Pocalunki z Barcelony

21

description

powiesc, nowosc lipiec2011

Transcript of Pocalunki z Barcelony

1

2

P o w i e ś c i E l i z a b e t h A d l e r

D O M N A W Y B R Z E Ż U

K A L I F O R N I J S K A N O C

L AT O W T O S K A N I I

O S TAT N I PA RY Ż

P O D S Ł O Ń C E M S A I N T-T R O P E Z

S P O T K A N I E W W E N E C J I

Z A C Z Ę Ł O S I Ę W M O N T E C A R L O

3

4

KorektaJolanta KucharskaElżbieta Steglińska

Projekt graficzny okładkiMałgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcie na okładceCopyright © Guy Vanderelst/Taxi/Getty Images/Flash Press Media

DrukABEDIK S.A.

Tytuł oryginałuFrom Barcelona, With Love

Copyright © 2011 by Elizabeth AdlerAll rights reserved.

For the Polish editionCopyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-4010-7

Warszawa 2011. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63tel. 620 40 13, 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

5

Red i Jerry’emy Shivelym,najdroższym przyjaciołom i wspaniałym towarzyszom,

z którymi życie nigdy nie jest nudne

6

7

Prolog

Los Angeles, Kalifornia

Tamtego ranka w sali sądowej dałoby się usłyszeć brzę-czenie muchy, gdy policja oświadczyła sędziemu, że nie ma dostatecznych dowodów, by wnieść oskarżenie prze-ciwko Isabelli Fortunie de Ravel Peretti, znanej jako Bibi Fortunata, o zabójstwo jej kochanka i jego nowej przyja-ciółki Brandi, która, tak się złożyło, była najlepszą przy-jaciółką Bibi.

Po chwili rozległy się oburzone westchnienia, na-stępnie okrzyki, gwizdy, wrzaski i wycia. W ogólnym za-mieszaniu sędzia walił młotkiem, domagając się spoko-ju, który strażnicy usiłowali przywrócić. Jednak nic nie zdołało powstrzymać prasy. Reporterzy jak wataha wil-ków rzucili się do drzwi, krzycząc do telefonów komór-kowych. Paparazzi podbiegli bliżej, odpychając każdego, kto stanął im na drodze, i wycelowali aparaty, by zdobyć jak najlepsze ujęcie pięknej twarzy Bibi Fortunaty.

Bibi płakała ze spuszczoną głową, gdy torowano jej drogę do czarnego range rovera. Usiadła na tylnym sie-dzeniu ze złączonymi kolanami jak prawdziwa dama

8

i zasłoniła twarz torebką. Drzwi się zatrzasnęły i samo-chód odjechał przez napierający tłum.

Nie było osoby, która by nie znała Bibi. Była na ustach wszystkich w mieście. Piosenkarka, autorka tekstów, ak-torka i celebrytka. Podobno każda kobieta chciała ją naśla-dować, a każdy mężczyzna jej pożądał. Każdy, z wyjątkiem męża Bibi, a także owego kochanka, który ją zdradzał.

Bibi była dobra dla swego kochanka. Otworzyła przed nim wiele drzwi, poznała z ludźmi, którzy liczyli się w show-biznesie, wystarała się o role w filmach. Chy-ba mu woda sodowa uderzyła do głowy. Do tego, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, bliskość nowej kobiety jeszcze wszystko ułatwiła. Zwłaszcza że ta, jak to powie-działa Bibi swojej „najlepszej przyjaciółce”, „rozkładała nogi na każde skinienie”. „Wystarczyło, że zapukał, a ty już witałaś go w drzwiach ubrana tylko w stringi z czar-nej koronki”.

– Skąd wiesz? – spytała zdumiona Brandi. Myślała, że to tajemnica między nią a jej kochankiem, której on ni-gdy nie zdradzi. Okazało się jednak, że z przyjemnością opowiadał o wszystkim ze szczegółami. – Drań – wyce-dziła Brandi przez zaciśnięte zęby.

– Dziwka – rzuciła Bibi przez łzy.Bibi powiedziała później policji, że to wtedy po raz

ostatni widziała swoją najlepszą przyjaciółkę. Brandi piła białe wino, Sauvignon Blanc Charlesa Shaw (z super-marketu, za dwa dolary butelka, które Bibi uważała za całkiem niezłe), zostawiając na kieliszku ślady różowej szminki. Szydziła z naiwności Bibi. „Zawsze uważałam, że jesteś głupia”, powiedziała Brandi na koniec.

Tej nocy kochanek, Waldorf Carlyle, poprzednio zna-ny jako Wally Sheen z Knoxville w Tennessee, w skró-

9

cie Wally, prowadził srebrzystobłękitnego bentleya Bibi, gdy nagle stracił panowanie nad kierownicą. Samochód przejechał w poprzek Mulholland Drive i spadł do kanio-nu. Potrzeba było dwóch dni, by wyciągnąć wrak ze skali-stego stromego wąwozu. Wally oczywiście nie żył, a ben-tleya można było spisać na straty.

Tej samej nocy znaleziono martwą Brandi i pełny kie-liszek Bibi, która swojego wina nie wypiła. Brandi leżała w łóżku. Tym razem sama.

Bibi trafiła na pierwsze strony gazet. Jej specjalista od wizerunku chyba nie o takiej sławie dla niej marzył. Ukryła się w swoim domu na Hollywood Hills, odwo-ławszy wszystkie koncerty. Po wielu tygodniach śledz-twa eksperci oświadczyli, że z całą pewnością hamulce w bentleyu były uszkodzone, ale nie potrafili dokładnie wyjaśnić, jak do tego doszło. To tylko podejrzenie, powie-dzieli nieśmiało, biorąc sporą sumkę za tę nic niewartą informację.

„Spokojna”, tak brukowce określiły śmierć najlepszej przyjaciółki Bibi, choć skąd to wiedziały, pozostaje ta-jemnicą. Tak jak to, kto zrobił zdjęcie, które pojawiło się w Internecie. Brandi wyglądała na nim nieziemsko pięk-nie, jakby po prostu spała, choć trzeba przyznać, że miała otwarte usta i odsłonięte zęby lśniły upiorną bielą w zie-lonkawoalabastrowej twarzy.

Śmierć nastąpiła wskutek przedawkowania leków, powiedział koroner.

Tak, akurat, skomentowali cynicznie ludzie. Ciekawe, czy wzięła je celowo po kłótni z kochankiem, bo nie chciał dla niej zostawić Bibi? Czy też może wściekła Bibi wrzuci-ła jej tabletki do wina, które piły razem godzinę wcześniej? Popularny tabloid uznał Bibi za morderczynię.

10

Włoski mąż Bibi, pisarz Bruno Peretti, trzymał się od całej afery z daleka. Zaszył się w Palm Springs, zacią-gnąwszy rolety w oknach w swoim nowocześnie urzą-dzonym, zbudowanym w latach pięćdziesiątych domu. W willi było dużo okien. Rozciągał się z nich widok na pustynię i góry, piękne, w zimie pokryte śniegiem. Na tle gór i jaskrawego błękitu nieba palmy rysowały się czar-nym konturem. Peretti chodził samotnie na spacery ze swoim nowym szczeniakiem, rottweilerem o jasnej sier-ści, i rozbieganym, czujnym spojrzeniu, które trzymało reporterów na dystans, albo przesiadywał w ulubionym barze Melvyn’s, popijając martini. Zawsze z kierowcą, oczywiście płci męskiej. W takim momencie nie miał ochoty zadawać się z kobietami. Był przystojnym męż-czyzną, szczupłym i wysportowanym, z twarzą o wydat-nych kościach policzkowych, wyrazistym nosie i takim samym spojrzeniu jak jego rottweiler.

Nikt nie miał pojęcia, dlaczego Bibi za niego wyszła. Ona o włosach czerwonych jak płomień, oczach bladozie-lonych jak woda jeziora, jasnej, piegowatej cerze i szczu-płym, zmysłowym ciele. Jej uroda była tak odmienna jak jej piosenki. Bibi śpiewała o kobiecie, która odkrywa, kim jest; o tym, jak życie nie szczędzi ciosów, a potem nagle obdarza szczęściem; o samotności i intymności, którą znajduje w łóżku, w ramionach mężczyzny, o kochaniu się i rozkosznym spokoju potem, o jednym kieliszku wina za dużo i ostrych słowach, które nie powinny paść. Bibi na koturnach, w podartych kabaretkach i srebrnym gorsecie lub w wąskiej seksownej sukni z połyskującego zielone-go szyfonu lub w zwykłych dżinsach i koszulce. Śpiewała o własnym życiu i wszyscy rozumieli, co chce powiedzieć. Każdy mężczyzna wyczuwał żar i ogień jej namiętności

11

i chyba każdy mężczyzna marzył o tym, by być jej kochan-kiem. Dlaczego więc nie jej własny mąż?

Bibi sama zadawała sobie to pytanie wiele razy. Uro-da i sukces nie osłodziły samotności. Bibi doskonale wie-działa, jak wygląda samotność. Zbyt duży dom, pełen zbyt wielu asystentek, gospoś, niań, kucharzy, stylistów, muzyków, trenerów… W którym nadal była samotna. To znaczy ona i dziecko.

Tożsamość ojca dziecka Bibi zachowała w tajemnicy. Z pewnością nie był nim Peretti, który adoptował dziew-czynkę, gdy wcielił się w rolę męża Bibi. Krążyły jednak plotki, że dziecko spłodził rosyjski tancerz, gwiazda Ba-letu imienia Kirowa, który uciekł z zespołu podczas wy-stępów w Barcelonie, a gdy balet odbywał tourneé po Eu-ropie. Nikt nie przypominał sobie takiej historii, ale Bibi pochodziła właśnie z Barcelony, choć rzadko tam bywała.

Wiele miesięcy podejrzaną o popełnienie podwójnego morderstwa była Bibi. A potem sprawa ucichła. Nie było przeciw niej dowodów, ale nie udało się już naprawić wy-rządzonej szkody. Bibi miała zniszczoną opinię. Włoski mąż, który w noc zabójstw przebywał w Palm Springs ze swoim psem i w całej aferze rzadko o nim wspominano, porzucił Bibi i jej dziecko. Trudno mu się dziwić. Jej fani również ją opuścili. Pragnęli idoli, ale nie takich jak Bibi. Morderstwo nie sprzyja zarabianiu kasy.

Sława Bibi rozwiała się jak dym. Skandal zniszczył jej życie. Bibi wysłała dziecko do Barcelony pod opiekę rodziny. Potem sama też wyjechała do Europy i przepadła bez wieści.

Sprawa pozostała nierozwiązana, nikt nie został oskarżony o podwójne zabójstwo.

Minęło kilka lat. Było tak, jakby Bibi nigdy nie ist-niała.

12

13

Część I

14

15

Rozdział 1

Malibu

Dużo później, gdy Mac się nad tym zastanawiał, doszedł do wniosku, że cała ta historia zaczęła się nie w Barce-lonie, ale w jego uroczym domku na plaży w Malibu. Drewniana chata w kolorze pistacji została zbudowana w latach trzydziestych przez początkującego aktora, któ-ry niestety nie zrobił kariery. Podobno kiedyś mieszkała w nim bogini seksu Marilyn Monroe, w czasach gdy na-zywała się jeszcze Norma Jean Baker. Teraz domek wy-glądał jak mała, zielona muszla przyczepiona na końcu rzędu drogich rezydencji, należących do potentatów i mi-liarderów, w których tarasy z widokiem na morze były większe niż cały dom Maca.

Mac akurat siedział na swoim niewielkim tarasie. Towarzyszył mu Pirat, jego jednooki trójnogi pies, któ-ry z powodu wysuniętej dolnej szczęki wydawał się cią-gle uśmiechnięty. Jego zmierzwiona szaro-brązowa sierść wyglądała, jakby zjadły ją mole. Mac uratował mu życie. Gdy jechał któregoś deszczowego wieczoru przez Mali-bu Canyon, zatrzymał się, by podnieść coś, co wyglądało

16

na martwego kundla, ale gdy ten otworzył jedyne ocalałe oko i spojrzał na niego z wdzięcznością, Mac zrozumiał, że biedak jeszcze żyje. Mac zdjął koszulę, owinął nią psa i zawiózł go prosto na pogotowie weterynaryjne w Santa Monica, gdzie przeprowadzono błyskawiczną operację. Pies przeżył i oczywiście zamieszkał z Makiem.

Został nazwany Piratem z powodu przepaski, którą nosił na oku do wygojenia się oczodołu. Był najlepszym kumplem Maca. Mac kochał swojego psa. Z wzajemno-ścią.

„I nie opuszczą się aż do śmierci”, powtarzała Sun-ny Alvarez, narzeczona Maca. To znaczy chyba znów była jego narzeczoną, po tamtej aferze w Monte Carlo w zeszłym roku. Mac taką przynajmniej miał nadzieję. Ale to zupełnie inna historia, a co do psa Sunny miała rację.

Mac doskonale pamiętał wieczór, gdy zaczęła się ta historia z Barceloną. Siedział z nogami opartymi o ba-rierkę i patrzył na fale bijące o piasek. Ubrany był w wy-godne szorty i ulubioną, starą niebieską koszulkę. Ciem-ne włosy, jeszcze mokre po prysznicu, miał sczesane do tyłu, oczy zmrużone przed blaskiem zachodzącego słoń-ca. Myślał tylko o Sunny, swojej ukochanej dziewczy-nie, ponownie narzeczonej, która właśnie krzątała się w kuchni. Przygotowywała coś na przekąskę, gdy będą pili, jak to nazywała, „coś dobrego”, to znaczy drogiego szampana, który kupiła, by uczcić ich pojednanie.

W ostatnich kilku miesiącach bardzo się od siebie od-dalili, ale teraz znów kochali się tak namiętnie jak daw-niej. Sunny nadal twierdziła, że to praca Maca jako de-tektywa i jego niezdolność do ignorowania telefonów, które, jak oboje wiedzieli, zwykle oznaczały kłopoty, była

17

przyczyną ich rozłąki. A także to, że Mac po raz kolej-ny odwołał ślub, oczywiście z powodu pracy. Skutkiem tego Sunny uciekła do Monte Carlo. Mac nie zamierzał teraz poruszać tego tematu. Po prostu napiją się szampa-na i wzniosą toast za „prawdziwą miłość”.

Mac doprowadzał ludziom życie do ładu od wielu lat. Szóstym zmysłem wyczuwał „kłopoty”, zwłaszcza gdy chodziło o przestępców, nieważne, jak bardzo wydawa-li się czarujący i wiarygodni. W ostatnich latach oprócz tego, że pracował normalnie jako detektyw, miał też w te-lewizji swój program Mac Reilly i zagadki Malibu, nada-wany co czwartek fabularyzowany dokument, w którym badał dawne przestępstwa z Hollywood. Mac w dżin-sach i kupionej mu przez Sunny czarnej skórzanej kurt-ce Dolce & Gabbana, która stała się jego znakiem roz-poznawczym, wyglądał na ekranie bardzo atrakcyjnie. To charakterystyczne, że Mac nie miał pojęcia, o co chodzi, gdy Sunny wymieniła nazwiska projektantów. Myślał, że „Dolce” to lody po włosku. A w ogóle to najczęściej cho-dził w szortach i koszulce i właśnie w takim stroju, a nie w czarnej skórze, można go było spotkać na Malibu Road w drodze do supermarketu albo na śniadaniu w Coogie’s Beach Café.

Program przyniósł mu niespodziewaną sławę, choć to oczywiście sprawa względna, ale dobrze płacili, więc wio-dło mu się nie najgorzej.

Tamtego wieczoru Mac i Pirat siedzieli sobie w blasku zachodzącego słońca, a Sunny przygotowywała w kuch-ni przekąskę do uroczystego szampana, gdy Mac znów zauważył dziecko idące pustą plażą. Właściwie to Pirat dostrzegł je pierwszy. Natychmiast zerwał się na nogi, wszystkie trzy, i wystawił jak rasowy pies myśliwski.

18

Chuda jak patyk dziewczynka miała jakieś osiem, dziewięć lat. W topornych czarnych butach szła brzegiem na linii wody. Mac widział ją już wcześniej. Przez ostat-ni tydzień przechodziła tędy kilka razy dziennie, zawsze sama, niezmiennie w szarej bluzie z kapturem, częściowo zakrywającym jej twarz. Naprzeciw jego domu zawsze zwalniała, rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Po chwili odchodziła pospiesznie.

Sunny też ją zauważyła. „To pewnie twoja fanka, chce od ciebie autograf”, stwierdziła.

Mac był innego zdania. Coś w tej dziewczynce, w jej szczupłych, przygarbionych ramionach, w gołych patyko-watych nogach i wielkich smutnych oczach sygnalizowa-ło problemy. Obserwując ją, jak kolejny raz przechodzi plażą, Mac zastanawiał się jakie.

Sunny też ją zauważyła przez odsunięte drzwi z kuchni na taras. Nie żeby akurat myślała o tym dziec-ku, po prostu mignęło jej przed oczami. Słońce zaczęło zachodzić, więc Sunny miała już na sobie piżamę: szorty z kremowej satyny i koszulkę na ramiączkach z beżową koronką w strategicznych miejscach, a na nogach ulubio-ne kapcie, wysokie, czarne, podbite kożuszkiem kozaczki marki Ugg. W chłodne noce w Malibu dziewczyna musi zadbać, by było jej ciepło w stopy.

Było dopiero wpół do siódmej, ale Sunny miała ocho-tę wcześnie zacząć miłosny wieczór we dwoje. Zjedzą grillowaną kanapkę z serem, bo w lodówce Maca Sunny znalazła tylko kawał starego sera Monterey Jack. Mimo to w połączeniu z bąbelkami i „odrobiną miłości”, jak rozsądnie sugerowała Dusty Springfield w piosence do-biegającej z maleńkiego salonu, wieczór zapowiadał się cudownie.

19

Patrząc na Sunny, nikt by się nie domyślił, że jest świetną kucharką, a gotowała doskonale. Nikt też nie uznałby jej za absolwentkę Szkoły Biznesu w Wharton i właścicielkę agencji publik relations, a to były fakty. Na widok Sunny, śmigającej autostradą Pacific Coast na harleyu, z włosami rozwianymi spod kasku i chihuahuą o imieniu Tesoro, „potworem na czterech łapach”, jak ją nazywał Mac, usadowioną w bocznej sakwie, można by wyciągnąć całkowicie mylne wnioski.

Sunny była Latynoską o złocistej skórze, z grzywą długich czarnych włosów, o których Mac kiedyś powie-dział, jak sądził bardzo romantycznie, że lśnią jak mokra sierść labradora wynurzającego się z morza. Miała bursz-tynowe oczy, brwi jak uniesione skrzydła i szczupły nos, a usta można by długo opisywać. Dość powiedzieć, że były duże i niesamowicie kusiły do pocałunku, zwłaszcza że zawsze malowała je jaskrawoczerwoną szminką, któ-ra świetnie jej pasowała. Pachniała cudownie, rozgrzaną skórą i mitsouko Guerlaina, ciężkim staromodnym zapa-chem, bo, jak zawsze mówiła, w głębi duszy była bardzo staroświecka.

Szampan już się chłodził na tarasie, w kubełku z lo-dem. Sunny jedną ręką chwyciła dwa wysokie kielisz-ki, a drugą talerz z kanapkami i wyszła, by usiąść razem z Makiem.

Dziewczynka zatrzymała się naprzeciw domu i zaczę-ła puszczać kaczki na falach, które były coraz większe i uderzały o brzeg coraz szybciej, obryzgując ją kroplami wody. Najwyraźniej się tym nie przejmowała. A może nie zauważyła. Wydawała się tak mała i samotna na wielkiej, pustej plaży, że Sunny to aż zaintrygowało. Dzieci w jej wieku zwykle biegały całą bandą, śmiejąc się, krzycząc

20

i popychając. Były hałaśliwe, ciągle w ruchu, śmiejące się i pełne wigoru.

Wszystko stało się w jednej chwili. Pirat nagle zasko-wyczał ostrzegawczo i popędził po drewnianych scho-dach na plażę, akurat gdy ogromna fala spiętrzyła się w zieloną ścianę i zwaliła prosto na dziewczynkę.

Mac błyskawicznie pobiegł za nim i rzucił się do wody. Czuł mocny prąd cofającej się fali. Jedną ręką się-g-nął po dziewczynkę, drugą po szarpiącego się psa, jej niedoszłego wybawcę. Mocno pracując nogami, wypłynął na powierzchnię i pociągnął oboje do brzegu. Wylądował parę metrów od domu i zmęczony opadł na piasek poza zasięgiem fal.

Sunny już do nich biegła. Padła na kolana i zaczę-ła uderzać dziewczynkę w plecy, by ta wykrztusiła wodę. Jak się okazało, wypiła chyba pół Pacyfiku. Pirat otrzą-snął się z wody wprost na piżamę Sunny z kremowej sa-tyny.

– Dzwonię po pogotowie – rzuciła.– Nie. – Dziewczynka w panice uniosła głowę. – Nie,

niech pani tego nie robi. Ciotce się to nie spodoba.Przez chwilę Sunny się zastanawiała, co to za ciotka,

która nie chciałaby wzywać pogotowia, by się upewnić, że jej siostrzenica jednak się nie utopiła, ale dziewczynka zapewniała, że naprawdę nic jej nie jest.

Mac wstał i spojrzał na nią zaniepokojony. Od krztu-szenia się dziewczynka niemal ochrypła. Leżała wyczer-pana na plecach, z rozłożonymi rękami i nogami, fala zdarła z niej szarą bluzę z kapturem. Wyglądała jak wy-rzucona na brzeg rozgwiazda. Miała wielkie, teraz peł-ne lęku, kasztanowe oczy, bladą twarz usianą piegami

21

i okropnie przystrzyżone, czerwone jak marchewka wło-sy. Wyglądały jak posiekane przez oszalałą golarkę.

– Dziękuję – odezwała się wreszcie. – Nazywam się Paloma Ravel – dodała cichutko.

Jakby się wstydziła własnego nazwiska, pomyślała Sunny. Pirat podszedł do dziewczynki bliżej i, zerkając na nią z troską, zaczął ją obwąchiwać. Paloma usiadła i objęła psa.

– Uwielbiam go – powiedziała, kryjąc twarz w wilgot-nej sierści. Mokry Pirat przypominał zmokłego szczura. Był tak chudy jak dziewczynka. Sunny się zastanawiała, czy nie jest to jeden z powodów, dla których Paloma go pokochała. Byli do siebie podobni.

– Próbował mnie uratować – rozczuliła się Paloma, całując mokry węszący nos Pirata. – Będę go kochać do końca świata. Ma pan szczęście… no wie pan, że ma ta-kiego psa. Zerknęła na Maca.

– Wiem – odparł. – Wiem też, że szczekał, by cię ostrzec. Palomo Ravel, miałaś dużo szczęścia. Nie ma po-wodu, by wzywać pogotowie, ale może jednak wejdziesz do środka i pozwolisz, by Sunny wytarła cię do sucha, zanim odprowadzę cię do domu. – Pomógł małej wstać. – Nazywam się Mac Reilly – rzucił, patrząc jej w oczy.

– Wiem – przyznała Paloma i zarumieniła się, gdy Mac ujął ją za rękę i poprowadził do domu, wokół któ-rego krążyła przez ostatni tydzień. Zdawało się, że speł-niają się jej marzenia. – Dziękuję, panie Reilly – doda-ła, by zaprezentować dobre maniery, a także by okazać wdzięczność, że żyje.