Piotr Mierzwa - Gwara

66
Kraków 2013 Piotr Mierzwa GWARA

description

"że nie istnieje inna od idiomu droga do domu"

Transcript of Piotr Mierzwa - Gwara

Page 1: Piotr Mierzwa - Gwara

Kraków 2013

Piotr Mierzwa

GWARA

Page 2: Piotr Mierzwa - Gwara

2

Page 3: Piotr Mierzwa - Gwara

3

Jestem Oceanem, Niebą & Ziemiem! Pierwszym Podziemnym Smokiem pod Słońcem!

Uważajcie, nadszedłem, żebyśmy się, podludzie, niebogi, w Pięć Żywiołów przemienili!

Spopielić wszystkie bóstwa. Ludzi z Nas uczynić. Żeby sens Życia nadać Nam, Miłość!

Drżyjcie! Zburzony SuperSam wyplenił Plac Unii. Produkty zawierały błędy gramatyczne.

Page 4: Piotr Mierzwa - Gwara

4

Page 5: Piotr Mierzwa - Gwara

5

Zawartość

Strawiński na przechadzce.................................................................................................. 11

Snubracie, subrecie! ........................................................................................................... 12

Z promocji Mikrogramów .................................................................................................. 13

Niczym nie jest poezja ....................................................................................................... 14

Mokry rok ........................................................................................................................... 15

Od początku do końca w środku słońca ........................................................................... 17

Ogień i deszcz ..................................................................................................................... 18

Alba absolutna .................................................................................................................... 19

Pewne siebie wyznanie .......................................................................................................20

Półmłodzi wicemistrzowie ................................................................................................. 21

Ostatni sonet bez ciebie i wzajemności ............................................................................ 22

Krew i ramię ........................................................................................................................ 23

Nic, wszystko ......................................................................................................................24

Plan miasta ......................................................................................................................... 27

Puls pod kostką ..................................................................................................................28

Notatki z konferencji.......................................................................................................... 30

Od końca, do słońca! .......................................................................................................... 31

Wiersz do m.[ężczyzn] ....................................................................................................... 33

1. zmysł, słowo .................................................................................................................... 37

2. niepozorność, przejścia .................................................................................................. 38

3. przystanie, przystanie ..................................................................................................... 39

4. No, tak! ........................................................................................................................... 40

Budowa pojedynczego cielska ........................................................................................... 41

Wystawianie mandatu ....................................................................................................... 47

Wojciech, Witold, Wiktor ................................................................................................ 48

Skłonności .......................................................................................................................... 49

Page 6: Piotr Mierzwa - Gwara

6

Życie rodzinne w schizofreniach ....................................................................................... 50

Powstańcze media nadają Odyseję miejską ....................................................................... 51

Oczywiste, wręcz namacalne ............................................................................................. 52

To my .................................................................................................................................. 53

Gwiazdor ............................................................................................................................. 54

Bieg na nieufność ............................................................................................................... 55

Ucieszka ..............................................................................................................................56

Jeden zero ........................................................................................................................... 57

Mnóstwo Słońc ................................................................................................................... 58

List podniebny ....................................................................................................................59

Summa cum laude ............................................................................................................. 60

Spostrzegawczość: argumenta z tonalności ...................................................................... 61

Mordercza poprawa .......................................................................................................... 62

Jesieni, jestem deuterem .................................................................................................... 63

W tle pustego nieba Meduza i Smok ................................................................................ 64

Wielkie otwarcie, czas i człowiek ......................................................................................65

Page 7: Piotr Mierzwa - Gwara

7

PRZECHODZIEŃ

Page 8: Piotr Mierzwa - Gwara

8

Page 9: Piotr Mierzwa - Gwara

9

Nowiersz!

Page 10: Piotr Mierzwa - Gwara

10

Page 11: Piotr Mierzwa - Gwara

11

Strawiński na przechadzce

Nie stało się tak, deszcz padał na fontannę,

ułaskawiał bestię, którą niepostrzeżenie się

stałem. Przez deszcz mknęło fioletowe Tico.

Nie było nic do dodania i nic nie mogło być

ujęte, gdyż do podjęcia były rychłe działania

taktyczne. Koniec znaków widniał wszędzie.

Nocami nadal wyrywałem się stąd na karaoke,

na tańce, zupełnie niepotrzebnie, to wszystko,

co mam do pokazania, można pokazać pustym

ścianom mojego pokoju, co mnie nieco niepokoi,

ale coraz mniej, nie bardzo, a cisza nie mnie dusi,

powrót do domu z łupem człowieka utracił wagę.

Koniec miesiąca zafundował długi łykend i pełnię.

Byłem biedny i świetnie się we Forum wybawiłem.

Poniedziałek zastąpił niedzielę, dni dziecka – noce.

Page 12: Piotr Mierzwa - Gwara

12

Snubracie, subrecie!

Nie wszyscy geje lubią teatr,

nie wszyscy – kochają operę,

nie wszyscy potrafią to robić.

Mnie, n.p., nie od razu staje,

nawet na widok gołego pana,

nawet na masaż krocza, jeśli

mnie nie za bardzo kręcisz, a

rzecz dzieje się w przestrzeni

publicznej, a nie jesteś moim.

Wybacz, lecz mam tę słabość,

to słabość względem czułości,

potrzebę bezpieczeństwa, gdy

ryzykuję najważniejsze, życie,

oddaję siebie, aby się zatracić,

aby na chwilę czuć się dwoma

mężczyznami, czuć się drugim

mężczyzną, co zrobi wszystko,

by jednia taka wiecznie trwała,

na zawsze tu zaczęło się, teraz!

Page 13: Piotr Mierzwa - Gwara

13

Z promocji Mikrogramów

Język, w którym nie ma „jest” jest

taki, że go prawie nie ma. Nawet wieczór, który zapada, jest

zapadający.

MLB – „Jest elektryczny, proszę”

To sobie wezmę: „Słońce przechadza się po Ziemi nocą.”

Od siebie dodam: warunkiem pisania Roberta Walsera

było nie bycie sobą, postępujące, od czynnej do biernej

strony, co odzwierciedla rosnący w schizofrenii rozpad

jego wielokrotnej osoby, którym prędkości mikrografii

tworzyły możliwość pożądania za gonitwą myśli, bycia

wolnym, nieorganiczonych [sic] utożsamień z każdym,

zda się, dzięki koniecznej w stronie biernej kopuli „być”.

Przeszedłem się po spotkaniu, jak się przechodzi nocą,

co się dopiero widzi, że podczas spotkania już zapadła,

z Czułego do rynku w deszczu padającym coraz słabiej,

bo tak się zdarza, że nocami przechadzam się miastem

błyszczeć, śpiewać, tańczyć w zaprzyjaźnionym klubie.

Sam, bez starych znajomych & nowych przyjaciół, sam.

Rosło mi piękno, jak samo życie przerażające symetrią:

warto jest zauważyć strumień bruku w ostrym opadzie

kropel po lekko nachylonej powierzchni, wesoły taniec,

który jest każdej i każdego udziałem, o ile zechce zmóc.

Znowu białe lampy na Plantach tlenią mocne warkocze

zderzeń i spotkamy się, bracie, Eminem i Żeleński–Boy.

Page 14: Piotr Mierzwa - Gwara

14

Niczym nie jest poezja

Mimo, że jest całkowitą, 0 nie jest

ani liczbą parzystą, ani naturalną:

poezja to matematyka dla laików,

świecka arytmetyka prostoty stóp.

Śnieg na bordowym dachu kiosku,

soczysty trawnik czerwcową nocą.

To rytm migotania przedsionków,

gdy szczera myśl dociera do serca.

To serce, które pędzące, nie pęka,

tylko krew słów rozlewa w mózg.

To niepierwszy oddech po zawale,

ten następny oddech po ostatnim.

Poezja to pierwszy mak na torach,

pole rzepaku we wsi, co się nie śni.

Pozór życia od życia dzielniejszy,

to pierwsze nie, co zaczyna język.

Cisza na pogrzebie, co cię ominie,

miłość przemijania, radar śmierci.

Page 15: Piotr Mierzwa - Gwara

15

Mokry rok

Wróćmy do wczoraj, to i dziś będzie jutro!

Mam tyle języków, że przy mnie ogień jest

niemową, jest tak wilgotno i nie ma za kim

tęsknić! Moje pożądliwości nie skończą się

nigdy, potem umrę i wstąpi we mnie niebo.

To wtedy padać mógł będę, jak rzewnie mi

się podoba. Meduza w miejsce głowy, seta i

galareta, piramidalny kadłub, tors bez rąk i.

Koniec historii sztuki. Menel teraz, Medeo!

A może już umarłem i nie ma na nic czekać,

wciąż wszystko mam, niczego nie potrzeba,

poza pieniądzem brakuje miłości, podstaw?

A jednak nie całkiem słusznie wyrzekam się

prenatalnych narzekań, skrobię się, kastruję,

świeże opuszki wznoszą bramińską tradycję,

przechodzę siebie, kiedy dzień przenika noc.

Kiedy przechodzi w dzień, noc nie przestaje

mnie przenikać: ja nikogo nie mam, nikomu

podać nocnika: bez matki i córki, ojca i syna,

zostaje szum i inicjał, huk liter mnie rozcina.

Page 16: Piotr Mierzwa - Gwara

16

Page 17: Piotr Mierzwa - Gwara

17

Od początku do końca w środku słońca

Tak się, kolego, składa, że ciągle patrzę w twarz boga.

Chyba, że mi ją zasłoni aniołem albo zagłuszy syreną.

Czy kiedy rozwarte zero wkurwem mnie porozprasza.

Rosłe mury, czarne sześciany, krzyże są niepotrzebne.

Zbędna astrofizyka oraz Internet. Świeckość mi styka.

Taka prawda: świat sprowadza się do definicji świata,

kiedy bogowie nie istnieją, kura pachnie curry, strach

cichutko zamiera, wszędzie widzę wielkie świetności:

Thelonius Monk gra z Milesem Daviesem w Newport

w drużynie geniuszy, a trawa drażni zróżnicowaniem

zieleni, zieleni się w tylu rodzajach, ile jest sposobów

miłości, każdy własny i częściowo związany z innymi,

samodzielnie niesamoistny, czerpiący kopystką wodę

z ziemi każdy człowiek, się wie, że człowiek to każdy,

kto kocha siebie we świecie na swoje osobne sposoby.

Podobnie z bogiem. Wreszcie się go znajduje w sobie,

wracając sam wieczorem piechotą do domu, słuchając

The Mask and Mirror (1994) Loreeny McKennitt. Dom

ten może nie jest dobrym domem, lecz i niebo rzadko

bywa różowe, ważne, że na tej ścieżce powrotnej było.

Łatwo przyjąć, że uroczyste chmury, rozbite żółtko jaj

oznajmia boską bliskość, dużo ciężej cieleśnie doznać

kruchej uroczystości w kaftanie niebezpieczeństwa ja,

niszczarce dni i nocy, gdy nie kalendarz, rytm kroków

odmierza drogę z Krakowa do Podgórza, na oś. Ruczaj.

Żyjąc twarzą w twarz z bogiem, powrót potworów jest

bezpowrotny, a klatka piersiowa bestii zarasta potem,

aż on to poeta, zeppelin wypełniony wrzącym azotem,

on to prywatnie ciepły człowiek, w istocie ciekły wiatr,

on to ja, człowiek–bestia, jednym słowem: światowiec.

Page 18: Piotr Mierzwa - Gwara

18

Ogień i deszcz

Chciałbym ci przypomnieć, że najistotniejsze są rozmowy

o pogodzie, potop niepotrzebny, żeby sobie przypomnieć,

że atmosfera związuje nas ze sobą zawsze i nieodwołalnie

w jedyny związek sprzed poczęcia, który przeżywa śmierć,

to tak proste i możliwe jak bezbronnie obustronna miłość,

delikatna siła. Przyszedłem tu, żeby wmawiać ci, że miłość

zabija, stanowiąc jedyny powód, dla którego warto umrzeć.

Gdy zbiera się na burzę, truskawki parkują pod marketem,

a w środku arbuzy, się nie chce nic, jak bezpardonowo żyć,

wcinać niemyte owoce, muchy bezrefleksyjnie mordować,

przywracać harmonię istnienia, ratując ćmę spod abażuru.

Bzdura, chętnie odeprzesz, przyznam ci rację w nadziei,

że powiedzenie się ziści i po kolacji, którą mi postawisz,

będziemy się kochać tak długo i zdrowo, że się zapomni

wszystkie złe słowa, którymi ranimy, a wszystkie dobre,

obracając w grecką cywilizację zwinniejszą zwierzęcość,

ustawią na chodniku do jutra całkiem pewną przeszłość,

i w jednej chwili wszystko mi jedno, wynik reprezentacji,

który eliminuje rodaków ze starań o brazylijski mundial,

jeden do jednego, rezonujący upragnioną integralnością,

grzmi tak ślicznie, idiotycznie jak krople w popielniczce.

Page 19: Piotr Mierzwa - Gwara

19

Alba absolutna

Teraz, kiedy już wiesz, że i śmierć nie przyniesie pocieszenia,

pogrzeb rozpacz, żyj dużo, szczęśliwie, w tym jedna nadzieja,

elemelku, że ćwierkasz, kiedy czwarta nad ranem, może dzień

przyjdzie, może mnie odwiedzisz, może nie odwiedziesz mnie

od docierania do sedna, bo to jest chyba sposób, by się nie bać,

świt dostrzec od spodu, trafić pod strop, wstawać z pierwszym

słońcem, słysząc szlagier w informacyjnym radiu: daj mi tę noc,

tę jedną noc, to prawdopodobnie jest sposób na to, by przestać

przywracać bezpowrotne, wskrzeszać martwe, przyjąć całkiem,

że nas nie ma i nigdy nie było między nami odmiennej miłości

od tej, która pozwoliła mi przetrwać gniew i przerwać obłędne

koło bólu, uwieńczyć festiwal skarg i narzekań rzeczywistością

przebaczenia, że jedna droga do świata to jest bezwstydnie się

popłakać, przeglądając się w ogródku Bomby nad kuflem piwa

w kremowych stronach Lustrzanki Piwkowskiej, by odetchnąć

wreszcie pełna piersią, od znaków odwrócić głowę, zapomnieć.

Page 20: Piotr Mierzwa - Gwara

20

Pewne siebie wyznanie

Nie wierzę w jednego Boga,

mam ciekawsze wyobrażenia

o tym, co jest mną, mną nie jest,

co tworzy mnie, co otacza, co sam

z siebie codziennie wytwarzam, co

to jest noc, a co dzień, co wzgórze,

a co morze, czym jest ziemia, blask,

powietrze i płomień, zamykam oczy,

patrzę w słońce, wtedy pod powieką

ciepło świeci ciemność, to mój blask.

Nie wierzę też w duszę, ale strasznie

mnie wzrusza, kiedy ktoś używa tego

słowa w pełni przekonany, że ona się

po śmierci w pewnej formie zachowa,

oddałem za moc słowa tę niewinność.

Wieże, że stworzenie swojego świata

jest i możliwe, i wykonalne, to proste

jak ogołocić się z okoliczności i zbiec

wprost nad Wisłę po trawiastym wale,

pisząc, opalać plecy w moim pokoiku,

zbudować wehikuł czasu, swoje ciało,

które jest wszystkim, co mam właśnie,

a pewnie, ponieważ przeminie, zmieni

się, pochowane, w kości, pójdzie w pył,

gdy spalone, co jest wspólne z gwiazdą.

Page 21: Piotr Mierzwa - Gwara

21

Półmłodzi wicemistrzowie

Kiedy mu powiem, że nasz związek mnie

nie zadowala, odejdzie? Mam wymieniać

wszystkie sposoby, na które cię nie mam?

Strach mówić. Życie najpodlej obeszło się

ze mną, a zatem teraz nie potrafię nikomu

oprócz siebie zaufać, o ile nie potwierdzisz,

że jesteś dla mnie tym, czym sam dla siebie

być nie potrafię, że dasz mi to, czym jestem

dla ciebie: otwartym polem, ziemią-niebem.

Ty, moim podstawkiem, terytorium, gruntem,

moim najlepszym przyjacielem, zamiast mnie,

jesteś, nie ściemniasz, a nie może być ciemniej

niż jest we mnie: może może nie być ciemniej?

Żyjemy obojętnie we wnętrzu pieniądza, mając

dla siebie niewiele więcej niż zdawkowe zdania.

Zbyt biedni, by czasem chcieć dzielić się lokum,

żeby udzielać jałmużny, nazbyt dumni i majętni.

Głodni siebie i niechętni. Niechcący zawiedzeni.

A ja kim jestem? Młodym mistrzem, panem bez

Z/ziemi? Jestem statkiem kosmicznym,

katowickim spodkiem przemierzającym

międzyplanetarną pustkę mojej ojczyzny.

Page 22: Piotr Mierzwa - Gwara

22

Ostatni sonet bez ciebie i wzajemności

Nawet nie przyszedłeś się pożegnać, bo dla ciebie

żyję nadal. Nigdy nie zauważyłeś, że ja od zawsze

umieram, chciałem tylko, żebyś umierał ze mną, a

ciebie nie było nawet wtedy, kiedy zaczynałem żyć;

tak właściwie, to wtedy się pojawiłeś jako młodszy

brat, żeby mnie znieważać, milczeć obok, zamknąć

mnie dwukrotnie w szpitalu psychiatrycznym, żeby

mnie znienawidzić, kiedy potrzebowałem wsparcia.

Tak, tato, nawet nie przyszedłeś się ze mną pożegnać,

kiedy uwięziony w nie moim mieszkaniu, wyruszałem

w ten zupełnie nieznany świat, we mnie i moją miłość.

Nie możesz więc, człowieku, oczekiwać, że przyniosę

ci na grób kwiaty, najstraszniejsze chyba jest nie mieć

grobów, na których można je złożyć, ale jestem młody!

Page 23: Piotr Mierzwa - Gwara

23

Krew i ramię

Śmieszy mnie tylko śmierć, marzę, że umierasz mi na rękach,

pisało się kiedyś: „jak umierasz w mych ramionach”, z czasem

składnia odchodzenia również zmienia się i można odnaleźć,

że teraz to już mnie cieszy to nikogo nie manie jak totolotek,

którego nigdy nie puściłem, jak nie przegranie, ani wygranie,

kilku milionów złotych, jak oszczędność dychy, nie wydanie?

Że nie interesuje mnie już, czy nie pisze się z rzeczownikami

razem czy osobno, i która reforma ortografii to wprowadziła,

a która to zniosła. Nigdy nie zapomniałem, że rzeczy zawsze,

zwłaszcza w dusznym, stojącym powietrzu, bezruchu, dzieją

się w czasie, szczególnie te pozornie najbardziej trwałe, dom,

rodzina, kamień, starczy zefirek lub inny atomowy podmuch,

żeby to wszystko poszło z wiatrem, a potem i tak musi czekać

się na śmierć takich, jacy wczoraj wracają tu z upozorowanym

pytaniem o moje samopoczucie, by się tak naprawdę załamać!

A „zarazem” córa, córeczka, czarny, rozbiegany osesek, upada

z rozpędu na twarz, prędko czarny ojciec zgarnia ją z podłogi,

przekazuje białej matce, goniłem ją, więc sprawdzam i patrzę,

a tu na ramieniu jej matki pojawia się plama barwna, krew się

biegaczce puściła z wargi, że widzę to, to mówię: she’s bleeding.

Tak nagle córka z ojcem i matką znikają mi z oczu, na zawsze?

Page 24: Piotr Mierzwa - Gwara

24

Nic, wszystko

Nie mam nic naprzeciwko, że wszystko

bezwarunkowo jest, pojawiło się, znikło.

Page 25: Piotr Mierzwa - Gwara

25

Prowizorka

Page 26: Piotr Mierzwa - Gwara

26

Page 27: Piotr Mierzwa - Gwara

27

Plan miasta

Na dnie śniegu spoczywało się bezpiecznie.

Inaczej niczyją trumnę niósł odpieczętowany

strumień. Inaczej nie było świata, inaczej mnie,

bez czci. Człowiek mamrotałby – svasti! svasti! –

zaklinał się – rozpołowione pieczęcie! – gdyby nie

znał tylko trzasku papieru, paczek, listów, oczu:

tak trzaska czaszka rozbita o dno doliny, milknie

wzrok zalany krwią, bochenku, czerstwą, pięć dni

po terminie, tak się ślepnie, całkiem dobrze, boso,

tak nad dachem tramwaju trzaska niepokój i iskra,

i tak ochota noszenia obuwia rozeszła plan miasta,

~~

bo bez przyczyn nie rozumiemy się, ojcze, miasto,

i nie bez przyczyny więcej z wami nie rozmawiam,

bezwzględni bywalcy, strona magistratu zamieści

niewyrozumiałe uzasadnienie braku poczynań, aż

wreszcie zrobi się ciasno, ciepło wypłynie z głowy,

a ciemność rozlegnie się po ulicach, zamiast ludzi,

zamiast aut, magia pryśnie i być może właśnie mit

własności pryska, zmyty z ulicy, polewaczka MPO

~~

szoruje bruk na pozór czystości, jak gdyby pył,

brud tak naprawdę ludziom przeszkadzał, tak

jakby kurz, komary stanęły na drodze do pełni

szczęścia, jakbyśmy to nie my byli miastem,

jakbyśmy nie byli sobie koniecznie do życia

potrzebni, a stado gołębi mogło zastąpić mi

brata i siostrę, facebook przyjaciół, 2 miasta,

Podgórze, Kraków, moich ludzi, moje stadło.

Wisła, światło, pomruk kota, szum orgazmu.

Page 28: Piotr Mierzwa - Gwara

28

Puls pod kostką

Chmur melancholia chyba nie jest stąd,

pytanie brzmi – dlaczego?

DonGuralEsko – „Betonowe Lasy Mokną”

Widzisz, jednak najtrudniej skupić się na sobie,

z niewyjaśnionych powodów. Widzisz, jest puls

pod kostką, skurcz łydki wypręża mnie podczas

masturbacji, jest radość, co jej nie mam z kim

dzielić, życie pędzone samotnie. Niepodobna,

ale spróbuj do siebie w lustrze powtórzyć 50 x

„kocham się!”, jak podjudza poradnik, ponoć

za pierwszym razem poryczysz się ze wstydu

przy dziewiątym powtórzeniu. Sprawdź sam,

zobaczysz, czy rzeczywiście antropologia jest

najmniej rozwiniętą ludzka nauką, natomiast

andrologia najrzadszą specjalizacją medyczną.

Już tak to jakoś jest w mojej ojczyźnie, że bycie

mężczyzna definiuje się poprzez jebanie kobiet,

wybaczam sobie polszczyznę, człowieczeństwo

zaś ograniczone jest do ludzi, jacy myślą i czują

podobnie do mnie, i ponad wszystko wyglądają

tak samo, jak ja. Dziwne, skoro większość ludzi

w tym kraju nie umie używać lustra, żeby siebie

dostrzec, prawie jakby w żadnym polskim domu

nie było luster, a jeśli są, to wyłącznie po to, aby

pokazywać plamy na zębach i ubraniach, jedyny

wstyd, hańbę prawdziwie kulturalnych Polaków:

nigdy nikomu nie pokazać, że czegoś mi brakło!

Niedobór, wiadomo, ludzka rzecz, doglądanie

własnych niedoskonałości to prawdopodobnie

najciekawsze z zajęć, ale w moim ekosystemie

boleśnie brakuje mi takich ludzi, którzy cieszą

się swoimi wadami, chwalą ich zalety i w ogóle

odnoszę wrażenie, że kiedy w ubiegły czwartek

Page 29: Piotr Mierzwa - Gwara

29

uprawiałem przygodny, przyjemnie swobodny

seks, odnalazłem klucz do polskiej kultury, się

z dupy spytałem mojego kochanka, po sprawie

jął pysznemu jęczeniu wymyślać wymówki, tak

pewnie rzekłby nasz praszczur, zaczynał jątrzyć,

chociaż dużo za dobrze znałem jego odpowiedź:

Nie nauczyli cię w domu chwalić? Potwierdził,

że nie. Zapewne stąd się bierze całe polskie zło,

że jak już zrobisz coś dobrze, nikt nie mówi tak.

Page 30: Piotr Mierzwa - Gwara

30

Notatki z konferencji

Dorobię się grobów, swoich grobów, pozwolę sobie pożyć,

jestem przecież młody. Ta pamięć zabija mnie, przemijam,

proszę mi mnie nie przypominać, bo zabiję, że serce pękło,

ziemia niczyja, język dwuznaczny, nie dotrzyma obietnicy

na starość żaden mięsień, nawet serce, mój mięsień straty,

a z czasem wszystkie stany staną się nieważne, również ja.

Proszę mi nie przypominać moich nieodrodnych zmarłych

i żeby stracić to, co jest, trzeba mi było wyrwać sobie serce,

wraz ze sercem, morderczy zapał, który wznieca ta pamięć,

a żeby się zestarzać, trzeba było się oduczyć ich na pamięć,

się odpiąć, objuczony wóz, juk zarzucić na barki, aby dojść,

wyrodzić z realiów, stąpać w miejscu, wracać w przypływie

radości, bezrozumnej rozkoszy, rozmowy bez pretensji do

ostateczności, dzikiej erotyczności i dumnego dzieła życia.

Proszę mi nie przypominać, że ja nie jestem nieśmiertelny,

ponieważ wyrzekłem się morderstwa, awangardy, wojenki

o lepsze jutro, najlepiej wczoraj, nieustannie współcześnie,

byle trochę bolało, przestało, było, o byle wawrzyn, proszę.

Page 31: Piotr Mierzwa - Gwara

31

Od końca, do słońca!

Międl w ustach kostki lodu, żeby lepiej wymawiać: ale frajda!

2 2

2 2

2 2

2 2

kwadratura koła

czarny kwadrat

Opędzaj je językiem.

2

Robi się urodzinowo, mroczno, rozkosznie, u mnie na imieninach,

wyrocznie rozpryskują się we fajerwerki, składamy włócznie, pakt

nieagresji, na torowisku, żeby stąd odjechał norymberski tramwaj

na Plac Centralny, dalej, na Wzgórza Krzesławickie, poza ostatnią

pętlę, nieczynną linią kolejową do Proszowic, ugrząźć już całkiem.

1

Ugorowałem, stary, cztery wieczności, umarłem – powiedziałem

nieodpowiedzialnie – pojawił się Internet, a z nim jasny teledysk,

zamknąłem oczy, żeby lepiej słyszeć, jak śpiewam razem z obrazem,

dwór obrócił się w pole, a morze w ocean, zacząłem wydychać wodę,

wydobywać się na powierzchnie powietrza, wszędzie płaszczyzny

przenikły się, a ja nie znałem ich geometrii, pragnąc podsumować

2

okres otwartych okien, zamkniętego serca, zarzuciłem wyliczankę.

Oparcie znajdując w ludziach i znakach, znalazłem siebie, rodzica.

Co prawda bezdzietnie zastępczego, ale zawsze w gotowości nieść

pomoc i pobłażanie, poprawę i pogardę, zazdrość i zaangażowanie.

A gdyby to nie miało wystarczyć, chętnego nosić z suchej studni

wiadra pełne niewidzialnej miłości, półmetrowe worki cementu.

Page 32: Piotr Mierzwa - Gwara

32

Oczekując w zamian niesymetrycznej wzajemności, tylko ciebie,

zaczynałem rozumieć, że mimo że cię tutaj nie ma, jesteś ze mną.

Potrafię znowu nieść cię w moim wielkim jak wszechświat sercu,

otworzyć się na to, co jest poza mną, to, co jest nikomu nieznane:

poranek o dowolnej porze dnia, świadomość chaotycznego ciałka,

które budzi się (życia, dnia i światła), niski niepokój, jaki wkrótce,

dzięki nieustępliwym rytmom elektronicznej piosenki przeobraża

się w rozradowany strach, następnie milknie, można wcisnąć play,

powtórzyć procedurę, nauczyć się na pamięć kolejnej, nowej

piosenki, poszerzyć repertuar hitów. Rozpoczynać rozmowę

bez niepotrzebnej puenty, pomnażać słowa wypełnione wolą

spotkania, rozdmuchiwać rozczarowania i szukać spełnienia,

rozrzucać cienie, spojrzenia, drażnić dźwiękiem przechodnia,

zdawać sobie sprawę, że wczesne popołudnie, pora obiadowa,

zapraszać do wewnątrz, w mrok, w odbyt, usta, i do zewnątrz,

na centymetry skóry, czubek sutka, członka, do domu, środka

nieruchomej komunikacji, kochać się bezwstydnie, kochać się

bez pamięci i winy, mimo własnych ograniczeń, oporu i obaw,

powoli się kochać, tak prędko, że imię mi zniknie, zapomnisz,

jak się nazywasz, jeśli teraz umrzesz, to będzie bez znaczenia!

Teraz jeśli masz w domu Internet, dostęp do siebie,

śpiewaj ze mną, tańcz:

http://youtu.be/rKixEh0ITb8

http://youtu.be/i3Jv9fNPjgk

Page 33: Piotr Mierzwa - Gwara

33

Wiersz do m.[ężczyzn]

Przyjacielu, przystaję na to,

że zawsze wstawisz się za nią,

choć to zdrada męskiego rodzaju.

Choć że czeka nas klęska, nie jest

wcale oczywiste, że nie będziemy

pierwsi, najlepsi, w żaden sposób

bezzasadne. A że Pi i Sigma nagle

nie wychyną z knajpianej piwnicy,

wcale niewykluczone, widziałem,

jak raz te 2 matplanetyczne znaki

tańczyły szaleńczo przy kontuarze

Bomby (przyjaznego mi cafe baru).

Pamiętam też, że wczoraj stałem

ramię w ramię z pięknym panem,

wzroki kierowane w jedną stronę,

projekcję na ścianie, ustawiły nas

przy sobie w 2 równoległe twarze.

Słuchaj, nigdy na to nie przystanę,

że tak nie mogłoby być na zawsze,

że nieodwołalnie zostawiasz mnie

dla niej, mało ważne, że to matka,

twoja własna siostra, dziewczyna,

małżonka, albo obecna kochanka;

to, że by tak nie mogło pozostać,

że byłbyś przy mnie, przyjacielu!

Page 34: Piotr Mierzwa - Gwara

34

Page 35: Piotr Mierzwa - Gwara

35

Po co się pocę i inne

odpowiedzi

Page 36: Piotr Mierzwa - Gwara

36

Page 37: Piotr Mierzwa - Gwara

37

1. zmysł, słowo

Kiedy jest mnie za dużo,

znoszę

jajko wiersza.

Anna Świrszczyńska – „Jak to jest z pisaniem”

Zachwyt zastąpił zabawę, zabawa – zdumienie.

Delikatnie stuknięty chłopiec o żywej wyobraźni,

słowem, drobnicowiec,

nawet samemu sobie wierności nie dochował,

czym mało dotykanym

osobom nastręczył wzrastających trudności.

Potwierdzam – Milczenie jest morderstwem –

gdy go chwytam za rękę, ulicą idziemy nowi,

rozciągamy ulicę, para zakochana

jak diabli,

ja i on.

Zrządzenie to w nagłej potrzebie zmyśliłem,

żeby się poczuć ze sobą nieco lepiej, już

nie wystarcza mi nieokreślone pożądanie,

sama samotność nie wystarcza, samotność

tańców,

piosenki,

wiersza i innych poezji.

Dlatego, gdy mi się podobasz, pytam cię

– Jesteś gejem? – żeby nie było niejasności,

żeby nad nami wstało, zaszło to samo słońce,

które zachodzi nad „normalnymi” chłopcami.

Bo gdy, czego się być może nie czyni, pytam cię

– Jesteś ciepły? – jak zwykle pragnę mieć na

myśli twoje ciało, temperament, temperaturę.

Page 38: Piotr Mierzwa - Gwara

38

2. niepozorność, przejścia

Gdzie znajdę takiego

pięknie dobrego?

Mikromusic – „Takiego chłopaka”

Diabli nadaliby drugie ciało, przekomarzałbym

cię, droga ciałostko, w drugą całość, rozkładając

Platona na łopatki, seks, zapasy, seks, rozmowa,

gdy jest jego formą, nie wyręczy dotyku, no, więc

więcej swobodnego seksu, proszę, bez potyczek!

Kogoś, kto głaskałby mi potylicę, drapał podgardle,

gryzł w grdykę, wylizywał z obydwu małżowin całą

muzykę, wyrwał na zawsze słuchawki z uszu, kogo

chciałbym ciągle słuchać, słuchać do znudzenia, ani

przez 1 moment nie czując potrzeby mu przerywać,

wcale! Człowieka, który wewnętrzną stronę uda już

zrozumiał, pojął był męskie plecy, któremu czułość,

drapieżna i delikatna, byłaby pierwszą naturą, drugą,

ochota rozbierania mnie wszędzie, gdzie mu popadło

odczuć pragnienie rozkoszowania się każdym porem,

każdym włosem mojego ciała! Kto by sobie pozwalał

ponieść w łóżku porażkę, komu dawałbym wygrywać

ze mną za każdym razem, kiedy pragnęlibyśmy polec!

Pięknie dobrego pedała, ja pierdolę, naprawdę wierzę,

że to nie może być niemożliwe, żeby takiego nie było

w najbliższych okolicach, okolicach moszny i pięknie

mocnego fiuta, w kroczu, na przecięciu dupy, w rowie,

pulsującego językiem w mojej prawej, lewej pachwinie,

takiego, co scałuje mi pośladki, miednicę, podbrzusze,

splunie w pępek, wyliże mi go! Sutki wyliże do czysta!

Chcę ust bez słowa, anonima, niemowę, koncertowego

pianistę, szabrownika, który przemyci mi uśmiech z ust

palcami w każdy staw i mięsień, porozwiązuje powięzie,

co wypierdoli mnie w kosmos, wymasując mnie ze mnie,

rozśmieszy szkielet, echem rozniesie rechot konstelacji!

Page 39: Piotr Mierzwa - Gwara

39

3. przystanie, przystanie

Budzę się z biegiem w sobie, znowu, myślałem zuchwale,

zacumowałeś już, spokojnie. To może być wódka, a może

pragnienie zobaczenia pewnego pięknego dnia pól bawełny

na żywo. Co mnie

tu trzyma? Jakby o tym uczciwie pomyśleć, powiedzieć by

trzeba, że miłość, ale nie swoja, której mając w nadmiarze,

dzień w dzień nas obdarzam, lecz ta, której mi odmówiłeś,

której garść pragnę od ciebie otrzymać. Nie potrafię prosić,

zachodzę w głowę, nie umiem upraszać, nie wiem, jak mam

się tobie napraszać, może to wszystko prawda, ale być może

moja miłość jest jak morze, potrzebuje czasu, żeby dorosnąć?*

Zdaję sobie sprawę, że odpowiedź znajduje się w nikim innym,

jak w tobie. Tak, odpowiedź jest w tobie. Nie we mnie, wierszu,

ziemi, wodzie, powietrzu, ogniu, jedynie w tobie. A kiedy świat,

kolejne słowo wielkie tak, że nic prawie że nie znaczy, usta ma

zasznurowane, maleją szanse, że się w konkretnego człowieka

przekształci, w ciało się oblecze, przyjmie luźno ludzką postać.

Czym sobie jednak, Adamie, zasłużyłem na takie zaufanie, że mi

szczerze powierzasz, co prawda pijany, całe swoje życie, naprawdę

tylko tym, że kiedy rzuciłeś mi – przecież muszę z kimś pogadać –

wracam do ciebie z ubikacji, uważnie cię wysłuchać? Tak, naprawdę,

i to wystarcza, jak się zdaje, na chwilę ze sobą przysiąść,

i tu się myliłem, myśląc, że między miłością, którą daje,

i tą, którą odbieram, jest jakaś wielka różnica, w jakości,

gdy wszystko to jedno i to samo wypełnia wielka miłość,

Jacek i Barbara, ten żywioł, jak humor murów i zeszytów,

wystarczy przyjąć, że cała ta prawda mieści się w napisie:

Kocham między innymi Konrada, wpłynąwszy w między.

* Oh, my love is like a seed, baby, just needs time to grow,

Janis Joplin, “Trust Me”

Page 40: Piotr Mierzwa - Gwara

40

4. No, tak!

Dla niektórych przychodzi taka godzina,

Kiedy muszą powiedzieć wielkie Tak

Konstandinos Kawafis – „Che fece… il gran rifiuto” – przeł. Zygmunt Kubiak

Dzisiaj wygrały zwierzęta, a one

nie muszą niczego mówić, ni tak,

ni nie, i nie liczą dni, godzin i lat.

Zwyciężyło serce, bijące dzisiaj,

jutro niekoniecznie, bez względu

na dobra narodowe, na jednostki.

Page 41: Piotr Mierzwa - Gwara

41

Budowa pojedynczego cielska

Jestem zgubiony, nareszcie, straciłem wiarę,

że rozmowa to kredyt, pomijam milczeniem

mnie niekrewnych, nic im nie jestem winien!

Zewsząd słyszysz tę ciszę, zgubną tożsamość

serca z systemem nerwowym, pomieszczone

w uzdrowionym organizmie? Ożywa oddech,

rozbija dechy labiryntu, spruwa splątane nici,

ociekając bratnią krwią i juchą siostrzaną, we

dwie wznosi wieże, uwija w hejnał dla rodzin,

zadartych oczu wpatrzonych w przezroczyste

solo trąbki, rozsiewane na osiem stron świata.

Urwany jęk podejmują jeżyki przed deszczem.

Jeśli kimkolwiek, to nimi jestem: mimowolnie

rozmodlone stado w smogowym powietrzu, ja

już nie umiem i wciąż jeszcze nie potrafię być

człowiekiem, gdy życie ma być morderstwem,

miłość – milczeniem, niepokojem, napięciem.

Nie chcę tak kochać ciebie, ja tak żyć nie chcę,

nie chcę przeciągle, samotnie umierać w boju,

nie chcę ofiarowywać siebie na rzecz obietnic,

odroczeń, sfrustrowanych kretynek, okrutnie

tchórzliwych mężczyzn, nieboskich królestw,

które wylądują w pościeli nie wiadomo kiedy!

Jeżeli jednak już jestem człowiekiem, stadem

najszybciej szybujących ptaków, jestem wolny,

nikomu nie oddam oddechu bez wzajemności,

Page 42: Piotr Mierzwa - Gwara

42

najprostszej odpowiedzi, złocistego uśmiechu

w spontanicznej reakcji na naturalnie radosny

zachwyt chłodną wiosną w początkach wakacji

niespodziewanie, przed południem, rozgrzaną

spomiędzy czaszy chmur przebłyskiem słońca,

jeśli taki sam jak pies miałbym spać do śmierci.

Kraków, 17 lipca 2013 r.

Page 43: Piotr Mierzwa - Gwara

43

Page 44: Piotr Mierzwa - Gwara

44

Page 45: Piotr Mierzwa - Gwara

45

SUPERSAM

Page 46: Piotr Mierzwa - Gwara

46

Page 47: Piotr Mierzwa - Gwara

47

Wystawianie mandatu

Zobaczyć siebie w ziarnku morza:

karczemna pewność ćmy barowej.

- No więc co, panie, robimy dalej?

- Mandat piszemy, panie władzo!

Słowa tylko miałem, tak chciałem

wierzyć, wierzyłem tylko słowami

przyjaciół, co mi nie odpowiadali:

ocean rozpalisz, rozwalisz piasek,

ta noc nadal pragnęłaby cię trawić,

gdyby nie zmarła w cieple żarówki.

Page 48: Piotr Mierzwa - Gwara

48

Wojciech, Witold, Wiktor

Tępi chłopcy & brzydkie dziewczyny, zauważyłaś

niegrzecznie, starcza myszko, uroczyście dobiegły

kresu płci, wypoczywałem przy weselszym stoliku,

otwierający hodowle chmurnego miasta w lustrach

najniższego wieżowca tego świata, którego przyszło

strzec nam przed słońcem i deszczem, naszą pychą!

Man, licho rozwaliło towarzycho, dalej rozciągała się

nie więcej niż Potęga Prawdy, Pamięci i Zapomnienia,

moja miła, malusieńka destabilizacja, kar na kornerze

skręcał w Lwowską, za kółkiem siedziało moje nie ma,

rozbłysła cisza, szaleństwo błyskało cicho, a nieprędko

uda rozpętać się taki absurd, że okularnik ufunduje mi

permanentnie kilkudniowy makijaż, pod lewą powieką

krwisty półksiężyc, w ten sposób sprawdza się wszystko,

sprowadzone do sposobności rozłożenia komplementu,

zastawy na sumiennym stole, o, ja się, do jasnej Anielki,

ja się nie pierdolę, co spacer Starowiślną wartko powołu-

-je do uśmiechu śniadej i minionej, do silnej opalenizny!

– Jakże ja dawno stąd nie wyjeżdżałem – zacząłem wtem

narzekać, wyjąwszy z kapelusza rzeki błędy dokładniejsze

od rachunku nieodróżnienia, najlepiej nie wiedząc, czemu

miałbym się nie poddawać, obsługując teraz jedno mnie:

Wielkiego Księcia Ciemności, jakiemu dzierżawy usunęli

spod ust opiekunowie w sierocińcu królika, natychmiast

płynnie w niebo wypadłych z kapelusza rzek, płonących

na grzbietach fali słońc, królewskich królików! Ciepłoto,

szaraczki szarżujące w głód czystego, rodzinnego ciepła,

rozstaje, zróbmy głośniej to stanowisko, tanie rozstanie,

postaw mi banie, przede mną tylko dalej, kochanie, więc

tym razem błagam, złam mnie, nagi na moście, płaczący!

Trakt w rozlewisko, a bania pryska, trasa wyjaśnień, ani

to przykre, przyjemnie niknąć, niespełna rozumu, nikła

bezstronność, niespełność serca zdarła mi buty, ubrania.

Page 49: Piotr Mierzwa - Gwara

49

Skłonności

Czasem warto topnieć, czytać z bezruchu ust,

zamiast zapomnieć – pamiętać, jak ćwierkały

we wróblach suszone liście pieprzowej mięty,

by wyszczerzona w próżności wyobraźnia nic

już nie dawała, ani jednej obietnicy mocowań

ze Słońcem, nocowania w nicości, niepodobni

mnie znów zwiedli na słodki manowiec prawd

nieostatecznych. Dać wyprowadzić się w puste

poletko, gdzie sadzić ziemniaki i zaimki będzie

najprawdziwszym zbawieniem, nie mającym nic

wspólnego z bogami i wszystkimi innymi, co się

rozciągają nad głowami w te świeżo umięśnione,

moje ramiona, aby opaść pod jarzmem grawitacji

w swobodne życie podziemne, jak i spacerowanie

rozpaloną ścieżka rowerową, chodnikiem, a ulica

pozostanie rozpędzona testosteronem & benzyną,

pomimo świadomości, że ropa, hormony nie mają

nic wspólnego z odpowiedzialnością za złożoność

zachowań, prostolinijność dobra. Pora nawrócenia

odeszła w niepamięć. Cud życia się odnawia każdej

osobie chętnej o poranku dowolnie wejść w Słońce.

Zasnąć słonecznie w raniącej nasze oczy gwieździe.

Page 50: Piotr Mierzwa - Gwara

50

Życie rodzinne w schizofreniach

Kupiliście mi dom, żebym uwierzył, że dom był,

i żebym nie czuł już, że domu nigdy nie miałem.

Nie mówił nikomu, kim jestem naprawdę, co się

w domu działo, zwłaszcza, co się nie tu zdarzało.

Konkretnie, kupiliście mi, kochani, mieszkanie,

media darmo dane, centralne, strop nad sercem,

sufit, podłogę i białe: ściany, lodówkę i automat,

abym mógł prać nasze brudy i chłodzić to żarcie,

którym, jako jedyni na świecie, mnie wspieracie.

Tak, taka jest dola polskiego wariata, oto są losy

ludzi chorych psychicznie w 3. Rzeczypospolitej.

Możesz wybrać życie rodzinne, szczególnie jeśli

dobra rodzina doprowadza cię do szaleństwa, bo

nikt inny w ojczyźnie o ciebie nie zadba, możesz

wybrać bezdomność, bezdroża, nawroty, areszt.

Możesz być wdzięczny, możesz powoli zdychać

na ulicach i w szpitalach miejskich, gdzie nikt cię

nie pociesza i nikt nie wyleczy. Odbierasz dawkę

należnego ci, w opinii biegłych pań psychiatrów,

poniżenia w zastrzykach z haloperidolu i kaftan

bezpieczeństwa, jeślibyś zechciał się sprzeciwić,

wstawić za sobą, wyrażając własne zdanie: ja nie

będę tak traktowany! Niestety, zaprzeczysz tak

tylko sobie, a nic nie wskórasz, bo masz być nie

wysłuchany, dawcą sensu życia rodzinie, pracy

specjalistycznej służbie zdrowia. Masz nie być.

Gdybyś wybrał siebie, to ich wszystko tracisz

i nic swojego nie mając, przestajesz majaczyć.

Page 51: Piotr Mierzwa - Gwara

51

Powstańcze media nadają Odyseję miejską

Miasto, w ostatnich dniach

istny festiwal świateł

odsłaniasz mi na murach kamienic,

na blokowiskach, w powietrzu!

Ostatnich, czyli pierwszych dniach,

w pierwszym tygodniu sierpnia, w powietrzu

tak bardzo wiele kolorowych

odcieni światła, jeśliby

bez znaczenia była taka nazwa!

Tak, w tych dniach ostatnich

wszystko, co bezsensowne, a

tylko częściowe doprasza się

sensu, wszystko się roznieca!

O, wielkie nieba, skąd ta wielość,

no, skąd taka wasza wielorakość,

skąd wielokrotność? Czy ze mnie,

czyżby z nieba, i czy w istocie

nikomu więcej nic nie potrzeba?

Bez obawy przywrócić siebie można

niezrozumiałej geometrii płaszczyzn,

z nieba zarazem odczytanej, jak i niepojętej,

i jak najpaskudniej pogrupowanej we mnie,

który się odwracając od drogi do domu, idzie rakiem

biegle, w tym samym kierunku, ale zwrócony do drogi

swoją tylną stroną, zmierzam tak w uprzednio obranym celu,

idę sobie, rzucam cień mężczyzny, nie dla każdego oczywisty,

i tak sobie idąc, za mocnymi plecami cień rzucam przed sobą.

Page 52: Piotr Mierzwa - Gwara

52

Oczywiste, wręcz namacalne

Obce mi było żeglowanie, śpiew mi zasychał w gardle,

nie mogłem trafić w toń, nie potrafiwszy utonąć, gdyż

pożądałem wciąż więcej, lub wolniej, albo wcale, aż tu

uderzył mnie temat: może być inaczej, wcale nie musi,

akurat ciemność jest ciepła, morze – także mężczyzną,

nie ja uspokajam morza, rozsypałem sny, rozsapałem:

wpierw były inne, potem – tacy sami,

na koniec drogi wącham morką smołę,

świeży asfalt, radośnie zostawiam za sobą

chłopca – doskonałe zadanie na trzydziestkę –

ty wiesz, jak facet wypina się na delikatność,

następny raz nastąpi teraz, naraz ten teraz,

brak jest przeoczeniem, Teresko, albowiem

można go założyć w dowolnym miejscu Ziemi,

wspaniałomyślnie nazwać domem, to chrome,

przemoc nazwać miłością, a strach pociągiem,

pociąg jedzie odrażeniem, odjeżdża nas, mnie

i ciebie, gdzieniegdzie jest dane, że wytrwamy,

jeżeli życie, tani dramat, zdarzyło się w słowie.

Wiersz napisany w odpowiedzi książce Teresy Rudowicz Korzeń werbeny.

Page 53: Piotr Mierzwa - Gwara

53

To my

Tak długo płakać i nazywać,

aż uda się to obrócić w żart.

A właściwie co to było? Bóg?

Znowu zacznę mówić, że to

nie było ważne, że było potrzebne?

Białe czubki topoli, na Dworcu Centralnym wielki motyl, Pałac

Kultury i Nauki, być może. Na pewno. Inne objawy, rzekłbym,

gdybym wciąż wierzył, że toczy mnie choroba, a nie, że żyję. My.

Page 54: Piotr Mierzwa - Gwara

54

Gwiazdor

Odkąd jestem gościem

Słońca, nieba już mi nie

brakuje, na niebie mnie.

Page 55: Piotr Mierzwa - Gwara

55

Bieg na nieufność

Tym razem to ja jestem uciekającym panem

młodym, uciekającym z winnic szampanem,

szumnym jesiennym wiatrem, szympansem

upadłym spomiędzy synaps baobabu, snem,

pierwszą menstruacją, a grawitacja wygrywa,

rzadko, bo rzadko, i pełnia się spełnia, i skała

przetrwała, przełknąwszy najazdy sił spokoju.

Page 56: Piotr Mierzwa - Gwara

56

Ucieszka

Coraz skuteczniej staram się nie chować urazy.

Darowane sobie razy naprędce przebaczam. Cd.?

Robi się chłodno, skończone żarty, nigdy wcześniej

nie było we mnie tyle własnego domu, że chciałbym

śmiać się, płacząc, przez łzy opuszczać po angielsku

nie swój pokój (bez różnicy, i tak by nie zauważono).

Przestaję skarżyć się na brak odpowiedzi, której sam

czułem się zmuszony dopraszać, brak prowokowany

wyłącznie przeze mnie, i tylko doskwiera ta pewność,

skądinąd zapewne fałszywa, że mimo woli i wysiłków

dodawania, czeka mnie niedokończona pojedynczość,

niejako muzyka świata, bo tak po raz pierwszy

nieledwie we mnie słychać harmonie anielskie,

nawet na takie możliwości

otwieram się otwarcie

,

tak bardzo się boję, że gdziekolwiek

nie osiądę, i tak zostanę całkiem sam,

że będę sobą

bez ciebie.

Page 57: Piotr Mierzwa - Gwara

57

Jeden zero

Być domem i być domem powietrza, głodu, ognia,

dla dużo młodszych mężczyzn, zdrajców i złodziei,

niedzielnych wierszy, gwarnych potwierdzeń odwag

(kochać staram się stale, a coraz sprawniej próbuję,

o, to tak przeraża, boli & raduje!), domem rozgadań

niesamowicie codziennych, domostwem przemilczeń.

Zmywam zimną wodą ślady krwi z krótkich spodni, a

Gloomy Sunday, lecz mnie przytulnie w tym gloomie!

Będąc jedynym znanym mi menstruującym mężczyzną,

któryby nie zrezygnował z tej racji ze śmiertelnych pasji.

Co za tym idzie, ani się obejrzałem,

a roznamiętniony zmarłem. Poranek

(a tak de facto: ściągnąłem z dyńki,

on mnie, nasłanego przez niewiastę,

krótko, jak ja, ściętego kolegę, prawą

dłonią integralność jej, sprowokowany, odebrałem,

a klepnięta w pupę, słusznie poszła szukać odwetu),

bardzo powoli wybudzam się z upojnego koszmaru,

zebrać z biurka wczorajsze śmieci m.in. zasmarkane

strzępy srajtaśmy, białej w niebieskie rumianki, grube

skóry pożyczonej sobie od współlokatora pomarańczy,

bez pytania, niestety.

Page 58: Piotr Mierzwa - Gwara

58

Mnóstwo Słońc

Tak mogło się to wydarzyć tylko tutaj.

Tak i nie inaczej. Ciszej, nie przeinaczając

pogody, stanu ducha, o czym krzyczały oczy?

Że mnóstwo Słońc na niebie, ja się jednym staję.

Że całą swoją wilgoć zwymiotuję, rzygając wodą.

Tak jakby morze podeszło do gardła,

a do podniebienia podchodził ocean,

wyrusza w świat ruchoma tafla rzeki,

granatowa, grafitowa, w tramwajach

nowe wymiary czytania przez ramię,

czytnik elektroniczny jak granitowy zlew, nie sposób domyć

ze śladów wody, trzeba przecierać. Przemyśl, czy wchodzisz

w przejaśnienia z niekłamaną aprobatą – potrzeba przetrzeć

niebo, z którego nieudolnie chcieliśmy się usunąć,

niezdarnie pragnąc z czasów wyjątkowej miernoty,

gdzie żyje się dobrze, samczych siebie wypraszać?

Tylko to może zmienić szara pomarszczona skóra

słonia, chropowaty naskórek mokrego od deszczu

asfaltu. Nimi to z dala, noc w dzień, się przytulam.

Zbliżając się do krawędzi, morze czuje ból, nikt go

nie pyta o zdanie i nikt nie rozbiera, biały cumulus

układa niebo we mnie, feniks z feniksa, wybucham.

O czym krzyczały? Że by mi było miło,

gdyby stany pogody zależały ode mnie,

gdyby wynikał ze mnie cały boży świat,

tylko czy morze zmierza w moje strony?

Czy tylko morze odmierza moje strony?

A może wreszcie przestanę pisać wiersze

o stawaniu się oceanem, niebą i ziemiem.

Bać się być nieludzkim. Ustanę w obawie.

(Że w niczym sobie na to nie zasłużyłem.)

Page 59: Piotr Mierzwa - Gwara

59

List podniebny

Słońce, od tego trzeba było

skończyć, i dla mnie nicość

przenicowała się, nie wynikła

z tego żadna nocna przystań,

ani żaden inny dom niż ja sam,

jakkolwiek świetlisty, świecący,

rozgoszczony i opuszczony

(nadal nie wiadomo mi jak).

Nie sprawiło to ulgi, nie dokonało prawd,

i spraw, i nie sprawiło, że życie jest mniej

piękne czy bolesne. Nie dało nic w zamian

za wyjątkiem tego wyjściowo wyraźnego

poczucia, że nie mam potrzeby uciekać.

Zaprowadziło mnie tylko do podziwiania

jakości światła w doborowym towarzystwie.

Jednakże nie związanym niczym innym

niż powietrze, wspólne (przyległe) miejsce

w środkach transportu (komunikacji miejskiej).

Nie związanego niczym, jak tylko uwagą,

której wstydliwie, strachliwie, czy próżnie,

sobie udzielamy, nie mogąc na niej złożyć

nic oprócz tej chwili, która teraz znika,

przemienia się w inną, gdzie będą inne

przypadki, w których się odkryje (my),

doprowadziwszy tę sprawność do perfekcji,

tamte przypadkowe piękna, jakich za nic

nie będzie się chciało nikomu zachować.

Page 60: Piotr Mierzwa - Gwara

60

Summa cum laude

dla Szymona Słomczyńskiego

Pierwszy w tym roku szron podpowiada,

że nadeszła pora prostowania ścieżek. Co

ma nie być, nie utonie. Nauczy się odejść.

Czyżby odchodząc, należy własny sposób

odchodzenia wypracować, wybrać? Należy,

wybrakowawszy drogę, się siebie wyprzeć?

Że gdzieś są lepsze płace, ludzie i powietrze,

nie jest wymysłem mojego niezadowolenia, to

fakty historyczne. Wstaję i widzę widok polski,

chociaż już nie po polsku, już w żadnym języku

dostrzega się przyszłość. Niebo pęka pode mną,

w chmurne kry się rozpada lodowate sklepienie.

Śmieję się w głos, tam tonąc, a niewykluczone, że

jutro kra rozejdzie się w fale, zmarszczone jezioro

zastąpi nocna rozmowa na przednich siedzeniach.

Być może to słońce, a być może śmierć nas tak

krańcowo rozbawiła, Szymonie S., pozbawiając

wątpliwości, człowieka czyniąc automatycznie.

Albo zrobiły z nas współczesne SS niemożebne

doczekiwania, które, tak się składa, mamy moc

spełnić, jak nikt nie zawieść świata, mamy, taty.

Zażegnać dziedzictwo, wziąwszy stronę ognia,

wiedząc, że już wkrótce wszystko zetnie mróz;

że same się dokonały niepodważalne kadencje.

Świetnie się nam wydało, że wytrawił nas czas!

Nie ma nic złego w tym, że pieprzymy na prawo

i lewo, że poza mną z tego nic nie mam, poezja!

Page 61: Piotr Mierzwa - Gwara

61

Spostrzegawczość: argumenta z tonalności

Niewiele tego wszystkiego było.

Wybrałem rościć sobie wszystkich

zmarłych. Tymczasem moi krewni

potrzebowali mnie tylko do obsługi

odkurzacza. Oto było to wszystko.

Okazało się, że robić to się da

analogicznie: samymi dłońmi

na własnych nogach. Opowieść

tygodnia:

poniedziałek dzień jajek

wtorek dzień bez norek

środa dzień loda

czwartek dzień bez majtek

piątek łykendu początek

sobota dzień dzikiego kota

niedziela gdy nic mnie nie onieśmiela

Nagłej namiętności, która mówi mi,

że winnym jestem gryźć swój język,

aż zaziewam krwią całą pościel.

Page 62: Piotr Mierzwa - Gwara

62

Mordercza poprawa

Stało się jasne, że żyję na granicy

życia i śmierci, że każde się mnie

we mnie z każdą chwilą wydarza.

Potem, przez moment, nie ma nic.

Pragnę ci się cały oddać i wreszcie

święcie, a bezkarnie zamordować.

Najcudowniej rzeczywisty światek,

on jednocześnie żywotny, możliwy,

prosi mnie o litość dla swoich istot

gołębiem, wywróconym martwym

brzuszkiem do góry, abym mu oko

uśpione śmiercią uszanował, woła,

jedno, jakim wybiera teraz już nie

na świat patrzeć, drugie zwrócone

w szary chodnik, do zimnej Ziemi.

Jeżeli taka jest moja matka – fine –

zawieszona pomiędzy minionym,

niezapomnianym, przyszłym, nie

i tak, jednak wybieram miłowanie,

pod każdym pozorem i za wszelką

cenę pragnę być razem, chcę ciebie

nie nienawidzić, a tylko to mi daje

pewniejszą nieodwracalność faktu,

że jutro, tak jak dzisiaj, się obudzę.

Page 63: Piotr Mierzwa - Gwara

63

Jesieni, jestem deuterem

dziecko patrzy na rozkład i kres.

Anna Piwkowska – „Dziecko patrzy”

Chce mi się radować, chcę się nauczyć

cieszyć tonięciem w oceanie powietrza.

Wynaleźć jak Maria Skłodowska dwa nowe

pierwiastki, ale nie stracić przy tym zdrowia,

ani wybranka serca, mimo że za późno na to,

by exodus z gehenny wykształcenia odwołać.

Proszę mi wybaczyć, że rozgniewany nawet tak

stawiam sprawy, we wszechobejmującej obawie,

jak gdyby ubytek ratunku był pełnią zbawienia,

że od 1. czy 2. klasy podstawówki wiedziałem,

co wracając do siebie, podsuwa mi w przelocie

szyld sklepu na ulicy Siennej: jestem deuterem;

że nie istnieje inna od idiomu droga do domu,

że jestem obustronną autostradą na wszystkie

strony świata; że w chłopięcej zabawie z liśćmi,

co pospadały na zielony trawnik z kasztanowca,

mieści się wszystko: niespełna metrowy człowiek

wybiera bez wahania, nigdy się nie myląc, te najlepsze

na bukiet, który przy boku opiekunki składa na ławce,

następnie, z równym oddaniem, rozkopuje ten dywan,

jaki chwilę temu służył mu do tworzenia, krzyczy: nie,

kiedy zapewne matka przerywa niewinne zniszczenie,

by znów mu włożyć koszulę do spodni, aby nie zmarzł.

Zatrzymuję się nagle, by patrzeć, jak podmuch wiatru

umieszcza mnie w złocie, wewnątrz ogołocenia topoli,

niepodważalnie wierzę, że być może tak każdy człowiek,

umierając, pozostać dzieckiem w złocistym deszczu liści,

stawać się złocistym deszczem, dorosnąć, stać się liściem.

Page 64: Piotr Mierzwa - Gwara

64

W tle pustego nieba Meduza i Smok

Boże, w którego nie wierzę, moje modlitwy

zostały wysłuchane: jest ciemno jak w żyle,

gorąco jak w tętnicy. Gdy zapada się czarna

dziura, co powstaje? Zasięgnąć porady mam

w wikipedii? Nie zasięgnę, nie, nie zasięgnę!

No, nie! Koniec w końcu, w końcu nocne nic.

Pulsar? Nadgorliwy karzeł? Chaosmos raczy

wiedzieć co. Jeszcze wszystko jest możliwe,

gdy tu nagle możliwe jest to, co jest. Co jest.

Jest tak cicho jak wewnątrz świeżo zmarłego

ciała, co wreszcie zaczyna rozciągać się poza

swoje chrapujące granice, osiedlać się. Zgniję.

Odjeżdżam, osiodłany osioł, w środku posłania.

Nigdy nie było mi tak dobrze, że nie umarłbym.

Zapadałbym na dobrowolnie wirusową chorobę.

Zapadłbym się, zapadał w plecy, chude ramiona.

Wykopałbym grób, z którego nie ma wyjścia. Tę

świętą ziemię, z której wszyscy wyszliśmy. Łono

jałowe, gdzie szczęśliwie powrócimy nie wszyscy.

Założyłbym powszechny sierociniec, ufundował matkę

Ziemię, której nie jesteśmy winni nic, nawet od dawien

dawna martwego Ojca, połżywego brata, sióstr zombie.

Zoo bez krat klatek otwarł. Byśmy hałasowali niewinni.

Puste niebo, na tle którego na potylicy mojego Michała

wyrasta Meduza, jakiej patrząc w dredy ja, Skamieniały

Smok, Piotr, zrzucam onyksową łuskę, na nieprawy bok

obracam się. W cierpliwie cierpiące ciałko zbolały gnój.

Gotowy zawrzeć, zwierając się z nim w ciepłym uścisku.

Zadziwiające, że swoje miejsce na Ziemi znalazłem

we wgłębieniu między barkiem a piersią mężczyzny.

Page 65: Piotr Mierzwa - Gwara

65

Wielkie otwarcie, czas i człowiek

Gwiazdy zamarły. Zbudzony do tego wiersza, w moim teraz już

ulubionym języku, ukochanej ciszy (obecnie ma na imię Michał)

znów pragnę oddać sprawiedliwość temu pięknu, którego jestem

częścią, co mnie w niczym nie umniejsza. Mam męża Argentynę

w zakątku ust, połączyło nas wino, w kieszeni klucze do cudzego

mieszkania i wrażenie, że nikt mi nie podskoczy. Nie jestem sam.

Mam wszystko, czego mi potrzeba, by poczuć przestronność dna,

po którym spacerem zmierzam prosto w dzikie powietrze, wprost

przed siebie w cień, cichutki idzie przede mną, prowadzi mnie do

miejsca wypowiedzenia słów niepustych - Kocham Cię! - którymi

niczego nie mówię, nie wiedząc, co mam na myśli. Nimi otwieram

przyszłość, o której potrafię powiedzieć tylko to, że będzie dobrze.

A w takim świetle, na tle czystego, pustego nieba kościoły Krakowa

wypadają niemalże monumentalnie. Ręce, też puste, wypełnia chłód.

Głodne są ciepła słonecznego, wyposzczone przytulaniem ciemnego

światła dni i nocy utraconych na okrutnym, indywidualnym rozwoju.

Głodne mojego własnego ciepła, którym do niedawna umiałem hojnie

każdego, poza samym mną, obdarzać i każdemu byłem bratem, ale nie

mnie samemu. Nie byłem przy tym rzeczywiście sam, nie mówiłem nie

towarzystwu, a w towarzystwie bywałem szczerze, nie powierzchownie.

Nie wierząc, że kiedykolwiek może nadejść taki czas i człowiek, wielkie

otwarcie, w którym utracę wszelką potrzebę odejścia. Karetki pogotowia,

których rozpędzony upór zazwyczaj irytował mnie, nabierają sensu i toną

jak pirackie statki w drodze po skarb, ze skarbem z powrotem do kostnicy,

tyle było we mnie nastoletniego mordercy, że jedynie takie przeznaczenie

widziałem dla życia ludzkiego i tylko ono było dla mnie śmieszne: śmierć.

Okazało się, że jest dużo więcej niż moje zdrożne zachcianki zakończenia

każdego, o ile nie mojego, życia i że ono ma do zaoferowania dużo więcej.

Że bycie, żeby nie przesadzić, nalotem dywanowym nie wystarczy, by żyć

dobrze. A opadając na samo dno, tracąc jedynego brata, wreszcie odnaleźć

takie ty, które mnie natychmiast rozpoznaje w mojej jedynie odmienności,

bo choć jeszcze o tym nie wie, ma siebie od dawna za bardzo na własność.

Page 66: Piotr Mierzwa - Gwara

66

Do tego stopnia, że ludzie, nieporadnie zdychające zwierzęta, przybywają

do niego po pomoc, a on gorączkowo przychyla im nieba do ust, szklankę

dla chorego na zapalenie płuc, woda rozlewa się, paruje i ulatuje we mnie,

mocne ciało, chutliwie eteryczne, drugiego, w którym widzisz dużo lepiej,

że niebo nie było płynne, ani nieczyste, jest czystą pustką, wywołując nas

z mieszkań i jaskiń do szczebiotania, piosenki, świergotu, rechotu, mruku,

doskonale przepełnioną widzeniem, co będzie, jest, a co nie ma: kosmosu

w języku polskim, na skrzyżowaniu ulic: Senackiej, Poselskiej, Grodzkiej.

– Obdarz mnie mną – niewłaściwie wrzeszczałem do osób źle dobranych,

niezmiernie pragnąc sprawić każdy blask, mlask, mrok i ranek kulturalnie

uprawami miłości na niespotykaną dotąd w moim gatunku i historii skalę.

Zapomniałem średniowiecznej prawdy, że jedna trzecia pola musi co roku

poleżeć odłogiem, aby w kolejnym pług mógł je zaorać i spulchniła brona.

Że niepodważalne jest, co odrzuciwszy dom, ze mnie jest, owocność ciała,

najtęższa kruchość, której nie warto się oprzeć, na której najlepiej polegać,

bo jest zawodna, lecz w swojej pomyłkowości nas nie okłamuje, obiecując

garstkę przygodnych drgań, co najwyżej, rozkosz, rozpacz, śmierć, miłość,

nabrany, wypuszczony oddech, ułomność wziętą w ramiona, człowieka,

wspólnika i współpracownika, drugiego członka mojego gatunku: jedno

życie, z jakim sam jestem w stanie się czule i rozumnie rozejść i spotkać.