Poza Toruń nr 19

32
BEZPŁATNA GAZETA REGIONU TORUŃSKIEGO Specjalny dodatek - Zdrowie. Czytaj na str. 25-29 ISSN 2084-9117 12 kwietnia 2013 Numer 19 Jesteśmy też na facebook.com/pozatorun WWW.POZATORUN.PL Wywiad Starsi już mnie ni- czego nie nauczą Prze żołądek do serca... kobiety - rozmawiamy z Robertem Sową 30 Przejrzeć na oczy w Wierszynie Nasz felietonista wyruszył na Syberię, aby ofiarować okulary potomkom zesłańców 7 Reportaż Przekazanie Nawry władzom województwa za rok? Gmina Chełmża *** Aleksandrów Kujawski 16 Pracownice firmy Emex wy- grały walkę z szefem Gmina Łysomice 12 Jaką historię kryje za sobą głaz w łysomickich lasach? 18 Gmina Czernikowo Uczennice z ogólnopolskimi sukcesami 20 *** *** Gmina Łubianka Fala włamań na terenie gminy. Mieszkańcy w strachu 22 *** Gmina Obrowo Władze zaczynają z ofensywą inwestycyjną *** 21 Jesteśmy z Wami już od roku!

Transcript of Poza Toruń nr 19

Page 1: Poza Toruń nr 19

BEZPŁATNA GAZETA REGIONU TORUŃSKIEGO

Specjalny dodatek - Zdrowie. Czytaj na str. 25-29ISSN 2084-911712 kwietnia 2013Numer 19

Jesteśmy też na facebook.com/pozatorun

WWW.POZATORUN.PL

Wywiad

Starsi już mnie ni-czego nie naucząPrze żołądek do serca... kobiety - rozmawiamy z Robertem Sową

30

Przejrzeć na oczy w WierszynieNasz felietonista wyruszył na Syberię, aby ofiarować okulary potomkom zesłańców 7

Reportaż

Przekazanie Nawry władzom województwa za rok?

Gmina Chełmża

***Aleksandrów Kujawski

16Pracownice firmy Emex wy-grały walkę z szefem

Gmina Łysomice

12

Jaką historię kryje za sobą głaz w łysomickich lasach? 18

Gmina CzernikowoUczennice z ogólnopolskimi sukcesami 20

***

***

Gmina ŁubiankaFala włamań na terenie gminy. Mieszkańcy w strachu 22

***

Gmina ObrowoWładze zaczynają z ofensywą inwestycyjną

***

21

Jesteśmy z Wami już od roku!

Page 2: Poza Toruń nr 19

2 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

TOMASZ WIĘCŁAWSKI

Felieton

MACIEJ KARCZEWSKI

Felieton

Chęć pomocy drugiemu czło-wiekowi jest w każdym z nas. Czasami aż trudno uwierzyć, że los jest dla innych tak okrutny. W dramatach, które obserwu-jemy, próbujemy odnajdywać znane nam emocje, sytuacje czy doświadczenia. Nie ma rodzin wolnych od biedy, alkoholi-zmu lub chorób. Szczególnie te ostatnie nie prowadzą wstępnej selekcji. Mieszają się w nas różne uczucia. Nie chcemy przyjmo-wać odpowiedzialności za czy-jeś życie. Najchętniej przeka-zujemy jakiś grosz, by pomóc biednym. Co się z nim później dzieje, nie ma dla nas szczegól-nego znaczenia. Pomogliśmy. Zabiliśmy wyrzuty sumienia, które trawią nas wszystkich. Bo mamy lepiej, łatwiej, bo nam wyszło. Państwowy system po-mocy powinien jednak być wolny od tego rodzaju rozterek. „Pomóc”, to nie zawsze oznacza „dać”.

Jedyną rzeczą, której moż-na oczekiwać od polityków, jest stworzenie warunków. To strasznie trywialne, ale psuje ludzi ryba (stworzenie to ma w sobie wbudowane „psucie się”), a naprawia wędka. Czasem wy-starczy pokazać, pochylić się, wytłumaczyć i dać szansę. Dwie dychy dane z budżetu starczą na flaszkę lub dwa kilo kiełbasy. Oburza nas fakt, że ktoś wlewa w siebie ciężko zarobioną przez nas kasę. Mamy rację, co nie oznacza, że kupno czegokol-wiek innego za tę kasę jest dużo lepsze. Jedynie pomnożenie tej kwoty przez pracę ma sens. Ludzi trzeba edukować, a nie leczyć chorobę w śmiertelnym stadium. Charytatywność powinna być domeną prywatną. W pań-stwowym wydaniu nic nie daje. Kosztuje znacznie więcej i przy-nosi niewspółmiernie niższe efekty.

Pomóc a nie zaszkodzić

Stopka redakcyjnaRedakcja “Poza Toruń”Złotoria, ul. 8 marca 28

WydawcaAgencja PR Goldendorf

Redaktor NaczelnyRadosław [email protected] 609 119 016

Sekretarz RedakcjiTomasz Więcławski (GSM 535 405 385)

Dział reportażuMonika Olender, Marcin Tokarz, Maciej Koprowicz

Dział samorządowyAgnieszka Kapela, Marcin Lewicki, Milena Kaszuba, Łukasz Piecyk

Dział fotoTytus Szabelski, Maciej Pagała, Maria Lewandowska

E-wydanie:Łukasz Piecyk

REKLAMAMałgorzata Pałka (GSM 607 908 607), Karol Przybylski (GSM 665 169 292) Kinga Baranowska (GSM 796 302 471)[email protected]

SkładStudio Poza Toruń

ISSN 2084-9117Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń.

***Na podstawie art.25 ust. 1 pkt 1b ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych Agencja Public Relations Goldendorf zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie materiałów opublikow-anych w “Poza Toruń” jest zabronione bez zgody wydawcy.

Od kilu lat, toruński urząd miasta wygrywa ogólnopol-ską rywalizację w jednym z rankingów. Najtańszy urząd. Jest to od lat powodem do nieukrywanej dumy prezy-denta Michała Zaleskiego. Od niedawna, doszło dzięki wielkim, kontrowersyjnym i nie terminowo oddawanym inwestycjom, kolejne pierw-sze miejsce. Prowadzimy w kategorii - najbardziej zadłu-żonego na jednego miesz-kańca miasta Polski. Tutaj nasz krajowy prymat jest na wiele kolejnych lat absolutnie niezagrożony. Budujemy na potęgę i najdrożej w kraju, a wkrótce rozpocznie się bu-dowa Sali na Jordankach, co na dziesiątki lat zapewni nam żółtą koszulkę lidera. Po co nam więc najtańszy urząd, skoro jego (jak należy zakładać) najgorzej w Polsce

opłacani pracownicy, prowa-dzą inwestycje adekwatnie do poziomu ich zarobków. Wolałbym po stokroć, aby nasz urząd był najlepszy w Polsce. Może to powodowa-łoby, że wtedy właśnie in-westycje byłyby najtańsze, przemyślane, konsultowane z mieszkańcami i oddawane w terminie. Chyba lepiej za-trudniać dobrze opłacanego wirtuoza, niż pozbawionych motywacji rzemieślników. A tak… mamy kilka rozgrzeba-nych wielkich budów i nie-bezpiecznie zadłużamy się na dziesiątki lat. Więcej, rozpo-czynamy kolejne i aspirujemy do pozycji „superinwestora”, na którą nas zwyczajnie nie stać. Kto za ten rozmach za-płaci? A ponoć tak krawiec kraje, jak mu materiału staje…

Czy stać nas na najtańszy urząd w Polsce?

Red. Monika Olenderczeka na informacje

Kontakt pod numerem: 537 049 739

Masz dla nas temat?

Page 3: Poza Toruń nr 19

3 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REKLAMA

Page 4: Poza Toruń nr 19

4 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REGION

Monika Olender

Uciekając przed ogniem, który gonił go po schodach, zabrał tylko dokumenty. Gdy płomie-nie urosły, przyszła pora na strach. Stracił wiele, choć nie-wiele miał. Czyja to była ze-msta? Jan Boguszewski z Wielkiej Nieszawki nie wie teraz czy ma-rzyć o tym, żeby stodołę porząd-nie uprzątnąć, czy żeby ogień wrócił i spalił wszystko na amen. Wtedy ktoś musiałby pomóc. Innej szansy na przetrwanie naj-bliższych miesięcy nie ma. Nikt nie kupi jego domu na wolnym rynku. Działki sprzedaje za bez-cen, a i tak kupców nie może zna-leźć. I jeszcze trzeba córce płacić alimenty. W jego niewielkim gospodarstwie ogień zniszczył wszystko, co najcenniejsze. Na-wet nasiona, odłożone na czarną godzinę, poszły z płomieniami w nieznane. Miał kilka maszyn rol-niczych, żadnej nie ubezpieczył. Ma najbliższą rodzinę po drugiej stronie drogi – nikt nie pomógł.

Na pogorzelisku

Ponad dwadzieścia lat temu Jan Boguszewski zbudował dom. Miał mieszkać w nim razem z żoną i niepełnosprawną cór-ką. Mieszka sam. Nadal nie ma elewacji. Zamiast kominka stoi piecyk. Pustkę po meblach wy-pełniają rozwieszone w korytarzu linki z wypranymi ubraniami. Mieszka w tych czerwonych ce-głach bez przekonania. Może bę-dzie trzeba już niedługo się stąd wynieść? Jest na to przygotowa-ny: wymeldował się już dawno. Ściany nie były malowane od lat.

Nie ma kanalizacji. Nie ma wody. Jest telewizor. Ale gospodarz boi się go włączać od czterech mie-sięcy. Nie może patrzeć na ogień. Strach też, kiedy zadzwoni tele-fon. Bo się zaświeci. Jak tamtego wieczoru… – Siedziałem w sypialni i oglą-dałem telewizję – opowiada Jan Boguszewski. – To była niedzie-la, wieczór. Światło od płomieni przedostało się przez zasłony. Wybiegłem przed dom. Nie wie-rzyłem w to, co widzę. Wróciłem po dokumenty. Ogień dochodził pod dom. Nie pamięta, ile razy próbował dodzwonić się do straży pożarnej. Ani razu nie wybrał poprawnego numeru. Strażacy otrzymali zgło-szenie od kogoś innego. Nie mógł też patrzeć, jak ogień odbiera mu

wszystko, co ma. Ruszył w pło-mienie. Krzesła, pralka, tabletki, wszystko w domu zostało. Ale co z tego? Z tego wyżyć się nie da. To, co spłonęło, dawało chleb. – Próbowałem przede wszyst-kim ratować ciągnik – wspomina. – Chciałem go odpalić, wyjechać z tego ognia. Było za zimno, silnik nie zaskoczył. Poparzyłem sobie tylko rękę, zrobił mi się ogromny bąbel. Odwieźli mnie do szpitala. Jeden sąsiad natychmiast przybiegł z pomocą. Dzięki nie-mu kilka części maszyn rolni-czych nie spłonęło doszczętnie. – Jak tylko zobaczyłem ogień, zabrałem syna i pobiegliśmy – mówi Zbigniew Woźniak. – To, co się dało, odstawialiśmy na bok. Zostało niewiele. Wszystko spalone, czarne. Szkielety. Wraki.

Gruzy. Trzeba to pogorzelisko ja-koś z ziemią zrównać. Jan Bogu-szewski stracił stodołę, maszyny rolnicze, ciągnik, samochód, na-siona, farby. Szacuje straty na 250 tysięcy złotych.

Życzę Ci jak najgorzej Jan Boguszewski czuje się w Wielkiej Nieszawce jak w pułap-ce. Siedzi w zamokłych gratach przed domem. Nikt się nim nie interesuje. Żona odeszła kilka-naście lat temu. Zabrała córkę. Boguszewski zakasał wtedy ręka-wy, poszedł w pole i zabrał się do pracy. Ze wszystkiego, co kupił, tłumaczył się przed sądem. Płacił coraz większe alimenty na córkę. Z sąsiadami ciągle ma kon-flikty. Siostrzeniec z konkubiną

mieszka kilkanaście metrów da-lej. Dogadać się nie mogą. I jeszcze ten handlarz nielegal-nymi papierosami, co Boguszew-ski policję na niego nasłał. – Podjechał na moje podwórze i chciał mi sprzedać te papierosy – wspomina. – Zaczęliśmy się szarpać, zabrałem mu kluczyki od samochodu, zamknąłem się w domu i zadzwoniłem po policję. W tym czasie on poszedł i zosta-wił tę torbę z papierosami w lesie. To było marlboro. Ruskie. Wrogów tylu się porobiło, że Janowi Boguszewskiemu trudno wskazać podpalacza: żona, sio-strzeniec, handlarz czy los? Po-dobno wszyscy mu grozili. Obie-cywali, że mu pokażą. – Ludzie ze wsi go lekceważą, bo on ze wszystkimi żyje w kon-flikcie – przyznaje sąsiad Jana Bo-guszewskiego, który chce jednak pozostać anonimowy. – Nikogo nie oszukał, to uczciwy człowiek. Ale charakter ma trudny. Stracił w tym pożarze wszystko. I nie ma szans na odbudowanie. Bo za co?

* * * Boguszewski kurtuazyjnie zaprasza nas do środka. Nie jest chyba do końca świadomy, że za chwilę nie będzie miał, co do garnka włożyć. – Ja żyję tutaj sam. W takich polowych warunkach – mówi. – Ale ja wszystko opowiem. – Co dalej? – pytam. – Nie wiem, jestem bankru-tem. – Córka panu pomoże? – Nie. Musiałem sprzedać zie-mię, bo przysłała pismo, że zale-gam z alimentami. Wstydzę się to pokazać. Ona nawet nie pisze do mnie „tato”. A mnie może nawet już nie ma. Może też się spaliłem. Ja w to wszystko nie wierzę.

Podpalacz, który puścił dobytek z dymemByły groźby, konflikty i wrogowie. Wielkie płomienie zabrały wszystko. Dramat mieszkańca Wielkiej Nieszawki

Tomasz Więcławski

W Osieku nad Wisłą znajdziemy kapelę, która swoim rodowo-dem sięga czasów II RP. Rodzina Kamińskich wydała na świat wielu zdolnych muzyków. Już rośnie pokolenie następnych. Osiecka Kapela Ludowa im. Kamińskich koncertuje jako trio lub kwartet. Niewiele jest w na-szym regionie zespołów nawią-zujących do prawdziwej tradycji polskich kapel. Obowiązkowo muszą być: akordeon, skrzypce i „bęben”. Bez tego nie ma klimatu i zagranych pięknie polek czy obe-rków. - Zespół założył mój dziadek, Adam Kamiński, na początku lat 20. XX wieku – mówi Henryk Kamiński, grający w zespole na akordeonie. – Grał ze swoimi sy-nami (Józefem i Wacławem) po osieckich potańcówkach. Wacław był muzycznym samo-ukiem. Okazało się, że ma wielki talent. Na skrzypcach umiał za-grać praktycznie wszystko. - Trzon zespołu od czasów powo-jennych stanowią Henryk i Stani-sław Kamińscy – mówi Ryszard Cąbrowski, obecnie grający w ze-spole na skrzypcach. – Przez wiele

lat grał z nimi ich ojciec, Wacław. Po jego śmierci kapelę zasilił Mi-chał Kokot, który grał na klarne-cie i śpiewał. Nowy nabytek zespołu nie był osobą przypadkową, gdyż od późnych lat 70-tych pełnił rolę kierownika artystycznego i tech-nicznego. Pochodzący z Osieka Cąbrowski gra w zespole od kilku lat. Chce w ten sposób uczcić pa-mięć córki, która przedwcześnie zmarła. - Pięknie grała na skrzypcach. Nie to, co ja – mówi dumny oj-ciec. – Ale ona była zawodowcem. Zdobyła wykształcenie w Aka-

demii Muzycznej, a nawet tam uczyła. Grała w wielkich filhar-moniach. Zespół występuje na wszelkie-go rodzaju przeglądach i festiwa-lach w całym regionie. Wielokrot-nie muzycy otrzymywali nagrody i wyróżnienia. Część pucharów odnajdziemy w domu Stanisława Kamińskiego, a resztę można po-dziwiać w Osieckiej Izbie Regio-nalnej. Koncerty zaczynają się na przełomie kwietnia i maja. Ostat-nie występy trafiają się nawet w grudniu. - Mój zabytkowy akordeon ma już ponad 50 lat – mówi z dumą

Henryk Kamiński. – Już porobiły się na klawiszach wyżłobienia od palców, jednakże tylko raz musia-łem go oddać do kapitalnego re-montu. Trzyma się równie dobrze jak ja. Humoru i radości życia muzy-kom kapeli można pozazdrościć. Do dziś wspominają majówki, podczas których grali. Schodziła się cała wieś i tłum gości. Wszyscy w doborowych nastrojach. Wy-tworni mężczyźni i piękne panie. - Sama przychodziłam na ta-kie zabawy – mówi żona Henryka Kamińskiego. – Nie znałam jesz-cze wtedy męża. Nie najgorzej gra ten akordeonista – myślałam w duszy. Do tego jaki przystojny. Zespół od dawien dawna wy-stępuje w klasycznych strojach ziemi dobrzyńskiej. Wszystkie wyjazdy kapeli współfinansowa-ne są ze środków Urzędu Gminy. Muzycy dodają, że w tej sprawie zawsze można liczyć na wójta. - Rośnie nowe pokolenie, więc będzie komu przekazać pałeczkę – mówi Henryk Kamiński. – Mój syn jest organistą w kościele. Z nami nie gra, ale dzieciaki ma nie-zwykle uzdolnione. Mam nadzie-ję, że wnuki pójdą w nasze ślady. Chociaż ja się jeszcze nigdzie nie wybieram. Może i mam 73 lata,

ale czuję się najwyżej na 40. Zaproszenia na ten sezon już przychodzą. Zespół, jak co roku, wystąpi na pewno w Skłudzewie. Na przeglądzie kapel weselnych w Osieku też go nie może zabrak-nąć. W końcu są u siebie. Grają w Dobrczu, Czernikowie, Golubiu--Dobrzyniu i wielu innych miej-scowościach z całego regionu. - Wychodzimy często, żeby zagrać kilka utworów – mówi Ry-szard Cąbrowski. – Jakąś polecz-kę, fokstrota, tango czy oberka. Publiczność nie chce nas jednak tak szybko wypuścić. Część utwo-rów to klasyczne kompozycje lu-dowe, resztę napisał sam zespół. Z nostalgią w głosie przypo-mina sobie jednak Henryk Ka-miński czasy, kiedy grało się przez trzy dni. Jak zapusty wypadały we wtorek, to koncert trwał przez so-botę, niedzielę i poniedziałek, aż do wtorku włącznie. W ostatnim czasie problemy ze zdrowiem ma drugi filar zespołu, Stanisław Ka-miński. Jego kompani mają jed-nak nadzieję, że dojdzie do siebie przed rozpoczęciem sezonu. Na koniec życzę akordeoniście kolejnych dwudziestu lat kariery. - Ja zamierzam pograć jeszcze przynajmniej czterdzieści – śmie-je się muzyk.

Kiedyś to były zabawy...Kolejni gospodarze prosili ich do siebie. Koncerty zespołu przedłużały się do kilku dni. Bo kapela im. Kamińskich grała jak żadna inna i drugiej takiej nie ma do dziś

Page 5: Poza Toruń nr 19

5 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REGION

Tomasz Więcławski

Osiem osób żyje w dwóch malut-kich pokojach starej lepianki. Nastolatki wstydzą się zapraszać rówieśników, bo czym mogłyby im zaimponować? Skóra na rę-kach matki szóstki dzieci nie jest aksamitna. Swoje robi pranie ubrań w plastikowej misce i zim-nej wodzie. Tak często budzi się w nocy. Przenosi się we śnie do Bullerbyn. Zawsze jest Lisą. Razem z Lasse i Bosse zatraca się w beztroskiej zabawie. Świat dookoła jest pełen barw, zupełnie pozbawiony sza-rości. Pani w szkole kazała kiedyś przeczytać tę książkę. I tak już zo-stało. Olle będzie jej mężem. Nie chce otwierać oczu, pomimo, że nie śpi. Wszystko znika jak bań-ka mydlana. Piękny domek i peł-na kwiatów łąka zamieniają się w izbę otoczoną z każdej strony bło-tem. Jednak jej serce wypełnione jest marzeniami. Mama miała w dzieciństwie tak samo. Wiktoria jest piątym dzieckiem państwa Sadeckich z Siemonia. Ma młodszą siostrzyczkę Kingę, która skończyła siedem miesięcy i czworo starszego rodzeństwa. Tom i Jerry ukazują się na szkla-nym ekranie każdego dnia. Ciocia podarowała rodzicom DVD. Żeby tylko te ściany za telewizorem były bielsze. Polędwica nie jest konieczna. Kanapka z dżemem i szklanka mleka wystarczą. Waż-ne, żeby nie zabrakło Karolinie czy Łukaszowi. Mają naście lat, muszą jeść więcej. Przy tegorocznej aurze ciężko dostać się do domku położonego pośród pól. Z fotografem godzi-nę poszukujemy domu numer 121. Pod dachem biednej chałupy znaleźliśmy sporo uczuć. Miło-ści starczyłoby na kilka innych. Goryczy i żalu też nie brakuje. Środków do godziwego życia jest jednak niewiele. Bez bieżącej wody, w dwóch malutkich poko-

jach zimnej rudery toczy się życie Agnieszki i Janusza Sadeckich. Sześcioro dzieci trzeba nakarmić i ubrać. - Oboje z mężem pochodzimy z Torunia – mówi Agnieszka Sa-decka. – Kiedyś wynajmowaliśmy pokoje, ale pojawiło się pierwsze, drugie, a potem trzecie dziecko i nie stać nas było na taki luksus. Teść zaproponował, że możemy zamieszkać w jego domu. Z dzie-sięć lat tutaj mieszkamy. Ojciec męża nie chce jednak przepisać domu na syna. W gmi-nie nie ma mieszkań socjalnych. Podania o mieszkanie komunalne Sadeccy nie złożyli. - Wpłynęło do nas 38 wnio-sków w tej sprawie – mówi Jan Surdyka, wójt gminy Zławieś Wielka. – Wśród nich nie ma zgłoszenia rodziny Sadeckich z Siemonia. Adoptujemy na miesz-kania komunalne różnego rodza-ju budynki. W tym roku uda się pomóc kilku rodzinom. Dwa metry nad głową Agniesz-ki Sadeckiej jest strop. Jak wiatr wieje silniej, to dachówki latają nad głowami. Wodę trzeba przy-nieść ze studni, bo nie ma pod-łączenia do domu. Mieszkanie składa się z trzech pomieszczeń.

Pierwsze jest nieogrzewane. Stoi w nim stara lodówka, walają się jakieś graty. W dwóch malutkich pokoikach gnieździ się ośmiooso-bowa rodzina. Ktoś musi być w domu cały czas, bo 11-letni Dawid ma orzeczoną niepełnospraw-ność. Jest upośledzony w stopniu średnim i chory na padaczkę. - Ataki ma najczęściej w nocy – mówi Agnieszka Sadecka. – Do-rosły musi być wtedy przy nim. Trzeba go wozić do specjalistów, ale nie mamy auta. Wszędzie trze-ba dostać się autobusem. Dojazdy do Bydgoszczy sporo kosztują. W szkole zgodzili się na specjal-ny tryb nauczania. Dawid chodzi na dwie lub trzy lekcje, ale zawsze muszę go zaprowadzić i odebrać. Stałym dochodem rodziny jest zasiłek rodzinny w kwocie ok.. 900 złotych miesięcznie. Janusz Sadecki pracował kiedyś w Toru-niu, ale go zwolnili. Z zawodu jest ślusarzem. Ostatnio dostał staż w Rzęczkowie. Sortuje tam odpady komunalne. Jego żona skończyła jedynie podstawówkę. Edukację zatrzymała szybko powiększająca się rodzina. Z takimi kwalifikacja-mi trudno o pracę. Z szóstką dzie-ci w domu nie sposób jej szukać. Najstarsza córka chodzi do

drugiej klasy gimnazjum. Powin-na uczyć się w trzeciej, ale musia-ła powtarzać jeden rok nauki. Nie ma kto jej pomóc. Mama boi się, że bez wykształcenia będzie jej ciężko w życiu. Sama zna to naj-lepiej. - Zakład Gospodarki Miesz-kaniowej z Torunia zaalarmował nas o bardzo trudnej sytuacji w tej rodzinie – mówi Ewa Hodana z Caritas Diecezji Toruńskiej. – Pani Sadecka zwróciła się do tej instytucji z prośbą o pomoc, ale nie może jej otrzymać, bo nie jest to ten sam powiat. Przekazaliśmy paczki żywnościowe przed Wiel-kanocą. W miarę możliwości bę-dziemy udzielali rodzinie pomocy rzeczowej. W GOPS-ie w Złejwsi Wielkiej nie mogą wiele więcej zrobić. Je-żeli wpływa podanie z prośbą o pomoc, zazwyczaj rozpatrywane jest pozytywne. Środki są jednak ograniczone. Nie ma funduszu, który pozwoliłby na gruntowny remont mieszkania rodziny Sa-deckich. Wiktoria nie do końca jesz-cze rozumie, czemu w telewizji pokazują rodziny mające wielkie apartamenty. Nie wie, skąd bio-rą się tak wielkie różnice między

ludźmi. Cukierki i czekolada, które otrzymała z Caritasu, były niezwykle słodkie. Tylko dlaczego tak słone są łzy jej mamy, kiedy się do niej przytula? - Nie płacz – powtarza zawsze. - Najważniejsze, że się kochamy. – Włącz Toma i Jerrego. Zapomnij-my o tym – mówi.

Mała Wiktoria chce być weterynarzem. Bardzo lubi zwierzęta. Studia będą kiedyś. Teraz chciałaby mieć łazienkę i ciepłą wodę. Rodzina z Siemonia potrzebuje pomocy

Osiem osób na 30 metrach

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 6: Poza Toruń nr 19

6 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REPORTAŻ

Marcin Tokarz

Są potomkami polskich ze-słańców. Długość życia mie-rzą ilością benzyny w baku i siłą mięśni. Dla większości z nich Syberia to pierwsze i ostatnie miejsce, jakie widzą. Jednak dopiero od niedawna mogą cieszyć się tym przywi-lejem. Za sprawą ekipy opty-ków z Polski, wraz z Macie-jem Karczewskim z Torunia, przebadano i obdarowano okularami rodaków zamiesz-kujących Wierszynę, niewiel-ką osadę na Syberii. W Rosji wszystkie doku-menty są istotne. Im więcej pieczątek tym są ważniejsze. Do syberyjskiej wioski przy-słano pismo obficie nimi zdo-bione. Pojawił się jednak pro-blemem. Bez okularów nikt nie potrafił przeczytać jego treści. Mały Andrea szybko pobiegł po jedyną dostępną parę. Obserwował to polski podróżnik, Romuald Koper-ski, jeden z najsłynniejszych polskich podróżników. Znał człowieka, który podjąłby się akcji przeprowadzenia badań wzorku, a także dopasowania i przygotowania odpowiednich okularów. Maciej Karczewski, toruński optometra i społecz-nik pomysł podchwycił od razu. - Klimat mamy nieskom-plikowany: dwanaście miesię-cy zimy, reszta lato – żartują mieszkańcy polskiej Wierszy-ny. – Im dalej na północ, tym słupek rtęci jest niższy. Trudne warunki do życia w Wierszy-nie oddalonej 130 kilometrów od Irkucka są codziennością. Do wsi prowadzi tylko jedna droga. Po wielkich opadach staje się nieprzejezdna i odcina ją od reszty świata.

Cztery tomy „Chłopów” - Tam głównym środkiem lokomocji jest koń zaprzęgnię-ty do wozu - mówi Maciej Kar-czewski. - W jedynym lokalu usługowym, czyli sklepie, eks-pedientka obsługuje klientów korzystając z liczydła. Poży-

wienie daje tu tajga, bo stam-tąd wszystko jest za darmo. W Wierszynie mogą tylko po-marzyć o jakiejkolwiek opiece zdrowotnej. Tę polonijną enklawę na-zywa się „Małą Polską”. Mimo dystansu ponad sześciu tysięcy kilometrów dzielących ją od macierzystego kraju, w Wier-szynie zachowano ojczystą mowę. - Przez przeszło sto lat pielę-gnuje się tam polską tradycję. To ewenement na tle wszyst-kich ośrodków polonijnych na świecie – komentuje Romuald Koperski. Na ścianach wisi orzeł bia-ły. Na szyi wąsatego Wasilije-wa też. To patrioci, którzy od rządzących ojczystym krajem dostają obietnice politycznych reform tylko w trakcie wybo-rów. - Widziałem cztery tomy „Chłopów”, które jedna z naj-ważniejszych postaci w Polsce przekazała Wierszynie. Minęło półtora roku, a wciąż leżały nie rozpakowane. Nikt nie był w stanie ich przeczytać – opisuje Maciej Karczewski. O ile zdezynfekowanie rany moczem, usztywnienie złama-nia dwoma klepkami obwią-zanymi taśmą często wystar-cza, by kontynuować pracę w tajdze, o tyle słaby wzrok lub jego brak trzeba leczyć specja-listycznie. Z tą misją 11 grudnia 2012 roku do Wierszyny przy-była ekipa czterech lekarzy, w tym dwoje okulistów. Przeba-dali 350 osób. Gabinet optycz-ny powstały w polowych wa-runkach funkcjonował od rana do wieczora. Mimo upły-wu dni, krzesła w poczekalni wciąż były zajęte. - Koszta akcji pokryliśmy z własnej kieszeni - mówi Ma-ciej Karczewski. - W Irkucku wypożyczyliśmy autorefrak-tometr. Cały potrzebny sprzęt zapakowaliśmy do bagaży podręcznych. Główną zawar-tością plecaków były szkła i oprawy, które pozyskaliśmy ze zbiórek w Polsce oraz te za-kupione na własny rachunek. Jeszcze w Wierszynie wydali-śmy około 200 par okularów.

W 60 przypadkach bardziej wymagających wykonano je w Polsce, po czym odesłano na Syberię do ich nowych właści-cieli.

Dłonie Polaków z Syberii

Dla mieszkańców „Małej Polski” każdy dzień to kontakt z tajgą, która zapewnia byt, ale także poddaje człowieka próbie przetrwania, nierzad-ko ucieczki przed najgorszym. Wsparcie i wzajemna pomoc zwiększają szanse. - Ci ludzie szanują życie. Potrafią wyrazić wdzięczność w sposób, jaki u nas w Polsce jest już obcy. Tego, a także rąk mężczyzn, których badałem, nigdy nie zapomnę. To nie były dłonie kloszarda, ani re-cydywisty, tylko młodego face-ta utrzymującego rodzinę przy pomocy siekiery – mówi optyk z Torunia. – Dłonie drwali z syberyjskiej tajgi są szorstkie jak papier ścierny, poranione jak zwierzę zaplątane w drucie kolczastym. Minęły ponad trzy miesiące od akcji „Okulary dla Wierszy-ny”. - Tam, na Syberii, 13 grudnia zapukano do naszych drzwi - kończy Maciej Karczewski. - Trzech funkcjonariuszy służb FSB wzięło nas na przesłucha-nie. Pytali o pozwolenia na wykonywanie zawodu lekarza, dokumenty celne. Niczego nie mieliśmy. Polaków trudno jednak zastraszyć. Areszt, lampka w oczy, groźby i rosyjski mun-dur - odporność na te choroby mamy w genach. Zwłaszcza w Wierszynie na dalekiej Sybierii.

Za oknem wciąż mróz do pięćdziesięciu stopni, ale w sercach gorąca wdzięczność. Wspólna akcja słynnego podróżnika i Macieja Karczewskiego, toruńskiego optometry, felietonisty Poza Toruń na dalekiej Syberii

Przejrzeć na oczy w Wierszynie

Zawiadomienie Wójta Gminy Chełmża

Na podstawie do art. 17 pkt 1 ustawy z dnia 27 marca 2003 r. o planowaniu i zagospodarowa-niu przestrzennym (Dz.U. z 2012 r. poz. 647 z późn.zm)

zawiadamiam,o podjęciu w dniu 26 marca 2013 r. przez Radę Gminy Chełmża uchwały Nr XXXI/251/13 w sprawie przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Gminy Chełmża dla terenów położonych w rejonie miejscowości Kończewice.

Zainteresowani mogą składać wnioski do wyżej wymienionego planu miejscowego.

Wnioski należy składać na piśmie na adres: Urząd Gminy Chełmża, ul. Wodna 2, pok. nr 19, 87-140 Chełmża do dnia 08 maja 2013 r. (włącznie).

Wniosek powinien zawierać nazwisko, imię, nazwę i adres wnioskodawcy, przedmiot wnio-sku oraz oznaczenie nieruchomości, której dotyczy.

Wójt Gminy Chełmżamgr Jacek Czarnecki Publikacja

Dnia 12.04.2013 r.

o przystąpieniu do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego Gminy Chełmża dla terenów położonych w rejonie miejscowości Kończewice.

ObwieszczenieWójta Gminy Chełmża

Na podstawie art. 39 ust. 1 pkt 1 ustawy z dnia 3 października 2008 r. o udostępnieniu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko (Dz.U. Nr 199, poz. 1227 z późn.zm.)

informujęo przystąpieniu do opracowania projektu miejscowego planu zago-spodarowania przestrzennego Gminy Chełmża dla terenów poło-żonych w rejonie miejscowości Kończewice zgodnie z uchwałą Nr XXXI/251/13 Rady Gminy Chełmża z dnia 26 marca 2013 r. w spra-wie przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospoda-rowania przestrzennego Gminy Chełmża dla terenów położonych w rejonie miejscowości Kończewice.

Zainteresowani mogą składać uwagi i wnioski w Urzędzie Gminy Chełmża przy ul. Wodnej 2, pok. nr 19, 87-140 Chełmża, w terminie do dnia 08 maja 2013 r. w formie, o której mowa w art. 40 ustawy z dnia 3 października 2008 r. o udostępnieniu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko.Organem właściwym do rozpatrzenia uwag i wniosków jest Wójt Gminy Chełmża.

Wójt Gminy Chełmżamgr Jacek Czarnecki

PublikacjaDnia 12.04.2013 r.

Fot.

Arc

hiw

um M

acie

ja K

arcz

ewsk

iego

Page 7: Poza Toruń nr 19

7 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REGION

Po świętach podpisana została umowa z wykonawcą robót bu-dowlanych. Nową nawierzchnię położy wyłoniona w przetargu firma STRABAG. Mieszkańcy mają nadzieję, że skończą się problemy z zalewaniem drogi, a jazda autem przestanie przypo-minać zmagania na torze prze-szkód. - Prace modernizacyjne mają zakończyć do końca sierpnia – mówi Henryk Dygasiewicz, dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg w Toruniu. – Pozyskaliśmy na ten cel dofinansowanie z Na-rodowego Programu Przebudowy Dróg Lokalnych. Nasz wkład wy-nosi 50% ponoszonych kosztów. Łączna wartość inwestycji przekracza 2 miliony złotych. Na-wierzchnia zostanie poszerzona do 5,5 metra. Drogowcy położą dwie warstwy nawierzchni bitu-micznej. Planowane są również remonty przepustów oraz wypro-filowanie i umocnienie poboczy. - W Jedwabnie i Lubicz Dol-nym położony zostanie chodnik – zapowiada Henryk Dygasie-wicz. – Powstanie również zatoka autobusowa. Konieczna jest tak-że modernizacja oświetlenia na przystankach autobusowych. Nad prawidłowym wykony-waniem prac pieczę sprawowała będzie firma AGMARAL z Wło-cławka, która wybrana została na inspektora nadzoru.

(WT)

Dywan za dwa miliony

Wyremontują drogę z Rogówka doLubicza Dolnego Tomasz Więcławski

Jej losy zbiegają się z historią wolnej Polski. Ukształtowała ją II RP. Jasne było dla niej, że za Ojczyznę warto oddać ży-cie. Będąc łączniczką, nie bała się dostarczać tajnych infor-macji, ani przenosić broni. To nic, że działalność konspira-cyjną groziło rozstrzelanie. Zofia Noskowicz urodziła się w 1919 roku. Młodość spędziła w Żołyni koło Łańcuta. Pol-ska obchodziła wtedy pierwszą rocznicę niepodległości. - Ja jestem Galicjanka – mówi Zofia Noskowicz. – Ojciec wal-czył w I wojnie światowej. Sam nielegalnie przetrzymywał broń w domu. Bał się o mnie, gdy wstępowałam do partyzantki, ale serce mu się radowało. W Łysomicach łączniczka z II wojny światowej mieszka od lat 70-tych. Nigdy nie zabiegała o zaszczyty. Za czasów III RP proponowano jej różnego ro-dzaju wyróżnienia. Zawsze od-mawiała. - To niepotrzebne – opowia-da Zofia Noskowicz. – Nigdy nie byłam, i nie chcę być, na świeczniku. Mój mąż walczył w AK. On mógłby opowiedzieć więcej. Niestety, już od 10 lat nie żyje. Dzielny był z niego czło-wiek. Leopold Noskowicz walczył w 1945 roku w polskiej party-

zantce. Należał do oddziału no-szącego kryptonim „Ścigacz”. Dowódcą jednostki był ppor. Stefan Kaczmarczyk ps. „Baca”. Oddział formalnie działał tylko przez kilka miesięcy, ale „żoł-nierze wyklęci” na trwałe wpi-sali się w historię naszego kraju, tocząc nierówną walkę z reżi-mem komunistycznym. - Już jako dziecko wychowy-wany byłem w domu w duchu antykomunistycznym – mówi Jerzy Noskowicz, syn Zofii i Le-opolda. – Inne dzieci nie wie-działy, co naprawdę zdarzało się w lesie katyńskim. Myśmy wiedzieli. Ojciec, zanim tra-fił do partyzantki, pracował w fabryce kabli. Stamtąd uciekł na skradzionych Niemcom ko-niach. Nie znał za bardzo języka

wroga, ale wojna tak wpłynęła na jego psychikę, że przez sen śpiewał po niemiecku. Rano tego nie pamiętał. Oddział „Ścigacz” działał w okolicy Bochni. Jego żołnierze rozpierzchli się później po ca-łym kraju. Komuniści nie bawi-li się z takimi osobami. „Róg” (pseudonim Leopolda Nosko-wicza z czasów partyzantki) zo-stał aresztowany w Gdyni. Uda-ło mu się uniknąć kary. - Miał podrobione doku-menty – opowiada łączniczka. – Tylko to go uratowało. Wcze-śniej chciał wyemigrować z kra-ju, ale nie dostał się na statek płynący za granicę. Traf chciał, że po wojnie Zo-fia Markiel (nazwisko panień-skie) także trafiła na Pomorze.

Tak poznała przyszłego męża. Pasowali do siebie - przystojny wojak i urodziwa dziewczyna ze zbrojną przeszłością. - Jako łączniczka niewiele wiedziałam o tym, co przenoszę – opowiada Zofia Noskowicz. – Wszystko było tajne. Nie mo-głyśmy za wiele wiedzieć, bo w razie „wpadki” mogłybyśmy się wygadać. W moim rodzinnym domu chłopaki z partyzantki ćwiczyły strzelanie. Przecież wielu chciało walczyć, a pierw-szą styczność z bronią miało dopiero w czasie wojny. Ojciec na to przyzwalał, chociaż kara byłaby oczywista. Z żalem w głosie mieszkanka Łysomic opowiada o wydarze-niach z 1944 roku. - Ogromnie cieszyliśmy się, że Niemcy uciekają – mówi „Stokrotka” (pseudonim z Ba-talionów Chłopskich). – Miała powstać wolna i niepodległa Polska. Ale sprzedali nas Ru-skim. Legitymację kombatancką Zofia Noskowicz ma w domu. Pamiątek z czasów wojny nie posiada. Pokazuje zdjęcia męża z jego oddziałem. Wybranka podziwia i kocha po dziś dzień. - Dorobiliśmy się 4 dzieci i 13 wnuków – mówi „Stokrot-ka”. – Teraz ma już także 9 pra-wnuków. Swoje lata mam, ale zdrowie jeszcze dopisuje, dzięki Bogu. Tylko tej Polski po wojnie żal.

Sprzedali naszą Polskę RuskimWstąpiła do ludowych Batalionów Chłopskich. Za męża wybrała jednak „żołnierza wyklęte-go”. Kolejna odsłona cyklu Poza Toruń o ludziach, którzy powoli od nas odchodzą

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 8: Poza Toruń nr 19

8 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REGION

Tomasz Więcławski

Nie są ze sobą spokrewnieni, ale łączy ich więź silniejsza niż w niejednej rodzinie. Choroba topiona w morzu alkoholu była drogą w jedną stronę. Przyja-ciele pojawiali się, gdy przy-chodziła renta. Nie tacy na 100, ale na 40%. - Wracając z pracy z Bydgosz-czy, spotkałem Marka siedzą-cego przed wejściem do sklepu – mówi mąż Haliny Szczęsnej z Nawry. – Płakał dziecięcymi łza-mi. Z głodu. Marek Hejda pracował jako sanitariusz w pogotowiu ratun-kowym. Uprawiał ten zawód blisko 10 lat. Los nie był jednak łaskawy. Choroba nie przepro-wadzała selekcji – zawładnęła życiem młodego człowieka na zawsze. Uszkodzenie móżdżku międzynerwowego uniemożli-wiło dalszą pracę. Pozostały co-dzienne zachwiania równowagi, kłopoty z chodzeniem. Po flasz-ce łatwiej o odwagę, chociaż iść przed siebie wcale nie prościej. - Marek ma syna, który mieszka na stałe w Anglii – mówi Halina Szczęsna. – Ślubu nigdy nie wziął, a matka jego pierworodnego odeszła, gdy za-chorował. Chłopak raz na jakiś czas odwiedzi ojca, ale niezbyt często. Na schodach sklepu oczeki-wał nieuchronnie zbliżającego się końca. Bez pieniędzy, z kre-dytami wziętymi na lichwiarski procent i suchą bułką w ręku.

Bez zdrowia, perspektyw i z na-łogiem niszczącym go jak rak. - Położyłam rękę na stole i postawiłam sprawę jasno – mówi Halina Szczęsna. – Albo „koledzy”, którzy zrobili sobie z jego mieszkania przytulną me-linę i hektolitry wypijanego al-koholu, albo jedzenie, ubrania, ciepło oraz szansa wyjścia na prostą. Przysiągł, że nigdy więcej nie tknie wódki. Pomoc zaczęła się od kupie-nia najważniejszych produk-tów żywnościowych. Przecież człowiek musi coś jeść. Póź-niej przyszedł czas na remont mieszkania. Marek nie miał nic. Podstawowe rzeczy osobiste to luksus, na który nie mógł sobie pozwolić. W mieszkaniu hulał wiatr, bo nie miał kto zadbać o

ogrzewanie. Gospodarz hulał w inny sposób. - Złapałem pana Boga za nogi – mówi Marek Hejda. – Kiedyś moje życie toczyło się miedzy jedną szyjką butelki a drugą. Żyłem, ale trudno to nazwać ży-ciem. Pustelnik, to chyba dobre określenie. Wielu „przyjaciół” i strasznie przygnębiająca samot-ność. Marek jest organistą w ko-ściele w Nawrze. Rower pomaga mu w utrzymywaniu równowa-gi. Proboszcz zaakceptował go takiego, jaki jest. To nie pro-blem, że czasem nie pojawi się na mszy, bo droga jest bardzo mokra, bądź pokrył ją lód. Or-ganista nie lubi jednak sytuacji, w których nie może grać. To jego pasja. Gdy siada za organami,

oczy aż mu się świecą. - Staram się przygotowywać mu codziennie coś ciepłego do jedzenia – opowiada Halina Szczęsna. – Przecież człowieka nie można zostawić samemu sobie. On ma tylko pięćdziesiąt jeden lat. Szmat życia jeszcze przed nim. Sam powiedział mi jednak kiedyś, że dawno byłby po „tamtej” stronie, gdybym nie pojawiła się w jego życiu. „Ciocię” trzeba również do-cenić. Dzień kobiet stał się dla podopiecznego doskonałą oka-zją na okazanie wdzięczności. Poprosił ekspedientkę, by po-mogła mu z bukietem kwiatów. W sklepie sam nabył czekolad-ki. Padł na kolana i dziękował. Oboje płakali jak dzieci. Tym ra-zem jednak nie z żalu czy głodu, ale ze szczęścia. Każdy z nas wie, czym różnią się takie łzy. Słodki a słony smak, to spora różnica. - Marek prawie dwa miesią-ce nie otrzymywał renty, bo nie dopełnił pewnych formalności – mówi samarytanka z Nawry. – Jednakże jeden telefon do ZUS-u wystarczył. Nie minął tydzień, a pieniądze się pojawiły. Koledzy nie byli zachwyceni takim obrotem spraw. Przycho-dzili jeszcze przez jakiś czas, ale organista przestał ich wpuszczać do mieszkania. Jego priorytety uległy zmianie, na nieszczęście kolegów. - Leki trochę pomagają – mówi Marek. – Ale już nic nie wróci mi pełnego zdrowia. W kościele w Nawrze gram już bli-sko 20 lat. Jak jest ładnie, nawet

daję radę jechać rowerem. W dzień zamykam altankę, bo nie chcę, żeby stare czasy wróciły. W GOPS-ie znają sytuację Marka Hejdy. To tam uzyska-liśmy pierwsze informacje o dzielnej kobiecie z Nawry, która bezinteresownie pomaga osobie niepełnosprawnej. Z pomocy społecznej organista otrzymuje przydział opału na zimę. Nie wy-starcza on na cały sezon grzew-czy, ale ułatwia sytuację. - Może i mogłabym się starać o jakieś dodatkowe środki na pomoc dla mojego podopiecz-nego, ale przecież ja nie robię tego dla zysku – mówi Halina Szczęsna. – Pracowałam wiele lat w szpitalu, więc rozumiem istotę pomocy drugiemu czło-wiekowi. Tak zostałam wycho-wana w domu rodzinnym i się nie zmienię. Nawet jakby ktoś za plecami czynił różne uwagi. Opinie stojących przy sklepie nie są dla mnie szczególnie waż-ne. Państwo Szczęśni starają się, żeby Marek Hejda nie był rów-nież sam w czasie świąt. Za-praszają go do siebie do domu. Umożliwiają mu również kon-takt z rodziną mieszkającą w okolicy. Mieszkaniec Nawry stwierdza, choć nie bez żalu w głosie, że krewni nieszczegól-nie interesują się jego losem. To „ciocia” dała mu drugą szansę – nowe życie.

Umarłbym dawno, gdyby nie „ciocia”Wygrać walkę z nałogiem jest niezwykle trudno. Czasami jednak ktoś wyciągnie pomocną dłoń. Trzeba ją umieć uścisnąć

Page 9: Poza Toruń nr 19

9 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

FINANSE

Planet Finance Brokerul. Grudziądzka 79 (Bumar)

87-100 Toruń

www.planetfinance.plTel: 56 663 53 53

Kolumnę FINANSE redagujemy z

najlepszymi doradcami finansowymi w Toruniu

Hanna Tarczykowska

Udzielenie kredytu hipotecz-nego wiąże się dla banku z ry-zykiem, za które bank pobiera wynagrodzenie. Ponadto na każdym udzielonym kredycie bank też zarabia. Jest więc kil-ka elementów, które są źró-dłem przychodów dla kredyto-dawcy i jednocześnie źródłem kosztów dla klienta. Część z nich jest jednorazowa i po-wstaje tylko w momencie wy-stąpienia określonego zdarze-nia. Taki charakter ma prowizja za udzielenie kredy-tu. Inne, przede wszystkim od-setki, towarzyszą nam przez cały okres spłaty.

Co można zrobić, żeby te koszty ograniczyć?

Przede wszystkim warto ograniczyć ryzyko, z jakim wiąże się udzielenie nam kre-dytu. Można to zrobić na kil-ka sposobów. Pierwszym jest zwiększenie zabezpieczenia, którym będzie dysponował bank. Można na przykład za-proponować ustanowienie dodatkowej hipoteki na nieru-chomości innej niż ta, którą za-mierzamy kupić. Dzięki temu stosunek wartości kredytu do wartości sumy zabezpieczenia (poziom tzw. wskaźnika LTV) spadnie, co zmniejszy ryzyko banku i pozwoli w wielu ban-kach uzyskać niższą marżę.

Im niższa marża tym niższy koszt odsetkowy, co znacząco wpływa na oszczędności jakie możemy poczynić na kredycie. Przyjmijmy, że chcemy zacią-gnąć 300 tys. złotych kredytu na zakup mieszkania o war-tości 340 tys. Bank proponuje nam oprocentowanie stano-wiące sumę zmieniającej się rynkowej stopy procentowej WIBOR (na której wysokość nie mamy wpływu) i marży w wysokości ok. 2%. Dobrze znający ofertę banku doradca może zasugerować, że zapro-ponowanie bankowi dodat-kowej hipoteki pozwoli nam oszczędzić nawet do 0,5 pp. marży. Jak ta zmiana wpłynie na koszty, które poniesiemy? W sumie przez 30 lat spłaty kredytu zapłacimy o ponad 30 tys. złotych mniej odsetek. Jest więc o co walczyć, szczególnie, że ustanowienie hipoteki na nieruchomości wiąże się z wy-datkiem tylko 200 złotych.

Warto pytać jak obniżyć prowizję

Mniejsze, chociaż bardziej odczuwalne w momencie za-ciągania kredytu oszczędności daje zmniejszenie prowizji za udzielenie kredytu. Banki są skłonne zrezygnować z części przychodu z tego tytułu jeżeli zdecydujemy się na skorzysta-nie z innych produktów, które mają w ofercie. Na rynku tego typu propozycje dotyczą m.in.

kont, kart kredytowych i inwe-stowania w fundusze. Jednak w tym przypadku korzyści trudniej obliczyć, ponieważ za każdy dodatkowy produkt finansowy będziemy musieli kiedyś zapłacić.

Ważne jest umiejętne negocjowanie

Rozpoczynając poszukiwa-nia nie należy ograniczać się do zapoznania z ofertą tylko jednej instytucji. Osoby, któ-re lubią walkę na argumenty

mogą zdać się na własne umie-jętności negocjacyjne. Ci, którzy nie poruszają się swo-bodnie w meandrach banko-wych ofert i chcą oszczędzić sporo czasu mogą się zwrócić do doradcy Planet Finance Broker, który całość relacji z bankiem weźmie na siebie. Dodatkowym argumentem, który przemawia za takim rozwiązaniem jest fakt, że do-radcy komunikują się z ban-kami w języku, którego te uży-wają na co dzień, a który dla klienta może brzmieć obco.

Zdajemy sobie sprawę, że nie-które sformułowania z ofert czy metody wyliczeń mogą dla kredytobiorcy brzmieć niezro-zumiale. Dlatego staramy się tłumaczyć klientom wszelkie zawiłości. Chcemy, żeby klient znał warunki, na jakich zacią-ga kredyt i rozumiał najważ-niejsze postanowienia umowy kredytowej, bo przecież wiąże się z kredytem na długie lata. To pozwala na komfortową współpracę i zadowolenie oby-dwu stron.

Jak zmniejszyć koszty kredytu hipotecznegoDoradcy Planet Finance Broker odkrywają tajniki bankowych przepisów. Na co warto zwrócić uwagę?

Page 10: Poza Toruń nr 19

10 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

MIASTO CHEŁMŻA

Jeszcze po nuteczceJest ich coraz mniej, ale nadrabiają zapałem. Szukają świeżej krwi, aby chór mógł zaśpiewać z należną mocą

Łukasz Piecyk

Gdy tylko dyrygent zrobi pauzę, rozlega się gwar roz-mów i śmiech. Gdyby nie karteczki z religijnymi pie-śniami, można by dać sobie głowę uciąć, że w salce przy bazylice gromadzi się spora rodzina. Łączy ich jednak śpiew i błogosławieństwo św. Cecylii trwające już ponad 140 lat.

Spotykają się dwa razy w ty-godniu na niecałe dwie godzi-ny. W sali przy bazylice ćwiczą do coniedzielnych mszy świę-tych.

- Co tydzień śpiewamy coś nowego, aby się nie powtarzać – mówi Nikodem Sołtys, pre-zes chóru.

Nikodem Sołtys jest jedno-cześnie tenorem.

- Mimo że jest tu gwarno i rodzinnie, to niestety brakuje nam głosów – dodaje prezes. – W czasach świetności w chó-rze śpiewało nawet ponad 70 osób. Teraz ciężko i z połową tej liczby wystąpić.

Młodzi i zdolni wyjechali na studia, a starszym zabrakło już nut na życiowej pięciolinii. Są jednak i tacy, których siły w płucach nie opuszczają przez dziesięciolecia.

- Na początku stwierdziłem, że się nie nadaję – wspomi-na Tadeusz, bas. – Chyba nie było potrzeby się zamartwiać, bo od tamtego momentu mi-nęło ponad 40 lat, a ja obecnie udzielam się w trzech chórach.

Tymczasem w zespole chó-rzystów okrągłą rocznicę swo-jej działalności obchodzi Mie-czysław.

- Do śpiewania wciągnę-

li mnie koledzy – tłumaczy 75-letni tenor, który z błogo-sławieństwem św. Cecylii śpie-wa od 30 lat. – W sumie to już nieważne, jak długo to wszyst-ko trwa. Najlepiej, aby ciągle można było tu pożartować i zapewnić sobie dobrą pogodę ducha.

Gdzie ci mężczyźni?

Męskich głosów w chórze jednak jak na lekarstwo.

- Chłopów nam trzeba, bo tu już praktycznie same wdo-wy i stare panny – śmieją się kobiety.

- Żebyście tak śpiewały, jak gdakacie – ucisza je przed pró-bą jeden z panów.

- Ty żeś od matki żyłował tyle, to się teraz nie wcinaj – odpowiada jedna z nich.

Wszystko z uśmiechem i bez cienia urazy. Prezes mówi, że właśnie to stanowi o sile chóru.

- Czasem czuję się jak w

szkole, bo towarzyszy nam gwar uczniowskich docinek. „Ta nie będzie siedziała z tam-tą, a ten jest taki i taki” – sły-szę to co chwilę na naszych próbach – śmieje się Nikodem Sołtys. – Jedyne trudności, które napotykamy w śpiewie, to osiągnięcie dźwięku ciszy.

Nad rozgardiaszem panuje Alfons Dorawa, dyrygent, któ-ry od 55 lat dyscyplinuje głosy św. Cecylii. Gdy zacznie grać na pianinie, wszyscy są już skupieni wyłącznie na muzy-ce.

- Pałeczkę dyrygenta prze-jąłem po śmierci mojego ojca, który również pełnił tę funk-cję – wspomina Alfons Dora-wa. – Największym zaskocze-niem jest to, że jestem dopiero czwartą osobą, która kieruje zespołem.

Wszyscy zgodnie przyzna-ją, że pod batutą Alfonsa Do-rawy jest i sympatycznie, i pra-cowicie. Sam dyrygent uważa jednak, że kieruje zespołem

już tylko po części.- Swoje lata mam, więc to

tylko 1/3 etatu. Większymi sprawami zajmuje się już nasz nowy nabytek, ale prób nie opuszczę – śmieje się zza stołu, na którym leżą teczki z teksta-mi i nutami. – To jednak praca pod napięciem, bo jak nie wy-chodzi, to trzeba wałkować i wałkować. Lania przecież nie dam ani grozić nie będę.

Pierwsze koty za płoty

Wszyscy wychodzą. Dyry-gent musi przesłuchać Wio-letty. Nowy głos staje przy pia-ninie i ćwiczy skalę dźwięków razem z Alfonsem Dorawą. Po klasyfikacji zostaje do końca próby.

- Zawsze marzyłam o śpie-waniu w podobnym klimacie, ale z chórem kościelnym nie było mi po drodze, bo do ko-ścioła trzeba chodzić – przy-znaje się Wioletta. – Tutaj jed-nak warto zostać, a że znam

większość z członków, to tym lepiej.

Swoje pierwsze próby ma natomiast za sobą 18-letni Ję-drzej, którego 4 lata temu na spotkania przyprowadziła mama z babcią. W grupie chó-rzystów jest najmłodszy.

- Nigdy nie mogę pojąć, czemu młodych jest tu tak mało. Przecież tu jest napraw-dę towarzysko i każdy się tu odnajdzie – zastanawia się Ję-drzej.

A przecież śpiew w chórze św. Cecylii to nobilitacja. Na koncie mają m. in. udział w mieszanych chórach w czasie pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Jako nieliczni na świe-cie zostali uhonorowani w 1996 roku przez Ojca Świętego papieskim odznaczeniem „Pro Ecclesia et Pontifice”. Na 140. urodziny burmistrz, w imie-niu Ministra Kultury i Dzie-dzictwa Narodowego, wrę-czył zespołowi srebrny medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Brązowe odznaczenie otrzymał Alfons Dorawa za długoletnią pracę. A wystarczy pojawić się w poniedziałek lub piątek o 18 w sali prób domu kapitalnego przy bazylice św. Trójcy, aby współtworzyć mu-zyczną historię Chełmży.

Alfons Dorawa dyryguje chórem od 1958 roku. Zespół natomiast spotyka się w dwa razy w tygodniu

Pomost na startNiedługo zacznie się budowa Deptaka Po-łudniowego

Magistrat wybrał firmę, któ-ra zajmie się budową po-mostu na Jeziorze Chełm-żyńskim. Inwestycja, która połączy oba brzegi akwenu, ma być skończona w listopa-dzie tego roku.

Deptak Południowy, bo tak nazywa się oficjalnie pomost, to jedna z inwestycji związa-nych z modernizacją Bulwaru 1000-lecia na potrzeby tury-styki i rekreacji. Połączy okoli-ce klubu „Włókniarz” ze ścież-ką pieszą i rowerową w ciągu ulicy Plażowej.

- Czekamy, aż zniknie lód na Jeziorze Chełmżyńskim – tłumaczy Marek Kuffel, za-stępca burmistrza Chełmży. – Wtedy ruszamy z pracami.

Urząd Miasta zapewnia, że budowa nie zakłóci spokoju na Bulwarze. Wszystkie sprzę-ty budowlane będę po stronie tzw. stolbudowskiej plaży.

- Prace zaczniemy z drugiej strony, aby nie naruszyć brze-gu od strony „Włókniarza” – dodaje Marek Kuffel.

Deptak Południowy o dłu-gości 360 metrów będzie osa-dzony na stalowych palach. Kładki pomostu umożliwią cumowanie małych łódek, a cała konstrukcja wyposażona będzie w łukowe mosty przę-słowe, pod którymi będzie można przepłyną Budowlę oświetlą 34 lampy. W skład in-westycji wchodzić będzie slip do wodowania łódek.

Deptak ma być gotowy do końca listopada tego roku. In-westycja w kwocie ponad 1,7 mln złotych jest dofinansowa-na ze środków europejskich.

W ramach rewitalizacji terenów rekreacyjnych zmo-dernizowana zostanie także toaleta publiczna przy ulicy Łaziennej. Do tego powsta-nie Punkt Informacji Tury-stycznej przy ulicy Tumskiej 12. Jego pracownicy zajmą się udostępnianiem, gromadze-niem i przetwarzaniem infor-macji związanych z turystyką miejską.

(ŁP)

Na naukę nigdy nie jest za późnoPo pół roku funkcjonowania Uniwersytet Trzeciego Wieku w Chełmży wciąż przyciąga spore grono słuchaczy

Do sali Chełmżyńskiego Ośrodka Kultury na wykłady przychodzi ponad 70 osób. To standard dla tutejszego oddziału Uniwersytetu Trze-ciego Wieku. Wszyscy zgod-nie przyznają, że inicjatywa sprawdza się świetnie.

- Aktywność studentów przeszła nasze najśmielsze oczekiwania - mówi Jerzy Czer-wiński, burmistrz Chełmży. - Ta inicjatywa była naszym marzeniem od lat. Mogę zdecy-dowanie stwierdzić, że UTW u nas funkcjonuje świetnie.

Semestr studiów kosztuje 50 złotych. Sami studenci przyzna-ją, że są to świetnie zainwesto-wane pieniądze.

- Tematyka wykładów jest zróżnicowana i naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie - mówi Marian Śliwiński. - Oczywiście jesteśmy otwarci na nowe oso-by.

Na wykłady zapisało się łącz-nie ponad 100 osób. I co naj-ważniejsze, jest to wyjątkowo aktywna grupa ludzi.

- Na inauguracji roku pro-rektor Wyższej Szkoły Go-spodarki powiedziała, że tak

młodej filii jeszcze nie widziała - dodaje Jerzy Czerwiński.

Wśród nich są zarówno emeryci i renciści, jak osoby aktywne zawodowo.

- Najważniejsze to znaleźć się wśród ludzi - tłumaczy Bar-bara Kuna, wicestarosta grupy. - Wspólne spędzanie czasu jest budujące i wspiera naszą ak-tywność.

Członkowie UTW organizu-

ją również wykłady prowadzo-ne przez zewnętrzne osoby, np. funkcjonariuszy policji, którzy na jednym z wykładów mówi-li o zagrożeniach związanych z oszustwami „na wnuczka”. Za dodatkową opłatą jeżdżą na wycieczki, również kilkudnio-we poza granicę Polski.

Semestr filii w Chełmży koń-czy się 19 czerwca.

(ŁP)

Wykłady odbywają się w sali Chełmżyńskiego Ośrodka Kultury

Fot.

Łuk

asz P

iecy

k

Page 11: Poza Toruń nr 19

11 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

MIASTO CHEŁMŻA

Marzyłaś kiedyś o czymś? Jeśli tak, to powinnaś znać uczu-cie, które towarzyszy Ci, gdy spełniasz swoje pragnienia. I właśnie dlatego nie zamie-rzam przestać.Łukasz: na pozór zwykły trzy-dziestokilkulatek, mieszkaniec Chełmży. Odkąd w 2007 roku spróbował tego po raz pierw-szy, wiedział, że tamten raz nie będzie ostatnim. Całe życie za-częło kręcić się wokół jednego. Łukasz codziennie, a właści-wie nawet kilka razy dziennie, sprawdza prognozę pogody. Przewiduje, kiedy aura będzie sprzyjać: nie będzie mokro, mglisto, ani zbyt wietrznie. Najlepszy jest lekki powiew, do 4 m/s. Dokładnie analizuje dane, aby wybrać odpowiedni dzień. - Kiedy siedzę w pracy (Łukasz zajmuje się obsługą sprzętu do dializ – przyp. red.), a za oknem widzę idealne warunki, to po prostu nie mogę wytrzymać! Zdarza się, że biorę urlop, pakuję sprzęt i jadę na „moją” łąkę – wyznaje.

Perfekcjonista w każdym calu

- Od razu wiem, że Łukasz się zdecydował. Dużo wcześniej czuję, kiedy zamierza to zrobić. Sprzęt stoi przygotowany już poprzedniego dnia – zdradza Sylwia, partnerka Łukasza. – Zawsze chodzi wtedy taki poddenerwowany. Prognozę pogody przegląda praktycznie non stop. Jest bardzo drobia-zgowy. Ciągle coś analizuje, sprawdza, planuje… - dodaje

Sylwia. Ale jej to nie przeszka-dza. W sumie to ją nawet cieszy. Dzięki temu, że Łukasz podchodzi do tego tak pro-fesjonalnie, nie boi się o niego. A mo-gła-by.

W

koń-cu nie jeden ich znajomy został ka-leką. Kole-dze śmigło ucięło palce. Inny wpadł na słup wysokiego napięcia – poważnie poparzy-ło mu nogę. Wielu

po-ła-

mało kończyny,

czy doznało urazów kręgo-

słupa. Łukasz też kiedyś zaliczył wy-

padek. Podczas startu nie zapanował nad

skrzydłem. Drobny błąd. Chwila nieuwagi wystarczy-

ła, by wylądował na drzewie. Dziś się z tego śmieją, chociaż wiedzą, że takie sytuacje mogą skończyć się tragicznie.

Teraz już mogę umrzeć

Pytam, czy jest zazdrosna o paralotnię. – Jak mogłabym być zazdrosna o coś, co sprawia, że Łukasz jest szczęśliwy?! – odpo-wiada. Chce, żeby pielęgnował swoje pasje. Łukasz jej nie za-

niedbuje. Zna granice. Dzieli czas rów-

no – są chwile na latanie i

dni, które spędza z Sylwią. - Poza tym, nawet jak

jest w powie-trzu, to i tak je-

steśmy w ciągłym kontakcie. Czy lata

sam, czy z kolegami, melduje mi o wszystkim

przez radio. Czasem słyszę jak mówi „kochanie, właśnie

przelatuję nad domem” – śmieje się Sylwia. Właśnie nad domem Łukasz najbardziej lubi latać. I jeszcze nad wiatrakami. Robi wtedy mnóstwo zdjęć i ogląda je razem z Sylwią. Fotografia to druga pasja Łukasza. – Przed startem dopada mnie lekki niepokój, bo chcę by wszystko było okej, adrenalina rośnie. W powietrzu czuję totalne odprę-żenie, a gdy wracam na ziemię, spadają na mnie wszystkie te cudowne emocje, których do-starczył mi lot. Wtedy wracam do domu, zgrywam zdjęcia i oglądając je, każdy lot przeży-wam na nowo. To naprawdę cudowne! – wyznaje.Chociaż chciał tego od dziecka, gdy pierwszy raz samodzielnie wzbił się w powietrze miał 30 lat. Od tego czasu, z każdym kolejnym lotem czuje, że speł-nia swoje marzenia. – U góry jestem szczęśliwy. Czasem my-

ślę, że teraz to już mogę umrzeć – żartuje Łukasz.

Adrenalina i widoki

Dlaczego kochasz latać? – Mo-głabyś zadać to pytanie kilku paralotniarzom i pewnie wszy-scy podaliby Ci inny powód. Każdego przyciąga coś innego – wyjaśnia Łukasz. - Napraw-dę trudno to opisać. Mimo to próbuje. Opowiada o niesamo-witym uczuciu, które towarzy-szy człowiekowi w górze. O oderwaniu od ziemi dosłownie i w przenośni. Zapewnia, że w chmurach problemy nie istnieją, liczy się tylko tu i teraz. Adrenalina i widoki. Dlatego fotografuje. – Jak mógłbym nie robić zdjęć rzeczom tak pięk-nym, które tylko nieliczni mogą oglądać? – pyta retorycznie.- Nie konkuruję z paralotnią – podkreśla Sylwia. – Po prostu zazdroszczę Łukaszowi tego, że ma pasję – dodaje.Sama nie połknęła bakcyla. Jeszcze nie czuje się pewnie w uprzęży. Ale Łukasz jej nie odpuści. – Teraz moim celem jest zrobić licencję na latanie w tandemie – opowiada. – Chcę mieć moje dwie miłości przy sobie: Sylwię i paralotnię razem, w chmurach.

Paralotniarstwo to najtańszy spo-sób, by wzbić się w powietrze. Uży-wany sprzęt do latania swobodnego można kupić już w okolicach 3 tys. zł. Kurs i uprawnienia to koszt ok. 2-2,5 tys. Do tego wystarczy doku-pić ubezpieczenie i już można latać.

Kochanie, właśnie przelatuję nad domemDla wielu skończyło się tragicznie: kolega stracił palce, inny ma wypaloną dziurę w nodze. Nawet to nie jest w stanie powstrzymać Łukasza od spełniania marzeń.

Page 12: Poza Toruń nr 19

GMINA CHEŁMŻA

12 POZA TORUŃ,12 kwietnia 2013

GMINA CHEŁMŻA

Wehikuł czasu to byłby cudPrzed pałacem w Nawrze ostatnia prosta na prawniczej ścieżce. Skończy się po myśli dawnych właścicieli?

Łukasz Piecyk

Zespół pałacowo-parkowy w Nawrze od przejęcia przez władze województwa dzieli już tylko wyrok sądu kasacyj-nego. Optymistyczna wersja zakłada, że to już ostatni etap przed powstaniem muzeum ziemiaństwa.

Potomkowie rodu Sczaniec-kich czekają na rozwiązanie sprawy, która ciągnie się lata-mi. Pojawiło się jednak świa-tełko w tunelu, bo wszystko wskazuje na to, że odwołanie do sądu najwyższego złożo-ne przez Instytut Hodowli i Aklimatyzacji w Radzikowie, dotychczasowego zarządcę bu-dynku, to formalność.

- Na decyzję Sądu Najwyż-szego możemy czekać nawet 1,5 roku - tłumaczy Wojciech Gorczyca, przedstawiciel spad-kobierców. - Przedstawiciele IHiA złożyli apelację zaraz po ostatniej decyzji wymia-ru sprawiedliwości. Chcą oni przejść przez wszystkie etapy sprawy sądowej.

Pierwsi Sczanieccy pojawili się w Nawrze na przełomie lat 60. i 70. XIX wieku, wchodząc w posiadanie zespołu pałaco-wo-parkowego. Do 1939 roku rodzina zgromadziła tam naj-większą bibliotekę w północnej Polsce. Dwa lata później woj-ska niemieckie przejęły posia-dłości rodu, a sami Sczanieccy uciekli z terenów obecnej gmi-ny. Po wojnie majątek rodu przejął Skarb Państwa. Od 1946 roku posesja była domem wypoczynkowym dla Uniwer-sytetu Mikołaja Kopernika.

Zabytkowy kompleks prze-żył także PGR. W planach na lata 70. XX wieku było nawet utworzenie w budynku Filhar-monii Pomorskiej. Ostatecznie spoczął w rękach wspomnia-nej firmy z Radzikowa, która jest przedsiębiorstwem Skarbu Państwa. Przez ten okres pa-łac w Nawrze został poważnie nadszarpnięty zębem czasu.

- Według naszej oceny obiekt pozostaje w bardzo złym stanie – tłumaczy Sam-bor Gawiński, wojewódzki konserwator zabytków. - W ostatnich latach nie prowadzo-no przy pałacu prac konserwa-torskich.

W rękach Temidy

Batalia o ustalenie własności przed wymiarem sprawiedli-wości trwa od 2009 roku. Wte-

dy wpłynął pierwszy wniosek ze strony rodziny. Po dwóch latach Sąd Rejonowy w Toru-niu oddalił wniosek rodziny. Pod koniec zeszłego roku losy całkowicie się odmieniły i akt własności może trafić do po-tomków Sczanieckich. Instytut złożył jednak wniosek o kasa-cję.

- Zachowanie obecnego właściciela może trochę dzi-wić, ale jest na nie wytłuma-czenie – komentuje Feliks Stol-kowski, regionalista. – Pałac generuje olbrzymie koszty, m. in. w postaci kar nakładanych przez konserwatora zabytków. Odwoływanie się od wyroku do najwyższej instancji może uchronić instytut z Radziko-wa przed zarzutem narażenia Skarbu Państwa na straty.

Feliks Stolkowski Nawrą zajmuje się od kilku lat. Na

wydanie czeka jego publika-cja „Nawra z tamtych lat”. To bogato ilustrowana książka, w której pisze m. in. o zespo-le pałacowo-parkowym na podstawie rozmów z Janem Sczanieckim, ostatnim właści-cielem obiektu. W swoim ar-chiwum regionalista zgroma-dził 70 godzin materiału.

- Publikacja póki co nie ukaże się ze względów finan-sowych. Miałem wstępnie uzgodnione kwestie sfinan-sowania książki, ale na razie chyba nie nadszedł czas, aby ujrzała światło dzienne.

W oczekiwaniu na muzeum?

Najbardziej prawdopodob-nym wariantem jest stworze-nie w budynku pałacu mu-zeum ziemiaństwa.

- Był pomysł, żeby gmina przejęła obiekt, ale to dalece wykracza poza nasz budżet – mówi Jacek Czarnecki, wójt gminy Chełmża. – Największe zainteresowanie wzbudził jed-nak pomysł przejęcia pałacu przez urząd marszałkowski. Przypominaliśmy o tym m. in. w propozycjach do strate-gii województwa na lata 2014-2020.

Dotychczas Piotr Całbecki podtrzymywał decyzję o prze-jęciu i odrestaurowaniu zabyt-kowego obiektu. Sprawę kom-plikuje wciąż niejasny status prawny.

10 milionów na odrestaurowanie

- Jesteśmy cały czas zainte-resowani obiektem w Nawrze, ale czekamy na uregulowanie prawne własności – tłumaczy Beata Krzemińska, rzecznik prasowy marszałka. – Bardzo nas cieszy ostatnia decyzja sądu.

Nieoficjalne szacunki mó-wią, że koszt odrestaurowania pałacu może sięgnąć nawet 10 milionów złotych. Apelacja otworzyłaby drogę do podjęcia prac, ale Feliks Stolkowski stu-dzi zapał.

- Na zakończenie swojej książki pisałem, że byłoby pięknie, gdybym mógł za-kończyć ją ze świadomością, że pałac nie popadnie w jesz-cze gorszą ruinę niż podobny obiekt w Studzieńcu. Niestety tak na razie nie jest, ale obym był złym prorokiem – dodaje regionalista.

Zejdźcie z drogi, bo autobus pojedzie?

W planach jest utworzenie muzeum ziemiaństwa na terenie zespołu pałacowo-parkowego

Jest szansa na autobus dla mieszkańców Zajączkowa. Przewoźnik zacznie rozmowy?

W Zajączkowie jest tylko przystanek dla szkolnego autobusu

Młodym okiem

Samorząd konsul-tuje się z młodymi

Gmina przeprowadziła pierwsze konsultacje z grupą osób w wieku 20+. Analiza SWOT sporządzona przez młodych ludzi pomoże w określeniu strategii na lata 2014-2020.

Warsztaty konsultacyjne przeprowadziła Ewa Pudo, se-kretarz gminy. Młodzież ana-lizowała mocne i słabe strony samorządu oraz sporządziła li-stę szans i zagrożeń dla gminy Chełmża.

– Mamy swoją wspólno-tę, staramy się dbać o swoich mieszkańców – zwrócił się do młodzieży Jacek Czarnecki, wójt gminy. - Przed kolejnym rozdaniem środków unijnych warto się zastanowić, na co je wydać. Chcę poznać wasze oczekiwania.

Urząd Gminy przewiduje jeszcze dwa spotkania w tej grupie wiekowej.

(ŁP)

Fot.

Łuk

asz P

iecy

k

Łukasz Piecyk

Do Chełmży mają 15 kilo-metrów. Autobusem do mia-sta jednak nie dojadą. Mimo że przez Zajączkowo prze-jeżdża autobus szkolny, to o transporcie dla wszystkich mieszkańców na razie moż-na pomarzyć.

Urząd Gminy Chełmża skierował do Veolii, głów-nego przewoźnika na tere-nie powiatu, wniosek o kurs autobusu przez Zajączkowo. Pismo zostało wysłane 21 września zeszłego roku. Proś-ba urzędu dotyczyła uwzględ-nienia wsi minimum dwa razy w tygodniu: we wtorki i piątki. Autobus miałby kur-sować w kierunku Chełmży przed południem, a wracać przez Zajączkowo w godzi-nach popołudniowych.

- Tu chyba brakuje dobrej woli – mówi Jacek Czarnec-ki, wójt gminy. – Mógłby to

być nawet jeden kurs tygo-dniowo. Starsi ludzie mogli-by wtedy jechać na zakupy, a potem wracać późniejszym autobusem. Jeśli okazałoby się, że ludzi na przystanku nie ma, to likwidacja kursu była-by oczywista, ale mieszkańcy zgłaszają taką potrzebę.

Najbliższy przystanek

znajduje się na drodze woje-wódzkiej na trasie Chełmża--Wąbrzeźno. Dla starszych osób to odcinek, który często jest nie do pokonania.

- Młodsi mogą przejść te 2 kilometry – mówi Jolanta Sarnowska, sołtys Zajączko-wa. – Starsi są praktycznie odcięci od świata. Najbliższy

lekarz czy apteka znajdują się w Zelgnie, bo o Chełmży to już nawet nie ma co wspomi-nać.

Skąd taka zwłoka ze strony Veolia Transport?

- Ten temat na razie utknął w martwym punkcie – tłu-maczy Dariusz Lewandowski, przedstawiciel przewoźnika. – Mamy jednak nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda nam się spotkać z władza-mi gminy, aby zrobić analizę trasy pod kątem obecności przystanków i jej dokładnego przebiegu.

Fot.

Łuk

asz P

iecy

k

Page 13: Poza Toruń nr 19

13 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

W NASZYM OBIEKTYWIE

Urodzinowa galeria Poza Toruń

1 kwietnia papierowa wersja pierwszego numeru Poza Toruń ujrzała światło dzienne. Wtedy był to nowy miesięcznik, dzisiaj rozpoznawalny dwutygodnik. Od naszych Czytelników wielokrot-nie dostajemy sygnały, że takiego produktu na rynku prasy brakowało. Brakowało poruszających

historii, inspirujących wywiadów i dokładnych wiadomości.Teraz w Państwa ręce oddajemy naszą urodzinową galerię zdjęć, aby w skrócie opowiedzieć, czym

zajmowaliśmy się przez ten rok. Dziękujemy za Państwa obecność przez ten rok!

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Fot.

Mac

iej P

agał

a

Fot.

Mac

iej P

agał

a

Fot.

Filip

Kow

alko

wsk

i

Fot.

Filip

Kow

alko

wsk

i

Page 14: Poza Toruń nr 19

14 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA LUBICZ

W kwietniu i maju rozstrzygną się losy uczestników akcji wspie-rającej segregowanie odpadów. Bierze w niej udział 8 placówek edukacyjnych z gminy Lubicz: sześć podstawówek i dwa zespo-ły szkół. Zwieńczeniem zmagań będzie happening, który zapla-nowano na 18 maja w Gręboci-nie. Organizatorem konkursu jest Urząd Gminy w Lubiczu. W pro-jekcie edukacyjnym mogą brać udział szkoły, gimnazja i sołectwa leżące w gminie Lubicz. Zmaga-nia patronatem objęli wojewoda kujawsko-pomorska - Ewa Mes, marszałek województwa - Piotr Całbecki, a także Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. - Wstępny etap projektu jest już za nami – mówi Mariola Mar-cinkowska, koordynator projektu, radna gminy Lubicz. – Uczestnicy przeprowadzili ankiety dotyczące świadomości społecznej w zakre-sie segregowania śmieci. Ucznio-wie przygotowali także prace pla-styczne, które oceni niezależny plastyk z Torunia. Pogoda utrudnia organizację plenerowej części projektu, ale od

połowy kwietnia planowane są kolejne etapy konkursu. Sołectwa biorą udział w akcji w odmiennej kategorii niż szkoły. W ramach zmagań o tytuł „Sołectwa przyja-znego środowisku”, będą ze sobą rywalizowały. - Już 18 kwietnia odbędzie się gminny etap „Quizu wiedzy o odpadach” – mówi Mariola Mar-cinkowska. – Preselekcja szkolna jest już za nami. Młodzież będzie również przygotowywała albumy ukazujące dzikie wysypiska śmie-ci z naszej okolicy. Każdy uczest-nik zmagań będzie musiał wy-szukać takiego miejsca w swojej miejscowości (i stworzyć album zdjęć), w którym poza fotografia-mi znajdą się opisy oraz mapki.

W ramach konkursu mieści się również ogólnopolska akcja pisania „Listów dla Ziemi”, któ-rą monitoruje fundacja Arka. Sołectwa mają jeszcze czas, żeby zgłosić swoich reprezentantów do zmagań o miano „Sołectwa Przyjaznego Środowisku”. Termin zgłoszeń upływa z końcem kwiet-nia. Szczegółowe informacje na temat projektu można uzyskać u koordynatorów. - Jeżeli nie zadbamy o własne otoczenie sami, to obudzimy się kiedyś na jednym, wielkim wy-sypisku śmieci – mówi uczennica szkoły podstawowej w Gronowie. – A przecież nasza okolica jest niezwykle urokliwa.

(WT)

Konkurs „Segreguję, nie marnuję – to się opłaca” wkracza w decy-dującą fazę

Piszą listy dla Ziemi

Budowlańcy zmagają się z wie-loma problemami. O ukształ-towaniu terenu wiedzieli od dawna, ale zima w kwietniu jest sporym zaskoczeniem. Miej-scowość zostanie jednak ska-nalizowana w trzech etapach. Wykonawcą robót jest fir-ma EKOINSTAL. Plac budowy został przekazany wykonawcy w połowie lutego. Prace trwa-ją pomimo niekorzystnej aury. Są jednak pewne opóźnienia. Pierwszy etap zakłada powstanie ponad 10 kilometrów kanalizacji grawitacyjnej. Do sieci przyłą-czonych zostanie 277 budynków, w których mieszka około 1250 osób. Ścieki popłyną w kierunku Torunia, bo przyłączenie ich do gminnej oczyszczalni w Lubiczu Górnym byłoby praktycznie nie-możliwe. - To tylko część kanalizacji tej dużej wsi – mówi Marek Olszew-ski, wójt gminy Lubicz. – Trzeba mieć jednak na uwadze fakt, że tyle kilometrów sieci oraz duża liczba podłączeń wystarczyłaby do skanalizowania całej niewiel-kiej gminy rolniczej. Grębocin nabrał jednak w ostatnich latach cech typowej

wsi podmiejskiej, zatem skala przedsięwzięcia musi być więk-sza. - Wieś ta przecięta jest waż-nymi szlakami komunikacyjny-mi: drogą krajową nr 15 i tzw. wschodnią obwodnicą Torunia – wskazuje Marek Olszewski. – Budując system kanalizacyj-ny, trzeba było doliczyć spore koszty ponad dziesięciu „prze-cisków” pod tymi arteriami. Nie sposób je wyłączyć z użytku na czas robót. Prac nie ułatwia ukształtowa-nie terenu. Położenie wsi w do-linie Strugi Toruńskiej sprawia, że teren jest mocno i nierówno-miernie pofałdowany. Wymusiło to na projektantach zaplanowa-nie kilku dodatkowych prze-pompowni ścieków oraz ponad kilometra kanalizacji tłocznej. Przez wiele lat w okolicy wydo-bywano glinę na potrzeby dzia-łającej cegielni. - Teraz te zasoby naturalne są przekleństwem budowniczych – mówi wójt gminy. – Glina jest niestabilna i nie pomaga w kon-struowaniu sieci kanalizacji, jak również dróg.

(WT)

Śnieg hamował praceRozpoczęła się budowa pierwszego etapu kanalizacji w Grębocinie

Tomasz Więcławski

Leczenie ostrej białaczki lim-foblastycznej trwa kilka lat. Chemioterapia jest niezwy-kle uciążliwa. Dziecko po-trzebuje wielu litrów krwi, szczególnie na początkowym etapie leczenia. Pomóc może każdy z nas, bo potrzebują-cych jest mnóstwo. Maciej Goj uczy się w piątej klasie szkoły podstawowej w Gronowie. W lutym okazało się, że będzie musiał stoczyć nierówną walkę z chorobą. W blisko 80% przypadków współczesnej medycynie udaje się pokonać białaczkę. Czasa-mi jednak pojawiają się nawro-ty choroby, które są niezwykle groźne dla życia. - Syn nie chorował nigdy poważnie – mówi Zbigniew Goj z Brzeźna, ojciec Maćka. – Od grudnia był jakiś blady, ale przecież wszystkie dzieci tak mają, jak nie ma słońca. Za-częliśmy się jednak z żoną nie-pokoić, więc postanowiliśmy wysłać go na badania. Nikt nie myślał nawet, że to może być białaczka. Mama Macieja musi być z nim cały czas w bydgoskim szpitalu. Dwójką pozosta-łych dzieci opiekuje się bab-cia, która przeprowadziła się do domu zięcia. Pytanie o to, jak rodzeństwo znosi rozłąkę z mamą i bratem nie wymaga odpowiedzi. Oczy ojca i babci mówią wszystko. Nie jest ła-two, ale nie mogą się poddać. - W Brzeźnie mieszkam kil-

kanaście lat – mówi Zbigniew Goj. – Prowadzę tutaj warsztat ślusarski, ludzie mnie znają. Dyrekcja szkoły zorganizo-wała zbiórkę krwi dla Maćka. Specjalny autobus przyjechał do Gronowa w sobotę 6 kwiet-nia. Wielu ludzi się do mnie zgłosiło, że przyjdzie i pomoże. Lekarze nie mówią w tym momencie głośno o przeszcze-pie. Najpierw dziecko otrzy-muje chemioterapię. Jeżeli ta przyniesie zakładane rezultaty, możliwe, że szukanie dawcy szpiku nie będzie konieczne. Dawki „chemii” mają jednak swoje skutki uboczne. Jednym z nich jest grzyb powstający w układzie pokarmowym, które-go trzeba płukać specjalnymi płynami. - Szpital czasami zapewnia

ten lek, ale nie zawsze wystar-cza go dla wszystkich. – Żona kupiła na razie jedno opako-wanie, które kosztowało 300 zł. Taka dawka starcza na 10 dni, bo trzeba płukać organizm kil-ka razy dziennie. Dojazdy do Bydgoszczy też kosztują. Do-brze, że mieliśmy oszczędno-ści, bo na bieżąco mogłoby być ciężko. Zobaczymy, jak będzie dalej. Po pięciu latach od zakoń-czenia leczenia, o ile nie ma nawrotów, uznaje się chorobę za wyleczoną. Nie ma moż-liwości, by przy tej chorobie rodzic nie był na stałe z dziec-kiem w szpitalu. Nie ma zna-czenia czy jest to pięciolatek czy szesnastoletni młody czło-wiek. Rodzice często leżą w sa-lach na podłodze.

W Gronowie pojawiły się tłumy. Każdy chciał pomóc sy-nowi Zbyszka Goja. - Nie można obojętnie pa-trzeć na tragedię drugiego człowieka – mówił oddający krew Andrzej Klugowski, na-czelnik OSP w Gronowie. – Spodziewałem się, że przyjdzie tak wiele osób, bo znam to śro-dowisko. Wszyscy tutaj szanu-ją rodzinę Gojów. Znalazła się ona w trudnej sytuacji, więc możemy pomóc chociaż w taki sposób. Ojciec dwunastolatka cho-rego na białaczkę nie traci nadziei. Ufa, że wszystko bę-dzie dobrze. Chłopak bardzo dobrze się uczył, więc przy-musowa przerwa w szkole nie będzie aż tak dotkliwa. Rodzi-ce starają się o specjalny tok

nauczania w czasie choroby. Trzeba przecież normalnie żyć. - Oddaję krew nie pierwszy raz – mówi Ewa Matusewicz, która pojawiła się w autobu-sie pobierającym krew w Gro-nowie. – Tym razem czuję się jednak wyjątkowo, bo poma-gam konkretnej osobie. Znam rodzinę chłopca (jego ciocię), więc nie mogłam zostać obo-jętna. Na samym początku choro-by Maciej dostał wiele litrów krwi. Nie wiadomo, ile będzie jej potrzeba w dalszym lecze-niu. Wiele zależy od tego czy konieczny będzie przeszczep szpiku. Krew, którą oddajemy w punktach krwiodawstwa, nie marnuje się jednak. Każda jej kropla może uratować ludz-kie życie. - Syn schudł już sześć kilo-gramów od początku chemio-terapii – mówi ojciec chłopca. – Nie mógł przełknąć wielu potraw, bo z bólu płakał. Dwa lata temu syn miał robione badania i wszystko było w porządku. Teraz poziom he-moglobiny i czerwonych pły-tek nie dawał wątpliwości. Ta choroba nie wysyła sygnałów ostrzegawczych.

Większość z nas postrzega nowotwory jako chorobę osób dorosłych. Przecież dzieci nie zmagają się z rakiem

Był blady jak wielu zimą

Tłumy pojawiły się w Gronowie, żeby oddać krew dla Maćka Goja

Każdy może pomóc rodzinie Gojów z Brzeźna. Wystarczy wpłacić pienią-dze, które pomogą w walce z choro-bą ich syna, na numer konta:

98949100030000000090740001

We wszystkich punktach krwiodaw-stwa można również oddać krew dla Maćka Goja.

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 15: Poza Toruń nr 19

15 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA LUBICZ

Marcin Tokarz

Pasję do piłki nożnej połączyli z wiedzą informatyczną. Jed-nak, by stworzyć pierwszy pol-ski, darmowy piłkarski mena-ger on-line, mogący stawiać czoło konkurencji, potrzebny był pomysł. Za kolorowym in-terfejsem Total Football Mena-gera kryje się tylko dwóch pro-gramistów. Jeden z nich wkrótce zamieszka w Złotorii. W Total Football Menagerze, by poczuć namiastkę pracy, jaką wykonuje Jose Mourinho, bez wstawania od komputera, po-trzeba realnego zaangażowania. Właśnie to jest źródłem zabawy proponowanej przez grę prze-glądarkową produkcji niezależ-nej firmy deweloperskiej 2DEV. Podobieństwo jej wyglądu do portalu Facebook, wcale nie jest przypadkowe. - Nasz produkt łączy w so-bie to, co każdy internauta zna i lubi, już za pośrednictwem innych serwisów. Z pełną świa-domością możemy powiedzieć, że jest stylizowany na podobę Facebook’a. Dzięki temu gra-cze mogą intuicyjnie rozpoznać wiele rzeczy – mówi Michał Ry-gielski, jeden z kreatorów inter-netowego menagera piłkarskie-go. Nie nastawiają się na ilość użytkowników. Zależy im na stałych graczach będących in-tegralną częścią produkcji. Zda-niem twórców Total Football

Menager proponuje rozwiąza-nia, jakich próżno szukać u kon-kurencji. Innowacyjność widać na każdym kroku. W TFM istnie-je sposobność organizacji kon-kursów polegających na wybie-raniu przez resztę graczy, tego jednego, który daną czynność wykonał najlepiej. Użytkownicy mogą sami tworzyć turnieje, co znacznie urozmaica rozgrywkę. Bycie menagerem w świecie wykreowanym przez Michała i Tomasza to nie łatwe zadanie. Zarządzanie finansami klubu, ustalanie taktyk, rozbudowa in-frastruktury oraz dokonywanie

transferów zawodników to tylko kropla w morzu obowiązków naczelnego zespołu. Gwarantem satysfakcji korzystania z mena-gera jest swoboda narzucona użytkownikowi już na samym starcie. - Możliwość stworzenia wła-snej drużyny, a także pojedyn-czych zawodników to atut na-szego produktu. W innych tego typu grach, losowa drużyna jest przydzielana użytkownikowi po pierwszym zalogowaniu się. My poszliśmy w inną stronę dając graczom pełną autonomię – zdradza Michał Rygielski, przy-szły mieszkaniec Złotorii.

Co, czyni Total Football Menager wyjątkowym, to fakt szybkiego rozrostu bazy danych, wykorzystywanej na obsługę lig z ponad 200 krajów. Wszystkie inne tego typu produkcje opie-rają się o wirtualne, wymyślone imiona, nazwiska i nazwy klu-bów. Mimo krótkiego czasu funk-cjonowania firmy, duet progra-mistów ma już w zanadrzu po-mysł na kolejny twór. Nie chcą zdradzać szczegółów, jednak zapewniają, że będzie to „mała rewolucja”, gra jeszcze przez ni-kogo na świecie nie wprowadzo-na.

Ich dewiza to dążenie małymi, ale przemyślanymi krokami w stronę doskonałości. W na-szym regionie powstał pierwszy darmowy menager piłkarski on-line

Wirtualna rewolucja

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 16: Poza Toruń nr 19

16 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

ALEKSANDRÓW KUJAWSKI

Monika Olender

Nikt nie chce jeździć przez ulice Tuwima, Szczygłow-skiego i Wspólną w Aleksan-drowie Kujawskim. Piesi nie czują się bezpiecznie, gdyż kierowcy wjeżdżają na chod-niki. Problem, dotyczący fatal-nego stanu dróg miejskich w Aleksandrowie Kujawskim, jest wciąż żywy. Wśród miesz-kańców oraz przejezdnych podniosły się silne głosy kryty-ki. Być może dlatego, że topią-cy się śnieg pogarsza sytuację na drogach. Zwłaszcza na tych ulicach, które w ogóle nie po-siadają nawierzchni. – W Aleksandrowie Kujaw-skim ciężko jest znaleźć ulice bez dziur – mówi Michał Ry-backi. – Jedyną dobrą drogą jest ta przy samym wjeździe do miasta. Ulica Tuwima to do-słownie sito. Nie ma tam nawet kawałeczka dobrej jezdni. To utrudnia życie nie tylko nam – kierowcom, ale także pieszym. Nie wspomnę już o tym, że do-jazd dla karetek też jest utrud-niony. No jak mają poruszać się po takich wertepach? Kierowcy nie próbują już jeździć po jezdni. Korzystają z chodników. – Nie dziwię się, że ludzie jeżdżą po chodniku, bo jakość

tych dróg jest naprawdę fatal-na – przyznaje Paweł Koło-dziejski. – Mieszkam wpraw-dzie po drugiej stronie miasta, ale kiedy byłem tam ostatnio kilka razy, to także korzysta-łem z chodnika. Gdy próbowa-łem przejechać po drodze, to się zakopałem. Podczas takiej pogody ta jezdnia przypomina bagno. Przy ulicy Szczygłowskie-go znajduje się aleksandrow-ski oddział Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Rolnicy, którzy tam dojeżdżają z pobliskich wsi, nie kryją swo-jego oburzenia. Problemem jest także ulica Wspólna. Jak się okazuje, tam nie ma nawet chodnika. – Przez ulicę Wspólną to już w ogóle nie da się przejechać – dodaje Paweł Kołodziejski. – Kiedy są roztopy, to chyba na-wet terenówką byłoby ciężko. Kiedyś sąsiad przejechał ledwo traktorem. Najgorsze jest to, że tam chodnika nie ma. Nie-dawno mieszkańcy zrobili jego atrapę na własną rękę. Burmistrz Andrzej Cieśla zdaje sobie sprawę z proble-mów, z którymi borykają się mieszkańcy miasta. Szuka środków w budżecie, aby je ostatecznie rozwiązać. – Jednym z problemów jest na pewno brak obwodnicy – tłumaczy Andrzej Cieśla, bur-

mistrz Aleksandrowa Kujaw-skiego. – Innym problemem jest brak kanalizacji sanitarnej i deszczowej, ale to powinno zostać ostatecznie uregulowa-ne do połowy 2015 roku. Na-leży także poprawić stan dróg miejskich i wojewódzkich oraz stan chodników przy drogach wojewódzkich. Mamy w pla-nach pokrycie asfaltem ulic, które nie posiadają nawierzch-ni. W związku z tym chcemy przygotować ulicę Tuwima pod inwestycję drogową na przyszły rok. Chodzi o cały ciąg komunikacyjny ulic Tuwi-ma i Szczygłowskiego, między drogą wojewódzką a drogą po-wiatową. Tam powstało kilka nowych instytucji i nawierzch-nia tej drogi wymaga przebu-dowy. Kierowcy, którzy korzystają z chodników, zagrażają bez-pieczeństwu pieszych. Bu-dowa kanalizacji sanitarnej i deszczowej w ulicy Tuwima rozpocznie się jeszcze w tym roku. Niewielkiej części kana-lizacji brakuje także w ulicy Szczygłowskiego. – Zanim nawierzchnia zo-stanie położona, trzeba zbu-dować tam najpierw kanaliza-cję sanitarną oraz deszczową – dodaje burmistrz. – Dopiero później należy przygotować projekt drogowy i rozpocząć budowę nawierzchni.

Te drogi drażnią kierowców i pieszych

Mieszkańcy i przejezdni skarżą się na stan aleksandrowskich dróg. Jeżdżą po chodnikach

Monika Olender

Najpierw pracownice zakła-du odzieżowego spółki Emex były kilka miesięcy zwodzone przez swojego szefa. Potem przez niespełna rok walczyły o zaległe pensje. Mimo to, nie wszystkie odzyskały należne im pieniądze. W ubiegłym roku przed-stawiliśmy historię szwaczek z zakładu odzieżowego spółki Emex, które przez pół roku pracowały za darmo. Niekiedy po godzinach, często w nocy. Każdego dnia były zwodzo-ne przez szefa. Z jednej firmy przeszły do drugiej. Obiecano im pieniądze za niewykorzy-stany urlop. Otrzymały tylko kilka tygodniówek. A pienią-dze za grudzień otrzymały w marcu. – W pracy siedziałyśmy czę-sto całą dobę – przyznaje jedna ze szwaczek, która przepraco-wała w zakładzie kilkanaście lat. – I to wszystko za napraw-dę małe pieniądze. Przypomnijmy, że kiedy ko-biety poprosiły o pomoc bur-mistrza Andrzeja Cieślę, to on

skierował je do swojego radcy prawnego, Mariusza Monety. Następnie sprawa trafiła do Sądu Rejonowego we Wło-cławku. Każda z pań złożyła indywidualny pozew o wypła-cenie wynagrodzenia.

– Mimo to, że złożyłam po-zew, to i tak nie wierzę, że kie-dykolwiek wywalczę wszystkie zaległe pensje – mówiła wów-czas jedna z pracownic zakła-du. Zakład odzieżowy Emex

to włocławska spółka. Przez długie lata siedziba firmy znaj-dowała się przy ulicy Wojska Polskiego w Aleksandrowie Kujawskim, a potem została przeniesiona na ulicę Spół-dzielczą 2. Jak się okazało,

problemy z wypłacaniem pra-cownikom wynagrodzenia za-częły się w sierpniu 2011 roku. Właściciel Marek K., powołał wówczas nową spółkę – Emex Grup. Wkrótce wyszło na jaw, że sprawa nie dotyczy tylko niewypłacania pracownikom wynagrodzenia, ale także za-siłków chorobowych oraz nieodprowadzania składek do ZUS-u. Marek K. popeł-nił również przestępstwo, nie zgłaszając do sądu wniosku o upadłości firmy w odpowied-nim czasie. Kobiety wygrały w sądzie z właścicielem zakładu. Na szczęście pojawił się syndyk w osobie Romualdy Nasiadko. To ona wystąpiła w imieniu pań do Funduszu Świadczeń Gwa-rantowanych. W ten sposób udało się zabezpieczyć pewne kwoty pieniędzy na wynagro-dzenie. Jednak zaległe pensje nie trafiły do wszystkich szwa-czek. Te, które pracowały w pierwszej firmie Marka K., nie dostały ani grosza. Niektóre czekają jeszcze na świadczenia z ZUS-u. Inne dostały dużo mniej, niż się spodziewały.

Wygrały walkę z nieuczciwym szefemPracownice z firmy Emex otrzymały tylko część swojego wynagrodzenia. Z pomocą przyszedł radca prawny burmistrza

Pijany trzydziestopięciolatek podniósł rękę na policjanta. Nie szczędził mu także obelg. Teraz grozi mu kara do trzech lat pozbawienia wolności. Kiedy policjanci z Aleksan-drowa Kujawskiego otrzymali zgłoszenie o awanturze domo-wej, natychmiast wyruszyli na pomoc osobie, która zawiado-miła ich o niezwykle agresyw-nym zachowaniu trzydziesto-pięcioletniego mężczyzny. Nie tylko wszczął on słowną awan-turę, ale także niszczył wszel-kie przedmioty, znajdujące się w domu. Tłukł talerze, rzucał szklankami. Jak się później okazało, miał on w organizmie ponad 2 promile alkoholu. – Na miejscu interwencji, funkcjonariusze zastali osobę zgłaszającą oraz agresywne-go mężczyznę, który wszczął

awanturę – informuje st. sierż. Marta Białkowska – Błacho-wicz, oficer prasowy KPP w Aleksandrowie Kujawskim. Mimo to, że policjanci sta-rali się uspokoić awanturnika, nie reagował on w ogóle na wy-dawane przez nich polecenia. W końcu mundurowi podjęli decyzję o jego zatrzymaniu. Jak się okazało, nie było to wcale proste zadanie. 35-latek nie tylko ubliżał policjantom, ale także uderzył jednego z nich pięścią i kilka razy kop-nął w nogę. Ostatecznie uda-ło się zatrzymać agresywnego mężczyznę i doprowadzić do jednostki. Za znieważenie funkcjonariuszy i naruszenie nietykalności jednego z nich grozi mu kara do trzech lat po-zbawienia wolności.

(MO)

Pobił policjanta, poszedł siedzieć

Rzucał talerzami i szklankami. Dostało się też policjantowi

Trwają zapisy dzieci do Przedszkola Samorządowe-go Nr 1 im. Juliana Tuwima w Aleksandrowie Kujaw-skim, ul. Dworcowa 19 na rok szkolny 2013/2014 trwają do dnia 20 kwietnia 2013r. Karty zgłoszenia dziecka

do przedszkola można pobrać na stronie internetowej www.ps1alekskuj.za.pl lub w sekre-tariacie przedszkola w godz. 7:00 – 15:00. Następnie wy-pełnioną kartę należy złożyć w sekretariacie przedszkola.

Zapisy do przedszkolaUwaga rodzice maluszków

Page 17: Poza Toruń nr 19

17 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REKLAMA

Page 18: Poza Toruń nr 19

18 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA ŁYSOMICE

Amatorzy tańca z całego kraju pojawią się 13 kwietnia w gmi-nie Łysomice. Jury w doboro-wej obsadzie oceni zmagania w kilku kategoriach wiekowych. Niewątpliwą atrakcją będzie przyjazd znanej z „Tańca z Gwiazdami” Czarnej Mamby. Zmagania „o Puchar Wójta Gminy Łysomice” organizo-wane są przez Urząd Gminy i Taneczny Klub Sportowy Dan-ce&Dance. Impreza podzielona będzie na 5 bloków tanecznych, podczas których będzie można podziwiać pary rywalizujące w ogólnopolskich i międzynaro-dowych turniejach tańca spor-towego. Turniej rozpocznie się o godzinie 9.00 w Zespole Szkół nr 2 w Turznie. Wieczorną galę poprowadzi, występująca w nie-typowej dla siebie roli konferan-sjera, Iwona Pavlović. - Mamy nadzieję, że idea spodoba się mieszkańcom gmi-ny i gościom, którzy zdecydują się nas odwiedzić – mówi Ka-tarzyna Kęder, współorganiza-tor turnieju. – O odpowiednią oprawę imprezy zadba kwia-ciarnia „FLORUM” państwa Rumińskich. Jak zwykle można liczyć również na strażaków--ochotników, którzy pomogą

zabezpieczyć zmagania i zadbają o porządek. Bilety będzie można nabyć na miejscu jedynie w dniu im-prezy. Mieszkańcy gminy zapła-cą 10 zł. Przyjezdni muszą liczyć się z wydatkiem 25 zł za normal-ną wejściówkę lub 15 zł za bilet ulgowy. Miejsce przy stoliku kosztować będzie 50 zł. Dzieci do lat 7 zostaną wpuszczone na arenę zmagań bezpłatnie.

(WT)

Zatańczą pod okiem PavlovićW Turznie odbędzie się I Ogólnopolski Turniej Tańca Towarzyskiego

Marcin Tokarz

Znamię minionych lat skryte w zieleni łysomickich lasów. Ka-mień pamiętający burzliwy okres swej przynależności do te-renów zaboru pruskiego. Na nim wygrawerowano enigma-tyczną inskrypcję, której pocho-dzenie jest znane niewielu. Głos, którym przemawia, wskazuje na jego związek z Tadeuszem Ko-ściuszko. Co dokładnie chce nam przekazać? Znajduje się na szóstym kilo-metrze toruńskiego pieszego szla-ku martyrologii. Niegdyś stał przy drodze krajowej nr 1. Potem prze-niesiono go tuż za zabudowania leśniczówki w łysomickim lesie. W 1955 roku nadano mu miano pomnika przyrody. To, co jest naj-bardziej nurtujące w jego historii, to pochodzenie wyrytego w nim napisu. Stanowi on zagadkę nawet dla pracownika służby leśnej. - W jego pobliżu szedł szlak Tadeusza Kościuszki, ale kon-kretnej genezy nie znam. Co roku przy kamieniu, w rocznicę śmier-ci wodza insurekcji, zjawia się pewien tajemniczy wędrowiec i składa pod nim kwiaty – opowia-da Jarosław Romanowski, leśni-czy w Łysomicach.

Dziś głaz otacza drewnia-na, połamana barierka. Pokryty mchem zlewa się z kolorem kory drzew. Gdyby pominąć wygrawe-rowany napis, nie zwracałby ni-czyjej uwagi. Po latach przetrwa-nych na osłanianiu uciekinierów wojennych, budzi zaciekawienie wśród turystów, edukując, wy-wołując wspomnienia. Znalazł się na liście atrakcji zielonego szla-ku PTTK w Toruniu. Ostatecz-nie zbadany i poddany analizom zdradza swoje pochodzenie. - Jest to głaz narzutowy o spo-rych rozmiarach: 250 cm w obwo-dzie i wysokości 70 cm. Zalicza się go do pomników przyrody nie-ożywionej. Inskrypcja wyryta na głazie, powstała z inicjatywy Jana Donimirskiego, właściciela dóbr

łysomickich, znanego z obywatel-skiej pracy w duchu narodowym na kresach polskości. Kamień osadzono w lasach łysomickich w 1917 roku – informuje Henryk Miłoszowski, prezes PTTK w To-runiu. Leśnictwo łysomickie prze-konuje, że głaz ten nie jest już pomnikiem przyrody z racji nie-spełnionych kryteriów. Kłóci się to ze stanowiskiem wygłoszo-nym przez PTTK. Kamień wciąż spowija mgła niejasności i nie-dopowiedzeń. Inskrypcja („T. K. 1817-1917”) została uznana za upa-miętniającą setną rocznicę śmier-ci Tadeusza Kościuszko, jednak nie odnaleziono bezpośredniego źródła tej informacji.

W hołdzie naczelnikowiTajemniczy kamień i enigmatyczna inskrypcja w łysomickich lasach

Unibax i Manchester w Łysomicach

Prezentacja „toruńskich aniołów” odbyła się w Ze-spole Szkół numer 1. Pomi-mo tego, że zabrakło Toma-sza Golloba, atmosfera była naprawdę gorąca. Fani spe-edwaya dopisali, przez cały czas trwania imprezy żywio-łowo reagując. Spotkanie prowadził Ma-riusz Składanowski z radia Gra. W specjalnie przygotowa-nych na tę okazję konkursach, można było wygrać karnety na mecze Unibaxu w sezonie

2013. Znawcą żużla okazał się Sebastian Nijalik, który odpo-wiadał najskuteczniej. - Później salą gimnastyczną zawładnęli żużlowcy – mówi Paulina Opałka z Urzędu Gminy w Łysomicach. – Na spotkanie przyjechali: Adrian Miedziński oraz bracia Przed-pełscy i Pulczyńscy. Oprócz zawodników publiczność po-dziwiać mogła również trene-rów: Jana Ząbika i Mirosława Kowalika. Goście dzielnie odpowia-

dali na wszystkie pytania pu-bliczności. Każdy chciał zdo-być również autograf i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z zawodnikami. Napięcie rosło. Salę wypeł-nił dźwięk gitar. Był to znak, że do zabawy zaprasza Manche-ster. Toruńska kapela zagrała swoje największe przeboje. Warto dodać, że zespół jest au-torem hymnu klubu żużlowe-go Unibax.

(WT)

Czarny sport i domieszka rock’n’rolla 22 marca zawładnęły podto-ruńską gminą

Fot.

Mar

ia L

ewan

dwos

ka

Page 19: Poza Toruń nr 19

19 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA WIELKA NIESZAWKA

Monika Olender

Bajka „Kopciuszek” została wy-stawiona dwa lata temu. I od razu stało się jasne, że miesz-kańców Cierpic spotkało coś wy-jątkowego. Podobnego zdania były dzieci, dla których rodzice i nauczyciele przygotowali te-atralne widowisko. Cierpice – niewielka miejsco-wość położona pośrodku malow-niczego lasu. To tu nauczycielei rodzice, na czele z Izą Płaczkie-wicz i Moniką Jankowską, wy-myślili oryginalny prezent dla uczniów z okazji Dnia Dziecka. Od tej chwili mieszkańcy gminy nie tworzą już wyłącznie społecz-ności wiejskiej, a jedną wielką ro-dzinę, połączoną teatralną pasją.

Iza: „Wróżką w kapelu-szu?

Czemu nie!” Pierwszy raz na scenę wyszła w długim, purpurowo-złotym płaszczu. Mówiła wolno i wyraź-nie, ale wierszem. Była wspaniałą Dobrą Wróżką. – Chcę spełnić marzenia twoje, pożyczę ci swoje stroje – mówiła do Kopciuszka. Jan Brzechwa napisał tę rymo-waną bajkę z podziałem na role. Aktorzy wyuczyli się swoich kwe-stii co do słowa. I od tego przed-stawienia wszystko się zaczęło… – Nad scenariuszem do „Balla-dyny” pracowałam dwa miesiące – opowiada Iza. – Tak napraw-dę, to wszyscy jesteśmy reżyse-rami. Każdy pracuje nad swoją postacią, ale podczas prób aktor jest zasypywany wskazówkami. Krzyczymy: „Nie, ty nie możesz tak grać!”. To jest fajna zabawa. Największe wyzwanie było przy „Pchle Szachrajce”, kiedy musieli-śmy ubrać owady. No i skąd ten purpurowy płaszcz? Jak wszystkie stroje - skądś wygrzebany. Przerobiony ze starych ubrań czy zasłon, kupiony w lumpeksie albo wykopany ze

strychu. – Czasami odnoszę wrażenie, że nazywamy się teatrem amator-skim tylko dlatego, ponieważ nie organizujemy przedstawień za pieniądze i robimy to tylko poza godzinami pracy – mówi Iza. – Wszyscy aktorzy zdolni są niesa-mowicie. Poza tym, jak ktoś już wejdzie w to nasze teatralne tem-po, to nie chce w ogóle odchodzić. Iza przez wiele lat mieszkała tuż obok Teatru Dramatycznego w Elblągu. Uwielbia rosyjskich bajkopisarzy. Największą frajdę sprawia jej przygotowywanie de-koracji. – Dla mnie najtrudniejsza jest gra – dodaje. – Najbardziej odpo-wiadała mi rola wróżki kwiatów w „Królowej Śniegu”.

Bogusia: „Od razu zastrzegłam sobie

rolę wdowy” Macochę w „Kopciuszku” za-grała Bogusia Brończyk – nauczy-cielka języka polskiego. Przyzna-je, że już od dawna myślała, aby stworzyć podobne przedsięwzię-cie z innymi nauczycielami. – Przez wiele lat pracowałam w szkole i wiele osób z teatru jest moimi uczniami – opowiada. – Monika i Iza aktywnie działały w Radzie Rodziców. Kiedy wymy-

śliły tę wspaniałą inicjatywę, od razu do nich dołączyłam. Kiedy Bogusia Brończyk od-chodziła na emeryturę, młodsi koledzy przygotowali specjalny benefis. Sławek Zmiendak napisał utwór „Z pamiętnika młodej na-uczycielki”. Hania Zejfert wspo-mina, że miała straszną tremę, gdy musiała go wyrecytować. – Na warsztat bierzemy coraz trudniejsze sztuki – dodaje Bo-gusia. – Ze względu na doświad-czenie zawsze staram się coś pod-powiadać. Ale każdy coś wnosi od siebie, nikt nie dominuje. Z największym podziwem patrzę na młodzież, która kosztem swojego wolnego czasu, angażuje się w te-atr.

Monika: „Teatr przyszedł do mnie”

Odkąd tylko pamięta, zawsze marzyła, by pójść do szkoły te-atralnej. Nie chciała jednak wy-jeżdżać ze swoich ukochanych Cierpic. Śmieje się, że to teatr przyszedł do niej. Prowadzi także przykościelny teatrzyk dla dzieci. W rolę Kopciuszka wcieliła się ni-czym urodzona aktorka. – Najważniejsza jest pasja i satysfakcja – przyznaje Monika. – Czasem zdarza się tak, że ludzie nas zaczepiają i pytają, czy mogą

do nas dołączyć. Misteria pasyjne to pomysł Moniki. Pewnego wieczoru za-dzwoniła do Izy i powiedziała: „Będziesz Maryją”. – Mamy niesamowite tempo pracy – mówi. – Próby zaczęły się 8 marca, misterium wystawia-liśmy już 24 marca. Ćwiczyliśmy w zimnym kościele. Codziennie przez wiele godzin. Nasz Jezus śmiał się, że dopiero premiera była próbą generalną. W teatr zaangażowanych jest obecnie około czterdziestu osób. Formalnie nie istnieją. Nie starali się o żadne dotacje. Próby organi-zują w Gminnym Ośrodku Kul-tury w Małej Nieszawce. Nazwę „Bajarka” wymyśliła Bogusia. – Bajarka była pierwszą posta-cią z „Kopciuszka”, która wyszła na scenę – tłumaczy Monika.

Sławek: „Dla tych roześmianych gębusi”

Sławek Zmiendak ma na swo-im koncie role Króla i Biedrona w „Pchle Szachrajce”, Kirkora w „Balladynie” oraz Kapłana w mi-sterium. – Całą ciężką pracę rekompen-

sują uśmiechy maluchów – tłu-maczy. – Gra dla dzieci przynosi frajdę, a gra dla dorosłych wiąże się ze stresem. Niekiedy same sytuacje wymuszają śmiech. Pa-miętam, jak podczas próby w momencie niezwykle patetycznej sceny, ktoś wszedł i powiedział: „Dzień dobry. To ja, z gazowni”.

Lucyna: „Każda rola wciąga bardziej”

Lucyna Cierzniewska wcieliła się w rolę Damy Dworu w „Balla-dynie” i Księżniczki w „Królowej Śniegu”. Tym razem jest Niewia-stą w misterium. – W „Królowej Śniegu” grali-śmy na boso – wspomina. – By-łam już prawie na scenie, gdy zauważyłam, że mam kozaki na nogach. W ostatnim momencie je zdjęłam.

Sebastian pisze bajkę Monika i Iza myślą w tej chwili nad nową sztuką. Tym razem bę-dzie to na pewno bajka. Sebastian Kasak ma pomysł. Zaczął już na-wet pisać. Wierszem.

W uroczystości zorganizo-wanej w Ośrodku Kultury w Małej Nieszawce, 23 marca br., wzięli udział jubilaci, ich rodziny oraz zaproszeni go-ście. Bernadeta i Eugeniusz Ły-siakowie spędzili wspólnie 55 lat. Tak długi okres poży-cia małżeńskiego nazywamy szmaragdowymi godami. Po-zostałe pary mają nieco krót-szy staż, ponieważ Janina i

Paweł Duszyn oraz Honorata i Józef Grześkowiak spędzili ze sobą aż pół wieku. Medale, przyznane przez prezydenta, Bronisława Ko-morowskiego, oraz gratulacje wraz z życzeniami, wręczyli: wójt Kazimierz Kaczmarek i Krystyna Błach. Jubilaci otrzy-mali także kwiaty i upominki, a na wszystkich czekał słodki poczęstunek.

(MK)

Pół wieku razemTrzy małżeństwa z Wielkiej Nieszawki świętowały rocznice ślubów

Zrealizowali ukryte pragnienia i założyli teatrAktorskie szlify zdobyli w „Kopciuszku”. Potem przyszła pora na kolejne sztuki amatorskiego teatru „Bajarka” z Cierpic

Fot.

Dan

iel P

ach

Page 20: Poza Toruń nr 19

20 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA CZERNIKOWO

Co dwie drużyny, to nie jednaCzernikowska młodzież święci tryumfy na ogólnopolskich zawodach

Obie grupy sukcesy odniosły w marcu. Międzynarodowe konkursy wymagają jednak wkładu własnego. Dziewczyny szukają osób, które pomogłyby współfinansować wyjazdy

Zespół Odyseuszy od le-wej: (górny rząd) Daria Grodzińska, Julia Po-spiech, Bernadeta Mar-chlewska, Beata Siekierska, Marta Masalska, Dorota Pucińska, Marzena Szar-szewska, (dolny rząd) Ali-cja Grzywińska, Weronika Paul, Karolina Strychalska

Zespół Pikolo od dołu: Klaudia Pokorzyńska, Ka-tarzyna Popławska, Mar-tyna Janiszewska, Ewelina Florczak, Klaudia Korze-niewska, Małgorzata Jani-szewska (poza zdjęciem)

Łukasz Piecyk

Dwie różne ekipy, dwa sukcesy dające wstęp na międzynaro-dowe rozgrywki. Szukanie sponsorów, którzy ułatwią starty. Uczennice oraz wycho-wankowie szkoły podstawowej w Czernikowie mają szanse na światowe sukcesy.

Marzec dla uczennic z gminy Czernikowo to pasmo sukce-sów. W połowie miesiąca zespół wokalny Pikolo został nomi-nowany do udziału w 34. Mię-dzynarodowym Dziecięcym Festiwalu Piosenki i Tańca w Koninie. Tydzień później Czer-nikowo obiegła informacja, że dziewczyny startujące pod szyl-dem stowarzyszenia Czyż-nie lecą do USA na światowy finał konkursu Odyseja Umysłu. O takie miejsca każda z drużyn walczyła latami.

Kierunek: Michigan

Mówią o nich „Odyseusze”. W tym roku jednak zespół zdo-minowała płeć piękna. Siedem dziewczyn z Czernikowskich szkół w finale ogólnopolskim w Gdańsku, a wcześniej także w Poznaniu, otworzyło sobie furtkę do wyjazdu do Michigan, znajdującego się w północno--wschodniej części USA.

- Dotychczas startowaliśmy w dwóch grupach mieszanych, ale teraz zjednoczony zespół zdominowały dziewczyny –

tłumaczy Dorota Pucińska, nauczycielka ze SP w Czerni-kowie, która razem z Marzeną Szarszewską i Beatą Siekierską opiekują się „Odyseuszkami”. - Wcześniejsze próby nie koń-czyły się najgorzej, ale zawsze zabrakło odrobiny szczęścia, by przejść do kolejnego etapu. Śmiałyśmy się, że jesteśmy mi-strzami III miejsca.

Ideą konkursu jest rozwijanie kreatywności wśród młodych osób. Każda z drużyn losuje tzw. problem długoterminowy, który rozwiązuje i opracowuje przez kilka tygodni. Może to być np. konstruowanie urzą-dzeń i maszyn w oparciu o sta-re przedmioty i wykorzystanie ich w trakcie przygotowanego przedstawienia. W ciągu 8-mi-nutowej prezentacji uczestnicy muszą wykazać się kreatywno-ścią oraz realizacją wymogów zadania. Liczy się również wła-sny styl oraz humor.

- Naprawdę się nie spodzie-wałyśmy, że tym razem się uda – przyznaje Julia, jedna z za-wodniczek.

Zdobyły w swojej grupie wiekowej 347 punktów, dekla-sując zawodników z Gdyni i Ło-dzi. Dziewczyny mówią jednak skromnie o swoim sukcesie. W końcu nagrodą główną Odysei Umysłu są tytuły i puchar.

- Kogo tam nie było, ten nie zrozumie istoty konkursu – re-lacjonuje zachwycona konkur-sem Marta.

W czasie trwania konkursu

nie myślały o zdobyciu tytułu mistrza Polski, choć na kilka dni przed wyjazdem traciły wia-rę w to, że w ogóle pojadą.

- Najpierw zaczęła się ner-wowa zmiana scenariusza, a potem choroby – dodaje Alicja. – A to zapalenie płuc, a to prze-ziębienie.

Teraz czeka je praca nad ulepszeniem scenariusza i prze-tłumaczeniem go na język an-gielski.

Wokale z tradycjami

Do pokoju, w którym roz-mawiam z zespołem Pikolo i jego opiekunką, Małgorzatą Janiszewską, wchodzi Dariusz Chrobak, dyrektor SP w Czer-nikowie, w której uczą się wo-kalistki.

- Nigdy nie byłem z was za-dowolony – rzuca w ich stronę.

Brak reakcji zdaje się po-twierdzać wypowiedziane sło-wa, ale to tylko podpucha, bo dziewczyny nie lubią chwalić się swoimi sukcesami.

- Widzi pan? Człowiek im nakłamie w żywe oczy, a one są tak skromne, że nawet się nie sprzeciwią – śmieje się Dariusz Chrobak. – Dziewczyny, wię-cej pewności siebie, bo jest co chwalić!

Docenili je m. in. Janusz Tyl-man oraz dr Anna Serafińska, gdy zdecydowali o tym, że Piko-lo wystąpi w międzynarodowej edycji konkursu w Koninie.

- Stres był na pewno, ale uda-

ło się – mówi Klaudia, jedna z wokalistek zespołu. – Pomogły nam światła, bo praktycznie nie widziałyśmy widowni. Czuły-śmy się, jakby na sali nie było nikogo.

SP w Czernikowie ma spore tradycje wokalne. Ostatnio jej absolwentka, Joanna Kaczmar-kiewicz, wystąpiła w talent--show, zyskując uznanie juro-rów. Dziewczyny z Pikolo też miały swoje pięć minut. I mają szanse na więcej.

- To naprawdę miłe, gdy z każdego miejsca płyną gratula-cje – wspomina Ewelina.

Dziewczyny na scenie w Koninie zaprezentowały utwór „Romance a la France”. Według opiekunki grupy takich konkur-sów dla dzieci brakuje.

- Dla naszych podopiecz-nych to niesamowite wrażenia – mówi Małgorzata Janiszewska. – Szkoda, że tak mało mamy fe-stiwali dla najmłodszych, które są transmitowane przez media. Ten stał na naprawdę wysokim poziomie, również pod wzglę-dem transmisji.

O „Złoty Aplauz”, główną na-grodę w konkursie w Koninie, zespół Pikolo będzie walczył od 5 do 9 czerwca.

Bo talent to nie wszystko…

Oba zespoły, mimo że utalento-wane, bez funduszy na wyjazdy nic nie zrobią. O ile w przypad-ku wokalistek skala problemu jest mniejsza, to Odyseuszki

mają o wiele cięższy orzech do zgryzienia. Całość podróży dla całej grupy kształtuje się w oko-licach 80 tysięcy złotych. - Do tej pory nasze potrzeby, np. na dojazdy do miejsc kon-kursowych, współfinansowały władze gminy – dodaje Marze-na Szarszewska. – Tym razem potrzebujemy zewnętrznych sponsorów. Opiekunki zaznaczają, że pierwsze pieniądze już wpły-nęły. Wszystkich zaintereso-wanych pomocą zespołom za-chęcamy do kontaktu ze Szkołą Podstawową w Czernikowie lub ze stowarzyszeniem Czyż-nie w przypadku dziewczyn z Odysei Umysłu.

Fot.

Łuk

asz P

iecy

k

Page 21: Poza Toruń nr 19

21 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA OBROWO

Wiedza o administracji teryto-rialnej powoli staje się domeną mieszkańców gminy Obrowo. Marszałek województwa doce-nił młodzież interesującą się działalnością samorządu tery-torialnego. Gimnazjum w Dobrzejewi-cach startowało w konkursie „Wiedza o Samorządzie” po raz dziesiąty. Zmagania odbywały się w 3 etapach. Do marcowego finału zakwalifikowało się jedy-nie siedemnaścioro najlepszych znawców tematyki z wojewódz-twa kujawsko-pomorskiego. W tym gronie znalazło się aż 6 ża-ków z gminy Obrowo. Czwórce spośród nich udało się uzyskać status laureata olim-piady. Na ostatniej sesji sejmiku województwa marszałek Piotr Całbecki wręczył dyrektorowi szkoły dyplom gratulacyjny i na-grodę rzeczową – laptop. Pierw-sze miejsce w województwie przypada uczniom tej placówki już po raz trzeci z rzędu. Uczen-

nica z Dobrzejewic, Kamila Ru-mińska, stanęła na najniższym stopniu podium w rywalizacji indywidualnej. Otrzymała w na-grodę 1000 zł. - Taki konkurs może być do-skonałym przygotowaniem do pracy w samorządzie terytorial-nym w przyszłości – mówi Janusz Iwański, dyrektor Gimnazjum nr 2 w Dobrzejewicach. – Młodzież poznaje sposób funkcjonowania gminy, powiatu i województwa, dowiaduje się wielu przydatnych w codziennym życiu informacji. Laureaci konkursu WOST są zwolnieni z części humanistycz-nej egzaminu gimnazjalnego oraz mogą wybrać szkołę po-nadgimnazjalną bez względu na obowiązujące kryteria rekrutacji. Poza Kamilą Rumińską wyso-kie miejsca w zmaganiach zajęli również: Karolina Myszkowska, Jagoda Wiśniewska i Artur Szu-barga.

(WT)

Samorząd w małym palcuUczniowie Gimnazjum nr 2 w Dobrzejewi-cach znów najlepsi w województwie

Tomasz Więcławski

Uroczyste parafowanie doku-mentów odbyło się 8 kwietnia w Muzeum Etnograficznym w Toruniu. Całkowita kwota dofinansowania wynosi 750 tysięcy złotych. Wszystkie działania rozpoczną się jesz-cze w tym roku. Na liście projektów przy-jętych do współfinansowania przez Zarząd Województwa Kujawsko-Pomorskiego znaj-dują się: renowacja zabytkowej siedziby Urzędu Gminy, budo-

wa placów zabaw w Brzozówce i Głogowie, powstanie boiska wielofunkcyjnego w Brzozów-ce oraz odrestaurowanie świe-tlicy wiejskiej w Stajenczyn-kach. - Remont siedziby urzędu jest nieodzowny – mówi An-drzej Wieczyński, wójt gmi-ny Obrowo. – Musimy dbać o dziedzictwo kulturowe, a obiekt ten jest jego elementem. Poprawa elewacji i remont dachu zabezpieczą budynek przed zgubnym działaniem pogody. Całkowity koszt napraw

będzie wynosić ok. 420 tysię-cy złotych. Place zabaw dla najmłodszych są kolejnym wydatkiem rzędu 240 tysięcy złotych. - Boisko wielofunkcyjne w Brzozówce pozwoli młodzie-ży znaleźć pożyteczne zajęcie po szkole – wskazuje Andrzej Wieczyński. – Powstanie ta-kiego obiektu kosztowało bę-dzie ok. 365 tysięcy. Dofinan-sowanie zewnętrzne pokryje 221 tysięcy. Ostania z umów zawartych z marszałkiem województwa opiewa na kwotę 128 tysięcy złotych pomocy. W ramach tej inwestycji świetlica wiejska w Stajenczynkach przejdzie gruntowny remont i zostanie ocieplona. Społeczność lokal-na będzie mogła spotykać się w lepszych warunkach. - Nasza sytuacja budżetowa jest obecnie stabilna, dlatego możemy podejmować decyzje o rozpoczęciu kolejnych in-westycji - dodaje wójt Andrzej Wieczyński. - Poza tym, to przecież nasze liczne inwesty-cje tak radykalnie poprawiły jakość życia w naszej gminie. Nie zamierzamy schodzić z tej drogi.

(WT)

Umowy z marszałkiem podpisane

W gminie Obrowo realizowane będą cztery inwestycje ze środków programu „Odnowa i rozwój wsi”

Fot.

Mar

ia L

ewan

dwos

ka

Page 22: Poza Toruń nr 19

22 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA ŁUBIANKA

Gminę Łubianka nękają włamania do domów i po-mieszczeń gospodarczych. Od początku roku doszło już do siedmiu incydentów tego typu. Policja wciąż nie wie, kto jest sprawcą przestępstw. Z uwagi na ich charakter nie wyklucza udziału grupy prze-stępczej Zniszczone klamki, zam-ki i podważone drzwi witają zaskoczonych właścicieli lo-kalów. W większości przy-padków włamywacze mieli ułatwione zadanie. Drzwi były otwarte. Nieuwaga spotkała się z przykrymi konsekwencjami. - Skradziono głównie przed-mioty codziennego użytku, ta-kie jak: elektronarzędzia, olej napędowy, czy butle z gazem. W jednym przypadku łupem włamywaczy padł sprzęt RTV – informuje Mariusz Sierzchu-ła, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Toruniu. Podobną ilość przestępstw tego typu odnotowano w ubie-głym roku. Mieszkańcy boją się kolejnych wtargnięć na ich posesje. Władze urzędu gminy Łubianka zostały poproszo-ne o publikację stosownego ogłoszenia. „Policja apeluje do mieszkańców wszystkich sołectw naszej gminy o prze-

kazywanie informacji dotyczą-cych nieznanych i podejrzanie zachowujących się osób, poja-wiających się w naszym naj-bliższym sąsiedztwie. Warto też zapisywać numery rejestra-cyjne samochodów, którymi się poruszają” – czytamy na internetowej stronie gminy. Patrole policji z chełmżyń-skiej komendy są zawiada-miane pod kątem zwrócenia szczególnej uwagi na osoby, które mogły dokonywać tych przestępstw. Jak mieszkańcy gminy Łubianka mogą ustrzec się włamań, aż do czasu złapa-nia sprawców? - Obecnie istnieje szeroka gama rozwiązań technicznych. Precyzyjne zabezpieczenia powinny powstrzymać wła-mywacza. Umieszczając zdję-cia wartościowych rzeczy na portalach społecznościowych, powinno się zachować ostroż-ność, gdyż stanowi to pewną pokusę dla złodzieja. Nieoce-niona jest też pomoc sąsiedz-ka. Gdy mieszkańcy danego osiedla widzą nieznajomy sa-mochód mogą spytać: „Czy w czymś pomóc?”. To powin-no odstraszyć potencjalnego przestępcę – zapewnia Ma-riusz Sierzchuła. Wśród miejscowości, w

których miały miejsca włama-nia, policja wymienia: Zamek Bierzgłowski, Leszcz, Dębi-ny, Bierzgłowo i Łubiankę. W dwóch ostatnich już dwu-krotnie doszło do popełnienia przestępstwa. Okazuje się, że wtargnięcia na posesje popełnione wraz z kradzieżą, wydarzyły się kilka-krotnie także w gminie Lubicz. Trzej rabusie splądrowali tam niewykończone jeszcze domy. W dniu 7 marca zostali zatrzy-mani przez policję. Czy mogli mieć związek z kradzieżami z gminy Łubianka? - Z zeznań włamywaczy od-powiedzialnych za incydenty z gminy Lubicz nie wynika, ja-koby mieli związek z przestęp-stwami spoza wymienionego rejonu. Zostało to potwierdzo-ne podczas zbierania materia-łu dowodowego – informuje rzecznik policji. Choć trudno w to uwierzyć, według statystyk policyjnych z 2012 roku wynika, że w Polsce średnio co 4 minuty złodziej włamuje się do domu. Jeśli lokal nie jest odpowiednio za-bezpieczony, dla doświadczo-nego włamywacza proceder ten nie stanowi większego pro-blemu.

(MT)

Oczy (nie drzwi) szeroko otwarteSeria włamań do domów w gminie Łubianka. Czy to zorganizowa-ny gang okrada mieszkańców, czy samotny złodziej?

Agnieszka Kapela

Kolorowe kramy, tradycyjne po-trawy, rękodzieło – wszystko to czekało w Niedzielę Palmową na gości II Jarmarku Wielkanocne-go „Pod wiatrakiem”. Pod wia-trakiem, który jeszcze kilka lat temu straszył odstraszał swym wyglądem, a dzisiaj jest chlubą gminy Łubianka. Powstał w 1863 roku i należał do rodziny młynarzy – Waltrów. Właśnie, Waltrów, nie Walterów – tak odmienia się to nazwisko w okolicy. W 1958 roku wiatrak przestał jednak działać. Rosnące podatki, rozwój techniki – nie był już potrzebny. I tak niszczał przez prawie 50 lat.

Znad morza do Bierzgłowa

W 2007 roku działkę, na któ-rej stoi, rodzina zdecydowała się przekazać parafii pw. Wniebo-wzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bierzgłowie. – Chciałem ratować wiatrak, a sam nie miałem wielkich szans, żeby dostać jakieś fundusze na remont – mówi Tomasz Walter, który wciąż mieszka obok. Sam młynarzem nie jest, ale tradycja rodzinna zobowiązu-je, więc opowiadać o wiatraku potrafi jak nikt. I to do niego się telefonuje, to jego odwiedza się w domu, prosząc o oprowadzenie. A naprawdę ma kogo oprowadzać. Kiedy robi się ciepło, turystów za-interesowanych zwiedzaniem nie brakuje. Przyjeżdżają nie tylko z

okolicy. – W zeszłym roku była gru-pa z Pucka – opowiada Tomasz Walter. – Cały dzień tutaj spędzi-li. Zorganizowali sobie piknik, nawet akordeon przywieźli. My jeździmy nad morze, a tu znad morza do nas przyjeżdżają. Dzięki nawiązaniu przez pa-rafię w Bierzgłowie współpracy z Toruńskim Stowarzyszeniem Ekologicznym Tilia, wiatrak od-wiedzają dzieci goszczące na Bar-barce. Biorą udział w warsztatach edukacyjnych, poznając tajniki mlenia zboża, a tym samym za-klętą w tym miejscu tradycję i kulturę. – Jest taka zagadka ludowa do-tycząca wiatraka: „Stoi wach na drwach, rozłożył ręce na Bożej męce” – przypomina Marlena Gi-zińska, kierownik Centrum Kul-tury w Łubiance. –Bo skrzydła i podwaliny wiatraka tworzą krzyż. To zawierzenie, że dzięki pomocy Boskiej wszystko uda się dobrze zemleć i wiatrak będzie dobrze pracował. Patrząc na tempo renowa-cji wiatraka, chyba rzeczywiście można dostrzec tu wsparcie siły wyższej.

Wspólna praca się opłaca

W 2007 roku działkę z wiatra-kiem przekazano parafii w Bierz-głowie, w 2009 wpisano ją do rejestru zabytków województwa kujawsko-pomorskiego i pozy-skano pieniądze na remont. Na połowę 2010 roku przypadł po-czątek prac, a już 19 lutego 2011 zakończono renowację.

Taka szybkość działań nie byłaby jednak możliwa, gdyby nie zain-teresowanie oraz wsparcie wielu ludzi i instytucji. Ksiądz Rajmund Ponczek, proboszcz parafii, nie został z problemem sam. – Na początku finansowo pomógł Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska – mówi Marlena Gizińska. – Dostaliśmy 50 tys. zł, żeby można było zrobić projekt techniczny. Ost a-tecznie 65% całej kwoty potrzeb-nej na rekonstrukcję wiatraka

pokryto z funduszy Unii Euro-pejskiej: „Regionalnego Projek-tu Operacyjnego. Rozwój Infra-struktury Społecznej. Ochrona Dziedzictwa Kulturowego Woje-wództwa Kujawsko-Pomorskie-go”. Urząd Marszałkowski wspo-mógł remont w 15%. Wsparcie przyszło też z Urzędu Gminy i oczywiście od samych mieszkań-ców parafii, którzy wykonali wiele prac ziemnych, przekazując wła-sne materiały na ogrodzenie. Samą rekonstrukcją wiatraka,

na którą zużyto 63 m3 drewna, zajmowała się firma Kazimierza Dąbrowskiego z Lubienia Kujaw-skiego. Był to szósty tego typu obiekt, który poddała renowacji. Doświadczenie bardzo się przy-dało, bo konstrukcja nośna jest tu wykonana bez gwoździ, a to wymagało nie lada umiejętności ciesielskich.

Są wieżowe, turbinowe, paltraki, a ten to koźlak

Bierzgłowski wiatrak może być dzisiaj – jak za dawnych lat – centrum życia towarzyskiego wsi. Obok jest piec chlebowy i sporo wolnej przestrzeni. W środku dwa piętra (młynarskie oczywi-ście na górze), gdzie można po-czuć prawdziwy ludowy klimat. Są i tablice informacyjne, i drew-niane rzeźby. I oczywiście cała maszyneria: połączenie oryginal-nych kół palecznych oraz kamieni młyńskich z elementami nowymi. W pełni uruchomiono jednak wiatrak dotychczas tylko raz, gdyż wciąż nie wszystko działa tak, jak powinno. Na to potrzeba pienię-dzy. I człowieka, który zapanuje nad mającym 9,7 m wysokości koźlakiem – taką właśnie nazwę nosi ten rodzaj wiatraka. Oznacza to, że stoi na podwalinach, tzw. kozłach i może się obracać. – Kiedy pracuje, jest takie nie-samowite drżenie – opowiada Marlena Gizińska. – Można się wystraszyć. Ale wrażenia są wtedy niezwykłe.

Rozłożył ręce na Bożej męceBierzgłowo to pierwsze miejsce w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie znajduje się wiatrak odrestaurowany do użytku w pierwotnym miejscu budowy

Niełatwe zadanie czekało stra-żaków-ochotników 22 marca. Bojową zaprawę przygotowała firma Naftor. Wyzwaniem stał się pożar traw na trudnym do działania obszarze. Około godziny 11:00 OSP Łą-żyn zostało zaalarmowane przez Miejskie Stanowisko Kierowania w Toruniu. Do akcji wysłane zostały dwa wozy GBA. Dyspo-zytor wezwał po kilku chwilach kolejne zastępy z jednostek w Łubiance, Toporzysku, Toruniu i Chełmży. - Założenia taktyczne były takie, że przed dojazdem na miejsce zdarzenia ZSO w wy-niku niekorzystnych warunków atmosferycznych pożar obej-muje uszkodzoną cysternę sa-mochodową oraz wypływające z niej paliwo – opowiada Woj-ciech Michalski, rzecznik praso-wy OSP w Łążynie. – Kierujący działaniami ratowniczymi naka-zał strażakom z Łążyna stworzyć własne, niezależne stanowisko wodne, stanowisko gaśnicze w postaci działka przenośnego oraz podawać dwa prądy osła-niające las. Inne jednostki podawały wodę z działek samochodowych i były odpowiedzialne za osła-nianie lasu. W trakcie ćwiczeń

strażacy musieli poradzić sobie również z poparzeniem jednego z nich i zakręcić zawór płonącej cysterny. Całość akcji monitoro-wało MSK. Działania były niezwykle trudne z uwagi na niesprzyjają-cą pogodę. Nie pomagał również trudny teren, na którym mie-ści się baza paliw. Celem akcji było sprawdzenie założeń we-wnętrznego planu operacyjno--ratowniczego, sprawności sieci hydrantowej i zbiorników prze-ciwpożarowych. Ćwiczono także współdziałanie różnych jedno-stek w warunkach bojowych.

(WT)

Jednostki OSP z całego regionu ćwiczyły na terenie bazy paliw w Zamku Bierzgłowskim

Próba ognia

Fot.

Mar

ia L

ewan

dwos

ka

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 23: Poza Toruń nr 19

23 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

GMINA ZŁAWIEŚ WIELKA

„Karate nie jest techniką agresji”. Te słowa zwykł wypowiadać Gichin Fu-nakoshi swoim uczniom. W nich zawarty jest sens tej dalekowschodniej sztuki walki, która do szkoły w Górsku dotarła niecałe dwa lata temu. Pod okiem medalistów mistrzostw Polski, Eu-ropy i Świata szkolą się młodzi adepci, również odnoszący sukcesy. Trening Karate dzieli się na trzy etapy: Kihon – zbiór technik podstawo-wych, zazwyczaj wyko-nywanych „w powietrzu”, Kata - sekwencja ataku i obrony oraz Kumite – walka z przeciwnikiem, która stanowi najtrud-niejszą część. Klub Karate Shotokan „Kiritsu”, szko-ła karate sportowego, któ-rej współzałożycielem jest Iwo Licznerski, wzbogaca program zajęć o gimna-stykę korekcyjną, czyniąc ćwiczenia zazwyczaj dość monotonne, przyjemny-mi dla ducha i pożytecz-nymi dla ciała w mło-dym wieku. Klub mieści się przy Zespole Szkół w Górsku. Treningi pro-wadzone są w godzinach korzystnych, nie zakłó-cających zajęć szkolnych. Ponadto w weekendy organizowane są zgrupo-wania prowadzone przez utytułowanych zawodni-

ków i trenerów z całego świata. Wśród osób parają-cych się nauką karate obserwuje się zbawienne skutki treningów na ma-tach, mające oddźwięk w życiu codziennym. W klubie „Kiritsu” swoją przygodę z karate, dzieci mogą rozpocząć już w wieku sześciu lat. Kwestia tego, czy uda się je odciągnąć od kom-putera i telewizji, co w dzisiejszych czasach jest głównym problemem ich wychowania fizycznego. - Dzieci z obszarów wiejskich bardziej ocho-czo przychodzą na tre-ningi i aktywnie w nich uczestniczą. W porów-naniu z tymi wychowu-jącymi się w mieście, rozpraszającymi się jego

zgiełkiem, widać sporą różnicę – mówi instruk-tor górskiego klubu, pro-wadzący, także sekcję w Bydgoszczy. Do czasu wyjazdu podopiecznych Liczner-skiego na Mistrzostwa Europy, które odbyły się 24 marca w Szczecinie, mieli na swym koncie Mistrzostwo Polski oraz Puchar Polski. Po powro-cie zwiększyli dorobek o złoty medal w zawodach rangi europejskiej. Teraz zacierają ręce na Shef-field, gdzie w dniach 16-20 października odbędzie się prestiżowy Puchar Eu-ropy. Choć, umiejętności im nie brakuje, potrzebne są fundusze, a to stawia ich udział pod znakiem zapytania.

(MT)

Ciało w konfrontacji z umysłemZwyciężyć to niekoniecznie pokonać, także uniknię-cie walki jest dobrą wygraną

Fot.P

iotr

Kac

zmar

ek/A

genc

ja F

otog

rafic

zna

SNA

Psho

t

Page 24: Poza Toruń nr 19

24 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

REGION

Marcin Tokarz

Budzą grozę wśród najśmiel-szych kierowców. Klocki hamul-cowe ścierają się na ich widok. Uczestnicy ruchu drogowego postrzegają fotoradary jak dzie-ci warzywa - są potrzebne, ale wywołują zniesmaczenie. Tym-czasem trwa burzliwa dyskusja na temat tego, jak dalej popro-wadzić politykę pomiaru pręd-kości? – Urządzenia kontrolujące prędkość są umieszczane w stre-fach jej ograniczenia. Walczmy o to, by usuwać bezsensowne znaki, nakazujące zwolnić w miejscach

bezpiecznych – przekonuje Grze-gorz Stremyk, komendant Straży Gminnej w Chełmży. - Przy ta-kim rozwiązaniu instalowanie ra-darów w miejscach o znikomym zagrożeniu, straci rację bytu, jeśli rzeczywiście miało na celu dofi-nansowywanie gmin, a nie dba-łość o bezpieczeństwo ludzi. Według raportu przeprowa-dzonego przez Najwyższą Izbę Kontroli w 2010 roku do 40 % urządzeń nie wpływa na zmniej-szanie liczby wypadków. Minister transportu, Sławomir Nowak, przygotował projekt, według któ-rego co 40 miesięcy weryfikowa-na będzie przydatność danego fotoradaru. Z kolei w powiecie to-

ruńskim odczuwa się niedostatek tego sprzętu.– Jestem strażnikiem od pięciu lat. W Grzywnie, gdzie znajduje się szkoła podstawowa, nie ma roku, żeby jakieś dziecko nie zo-stało potrącone, czy to wysiada-jąc z autobusu, czy przechodząc przez ulicę – informuje Grzegorz Stremyk. Poseł PiS Piotr Adamczyk uważa, że główną przyczyną wypadków nie jest nadmierna prędkość, lecz zły stan dróg. Jego stanowisko ma jednak przeciwni-ków.– Na pewno jest w tym ziarno prawdy, ale w obszarze naszych patroli na drodze krajowej nr 10 w Kawęczynie nagminnie dochodzi do przekraczania prędkości, cze-go konsekwencją są bardzo czę-ste wypadki. Odcinek ten był re-montowany w 2010 roku. W tym miejscu nie ma mowy o złych wa-runkach drogowych – przekonuje Łukasz Lewandowski, komendant Straży Gminnej w Obrowie.Utopią sprawnego i bezpiecznego ruchu drogowego byłoby umiesz-czanie fotoradarów wyłącznie w miejscach rozsądnych, gdzie zagrożenie naprawdę istnieje. Osiągnięcie tego celu przyświe-ca Radzie Komendantów Straży Miejskich i Gminnych powiatu toruńskiego.– Słuchamy mieszkańców, a ich zdaniem powinniśmy kontrolo-wać kierowców. Ich sugestia bywa często nieoceniona. Najczęściej obstawiamy okolice szkół, centra miejscowości i tereny zabudowa-ne. Świadomość, że radar jest w

pobliżu, to najlepszy hamulec dla piratów drogowych. – przekonuje Grzegorz Stremek. Kierowcy mają pretensje do władz o subtelne oszustwo, któ-re w świetle prawa wcale oszu-stwem nie jest. Puste puszki bez urządzenia pomiarowego, czy też ruchome lub ukryte radary do-prowadzają uczestników ruchu drogowego do białej gorączki.– Dynamicznie zmieniamy po-łożenie fotoradarów, ponieważ dysponujemy ograniczonym cza-sem i niewielką liczbą ludzi. Prze-rzucamy go między Brzozówką a Łążynem tak, aby żaden mieszka-niec nie czuł się pominięty – żar-tuje Łukasz Lewandowski. - Jeśli projekt PiS zostanie zatwierdzony przez sejm, fotoradary będą mo-gły dokonywać pomiarów pręd-kości wyłącznie w stałym miejscu. W Polsce pojazdom przekra-czającym dozwoloną prędkość robi zdjęcia obecnie 550 fotora-

darów. Niekiedy ich występowa-nie budzi kontrowersje. Jednak w wielu miejscach robią zdjęcia częściej niż fotograf na ślubie.– Nasz radar podczas jednej sesji rejestruje około 3500 pojazdów, które minęły urządzenie. Połowa z nich już przekracza dopuszczal-ną prędkość – podaje komendant Straży Gminnej w Obrowie. - Droga krajowa nr 10 kieruje się na zachód do niemieckich autostrad. Kierowcy za szybko decydują się na gaz do dechy. Dogonić śmierć wcale nie jest trudno. Pewność siebie, wyni-kająca z własnych umiejętności prowadzenia pojazdu, często bywa zgubna. Nikt nie jest w sta-nie przewidzieć zachowań innych kierowców, dlatego profilaktycz-nie lepiej zdjąć nogę z gazu, aby nie dołączyć do grona 3520 śmier-telnych ofiar wypadków z roku 2012.

Jazda z ciężką nogą słono kosztuje. Komendanci straży gminnych powiatu toruńskiego debatują nad rozmieszczeniem fotoradarów

Uśmiech proszę

Page 25: Poza Toruń nr 19

ZDROWIE

25 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

Zmarszczki, wiotczejąca skóra, a może wypadające garściami włosy spędzają ci sen z powiek? Jest kilka sprawdzonych sposobów, które sprawią, że twoja uro-da znów będzie zachwycać innych. Kluczem do pięk-na jest regularność i konse-kwencja. Tykającego zegara biolo-gicznego nikt nie zatrzyma. Z roku na rok przybywa nam niedoskonałości na skórze czy siwych włosów na głowie. Niewielu z nas może sobie po-zwolić na kosztowne zabiegi upiększające, którymi szczycą się zarabiający krocie celebry-ci. Zatem co robić, by ratować swe naturalne piękno? Chcąc zachować zdrowo wyglądający koloryt skóry, wprowadź do swojego co-dziennego jadłospisu mar-chew i jabłko. Marchewka za sprawą potasu ujędrni i wy-gładzi cerę oraz pozwoli za-chować opaleniznę na dłużej. Ponadto zawiera witaminę A, która wygładza zmarszczki. Karoten w niej zawarty wy-ostrzy nasz wzrok i poprawi kondycję wątroby, która czę-sto odpowiada za pojawiające się na cerze przebarwienia. Przeciętna marchew ma nie-wiele kalorii, a spożywana w większych ilościach zmniej-sza ryzyko zachorowań na nowotwory. Jabłko natomiast wspomoże przemianę materii. Ścierając je razem otrzymamy zdrową surówkę, która pozy-tywnie wpłynie na naszą uro-dę. Przed wypiciem porannej kawy warto sięgnąć po szklan-kę wody z miodem. Pamiętaj, by napój przygotować odpo-

wiednio wcześniej. Wystarczy, że zrobisz go wieczorem dnia poprzedniego. Rano możesz dodać nieco soku z cytryny. Taka mieszanka dobrze zro-bi naszej cerze, gdyż usunie z organizmu toksyny. Staraj się również ograniczyć spożycie soli oraz cukru. W codzien-nej diecie przeciętnego „Ko-walskiego” znajduje się cała masa produktów bogatych w cukry. Spożywanie ciastek i słodzenie herbat nie jest za-tem koniecznością. Zamiast tego urozmaić swoją dietę w produkty zawierające kwasy omega−3 oraz witaminę E. Suche, wypadające włosy to kompleks zarówno mężczyzn i kobiet. Sięgając po kurację drożdżową możemy to zmie-nić. Pijąc przez 4 tygodnie każdego dnia 1gram drożdży rozpuszczonych w szklance wrzącego mleka poprawimy nie tylko kondycję naszych włosów, ale również cery oraz paznokci. Pamiętajmy jednak, że przyczyny wypadania wło-sów mogą być różne. Gdy jest to wywołane grzybicą skóry nie stosujmy kuracji drożdżo-wej, która w takim przypadku może zaszkodzić zamiast po-móc. Nie stać cię na lifting? Nic nie szkodzi. Za sprawą snu, balsamów pielęgnujących skórę, maseczek oraz wody spożywanej w odpowiednich ilościach, którą nasz organizm traci z potem czy moczem, na-wilżymy i ujędrnimy skórę za-równo od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Pamiętajmy o tym szczególnie w okresie wiosen-nym, kiedy skóra wystawiona jest na różne warunki pogo-dowe.

W drodze po pięknoCo zrobić, by mimo upływających lat wciąż cieszyć się wspaniałym wyglądem?

Implantologia to nowoczesna metoda przywracania zdrowe-go, pięknego uśmiechu. Czym w ogóle jest implant?Implant to element zastępujący korzeń własnego zęba. Gwaran-cją jego trwałości jest choćby to, że jest on wykonany z tytanu, a teraz także z cyrkonu, co powo-duje również doskonałą integra-cję z tkanką ludzką. Implant jest wprowadzany w kość w sposób chirurgiczny, dzięki czemu zra-sta się z nią w procesie osteoin-tegracji. Wtedy dochodzi do wytworzenia trwałego połącze-nia między kością a implantem, który stanowi filar dla przy-szłej konstrukcji protetycznej w formie: mostów, pojedynczych koron oraz w stabilizacji protez częściowych i całkowitych.

Na czym dokładnie polega wszczepienie implantu?Wszczepienie implantu obejmu-je kilka etapów leczenia implan-tologicznego. Podczas pierwszej wizyty lekarz przeprowadza z pacjentem szczegółowy wywiad, dokonuje także diagnostyki kli-nicznej i radiologicznej. Potem wykonywany jest zabieg im-plantacyjny. Jego pierwsza faza obejmuje wszczepienie implan-tu w kość szczęki lub żuchwy i pokrycie go tkanką dziąsła. W ciągu kolejnych kilku miesięcy zachodzi proces osteointegracji. Po jego zakończeniu lekarz do-konuje odsłonięcia górnej części implantu i usuwa śrubę zamy-kającą, która go pokrywa. W jej miejsce nakłada natomiast śrubę gojącą, która po upływie około dwóch tygodni zostaje usunięta. Ostatecznie do implantu zostaje przykręcony łącznik, stanowiący trzon dla wcześniej przygotowa-nej pracy protetycznej.

Od tej chwili pacjent może cie-szyć się już idealnie pięknym uśmiechem?Tak.

A wszczepienie implantu jest

bolesne?Zabieg implantacyjny wykony-wany jest w znieczuleniu miej-scowym. Poza tym stosowane są nowoczesne środki znieczula-jące, które całkowicie likwidują ból.

Ile trwa taki zabieg?Dla jednego wszczepu około 20 minut.

Kiedy implanty są przeciw-wskazane?Istnieje kilka grup ryzyka. Nie-którzy pacjenci nie mogą zostać zakwalifikowani do zabiegu ze względu na stan zdrowia lub przebyte choroby. Większość czynników ryzyka, po uregu-lowaniu i zastosowaniu odpo-wiedniego leczenia, umożliwia jednak wszczepienie implantu. Są to między innymi ciężkie schorzenia układowe lub palenie tytoniu.

Czy po zabiegu należy stosować się do szczególnych wskazań?O implant należy dbać. Niezwy-kle ważne są regularne wizyty u stomatologa i profesjonalne usuwanie osadu w gabinecie. Nie można też zapominać o systematycznym myciu zębów i używaniu nici dentystycznych. Warto również korzystać z iry-

gatora czyli urządzenia do prze-płukiwania jamy ustnej.

Jakie są największe zalety im-plantologii?Przede wszystkim implanty ide-alnie naśladują naturalne uzę-bienie, dzięki czemu ułatwiają spożywanie posiłków czy przy-wracają zdolność łatwego po-sługiwania się mową. Implant zapobiega także zanikowi kości. Co więcej, przy mostach prote-tycznych konieczne jest oszlifo-wanie także innych, zdrowych zębów, natomiast implanty tego nie wymagają.

Obecnie coraz częściej techni-cy dentystyczni wykorzystują tlenek cyrkonu. Jakie są jego najważniejsze właściwości?Tlenek cyrkonu jest wykorzy-stywany do wykonania uzupeł-nienia protetycznego. Ma dużą wytrzymałość mechaniczną. Jest odporny na złamania, pę-kanie i zginanie. Kolejną jego zaletą jest to, że do powierzchni, wykonanych z tego tworzywa, przylega mniej bakterii niż do innych materiałów wykorzysty-wanych przez techników denty-stycznych, dzięki czemu można zachować odpowiednią higienę jamy ustnej.

Implant gwarancją pięknego uśmiechu!O najnowocześniejszych formach uzupełnienia braków zębowych z Radosławem Gruźlewskim, właścicielem Kliniki Stomatologicznej Al-dent w Chełmży, rozmawia Monika Olender

Page 26: Poza Toruń nr 19

ZDROWIE

26 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

Jacek Laskowski

Okulary przez wielu są trak-towane jako modny dodatek. Jednak dla niektórych to przekleństwo. Skazani na nie często twierdzą, że potocznie zwane „patrzały” oszpecają, a ich noszenie to znaczny dyskomfort. Na szczęście w większości przypadków mo-żemy je zastąpić soczewkami kontaktowymi. Drzwi gabinetów okuli-stycznych, optycznych czy optometrycznych nie zamy-kają się. Godziny spędzone przed komputerem, telewizo-rem mogą przyczynić się do ograniczenia pola widzenia. Należy pamiętać, by nie za-niedbywać pierwszych pro-blemów ze wzrokiem, gdyż nieleczone mogą rozwijać się w szybkim tempie. Dobrze dobrane okulary mogą nie tylko przynieść ulgę

naszym oczom, ale również uatrakcyjnić nasz wygląd ze-wnętrzny. Co w sytuacji, gdy nie chcemy ich nosić? Z ra-tunkiem przychodzą soczew-ki. Skutecznie zastąpią okula-ry, a prostota w ich zakładaniu pozwala nosić je zarówno dzieciom, jak i osobom star-szym. Specjaliści twierdzą, że to dobra alternatywa dla oku-larów, ale to nam pozostawiają wybór.

− To klient decyduje, czy będzie nosił soczewki, czy okulary − podkreśla Anna Woźniak, optyk ze Studia Optical i kontynuuje. − W 95 proc. okulary można zastąpić soczewkami. Istotny wpływ przy doborze ma aspekt me-dyczny, ale również zdolności manualne. Czasami nie radzi-my sobie z ich zakładaniem. Przeciw soczewkom prze-mawia również wiele mitów,

które skutecznie odstraszają okularników. − W okularach czułam się źle, najgorsze były te zaparo-wane szkiełka − wspomina Marlena i dodaje. − Ponadto, miałam wrażenie, że wyglą-dam w nich niekorzystnie. Upłynęło sporo czasu, nim zdecydowałam się na soczew-ki kontaktowe. Wcześniej ba-łam się, że jedna z nich utknie mi w oku lub będzie mnie w nie uwierać. Do tego docho-dził mój astygmatyzm, który początkowo wydawał mi się przeszkodą nie do ominięcia w drodze po soczewki. − Dla współczesnej kon-taktologii astygmatyzm nie jest żadną przeszkodą − mówi Anna Woźniak i uzupełnia. − Z noszenia soczewek mogą cieszyć się osoby, które jed-nocześnie widzą źle z bliska oraz z daleka lub krótko bądź dalekowidze. Pamiętajmy też,

że soczewka nie może wbić się w gałkę oczną. Zdarzają się przypadki, kiedy zawija się ona pod górną powieką. Wówczas powinniśmy udać się do specjalisty, który bez problemu poradzi sobie w ta-kiej sytuacji. Soczewki kontaktowe to genialne rozwiązanie dla osób aktywnych fizycznie, dyna-micznych, którym okulary w codzienności przeszkadza-ją. Te miniaturowe miękkie szkiełka wkładane do oka, za-pewniają pełnię pola widzenia przy całkowitym zachowaniu jego ostrości. Za sprawą szkieł kontaktowych zapomnieć można czym są refleksy bądź ukryć duże wady wzroku. Na-leży jednak pamiętać, że so-czewki powinniśmy wymie-niać. W zależności od tego, czy zakupiliśmy jednodniowe, dwutygodniowe, miesięczne czy roczne.

Okulary czy soczewki kontaktowe?Jesteś skazany na okulary? Porozmawiaj ze specjalistą, a może uda się to zmienić

Page 27: Poza Toruń nr 19

ZDROWIE

27 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

Statystyczna Polka podczas trwania zimy przybiera na wadze do 3 kg. W tym roku zima nieco się przedłużyła. To samo będzie się tyczyć obwodu w pasie, czyli wię-cej tłuszczyku wylewające-go się za burtę. Wakacje już niedługo, więc niejednemu przyjdzie do głowy ratować się dietą cud. Niektóre z nich są naprawdę absurdalne. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Sprawom gwałtownego odchudzania ma poświęcone, co najmniej trzy regały w swojej mrocznej kolekcji tortur. Zrzucić na wadze dużo i zarazem szybko. Czy to moż-liwe? Brzmi nieco, jak zapew-nienia upierdliwego akwizyto-ra. Gdzie jest haczyk? Japończycy oszaleli na punkcie porannej diety bana-nowej. Wystarczy codziennie rano zjeść jednego (lub wię-cej) banana. Obiad i kolacja mogą przy-bierać dowolną formę, o ile nie zakończy je deser. Godzi-

na 19:00 zamyka całodniową wyżerkę. A więc, poranne ba-nany…podwyższają metabo-lizm. Jeśli parę tych owoców ma zdziałać cuda, to nasi ewo-lucyjni przodkowie – małpy – powinni być w doskona-łej formie. Czy są? Latają po drzewach, więc chyba dzia-ła… Ciasteczkowa dieta polega na zjadaniu dziennie sześciu specjalnie zbilansowanych wypieków. Tylko jeden „nor-malny” posiłek ma prawo znaleźć się w menu dnia. Efekt to zrzucenie 7 kg w miesiąc. Jednak taka głodówka liczy sobie zaledwie 800 kalorii, przyswajanych na dzień. Niski bilans kaloryczny czyni z niej cichego mordercę, niszczące-go organizm od środka. Sensacyjna dieta z zastrzy-ków z moczu ciężarnych ko-biet to jedna z tych, którą na-leży omijać szerokim łukiem. Nie przynosi żadnych ubyt-ków masy. Prędzej przypomi-na eksperyment genetyczny. Wśród skutków ubocznych

wymienia się: wahania na-stroju, bóle głowy, wysokie ci-śnienie krwi oraz zatrzymanie wody w organizmie. U panów wrażeń jest trochę więcej, bo przebadanie ich moczu testem ciążowym daje wynik pozy-tywny. Zrzucanie tłuszczu to jed-no, ale bez ćwiczeń ciało będzie zwiotczałe, jak nie-domagający interes dawno emerytowanego już mężczy-zny. Dodatkowo przyspieszą proces odchudzania. Nie każ-dy je lubi. Za to seks ochoczo uprawia większość, a to także wysiłek fizyczny, jeśli para kochan-ków zna się za rzeczy. Należy, zatem wpłynąć na wzrost po-pędu seksualnego, a można to osiągnąć za sprawą odpo-wiedniej diety. Więcej dro-biu, owoców morza, warzyw, ryb, czekolady i pestek z dyni. Mniej pieczywa, kawy i herba-ty, czerwonego mięsa i sosów. To akurat brzmi rozsądnie, szczególnie dla męskiej części widowni.

Droga na skrótyOdchudzanie to test silnej woli. Kto naprawdę chce stracić na wa-dze, ten odnajdzie ją w sobie Zumba to nie tylko taniec.

To powiew gorąca wprost z Kolumbii, który wyzwala emocje i pozwala odkryć, nieznane wcześniej pokłady energii życiowej. Silnie uza-leżniający dotarł do Toru-nia. Pod postacią maratonu czeka na miłośników dobrej zabawy Rytm latynoskich brzmień wypełni salę gimnastyczną Zespołu Szkół Samochodo-wych w Toruniu 20 kwietnia. To dzień, w którym każdy może uczcić przybycie wio-sny egzotycznym tańcem. Hektolitry wylanego potu są gwarantowane. Gdy już za-cznie się tańczyć, trudno bę-dzie przestać. W programie imprezy, obok tradycyjnej zumby fit-ness, po raz pierwszy w To-runiu znajdzie się zumba z krzesłami, które bynajmniej nie będą służyły do siedzenia. - To połączenie treningu cardio z ćwiczeniami wzmac-niającymi przy wykorzysta-niu krzesła. Trening szczegól-nie skupia się na środkowych i dolnych partiach mięśnio-

wych. W dość szybkim cza-sie można uzyskać zdecy-dowanie widoczne efekty, a zajęcia to sama przyjemność i nieziemska zabawa – przeko-nuje Kamila Fedorowska, in-struktorka Centrum Sportu i Rekreacji „Olender”. Coraz częściej mówi się o fenomenie zumby, której wpływ dostrzega się nie tylko w zmianie wyglądu fizycz-nego kobiet, ale także w ich psychice. Osoby uczestni-czące w zajęciach poza dobrą zabawią, odreagowują stres, podnoszą swoją samooce-nę, a także stają się bardziej otwarte. Maraton Zumby jest do-skonałą okazją do rozrywki dla całej rodziny. Mężczyźni mogą odkryć swą gibkość, panie podkreślić swoją ko-biecość, a dzieci po prostu się wyszaleć.

Potrzebujesz biletu?Aquapark

Olender czeka:7979 069 06

Nie dla kalorii

Page 28: Poza Toruń nr 19

28 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

1%

Miliony symbolicznych złotó-wek mogą popłynąć do potrze-bujących z tytułu 1% podatku przekazanego na wybraną or-ganizację pożytku publiczne-go. Wystarczą tylko dobre chę-ci podatników. Procedura przekazywania 1% swojego podatku powinna być znana każdemu. W ubiegłym roku rekordowa liczba podatni-ków przekazała swój 1% na rzecz organizacji pożytku publiczne-go. Wraz z początkiem stycznia 2013 roku organizacje mogą po-nownie ubiegać się o 1% podat-ku. – Coraz więcej osób decy-duje się na przekazanie 1% na konkretną organizację pożytku publicznego – zapewnia Justy-na Kowalska, rzecznik prasowy Pierwszego Urzędu Skarbowego w Toruniu. Pamiętajmy zatem, wypełnia-jąc roczne zeznanie podatkowe PIT przez Internet lub w sposób tradycyjny, aby przekazać swój 1% na jedną, wybraną organiza-cję pożytku publicznego. Aby to uczynić wystarczy, w odpowied-

niej rubryce PIT, wpisać jej nu-mer KRS oraz kwotę, która nie może być jednak wyższa niż 1% podatku. Potem urząd skarbo-wy dokonuje przelewu na konto wybranej organizacji. Podatnicy, którzy wypełnili już zeznanie i nie przekazali 1% podatku do-chodowego na rzecz określone-go podmiotu, mogą złożyć jego korektę. Może być ona również dokonana drogą elektroniczną poprzez system e–deklaracje. Warto pamiętać, że bez względu na kwotę, którą przekazujemy, wspieramy działalność danej placówki i pomagamy jej pod-opiecznym. Co roku na konta organizacji z tytułu 1% podatku wpływają miliony złotych, co świadczy o tym, że nawet sym-boliczna kwota, przekazana na rzecz określonego podmiotu, przyczynia się do rozwoju jego działalności. W przypadku, w którym podatnik nie zdecyduje się na podjęcie takiego kroku, ów 1% podatku trafia do ZUS. Wykaz wszystkich organiza-cji uprawnionych do otrzymania 1% podatku znajduje się na stro-nie internetowej Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Po-datnicy z dużych miast przeka-zują najczęściej swój 1% na rzecz znanych fundacji i instytucji, które obejmują swoim zasię-giem cały kraj i działają także poza jego granicami, takich jak np.: PAH, PCK, poszczególne oddziały diecezjalne Carita-su czy wojewódzkie instytucje typu schroniska dla zwierząt lub konkretne filie oddziałów zdrowotnych. To właśnie z tych środków budowane są szpitale i ośrodki, w których przyjmowa-ni są pacjenci bez ubezpieczenia społecznego. Z kolei mieszkańcy wsi bądź mniejszych miejscowo-ści wspierają regionalne organi-zacje. Należy pamiętać, że wiele podmiotów tego typu działa i pomaga także w naszym regio-nie.

Od 1% do milionaPrzekaż 1% podatku i uratuj komuś życie. To nic nie kosztuje

Page 29: Poza Toruń nr 19

29 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

1%

Marcin Tokarz

Mama miała siną twarz. Umarła na zawał, na podwórku. Karetka do Nowego Dworu, niewielkiej wsi pod Kowalewem Pomorskim nie zdążyła na czas. Przyjechała – żeby sanitariusz podpisał akt zgonu. Dzieci stały i płakały, nie wiedziały co robić. Siedmioro – w tym pięcioro niepełnospraw-nych. W jednej chwili świat całej rodziny legł w gruzach. Został tylko smutek. I resztki nadziei... Żona Czesława Czekały skona-ła w jego ramionach. Zgasła. Kto poczuł odchodzenie człowieka, zwłaszcza bliskiego, ten łzę już zawszę na to wspomnienie uroni. Czesław także... - Samotny mężczyzna wycho-wujący siedmioro dzieci? To nie może się udać – kwitowali sąsie-dzi. Nikt nie dawał szans. Mało kto wierzył... Nikt z otoczenia - poza samym Czesławem Czekałą. Mimo tragedii odnalazł w sobie siłę. Śmierć żony nie oznaczała końca rodziny. Listy, wnioski, błagania - wszystkie odrzucane. Pomoc finansowa - niemożliwa. Orga-nizacje pomocy społecznej odma-wiały jej udzielenia. - Padła propozycja oddania dzieci do placówki opiekuńczo - wychowawczej. Tłumaczono, że tak będzie łatwiej. Odwróciłem się na pięcie i trzasnąłem drzwia-mi - dla Czesława poddanie walki nie wchodziło w rachubę. - Zwie-lokrotnione wysiłki, dalsze po-

szukiwania poskutkowały. Na horyzoncie pojawiła się nadzieja. Oddział fundacji Caritas w Toru-niu odpowiedział na żarliwe proś-by mężczyzny. Jeden rodzic mniej, a roboty więcej niż było. Czas, jaki Czesław poświęcał na wykonywanie zawo-du musiał zastąpić stałą opieką nad dziećmi. Teraz rodzina zmu-szona jest do dużych oszczędno-ści, by starczyło na chleb…Dłonie mężczyzny są sterane wysiłkiem. - Dzieci, mimo młodego wieku rozumieją, że liczy się każdy za-oszczędzony grosz. Dom remon-towany jest etapami. Stopniowo, gdy uda się zebrać potrzebną sumę. Nie jest to łatwe. – tłuma-

czy głowa rodziny. - ZUS zwleka z przyznaniem zasiłku. Renta dla niepełnosprawnych dzieci nie wy-starcza. Fundusze Czekałów uza-leżnione są od woli darczyńców. Oczy mężczyzny przepełnio-ne są smutkiem i boleścią. Przed dziećmi skrywa swoje lęki. Ich utrata na rzecz domu dziecka oznaczałaby klęskę. Dlatego Cze-sław poświęca każdą chwilę na poprawę bytu rodziny. Cały swój czas poświęca oddaleniu groźby jej rozłamu. Odetchnie ze spoko-jem dopiero wtedy, gdy każde z dzieci założy własną. - Spadł na mnie kamień. Mu-szę go podnieść – oznajmia. Nie oczekuje podziwu za swe

czyny. Jest wdzięczny za ciepłe słowa, ale wzięcie na barki skut-ków tragedii było dla niego je-dynym rozwiązaniem. Niemniej postawa, jaką reprezentuje nie mogła zostać niedoceniona. Dzie-ci z domu dziecka, gdzieś spoza Torunia, wysłały darowiznę, a wraz z nią list. Po przeczytaniu jego treści, łzy poleciały ciur-kiem po policzkach mężczyzny. Łzy radości i nadziei. „To, co Pan robi dla swoich dzieci jest piękne. Chcielibyśmy mieć ojca takiego jak Pan – dzieci z domu dziecka”.

Czesław Czekała samotnie wychowuje siedmioro dzieci. Żona zmarła na jego rękach

Tato, bądź przy nas zawsze Pomóż Czesławowi Czekale.

Przekaż 1% Caritas Diecezji

Toruńskiej

KRS0000225584 z dopiskiem: dla Czesła-

wa Czekały

Pomóż Magdzie Musze znów zobaczyć jej synka Przekaż 1%, aby umożliwić operację, która

przywróci jej wzrok

KRS0000225584 z dopiskiem: dla Magdy Muchy

Fot.

Car

itas D

T

Page 30: Poza Toruń nr 19

30 POZA TORUŃ, 12 kwietnia 2013

KULTURA

W programach typu „Master-Chef ” i „Ugotowani” robi się z kulinariów zawody. Co pan o tym sądzi? Kiedy przed dwudziestoma laty, przyjechałem do Polski ra-zem z Kurtem Schellerem, za-częliśmy zmieniać wizerunek zawodu kucharza. Jego dzisiej-sza pozycja jest w Polsce inna, prestiżowa. Można więc uznać, że nam się udało. Moda na go-towanie trwa już od piętnastu lat. Myślę jednak, że obecnie bardziej powszechna jest moda na show niż na profesjonalizm, bo co wspólnego ma projekt Magdy Gessler z gotowaniem? Wchodzimy do restauracji, rzucamy garami, parę słów na „k” i program jest gotowy. Jeśli popatrzymy na „MasterChefa”, to już tu więcej się gotuje. W „Ugotowanych” również. Co do programów show: skoro naród oczekuje igrzysk, to je ma.

Kucharzom coraz częściej przypisuje się miano „celebry-tów”. Czy to dlatego, że kulina-ria można nazwać sztuką? Kulinaria to na pewno sztu-ka. „Celebrytami” powszech-nie nazywa się osoby, które nie zajmują się niczym innym, tyl-ko chodzeniem na imprezy czy bankiety. Tacy ludzie w Warsza-wie istnieją. Natomiast jeśli ktoś uprawia swój zawód i przy oka-zji spotyka go efekt „celebryty” - nie ma z tym, co walczyć.

Pana to spotkało. Sława mę-czy? Mi to nie przeszkadza dopóki robię to, co lubię, czyli prowadzę swoje interesy. Gorzej jak ktoś nie robi nic konstruktywnego, tylko czeka na zaproszenia na

bankiety. To musi być dziwne uczucie. Od tego nie chciałbym być uzależniony. Jednak raczej mi to nie grozi, bo większość imprez w tym kraju jest mi zle-cana, a na każdej wykonuję po prostu swoją pracę.

Czy młodym ludziom opłaca się postawić na karierę kucha-rza? Ja nie wierzę w bezrobocie w tym kraju. Jeśli ktoś twierdzi przeciwnie, to odpowiadam, że powodem jest lenistwo lub brak pasji. To wszystko. Trzeba chwy-

cić byka za rogi i uderzać do miast, które dają szansę. Dzisiaj organizuje się masę konkursów, warsztatów, które właśnie dają możliwość pokazania swoich umiejętności.

Pan także organizuje takie wydarzenia. Jakie wyzwania stoją przed uczestnikami kon-kursów kulinarnych Roberta Sowy? Przykładem niech będzie mój autorski konkurs, który odbywa się na największych targach ku-linarnych w Polsce, EuroGastro. Oprócz przygotowywania dań, konkurs ten jest bardzo medial-ny, daje sposobność oswojenia się z gotowaniem przed kame-rą, a nie jest łatwe siekać cebulę, opisywać wykonywane czynno-ści do podłożonego mikrofonu i jeszcze, cholera, się uśmiechać.

Czy, któryś z pana uczniów może przerosnąć mistrza? To proste. Konrad Mirek, który był moim zastępcą w hote-lu Jan III Sobieski w Warszawie, to dobry kandydat. Poza tym jest młody chłopak, który ma dwadzieścia pięć lat i sprawuje u mnie funkcję jednego z szefów kuchni. Lubię otaczać się mło-dymi ludźmi z tego względu, że od starszych się już niczego nie nauczę. Gdy człowiek przekra-cza magiczny wiek czterdziestu lat, zaczyna tworzyć sobie ba-riery. Młodzi potrafią nakręcić do roboty. Dzięki nim uczę się podejmować pewne ryzykowne kroki, inwestycje. Nie zawsze przynoszą zyski, ale wcale tego nie żałuję. I nie dlatego, że nie mam, co robić z pieniędzmi. Myślę, że w życiu trzeba wszyst-kiego spróbować. Choćby po to,

aby później wiedzieć, że w przy-szłości nie warto tego powta-rzać.

Załóżmy, że spotyka pan uro-czą kobietę, która chce być zaproszona na przyrządzoną przez pana kolację. Jak Robert Sowa wybrnąłby z tej sytuacji? Clue całej sprawy to dowie-dzieć się, co lubi kobieta. Jeśli przechodzilibyśmy obok skle-pu rybnego, a ona odwróciłaby od niego głowę, zdecydowali-byśmy się jednak na wizytę w sklepie mięsnym. Kupilibyśmy kawałek polędwicy wołowej. W domu szybko bym ją zamary-nował, robiąc małe filety Minio, obtaczając je w grubo mielo-nym pieprzu, oliwie i odrobinie musztardy. Odstawiłbym to do lodówki i przykrył folią alumi-niową, żeby mięso nie przeszło innymi smakami. Na patelnię wrzuciłbym dwie łyżki oliwy, czosnek, cebulę pokrojoną w kostkę, do tego białe wino, śmie-tana, ser pleśniowy. Dodałbym suszone pomidory oraz szpinak. Zrobiłby się wyśmienity doda-tek do przyrządzanego mięsa. Naturalnie spytałbym piękną kobietę, czy woli mniej lub bar-dziej wysmażone mięso. Na-stępnie położyłbym je na ręcz-nik papierowy, żeby odsączyć tłuszcz, a potem podał z wcze-śniej przygotowanym sosem.

Nic do picia?

Oczywiście zapytałbym, jaki rocznik czerwonego wina sobie życzy. Białe wino nie pasuje do polędwicy wołowej. No i sprawa załatwiona. A rano dowiedział-bym się, co jada na śniadanie…

Starsi już mnie niczego nie naucząO obecnym wizerunku kucharza, modzie na gotowanie, pokoleniu młodych, potencjalnie bezrobotnych i uwodze-niu kobiet kulinariami, z Robertem Sową, mistrzem kulinarnym, wiceprezesem elitarnego Klubu Szefów Kuchni, rozmawia Marcin Tokarz

Centrum Sztuki Współczesnej

Cuda niewidy

od 2013-03-15 do 2013-05-26

Eksperyment wystawienniczy, w ra-mach którego zaprezentowane będą nowatorskie działania prowadzone w obrębie sztuki, designu, mody i ar-chitektury. To wizualna podróż przez światy umiejscowione na skrzyżowa-niu różnych odmian kreatywności i ekspresji.

19.04-19.05

Carla Accardi, Zatracić się w bezgłosie

Celem prezentacji jest ukazanie najnowszych dzieł Accardi, wielkiej włoskiej artystki. Przedstawiona seria obrazów charakteryzuje się świeżością i innowacyjnością, dialo-gując z niektórymi dziełami inspiro-wanymi tematem przeźroczystości.

bezpłatne

Teatr„Królowa ciast”

bilety: 16-25 zł

5.04 Premiera

„Martwe zło”Obsada: Jane Levy, Shiloh Fernandez, Jessica Lucas

Spektakl balansuje na granicy rze-czywistości i  wytworów wyobraźni, prawdy i zmyślenia, marzenia i  lęku. Ta groteskowa i surrealistyczna sztu-ka pokazuje jak społeczny mecha-nizm przemocy przekłada się na me-chanizm przemocy w rodzinie.

Życie Mii legło w  gruzach po bo-lesnej tragedii. Namawia rodzinę i przyjaciół, aby wybrali się z nią do domku na wsi. Niedługo potem za-uważają, że do domku ktoś się wła-mał, a  piwnicę zamieniono w  gro-teskowy ołtarz, otoczony stosami wypchanych zwierząt.

CH Plaza13.04

Od nowa 12.04 Koncert: Strefa Mocnych Wiatrów

bilety: 20-30 zł

Festiwal obejmuje występy zespo-łów folkowych, warsztaty, pokazy tańców, prezentację kultury innych narodów i mniejszości etnicznych.

Kino – Cinema City

Lizzard King14.04 Koncert: Armia 20.04 Moto Hart

bilety: 40 zł

Centrum otwarte, aż do północy. Specjalnie rabaty między godzina-mi 20-24. Dodatkowymi atrakcjami będą darmowy make-up, porady sty-listyczne oraz pokaz mody.

Charytatywna akcja oddawania krwi. Darmowe atrakcje dla rodzin.

WYDARZENIA KULTURALNE W TORUNIU – KALENDARIUM

„Pięć róż dla Jennifer”Reżyseria: Maria Spiss

bilety: 20-30 zł

Akcja sztuki rozgrywa w mieszkaniu transwestyty Jennifer, która od trzech miesięcy czeka na telefon od Franca, którego poznała w jednym z nocnych lokali. Urządzenia na osiedlu uległy awarii i  wszystkie połączenia kiero-wane są do niej.

15.03 Premiera

„Układ zamknięty”Obsada: Janusz Gajos, Kazi-mierz Kaczor, Urszula Gra-bowska

Po raz pierwszy w  Od Nowie festi-wal szant! Impreza adresowana jest do osób o zacięciu rockowo-maryni-stycznym. Występ warszawskiej gru-py, będzie promował ich najnowszą płytę.

Jest to dramatyczna historia trójki właścicieli spółki NAVAR. Ciężar gatunkowy tego przedsięwzięcia sprawia, że codziennie walczymy o  przetrwanie. Liczy się każde do-bre słowo, bo codziennie robimy wszystko, żeby usłyszano o tym, jak zabijana jest przedsiębiorczość.

bilety: 15-30 zł

15.04 Koncert: Czesław Śpiewa

Czesław to zawodowy akordeonista, który komponuje również muzykę dla potrzeb spektakli teatralnych. Na scenie charyzmatyczny i  zwariowa-ny, śpiewa do mikrofonu ustawio-nego na poziomie pępka, elektryzuje publiczność, która domaga się wciąż nowych bisów.

bilety: 40 zł

ramami stylistycznymi ekspresyjną muzyką sprawiło, że ARMIA stała się oryginalnym i  niemożliwym do za-szufladkowania zespołem.

Reżyseria: Ula Kijak

13.04 Etniczny Zawrót Głowy

bezpłatne

Połączenie poetyckich tekstów z szero-kim instrumentarium i nieskrępowaną

Fot.

Tyt

us S

zabe

lski

Page 31: Poza Toruń nr 19

31 POZA TORUŃ, 12 kwietnia2013

SPORT

Tomasz Więcławski

Na lekcjach wychowania fi-zycznego był najsłabszy w klasie. Nikt nie przypuszczał, że kilka lat później będzie startował w międzynarodo-wych zawodach w Amsterda-mie. Trzeba mieć żelazne zdrowie, żeby ukończyć dwu-nastogodzinne zawody w ko-palni soli. Mieszkaniec Pigży ma 23 lata. Jego motto jest banalnie proste – chce być coraz lep-szy. Bieganie sprawia mu wie-le frajdy. Znakomite wyniki wydają się być jedynie dodat-kiem. - Moja przygoda rozpoczęła się w 2004 roku – mówi Bar-tosz Wiligalski. – Wójt naszej gminy namówił mnie do star-tu w Biegu Niepodległości, im-prezie odbywającej się z okazji 11 listopada. Trasa liczyła 11 ki-lometrów. Udało mi się ukoń-czyć zmagania bez wcześniej-szych przygotowań. Później było już z górki. W Łubiance powstał klub ma-

ratoński „Truchcik”. Wraz z kolegami Bartek startował w różnych zawodach regional-nych i cyklach Grand Prix. Z czasem zaczęły pojawiać się lepsze wyniki. W 2007 roku przyszła pora na start między-narodowy. Celem w półma-ratonie amsterdamskim było

przebiegnięcie trasy liczącej 21 kilometrów w czasie poniżej 1 godziny i 20 minut. - Udało się – opowiada Bar-tek Wiligalski. - Wpadłem na metę z czasem 1:19:38. W gro-nie 4000 biegaczy zająłem 19 miejsce. Później udało mi się wygrać kilka imprez na terenie

województwa kujawsko-po-morskiego. Jednak prawdziwy spraw-dzian umiejętności był dopie-ro przed biegaczem z Pigży. Impreza biegowa w Bochni jest jedną z najciekawszych w kra-ju. Zawodnicy pokonują trasę położoną 212 metrów pod po-wierzchnią ziemi. Zmagania trwają 12 godzin. Sztafeta zło-żona z 4 zawodników pokonu-je rundy o długości 2,5 kilome-tra. - Wraz z kolegami, w 2011 roku, zajęliśmy drugie miejsce w tych zawodach – relacjonuje młody mieszkaniec Pigży. – Z tą imprezą wiąże się również ciekawa historia, która wy-darzyła się rok później. Jeden chłopak z naszego teamu za-słabł prze startem. Zaryzyko-waliśmy udział w trzyosobo-wym zespole. Przebiegliśmy 196 kilometrów. Było jednak warto. Znów staliśmy na dru-gim stopniu podium. Jednym z największych sukcesów Bartosza Wiligal-skiego w jego dotychczasowej karierze jest ubiegłoroczne

zwycięstwo w czteroetapowej imprezie „Tour The Run Zie-mia Gotyku”. By móc myśleć o takich wynikach, trzeba co-dziennie pokonać kilkanaście, a nawet ponad 20 kilometrów. - Od początku roku współ-pracuję z nowym trenerem - mówi Wiligalski. – Jest nim Bogusław Kuźba. – Pogoda się poprawia, więc startów będzie coraz więcej. Planuję start w imprezie ORLEN Warsaw Ma-rathon, która odbędzie się w stolicy naszego kraju 21 kwiet-nia. Moim celem będzie prze-biegnięcie 10 kilometrów w czasie poniżej 34 minut. Swoim doświadczeniem przełajowiec z gminy Łubian-ka dzieli się z innymi amatora-mi biegów. Wraz z Andżeliką Dzięgiel prowadzi zajęcia bie-gowe „BiegamBoLubię”. Wszy-scy zainteresowani mogą pojawiać się na bezpłatnych treningach w Toruniu. Trene-rzy prowadzą je w każdą sobo-tę od godziny 9.30 na stadionie miejskim przy ulicy Bema.

Dwadzieścia tysięcy kilometrów ma w nogach Bartosz Wiligalski. Wyruszył z Pigży. Nie zamierza się zatrzymywać

Pod ziemią biega się trudniej

Boisz się, kiedy wchodzisz na ring? Nie mam czasu na strach. Od razu muszę się koncentro-wać. Gdzieś tam strach pojawił się tylko raz: podczas mojej pierwszej walki. Stoczyłem ją z mistrzem świata w K–1.

Jak poszło? No, ciężko było. Wtedy na-uczyłem się, na czym dokład-nie ten sport polega. O żadnej taryfie ulgowej nie ma w nim mowy. Trzeba zacisnąć mocno zęby i do przodu…

Rok trenujesz, a masz już na koncie sukcesy wielkiego ka-libru. Jak to możliwe? Trenuję od ósmego roku życia. Wcześniej postawiłem jednak na karate. Na treningi dojeżdżałem do Torunia. Zre-zygnowałem dopiero w pierw-szej klasie gimnazjum. Potem przez dwa lata nic nie robiłem, chodziłem tylko na siłownię. Jeśli chodzi o kickboxing, to zawsze mi się ten sport podo-bał. Mój wujek polecił mi klub w Obrowie. Poszedłem tam w styczniu ubiegłego roku i zo-stałem.

A dlaczego zrezygnowałeś z karate? Po pierwsze, mam za ciężką rękę. Poza tym myślę, że karate to zwykła walka punktowana na zasadach szermierki. Zaboli cię paluszek, walka jest przery-wana. W kickboxingu tak nie

ma. Tam krew leci ci z nosa, a ty wstajesz i walczysz dalej. I to jest prawdziwa walka. Nie-zależnie od tego czy się wygra, czy przegra, jest zadowole-nie z tego, że dało się z siebie wszystko.

To może boks? W boksie nogi za bardzo korcą.

Wracając do kickboxingu: gwarancją sukcesu jest tre-ning i dieta? Najważniejszy jest trening. Bez niego nic nie ma. Na spe-cjalnej diecie byłem w wakacje,

kiedy przygotowywałem się do Mistrzostw Świata Juniorów i Kadetów WAKO, które odbyły się we wrześniu w Bratysławie. Dzisiaj, z perspektywy czasu, myślę, że zrobiłem straszną głupotę. W ciągu dwóch mie-sięcy, i to przed samą walką, zgubiłem aż 15 kilogramów – zdecydowanie za dużo. Byłem mocno osłabiony.

Masz jakiś dzień bez trenin-gu? Codziennie trzeba treno-wać we własnym zakresie. W sali w Obrowie spotykamy się dwa razy w tygodniu na oko-

ło półtorej godziny. Wtedy kto chce, to przychodzi na trening. Nie ma żadnych ograniczeń czy podziałów na grupy.

A obawa przed porażką może sparaliżować? Mam zasadę: wychodzę i walczę. Robię to, co każe tre-ner. To, co założyliśmy przed walką. Staram się nie myśleć o rywalu. Zamiast myśleć o tym, z kim się biję, myślę o tym, co robię. Nigdy nie wiadomo, co stanie się na ringu. Może przy-jechać na zawody ktoś lepszy. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie można ciągle wy-

grywać, bo wtedy jest się zbyt pewnym siebie. A przecież przegrana jest najlepszą lekcją pokory…

Mistrzem kickboxingu we-dług Jakuba Dąbrowskiego jest… Marek Piotrowski – dzie-więciokrotny mistrz świata, jednocześnie mało znany w Polsce. Jeszcze nie miałem okazji się z nim spotkać.

Ten sport to pasja na całe ży-cie? Mam nadzieję. Wiadomo, że nie wiem, jak mi się to życie ułoży. Teraz jestem w liceum, ale niedługo matura. Nie mam pojęcia, gdzie pójdę na studia. Nie we wszystkich miastach są kluby, w których można treno-wać. Zrobię wszystko, abym mógł walczyć. Najwyżej będę trenował we własnym zakre-sie. Myślę, że tak naprawdę to czas pokaże, w jakim stopniu zwiążę się z tym sportem. Te-raz zamierzam poświęcić cały wolny czas na przygotowywa-nie się do Mistrzostw Europy, które odbędą się we wrześniu w Krynicy Zdrój. Tym razem trzeba wygrać…

A na ulicy też wygrywasz? Wiadomo, że w młodości bywały jakieś tam uliczne in-cydenty. Jak mnie już ktoś za-czepił, to się nie patyczkowa-łem. Ale to była zawsze forma samoobrony.

Nie ma zmiłuj, zaciskam zęby i do przodu… O różnicach między karate, kickboxingiem i boksem oraz o tym, co kręci w sztukach walki z Jakubem Dąbrowskim z Brzeźna, uczniem klasy paramilitarnej z Liceum Ogólnokształcącego w Gronowie, dwukrotnym mistrzem Polski w kickboxingu, rozmawia Monika Olender

Page 32: Poza Toruń nr 19