Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój...

20
W Polsce: Poczt. Konto czekowe Katowice nr. 304681 W Niemczech: Mariannhiller Mission Breslau nr. 15625 Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej Afryce T Katowice-Bogucice dnia 15-go sierpnia 1934 roku „Wiadomości Mi- syjne“ można za- mawiać u nas w ekspedycji oraz w każdym polskim urzędzie poczto w.; kosztują na kwar- tał w Polsce 75 gr, w Niemczech 60 fenigów. Na intencję abo- nentów „Wiado- mości Mlsyjnych“ odprawia się w klasztorze c o - dziennie dwie Msze św. Numer 8 Rocznik XLIV Za zezwoleniem WJadzy Duchownej w Katowicach,

Transcript of Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój...

Page 1: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

W Polsce: Poczt. Konto czekowe Katowice nr. 304681 W Niemczech: Mariannhiller Mission Breslau nr. 15625

Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej Afryce

TKatowice-Bogucice

dnia 15-go sierpnia 1934 roku

„Wiadomości Mi- syjne“ można za­mawiać u nas w ekspedycji oraz w każdym polskim urzędzie poczto w.; kosztują na kwar­tał w Polsce 75 gr, w Niemczech 60

fenigów.

Na intencję abo­nentów „Wiado­mości Mlsyjnych“ odprawia się w

klasztorze c o ­d z i e n n i e dwie

Msze św.

Numer 8 Rocznik XLIVZa zezwoleniem W Jadzy Duchownej w Katowicach,

Page 2: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

nSOiadomości ITDisyjnewychodzą w pierwszej połowie każdego miesiąca. Kto zamawia to czasopismo, ten tem samem spełnia dobry uczynek na korzyść biednych murzynów w Afryce. Pożądani są we wszystkich miejscowościach pom ocnicy, gotowi i chętni do po­pierania i rozpow szechnian ia „Wiadomości Misyjnych". Czysty dochód z tego czasopisma obraca się tylko na cele misyjne, t. ). na rozkrzewienie naszej świętej religji, przeto Papież Pius X. i Ojciec św. Pius XI. udzielili Apostolskiego Bło­gosławieństwa w szystkim Dobrodziejom naszej Misji. Wszelkich objaśnień do­tyczących Misji i klasztoru OO. Misjonarzy w Mariannhill w Południowej Afryce

udziela

firat (Konstanty ITlielewskiK atow ice B o g u c ice , ulica Qiotra nr. 3 (blisko klasztoru ‘Bonifratrów) W Niemczech zastępstwo Misji Marianhillskiej we Wrocławiu (Breslau 9, Sternstr. 52)

MARIANNHILLSKI ZWIĄZEK MSZALNYpobłogosławiony i polecony przez

Jego Świątobliwość Papieża Piusa XI.zatwierdzony przez Najprzewielebniejszego

Ks. Biskupa Dr. Adalbero R. M. M.Wikarjusza Apostolskiego Natalu,

jako też Przełożonych ZakonuI. Do związku może być przyjęty każdy, bądź żyjący,

bądź zmarły. Jedynym warunkiem przyjęcia jest złożyć za każdą osobę jako wstępne, w Polsce

najmniej 2 złote w Niemczech 1 markę.II. Codziennie odprawia się w kościele w Marjannhill

po wszystkie czasy za żywych i zmarłych Dobro­dziejów dwie Msze św., prócz tego w pierwszą nie­dzielę miesiąca uroczystą Mszę śpiewaną, a nie­kiedy jeszcze trzecią Mszę (Przeszło 750 Mszy św. rocznie).

III. Przeszło 300 zakonników ii 350 zakonnic ofiaruje co miesiąc raz Komunię św. i odmawiają za nich co­dziennie wyznaczone modlitwy.

IV. Codziennie słucha w Mariannhillu i po stacjach przeszło 2000 dzieci jednej Mszy św. na intencję Do­brodziejów i odmawiają za nich wspólne modlitwy.

V Każdy, jako Dobrodziej, uczestniczy we wszystkich modlitwach i dobrych uczynkach Misjonarzy i Za­konnic Misji

VI Kto naszą Misję między innemi popiera n. p. przez szerzenie naszych misyjnych czasopism, Związku mszalnego itp., również staje się uczestnikiem po­danych powyżej dobrych uczynków.

Każdy członek Związku mszalnego otrzymuje jako dowód przyjęcia obrazek, a imię jego zapisuje się w księgę, przechowywaną w klasztorze Ma­rjannhill. — Przy zmarłych kładzie się przed na­zwiskiem t

VII. Przedewszystkiem wdzięczni jesteśmy za dary, składane Przełożonym Misji do dowolnego roz­porządzenia na najważniejsze potrzeby Misji.

Misyjny klasztor OO- Misjonarzy w MariannhilluNajpewniejszy i najlepszy sposób jest, wszystkie ofiary, na Msze św., na cele misyjne, na Chleb św.

Antoniego, należytości za kalendarze, „Wiadomości Misyjne*1 przesyłać pod adresem:

Zastępstwo Misji MariannhillskiejKaiowice-Bogucice, ulica Piotra 3

Page 3: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

WIADOMOŚCI MISYJNEP is m o , p o ś w . O O . M is jo n a r z o m w M a r ia n n h il l w P o łu d n . A f r y c e

Do Wniebowziętej.Dzisiaj w gwiaździstej koronie Zasiadlaś na niebios tronie,Dziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi.Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi.

Łask Cię uczynił Szafarką./ niemoc naszych Lekarka,Nasza w niebie Pośredniczką,1 grzesznych Orędowniczką,Nadzieją naszą po Bogui,Warownią przeciwko wrogu.

T yś wszelkiej cnoty odbiciem,Naszą rozkoszą i życiem,Matką przesłodką dla dzieci W śród życia burz i zamieci,Przez Syna z Krzyża nam daną Na nasze duchowe wiano.

O ratuj nas, Wniebowzięta, Niepokalanie poczęta,Królowo Polskiej Korony!Nie skąp nam swojej obrony!Daj, byśm y kiedyś weseli Z Synem Cię w niebie ujrzeli!

Ks. Mateusz Jeż.

Page 4: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 114 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

Jak otwiera się po dziś dzień nową stację misyjną?O. Józef R .M .M .

Czytałem ostatnio opis otwarcia stacji z dni początkowych działalności misyjnej Ma- rjanhilu, dokonany przez starego Brata misyj­nego, który nadmienia potem, jakoby po dziś dzień nie bywało już coś podobnego. Pewnieć ma słuszność, o ile ma się na oku tylko Natal, ale u nas w Rodezji jednakowoż byw a coś zupełnie podobnego, chociaż nie ściśle tak samo.

W Prefekturze Bulawayo ma się otworzyć nową stacje misyjną, Św. Idzi. Nowa ta stacja leży w okolicy zastrzeżonej Wankie. (Dotych­czas sprawowano z Bulawayo duszpasterstwo nad tą kopalnią węgla.) Jednakże była tam już szkoła dla mnogich gwarków tubylczych. Ponieważ atoli Wankie, największa kopalnia węgla w Rodezji, odległe jest od Bulawayo 21 milę angielską (3 mile = 5 km) kolei że­laznej, zdołał Ojciec tylko tedy owędy kato­likom tamtejszym dawać sposobność do w y­słuchania Mszy św. i przyjmowania Sakra­mentów św. Byw ał w tedy gościem zarządu kopalni. Aż w roku 1932 postanowiono w y­konać wypad na ten obszar, zastrzeżony kra­jowcom, i otworzyć tam kilka szkół. A ponie­waż niewolno nikomu mieszkać nad polami węglowemi, przeto zepchnięto tubylców aż nad rzekę Sambesi, zaczem trza przebyć ok. 18 mil, zanim dotrze się do krajowców. Ci mieszkają tedy głównie wzdłuż obu brzegów rzek Deka i Sambesi. Z Wankie aż do rzeki Sambesi jest mniejwięcej 28 mil angielskich.

Różne okoliczności skłoniły więc^ Prefekta Apostolskiego Msgr. Arnoz’a, by nietylko roz­poczynać od szkół, lecz odrazu przystąpić do założenia tam właściwej stacji misyjnej. Nie­stety Ojciec mający objąć misję tamtejszą musiał poddać się operacji, a ponieważ spra­w a była pilna, gdyż pora deszczowa już nie była daleko, przeto ja w raz z Br. Maurycym otrzymaliśmy zlecenie, by rozpocząć tam pracę i wykonywać aż do wyzdrowienia chorego.

Ale sprawa bynajmniej nie była tak prostą, . gdyż na miejsce przeznaczone dla misji niepo­dobna było dostać się tak sobie bez w szyst­kiego. Ż początku można było wprawdzie użyć drogi wiodącej ku rzece Sambesi, ale potem, z 16—18 mil dalej, trzeba było skręcać w prawo, wzdłuż rzeki Deka, a tam na prze­strzeni ok. 12 mil nie było drogi zdatnej pod koła. Tak miały się sprawy, gdy dnia 10-go sierpnia w yruszyliśmy z Bulawayo samocho­dem ciężko naładowanym. Zamierzenie było takie: Chciano z W ankie pojechać samocho­dem aż do dzierżawy tubylców i stam tąd roz­począć zamierzoną drogę. Budulec itd. mo- żnaby było ustawicznie podwozić samo­

chodem. Zaledwie stanęliśmy szczęśliwie w Wankie, udał się natychmiast B rat kołowcem naprzód, ażeby wybadać, gdzieby najlepiej, przebić się z nową drogą. Ale stwierdzić mu­siał niestety, że byłoby nam rzeczą niemal niepodobną przeprzeć się środkami będącemi nam napodorędziu przez to zbiorowisko gór i otchłani. P'rzecież 23-go sierpnia zdołaliśmy odważyć się na pierw szy w ypad samochodem w dzierżawy tubylców. Ponieważ atoli nie udało się nam znaleźć sobie talk ni stąd ni zowąd jakiegoś szlaku podatnego pod drogę bitą, postanowiono rozbić tymczasem obóz przy drodze ku rzece Sambesi. Siedzieliśmy atoli pomiędzy rzekami Deka i Sambesi, zbyt oddaleni od obu, ażeby czerpać z nich wodę.

Tak tedy. chcąc gotować i pić, byliśmy wskazani na wodę, którą przeprawiając się przez rzekę Deka, napełniliśmy próżne zbiorniki od benzyny. Ale nazajutrz nie mieliśmy już wody do picia ani do warzenia, gdyż zawarta w owych zbiornikach miała smak benzyny. Nie znalazłszy zarazem i tak żadnego jeszcze szlaku do przeprowadzenia drogi kołowej, umyślono zjechać samochodem wdół ku rzece Sambesi, ażeby po pierwsze mieć dobrą wodę do picia, a powtóre zbadać i doświadczeniem stwierdzić, czy nie możnaby wzdłuż rzeki łatwiej; przeprowadzić drogi do mającej budo­wać nowej stacji misyjnej. Po marszu wy­wiadowczym postanowiono dokonać usiłowań w tym kierunku, zaczem rozpoczęły się tygo­dnie najciekawszego życia obozowego. Ponie­waż w dzierżawach tubylczych spowodu klę­ski szarańczy panował głód wielki, przeto też zgłaszali się zaraz robotnicy, którym nie tyle zależało na tem, by otrzymać płacę, ile na tem, by raz znowu najeść się do syta. Chło­pacy tamtejsi, tam nad rzeką Sambesi, jeszcze są wcale nietknięci kulturą. Okrom urzędnika zarządzającego i może kiedyś jakiegoś poli­cjanta nie widzieli jeszcze nigdy człowieka białego. Zaraz dnia pierwszego usiłowaliśmy posunąć się jaknajdalej od tzw. „pienie place“ (miejsca posiłku) białych, gdyż w niedzielę zawsze byw a ich tam dużo. Tak tedy w yrą­bano drogę tak daleko, że mogliśmy podjechać samochodem mniejwięcej o półtorej mili ang. naprzód wzdłuż rzeki Sambesi. Potem rozbi­liśmy swój pierw szy obóz nad jej brzegiem.

Tak mieliśmy w całości obóz w 6 różnych miejscach, dopóki 6-te nie było już nad rzeką Deka, gdzie rozpoczęliśmy wyrób cegieł. Ogó­łem utorowaliśmy mnw. dziewięć mil ang. nowych dróg w ok. 3—4 tygodniach. Bądź co bądź jest to w yczyn nielada, jeśli zważy się, że tą drogą jeżdżą samochody. Nasze ży­

Page 5: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 115

cie obozowe wzdłuż rzeki Sambesi było nader romantyczne. Ludzie mieszkają teraz tuż nad rzeką Sambesi albo częściowo wprost w jej korycie, ponieważ mają tam znowu pola swe, a tych muszą pilnować szczególnie od hipopo­tamów; te wychodzą nocą na żerowiska, na które upatrzyły .sobie najszczególniej ogrody krajowców. S tąd też tubylec poprzysiągł im wieczną zemstę a hipopotamy mogą być rade, że król angielski sam chroni je, są bowiem „royal game“, zw ierzyną królewską, której zabijać niewolno. Inaczej byłoby im źle, po­nieważ krajowiec ceni także wysoko ich mię­so, a taki potworny koń rzeczny zaopatrzyłby rodzinę na całe tygodnie w mięso. Teraz sta­nowią osobliwość godną widzenia, gdy co­dziennie z w łaściwa sobie punktualnością zja­wiają się na wyspie piaszczystej w samym środku rzeki, aby tam poddawać się naśw iet­laniu przez górskie słońce afrykańskie; a więc co do higjeny są najzupełniej; na poziomie no­woczesnym. Dzielą się tem po bratersku z krokodylami, również lubiącemi słońce. Ale krokodyle baczą przytem, by nie podłazić za blisko ku tym „ciężkim chorobom". Z czło­wiekiem atoli nie żyją w przyjaźni, już głos jego wystarcza, ażeby uprzykrzyły sobie pla­żowanie i przerw ały je zupełnie nagle, cho­ciaż wedle ich praw idła daleką jeszcze byłaby pora, by pójść w wodę. Tak będzie, te konie rzeczne (hipopotamy) to największa osobli­wość porzecza Sambesi godna widzenia. Że okolica ta jeszcze dość nietknięta kulturą, widzi się także osobliwie po odzieży kobiet. Można to już cokolwiek zrozumieć wobec ogromnych upałów tamtejszych, ale bądźcobądź ich strój niewiele im przeszkadza, gdyż wła­ściwie dużo ozdób jest ich całkowitem odzie­niem, przytem jest to ludek bardzo prosty. Swoim samochodem wywołaliśmy oczywiście największe poruszenie. Niektóre matki przy­biegły wraz z dziećmi i godzinami nie zdołały nadziwić się tej nowej powózce mającej w sobie życie jakoby zwierzę, a nawet umiejącej ,.ry­

czeć“ jakoby lew. Dla nas była panująca klęska głodu o tyle korzystną, że za mąkę kukury- dzaną mogliśmy mieć wszystko: mleko, kury a także robotników. Większość robotników od­bierała zarobek mąką, bo i kobiety chciały mieć coś w domu z pracy mężowskiej, przynajmniej raz znowu być sytemi; bądź co bądź żołądek wpływa także na miłość krajowca. Naogół byli bardzo zadowoleni. Raz tylko któryś mądrala nie zadowolił się ilością mąki, otrzymaną za mleko. Usiłował tedy dochodzić swojego do­mniemanego prawa w sposób bardzo chytry, pomnażając swoje mleko „gęsiem winem“. Ale przypadkiem nie byliśmy tak głupi, by tego nie spostrzec, a gdy nazajutrz znowu stawił się z mlekiem rozrzedzonem, otrzymał nauczkę, że nie kupujemy wody, bo znosimy ją sobie sami z rzeki, zaczem ostatecznie on był „tym głu­pim". Ale wbrew oczekiwaniu czuliśmy się w życiu obozowem bardzo dobrze-. Sposób życia był jaknajprostszy, polewka kukury- dzana, ryż i fasole, do tego raz po raz kura, mleko albo smaczna rybka z rzeki Sambesi. Posłaniem była nam podłoga naszego prostego namiotu, czyli ziemia, a mimo to czuliśmy się znakomicie. Jako szczególnie wybitny wynik zapisać należy, iż proboszcz stacji św. Patryka mógł spinkę u paska swego cofnąć o 3 dziurki. Tak tedy wszystkim, których ten wzgląd ob­chodzi, można polecić bardzo Św. Idziego.

Obozując z konieczności na wolnem po­wietrzu mieliśmy możność stwierdzenia wielkiej różnicy pod względem zdrowotnym pomiędzy wybrzeżami rzeki Deka a Sambesi, zaczem postanowiliśmy zbudować Św. Idziego nie nad Deką, lecz nad Sambesim.

W szystkim atoli chcącym widzieć jedno z najpiękniejszych miejsc Rodezji może piszący te słowa tylko polecić^ by urządzili małą wycieczkę odboczną do Św. Idziego. Jest to zakątek ziemi jeszcze nietknięty jadowitym tchem kultury nowoczesnej, a w danych warun­kach „z ulgą“ pożegnają Św. Idziego.

Chrześcijańscy czarni australscy ratują lotników europejskich.Lotnik niemiecki Hans Bertram ogłosił nie­

dawno drukiem ciekawy opis nieszczęśliwego lotu swego do Australii. Szczegóły tej przy­gody nieszczęsnej na północno-wschodniem wybrzeżu Australji, w której dwóch ludzi (Ber­tram i towarzysz jego Klausmann) przez 53 dni wałczyło o życie, podały już dzienniki. Teraz mamy przed sobą obraz ogólny. A w punktach napięcia najwyższego jest 011 jedną, jedyną w tym rodzaju pieśnią pochwalną na cześć pracy kulturnej misjonarzy katolickich, którym w ostateczności Bertram zawdzięcza swoje ocalenie. Tern wdzięczniej witamy to uznanie katolickiej pracy misyjnej, że pochodzi z ust

protestanta, i to w czasach, które niezawsze sprzyjają myśli misyjnej.

Gdy zużyto już ostatnie krople benzyny, musiała ,,Atlantis“, t. j. samolot Bertrama, wy­lądować na wybrzeżu niezamieszkanem. Roz­począł się okres cierpień nie do uwierzenia, z których Bertram zdawał już sprawę w roz­głośniach i czasopismach. Brak było wszyst­kiego: wody, pożywienia i dachu nad głową. Żarzące słońce i chmary moskitów czyniły życie lotników piekłem. Powoli zanikali, gdy ostat- niemi silami przedsięwzięte marsze, ani pięcio­dniowe krążenie pływakiem latawca, zamienio­nym na rodzaj czółna, nie przyniosły im wy­

Page 6: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 116 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

Misjonarze z Misji Marjannhilskiej odwiedzają pewną rodzinę tubylczą.

bawienia. Jakiś statek mijał ich, a nie widział rozbitków; lotnik jakiś krążył nad miejscem nieszczęsnem a też ich nie dostrzegł. Wtem, w ostatniej potrzebie, zjawiła się między ska­łami postać jakiegoś krajowca. Klausmann wydaje okrzyk wstrząsający do szpiku kości. Postać kamienieje, odwraca się, widzi zaginio­nych, daje im znaki ręką, i wielkiemi susami skacząc od skały do skały przypada do jaskini, gdzie obaj lotnicy już oczekiwali śmierci. Któż jest tym wybawcą? Jakiś tubylec ucywilizo­wany przez Misję katolicką. 200 czarnych australczyków mieszka tutaj na pustyni o roz­ległości Niemiec. Połowa z nich to jeszcze ludożercy, druga połowa uważa za swą ojczy­znę dwie katolickie stacje misyjne (Drysdale- River i Forest-River). Ludożercy już podkra­dali się pod samolot Bertrama już na miejscu pierwszego lądowania. Tylko szybki ponowny wzlot ocalił lotników od tych kanibalów. A te­raz, na miejscu drugiego lądowania, odnajdują ich krajowcy katoliccy. Jeden z nich znalazł papierośnicę Bertrama i zaniósł ten zagadkowy przedmiot kruszcowy Benedyktynowi włoskie­mu, który tutaj wśród niedostatku najcięższego wraz z kilku towarzyszami boryka się o dusze kilkuset krajowców.

A Ojciec mobilizuje wszystkich czarnych ze stacji, którychkolwiek zdołał dosięgnąć, każ­demu zespołowi (z trzech do pięciu chłopa) dal na drogę „List do zaginionych lotników nad- oceanowych" i wyposaża te gromadki szukające w mięso w puszkach i mąkę dla nich. P rzy ­padkiem, czyli zrządzeniem Bożem jedna z tych drużyn napotyka na lotników. Możnaby m y­śleć, że ci ,,dzicy“ po wielu dniach szukania daremnego sami odczuli głód, zaczem i sam? pozjadali zapasy żywności. Prawda odczuli głód, ale przetrzymali go, ażeby w danym razie ocalić europejczyków. Głęboko wzruszony

pisze Bertram w swoich wspomnie­niach o początku dziejów ocalenia. „Odnaleźli nas krajowcy australij­scy, nadzy, czarni ludzie pierwotni. Jeżeli dalej opowiadam wam, jak nas ci ludzie obiegali i otaczali opie­ką, ci Samarytanie dzikich stron, wtedy zrozumiecie, że chciałbym przed światem dać świadectwo rze­czy najszlachetniejszej i największej!, jaka mieści się w duszy ludzkiej, — miłości bliźniego!“

W ybaw ca wręcza obu lotnikom rybę codopiero złowioną. Obaj chci­wie zjadają surowe jej mięso. W tem Bertram mdleje. Czarny klęka obok niego, podaje mu wodę. Czarny ten mężczyzna modli się, poczerń płacze i śmieje się naprzemian z radości, że udało się dzieło miłości bliźnie­go. Nie w ierzyłoby się może temu

wszystkiemu, gdyby Bertram nie opowiadał tego ze straszliwą powagą męża, narażonego tygodniami na śmierć w pustyni.

Do wybawcy przyłączają się towarzysze. Po macierzyńsku krzątają się czarni, rozniecają ogień i pieką w nim chleb z mąki przyniesionej, rwią trawę świeżą na nocleg dla osłabionych, a sami śpią potem na gołej ziemi. Nazajutrz przybywa inna drużyna krajowców. Mają z sobą kulkę m ięsa; mięsa z kangura. Daremnie usiłują osłabieni lotnicy pożuć twarde to mięso. Czarni tłuką je kamieniem na kamieniu, ażeby skruszało, i siekają je. Znowu usiłują lotnicy zjeść je. Ale mięso wciąż jeszcze jest twarde. W tedy czarny wybawca siada pomiędzy obu lotników, bierze potłuczone i posiekane mięso do ust i żuje, żuje długo i starannie. Potem wyjmuje pożutą miazgę z ust — i podaje euro­pejczykom. Ci nie ociągają się ani sekundy.Ale płaczą łzami podzięki. Wnet pięciu czar­nych ludzi tłucze w dalszym ciągu kulkę, wszyscy pomagają żuć — dla obu białych, ci jedzą, dopóki z całej ćwiartki nie pozostała tylko kość. Wieczorem siedzą czarni bez wie­czerzy przy ognisku. Owa ćwiartka -z kangura, którą Klausmann i Bertram spożyli, była za­pewne przewidziana na wieczerzę dla nich wszystkich.

Gdy w kilka dni później ocaleni wraz z kra­jowcami opuszczają jaskinię, ażeby udać się na wybrzeże, idą drogą nieomal tak gładką, jak posadzka parkietowa! „Rzeczywistością bez osłonek jest, że krajowcy w nocy przebili ścieżkę poprzez gąszcz krzaków! — Za każdym krokiem, który stawiam na tej drodze, myślę z wdzięcznem i wielkiem sercem o rzeczy naj­szlachetniejszej, którą ludzie mogą posiadać —o miłości bliźniego.11 Tyle Bertram.

A na innem miejscu wygłasza piękne słowo;

Page 7: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 117

,.W nocy ,kiedy w Windham po raz pierwszy leżałem znowu w łóżku, powziąłem postano­wienie: Będzie moim obowiązkiem opowiadać wszystkim o naszem przeżyciu. Znaleźli nas tubylcy australijscy, nadzy, czarni ludzie pier­wotni. Jeśli wam opowiadam, jak nas ci ludzie staranną otaczali pieczołowitością i obiegali, ci Samarytanie dzikich stron, wtedy zrozumiecie, że chciałbym światu dać świadectwo o naj- szlachetniejszem i największem, co może zna­leźć miejsce w duszy człowieka, — miłości bliźniego.11

Bertram sam zwiedził później misję kato­licką. Porwało go samozaparcie tych mężów samotnych, którzy, odcięci od świata, otrzy­mują pocztę tylko dwa razy do roku. Z głę­boką wdzięcznością uścisnął rękę Ojcu Bene­dyktynowi Cubero, który wdrożył całe dzieło ocalenia, gdy niemiecki konsul generalny w Sidney już w tydzień poprzednio odtrąbił wszelkie poszukiwania urzędowe z braku wido­ków powodzenia i odpowiednio zatelegrafował do Berlina. Godzinę za godziną przesiadywał Bertram z Misjonarzami przy stole prostej roboty ciesielskiej. „Szczęśliwy jestem11, pisze

Bertram, „że w książce swej mogę wyśpiewać chwałę i cześć działalności ofiarnej tych ludzi, którzy życie swe poświęcili dobroczynności i miłości bliźniego... Dziesięć lat albo jeszcze dłużej pozostają ci Ojcowie na stacji, odcięci od świata, obcując tylko z krajowcami. Dwa razy do roku widują na godzinę znak życia ze świata zewnętrznego, gdy statek pocztowy za­rzuca kotwicę w zatoce. Skoro tylko proporzec dymu z okrętu znika na widnokręgu, pozostają tylko burzany, tubylcy, samotność, muchy i praca... Potem rozstaję się, opuszczam sa­motną stację, opuszczam białych i czarnych ludzi, którym zawdzięczam życie. Przedsię­wziąłem sobie jako zadanie na przyszłość wciąż a wciąż i przy każdej sposobności opowiadać0 pracy Misjonarzy pełnej zaparcia się siebie1 ochoty do poświęceń. A to, co ich czarni synowie uczynili dla Klausmanna i dla mnie, jest najlepszym dowodem powodzenia ich dzia­łalności błogosławionej! “

To świadectwo Bertrama, tak zaszczytne dla misji pomiędzy „ludźmi pierwotnymi11, za­sługuje, by je utrwalono i stawiano przed oczy tym, którzy odmawiają wszelkiej wartości misjom wśród „ras mniejwartościowych11.

DOMICJAN4POWIEŚĆ* Z PIERWSZEGO WIEKU DZIEJÓW CHRZEŚCIJAŃSKICH.

(Osnuta na tle lrstorycznem.) (Ciąg dalszy.)

■— Dni moje już policzone — mówił do sie­bie. — Wiem o tem dobrze! Sen, w którym.mi,o bogini moja, objawiłaś, że nie możesz zmie­nić wyroku Jowisza*), pouczył mię. że już stoją mordercy przed drzwiami mojemi... Pod­daję się wyrokowi losu!... Dziwna, czemu po raz pierwszy dziś budzi się we mnie pytanie, kto będzie po mnie panował? Czy i to muszę ślepemu zrządzeniu losu zostawić?... Że też nie mam nikogo, coby się pomścił mei śmierci; nikogo, coby mię z czcią wspominał i coby nie dozwolił temu psiemu nasieniu, ludowi rzym­skiemu, cieszyć się z mej śmierci!... Tytus Flawjusz Klemens?... Skądże mi to nazwisko znów do głowy przyszło?... Przez wszystkie bogi! jeżeli jego, mego kuzyna, uznam jako współrządcę, dzieci jego przyjmę za swoje... tron zostanie przy rodzie Flawjuszów, obumarły pień wypuści nowe gałęzie? Prawda, Klemens jest niesłychanie ociężały i słyszeć nie chceo żadnym urzędzie, o żadnej pracy, ale tem mniej potrzebuję się go obawiać. A po synach, jeśli im dobrego nauczyciela wybiorę, jeszcze

*) Jowisz, po grecku Zeus (bóg nieba i powietrza, któremu przypisywano zjawiska napowietrzne, jak deszcz, grzmot, błyskawice), był najwyższym opiekunem Rzymu, gdzie mu na wzgórzu albańskiem i kapitoliń- skiem cześć oddawano.

wiele dobrego można się spodziewać! Dzięki ci, dostojna bogini! Ta myśl tylko od ciebie po­chodzić może. Nie możesz oddalić ode mnie śmierci, chcesz, widać, bym nie umierał bez pociechy.

Już dawno nie spał Domicjan tak spokojnie, jak dzisiaj. Nie zamknąłby pewnie oka Flawjusz Klemens i żona jego Flawja Domicylla, gdyby przeczuwali, co miał im przynieść dzień ju­trzejszy.

II.C e s a r z .

Domicjan w rozmowie z samym sobą za­rzucił kuzynowi swemu ociężałość i lenistwo nie do opowiedzenia; nie leżało to jednak w usposobieniu Klemensa, powód bowiem do tego był zupełnie inny. Dla chrześcijanina było nie- możebnem sprawowanie urzędu publicznego, stawiało go to bowiem w konieczności brania udziału w pogańskich ofiarach. W senacie stał posąg bogini zwycięstwa, a każde posiedzenie poczynało się od ofiary. W świątyni Jowisza na Kapitolu kazał Domicjan swoi posąg posta­wić i biada temu urzędnikowi, któryby jednego dnia zapomniał kadzidła przed nim spalić. Całe życie publiczne Rzymian było ściśle związane z religją, czcią bałwanów, tak, że przyjąwszy

Page 8: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 118 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

religję chrześcijańską, trzeba sie było wyrzec zupełnie brania udziału w sprawach publicznych.

(W śród wielu zarzutów, które podnoszono przeciw pierwszym chrześcijanom, był także i ten, że usuwali się zupełnie od publicznego życia, przez co społeczeństwo traciło wielu użytecznych członków. Cesarze, dobrze dla chrześcijan usposobieni, uwolnili urzędników religji chrześcijańskiej od współudziału w ofiarach, lub też przemilczali ich nieobecność. Mimo tego jednak było bardzo ciężko chrześcijaninowi sprawować jakikolwiek urząd w Rzymie.)

Za rządów Domicjana przybył jeszcze inny powód. Człowiek, obdarzony zdolnościami, mógł bardzo łatwo popaść w podejrzenie, że ubiega się o władzę, a to wystarczyło, by stra­cić życie. Agricola, zwycięski wódz, wróciwszy z Brytanji, wycofał się zupełnie z życia pu­blicznego, usunął się w zacisze domowe, a i to nie pomogło; Domicjan póty się nie uspokoił, aż go trucizną usunął ze świata.

Tytus Flawjusz Klemens był prawie w tym samym wieku, co i cesarz. Była to piękna, męska postać, nosił krótką brodę, miał włos ciemny i kręty; rysami i oczami przypominał wielce cesarza W espazjana, który był jego stryjem.

Był przepis, że co rano senatorowie i wyż­sza szlachta, przybrani w białą togę, musieli cesarzowi składać ranną wizytę. Domicjan ukazywał się rzadko, zwykle wysyłał jednego z urzędników dworu, który odprawiał przy­byłych, z czego wszyscy wielce byli zadowo­leni.

Dziś ukazał się osobiście. Był, jak zawsze, dumny i odstręczający, jednakże niby jakoś życzliwiej .przemawiał; pozwolił sobie od klę­czących przed nim senatorów ucałować rękę, przemówił nawet do jednego lub drugiego przy­jaźnie — co jednak zwykle przerażało w ten sposób wyszczególnionego. Wiedzieli bowiem wszyscy dobrze, że Domicjan zwykł wyszcze­gólniać swą łaskawością tych, których zgubić postanowił. To też i dziś przerazili się wszyscy przyjaciele Flawjusza, kiedy cesarz w szcze­gólnie łaskawy sposób przemówił do Klemensa i począł go przed innymi wychwalać. Kiedy potem jeszcze go wezwał', żeby się z nim udał do gabinetu, nikt mu nie zazdrościł tego za­szczytu, wiedząc, iż jest to oznaką jego zguby.

Rozmowa cesarza z kuzynem trwała długo. Domicjan oświadczył Klemensowi, że postano­wił go wybrać konsulem na przyszłe półrocze, a potem ma zamiar zrobić go „Augustus“, t. j. współrządcą, że chce dalej synów jego przyjąć za swoich, jako „Caesares“. Klemens zbladł, widząc, jakie niebezpieczeństwo mu zagraża, wymawiał się od tego wszelkiemi sposobami, nic to jednak nie pomogło. Jeszcze dziś miała Domicylla, żona senatora, przyprowadzić obu chłopców do pałacu.

Właśnie skończyła ona z dziećmi i całym domem poranną modlitwę, kiedy wszedł Kle­

mens, blady, jak trup, i oznajmił żonie rozkaz cesarski.

Z siedmiorga dzieci, któremi Bóg obdarzył małżonków Klemensa i Domicyllę, zostało przy życiu dwóch chłopców: 10-cioletni Sabin i 8-mioletni Plautius. Podczas, gdy rodzice na­radzali się nad postanowieniem cesarskiem, dwaj ci chłopcy bawili się właśnie w podwórzu. Ubrani byli w zwykły strój dzieci rodzin patry- cjuszowskich, w toga praetexta, na szyi na łań­cuszku mają złotą bullę (w kształcie serca zrobioną kapsułkę), jako oznakę szlacheckiego rodu. Bujny, czarny włos aż na plecy spada im w lokach, oczy ciemne w yrażają niewinność, a świadczą zarazem o zdolnościach niepospo­litych, co szczególniej u młodszego się uwy­datnia.

Dozór nad dziećmi ma ich dawna mamka Phoeba i mąż olbrzymiej postawy, niewolnik germańskiego pochodzenia, nazwiskiem Sigam- ber. Jeńcem wzięty w jednej z rzymskich w y­praw nad Ren, dostał się tym sposobem do Rzymu na targ niewolników i tu go kupił Fla­wjusz Klemens. Ponieważ pan jego po ludzku się z nim obchodził, zapomniał o tęsknocie za swoją północną ojczyzną, lubił jednak zawsze wiele o niej opowiadać. Postać to silna, olbrzy­mia, z ' dobrodusznym, poczciwym wyrazem twarzy, o włosach i zaroście jasnej barwy. Tylko, gdy go spotka coś nieprzyjemnego, budzi się w nim dawna natura, oczy błyszczą dzikim ogniem i poczyna mówić swoim ojczy­stym językiem, bo łacina, którą i tak licho włada, za miękką mu się wtedy wydaje. Obo­wiązki swoje pełni gorliwie, ale najprzyjemniej spędza czas przy synach senatora. Nauczył ich już niejednego niemieckiego słowa, dzieci słu­chają chętnie, jak im opowiada o swej ojczyź­nie. o walkach swego narodu, o ich radach wojennych, sposobie wojowania, o polowaniach na niedźwiedzie, żubry i łosie. Zakazał mu tylko senator opowiadać dzieciom o bóstwach jego narodu, o Odynie i Tliorze.*)

Sygamber opowiadał właśnie chłopcomo zabawach wojennych Germanów, gdy Stefan, prokurator, czyli zarządca Flawji Domicylli, przyłączył się do gromadki słuchających. Od samego początku, jak Sygamber wstaoił w służ­bę senatora, czuł on pewien wstręt do Stefana, wzrósł on zaś jeszcze bardziej przez to, ponie­waż go prokurator ustawicznie drażnił.

Teraz też, śmiejąc się, zbliżył się do niewol­nika i pociągnąwszy go za,brodę, rzekł: Znowu wam ten niedźwiedź plecie kłamstwa o swoich lasach? Powiedz no: ile funtów mięsa koń­skiego zjadłeś dziennie i wiele puharów miodu przytem wypijałeś? Ho! pod tym wzglę'dem toście bohaterami!

*) Odyn, Thor: bogowie pogańskich Germanów.

Page 9: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 119

— Sygamber nie kłamie nigdy — odrzekł zapytany ponuro —■ a końskie mięso i miód lepsze są, niż rzymskie przysmaczki. Germa­nowie nie wtykają sobie piórka w gardło, gdy sobie pojedli do syta. P fe ! Rzymianie źrą i piją, potem wyrzucają to z siebie, aby dalej źreć i pić mogli. Pod tym względem Rzymianie przewyższają Germanów.

(Działo się tak rzeczywiście. Z jednej strony pła­cono niesłychane ceny za pewne potrawy, - np. za pół­misek języków słowiczych, z drugiej objadano się do obrzydzenia i wtedy, by jeść znów dalej, chwytano się środka, o którym Sygamber wspomina.)

—• Wiesz ty — ciągnął dalej Stefan w tym samym tonie — że wróżka z twego narodu przybyła do Rzymu w nadziei, że ją cesarz pojmie za żonę?

(Domicjan obawiał się ustawicznie, by go nie za­mordowano. By dowiedzieć się o swym losie i wiedzieć, kogo się ma strzedz, sprowadził ze Wschodu mnóstwo wróżbitów i astrologów; także z lasów Germanji spro­wadził do Rzymu sławną naonczas wróżkę kapłańską Gandę).

Sygamber zna kapłankę Gandę. Dziewice niemieckiego narodu są wstydliwe i czyste; Rzymianki rozwiozłe, pfuj! Ganda święta pro­rokini, Odyn posyła ją do cesarza. Germanowie nie są skrytobójcami, Germanowie otwarci!

Stefan nie zrozumiał znaczenia ostatnich słów i chciał dalej drażnić niewolnika, aż póki- by nie zaczął mówić po niemiecku, gdy wtem nadszedł służący z poleceniem, by chłopcy udali się natychmiast do matki, a Sygamber żeby ubrał się odświętnie, bo miał jako praecursor (laufer) iść przed lektyką pani do miasta. Było w Rzymie zwyczajem, że kobiety znakomitych rodów, udając się gdzieś w odwiedziny, odby­wały drogę w lektyce, przed którą szedł rosły i silny służący dla robienia przejścia wśród tłUmów.

W godzinę potem dwie lektyki wyruszyły z pałacu drogą ku Palatynowi. W jednej była Domicylla, w drugiej dwaj chłopcy. Przodem, w czerwoną barwę przybrany, z laską pozłaca­ną, szedł poważnym krokiem Sygamber, woła­jąc co chwilę „cedite11, t. j. ustąpcie, dla zrobie­nia wolnego przejścia. Im bliżej forum, tem większy był ruch, więc nieraz musiał Sygamber użyć siły.

—1 Gwałtu — zawołała jakaś gruba kobie­cina. — Czy ten wół myśli, żem wiązka siana?

— Ja tylko delikatnie na bok usunąć „ce- dite!“ — odparł praecursor głębokim basem.

—- Uważaj na fałdy mojej togi! — zawołał z gniewem jakiś wymuskany elegancik.

—- Bogowie! toiż to słoń wyrwał się chyba z cyrku — zawołał inny.

„Cedite! cedite! “ powtarzał ze spokojem German i usuwał po swojemu „delikatnie1* tło­czących się ludzi.

Wreszcie stanęła lektyka Domicylli przed pałacem i za chwilę znaleźli się nasi znajomi

w przedpokojach cesarskich. Gdy cubicularius*) wezwał ją, by z dziećmi poszła za nim, ciężar jakiś nieznośny przygniótł jej serce, zdawało się jej, że w ziemię się musi zapaść.

Ujrzawszy cesarza, upadła mu do nóg wraz z dziećmi i w milczeniu ucałowała mu rękę. Do­micjan spojrzał na wylęknionych chłopców, któ­rzy nie odważyli się nawet w oczy mu spojrzeć i przyszło mu na myśl., że w tym właśnie wieku byłyby teraz i jego dzieci, gdyby mu ich śmierć nie była zabrała.

— Wiesz już od twego męża — rzekł do Domicylli — o mojem postanowieniu. Oddajesz mi tu chłopców nie na zatracenie, tylko na to, by pod kierunkiem znakomitego Kwintyliana**) wykształcili się odpowiednio do zadania, do którego ich nieśmiertelni bogowie powołują. Sądzę, że mąż twój i ty okażecie się godnymi tego zaszczytu, który was spotyka. Jeżeli się omylę, to zdepczę w proch to, co sam wyniosłem na tę wyżynę. Na przyszły tydzień każę urzą­dzić dla was pałac Tyberjusza, tymczasem możesz tu codzień przyjść pomówić z dziećmi.

Domicylla zebrała wszystkie siły, by nie wybuchnąć płaczem i rzekła:

—•' Panie i władco! wola twa jest rozkazem dla sługi twojej, ciężko mi przychodzi jednak opuścić cichy mój domek, a zamieszkać w pa­łacu; ciężej jeszcze rozłączyć się z dziećmi.

Łzy puściły się jej z oczu, głos zamarł, a Domicjan, nie przeczuwając nawet, co za troski i boleść dręczą ją jako chrześcijankę0 dziatki jej, zmarszczył czoło.

— Boski Domicjan, twój pan, nie nawykł słuchać zarzutów i wymówek. Myśl. którą urzeczywistniłem, podali mi bogowie. Idź teraz do domu, a chłopcy tutaj zostaną. Na przy­szłość nosić będą już inne imiona; starszy będzie .się zwał Wespazjan, tak jak ojciec mój, młodszy zaś Domicjan. Chodźcie tu chłopcy1 przyrzeknijcie mi, że będziecie pilnymi i po­słusznymi.

Chłopcy zbliżyli się do tego strasznego człowieka i milcząc, z spuszezonemi oczyma ucałowali mu rękę.

I matka i ojciec napominali ich tyle, jak się zachować mają wobec cesarza, że czuli dobrze, iż od ich zachowania się w tej chwili wiele zależy.

—1 Polecę nauczycielowi, by wobec was „ferula“ nie szczędził. Teraz pożegnajcie się z matką, niewolnik zaprowadzi was do waszego pokoju.

Milcząc przycisnęła Domicylla obu synów do serca i tajemnie zrobiła im znak krzyża na

*) Cubicularius, urząd przy dworze, po polsku po- kojowiec- zwykle kam erdyner.

**) Kwintylian. mówca rzymski, ur. 42 po nar. Chr. w Hiszpanji. Za Galby osiadł w Rzymie, przez Domicjana konsulem zrobiony. Napisał dzieło: de institutione oratoria.

Page 10: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 120 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

Cnota.Nie zajrzą bogactw nikomu,Ani kosztownego domu;Nie dbam o wsie, gumna wielkie, Ani o urzędy wszelkie.

Milszą mi cnota z chudobą,Niśli niecnota z ozdobą; W szyscy, gdy cnoty nie mają, Żadnego szczęścia nie znają.

Z cnoty wieczna sława płynie,A bogactwo marnie ginie!Cnota ozdobą możności.Ochłodą dolegliwości.

Cnota klejnot rdestracony.Cnota _ skarb nieprzeplacony,Trudniej zawsze cnoty dostać,Niśli panem wielkim zostać.

Cnota królestwa buduje,Cnota miasta naprawuje,Cnota czyni ćlom szczęśliwym,Glos w nim każdy jest cnotliwym.

Cnota skarb wieczny, cnota klejnot drogi, Tegoć nie wydrze nieprzyjaciel srogi;Nie Spali ogień, nie zabierze woda,Nad wszystkiem innem panuje przygoda.

skroni, potem opuściła pokoje cesarskie. Za­ledwie wyszła, potok łez puścił się jej z oczu.

— O Boże! —■ zawołała, wznosząc oczy do nieba — o Boże! zachowałeś trzech młodzień­ców w piecu ognistym, ocaliłeś Daniela od lwów, weźże i moje dziatki w opiekę w tej jaskini smoczej, zachowaj jagniątka w pośród tych wilków.

Stefan był także w towarzystwie swej pani podczas jej przechadzki do pałacu cesarskiego. W czasie jednak rozmowy cesarza z Domicylla pozostał w przedpokoju; tu zbliżył się do niego mistrz dworu, praefectus cubiculariorum Parthe- nius i wdał się z nim w rozmowę, wypytując się przytem wiele o domu i życiu senatora Kle­mensa. Idąc z powrotem do domu za lektyką swej pani, rozważał Stefan całą rozmowę i ciężko mu się zrobiło na sercu, poznafbowiem,

że wygadał się z wielu rzeczami, które raczej powinien był zamilczeć.

III.N a s t ę p c y t r o n u .

Dnia 24 października obchodził cesarz dzień swoich urodzin i postanowił też w on dzień ludowi i senatorowi objawić swe postanowienie adoptowania chłopców Klemensa jako też wy­brania ich ojca konsulem na rok przyszły. W Rzymie miały jednak i ściany uszy, to też zaraz na drugi dzień nie mówiono o niczem więcej na forum i po tabernach*), jak o wyborze Flawju- sza Klemensa na konsula i o przeniesieniu się jego rodziny do Palatynu. Wieści te przyjął lud z radością, a i Domicjana to ucieszyło, gdy się przez swoich szpiegów dowiedział, że lud jest z jego postanowienia zadowolony.

Obaj młodzi następcy tronu, którym Domicjan na nowy rok postanowił dać tytuł cezarów, okazali się o tyle silnymi, że zdali się na swój los, który lubo świet­niejszy nie zdołał im zastąpić dawnego szczęścia w domu rodzicielskim. Położe­nie ich osładzało nie mało towarzystwo małej Ireny. Zaledwie się dowiedziała o pobycie obu chłopców w pałacu, przy­biegła do nich, starała się ich rozweselić i pieszczotami zdołała wyjednać u Domi­cjana, by jej codzień było wolno do nich przychodzić się bawić.

Nauczyciel, którego cesarz naznaczył na wychowawcę -chłopców, Kwintyljan, najsławniejszy mówca swego czasu, był nauczycielem z zamiłowania i powołania. Chłopcy polubili go całem sercem, ucząc się przytem z łatwością i ochotą. Nauka

Pilne dziewczyny tubylcze. *) Taberna, wyszynk, gdzie sprzedawano wino.

Page 11: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona .121

a Rzymian zaczynała się od czytania i objaś­niania klasyków łacińskich i greckich, dla nabycia zaś w praw y w poprawnem pisaniu dyktowano uczniom wiele, a dla wyrobienia pamięci musieli się uczniowie uczyć ustępów z autorów na pamięć — tak, jak dziś dziesię­cioro przykazań, tak chłopcy w Rzymie mu­sieli umieć na pamięć prawo dwunastu tablic.

Obok nauki musieli się chłopcy wprawiać w używaniu broni. I Domicjan w młodości zaj­mował się wiele sztuką rymotwórczą i filozofią, później porzucił to, żądał jednak po Kwintylja- nie, by chłopców wykształcił duchowo pod każ­dym względem —• kładąc przytem wielką wagę na wyrobienie siły i zręczności, sam często przypatrując się ćwiczeniom chłopców. Domi­

cjan słynął jako celny strzelec, polubił też szcze­gólniej młodszego chłopca, któremu nadał swoje imię za to, że celniej trafiał od starszego brata.

Domicylla korzystając z udzielonego jej przez cesarza pozwolenia, odwiedzała codzien­nie swych synów. Cieszyła się z postępów ich w naukach, obawiała się jednak, by przez nauki pogańskiego wychowawcy nie ucierpiała nic de­likatna roślinka chrześcijańskiej wiary, za­szczepiona w ich sercach. Przytem obawiała się biedna matka, by dziatki jej przy zepsuciu, panującem na dworze cesarskim, nie utraciły niewinności! To też za każdym razem upomi­nała i pouczała, ostrzegała i zachęcała swoich synów.

(Ciąg dalszy nast.)

W szkole rolniczej tubylców.Dobrze zjednoczone współdziałanie żywio­

łów i mądra pilność człowieka tworzą obfite żniwo. Gdy brak któregoś z tych czynników, wtedy plon jlest chudy albo niema go wcale.

Jakżeż ma się ■sprawa obu najważniejszych czynników rolnictwa: p o g o d y i g l e b y w dzisiejszym Natalii, szczególnie w zasięgu ma- rjanhilskiej szkoły rolniczej? — Jakość prze­ciętną gleby należy nazwać korzystna dla większości płodów polnych i ogrodowych. W niżach rzecznych leży głęboka w arstw a ziemi gliniastej w sam raz z piaskiem zmieszanej, za­wierającej próchnice. Rzeka Polela z biegiem stuleci częściej występowała z miałkich brze­gów i .pozostawiła cieńkie w arstw y żyznej gleby, spławionej z okolic wyżej położonych, aż hen od źródlisk. Dalsze części fermy są mniej dobrej jakości. Znacznie -inaczej ma się spraw a pogody w Afryce połudn. - „ A f r y k a j e s t b o g a t ą w s ł o ń c e , a l e u b o g ą w w o d ę“. — Dotyczy to nietylfco ogromnych płaszczyzn pustyń Sahary i Kalahari, lecz niemal w całości także „sunny South11 (słone­cznego 'Południa) i piaszczystego południa-za- chodu. Z czterech prowincyj Unii atoli stano­wił Natal niegdyś lepszy wyjątek. Cierpiał mniej na brak deszczu, zaczem urodzajna zie­mia jego stała się „ogrodem Afryki południo­wej11. W r. 1890 jeszcze sączyły potoczki ze wszystkich wzgórz. W tysiącu dolin tryskały źródła. O krom wielu ulew1 po burzach częsta mgła i dość długo trw ale deszcze obfite stano­wiły nawodnianie konieczne. Niebo i ziemia stw orzyły krainę wspaniała, pełną zieleni i ży­cia. — Dzisiaj także „Kraj Narodzenia Pań­skiego11 (Natal) w ysycha. Pominąwszy w y­różnione pobrzeża zamienia się wyż niekiedy niemal w pustynie. W ybita mrozem i suszą, brudno-szarawa i niska ruń traw y albo nie­zmierne połacie wypalonych, czarnych jak węgiel, daw nych pastw isk nadają krajowi

wygląd Wprost brzydki i smutny. Także kra­jowi Basutów, niegdyś tak „wilgotno-Ayesołe- mu“, brak żywiołu m okrego.

Przeszło cztery lat dziesiątki przyglądając się stosunkom w net piszący przyzinałby słu­szność powiedzeniu niajstarśzych farmerów1: „Afryka południowa w ysycha stopniowo. Je­żeli tak pójdzie sprawa dalej, będą mieszkańcy musieli znowu opróżnić krai.“ — Rzeczywiście coraz więcej potwierdza sie postęp wysycha­nia. Przed laty 20 lub wcale 30 zawsze jeszcze przypadał jakiś rok m okry pomiędzy okresy suche. Młode pokolenie nie widziało jeszcze roku mokrego. W niektórych okolicach nie spadł ubiegłego lata wogóle żaden deszcz przenikający glebę. Na posiadłościach szkoły rolniczej wsiąkł do głębokości około 6 cali. Większość zim przynosiła dawniej przynaj­mniej raz znaczny opad śnieżny, lub kilkana­ście dni deszczowych. Tym razem: nie zjawił się ani śnieg, ani naw et żaden) pomniejszy opad. Ponadto -wymiatają zimne passaiy (t.j. w ichry stale wiejące w iednym kierunku) od bieguna południowego i wyżym ające w iatry wschodnie wymiatają pozostałość wilgoci.Tak liczne niegdyś źródła ..tysiąca pagórków i do­lin11 wysychają. Potoki znikają a rzeki kurczą się. Rozlegle połacie młodych sadów zesycha- ia się. Nap różu o biali i czarni farmerzy upra­wiają swoje pola. Ani kukurydza, ani groch, ani zboże nie1 wschodzą. Amabele i ziemniaki spiekają się w glebie gorącej.

Całe stada bydła w1 Na talu i kraju Zulusów bliskie są pomorowi z głodu i pragnienia. Po­ciągi kolei żelaznej przewożą tysiące bydląt i owiec na pastwiska jako tako lepiej położo­ne. Ale tubylców' nie stać na to. Nędza ich wzmaga się z dnia na dzień. Straszliwe widmo „Indhlala11 (klęski głodu) staje przed oczami Bantusów. Masa bydła wychudłego nie ma wartości. Owce, dawniej w' cenie od 7 do 10

Page 12: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 122 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

szylingów; zbywa się obecnie no 3 szylingi. Do. tego także i tu nader dotkliwy powszechny .zastój gospodarczy, bezrobocie i spadek w ar­tości pieniądza. Tenże dotyka czarnych naj­więcej.

Cała Misja cierpi skutkiem tego przesile­nia. Uprawa ziemi m a rozpocząć sic w sier­pniu, a tu — w końcu września • jest jeszcze niemal niemożliwą. Gleba zeschła jak, klepisko nie poddaje się żadnej: łopacie pługa. Jakżeż wycieńczone bydło pociągowe, podobnie do kośćców chodzących ma podołać tej pracy po­dwójnie Ciężkiej? Drogie nasienie, kłącze lub sadzonki kukurydzy, zboża grochu, ziemniaków itd. wyrzuca się nadaremnie. Poprzedni wysiew jesienny jeszcze teraz na wiosnę tkwi bez kiełków w ziemi spieczonej. Wody! W ody! Tak wola cała przyroda.

Tak ma się sprawa chwilowo. Dotychczas wszelkie modły powszechne o deszcz pozostały dla okolicy tutejszej niewysłuchane. Generał Hertzog właśnie zarządził ponownie powszech­ny „Day of P rayer“ (dzień modlitwy) na całą Unję. Tak przynajmniej bieda uczy modlić się (czego możnaby życzyć także innym częściom ziemi-). Narazie słońce afrykańskie i wiatry uprawiają w dalszym ciągu niezmiennie swoje dzieło wysuszania. Na pobliskiem paśmie Gór Smoczych spadło wprawdzie cokolwieczek śnie­gu i drobniutkiego deszczu. Ale. ściana skalistao 10 tysiącach stóp wysokości pozostaje nie­urodzajną. Tyle, że źródliska rzek otrzymują pewien dopływ. Wychodzi to na dobre także szkole rolniczej o tyle, że od czasu dość daw­nego zmuszona jest pokrywać swoje zapotrze­bowanie wody z rzeki Polela. Zbiorniki i źródła są próżne. Chciwi nauki i chętni do pracy uczniowie ze wszystkich części Unji już niemal tracą odwagę i radość ze szkolenia teoretycz­nego i praktycznego, gdyż: „Bez deszczu

wszystko daremne". — A wszyscy deszczo- robowie zawodzą!

Także zapewne olbrzymie zalecenie prof. Schwartz’a, by rzekę Sambesi i inne skierować na pustynię Kalahari, ażeby tę zamienić w wiel­kie jezioro sztuczne, z którego potem ulatnia­jąca się wilgoć służyłaby do tworzenia obłoków, chmur i deszczu dla całej Afryki południowej! Pomysł jest świetny, jednakże wykonanie kosztuje dużo miljonów funtów a bodaj poręcza skutek pożądany. — Prędzej już inne zalecanie zamaszyste: Na wszelkich fermach potworzyć stawki z upustami, gdzie zbierałoby się jak- najwięcej wody źródlanej, której ulatnianie się mogłoby przyczynić się do tworzenia deszczu. Pominąwszy to, że także źródła zawodzą już wielokrotnie, zapomniano i przytem zalecaniuo wietrze, który wciąż a wciąż rozpędza chmury. Dopóki ludzie nie będą mieli w ręku tego głównego czynnika pogody, dopóty wszel­kie ich wysiłki będą niemal daremne.

Jedynie tylko Pan przyrodyUżyźnia- niwy, lasy, ogrody!

Drobnym namiastkiem niedostającego de­szczu jest w Afryce południowej pojawiająca się dość często orzeźwiająca rosa nocna. Z niej żyje czasowo roślinność, jako też z lekkich mgieł pasm górskich. Ale rosa zamienia się w tutejszej okolicy częstokroć w szron, nie­kiedy aż do połowy października, a jesienią już znowu od początku marca. Inne właściwości pogody oraz całe wojsko nieprzyjaciół rolnic­twa poznamy jeszcze. Tym razem na zakoń­czenie jedno stwierdzenie z Natalu: Przeciętnie pada t.u W roku t r z y r a z y m n i e j d e ­s z c z u a n i ż e l i w E u r o p i e ś r o d k a - w e j. Słońce i wiatry podwójnie ujmują wilgoci. Cała zima nie przynosi tu niemal żadnych opadów, gdy Europa ma obfite śniegi.

Poludniowo-afrykańczyk.

G ó r k a h ^ l e m e n s o w a . (Ciąg dalszy.)

Przyszedłszy do izby, odezwał się:— W iatr rzuca iskry na dach, pewnie

Dziwlik nie dostał ofiary. — (Diblik czyli Diwlik bożek ognia.)

—■ Weź świeży podpłomyk, który wisi w dymniku i złóż na ofiarę Dziwlikowi — od­rzekła Wańka. Lepa ofiarował, a po skończeniu obrzędu wziął się do naprawiania sieci; W ańka tymczasem wsypała utłuczony jęczmień do wielkiego garnka. W iatr zaś zamiast się uspo­koić tem więcej szalał, tak, że trzeba się było lękać obalenia chaty.

Gdy już W ańka skończyła swą pracę, wtedy zbliżyła się do męża, który rozwieszał sporzą­dzone sieci, i rzekła:

— Idź, miły małżonku, do jeziora i wyciągnij płetwę z wody, i schowaj wiosła, aby ci który z czarnych bogów psoty nie wyrządził. Już i tak dzisiaj nie będziesz nikogo przewoził, bo niepodobna, aby Borzak żądał, żebyś go prze­wiózł na Orłową górę.

— Dla Borzaka wszystko trzeba czynić, —: odrzekł mąż — on jest naszym kapłanem, oj­cem, doradcą, dobroczyńcą, objawia nam wolę bogów ,więc i my, co możemy, powinniśmy dla niego czynić. I choćby też pioruny biły, kamie­nie z nieba spadały, to na jego skinienie udam się, gdziekolwiek zechce. Jego wola jest mi rozkazem, bo któż się temu ulubieńcowi bogów zdoła sprzeciwić?

Page 13: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 123

— Ach ja nieszczęśliwa, — westchnęła W ań­ka, składając ręce jakby do modlitwy —• cóż ja pocznę, jeżeli ćmok lub inny ze złych bogów zanurzy ci łódkę lub co złego uczyni?

— Dziwię się twej bojaźni, — odrzekł Lepa — bo już czterdzieści lat przewożę Bo- rzaka na (Mową górkę, a nieraz już okropniej­sze panowały burze, jednak nic mi się złego nie stało. I nie mogło się nic złego stać, gdyż Borzak był przy mnie, a gdzie on się znajduje, tam nieszczęścia i postrachy na jedno jego ski­nienie znikną.

Chciała coś odpowiedzieć Wańka, ale za­marły jej słowa w ustach, gdy ujrzała w progu izby jakąś wysoką, wielką, zakapturzoną osobę w białem odzieniu.

—■ Bogowie z wami— rzecze zakapturzona postać. — Nasz Bóg Sabot do was mnie posyła.

Na te słowa upadła W ańka na kolana, a Lepa uniżony dotyka się czerwonego obrębu białej szaty, którą kładzie pokornie na wierzch swojej głowy, wierząc, że takim sposobem błogosławieństwo bogów na siebie ściąga.

Ową postacią był Borzak, kapłan pogański na Górze Piorunowej mieszkający. Oddalił się wkrótce z Lepą do jeziora, gdzie przybywszy usiedli na łódź, i mimo rozhukanych bałwanów puścili się ku Orłowej Górce.

IV.'Narada kapłanów.

Jak już wyżej powiedziano, pod górką Piorunową rozciągało się wielkie jezioro blisko milę szerokie, które w środku tworzyło wyspę, Orłową zwaną. W yspa ta na 2000 kroków szeroka, pokryta była lasem. Przystęp do niej był nader trudny, gdyż zewsząd otaczała ją trzcina, a choćby kto i przebył tę zaporę, to napotkał daleko większą, t. j. bagna. Łodzią nie było można po tem bagnie płynąć, gdyż było zarośnięte różnemi wierzbami i krzewiną, a nie było można chodzić po tych krzakach, bo dna pod niemi nie było, tylko jak kożuch na błocie leżały. Daremne były zabiegi myśliwców prze­drzeć się do tej wyspy. Tylko w zimie był wolny przystęp. Lud zaś wierzył, że bogowie zakazali udawać się na tę wyspę, więc każdego śmiałka, któryby się tam chciał dostać, śmiercią by ukarali.

Lepa jednak prosto ku tej wyspie płynął, choć mu zęby ze strachu dzwoniły. Zaiste okropną była ta jazda. Przenikliwa naokół panowała ciemność, wiatr wściekły szumiał mię­dzy sitowiem i trzciną, a raz po raz rozlegał się wrzask spłoszonego ptactwa. Już może pół godziny pracował Lepa ze wszystkich sił wio­słem, gdy nagle Borzak kazał skręcić na prawo. Lepa obrócił się ku tej stronie i spostrzegł z daleka światełko, które niepewnym mrugało płomykiem. Dążył ku niemu Lepa, aż dojechał do trzciny a wtem trąciło czółno o coś twar­

dego tak, że Lepa ledwie się na nogach utrzymał.

—• Czekaj tu na mnie, a nie poważ się iść za mną, jeżeli się zemsty bogów boisz. — To mówiąc Borzak wyprostował się i głosem swoim zahuczał: — puhu! puhu!

W kilka chwil zbliżyło się światło, a wtedy poznał Lepa, że to był człowiek białym płasz­czem odziany, który W ręku dzierżąc potężną pochodnię, zwolna kroczył na dwóch grubych drągach, które na wodzie leżały.

Borzak wyszedł z łodzi i szedł za owym człowiekiem po drągach ku wyspie. Zaś Lepa przywiązał czółno i usiadł.i Obie postacie posuwały się zwolna po drą­gach, aż też dosięgły wyspy, a wkrótce stanęły na Górze Orłowej. Wznosiło się tam kilka starych dębów. Przy jednym gdy stanęli, wtedy aderzył przewodnik o pień trzy razy kijem, a wkrótce otworzyły się drzwi mchem zakryte. Po kilku stopniach weszli do dość obszernej jaskini, która była oświetlona smolnemi po­chodniami.

W jaskini pod dębem byli zgromadzeni mę­żowie. ubrani w białe szaty, którzy ujrzawszy Borzaka, powstali ze swych siedzeń, pokłonili się nisko wołając:

—* Sława wielkiemu Borzakowi.Ten skinąwszy, aby usiedli, postępował do

krzesła, które, pokryte czerwonem płótnem, stało na wywyższonem miejscu. Znajdujemy się więc w zgromadzeniu pogańskich kapłanów, między którymi Borzak miał pierwszeństwo.

Cztery smolne pochodnie oświetlały ciemne ściany, wyłożone czworobocznemi kamieniami, a dwudziestu kapłanów siedziało naokół. Ich brody długie i po większej części jak mleko białe, płaszcze i szaty także białe, a czarne pasy, do tego ich lic powaga i dostojność, czapki na głowach dziwnego kształtu, odludne miejsce, wreszcie tajemniczość, to wszystko sprawiało niezwykłe wrażenie. Tem więcej zaś uwagi godne było to zgromadzenie, gdy się dowiesz Czytelniku, że tu zebrali się kapłani całej Sło­wiańszczyzny. Tu siedział stroskany starzec z Wielkopolski od Gniezna, opłakując upadek bogów, których niedawno zburzył Mieczysław (r. 965), tam z lesistej ziemi Mazowsza, owdzie od granic Rusi naddnieprzańskiej, a także z Czech, z Morawy widziałbyś kapłanów. Nie brakowało też wysłańców z pod teutońskiej przemocy. Nawet znajdował się tam kapłan ze sławnej na całą Słowiańszczyznę Świątyni Światowida w Arkonie na wyspie Rugji. Choć z różnych stron przybyli, jednak jedna myśl ich ożywiała, aby utrzymać wiarę ojców. Acz­kolwiek już wtenczas we wszystkich słowiań­skich krajach chrześcijaństwo sie rozszerzyło1, jednak jeszcze we wielu miejscach bałwo­chwalstwo się gnieździło. Potrzeba tedy zbli­

Page 14: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 124 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

żyła do siebie pogańskich kapłanów.Zbierali się więc, aby wspólnie obra­dować nad środkami zachowania bałwochwalstwa i przyw rócenia mu dawnej świetności.

. Po krótkiem milczeniu podniósł się Borzak, książę kapłanów. Jego jak śnieg biała szata była ozdobiona białym rąbkiem. Takiż pas otaczał jego biodra, w środku którego bły­szczał złoty zamek, w ysadzany dro- giemi kamieniami. Rzuciwszy okiem po zgromadzeniu w te odezwał się słowa:

— Bracia! zebraliśmy się tutaj, aby wspólnie krzepić w sobie od­wagę i obmyślać środki do utrzym a­nia naszej: wiary. Dziękuję wam za liczne zgromadzenie się, wam zw ła­szcza z dalekich stron, którzy nie obawiając się trudów, tu przybyli­ście. Zanim zdacie spraw ę z waszych zabiegów o utrzymanie i rozszerzenie czci bo­gów, chcę wprzód kilku słowy przypomnieć cel naszego związku. Już czterdzieści lat mija, jak nas kilku kapłanów tu na tej Orłowej górce poślubiło sobie ze wszystkich sił pracować nad utrzymaniem czci bogów. Wezwaliśmy na po­moc najwyższego Jessy, a potem zaczęliśmy pracować. I dzięki przesławnym naszym bo­gom starania nasze nie są daremne. Związek nasz upewnia się. a wzajemnie ostrzegamy sie i wspomagamy. Ale cóż nasze zabieari pomogą? owa nowa wiara szerzy się naokół. Już w Pols­ce, naszej ojczyźnie, wyrzekli się książęta wiary ojców, a król nasz zaciętym jest nieprzyjacielem czci bogów. Już i w naszej nadodrzańskiej krainie nasza wiara słabnie. Oto w Smogo- rzowie osiadł najstarszy kapłan, a stamtąd szerzy sie nowa nauka naokół. Słyszę, że tu nawet w bliskości jacvś opowiadacze uwodzą lud od boeów. Bracia! grozi nam zguba. Już nasze bóżnice, nasze święte gaje coraz mniejszą widza liczbę ofiarujących, codzień zmniejsza się poczet czcicieli bogów. Bracia! wytężmy ostat­nie siły, i nie dozwólmy upadku naszych bogów.

Z upadkiem ich stracimy my i lud wolność. Wiecie przecież, co sie dzieje z naszymi -braćmi nad Łaba, których tam w niewolników zamie­niała. gdy przyjmą nową naukę. I takaż to ta nowa wiara, która wydziera wolność? Jeżeli naród od bogów odpadnie, musi i w niewole wpaść. I cóż to za wiara, która nakazuje znosić cierpienia i wzgardę, mówiąc: jeżeli cie kto uderzy w prawe lice. podaj mu i lewe: lub za- kazuie posiadania bogactw, i chwali biedaków, którzy jak niewolnicy nic własnego nie posia­dają. A. choćby ta nowa wiara była najlepszą, to nam kapłanom należy stać mężnie w obronie czci bogów, i zginąć raczej, jak ich porzucać.

Sielanka nad rzeką w południowej Afryce.

A przytem pomyślmy, co się stanie z nami, gdy lud porzuci starą wiarę, a przyjmie nową. S tra­cimy cześć, poważanie a żyć będziemy w po­gardzie, poniżeniu. W szystko tedy nas zachęcać powinno do gorliwej pracy nad utrzymaniem ludu w wierze ojców. Teraz opowiedzcie bracia po kolei, co każdy z was uczynił, aby wy­korzenić wiarę chrześcijańską, a naszą umocnić. Zdajcie też rachunek ze skarbów, które ze wspólnego majątku wzięliście, aby tem skutecz­niej działać.

Borzak usiadł, a po chwili milczenia powstał najbliżei niego siedzący kapłan, imieniem Urcz z Jabłonkowa, i zwróciwszy się do Borzaka, rzekł:

— Sława bogom, sława fobie, wielki Bo- rzaku. Tyś podporą naszej wiary, naszego szczęścia, przy tobie stać będziemy_zawsze. W moim obwodzie jeszcze wszystek lud jest wierny bogom, choć naokół chrześcijaństwo panuje. Ale nie wiem, czy to długo potrwa, zwłaszcza, że na W ęgrzech król Stefan*) w y­niszcza naszą wiarę, a nową zaprowadza. Ze skarbu wspólnego nic nie wydałem, a jeszcze nawet dwie kule złota z ofiar zebrałem, które do skarbnicy oddaję. To mówiąc Urcz, złożył dwie błyszczące kule u nóg Borzaka.

— Ulgę sprawujesz mojemu sercu, braciei sługo wierny, — rzekł Borzak — nie tem złotem, ale błogą wiadomością, że jeszcze kwit­nie wiara w twoim obwodzie.

*) Roku 955 dat się książę węgierski Cejza z żoną swoja Saroltą ochrzcić. Jego syn Szczepan św., który 40 lat panował, najgorliwiej s ta ra ł się o rozszerzenie i umocnienie w iary chrześcijańskiej w narodzie swoim. Dlatego o-d Ojca św. otrzym ał tytuł króla apostolskiego,i stąd też cesarzowie austriaccy jako królowie węgierscy do ostatka zwali się „apostolskimi".

Page 15: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 125

Zabrał następnie głos osiwiały Trojar, przy­były od Ołomuńca z Moraw.:

— Bracia, w mojej osobie oglądacie nędz­nego, który jak zbieg i zbrodniarz ledwie z ży­ciem uszedł ze swojej ojczyzny. Borzak wielki wie, że już od 50 lat walczę pjzeciw nieprzyja­ciołom bogów naszych. Już sto lat temu, jak dwaj chrześcijańscy wysłańcy, Cyryl i Stra- chota w niwecz obrócili naszą wiarę. I teraz tak daleko przyszło, że nikt w Morawie nie poważy się jawnie oddawać czci bogom, a gdy się chrześcijanie dowiedzieli, że zachęcałem lud, aby został bogom wierny, wtedy życie moje było w niebezpieczeństwie. Z największą trud­nością uszedłem. Ale gdzież teraz przytułek znajdę?

—- Zostań u mnie, bracie wierny — rzekł Borzak.

— Dzięki ci za to — odpowiada Trojar, —- chociaż już osiwiałem, jednak serce moje bar­dziej niż niegdyś nienawidzi tej nowej wiary, najwierniej służę rzeczy naszej.

Po krótkiem milczeniu powstał RzesłaW, po­chodzący od granic czeskich:

— I ja niestety tylko nieprzyjemne nowiny uszom waszym zwiastować muszę. W są­siedztwie mojem w Czechach już od stu lat walczy chrześcijaństwo z naszą wiarą. Ksią­żęta czescy wytępiają wszędzie cześć bogów. Wprawdzie nieraz w obronie ich powstawali wierni czciciele, ale za to tem większe ponosili klęski. Wiecie dobrze, że stamtąd i w polskie granice rozszerzyła się nowa wiara. I w mojej stronie bogi znieważone, wiara nasza upada.

Przemawiali potem jeszcze różni kapłani, a każdy coraz smutniejsze opowiadał nowiny, z których widać było, że pogaństwo miało się ku schyłkowi. Zabrał nakoniec głos Orszak z Ustronia, który tak zaczął:

—• Wszystkie nasze wieści smutne, ale moja najsmutniejsza. Oto towarzysz W rabna z Chełmka złamał przysięgę, stał się zdrajcą,i przystał do chrześcijan. Boga swojego, tak słynącego, przy zgromadzeniu wiernych sam potrzaskał i tajemnice nasze wydał.

Całe zgromadzenie kapłanów zerwało się z oburzeniem, a usta ich miotały przekleństwa na przeniewiercę. Na to zagrzmiał głos Bo- rzaka:

— I jakżeż nie powstał lud przeciw, temu wyrodkowi? A z was czy nikt nie przewidywał tej zdrady, aby ją wprzód we krwi odszcze- pieńca utopić? Lecz mów — dodał, zwracając swą mowę do Orszaka — jakim to się stało sposobem?

Zapytany tak dalej swą rzecz prowadził:—■ Razu pewnego W rabna przy zwykłej

ofierze na nowiu księżyca dla większego zysku namówił pewnego człowieka, aby udawał, że jest bardzo chorym. Był to wam dobrze zna­

jomy Matek z Łąk, który już nieraz przez to udawanie choroby stał się przydatnym. Jakoż przy ofierze upadł Matek na ziemię, zaczął wykręcać członki, jęczeć, a przytem piana mu się z ust toczyła, i prosił jawnie Wrabnę, aby mu wyjednał zdrowie u swego boga. Lud zgro­madzony składał liczne ofiary na uzdrowienie chorego, bo narzekania jego były nieznośne. W rabna po skończonej ofierze zwrócił się do Matka, który niezmiernie jęczał, i rozkazał mu wstać, oznajmując, że bóg ofiarami i modlitwą zjednany, wraca mu zdrowie. Matek tymczasem jeszcze bardziej jęczy, a nawet ryczy, rzuca się, przeklina i woła, że za swe oszukaństwo nie­zmiernie ból cierpi. Daremnie W rabna roz­kazywał mu powstać, Matek wił się, jak wąż z bólu dzień. i noc całą. W rabna przeląkł się, nie wiedząc co czynić. Wtem na drugi dzień przy końcu ofiar, gdy się już lud miał roz­chodzić, zbliża się jakiś cudzoziemiec, a słysząc narzekanie chorego, zapytał o przyczynę cho­roby. Matek wyznaje prawdę, że był najęty od Wrabna, aby udawał chorobę, która się potem zamieniła w rzeczywistą. W tedy zapytał cudzo­ziemiec podniesionym głosem:

— Uznajesz twoje przewinienie?—- Uznaję! uznaję! — woła Matek.A cudzoziemiec: — Wiedz, nędzny człowie­

cze, żeś w mocy złego ducha. Lecz ja znam jednego Boga prawdziwego, który cię uzdrowi, jeżeli porzucisz tych niemych, nieżywych bo­gów, a uwierzysz w jednego Boga, żywego, który stworzył niebo i ziemię i który przez Syna swego chce cię uszczęśliwić. Chcesz wierzyć w jednego Boga i Syna Jego Jezusa Chrystusa?

— Wierzę w Boga twego i Jezusa Chrystusa Syna Jego! —- A gdy to wymówił, choroba go opuściła, że powstał i całemu ludowi zgroma­dzonemu wszystkie skrytości naszej wiary ob­jawi!.

Cudzoziemiec, którego zowią Klemensem, polał go czarodziejską wodą. Potem i Wrabnai mnóstwo ludu porzuciło bogi, a Klemens polał głowy ich wodą. i krzyż nad głową uczynił i nadał im jakieś imiona. Sam W rabna słynnego Boga zniszczył, a skarbnicę oddał Klemensowi, który skarby, jak gdyby to było błoto, rozdał ubogim. — Codziennie zgromadza się mnóstwo ludu na Chełmku do czarownika Klemensa, który ich naucza nowej wiary. Usłyszawszy tę wiadomość udałem się do Wrabny, aby go na­wrócić, a przynajmniej skłonić do milczenia o naszych tajemnicach. Lecz wszystkie moje usiłowania a nawet przypomnienie przysięgi, były daremne, a W rabna nareszcie mi tak po­wiedział: — W zaślepieniu mojem przysiągałem na bogi, których niemasz, teraz dopiero pozna­łem jednego, prawdziwego Boga, Stwórcę niebai ziemi. Powinnością moją jest wyprowadzać ludzi z błędu, aby wszyscy poznali i wielbili

Page 16: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 126 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

jednego Boga. — Nakoniec zaczął i mnie na­wracać i bracia, przyznam się, że zdradliwe jego słowa zachwiały na kilka chwil moją stałość. Ale przezwyciężyłem tę słabość i rzekłem do Wrabny, żę śmierć go będzie czekać za zła­maną przysięgę. Wiecie, co mi na to odpowie­dział? — oto : —• oto że chętnie śmierć poniesie, aby otrzymał życie wieczne, chętnie krew prze­leje, aby odpokutować za grzechy, których się dopuścił. — Trzeba zaś wam wiedzieć, że W rabna zupełnie się zmienił, nosi liche szaty, pożywienie jego bardzo skromne, a często i dzień cały pości. Dziwnie jakoś ta nowa wiara zmienia ludzi. Otóż wam tedy donoszę tę wiadomość, abyście się mieli na baczności, aby snać nasza sławna górka Piorunowa nie popadła w moc chrześcijan.

Wiadomość ta przeraziła wielce zgromadzo­nych kapłanów. Kilku jeszcze obecnych głos zabrało, a wszystkie ich wieści były niepomyśl­ne i zwiastowały, że już wkrótce pogaństwo' runie. Nie dziw też, że ten i ów pałał nienawi­ścią do chrześcijaństwa. — Przecież nie wszy­scy tam zgromadzeni byli tą nienawiścią prze­jęci. Wiadomo dobrze, jak silnem jest nawyk- nienie, tak i owoczesnemu ludowi i kapłanom żal było porzucać dawne bogi. W szystko co swoje, zawsze było i jest drogiem sercu ludzi. — Między innymi kapłanami, którzy więcej w du­chu łagodnym przemawiali, odznaczył się szcze-, golnie Strzeżysław z Wielkopolski. Gdy po­wstał i łagodnym wzrokiem zatoczył naokół, wtedy wszyscy zwrócili się ku niemu. Była to szanowna postać. Siwa broda spływała na piersi, skroń jego otaczał wieniec ofiarny, a twarz jego tchnęła spokojem.

: — O bracia — mówił on — posłuchajcie ostatniego kapłana z Wielkopolski a odłóżcie na bok waśnie i niepokoje. Widzicie we mnie kapłana, który niegdyś był pierwszym w Wiel- kopolsce. W Gnieźnie to i Kruświcy sprawowa­łem ofiary niejednokrotnie. Mój dziad znał je­szcze Piasta, którego potomkowie naszymi są dziś królami. Ja to bracia patrzałem na upadek naszych bogów. Widziałem, jak zwalono posąg Jessego, Niji, Dziewanny i jak ich zatopiono w świętem jeziorze przy Gnieźnie. Ale nie prze­klinałem burzycieli, nie przeklinałem nowej wiary, płakałem tylko nad upadkiem bogów, jak płacze syn, gdy żegna na zawsze konającego ojca. Bracia! panowanie naszych bogów się skończyło, ów jeden Bóg nieba i ziemi, w które­go i my wierzyliśmy, rozpoczął swe panowanie.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

M ó d lm y s ię z a d u s z e w c z y ś c u c ie r p ią c e .Święci Aniołowie pełni są dobroci dła biednych

dusz czyścowych.Jest to prawie powszechne mniemanie dok­

torów Kościoła, że Pan Bóg posyła do Czyśca aniołów Swoich dla pociechy i ulgi biednych dusz cierpiących. I zapewne, nie może być dla nich nic milszego, jak widok mieszkańców Jerozolimy niebieskiej, z którymi kiedyś po­dzielać będą szczęście i chwałę wieczną. W pi­smach świętej Brygidy wiele znajdujemy obja­wień tego rodzaju. Mamy je i gdzieindziej, jako to naprzykład.

Wielebna siostra Paula-Teresa zakonu świę­tego Dominika, w klasztorze świętej Katarzyny w Neapolu, była wielce miłosierną dla Kościoła cierpiącego. Często ofiarowała swe modlitwyi dobre uczynki za biedne dusze czyścowe. Pan Bóg nagradzał ją za to, dając jej różne cudowne objawienia. Jednego dnia, gdy się gorąco za nie modliła, podniesiona w duchu widzi czyścieci mnóstwo dusz zanurzonych w ognistych płomieniach. Tamże blisko ujrzała Zbawiciela otoczonego Aniołami, którym wskazywał dusze jedną po drugiej; a te natychmiast oswobo­dzone z męki, z niezmierną radością wznosiły się do Nieba. Na ten widok sługa Boża, zwra­cając się do swego Boskiego Oblubieńca: „O mój Jezu!“, rzecze do Niego, „jedne w y­zwalasz., a drugie zostawujesz..." — Wybawiłem te dusze, odpowie Pan Jezus, które za życia swego czyniły miłosierdzie drugim, a przez to zasłużyły, żebym im miłosierdzie uczynił, bo jest powiedziano, że błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią“*).

Siostra Paula miała zwyczaj każdej soboty prosić szczególnie Matkę Boską o wstawienie się za biednemi duszami cierpiącemu Jednej soboty, zachwycona w duchu, ujrzała się w czy­ścu. Lecz jakież jej było zdziwienie, gdy ujrzała to miejsce przemienione jakby w raj rozkoszny, jasność wielką zamiast zwykłych ciemności! Gdy się tak zdumiewała i pytała siebie, jaka jest przyczyna tej szczęśliwej zmiany, spo­strzegła tam Matkę Boską, otoczoną gronem Aniołów, którym dawała rozkazy, aby wy­zwolili te dusze, które za życia swego były do niej nabożne. W idząc to Paula ucieszyła się niezmiernie: wszakże boleść jeszcze ściskała jej serce, gdyż wiele biednych dusz pozostało w mękach, cierpiąc to, na co każda zasłużyła grzechami swemi; bo Pismo święte mówi, że „karanie zastosowane będzie do winy“. Kto grzeszył pychą, wyniosłością, twardością serca dla bliźnich, będzie karany poniżeniem, upoko­rzeniem i t. p.

*) Mat. V, 7.

Page 17: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Numer 8 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Strona 127

■ Ale nie tylko Paula widziała aniołów zstę­pujących do czysca dla pociechy dusz cierpią­cych; słyszała ich jeszcze modlących się za nie.

W tymże klasztorze świętej Katarzyny był pobożny zwyczaj codzień wieczorem odmawiać nieszpory za dusze zmarłych. Zdawała sie rzeczą słuszną dobrym zakonnicom, gdy same idą na spoczynek, przynieść ulgę duszom cier­piącym^ Jednego dnia wszakże wskutek jakiejś przedłużonej pracy, opuszczono tę modlitwę, Pan Bóg wtenczas, oszczędzając służebnice Swoje, a nie chcąc pozbawiać biedne dusze ochłody, jaką zwykły mieć w tej godzinie, posłał chór Aniołów, którzy zabierając miejsce zakonnic, słodkim i niebieskim głosem odśpie­wali zwyczajne nieszpory. Nasza święta Domi- nikanka, zatopiona w modlitwie, słyszy prze­cudne głosy śpiewające chwałę Bożą, zdziwiona nadstawia ucha, otwiera drzwi do celi i widzi grono Aniołów, w liczbie właśnie takiej ile było

Dziewczyna pogańska.

zakonnic, dla pokazania, że to w ich zastępstwie spełniają tę świętą powinność. Paula dzięko­wała Bogu z całego serca i lepiej jeszcze zro­zumiała, jak miłem jest Panu Bogu nabożeństwo za dusze w czyścu cierpiące.

Marja Uświęcicielka.Napisał Ks. Dr. B. F. J a r z e m b o w s k i , Detroit, Mich.

Kościół św. wie, że czcić Marję jest nietylko rzeczą korzystną, ale i konieczną. Kościół św. przyjął słowa Pana Jezusa, na krzyżu wypowie­dziane, „oto matka M oja“, za przykazanie miłowania i czczenia Marji. Stąd to Kościół nadał Marji tytuł Panny Czcigodnej, i wszelką możliwą czcią Ją otacza.

Niech przykład św. Franciszka i li log. Piki, matki jego, nauczy nas, jak czcić Marję powin­niśmy.

Błog. Pika, z domu Bourlemont, z męża Morilkoni, długo nie mając dzieci, chodziła często do kościółka Matki Boskiej, po drodze z Asyżu do Spo- łetto, i tam przed ołtarzem Boga­rodzicy klękała i o potomstwo pro­siła. Marja ją wysłuchała, i dziećmi obdarzyła.

Ale jeszcze jeden bardzo piękny owoc jej modlitw miał ją czekać, bo miała stać się matką jednego z naj­większych Świętych od czasów Zbawiciela na ziemi, mianowicie św. Franciszka Serafickiego.

Poród zwykle miała ciężki, lecz, wydając na świat Franciszka, ża­dnych boleści nie czuła. W nocy dnia, w którym się Franciszek uro­dził, kilka osób z okolicy słyszało nad kapliczką Marji cudne hymny, śpiewane przez Aniołów. Odtąd kapliczka otrzym ała nazwę Matki Boskiej Anielskiej.

Franciszek od lat najmłodszych miał szczególne nabożeństwo do Matki Boskiej. Do kapliczki Marji uczęszczał najpierw z matką swoją, a później sam, i długie chwile przed Jej obrazem spędzał. Tu się on mo­dlił o błogosławieństwo i o poznanie powołania swego. Wiedział on, że gdy mu Marja stan jego przyszły wskaże, będzie mógł się w nim zba­wić. Poznał tedy, że ma wieść życie pokutnicze, zakonne. Nie wiedząc, jaki zakon ma obrać, a chcąc poznać wolę Marji, całą noc spędził razu pewnego na modlitwie. Rano zaś, sprowadziwszy do kościółka Najśw. Marji P . kapłana, prosił go, aby od­prawił Mszę św. na intencję, o jaką

Page 18: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

Strona 128 W I A D O M O Ś C I M I S Y J N E Numer 8

się całą noc modlił. Słuchał jej św. Franciszek, mając bezustannie oczy utkwione w obraz Marji. Szczególnie wytężył uwagę na słowa Ewangelji, stamtąd spodziewając się wyroku. Na dzień ten właśnie przypadła Ewangelja, opisująca, jak Pan Jezus wysyłał Apostołów na wykładanie Jego nauki. I słyszał te słowa: „Nie miejcie złota, ani srebra, ani dwóch sukien, ani butów, ani laski (Mat. X, 9—10.“ Uradowany, uważał, iż to ma być jego regułą.

Po Mszy świętej, przed tymże samym ołta­rzem Marji rzucił św. Franciszek worek pienię­dzy, jakie jeszcze posiadiał, także rzucił kij. po­tem ściągnął obuwie i pas skórzany, a jedyną suknię Ubogą przepasał prostym sznurem.

Św. Franciszek nadal się modlił do Marji, nawet jeszcze żarliwiej. W cudowny sposób przybywali doń towarzysze nawet z najbogat­szych rodzin, którzy wyrzekali się bogactw swoich i z weselem przebierali się w proste wory. Gdy już zakon się doskonale powiększył, św. Franciszek modlił się ciągle do Marji o oświecenie, i, pod Jej niejako okiem, pisał reguły dla braci, które papież zatwierdził.

0 0 . Benedyktyni, do których kościółek Naj­świętszej Panny należał, poznawszy miłość Franciszka ku Marji i zaiste cudowne rozwijanie się nowego zakonu, uważali za stosowne, a na­wet za wolę Bożą, dać kościółek ten Francisz­kowi. Franciszek ucieszył się tem niewymow­nie, uważając to za nowy znak opieki Matki Boskiej.

Osiedliwszy się przy kościółku, gdy razu pewnego w nocy klęczał przed Marją, polecając Jej swój zakon, około północy,kościółek napełnił się cudną światłością. Następnie ujrzał na ołta­rzu Pana Jezusa i Matkę Jego Najświętszą w otoczeniu mnóstwa Aniołów. Na ten widok Franciszek padł na twarz, i zawołał: „O Prze­najświętszy Panie, Królu Niebieski, Zbawco świata, słodka miłości! i Ty Królowo Anielska! cóż za niezmierna dobroć sprowadza W as z wy­sokości niebios do tej kapliczki tak ubogieji małej?“ A Pan Jezus mu odpowiedział: „Przy­byłem z Matką Moją, aby i ciebie i braci twoich osiedlić na miejscu tem wielce Nam miłem.“

Innym znowu razem Mar ja objawiła św. Franciszkowi, żę kościółek jego jest jednym z najmilszych dla Niej.

Odpust Porcjunkuli jest także darem Marji.Św. Franciszek ani na chwilę nie zapomniał

tych wszystkich łask, jakie Marja mu u Boga wyjednała. Dlatego, chwaląc Jezusa Chrystusa, chwalił także Marję, a do słów „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus14 przydał jeszcze Imię Marji.

Św. Franciszek umarł r. 1226, 4-go paździer­nika, w dniu Marji poświęconym, t. j. w sobotę.

Panno Czcigodna! módl się za nami. Amen.

5w. Antoni Padewski.S’h\ Antoni wymaga dotrzymania uczynionej

obietnicy.Pewna pani załatwiała sprawunki w różnych

składach miasta Tulonu, a że chciała odjechać do domu parowcem, który w krótkim czasie miał odbić od brzegu, śpieszyła się bardzo.

Gdy wchodziła na parowiec, spadł nagły deszcz i teraz dopiero spostrzegła, że w po­śpiechu zostawiła gdzieś parasol, zapomniawszy go zabrać ze sobą. Zmartwiło ją to niemało, bo parasol był dosyć kosztowny.,i uważała go za stracony. Przecież nie tracąc całkiem nadziei, obiecała św. Antoniemu pięć franków, jeżeli parasol swój odbierze.

Prawie tejże samej chwili nadbiegł jakiś po­sługacz handlowy i pytał się podróżnych na parowcu będących, czy któryś z nich nie za­pomniał swego parasola.

Był on własnością owej pani. Spostrzeżono go w niedługim czasie po wyjściu jej ze składui pomyślano sobie, że może będzie jej go można jeszcze wręczyć przed odejściem parowca. Można sobie wyobrazić, że owa pani niemało ucieszyła się ze znalezienia zguby; jednak po namyśle przyszła jej nieszczęśliwa myśl do głowy, z którą zwierzyła się swej przyjaciółce w słowach następujących:

„Nie jestem nic winną św. Antoniemu, praw­dę mówiąc, bo właściwie spostrzeżono parasol, zanim uczyniłam obietnicę."

Zaledwie słów tych dokończyła, aliści wsku­tek nagłego poruszenia okrętu wypadł jej z ręki parasol i wpadł do morza.

Przez, kilka sekund widziano go, jak płynął na powierzchni wody, poczem utonął i przepadł na zawsze.

Św. Józef.Święty Józef opiekuje się nietylko osobami, ale nawet .rzeczami, poświęconemi Jego czci.

Na pięknem wzgórzu św. Hieronima w, Ka- stelleto około Genuy wznosi się kościół, w któ­rego kaplicy znajduje się piękny obraz świętego Józefa, przedmiot wielkiej czci wiernych. W y­darzyło się, że 12 lipca 1869 roku, gdy przy ołtarzu odprawiano nowennę do Matki Boskiej Szkaplerznej, jedna z dziesięciu świec, palących się przed św. obrazem, spadła i zapaliła obraz św. Józefa z Niebieskiem Dzieciątkiem. Nie­którzy z wiernych spostrzegli wznoszący się dym, ale wcale na to nie zwracali uwagi. Ogień tymczasem, paląc obraz, doszedł do osoby świętego i nie naruszywszy jej, zniczczył wokoło resztę tła. Ogień to był rzeczywiście mądry! „Ignis sapiens" — bo przesuwając się

Page 19: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

po św. Józefa wizerunku, płaczczu i sukience Dzieciątka, nie śmiał ich uszkodzić. Zniszczył tylko nóżkę Niebieskiemu Dzieciątku, ale osz­czędził rękę św. Józefa, która ją podtrzymy­wała. Sam tedy Chrystus poniósł niejakoś szkodę unoszących się płomieni na swoim wizerunku, ale nie pozwolił im naruszyć postaci swego przybranego ojca.

Podziękowania.Serdecznie dziękują Najst. Sercu Jezusowemu, Naj­

świętszej Marji Pannie, św. Józefowi, św. Antoniemu i św. Teresie od Dzieciątka Jezus:

Jaworze: N. N. za odebr. łaski 2 zł. — Końska: J. M. za odebr. łaski i prosi o szczęśliwy egzamin 3 zł. Zawodzie: R. D. za znalezioną pracę 2 zł; M. W. za odebr. łaski 1 zł. — Bogucice: J. B. za odebr. łaski1,50 zł. —-Bieruń S tary : W. Z. za odebr. łaski i o dalsze 5 zł. —• Pogórz: A. G. za znalezioną pracę, o dalsze łaski i błog. Boże 2 zł. — Bogucice: Fr. T. za odebr. łaski 2 zł. — Zawodzie: Rodź. Z. za odebr. laski i o dalsze 2 zł. — Toruń: W. J. za odebr. łaski 5 zł. Cekcyn: A. K. za odebr. łaski i prosi o zdrowie, błog. Boże i dalsze łaski 3 zł. — Rzeszów: St. L. za odebr. łaski i o dalsze 2 zł. — Siemianowice: p. K. za odebr. łaski i o dalsze 1 zł. — Dąb: A. M. za odebr. łaski i o dalsze 5 zł. — Załęże: Rodz. G. za odebr. łaski1 o nowe 2 zł; J. H. 2 zł, M. P. 2 zł, A. P . 2 zł — wszyscy za odebr. łaski i o nowe. —■ Jasienica: Fr. Sz. za odebr. łaski 10 zł. — W yry : J. M. W. 2 zł, M. J. G.2 zł, A. K. B. B. 1 zł — w szyscy za odebr. łaskii o dalsze. — Rytel: Fr. Sz. za odebr. łaski 5,10 zł. Piotrowice: J. J. za otrzym. łaski i o nowe 5 zł. — M ar­klowice: F. R. za odebr. łaski i o nowe 5 zł. — Skrbeń- sko: M. O. za otrzym . łaski i o nowe 1 zł. — Ząb­ków: J. G. za otrzym. łaski i o nowe 2,78 zł. — Rybnik: N. N. za odebr. łaski 5 zł. — Gdynia: A. K. za odebr. łaski 3 zł. — Ruda Sl.: A. K. za odebr. łaski 1 zł; p. M. 1 zł, M. P. 2 zł, M. P . 50 gr — wszyscy za odebr. łaski; J. K. za odebr. łaski i o dalszą pomoc 2 zł, J. F. za odebr. łaski 5 zł. — Landek: J. S. za odebr. łaski 4 zł, M. B. za odebr. łaski i o nowe 4 zł. — Czycz- kowy: J. Sz. za odebr. łaski i o dalsze 2 zł. — Frydek: J. R. za odebr. łaski i o nowe 2 zł. — Chojnice: M. K. za znalezioną zgubę 3 zł. — Bogucice: J. G. za odebr. łaski 1 zł. — Brzezinka: Z. M. za odebr. łaski i o daisze1 zł; A. J. za odebr. łaski i o nowe 2 zł, J. B. za odebr. łaski 50 gr. — P ludry : J. Sch. za wysłuchaną prośbę 10 Mk. — Ujazd: F. M. za odebr. łaski z prośbą o nowe 7 Mk. — Bottrop: W. H. za odebr. łaski 1 Mk. — Haj­duki Wielkie: N. N. za odebr. łaski 5 zł..

Prośby.Serdecznie proszą Najśw. Serce Jezusa, Najśw.

Marję Pannę, św. Józefa, św. Antoniego i św. Teresę od Dzieciątka Jezus:

Hamborn: Fr. R. o znalezienie pracy dla wnuka3 Mk. — Głomsk: J. R. o zdrowie dla ojca 10 Mk. Zaborze: J. D. o zdrowie i błog. Boże 4 Mk. — Zabrze: W. R. w pewnej intencji 3 Mk. — Groszowice: T. G. w pewnej intencji 2 Mk. — Czechowice: W. W. w pewnej intencji 10 Mk. — Jełowa: P. B. o zdrowie 8 Mk. —

Bottrop: N. K. w pewnej intencji 0,50 Mk. — Schon- felde: J. K. w pewnej intencji 6 M. — Strzelce: B. P. w pewnej intencji 6 Mk. —• Jaworze: N. N. o zdiowie1 zł, N. N. do Przemień. Pańsk. o zdrowie dla córek3 z,ł. _ W yry : M. M. 2 zł, M. S. 1 zł, K. M. 2 zł — wszyscy o zdrowie i błog. Boże; J. D. 1,20 zł, M. W.2 zł w pewnej intencji. — Rybnik: A. St. o zwrót pie­niędzy 2 zł. — Skoczów: A. Szt. o pomoc w wszystkich sprawach życia 1,50 zł. —■ Końska: R. J. o zdrowie2 zł. —* Hajduki Wielkie: E. B. w pewnej intencji 1 zł, M. K. do Przemień. Pańskiego 1 zł, R. T. o dalszą pracę dla męża 1 zł. —■ Kielce: M. M. o błog. Boże i różne łaski 1 zł. — Zawodzie: Rodz. Z. o błog. Boże w pracy 1 zł. —• Kuźnica na Helu: E. B. w pewnej intencji i dal­sze łaski 5 zł. —■ Miedźna: A. W. w pewnej intencji1,50 zł. — Siemianowice: Rodz, M. o zdrowie i błog. Boże i o znalezienie pracy 1 z ł ; J. N. o zdrowie i pracę dla syna 1,50 zł. — Dąb: F. H. o zdrowie dla rodziny1 w pewnej intencji 1 zł; M. P. o zdrowie i pracę 2 zł; M. K. o zdrowie i błog. Boże 2 zł. —■ Załęże: A. G. w pewnej intencji 1,50 zł; M. R. w pewnej intencji 1 zł. Górki W ielkie: L. M. o dalsze łaski 1,50 zł. — Jasienica: E. Sz. o nawrócenie syna 5 zł. —■ Staraw ieś: Rodz. W.o zdrowie 2 zł, rodz. Sch. o zdrowie 2 zł. — W yry: L. P. M. o dobry postęp w nauce i dobry wybór stanu2 zł; J. W . o zdrowie i dobre powodzenie 5 zł. — Gdy­nia: A. B. o dalszą pracę 1,50 zł. — Piotrowice: F. K. E.o pewne łaski i w pewnej intencji 5 zł. — Pierśna: Z. P . do Przemienienia Pańskiego 3,22 zł. — Gorzyce: M. G. w pewnej intencji 1 zł. — Krotoszyn: K. S. w pewnej intencji 2 zł. — Ruda Sl.: p. P. w pewnej intencji 5 zł; J. KI. o znalezienie zguby 1 zł. — Boguszowice: M. M.o zgodę i błog. Boże w rodzinie 1 zł. — Bojszowy Górne: Fr. L. o zdrowie i błog. Boże 4 zł. — Spławie: J. M. o zdrowie dla córki 2 zł. —• Szeroka: Fr. Sp.o zdrowie 2 zł. — Chłopowo: P. Gl. o zdrowie 1,50 zł. Bydgoszcz: KI. Sk. w pewnej intencji 5 zł. — Brzezinka: B. P . o zdrowie i błog. Boże w domu 1 z ł ; P. O. o zdro­wie i błog. Boże w rodzinie 2 zł. — Landek: Fr. R.0 dalsze łaski 5 zł. — Knurów: M. S. o zdrowie dla matki 3 zł. — Świętochłowice: Fr. Gr. w pewnej intencji1 zł.

Na chleb św. Antoniego.A Szymon z W. — W. Eliszewska z T. — K. Kru-

kowa z M. — Z. W oźnica z Sk. — E. W awrzyńczyk z N. — B. Krzykawska z R. — Fr. Żerdka z G. W.

IZmarli Dobrodzieje.

Stanisław Pyper w Grudziądzu. — Wojciech Paw letta w Grąbkowie. — Antoni Radwański, Wilhelm Korpok, Tomasz Jęczmyk, Jan M ądryi W iktorja Pifko w Brzezince. — K atarzyna Badura w Widowie. — Jan Balcarowiak w Bot­trop. — Franciszka Pischka w Miechowicach.

W ieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen.

Page 20: Pismo 00. Misjonarzy z Mariannhill w południowej AfryceDziś rzucił księżyc dwurogi Syn Twój pod Twe święte nogi. Dziś berło nieba i ziemi Ujęłaś dłońmi swojemi. Łask

P. Janoszek ż St. -— A. Pustelnik z St. — A. Imach z K. — N. Boronowski z St. — I. Daiczmanek z Z. A. Śmieja z W: W. — St. W awrzyniak z G. — M. Slu- sorz z L. — W Pełkowie z B. — E. Neuman z Cz. — W. Janik z K. —■ J. Bartoń z G. — M. Płachciok, J. Mikler, A. Gejer, J. Gryń, H. Sztełko, Fr. Pilorz. H. Paszek, A. Reis, R. Nowak, E. Szoblik, Fr. Szoblik, M. Cimafa, J. Kmiczek i J. Więcek z J. — Rodz. W alla z, St. — Rodz. Schmidt z St. — Z. Leki z St. — J. Ogrocki z L. — Rodz. Kleba, A. Balwanowa i J. Kaczy- kowski z G. —’ M. Czyzowska z O. — FI. Piecha z B. J. Skrzypczyk z Z. — J. Otremba z G. — E. Cyhan z Sk. —■ Fr. Płoskoński z B. — A. Bienek z B. — J. Grzegorz z K. — Fr. Lorek z D. — J. Paszek z G. J. Krebsowa z L. — Katol. U rząd Parafialny z J. W. Piksa z N. W. — K. Sośnicka z Kr. — A. Kreft z G. — Fr. Szrom czyk z Fr. —. J. Jaszowski z L. — Z. Mowińska z M. — P. Biolik z B. G. — J. Kmieciak z. Sp. — P. Piksa, J. ZdzieMo, N. N., M. W ow ra i A. Mrozik z Sz. — Z. Dyjas, K. Beczała, p. Spernol i Fr. Dyjas z Cz. — N. N. z Krzyżowic. — F. Waliczeki A. Swierkot z Ł. — J. Kisiała z Br. — Br. Misz z N. B. — J. M ałysz z Gr. —■ A. Knapik z Ch. — St. Michnowska z T. G. — J. Faber z R. — J. Gollik z B. J. Sk., L. P., H. P„ p. Niestrój i H, Główka z Rudy. A. B. z Zawadzki. — K. G. i Hanusek. — J. Falkusówna z P. — Wt. Denz z G. — P. Jagosz z C. B.

Na Misie.M. Leśnik z P. — M. Szafron z P. — A. Strokosch

z R. — P. Leciejewska z Sł. K. — A. Kijas z H. W . R. Kostorzówna z H. W. — A Pustelnik z St. — M. Morawiec i P. Gaża z P. — M. Ogiołka z O. — E. Stu- dnik z O. — P. Chroszez z R. — C. Mendla z P. M. Pilna z L. — St. W aw rzyniak z G. — M. Slusorz z L. — L. Kałduńska z M. — Z. Krężelokówna z I. E. Neuman z Cz. — Br. Antoni z K. Z. — A. K. z Haj­

duk W. N. M., N. D. i J. Kbśnik "z Siemianowic. J. Holewik z Z. — Z. Leki z St. — Fr. Frohlich z P. F r. Czapla z G. — J. Otremba z G. — E. Cyhan z Sk. J. Grzegorz z K. — P. Szyno! z P. —■ Z. Woźnica z Sk. Fr. Szromczyk z Fr. — Fr. Kroi z G. — Z. Pachurai J, Kmieciak z Sp. — A. Nowak, Fr. Spandel i P. Piksa z. Sz. — K. Beczała i Z. D yjas z Cz. — N. N. z Krzy­żowic. — M. Assmann z D. — P. Gliszczyńska z Ch. St. Gliszczyński z Ch. —• SS. Boromeuszki z N. W. J. Kisiała z Br. — Br. Besuch i Br. Misz z N. B. M. Gawlik z S. — St. Michnowska z T. G. —• J. M.i H. Główka z Rudy — K. G. z Hanusek — A. Jucha z W.

Datki zbiorowe.Hajduki Wielkie: Szan. Czytelnikom, którzy płacą

za „Wiadomości Misyjne" p. R. Kostorzównie z nad­wyżką, składamy serdeczne „Bóg zapłać!" Załęże: Przez p. J. Holewika drobne ofiary 2,20 zł odebraliśmy. „Bóg zapłać!** Łąka: Przez p. A. Świerkota zebrane na prymicjach Wiel. Ks. Karola Żmiji od różnych osób na cele misyjne 30,29 zł odebraliśmy za co w imieniu Misji składam y serdeczne „Bóg zapłać!*1 Zabrze: Przez p. Górkę w różnych int. i dalsze łaski 8 Mk. odebra­liśmy. „Bóg zapłać!“ Opole: P rzez p. Lyssoną na chleb św. Antoniego od Czytelników 14 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!11 Zabełków: Przez p. Kupkę w różnych int. 3,50 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!11 Makau: Przez p. Gawełek na budowę kościoła „Chrystusa Króla w Afryce11 3 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!11 Brynek: P . B. na cele Misyjne 6 Mk. i BB. na cele Misyjne1 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!1* Gedaithen: Przez p. Fabek od pewnych osób w różnych int. 6 Mk. ode­braliśmy. „Bóg zapłać!** Miechowice: P rzez p. Kloskę na cele Misyjne i chleb św. Antoniego w pewnej int.4 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!** Bottrop: P rzez p. Zygara od Czytelników 1,30 Mk. odebraliśmy. „Bóg zapłać!*1

® y • ® Y ®

Już -przed kilku tygodniami wyszedł z dru­ku i jest do nabycia „Polski kalendarz mi­syjny" OO. Misjonarzy w Mariannhill na rok Pański 1935.

Kalendarz misyjny na rok 1935 zawiera, podobnie jak w zeszłych latach, opisy po­gańskich krajów i mieszkańców południowej Afryki, opowiadania o trudach i postępach pracy misyjonarskiej i różne zajmujące opo­wieści. P rzytem wyposażony jest w liczne ilustracje.

Cena egzemplarza pojedynczego: w Polsce1 zł, z przesyłką 1,30 zł; w (Niemczech 50 fen,- z przesyłką 65 fen. — P rzy większych zamó­wieniach w paczkach (najmniej 20 egzempl.) koszty wysyłki ponosi wydawnictwo.

Prosim y o liczne zamówienia i rozpow­szechnianie „Kalendarza Misyjnego".

Zamówienia w Polsce przyjmuje Br. K o n ­s t a n t y M i e l e w s k i , Katowice-Bogucice, ul. P iotra 3. —< Zamówienia w Niemczech przyjmuje: „Zastępstwo Misji Mariartnhilskiej, Breslau 9, Sternstrasse 52.“

©A® ®Jk« ®A® ©A® •A® ®A* • A® •

Nakładem Misji OO. Misjonarzy z Mariannhill w Połudn. Afryce. — Redaktor odp.: Br. Feliks Konst. Mielewski. Katowice-Bogucice. — Czcionkami Księg. i Druk Katolickiej, Sp. Akc. w Katowicach, ul. M. Piłsudskiego 58.