Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej...

131
Kraków 2014 Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce eseje zebrane z lat 2014 – 2007

description

eseje zebrane z lat 2014 - 2007

Transcript of Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej...

Page 1: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Kraków 2014

Piotr Mierzwa

Próby bycia wariatem i inne możliwości

ponoszenia porażki we współczesnej

Polsce

eseje zebrane z lat 2014 – 2007

Page 2: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

2

Page 3: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

3

Próby bycia wariatem i inne możliwości

ponoszenia porażki we współczesnej

Polsce

eseje zebrane z lat 2014 – 20071

1 Książka zawiera dwa fragmenty w języku angielskim, który stał się moim drugim językiem, dzięki przeżyciu w nim formatywnych doświadczeń końca dojrzewania w United World College of the Atlantic, w Walii: pierwszej miłości do drugiego mężczyzny i pierwszego epizodu mojej choroby psychicznej.

Page 4: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

4

Page 5: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

5

Spis treści

O wydajności cierpienia .......................................................................................................... 9

Wstyd, lęk, wstręt — kultura polska jako pakt sadomasochistyczny ............. 13

Dom, odmienny stan świadomości : ustalenia wstępne ......................................... 21

Koniec kłamstw, całym zdaniem. ......................................................................................... 29

Nowy początek ....................................................................................................................... 33

Do dobrego kolegi, poety! ..................................................................................................... 35

Ok, zostaję sam! ..................................................................................................................... 38

Przedmowa do książki poetyckiej Licencia psichotica ....................................................... 41

BESIDES | b-sides, czyli różne rzeczy .................................................................................. 46

– Kochana, to jest pierdel, a nie sanatorium – osobne opowieści o (mojej)

chorobie psychicznej – psychosomachia – emancypacja – miłość własna. ........... 53

Całkiem prawdziwa historia krótkiej bezdomności. .......................................................... 67

Nothing Stays Forever, or I'd Love to Hate You ................................................................. 75

Page 6: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

6

Bezruch .................................................................................................................................... 81

Cierpienie i radość, albo ciężki czas ..................................................................................... 83

Pamięci Anny Świrszczynskiej (07.02.1909 – 30.09.1984) .................................................. 87

Kochać i umrzeć. O geniuszu Justyny Bargielskiej ............................................................. 89

STRIPTEASE

Życie, czyli pomiędzy manią a rozpaczą.............................................................................. 95

Metafizyka czarnej dziury ..................................................................................................... 97

Tajemnica rekonstrukcji ...................................................................................................... 100

Pisać ....................................................................................................................................... 102

Zwierzenia postideologicznego tłumacza ......................................................................... 103

Popróbuj ................................................................................................................................ 106

Zwiastun prezentyzmu ........................................................................................................ 111

Inny sposób bycia ................................................................................................................. 113

Ekonomia i etyka, czyli o czułości ...................................................................................... 115

In medias res ......................................................................................................................... 116

Odstępowanie ....................................................................................................................... 118

Rozpacz ................................................................................................................................. 120

Wszystek umrę

Przewodnik umierania ......................................................................................................... 125

Page 7: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

7

Page 8: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

8

Page 9: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

9

O wydajności cierpienia

Na cierpieniu można przejechać długie wiraże. Gdy już się zacznie cierpieć, nie ma końca

powtarzająca się jego rzeczywistość. Nie ma sposobu, żeby się nie przejmować. Należy się

jej poddać – bo inaczej ta rzeczywistość zdławi. To skuteczny sposób na oparcie się

rzeczywistości cierpienia.

Jak dobrze wiemy, dużo może tutaj zdziałać literatura (czy sztuka w ogóle).

Cierpiałem, poszedłem do muzeum, zobaczyłem Nowosielskiego i Jaremę, i wiem, że są

rzeczy, które zdają się być „wieczne”. (Ile lat dałbyś „wieczności” w Europie? Tak ze trzy

tysiące.) Sztuka pociesza. Można doskonale oprzeć się na doskonałości. A przecież

jesteśmy, a przynajmniej niektórzy (nie większość), świadomi, jak rzadko doskonałość się

wydarza.

A jednak wydarza się periodycznie.

(Co, zdaje się, nasuwa wniosek, że ludzie są zdolni – swoim życiem – do

wytwarzania doskonałości. W życiu nikt nie jest doskonały. Źle jest do tego – w życiu –

aspirować.)

Cierpienie inspiruje. Popycha do rzeczy, do których – pod mniej wymagającymi

warunkami – nie bylibyśmy zdolni. Cierpienie, także, wywołuje, czy raczej może

wywołać, lepszą sztukę. Ale oczywiście nie musi. Miliony ludzi cierpią, ale tylko

niektórzy robią na tym kasę, zdobywają sławę i poklask, i w ogóle przechodzą do historii.

A nawet wieczności.

Tak, cierpienie jest bardzo wydajne. Sprawia, że człowiek staje się potwornym

zabójcą – rzeczy nieistotnych. Rzeczywistość cierpienia nadaje codziennej rzeczywistości

wyrazistszych rysów, przymusza do nieustającej pracy świadomości i kieruje w

przestrzenie, których odkrycie byłoby niemożliwe, gdybyśmy wcześniej – równocześnie –

nie cierpieli.

Bo przecież są tacy, którzy cierpią zawsze. Choćby ludzie nieuleczalnie chorzy (jak

ja). (Od razu trzeba nadmienić, że zaprzątanie głowy innych swoim cierpieniem należy do

gatunku niegrzeczności, których powinno się unikać. Od tego ma się przyjaciół, czy tam

rodzinę, żeby to w zaciszu domowego ogniska – o ile ma się takie ognisko – obmówić. Od

tego jest korespondencja. Od tego wreszcie bywa, ale nie musi być, sztuka.) Im cierpienie

wydarza się równocześnie.

Tylko na co taka wydajność? Wiem, bezczelne pytanie – skoro powstają z

cierpienia np. dzieła wieczne, które przynoszą potem pocieszenie milionom innych

cierpiących. Ale sztuka sztuką, a życie życiem. Musiałbym chyba wygrać w totka, żeby

mnie było stać na Nowosielskiego. A w totka nie gram.

Otóż okazuje się, że wydajność cierpienia – prócz odniesienia „wiecznego” – ma

całkiem fajne miejsce teraźniejsze. Im więcej cierpisz, tym więcej jesteś w stanie

Page 10: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

10

wytrzymać. Właściwie trudno wyobrazić sobie granice wytrzymałości, szczególnie jeśli

cierpienie jest psychiczne. Bo ból to sprawa zupełnie odrębna. (O tym Gombrowicz.)

Czy cierpienie jest – tylko – psychiczne?

Cierpienie jest uczuciem?

Uczucia są w ciele.

Jeśli dobrze sylogizuję, to cierpienie też jest doznaniem fizycznym. (Jak doznanie

sztuki.) Ale innego rodzaju niż ból. (Czy innego rodzaju niż ból?)

Naprawdę porzućmy już rozróżnienie na psychiczne i fizyczne. Jestem ciałem.

Jesteś ciałem. Jesteśmy ciałami. Wszystek umrzesz. To cierp uczciwie.

(Ale niech cię nie boli.)

Z wydajności cierpienia może wyniknąć bardziej rzetelne życie. Życie pełniejsze,

bardziej swoje. Może, ale – znowu – nie musi. Może się okazać, że człowiek cierpi

niezwykle niewydajnie. Że mu się nie chce z cierpienia uczyć. Że się opiera. Nie chce

przyjmować. Lekcji.

X 2007

Page 11: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

11

Page 12: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

12

Page 13: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

13

Wstyd, lęk, wstręt — kultura polska jako pakt

sadomasochistyczny

W imię wolnej miłości ukochanemu Jakubowi ten esej oddaję.

— Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem, rozebrał mnie starszy chłopak i kazał mi robić różne zrobić. Od razu powiedziałem siostrze dyrektor Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie reagowała — mówi mi teraz Paweł.

J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, „Gazeta Wyborcza” z 10.04.2014

Kara śmierci i stosowanie przemocy to prawdziwe dylematy. Czy przemocy wolno przeciwstawiać przemoc? Niedawno uczestniczyłem w demonstracji wraz z młodymi ludźmi, którzy nieśli transparent: „Przeciw faszystowskiej przemocy — przemoc ludu”. Uważali więc, że w walce z przemocą można stosować przemoc. Niewątpliwie jest w tym jakaś sprzeczność. Jeśli jednak uwzględnimy ludzką kondycję, stosunki sił, skończoność człowieka, staje się jasne, że nie można działać w sposób absolutnie spójny i jednoznaczny, nikt nie jest nieskazitelnie czysty, trudno przekonać złych ludzi, że są złymi ludźmi, nakłonić ich pokojowymi środkami do czynienia dobra. Tak więc przemocy można przeciwstawiać przemoc. Moim zdaniem, gdybyśmy mieli się całkowicie wyzbyć przemocy, zrezygnować z przeciwstawianiu złu siły — jak to zalecają Tołstoj czy Gandhi — nadal znajdowalibyśmy się pod nazistowską okupacją. Nie mieliśmy innej możliwości, niż chwycić za broń, opór zbrojny był świętym obowiązkiem… „Święty”, kolejne mityczne słowo, powiedzmy zatem: obowiązkiem, od którego nie wolno się było uchylać. Chwycić za broń przeciwko okupantowi, nie zachowywać się jak stado baranów pędzone na rzeź — to absolutny obowiązek, zawdzięczamy mu życie, istnienie, przetrwanie. Jeśli więc musimy wybrać między dwiema sprzecznościami, to znaczy zrezygnować z oporu wobec zła w imię doktryny potępiającej przemoc albo stawiać opór, żeby nie zdechnąć, to wolę już tę drugą sprzeczność. Innymi słowy, lepiej wybrać życie, przetrwanie, a później się zobaczy. Kara śmierci, a więc przemoc wymierzona w przemoc, to typowy dylemat. Cokolwiek byśmy wybrali, poświęcamy jakąś wartość. W pierwszym przypadku sami zaczynamy stosować przemoc, dopuszczamy się przemocy, w drugim stawiamy opór bez użycia przemocy, co może się okazać niezbyt skuteczne. Często odróżnia się przemoc krwawą od bezkrwawej. Zalecane przez Ghandiego nieposłuszeństwo obywatelskie to także przemoc. Ghandi nie przeciwstawiał wszak brytyjskim okupantom samej miłości… Istnieje wiele rodzajów przemocy, moglibyśmy je wymieniać i analizować bez końca. Jedno jest pewne: nawet brak oporu może być formą przemocy. […]

Page 14: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

14

Ponieważ żyjemy w świecie przemocy, wybieramy mniejsze zło, mniejszą przemoc, tę, która usuwa źródło przemocy. Nie ma sensu dzielić włosa na czworo: sprawa jest prosta i jasna. Ci, którzy twierdzą, iż zaprzeczamy własnym zasadom, mogą sobie oszczędzić fatygi, nie zaprzeczamy tym zasadom, staramy się postępować jak najlepiej w świecie, w którym utopia Tołstoja, przekonywanie wroga siłą miłości i przebaczenia, ma doprawdy znikomą skuteczność.

V. Jankélévitch: Ciało, przemoc i śmierć, w: To, co nieuchronne. Rozmowy o śmierci,

przekł. i wstęp M. Kwaterko, Warszawa 2005.

W Polsce bliskość zasadza się często na sprawowaniu władzy i własności nad ciałami

bliskich, na wzajemnym przyzwalaniu na krzywdę, jakiej w obecności „obcych” nigdy

byśmy sobie nie zadali, i takie traktowanie, jakiego za żadne skarby nie

zafundowalibyśmy „obcym”. Bliscy „biją” najmocniej. Co więcej, do niedawna nie

widzieliśmy w tym nic złego i chyba nadal większość rodaczek i rodaków pragnie

myśleć tak nadal. Dyscyplinowanie mnie za pomocą góralskiego trepka przez tatę

zacząłem rozumieć jako bicie dopiero po akcji „Kocham — nie biję” jako

dwudziestolatek. Dlatego ochoczo oddaję pierwszą stronę tego eseju Vladimirowi

Jankélévitchowi, który odziera przemoc z pseudomoralnych złudzeń „pacyfistów”,

dając nam, jak sądzę, bardzo dobry argument za niezbywalnym obowiązkiem

wstawiania się za życiem również siłą. Przeciwstawiania się różnorakim formom

przemocy, z których fizyczna jest najłatwiej dostrzegalna, niebezpiecznie utożsamiana

z przemocą w ogóle, a zarazem mylona z siłą (również przez Jankélévitcha), podczas

gdy najpowszechniej stosowana w naszym kraju jest przemoc ekonomiczna —

mniejszą przemocą, która skutecznie usunęłaby źródło wszelkiej przemocy w ludzkim

świecie. Argument za niebyciem ofiarą.

Jak jednak przeciwstawić się przemocy, która — tak rozpoznaję swoją kulturę — jest

w tym kraju również istotą najbliższych relacji? Jak tu żyć, gdy w praktyce „kochać” po

polsku oznacza m.in. zawłaszczać, podporządkowywać, uzależniać, ubliżać

i krzywdzić? Jak sprzeciwiać się przemocy, o której wiedzą wyłącznie sami nią

dotknięci, a jej kluczową część stanowi utrzymywanie tego stanu wiedzy,

nieskazitelnego wizerunku gniazda przemocy: „Nie mów nikomu, co się dzieje

w domu”? Wreszcie jak podnieść głos, jeżeli już znajdziemy w sobie tak ogromną

odwagę, kiedy odpowie nam głuche i możne milczenie? Jak przemówić przeciwko

Page 15: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

15

przemocy, która przemilczając nas, samą siebie podaje nam za dom, rodzinę, bliskość,

troskę, miłość? Zdecydowaniem. Wyjaśnianiem. Odpowiedzialnością.

Chyba najwyższa pora, żebyśmy zrozumieli, że polska kultura i tradycja, tak jak są

powszechnie rozumiane przez obecnie tu żyjących i pochodzących stąd ludzi, są

tworami zasadniczo powojennymi. Świat, który zaczynamy z wolna rekonstruować

w poszukiwaniu innych tradycji i na który chętnie się powołujemy, snując

tożsamościowe opowieści, na skutek II wojny światowej, Szoah i zwycięstwa polsko-

radzieckich komunistów w wyścigu o odbudowę państwa, zaginął bezpowrotnie. Zaś

spora część wysiłku powojennych twórców Polski została użyta w postępującej

homogenizacji narodu i kraju, zarówno jeśli chodzi o zamieszkujących teren od Bugu

do Odry obywateli, jak i naszych o sobie wyobrażeń. Na nic zatem wydobywanie

z przeszłości „Polski” różnorodności, skoro mimo upadku jedynie słusznego ustroju

wysiłek homogenizacji okazał się dużo bardziej skuteczny od różnic.

Dobrze jednak byłoby pamiętać, że tamten zaginiony w latach 40. poprzedniego

stulecia kraj w czasach demokracji II Rzeczypospolitej wciąż był strukturalnie feudalny

(ordynacje nadal zagospodarowywane były przez możnowładców, a jeden z nich był

najzamożniejszym przedsiębiorcą), a my sami jesteśmy w większej części potomkami

mniej lub bardziej zurbanizowanego i uprzemysłowionego, wieloetnicznego, ale jednak

pospólstwa, albo po prostu pochodzimy ze wsi, ponieważ Polska nadal jest krajem

wyraźnie rolniczym. Informacje te są oczywiste, ważne jednak, byśmy nie wiedzieli, że

jesteśmy potomkami niewolników, a władzę, co nas od panów i przywiązania do ziemi

wyzwoliła, rozpoznawali jako tę, która nie wykształciła się z nas samych, bo wtedy

łatwiej uznać ją za nieswoją. Daliśmy temu wyraz — mniej więcej wtedy zaczynałem

oddychać i może mieszczę się w tym „my” — obalając ją w wyniku jedynej

konstruktywnej rewolucji w historii Polski, znanej pod nazwą „Solidarności”. Po czym,

tworząc już całkiem współczesną Polskę, następną Rzeczpospolitą, prędko

roztrwoniliśmy powstałą chwilowo wspólnotę ludzkiej solidarności

i z charakterystyczną dla nas zaradnością, dużym powodzeniem i zyskiem rozwijamy

grupowy egoizm.

Co to ma do rzeczy? — można by zadać pytanie. Przecież to kolejne, chociaż moje,

historyczne usprawiedliwienie nieprzyzwoitości naszych sposobów odnoszenia się do

siebie nawzajem, zachowań i narodowej odmowy ich świadomej zmiany. Jeżeli jednak

Page 16: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

16

w jakiejś części kształtuje nas pochodzenie, a z historii można się czegoś uczyć, to

należy podkreślić, że niewielu z ludzi, z którymi poczuwamy się do zazwyczaj

(antagonistycznej) wspólnoty w „polskościach”, zostało wychowanych do osobistej

wolności.

Dzieci (i ryby) głosu nie mają, więc jako niepełni ludzie — w najlepszym razie — nie są

o zdanie pytane, ich opinie o świecie zarówno w domach, jak w szkołach słuchane są

rzadko i nieuważnie, a od nich samych oczekuje się najchętniej błogiej ciszy, posłuchu

i bezmyślności, reprodukcji opinii silniejszych od nich, którym winne są

niekwestionowany szacunek jedynie z racji znaczącej przewagi wieku, siły,

doświadczenia i ogólnej wiedzy o świecie. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy są przez

swoich dorosłych „po ludzku” traktowane i „jak człowiek” szanowane.

Ale stąd chyba daleko do twierdzenia, że kultura polska jest paktem

sadomasochistycznym — rzec mógłby rodak, który formułuje tylko wyważone

diagnozy podparte autorytetem zachodnich, ale i tutejszych modnych obecnie

geniuszy, wystrzegając się wszelkiej ostentacji i każdego przejawu entuzjastycznej

przesady. Musiałby być rodakiem nad wyraz rozumnym i otwartym, żeby przyjąć, że

w nim także kryje się ta siejąca zniszczenie wstydliwość, która nakazuje nam uznawać

za konstytuujące naszą wartość to, „co ludzie powiedzą”, za niedopuszczalne

wykroczenie — plamy na nieoficjalnym ubiorze w miejscu nieprywatnym, a za

„kulturalne” — zachowania konformistycznie grzeczne, nienaruszające społecznych

wyobrażeń o zasadach rządzących współżyciem, dynamicznego decorum konkretnego

czasu i miejsca. Dodatkowo w ostatnich latach „kulturalne zachowanie” coraz bardziej

uniemożliwia interakcje w sferach publicznych pomiędzy nieznającymi się wcześniej

osobami bez pomocy alkoholu i innych używek, kiedy i tak dotychczas mierne

międzyludzkie zaufanie dzisiaj ustępuje pola zassanym z mediów lękom, a rozpoznana

bodaj jeszcze w latach 70. „znieczulica” osiąga stopień dający się naruszyć już niemal

wyłącznie siłą.

Nasze sławetne „hańba, wstyd, obciach, żenada” powodują, że wieszamy w oknach

firanki, ambiwalentnie śliczny symbol kultury powojennej Polski, dzięki któremu

możemy obserwować „obcych”, samemu nie będąc widzianym. Niestety coraz częściej

widok krzywdy dziejącej się na naszych oczach nie skutkuje żadną reakcją, chyba że to

nasz własny święty spokój zostanie brutalnie naruszony. W pustych i pachnących

Page 17: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

17

klatkach schodowych na zaburzenie niepisanych reguł niewspółżycia reagują ludzie,

którzy albo zachowali tego rodzaju dobry zwyczaj z poprzedniego, „socjalistycznego”

okresu, albo są na nowy sposób roszczeniowi, a postawę tę wzmagają bieda

i wykluczenie. Odpowiedzialna ingerencja w faktycznie niepokojącą sytuację przestała

być postawą oczekiwaną i albo bywa źle widziana, albo pomijana milczeniem.

Jednak to wstręt, a nie źle praktykowany i pojęty wstyd, jest tą negatywną emocją,

która napędza nasz polski — nienawistny, lękowy, pełen zawiści — stosunek do siebie

nawzajem i sprawia, że kiedy „nikt nie patrzy”, w zaciszu mieszkaniowego ciepełka

traktujemy najbliższych gorzej niż przedmioty domowe. Wraz z zacieśnianiem się

więzi nie wzrastają pomiędzy nami czułość, szacunek ani troska, szkolone

w codziennych lekcjach coraz sprawniejszego bycia razem. Trudno się temu dziwić,

skoro „troska” po polsku oznacza „martwienie się” (zwyczajowo matczyne), obawy

o schludność wyglądu, zdrowie, tj. niechorowanie, i wyniki w nauce. Obawy

najboleśniej samolubne, ponieważ w życie wprowadzają tylko brak zaufania do siebie

samej/samego i do najbliższych oraz konieczność sprawowania kontroli nad bliskimi,

nad ich ciałami. Obawy te nie pozwalają nam swobodnie się przemieszczać

i z korzyścią rozwijać, bycie blisko równa się tutaj przyznaniu drugiej osobie tytułu

własności do mojego ciała i jego losów — stąd wszechobecna zazdrość i notoryczne

zdrady w własnościowych związkach. Troska jest bowiem sposobem na sprawowanie

kontroli nad moim ciałem, skutkującym zgubnym zamieszaniem, gdyż nauczono mnie

rozumieć tę zaborczość jako uczucia i działania mające na celu mój dobrostan, nie zaś

zaleczenie nieutulonych niepokojów najbliższych, od których „nauczyłem się”

sposobów przeżywania siebie i samorozumienia.

Kiedy więc troska o mnie jest de facto lękiem o to, czy moje ciało nie wymknie się spod

matczynej, rodzicielskiej czy małżeńskiej kontroli, bardzo trudno jest zbudować

bezpieczne materialne granice, jakie u zarania pojedynczego życia zapewnia jedynie

tzw. dobry dotyk, ciepłe objęcia opiekunów, w których niemowlę może poczuć ciepło

swojej własnej skóry i z których może zacząć wychodzić w świat zewnętrzny, stawać na

własnych nogach, w zaufaniu, że w chwili rzeczywistego zagrożenia schwycą je mocne

ręce dorosłego.

Niestety zwykle jest u nas inaczej: nie mając zaufania do siebie samych i do siebie

nawzajem, traktując swoje ciała jak krnąbrny przedmiot, który trzeba sobie

Page 18: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

18

podporządkowywać przemocą, bo wiadomo, że i tak się wymknie (sic!), jak

nieusuwalną zawalidrogę broniącą dostępu do „metafizycznych” (raczej: poza-

fizycznych) szczęśliwości, a często wręcz mając swoje ciało za ścierwo, zatem rzecz

w najwyższym stopniu niegodną szacunku, tylko wyjątkowo my, dorośli Polacy,

ofiarujemy sobie taką bliskość, która daje szansę od urodzenia rozpoznawać człowieka

w bliskim, szanować jego/jej fizyczną osobność, brać odpowiedzialność

za współtworzony związek, troszczyć się o „wspólnie indywidualny” rozwój, albowiem

warunkiem dobra wspólnoty (np. rodziny) jest wzajemne dbanie o każdego z jej

członków i członkiń, uczestników i współtwórców wspólnoty.

Kultura, sposoby, w jakie w danym nam miejscu i czasie przeżywamy siebie,

rozumiemy, odnosimy się do siebie nawzajem, jak współżyjemy ze sobą — tutaj:

kultura polska — to pakt sadomasochistyczny, milcząca zmowa ofiar i katów, z której

wszyscy wyrastamy i w której bierzemy bierny i czynny udział, dlatego że

w przeważającej większości przypadków dziedziczymy (tj. wradzamy się w środowisko,

jakie nas takim podejściem obdarza i w nim wychowuje) negatywny stosunek do

materialnych siebie. Od naszych ukochanych dostajemy w spadku płytko

zamaskowany wstręt ciała. Nigdy nie zapomnę gwałtownej nastoletniej niechęci do

siebie, kiedy w wannie rodzinnego mieszkania dotarła do mojej świadomości gęstość

włosów na tylnej stronie ud. Zresztą wówczas jedynymi częściami mojego młodego

ciała, które mi się względnie podobały, były stopy i dłonie. Tym bardziej pamiętam

katastrofę z pierwszych wakacji po ośmioklasowej podstawówce: włosy wyrosły mi

także na stopach, co uczyniło noszenie ulubionych sandałów mocno

problematycznym. Nawet nie potrafiłem wtedy nazwać tej nieodpartej niechęci do

siebie, która przeczyła równie niezaprzeczalnej zmysłowości, potrzebie czułości,

zabawy i tańca — wstrętem. Przeraziło mnie do łez, gdy jakieś dziesięć latach później

zobaczyłem na zdjęciu z wakacji naprawdę atrakcyjnego nastolatka, który miał swoje

ciało — siebie — tak zdecydowanie za nic. Bynajmniej nie dlatego, że piszący to

trzydziestoparolatek już nigdy nie będzie tak piękny i młody. Nie podzielam

gombrowiczowskiej fascynacji nastoletnią „synczyzną”, zwykle pokraczną wskutek

przynależnemu temu okresowi życia odnajdywaniu swojej materialnej formy (dla mnie

nie ma innej). Ale przeszedłszy zawiłą kilkunastoletnią drogę samoakceptacji,

dochodzenia do zdrowej miłości własnej — miłości ciała, nagości i przemijania — i do

Page 19: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

19

niewinności pożądania, dobrze rozumiem, że wstręt, który jako nastolatek czułem do

siebie, był nie tylko typowym dyskomfortem formującego się w dorosłość młodego

ludzkiego samca. Byłem sobie tak bardzo niechętny, ponieważ życia uczyłem się

w domu, rodzinie, szkole, w mojej polskiej kulturze, gdzie poniżanie jest normalną

metodą wychowawczą, a pochwała udzielana jest półgębkiem. Gdzie kobiety

potrzebują mężczyzn jako konta, młotka, samochodu, a mężczyźni stają się

mężczyznami, dopiero gdy jakaś kobieta, koniecznie ładna i przeciętnie inteligentna,

łaskawie ich zauważy i zaszczyci swoimi względami. Gdzie człowiek nie występuje ani

osobno, ani razem: nawet instytucjonalnie „jednostką człowieczeństwa” jest rodzina,

która nie składa się z osób ludzkich, z przyrodzoną im przynajmniej od urodzenia

godnością, wchodzących z sobą w nierozerwalne relacje (cokolwiek twierdziłby na ten

temat papież, nawet papież Polak, a teraz już katolicki święty), ale z osób

współuzależnienionych.

Przemoc nadal ma wymiar brutalnie fizyczny — to najczęściej przemoc mężczyzn

wobec kobiet i dzieci, od której ratunkiem są ucieczka i rozpoczęcie życia na własny

rachunek, z nikłym wsparciem instytucji. By się na to zdobyć, trzeba jednak ogromnej

odwagi: wbrew sobie, rodzinie i opinii otoczenia trzeba zerwać więzi przemocy

i odejść. Niestety nie bardzo dziwi mnie fakt, że to polskie posłanki bronią państwa

przed podpisaniem konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet. Polskie kobiety

utraciłyby status „świętej ofiary”, dający władzę całkowitą. Bo jeżeli ostała się we

współczesnej Polsce jakaś świętość, której niemal każdy dzielny rycerzyk będzie

spontanicznie bronić, to jest nią „kobieta”. A precyzyjnie rzecz ujmując — cielesna

integralność kobiety, o ile publicznie narusza ją drugi mężczyzna, a kobieta jest „moją”

& „swoją”.

Tym bardziej w czasie, gdy „tradycyjna polska rodzina” staje się przebrzmiałym mitem,

obciążającym jedynie poczuciem winy, bo faktyczną odpowiedzialność bierzemy już

tylko za swoją „rodzinę nuklearną”, niezbędne staje się zrozumienie, że naszą rodzinną

jednostkowość i bliskie związki opieramy na zadawaniu sobie bólu i wzajemnym

uzależnianiu się od przemocy. Jej różnorakie formy podawane są nam jako miłość

i troska, dbanie o wygląd (zewnętrzny) i porządek (rzeczy), zdrowie (ale już rzadziej

zdrowe życie wynikające z miłości własnej jako najskuteczniejsza profilaktyka chorób

wszelakich) i przyszłość, jednoznacznie i twardo rozumiana jako „masz się uczyć”

Page 20: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

20

w okresie szkolnym i „takie jest (dorosłe) życie”, czyli własny kąt, rodzina, auto

i najlepiej stała praca zarobkowa (albo ekwilibrystyczna drobna przedsiębiorczość),

dzięki której bylibyśmy w stanie spłacać absurdalnie wysokie raty kredytu wziętego po

to, by stwarzać iluzje bezpieczeństwa za cenę zniewolenia potencjalnie najbardziej

owocnych dekad dorosłego życia. Zrozumienie, że jesteśmy ze sobą blisko na zasadach

współuzależnienia, jest w stanie otworzyć długą, ale za to szeroką drogę do

uczłowieczenia Polaka i Polki, emancypacji jednostki, niezbędnej, jeśli mamy

współtworzyć w sprzyjających, jak nigdy wcześniej, warunkach historycznych,

geograficznych, politycznych i ekonomicznych nie społeczeństwo wyobrażone, ale

wspólnotę ludzi za siebie i innych odpowiedzialnych, czyli ludzi wolnych.

Jakkolwiek konieczne dla zaistnienia bliskości jest otwarcie się na zranienie przez

osoby, do których się zbliżamy i z którymi pragniemy być na co dzień, chcemy dawać

bliskim tę możliwość w zaufaniu, że nie będą jej przeciwko nam używać, a już

z pewnością — że nasze oddanie nie będzie nadużywane. Niestety tak długo, jak długo

każdy/a z nas tutaj, w Polsce, nie będzie umiał/a sam/a żyć stosunkowo dobrze, sobie

samemu/samej wystarczać, do czego drogą jest codziennie praktykowana miłość

własna (nie mylić z narcyzmem), czyli czułość i dbałość o siebie we wszystkich sferach,

od swojego kochanego ciała i niesfrustrowanej seksualności poczynając; tak długo, jak

wiązać się będziemy i pozostawać w bliskich związkach z jakiegokolwiek innego

powodu niż lepsze samopoczucie (lepsze jest wrogiem dobrego), pomnażanie z innymi

naszego dobrostanu przez dzielenie życia, do czego jako ssaki z naszego gatunku

jesteśmy predestynowani, a co nie może oznaczać zaledwie łatwego i przyjemnego

życia, ale przeżywane wspólnie radości i smutki życiodajnego wysiłku, podejmowanego

razem; wspólne stawianie czoła cudownym i okrutnym trudom codzienności; kolejne

próby i błędy, kończące się zwycięstwem i porażką; tak długo, jak nie będziemy

pamiętać i urzeczywistniać prostej prawdy, że każde ludzkie bycie razem, że każda

ludzka kultura zaczyna się od łóżka i stołu, i dobrze nam służy, jeżeli w łóżku i przy

stole w zrównoważeniu się spełniamy, nasze współżycie nie niszczy ani nie tłamsi, ale

rozwija i cieszy; tak długo pozostaniemy tylko swoimi własnymi ofiarami, katami

i niewolnikami, bez względu na to, ile razy wielkie mocarstwa by nas rozbierały i jak

bardzo polski i święty mędrzec by nam dobrze radził, abyśmy się nie lękali.

Page 21: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

21

Dom, odmienny stan świadomości: ustalenia wstępne

Dom to jedna z podstawowych metafor, za pomocą których tworzymy nasze życia.

Metafory podstawowe pozwalają nam to życie wstępnie uporządkować i zorganizować.

Wydobywają nas jako ludzi z niejasnego mroku ciała, przekształcają naturalnie

wspólne rytmy w osobne organizmy. Stwarzają sposobność wydostawania się z całości,

odróżnienia. Podstawowe metafory, względnie podstawowe pojęcia, niejako fundują

samą możliwość tła i figury, która w tym pierwotnym geście wydobywania ciała

z całości wykształca pewną jednostkę, w nadanym jej sensie swoistą, zwyczajowo

odmienną od innych jednostek. W istocie inność, odmienność możliwa jest jedynie

wśród zróżnicowanych, odróżnionych od siebie, wyróżnionych organizmów czy

jednostek. W stanie niezróżnicowania są one nam niepotrzebne, podobnie jak jaźnie,

języki czy myślenia. W „genetycznej zupie” (ewentualnie, przypuszczalnie: wodach

płodowych) nie ma słów i ciał, brak całostek.

To nazywanie umożliwia nam wykreślenie ze zmysłowego doświadczania otaczającego

nas środowiska istot osobnych, wyznaczenia im granic, które dla niemych zmysłów

byłyby niepokojąco niewyraźne, nierzadko postulowania ich jako jednostek od siebie

odmiennych. Logiczna zasada wyłączonego środka, stosowana, chcąc nie chcąc, do

rzeczywistości, na prawach pobieranego z otoczenia jeszcze w brzuchu matki

indoeuropejskiego języka — w tym przypadku języka polskiego — którego

wiarygodność uzależniona jest od poddawania się zasadom naszej (współczesnej,

europejskiej) kultury, przedziwnie zabrania nam myślenia dwóch istot jako

zajmujących jednocześnie jedną i tę samą przestrzeń: tu, gdzie ja jestem, ciebie nie ma;

tam, gdzie jesteś ty, nie ma „ja” (jak również: nie ma mnie). W ten oto sposób zasada,

która dla jej odkrywcy, Arystotelesa, była nie więcej niż sposobem na sensowne

odróżnienie dobrze skonstruowanych wypowiedzi od uwodzącej retoryki, z czasem

stała się zarazem prawem tożsamości, jak i zasadą organizacji i selekcji istnień.

Początki filozofii europejskiej są tym samym pierwszym ciosem w ciało Proteusza,

które bez trudu i obawy przyjmowało różnorakie kształty, nie poczytując żadnego

z nich za swoiście własny, w który przemieniło się dopiero pod heroicznym

przymusem.

Page 22: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

22

Nie jest jednak moim celem czynienie z Arystotelesa, czy innych Ateńczyków

przechadzających się w gaju Akademosa, kozłami ofiarnymi mojej kultury. Należy im

się wdzięczność, że tak wcześnie dostrzegli reguły, którymi rządzi się ucieleśniona

w nas potrzeba nazywania, zwana mową — rządzi naszymi sposobami segregowania

rzeczywistości. Niemniej (jak dla mnie) rzeczywistość, pierwotniejsza niż mowa, nie

jest od mowy odrębna, obca jej czy wroga. Jesteśmy zanurzeni w rzeczywistości —

wyłączając rzadkie wyjątki — w rzeczywistości językowej. Podejrzewam, że nie

bylibyśmy w stanie jej wynaleźć i siebie w niej odnaleźć, gdyby nie mowa, zdolność

wydzielania słowem ze zmysłowej masy doznań ograniczonych jednostek. Wydaje się

nam niepodważalne, że jedynie dzięki wydzieleniu istoty z jej otoczenia, określeniu,

staje się możliwe uświadomienie jej sobie.

Nie powiem nic nowego, zauważając, że język (czy mowa — te słowa stosuję

zamiennie) jest warunkiem świadomości. Prawdopodobnie nie jedynym warunkiem:

wierzę, że dotkliwie istnieje rzeczywistość, której jesteśmy częścią i którą

potrzebujemy nazywać; że tzw. czysta świadomość jest grą słów, na którą pozwala ta

tutaj mowa, dająca nam możliwość zestawiania dźwięków czy znaków, które odsyłają

do rzeczywistości tylko za ich pomocą wywołanej (przywołajmy w odniesieniu do tej

możliwości pojęcie „wyobraźni” — nie tyle pragnąłbym zachować z niego zdolność

reprezentacji, ile chciałbym przypomnieć, że i ono raźnie wskazuje na materialną

podstawę tyleż słownych zachowań, co wyobrażeń).

Tymczasem ten gest nie jest zasadniczo różny od gestu nazywania, wybaczcie

surrealistyczny pleonazm: istot istniejących. Jeśli wierzymy, że język jest częścią

ludzkiej rzeczywistości, inaczej: naszym sposobem na uporządkowanie jej

i wyznaczanie sobie w niej miejsca, to sposób istnienia istoty nazwanej danym słowem

nie jest problemem językowym i dla potrzeb nazywania jest kwestią drugorzędną.

Spieszę jednak powtórzyć, że to, co nazywam „rzeczywistością”, jest pierwotniejsze niż

ludzka potrzeba nazywania, nawet jeśli mowa jest w człowieka wmieszana jeszcze

w ciałach rodziców przystępujących do aktu kopulacji, który da mu początek. A już

z pewnością płód, dojrzewający w łonie matki, przenikają słowne fale, które ona

emituje; docierają do niego te, które przenikają jego matkę; i przypadkowe, i do nich

kierowane (o ile są to dwie istoty).

Page 23: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

23

Kiedy więc definiuję dom jako metaforę podstawową, nie odwołuję się do problemu

językowego bądź kwestii z zakresu poetyki (nawet „poetyki istnienia”). Wskazuję na

specyficznie ludzką potrzebę, a może i konieczność nazywania jako wydobywania

słowem z różnorodnego środowiska wyodrębnionych jednostek, i zauważam, że

niektóre z używanych przez nas słów mają większy niż inne ciężar właściwy, skupiając

w sobie organizującą ludzkie doświadczenie niemalże grawitacyjną moc — do tego

stopnia, że życie bez nich wydaje się nam niemożliwe.

W tej samej kategorii znajdujemy m.in. „świat” lub „świadomość”, jednak uważam, że

właściwa nam potrzeba nazywania zamienia słowem zamieszkiwaną czasoprzestrzeń

w np. „świat” (szerzej: „wszechświat”), jak również pozwala wyodrębnić, tak działając

i do tego służąc, jednostkę będącą podmiotem lub przedmiotem „świadomości”.

Natomiast właściwe danej mowie i jej kulturom — narastające w związku z historią

używania podstawowych metafor — sposoby porządkowania rzeczywistości, w tym

rzeczywistości pojedynczego ludzkiego ciała (np. „człowieka”), relacji międzyludzkich

i innych partii środowiska, ustanawiają, jak to jest dla nas tutaj, „świadomość” jako

cechę podmiotu, którą odróżnia się od reszty „świata”.

Zatem dom, tak jak potrzeba zadomowienia, jest dla nas tak oczywistą oczywistością,

że wyobrażenie sobie świata, w którym nie istniałby dom, jest rzeczą — lubimy w to

wierzyć — przypominającą niedorzeczne bajdurzenia filozofów i poetów. Tak się

złożyło, że jeden z nich śmie twierdzić, iż dom nie dość, że nie jest ani oczywisty, ani

konieczny, to jeszcze jest „odmiennym stanem świadomości”. Pragnę uspokoić, że ten

tytuł nie niesie w sobie negatywnego wartościowania, jest raczej próbą opisu trudnych

konsekwencji przeżywania i rozumienia „domu” w sposób właściwy mojej mowie

i kulturze. Próbuję tu wskazać, że sposób, w jaki „dom” w nas pracuje, segregując

materialną czasoprzestrzeń, jest skutkiem naszego używania języka polskiego, które

dla jego rdzennych użytkowników przeważnie nie jest wyborem i co w zwrotnym

sprzężeniu posiada poważne konsekwencje dla tutejszych sposobów przeżywania

i rozumienia siebie (sic!) w otaczającej nas rzeczywistości.

Nie kwestionuję potrzeby domu i zadomowienia, „rdzennie” ją podzielam. Propaganda

bezdomności i innych rezydualnych odmian nomadyzmu jest dla mnie śmiesznym

prześlepieniem materialnych warunków egzystencji, na który to przywilej stać osoby

doświadczające bezdomności jako egzystencjalnej alienacji, słabo znające biedę,

Page 24: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

24

uzależnienie czy chorobę psychiczną — najczęstsze przyczyny faktycznej

bezdomności. Niemniej śmiem twierdzić, że dom jest obłędem, jeżeli najbardziej

odmiennym stanem świadomości jest stan psychotyczny, przypisywany, skądinąd

częściowo słusznie, utożsamianej z nim schizofrenii.

Nie do przecenienia dla człowieka jest jednak owo doświadczenie „egzystencjalnej

alienacji”, poczucie istotowego wyobcowania ze wszystkiego, co nim (a czemu nie nią,

nimi, nami?) nie jest, podczas gdy to, co nim jest, jest dla niego boleśnie niejasne.

Dosadniej: co nim być, zgodnie z istotowym prawem wyłączonego środka, nie może,

ponieważ zajęcie miejsca, które on obecnie zajmuje, grozi unicestwieniem, śmiercią

(albo szaleństwem).

Schronieniem przed tym wszystkim, co morderczo mogłoby zająć właściwą mi

(podstawiam się za pomocą tego zaimka osobowego, tak jest, pod zaimek „człowiek”)

czasoprzestrzeń, miałby być dla mnie dom. Stan świadomości nazywany domem

wytycza bowiem i wznosi ściany, mocne granice, które powinny ochronić mnie przed

domyślnie groźnym, wrogim światem — zewnętrznym. Wygradza czasoprzestrzeń,

w której mogę schronić się w cieple, ustrzec od niepogody czy wręcz atmosferycznej

śmierci. Acz niekoniecznie od utraty zmysłów.

Niestety ceną tego ciepła i poczucia bezpieczeństwa bywa często ujmowanie domu

jako miejsca nie tylko moralnie i emocjonalnie wyższego nad wszystkie inne dostępne

i niedostępne miejsca („nie ma jak w domu”), powiedzmy: fortecy, ale też miejsca od

nich jakościowo odmiennego, pozytywnie różniącego się od tego, co poza domem

(„wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”).

W zasadzie sposób, w jaki tworzymy, porządkujemy nasze życia w tutejszym świecie —

jeżeli rzeczywiście taka całość możliwa jest do odczucia i pomyślenia — podana

wyodrębnionej w ten sam sposób świadomości (w wątpliwość, do wierzenia),

wyłącznie jako wydzielonej z niej jednostki, co podsuwa zmysłom nasza własna mowa,

ambiwalentnie rzec by można: zakłada dom.

Jestem dla siebie do odczucia i pomyślenia, w tutejszych warunkach istnienia na

obecnie obowiązujących prawach porozumienia, jedynie jako odgrodzona mocnymi

granicami od tego, co mną nie jest, czasoprzestrzeń, odseparowana jednostka.

W przeciwnym razie tzw. rzeczywistość grozi mi zalewem, natomiast utrzymywanie się

w stanach niepokoju, obawie, w lęku przed „światem zewnętrznym” tym głośniej

Page 25: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

25

wzywa mnie do wzmacniania ścian mnie, moich granic; troszczenia się o ich

zachowanie; chronienia siebie przed ich zniszczeniem; wystrzegania się śmierci.

Albo obłędu: paradoksalnie, chronię się w domu przed samym sobą. Im silniejsze są

granice mnie, rosnące mocno w mury mojej fortecy, w której coraz wyraźniej panuję

nad moim fantastycznym królestwem, tym bardziej obce, wrogie, odrębne staje się

moje środowisko, podczas gdy dom jest zaledwie wydzieloną w gospodarstwo częścią

środowiska, daną mi nie tyle we władanie i na własność, ile pod opiekę, do

kultywowania jako miejsce schadzek i wspólnych posiłków, na równi z domownikami

i gośćmi, którzy zaszczyciliby moje progi zapowiedzianą i niespodziewaną wizytą.

Skoro jednak dom jest wydzielony, aby chronić mnie przed złym światem, którego

głównym pragnieniem, jakbym chciał wierzyć, jest mnie zniszczyć, staje się on fortecą

lęku, a jeśli uwierzę w jego/swoją moralną wyższość — świątynią niepokoju, którą od

środka rozsadza obawa; moim moralnym obowiązkiem staje się jej hodowanie, ciepły,

zaciszny chów bohaterek i bohaterów, którzy to domostwo umocnią.

W sprzyjających wrogości okolicznościach — a trudno ukryć, że nasza ojczyzna takie

coraz chętniej stwarza — wydzielone z rzeczywiście zmiennocieplnej atmosfery

schronienie, którego ściany wzniosłem, aby zbudować sobie czasoprzestrzeń, w której

mógłbym sensownie ustatecznić nie do ogarnięcia dla żadnej jednostki rzeczywistość:

z pewną dozą regularności poczuć się bezpiecznie, ogrzać albo, w miarę potrzeby,

osłonić przed nadmiernym ciepłem słonecznym, ukryć się w ciemności przed zbyt

mocnym światłem albo schować w sztucznym świetle przed chwilowo nazbyt straszną

ciemnością (by wymienić wartości domowego ogniska w relacji ze zmiennością

potrzeb, nastrojów, temperatur i przemiennością dni, nocy, pór roku) — w moim

domu lub organizmie, gdy przeciwstawia on siebie w piętrzącym się lęku temu, co nim

nie jest, co pozornie jest na zewnątrz — powoduje napięcie, które osiąga takie stężenie,

że wreszcie od środka rozsadza mnie całkowicie, schizofrenicznie rozszczepia.

Poczucie zadomowienia jako zagrożenia osiąga taki stopień intensywności, że jedynym

sposobem na utrzymanie swoich granic jest pozbawienie ich siebie. Dom, w którym

szukałem schronienia, staje się dla mnie tak przerażający, że jedynym sposobem na

jego utrzymanie jest rozbicie jego rozpaczliwie umocnionych ścian.

Kiedy rzeczywistość, której jestem częścią, wydzielając z niej siebie, dajmy na to,

mową, aby wznieść sobie dom; wyodrębniając siebie, aby móc sobie cokolwiek

Page 26: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

26

uświadomić; wydobywając swoje ciało z niezróżnicowanej całości, aby dało mi siebie

odczuć, przeżywam i rozumiem ją jako radykalnie mi przeciwstawną, wrogą i obcą,

wówczas wyrywam się z niej tak bardzo, że dla samego siebie staję się zupełnie obcy,

istotowo się wykorzeniam.

Człowiek, będący jednym gatunkiem istot żywych, który istnieje w takim

wyobcowaniu, w poczuciu egzystencjalnego wyalienowania od rzeczywistości, której

mógł być ufną częścią, odcinając się od niej i coraz bardziej wywyższając, tym bardziej

się siebie samego boi. Im bardziej się siebie samego boi, odgradza się obawą od

otoczenia we wrogim przeciwstawieniu, tym bardziej odczuwa siebie jako

osamotnionego, aż samotność staje się synonimem ludzkiej egzystencji,

doprowadzając człowieka do rozpaczy, w której sam zostaje widmem, cieniem samego

siebie.

Kiedy dramatycznemu poczuciu alienacji towarzyszy faktyczna izolacja, a rozpaczliwe

poczucie przerażającego osamotnienia nie spotka się z rozumną, czułą obecnością

innych żywych istot, wtedy miejsce odosobnienia staje się tak smutne i straszne, że

uczucia przekraczają rzeczywiste, po ludzku wyobrażalne granice, człowiek rozpada się

psychotycznie, przekształcając doznania w urojenia. Rozpadłszy się, staje się owym

„zaimkiem”, ponieważ czasoprzestrzeń, którą sobie wygospodarował na schronienie,

zatraca dla niego nie tylko znaczenie, ale i możliwość odniesienia się do niej. W braku

możliwości wyróżnienia znika możliwość domu.

W ten sposób i w takim sensie: rzeczywistość pryska, gdyż rozprysła się jednostka,

organizm, który ją wywoływał, próbując się od niej odróżniać, odnajdywać się w niej

i umieszczać, porządkować i uczestniczyć w niej za pomocą (między innymi)

nazywania. Jednak ruiny rzeczywistości, tak długo, jak pozostaje się w obłędnym

oderwaniu, psychozie, potężnie i bezmiernie roją się w postaci lęków, głosów czy

omamów, nierzeczywistych odczuć i wyobrażeń, co całkowicie uniemożliwia

uczestnictwo w czymkolwiek, ponieważ zatraca się możliwość odróżnienia tak siebie,

jak kogokolwiek i czegokolwiek od totalnego rozpierzchnięcia. Niejako się nie istnieje.

Ronald David Laing od lat 60. ubiegłego stulecia rozbudowywał rozumienie

schizofrenii jako postępującej egzystencjalnej alienacji (jednak niedotyczącej jedynie

wyjątkowej, patologicznej jednostki), nie podważając istnienia schizofrenii jako

choroby dotykającej pewną część rodzaju ludzkiego, przynajmniej w początkowym

Page 27: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

27

okresie swojej pracy, kiedy stworzył jedno z jej najprzenikliwszych studiów

zatytułowanych Podzielone „ja” (The Divided Self), lecz mówiąc o niej jako o chorobie

coraz głębiej trawiącej powojenne europejskie społeczeństwa — wolałbym raczej

powiedzieć bez patosu patologii — jako niekorzystnego kierunku ewolucji ludzkiej

kondycji w kulturach języków europejskich od połowy XX wieku naszej ery.

Kiedy między ludźmi zanika zaufanie, a narastają coraz bardziej zapośredniczone

obawy, niezwiązane z codziennością i osobistym rozpoznaniem, które wykoślawiamy

w przesadzone, bezzasadne lęki w poczuciu zagrożenia tym, co jest wspólną

odpowiedzialnością, nazwijmy ją życiem, wówczas niemożność zwrócenia się do siebie,

do siebie samego i do siebie nawzajem, której krytycznym stanem jest psychoza,

potoczne szaleństwo czy obłęd, czyni z człowieka widmowy mechanizm pracujący na

darmo w pustce, nietworzący i niewytwarzający niczego oprócz symbolicznych oznak

własności i władzy zniewolonej bezradną wszechmocą. Nadzieja w tym, że psychoza,

będąc stanem naturalnym, jest stanem przejściowym.

Pragnę podziękować za wsparcie w trakcie pisania tego eseju Emilowi, Vilji Haapali, Michałowi

Niwińskiemu, Paulinie Owczarek i Szymonowi Słomczyńskiemu. Jesteście naprawdę kochani.

Page 28: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

28

Page 29: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

29

Koniec kłamstw, całym zdaniem.

Przepraszam wszystkich, których poniższe dotknie. A dotknie z pewnością,

między innymi – jak ufam, co pozwala mi nadal pisać, żyć – ogromną większość moich

byłych, zaocznie obecnych bliźnich, nie z zemsty, a poprzez moc prawdy, której czuję

się zmuszony zaświadczyć. Prawdy w swojej codzienności tak czarnej, że niemal

wszyscy z was (to wezwanie jest tyleż prywatne, co publiczne, niczym języki naturalne)

wybrało nie chcieć pomóc mi ją znosić i nieść, i której stawianie czoła wymagało ode

mnie kilkukrotnego odwoływania się do zapadnięcia w psychozę maniakalną w ciągu

blisko piętnastu lat. Za to zaś należy się podziękowanie, jedynie właściwie, czyli moją

prawdą.2

Prawdą biedy, dyskryminacji, wykluczenia i utraty tak iluzorycznych fikcji, jak i

wspólnej rzeczywistości. Pomimo tego, że jesteśmy nadal np. znajomymi na facebooku,

otrzymałem w ofercie zwrotnej najgorszą odpowiedź: niezrozumiałe milczenie. Albo

odpowiedź jeszcze straszniejszą: przemilczenie. Której połowicznie przez lata

udzielałem również ja sam, ze sobą się kryjąc, odmawiając sobie swojego istnienia,

m.in. mojego ciała, oddechu i głosu, obecności pomiędzy nami, tutaj i teraz, w tym

świecie.

Nie ma się jednak o co obrażać. Ci, którzy do tej pory nie mieli głosu, sami go

muszą podjąć, równocześnie z jego wynajdywaniem. Należytym mianem dla tego

przedsięwzięcia jest jedynie „wynalazek miłości”, ponieważ jedyną metodą, z pomocą

której można w sobie zabić wyssaną z mlekiem matki i spermą ojca nienawiść do siebie

i siebie nawzajem, nienawiść, która wyklucza współżycie i zaufanie, jest wypełnienie

drugiego chrześcijańskiego przykazania miłości (do czego sankcja boska jest całkowicie

niekonieczna), czyli rozpoczynanie dnia i życia od miłości własnej, szczególnie jeśli

sam do siebie dochodzisz, startując od siebie tak naprawdę we własnej dorosłości (to

także droga w dorosłość jako taką), nie od złości i gniewu, będącymi symptomami

strachu, a istotnie i rzeczywiście od siebie samej i samego. Rzecz w tym, że jest to

zadanie, którego dar już teraz ochoczo przyjmuję, a podejmuję od dłuższego czasu,

niezwykle trudne. Tak to ujmę: oryginalne.

Można by rzec, że jestem w tym wyzwaniu dalece zaawansowany, jednakże

pragnąc, żeby ta prawda przejęła każdego i każdą z was, a jeżeli były uśpione, obudziła

współczujące zrozumienie, za każdym razem muszę przyjmować, że przemawiam do

strachu, stereotypu, normy i uprzedzenia, której naukowa nazwa to schizofobia.

Trzeba mi zatem wam powiedzieć, skoro z każdą godziną jest mi w tym tutejszym

mroku coraz jaśniej, jak to jest być w Polsce chorym psychicznie, jako że jedynym

sposobem na przekroczenie strachu jest spojrzenie mu w oczy, osobiste

2 Esej miał rozpoczynać cykl, który roboczo podtytułowałem Jak to jest być wariatem w Krakowie,

proponowany przeze mnie nowopowstającemu portalowi Korporacji Ha!art. Jak dotąd nie otrzymałem od Redakcji żadnej informacji zwrotnej na moją propozycję, pomimo prywatnej znajomości z Redakcją.

Page 30: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

30

skonfrontowanie się z nim, odpowiedź mu. Jaki jest los, mówiąc kolokwialnie, wariata

w mieście Kraków.

A koniecznym jest, jak najprędzej nadmienić, że jest to dola mniej niż

zwierzęca. Niedawne badanie socjologiczne, o którym więcej w kolejnych odcinkach,

pokazało, że największy dystans społeczny wobec grup wykluczonych „polskie

społeczeństwo” wyznacza do osób chorych psychicznie. Do „nikogo innego”.

„ciekawe kogo tym razem wybiorą na Żydów” – pytał, nie pytając, poeta MLB

(Miłosz Biedrzycki) w wierszu „(Henryk Grynberg)”, i prawdopodobnie polskim Żydem

początku dwudziestego pierwszego wieku został „pedał, ciota, gej”. Chociaż być może,

jakby pomyśleć o tym, z jaką trudnością przychodzi rodakom przyjęcie regulacji

przeciwdziałającym przemocy wobec kobiet, to równie prawdopodobne, że polskim

Żydem w drugiej dekadzie tego stulecia, prawie sto lat po przyznaniu przez II RP praw

wyborczym kobietom, nb. wcześniej niż ojczyzna sufrażystek, staje się kobieta czy

„matka nie-polka” (proces tzw. „matki Madzi” zdaje się aż za dobrze ilustrować to

obsadzanie potwora, koźlicy ofiarnej). Ale nawet wtedy, kiedy najbardziej oświeceni

lewicowi intelektualiści i intelektualistki mówią o odmiennych zachowaniach,

nierzadko wymsknie się im klauzula: „o ile nie mówimy o szaleństwie”.

Nie mówimy o szaleństwie, tym mniej o szaleńcach, do obłędu się

„przyznajemy”, co zdarza się morderczo rzadko, jakby była to przewina i przestępstwo

nie do pomyślenia. My, chorzy psychicznie, robimy to, milczymy na temat stanu

naszego zdrowia, skazując się na istne nieistnienie, z powodów pragmatycznych: bycie

chorym psychicznie jawnie skazuje nas prawdopodobnie nieuchronnie na niemożność

znalezienia pracy przy jednoczesnej niemożliwości dowiedzenia dyskryminacji w

procesie rekrutacji, bo sposób na wykluczenie jawnego wariata jest prosty: jeśli

wiadomo o mnie, że jestem chory psychicznie – i tak jest, ponieważ tego faktu nie

ukrywam, mój powszechnie dostępny biogram to mówi – zwyczajnie nie zaprasza się

mnie na rozmowę, a w życiu codziennym każde niestandardowe zachowanie

bezmyślnie składa się pobłażliwie, co najbardziej poniżające, na karb mojej choroby.

Nie macie się czego wstydzić, tak też postępuje większość znanych mi

miejscowych psychiatrów: nikt wariata nie słucha, zwłaszcza w gabinetach i szpitalach.

Diagnoza jest wyrokiem. Jeśli nie podporządkujesz się naszej woli – mówi najczęściej

społeczeństwo polskie pod postacią pracowników opieki medycznej, społecznej i

rodzin chorych, mówi uwewnętrznione najgłośniej przez nas samych, bo sami

najskuteczniej się przemilczamy – jesteś chory, masz nawrót i słowa twoich

„najbliższych” są wystarczające, żeby cię zamknąć. Tak jak to się ze mną niedawno

stało, na 4. do 6. tygodni przymusowego leczenia, ba, do zasądzenia zasadności

przymusowego leczenia przez polski sąd, bowiem cokolwiek byś nie powiedział i tak

nie zostaniesz rozsądnie wysłuchany przez ludzi, którzy mają władzę wyrokować o

moim stanie zdrowia. Decydują o moim zniewoleniu, prawie mnie nie znając, ludzie,

którzy nigdy nie doświadczyli mnie w rzeczywistym epizodzie psychotycznym. Tylko

moje spore zasoby własne, włączając zagraniczną przyjaciółkę, której odwiedziny

Page 31: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

31

wywołały w Kobierzynie popłoch, pozwoliły mi opuścić szpital w krócej niż 4 tygodnie i

podjąć samodzielną decyzję w gestii przyjmowanych leków.

Minimalny okres „obserwacji”, do zamknięcia w której wystarczające jest słowo

twoich krewnych, jeśli nie zostałeś/aś jeszcze zdiagnozowany/a, wynosi 14 dni, a

bezkarnie można przetrzymywać osobę, o czym stanowi ustawa, której rzekomym

zadaniem ma być ochrona chorych psychicznie, do miesiąca. Wszelkich odwołań

polecam poniechać, o ile nie chcesz sobie popsuć więcej krwi i nerwów, dodać sobie

zniszczenia wewnętrznego i społecznego, jaka stanowi trauma przybywania na

zamkniętym oddziale psychiatrycznym z innymi osobami w faktycznych epizodach ich

chorób psychicznych.

Badanie psychiatryczne jest uznaniowe, parafrazując R. D. Lainga: jeżeli mam

władzę orzekania o twoim zdrowiu czy chorobie psychicznej, a ty jesteś przedmiotem

[sick] mojego „badania”, i stwierdzę ci taką czy inną chorobę, bądź zaburzenie, to

właśnie na to, przez i dzięki temu, jesteś chory.

Rzeczywiście rzecz biorąc, a my, chorzy psychicznie, bywamy bardzo często

traktowani z mniejszą czułością niż najmniej potrzebne przedmioty, nie ma od takiej

decyzji instancji odwoławczej, stąd fraza „nikt inny” wydaje mi się pojęciem

precyzyjnym, jak najbardziej na miejscu.

Inaczej niż przysłowiowi Żydzi, my, chorzy psychicznie, nie jesteśmy konieczni

do opozycyjnego ustanowienia fałszywie utwardzanej, zgodnie ze zgubną „logiką my i

oni”, tożsamości. Jesteśmy milczącym i przemilczanym gwarantem sensowności

mówienia we własnym imieniu, w pierwszej osobie, mówienia: ja. Równocześnie

najwyższym i najniższym punktem, obydwoma biegunami nieporozumienia, jakim jest

ustanawianie podmiotowości, wolności i odpowiedzialności na dosłownej

wiarygodności, nie zaś na współczującej, rozumiejącej, wspólnej obecności. Leżymy

poza marginesem strony, na której można współcześnie wszystko, czyli cokolwiek

zapisać, co z odrobiną dobrej czy złej woli podda się interpretacji. Jednak to bełkotliwy

wariat jest gwarantem strachu, który pozwala nam na niedowierzanie, sobie i innym,

co nie ma nic wspólnego z rozumnym, serdecznym wątpieniem, daje możliwości

strachu, niepokoju, podmiotowego rozedrgania, które wydało nam się koniecznym i

wystarczającym dowodem ludzkiego istnienia.

Wykluczenie osób chorych psychicznie, paradygmatycznie: schizofreników,

pozwala pomyśleć nas samych jako „zdrowych na umyśle”, jest nieodzowne do wiary w

sens, jako coś „uwęwnętrznienie-zewnętrznego”, co może zaistnieć, a zaistnieć nie

może przez siebie nieprzeparte, bez odwołania się do prawd doświadczenia, które

inaczej niż kategorie znaczeniowe, nie jest jednostkowe albo powszechne, skrajnie

obiektywne albo subiektywne, jest wspólne i pojedyncze zarazem, różne i podobne do

mnie w różnych proporcjach, stale mnie świadomie i nieświadomie konstruujące, jak i

przeze mnie konstruowane, albowiem prawdy doświadczenia wymagają ode nas i ode

mnie osobistego sprawdzenia i sprawdzania, na co dzień, konfrontowania zdań ze

zdarzeniami, tak wewnętrznymi, jak zewnętrznymi, co powołuje do prawdziwej

wolności jako odpowiedzialności.

Page 32: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

32

Pragnąc pozostać leniwym i opierać się na prawdach zastanych, biernym

członkiem czy członkiniom społeczeństwa, potrzebujemy tych, którzy nam pokażą

naszą sensowność, przez swoją „chorobę”, swoją domniemaną „chaotyczność” oraz

„bezsens” – co ma naprawdę bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistym

doświadczeniem jakiejkolwiek choroby czy zaburzenia psychicznego – wyręczą nas w

codziennym decydowaniu, co „ma sens”. Chronią nas przed ludzką prawdą, przed

pięknym wysiłkiem życia, że to tylko my na Ziemi jesteśmy sensotwórczymi istotami i

na każdej i każdym z nas spoczywa i leży w nas odpowiedzialność tworzenia sensu

mojej osoby i przemiana otaczającej mnie rzeczywistości w tzw. „świat”.

Świat, który nie należąc do mnie, nie będąc moją własnością, nie może nie

zostawać przyswojony i w tym procesie wrażliwego rozsądzania – celem przynależenia

do siebie i do świata – staje się moim światem, raz za razem wystawionym na

odmienność innych, osobnych światów, z którymi, aby żyć i istnieć jako człowiek,

muszę w zaufaniu i miłości, tj. braku obawy przed zranieniem, odrzuceniem i

poniżeniem, wchodzić w relacje, a zatem rozumieć się i konfrontować, ale uprzednio i

nieustannie – wrażliwie współistnieć.

Page 33: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

33

Nowy początek

Problemem staje się, jak opowiedzieć to, co dotychczas wydawało się

niewypowiadalne, nie „przemawiając”, w dwóch znaczeniach: przezwyciężenia i

perswazji. Innymi słowy: dać świadectwo podmiotu wydarzeń, które w takim dawaniu

przezeń świadectwa muszą wynaleźć właściwy dla tych wydarzeń sposób ich

opowiedzenia. Podkreślam, nie chodzi o „język”, w tym momencie ja piszę, a Wy

czytacie pewne zdania w języku polskim z początku XXI wieku. Stawka jest znacznie

wyższa, będąc gruntownie głębszą: chciałbym Wam opowiedzieć o tym, jak mnie nie

było, jak do siebie wracałem, jak straciłem i odzyskałem do siebie zaufanie, jak to nie

znajdywałem sobie miejsca i jak je sobie wypracowałem, jak umożliwiłem sobie powrót

do rzeczywistości, jak moje bycie tutaj stało się dla mnie możliwe, znośne, upragnione.

Nikogo nie przepraszając za to, że sam się tu znalazłem. Umożliwiając życie komuś

innemu? O czym nie można mówić, nie należy milczeć.3

3 Autor nie ponosi pełnej odpowiedzialności za przedstawione poniżej poglądy & przekonania, włączając

te, które na ten moment podziela, ponieważ z chwilą publikacji przestają one być wyłącznie jego własne.

Page 34: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

34

Page 35: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

35

Do dobrego kolegi, poety!

Drogi Kolego!4

Co do tego reportażu, a właściwie cytatu z mojej rzeczywistości5: jest on końcem

historii, mojej historii, w takim sensie jego początek, który tak jak go odebrałeś,

wyrwany, zdaje się mi trafiony. Poza tym chciałem oddać głos „rzeczywistości”, bo i tak

wiedziałem, że zostanę oskarżony o jednostronność przez brata, i tak też się stało; ale

jego opinia i mojej rodziny, której nie czuję się już członkiem, mnie nie interesuje.

Wigilię spędziłem z Ludką, córką A. Świrszczyńskiej, moją przyjaciółką od 2004 r.

Wyjaśnienie należy się Tobie, jako mojemu koledze, o tyle, o ile otrzymałeś ten tekst

ode mnie osobiście, nie jest ono jednak z definicji wpisane w zadanie literatury en

masse. Co więcej, mamy tutaj do czynienia z sytuacją „nie-do-pomyślenia” tzn. cała ta

historia, którą kończy mój gest publikacji tego tekstu (a w planie rzeczywistym

jednoznaczne rozmowy z członkami rodziny, w tym bójka, która poprzedzała tę

wymianę i moje dalsze szukanie pomocy w systemie, o którym wiem, niestety

'doskonale', a teraz doświadczalnie, że nie ma mi nic do zaoferowania, wg zasady: „to

nie jest kraj dla silnych słabych ludzi”), beznadziejność mojej sytuacji, którą

testowałem coraz głębiej przez dwadzieścia z okładem miesięcy, leży właśnie w tym, że

druga strona, która już nie jest dla mnie stroną ("too late for the other side/caught in a

chase(change?)/25 to life"; http://www.killerhiphop.com/eminem-25-to-life-lyrics/),

nie jest w stanie wyjść ze swojej zaimpregnowanej pozycji i potwierdzić swój udział w

mojej przeszłości, co do poczucia charakteru którego występuje pomiędzy mną a tymi

ludźmi ostra różnica emocjonalnego i intelektualnego zrozumienia (u nich jest, w

moim poczuciu i rozumieniu, odmowa zrozumienia, w wyparciu i zaprzeczeniu, co

jeszcze nie byłoby beznadziejne, ale też łączy się to ze stałą, jawną tylko w przypadku

mojego brata, powtarzająca się praktyką podporządkowania, poniżania, uzależniania, a

zarazem oszukiwania siebie i mnie, którego dopiero teraz stać na to i żeby to zobaczyć,

i się temu przeciwstawić, i poddać się, przyjąć moją bezradność w obliczu

niemożliwości, tym większą, że wierzyłem, że jestem w stanie „wszystkim nam” pomóc

– nie jest łatwo przyjąć, że moi rodzice, nieświadomie (niekoniecznie świadomie?),

przyczyniają się do mojego samozniszczenia, co więcej, operując we mnie i w osobach,

4 Pierwotnie list został opublikowany w moim wierszblogu słownomuzycznym dnia 25 grudnia 2011 r.:

http://piotrsmierzwa.blogspot.com/2011/12/do-dobrego-kolegi-poety-publiczna.html 5 List był komentarzem do tekstu złożonego z niewybrednej wymiany smsowej pomiędzy mną a moim

współlokatorem i młodszym bratem, która wystąpiła w wyniku naszej pierwszej bójki przed jego wyjazdem na Święta Bożego narodzenia do domu rodziców. W akcie desperacji opublikowałem ten tekst w sieci i wysłałem e-mailem do znajomych, ale również do brata. Kolega-poeta zareagował pytaniem o przyczynę wysyłki, a w wyniku odpisu brata tekst ten z sieci usunąłem. Teraz postąpiłbym inaczej.

Page 36: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

36

z którymi faktycznie żyłem na co dzień latami, czyli młodszą siostrą - od 09/2004 -

09/2010 - i, dalej, bratem, do teraz i potem, zrzucając niesienie tej sytuacji nie tylko na

mnie, ale i na moje młodsze rodzeństwo - co utrudniała tak moja ślepa do nich miłość,

jak fakt bycia latami w potrzebie, w nawrotach choroby, opuszczeniu (licząc najmniej,

2005-2008, jeśli myśleć o dekompensancji w sensie twardym), osamotnieniu itd. itp.

Taka sytuacja nie daje podstaw do żadnej komunikacji.

Mam i takie osobiste poczucie, którym dzielę się tu, że moc mojej poezji, tak jak moja

osobista moc na co dzień, wynika z mojej wcześniej nieświadomej, a od blisko

(obecnie, ponad) dwóch lat świadomej decyzji skonfrontowania się z moją ludzką

kondycją, sytuacją, w której się znajdowałem i znajduję, w sposób, który nie pozostawi

mi złudzeń6, ale też w efekcie pozwolił dostrzec, że tu nie ma wyjaśnień, jest tylko

protest obecności, życia w codzienności, również na piśmie, pracowicie rzetelne

wyostrzanie głosu, szukanie i wynajdowanie formuł, jakie oddadzą sprawiedliwość

beznadziejności tych wydarzeń, ale też pozwolą je przekroczyć i przezwyciężyć – moje

zniewolenie – przygotowując, żegnaniem się i bardzo długim, pięknym i dotkliwym

dziękowaniem za niezliczone rany, których sam szukałem, oddając sobie życie i

przywłaszczając je sobie, bowiem to życie, porządnie doświadczone i doświadczane,

coraz dotkliwiej w związkach i w tekstach, przywraca mi mnie samego, jak również

świadomość, że moja kondycja to nie tylko moja kondycja, a wielu ludzi jest mi w

takich „stanach podobnych” [sic!].

Ludzi, którzy nie dostali talentu rozcinającego słowa, jaki mogliby rozwijać w

wypowiedzi, wiersze, rozmowy, literaturę, której sensem jest wniknięcie w stany

rzekomo niewyrażalne i „niezrozumialne”, i podzielenie się nimi, aby w mojej, naszej

samotności sobie i innym ludziom dać znać, że będąc samemu, sam nie jestem, a moje

doświadczenie jest dziwne, codzienne, w swojej niezwykłości zwykłe, ludzkie i

przydarzające się ludziom na co dzień,

na dnie – wydaje mi się, że takie doświadczenie wyróżnia wszystkich tu obecnie, a nie

tylko mnie samego pojedynczego, a niesprywatyzowanego, niewyłącznie w moim

6 Patologiczność mojej osobistej, rodzinnej i społecznej sytuacji, jak i stopień zaburzenia mnie samego –

jestem wszakże chory psychicznie, tak w remisji, jak w zaostrzeniach, co jest wielkim obciążeniem tyleż, to po pierwsze, dla mnie, co dla osób mi bliskich i w moim pobliżu – dobrze wyznaczał wewnętrzny przymus odarcia się ze wszelkich złudzeń, sprawdzenia i zredukowania wszystkich możliwości zewnętrznych do pożądanego zera, wyrządzając zapewne po drodze sobie i innym wiele dobrego i krzywdy, jednakże zera wmówionego (sobie) i wyobrażonego, gdzie dla wykonania zwyczajnych, codziennych, społecznie rozpoznanych aktów dbania o siebie, zwłaszcza samo-zabezpieczania finansowego, w czym nie przeszkadza mi od kilku lat stan zdrowia, dla samostanowienia była mi potrzebna „okrutna ofiara” z prawie wszystkich moich relacji i instynktownego zaufania do siebie, ludzi i świata, przy świadomości nabytej dzięki chorobie, że rozczarowanie to najsilniejsza z iluzji, dzięki którym jesteśmy w stanie żyć dalej: nie będąc w stanie przeżyć siebie samego jako człowieka, mając siebie za niebywałe niebyłego, za kompletne zero, niemalże udało mi się zniszczyć mój cały świat zewnętrzny. Dobrze, że i tu poniosłem porażkę.

Page 37: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

37

zróżnicowaniu i odmienności własności i stanów, a te wiersze mogą i mają zrobić

różnicę, przedstawić ją, celem właśnie nie przede wszystkim zrozumienia, a

rozpoznania, akceptacji, afirmacji siebie samego w mojej osobności, odrębności,

odróżnieniu się mnie od drugiej osoby, osób drugich, które niemniej stanowią

nieusuwalną część mojego życia teraz, mojej historii, przeszłości i przyszłości, ludzi,

którzy jakkolwiek niekonieczni – są mi do życia potrzebni,

bowiem jak Brené Brown7, wierzę, że wartość ludzkiego życia (szczęście?) leży w

związku z innymi ludźmi, najryzykowniejszej próbie otwierania się bez gwarancji,

bezwarunkowo (miłości?), wyjścia do ciebie np. moim wierszem, albo do Ciebie - tym

listem. Że celem i sensem moich działań, również poetyckich, jest robienie różnicy, tak

mnie, jak Tobie, albo dawanie sobie czasu i tworzenie przestrzeni, w których możliwe

jest szczere spotkanie, bez obawy, że Ty czy ja zostanę poniżony, uderzony, at my most

vulnerable (najranliwszym będąc?), zostanę odrzucony, zredukowany do „szmaty” (czy

innej zapchajdziury), kiedy jestem w pełnym otwarciu i gotowości przyjęcia drugiego

człowieka takim, jakim on/ona/ono jest.

Dzięki za to zaczepne pytanie i życzliwą odpowiedź, Ty masz, ja mam, (my) mamy

siebie samych. Ważniejsze niż ten fakt i to podlega zmianie w zakresie naszych

własnych starań, naszej wolności, jej granic, które sami sobie stawiamy, i ograniczeń w

ramach konieczności, jest jak, w jaki sposób, na jakie sposoby się wobec siebie,

nawzajem lub nie nawzajem, mamy czy miewamy, albo nie mamy, jak i kim dla siebie

jesteśmy, jak na siebie działamy, co dla siebie robimy, a czego nie robimy, czego

dokonaliśmy, a czego zaniechaliśmy, jak i co jesteśmy gotowi, przygotowani i w stanie

zrobić dla siebie, sobie, samemu, wzajemnie i razem (w miłości i w poszanowaniu?).

Pozdrawiam,

Piotr Mierzwa

7 http://www.brenebrown.com/welcome;

http://www.ted.com/talks/brene_brown_listening_to_shame.html

Page 38: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

38

Ok, zostaję sam!

Ok, Karolu, kilka godzin spędzonych z bratem, z którym zdecydowałem się mieszkać,

uświadomiło mi, że będę potrzebował poszukać mnóstwo spokoju i zebrać dużo siły,

by stawić czoło rodzinie, kiedy odpuściłem swoje maski, zdając sobie sprawę, że

właściwie wyłącznie wzbudzają we mnie lęk, przerażenie, popłoch, egzystencjalną

grozę, Kurtzowski "the horror, the horror", od brata i siostry poczynając, przez ojca, na

mojej odrażającej matce kończąc, i całą resztą dalszej bliskiej rodzinki. Ten lęk się

somatyzuje w bólu kręgosłupa, która dziś jest bardzo silny i z jednego punktu, gdzie

umieszczony był wcześniej, rozprzestrzenił się na całe niemal plecy, na kręgosłup, od

łopatek do lędźwi, i ani ketonal, ani cloranxen, taki uspokajacz, niespecjalnie dziś

pomagają. Natomiast pomaga zapadanie się w siebie i osiadanie w sobie, i osadzanie

się na tej dotkliwej podstawie. A więc z pewnością błąkanie się po Zjeździe

Socjologicznym jest złym pomysłem, jak też myślę, że w takim stanie nie jestem

specjalnie dobrym towarzystwem, a Ty masz swoje pełne życie i rodzący się romans, i

nimi powinieneś się zająć, a nie fascynowaniem się wariatem. A że raczej wątpię, że

byłbyś w stanie tu pomóc – bardzo chciałbym myśleć inaczej, ale to właśnie ta wiara, to

pragnienie, najbardziej mnie gubi, wiara, że ktoś mógłby mi pomóc, ktoś mógłby się o

mnie zatroszczyć, w ten dobry, "dyskretny" i odpowiedzialny sposób, bo wprawia mnie

w ten rozpaczliwy ruch wychodzenia do ludzi, kiedy de facto ludzie, jeśli chodzi o

opiekę nade mną, o kochanie mnie, nie mają i nie mieli mi nigdy nic do zaoferowania,

a przynajmniej na tyle, żeby ukoić ten strach, nie znalazłem schronienia ani w

ramionach rodzicieli, ani rodzeństwa, ani przyjaciół, ani moich miłości, a zamiast stać

się ostrożniejszym i bardziej nieufnym, coraz bardziej się wystawiałem, coraz bardziej

trwoniłem, narażałem na kolejne zranienia, nadużycia, a szczególnie półprawdy i

półśrodki. W przypadku mojej kondycji i mojego radykalnego istnienia to zawsze

oznaczało robienie dobrej miny do złej gry, czyli litowanie się nad całym światem,

wszechludzką miłość, która dotyczyła wszystkich, byle tylko nie mnie, dawanie i

dawanie więcej, kiedy ja potrzebowałem, dawanie jako niezdolność skonfrontowania

się z poczuciem bycia niegodnym ludzkiego traktowania, oraz z faktem nieotrzymania

tego ludzkiego traktowania tylko dlatego, że działało się jak nadczłowiek, a było się

traktowanym jako podludź. Dość, faktycznie dość już, nie mam już więcej siły do ludzi,

nawet do tak dobrych ludzi jak Ty, czy niektórzy inni znajomi, którzy jednak

przetrwali moje piekła i nauczyli się mnie doceniać (a nie idolizować, z jednej strony, a

zaniedbywać z drugiej). A choć masz na pewno najlepsze intencje, a Twoja fascynacja

moją osobą jest szczera, dobrowolna i mi skłonna, i dobrze mi życząca, to ja nie mam

siły, wybacz, na budowanie kolejnej przyjaźni, w ogóle nie mam już siły do ludzi, bo

muszę - a teraz również chcę - ją zachować dla siebie, bo wiem, że nikt mnie nie

wesprze i nie podeprze, a muszę przetrzymać nowe przejście, nową tranzycję, od

"rozwodu" z siostrą do zamieszkania z egoistycznym, chamskim i katolickim bratem,

którego kocham, który mnie kocha, ale który z pewnością nie będzie w stanie mi

okazać litości nawet, nie mówiąc, bo nie ma takiej mowy, o wsparciu i zrozumieniu,

Page 39: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

39

muszę wreszcie przyjąć, że choć nie samotny, jestem sam, a moje próby "nawiązania

związku", making a connection, to od zawsze, a na pewno od dłuższego czasu, były

próby, w którym kompromisowałem [sic!] zbyt dużą część siebie, sam się przed sobą

kompromitowałem, a dając więcej niż całego siebie, nie robiłem dla siebie miejsca,

wbrew pozorom, bo schizoidalni są bezbłędnymi pozorantami, to puste źródło naszego

problemu, ale pracowałem tyle lat, na przeróżne sposoby, nie po to, żeby teraz

rozdawać i roztrwaniać się jeszcze bardziej, kiedy nie mam poczucia bycia chcianym

(to część problemu, ale też podejścia znajomych ludzi), a tak naprawdę potrzebuję,

żeby ktoś mnie wyrwał – z tego obłędnego koła zapoznawania własnych potrzeb, żeby

ktoś mnie chciał i pragnął na tyle, żeby się o mnie starać, żeby o mnie zabiegać, żeby

mnie wyciągać i żeby dawać mi znać, jaki jestem fajny i ważny, chodzi naturalnie o

zakochanego mężczyznę. A że tym nie da się sterować, sam muszę w sobie zbudować

siłę, skonfrontować się na bardzo poważnie ze swoją samotnością, osobnością i

wreszcie pobyć sam z własnej woli, wiedząc, że to z czym się spotkam jest nieznośne

bolesne, ale spotykałem się z tym już wielokrotnie w półmroku i półświetle, teraz

muszę w oślepiającej, okrutnej jasności z tym zostać, i nie dać się omamić, oślepić, być

z tym, kiedy koło mnie osoby, które głęboko wierzą, że mnie kochają, a które przez

całe życie rżnęły mnie i jebały w te i we w te i we wszystkie możliwe dziury, a ja brałem

to jako dar prawdziwej miłości, będąc skrycie niewyobrażalnie przerażonym, próbując

od tego uciec, i odnosząc na tym polu pełne niepowodzenie, ale po drodze budując

SAMEGO siebie tak, że teraz jestem w stanie tu być, zostać i nie dać się zastraszyć, i

utrzymać swoje pozycje, nie oddać gruntu, nie rzucić ziemi, obronić mój kawałek

podłogi, o którym uważam, że mi się nie należy, ale skoro go już mam, tak jakby, to

zachować się jakby faktycznie był mój, i żądać, poszanowania, i nie dać się ruszyć,

innymi, prostymi słowy, zostać sam, skoro jestem, byłem sam, może wtedy sam dam

sobie poczucie bezpieczeństwa, a dopiero potem poszukam do towarzystwa jakiś

godnych ludzi, a może nie.

[Kraków, 07. 10. 2010.]

Page 40: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

40

Page 41: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

41

Przedmowa do książki poetyckiej Licencia psichotica

którą napisałem w trakcie mojego ostatniego epizodu choroby psychicznej (zaburzenia

schizoafektywne o charakterze maniakalnym, F 25.0), u siebie w domu, w Kobierzynie i

Klinice Psychiatrii UJ, w jego najostrzejszym okresie, od maja do końca lipca 2007 roku.

nieświętej pamięci Wisławy Szymborskiej, w podzięce za trzeźwość, oraz

Witoldowi Gombrowiczowi, za cały Dziennik, a zwłaszcza za esej "Przeciw

poetom"

Psychoza to trwożny stan, który uniemożliwia świadomy rozwój literacki, poprawienie

choćby jednej literki w napisanej w jej trakcie książce poetyckiej. Doskonale, lubimy

powtarzać bezmyślnie, głównie dzięki naszym modernistycznym mistrzom, wiemy, że

w wierszach nie powinno znaleźć się nic zbędnego (co, ufam, jest odchodzącym w

przeszłość XX-wiecznym faktem wiary). Jest niedobrze, przede wszystkim dla samego

zainteresowanego

(cierpi jednakże na tym nie tylko jego talent, o ile się takim odznacza, taki objawiał –

odsetek artystów w stałej 1% populacji „schizofreników” (F 20), prototypowych

wariatów, mimo że to tylko jedna z diagnoz psychiatrycznych, dorównuje odsetkowi

artystów w całej populacji, jak wykazały badania, por.:

http://en.wikipedia.org/wiki/Schizophrenia_(disambiguation) i

http://en.wikipedia.org/wiki/Schizophrenia, jak również artykuły do innych diagnoz

psychiatrycznych, do których odsyła wikipedia; niedostatki angielszczyzny skutecznie

pokonasz za pomocą świetnego w parze z językiem polskim translatora google’a:

http://translate.google.pl/ –

który bez dystansu i wglądu będzie się tylko wiercił w być może niecodziennym, ale

pustym miejscu, i cierpią same wiersze, które nie staną się lepsze, bo ich autor

wybierze pozostawanie w swoim świecie, rozkosze obłędu, nie poezję jako obłędne, na

rozliczne sposoby bezinteresowne działanie, nierzadko, jak miłość czy nienawiść,

porządek lub chaos, niszczycielskie, nie tylko na swoją rzecz, wychodzenie swoim

wierszem do innych ludzi, doskonalenie swojego rzemiosła i problematyki, aby osiągać

w niezamówionych, niezapowiedzianych momentach doskonałość dzieła sztuki, nie

wypluwki, albo upustu krwi, ale świadomej, że tak powiem, „interwencji inwencji”)

kiedy piszący jest święcie [sic!] przekonany, że nie może zmienić absolutnie niczego, że

musi osiągnąć tę psychotyczną czystość w rzeczy, którą w trakcie trwania nawrotu

swojej choroby pisze, ponieważ tak mu akurat wypadło, że w życiu, czyli

poprzedzającej i następującej po kolejnym epizodzie remisji, zajmuje się, czy rozrywa,

pisaniem wierszy (chociaż nierzadko dopiero ‘zachorowawszy’ daje samemu sobie

Page 42: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

42

swobodę a) pisania b) tego, czego pragnie, c) tak jak tego pragnie, w sposób, który

odda sprawiedliwość jego doświadczeniu bycia w świecie, nie oglądając się na nic:

psychoza stała się dla niego jedynym ujściem dla jego sfrustrowanych pragnień, o

których się podskórnie uważa, odebrawszy taki niemy, niejasny lub jawny zakaz od

swojego środowiska, że są one na tyle potworne, a on sam – niedopuszczalny, że, tak

jak ja w moim ostatnim epizodzie psychotycznym, wiosną – latem 2007 r., staje się

Szekiną, Archaniołem Michałem, czy jakaś inną miejscową lub zamiejscową odmianą

urojonej wszechmocy, bowiem ażeby w siebie uwierzyć, uwiarygodnić swoje istnienie,

konieczny jest ból tak ostatecznego zerwania ze światem od niego zewnętrznym,

doprowadzenie do takiego odrzucenia, aby wreszcie jego samopoczucie w świecie

równało się temu, jak on sam przeżywa swoją relację z nie będącym nim światem, z

mniej czy bardziej pełną nieświadomością, że istotą tego przedsięwzięcia, przy

kolejnym nawrocie, jeśli się nie leczysz i wybierasz błogość szaleństwa, gdyż wówczas

tylko otrzymujesz należną ci (jak czujesz) miłość i uwagę, jest przymusowy powrót

do rzeczywistości, jako rzeczy wspólnej, czyli takich możliwości naszego istnienia, na

które żeśmy się, niejednokrotnie bez słowa, bez refleksji, bez pytania, zgodzili, a więc

takich schematów zrozumienia i wzajemnej samoakceptacji, w których lęk jest

mniejszy niż ciekawość siebie albo drugiej osoby: mimo wielkiej obawy pragnę cię nie

osamotnić, z tobą pozostać, bo np. kocham cię, chociaż jesteś nosicielem wirusa HIV).

W pewien sposób powyższa definicja psychozy w kontekście pisania tomiku wierszy,

książki poetyckiej – tzw. demistyfikacja, którą tu wyprawiam, ma za sobą jedynie moje

własne doświadczenie, refleksję nad nim, nieustającą chęć kooperacji z tym światem,

m.in. dzięki mojej farmakoterapii, wyżej bowiem sobie cenię ten świat, jestem go

ciekawy, niż tylko mojego świata, który dany mi „bezpośrednio”, a dokładnie za

pośrednictwem mnie samego, jest w dużej mierze pojmowalny, mierze poszerzonej i

pogłębionej przez doświadczenie psychozy i doświadczenia przezwyciężonych

odrzuceń i poniżeń.

Przezwyciężenie siebie pozwala mi praktycznie wierzyć, że współczesna choroba na

śmierć, autoalienacja, to wyłącznie sposób na wygodne, więc dla mnie nieciekawe,

życie, moszczenie się w przeciętnych rejestrach dotkliwości, aby uniknąć tego, co za

Brene Brown uznaję za w życiu najważniejsze, spotykania się, tworzenia związków z

drugim, innym, różnym ode mnie człowiekiem (sobie samemu też bywam innym,

fascynuje mnie obserwacja maleńkich przemian mnie samego, która dokonuje się, na

przykład i najbardziej, jak odczuwam, za sprawą zmiany pogody).

Ta definicja czy demistyfikacja niepokojąco [sic!] przypomina sakralne rozumienie

pisania, nie tylko wierszy, charakterystyczne dla naszej cywilizacji, księgi czy śmierci,

Page 43: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

43

jak kto woli. Jednakże nawet na dzikim, europejskim Zachodzie to też zaledwie jeden

ze sposobów uprawiania poezji. Tak jak trywialna, uwarunkowana kulturowo, jest

struktura urojeń, te bezradne chrystusy w każdym kobierzynie, tak te stosunkowo

stare struktury operują w indywidualnym podejściu do pisania wierszy w danej

społeczności. Nie mniej przez to rozkosznie bolesna, a zatem nieludzko atrakcyjna.

Nie sposób, jak się zdaje, stając się pisarzem polskim, czegoś nie zrobić z tym

psychotycznym, hebrajskim, dziedzictwem stwórczej litery, aby rozwinąć własną

artystyczną czasoprzestrzeń tu i teraz, w zglobalizowanym przez europejskie schematy

świecie – z drugiej strony, kolonizacja jest odpowiedzialna w dużej mierze za tzw.

nowoczesność, przesiąkania i odnawiania tutejszych sposobów przeżywania i działania

przez niezachodnie formy treści, tak, tak tu jest napisane, co dobrze rozpoczyna Joseph

Conrad czy Claude Debussy.

Można, jak John Ashbery, prominentny rewolucjonista w jeszcze bardziej niż polska

hebrajskiej cywilizacji, nauczyć się świetnie obcego języka, wyjechać na lata z ojczyzny,

udziwnić się i w swojej dziwności polubić – Ashbery pewnie, zresztą w znamiennie

nieświadomościowej obsuwie palców, od razu napisałby: „poślubić” – pisząc na

marginesie, osiągnąć sukces nie tylko twórczy, ale wprowadzić do swojej kultury nowy

sposób wypowiadania siebie (dyskurs? rekurs? konkurs? etc.) , a zatem i życia, tworząc

dla siebie i innych – inne tradycje, możliwość ukorzeniania się inaczej (jak ptaki, jak

gałązki, wilki albo kłącza).

Zresztą podobne ruchy wykonał i Robert Frost, i T.S. Eliot i Czesław Miłosz, i Stanisław

Barańczak, i Andrzej Sosnowski, i MLB/Miłosz Biedrzycki, i w nieoczywisty sposób, „po

francusku”, Roman Honet, i jeszcze inaczej, Adam Wiedemann (wymieniam tych kilku

wielkich, którzy byli dla mnie w swoim czasie niepodważalni, teraz są, jako moi

ojcowie, bardzo mi ważni, nawet jeśli stali się kolegami, kiedy sam szukam nowych,

starych kompanów na mojej poetyckiej drodze). Nie czyniłbym z takiej praktyki żadnej

objawionej prawdy o poezji, można się bowiem szalenie, butnie i próżnie, pomylić, z

czego wielka poezja wyjść może, ale jedynie przypadkiem, czyli jako zło konieczne.

Skutkiem tego sam, jako piszący, będę swoimi wierszami związany i im zobowiązany, a

fantastycznie wspaniała zasada frajdy Miłosza Biedrzyckiego: „im więcej masz frajdy

przy pisaniu wiersza, tym więcej będzie mieć jej czytelnik”, polegnie jako zasada –

zaangażowanego działania, bezinteresownego też w tym bazowym sensie, że nie od

pisania wierszy oczekiwać mi zarobku, toż to szaleństwo!

Zamieszczam dziś z okazji Dnia Kobiet moją książkę poetycką, napisaną w

najostrzejszym okresie rozszczepienia ostatniego nawrotu mojej psychozy

schizoafektywnej o charakterze maniakalnym, w roku 2007, dedykowaną niestety

nieobecnej od lat przy mnie najlepszej przyjaciółce – sytuacja ekonomiczna w

Page 44: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

44

ojczyźnie zmusiła ją do emigracji na Zieloną Wyspę już blisko siedem lat temu – z

czasu studiów na jagiellońskiej anglistyce, 2000-2008, Bożenie Kuchcie, ale zarazem

mojej muzie i poetce w tamtym czasie o wiele lepszej ode mnie, mimo że dane mi było,

a mam ich wydruki do dzisiaj, zobaczyć na własne oczy tylko cztery wiersze Bożeny.

Natomiast to ona dwukrotnie, raz przez Miłosza Biedrzyckiego, została słusznie

uwieńczona Jaszczurowym Laurem na Turnieju Jednego Wiersza w krakowskim klubie

Pod Jaszczurami, który to turniej, po kilku wcieleniach, niestety teraz nie istnieje,8

zdechł śmiercią pop kulturalną (co piszę jako wielki orędownik wypłaszczenia w końcu

wertykalnej hierarchii sztuk, admirator i propagator „Trudnego popu”, którego

trudność w Krakowie czy Polsce leży, zbyt często polega na, w naszych histerycznych,

hipsterskich, jest modnie się teraz natrząsać, ograniczeniach i obawach,

niesproblematyzowanych niedowartościowaniach, ale temu ekskluzywnemu

horyzontowi udziału w życiu miejskim ówczesna hipsterka dała postać „dulszczyzny”).

Zresztą nie ma w mieście poezji żadnego cyklicznego turnieju jednego wiersza,

konkursu w innej sztuce niż slam: odczytanego słowa pisanego, a nie performance

poetry (nie jestem przekonany, że po zarzuceniu pisania wierszy przez Jasia Kapelę jest

w Polsce jakikolwiek slammer, skoro nawet i Maciej Kaczka zostaje zapomniany; na

szczęście polski perfomance poetry tj. polski hip hop jest jednym z najlepszych na

świecie, na wznoszącej się krzywej płaszczyźny rozwoju, na wozie, acz podwoziem);

spotkania szaleńców, którzy uwierzyli, że za pomocą kilku słów są w stanie zmienić

swoje, i w dodatku innych mówiących w ich języku, życie;

a w naszej cywilizacji od jej niechlubnych początków – nie martwcie się, ciąg dalszy

był, jak pamiętacie, o wiele straszniejszy – na dobre i na złe, tak się dzieje, stąd

potrzebnym może stać nadal się i wiersz Horacego w przekładzie Ważyka, jak i nowi

wspaniali poeci, a w wyniku przemian politycznych tego świata również poetki, jak

Justyna Bargielska czy Joanna Mueller (drogie przyszłe matki, zanim się zdecydujecie

na dzieci, przeczytajcie po wielokroć Wylinki obok Bach for my baby, żebyście bez

ogródek wiedziały, na co się piszecie), które bezwzględnie rozpiszą na krótkie formy,

lirycznie, swoje doszczętnie doświadczane i rzetelnie reprezentowane życie.

Nie przeżyją go za nas, a być może nawet nie zrozumiemy dobrze ich wierszy

wcześniej niż sami/same nie doświadczymy w jakiś sposób, niekoniecznie

wypowiedziany, reprezentowanej w danym wierszu sfery życia, czymkolwiek jest i

jakkolwiek lubisz je rozumieć. Ale może to/ta „potrzeba czasu” to raczej czas, który

można zaoszczędzić dzięki wierszu, jego niepewna nieśmiertelność na rzecz

8 Książka została z czasem usunięta z kanału udostępniania moich książek – http://issuu.com/snubrat/ –

i przywrócona w zbiorze wierszy rozproszonych Chronotopia.

Page 45: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

45

upewnienia mnie w mojej śmiertelności. Nieskończoność, którą otwiera w swoich

małych ramach, bezbronnym, niemym ciałem, „bramą, przez którą wejdę w siebie,

przez którą wyjdę z siebie” (tak z mojej omylnej pamięci pisze Anna Świrszczyńska).

„Sublimacja” stawałaby się wtedy dla autora szansą na życie i pisanie dalej, przetrwanie

najcięższych momentów, uciekając się do wiersza, a nie do śmierci, w literaturę, nie w

śmierć, także wtedy, kiedy ktoś wierzy, że co zapisane, to martwe (też kiedyś tak

miałem), a dla czytelnika szansą na przygotowanie „korpusu” (zastaw zdań danego

języka w użyciu, na podstawie którego pisze się słowniki), który przyda się, żeby dany

wiersz pomógł nam jakoś w życiu, przynajmniej się odnaleźć (a dla mnie „nazywanie”

to najmniej, co musi zrobić wiersz wierszem będąc), ale tylko za cenę wzruszenia,

dopuszczenia wiersza do środka, zmacania nam „serca” (a po co ten cudzysłów?), aż po

łzy i tu czy tam bolesne dreszcze. Za cenę dotknięcia, otwarcia się na bezradność tych

kilku słów we własnej bezsilności, co staje się źródłem niewymownej mocy, która

wynika z wdzięczności za to, że żyję, piszę dalej, w związkach opartych na zaufaniu:

w ten sposób mnie pozostaje odróżnić literówki, które popełniłem w przepisywaniu

zamieszczanej książki, a nie te przywracające kosmiczny porządek w radykalnym

rozpadzie, jakim bywa dla mnie psychoza w nawrocie, i tylko te poprawiam. I niechby

ta książka pokazała, że jakkolwiek inny świat naprawdę istnieje, skoro chory w

psychozie nie może wierzyć inaczej, więc można się z nim zapoznać, to daleka jest

droga od przedstawienia faktów i aktów takiego innego świata, do zaakceptowania,

że również tak jestem, bywam i być znów mogę, wspomnienie tych doświadczeń składa

się na rosnącą ich sumę, moje życie, a świadomość niepewności, braku gwarancji

remisji, której nie dają mi także zażywane regularnie leki, to strach, którym codziennie

się żywię, do którego można nawyknąć, potwierdzając sobie, że z siebie nie ma wyjścia,

ponieważ wybieram życie, a nie jedyne wyjście z każdej sytuacji: samobójstwo. Życzę

dobrej, otwierającej zmysły, ciała, dusze (jak kto ma) i umysły lektury Czy-telniczkom.

Piotr Mierzwa, Kraków, oś. Ruczaj, mój laptop & pokój, 8 marca 2012 r.

PS. Oczywiście, że w Klinice przeżyłem homoseksualny romans. Radek, jak twierdził, hospitalizował się na oddziale D/LD, a nie w rodzinnej Warszawie, ponieważ Kraków jest najlepszym w kraju centrum terapii elektrowstrząsami, żadne kukułcze gniazdo. Inni również mówią, że jest pod tym względem najlepszy, jakkolwiek to miasto, moim zdaniem, ponad wiek temu wypadło sroce spod ogona, niestety. Być może kiedyś się zmieni, rozwinie się, wzleci.

Page 46: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

46

BESIDES | b-sides, czyli różne rzeczy [wyjaśnienie blogowania wierszy z dnia 10 listopada 2010 r.] Kochani, blog ten zamierzałem.... jako śmietnik, jako archiwum, jako podnietę i zachętę do zebrania setek wierszy, które napisałem w latach, powiedzmy, 2003-2009, które zaginęły w czeluściach.... głównie nieszuflady, gdzie po drodze pozmieniałem nicki, sam sobie pozacierałem ślady, a nieszufladzcy admini nie byli skłonni mi pomóc w odnalezieniu drogi do tych zagubionych i pogubionych wieRSZyków. Udało mi się odzyskać część, mniejszą lub większą, nie wiem, bo nie odzyskałem, na razie, całości, która oczywiście i na szczęście jest być może za życia nie do odzyskania, wierszy, ale udało mi się przypadkowo, dzięki temu blogowi, wierszblogowi niemo niemo, nauczyć pisać, jeśli pisanie to powracanie i uświadamianie sobie, co można by jeszcze z wierszem zrobić, jakby mu lepiej zrobić, coby w nim poprawić i naprawić, żeby lepiej brzmiał, postępował i się prezentował, ogólnie i szczegółowo: stąd pierwsza partia wierszy na tym blogu, zamiast być zaczątkiem archiwum, stała się początkiem jeszcze bardziej wytężonej pracy, która rzutowała szczęśliwie na przyjęte już do druku Śliczne okrucieństwo, które w końcu wróciło do używanego przeze mnie rok wcześniej wobec drugiej książki, która miała się ukazać gdzie indziej, a się nie ukazała, tytułu Stereo.... by się wreszcie nie ukazać na papierze, tam gdzie została przyjęta, za to pojawić się w zwoju na liternet.pl - a dokładnie pod tym adresem: http://piotr-mierzwa.liternet.pl/ksiazka/stereo [obecnie tu dostępny: http://issuu.com/snubrat/docs/piotr_mierzwa_-_stereo] „Międzyczas” nie tylko pozwolił na dopracowanie i upublicznienie, co prawda sieciowe, ale może to szerzej, lepiej, drugiej książki, nad którą ciążyło swego rodzaju fatum „poronienia”, a być może ciąży nadal; pozwolił także na napisanie trzeciej książki, pod którą oficjalnie się podpisuję „obydwoma rękoma” i „wszystkimi członkami”, a która nosi tytuł Tykanie (kilka wierszy z tej książki można znaleźć tutaj i gdzie indziej, chociaż na razie mistyfikuję ich przynależność, ufając, że zarówno Stereo, jak i Tykanie w swoim czasie sięgną papieru, znajdą swoją drogę na papier, co miałoby pewien efekt uboczny w postaci ich recenzji czy nominowania autora do nagrody, ponieważ papier nadal pozostaje w Polsce jedynym medium publikacji, jakie potem może przełożyć się na papierowe pieniądze, albo i nawet na przelew, a autor tych słów nie cierpi na nadmiar papierowych pieniędzy i się mu nie przelewa, więc stwierdził, że nadal będzie próbował doprowadzać do papierowych publikacji swoich wierszy, co mu się wydaje z jednej strony wsteczne, a z drugiej - wszeteczne, nie mające niemal nic wspólnego z etyką pisania, którą sobie dzięki tej działalności sieciowej wyartykułował i wypracował, a którą realizuje wierszbloga „ciągnąc dalej”). Pozwolił więc ten „międzyczas”, miedzy lutym a listopadem (2010), na wykrystalizowanie się praktykowanej etyki pisania (wierszy) - etyki są zawsze

Page 47: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

47

praktyczne, etyka zaś jest poetyką jest stylistyką jest polityką, a wręcz psychopatologią być może ;) - mówiąc prosto, a nie czytelnie: w moim pisaniu wierszy (które lubię nazywać wierszykami, wieRszykami czy wieRSZykami, wieRSzykami - obecnie) chodzi mi to, żeby było ono czytane / chodzi mi o to, żeby były one czytane /, bo tylko czytane przez drugiego człowieka, drugą osobę odnajdują one swój sens, ale tylko wtedy, jeżeli i kiedy czytanie czy przeczytanie wiersza (tutaj mojego, ale mam takie oczekiwania od wierszy w ogóle, które się sprawdzają jako wiersze) robi w owej osobie różnicę, jakąś różnicę, A difference, doprowadza do przesunięcia, a raczej ----- rozsunięcia, [reorganizacji, redefinicji, rekreacji (tak właśnie, rozrywka też potrafi zrobić w nas twórczą wyrwę, która powołuje do tworzenia sobie siebie na nowo i dalej, do życia, przetrwania i trwania), reakcji czy też zwyczajnie]: odpowiedzi, która nie oddala nas od siebie, a zbliża dzięki dystansowi, jaki wobec siebie zachowujemy, dzięki dystansowi, odstępowi - rozstępowi - który wytwarza się w danej osobie, pomiędzy osobami, dystansowi do siebie, doprowadza do poszanowania -szacunku i wyrozumiałości - która daje asumpt do rozmowy, komentarza, milczenia, roztropności, „pytania w odpowiedzi na pytanie”, o ile wiersz jest pytaniem i odpowiedź jest pytaniem, niekoniecznie wypowiedzianym, o drogę, o swoją drogę, o Twoją drogę i o moją drogę, którą kroczymy razem przez tę krótką chwilę, gdy Ty czytasz wierszyk, który ja wcześniej napisałem i gdzieś, np. na tym blogu, opublikowałem, kiedy przez tę chwilę staramy się i próbujemy iść razem swoją drogą, swoimi drogami, co to na moment się splotły i spotkały, no wiem, taka to trochę droga do Emaus, na której nie nie [tak się napisało i co mam z tym zrobić:)] spotykamy zmarłego zbawiciela [miało być: no nie wiem, to taka trochę droga do Emaus, na której nie spotykamy zmartwychwstałego zbawiciela], ale udaje się nam zauważyć,9

9 ten akapit wydaje mi się dość mocno wątpliwy, ale zostawiam go, jak jest, nieco w nim

pogrzebawszy, tylko dlatego, że bardzo lubię pieśń wielkanocną „Chrystus zmarwychwstan jest", mimo że od dłuższego czasu jestem osobą niewierzącą, a można by powiedzieć, że (tolerancyjnym) ateistą, tuż przed apostazją, bo jako zwykły Polak zostałem wychowany w religii katolickiej, którą kiedyś traktowałem niezwykle poważnie i nadal traktuję na tyle poważnie jej poważnych wyznawców, by uznawać, że moja przynależność do ich wspólnoty, w której rytuałach nie uczestniczę i której wierzeń już

nie podzielam, jest niestosowna [niestety bardziej niestosowane i nieludzkie jest podejście duchowieństwa katolickiego w Polsce, które w desperacki sposób, wykraczając, o ile dobrze rozumiem, poza ścisłe nakazy prawa kanonicznego, usilnie próbuje zatrzymać

Page 48: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

48

jeden drugiemu, jeden drugiej, jedna drugiemu, jedna drugiej, gdyby to wyczerpywało nasze kombinacje, ;D zwraca uwagę na polną myszkę, która właśnie skrobie w trawie przy drodze, albo przez drogę przemyka, i naturalnie, że potem już nic nie jest takie samo, jeżeli przeżyliśmy tę chwilę i tę przemykającą myszkę razem, ale nie na raz, nie w tym samym miejscu i nie w tym samym czasie, jednocześnie i zarazem, a zarazem niekoniecznie świadomi zmiany, która w każdej, każdym z nas z osobna wystąpiła czy miałaby wystąpić, co nie jest ważne, owa świadomość, bo ważne w moim odczuciu i mniemaniu jest wspólne przeżywanie, którego ślady zostawimy albo nie zostawiamy, więc nieistotnie jest ‘sama emaus’, nieistotne jest samo Emaus, ani nawet to, że do niego zmierzamy, nawet sama droga, i my razem sami, nawet myszka nie jest istotna, a ważna, życiodajna jest ta energia, która przebiegła między nami, kiedyśmy sobie nawzajem zwracali uwagę na kogoś, coś, które nie jest nami, nie było ani Tobą, ani mną, mówiliśmy sobie, „o, patrz, myszka!”, ale to nie była „myszka”, już raczej szelest, chrobot, wzbity kurz na drodze, mignięcie szarego myszki futerka w trawie, które nas PORUSZYŁO, żebyśmy przystanęli, a potem szli dalej ze zdwojoną siłą, rozradowani, pamiętając, że to już za nami, zapamiętali i zapomniani, pamiętając i zapominając, dalej szli sobie, osobno lub/i razem, trzymając się za rękę albo trzymając się trawy, z rzadka w nią spozierając, żeby nie zboczyć z drogi, że nie robić bokami, zewsząd przysłuchując się otoczeniu i naszemu szemraniu. : Pokój z nami, ten w którym piszemy i ten, w którym czytamy, czyli - tak sobie o tym myślę, mówię - kuchnia w której się słuchamy, siebie nawzajem, niejako sami, ale wcale nie sami, rejestrując rzadko, często, od czasu do czasu, czasami to, co podpatrzone, a zwłaszcza to, co odsłuchane i wysłuchane: takimi to drogami ewentualnie rozpoznajemy się w sobie i w sobie nawzajem, wzajemnie się rozpoznajemy, zwracamy się do siebie, zwracamy się sobie nawzajem.

wiernych, którzy od dawna są niewiernymi, a na pewno są zdecydowanymi niewiernymi, jeśli przystępują do procedury apostazji, utrudniając opuszczenie wspólnoty, do której już 'duchowo' czy rytualnie nie przynależą, zamiast miłosiernie pozwolić apostatom odejść, aby nie psuli szyków wiernych, prawdziwych członków i członkiń wspólnoty kościoła katolickiego; duchowi ci marnują energię na ludzi bez katolickiej wiary, którą mogliby poświecić na wzmacnianie wiary w wierzących katolikach; nie dość, że to smutne, to również uprzykrzające życie, bowiem akt apostazji, który mógłby być zwykłą formalnością, staję się zbędnym "sakramentem niewiary", a nie ma nic bardziej bzdurnego i groteskowego niż katolicki sakrament ateizmu, jaki się funduje byłym polskim katolikom, ech, ech, eheu, eheu, no!].

Page 49: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

49

Tym niemniej spora liczba utworów poetyckich, wierszy bądź wierszyków, została przeze mnie odnaleziona, jakkolwiek nie szukałem ich na nieszufladzie, a w innych miejscach rejestracji, przede wszystkim w załącznikach maili do byłych i obecnych przyjaciół i znajomych, którym nierzadko, a czasami o wiele za często, zdarzało mi się wysyłać te wiersze, w nadziei, że usłyszę od nich odpowiedź. Nie ma we mnie już tej złudnej nadziei. Ale też nie ma we mnie rozpaczy, jaką wywoływał powtarzający się zgubnie i niechybnie fakt, że ci przyjaciele i znajomi, wszystkich płci, rodzajów i orientacji, psychosomatycznych i poetyckich, jednak z rzadka tylko na wysłane im wiersze odpowiadali, komentowali czy je oceniali, jednym słowem: wypowiadali się na ich temat. Ich wypowiedź była mi wówczas potrzebna do potwierdzenia mojej osoby, które miało występować pod postacią aprobaty, gdzie tam, zachwytu nad tymi utworami, wytworami mojej wyobraźni i chorej psychiki, której się zdawało, że wystarczy powiedzieć jedno słowo, aby dusza została uzdrowiona. Nic z tych rzeczy, żabko, myszko, żuczku, misiaczku, słoneczko! Wiele słów ze mnie padło i byłbym głupcem, gdybym stwierdził, że upór w ich wytwarzaniu nie przybliżał mnie do stanu, z którego wynika obecna autorefleksja pisarska, który doprowadził mnie do założenia tego bloga i poddania się przemianom, jakie jego istnienie i stawania się wywoływały we mnie jako osobie, która bierze odpowiedzialność za zamieszczone tutaj wiersze i niewiersze. Ale potwierdzenie nie jest rozpoznaniem, choć stanowi jedną z jego konstytutywnych części (a w naszych okolicznościach narodowych lepiej jest kogoś przechwalić niż zakrzyczeć, no chyba że ów ktoś jest narcyzem czy narcyzką, od nich bowiem warto trzymać się z dala, bo nie jesteśmy im do niczego potrzebni:), równie konstytutywnych co krytyka. Rozpoznanie to afirmacja drugiego we wszystkich jego/jej odmianach. Do afirmacji konieczne jest tylko współżycie. Dopiero dalej współczucie ("współodczuwanie" dla tych, dla których "współczucie" denotuje "politowanie" i konotuje się lekceważąco lub pogardliwie) czy odpowiedzialność, na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Jednakże bez odpowiedzialnej obietnicy, która jest potencjalna, czyli nie musi mieć okazji się zrealizować czy zaktualizować, że jesteśmy dla siebie nawzajem, że możemy na siebie liczyć i na sobie polegać, która realizuje się w podzielanym odczuciu, wzajemnym poczuciu, w samopoczuciu wszystkich zaangażowanych stron, nie ma możliwości czytania wierszy, nie możliwości transferu energii, nie ma możliwości bycia dla siebie nawzajem, na krótką chwilkę i na chwilę długą lub krótką jak życie. Niekrótszą i niedłuższą, w sam raz, niekonieczną i skończoną, jak niekonieczne i skończone jest życie, bycie razem, słuchanie się nawzajem, czytanie i pisanie. Może chodzi o "że Cię nie opuszczę aż do śmierci", a może o sygnał krótkiej wiadomości tekstowej. Tak czy inaczej, jeżeli nie odbywa się to na rzeczywistym tle, na którym polegamy, które leży w każdym z nas, pod nami, nad nami, za nami, przed nami, i tak dalej we wszystkim możliwych położeniach, orientacjach i rodzajach połączeń - pomiędzy nami, nie może być mowy o porozumiewaniu się, o nieporozumieniu, o kłótni i sporze, które są warunkiem negocjacji, które mogą doprowadzić do zgody, ugody, protokołów rozbieżności, ale bez których, bez przeżytego założenia występującej pomiędzy nami płaszczyzny - porozumienia, nieporozumienia, rozumienia, wreszcie ponierozumienia - nie mamy możliwości.

Page 50: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

50

Przechodzę zatem do wstępnego planu i rozpoczynam prezentację „różnych rzeczy”, cześć z których została poukładana i uporządkowana w większe całostki, podczas gdy niektóre występują w cyklach, a jeszcze inna całkiem solowo. Postaram się nie wprowadzać w nich zmian prócz w takich czasoprzestrzeniach, które z dzisiejszej perspektywy wydają mi się „oczywistymi błędami” - konia z rzędem tej czy temu, który zdefiniuje, prozą czy wierszem, błąd oczywisty - ;) - czyli takimi miejscami, w których mam poczucie, a raczej przesłuchanie, że wiersz się potyka, że jego muzyka zostaje powstrzymana wyłącznie w wyniku mojej ówczesnej nieuwagi lub ułomności technicznej. Ale też wiersze, które teraz tutaj nastąpią, które nadal będą się w rytmie jednego na dzień pojawiały, są mi już mocno obce, tylko w takim sensie, że nie byłbym w stanie teraz takich wierszy napisać, nawet jako autostylizacji, swoją drogą, w ogóle by mi się nie chciało robić czegoś tak próżnego, wstecznego i wszetecznego. ;) Z pewnością pisała je inna osoba, która pisała je inaczej i inaczej pisać umiała. Część z tych zdolności bezpowrotnie utraciłem, część przekształciła się w swoich następców, część - pewnie - się zachowała w stosunkowo niezmienionym stanie. Jedno jest pewne - słowa, frazy, tematy, tropy, figury, zwroty, sposoby i rodzaje, i całe wiersze - powracają i nawracają w tych wierszach, nieustannie i ustawicznie szukając dla siebie innego wyrazu (ale też nie oszukuję się, że różnice między poetykami są „skrajnie radykalne”, pomiędzy spójnością, konsekwencją, kontynuacją, ciągłością, powrotem, nawracaniem, zerwaniem, odrzuceniem i rozstaniem, wszystkie jednak pomieszkują na ograniczonej płaszczyźnie wyznaczonej moim własnym ograniczeniem i ograniczaniem; są mimo wszystko zaledwie dziełem jednego człowieka, który mimo że chłonny i pojemny, "ma swoje typy", charakteryzuje się pewnymi lubościami, skłonnościami czy niechęciami; który jakkolwiek poszukujący i chętny drodze w nieznane, cierpi swoje inhibicje, lęki i obawy; który przekraczając i wykraczając, starał się jednak przywrócić się sobie i którego celem, który powoli znajduje rozwiązanie, było przez dzielenie się, dawania, rozdawania, trwonienie i roztrwanianie - przywrócenie siebie sobie, getting myself bodied, przydanie sobie ciała - nie wyłącznie wiersza; stąd absurdalne i bezcelowe było oczekiwanie, że potwierdzenie wierszy doprowadzi mnie do pokochania siebie).

Page 51: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

51

Page 52: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

52

Page 53: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

53

– Kochana, to jest pierdel, a nie sanatorium – osobne

opowieści o (mojej) chorobie psychicznej –

psychosomachia – emancypacja – miłość własna. Poniższy tekst jest przejrzaną wersją eseju napisanego i udostępnionego w maju 2011 r.: http://piotr-mierzwa.liternet.pl/tekst/osobne-opowiesci-psychosomachia-emancypacja-milosc-wlasna-clarified-v

but the greater responsibility, yes, is still our own Guru’s Jazzmatazz ft. The Roots – “Lift Your Fist”

[…] – Był piękny letni dzień, wokół zieleń i nagle poczułam, że mijający mnie ludzie, a ja wraz z nimi, żyją w klatce. Prawie fizycznie uzmysłowiłam sobie zamknięcie, w którym za chwilę zacznie brakować powietrza – opowiada. – Do głowy przychodziły jakieś rozpaczliwe pytania: to już zawsze tak? Nic się nie zmieni? Bałam się, że jeśli tak będzie dalej, być może nigdy nie zobaczę tego, co jest na zewnątrz. […] Kiedyś pojawili się esbecy z nakazem rewizji, przekonani, że znajdą w jej mieszkaniu drukarnię. Przeszukali domek letniskowy Szumańskich, zabrali książki i czasopisma bezdebitowe, a Ewę Szumańską zamknęli na 48 godzin. Celę dzieliła ze Stasią – robotnicą z „Polaru”, zatrzymaną po jakiejś manifestacji. Poprosiły o wiadro wody, żeby posprzątać. „Kochana, to jest pierdel, a nie sanatorium” – usłyszały. Potem, naśladując klawisza, powtarzały jego odpowiedź, gdy przykrywały się brudnymi kocami albo narzekały na smród z sedesu. Anna Mateja – „Trochę się dziwię, ale nie bardzo.” Czego nie ma w Pamiętniku młodej lekarki – reportaż Anny Matei o Ewie Szumańskiej („TP” nr 24/2002): http://www.tygodnik.com.pl/numer/276224/mateja.html

Pamięci Ewy Szumańskiej, która dzień po swojej śmierci, dzięki swojej dzielności & miłości do niedosiężnej Afryki, znikającego punktu, stała mi się inaczej obecna, pobliska, pokrewna

The text consists of the first, shorter section in English, and the second, much longer – in Polish. I recommend using a translator for readers non-conversant in Polish.

Page 54: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

54

Poniższe teksty powstały spontanicznie w komentarzach do moich postów na prywatnym profilu FB, z konsekwentnymi ustawieniami „tylko znajomi”, i tam też zostały opublikowane jako notatka i podziękowanie za dzierżenie moich walecznych zachowań, wypowiedzi & osoby przez ostatnie, mniej więcej, półtora roku (od zimy 2009-2010). Pomimo ich ulotnego charakteru, w wyniku przejrzenia, poprawienia i uzupełnienia powstała autonarracja, która mam nadzieję, wierzę, głęboko i niepewnie, jest w stanie powiedzieć coś istotnego nie tylko mnie i moim znajomym, ale także szerszemu gronu czytelników/czytelniczek, przyczyniając się być może do wzrostu świadomości choroby psychicznej w Polsce, zrozumienia wpływu nierozpoznania na nasze bycie w świecie (tzw. „wykluczenie/dyskryminacja”, odrzucenie, osamotnienie, m.in. osób chorych psychicznie, osób nieheteroseksualnych), oraz zmniejszenia strachu i nienawiści u czytających te wypowiedzi, a poszerzania ciekawości, otwartości, wrażliwości, stając się być może również niespodziewanym źródłem wsparcia. Używam rodzaju męskiego, ażeby nie wprowadzać nieporozumienia, iż tekst ten nie wypływa z moich doświadczeń, ale nie dotyczy on złożonego procesu utożsamienia rodzajowego (gender assumption), a jedynie wypracowywania przynależności do rodzaju ludzkiego. Bold and italicised sections are retained finger slips of the spontaneously speedy notation in the FB comments, noticed immediately upon rereading, and commented on still within the same post. Like the entire text, they too have been revised, corrected and complemented. 1. This cassette: http://en.wikipedia.org/wiki/Post_(Bj%C3%B6rk_album) deflowered my ears; I was gladly leaving my family home precisely at that time (1995), starting secondary school in Kraków, only to be returned forcibly to the city from Atlantic College, St. Donats, Wales by my mental illness (May, 1999); it changed me, it saved my life; and only now do I complain no more; the army of me grows silent. I never made it to undergrad at the Ivy League, as had been planned (I took my SATs and SAT1s once in an undiagnosed low, not to use the overused term "depression", and still managed to pull all of them over 700, lower 700s than expected, however, and I had not sent off applications; I also had an interview for Harvard while hypomanic at my school, AC (Atlantic College); the phase – from a low to a high, from “depression” to a diagnosed hypomania – turned at the end of January 1999), still I did get my US, Chicago and Iowa, t-shirt, dispatched on scholarship for a semester by the Jagiellonian University English Philology, which until recently I’d despised, but see now what a tremendously thorough and broad education I got there (what with my own effort invested). Only 10 years after taking my IB [International Baccalaureate] at the aforementioned Atlantic College, one of the United World Colleges, which I sat after a month (March, 1999) in an institution, one would say, short-stay mental health clinic in Bridgend, Wales (there's no psychiatric hospital of such standard in Poland, for all I know), did I realize that 33 is a good result (when you'd meant to get over 40 out of 45, you might be self-unimpressed). Not begrudging the unrealized futures, the Yales & Harvards, the MA in gender studies at Central European University, Budapest (where I got in with the best available

Page 55: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

55

scholarship in 2005, when I was supposed to graduate from the Jagiellonian, but published a book of poems and relapsed instead, having scored total at TOEFL, probably the only flawless exam in my life, a rare thing in life, spotlessness, and unnecessary), that once dreamt-off doctorate in comp lit at Berkeley, the unpublished paper books of poetry, the people that disappeared along the way, I am proud of my education and other achievement, of my writing craft, of my proven human capacity, still now that the best education I've received were all the failures and periods of helplessness – the gift of illness - :) – the worst one, psychotic, manic helplessness, when one believes to be on top of the universe, yet in fact is entirely uncapable of self-actualizing action, as much as the psychosis is the venue for self-realization, but one that can hardly beseech partaking among the unmad, so I had to reinstate myself, reintegrating the experience into my sane, fortunately medicated functioning, in which I’m setting the limits for my schizo-affective sensitivity, choosing the restriction of medication in order to experience myself in the world in trust, and not in fear that breeds only sick phantasms, and forestalls the attempt to let myself be embraced by not-me — While the greatest achievement was regaining trust in myself, regardless of the fact of being a certified madman, and several other othernesses, which are indeed immaterial in the process of winning self-respect, dignity, and worthiness, the essential believe I am worthy of love, as it has to be unconditional; my own love, primarily, which was the hardest challenge in the on-going process, whose success is growth, and not arrival at a peak, thus, I'm grateful to myself, and to the people I've grown with along the way. Telling finger slips Yup, "still now" (i.e. “yet know now”) am I, having completed my formal education, and grown in the schools of hardships; and yes, "the essential believe I am worthy of love", an incessant, intermittently noticeable, kindly, process of growth & decay (the verb-noun believe), the happiness of losing time, the joy of making it work, the unnecessary assumption of place, a space-time travel. [True, you can see, "psychotic uncapability" vs. "everyday incapacity", yet another rift & bridge between insanity and mental health, might and need not be a rift and/or a bridge, once I’ve incorporated the psychotic, manic, and depressive experiences into the structure, the history, the stories of myself, reworked them in & into poems, without repressing, but facing the fear, the enormous fear that the deluded world, the way it appeared in the periods of madness, might be, although it isn’t, the case.] This has merely been a struggle for myself so as not to struggle any longer, let go of that preoccupation & merely being there, believing in you and me, again & anew, to live on.

Page 56: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

56

2.

Newsweek.pl: — Jest pan zatrudniony w spółce skarbu państwa, pensję płaci panu ZUS z kieszeni podatników, a czas spędza pan pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Czy to jest fair wobec podatników? Dominik Tarczyński: — Mój lekarz prowadzący wyraził zgodę na chodzenie, „dwójka” w zwolnieniu. Nie każda choroba wyłącza człowieka z aktywności społecznej. Co więcej, powinienem być aktywny, żeby wracać do pełni zdrowia, a osamotnienie i wykluczenie społeczne na pewno nie pomogłoby mi w tym trudnym okresie życia — dodaje Tarczyński. [w:] http://polska.newsweek.pl/solidarny-2010-za-pieniadze-zus,75663,1,1.html „[...] a osamotnienie i wykluczenie społeczne na pewno nie pomogłoby mi w tym trudnym okresie życia", mnie również one nie pomagały przez lata dekompensacji, (2005-2008; dzięki (znamienna dwuznaczność, eheu!) wszystkim tym, którzy ze mną wtedy byli i bywali, realnie i wirtualnie, próbowali poradzić sobie z niemożliwym, czyli stawać w obliczu bezradności: osobie chorej w dekompensacji może rzeczywiście pomóc tylko bycie w pobliżu, (nie za) blisko, nic więcej nie trzeba, co już samo w sobie nie jest łatwe, ale w ostrych epizodach może być to dla bliskiego/ej bardzo trudne i najtrudniejsze, kiedy należałoby chorego zamknąć, a polskie prawo bardzo utrudnia to nierzadko jedyne rozwiązanie; w Wielkiej Brytanii tę decyzję podejmuje pracownik socjalny, po zaleceniu lekarskim – tak było w 1999 roku, co wiem, bo moja pierwsza hospitalizacja, w Bridgend, w Walii, jak i ostatnia (w psychozie, 2007), w „Kobierzynie”, wpierw, a zaraz potem w Klinice Psychiatrii UJ, była przymusowa, choć zabrany do Kobierzyna, na przyjęcie wyraziłem swoim podpisem zgodę, gdyż prawne przymuszenie mnie byłoby dla mnie i dla sił ochrony zdrowia, delikatnie rzecz biorąc, niełatwe, nb. osoba w psychozie, wariat w obłędzie, może mieć świadomość swoich działań i ich pamięć, niepoczytalność nie jest bowiem całkowitym zerwaniem relacji ze światem nieurojonym, tym być może jest katatonia), dekompensacji, czyli stanów pogorszonego zdrowia, (również) w chorobie psychicznej, okresów „załamania”, albo epizodów choroby (tzw. nawrotów), a tak się złożyło, że na chorobę psychiczną choruję, żeby nie mówić „cierpię”, bowiem w przypadku chorób w ogóle, a zwłaszcza psychicznych, najstraszniejszą rzeczą w przebiegu choroby, czyli całym życiu od pierwszego epizodu i diagnozy choroby, są nie objawy (nieuleczalność choroby psychicznej polega na niemożności usunięcia nieznanych jak dotąd przyczyn, ale choroba wydarza się w „epizodach”, po których następują okresy „remisji”, czyli wycofania choroby, relatywnego „zdrowia”, dobrego samopoczucia, czasem tak dobrego, że chory „nie wygląda na chorego/wariata/cierpiącego”; dowiadujące się po latach o mojej chorobie osoby w zadziwieniu rzucają „nigdy bym

Page 57: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

57

nie pomyślał/a” – „niewidzialność choroby psychicznej” w remisji, a czasem i w epizodzie, to dodatkowa trudność w jej zrozumieniu i przyjęciu przez osoby związane z chorym), a osamotnienie, odrzucenie, brak rozpoznania przez drugiego człowieka – rozpoznania, które jest dla każdego, dowolnego człowieka początkiem bycia wśród ludzi we własnej osobie, i ta międzyludzka nieakceptacja to główna przyczyna nawrotów i samobójstw wśród ciężko chorych psychicznie (od ludzi w depresjach po schizofreników), co potwierdzi każdy dobrze zorientowany, rozumiejący charakter schorzeń psychicznych psychiatra. Mój młody, zdolny psychiatra rzekł kiedyś: „Najważniejsza jest sieć społeczna.” Jedynym zaś pewnym punktem emocjonalnego oparcia, niestety, przez te lata (dekompensacji, 2005 – 2009, ale ta terapia trwała od 2002 r., z przerwami na chorowanie, aż do ostatniego okresu rocznej terapii podtrzymującej, 03. 2008 – 03. 2009, który przeprowadził mnie przez proces pisania pracy magisterskiej, obrony i zakończenia studiów, w depresji popsychotycznej, oraz powrotu na łono społeczeństwa, na początku już nie dodatkowej pracy jako tłumacz pisemny języka angielskiego; głównym tematem tego ostatniego okresu było przekraczanie negatywności, można by rzec, destrudo, w problemie: „robienia czegoś dla siebie”), była cotygodniowa terapeutka, na NFZ co prawda (na szczęście ojczyzna fundowała wieloletnią psychoterapię, najpewniej nieadekwatną, a jednak ten jedyny pewny punkt na powierzchni pełnej niepewności NFZ mi zapewniał), z którą siedziałem niemal siedem lat, ażeby dowiedzieć się ubiegłego lata, że w krajach cywilizowanej psychiatrii, Norwegii, Francji, gdzie mama kolegi pracowała, pracuje jako psychiatra, nie stosuje się, a wręcz zabrania, terapii psychodynamicznej (dzisiejsza dziedziczka psychoanalizy), a nawet któregokolwiek (!) z rodzajów terapii wobec „pacjentów ciężkich”, pacjentów z poważnymi chorobami psychicznymi, od zaburzeń afektywnych dwubiegunowych (depresja/mania; co do której nie używa się od dawna nazwy „psychoza maniakalno-depresyjna”, ale przekładu angielskiego terminu „bi-polar disorder”), przez zaburzenia schizoafektywne, na które choruję, po schizofrenię – byłaby to taka moja pseudo-hierarchia „na skróty”, narastania nierealności i odrealnienia, jeżeli rzeczywistość to nie tylko mój, przybliżony lub oddalony, jej odbiór, który w psychozie staje się chyba w całości podporządkowany lękowi, nie jako jednemu z objawów, a podstawie wszelkiego zagubienia, rzeczywistość totalnie jest uszeregowana przez porządek ksobnych majaków, nie podlegając nie tyle weryfikacji, co możliwości udziału, taka rzeczywistość staje się urojona, nieistniejąca, natomiast osoba – niebyła i absolutnie samotna – ten opis aż za bardzo przypomina narracje o sobie osób „zdrowych” współcześnie: R.D. Laing twierdził prawie 50 lat temu, że żyjemy w schizofrenicznym, rozszczepionym, alienującym świecie, raczej miał, nadal ma rację – przy świadomości, że dostęp do niej zapewnia wyłącznie moja materialność, tzw. „ciało”, właściwe mu zmysły, zdolności, organy itd. –

Page 58: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

58

schizofrenię i całe dziesiątki cięższych chorób psychicznych, których namnażanie

następuje, przez coraz bardziej wyrafinowane klasyfikacje, co ma niewiele z nimi

samymi wspólnego, a do pewnego stopnia utrudnia akceptację tych ludzkich kondycji

w świecie zachodnim, albowiem jak pokazują badania nad schizofrenią, inne kultury

lepiej sobie radzą (tradycyjnie – radziły?) z włączeniem tych „prototypowych

szaleńców” na powrót w swoją tkankę, lub pozwolenie nam w tej tkance, tkance

międzyludzkiej rzeczywistości, którą, jeżeli opuściliśmy, to tylko w swoim jej

przeżyciu, odbiorze, po prostu żyć dalej jako my sami pomiędzy nami,

gdzie prócz koniecznej farmakoterapii, najważniejsza jest rehabilitacja przez

resocjalizację, czyli przywrócenie pacjenta do funkcjonowania w społeczeństwie (tj. np.

doprowadzenie do zrozumienia jego choroby i akceptacji jego osoby jako chorego w

bezpośredniej sieci społecznej, tj. w rodzinie; np. tak bardzo polskie „co ludzie

powiedzą” – niewątpliwie obecne we wszystkich społeczeństwach jako wstyd i w

zdrowych proporcjach społecznie twórcze – niszczy życia większości chorych w Polsce,

mam takie podejrzenia na podstawie swojego doświadczenia i innych znanych mi osób

chorych psychicznie, i rozmów z lekarzami/lekarkami,

niszczy nieakceptacja i obwinianie, jawne, skryte, szemrane, podszeptane (a potem

nierzadko jako np. destruktywne głosy czy paranoja, tj. obsesyjne postrzegania świata

jako zagrożenia, przetworzone, urojone), chorego za jego chorobę, być może poprzez

niewiedzę, ignorancję, uprzedzenia, brak świadomości i edukacji na temat zdrowia

psychicznego i choroby psychicznej – nieuchronne (dotychczas? czy tak będzie tu

zawsze?); samo-obwinianie i nieakceptacja siebie również przez tych „zdrowych”

bliskich, którzy mogą nie potrafić sobie poradzić z faktem, że ich dziecko, brat, siostra,

wnuk/wnuczka, kuzyn/ka, przyjaciel/przyjaciółka, znajomy/a nagle stał/a się

wariatem,

wtrącanie w poczucie winy w związku z chorobą, z którym i tak on sam, przede

wszystkim, przed wszystkimi, musi sobie poradzić, przetworzyć, zrozumieć swoją

kondycję, przyjąć ją i zaakceptować, docenić, ażeby ze swojego życia ponownie

czerpać, czerpać ze swojego cierpienia, jednak, choroby, które określają jego życie w

Page 59: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

59

ogromnym, ale codziennym wymiarze, chociaż jak każde nasze utożsamienie, tylko po

części, nauczyć się przeżywać siebie jako, dajmy na to, schizofrenika, w tej ludzkiej

kondycji, bez patologizowania samego siebie; „schizofrenikiem się jest, nie choruje się

na schizofrenię” – tak mniej więcej pisał R.D. Laing w fundamentalnym studium

osobowości schizoidalnej i schizofrenii The Divided Self (Podzielone „ja”) z 1960 roku;

SCHIZOFRENIA JEST MOIM LOSEM, A NIE PRZEWINIENIEM, JEST MOJĄ

WRAŻLIWOŚCIĄ, JEDNYM SPOSOBEM ISTNIENIA – wśród bliskich i leczących go

powinien tak poczuć się pacjent, z właściwą pokorą wobec i radością z siły, która tę

osobę, „schizofrenika”, przerasta, czułością i czujnością –

w psychiatrii tę czujność nazywa się „krytycyzmem chorobowym”, który pacjent musi

wykształcić w sobie, o ile chce uzyskać narzędzie, aby ze jego pomocą przestrzegać się

przed krzywdą, jaką sobie i innym może zadać w epizodzie, zanim krzywda się

wydarzy, bo niestety to chorym spoczywa, w Polsce – w przygniatający sposób –

niewinny obowiązek samoobserwacji i oddania się w ręce instytucji, zrzeczenia się

„wolności”, zanim rzeczywiście zawini, siebie lub kogoś skrzywdzi „w afekcie”, albo

jego własne poczucie winy czy osób za niego odpowiedzialnych nie sprawi, że

szaleństwo wymknie się spod pożądanej przez chorego kontroli („pacjent

współpracuje”), której w stu procentach nie zapewnia regularne zażywanie

przepisanych leków;

niestety stygmatyzacja chorych psychicznie i stosunek psychiatrycznej służby zdrowia

oraz stan polskich szpitali sprawiają, że mnóstwo chorych nie współpracuje, kończąc

na ulicy, jako bezdomni wariaci, bezdomne wariatki, nierzadko uzależnieni od

alkoholu, który podobnie jak papierosy, jest lekiem uspokajającym, nie inaczej niż

xanax, tranxene (cloranxen) i inne benzodiazepiny, powszechnie stosowane,

uzależniającym, ale przeciwnie do nich – rozregulowującym system nerwowy),

a taką akceptację zapewnia najlepiej wspierające otoczenie, które wie, nauczyło się i

uczy, kiedy przytulić, a kiedy zamknąć czy pomóc zamknąć się w szpitalu, czego

bardzo trudno się nauczyć, ale to oparcie w rzeczywistych sieciach społecznych (stąd

Page 60: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

60

sieci wirtualne już stają się „przyczynami” obłędu, jak podają media, są już newsy o

„psychozach internetowych”) zapewnia powrót chorego do życia wśród ludzi, a nie

chowa go w drewutni „społecznie zawstydzonej”, obciążonej i obciążającej winą,

bardzo zagubionej – np. ponieważ przyczyna choroby jest i nie wiadomo jak długo

pozostanie nieznana – rodziny (która tak jakby zarazem szukała i „winnego”, i

„zaginionego”), powstrzymując powrót chorego na łona społeczeństwa, do czego

większość wariatów, „współpracujących pacjentów”, jest zdolnych; prawdopodobnie

każdy chory, za wyjątkiem tych chorych najciężej, którzy wymagają ciągłej opieki).*

[tutaj był non-sequitur, ale się zbył, więc została gwiazdka, za którą patrz niżej] Gwoli jasności, opowiadam tę historię, snuję tę opowieść meandrycznie, na wzór „gonitwy myśli”, lecz pod kontrolą pisarskiej świadomości, jako lekcję i przestrogę, jak zrozumienie, które przyszło, bowiem sprawiłem, że jej treść stała się moim „problemem”, a nie „cierpieniem”, bo od ponad trzech lat jestem w remisji (pisałem w maju 2011 r.), a poprzednia remisja trwała pięć lat (leczyłem się, wciąż się leczę, i uznaję moje przeszłe stany zaostrzenia, wbrew Foucault lub Laingowi, za chorobowe, ponieważ były dla mnie bolesne, jak bolesna była „rehabilitacja”, powrót do rzeczywistości nieurojonej), a więc niezdekompensowany, w czym opowiadanie mojego życia ludziom pobliskim i bliskim, a nie instytucji pt. terapeutka, było niezbędne. Jak pisze teraz Hannah Arendt w krakowskich autobusach MPK: „Każdy smutek można znieść, jeżeli opowie się o nim historię”. Wypowiedzi psychoanalityczne nie są opowieściami, zaś powoływanie pacjentów w ciężkich chorobach i stanach do introspekcji/analizy jest naruszaniem ich kruchej bardzo, jak zawsze u wszystkich chwilowej, (choć ta chwila u niektórych trwa „cały życie”, tak siebie doświadczają, albo przynajmniej dorosłe życie, ale ta konstruktywna iluzja stabilności obecnie jest częściej przedmiotem destruktywnej nostalgii lub słodkiej melancholii, albo niekoniecznej, jak uważam, rozpaczy) równowagi, nadwątlonej osobowości & osobności, zadaniem rozgrzebania i ingerencji w siebie, które jest bardzo osłabione lub słabiutkie. W przypadku osób tak chorych psychoterapia jest jedynie stwarzaniem zagrożenia, a nie odbudowywaniem relacji ze sobą i ze światem, która została mocno naruszona, albo stosunkowo zerwana. Ale akurat w moim przypadku te lata terapii, oprócz tego, że jak zgadywano w Klinice Psychiatrii UJ przez chwilę mojego ostatniego tam pobytu latem 2007, mogły być jedną z przyczyn ostatniego epizodu (a przyczyny „załamań”, kolejnych epizodów są w większym stopniu społeczne niż endogenne (genetyczne, psychosomatyczne), są reakcją na sytuacje i otoczenie, w jakich pacjent się znajduje, dlatego nie mogą przed nimi ustrzec leki, jak nic prócz śmierci nie „ustrzeże” przed życiem, i bardzo dobrze,

Page 61: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

61

ale psychotyk, podejmując próby „normalnego” życia, ryzykuje, w ostateczności, nie tylko śmierć, ale i obłęd, a mimo że często się nie skarży, czynności życiowe dla większości zwyczajne i proste wymagają od niego zwielokrotnionego wysiłku: raz, przekraczania lęku; dwa, nabrania wprawy w życiu, którego zwykłe części przestały być oczywiste; a ta trudność dotyczy zapewne niemal wszystkich osób chorych psychicznie, które podejmują ryzykowny, bo niegwarantowany, wysiłek powrotu do psychicznego zdrowia), uczyniły mnie silniejszym, dały doświadczenie własne do krytyki psychoanalizy (byłem pacjentem/klientem naiwnym, umyślnie na psycho-tematy nie czytałem za dużo, już chętniej tzw. „anty-psychiatrię”: R.D. Lainga, Foucaulta, Deleuze'a/Guattariego), dały samodzielnie zbudowaną wiedzę o sobie, gnosis seauton, ponieważ moja terapeutka odzywała się tylko z rzadka i w niewielu słowach, bardzo „po freudowsko-bożemu”, jak zawsze byłem skory do stawiania pytań o JAsność, które pozwoliły mi na odzyskanie zaufania do siebie. Tym niemniej, to konflikt z nienawistnymi lub uprzedzonymi osobami, co gorzej, nieświadomie, oraz praca nad sobą, terapia życiem, rozmowami, wierszem, tekstem, tańcem, śpiewem, w relacjach międzyludzkich, praca utraty, oraz praca przywłaszczania, rekonstrukcji pamięci & pamięcią, powolne rozpoczynanie procesu nabywania miłości własnej rzeczywiście uwolniły mnie od psychoterapeutycznych zależności, nieodwzajemnionych miłości, dały moc, motywację do robót pisarskich, dalszej pracy nad sobą, oddały mi siebie i sprawiły, że jestem zadowolony ze swojego życia, jak też wiem, gdzie jeszcze niedomagam i jakie są możliwe drogi działania, co zostawia mnie tylko z dorosłą, ale jakże zwykła & zdrową, czyli niepełną, niepewną, omylną, sztuką, czy też umiejętnością podejmowania odpowiednich, odpowiedzialnych wyborów (nauczyłem się mylić & ponosić konsekwencje), jak też umiejętnością odmowy uczestnictwa (wybór & odmowa się wzajemnie warunkują). Aha, nie jest to insynuacja faktycznej choroby psychicznej u p. Tarczyńskiego, choć naturalnie, jak niemalże każdego, ochoczy psychiatra lub psycholog mógłby tego pana tak czy inaczej „zdiagnozować”, zmedykalizować i spatlogizować. Ale że zakochanie (czyt. „zaślepienie”) i wypowiedzi tego człowieka są „chore”, w sensie; kłamliwe, cyniczne, bezczelne, bezecne, nie pozostawia moich wątpliwości. Te cechy cenię w niektórych artystach, jako narzędzia ich sztuk, ale w politykach, a zwłaszcza w świętojebliwych obrońcach moralności, budzą we mnie nóż, morderczy sprzeciw. Zamordyzm uzyskuje pozytywne znaczenie, łapania za słowa takich osób, które słowu przypisują najwyższą, honorową wartość, a w swojej hipokryzji, swoimi zachowaniami odbierają tak słowom, jak czynom przynależną im, więc ograniczoną, wagę & moc. NB. Hannah Arendt reklamuje otwarcie jednej z wystaw w otwieranym MOCAKu, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, pt.: „Historia w sztuce”, w autobusach MPK, komunikacji miejskiej, w autobusowej telewizji (reklamowej). *a powoływanie pacjentów do analizy jest niebezpieczne (w wręcz medycznie – potencjalnie nieetyczne, w świetle rozwoju psychiatrii, za którym ojczyzna nie nadąża, jak za wieloma innymi procesami, których chronologia rozwoju nie została zaburzona w „krajach zachodnich” przez interwencję historii w czasach powojennych i niedobory pamięci w trzeciej Rzeczypospolitej), oto ten non-sequitur – zdanie przerwała mi

Page 62: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

62

znajoma na FB czacie z pretensją, że zwalam na chorobę moje osamotnienie czy samotność; otóż, nie czuję się samotny, w sensie: pozbawiony towarzystwa, a ludzie coraz bardziej mnie męczą („znowu będzie trzeba figurować”, mówi The Ill Master of Darkness, Andrzej Sosnowski, poeta, dopowiadam sobie: „znowu będzie trzeba się (dobrze) prezentować”, a chętniej bym z Tobą pobył niekoniecznie, a swobodnie & odważnie), jedna rzecz to osobność tego doświadczenia, jego rzadkość, taka czy inna tego doświadczenia „głębia”: doświadczeń, które stanowią, kim jestem & się staję (wewnątrz całości dotychczasowych moich doświadczeń), doświadczeń, które potrafię wyrażać, a za swoje zadanie, jedyną „misję”, stawiam podnoszenie świadomości zdrowia psychicznego i choroby psychicznej w ogóle, a swoim świadectwem informowanie, przeciwdziałanie dyskryminacji osób chorych psychicznie w Polsce, gdzie nasza kondycja nadal opatrzona/wypaczona jest stygmatyzacją i tabu, które przekracza po wielokroć, np. dyskryminację gejów, tym bardziej, że geje sobie zazwyczaj nieźle radzą [choć wielu z nas z tej nieakceptacji, zwłaszcza samo-nieakceptacji – zwanej niekiedy „uwewnętrznioną homofobią”, strachem przed tym, kim się jest, a być nie może, nie można i być się nie umie i nie potrafi – zalicza tzw. „problemy psychiczne”; jednakże tutaj podobny problem muszą rozwiązać inne osoby, które muszą dotrzeć, za swój cel stawiają sobie dojście do społecznie odmawianej samoakceptacji, w swoistej psychosomachii, mimo że brakuje psychoterapeutów specjalizujących się w terapii osób LGBTQA, nieheteroseksualnych, i jest to dotkliwy brak w polskiej ofercie terapeutycznej, a akurat dla większości gejów, którzy „mają ze sobą problemy” ze względu na przyjmowanie swojej orientacji psychoseksualnej, w związku z czym zapadają na schorzenia psychiczne, zapewne wystarczającą pomocą byłaby dobra psychoterapia, prawdopodobnie jednak nie królująca w Polsce terapia psychodynamiczna, którą zaproponować mogliby jedynie terapeuci/tki, jacy/kie w terapii własnej wyleczyliby się z homofobii, co, odnoszę wrażenie, stanowi jeszcze większe wyzwanie dla przyszłości polskiej pomocy psychologicznej (np. kwestia uzgodnienia i rozdzielenia religijności katolickiej terapeuty/ki od terapii osób przez tę religijność, w najlepszym razie, bardzo warunkowo akceptowanych) (nie ukrywajmy, że każda terapia, jako leczenie, jest „naprawcza”, zakłada, choć czasem po cichu, a czasem zaprzeczając kłamliwie, „że coś jest nie tak i trzeba to naprostować”, o „dobrze” terapii decydują, jak mniemam, wartości owej prostej, na którą klient chciałby wrócić, podejmując terapię, a te szczęśliwie zmieniają się w czasie, potencjalnie czyniąc psychoterapię narzędziem emancypacji)], a homoseksualizm nie jest już chorobą (od nieco ponad 30 lat, kiedy usunięty został z klasyfikacji chorób psychicznych), tak jak chorobą nie jest już histeria, jakkolwiek wiele osób nieheteroseksualnych nadal przeżywa siebie jak chore, bestialskie, nieludzkie (o czym nam się na porządku dziennym przypomina, co nie zmieni się długo – albo nigdy), i tutaj psychoterapia mogłaby stać się jedną z dróg owej psychosomachii, narzędziem osobistej emancypacji, a nie instytucją „naprawczą”, naprostowującą („normalizującą”, rzekłby zapewne Foucault jeszcze w 1979 roku),

Page 63: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

63

a co innego brak ulubionych ludzi w życiu, z którymi można twórczo, swobodnie spędzać czas (a takich ludzi mam, teraz bardzo niewielu, znacznie mniej niż wcześniej i znacznie mniej obłędnie, namiętnie, bezpamiętnie, a luźniej, bez presji i uroszczeń, acz odpowiedzialnie, wobec których miłość jest pragnieniem mojego i ich szczęścia, czasem tworzonego razem, z wzajemną, czyli niekoniecznie symetryczną czy proporcjonalną uwagą i zaangażowaniem, ale w ramach wzajemności się rozgrywającą, ramach godności, szacunku oraz wyrozumiałości i spełnienia, wspólnej samorealizacji; zaznaczam jednak, że dopiero teraz się takiej zdrowej miłości do siebie i przyjaciół zaczynam uczyć, czyli żyć twórczo & szczęśliwie), bywanie w towarzystwie staje się dla mnie dosyć nieciekawe, bo jest marną formą bycia z ludźmi, ale fajnie gdzieś z kimś pobyć, jeśli nie muszę się „prezentować”, co jak najbardziej było moim własnym przymusem wewnętrznym, podobno charakterystycznym również dla gejów, skorelowanym z kruchą osobnością, szeroką osobową, osobowościową niepewnością „schizofrenika” – spełnianiem wypowiedzianych, a zwłaszcza domyślanych (wymyślonych, zmyślonych, urojonych), czy niewypowiedzianych cudzych potrzeb, przez osoby, których własne potrzeby nie są nawet rozpoznane jako ludzkie potrzeby, gorzej niż zakazane – niewypowiedziane, przemilczywane, czy wręcz uznane powszechnie za „niewypowiadalne”, których imienia nie przywołuje się i nie wolno przywołać, ale wyłącznie z powodu społecznie podtrzymywanego przez takie milczenie strachu (jak niegdyś pisano o homoseksualizmie: love that dare not speak its name; jakże przerażająca musi być „choroba, której nazwy się nie wypowiada”), a może nawet fajniej pobyć samemu, oddając się swojej pasji-pracy (tutaj: pisaniu; lub hobby np. śpiewowi, tańcu, gotowaniu), także samemu wśród ludzi, o ile to staje się dla mnie wybranym sposobem życia, a nie przetworzeniem nierozstrzygalnej frustracji w zrezygnowaną afirmację [dygresja diachroniczna-psychiatryczna: „schizofrenik” jako słowo, termin diagnostyczny, to tylko anachroniczna łatka – pewnego dnia pamiętnego lata 2007 roku lekarz w Klinice Psychiatrii UJ zażartował do mnie: „w latach 50tych byłbym Pan zwyczajnym schizofrenikiem”, mimo że kategoria zaburzeń schizoafektywnych istnieje w psychiatrii od początku XX wieku, ale właśnie w tym momencie, dochodzą mnie słuchy, jej przydatność jest przedmiotem dyskusji pośród psychiatrów – podejmując od jakiegoś czasu próby przekonania mnie do elektrowstrząsów, które w Krakowie stosuje się „na schizy”, w psychozach, podczas gdy w tym „cywilizowanym świecie psychiatrii”, o czym dowiedziałem się od mamy kolegi, pani psychiatry, tylko na ciężką depresję, rzadziej – manię (ta terapia nie ma nic wspólnego z popularnymi obrazami z filmów i książek z lat 50tych, kiedy farmakologia psychotropowa właściwie nie istniała, jest bardzo „cywilizowana i ludzka”, wstrząs trwa parę sekund, a podobno jedynym efektem ubocznym są przejściowe ubytki pamięci (zarastające dziury w mózgu?), cała zaś procedura obywa się przed śniadaniem, na które jednak pacjent tego dnia nie zdąża, o ile dobrze pamiętam, proszę mi wybaczyć „humor zakładowy”),

Page 64: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

64

stwierdziwszy, że elektrowstrząsy działają w „wychwycie zwrotnym serotoniny”, która jest odpowiedzialna za zaburzenia afektywne (depresję/manię) – o ile przywołuję dokładnie – czyli są takim antydepresantem dla bardzo ciężko dotkniętych, nie wpływają natomiast na dopaminę, którą obarcza się odpowiedzialnością za występowanie objawów „wytwórczych”, popularnych „schizów”, tj. urojeń, omamów, głosów itd., które stereotypowo są utożsamiane z szaleństwem, mimo że stanowią tylko jeden aspekt zaostrzenia w niektórych chorobach psychicznych; miałem jednak prawo odmówić i odmawiałem, co powinno dorzucić jeszcze światła do rozumienia „niepoczytalności”, „wolności” i „praw” pacjenta psychiatrycznego, który nawet w psychozie (w obłędzie), samowolnie oddawszy się w ręce instytucji, szpitala, psychiatrii (podpisał zgodę na przyjęcie do szpitala; ubezwłasnowolnienie, jak wspominałem, jest w Polsce niełatwe, niekiedy – niestety), zrzekłszy się części swojej „wolności”, swoich „praw”, nadal zachowuje prawo do decydowania o swoim leczeniu (oczywiście w ramach „współpracy”) – więc odmawiałem i odmówiłem, i przejął mnie inny lekarz, wrócił do leku przeciwpsychotycznego nowej generacji w wysokiej dawce, który zażywałem od 1999 roku, przed zatrzymaniem w Kobierzynie, gdzie automatycznie, jak podejrzewam, włącza się „starodawny” haloperidol (nie starszy jednak niż 50 lat), znany z poezji Tkaczyszyna-Dyckiego, halopopierdol, a Dyciu nie przesadził w tym przejęzyczeniu, i ten mój lek (substancja czynna: risperidon, różne rynkowe nazwy) wraz ze stabilizatorem nastroju (substancja czynna: kwas walproinowy, nazwa rynkowa: depakine, depacote; stabilizatorem są również sole litu, jeden z najwcześniejszych leków psychotropowych; stabilizatory nastroju ordynuje się w zaburzeniach afektu, depresji/manii, znane m.in. z piosenki Nirvany „Lithium”), poradził sobie z targającymi mną wewnętrznie, bo niestety nie aż tak bardzo zewnętrznie szaleństwami („Pana psychoza jest bardzo uspołeczniona” - stwierdził ten sam, wspaniały swoją drogą, lekarz i rozmówca, o czym mogą zaświadczyć osoby, które widziały mnie w „stanie odmiennym”, a niekoniecznie się zorientowały, co za niecodzienna kosmiczna opowieść snuta jest w moim umyśle i co za magia się wyczynia każdym moim gestem, słowem, moim psychociałem; świat eksplodował wtedy od wszechobecnych znaczeń, a ja - od niebywałej, niecodziennej, niesamowitej energii; jakkolwiek może się wydawać, że nadal mam jej w nadmiarze, to wreszcie osiągnąłem swój niestraszny mi znowu poziom, zaś odchylenie powinno być mierzone od właściwego danej osobie stanu & sposobu bycia, a nie arbitralnie ustalonej normy, i w ten „nienormalizujący” sposób właśnie zostałem w Klinice Psychiatrii UJ potraktowany, za co do dzisiaj jestem wdzięczny, pozostając jej pacjentem, gdyż oczywiście nadal poddaje się farmakoterapii), ale „schizofreniczna”, czy tam „schizoafektywna” niepewność, jako modalność mojego bycia, jedno z utożsamień w moim życiu, to jedno ze zbioru doświadczeń i sposobów doświadczania dla mnie najważniejszych, tj. najbardziej konstruktywnych, paradoksalnie, gruntujących, poprzez zdarcie owej błogosławionej dla większości iluzji

Page 65: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

65

stabilności: w moim przypadku takie przeżywanie siebie nie sprawdza się w rzeczywistości, nieświadomość zmienności światów mnie nie gruntuje]. Zadie Smith na swoim wspaniałym spotkaniu na 2. Festiwalu Miłosza w Krakowie zacytowała rozróżnienie ludzi dokonane przez innego pisarza, bardzo celne: ludzie dzielą się na ludzi, dla których życie jest ciężkie, i tych, dla których jest łatwe (bez względu na wydarzenia, sytuacje, okoliczności, przeżywają je albo jako ciężkie, albo jako łatwe). Im mocniej odczuwam pewne ciężkości i podnoszę moje życiowe ciężary, nabierając formy i wprawy, przypominając sobie inne, rekonstruując, trudniejsze i łatwiejsze czasy, tym łatwiejsze i przyjemniejsze, i spokojniejsze, i gwałtowniejsze, zdystansowane i zaangażowane, bardziej godne staje się moje życie, coraz bardziej swoje i coraz bardziej pożądane. :) „Nie jesteś sam. Należysz do Wspólnoty Cierpiących.” – dopisał znajomy z fejsbuka. Należę tylko do rodzaju ludzkiego. Przynależność do czegoś, co nazywałoby siebie Wspólnotą Cierpiących, zmierziłaby mnie. Nie po to przez swoje cierpienia przechodziłem, przeszedłem, by w takiej podejrzanej wspólnocie pozostawać: śmierdzi mi ona samoponiżeniem, samo-użalaniem (self-pity), samopolitowaniem, cierpiętnictwem, pławieniem się w cierpieniu. Przynależność do rodzaju ludzkiego zdobyłem jednak ucząc się miłości do siebie, rozpoczynając tę praktyczną naukę, te studia: wyrozumiałości, szacunku, godności, czułości, czujności, dystansu z pełnym zaangażowaniem i czasem na osobiste przyjemności, od czasu do czasu, a jeśli w którejś z tych wartości ci zawiniłem, wybacz, nie zapomnij, i doskonalący się człowiek jest niedoskonały. Najbardziej kuleje u mnie zarabianie na siebie, ale to już inna, przyszła historia (jak się okazało: ubóstwa). Do! Wiele mówiące przepalcowienie zakochanie – (w próżności nadgorliwe) zaangażowane zachowanie, zaślepienie. Uwaga metodologiczna: w powyższej wypowiedzi swobodnie mieszają się wiedza i zrozumienie wywiedzione ze swojego doświadczenia i refleksji nad nim, od spotkanych na drodze tego doświadczenia osób, które wniosły wiedzę rzetelną i codzienną, z zasłyszeń, podsłuchań, obserwacji oraz lektur. Jakkolwiek dołożyłem starań, by wypowiedź ta zgadzała się w najwyższym dostępnym mi stopniu z obecnym stanem mojej wiedzy, zrozumienia, pamięci, intuicji, przeżywania i odbioru siebie w rzeczywistości, ta próba opowiedzenia mojego życia na tę chwilę, przejściowe podsumowanie, nie pretenduje do bycia refleksją naukową, stara się jedynie osiągnąć cel znacznie dotkliwszy (boleśniejszo-kojący), za pomocą opowieści wywrzeć pewien wpływ afektywny & etyczny, więc do źródłowego cytowania w bibliografii nadaje się tylko jako świadectwo (uleczonego szaleńca, który przez to nie przestał być psychicznie chory). Natomiast ze wszystkich wykazanych mi błędów, każdego rodzaju, jak najchętniej się nauczę, a po chwili namysłu, uznając swoje pomyłki, pośpieszę je poprawiać. Kraków, poniedziałek, 16 maja – czwartek, 19 maja 2011 r. [25 – 27 czerwca 2012 r.]

Page 66: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

66

Page 67: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

67

Całkiem prawdziwa historia krótkiej bezdomności.

Nie rozbiłem wczoraj namiotu na Rynku. Zabrakło mi też sił, żeby podzielić się z

innymi oburzonymi moim zażaleniem na tutejszą międzyludzką rzeczywistość

(społeczną), dotkliwie moją własną. Zamiast tego odwiedziłem naprawdę fajną, długo

niewidzianą znajomą z szacownej instytucji, szczęśliwie natknąłem się na innego

znajomego w uczęszczanej przeze mnie kawiarni, jak również odebrałem mojego

chłopaka z jego ciężkiej, fizycznej pracy – był jedną z trzech osób, które wysłały mi

zaproszenie fb na okupację krakowskiego rynku – zrobiłem mu jedną, drugą, trzecią

scenę, w związku z czym nie na spacer o zachodzie słońca nad Wisłą poszliśmy za rękę,

a do niezupełnie mojego mieszkania. Zanosząc się od płaczu, robiłem scenę czwartą,

po czym kochaliśmy się, wystarczająco długo i dobrze, i wszystko byłoby dobrze, gdyby

się nie przestraszył spokoju po orgazmie, że zaśpi do pracy, zatem zrobiłem scenę

piątą, wrzuciłem do piekarnika naleśniki z serem, które w zamrażalniku zostawiła tzw.

„matka” przy okazji swojej ostatniej wizyty, nastawiłem kawę w ekspresie

przelewowym, do którego znowu chwilowo nie mam filtrów, i wyrzuciłem mojego

chłopaka, samo się pod palce ciśnie prześliczne „powtórzenie z wariacją”: wrzuciłem -

wyrzuciłem, nic z tych rzeczy, nie poddam mu się, nie ulegnę paralelom: poprosiłem

go, żeby wrócił do siebie, chciałem zostać sam i zostałem sam, dzięki, ko. Cie!

Natomiast przedwczoraj na szczęście nie dotarłem do mojego MOPSu na

Praskiej, ażeby złożyć skargę na panią Martę Oramus, która pod koniec kwietnia

okłamała mnie, że mam bezterminowo zapewnione miejsce w OIKu na

Radziwiłłowskiej, gdzie po niezapowiedzianej selekcji u pani Ewy Lipskiej, okazałem

się nie dość straumatyzowany, po tym jak pierwszej niedzieli długiego majowego

tygodnia w wyniku bójki z młodszym bratem postanowiłem wybrać wolność, albo

bezdomność.

Nie ma w tym nawet mojej winy. Po prostu kierowniczka tego urzędu, u której

składa się skargi na jej dyżurze w uprzednio umówionym terminie, musiała udać się

tego dnia do sądu. A przynajmniej tak twierdziła jedna z trzech bodajże sekretarek

mojego podgórskiego MOPSu, która mi się nagrała na komórkę dzień wcześniej, kiedy

zapadłem w głęboki sen, a nie mając chęci powstawać, swoją komórkę wyciszyłem.

Ocknąwszy się, oddzwoniłem i wybrałem jeden z zaproponowanych mi w wiadomości

głosowej terminów, następny poniedziałek, i odetchnąłem z ulgą, bo szczerze mówiąc,

również rozbijanie sobie tygodnia środą spędzoną nawet przez godzinę w urzędzie,

który mnie wystrychnął na dudka i zgruchotał moje zaufanie do ludzi, wcale mi się nie

uśmiechało.

Tamten dzień to też był poniedziałek, kiedy po niedzielnej, kolejnej od grudnia

poprzedniego roku bójce z młodszym o ponad dekadę bratem (tym razem ja mu

natłukłem, skutecznie powstrzymując się od rozbicia mu głowy o kant mojego

politurowego regału na książki z barkiem na leki i dokumenty), pod ostrymi słowami

przerzuciłem ten cały śmietnik moich nieupranych ubrań do mojego z jego pokoju, w

którym leżały porozrzucane z balkonu, rozpakowane z plecaka i toreb – pogoda w

Page 68: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

68

długi majowy tydzień wydawała się sprzyjająca wypraniu jeśli nie całej, to przynajmniej

sporej części mojej garderoby, zakończeniu jej zimowego snu na balkonie, a odniosłem

wrażenie, nie stwarzając sobie możliwości zapytania w obawie otrzymania prawdziwej,

fałszywej lub wymijającej odpowiedzi, że mój ceniący porządek rodzony współlokator

nie wróci już do kolejnej niedzieli, niestety, byłem w błędzie –

nie kontynuując bójki, ubrałem się, zadzwoniłem na telefon zaufania miejscowej

opieki społecznej, który był jeszcze czynny, jako że było przed dwudziestą pierwszą,

zapakowałem część upranych tego i poprzedniego dnia oraz czystych rzeczy w

niedawno opróżniony stulitrowy plecak, który jest moim towarzyszem od

siedemnastego roku życia, między innymi woził mi rzeczy do liceum w Zjednoczonym

Królestwie, skąd mnie także przywiózł trzynaście lat wcześniej, kiedy po maturze, i

moim pierwszym epizodzie psychotycznym, wracałem do Krakowa i wówczas w

londyńskim metrze tachałem znacznie więcej tobołków niż tej niedawnej niedzieli,

kiedy wybierałem wolność, albo bezdomność, i miałem ze sobą oprócz starego

towarzysza, nowych towarzyszy: laptop w torbie na laptopa, w pewnym sensie nagroda

od tzw. „rodziców” za ukończenie studiów, piękną brązową torbę Pumy, jaką moja tzw.

„siostra” wreszcie wynalazła wraz ze mną w tej cholernej Galerii Krakowskiej, mniej

więcej pięć miesięcy po świętach Bożego Narodzenia, na które stanowiła prezent,

poręczną torbę na ramię „Ernst & Young”, wygrzebaną niegdyś przez tzw. „matkę” w

jednym z jej doskonałych, buskich second-handów, i jeszcze jedną torbę, której, jak i

jej proweniencji, nie pamiętam, i wyszedłem.

Wyszedłem z mieszkania, zostawiając klucze, które mój pijany i dotknięty moją

i nie tylko moją przemocą młodszy brat, jak się potem okazało, wrócił z zamiejscowego

wesela swoich znajomych, pozbawił wiklinowego koszyczka, w którym na co dzień

mieszają się z innymi kluczami, jego do mieszkania, do skrzynki, do piwnicy,

niezależnymi śrubkami, wymiennymi końcówkami do śrubokręta i innym rupieciem, a

wcześniej, jak zasłyszałem, starając się doprosić dla mnie szpitala psychiatrycznego,

wyrażając też, jak mniemam, nadzieję, że dzwoniąc na telefon zaufania, znowu

zadzwoniłem po policję, która za moim pierwszym wezwaniem, dzięki mężnej, nie

żartuję, decyzji młodszego brata o „podpisaniu mnie” (zamknięciu bez zgody, którą

wyraziłem kilka dni później „na sądzie”; dotarł tu już list z umorzeniem tego przeciw

mnie postępowania i obciążeniem Skarbu Państwa jego kosztami), zapraszając do

mieszkania karetkę, zapewniła mi tygodniowe lutowe ferie w Kobierzynie, moim

lokalnym, nieodległym od mojego miejsca zamieszkania psychiatryku, a za drugim

moim wezwaniem, nieco spokojniejszym i bardziej przemyślanym, pouczyła ustami

pana policjanta, iż następnym razem wniesie on sprawę do sądu o wezwanie

bezpodstawne, zaś ustami pani policjant skłamała mi prosto w twarz, że dzwoniłem na

112 z wiadomością, że mój brat „chce mnie zabić” (jeśli dobrze zgaduję, intencje ma

przeciwne, obaj chcemy sobie dobrze żyć, akurat ze sobą, ponieważ żadnego z nas, ani

właścicieli mieszkania, które współzamieszkujemy, a których ja nazywam tu tzw.

„rodzicami”, nie stać na absurdalnie kosztowny w Krakowie wynajem pokoju dla

każdego z nas z osobna, kiedy i koszty utrzymania własnościowego spółdzielczego

Page 69: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

69

mieszkania stale rosną), po czym ten wymowny duet odegrał scenę, tak odebrałem

ostatnią wizytę w moim tzw. „domu”, pewnie mylnie, zaproszonej przeze mnie policji,

w której bezskutecznie starali się zweryfikować swoje chcę mnie zabić, przez które

zostali odciągnięci, jak nie omieszkał przypomnieć pan policjant, od wie-pan-ilu-co-

dzień-pobitych-kobiet, i na sygnale do mnie jechali, podczas gdy dobrze z mojego

kuchennego okna widziałem, że jak najsłuszniej nie skorzystali z niekoniecznego w

tamtej sytuacji koguta, gdy radiowozem parkowali pod moim blokiem.

W każdym razie obijanie młodszego brata po głowie pięściami, nawet jeśli on

pierwszy mnie ściągnął z buta, a co do tego występują po obu stronach sprzeczne

świadectwa, i nawet buraczanego od zrozumiałego gniewu, narosłego przez miesiące, a

może i lata napięcia, i chwilowego przepicia, nie należy do rzeczy przyjemnych, a w

istocie jest uczynkiem, jakkolwiek wówczas przeze mnie pożądanym czy wręcz

wymarzonym, mimo wszystko dojmująco dla bijącego bolesnym i wcale nie dlatego, że

siły fizyczne stron w tej konfrontacji całkiem niedawno się w przybliżeniu wyrównały, i

ja jako rzekomy zwycięzca nie wyszedłem bez szwanku, bo też historycznie to brat

pozostaje tym bardziej wysportowanym, a więc zasługę wolę przypisywać sobie nie

realizacją gwałtownej fantazji w tamtym momencie –

należy przyznać, że zabić, gdyby nie niosło to dla mnie rujnujących życie

konsekwencji, w okrutnych męczarniach, to pragnąłbym zupełnie nie brata, ani nawet

nie tzw. młodszą „siostrę”, a ojca i matkę, tzw. „rodziców”, i z miejsca przystąpiłbym do

akcji, gdyby nie było to z jednej strony kompletnie nierozsądne, a z drugiej nie

przechodziłoby mi właśnie w ten nieprześcigniony rodzaj smutku, który pozwala

rozgaszczać się w Psychopatologii Miłosnej, gdyż w obecnym okresie swojego życia nie

jestem w stanie ekonomicznie jej przekroczyć oraz fizycznie i geograficznie zostawić za

sobą –

lecz w desperackim akcie wyboru wolności, albo bezdomności, który młodsza

ofiara naszej wspólnej przemocy opatrzyła aprobatą – no, w końcu męska decyzja,

pedalska, ale męska – a w każdym razie tyle słyszały moje obrzmiałe życiową decyzją

uszy, kiedy opuszczałem niezupełnie moje mieszkanie, nie w nadziei, że na zawsze,

tyle ostrożnej wdzięczności wobec dynamizmu procesów życiowych, zdaje się, jest w

stanie wykształcić nawet tak uporczywy jak ja frajer, jednak nie aż tyle, żeby nie zostać

oszołomionym faktem, że moja bezdomność będzie trwała jedynie nieco ponad dobę,

w trakcie której, dajmy na to, pięć razy będę musiał wszystko odkręcić, albo tak:

wszystko zostanie mi odkręcone, łącznie z moim wyborem wolności. Myślę, że nie

będzie to już dla nikogo zaskoczeniem, że „własnymi rękami”, albo tak: serią niemal

natychmiastowych osobistych decyzji, z których każda zmieniła mi bieg życia.

Dobrze mi tak: przekonałem się na własnej skórze, że nie ma i dokąd, i po co

uciekać, że ucieczka jest niepotrzebna, a życie jest drogą, którą można przemierzać

piechotą lub MPK, zaś zawartość i ciężar bagaży, które zabieram ze sobą i taszczę, jest

stosunkowo przypadkowy i mocno redukowalny; taka wycieczka chyba na zawsze

pokazuje, że większość rzeczy niesionych jest najpewniej niepotrzebna, skoro

zapomniawszy ręcznika, wybieram powrót pod prysznic (nad wanną!) już mi znany, a

Page 70: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

70

nie poniedziałkową wieczorna kąpiel w schronisku dla bezdomnych, jakich kompletną

listę otrzymałem w poniedziałek w pięknym nocą budynku kina „Tęczą”, moim

MOPSie na ulicy Praskiej 52, którego klamkę pocałowałem w niedzielę przed północą,

skierowany tam uprzednio przez telefon zaufania z jego kobiecym głosem, jaki upewnił

się, że wszystko już jest w porządku, o czym pośpieszyłem poświadczyć, bowiem się

musiałem jeszcze spakować i wyjść z mieszkania tak, aby zdążyć na tramwaj na Most

Grunwaldzki, a stamtąd autobusem aglomeracyjnym w znaną mi ze spacerów okolicę

na Dębnikach, i nadzieja, że będzie mimo niedzieli jeszcze jechał, się spełniła, a nawet

dostałem pierwszego od dłuższego czasu esemesa od młodszej siostry, w którym

wyrażała wątpliwość, że okładanie młodszego braciszka po głowie to nie jest właściwy

sposób „socjalizacji” (zastanowiło mnie trochę, skąd u mniej takie branżowe słowo) i

troskę o moje zdrowie psychiczne, proponując delikatnie wizytę u lekarza psychiatry

(uspokoiłem ją, że leczę się u mojego lekarza psychiatry i jak ona uważam, że kopanie

w twarz nie jest skuteczną drogą socjalizacji). Na szczęście wynajmująca w pobliżu

pokój młodsza siostra mojej najlepszej przyjaciółki z czasu studiów była u siebie,

gotowa mnie przenocować.

Tak czy siak, zdążyłem, ale wyszło na to, że znajomość z terenem bywa złudna:

wysiadłem na właściwym przystanku i przekroczyłem bramę ośrodka opieki

społecznej, o którym myślałem, że stanie się moim schronieniem, ale przez dłuższy

czas nie znajdowałem sposobu na dotarcie do wewnątrz, ponieważ wszystkie trzy

wejścia były zamknięte, a człowiek, który przez chwilę przyglądał mi się z balkonu,

zniknął za swoimi drzwiami balkonowymi i zasłonami, nie uważałem w dodatku, że

wołanie do niego, czy innych zapalonych okien będzie tam i wtedy odpowiednim

sposobem na przekraczanie progu mojego nowego domu, który na dobre i na złe, a

teraz wiem to niemalże na stówę, nie stał się i nie stanie moim domem, ani na długo,

ani na krótko, ponieważ przywołane nareszcie przez zamknięty boczne drzwi nocnego

powrotu pielęgniarki, które udało się przekonać do rozmowy przez kraty okna dyżurki,

wyjaśniły mi, że zaszła pomyłka i trafiłem na Praską 25, do Domu Opieki Społecznej,

gdzie mieszkańcy są kierowani po rzetelnej selekcji przez odpowiednie władze

opiekuńcze, i udzieliły mi informacji, że poszukiwany ośrodek jest de facto po drugiej

stronie skrzyżowania, gdzie żeby było zabawniej, dojechałem tzw. tanią taksówką

(dwieście metrów) razem z parą heteroseksualnych Rosjan, jaką na ich prośbę

zamówiłem z przystanku, gdzie wcześniej wysiadłem i gdzie teraz zatrzymałem się z

przyciężkim bagażem, aby zapalić (mieli ogień) i porozmawiać z moim chłopakiem

(wyjechał był ze swoją rodziną na długi tydzień na wycieczkę w prawdopodobnie

najstarsze polskie góry), co możliwe było wyłącznie dzięki mojemu abonamentowi w

tej firmie telekomunikacyjnej, co w wyniku nieuiszczenia rachunków odcina usługi po

przyjaznej konsultacji z klientem, i co podobno ma mieć w moim przypadku miejsce

dzisiaj, jednakże moja podróż do pocałowanej klamki nie była policzalna, jak można by

wierzyć, w sekundach, jeśli odjąć te kilka minut oczekiwania na serwis, lecz w

minutach, łącznie z załadunkiem moich bagaży do bagażnika (para rosyjskich turystów

jako powracająca do swojego hotelu w okolicach Tyńca bagaży ze sobą nie miała),

Page 71: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

71

ponieważ GPS doprowadził pana taniego taksówkarza do końca Praskiej, przez co

musiał on ze mną zawrócić, zrobić kółko i zatrzymać się prawie w tym samym miejscu,

z którego wyruszyliśmy, te ok. dwieście metrów dalej, ale nadal bez zapalniczki, a jak

dotąd nie wspominałem, że jednej najważniejszej rzeczy, oprócz zapasu leków, zapasu

papierosów i komputera, które ze sobą niosłem, wychodząc od siebie w wolność, albo

bezdomność, zapomniałem, a był to właśnie ogień, który jest mi jako namiętnemu

palaczowi, z tą charakterystyczną dla chorych psychicznie namiętnością, do życia

niezbędny. A konkretnie było tak: „wyprowadzając się”, nie mogłem znaleźć

zapalniczki.

Zapomniałem też, jak wiadomo, również ręcznika, a pikanterii niedzielnemu

wydarzeniu dodaje fakt, że brat miał złamaną rękę, co miało mieć dziwaczne

konsekwencje w następujących tygodniach maja, kiedy ku mojemu ogromnemu

niezadowoleniu musiałem gościć, czy raczej znosić, obecność współwłaścicielki

niezupełnie mojego mieszkania, znaczy się, zupełnie nie mojego, bo właśnie mojej

mamy, i mojego taty, albo żeby oddać sprawiedliwość ich sposobowi istnienia i

komunikacji:

moich niewątpliwie kochających rodziców, jak inaczej można uzasadnić fakt

sponsorowania ponad trzydziestoletniego chorego psychicznie niepracującego

homoseksualnego syna, który od dwóch lat pozostaje w konflikcie z rodziną i szkaluje

jej imię na prawo i lewo, i żeby jeszcze tylko swoich najbliższych, nie powstrzymuje się

nawet od przebiegłego wyciągania z kapelusza w dogodnym dla siebie momencie, en

passant, imponującego lokalnie faktu, że starsza siostra jego matki i jego matka

chrzestna, dopóki nie dokona apostazji, z którą jak ze wszystkim innym, żerując na

świętej cierpliwości swoich przyjaciół i najbliższych, ociąga się, to nikt inny jak pani

Elżbieta Lęcznarowicz, w poprzedniej kadencji wiceprezydent ds. edukacji i spraw

społecznych miasta Krakowa, na wyjazd z którego musi sobie pożyczać od właścicielki

mieszkania, gdzie pokój wynajmuje wraz ze swoim stałym partnerem jego o 5 lat

młodsza siostra, oboje pracujący i samodzielni finansowo, i żeby pojechać do swoich

rodziców i jak człowiek się z nimi rozmówić, dzwonić musi do ojca z telefonu swojego

chłopaczka, podczas gdy jego biedna matka, pielęgniarka środowiskowa, jest po

poważnej operacji na „kobiece sprawy”, o której on nawet nic nie wie, tak poważnej, że

jej najstarsza siostra czuje się w obowiązku przyjazdu, aby się nią zaopiekować i

odciążyć pracującego na nas, trójkę dorosłych dzieci, dwa własnościowe mieszkania i

trzy samochody, ojca-robotnika, o którym on nie wie nawet, że już nie dojeżdża, jak od

25 lat, co rano do pracy, przemierzając 50 km i zrywając się codziennie o 4.15, co dla 55-

letniego mężczyzny przestaje być błahostką, ale to on nie podjął żadnego wysiłku,

ażeby się odezwać do matki chrzestnej, która w międzyczasie została doświadczona

ciężką chorobą, przez co schudła, po pobycie w sanatorium, tak bardzo, że teraz

pomimo niemłodego wieku wygląda świetnie, co miał okazję stwierdzić na własne

oczy, kiedy jednak odwiedził ją, być może skruszony, ale może z jakimś swoim

kolejnym szalonym planem, znieważenia lub zemsty, podczas drugiej z dwóch jak

Page 72: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

72

dotąd wizyty swojej nadal objętej w pasie elastyczną opaską matki, która, jak to matka,

wie najlepiej, co jej dzieciom doskwiera,

bez względu na fakt, że ze swoimi rodzicami nie mieszkam od siedemnastu lat,

a w przeciągu ostatnich dwóch lat rozmawialiśmy kilka razy i widzieliśmy się jeszcze

mniej razy, z których każdy jeden sam inicjowałem, aż do czasu katastroficznego w

efekcie wyboru wolności, albo bezdomności, to on dopiero zainspirował moich

rodziców do ewidentnych interwencji, wcześniej wystarczał wysięgnik ich potomstwa,

jak wszystko inne w moim życiu – o czym od grudnia poprzedniego roku efektownie i

efektywnie starał się przekonywać mnie mój młodszy brat – poronionym,

lecz przecież nic innego oprócz miłości nie może wyjaśniać, uzasadniać, a może

i usprawiedliwiać, takiego poświęcenia, tak potężnych inwestycji i nieustającego

wsparcia, jakie otrzymuję i otrzymywałem, bez względu na niewybaczalne szaleństwa,

odstępstwa i dziwactwa, do których się posuwałem, i nic innego jak matczyna i

rodzicielska miłość musiała przywołać współwłaścicielkę tego mieszkania do przyjazdu

w tym niebezpiecznym dla jej zdrowia stanie tutaj, do Krakowa, jak i pouczyła o tym,

że winna zadbać nie tylko o opierunek, ale i o wikt dla swojego syna z ręka w gipsie,

który nie dość, że w tym stanie musi mieć trudności z codziennymi zadaniami, to

pozostaje w stałym zagrożeniu od agresywnego, szalonego, chorego osobnika

zameldowanego w zamieszkiwanym przezeń mieszkaniu, co to się już nie pierwszy raz

dowiedział, że nie ma brata (sam ma co do tego niejasność, jak również poważne

problemy w kwestiach własności), ale także do tej pani powinien się per pani zwracać,

co właściwie byłoby swego rodzaju krokiem cywilizacyjnym, gdyby druga strona

zechciała zachować się z wzajemnym dystansem, żeby nie powiedzieć, obojętnością, to

jednak w przypadku matki z przyczyn mi nieznanych nie może mieć miejsca, zresztą

podobne niezłomne zaangażowanie zdradza ojciec, czemu dobitnie poświadczył fakt

upewniania pani Marty Oramus w rozmowie telefonicznej, na jaką zezwoliłem i której

uzyskałem możliwość przysłuchiwania się, zarówno w niepodważalnej moich rodziców

(liczba mnoga) do mnie miłości, jak też fakcie pozostawania przeze mnie w psychozie,

nawet na wolności, albo bezdomności, i w pokoju na ul. Praskiej 52, gdzie dwie

pracownice opieki społecznej, jak uwierzyłem obłędnie, ciężko pracowały, poza swoimi

przepisowymi godzinami pracy, starając się rozwiązać konflikt rodzinny, którego

jestem nieusuwalną przyczyną, a jak mi zdradziła w zaintonowanej przez mnie kłótni

moja matka, również dzień po moim powrocie do mojego miejsca stałego pobytu,

dzwoniąc bez mojej zgody do mojego ojca, naprawdę, nic nie może wyjaśnić tego

wszystkiego i wszystkiego innego, co nie zmieściłoby się ani w głowie, ani w powieści

Dostojewskiego, co dopiero w skromnej relacji z jednego dnia, w dodatku spisanej

przez jej współudziałowca i prowodyra, nic innego, tylko miłość, prawdziwa i rodzinna,

i wszystko byłoby dobrze, bo od wyjazdu matki moje stosunki z bratem są

stosunkowo poprawne, sprawdziłem, że zarekomendowana mi przez obie pochylające

się nade mną pracownice Miejskiego Ośrodka Opieki Społecznej, pani Iwona

Wiśniewska, terapeutka, nie ma czasu, żeby się mną ze mną spotkać, toteż

Page 73: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

73

zrezygnowałem z prób zajmowania go jej i sobie, ale oddając sprawiedliwość

wydarzeniom, jest tak zapewne dlatego, że spóźniałem się albo nie stawiałem się na

dwa umawiane z nią przez mój nowy telefon (akurat ten rachunek jest na mnie)

spotkania, dwa razy jednak odwiedzając ją na urzekająco spokojnym i kwietnym oś.

Krakowiaków w Nowej Hucie, a jako dyrektor ośrodka, który zajmuje się osobami

rzeczywiście dotkniętymi przemocą, płci ode mnie przeciwnej, a pewnie i orientacji

odmiennej (a niechaj być może, żeby nie dotkniętych jak ja ciężka chorobą psychiczną,

której prawdopodobnie najwięcej dobrego w życiu zawdzięczam, a tak konkretnie jej

twórczemu przezwyciężeniu, wielu traum i kryzysów, których zakosztowałem, żyjąc od

19 roku życia z chorobą i w chorobie, i na swoje nieszczęście w lokalnym kontekście,

poradzeniu sobie z nimi i ze sobą, nie bez pomocy innych osób), których trauma jest

niewątpliwa, a nadto wystarczająca do bycia wziętym pod opiekuńcze skrzydła

któregoś z ośrodków dla dotkniętych przemocą, czy innych kryzysowych interwencji,

zastanawia mnie tylko dlaczego mężczyźni, którzy rzeczywiście, jak uważam i czuję,

kochają mnie, mój chłopak, mój brat, ja sam, muszą z tym wszystkim zostawać, sami,

ze sobą nawzajem, na maleńkiej przestrzeni, w nieokreślonej perspektywie czasowej.

Ci dwaj pierwsi jeszcze mają możliwość przemieszczenia się w miejsca osób, z którymi

łączy ich nieco bardziej konwencjonalny i historycznie uzasadniony rodzaj miłości,

ponieważ w odróżnieniu ode mnie w mniej bezwzględny sposób zrealizowały swoją

bezkompromisowość i realizują wyrozumiałość i zdolność do kompromisu, tylko

czemu mnie zaledwie przychodzą do głowy dwa cytaty, z “Crew Love” Drake’a i

„Radości pisania” Szymborskiej, i rozstrzygnięcie, czy umieścić je na początku tej

historii, czy na końcu, to ja nie wiem:

I told my story, it made history Radość pisania.

Możność utrwalania.

Zemsta ręki śmiertelnej.

Kraków, 25 maja 2012 r.

Page 74: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

74

Page 75: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

75

Nothing Stays Forever, or I'd Love to Hate You

Since I can't be helped, I can't be helped. My mind keeps changing. I think that I'm

liking it now. I didn't use to. Nothing stays forever. Other things change. I wouldn't go

as far as to venture here any mention of everything, besides quoting Lauryn Hill, the

prophet: "everything is everything", but her miseducation had led her also to recognise

that in love: "nothing even matters". Hence, nothing and everything materialise & the

energies of eternity are unleashed upon us, the world, here we are.

This was not to be the point, however, which might stand for a precise topological

articulation, although it is of little consequence. The poverty of our spatial

imaginations is another issue altogether, but led astray by imaging, among other

things, it belongs to what the local hip-hop prophet, no doubt about it,

donGURALesko, terms as one of illusions characteristic of "the slaves of the fictitious".

That we are on the whole and in most particulars "deluded" is as obvious as demanding

recurrent explanation (and probably one of the most adventurous professions one may

take up in life under any guise, and there are increasingly many, while we give it up to

"professionals" to do the work of world and self discovery for us, the only essential job,

or as I'd underscore it: in our lieu, (eheu!));

that we choose to remain so in matters so bluntly and often ruthlessly unveiled for us

accounts to me for the inhumanity of our species, the growing desire of humanity to

alienate ourselves from our healthy animal self-preservation instincts, as we're

frantically growing in numbers and taking hold of the planet we're given to for no

other sake, if any, but to preserve ourselves, and with the means we have, to preserve

it, the planet itself, merely out of decency to the harm, or better, the havoc that we've

already wreaked and keep wreaking indulgently, with little care for ourselves and any

other selves, including the self of the planet (if I may be so Emersonian, perhaps). Our

desire to self-destruct.

Recently, it transpired to me for unknown reasons that this benevolent self-hatred

might just be the feature of the so-called Western civilisation that managed to

globalise the world with our values (there's no pretending that I know no other, being

a Pole writing in English, born in Kraków, raised in "kieleckie", a region with the

capital in its north, Kielce, which may be counted amongst to the most

prototypically local areas in the country, and which makes me unable to speak of "my

roots", although I do come from the area, vaguely speaking, but maybe as a result of

my rural, working-class, post II WW origins no family history had been practised in my

home, since none was needed, as the perceived "struggle" with the quotidian was

taking up all of their, our, time:

Page 76: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

76

I'm telling you, there was no struggle, my family was engaged in local history only to a

similar extent as any other "simple people" – nothing simple about these simple

people, I have learnt the hard way – working-class people, with one foot still on the

small patches of land, so common here, they couldn't be called "peasants", not to say

"farmers", and another in towns of "kieleckie", Chmielnik, Pacanów, Busko-Zdrój,

which might have been "shtetls" once, but this was not apparent to me until this

century, really, and I was made to make a pass at family history, when a history teacher

in the first grade of secondary school, where I educationally emigrated to the town of

my first year of life, Kraków, asked us to prepare a genealogical tree, I'm telling you, it

was literally a "drag", a careful dragging out of as little as names from the memory of

my grandmother's elder sister, for instance; the only struggles and hardships stemmed

from the family tragedies;

I am not claiming that History has not intervened, or even prevented, my forebears in

their life aspirations e.g. the Martial Law might be held "hugely accountable" for my

parents' resignation from leading their newly-wed, first-born-blessed life in this former

capital of the Polish Commonwealth, or the People's Republic of Poland, PRL, as we

had it still at that time; I'm only saying this had a bearing on me as a lack of histories I

was craving for to the extent that the question: "am I a Jew?" became a subterranean

preoccupation of mine, and hardly surprisingly turned into the stuff of my actual

psychotic delusions, the content of which, as is well-known now, is largely culturally-

dependent;

still the issue of "roots" was hugely irrelevant, and as I passed through several losses of

self in my relapses and the loss of emotional ties with my family in the failure to win

the acceptance I used to believe to be indispensable from my immediate relatives, I

have come gladly into my rootless roots, following one of my real mothers, of choice

based in the experiential affinity and the intensity of being here, Björk,

while relishing the local taste for history, as it was left to me to uncover and construct

my own history, finding both liberty in the creative and educational effort, and certain

lightness in the eventual severing of arbitrary family ties, and utter immateriality of the

question of origin, just as the path here led through considerable pain of my body and

psyche, self-healing perhaps, so the haunting question, the presumed Jewishness, does

not matter to me any longer,

more so, I have even grown to abhor the way my compatriots, as it is becoming cheaply

fashionable and unthreatening to "confess to" their Jewish origins, turn a proud and

devastating Jewish part of the Polish tradition into another claim for electiveness,

hardly warranted by any work whatsoever in regaining the identity and putting it to

some common good, the notion of which appears to be practically absent now from

Page 77: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

77

social life here, or is shyly starting to assume some democratic forms in adverse period

in world history;

surely, we, the Poles, almost always of some mixes breeds, if the sources would allow

such an impossible excavation, have in the wake of the II WW and the Shoah – prewar

Poland must have been a completely different place that the years 1939-1954 put at an

insurmountable distance, I began to believe last summer, finally humbled by my

imagination full incapacity to sympathetically evoke in my body even as much as an

individual experience of being under life threat for several years of the war as a "simple

civilian" - become one the most revoltingly "jewish swines", in the dreadiest antisemitic

usage, namely, a sectary, distrustful society in which the minorities members are the

most charismatic and spiteful haters, such is my experience).

Here we are, and it is hatred that was to be my hobby-horse today, as I'm happily

including the emotion into my life, but I return to the blind spots and self-deluding, as

well as the illusions that are necessary for a happy, successful life (a sure way to

commit philosophical suicide is to attempt to define "happiness", so allow me not to

waste any more of mine, not that I am really asking your permission)10:

for over two thousand years we have been developing here and managed to export in

our exploits into the entire world the ‘christian’ message of Love, so that even the great

late moralists, as the late Wisława Szymborska, still make it their task to point out to

us that nothing good can come out of it, in the end.

As much as she recognised it, in her great poem entitled "Hatred", to be the most

powerful, omnipresent in the species and motivating emotion, even as the origins of

her outstanding poetic sobriety might be reconstructed from too passionate early love

for the new country (I am fond of this interpretation, and I cannot wait for the textual

evidence to be soon published in her Complete Poems, especially that her earliest,

supposedly lost, pre-social-realist, collection just literally fell into the arms of her

secretary), she refused to acknowledge it as another human emotion, another positive

force that can be turned to the use of choice; this, too, might make her a moralist,

whose sin is, I am afraid (as one should be of anyone waving around the notion of

"sin", for soon we, the sinners, are at one's another throats, killing in the name of,

instead of giving it some though before we inflict pain, as we might, if we choose to), is

placing value and choice, probably things that make us human, and may make us

ethical and sometimes even humane (rare feat as a rule), in the prohibition, or more

poetically, interdiction, whereas an unmoralistic review of Western history and the

10

Nevertheless, during WWII Władysław Tatarkiewicz produced an entire medieval-style treatise „O szczęściu” [On Happiness], first published in 1947: http://pl.wikipedia.org/wiki/O_szcz%C4%99%C5%9Bciu

Page 78: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

78

history of the Western conquest of the so-called World – maybe Hannah Arendt was

the only thinker so far to recognise the fact so irritating to our self-indulgence – clearly

shows that very little harm has been done of hatred as such, while quite a lot was done

in the name of Love.

Neither, nevertheless, could be the Janus emotion Catullus writes about, and it might

as well be that the man set out the nature of both love and hate for us, just as the

ideology of Love was about to take root and begin destroying the continent. Arendt

believed both to be destructive and relegated them only to private use. Philosophically

– her private and historical experience might have given her not only the

unprecedented clarity of insight, but over-caution in the "matters of the heart" – she is

blinded to the facts that Szymborska pronounces and that are becoming common

psychological knowledge: that emotions are the sole motivators, the gravity of human

ties, and the loss of the ability to feel turns humans into autistics, while the prohibition

for "negative" emotions – emotions that have been deemed non-conducive to being

socially efficient like guilt, sadness, anger, hatred and so forth – is a straight highway to

depression, the contemporary "neurosis" from the times of Freud. And Nietzsche.

It should be clear to anyone who had as little as an unbiased glimpse through the hype

of this madman's books that the ethic that stands out from what I'm saying here is of

his inspiration, or should I say: origin? I own it to Michał Paweł Markowski's study of

Nietzsche that the value of "thoroughness" really stuck with me as a notion: who

knows, probably the only route to the other side of nihilism, to the power and cultural

victory of Afroamericans I as well as the other whites are benefiting from in the robust

groove of rhythmical enjoyment, is through a thorough passage through revenge and

the inclusion of hatred into the accessible emotions, the return of anger, guilt and grief

into the individual, the interpersonal and the social,

for fear of turning not solely interdictory, but completely contradictory to violence,

which is the natural part of choice, of value, of language, of judgment (i.e. reason),

leaving us helpless both when faced with physical violence, and manipulation (i.e. self-

interested use of violence inherent in the human tools for the transformation of an

environment), and foregoing any possibility of change, and sociality, for the love of

comfort, including the comfort of nostalgia for the established interdictions, all the

while turning civilised, cultured people into fearful idiots.11

11 First published on Thursday, the 15

th of March 2012: http://man-of-

weather.blogspot.com/2012/03/nothing-stays-forever-or-ide-love-to.html

Page 79: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

79

Page 80: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

80

Page 81: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

81

Bezruch

Utopia błogości przyciąga niczym wzajemność kochanków, zdradza bowiem podążanie

do wspólnoty, gdzie możliwe są zatonięcie i utrata wyznaczników tożsamości w

opadaniu na dno. Nie osiąga się nic poza świadomością ciała, zgodą na przepływy

emocji i umiejętnością ich nazywania i rozstawania się z tymi nazwami, jakby to były

tylko etykiety służące do przytrzymywania przepływów, roboczej orientacji, które

trzeba zerwać i zdeponować w koszu, ponieważ same w sobie nie przedstawiają żadnej

wartości. Pełno ich jednak w życiu, które być może organizują na własnych zasadach.

Słowa jednak sprawiają radość i ból, są zespolone z ciałem, splecione w dwupasmowy

warkocz, czy stopione w bimetal, każde z nich ma prywatną historię i nie tę opisywaną

przez językoznawstwo historyczne, lecz historię zespolenia z pojedynczym ciałem,

szoku pierwszego rozpoznania, rozkoszy przejęcia i pierwszego użycia, nawykania i

zapomnienia, ażeby powrócić, kiedy ktoś jednego z nich przeciw nam ponownie użyje.

Język czyni mnie bardziej samotnym, pozwalając na dostrzeżenie jego bezradności w

spotkaniu z pustką po kimś, na kim mi naprawdę zależało. W pamięci słyszy się

próżność wszystkich poprzednich prób komunikacji, której rzekomo ma służyć język,

w swojej istocie będący jedynie wyrazem sprzeciwu przeciwko umieraniu, które zawsze

jest samotne.

Do rozpaczy doprowadza mnie nie język, którego można używać przecież także jako

kompresu, ale świadomość własnej samotności, którą dzięki niemu zdobywam.

Rzeczywiście, trzeba być wdzięcznym za tę sposobność do nazwania własnej kondycji,

gdyż tylko idąc krok dalej niż ono, jestem w stanie zażegnać zrozpaczone skutki owego

rozpoznania:

że wszystkie fluktuacje, którym w ciągu życia się poddaję i nad którymi mniej lub

bardziej skutecznie próbuję utrzymywać kontrolę, również z pomocą języka, prowadzą

donikąd, a po ogłuszeniu się ciszą pozostaje moje pojedyncze ciało o przepuszczalnych

granicach, które z chwili na chwilę staje się coraz starsze i zmierza do zakończenia,

kiedy samotność, której byłem wyznaczony i której się uchylałem w przygodnych

zwarciach z innymi ludźmi, osiągnie swój ostateczny i zupełnie bezsensowny punkt.

Skoro wkroczyłem już na ścieżkę nazywania, to nie przywiązując się za bardzo do słów,

mogę to sobie nazwać: jeśli nawet rację ma Hannah Arendt i źródłem przecenionego w

dzisiejszych czasach szczęścia jest działanie, nie odpoczynek, błogość to bezruch. To

jest właśnie ten kolejny krok poza nazywanie:

Page 82: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

82

słowa nie milkną zupełnie, co może nie jest ani możliwe, ani pożądane, ale przepływają

swobodnie, a ja nie trzymam się ich faktury czy odniesień, pozwalam sobie się unosić,

dlatego jest to też krok poza dychotomię działania i odpoczynku, poddanie zarówno

sprzeciwu wobec śmierci, którym jest wypowiadanie, jak i dążenia do szczęścia,

nieważne, czy przynosi je praca czy rozrywka.

Wspólnota, jaką można w tym stanie założyć, to towarzyszenie w samotności,

współobecność, i może rzeczywiście da się ją zrealizować co najwyżej we dwoje i tylko

w miłości. Jednak w bezruchu konstytucyjna samotność przekracza swoje granice,

sztywne granice – szczególnie zapisanych – słów, łamie prawo, które nakazuje mi

troszczyć się o przedłużanie własnego życia i pomnażanie szczęścia w nim, i zdaje

mnie w całości, jako przepuszczalne i cieknące ciało, na przygodność spotkania ze

sobą, jak również otwiera się na bycie obok albo bycie przy, które nie polega już na

seksie, rozmowie czy prowadzeniu domostwa, ale na bezdźwięcznym towarzystwie.

Być może takie błogie chwile, czy to spędzone samotnie, czy razem, są rzadkie i noszą

brzemię niemożliwości, ale z pewnością stanowią tę czasoprzestrzeń, o którą można

się oprzeć, kiedy będzie trzeba ponownie wrócić do legalnego życia.

(2010)

Page 83: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

83

Cierpienie i radość, albo ciężki czas

Napisane po śmierciach ojców dwóch kobiet (jedna w 2009, jedna w 2010).

Pewnie tak jest, że w przytłaczającej większości przypadków śmierć osoby najbliższej

przychodzi za wcześnie i niespodziewanie. Nawet jeśli uważamy, że jesteśmy na nią

przygotowani, wyczekujemy jej, a nawet bardzo cierpiącej osobie jej życzymy (a

umierający, jak podobno mają w zwyczaju, oszczędzają nam przedłużonego,

rozdzierającego wyczekiwania – połączonego z niechlubną, niechlujną „logistyką”

zajmowania się „terminalnym pacjentem” – i odchodzą wcześniej niż im przepisano,

najczęściej na chwile przed śmiercią pokazując po raz ostatni swoją żywą, na tę okazję

po raz ostatni ożywioną, twarz, nierzadko w uśmiechu).

Mam jednak wrażenie, że nawet wtedy śmierć pozostaje „przedwczesna” i wywołuje

jedyne w swoim rodzaju, nieporównywalne z niczym innym zadziwienie. Pragnąłbym

móc powiedzieć, że jedynie śmierć samobójcza jest spodziewana, ale zdaje się, że i ona

dla samobójcy pozostaje (największym) zaskoczeniem.

„Przedwczesność” śmierci najbliższej osoby polegałaby na różnicy w stosunku wobec

czasu osoby zmarłej i osoby żywej: ta pierwsza nie ma już przed sobą przyszłości,

podczas gdy ta druga, żyjąc, prawdopodobnie nie może jej nie mieć, dlatego odnosimy

dojmujące wrażenie, że ta śmierć przyszła za wcześnie, ponieważ my żyjemy dalej.

A może, rzeczywiście, jak wszystko w życiu, przyszła w swoim czasie.

Ale ten czas nie jest czasem naszego chcenia, planowania czy myślenia. Życie w

rzeczywistości nie poddaje się naszej umysłowej i/lub uczuciowej organizacji, mimo że

podbiliśmy planetę i rozpanoszyliśmy się szaleńczo. "Tak być musiało", bynajmniej nie

dlatego, że ktoś czy Ktoś tego chciał, ale dlatego że w tamtym momencie życie Twojego

Taty zakończyło się. Tak być musiało tylko dlatego, że tak się stało. Prawdziwa pokora

wobec życia polega, tak mi się zdaje, na tym, żeby przyznać, że "tak być musiało" to

zaledwie zdanie, które ma nas chronić, które pozwala nam umieścić w szeregu –

czasowym – wydarzenie, które do niego nie należy. Wielka pokora polega na przyjęciu

ewentualności, że nie ma tu żadnego związku przyczynowo-skutkowego: tak być

musiało, bo tak się stało; i nie ma odwrotu. Nieżyciowość wydarzenia śmierci polega

jednak na tym, że nie ma również powrotu, który zawsze, z wariacją lub też bez (czyli

wyłącznie z transpozycją w czasie), ale jest możliwy albo konieczny, dopóki się żyje:

dopóki żyjemy, możemy jeszcze zmieniać, naprawiać, popełnić kolejny błąd. Zmarła

osoba żadnego błędu już nie popełni, a tego my – błędni, zbłądzeni, obłędni – nie

jesteśmy w stanie umieścić w porządku życia, bo też nie do porządku życia śmierć

Page 84: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

84

należy: przerywa go i kończy, ale tylko dla zmarłego; my żyjemy dalej z bezbłędnością

śmierci.

Zadziwienie, to ontologiczne zdziwienie, polega na tym, że kogoś nie ma. Na obecności

nieobecności. Jak w być może najlepszym polskim wierszu o śmierci:

Ktoś tutaj był i był,

a potem nagle zniknął

i uporczywie go nie ma.

Uporczywość tej nieobecności jest "nie do zniesienia": na początku nie sposób jej

wytrzymać, następnie nie sposób jej znieść, wymazać, zapomnieć. I choć dotkliwie, to

Zmarły dzięki temu żyje, jest swoją nieobecnością obecny w naszym życiu. Nie tylko,

co oczywiste i dla nas potencjalnie ożywcze, za sprawą wszystkich naszych wspomnień

z nim związanych, ale jak On Sam, jak Osoba, tyle że nieobecna.

Być może obecna przez to tym bardziej, nieustannie, inaczej niż za życia, kiedy o

ludziach można zapominać, a czasem nawet zapominać warto, by pomyśleć o kimś czy

czymś innym: wymaga tego codzienne życie. „Nie-Obecności” Zmarłej Osoby

zapomnieć nie można: to etyczne zobowiązanie.

Kiedy o Niej, o Nim zapomnimy, wówczas On, Ona umrze.

[Bez względu na to, czy jest niebo czy go nie ma, podział na ziemię i niebo to jedyny

sposób myślenia o tej całości (jakkolwiek, naturalnie, można przeżyć życie bez żadnego

adresu, bez znaków szczególnych, bez zachwytu i rozpaczy, niemożliwym do

znalezienia, nieszukanym): dopóki tu jesteśmy, do nieba i Jej/Jego w nim dostępu nie

mamy. Dlatego żyjąc na ziemi, nie możemy przestać pamiętać. To boli, to raduje, ale

dawanie życia jest i radosne, i bolesne. Cud życia to, by użyć tytułu Świrszczyńskiej,

"cierpienie i radość". Jego ironia ukazuje się np. i w tym przypadku, że tom

Świrszczyńskiej pt. Cierpienie i radość (1985), który dostarczył mi definicji cudu

ludzkiego życia, ukazał się po śmierci Autorki dnia 30 września 1984 roku;

http://niedoczytania.pl/?p=5430 .]

Inna radosna i bolesna definicja życia to „ciężki czas” (łatwe i lekkie życie, wbrew

pozorom, byłoby przekleństwem, stając się całkiem nieciekawym, śmiertelnie

nużącym, niestwarzającym oporu, którego pokonywanie prowadzi do wytwarzania

niezbędnego nam do życia ciepła; NB.: podnoszone tu „cierpienie” i „ból” nie niosą ze

sobą natychmiastowo naddatku przyjemności, jaki ból rodzi u masochistów;

podejrzewam, że rozkoszowanie się bólem, będąc jednym ze sposób na życie, zamyka

nam drogę do doświadczania radości, radości i bólu na równi, równocześnie,

Page 85: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

85

niejednocześnie, w różnych stopniach, ale do takich samych granic – a czasem poza

nie).

Ale jak każdy ciężki czas – i życie się kończy; jak wszystko inne we wszechświecie, z

nim samym włącznie, jest skończone. A jednak obecność Twojego Taty, odczuwana

obecność Osoby Nieobecnej, świadczy o czymś przeciwnym: że życie jest

nieskończone. I pewnie dlatego śmierć nie należy do jego porządku. Jest nieskończone

nie dlatego, że się nie kończy, ale dlatego, że żyjemy tak, jakby się skończyć nie miało.

Bez względu, czy wierzymy, czy nie wierzymy w zaświaty. Co więcej, im bardziej

koncentrujemy się na po-życiu, tym mniej żyjemy, rozpraszamy praktyczną

nieskończoność życia każdego człowieka, być może nieskończoność każdej skończonej

istoty żywej.

Jeżeli spędzamy życie, myśląc wyłącznie albo głównie o śmierci, jeśli spędzamy życie,

myśląc o tym, co po nim będzie czy nie będzie, jeśli nie widzimy przyszłości, jeżeli nie

żywimy nadziei, nie mamy zdolności projekcji (co ma miejsce w depresji i jest

przyczyną samobójstw ludzi w tym stanie: jeśli zamiast mglistej wisty widzimy czarną

ścianę, nie jesteśmy w stanie żyć dalej, a życie staje się morderczo nieznośne), w sensie

właściwym dla tej części globu żyć przestajemy, przestaje praktycznie działać

nieskończoność każdego życia. Nieskończoność, która jest możliwa dzięki temu, że

życie się kończy.

Myślę, że to paradoks, który warto gruntownie przeżyć. Szczególnie, że dzięki temu, że

żyjemy dalej, do końca nieskończenie, pamiętając o tych, którzy już nie żyją, o

zmarłych, dajemy im nieskończone życie, zarazem umacniając siebie w rzetelnym

życiu, które jest świadome tego, że choć nieskończone (czy w ziemskim, czy w

niebieskim sensie, o ile to nie wszystko jedno), zawsze się kończy. I tak jest bardzo

dobrze. Wielka to dla nas szansa.

Page 86: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

86

Page 87: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

87

Pamięci Anny Świrszczynskiej (07.02.1909 – 30.09.1984)

Idę

przez dolinę ciemnego szlochu,

przez potężne krajobrazy rozpaczy.

Wołam umarłych i żywych,

dźwigają się,

żywi podobni umarłym, tak bez siły,

umarli podobni żywym, tak groźni.

Nie umieją mówić, nie mają

twarzy. Ja jestem

ich twarzą, płonącym językiem

ich gardła.

Anna Świrszczyńska „Pamięci ‹‹Che›› Guevary”

Nikt już nie mówi w imieniu Anny Świrszczyńskiej. Ponad 10 lat temu Czesław Miłosz

próbował, ale ten jeden z najszlachetniejszych incydentów w jego literackim życiu,

wywoławszy małe zamieszanie, nie odbił się długobrzmiącym echem. A to właśnie

dzisiaj przypada 25 rocznica śmierci tej poetki, niewątpliwie najmocniejszej i

najbardziej oryginalnej polskiej poetki XX wieku. Zaś rok 2009 jest rokiem setnej

rocznicy urodzin Świrszczyńskiej, którego nikt nie obchodzi. Nikomu ze Świrszczyńską

nie podłodze, jest „zbyt krakowska dla Warszawy, a dla Krakowa zbyt warszawska”, by

sparafrazować współczesną autorkę, która w pop-świecie kontynuuje cielesny

wydźwięk dzieła autorki Jestem baba.

Świrszczyńska nie jest zupełnie zapomniana, jej wiersze pojawiają się w

podręcznikach, antologiach, wyborach. Niestety jest zbyt radykalna, żeby nasza

ojczyzna przygarnęła ją jako swoją rzeczniczkę, przyznała jej należne pierwsze miejsce

w kanonie, jakie siłą Nagrody Nobla przejęła Wisława Szymborska, której dojrzały

chłód jest żywiołem naszemu „duchowi” z gruntu obcym. Świrszczyńska w swoim

późnym rozkwicie jest gorąca, ekstatyczna, bezkompromisowa. Współczesnym

feministkom z nią nie po drodze, dla nich Świrszczyńska jest „archaiczną

esencjalistką”. Trudności mają z nią współcześni propagatorzy literatury

zaangażowanej, co dziwi, bo sentyment poezji Świrszczyńskiej jest zasadniczo

lewicowy, wynika z dotkliwie przeżytego utożsamienia się z cierpiącymi (ale nie leży

ona na Cmentarzu Rakowickim w Alej Zasłużonych, bo wybrała tę stronę zakładu

metafizycznego, po której mamy wiatyk). Nieobecność Świrszczyńskiej w licznych

zaangażowanych dyskursach o literaturze naprawę zaskakuje, bo ta poetka w formie

doskonałej zapowiadała ruchy, które dotarły do Polski dopiero po upadku komunizmu.

Być może kluczem do nieobecności jest pasja pulsująca w poezji

Świrszczyńskiej, której ta niezwykle świadoma literacko autorka nadała formę

Page 88: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

88

doskonałą. Miłosz, zgodnie ze swoim konikiem, pragnął uczynić z niej manichejską

poetkę. I rzeczywiście, Świrszczyńska jest poetką ciała, nawet w wierszach o Powstaniu

Warszawskim z Budowałam barykadę, ale jej relacje z ciałem są znacznie bardziej

skomplikowane i znacznie bardziej współczesne. Wypowiada ona schizoidalny

stosunek wobec ciała, który nigdy nie pozwala na całkowite ucieleśnienie, a

jednocześnie śpiewa jego pieśń. Nieodrobiona lekcja Świrszczyńskiej przydałaby się i

feministkom, i lewicującej młodzieży, która z portretu potwora „Che” Guevary czyni

sobie laicki medalik. Świrszczyńska, wiedziała, pisząc wiersz ku jego pamięci, że

Legenda pożera i tratuje swoich niewolników. Ona sama zrobiła wszystko, co w swojej

mocy, żeby się wyzwolić, mówiła hardo: „nie będę niewolnicą żadnej miłości”. Pamięć

takiej poetki musi być zaraźliwa, wirus pulsacji niech przeniesie się z wierszy i pobudza

czytelników do innego życia, do innego pisania. Ale muszą się przed nią także

otworzyć bramy instytucji, żeby ten przedwczesny światopogląd mógł wpływać,

rozwijać się i znajdować swoich kontynuatorów. Nie stanie się to z pewnością z dnia na

dzień, ale uczyńmy ten dzień nie dniem nudnej zadumy, tylko pierwszym dniem

nowego życia pośmiertnego Anny Świrszczyńskiej.

Page 89: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

89

Kochać i umrzeć. O geniuszu Justyny Bargielskiej

Jeżeli Michel Foucault mógł w napływie przyjacielskiej wizji twierdzić, że poprzedni

wiek będzie znany jako deleuzjański, tak można zdecydowanie powiedzieć, że nasza

era będzie nazywała się: Bargielska. Paralelę między Gillesem Deleuzem a Justyną

Bargielską znaczy odległość i powierzchowność, szczególnie, że on jest

dwudziestowiecznym francuskim filozofem, a ona – polską poetką następnego wieku

(oboje jednak to „dziwacy”), ale sposób, w jaki Deleuze czerpie pojęcia z zasobów

różnych dziecin i przemienia je w pojęcia filozoficzne przypomina łatwość, z jaką

Bargielska łowi metafory z różnych przestrzeni języka. Jednak Bargielska odznacza się

kunsztem, jak słusznie na okładce jej debiutanckiej książki „Dating sessions” zauważył

Karol Maliszewski, o którym Deleuze’owi, nawet w jego metaforycznych wyskokach z

Guattarim, nigdy nie mogłoby się śnić.

To właśnie śnienie jako najdotkliwszy i najbardziej codzienny przejaw nieświadomego

stanowi płaszczyznę, na której Bargielska rozpisuje swoje misterne, szkatułkowe

wiersze. Wiersze, które interesują tylko dwa tematy, miłość i śmierć. Powszechnym jest

zachwyt nad śmiercionośną wizją Tkaczyszyna-Dyckiego, ale dopiero splot popędów

seksualnych i tanatycznych, który zawiązuje dla nas Bargielska, zdradza, jeśli można

się tak wyrazić, „śmierć przeżytą w miłości”, z której podmiot nie wychodzi jako

zombie, tylko jako poetka genialna, geniusz pisma, które już od zawsze i na zawsze

nosi w sobie „drzazgę”, obcy, nieuchwytny element, który udaje się Bargielskiej

uchwycić w zaskakującej sekwencji zdań, a także w samej ich złożonej składni. Nie

tutaj miejsce na dokładną analizę bogactwa, precyzji i giętkości językowej, która

charakteryzuje wiersze Justyny Bargielskiej, ale brak dokładniejszych interpretacyjnych

poszlak nie powinien powstrzymać od przekonywania czytelników, że ta poezja tak

doskonale uwewnętrzniła czas, że na pewno przetrzyma jego próbę.

Od debiutanckiego tomiku „Dating sesssions”, wydanego w 2003 roku w Bibliotece

„Studium”, otrzymujemy wybitne wiersze, znaki wyjątkowego głosu o niezwykłej

świadomości językowej, która jednak nie stanowi celu samego w sobie, ale prowadzi do

tworzenia piękna wiersza. Geniusz tej poezji mieści się właśnie w „cudownym

odgrywaniu pragnienia”, które zawsze jest pragnieniem tyle drugiego, co własnej

śmierci. Druga książka poetki, „China shipping”, potwierdza jeszcze ważność tej

poetki (jakkolwiek można mieć poważne wątpliwości co do sposobu prezentacji

wizualnej wierszy w tej książce, która zwyczajnie psuje lekturę).

Z pewnością Justyna Bargielska, mimo że nagradzana i w jakiejś mierze rozpoznana,

nie zajęła jeszcze miejsca odpowiedniego dla stawki, o jaką gra w swojej poezji, a jest to

najwyższa stawka literatury, machina, w której to, co najbardziej idiosynkratyczne

przemienia się w uniwersalne i stoi na straży nie wartości, ale intensywności

przeżywania. Jest tak zapewne dlatego, że Bargielska znajduje się na początku swojej

Page 90: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

90

drogi poetyckiej i jest autorką (zaledwie?) dwóch książek. Ale czai się tutaj też

partykularyzm i interesowność polskiej literatury, która wyżej stawia doraźne mody i

masowo importowane rozwiązania nad bezwzględny osąd geniuszu, który ma za nic

tymczasowe przepychanki, słowne czy społeczne. Geniuszu nie w sensie

romantycznym, ale współczesnym, dżina z lampy Alladyna, jaką jest literatura, który

spełnia tylko nasze najskrytsze pragnienia, by kochać i umrzeć.

Kraków, 30 września 2009 r.

Page 91: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

91

Page 92: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

92

Page 93: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

93

STRIPTEASE

Page 94: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

94

Page 95: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

95

Życie, czyli pomiędzy manią a rozpaczą

Żywienie kosmicznych wyobrażeń o sobie od zawsze było moim prywatnym

przekleństwem. W gwiazdowym planie działań pojedyncza rozpacz wypadała blado

lub wręcz przeciwnie, przyjmowała gigantyczny rozmiar i kształt czarnej dziury –

sedno mojego życia to antymateria.

Którykolwiek biegun nie byłby zamieszkany, w codzienność wkradała się groteska

strachu. Przerysowywała, wprowadzała zamieszanie, rodziła zagubienie. Tak wielkie,

że zapominałem o każdym, nawet najmniejszym wspomnieniu własnej tożsamości.

Gubiłem imię i nazwisko, traciłem wiek, nie miałem nigdzie adresu.

Ale to wszystko na papierze (tak mówiło się dawniej). Działo się to na ekranie

komputera, gdzie – gdy kursor miga na początku strony – wszystko jest jeszcze

możliwe. Rzeczywistość tymczasem była piekłem, a może tylko nieznośnym

piekiełkiem.

Nie pragnąłem powieści. Zmyślone historie wydawały się naśmiewać z rozdętej powagi

sytuacji człowieka, który nie zna miłości. Byłem w stanie pisać jedynie desperackie

maile do przyjaciół, którzy nigdy nie odpowiadali na czas, a gdy już odpisali, zdążyłem

przemieścić się w moim żałosnym miejskim chlewiku tam, gdzie ich list nie mógł

dotrzeć.

Page 96: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

96

Teraz próbuję zbadać życie. Pojedyncze życie, bo nie znam innego. A wyobrażanie

sobie istnień czy to dla rozrywki, czy dla szczytnych celów egzystencjalnych jawi mi się

płonnym.

Jak pisać z rozpaczy? Przede wszystkim prosto, bez ogródek mierzyć się z otchłanią,

wstępować do czarnej dziury, wierząc, że spotkanie z antymaterią może podziałać

uzdrawiająco. W zaufaniu, że świadectwo jednej tylko osoby może okazać się

drogowskazem dla innych utraconych.

Page 97: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

97

Metafizyka czarnej dziury

Zwracam się do wszystkich nas, których największym pragnieniem jest zaniknąć.

Zacichnąć, wyłączyć się, zgasnąć. Nie odwracajmy się od swojego pragnienia. Istnieją

sposoby na jego realizację tu i teraz, w świecie, gdzie nasze doświadczenie jest

niemożliwe i zaprzecza ekonomii wymiany, która zmusza nas do codziennego

zainteresowania tym światem i ponownego przekraczania samych siebie w walce z

niecierpliwością i chęcią zrealizowania tego pragnienia już teraz, w tej właśnie chwili.

Ale nasze doświadczenie jest przede wszystkim niemożliwe, zasadza się na

immanentnym rozdarciu, którego nie sposób zażegnać, co więcej, którego zażegnywać,

od którego uciekać, wobec którego buntować się nie należy. Najbardziej pragniemy

nie-bycia, ale nie w znaczeniu śmierci czy nieistnienia, tylko raczej bezruchu,

niewidzialności, kompletnej przejrzystości czy zaniechania starań. I nie chodzi nam o

wyzwolenie z naszych pragnień w znaczeniu buddyjskim, bo to pragnienie nie-bycia

wiąże się nierozwiązywalnie z przywiązaniem do życia w jego znaczeniu tutejszym, ale

też teoretycznym, i to powoduje nasze rozdarcie, które w swojej istocie jest

nierozstrzygalne, nie znajdujące polubownego rozwiązania. Rozdarcie to sprawia, że

życie jest bolesne, ale odpowiedzią na ból, który stale nam towarzyszy, jest

zrozumienie, że on nigdy nie zniknie: rana nigdy się nie zagoi i do końca swoich dni

będziemy rozdzierani przez pragnienie nie-bycia skonfliktowane z przywiązaniem do

tutejszej rzeczywistości, która jest jedyną, jaka jest, bo nie wierzymy w żadną inną.

Nasze pragnienie nie ma charakteru eschatologicznego, jest umiejscowione i w swojej

Page 98: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

98

istocie niespełnialne, ponieważ dla nas moment śmierci przerywa ciąg pragnienia i nie

stanowi jego realizacji. Ale jest to pragnienie metafizyczne, bo wykracza poza ramy

materialnego życia w poszukiwaniu pewnej atopii.

Gdyż w esencji to pragnienie wynika z niezgody na swoje prywatne istnienie. Przy

całym przywiązaniu, a nawet miłości do życia, nasze pojedyncze bycie nas oburza, a

sprowadzenie nas na ten świat jest dla nas skandalem, ponieważ jesteśmy wyznawcami

właśnie owej metafizyki czarnej dziury, której centrum jest odnalezienie się w próżni,

która nie jest przecież niebytem, albowiem posiada też swój aspekt ontologicznie

pozytywny (próżnia jest). Pragnęlibyśmy zamieszkać niemożliwe miejsce, w którym

cząsteczki nieruchomieją. Zasysa nas czarna dziura, przez cały czas kontrowana przez

przywiązania i zobowiązania, z których nie chcemy, a nawet nie możemy się

kompletnie wycofać. Mimo że wynika z niezgody, nasze pragnienie nie jest odmową,

ma charakter pozytywny, poszukiwania.

Akurat tutaj pogrzebana jest dla nas możliwość, sposób na realizację naszego

pragnienia w rzeczywistości, na dopuszczenie go do głosu i czerpania z życia, które

odbywa się w cieniu „nie ma”. Zamiast nieustającego bólu rozdarcia, o którym wiemy,

że nie zaniknie nigdy, postuluję dla tych wszystkich, którzy pragną zaniknięcia, tego

swoistego nie-bycia, praktykę poważnej lekkości. Nic nie jest w stanie nas zwolnić od

powagi życia metafizycznego, unoszącego się poniekąd ponad powierzchnią zdarzeń,

dążenia do atopii, ale utożsamienie się z własnym rozdarciem, umiejętność

przebywania z nim, pozwolenie sobie na jego towarzystwo – doprowadzają do lekkości,

zapewniając zbawienną moc dystansu. Powołują nas do innego uczestnictwa w życiu,

Page 99: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

99

według którego na wszystko jest czas, bo nie jesteśmy w ogóle zainteresowani

nieśmiertelnością, ani w znaczeniu niebieskim, ani tradycji, i zapewnia możność

realizacji naszego pragnienia w niemal każdej czynności, do podejmowania której

przywołuje nas życie, bo wykonujemy ją połowicznie, „TAK SOBIE”, co z jednej strony

oznacza oderwanie od materii, a z drugiej afirmację własnego pragnienia nie-bycia.

Page 100: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

100

Tajemnica rekonstrukcji

Tajemnicą jest rekonstrukcja świata po jego zupełnym rozpadzie. Społeczeństwo

oferuje utarte, mniej lub bardziej dostępne drogi naprawy rzeczywistości, która uległa

zniszczeniu, ale w ostateczności, kiedy swój świat pęka i zostaje rozniesiony przez

zimny, nieprzychylny wiatr, zostaje się samemu i samemu dokonuje dzieła naprawy.

Nie jest do końca prawdą, że dzieła tego dokonuje czas, choć czynnik temporalny jest

głównym motorem i warunkiem przemian, ponieważ bez własnego aktywnego

zaangażowania niemożliwe byłoby wystąpienie tajemnicy rekonstrukcji. Przemiany,

które zachodzą w osobie doświadczonej rozpadem, z pewnością są alchemiczne, ale

nie są zupełnie nieświadome. Ważną rolę odgrywa ponawiane odważnie spotkanie z tą

właśnie rozwaloną rzeczywistością, od której przecież jak najbardziej chciałoby się

uciec, ale od której de facto ucieczki nie ma. Człowiek czuje się zamknięty w klatce

cierpienia, mimo że bardzo chciałby wyjść poza nią, jednak jest to możliwe jedynie,

kiedy dokładnie pozna koordynaty własnej, beznadziejnej pozycji. Oto to spotkanie z

rzeczywistością poranienia i cierpienia jest najtrudniejszym zadaniem osoby, której

świat się rozpadł. Nie następuje i nie powinno następować nagle, jednorazowo.

Częstym problemem osoby w beznadziejnej pozycji jest niecierpliwość i durna wiara,

że można münchhausenowskim gestem wyciągnąć się z lotnych piasków rozpadu. Już

sama metafora „brania się w garść” ma w sobie duszność i presję, których nie powinno

się dodawać do już i tak krańcowej sytuacji. Ażeby doznać tajemnicy rekonstrukcji

należy wciąż na nowo próbować spotykać się z rozpadem, osiągnąć porozumienie z

bólem, ponieważ tylko to pozwoli wpierw na oswojenie go, a w końcu o nim

Page 101: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

101

zapominanie. Zasadniczym doświadczeniem w takim spotkaniu jest doświadczenie

bezradności, prawdopodobnie najtrudniejszy stan, w jakim człowiek może się znaleźć.

Jednak wypieranie się swojej okrutnej sytuacji najczęściej wywołuje stan jej

spotęgowania. Osoby, które dogłębnie doświadczyły bezradności i nie umknęły przed

jej bezwzględnym obliczem, wychodzą na jej drugi brzeg silne i gotowe na wirowanie

życia.

Page 102: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

102

Pisać

Jest jednak tak, że pisanie przynosi ulgę, dlatego że uśmierza i uśmierca. Pisząc,

utrwalam i utwardzam przepływy bycia, ale one w ten sposób się zatrzymują,

otrzymują swój ostateczny, jakkolwiek tymczasowy, kształt, zamierają i można się ich

pozbyć, zdeponować, w koszu, w pamięci, w przeszłości. Pisanie jest sposobem życia

tylko dla tych, który sekretnie pragną śmierci, unicestwienia, zamrożenia. W samym

pisaniu nie ma życia, a ten moment ekstazy, który przychodzi w akcie pisania jest to

odczucie tu i teraz śmierci, elementu najbardziej erotycznego. Osoby, dla których

pisanie jest tylko czynnością przechodnią, w istocie nie piszą, tylko notują, nie

odczuwając ekstazy, nie przeczuwając obecności śmierci. Zgoda na los pisarza to zgoda

na śmierć tutaj i teraz, w dowolnej chwili, lecz chwili ekstatycznej, bo w momencie

śmierci poczuję zupełne rozluźnienie i zwolnienie z przymusu, nawyku i nałogu

zbliżania się do niej, właśnie w akcie pisania.

Page 103: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

103

Zwierzenia postideologicznego tłumacza

Wstaję, wcześniej czy później. Urywki obrazów rozbijają się po głowie, choć ciężko z

nich sklecić jakąś opowieść. Zapalam papierosa, robię kawę i piję ją. Potem następne

papierosy i kawy. Śniadanie. Praca czeka. Zabieram się do niej lub nie zabieram.

Czasem coś piszę. To zamiast pracy, bo z pochodzenia chłoporobotnik, niezupełnie

pojmuję i przyjmuję pojęcie „pracy twórczej”. Ale jedno i drugie odbywa się w tej samej

pozycji, ze splątanymi pod krzesłem nogami, zgarbionymi placami, spoconymi dłońmi,

przed ekranem komputera.

Pracuję. Robię codziennie to samo, mimo że to nie te same teksty, nie te same znaki,

nie te same języki. W jednym z tych paru, które znam, mówi się: „it passes the time”.

Praca jako spędzanie czasu: spychanie go w kątek, zapominanie o nim, gubienie jego

przepływu. Jednak praca musi zostać zrobiona na czas. Terminy stresują, śpię

niespokojnie, praca się rwie i jest intensywniejsza. Nie zapominam o higienie

psychicznej, zażywam odpoczynku, robię dzień czy dwa przerwy. To nie zawsze

wypada w weekend, taka profesja, wolny zawód, trzeba być dyspozycyjnym, jednak ma

się przynajmniej tę wolność zrobienia sobie przerwy w dowolnym, powiedzmy,

momencie. Byleby zmieścić się w terminie.

Czas podczas pracy pojawia się tylko jako błyśnięcie wyświetlacza zegara, na chwilę się

wstaje, idzie zapalić czy zjeść, lecz czas mija z poczuciem jego „wykorzystania”. Nie

obijam się, nie próżnuję, nie marnuję czasu, czas to pieniądz, przemieniam czas na

Page 104: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

104

pieniądze, pieniądze są miłe, dobre i przyjemne, można je zamienić na cokolwiek, na

jedzenie, na papierosy, na alkohol, na bilet na koncert, na wycieczkę zagraniczną.

Nawet na kwiaty, ale kwiatów nie ma komu wręczyć. Jakże wspaniała jest praca!

Spienięża czas, usensawnia czas. Jestem wartościowy, skoro wykonuję pracę, za którą

ktoś chce mi płacić. Kiedy pracuję, nie muszę myśleć, że mijam, bo mijający czas został

tak dobrze spożytkowany. Praca, represja czasu. Czymże byłbym bez pracy? Bez niej

nie miałbym co pić, jeść i palić. Wyeksmitowaliby mnie z mieszkania. Skończyłbym na

ulicy, żebrząc i śpiąc na ławkach. Tak bardzo bym tego nie chciał. Dobrze mieć w

pobliżu rozgrzany kaloryfer, pełną lodówkę, Internet.

Dobrze, żeby ktoś był w pobliżu, i jest. Ale czasami wyjeżdża i trzeba posłuchać ciszy.

Cisza, szczególnie w mieście, to nieprecyzyjne pojęcie. Słucha się szumu, rur, lodówki,

ulicy i szumu w uszach, strzępków słów z całego życia. Cisza zazwyczaj brzmi

absurdalnie. Słychać w niej cały bezsens, codzienności, potomności i niedostępnej

nikomu wieczności. Chociaż to oczywiste, że właśnie to przekonanie o niedostępności

wieczności, stawia mnie twarzą w twarz z absurdalnością działań i myśli, lokuje we

względnej samotności, która wydaje się absolutną ludziom niepomnym na to, w jakim

stopniu składają się z fragmentów innych ludzi, zdarzeń, cudzych opowieści,

pożyczonych opinii. Ale w ciszy dobrze słychać ten miszmasz, którego nie sposób

zanalizować, podzielić na bezpieczne części tak, by ustalić co moje, a co cudze.

I nawet w tej ciszy trzeba się zabrać do pracy, bo zaległości, bo terminy. I dźwięczy w

niej znacznie ostrzej absurdalna powtarzalność, bez sankcji i piękna. Meaningless

hopelessness – oraz jej inwersja – hopeless meaninglessness. Znowu zbudzę się

Page 105: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

105

wcześniej czy później, mniej lub bardziej spięty i zaniepokojony, i znowu zaplączę

stopy pod krzesłem i będę pracował, represjonował czas, który w ciszy nie brzmi jak

tykanie zegara. Czas w ciszy osiąga swoją najnieznośniejszą rozciągłość. Nieprawdą

jest, że nie ma przed nim ucieczki: gdybym był inaczej zbudowany, pewnie ucieczką

byłaby praca, która przestawałaby oznaczać ucieczkę, stawałaby się sensem i celem.

Ale czas przeciągle wybrzmiewa w ciszy, a moje ucho jest na niego niezwykle wrażliwe.

Nie chodzi w ogóle o to, że mija. Nie o tę błahostkę, która szepce, że mam go coraz

mniej i staje się on coraz bardziej do siebie samego upodobniony, identyczny,

powtarzalny. Rośnie potrzeba święta, eksplozji fajerwerków, uderzenia piorunem,

nagłego zakochania albo znalezienia idei, której warto by poświecić życie. Lecz nie ma

święta, burzy, miłości, tych osób i pomysłów. Te, które kochałem, oddaliły się albo

prysły. Być może w naszym świecie, północnego Zachodu, nie ma już miejsca na takie

idee, a osoby, które kochamy, są tylko czułymi towarzyszami tego nieznośnego

trwania, rozrywkami od pracy zarobkowej, która wyznacza monotonny rytm dni, nie

zapewniając nic poza utrzymaniem. Czy to tylko ja nie umiem się w to wkręcić, czy

mamy do czynienia ze zjawiskiem powszechnym, dotykającym ludzi w ogóle i

sprawiającym, że nad ranem, kiedy się budzisz, z porozrywanych obrazów układa się

tylko mozaika śmierci, której jednocześnie pragniesz, a którą chciałbyś jak najdłużej

opóźniać, i twoje ciało wykonuje pierwotny ruch, jeszcze głębszego otulenia się kołdrą?

Page 106: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

106

Popróbuj

Sytuacja stwarzająca pozory beznadziejności, przyjmowana jako mniejsze zło, z

rezygnacją i swego rodzaju upokorzeniem przez los, sytuacja, na którą zgadzamy się

tylko dlatego, że nie chcemy ostatecznie sprzeciwić się rzeczywistości, co równałoby

się z poddaniem i poniesieniem przez niszczącą bezwolność, może stać się czymś

całkiem odmiennym – jeżeli zmienimy ramę, w jakiej ją postrzegamy. Zdanie być może

trywialne, ale poświadczające tylko mocy ponownego odczytania, nie tekstu, lecz

materii życia, jego sytuacji.

Znaleźliśmy się w sytuacji beznadziejnej, albowiem nie jesteśmy w stanie zobaczyć z

niej wyjścia. Takie postrzeganie łączyć się może z opatrznościowym rozumieniem

naszego życia, na mocy którego występują zrządzenia losu, jakim nie sposób się

sprzeciwić, co stawiają nas przed nierozstrzygalnym dylematem dotyczącym

sensowności dalszego życia prowadzenia. Trzeba zauważyć, że rozumienie swojego

życia jako powołania to – rzecz banalna i jasna – koncept z gruntu chrześcijański, a

osoba, która się ze swoim powołaniem mija, nie spełnia swoich talentów, popada w

rozpacz i nie potrafi wobec siebie usprawiedliwić swojego miejsca na ziemi. I o tyle o

ile żyjemy w chrześcijańsko zorganizowanym środowisku w naszym obiegu znajduje

się takie rozumienie swojego miejsca na ziemi, które trzeba odnaleźć i wypełnić,

rozumienie, które można by podsumować słowem „misja”. Naszą misją jest pracować i

nawracać. Musimy mieć misję. Nie mając misji, czujemy się wybrakowani.

Page 107: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

107

Takiemu rozumieniu się przeciwstawiam, bo sprowadza ono na nas dokładnie to

poczucie beznadziejności, w którym pogańska Fortuna i judeochrześcijański Bóg

Ojciec w równej mierze dekretują nam miejsce, gdzie wcale nie chcielibyśmy się

znaleźć, a co więcej narzucają samo pojęcie „miejsca” jako niezbędnego do dobrego, a

nawet szczęśliwego przeżywania życia. Jeśli nie znajdziesz sobie miejsca, które ci

przynależy, i misji, jako sposobu poruszania się pomiędzy miejscami, nie będziesz

szczęśliwy, zmarnujesz życie, zostaniesz tułaczem i nigdy nie zaznasz spokoju, bowiem

tylko człowiek, który wie, gdzie się znajduje i dokąd zmierza, może czuć się

bezpiecznie i mieć poczucie sensu, wartości i prawdy.

Przyznam to z niejaką satysfakcją, że po pewnym czasie uczestniczenia w niej mogę

stwierdzić, że rzeczywistość ma w dupie „sens, wartość i prawdę”. Nie chciałbym być

posądzony o jakiekolwiek fetyszyzowanie „rzeczywistości”, ale potrzebne nam jest

poręczne słowo na określenie tego zespołu doświadczeń, które pomiędzy sobą

negocjujemy. A doświadczenie uczy, że uroszczenia ideologiczne, kiedy ucieleśnione,

mogą stać się przyczyną najbardziej rzeczywistego bólu. Dlatego nie zamierzam

podważać wspomnianego wyżej poczucia beznadziejności, które jest najzupełniej

realne, głęboko przeżyte i stanowi punkt wyjścia do zakwestionowania ramy

interpretacyjnej, w której jest w stanie się pojawić oraz propozycji zmiany tej ramy w

taki sposób, że, ujmując rzecz najprościej, poczujemy się lepiej.

Ale faktycznie, rzeczywistość ma w dupie sens, wartość i prawdę, i niejednokrotnie się

o tym przekonujemy, przez całą rozciągłość naszego życia, zaś upór, z jakim

próbujemy trzymać się tych pojęć, świadczy wyłącznie o naszym odrealnieniu i

Page 108: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

108

niemocy spotkania się z rzeczywistością na jej zasadach. (Słyszałem kiedyś, że jest coś

takiego jak Zasada Rzeczywistości, ale zapomniałem, kto mi o tym wspominał.) Z

drugiej strony zasady naszej rzeczywistości to nic innego jak poszukiwanie sensu,

wartości i prawdy oraz poczucie beznadziejności, kiedy tracimy z oczu cel misji, czy też

gdy samo pojęcie misyjności zostanie poddane w wątpliwość, a wówczas dokonujemy

nadludzkich wysiłków, żeby wkroczyć na drogę kolejnej misji. Tylko po to, żeby znowu

znaleźć się w określonym miejscu, z którego będziemy celowo przemieszczać się do

innego miejsca, określonego naszym przemieszczaniem. W rzeczywistości jednak nasz

ruch nigdy tak nie wygląda, nieustannie znajdujemy się w sytuacjach, które jeśli nie

roztrzaskują, to odginają nasze podróżowanie. (Uważaj, czytelniku, naraz misja

przemieniła się w podróżowanie.) Nie zmienia to faktu, że musimy poradzić sobie z

ramą, interpretacyjną czy ideologiczną, która kształtuje nasze pragnienie sensu i

poczucie bezsensu.

A jest to rama, która przynosi nam nieszczęście, czy nawet ból i cierpienie. Takie

postrzeganie świata, według którego życie musi być celowe i sensowne, zaprzecza

naszemu doświadczeniu, które niejednokrotnie przekonuje nas o tym, że pewnych

sytuacji nie udaje się usensownić, chociaż można je wprowadzić w historię naszego

życia, intuicyjnie pojąć i przyjąć, a nawet wyciągnąć z nich pożytek. Jest to również, jak

wspominałem, postrzeganie świata, według którego jesteśmy do czegoś przeznaczeni, a

naszym zadaniem jest odnalezienie tego przeznaczenia i wypełnienie go – i to także

staje się źródłem cierpień, kiedy albo nie możemy odnaleźć naszego przeznaczenia,

albo nie jesteśmy z różnych powodów, choćby przez chorobę, w stanie go wypełnić.

Wreszcie jest to postrzeganie świata, które stawia szczególny nacisk na przynależenie,

Page 109: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

109

na posiadanie własnego miejsca i znowu jego brak przyprawia nas o bezsens, czyniąc z

nas istoty niepełnoprawne, bo dopiero posiadając własne miejsce, przynależność czy

otagowanie uczestniczymy w życiu społecznym w odpowiedni sposób.

Nie od dzisiaj mamy do dyspozycji inną ramę, która pomaga w przekroczeniu

misyjnego poszukiwania sensu i w zbliżeniu się do rzeczywistości, czyli próbę. Nie tak

od razu da się przełączyć z ramy misji w ramę próby, być może taki pstryczek

skończyłby się katastrofą. Ale zdecydowanie reinterpretacja naszego życia w

kategoriach próby jest bardzo godna polecenia jako sposób na uwolnienie się od

schematów, które są przyczyną cierpienia i które odwodzą nas od rzeczywistego,

tutejszego przeżycia na prawach doświadczenia, a nie na prawach uzurpujących

wyobrażeń. Taka reinterpretacja pozwala na poszerzenie naszego pola percepcji i

doświadczeń, gdyż próbowanie jest inkluzyjne, wchłania każdą sytuację jako kolejny

przygodny element w historii, która nie mając początku ani końca (któż pamięta swoje

narodziny i śmierć?), jest ograniczona i nie zmierzająca do żadnego ostatecznego celu,

a spełniająca się w próbowaniu właśnie. Rozumienie naszego życia jako próby uwalnia

nas od poszukiwania sensu, ponieważ nie martwimy się już o to, czy znajdziemy nasze

powołanie i je wypełnimy, bo nawet jeśli miałoby się tak zdarzyć, będzie to jedynie akt

naddany, a nie stanowiący istoty naszego życia. Próba nie jest zatem próbą przed

właściwym wykonaniem, próba stanowi naturę rzeczywistości i sama w sobie jest

końcem i celem. Postrzegając nasze życie jako próby, próby, które nigdy nie osiągną

stopnia absolutnego, ale mogą dać realne rozkosze i radości, uwalniamy się również od

konieczności posiadania miejsca, wyruszamy bardziej w podróż niż na misję, a nasza

Page 110: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

110

tułaczka przyjmuje postać dziecięcej zabawy, która nie ma innego celu poza zajęciem

nas czymś ważnym i ciekawym. Próbując, żyjemy bliżej siebie, innych ludzi i rzeczy.

Page 111: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

111

Zwiastun prezentyzmu

Żyjemy w wieku czasoprzestrzeni. Zawsze zabiera to trochę czasu, zanim naukowe

wyobrażenia staną się bilonem kultury i wydaje się, że wreszcie rozróżnienie na czas i

przestrzeń przestało obowiązywać. Poruszamy się po łączach, przechodzimy przez

punkty nodalne, które nie są już wyłącznie przestrzenne, a właśnie czasoprzestrzenne.

Zinternalizowaliśmy przemijanie, kiedy moment śmierci okazał się momentem

ostatecznym i przesunęliśmy się zupełnie w tu i teraz. Tu i teraz nie są już rozłączne,

odnoszą się do jednego pojęcia – czasoprzestrzeni. Żyjemy całkowicie zanurzeni w

tutejszej teraźniejszości, nie ma nic poza nią. Rozpacz (jako ciężar przeszłego i brak

przyszłego) i nadzieja (jako piórko przeszłego i parcie w przyszłość) stopiły się w jeden

przemijający blok uczucia. Wyszliśmy poza dialektykę, afirmacja i negacja albo w

gruncie rzeczy nas nie obchodzą, albo stanowią awers i rewers tak samo wytartego

banknotu rozdartej nowoczesności.

Stanowimy o sobie, biorąc odpowiedzialność, ale zwalniając się od ciężaru winy.

Minęło parę porządków od Shoah i jego pamięć, którą podtrzymujemy, przestaje nam

być kamieniem u szyi, a staje się argumentem w ciągłej negocjacji z siłami represji. Nie

żywimy złudzeń, że wyzwolimy się od własnej i narzuconej przemocy. Tylko w ramach

ograniczeń, w najwęższych i najszerszych ramach tu i teraz, możemy się

urzeczywistniać, a właśnie o urzeczywistnienie nam chodzi. Zostawiamy w tyle

ponowoczesny fetyszyzm językowy, nie łudzimy się jednak, że to, co wyłącznie dla

celów popularyzatorskich nazywamy prezentyzmem, stanowi postęp w stosunku do

epoki ponowoczesnej. Ufamy, że uda się nauczyć nawiązywać ponownie ciepłe związki

Page 112: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

112

w czasoprzestrzeni, które nigdy nie jest indywidualna ani zbiorowa, ale lokalna i

globalna zarazem. To nie jest manifest, to zwiastun, bo mamy świadomość, że serca i

głowy większości ludzi są tak bardzo zaprzątnięte parkosyzmami późnego kapitalizmu,

że nie mają czasu, miejsca i ochoty na to, aby odzyskać dla siebie doświadczalną

rzeczywistość, rzeczywistość spotkania z innymi ludźmi, z przetworzoną przyrodą i

nauką i kulturą na golasa.

Gdyby miał on cokolwiek zwiastować, to właśnie to ponowne nawiązanie związku,

który na poziomie bycia nawiązał się pomiędzy czasem i przestrzenią, tworząc

czasoprzestrzeń, w której moglibyśmy się znowu odnaleźć dla siebie nawzajem.

Page 113: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

113

Inny sposób bycia

W nieprzebranym życiu, które może się urzeczywistniać na tyle różnych sposobów, po

wstępnych podnieceniach możliwościami, obiera cię twój niepowtarzalny, inny sposób

bycia. Przyjmujesz go zrezygnowany i uwolniony. Teraz już wiesz, że nie musisz być

szczęśliwy, że obietnica szczęścia to był tylko ideologiczny przymus. Nadal jednak

wierzysz, że w teorii szczęście jest możliwe, choć rozumiesz już, że twoje indywidualne

szczęście nie ma najmniejszego znaczenia. Pojąłeś, że bycie pięknym i zdrowym to

również wymogi społeczeństwa, „spojrzenie innego w tobie”, które ustanawia cię jako

przedmiot pożądania i troski, a dla tych nie masz w ogóle serca. Twoje serce, niegdyś

wypełnione miłością, również nauczyło się, że materia, którą było wypełnione, która

miała zapewnić ci spełnienie, dać satysfakcję, a nawet rozkosz, była tylko wymysłem

religii najpewniej, zdegenerowanej do przedstawień sztuki popularnej, a ta przecież tak

bardzo ci smakuje. Ten smak jest przesycony ironią, ale łagodną i wyrozumiałą, bo

doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że treść piosenek i filmów o miłości jest

najszczerszym, zapewne dlatego że najbardziej konwencjonalnym, przekazem

dotyczącym wcale nieukrywanych i codziennych pragnień twoich sióstr i braci. Trudno

ich tak dalej nazywać, bo przestałeś mieć z nimi cokolwiek wspólnego, ale może

właśnie przez to osiągnąłeś wspólnotę z wszechobecnym komunałem, tropiką

rzeczywistości. Twój sprzeciw jest milczącą zgodą. Twoje milczenie jest niemym

sprzeciwem. Twoje słowa to potomstwo kompromisu. Twoja płeć została określona i

przestała cokolwiek znaczyć. Twoje ciało przybrało obły, wygodny kształt, nad którym

nie zamierzasz pracować, ale na tyle masz zdrowego rozsądku, żeby dotarło do ciebie,

Page 114: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

114

że będzie wymagało pewnej dozy ćwiczeń, żeby za szybko nie stało się przeszkodą.

Twoją twarz szlifujesz tak, aby stanowiła bezpieczny, niekontrowersyjny, acz raczej

ciekawy znak rozpoznawczy, czy może handlowy, który pozwoli ci dystrybuować się

pośród ludzi. Nie za wiele od nich oczekujesz, choć masz pewność, że nie przestaniesz

być od nich zależny. Nikt raczej nie da ci rozpoznania, a już na pewno nikt nie

zobowiąże się jakąkolwiek gwarancją, chyba że zaoferowałbyś się seksualnie, a tego nie

zamierzasz uczynić, gdyż uważasz seksualność za niepotrzebny dodatek do przyjaźni, a

przyjaźń pogrzebałeś już jakiś czas temu. Wynika to bezpośrednio z faktu, że nie jesteś

człowiekiem, a jeżeli nim jesteś, bo i taka forma życia jest możliwa w jego wielorakości,

to z pewnością nad życie cenisz sobie śmierć.

Page 115: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

115

Ekonomia i etyka, czyli o czułości

Czułość nie buduje domu, współzamieszkuje

spółdzielcze mieszkanie.

Gdziekolwiek ekonomia: dar, szacunek, naddatek

to są pojęcia ekonomiczne, tylko czułość – nie.

Człowiek w czułości traci język, osłabia

go poza granice wymiany.

Czułość, czysta metonimia, bezinteresowna

przyległość, współżycie, jedyna relacja etyczna.

Nie jest możliwe społeczeństwo czułości, ona

wydarza się wyłącznie wyjątkowo.

Człowiek jednak pragnie, dlatego tak

rzadko bywa czuły.

Page 116: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

116

In medias res

Zacznijmy od przerwy. Niech niewyraźny uśmiech rozbroi twarz. Naraz traci się straty

i zarzuca poszukiwania, lecz tylko te mentalne. Życie przyśpiesza, by nie rzec, pogania

– i trzeba się zająć rzeczami tego świata. Tamten świat zaliczył koniec. Ten świat nie

kończy się nigdy, mówię to z pełną perwersji świadomością, że jesteśmy świadkami

tylko cudzych końców. Te końce wprowadzają w żałobę, które trwa, która trwa i się

kończy. Oczywiście nie dla wszystkich. Ci, którzy usilnie trzymają się utraconej

przeszłości, lecz przede wszystkim utraconej przyszłości, bowiem to utrata

ewentualności, które już nigdy nie będą mogły się zrealizować, zadaje najdotkliwszą

ranę, nigdy nie kończą żałoby. A przecież chodzi o to, żeby przestać nosić czarne

wdzianko, które jasne, że czyni bardziej przystojnym i wyraźnym, ale dobre jest

właściwie tylko na odświętne okazje, najbardziej na czyjś pogrzeb, a jeśli uda się żyć

długo, to czekają nas liczne pogrzeby. Co prawda niektórzy chcą żyć krótko i

rozbłysnąć pochłaniającym płomieniem i czasami nawet im się to udaje, ale to raczej

dotyczy skromnej mniejszości, podczas gdy większość chciałaby żyć długo i najlepiej

zdrowo, jednak powinno być zrozumiałe, że choroby wydarzają się nieuchronnie i z

przypadkową regularnością, a każdy w którymś momencie będzie przeżywał żałobę.

Chodzi jednak o to, żeby ją przeżył, a do tego nie zatrzymał się na etapie przeżywania,

tylko, jak się to złudnie mówi, zaczął żyć na nowo, mimo że życie po żałobie nie ma

zbyt wiele wspólnego z nowością, a właściwie zupełnie o nią nie dba.

Page 117: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

117

Nie ma co ukrywać, że najtrudniej jest odżałować siebie, co się wiąże z pozbawieniem

się siebie, takim psychicznym stripteasem, a przecież tak bardzo odzwyczajeni

jesteśmy od prawdziwej, niekomercyjnej nagości, w której wyjawia się nasza

bezradność, kruchość i porowate granice naszych ciał, a nie wypolerowany obraz

modelowego monstrum z siłowni i solarium. Żałoba po sobie różni się od żałoby po

kimś innym, gdyż inaczej niż w „obiektywnej” żałobie ja się nie kończę, nadal trwam i

żyję, jakkolwiek być może umarłem za życia, co w istocie najprawdopodobniej nigdy

nie może mieć miejsca. Ale wszystko na to wskazuje i nie mogę się powstrzymać od

takiego postrzegania własnej sytuacji, którą rozumiem czy to jako karę, czy jako

przeznaczenie, czy jako okrutne dzieło przypadku. Zapewniam, to może trwać

wiecznie. Wiecznie mogę się nurzać w wynaturzonej rzeczywistości utraty, użalać się

nad sobą, domagać się współczucia i mieć pretensję o to, że wymaga się ode mnie

wystąpienia z siebie. Jednak jeśli to wystąpienie mi się uda i siebie porzucę, co

przychodzi meandrycznie, zważając na to, jak upartym zwierzątkiem jest psychika i jak

powoli się uczy, przygina do zmiany, to żałoba się kończy. Nie mówi się na wyrost, że

„życie zaczyna się na nowo”, ale na pewno zaczyna się nowy okres życia, w którym

jestem umocniony utraconymi stratami i przeżytą żałobą. Z razu kroczy się niepewnie i

nieśmiało, ale z czasem stąpa po twardszej ziemi, ubitej przez moja własne ciało, które

się poddało i nie poddało [sic!], i teraz może zażywać ziemskich przyjemności.

Page 118: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

118

Odstępowanie

Wolność rodzi się wraz z odstąpieniem. Odstąpieniem od siebie, odstąpieniem od

swoich planów, od swoich uroszczeń i zamierzeń. Opuszcza się przestrzeń tak, jak

sprząta się szkło z kawiarnianego stolika, żeby go objawić w jego całej rozpaczliwej

możliwości, gościnnym geście uwolnionym od domowładztwa, a jedynie

zapraszającym do przygodnej rozmowy. Kawiarniany stolik bez gości to prześliczny

obrazek rozpaczy. Tak jak ona jest płaski i tak jak ona musi zostać czymś

uwidoczniony np. cukiernicą czy popielniczką. Ale bez dygresji: odstępowanie to

pierwotna emancypacyjna praktyka, praktyka nabywania dystansu do miejsca samego

w sobie. Być może to osiągnięcie heterogenicznej czasowości, czasu starzejącego się

ciała. Odstąpiwszy od czegokolwiek, co bywa nazywane projektem, wydawszy się na

dryfowanie pomiędzy poniedziałkiem a niedzielą, pomiędzy niedzielą a

poniedziałkiem (to jest właśnie czas ósmego dnia tygodnia), człowiek staje się wolny,

pozbawiony złudzeń, zrozpaczony i pełen życia. Bowiem dnem życia jest rozpacz, a

wszelka nadzieja została przyniesiona przez misjonarzy, to religijne poczucie.

Odstępowanie oznacza brak wiary, w jakiekolwiek zbawienie. Oznacza obnażoną

egzystencję, żadne tam nagie życie, którego wizja być może jest straszna i pociągająca,

ale nie mająca nic wspólnego z przerobieniem zapośredniczenia i znalezieniem się „na

psychomimetycznej pustyni, w czasie obłędnej refiguracji, rekonstytucji

podmiotu na zasadach nie miejsca wspólnego, nie w społeczeństwie, a na jego

granicach, na zasadach podzielonej ucieleśniającej się czasoprzestrzeni”.

Page 119: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

119

Odstąpiłem, więc przeżyłem przetrwanie. Po nim rozciąga się czasoprzestrzenna

płaszczyzna nowego życia, albo otwiera się tunel, który nie ma ścian, a na jego końcu

nie światełko, tylko cały czas dnie wymieniają noce i człowiek kąpie się w

mroku/świetle, nie światełko, a banalny koniec. Jednak w międzyczasie trzeba się

nauczyć korzystać z wolności, którą zapewniło odstąpienie. Ta sprawa zaś prosta nie

jest. I wówczas akt odstąpienia zamienia się w ciągłe odstępowanie, które nie staje się

ascezą, raczej ujmowaniem i dzieleniem, a ich celem jest coraz mniejszy wynik,

zbliżanie się do zera, gdybyśmy mieli pozostać przy liczbach nieujemnych. Wchodzi

się w sytuacje, w których jest coraz mniej mnie, ale paradoksalnie dzięki temu

rozrastam się i kwitnę. Odstępuje się „miejsca” na rzecz świata przedmiotów i ludzi,

aby coraz mocniej się w nim pojawiać. Ale bez fantazji: przychodzą sceny, które trzeba

zrobić, nerwy, którym trzeba dać upust, złość i wstręt, opór i nienawiść, którym trzeba

pozwolić zaistnieć. Ale i to jest odstępowaniem: odstąpieniem od odstąpienia.

Page 120: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

120

Rozpacz

- Słowa przychodzą same – mówi Kwintus Hateriusz.

- Ból je lubi.

- Albo ich potrzebuje.

Pascal Quignard Albucjusz

Tym, którym słowa sypią się jak z rękawa, pisanie przychodzi ze strachu i bólu. Kiedy

poranek rozrywa bramki powiek, a światło wdziera się pod nie i wzywa do powstania,

powołując do pionu, tej najbardziej naturalnie sprzecznej pozycji, ból nawraca. Albo

ten paniczny strach, gdy w środku nocy chaotyczny sen wyrywa ze snu – i sięga się po

niezawodny, zupełnie złudny ratunek: papierosa albo klawiaturę. Ale strach i ból to

tylko stany emocjonalne, objawy choroby, której na imię rozpacz. To oczywiste, że

boimy się śmierci, swojej i bliskich, ale ponieważ nie jesteśmy w stanie sobie jej

przedstawić, to najbardziej boimy się czyhającej, wynikłej z niej, lecz nie wyłącznie,

rozpaczy. I całkiem jasne jest to, że boli nas nasza wspólna śmiertelność, której

doświadczyć możemy tylko z drugiej ręki, lub w zagrożeniu czy przeczuciu, ale

źródłem nieustępliwego bólu jest właśnie rozpacz, po śmierci wyobrażonego siebie,

bliskiego czy boga. Zazwyczaj rozpacz jest stanem naturalnym, ale przejściowym.

Wspomniana rozpacz po stracie Bliskiego. Jednak naprawdę chorzy na rozpacz są ci,

którym ona nie przechodzi, do których ona nie przyszła, dla których jest chorobą

Page 121: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

121

wrodzoną i chroniczną, kondycją. Niezmiennie rozpaczają ci, którzy siebie nienawidzą.

Którzy nie zaznali miłości nie dlatego, że nikt ich nigdy nie kochał, lub oni nikogo nie

kochali, ale do których miłość nigdy nie dotarła, którzy mniemają, że na żadną miłość

nie zasługują, a ich ozdrowienie z choroby rozpaczy oznaczałoby śmierć albo obłęd.

Oni są nieśmiertelni, bowiem dla nich, i niech bym umarł, gdyby miało być inaczej,

śmierć jest stanem tak powszechnym, że roztopionym w rzeczywistym do punktu

niewidzialności, ich śmierć nie dotyczy, bo oni od zawsze są umarli i nigdy nie zaznają

życia w jego heterogenicznej materialności. Oni zwracają się do heteronomii języka,

żeby dopuszczać się zbrodni rozpaczy. Zbrodni na sobie samym, która przedłuża w

nieskończoność cierpienie, z którego nie znajdują wyjścia. Która podsyca ognisko tej

nieuleczalnej choroby z całą świadomością, że uleczalność choroby jest wyłącznie

kwestią czasu. Rozpaczający ciągle piszą, ale pisanie nie staje się formą autoterapii ani

ekspresji. Może uśmierzyć na chwilę objawy, zmniejszyć ból czy uspokoić strach. Ale

żeby zażegnać rozpacz, podlec ozdrowieniu, musieliby zamilknąć, a tego właśnie

zrobić nie potrafią. Czas nie leczy rany, jest cichym sprzymierzeńcem rozpaczy,

ponieważ rozpaczający są samą raną, nie tylko naruszeniem tkanki, dziurą w całości, a

będąc nieśmiertelnymi, są czasem w stanie czystym i w jego czystym przepływie.

Chronicznie chorzy na rozpacz są dynamiczni, podlegają ciągłej zmianie, ale wyłącznie

dlatego że jedno się nie zmienia: nie mogą przestać rozpaczać, a zatem pisać. Oni

ciągle figurują, znajdują się na granicy, tej linii oddzielającej stronę od marginesu.

Zapisawszy kolejny wiersz, powieść, esej lub dramat, powiększają obszar martwoty w

swoim niby-życiu. Zaprawdę, literatura nie ma nic wspólnego z życiem. Życie może

tworzyć tylko pisaninę ku pokrzepieniu serc, która niestety często mylnie bywa brana

za literaturę. Wieloodcinkowy serial telewizyjny jest wierutną reprezentacją życia, z

Page 122: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

122

jego radosną monotonią i okresową interwencją kataklizmów. Z literaturą nie sposób

się zidentyfikować dlatego, że powtarza ona wyjątek, a nawet w czasach kiedy każdy

pragnie być w pewien sposób wyjątkowy, lektura literatury to ekspozycja na wyjątkowe

światło czarnego słońca, którego energia pochodzi z nieustępliwej, nieutulonej,

nierozwiązywalnej i wiecznej rozpaczy. Nie sposób się zidentyfikować z czymś, czego

się nie pokocha, a co samo siebie kochać nie jest w stanie. Może siebie tylko powtarzać,

osiągając coraz ostrzejszą wyrazistość wyjątku, która być może zapewni

rozpaczającemu tubylczą nieśmiertelność w postaci ustanowienia tradycji, wpływu na

język, którego prawodawstwu się poświecił, albo tablic na kamienicach, pomników w

zaszczanych zaułkach parków czy nazw ulic, ale zdecydowanie nie zapewni mu

bliskości życia. Tę można uzyskać jedynie w milczeniu. Rozpaczający jednak zaczyna

milczeć, kiedy fizycznie umiera. Jest to dla mnie jedyna szansa na zaznanie bliskości.

Ale te słowa, jeśli mnie przetrwają, będą po mojej śmierci nadal rozsiewać ból i strach,

świadczyć o nieporozumieniu, jakim było życie w rozpaczy.

Pisałem w depresji popsychotycznej na przełomie 2008/2009 r.

Publikacja: http://niedoczytania.pl/tag/striptease/

Page 123: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

123

Page 124: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

124

Page 125: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

125

Wszystek umrę Przewodnik umierania

AUTOPORTRET NA JEDNĄ STRONĘ

Jestem wyjątkowo czułym przewodnikiem; odbieram bardzo delikatne sygnały i

podskórnie na nie reaguję; moje granice są bardzo cienkie i bardzo przepuszczalne. Nie

odcina mnie od rzeczywistości żadna mocniejsza warstwa, tylko cienka błonka, która

broni mnie od rozpłynięcia. Lecz może już nie broni. Zawsze było mnie dużo, aż się

zorientowałem, że przygniatające poczucie niższości nie wypływa z braku, lecz

nadmiaru własnej osoby i wtedy postanowiłem się rozlać, żeby odzyskać przyrodzone

granice własnego ciała, których do tego czasu nie byłem w stanie określić, nie

wyczuwałem bezwzględnej konieczności wymiarów i ich tajemniczego związku z

czasem. Dostąpiłem łaski inkarnacji i wtedy stałem się pewny, że mogę upływać.

Odkryłem, że ceną, jaką się płaci za zejście na ziemię, jest rozpacz. Właściwie to dla

mnie nic nowego, lecz do tej pory wzbraniałem się przed okrutnym ograniczeniem i

nie dostrzegałem, że od najmłodszych lat przeczuwałem skończoność wszystkiego i

wiedziałem, nie wiedząc o tym, że najpierwotniejszym stosunkiem ze światem jest

stosunek rozpaczy. Bo nie jest to uczucie: nie lęk, czy miłość. Tylko zupełne

rozpoznanie zaprzepaszczenia każdego bytu. To pozbawienie wolności, która nigdy nie

będzie dotyczyła niczego innego jak z jednej strony umysłu, a pożądanym jest dążenie

do wyzwolenia z mentalnych przyzwyczajeń, a z drugiej naszego współistnienia z

innymi obywatelami, o którego jak największą wyrozumiałość należy walczyć, napawa

mnie radością. Ciała nigdy nie są wolne; zawsze są połączone z innymi obiektami i od

nich zależne. Nie mam na myśli „ciała”, ciało myśli i w niefortunnym nawyku wydziela

z siebie jaźń, do czego nic, prócz dyktatu języka, obiektywnie nie zmusza, nawet to, że

ciało może się sobie i innym ciałom przyglądać. Nie zaprzeczam istnieniu

świadomości, mam tylko poważne wątpliwości co do przydatności posiadania ego.

Weselę się zatem z rozpaczy, rozpatrując miejsce zajęć w ludzkiej, jak najbardziej

desperackiej próbie organizowania czasu, który sam w sobie, nie podbity, jest

chaotyczny i ma tyle wspólnego z zegarkiem, co człowiek ze słońcem. Nie sposób

jednak trwać, moja zależność od innych ciał, które niepostrzeżenie stały się

obywatelami, by stać się pracownikami, przymusza mnie do współuczestnictwa w tej

żałosnej maskaradzie, której stawką nie jest wcale samo życie, ale przeżycie, tak

przeceniane z powodu nieuzasadnionego i idiotycznego lęku przed śmiercią. Życie

bowiem nie jest bezcenne; jego tajemniczość, kto wie, czy nie tymczasowa, nie stanowi

o żadnej wrodzonej wartości; jeśli już musimy przydawać mu określenia, to możemy

powiedzieć, że jest bezwzględne i niewyróżniające. Ale i to dojrzałe przyjmowanie roli

jakże wydaje się śmieszne, jeśliby je porównać do wielości ról, które przyjmuje w

Page 126: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

126

zabawie dziecko. Przełykam ten niskosłodzony sok grejpfrutowy i wracam do

zagadnienia zajęć. I przestaję być już tak bardzo wesoły, chociaż może tylko dlatego, że

nie jestem na to gotowy. Czeka mnie długa jak życie seria spotkań z materią, której

opór będę musiał pokonywać, co jeszcze mogłoby być stymulującym wyzwaniem, ale

co gorsza przede mną rozciąga się armia obcych jaźni, które będą dążyć nawet nie do

wprowadzenie w życie swoich pragnień, co do pomnożenia się, reprezentacji i

reprodukcji. Nasze cele są radykalnie odmienne: kiedy ja chciałbym się tylko

przyjemnie przemycić w kierunku łagodnej, bo oczekiwanej, śmierci, oni pragną trwać

i swoje trwanie przedłużać, zwielokrotniać i dokumentować. Chciałbym mieć lekkość

powiedzenia, że nie czuję się samotny; ale nawet regularne towarzystwo innych ciał,

którego mi nie brakuje, nie może zaprzeczyć mojej odmienności, tej mojej

zbytkowności. Jestem nadmierny i ponadplanowy, i nie próbuję się z tego

usprawiedliwić pisaniem. Raczej staram się za sobą poprowadzić nieistotną rzeszę w

stronę beztroskiego życia, które jest pogodzone z uwikłaniem ciała w sieci innych ciał,

jak i w sieć języka, i które z radością spotyka się codziennie z tym najbardziej

wyobrażonym, przez co najbardziej odczutym ograniczeniem, ze śmiercią.

TRAWIENIE, HARTOWANIE, OPALANIE, PŁEĆ

Homoseksualiści zamiast rozpraszać się w demokratycznej walce o nabywanie coraz to

nowych praw, powinni zająć się kształtowaniem własnej śmiertelności, do której są

przeznaczeni. (Jak i być może do jej dyskretnego rozpowszechniania.) Mogę zostać

posądzony o jakiś deterministyczny biologizm i po chwili rozsądnego śmiechu wcale

tak bardzo się tym nie onieśmielę. Homoseksualiści (rodzaju męskiego) są skazani na

śmierć, bodaj bardziej niż inni śmiertelnicy. Jeżeli nie czeka ich eksterminacja z ręki

konserwatystów, Chińczyków lub, co najbezczelniejsze, genetyków, to i tak nie umkną

przed codziennym spotkaniem z czekającym ich ostatecznym kresem, jaki nie znajdzie

swojego ujścia w potomstwie. To spotkanie rzeczywiście można odraczać, i to na wiele

sposobów. Chyba najbardziej mi nienawistnym jest poszukiwanie normalności. Obudź

się, chłopie, nie jesteś normalny i nigdy nie będziesz; nawet jeżeli twoja odmienność

zostanie w społeczeństwie przyjęta i zaszeregowana jako „viable choice”, co może przy

sprzyjających okolicznościach kiedyś nastąpić (a one nie są sprzyjające), nie uciekniesz

przed swoim losem, losem umrzyka. Sposoby odsuwania od siebie tej świadomości

całkowitego zaniknięcia są wielorakie, ale już najbardziej żałosnym jest małpowanie

heteroseksualistów: normalnego do dozgonnego małżeństwa, z widokiem na dwójkę

przysposobionych afrykańskich dzieci. Nie mam nic przeciwko długoterminowym

związkom, nie podważam monogamicznej miłości, ale pomysł, żeby homoseksualiści

wchodzili w związki „małżeńskie” wydaje mi się warty najbardziej gorzkiego śmiechu.

A już stopień zaprzeczenia, który podsuwa im marzenia o zostaniu rodzicami,

pozostawia mnie oniemiałym. (Potrzeba posiadania potomstwa jest dziedziczna, w

spadku otrzymuje się także instynkty macierzyńskie i ojcowskie, ale wraz z

przedzierzganiem się w homoseksualistę – nikt się nim nie rodzi, nawet jeśli przyczyna

Page 127: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

127

tej odmienności leży w „defekcie” genetycznym, homoseksualistą trzeba się stać, bez

potwierdzenia koniecznego wyboru nikt nie jest homoseksualistą, bo homoseksualistą,

jak poetą, bywa się; homoseksualizm staje się tożsamością tylko dla tych, którzy muszą

się chronić w imieniu w obronie przed odchodzeniem – ale z tej potrzeby, jak z

uprzykrzonego nawyku, należy się wyzwalać na rzecz rzetelnej lekkości). Jeżeli

homoseksualiści mają jakieś zadanie w społeczeństwie, co wydaje się wątpliwe

(pomijam bezpośrednio nie związane z pożądaniem zajęcia w postaci pracy,

przestępstwa czy dobroczynności), to polega ono na prokurowaniu odmienności,

modelu życia, którego intymne związki ze śmiercią (czy seks analny nie stanowi

powtarzalnego, rozkosznego pochówku? czy pisanie, jak i każda inna sztuka, której się

imają w obronnie przed niepowstrzymaną zgubnością, nie jest grobem, jego fantazyjną

stellą elaborowaną za życia, przez życie, póki starczy czasu?) pozwalają na życie go,

raczej niż przeżywanie. Ale nie śmiałbym twierdzić, że należy do homoseksualistów

dawanie świadectwa, nie może być mowy o jakiejkolwiek odpowiedzialności za stan

rzeczy wśród ludzi, śmiertelne consciousness raising, a już tym bardziej zabieganie o

jakość życia; to wszystko zajęcia pozostające w zakresie działań księży oraz książąt

ciemności, tych, którzy dbają jeszcze o (a)moralny porządek i piękno/wstręt. Bycie,

bywanie, homoseksualistą oznacza przede wszystkim zgodę na własną marginalność;

prezentowanie odmiennego stylu życia wykonuje się tylko per procura (mniej

zrezygnowanych śmiertelników) w drodze ku niepozorności. Manifestacja nie wchodzi

w grę (odgrywa tylko rolę w politycznej walce o prawa, która jakkolwiek drugorzędna i

prowadząca homoseksualistów do mylnych przekonań na własny temat, musi, w

demokratycznych społeczeństwach, w celu osiągnięcia nie tyle godności, co

niewidzialności, się odbywać); zresztą o rozwiązanie gry się rozchodzi. Kształtowanie

własnej śmiertelności, a to już uwaga dotycząca wszystkich, nie polega na estetyzacji

życia, tym bardziej na przyjmowaniu odpowiedzialności za siebie bądź innych, ani na

hedonistycznym używaniu go; to nie robienie z siebie przedstawienia, ani stoickie

zagrywki; chociaż w każdym z tych sposobów można odnaleźć drogę do wspólnego

braku celu. Tak, to pogodzenie się z bezcelowością i ostateczną bezsensownością życia

(potrzeba sensu, jak potrzeba posiadania potomstwa, jest tylko nieznośnym nawykiem,

ranką „człowieczeństwa”, na którą trzeba aplikować okłady z czułości i okrucieństwa).

Żeby nie chcieć mówić, nawet tego: jestem nikim.

Dla wszelkich celów praktycznych, jestem homoseksualistą. Tylko kto chciałby być

praktyczny! Po pierwsze, wszelkie określenia (gej, pedał, ciota, w tym pozornie

neutralny, a najbardziej karzący, homoseksualista) są nieodpowiednie dla

jednorodnych związków; po drugie, należy oddzielić kierunek pragnienia od rodzaju

(dawniej: płci), który bynajmniej nie jest performatywny, ale i nie biologiczny. Jestem

tak samo homoseksualnym mężczyzną, który w dogodnej chwili kochałby się z

kobietą, co heteroseksualną kobietą, która mogłaby pogardzić mężczyzną. Tylko że ten

binarny podział, na mężczyzn i kobiety, homoseksualnych i heteroseksualnych, został

stworzony, żeby uporządkować, zorganizować i podbić – wielkie pomiędzy.

Przedsięwzięcie zanikania popchnęło mnie w nie, a tam nazwy tracą swoją własność i

Page 128: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

128

nikt już się nie zgadza na śmiechu warte kompromisy typu biseksualista czy androgyn.

W nim jest się przede wszystkim impotentem, którego potęga daje mu moc

przemienienia. Nie szuka się już języka, który mógłby wyrazić, czyli przekreślić, całość

pragnienia.

TRWA WOJNA

Bo dawny język struchlał i usechł w naszych gardłach,

zbyt nikły, by wypowiedzieć

dzień dzisiejszy.

Anna Świrszczyńska „ Rok 1941” (wersja z 1980)

Nie ma na to słów, a jednak trzeba je wysnuć, żeby spać spokojnie i pamiętać sny. Nie

mogę mieć pojęcia, czym była dla niej wojna, ale wiem, że po sześciu latach się

skończyła, dając jej poznać najstraszliwsze poniżenie i śmiertelny strach. Moja wojna

trwa – i będzie trwała, w zawieszeniu broni, oby dozgonnie pod pilną strażą. Na mojej

wojnie nikt nie zginął, nie rozlegał się nigdzie fetor rozkładających ciał, ale i nikt nie

został ocalony. Ciało, które od jej rozpoczęcia tylko nieznacznie utyło, stało się ciałem,

niczym ponad to. Poniżenie było tylko halucynacją. Jego strach pozostał

niezauważalny. Z jego cierpienia nie ma fotoreportaży, nikt nie będzie robił

rocznicowych wystaw, bo jego cierpienie było, rzekomo, wewnętrzne. Jak w obozie,

nadano mu numer:- --.-, a w przypływie hojności przysztukowano nazwę: […]

Psychoza to wojna, która się nie kończy z nadejściem, jakże eufemistycznie, remisji.

Umiera się na froncie rodziny, religii czy pracy. Umiera się po wielokroć, codziennie, w

strachu, przy którym lęk przed śmiercią wydaje się dziecinną igraszką. Z początku się

wydaje, że to strach przed rozpuszczeniem ja, ale kiedy sobie przypominam, że

najpiękniejszą chwilą choroby był spacer (bardziej: zbieg) ulicą Floriańską, w którym

już nie ja spacerowałem, głosy wszystkich ludzi na ulicy mieszały się w miejscu, które

było moim ciałem i przecinały się tam wszystkie linie kosmicznej energii, to ze

smutkiem stwierdzam, że to strach przed konsekwencjami: przed niepokojem bliskich,

przed utratą przywilejów „zdrowego” człowieka, wreszcie przed ostatecznym

zarzuceniem wspólnoty, ludzkiej i językowej, czyli jednej i tej samej, bo sposobem w

jaki wspólnota rości sobie do mnie-ciała prawo jest język. Język sieje strach (także ten

przed śmiercią, której obecność jest jego warunkiem) i przywraca do porządku. Język

zakłada śmiertelną odpowiedzialność.

Przestaje chcieć się mówić: depresja popsychotyczna. Armie walczą w okopach. Naraz

ważne staje się mierzenie wartości: wchodzi się na rynek, który się niemal i

ekstatycznie opuściło, ale jako dobro zbyteczne, bynajmniej nie luksusowe, tylko

zaburzające wymianę swoją odmową bycia wymienionym. Ale ciągle jest się

przypominanym [sic], że nawet taka rzecz jak ja ma swoją, przecież najwyższą, wartość

i trzeba się mocno starać, żeby się na powrót nauczyć trafnego wyceniania jej. Pacjent

poddaje się terapii i pilnie pracuje, żeby język mógł zainstalować w nim nowe, zdrowe

Page 129: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

129

ja, które, jak ekran terapeuty, go już nigdy nie opuści i będą żyli poprawnie i treściwie –

w niszczącym rozdwojeniu, i w świecie po wojnie.

Agent języka chciał zatrzeć ślady i przekonać ciało, że wojna może się skończyć, uśpić

moją czujność. Tymczasem, wojna trwa i walczy się na niej o spokój, bezterminowe

odroczenie, i ciszę, która nie znała słów.

BO KIEDY NIE MA MIŁOŚCI, CO DALEJ, CO DALEJ

„Miłość jest przeceniona”, wyrzuca dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela.

Strofuję ją, przeczuwając przestrzeń zaprzeczenia, ale niedługo potem zdanie to

przyjmuje dla mnie całkiem inny blask. Nasza ojczyzna karmi nas chlebem i winem

cnót boskich, i ja zostałem tym pokarmem wykarmiony. Żyłem w przekonaniu,

popartym jeszcze autorytetem Miłosza, że świat bez wiary, nadziei, a zwłaszcza miłości

się zatrzyma. Od kiedy niebo jest dla mnie niebieskie, a nie niebiańskie, a ziemia toczy

się (tak, coraz bardziej umiera) bez uprzedniego napędu czy bezbłędnego nadzoru,

rozmawiam i rozprawiam się z nawykami chrześcijanina, a tym najbardziej

nieustępliwym jest miłość, która nawet w zlaicyzowanej formie funkcjonuje jako

zasada wszechświata.

Łatwo byłoby ją zadenuncjować, jeśliby było się kochanym przez osobę, od której

oczekiwałoby się miłości; można by ją sprowadzić do prywatnego uczucia, które łączy

mnie z kochankiem. Nadal jednak byłaby źródłem sensu, motorem napędzającym

wszystkie działania. Ja tymczasem miałem dość sensu i jego poszukiwań; zdolność do

konstruowania znaczeń była mi przyrodzona i przychodziło mi ono łatwo, więc szybko

dostrzegłem, że tą drogą nie zbliżę się do życia. Ale nie miałem miłości; i chociaż

przejrzałem już wszędobylską potrzebę sensu, nie umiałem nieodwracalnie uwolnić się

od braku. Bezecnie podpowiadano mi, że brak to podstawa i przez pewien czas w to

wierzyłem. Chciałem napisać brak, a kiedy mi się to udało, olśniło mnie, że mi wcale

niczego nie brakuje, a brak wmawiają słowa.

Miłości nigdy nie brakuje, zawsze znajdą się rodzice, którzy na jakkolwiek potworny

sposób, ale kochają. Obawiam się, że ze strony rodziców nawet pozorny brak miłości

jest miłością, bo związki, które łączą rodziców z potomstwem są instynktowne i co

najwyżej mogą podlegać wynaturzeniu, ale nie sposób ich zaprzeczyć. A nawet gdyby

to miało miejsce, dziecko nie ma wyboru, zakochuje się w swoich opiekunach. Kiedy

ktoś mówi, że nie był kochany, to musiało coś nie trybić na przekaźnikach, czyli znowu

wracamy do brakującego słowa. Nie o tę miłość chodzi; w przyszłości, wybaczcie

nibytautologię, miłość erotyczna może stać się podróżą ku szczęśliwości. Ale kiedy jej

nie ma, nie ma powodów, by powracać do studni samoponiżenia i szukać swojej winy

w tym, że nie zostałem wybrany. Dystynkcje, które nakłada miłość, są lśniące i bolesne.

Z lekkim sercem teraz o tym piszę, ale przyjęcie możliwości, że nikt mnie i ja nikogo

już nigdy nie pokocham, było stumilowym krokiem w rozstawaniu się ze sobą,

porzucaniu nadziei i odsuwaniu się od wiary w życzliwy porządek. Wszystkie trzy

umierały unisono. Wraz z językiem, który je przekazywał. Tylko, że to nie koniec: po

Page 130: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

130

śmierci braku, trzeba było przywitać krajobraz, po którym wyraz nie zostawił śladu,

zwykły wiosenny krajobraz wypełniony słońcem akurat w tym czasie, który stawiał

bezsłowne pytanie: co robić?

Zajmować się, odpowiadam ślepym ruchem palców na klawiaturze. Kiedy już wszystko

porzuciłem, znalazłem się w świeckim pozbawieniu, wolności i miłości, kiedy godność i

szacunek to tylko pełne słowa z porządku wymiany, kiedy przestałem oczekiwać i

zacząłem czekać, kiedy śmierć i choroba psychiczna to tylko ostateczne nazwy,

induktory lęku, kiedy płeć straciła wszelki kolor i kiedy język nie ma nic wspólnego z

podświadomością, a ona nie domaga się już wcale, żeby ją wypowiedzieć, mogę żyć

życiem pożytecznym i przyjemnym, pełnym i przypadkowym.

Pisałem wiosną 2007 r., w trakcie mojego ostatniego epizodu psychotycznego (manii).

Page 131: Piotr Mierzwa - Próby bycia wariatem i inne możliwości ponoszenia porażki we współczesnej Polsce

Piotr Mierzwa Próby bycia wariatem i inne możliwości…

131