozoru niewielka różnica zmie-nia wszystko. Ona decyduje o tym, co malujemy na pokrzywionych deskach ludzkich relacji. Rodzinny landszaft czy ikonę rodziny. •

PawełGużyńskiOP

Page 142: W drodze 2014 13 www

29GRUDNIA2014ROKU/DOMINIKANIE NA OKTAWĘ 145

VdzieńwoktawieNarodzeniaPańskiego,29grudnia2014roku

WykupSyna1J3,2–11•Ps96•Łk2,22–35

Przeżywamy oktawę Bożego Naro-dzenia, ale czytania wprowadzają nas w perspektywę paschalną tego wyda-rzenia. W trzydziestym pierwszym dniu po swym narodzeniu Jezus po raz pierwszy, oczyma niemowlęcia, zobaczył „dom Ojca” – świątynię jero-zolimską. Jako Druga Osoba Boska nie przestaje wpatrywać się w Ojca i trwać w Nim. Ojciec cały obecny w Synu i Syn w Ojcu – ikona doskonałego otwarcia na siebie, przynależności, obdarowania i zadomowienia. Jako człowiek jednak, niesiony w ramionach Maryi i Józefa, uczy się w Duchu pielgrzymowania do Ojca.

Rodzice Jezusa, na wzór Abrahama, według wiary, a nie dzięki widzeniu (por. 2 Kor 5,7) niosą swojego pierwo-rodnego „Izaaka” do świątyni i poświę-cają Go Bogu. Na drodze wewnętrznej ofiary („A Twoją duszę miecz przenik-nie”) i ufności („Oto ja służebnica Pań-ska”) Maryja wraz Józefem uczą się, że ich dziecko należy najpierw do Boga. Brak takiej świadomości kończy się zazwyczaj zaborczą relacją rodziców do dzieci. Zgodnie z wymogami Tory poddają Syna żydowskiemu obrzędowi pidion haben (wykup syna – por. Wj 13,11–16), składając w ofierze parę syno-garlic albo dwa młode gołębie. Ubóstwo tej ofiary symbolicznie wyraża naszą duchową biedę. Sami z siebie nie mamy mandatu, by stanąć przed Bogiem jako

usprawiedliwieni, zgodnie z proroczą wymową Psalmu 49,8: „Nikt bowiem siebie samego nie może wykupić ani nie uiści Bogu ceny swego wykupu”.

Bóg w Dzieciątku Jezus upatrzył sobie przebłagalnego Baranka (por. Rdz 22,8) i w Nim przychodzi do swojej świątyni, aby nas wykupić i oczyścić. To pierwszy akt ofiarowania, dopeł-nionego na krzyżu („Wykonało się” – J 19,30), zapoczątkowany w samym fakcie wcielenia. Upodobniony „pod każdym względem do braci” (por. Hbr 2,5–18) Chrystus solidaryzuje się z nami w człowieczym losie („we krwi i ciele”) i przełamuje ukryte w nim przekleń-stwo. Tak dokonuje się objaśnienie sta-rotestamentalnych wydarzeń: „W Ablu został zabity, w Izaaku związano Mu nogi, w Jakubie przebywał na obczyź-nie, w Józefie sprzedany, w Mojżeszu porzucony…” (Meliton z Sardes, Homi-lia paschalna), i każdej ludzkiej historii.

Błogosławione są oczy rodziców Jezusa i oczy Symeona, które dojrzały Światło. „Na oświecenie pogan i chwa-łę Izraela” Ojciec miłosiernie w nasze dłonie złożył Baranka bez skazy, który oczyści „synów Lewiego”, aby i poga-nie – w świątyni swojego serca – mogli składać Panu ofiarę dziękczynienia, „w Duchu i prawdzie” (por. J 4,23). •

MaciejBiskupOP

Page 143: W drodze 2014 13 www

VIdzieńwoktawieNarodzeniaPańskiego,30grudnia2014roku

ProrokiniAnna1J2,18–21•Ps96•Łk2,36–40

To już końcowy fragment Łukaszowej Ewangelii, mówiący o niemowlęctwie Jezusa, a prorokini Anna jest ostatnią osobą, która oddaje chwałę nowona-rodzonemu Mesjaszowi. Trudno o niej coś napisać – pozostaje jakby w cieniu, niezauważona przez nikogo. Szcze-rze mówiąc, przez ponad dziesięć lat kapłaństwa nigdy nie powiedziałem o niej kazania. Co innego starzec Syme-on z czytanej wczoraj perykopy: wziął Dziecię w objęcia, wygłosił „kantyk Symeona”, który codziennie Kościół powtarza w komplecie – modlitwie na zakończenie dnia, wypowiedział do Maryi proroctwo o mieczu boleści, któ-ry przeniknie jej duszę.

A prorokini Anna? Nawet nie wie-my, czy podeszła do Jezusa i Jego ro-dziców, czy z nimi rozmawiała, czy wypowiedziała jakieś proroctwo. Ro-man Brandstaetter w Jezusie z Naza-rethu tak opisuje tę scenę: „[Miriam] szła przed siebie ku Złotej Bramie i jak przez mgłę widziała jakąś staruszkę, zgrzybiałą i kościstą, która chwaliła Boga i opowiadała o jakimś Dziecięciu mającym zbawić Jerozolimę, i słuchając jej oderwanych i nieskładnych słów nie rozumiała, o jakim Dziecięciu staruszka prorokuje i o jakim zbawicielu mówi”.

Kim była prorokini Anna, córka Fa-nuela z pokolenia Asera? Wiemy o niej jedynie, że miała osiemdziesiąt cztery lata (lub też od osiemdziesięciu czte-

rech lat była wdową – bo tak też można przetłumaczyć to zdanie). Wiemy, że była bardzo pobożna: „Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach”. Wiemy wreszcie, że była wdową – a wdowy w tamtych czasach to osoby najbiedniejsze, pozbawione prawa dziedziczenia, a często niemal środków do życia, niemające opieki i pomocy, narażone na szorstkie trakto-wanie i wyzysk. Może prorokini Anna była żebraczką mieszkającą przy świą-tyni, a może żyła z tego, czym podzielili się z nią dobrzy ludzie?

Pierwszymi, którzy witają narodzo-ne w Betlejem Niemowlę, są ubodzy pa-sterze, ostatnią osobą jest uboga wdowa. Jeszcze jedno przypomnienie, że Me-sjasz Pan przychodzi przede wszystkim do ubogich, do tych, którzy się źle mają. Czy ja potrafię zobaczyć swoje ubóstwo i zaprosić do niego mojego Zbawiciela? Czy potrafię zobaczyć ubóstwo innych ludzi i, poprzez słowo, gest, pomoc, mi-łość, przynieść im Jezusa? •

MichałPacOP

DOMINIKANIE NA OKTAWĘ / 30GRUDNIA2014ROKU

DOMINIKANIENANIEDZIELĘDOMINIKANIENAOKTAWĘ

146

Page 144: W drodze 2014 13 www

31GRUDNIA2014ROKU/DOMINIKANIE NA OKTAWĘ 147

VIIdzieńwoktawieNarodzeniaPańskiego,31grudnia2014roku

Moje„arche”1J2,18–21•Ps96• J1,1–18

Grecka filozofia starożytna określała podstawowe tworzywo wszechświata mianem „arche” i upatrywała go w ży-wiołach, liczbach, drobnych cząst-kach materii albo w nieokreślonej zasadzie życia. Czy tym tworzywem może być słowo?

Dla nas słowa są czymś powsze-dnim, zwykłym sposobem komu-nikacji międzyludzkiej. Jesteśmy ostrożni wobec wielkich słów, lecz o dziwo, Bóg użył właśnie tego środka do komunikacji z nami. Jan Apostoł w prologu swojej Ewangelii świadczy o Bogu Ojcu, który wypowiada imię Syna z taką miłością, że za sprawą jej mocy powstaje cały wszechświat.

Nasze słowa są dużo słabsze, ogra-niczone. Może dlatego tak trudno nam uwierzyć słowu Boga, bo mówi Ono o miłości całkowicie przekraczającej nasze oczekiwania. Czy nie z tego wła-śnie powodu odczuwamy jałowość za-słyszanych z ambony słów, bo są one dla nas zbyt wielkie? Czy nie dlatego kaznodzieje uciekają w tematy zastęp-cze? Słowo Boga domaga się wiary, bez niej nie sposób Go przyjąć. Maryi się to udało – zanim urodziła Syna, Sło-wo mieszkało już w jej sercu. Święty Augustyn napisał: „Ważniejszą sprawą było dla Maryi, że stała się uczennicą Chrystusa, niż to, że była Jego matką (…). Być w sercu, znaczy więcej niż być w łonie”.

Słowo Boga staje się ciałem, ale tyl-ko dla tych, „którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”. Narodzę się z Boga, gdy uwierzę Jego miłości. Wówczas i ja będę mógł za-świadczyć, że Słowo naprawdę we mnie stało się ciałem.

Jestem wdzięczny moim rodzicom, że z wiarą odpowiedzieli na moje poczę-cie. Być może słyszeli w ostatni dzień roku to samo czytanie z Listu św. Jana Apostoła, który pisał: „Jest już ostat-nia godzina”, i postanowili tę godzinę dobrze wykorzystać – przekazać dalej otrzymaną od Boga miłość. O tyle ła-twiej mi dziś wierzyć w miłość Boga, że oni w nią uwierzyli i zechcieli się tym za mną podzielić. Dziś znowu jest ostat-nia godzina, a więc tylko krok wiary dzieli mnie od narodzenia się we mnie Słowa. Już wszystko gotowe, a ci, którzy uwierzą, będą dziećmi Bożymi. •

KrzysztofFrąckiewiczOP

Page 145: W drodze 2014 13 www

DOMINIKANIE NA OKTAWĘ / 1STYCZNIA2015ROKU148

UroczystośćŚwiętejBożejRodzicielkiMaryi,1stycznia2015roku

Maryja–obrazKościołaLb6,22–27•Ps67•Ga4,4–7•Łk2,16–21

Patrząc z perspektywy liczącej ponad dwa tysiące lat historii chrześcijań-stwa, można powiedzieć, że dzisiejsza uroczystość jest stosunkowo młoda. Wprowadził ją do liturgii Kościoła pa-pież Pius XI w 1931 roku, początkowo jako święto Boskiego Macierzyństwa Maryi. Uczynił to na pamiątkę 1500 rocznicy soboru w Efezie (431), na któ-rym ogłoszono jako dogmat, że Maryi w pełni należy się tytuł Matki Bożej (Theotocos). Gdy posoborowa reforma li-turgiczna z 1969 roku podniosła święto do rangi uroczystości, wyznaczono jej nowy termin 1 stycznia, który nieprzy-padkowo jest ostatnim dniem oktawy Bożego Narodzenia.

Geneza uroczystości oraz jej miejsce w kalendarzu liturgicznym wskazują na podwójne znaczenie tego dnia. Po pierwsze, Kościół stawia nam przed oczami Maryję, która swoim pokornym przyzwoleniem na wolę Bożą, objawio-ną jej przez Anioła Pańskiego, zrodziła, czyli wydała na świat Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga, który z miłości do nas stał się dla nas prawdziwym czło-wiekiem. Dlatego mamy pełne prawo czcić Maryję jako Matkę Bożą (Theoto-cos). Z drugiej strony umiejscowienie tej uroczystości w ostatnim dniu okta-wy Bożego Narodzenia pokazuje, że przywileju boskiego macierzyństwa Maryi nie należy w żadnym wypadku przypisywać jakimś jej szczególnym

zasługom wobec Boga, lecz pozostaje on całkowicie powiązany z tajemnicą wcielenia, które jest wyrazem zbaw-czej woli Boga wobec człowieka oraz jedynym źródłem świętości i duchowej płodności Kościoła.

Dlatego Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi jest nie tylko uwiel-bieniem Maryi w jej boskim macierzyń-stwie, ale także wielkim świętem całego Kościoła, którego Maryja jest obrazem. Ten Kościół powołany jest do tego, by codziennie przez pokorną służbę gło-szenia słowa Bożego oraz gorliwe udzie-lanie sakramentów, zwłaszcza chrztu oraz Eucharystii, wydawać na świat nowych duchowych synów i córki Boga, w których Boże życie poczęło zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa.

Na progu nowego roku kalendarzo-wego powierzajmy się macierzyńskiej opiece Maryi i razem z nią rozważajmy zbawcze dzieła Boga w dziejach świata i naszym życiu, byśmy coraz bardziej pogłębiali naszą chrześcijańską tożsa-mość i stawali się duchowo płodni. •

MichałMitkaOP

DOMINIKANIENAOKTAWĘ