Tomasz Jastrun -Promienie Błednego Koła
description
Transcript of Tomasz Jastrun -Promienie Błednego Koła
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2
Tomasz Jastrun
Promienie błędnego koła
Copyright by Tomasz JastrunWydawnictwo „Tower Press”
Gdańsk 2001
4
Arka
ZrozumiałemŻe można kochać kobietęI dzieckoI że nie możnaPojąć pogrzebuSzumiącego buntu drzewI milczącej pokory trawy
I pojąłem że nic nie ma sensuI że sens ma wszystko co jest
Moja nienawiści – moja łagodnościMój wężu i kanarku
Ocean który nas kołyszeZwątpił w swoje brzegi
Zwierzęta płazy owadySiedzę wśród wasNa drewnianym pokładzieI patrzę jak wraca z niczymZmęczona gołębica
5
Wieża
Baranku Boży który gładzisz grzechy świataZmiłuj się nad nami
Owczarzu który idziesz z nożemZmiłuj się nad barankiem
Nie ma już barankaŚlad zaginął po owczarzu
Nóż przechodzi z rąk do rąkJak cegła na budowie
I oto stoi ukończona wieża Babel
W każdym okniePytanie bez odpowiedziW każdym braku odpowiedziCzłowiek
6
Gniazdo
Mój syn ma trzy lataJak trzy kolorowe klockiUłożone nierównoJeden na drugim
Jest nocW jego oddech wsłuchuje się cały pokójDlatego tak cichoJakby ktoś posiał snem
Tylko na małej planecie czołaZłe sny
Więc chwytam go za rączkęNiespokojną
I jak pisklę co wypadłoChowam w pustymW tak bardzo pustym gnieździeSwoich dłoni
7
Spojrzenie
Poprzez szczeliny w pocałunkachUciekały lata spłoszone zwierzętaPotem nie było jużPocałunkówOstatnie zwierzę stanęłoI spojrzałoŚmiertelnie przerażonymi oczyma
8
Portret złożony
Darto niepotrzebne portrety
Do dziś nie może odnaleźć oczuZłożyć czoła
Nie dla niego pracują fabryki złudzeń
Czuje chłódOdlatują ptaki
Jest zmęczonyChciałby już spocząćW alei zasłużonych
9
Rok 1864
Las pusty jak echoOstatniego wystrzałuNa mchu czerwony bandaż
Powstańcy są już w niebieLub w drodze na Syberię
Bezładny rozbity tłum dniUstawia się w szeregI przechodzi do historii
Dzieje się to dalekoLecz jeszcze w EuropieW otwartej książceKtóra spadła z półki
Na kolejnej stronieRozciętej blizną Wisły.
10
Dom i ogród
Otwierają się i zamykają drzwiZ nazwiskami żywych i zmarłychIdą w dół po schodachBucik dzieckaPomarszczony but starcaZ bolesnym odciskiem
Wyrzucone obuwie zakopuje sięW pobliskim ogródkuPo latach zostają tylko podeszwyI gnijące sznurowadła
11
Czekając
Słyszę puls zegara
Boję sięOna jest przecież taka delikatnaWczorajKrojąc chleb skaleczyła się nożemKropla krwi spadłaJak zabity ptak
CzekamZamknięty w jej nieobecnościZwierzę w klatceChodzę w myślachTam i z powrotem
W końcu siadamW ciemnym kącie zamyśleniaI widzę że stoi tuż obokJak noc za oknemMożliwość Jej nieistnieniaI mojego bez Niej istnienia
I jak matkaOgarnia mnie ramionamiPrzerażenie
12
Stary chłop
Usiadł na drewnianym proguWestchnął – znowu dzień
Ma osiemdziesiąt latSam wyciosał ten prógWyrabiał z lata dzieńZ dnia wydłubał ranekZ ranka wysnuł westchnienie
Siedział – patrzył poprzez zepsute zęby płotuW gardło światu
Potem wstałZaorał wszystkie polaTe w pobliżu lasu te pod oczymaI na wzniesieniu czoła
A kiedy były już nakarmioneWszystkie na świecie świnieI wydojone wszystkie krowyPrzyszedł czas zakopać swoją kobietęZużytą i starą
Został więc samJak palecZgrubiały od pracy
Usiadł na drewnianym proguWestchnął – znowu noc
13
Oczy
W dzieciństwie bałem się śmierciMniej niż pająkaBardziej niż karalucha
A gdy umarła babciaCzarni nieznani krewni o barach niedźwiedziRzucili się na trumnę – otworzyli
Wtedy zacząłem się bać śmierci inaczej
Leży we mnie nieruchomoI patrzy uparcieZamkniętymi oczyma
14
Wdowa
Nikt już nie mieszka w jej oczachSzelest biegnących nocyWypełnił dwa puste pokojeW szafie wisi garniturW nim cierpki zapach życiaKtóre odeszłoNikt już nie mieszka w jej oczachTylko czasami na rzęsachSiadają głodne gołębie
15
Kropla
Lęk się zagęstniłNie mogę ruszyć ręką ani nogąWozy cygańskie jadąSnem– Obudź mnie mamo –
Otwieram oczyDrży pajęczyna na suficieA pies który nagle zaszczekałObudził wielki zielony świat za oknami
Biegnę w ten światPoprzez ścianę dziesięcioleciA tam szumi tylko jedno drzewoBez liści
I olbrzymieje w rannej poświacieKroplaNa złotym brzegu nieszczelnego kranu
16
Optymizm
Schowałem się w jej uśmiechuKiedy zniknąłByłem zakochany
Piła spojrzeniem moją miłośćJak wodę ze szklankiObojętnymi wargami
A kiedy chciałem ją pocałowaćOdstawiła mnie na stół
Mam teraz nogi z drewnaI przezroczystą głowęA jednak nie tracę nadziei
17
Pokolenia
Są różne tragedieI pokolenia różnie tragiczne
Najbardziej wzruszają ciKtórzy padli w ogniu i dymieUnosząc patetycznie dłońWypełnioną dojrzałym granatemNa ich wierszach zawsze wieleŚwieżych kwiatów i płonących świeczekPłaczą nad nimi dziewczętaA chłopcy uczą się zaciskać pięści
Lecz są pokolenia inaczejA tak bardzo tragiczneŻe nawet nie słychaćJak oddychają zatrutym powietrzem
18
Obok śpiącej
Przytulam swoją czaszkęDo twojejCałuję w oczodołyA potem leżę w mrokuNieruchomyKręgosłup obok kręgosłupaKość obok kościCiało obok ciałaDwie krople krwi dwie łzy
I gładzę twoich włosówUłudęI nasłuchuję pilnie oddechu
Jak w międzyplanetarnej rakiecieSygnałów z ukochanej ziemi
19
Lęk
Nie boję się śmierciLecz umieraniaBóluTępej igłyGodzin z ołowiuNadziei przesiąkniętej krwiąŚpiewu ptaków za oknem
Pochyla się nade mnąW czarnym garniturzeWielki ojciec – lękCoraz mocniej ściska mi rękę
A przecież matka prosiła go– Nie bądź taki surowyOn jest jeszcze małyI nie potrafi umierać –
20
Stary poeta nasłuchuje
Wiruje popiół na spalonej łąceSkaczą czarne koniki polneI jest tak cichoŻe słychaćJak pracują sercaWierszy
21
Jabłoń
Tak mało jest już miejscGdzie można w prawdziwej ciszyLeżeć na zielonej trawie
Jak trujące grzybyPo okrutnym deszczuWyrosły mad jeziorami złudzeńPrywatne ambicje i lęki
W ich zaciszu rozbierają sięZe skrupułówSą nadzyWidać kościTętniące serceI strumień krwiPrzy którym stoiZdziczała jabłońSumienie
22
* * *
Tłum wydalałTłum nudził sięTłum wył
Weszli przez otwarte ustaPokaleczyło ich drgające gardłoLecz dotarli aż do serca
Był to krwawy ochłapKtóry kurczył się – rozkurczałI nie znał litości
Więc szli dalej krzyczącWolność Niepodległość RównośćUsłyszał ich żołądek
Oddali mu swoje mięso i kościBył głodny
23
Wędrówka ludów
Brzęknął garnekPotoczył się kopnięty kamieńRósł gwar i zapach potuLata pomieszały sięJak językiChciałem odnaleźć swojego synaPrzecież późno – pora spaćNagle uprzytomniłem sobieOn nie jest już dzieckiemLecz nie potrafiłem go odpoznaćW tłumie mężczyznKtórzy kopulowali z kobietamiNa wzgórzach łonowychNowej Epoki
24
Człowiek który nie podniósł ręki
Grzebał w popiołach zdrajców i łajdakówNie ziębiły nie grzałyDotykał z obrzydzeniem kości bohaterówCzaszka Hamleta wypadła z jego rękiWydając pusty dźwięk
Wrócił słabszy niż kiedykolwiekNie było wątpliwościTam jest przyszłość
I zrozumiał dłonie podpisujące wyrokiI dłonie które nigdyNie zaciskają się w pięści
Lecz gdy wzniósł się w góręLas pokornych rąkJego dłoń zostałaPrzybitaStalowym gwoździem sumieniaDo biodra
I zrozumiał BogaOn nie jestAle bywa w nasGdy w noc zimowąOdłączamy się od stada
By patrzyć śmierci w oczyLub w gwiazdy
25
Niechęć
Spojrzał na mnie zimno spode łbaSwojej starości
I poczułem się winny podwójnieJego wieku i mojego
A przecież obaj wiedzieliśmyŻe tak musi byćŻe to wyższa koniecznośćKtóra dotyczy nawet gwiazdI że kiedyśJeżeli nic nie zakłóciToru mojego istnieniaJa też wystygnęNie zmieniło to jednak niczegoPomiędzy namiPrzestrzeń międzygwiezdnaPustaJak niepodanie ręki
26
Wysiadywanie
Od lat siedział na sławieRozpościerał skrzydłaZaglądał pod pióraNic nie chciało się wykluć
Stracił cierpliwośćI rozbił skorupę
Tam była śmierć
27
Współczesny rycerz
Jadę na smutnej kobyleI nucę ciemne piosenkiJadę na smutnej kobyleDon KichotKtóry czytał Cervantesa
28
Stara kobieta
Zrobiło się bardziej pochyłoI zimniejI coraz trudniej odnaleźć drogęDo siebieA potem z kuchni do łóżka
I nie wiadomo kiedyZ archipelaguOcalał tylko skrawek zamarzniętego wybrzeżaNa którym wczoraj usiadłaŚlepa mewa
29
Dąb
– Strasznie boję się śmierci –Powiedziała i położyła sięNa niebieskim dywanie
Miała sześć latI czerwoną wstążkęNa jasnym warkoczu
A ja zaszyłem się wysokoW dziupli fotelaObracając w myślach jak wiewiórkaW łapkachTen twardy żołądź śmierciLecz nie mogłem go rozgryźćMlecznymi zębamiWięc wyrzuciłem przez okno
Teraz po latachLeży na dywanie obcięty warkoczZa oknem szumi dąbI sięga po mnie ramionami
30
Smutne dzieci
Wszystkim zdrowym dzieciomŚmieją się oczyI pulchne policzki
Smucić się zaczynają potemGdy zrozumiejąŻe świat jest zepsutą zabawkąKtórejNikt nie naprawi
31
Pocałunek
Przyszła tylko na chwilęOżywiły się kwiaty w wazoniePokój głębiej odetchnął
Unikała jego spojrzeniaZ żoną rozmawiała o sukniachPotem wyszła gasząc kwiaty
– Piękna z niej dziewczyna –Powiedziała żonaI uderzyła go w ustaNożemUkrytym w pocałunku
32
Prawda
– To cud natury –Powiedziała staruszkaKtóra podejrzewamJest dobrą wróżką
– Życie chorobą materii –Rzekł z głębokim cieniemWyższości w głosie– Więc i ten mały chory –
– Prawda jest pośrodku –Uśmiechała się dziewczyna o niebieskich oczachTakie oczy nie mówią prawdy i nie kłamią
– Prawdy nie ma – szepnąłem do siebieTak by wszyscy usłyszeli
– Ma ma ma ma –Krzyknęło dzieckoI wszyscy umilkli
33
Wysychająca studnia
Gdy wybuchła wojnaWykopano nową studnięNajeźdźcy wrzucali do niejCiała zamordowanych
Studnia służy do dziśPisarzom starszej generacjiWielu z nich nie ma nógLeżą w pobliżu wysychającej studniGroźni i bezradniJak stare lwy
34
Wieś
Nie ma owiec koni krówDomów z drewnaNie pachnie pięknie gnój
Cała wieś poszła do niebaOprócz tego z brzeguZa dużo pił
– Nie deptaćTo więcej niż cmentarz –Tu jeszcze można ręce grzaćPrzy domyśle piecaI w zamulonej studniSzukać gwiazd
Popatrz
Na lśniącej szybie nocyJak odcisk palcaSpojrzenie zadumanych oczuSprzed tysiąca lat
35
Uścisk
Starzy ludzie i dzieciPodobni jak kropla rosyDo łzy
IdąTrzymając się za ręceSpleceni uściskiemPoranku i zmierzchu
36
Wywiad z pisarzem
– Czy to wojna zrobiła z Pana pisarza –
– Może zrobiła a może nie –Machnął dłoniąW której nie zmieściłby się już pistolet– Jestem jak dom na który spadł pociskDeszcz śnieg i wiatrW oknach wypalonychA nocą gwiazdyKtórych nie rozumiemPiszę na schodach urwanych w pół zdania
Lecz wiem że to nic nie zmieniTutajGdzie tylko kroplaKrwi kroplę zmienia
37
Błąd
Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacjiJa ty on
Nie chce nas ziemia i nieboNa nasz widokPrzedmioty zatrzaskują okna i drzwi
On tego jeszcze nie wieMaleńką dłoniąPróbuje otworzyć kamień i wodę
Ja to już wiemTy to już wiesz
Nie trzeba go było stwarzaćNa własne podobieństwo
38
W stronę samodzielności
Kiedyś zawsze trzymałem go za rękęTeraz chodzi już sam
Mały chłopczykZ jaskrawoczerwonym sercem
Ciągnie po ziemiMoją urwaną dłoń
39
Kolacja zakochanych
Nasz domPodszyty jest futremFundamenty pazuremDrą ziemię
A na stoleW przezroczystym wazonieStoją kwiaty z podciętymi żyłami
Na pobladłej dłoni z porcelanyDymi mięsień zabitej krowy
Bezlitośni czuli zakochaniPoruszamy miarowo żuchwamiGłodni mięsa głodni miłości
40
Martwe drzewa
A na samym końcuJak to zwykle bywaPowieszono katów
Nie zrąbano szubienic– A nuż się jeszcze przydadzą –
Stoją do dziś na placachI podlewają je codziennieUśmiechnięci emeryci
41
Zielony sztandar
Janusz Korczak – Henryk GoldszmitIdzie do komory gazowejZa nim dzieciZ zielonym sztandarem nadziei
Nieco dalej stoją dwaj NiemcyKanclerz Brandt i Kanclerz SchmidtTen pierwszy klęka niespodziewaniePod pomnikiem GettaDrugi ze zbolałą twarzą zwiedza Oświęcim
Zaryglowano drzwiRozległy się oklaski
42
Proces
Żyją wśród nas dzieciPrzybysze z lepszych planetZatruwani codziennieSłowem powietrzem wodąJeszcze nieświadomi
Proces wtajemniczeniaPrzypomina Proces KafkiI długi ciemny korytarzZamkniętyZamkniętym oknem
43
Smugi
Kobiety których pożądałem nadaremnoOdchodziły kołysząc biodramiW sukniach z zalotnego powietrza
Wracały bez ust i oczuZ zapleśniałą płcią
A jednakPożądam nadal nadaremnoSmugę wspomnieniaCo jak nagły zapach perfumStoi w powietrzu
PobłękitniałymOd upływu czasu
44
Na kolejne urodziny
W jej oczach skoszono trawęNie zmieniły koloruAle zamieszkał w nich szmerUmierających roślin
45
Drzewa
W oczach mojego dzieckaCzyste niebo sprzed milionów latI nagły cieńTo lęk – praptak
Bezradny jak drzewoGłaszczę jego włosyI szumię zaklęcia –Nie bój się nie bój
Zrozumie kiedyśGdy dorośnieŻe nie jestem winnyZrozumie gdy sam będzie miał synaKtóry schowa się nagle z lękiemW bezsilnych gałęziach jego istnienia
46
Lokatorzy
Samotni starzy ludzieMyślą o śmierci z obawąJak o jutrzejszej wizycieKomornikaZabierze szafę lampęI jak potem mieszkać w nieistnieniuBez szafy i światła
Samotni starzy ludzieZanim umrąMieszkają w nasSiedzą w ukryciu przez wiele latA potem skradają się na palcachI nagle stają kościąW oknachNaszych twarzy
47
W książkach
Ostrożnie otwierajcie bramy podręczników
Tam kraj zamarzniętyGdzie w trumnach z mroku i ciszySnem wiecznym śpią poeci
Starzec z krzykiem w ustachZamarłym w kształcie fontannyObok chłopiec bez twarzyZ krukiem milczenia w rękach
Na niebie o barwie loduPłaskim jak kartka papieruZamarzł w locie klucz liter
48
W blasku księżyca
Rozłożyli skrzydła na wietrzeI musieli się chwycić za ręceBy nie wzlecieć w powietrze
Potem tulili się do siebieI tuliliBo nie było nikogoOprócz nichNa tym BezBoga świecie
Teraz leżą tuż obok siebieZ nagimi pestkamiJak przecięty na pół owoc
Bo byli za młodzi na miłośćSparzyli sobie usta pocałunkiemPotargali skrzydła
I śmiertelnie zmęczeni zasnęliNa poboczu mlecznej drogiZagrzebani w księżycowym stogu
49
Kosmiczna rodzina
Wyłonił się z mgławicy Andromedy
Poczuła obcość jego ciałaI przejmujący chłód wszechświata
Wtedy z najbliższej planetyWszeptał się ciepłą strugąOddech śpiącego dziecka
Czekała na następny pocałunekOn też czekał
I poprzez gwiazdyPołączyli swoje oczekiwaniaW jednym uścisku dwóch dłoni
Aż dostroiły się uderzenia ich sercDo pulsu wszechświataZ którym był zgodny oddech dziecka
50
Norwid i wiek XIX
Przytuliłem chwilkę swojej samotnościDo wielkiej samotnościCypriana NorwidaŻycie do jego śmierci
Moje wiersze odpoczywająW cieniu jego skrzydełI ja tam kładę głowęI słyszę jak dołemWiek XIX pragnie zmartwychwstać
Słowacki podlewa kwiatyNa czwartym piętrzeTrzy ćwierci do śmierci
Na Place Vendôme 12Chopin zamyka bezgłośnieOpuchnięte wieko fortepianu
I słyszę jak dołem milczyParyż i WarszawaGigantyczny spis umarłychCo się nie zmarmurza
51
Nieszczęśliwie zakochany
Nie mógł wyjść z tego uczuciaJak z labiryntu ulicKtóre były tak wąskieŻe niemal całowały się ścianySuszyła się bieliznaI rosły róże na balkonach
W tym mieście już wszyscy go znająPrzecież od roku błądzi ulicamiZ ironicznym uśmiechem mija go Don JuanRomeo i Julia tak smutniKiwają mu przychylnie głowami
Lecz on nie widzi nikogoŚpieszy na plac targowyGdzie przekupka o czułych rękach matkiZawinie mu jak zwykle w gazetęCodzienną porcję nadziei
52
Niebieski urząd
Czy usta starych kobietPamiętają pierwsze i ostatniePocałunkiCzy piersi starych kobietPamiętająCzy dłonie
Nagie stare kobietyWołają o pomstę do nieba
Lecz tam mają widocznie inne zajęciaZresztą już tyle było petycjiW różnych sprawachI żadna nie załatwiona
53
Okrągły stolik
Udawał że się do niej nie zalecaUdawała że nie daje się uwodzićPrzy okrągłym stolikuW dniu który wypadł z kalendarzaI z szelestemPotoczył się pod ich nogi
Może ona minie nie chceMoże on mnie nie lubi
Pocałował ją w myślachA ona dała się pocałować
Wtedy w ogłuszającej ciszySpadły dwie kostki cukruDo herbatyKtórą mieszali osobnoSiedząc przy jednym okrągłym stoliku
Potem wstali w pośpiechuI założyli wspólny domJak nogę na nogę
Stoi tam teraz ten sam stółOkrągły lecz z popękanym blatemI dwie szklanki z wystygłą herbatą
54
Miasteczko przy autostradzie
W małym niemieckimMiasteczkuUpał pachnie dezodorantemDomy jak dziwkiZ jaskrawymi ustamiStoją przy ulicach
Starzy ludzie pamiętają tu ostatnią wojnęLecz milcząJak dęby na placu
I milczą martwi w pasiakachSiedząc na ławkach w parkuI nawet torturowani nie krzycząRozstrzelane matkiWożą w czarnym milczeniuSwoje nieżywe dzieci
Nikt nie ma tu już nic do powiedzeniaNawet myPrzybysze z innego milczenia
55
Dwie fale
Kiedy zapukałaRzucił się do drzwiCzas był jednak szybszyZalał je zapomnieniem
I już teraz nie wieCzy miała oczy usta ...Pamięta tylko zapachSpełnionej miłościPrzemieszany z zapachem kurzuKtóry unosił się nad domemZburzonym przez wojnę
I dwie falePożądania i uderzeniowaPo wybuchuGorące i odległeJak fale Czerwonego MorzaW starożytności
56
Wypadek
Obudził sięPoczuł że jej nie kocha
SpałaJakby nic się nie stało
WstałWłożył obce spodnieZawiązałPod szyją sopel lodu
Spojrzał przez oknoMiejski krajobraz popękałJak szybaW którą ktoś cisnął kamień
Obudziła sięI jakby nic się nie stałoUśmiechnęła się czuleNiekochanymi wargamiPotem wyciągnęła łakomą dłońPodał nieostrożny swoją
Na ulicy owinął kikut gazetąLecz nie powstrzymałUpływu czasu
57
Zabawa
Zasuszona twarz ojca przekłuta szpilkąNiebieski guzik z bolesną dziurką
Znalazła to dziewczynkaNa wysokiej wieży
Wokół fosa wypełniona krwiąCzerwienią się mury obronneOpada jak powieka zwodzony most
Zbiega po nim do pobliskiego lasuPowiewając wesoło siwym warkoczykiem
Tam czekają jej dzieciI umarli rodziceŻeby się razem bawićW bycie i nie-bycie
58
Powrót
Myjesz ręceMyjesz namiętnie – nieRaczej obojętnie – zmywaszDni nie wiem czego pełneGodziny podejrzanie niepewneMyjesz dłonie mydłemCo udaje różęPod kranem wygiętymZalotnie lub obojętniePalcami czeszesz strumieńPalcami co zabłądziłyI nie mogły znaleźć mojej twarzyCo nie chciałyA teraz pewnie zdziwią sięŻe wyrósł tam przez te dni lasLubię go – szepnieszLub – nie lubię lasuZetnij go – lubNie powiesz nicTylko zamkniesz się na kluczW milczeniu
Dobrze że wróciłaśI że słyszęJak myjesz u mnie ręceJakby nigdy nicJakbyś nie powiedziała wtedyNigdy nicJuż nie będzie między nami
59
Pokój dziecka
Umarła niedawno płócienna małpkaI nie potrafią już same jeździćKolorowe autaA dziś chyba po raz pierwszyNie chciał bajki przed zaśnięciem
Jest noc
Tak cicho świecą gwiazdyŻe słyszymyJak odkleja się jego pokójOd naszego mieszkaniaA tamNa jeszcze białych ścianachCoraz więcej sprawNie wyjaśnionychKtóre ściemniają sięW złotych ramach
60
Pocałunki
PomyślałŻe mógłby bez niej żyćDom z napisemPokoje do wynajęciaLecz w każdym jej nieobecnośćSmutna obojętna lub uśmiechnięta
Wtedy nagle stanęła w drzwiachMieszkania które przed siedmiu latyZbudowali ze słomekI skrawków waty
Załopotała sukniąI złożyłaCzerwone pocałunki
PomyślałŻe jednak mógłby bez niej żyćDom pełen pokoi do wynajęciaLecz w każdym czerwone pocałunkiZ których wykluwają sięGłodne pisklęta
61
Jezioro i las
Powiedziała prawdęTo bardzo bolałoLecz ile kłamstw pod niąNie wiedział
Czuł tylko że gromadzą sięJego własne kłamstwaPod przezroczystą tafląPobliskiego jeziora
Na szczęście patrzyła w inną stronęI on tam spojrzałLecz nie dostrzegł niczegoOprócz lasuKtóry podstępnieUspokajałZielony krajobraz
62
Lekcje religii z księdzem Twardowskim
Mówił o Matce BoskiejŁagodnie tak bardzo łagodnieJakby była płochliwą sarną
Zamknięty w swojej czarnej sutanniePatrzył na mnie z góryA ja mnożyłem swoje siedem latPrzez dziesięć wątpliwości
Teraz mam o dwadzieścia lat więcejI odpowiednio więcej wątpliwościMożna by z nich już niemalZbudować bezbożny kościół
Ale od tamtego czasuPrzychodzi często do mniePłochliwa sarnaSpogląda łagodnieI wątpi we mnie
63
Powrót na wyspę
Nie przypuszczałem że ujrzę jeszcze kiedyśZ wysokiej stronyBrzeg od którego przed wiekiem odbiłemBy płynąć w łupinie orzechaPo słonym morzu
Że powrócę tam mądry jak słońCo już wie że krucha jest porcelanaI że powita mnieRadosnym okrzykiemMój mały synek który wczorajNauczył się chodzić
Dotykam wyspy i słyszę jak cichoBije jej serce
I patrząc staram się zrozumiećTen światGdzie wszystko się otwiera i wszystko zamykaGdzie pies zjawia się jak przybysz z MarsaI mówi w ludzkim języku
I poprzez zieloną szczelinę istnieniaKtoś patrzy na mnie
64
Nad rzeką
Pobliskim mostem pełzaGąsienica towarowego pociągu
Pocałował jąNie w ustaW policzekPachniała jak miasteczkoO porankuGdy piekarze pieką chlebI otwierają się z brzękiem okiennice
Most był już nagiStał okrakiem nad WisłąNa brzegu płakali rybacy
65
PoleTen człowiek ma o wiele lat za dużoBy żyćA jednak mieszka w domuKtóry zbudował dla siebie i synaW samym środku wszechświataZ drewna co rzęziłoPod toporem i piłą
Syn odszedł przed stuleciemZabrał krowę i serceNa zardzewiałym łańcuchu
Mieszka więc samZ kobietą która się nie liczyTylko kurczyA i on czuje że poraStać się ziarnem co zgnije
Lecz nie ma na to czasuBo przecieżMusi wyplenić poleMusi wyplenićCo każdej nocyZarasta gwiazdami
66
Odłamki
Żyłem na betonowym schyłku XX wiekuSłyszałem oszałamiającą muzykęLecz nie tańczyłem w rytmKtóry rwał na strzępyResztki cywilizacji śródziemnomorskiejStałem obokJak Wyspiański na weseluLecz o ileż mniejszyNie zarażony sztuką i syfilisemZ wielkim lodowym soplemKtóry dotykał sercaI wdychałem pełną piersiąSmród rzeki HeraklitaKtórą płynęły fekalia epokiI dziurawa barka z ruinami Akropolu
Urodzili się i umrą nad tą rzekąPrzy niewielkim dopływieKtóremu na imię WisłaI wieźć ich będą w rtęciowym świetlePo kocich łbach polskiej mowyZe sztucznymi kwiatamiW otwartych ustach
I być możeChociaż to mało prawdopodobneSkorek albo mrówkaWspomną o mnieNa ziarenkach piasku
Urodzili się i umrą nad tą rzekąZ podejrzanie ciężkim ułomnym sercemI zamieszkają w nowych bezdusznych dzielnicachGdzie ziemia jest niebem
I być możeChociaż to mało prawdopodobneBeznoga i mało ruchliwa larwa błonkówkiZnajdzie odłamkiRoztrzaskanej kamiennej tablicyW moim już zapomnianym sercu
67
Lekcja historii narodowej
Podszedł do łóżka syna
Dziecko oddychało lekkoJakby szłoNa swoich małych nóżkachPo niewidocznej stronie snu
Nie zastanawiał się przed latyJaki jest sensBy do błędnego koła istnieniaDodawać nowe istnienieZabił w sobie pytaniePoczuł na wargach krew
Za oknami lasStoi jakby stał tam od stu latA przecież dopiero przed chwiląOtrzymał znak – zarosły drogi
Trzeba zawiązać kilka rzeczyPozbierać rozbiegane myśliPożegnać sięŻona chwyci go za rękaw– Nie idź to nie ma sensu –
Pomyśli – ona ma racjęPomyśli – trzeba iść już czas
Nie wiemy czy zginieNie wiemy jaki będzie los jego syna– Czy są jakieś pytania –Podniósł się las płonących rąk
68
Nowy tomik
Łuszczy się mrok na ścianachNa wieszaku stary płaszcz ojcaI wojskowa kurtka dziadkaZ postrzelanym jak sito płucem
Przez stłuczone oknaWpada szum kanałów ściekowychKtórymi płyną nazwiska zabitych
W pokojach przycupnęły przerażone mebleNa nie posłanych łóżkachŚlady miłości na śmierć zapomnianej
Ze wszystkich kranów sączy się czas
Na szczęście już wyprowadziłem sięZ tego mieszkaniaTeraz piszę nowy domJeszcze nie urządzonyA już tak smutny
Więc wybiegam na warszawską ulicęI nagle staję twarzą w twarzZ wielkim murem płaczu mojej ojczyzny
Tam w milczącym tłumieCzytam swoje imię i nazwiskoNa liście rozstrzelanych