Pan Lodowego Ogrodu Tom 4

download Pan Lodowego Ogrodu Tom 4

If you can't read please download the document

Transcript of Pan Lodowego Ogrodu Tom 4

Jarosaw Grzdowicz. Pan Lodowego Ogrodu. TOM CZWARTY. Sal widziaam: z dala od soca stoi na Wybrzeu Trupw, na pnoc wychodz wrota; jadu krople przez dymnik padaj, z grzbietw ww plecione s ciany. Tam widz rzek, pod prd mudnie brodz krzywoprzysizcy i mordercy-wilki; tam ssie Nidhogg umarych ciaa, wilk rozrywa ludzi: wiecie teraz czy nie? (Wieszczba Wolwy Voluspa). Rozdzia 1. We i kruki. W jaskini wybuch zgiek chaotycznych okrzykw. Kady chcia wiedzie, co robi, wiedzie to azu, i kady chcia usysze to natychmiast od Drakkainena. To bya jedna z tych chwil, ki edy dokadnie przypomina sobie, dlaczego tak nienawidzi dowodzi. - Cisza! Wszyscy pod ciany! - wrzasn, zaguszajc ich na moment. - Nie zblia si do otwo To moe nie by szczeglnie byskotliwy rozkaz, ale przynajmniej jaki. W pmroku jaskini wi zia, jak wciskaj si w pokryte bezksztatnymi, lnicymi naciekami ciany. Dobrze wycelow trzaa posana z zewntrz trzasna o strop, krzeszc kilka iskier, i pojechaa w gb piecz ijajc si midzy stalagmitami. Sprbowa jako ogarn sytuacj, doskonale wiedzc, e ma na to tylko par sekund. Spojrze tko z zewntrz, jak na jak cholern gr planszow. Jak na parti szachw. Z przodu mia. grup jedcw i kraby. W pierwszej chwili wydawao si Drakkainenowi, e jest h mnstwo, co najmniej pidziesiciu, ale teraz nie wiedzie skd mia gbokie przekonanie ziestu piciu, z czego omiu jak na tutejsze warunki cikozbrojnych, a reszta naley do s zybkiej, uniwersalnej lekkiej jazdy, maj uki i lance, a obok stoi dziesi krabw. Wiedzi to doskonale, zupenie jakby oglda fotografi. Jak wtedy, w czasie szkolenia z metodol ogii wywiadu, kiedy posyano go z jakim abstrakcyjnym zadaniem w miasto - chciano, b y ukrad czapk szefa kuchni w trzy-gwiazdkowej restauracji, zresetowa konkretn kas w d omu towarowym albo sprawi, eby wskazan osob zatrzymaa ochrona, a potem raptem musia od powiedzie, ile blondynek siedziao na sali, wymieni numery rejestracyjne mobili stojc ych przed wejciem czy co w tym rodzaju. Podsumowujc - z przodu jaskini ustawi si szwad ron Ludzi Wy, z tyu znowu wygenerowa si dwunastometrowy w z koszmarw Passionarii, mim w dolinie prawie nie byo ju magii, a sama czarodziejka zaczynaa otwiera przekrwione, straszne oczy w swoim sarkofagu, chocia dostaa porcj drtwej wody, ktra powinna pooy nosoroca w galopie. Filar, chopak, ktry wydawa si nie mniej wany od samej Callo, kto, o w jaki sposb trzyma w rkach spltane nitki losw tego wiata, wanie odjecha w rce w ny na arkanie, krwawic jak prosi. Albo nie y, albo umiera, a w kadym razie znajdowa si rkach zapanych psychopatw wytatuowanych w mijowe zygzaki. Szkliste, mgliste widma po dobne do embrionw znw zaczynay szepta i bekota w cianach. Bracia Drzewa, ktrzy obstaw i odwrt, wyginli lub w najlepszym razie zostali zdziesitkowani. Miewa ju lepsze dni i widzia lepiej rozgrywane partie szachw. Mina pierwsza sekunda. W przesta sycze i bekota w swojej cuchncej pieczarze, zapada cisza, a potem rozleg s grzmot, jakby w wejcie uderzya wielka gumowa ciarwka. Ziemia drgna wyczuwalnie, z suf delikatnymi smugami posypa si py, spad may deszcz kamieni. Z tyu, w ciemnym otworze, gruchotem potoczyy si odamki ska. - Syszycie mnie?! - rozdar si kto na zewntrz. Z mikkim, przecigym akcentem grala. dziurze?! Mamy waszego dzieciaka! Oddajcie nam Czynic albo wypruj mu flaki! Drakkainen spojrza prosto w ciemne oczy pobladej Sylfany, wtulonej pomidzy wapienne nacieki naprzeciw niego. W pmroku jaskini przypominay krople laki, dwie ciemne szcz eliny wiodce w mrok i przeraenie. Skulony obok Grunaldi przeuwa co bezwiednie, przebie ajc spoconymi palcami po rkojeci miecza. Druga sekunda. Bezoki w ponownie uderzy bem w wejcie do korytarza, wstrzsajc gr i budzc oskot os amieni. Drakkainen przeczoga si na boku w stron wylotu i przytuli do krawdzi otworu. - Chc widzie, e yje! - wrzasn ile si w pucach, a echo poszo po jaskini, a Grunaldisi z irytacj. - To chod tu i sprawd! - odkrzyknito mu. - Albo patrz, jak jego kichy wij si w niegu! Dawaj Czynic albo z nim kocz! - Passionario... Naleysz do mnie, Passionario... - zasycza w. Trzecia sekunda. Vuko zgarn py z powierzchni sarkofagu, tu nad twarz Callo, gdzie pojemnik z magiczneg o lodu by przejrzysty, niczym okienko serwisowe. Passionaria wiercia si w misistych splotach wntrza kapsuy, poruszaa gow na boki, jakby chciaa wyplu wpychajc si w jej sujc mack, podobn do nogi limaka. Powieki jej dray, oczy skakay rytmicznie na boki, b o chwili wytrzeszczy si prosto przed siebie, z upiornie zwon renic, a za moment uciec o gry i schowa tczwk. Pani Nasza Bolesna odjedaa w mrok narkolepsji, lecz za wszelk iowaa si obudzi. Albo przynajmniej utrzyma si w pletargu, w ktrym spdzia ostatnio . By moe drtwa woda dopiero zaczynaa dziaa. By moe. Zacisn donie na uchwytach po bokach obego sarkofagu i pchn go, jak bobslej. - Pchajcie od tyu, perkele saatani vittu - wyrzzi z wysikiem, sam si dziwic, e wci j aki dowcipny. - Co zamierzasz zrobi? Chcesz odda j Wom? -Nawet nie zauway, kto spyta. - Wykona, haaista paska. Bez dyskusji! Na zewntrz z tym! - Passionario... - W uderzy w wejcie do korytarza, ktre w odpowiedzi zawalio si zupen ukazujc wielk dziur w gb pieczary. Powiao natychmiast wciekym, pimowo-kolim odorem m niezdrowym ciepem. Bezoki, bladosiny eb cofn si gdzie w ciemno na wygitej jak by zyi, biorc zamach, niczym przydepnita kobra. Pojemnik z Passionaria wbi si w wylot jaskini wysun na zewntrz, zupenie jakby gra znos lodowe jajo. Gdyby to byy szachy, Drakkainen musiaby przyzna, e dostali mata. Ale w cale nie musia porusza si do przodu i na boki po wyznaczonych polach. Mg nawet zdecyd owa, czy teraz upie w szachy, czy w pokera. To bya wojna, nie gra towarzyska. - Teraz wszyscy wcisn si w ciany! - rozkaza gwatownie. - Jak najdalej od rodka korytar a! Przepucie go! -Kogo? - Czynica jest zamknita w kufrze! - wydar si, czujc, e chyba oguch na jedno ucho od w go wrzasku. - Oddajemy j! - Ulf, co ty robisz?! W wyda z siebie oguszajcy syk, niczym turbina parowa zrzucajca nadmiar cinienia, i ru orytarz. Drakkainen mia wraenie, jakby chowa si we wnce w tunelu metra. Rozmazane obe ielsko pokryte uskami przewalio si obok niego przez pieczar, pchajc fal powietrza zmieszanego z pogru hotanymi na wir kamieniami, resztkami wapiennych naciekw, stalaktytw i pyu. Trwao to nieznon, wlokc si bez koca, pen przeraliwego oskotu i wrzasku sekund pd warz wcinit w wir i w potwornym haasie nie sysza, e sam wrzeszczy. Mkncy korytarzem stwr zacz si zwa, a wreszcie ogon, nie grubszy od mskiego ramienia eli na zewntrz. Zwiadowca, kaszlc i prychajc skalnym pyem, przeturla si na rodek korytarza, teraz gad i wymieciony do goej skay, a przy okazji pokryty liskim, krwawym luzem, ktry przywodz i na myl wieo oskrowanego wgorza. Polizn si, prbujc wsta, w kocu rzuci si s e teraz stao si pokane i niemal idealnie okrge. Wystarczyoby pooy tory i mona stwo enie kolejowe Doliny Bolesnej Pani z Wybrzeem agli. Wyjrza na zewntrz, akurat eby zobaczy, jak gadki lodowy sarkofag sunie niczym torpeda po roziskrzonym niegu prosto w oddzia jedcw, zostawiajc za sob pytk rynn. We patrzyli jak urzeczeni na zbliajcy si pocisk i na olbrzymiego wa, bladego niczym ta iemiec, ktry posuwa si za nim zygzakowatymi ruchami, o zakosach dugoci kilkunastu met rw, ginc momentami w wyrzucanych wysoko chmurach niegu. Waciwie chyba dlatego w pierws zej chwili patrzyli gwnie na pojemnik, bo ten zjeda im prosto pod nogi. Mczyzna w nie oksydowanej zbroi, wygldajcej jak zrobiona z blach znalezionych na zomowisku, sta p rzy swoim koniu, trzymajc bezwadnego Filara za kaptur anoraka w jednej doni i pasku dny zakrzywiony kinda w drugiej. Puci skbiony materia, pozwalajc chopakowi zwali si ek na nieg, po czym unis nog i zatrzyma suncy coraz spokojniej po agodnym zboczu sarko ag. Przetar pokryw i popatrzy do wntrza, a potem wyprostowa si, unoszc do z kindaem do osoni oczy przed socem, i dopiero wtedy spojrza na bezokiego wa.- Z jaskini i kry si - warkn Drakkainen. - Sprawdzi, moe ktry yje. Jeli nie, zabra za kusze. Biegiem! Rannych do lasu, tam, gdzie miay zosta konie. Odwrt! Wykona! Sam zapad za samotn ska, szarpic si z pokrowcem uku. mij sabo radzi sobie ze zboczem - nic dziwnego. Waciwie nie by zwierzciem, ani nawet p awdziwym potworem, tylko jak obkan freudowsk projekcj zbudowan w oparciu o wyobraeni temat wa. Jednak najwyraniej mia mas, bezwadno i problemy z koordynacj. Kilka razy la si od impetu, skbiajc wijcymi si splotami, niczym porzucony niechlujnie w straa zbocza udao mu si wyhamowa, wzbijajc fontanny niegu, i zwin w kb, z ktrego unis czona kobra. Tam, z dou, musiao to wyglda upiornie, a jednak We nie wpadli w panik. Owszem, ich ko kwiczay i staway dba, ale sami jedcy gapili si jedynie w osupiaym milczeniu. W ni koysa tylko bem, jakby ocenia sytuacj, i wodzi nim za pojemnikiem z Passionaria, ktr hwilowo zapomniany pojecha kawaek dalej po zboczu, midzy konnych. Drugi z cikozbrojnyc , stojcy tu obok dowdcy, zsiad, z namaszczeniem odda komu wielki labrys i zdj ciki ny do ba tyranozaura, a potem zrzuci w nieg kosmat futrzan szub, unis donie i zacz i. - Rozumiem - powiedzia Drakkainen, szarpic si z zesztywniaym od mrozu rzemieniem, by zdj oson z koczanu. - Niestety, pomyka. Pomylilicie we, chopcy. Spojrza przez rami, stwierdzajc, e jego ludzie brn przyczajeni w niegu, wlokc za koni e i pasy trzech bezwadnych Braci Drzewa, pojemniki z magi oraz tob z owinitym w paszcz byym faunem, e Blekot i Tasznik maj ju strzay na oach napitych ar-balet i osaniaj lasu, gdzie zostawili sanie i zaprzgi, zostao im kilkanacie metrw. Odwrci gow ku g przedstawienia, akurat by zobaczy, e We zdejmuj hemy i klkaj w niegu, a potwr Pas dzi bem w rytm falujcego ruchu ich rk. Drakkainen spojrza w gr, usiujc bezradnie uruc i dawne umiejtnoci i ustali kt strzau, pniej p-rzesun brzechw przez usta, prostuj pira. A potem wiele rzeczy zdarzyo si rwnoczenie. W zacz migota i rozmazywa si, jakby by m nadawanym z uszkodzonego pliku. Wysun si ze zwojw cielska i wyprostowa, ile si dao, unoszc eb na wysoko trzeciego rzez chwil growa nad osupiaymi Wami, po czym zgi si nagle, upiorny wrzask: Passionario! do huku lawiny zaguszy skandowanie Ludzi Wy i mij wystrzeli w nich, wzbijajc chmur , jakby w tym miejscu rozpta si blizzard. Drakkainen porwa si na nogi, nie dbajc ju, e zdradza swoj pozycj. Na dole panowao pieko w najczystszej postaci. Jeden chaos nienej kurzawy, ludzi, kon i, pancerzy i zwojw galaretowatego cielska. Kakofonia wrzasku, syku, oskotu blach, kwiczenia koni i upiornego zawodzenia krabw. Uj ciciw, ale nie mia pojcia, do czego strzela. Po chwili We zaczli si rozpierzcha u wybiego w rne strony par spanikowanych wierzchowcw z pustymi siodami, w powietrze w ciao kilka bezwadnie koziokujcych postaci, zobaczy toczcy si sarkofag i mija suncego im zygzakowatymi ruchami, na niegu pozostao strasznie duo krwi i lecych cia, porzucone hemy oraz fragmenty pancerzy krabw. Ruszy ostronie w d zbocza ze strza na ciciwie, u patrzy lecego tam gdzie Filara. W nadal migota, to znika, to si pojawia, czasem wydawa si obokiem nienego pyu, a ypywa si w pk wyadowa, ale wci by grony. We najwyraniej porzucili stan naboneg ali atakowa. Potwr przetoczy si nagle, miadc kilku ludzi, i machn bem, odrzucajc zcych wojownikw oraz zwalajc na bok cikozbrojnego na koniu. Odbyo si to z impetem godn m katastrofy kolejowej. Nieszczsny pancerny i jego wierzchowiec pojechali po niegu p arnacie metrw i wbili si dosownie w ska. Wyrzucony w powietrze czowiek polecia w st kainena, koziokujc na koniec niczym narciarz, i znieruchomia w powykrcanej, nieludzk iej pozycji szmacianej lalki, ktr przybieraj ofiary upadku z duej wysokoci albo potnej eksplozji, a ktra oznacza, e w ciele ani jedna ko nie pozostaa caa. I gdzie w epicent tego caego obdu znajdowa si Filar. Tylko, e nie dao si go zauway. Zbyt wiele si tam dziao i byo zbyt daleko. Za duo zmi cia, ksztatw miotajcych si w panice w kbach niegu, za duo krwi. I za duo wa. Cielsko gruboci cysterny i dugoci przecitnego mostu zwijao si frenetycznymi splotami, przypominajc wyrzuconego na brzeg wgorza. Wydawao si, e by wszdzie i bez przerwy zmie pozycj. Chaotyczny, poskrcany, najeony strzaami i drzewcami wczni, niczym oszalay Mob ick. Drakkainen zrobi jeszcze par krokw, przyczajony jak pod ostrzaem, przytrzymujc grot naczysku i , palcami na ciciwie, a potem zatrzyma si niezdecydowany. W pierwszym odruch u zamierza si tam przekra, prosto w rodek tumultu, powali kadego, kto si napatoczy, z ilara i wywlec za anorak pod gr, w stron swoich. Teoretycznie pomys nie by taki najgorszy, pod warunkiem, e si nie widziao dokadnie, co si tam dzieje. Rwnie dobrze mgby wskoczy w rodek tornada, by odzyska krow taty. A co zrobi z pojemnikiem z Passionaria? Odebra wowi i pod drug pach? Zdj strza i wsun do koczanu, jednym ruchem wpychajc uk w sajdak. A potem zawrci bi ierunku lasu. W gbokim niegu biego si koszmarnie. Nogi wpaday po kolana, podeszwy si lizgay, przy u buchao kbami jak z parostatku, a tymczasem hipotetyczne ycie Filara syna Oszczepnika wyciekao niczym wino z przestrzelonego bukaka. O ile ju dawno nie wycieko. Pomimo wszelkiej, prawdziwej czy mniemanej magii, miesicy szkolenia, bionicznego wspomagania, choby i wystpujcego obecnie pod postaci uskrzydlonej wrki, pewnych rzeczy nie da si zrobi. Na przykad nie da si biec pod gr w niegu i rwnoczenie wrzeszcze na cae gardo. Grunaldi i Spalle czekali na skraju lasu, zdenerwowani i niemogcy si zdecydowa, co u czyni. Obok nich klczao dwch asasynw - Skalnik i Powj - z napitymi kuszami, wpatrzony w pandemonium na dole i najwyraniej ochraniajcych mu plecy. - To nawet nie byo takie gupie, jak si zrazu zdawao - powita Vuka Grunaldi. - Czynica ocigna za sob wa prosto na tamtych. A mio popatrze. Tylko co teraz? Jeli j jednak moemy sobie struga odzie pogrzebowe. Zdyszany Drakkainen wyzipa co takiego, czego sam waciwie nie zrozumia, i pokaza na mig i, eby cofnli si pod oson drzew. Wbieg pod ustrojone czapami niegu gazie i oczywic bie jedn za konierz i do kaptura. Na udeptanej polance stay sanie i uwizane konie, Zawilec, Dere i Jawor leeli bezwadni e i nieruchomo na rozpostartych w niegu paszczach, Wawrzyn klcza nad nimi z jakimi po jemniczkami w pokrwawionych doniach i nie wiadomo - prbowa leczy albo przeprowadza jak ie ostatnie obrzdy. Marnie to wygldao. Jajowate pojemniki z magi stay bezpiecznie na jednych saniach, porzdnie przytroczone do burt rzemieniami. - Zawilec jest ju w Ogrodzie - oznajmi Wawrzyn. -Dere dosta dwa cicia przez bok i str za w pier, ale pytko. Jawor city przez gow. Hem pomg, lecz straci duo krwi. Zao ak kaza mistrz Fjollsfinn, i zawinem. Daem im te drtw wod. Kiedy czowiek pi, szybc . Ci dwaj przeyj, jeli Drzewo tego zechce. Drakkainen sucha, rwnoczenie miotajc si w jakim nerwowym tacu, gdy prbowa usun ka i zza koszuli. - Dlaczego ich dostali? - Bo tamtych przyszo wielu i mieli Czynicego. Prowadzi ich do jaskini jak pies do za jca. Bracia nie mogli pozwoli Wom wej za wami, wic pojawili si spod finicgu i zaczli zabija. W kocu ulegli Czynicemu na wielkim koniu. - Dlaczego nie pomoglicie? - Sanie i konie byy waniejsze. Oni mieli nie wpuci do jaskini, my pilnowa obozu. Tamci nie mogli go odkry. Na koniec zosta tylko Czynicy, ktry sini w oddali i czeka, a z do przyjdzie wicej Wy, u nasi bracia krwawili w niegu. Mielimy go zestrzeli, ule wtedy m dy Fyalar wyszed z jaskini i tamten m usn w niego toporkiem, a potem pochwyci na arkan i powlk za koniem. Strzelilimy z kusz i musielimy trafi, ale to jest Czynicy i bety ni uczyniy mu adnej krzywdy, tylko zapltay si w peleryn, ktr mia za plecami, mimo e zej przez elazo. - Zrozumiaem - oznajmi Vuko. - Teraz nie ma czasu. Gg, Skalnik, Wawrzyn i Powj, wy zo stajecie w obozie. Gg leci na wart. Bdziesz obserwowa, co si tam dzieje. Asasyn poderwa si na nogi i pogna bez namysu przed siebie, jakby tylko na to czeka. - Reszta za mn - cign Vuko, starajc si mwi jak najszybciej i jak najwyraniej. - War pal-le, Tasznik: biegiem do sa przy jaskini, sprawdcie, czy nadaj si do uytku, i czek ajcie na nas. Reszta do koni! Musimy odbi modego i czarodziejk. Powj, Wawrzyn i Skal nik: czekacie i patrzycie, co si tam dzieje. Jeli zginiemy, bierzecie rannych, poje mniki z magi i wracacie na wybrzee, do okrtu. Bra, co trzeba, i ruchy! Rozejrza si, znalaz na saniach bukak i pi dugo chciwie. Potem otar usta, sprawdzi mie i nagle, jakby sobie co przypomnia, zdar z siebie lnice cienkie blachy paradnej zbroi. Pozostali rwnie pozbyli si wyszywanych wstkami gieze, frdzli i szmacianych kwiatw, u brudnobiae anoraki z czarnymi, nieregularnymi pasami kamuflau. Zgrzytny miecze wsuwane do pochew, sprawdzano uki, docigano paski pancerzy i podpinki hemw. Jadran wyda z siebie gboki hurgoczcy dwik niczym wielbd, ktry oznacza u niego symp wi odpowiednik parsknicia u normalnego konia. Drakkainen zdj hem i przytuli czoo do rezonatora u krytego gdzie w kociach czaszki wie kiego ba. - Zimno - zahuczao mu w gowie. - Vuko wrci. Nie zostawia. Jadran obroni. Jadran zabi erze. Dom. Ciepa stajnia. - Jeszcze nie, bracie - mrukn Vuko. - Jeszcze trzeba powalczy. - Duo dziwnego - zauway Jadran. - Niezdrowe. li ludzie. Niebezpieczne. Dziwnie. - Wiem, konisko. Zaoy hem i wskoczy na siodo, a potem pooy si na szyi konia, kiedy wynurzali si spo gazi na otwart przestrze. - Co si dzieje? - zapyta Vuko, zwracajc si do sabo czekoksztatnej zaspy. Gg, zagrzebany w kopnym niegu, odwrci si do niego, odpi pas futra i kolczugi zasania doln cz twarzy. - Poszli w rozsypk. Wikszo ley. W owin si wok jaja z Czynic, tych kilku, co prz yk, ale boj si podej. Fyalara nie wida. Za duo cia. Niektrzy rozbiegli si na boki i zie In by. Vuko unis do do okapu hemu i zlustrowa sytuacj. Z lasu za jego plecami wyjeday biae postaci na okrytych biao-szarymi czaprakami wierz chowcach. I kolejne truchtay w stron jaskini, na spotkanie stojcych z boku i okryty ch maskujc tkanin. Na dole w zwinity w kbek wielkoci przecitnego hotelowego basenu unosi eb, wodzc ni a boki, a przed nim niewielka grupa Wy osonitych tarczami skupiaa si w formacj klina. wch cikozbrojnych stao za szykiem, po bokach kiway si trzy lub cztery kraby. Soce sc si w chmurach, ktre wypyway zza szczytw niskie, jakie tawe i zowrogie. Zacz prsz - Dobra - powiedzia Drakkainen. - Ustawi si w szereg. Zjedamy. Ukonie po pochyoci, do ro jak stok si zrobi agodniejszy, uderzamy, stopniowo do cwau. Rzdem. Obchodzi nas gwn ie Filar i Czynica. We s mniej wani, aczkolwiek zostao ich niewielu. Atak na sposb Hun hit-and-run, tak jak wam pokazywaem. Zrozumielicie? - Zawsze o to pytasz - zauway z niesmakiem Grunaldi, prbujc rozrusza bark. - Cakiem ja bymy nagle podurnieli. - Bo jak przychodzi co do czego, to kady z was robi, co mu strzeli do ba, a mamy d ziaa razem. Zespoowo. Boe, nie wierz, e to mwi. Ruszyli. Ostronie, gsiego, trawersujc zbocze. Konie lizgay si w niegu i porykiway z dowoleniem. Wrd Wy na dole co si dziao. Jeden z cikozbrojnych sta w niegu na zewntrz szyku, i bez hemu, ukazujc yse czoo i spadajcy na kark pk warkoczykw oraz pier pokryt mijo gzakami. Sta w coraz gciej padajcym niegu, z rozrzuconymi na boki ramionami i chyba c o piewa. W tymczasem skrca si i wi wok pojemnika z Passionaria, jakby chcia go wysiadywa, al czenie wysun z kbowiska co najmniej sze metrw tuowia oraz eb, ktrym koysa gro Ludzie We zwarli cianiej szyk i ruszyli naprzd. Drakkainen a cmokn zdegustowany. Pomys y idiotyczny. W ciasnym szyku stanowili dla mija jeden duy cel. Zupenie jakby komu si ado na rami w jednym miejscu dziesi komarw. Pokadanie zaufania w drewnianych tarczach jeu z trzymetrowych wczni wygldao na nadmiar optymizmu. nieg pada coraz gciej, powietrze wydawao si a szorstkie od wirujcych wszdzie patkw W mia si chyba nie najlepiej. Migota, rozsypywa si w mork ruchliwych iskier, jak obra iaego szumu, znika albo upodabnia si do samej nieycy, owijajcej si dugim pasmem wiru patkw wok pojemnika z Czynic. - Poka mi magi, Cyfral - mrukn Vuko. - Chc zrozumie, co robi ten golas. Z daleka, przez coraz gstszy nieg nie widzia zwiewnego welonu opalizujcych diamentowo iskier, ale co w rodzaju migotliwej mgy, ktra skupiaa si w ksztat wa, wysnuwaa z ni woma rzadkimi pasmami i pyna w stron doni stojcego Wa. Przed nimi, jeszcze na przestr i stu metrw, stok by zbyt stromy, by zacz szar. I tak ju jechali, prawie lec na kos dach. - Perkele paskiainen aduje akumulatory - wycedzi Vuko. Sign do wszytych pod anorakiem kieszeni i namaca jeszcze dwa pojemniczki ze stabilnego lodu, zawierajce pieni bogw. Nieduo. D o precyzyjnych zastosowa. Krysztay rodzce kokony wsysajce ma-HV wykorzysta wszystkie.Co do jednego. Chcia mie pewno, e oczyci dolin do zera. Leay teraz rzdami na sania ione w metrowe, obe pojemniki, a cikie od wszechmogcego pyu. - Jeba to pies - mrukn gnit jeden flakonik o napiernik, a potem roztar zawarto w rkach. - uki w do - zawo mi. - Za dziesi krokw w cwa! Cyfral, wcz co, co mi podkrci postrzeganie. Jasnowidzen oktowizj, prekognicj, radar, cokolwiek. cisn boki Jadrana udami, ruszy swobodnym kusem, sigajc po uk i strza. Kiedy zakada czu, jak mrowi si mu palce. Kus zmieni si w krtki galop. Spojrza szybko w lewo, eby dzi, czy trzymaj lini, ale widzia tylko Grunaldiego i Sylfan, reszta znika w nienej ie i zmienia si w majaczce ledwie sylwetki, biae na tle bieli. Przed nim mij rzuca bem do przodu, a zbici w osonit tarczami grupk We usiowali zaj co sprawiao groteskowe wraenie. Pnagi jegomo na uboczu recytowa co arliwie piewnym z gow odrzucon w ty i wycignitymi domi, jakby chcia obj wijcego si wa, ktry m oskopu, na przemian znikajc i pojawiajc si albo rozpadajc w krysztaowy obok. To nie by tylko zudzenie, bo kiedy znika na moment, wypaday z niego strzay i wcznie, a pojemnik z Passionaria ukazywa si wcinity w nieg jak owalny gaz. Wszystko to Drakkainen oglda przez firank wirujcych patkw, drobnych strzpw szaroci, owijay cay wiat. Unis si w siodle, ciskajc boki konia nogami i wlepiajc wzrok w sto uboczu wielkiego, pnagiego zygzakowanego maga. W skonsolidowa si na chwil i strzeli bem do przodu, gruchocc tarcze, wyrzucajc w gr zcych ludzi i zomki wczni. Szyk zwiadowcy i jego ludzi poszed w rozsypk kilka sekund w zeniej, nim zwalili si na Wy. Drakkainen napi uk nad gow i strzeli bez celowania i bez namysu, usiujc obudzi w s y zen, nie widzc nic poza nawiedzon twarz z czarnymi szczelinami oczu i rozwartymi w inkantacji ustami wrd mijowych tatuay. Prosto w skbion nieyc. W biay szum mrozu. I prosto w przygarbionego gocia z wczni w obu doniach, ktry akurat wbieg mu na lini s au. Przelatywa ju obok na rozpdzonym koniu, ale zobaczy go jak na stop-klatce: tamtego Wa, jak wypada wprost ze nienego oboku pod grot, jak zwija si w miejscu z czarn brzec w wyrastajc mu spod pachy, jak wali si w p kroku na gow i bark, a potem toczy w fonta biaego pyu. Vuko wyda z siebie ryk wciekoci, galopujc wrd kbicego si niegu, w ktrym majaczy zystkie strony postaci, kto wpad na nich, Jadran sapn tylko, walc Wa napiernikiem ni czog, tam-len polecia bezwadnie w nieyc. Wok rozlega si wrzask, a z tyu ostre, osi a strza. Drakkainen z ludmi przelecieli na drug stron udeptanego, zbryzganego pola bitwy, pen ego czarnych cia, i zrobili zwrot. nieyca ustaa na chwil, dosownie na kilkanacie sekund mknca poziomo ciana niegu zrzed zujc pobojowisko i rzd jedcw rozdzielajcych si zgodnie z planem na dwie grupy, jak w - prawy, lewy, prawy, lewy, lece ciaa, krew i chaos. Oraz Wa, ktry sta jak przedtem, i potwora Passionarii, ktry zaczyna si prostowa, migocc w drgawkach. Wok dreptay trzy kraby, jak oszoomione kurczaki, wymachujc konwulsyjnie swoimi ostrza mi. - Co za burdel - warkn Drakkainen. - Co tu si w ogle dzieje?! mij run nagle jak drzewo prosto na kraby, rozgniatajc je niczym jajka, rozrzucajc wok waki pancerza w rozbryzgach zielonkawego luzu zmieszanego z krwi. Drakkainen, ktry wi edzia dobrze, co to jest, skrzywi si i odruchowo odwrci twarz. Wtem usysza gromowy, infradwikowy gos, podobny do podziemnego grzmotu trzsienia ziemi, w ktrym dosysza: Passionario...", ale jakie takie zamierajce, ledwo ju rozpoznawalne A potem mij unis znowu eb. I znikn. W uamku sekundy zamieni si w zamie, ktra ponownie zwalia im si na gowy, zatapiajc aym szumie. Wtedy wbijali si ju w drugiej szary. Rozpdzeni, na zboczu, ktre zniko. Ro si w bieli i szaroci, w ruchomej mozaice chaosu. Drakkainen schowa uk i wycign miecz. e wierzy a tak bardzo w sztuczki zen, eby strzela na olep. Z zamieci wyoni si biegn acet w hemie przywodzcym na myl ryb gbinow, wic ci go z sioda w miejsce, gdzie ba i z szyj. Ostrze ugrzzo w koci, zbroi i kolczudze, szarpnicie omal nie wyrwao zwiado i ze stawu. Uwolni rozpaczliwie miecz, wypuszczajc cigncy si za stal rozbryzg krwi, i przejecha kawaek w nienym tumulcie wrd ledwo widocznych postaci, ktre pojawiay si i znikay jak duchy, ale nie zdoa nikogo dosign Najpierw zobaczy wietlist paszczyzn, ktra wyrosa z migotliwej pustki i przecia go w jak kiedy, kiedy uwolniony z Drzewa, osabiony i chory, walczy samotnie na przeczy. Dawno temu. Teraz dodatkowo mia jeszcze wizj. W uamku sekundy. Podprogowy bysk, w ktrym zobaczy obronity hakowatymi ostrzami brzeszczot wbijajcy mu si pod pyt napiernika, stajcego dba konia, oszalay koowrt nieba, ktre fikno jak na trapezie, przeraliwe sz prujce mu wntrznoci, i miadcy upadek. Bysk krtki, niczym flesz. Bez zastanowienia pr hyli si na przeciwlegy bok Jadrana, czepiajc ogowia, kiedy ta paskudna partyzana czy g lewia naprawd wyrosa ze nieycy wraz z trzymajcymi j zawzitymi domi i migna nad te ostrze nie wypatroszyo Drakkainena, przelizgno si tylko wzdu boku, ale za chwil pr zo szarpnicie, ktre faktycznie posao go na ziemi. Najtrudniej zamortyzowa dynamiczny upadek do tyu. Zrobi, co mg, tyle eby niczego nie z ma, udao mu si przetoczy przez bark, uderzy doni o nieg, jednak i tak wstrzs wybi rze z puc. Sierp nie wbi si w ciao, ale zaczepi o fad anoraka. Wystarczyo. Wida byo, e napastnik to specjalista. Drakkainen nie odzyska jeszcze oddechu, nie mia czasu ustali, czy zachowa ebra i zby, nie zrobi waciwie nic poza niemrawym gramolenie i jak przewrcony w, podczas gdy W, nadal trzymajcy drzewce, doskoczy z boku, jednym ruchem w przd uwolni zapltany w kurt hak przy ostrzu i przydep n zwiadowcy pier. Partyzana zakoczya ruch w gr, napastnik przekrci biodra i narzdz w przeciwn stron jak wahado, mierzc w pier zwiadowcy wskim grotem umieszczonym na drug im kocu. Vuko znw mia bysk wizji, zdawa sobie spraw, e arachnidowy laminat wytrzyma, ale wanie atego ostrze polizgnie si po powierzchni pancerza prosto w gardo. Nie przysza mu do gowy adna znaczca ostatnia myl, nie zobaczy adnego pokazu slajdw z o ycia ani nie przypomnia sobie adnego mdrego sowa. Nic poza wybuchem poncej panik ad aliny. Po prostu nie zdy. Ciemny dysk mign mu nad gow, przesoni biay chaos, ktry otacza ich ze wszystkich st it napastnika z powierzchni ziemi. Jakby staranowao go miniaturowe ufo. Vuko przetoczy si na bok i zacz wstawa, kiedy kto chwyci go za konierz i szarpniciem awi na nogi. - Oddaj mi potem tarcz - krzykn Grunaldi z sioda i znikn wrd biaego szumu. Taki sam roziskrzony, ruchomy chaos narasta Drakkainenowi w gowie, wrd elektrostatyc znych trzaskw, ktre pokny wszelki inne dwiki, dosign go dawicy bl plecw i skur promieniujcy do nerek. I nigdzie nie mg znale miecza. W zaczyna si gramoli, charczc rozpaczliwie, zepchn z siebie tarcz Grunaldiego. Drakk zatoczy si w jego stron i kopn w podbrdek, sam zwalajc si znowu na nieg. Przewali zuch, wci dawic si w konwulsyjnej parodii oddechu, ktry nie dostarcza ani odrobiny tle u. Wrd bieli zamajaczy mu jaki czarny ksztat, tncy nieg stanowcz lini przypominajc mylnik. Unis partyzan i podpierajc si niczym pielgrzymim kijem, dwign si do pionu. Chwyci oddech i razem z nim powrci wiat. Biay szum pozosta, ale pojawi si te wrzask, t, ttent koni i wirujcy chaos biegajcych wok ludzi. Kto wypad na niego z boku, wywijajc mieczem i drc si przeraliwie, Vuko zawin glewi, najc tamtemu nogi, i pchn tylnym ostrzem pod mostek. Wrzask wyprysn w niebo optaczym ytem i urwa si nagle. Inny W z czerwono-czarn twarz, zmienion w mask rozjuszonego dem , ci go z gry, ostrze szczkno o twarde, wylizgane drzewce. Vuk kopn przeciwnika w g koczy i ci ukonie, prujc mu pier od ramienia a do biodra, a potem zmit z drogi uder drugiego koca drzewca, padajc przy tym z wysiku na kolano. A potem ruszy przed siebie jak lepiec, trzymajc nieporczn bro w gotowoci, w poszukiwan u lecych. Natrafia na nich co chwila, przysypanych porudziaym niegiem, zamienionych w podune za spy, ale obleczonych w kosmate futro, czarn tkanin podobn do aksamitu i pytowe, wiel oczciowe zbroje z oksydowanej i nabijanej nitami blachy. Szuka przewitujcego przez nie biaego materiau z czarnymi, postrzpionymi pasami kamuflau, bysku drobnych ogniw kolcz gi, gowy pokrytej rdzaw szczecin. I zaschnit krwi. Znajdowa tylko trupy Ludzi Wy i zgruchotane kraby. I siekcy twarz nieg, zalepiajcy ocz y, pchajcy si do ust. Sysza ttent koni wszdzie dookoa i krzyki swoich ludzi, ktrzy n li si w zamieci. To byo dobre, bo w kurzawie wydawao si, e to dziesitki jedcw i e Prbowa im odkrzykn, ale tylko wychrypia co sabo. Ze nienego tornada wyrosa lanca blasku, przebijajc Drakkainena na wylot. Ustpi jej z d ogi unikiem i ci odwrconym ostrzem ponad ni, trafiajc wyskakujcego spord zamieci W jwyraniej chcia go nadzia chytrym, niskim sztychem. Tamten zgi si wp i pad do przoy jak robak. Drakkainen szarpn kilka razy, ale przeciwnik lea na wczni, nadziany na pr zeklte sierpowate odrosty suce do cigania jedcw z koni, i bro ugrzza beznadziej Zakl i puci drzewce, a zaraz potem musia przykucn, kiedy ostrzegawcza paszczyzna wi cia mu szyj, niczym neonowy wirnik helikoptera. Ostrze topora migno mu nad gow, poci apastnika, ktry trafiwszy w pustk, straci rwnowag. Vuko podpar si jedn rk w niegu temu kopnicie w pachwin, a potem przeturla si, eby przechwyci topr koziokujcy po zi Chwyci bro pod gowic i w dwch trzecich masywnego styliska, ale jego przeciwnik ju dwi ciko na nogi i odkutyka w zamie. Drakkainen splun w nieg i ruszy dalej, bkajc si kw i biaego szumu. Nie by pewien, czy uszkodzi co w rodku, czy przygryz jzyk albo pol ek podczas upadku, ale ewidentnie splun krwi. Zatrzyma si na moment, nasuchujc krzyku, ttentu, szczku elaza i wrzaskw, usiujc wy ie obraz sytuacji i przesta bka si na olep w nieycy, kiedy rozleg si ryk. W pierwszej chwili myla, e to wrci przeklty w, lecz odgos by zupenie inny, przypom lbo trb. Bardziej blaszany i upiorny ni ponure zawodzenie konchy Lodowego Ogrodu. Ruszy truchtem w tamt stron i wtedy wiatr nagle, jak na komend, usta. Patki niegu prze tay wali poziom kurzaw, zaczy taczy w powietrzu i wyranie rzedn. Przed minut wid ra, a teraz nagle pojawiy si zaspy pod nogami, czarne gazie krzakw, lece ciaa, zoba czcych w niegu swoich jedcw truchtajcych wok na taczcych niepewnie koniach. I ocalaych Wy, biegncych ze wszystkich stron w kierunku, skd dobiega dwik. Do czterech jedcw stojcych na niewielkim wzgrzu od strony rzeki. Jeden d w rg, pozost czekali nieruchomo, a kute smocze pyski ich przybic spoglday obojtnie przed siebie. S bncy wiatr opota czarnymi proporcami na tyczkach sterczcych im zza plecw. Pomidzy dwom a komi spoczywaa koyska z pata skry, wypchana przez pojemnik z Passionaria, a przez g rzbiet kolejnego wierzchowca przewieszono szczupe ciao w biaym, maskujcym stroju z c zarny-ni i prgami kamuflau. Dystans wynosi ponad dwiecie metrw. Ju w biegu Drakkainen zauway, e Filar ma zwizane rce. W jakim sensie wydao mu si to e, bo trupa ani by nie wizano, ani w kocu nie zabierano. Przed komi po kolana w nieg u sta przeklty mag, prezentujc nag pier, i cay czas zawodzi jak inkantacj, z jedn ich stron, a drug o rozstawionych palcach w niebo, jak anten. ciga jakie fale z powietrza? aduje si, czeka na pioruny? - przemkno Vukowi przez gow dy w pdzie przeskakiwa ciaa lece w rudych okrgych plamach nasiknitego niegu. Wcis pora za pas, sigajc rwnoczenie po uk. Jego ludzie zignorowali maga, za to bez namysu ruszyli cwaem za biegncymi w rozsypc e Wami. Znw rozlegy si wrzaski, kolejni napastnicy zwalili si w nieg. Zdy jeszcze z adran biegnie z pustym siodem pomidzy nimi i cay czas krci nerwowo bem, rozgldajc si iemi. - Odbi Filara i Czynic! - wrzasn Drakkainen, nacigajc uk. Jego strzaa wyprysna spomidzy palcw i rozbryz-na si w powietrzu pkiem drzazg, zupen y trafia w lit pancern pyt. Rwnoczenie zwiadowc zdzielia niewidzialna pi. Wraenie byo takie, jakby pocisk trafi w kamizelk kuloodporn. Wyrzucio go w powietrze n wznak, wyranie poczu, jak folgi jego laminatowego, wielowarstwowego pancerza zapie raj si o siebie, rozkadajc energi, i na uamek sekundy skadaj si w jedn sztywn py Grzmotn plecami w nieg i nawet pojecha kawaek od impetu, wyrzucajc fontann puchu. Nie ia pojcia, czy to, czym oberwa, byo efektem ubocznym zaklcia, ktre zniszczyo strza, esznym atakiem, czy moe pianinem wystrzelonym z katapulty. - Cyfral... - stkn, gramolc si ciko. - Poka mi magi. I dawaj, co tylko jest. - Masz tylko na sobie! - krzykna z wyran nut histerii. - Tu nic nie ma! On ma wasne za soby! - Poka, dapiczki materii Tamten sta jak przedtem, w pozie, ktr Vuko uzna za magiczn postaw bojow - na przygity lekko nogach, wskazujc Drakkainena praw doni, z lew uniesion nad gow, skierowan pa niebu. Ciekawe, czy to co daje, czy to tylko komedia? - zdy pomyle. Wok stojcego na wzgrzu maga powietrze lekko wibrowao, jak w upalny dzie nad asfaltem. Otaczao go niewyranym krgiem, niczym baka mydlana, a po powierzchni suny jakie widmowe smugi, troch podobne do bladych wyadowa, ktre spyway do wycignitej doni i skupiay ozedrganym halo. - On naprawd si aduje, pieprzony kondensator -mrukn do siebie Drakkainen. - Dostaem re sztkami, dlatego yj. Przesun domi po wasnym napierniku, usiujc zgarn odpryski gwiezdnego pyu, migoccetowy kurz. - Dawaj mi wszystko na donie, Cyfral. Sprawd, czy co nie zostao tam, gdzie by ten uro jony w. Ruszy naprzd pochylony, biegnc zakosami, jakby mia przeciw sobie gniazdo karabinu mas zynowego, a nie pnagiego czowieka z wycignit rk. Czu, e palce zaczynaj mu mrowi. i, ale w gowie mia pustk. Tamten przekrci lekko tuw, przesuwajc do w stron jego ludzi. Drakkainen rozpaczliwie wyszarpn topr zza pasa, rozmaza po ostrzu migotliw powiat, zam chn si w biegu i cisn cikim kawaem elaza. - Kuolla, vittumainen! - wydar si, eby odwrci uwag tamtego. Z drugiej strony, od zbocza, rozleg si posuwisty chrzszczcy dwik i wrzask. Drakkainen odwrci gow, kiedy topr by jeszcze w powietrzu, i zobaczy mknce po stromym stoku sanie kurat jak wyskakiway na muldzie w chmurze niegu. Jego ludzie trzymali si kurczowo bu rt, ale zdy zauway nacignite kusze i bysk ostrzy. Konie rozcigny si w szary, Ludzie Ognia i Bracia Drzewa stali w siodach z mieczami w d niach i wrzeszczeli. Topr, krcc si jak urwany kawaek helikopterowego wirnika, zacz opada prosto w stojcy zgrzu Wy, przebywszy rekordowe sto kilkadziesit metrw i wci przyspieszajc. Mag rozejrza si byskawicznie z rosnc dezorientacj, powiata wok jego doni zacza s ulsowa. Trwao to uamek sekundy, potem czarownik Wy machn szeroko rk, jakby chcia wymierzy k czek grzbietem doni - i znikn w nagej eksplozji niegu. Wraz z caym wzgrzem, Filarem, Passionaria w koysce i jedcami. Wszystko skryo si w oka ieniu za cian rozpylonego biaego puchu, ktry nagle run w stron atakujcych jak fala ts mi, zwalajc ich w p kroku, gniotc wntrznoci upiornym infradwikowym omotem lawiny. - Jezu... trzeci raz... - stkn Drakkainen, gramolc si niemrawo na nogi i plujc niegiem Przetoczy si na czworaki i rozejrza po pobojowisku. Znw zaczo sypa. I znw ca okolic zacz poyka biay szum. - Do mnie! Ogie i Drzewo! Biegiem! - rykn na cae gardo. ciana zamieci wyplua Jadrana, ktry gna z wytrzeszczonymi oczami i wyszczerzonymi smoc zymi zbami, prychajc par, i wyglda jak wierzchowiec z pieka. Vuko odwrci si do niego dem, chwyci k i w przelocie wskoczy na siodo. Rzuci si cwaem przed siebie, w pdzie ozkrzyowanego na niegu trupa w oksydowanej zbroi i sterczcy z zaspy miecz. Zsunwszy si na bok, chwyci rkoje, a potem wjecha na szczyt wzgrza, okrytego kbowiskiem nieg i dodatkowo mg. Jecha na pami i waciwie na lepo, ale wzgrze byo puste. lady kopy h stp zmieniy si w ledwie widoczne doki w lekkim, pierzastym puchu. We znikli. Razem z Filarem i Passionaria Callo. Zostaa tylko nieyca i mga. Zawrci i pogna z powrotem ta gdzie spodziewa si znale swoich. - Do mnie! - wrzasn znowu. Z kurzawy zaczli wyania si jedcy. Grunaldi, potem Blekot, ko bez jedca i koniec. Ni . - Gdzie Sylfana! - wychrypia Vuko nieswoim gosem. - Grunaldi, do sa, sprawd, kto yje. Blekot, stj tu i wrzeszcz co jaki czas. Zaraz znowu si pogubimy. Kiedy Grunaldi wrci, biegiem na gr, do tamtych. Niech zwijaj obz i sprowadzaj wszystko tutaj, tylko biegi em. Sanie, ktre przed chwil suny ze zbocza w absurdalnym szturmie, teraz leay na boku i wy lday nieszczeglnie, a wok majaczyy biae, nieruchome sylwetki, przesonite kbami k - Perkele! - wykrzykn, zamykajc w jednym sowie wszystkie emocje, ktre kbiy mu si w g i ruszy galopem przez nieg. Mia wraenie, e wszystko rozazi mu si w palcach. Zeskoczy to w okrg plam krwi wsiknitej w nieg, wrd kilku powykrcanych cia, po czym zamkn ietrze przez nos, usiujc si skoncentrowa. - Cyfral... Pom mi ich znale. Szukaj Sylfany i Dzigiela. Wrka zamigotaa przed nim, jaka pastelowa i zgaszona, z zatroskan twarzyczk i wygldaa nie zdezorientowan co on. A potem ruszy od jednego trupa do drugiego, prowadzc Jadrana krtko przy pysku. Spoglda w obce, blade, pergaminowe twarze, w podobne do studni czarne oczy, wyszcze rzone zby zalane krwi. Odwraca ich twarzami do gry, wbijajc pionowo w nieg znalezion b o, z wyjtkiem pierwszego miecza, ktry sobie przywaszczy. Ktry z Wy poruszy si sab chwyci zwiadowc za nadgarstek. Vuko pchn go z gry za obojczykiem, zupenie odruchowo, i dopiero kilka krokw dalej skonstatowa ze zgroz, co si z nim porobio. Wanie dobi rannczowieka, i to nawet nie tyle z zimn krwi, co w ogle si nad tym nie zastanawiajc. - Sylfana! - wrzasn. - Dzigiel! Nic. Nic poza wyciem wiatru i krakaniem. I niegiem siekcym twarz. Mia wraenie, e chodzi w kko i wci trafia w te same miejsca, kiedy Jadran zatrzyma si e, wyda /, siebie smoczy hurgot i pocign Vuka w bok. Dzigiel lea na boku wrd cia trzech Wy, w wielkiej plamie krwi, z dwoma krtkimi miec doniach, ktre zwykle nosi na plecach. nieg pada mu prosto w szeroko otwarte oczy, a na masce osaniajcej usta i nos wykwita plama krwi, zbrzowiaej na mrozie. Drakkainen przyklk przy nim i wsun do pod kaptur, usiujc namaca miejsce z tyu szyi, na karku, gdzie miejscowi mieli ttnice, ale nie byo wtpliwoci. Dzigiel ju bieg przez rd, wrd lodowych kwiatw, na spotkanie zaprojektowanego przez Fjollsfin-na raju. - Vuko... - Cyfral zawisa zwiadowcy przed twarz, spojrza na jej zwieszone ramiona i serce mu stano. -Vuko... Znalazam j. cierpy mu policzki, a gos wrki odzywajcy si w jego gowie uton w fali biaego szumu. na moment stao si biao-czarne. - Gdzie...! - wycharcza. - Id za mn. Chyba yje, ale nie wiem, czy... - Prowad - warkn. I poszed za mc bladym wiatem wrk, pomidzy trupami, wrd zwiew Wp siedziaa na niegu, przechylona na bok, i miaa twarz blad jak papier. Hem spad jej y, dugie ciemne wosy wypltay si z rzemienia i spyway teraz fal na rdzaw plam wok. edrami w bok i koysaa si lekko z zacinitymi powiekami, spod ktrych ciurkiem toczyy s Dopad do Sylfany i najostroniej jak mg odsun jej rami od boku. Wszystko byo przesikn wi, wie i wci pync, ale to przypominao ran cit, a nie lad po sztychu. - Ulf... Przepraszam... - wyrzzia. - Tak mi przykro... Wszystko wycieka... I tak zi mno... - Cicho, maleka... - wymamrota. - Wszystko bdzie dobrze... Rozpina przecity anorak, kolczug i kolejne warstwy weny palcami jak koki. Rana cigna du eber, najnisze mogo by zamane, ale nie doszo chyba do odmy. Wzdrygna si, kiedy bok garci niegu, rozmazujc po skrze skrzepy i wie krew, ktra natychmiast wypenia Klnc zawzicie po fisku, polsku i chorwacku, wyduba zza pazuchy ostatni flakonik, a z b ocznej kieszeni spodni zaszyty w wieym, czystym woreczku kb wkniny, porcj owadziej pr i banda. Rozdar go zbami i uoy w niegu, a potem stuk szyjk flakonika o krawd ok a ran wszystkim, co tam byo. Dziewczyna krzykna i wyprya si na niegu. Vuko zasycza o, starajc si zebra razem krawdzie skry, i oboy j niby pajczyn podobn do rzadkiej waty wknin, a w kocu owi em siedzia nad Sylfana, trzymajc donie na opatrunku, z caych si usiujc sobie wyobrazi ykajce si naczynia krwionone, dzielce si komrki i krzepnc krew. Siedzia z zamknity , kiwa si jak szaman i mamrota monotonnie. - Parantua... Perkele parantua... pysahtya veri... poi-stuaperkele haava... Sysza, e go woaj, ale nie przerywa. Siedzia dugo, patrzc, jak pokryte gsi skrk poruszaj si w drcym oddechu, i czeka, a opatrunek przestanie nasika, powtarzajc swo tonnym, drewnianym gosem. Dopiero potem ich zawoa. Stracilimy dwch ludzi - Zawilca i Dzigiela. Dere, Jawor i Sylfana s w cikim stanie. D i dziewczyna wydaj si stabilni, Jawor wyglda marnie - na dwoje babka wrya, przeyje al nie. Chudy byy faun nieprzytomny. Jedne sanie uszkodzone. Z ich zaogi Warfnir przy upadku rozwali eb, krwawi jak winia, zarobi pokanego guza i wymiotuje, a Wawrzyn skrci og. Obaj upieraj si, e nic im nie bdzie. Filar i Callo uprowadzeni. Tak to mniej wicej wyglda. Reszta grupy uderzeniowej, ze mn na czele, te jest niele po turbowana. Zostao mi dziewiciu ludzi i dwie pary sa. Siedz na zwalonym pniu, myj donie i twarz niegiem, a wok trwa krztanina. Ranni lduj iach, zabici te, zawinici we wasne futrzane piwory. Musz zorganizowa ewakuacj i zdecydowa, kto jedzie ze mn jako grupa pocigowa. Dzielimy sprzt . Na niegu ley rozoona skra, futrem do dou, a na niej lduj zapasy strza powizanych w aczki suszonego misa, omszae gomki specjalnego sera, stalowe szurikeny, liny, worki o broku, rozmaite mordercze szpargay. Grunaldi znajduje swoj tarcz i przy okazji przynosi mi mj miecz. Daj mu w zamian bukak z piwem. Uczestnicy szturmu s zziajani i ledwo stoj na nogach. Warfnir co jaki czas wymiotuje na nieg i trwa pochylony, wsparty o wasne kolana, jakby mg w ten sposb ukra par sekund odpoczynku. Wawrzyn usiuje skaka na jednej nodze, kiem w rkach, a ja mam ochot zwin si w kbek w najbliszej zaspie. To s wanie te mom dy zaczyna si przegrywa. Kiedy w obolaym mzgu zapalaj si awaryjne kontrolki i nieuchro nie pojawia si komunikat: Ju wicej nie mog". Wanie po to miaem wszczep. Nie tylko jako wzmocnienie mini czy zmian przewodzenia nerw owego. Kiedy pojawiao si: Ju nie dam rady", mogem przerzuci wyimaginowan wajch i prz yb turbo. Odczy bl, zmczenie i zniechcenie i traktowa przez jaki czas organizm jak t r. Potem si chorowao, rzecz jasna, ale eby odchorowa wysiek, trzeba najpierw, przey. Wkadam do ust trzy paski suszonego misa naraz i obracam je w szczkach, nim zmikn na t yle, by day si u. Przydaoby si te co sodkiego. Przynajmniej nie mam ju wtpliwoci, luj krwi. Uszkodzony policzek puchnie od rodka. Twarde misne landrynki co chwila dgaj ie blem, ktry mobilizuje jak szarpnicia wdzida. Szczyt wzgrza jest jak wymieciony. Do goej skay, kamieni i zmroonej zeszorocznej trawy , uklepanej niczym filc. To znaczy prawie wymieciony, bo od czasu zniknicia Wy cay c zas sypie nieg, chocia ju troch sabiej. Wielkie, lune patki przypominaj strzpy dart rza. Prbowaem ju teleportacji i wiem, ile z tym zachodu. Nie chce mi si wierzy, e czarownik Wy dokona tego jednym gestem, obserwujc jednoczenie szarujcych na niego jedcw i n pr. Tylko e tutaj, w tym wiecie, sowo niemoliwe" naley zapakowa do pudeka i odoy nie bdzie przeszkadzao. Jeli zdoa tego dokona, to w zasadzie mamy pozamiatane. Jeli taki jeden wytatuowany wir potrafi w dowolnej chwili przerzuci gdzie grupk ludzi albo sprawi, eby pojawili si, g e on chce, nie mamy szans. I ju. Teleportuje nam desant w sam rodek Lodowego Ogrod u, albo i do soniami Fjollsfinna. Przyklkam na ziemi i obserwuj przysypany puchem stok za wzgrzem, w kierunku rzeki. P owierzchnia jest nierwna, warstwa lekkich kaczkw znieksztaca widok, ale wydaje mi si, widz rzdy dokw, by moe ladw wygniecionych w gbokim zbitym niegu pod spodem. Oczywi e dobrze mog by tropy, ktre pozostawili, idc w t stron. Schodz kawaek w d, przykucam lekko, usiujc spojrze pod ktem, ale niewiele to pomaga. bo jest powleczone jednolit pokryw chmur, wygldajc jak brudne workowe ptno. I nie ma c eni. Mgbym poszuka ladw termicznych. Albo posuy si wchem i wyczu trop. Kiedy. Te noci pojawiaj si gwnie jako naga, przemdrzaa rusaka trzepoczca skrzydami waki. W nozdrzach mam tylko ostry, metaliczny aromat mrozu oraz odr wilgotnego metalu, weny i wasnego potu. W poowie drogi do rzeki co znajduj. Podejrzan brzow plamk yskajc spod warstwy nieg one patki s stopione i pozlepiane czym rdzawym, co dziaao jakby od dou. Rozgarniam del ikatnie palcami i widz wytopiony doek wykpiony barw rdzy pod spodem. Kropla wieej krwi , ktra spada w nieg i zostaa przysypana wieym puchem. Nadzieja. Wracam do swoich. Podjem decyzj. - Z rannymi jad Wawrzyn, Warfnir, Tasznik i Blekot. Pamitajcie: od ujcia jedcie na pno , a zobaczycie, e ld zacznie si robi cieszy. Rozpalcie ognisko na elaznej tarczy, je cznie ju zmierzcha albo zrobi si ciemno, wsypcie do ognia proszek z tamtego woreczka . Po trochu. Ogie bdzie robi si niebieski i zacznie strzela iskrami. Odczekajcie chwi l, a zacznie si pali normalnie, i po jakim czasie znowu. Jeli zobaczycie na morzu miga jce wiato, to bdzie znaczyo, e Oset was zauway i pynie do was. Nie gacie ogniska. P ie mu, eby czeka jeszcze trzy dni, potem, jeli nie wrcimy, pycie do Ogrodu. Za wszelk n ratujcie rannych. - A my co robimy? Tamci znikli - zauwaa sceptycznie Spalle. Siedzi na zwalonym pni u, ciko, z rozrzuconymi nogami, i pije z obszytej futrem manierki. - Myl, e nie znikli, tylko normalnie odjechali pod oson mgy i nieycy - wyjaniam. Spalle wbija zdecydowanym ruchem korek w szyjk manierki i wyciga swoj osek. Grunaldi nachyla si nad blad Sylfana lec na saniach i mamrocze co pod nosem, a potem oglda kryt cznie trzymany w rkach wasny hem i zakada go na gow, chrzszczc folgo-wym nakarczkiem sonami policzkowymi. Dziewczyna jest biaa jak ld, wydaje si, e spod pobladej skry przewituje bkit. Muska argi w delikatnym pocaunku i za wszelk cen nie chc si roz-klei. Zaciskam mocno powieki i powoli wypuszczam powietrze ustami. Przeykam lin, poruszam uchw, a skurcz szczk i ga da ustpuje. Sanie ruszaj z chrzstem pz, prosto do koryta zamarznitej rzeki. Jeli wszystko pjdzierze, w nocy powinna by ju na statku. Najpniej jutro rano. Bezpieczna na morzu, w lodo wym kadubie, wrd ciepa spalajcych si w piecu brykietw, w zielonym wietle zakltych w h wieccych rybo-smokw. ciskamy sobie na poegnanie nadgarstki i karki. Docigamy pasy. Poprawiamy torby i pochwy obcione elazem. Przepocone anoraki robi si sz ywne i lodowate. W drog. - Do mnie, Cyfral - mrucz pod nosem. - Pracujemy dalej. Pojawia si natychmiast. Vuko westchn. Ruszyli gsiego w ciszy, buchajc par oddechw. - Dokd? - zapyta Grunaldi. - Na razie na wschd. W d, przez rzek i w stron tamtej przeczy. A potem zobaczymy. - Znowu bdzie rozmawia z wasnymi rkami? - Nie gada! Zjechali ze zbocza na brzeg rzeki. W jednym miejscu wida byo pas wydeptanych i poam anych suchych zeszorocznych trzcin, ale ani przed nimi, ani na zanieonej tafli lodu n a rzece nie dostrzegli ladw. - Tdy - powiedzia Vuko. - Teraz ju ich nie zgubi. - Przecie nie widzisz tropw. - No wanie. Spjrz uwanie. Wszdzie indziej na niegu s nierwnoci, tropy ptakw, zaspy d wiatru. A tam, gdzie oni poszli, jest pas gadziutkiego niegu, rwniutki jak obrus. Rzuci zaklcie, ktre miao zatrze lady, i zataro. Wszystkie. Mio popatrze, jak kto bdy. Po drugiej stronie strumienia pas wygadzonego niegu cign si dnem pytkiej doliny prosto do lasu. - Albo chc si oderwa jak najszybciej, albo przyczaj si i poczekaj na nas - mrukn Dra en. - Uwaajcie, w lesie mog si na nas zasadzi. Kus, rzdem! Jednak We nie czekali na nich pod oson drzew. Ledwie widoczne pasmo wygaskanego zaklci em puchu wiodo jak strzeli samym dnem doliny prosto midzy drzewa. Vuko rozdzieli odd zia, eby oskrzydli tamtych, gdyby rzeczywicie siedzieli ukryci wrd zasp i onieonych le nic si nie stao. Za to pojawi si normalny trop. Podune lady z nieregularnymi brzeg , kiedy rozpdzone kopyta wyrzucay nieg, bryki darni i strzpy mchu, czasem kropla gstej krwi na bieli. pieszyli si. Jecha przodem, co kilkadziesit krokw zeskakujc w gbokie zaspy, przypada wtedy do ziemi niczym pies, gadzc tropy, wypatrujc zamanych patykw, czap strconych z konarw, ladw nawozu albo kolejnych wytopionych krwawych otworkw, a potem w milczeniu wskazywa ki erunek i znowu gna przodem. Konie buchay par, owinite rzemieniami wszelkie metalowe sprzczki i klamry koskich rzd ie szczkay, nieg tumi ttent. Wtopili si w las. Jedcy okutani w biao-szare maskujc ierzchowce spowite w biae kropierze, sunli midzy gaziami jak oddzia widm. Po jakiej godzinie las zrzednia nieco. Vuko unis nagle pi nad gow, a potem cofn j machn doni w bok. Bez sowa zeskoczyli z siode, zdejmujc tarcze z plecw i wycigajc - Tu zsiedli z koni - wysycza Drakkainen, buchajc par spod odpitej maski. - Zostawili jednego ko-niowodnego i poszli rzdem w tamt stron. To chyba polana. Czujecie? Grunaldi pocign nosem. - Dym. Smoa i jakby przypalona piecze. - A take ludzkie gwno i wiea krew. Duo krwi -uzupeni Vuko ponuro. Zapi pas futra zwi z boku kaptura, zakrywajc nos i usta. - Osaniajcie mnie. Jeli to puapka, pozostawajc ie w ukryciu. Strzelajcie albo atakujcie i zmieniajcie pozycj. Nie wychodcie na otw art przestrze. Na razie rozproszcie si wok polany. Rozleg si stumiony terkot nacigw dwch arba-let, reszta w milczeniu signa po uki, po nikli wrd onieonych gazi. Drakkainen wyj miecz, odczeka, a wszyscy znajd pozycj, a kiedy najpierw z jednej, a po em z drugiej strony polany rozlego si pogwizdywanie zimowego ptaszka, wyszed ostroni e spomidzy krzakw i ruszy przed siebie. Wprost w stron dwch oboonych darni stokowatych kopcw, z ktrych sczy si gsty dym. y udeptany i zryty do goej ziemi, wszdzie leay w nieopisanym nieadzie jakie kije, kaw skr i gazie, najwyraniej resztki sporego szaasu, obok ogniska, zmienionego ju w kupk , lea poczerniay eliwny kocio, z ktrego wycieko co brzowego i chyba jadalnego, obec ypominajcego parujc kau bota. Niedaleko zrujnowanego obozowiska stay toporne sanie, wy wypenione bryami wgla drzewnego, a za tlcymi si kopcami widzia jeszcze poruszajce molicie czarne kbowisko.Zrobi nastpne dwa kroki i wtedy to kbowisko eksplodowao nagle oguszajcym chralnym kr em i chmur fruwajcych nad polan krukw, odsaniajc dwa porbane trupy. Odr jatki i wntr buchn Drakkainenowi w twarz, przebijajc swd tlcych si w kopcach wgli, a si zakrztusi rci na moment, przyciskajc futrzan mask do ust. Kruki miotay si nad jego gow jak cza raczce tornado. Podszed bliej, ale aden z lecych ani nie przypomina Wa, ani Filara. Obrzuci spojrze iornie biae twarze z wyszczerzonymi zbami i wytrzeszczonymi zmtniaymi oczami, zakrzywi one jak szpony palce, koczyny powykrcane w przypadkowe strony, rozwarte lady ci, jak otwarte do wrzasku krwawoczarne usta, i poczu si okropnie zmczony. Ci dwaj wygldali, jakby oberwali z modzierza albo wpadli pod pocig. Wok nich rozlewaa si wielka plama ru dego, krwawego bota. Obszed polan dookoa, czasem przewracajc kocem miecza znaleziony przedmiot, czasem przy klkajc na chwil na niegu. A potem wyprostowa si i gwizdn na swoich. - Byo tu omioro ludzi, w tym dwie kobiety i dwoje dzieci - wyjani, kiedy zeszli si ze wszystkich stron, wci ze strzaami na ciciwach i kuszami w doniach. -Polowali i wypala li wgiel. Chyba zaczy im si koczy zapasy. Obozowali tu z dziesi dni. We przyszli st okaza kocem miecza. - Ot, tak po prostu i od razu zaatakowali. Obrzucili szaas poch odniami albo smocz oliw, a potem zaczepili go kotwiczk i zwalili na gowy ludzi, ktrzy byli w rodku. Tych dwch walczyo do koca, a kiedy ginli, wspierali si ju plecami o s . Nie wiem, z iloma albo z czym walczyli, ale nie wida, eby kogo zabili. A potem We o deszli i zabrali ze sob pozostaych. Nic nie rozumiem. piesz si. Gdzie zmierzaj. Zacie ady. A potem rzucaj si bez namysu na pierwszych ludzi, jakich spotykaj. Pomieszao im w gowach czy co? Spalle splun przez zby. - To bestie - wyjani Grunaldi. - Zawsze tak byo. Nie walcz ani dla upw, ani dla honoru . Zupenie jak wcieke wilki. A teraz pod tym wowym krlem do koca ich pokazio. Drakkainen pokrci gow, a potem machn rk na wschd. - Zebrali tam wszystkich ocalaych. Zwizali ich jedn lin i powlekli ze sob. Po co? Do Z iemi Wy maj kawa drogi. Przez te gry przynajmniej ze dwa tygodnie marszu. Na co im jec y? Przecie bd ich spowalnia. Niektrzy s ranni, trzeba ich jako karmi i ogrza, bo pop Zreszt co to za zysk, kilkoro niewolnikw? Gdzie tu jaka logika? Przecie nie powariow ali ze szcztem. Musi o co chodzi. Moe i van Dyken namiesza im w gowach, ale nie s a i kretynami. - Jest zima - zauway Gg. - Mwie, e zaczli re ludzi. Moe to ma by prowiant Wy? - Sprawiliby ich - odpar zwiadowca ponuro. - Miso to mniej kopotu, nie spowalnia, a na tym mrozie si nie popsuje. Dawa konie. Ruszamy. Teraz mamy szans skrci dystans. Za nim si pozbieralimy, zyskali z ptorej godziny, teraz moemy ich dopa. Grunaldi zoy dwa palce w kko, wsadzi do ust i gwizdn na Powj a, ktry wyszed z lasu rzewieszonym przez plecy, prowadzc konie za kantary. Za polan lad rzeczywicie by jeszcze wyraniejszy, za to las zrobi si gstszy, peen zwi ych si nisko poskrcanych konarw, przygitych pod ciarem niegu, ska i czepiajcych si kolczastych krzeww. Bez sowa zeskoczyli z siode i brnli naprzd bez wytchnienia. Co jaki czas Drakkainen w strzymywa oddzia, zrzuca kaptur i nasuchiwa, usiujc wyowi jaki obcy dwik. Skrzypi zkiwanie uprzy, parskanie wierzchowca, szczk oporzdzenia, lament porwanych, cokolwiek. Ale las sta w ciszy. Tylko od czasu do czasu rozlega si szum wiatru gdzie w koronach iglastych drzew, pokrakiwanie ptakw, plusk strumienia przedzierajcego si wrd oblodzo nych kamieni albo mokre planicie nienej czapy spadajcej z drzewa od podmuchu. Nic wice j. Po godzinie las zrzednia i wyszli na nachylon bia hal. Nieskaziteln pokryw niegu szpe ylko wydeptany, szeroki na p metra trop, trawersujcy zbocze na ukos i prowadzcy w d, k kolejnej granicy lasu i ska. W wydeptanym niegu wida byo wicej bryzgw i kropel krwi, zasem wyranie odcinity lad padajcego czowieka, czasem tylko doki pozostawione przez ko na i donie. Wy i ich jecw jednak nigdzie ani ladu. - Dugo ich tak nie dadz rady goni - powiedzia zdyszany Spalle. - Jeeli ci jecy s Wom zego potrzebni, bd musieli da im odpocz. - Bawi si z wami, piek ludzi, kaniaj si Czynicemu, ktry jest niezdrw na umyle... y jaki W zrobi cokolwiek jak m rozsdny? -zapyta Grunaldi. - Niedugo powinnimy ich zobaczy - oznajmi Drakkainen. - Albo oni nas. Gdyby nie ten las, pewnie ju by tak byo. Nie jedcie rodkiem hali po tropie. Trzymamy si linii lasu ipilnujemy, eby mie jak oson, choby par krzakw. Pki si da, nie wychodcie na otwa W dole zbocza trop prowadzi dolin potoku, wrd gstego lasu i smukych jak maszty pni. Le dwo wjechali midzy drzewa, Drakkainen unis pi i znieruchomia w siodle, nasuchujc, a zrobi kilka gestw. Wskaza palcami swoje oczy, podnis rk, zawachlowa doni. Skalnik podjecha do Grunaldiego i stan strzemi w strzemi, a potem nachyli si do eglar - Co to znaczyo? - tchn niemal bezgonym szeptem. - Kto tu jest. Patrzy na nas - odszepn Ostatnie Sowo. - Tak. Te to czuj. Ruszyli dalej ostronie, z tarczami w rkach i obnaon broni. Tylko jadcy na kocu Powj og nad siodem i usiad bokiem z arbalet w rku, przepatrujc uwanie drog za nimi. Trop prowadzi traktem, w lecie pewno nawet cakiem przyzwoitym, obecnie zasypanym nie giem, penym oblodzonych kamieni i liskim jak diabli, ale jechali krtkim truchtem, by le naprzd. Po gaziach przekicao prgowane szarote stworzenie podobne do wiewirki, z d wijcym si nerwowo ogonem, strcajc migoccy w powietrzu jak mulin nieny py. Drakkain adzi je wzrokiem i uzna, e albo w pobliu nie ma zasadzki, albo jest bardzo dobrze uk ryta. Na tyle dobrze, by nie poszy wiewirek. Mimo to uporczywe wraenie, e s obserwowan i, nie dawao mu spokoju. - Le przodem, Cyfral - mrukn. - Wypatruj ukrytych, zamaskowanych Wy, jakichkolwiek ozn ak zasadzki. Za zakrtem natrafili na most. Porzdny, drewniany, zbity z grubych bali, nawet wypo saony w porcze. Potok przecina szlak z prawej strony na lew, po obu stronach zbocze wznosio si stromo, pene ska i liskich pytek rudego upku. Przed nimi otwiera si szero dok na pospne granitowe turnie i kolejne zalesione doliny. Tropy prowadziy grzeczni e szlakiem widoczne a do nastpnego zaomu skay, ale i tak nie wygldao to zachcajco. Vuko zatrzyma Jadrana i rozoy rce na boki. Jadcy za nim Gg i Spalle natychmiast skr wjechali do strumienia po obu stronach mostu. Konie potykay si na kamieniach, gruc hocc kopytami ld i rozchlapujc lodowat wod. Drakkainen zeskoczy z sioda i powoli ruszy mostem, sprawdzajc wzrokiem kad ska, ostr tawiajc nogi na oblodzonych belkach. Cyfral pojawia si znikd, cignc za sob migotliw smug jak animowana kometa, z oczkami z przeraenia. - Uciekaj, Vuko! - krzykna. - Z przodu za skaami! Zobaczy nagle, jak przeszywaj go tr zy migotliwe jaskrawote widmowe promienie, i zdy zastawi si tarcz. Laminat zaomota gucho. Usysz odwrci si i w biegu wskoczy na siodo Jadrana. Kolejna strzaa wbia si w porcz mostu z jdrnym stalowym dwikiem jak gwd, nastpna bz niczym szersze. - S te z tyu! - wrzasn Powj, podrywajc arba-let do ramienia. - Nie strzela na lepo! - rykn Drakkainen. - Diament! Wierzchowce zbiy si w gromad, tworzc szecio-kt, po czym zwrciy si zadami do siebie, nieli tarcze. Kolejne strzay wbiy si ze stukotem w drewno. - I co teraz? Nie wiemy skd, nie wiemy ilu. - Wypatrujcie ich, musimy si przebi. Pod oson dymu. Szykowa wiece. Grunaldi, krzesz og ie. Cyfral, gdzie s We? Ilu? - To nie s We. I jest ich okoo dziesiciu. Za zakrtem czekaj konni. I piechota. Czterd stu paru. Maj wcznie i topory. - Sprawd drog za nami, galopem! - To by zaszczyt was pozna - zauway Grunaldi. Wrka znika. Strzay wbijay si w nieg i boto wok nich z jadowitymi, ostrymi bzyknic krg. Miay rne lotki z pstrokatych pir lenych ptakw. I dugie promienie, ptoraokci lotek z czarnych kruczych pir albo farbowanych, czarno-czerwonych, i stosunkowo k rtkich strza, grubych niemal na palec. - Zapalamy wiece? - Czeka! Z przodu droga zablokowana! Skulili si w siodach za tarczami, a Vuko przygryza ze zoci warg i myla gorczkowo. Na e napastnicy nie starali si ich wybi. Strzelali raczej na postrach -pod nogi albo w tarcze. - Nie jestemy Wami! - wydar si, a wasny gos zadzwoni mu pod hemem, jak wewntrz dzw my ich! Nic do was nie mamy! - Cocie za jedni?! - odkrzyknito gdzie z gry. -Czego tu chcecie?- Jestemy z Wybrzea agli! cigamy Wy, ktrzy porwali naszych. Chcemy ich tylko pozabija abra swoich i wrci do siebie. Nie mamy o co si bi! - Rzucie bro, to pomwimy! - Zawsze to samo - westchn Vuko z irytacj. -Musi si, kretyn,' targowa. Splun w nieg i przygotowa gardo do nastpnego ryku: - Schowamy bro! Nie macie si czego ba, jest nas tylko szeciu! - odkrzykn, a potem rzuc i przez rami do swoich: - Miecze do pochew! Zdejmijcie strzay z ciciw, moe jednak prze jemy. Sam unis praw rk, w ktrej dziery uk, przytrzymujc palcami strza na czysku. Pol trzale spa na ziemi, i powoli schowa uk do sajdaka przy siodle. Przeoy drug do prz rzy tarczy i przerzuci j na plecy. Pozostali niechtnie opucili osony, ale ukryci strzelcy te dali na chwil spokj. Konie p mrukiway nerwowo i potrzsay bami, chlupota strumie, a wok nich stercza krg strza, mb dziwacznych kwiatw. W grze krakay kruki. Drakkainen rozoy na boki puste rce i pchn biodrami. Jadran ruszy naprzd, amic kopy z kolorowych lotek i stukajc zimowymi podkowami w ld szlaku. Przed mostem czekao na Drakkainena trzech jedcw w czarnych folgowych pancerzach zdobi onych oplo-towymi wzorami z miedzi i gbokich hemach z szerokimi nosalami. Ten najbar dziej z przodu zdj powoli hem, poda go siedzcemu z prawej, a potem zeskoczy na nieg i uszy powoli mostem. Mia starannie rozczesane dugie wosy i jasn brod zaplecion w dwa warkocze przeoone pr rebrne piercienie, a z ramion spywa mu niebieski paszcz podbity biaym futrem. Prezento wa si raczej godnie i oficjalnie, nawet jego buty z futrzanymi cholewami wyglday na d rogie i eleganckie. Drakkainen w swoim maskujcym anoraku i okopconym ppancerzu poczu si wyjtkowo wywiechtany, niechlujny i podobny do brudnej zebry. - Niepotrzebnie wyrzucaem tamto byszczce -mrukn, zsiadajc z konia. - Przynajmniej koro n trzeba byo zostawi. Spotkali si porodku mostu. Elegant splt rce na piersi, cakiem sprytnie - praw pooy m przedramieniu i w efekcie jego do dyskretnie wyldowaa tu nad rkojeci tkwicego w p miecza. Sta tak - niby spokojnie i obojtnie, a w razie czego ofensywnie. Drakkainen zrzuci kaptur i oszczdnie ukoni si samym ruchem gowy, uznajc, e nie ma co esadza z uprzejmociami. - Te trzy strzay poszy w moj tarcz - powiedzia tonem towarzyskiej rozmowy. - Gdybym m ia gorszy refleks, tobym tu teraz lea. - Straciem wielu ludzi - odpar elegant uraony. -A wy jestecie obcy. Tamci nosz si na c zarno, wy na biao, jedno i drugie tak samo dziwaczne. Nawet tarcze macie biae, bez znakw. Skd mielimy wiedzie? Cho u ciebie co przewituje, jakby wistak... - Mia by wilk - wyjani Vuko z lekkim zniecierpliwieniem. - Ale niezupenie si uda, dla o zamalowaem. Jestem Ulf Nocny Wdrowiec. Cudzoziemiec, ale yj midzy Ludmi Ognia, w gr Dragoriny. Pozwlcie nam przej. Tamci We s niedaleko i bardzo nam spieszno. Maj naszyc udzi i co, co naley do nas. S do niebezpieczni, jest z nimi Czynicy. - Rozmawiasz z Kungsbjarnem Paczcym Lodem, styrsmanem Ludzi Krukw. To moja ziemia i moi ludzie rzuci tamten wyniole. - We, ktrzy przeszli tym szlakiem, to moja rzecz. Na e do mnie, tak samo jak jelenie w lasach i ryby w strumieniach oraz zoto w trzewiac h gr. Mwie, e maj co twojego. Co to jest? - Nie przyda ci si na wiele - zauway Drakkainen. -Ma raczej warto sentymentaln. To tru mna. Kungsbjarn Paczcy Lodem, styrsman Ludzi Krukw, straci na chwil rezon. - Co? - Trumna - powtrzy Drakkainen cierpliwie. -Uywana. Znaczy z zawartoci. To... ten, moj a ciotka. Ukochana ciotka. Elegant rozejrza si troch bezradnie, kiedy Vuko przypomnia sobie, e na Wybrzeu agli st suje si ciaopalenie. Postanowi nie brn dalej. - We nie maj nic, na czym mgby si wzbogaci. Jeli za postanowisz nas wystrzela, b bija. W kocu poginiemy, ale nie naleymy do ludzi nieudolnych. Natracisz swoich, zupen ie niepotrzebnie, a We nadal bd sobie podrowa po twoich ziemiach. - Ukradli ci trumn? - zapyta ostronie Kungsbjarn. Drakkainen westchn, zachodzc w gow, go napado z t trumn. - Nie mnie, ciotce. Znaczy ciotk w zasadzie te ukradli. Pu nas, czowieku! Co ci zaley?Chcesz myto za most? Zapacimy. Przejedziemy szlakiem tam i z powrotem i znikniemy , jakby nas nigdy nie byo. Zapac ci nawet, jeli upolujemy krlika, tylko daj nam dopa t ch Wy. W gr szlaku, na zachd std, napadli na Smolarzy i wybili ich, a cz porwali ze lu chcesz jeszcze straci udzi? W najgorszym razie my i We powybijamy si nawzajem. - Jest was szeciu - zauway Paczcy Lodem. - Co chcecie wskra przeciwko Wom, ktrych p Czynicy? - Kiedy szli w tamt stron, byo ich znacznie wicej - zauway skromnie Drakkainen. - Ci t niedobitki. Tylko e z kad chwil oddalaj si od nas. I w kadej chwili mog zabi twoich arzy. Tam s niewiasty i dzieci! - Oni ju nie yj - powiedzia Kungsbjarn zagadkowo. - Nawet ja nie zdoam wyrwa ofiary Sz pccym do Cieni. - To tylko We. - Drakkainen wzruszy ramionami. - Przebici mieczem umieraj jak kady. Na wet Czynicy. Wyrwalimy im ju niejedn ofiar. Tylko kiedy my tu sobie gawdzimy, oni s c z dalej. - Nie mwiem o Wach. Posuchaj, Wdrujcy Noc. Jestemy Ludzie Kruki. Inni zwykle chepi e nie znaj trwogi. Ale to s gupcy, ktrzy szybko dowiaduj si, jak bardzo si mylili. My e boimy si adnych udzi i adnych cudzoziemcw. Ani Amistran-dingw, ani miedzianoskrych z Kabirstrandu, ani Ludzi Ognia, ani Wy. Nie boimy si sztormw i morskich potworw. Nie bo imy si grskich nyflingw, upiorw zimnej mgy, ani nawet bogw. Boimy si jednak aroczne ej uroczyska i szalonych mnichw zwanych Szepccymi do Cieni, ktrzy tam mieszkaj. Wiem, dokd poszli twoi We, i mog ci pokaza krtsz drog. Ale nawet gdybym ci nie zatrzyma, nie zdyby ich dopa przed Kamiennymi Kami. Dalej jest tylko uroczysko i zaczyna si mo pccych do Cieni. Nikt, kto przekroczy przecz, nie przeyje. aroczna Gra nie wypuszcza n kogo. - Pokaesz nam ten skrt? - zapyta Drakkainen. -I opowiedz mi wicej o tych mnichach. C zego We mog od nich chcie? I dlaczego ci Szepccy ich nie zabij? - Tego nie wiem. Ale skoro We znowu porwali ludzi, to znaczy, e przywiod ze sob ofiar la arocznej Gry. - Ci mnisi porywaj ludzi? Pozwalasz na to? - Mnisi nie mog opuszcza arocznej Gry. Poza ni trac moc. Gdyby wyszli, pewnie bymy ic reszcie wybili. Ale u siebie, w swoim wykutym w skale chramie, s niepokonani. To sa ma Gra ich chroni. Umiej jednak zwodzi ludzi na manowce, tak by sami przeszli przecz Kamiennych Kw i nakarmili sob Gr. Myliwych, wdrowcw, zagubionych na szlaku. Sami jed gdy nie wychodz ze swojej doliny. Nie powiem, e jeste odwany, Nocny Wdrowcze, bo ten, kto nie wie, na co si porywa, nie ma w sobie mstwa, a tylko gupot. Ja mwi: wracajcie na swoje Wybrzee i zapomnijcie o tych, ktrych porwano. Albo idcie do Ziemi Wy i tam wy wrzyjcie pomst. Ale nie idcie za Kamienne Ky, bo rwnie dobrze moecie sami poprzebi-ja i mieczami. - Dzikuj za rad - odpar Drakkainen. - A ja mwi: musimy i. Ci We nie mog wrci do i stanie, wiosn zajm cae Wybrzee agli i nie bdzie nikogo, kto by ich powstrzyma. Po p tu poka nam, prosz, ten skrt i bdzie po sprawie.Robak peznie, szepczc do cieni, to poeracz cia i pomieni. Skay godne, skay s godne, zwisy mami zmysy zawodne. W paszczach jaski, w gardach tuneli sycha lament tych, co zginli. Gra krzyczy, gra zawodzi, z gbi pieczar nikt nie wychodzi. Robak lepy, robak jest lepy, robak godny jest i kaleki. Niestrudzenie peznie przed siebie, eby pore, eby pore dzi ciebie. (Sowo o wiecie, Lodowy Ogrd). Rozdzia 2. aroczna Gra. Powrt do wiata oznacza bl. Kiedy wyczogaem si z jaski-dyem jedynie zobaczy jedc h wierzchowcach w dziwacznie wykutych zbrojach, hemy z osonami jak pyski jaszczurw,poczerniae elazo i drzewca z zbatymi proporcami sterczce im zza plecw, opocce na tle j bieli jak pomienie. W jednym bysku. Byli jak w moim nie jeszcze w Dolinie Bolesnej Pani. A potem odwrciem si do dziury midzy skaami, ziejcej niczym rozwarta paszcza w niegu, latem pozwolia mi wyj na wolno, prosto do wielkiego cudzoziemca o dziwnych rysach, ktr y mia by czci mojego przeznaczenia, do tego, ktry zwa si Nocny Wdrowiec, by wykrzyc trzeenie. A potem zgasem. Czuem nadlatujcy pocisk, syszaem, jak koziokujce elazo tnie ze wistem powietrze, a p spad na mnie cios i koniec. Pami o tej chwili jednak odnalazem duo pniej. Kiedy zbudziem si przewieszony niczym u owany jele przez grzbiet jadcego krtkim galopem konia, znaem i pamitaem tylko bl. Ni m pojcia, gdzie jestem, ani nawet kim jestem. Byem jednym blem. Zaczyna si od mojej sp uchnitej nad skroni czaszki, wypywa ze mnie gstymi, toczcymi si jak wosk z poncej lami z rany nad brwi, gniedzi si w brzuchu, na piersi, tam, gdzie kady krok wierzchowc a dga mnie potnym uderzeniem zwierzcego krgosupa. Uderzenie kopyt o ziemi czuem jak potny kopniak, zupenie jakby ko galopowa po mnie. D ie k sioda, gowa rozpadaa si na kawaki i w tamtej chwili nie bardzo mnie obchodzio, c i stao i dokd mnie zabieraj. Nawet nie wiem, jak dugo to trwao. Widziaem jedynie sunc szybko onieon ziemi i miga kopyta. W ktrym momencie udao mi si lekko przesun i zyskaem tyle, e mj brzuch obija si w i scu ni przedtem, ale bl w innym miejscu ju oznacza ulg. Po jakim czasie wjechalimy do lasu i jedcy zwolnili. Zauwayem te, e midzy nimi wci ilku pieszych, buchajc par i chrzszczc pytami napiernikw, a to oznaczao, e wcale ni taka szalona jazda, jak mi si zdawao. A potem wiozcy mnie m zatrzyma konia i jednym szarpniciem za kark posa na ziemi. Zwaliem si bezwadnie jak worek i po prostu leaem w niegu otoczony blem i niczym wice e miaem siy, eby cho przewrci si na bok, po prostu leaem tak, jak upadem, zupenie zostao wyrzucone. Jednak wtedy, po dugim czasie, zaczem myle. Troch. Miaem twarz w niegu i zaczem go nagle przypomniaem sobie, e Ulf mwi, eby tego nie robi pod adnym pozorem, bo jest zbyt zimny i skrci mi kiszki. Nabraem wic odrobin w usta i czekaem cierpliwie, a si roztop i dopiero wtedy przeknem. Uczyniem tak kilka razy, a potem zwymiotowaem. Nadal bolaa mnie gowa i obite ebra, ale byem ju w stanie zacz si niemrawo porusza. W obolae czoo w lodowaty puch i czekaem, a pulsujcy bl, ktry rozpala si pod moj czas ym ruchu, stanie si troch znoniejszy. Rce miaem zwizane z tyu, lecz nogi wolne. Wdru c uczy nas, jak si walczy ze zwizanymi rkami, a nawet kaza nam tak pywa w basenach w jskiej ani Lodowego Ogrodu. Wiedza i pami o tym wszystkim wrcia do mnie powoli, jak woda wypeniajca puste naczynie . Wci leaem twarz na niegu, ale przestaem by ju bezwadnym achmanem. Zdobycz. Cz trzeba przetransportowa jak zastrzelonego koza. Naleaem do druyny Wdrujcego Noc. Gdz am, z tyu, zostali moi ludzie. We uciekali, pieszyli si, a to znaczyo, e Ludzie Ognia Bracia Drzewa wci yli. Przynajmniej niektrzy. Wszyscy id i wszyscy wracaj" - mwi Ulf. - Take martwi. Nikt nie zostanie porzucony. N nie zostanie z tyu". Byli tam gdzie i szli po mnie. Na pewno. Na razie leaem obolay i sprawdzaem, co mi zostao. Przeliczyem jzykiem zby. Policzki gi krwawiy, lecz zby miaem wszystkie. Zabrali pas z mieczem i noem, znaleli przechodzc rzez pier pask pochw z gwiazdkami do rzucania. Zdarli z gowy hem, ktry pewnie uratowa cie. Ale miaem futrzany strj i buty. Miaem bia kurt i spodnie, ktre czyniy nas niewid lnymi w niegu, a od spodniej strony byy czarne, bymy mogli znikn te w ciemnociach. Pod kurt wci miaem drobn, mocn kolczug. Nigdy nie odpuszczamy" - mwi Nocny Wdrowiec. Do koca. Dopki yjesz, walczysz. Dopki walczysz. To umys jest broni. Reszta to narzdzia. Nie maj znaczenia. Mona je zdoby, z robi albo zastpi". Na szyi wci czuem acuszek z maym kasteto-wym noem, ktry zosta mi po Brusie. Nie prze li mnie zbyt dokadnie. Byem nieprzytomny i nie mieli czasu. W przypadku takich jak my moesz by pewien, e znalaze ca bro, tylko gdy jestemy nadzy, a i to nie zawsze. O ntrznej strony pasa trzymajcego spodnie miaem, jak kady w druynie, wszyt pochw, a w ni j may n wykuty z jednego kawaka stali. Nieco duszy od kciuka, ostry jak brzytwa, z kkna kocu rkojeci, w ktre mona byo wsun palec. Ukryty w miejscu, gdzie zwizany czow skretnie sign doni. Wzdu dolnego brzegu kurty kry si trzyokciowy acuch o drobnych z ciarkami na obu kocach. Jeszcze jedno ostrze, wielkoci licia, ukryte zostao w podesz ie prawego buta, pod obcasem. Tak naprawd miaem wiele broni. Potrzebna bya mi jedynie sia i wola, by j wykorzysta. Oraz sposobno, eby wsun donie pod kurt i na-maca pas opinajcy futrzane portki, a pot skretnie wyszuka pod nim kko wykute na kocu rkojeci i zaczepi je palcem. A potem jeszcze chwila, by rozci oplatajce moje nadgarstki rzemienie. Na razie leaem twarz w niegu, wok syszaem chrzst krokw Wy, chrapliwe szepty, szcz zwanianie uprzy. Mdlcy bl w gowie sta si znoniejszy. Wci miaem wraenie, e jest r aki jak gliniany dzban, ale bl ju mnie nie olepia i nie sprawia, e nie wiedziaem nic innego. Przekrciem si ostronie na bok i powoli uniosem oblepion lodowatymi, topniejcymi grudka i twarz. Byli wysocy, jak wszyscy ludzie yjcy na Smarsel-strandzie, jak zwali swj kraj, ale We rnili si od pozostaych. Wydawali si chudsi i smaglejsi, a kady odkryty kawaek i kryway zygzakowate wzory, podobne do tych, jakie miay na grzbiecie tutejsze jadowit e we. Nosili te dugie wosy splecione w mae warkoczyki zaczesane do tyu, wysmarowane cz m czarnym i lnicym. Mwili tym samym jzykiem co pozostali mieszkacy Wybrzea agli, ale awiali sowa troch inaczej, wic w pierwszej chwili ich nie rozumiaem. Rozejrzaem si szybko i dyskretnie, usiujc zobaczy i zapamita jak najwicej, a potem z gow na niegu, by nie zwraca na siebie uwagi, ale te tak, aby mc nadal ich obserwowa sp d przymruonych powiek. Zostao im trzech jedcw w cikich zbrojach i szeciu albo siedmiu pieszych. Ten, ktry m iz, zachowywa si jak dowdca i by to te ten sam, ktry rzuci we mnie toporkiem. Kiedy oson w ksztacie pyska jaszczura, widziaem, e ma dziwne, senne ruchy i nawiedzony, ni eobecny wyraz twarzy, jakby nawdycha si dymu z harhaszu. Sprawia wraenie, e porusza s i w takt muzyki, ktrej nikt poza nim nie syszy, a do tego wydawao si, e nie odczuwa mr ozu. Tego dnia moe nie byo jako przeraliwie zimno, jak na t por roku na wybrzeu, ale W chodzi w rozpitej kurcie, pod ktr wiecia naga pier pokryta tatuaami. Nie nosi u za plecami skrzyde z proporcw jak pozostali, a zamiast tego mia dziwn peleryn z cien kiego materiau, umocowan do ramion i bioder, ktra przy kadym ruchu i powiewie wiatru w ydymaa si niczym agiel, ukazujc wizerunek splecionych wy. Co dziwniejsze, tkwio w nie ilka strza, jakby nie miay siy przebi cienkiego niczym jarmakandzki morski mulin mate riau. Postj wypad na skraju lasu. Midzy pniami drzew i onieonymi krzewami wida byo polan, n trej stay jakie szaasy, pony ogniska i krcili si ludzie. Dwch pieszych Wy opado potem po-czogao si w niegu na sam brzeg lasu, obserwujc wiosk. Reszta skulia si na ziemi i siedzieli tak, oparci plecami o drzewa, dyszc i po pijajc z bukaka, ktry pucili w krg. Mylaem, e to krtki popas i zaraz rusz dalej, obchodzc polan, ale po chwili zrozumiae zykuj si do ataku. Patrzyem, jak na chrapliwy, rzucony ciszonym gosem rozkaz piesi nie chtnie podnosz si ze niegu, zapinaj rzemienie poluzowanych pancerzy i zakadaj hemy, a tem bior do rk dziwne wcznie o dugich, szerokich ostrzach, najeone sierpowaty-mi hakam , dobre do cigania jedcw z koni. Dwaj jedcy dosiedli znw wierzchowcw, jeden przygoto ie kotwiczk na linie, drugi rozda pieszym kilka glinianych kul na krtkich acuchach. Patrzyem na to wszystko i czuem, jak wali mi serce. Nadal leaem w niegu niczym martwy i za wszelk cen usiowaem nie zwrci na siebie uwagi, ale dotaro do mnie, e ten moment moja szansa. Nie bardzo rozumiaem, po co chc rzuca si na tych ludzi na polanie, ale c okolwiek miao si wydarzy, musiaem to wykorzysta. Na razie czekaem. Jeli postanowi mnie zwiza, i tak si uwolni. Jeli zostawi mnie pod stra, poczekam, a spojrzy, co si dzieje z towarzyszami, rozetn wizy i przy nadarzajcej si okazji zabij o i uciekn w las. Jak najszybciej, w przeciwn stron, tam, skd bd nadchodzi ludzie Ul Wsunem do pod pas i namacaem n. By tam. Wystarczyo go wysun, obrci w palcach, a . Robiem to wiele razy w Lodowym Ogrodzie i wiedziaem, e zabierze tylko par chwil. Dowdca przechadza si midzy nimi, wydajc szeptem rozkazy, a potem wyprostowa si, rozk na boki rce, i powoli przetoczy gow na karku, a co mu chrupno w kociach. Nasadzi sw urczy hem i wskoczy na siodo. Ci, ktrzy otrzymali kule umocowane do kawakw acucha, stukli je o drzewa, a potem zaczl nimi krci w powietrzu. To, co znajdowao si pod glinian skorup, zaczo najpierw dymiem buchno pomieniami. Syszaem, jak pociski wydaj ponury zawodzcy dwik, wirujc na mieniajc si w rkach Wy w pomieniste koa. Leaem spokojnie, czujc, jak rozpala si we mnie ogie, a w gardle tucze mi si serce, zup ie jakbym pokn ryb. Dwch wcznikw zostao w lesie i przysiado pod drzewami, kryjc ojrzaem, jak odprowadzaj swoich wzrokiem, i mocniej cisnem n w palcach. A potem mj os y wzrok pad na tob z sieci lecy tu obok nich i zrozumiaem, e to nie tylko mnie pilnu tedy spado na mnie nage przeraenie, zupenie jakby strzeli we mnie piorun. Uczucie byo akie, jakby oblazy mnie tysice poncych mrwek. Na niegu wrd skbionej sieci spoczywa lodowy sarkofag zawierajcy Nasz Pani Bolesn u Nie mogem zrozumie, jak to si stao, ani zrazu w ogle uwierzy w to, co widz. Mieli j. to oznaczao, e Ulf Nocny Wdrowiec, czowiek, ktry spad wraz z gwiazd i by kluczem do m go przeznaczenia, pewnie nie yje. Nie mogem uwierzy, e daby j sobie wyrwa. Pamitaem oznaczao, gdyby szalony krl Wy dosta Czynic w swoje rce. W nastpnej chwili zrozumiaem te z przeraeniem, e nie mog ucieka. Nie mog im zostawi nej Pani. Musiabym zabra j ze sob, a wlokc ciki sarkofag, nie zaszedbym daleko. Myla zcze, eby jednak sprbowa ucieczki i potem usiowa jako wykra Czynic albo j ostatec yle nie trafia do kraju Wy. Tylko e nie miaem pojcia, jak miabym to uczyni. Lodow s tworzy mistrz Fjollsfinn, ktry by potnym Czynicym, i postara si, by nie dao si jej szczy, a otworzy j umia z nas wszystkich tylko Ulf. Miaem te marne szanse, by zabi str ikw. May n, dobry do obierania owocw, przeciwko dwm mieczom i wczniom? Mona nim byo zaskoczenia, lecz nie w rwnej walce przeciwko przygotowanemu wojownikowi, a co dopi ero przeciw dwm. Dobrze wiedziaem, ile siy maj ludzie z Pnocy. Widziaem tu ju mw, l walczyli, mimo e w ich ciele tkwi miecz przebijajcy tuw na wylot. Leaem przeraony w niegu, nadal ze sptanymi rkoma, wahaem si pomidzy niewidoma rzecz mgbym zrobi, i jak to zwykle bywa w takich razach, w kocu nie uczyniem nic. Na polani e tymczasem wybuch krzyk przeraonych ludzi, dobiega stamtd huk pomieni, basowe zawodz enie rogu, omot i trzask, a w kocu pojedyncze przeraliwe wrzaski. Nie trwao to dugo, ale nie miaem wielkiej nadziei, e zajci swoimi sprawami i niczego si niespodziewajcy ludzie pracujcy w lesie poradz sobie z nagym atakiem Wy. Tylko nadal nie mogem poj, tamci to robili. Kiedy haas na polanie wzmg si, uniosem lekko ciao, usiujc spojrze midzy krzewami, i breone na pask ostrze wczni spado mi na kark, wbijajc znowu twarz w nieg. - Na ziemi, padlino! - sykn wcznik. Zostaem wic pasko na ziemi. Po chwili lodowate os e zniko z mojego karku, lecz nie poruszyem si, rozumiejc, e wartownicy s czujni. Po jakim czasie postawiono mnie na nogi paroma kopniakami w ebra. Znowu byem w niew oli. Znw byem kim, z kim porozumiewano si za pomoc kopni, poszturchiwa i razw. Tym ednak miaem pewno, e nie potrwa to dugo. Nie zamierzaem ponownie tego znosi i przyrze to sobie ju dawno. We krcili si na zdeptanej polanie i o ile mogem si zorientowa, byo ich tyle samo co p dtem. Szaas sta si ju poncym rumowiskiem, wszdzie leay strzpy ubra, rozrzucone b zia i rzeczy codziennego uytku. W wielkiej plamie krwi na niegu drgay dwa potwornie rozszarpane i porbane ciaa, a reszt ludzi zgromadzono porodku i zmuszono, by uklkli. Wartownik uderzeniami drzewca zapdzi mnie w tamt stron, po czym kopniakami zgi mi oba kolana. Klczaem wraz z innymi i musiaem patrze na stojce opodal sanie, gdzie We wrzucili jedy jecw mod dziewczyn. Rce przywizali jej do burt, a nogi w kostkach do pz, po czym roz pdnic a do pasa i gwacili j po kolei, miejc si i pokrzykujc do siebie. Po jakim cza ewczyna przestaa krzycze i tylko rzucaa gow na boki, gryzc wargi do krwi i szarpic za e na nadgarstkach rzemienie. Ogldaem t scen martwym wzrokiem i mylaem o nou spoczywajcym w pochwie pod moim pasem. e czuem ju zgrozy, tylko zimny gniew i co jakby znuenie. Byo tak, jak kiedy powiedzia Brus. Napatrzyem si na okruciestwo i w kocu przywykem, ale cz mnie umara, zamieni ie. Czuem, jak ciy mi w piersi, zimny i chropawy niczym otoczak ze strumienia, ale od czuwaem niewiele wicej. Ich dowdca zrzuci paszcz i kurt, po czym pnagi sign do sakw, skd wyj co, co zra grubej, kolorowej liny, ale to byy we. Tutejsze jadowite we, cae w czerwono-czarne wz ory, grube jak mj nadgarstek, teraz zwisajce mu niemrawo z doni. Pomylaem, e s martwe, ale kiedy owija je sobie wok szyi jak chust, jeden z nich wysun na chwil jzyk, a dr poruszy bem. We tu pi ca zim, wic te jego byy otpiae od mrozu i senne.- Serce! - krzykn nagle chrapliwie czarownik. Jeden z jego ludzi wycign szeroki, zakrzywiony niczym sierp n i pobieg do lecych bez u dwch porbanych obrocw. Nachyli si nad nimi, usyszaem chrzst i trzask rozrbywanych o czym W wrci, trzymajc w doniach wycite z piersi serce, niczym lnicy czerwony owoc erczcymi odcitymi yami jak odamane pdy. Serce poruszyo si jeszcze kilka razy w rku W y podawa je Czynicemu. Tamten uj je ostronie, po czym cisn w doni. Strumyki krwi po spomidzy palcw, a potem z nadgarstka, spadajc cienk strug w nieg. Czarownik zacz co wodzc doni nad niegiem i rysujc spltan szkaratn lini, zwijajc si w zagmatwane sp Pomylaem, e jeli moi ludzie jeszcze yj, to kady moment postoju zwiksza nasze szanse. h gwac dziewczyn, babrz si krwi, napadaj na jakich nieszczsnych myliwych czy wgla dciga pit-nacioro jedcw, eby wybi ich jak wcieke psy. Ju tu jad. Biali na niegu, rku, powodujcy komi z wytumionymi kopytami. Cisi niczym mier. Jednak cho usiowaem o nie pamita, jednoczenie widziaem lodow skrzyni z Pani Bolesn i wiedziaem, e musia . Wic dobrze, nie bdzie ich pitnacioro. Ale jeli przey cho jeden, to ju tu jedzie. A y przynajmniej bdzie nas dwch. - Niech zabka si, idc po ladach Wa, niech zginie na mijowych manowcach, niech oguch syk, niech olepnie na znaki na ogonie, niech si zapacze i zginie - mamrota Czynicy. Bowiem s na wiecie tylko We i karma dla Wy, niech bdzie bogosawiony wielki mistrz Jeden z jego ludzi ruszy kusem w stron sa, kopn z sioda tego, ktry wanie kad si , a potem wyj miecz i ci z gry kilka razy. Usyszaem jej nagy, stumiony krzyk i wzdry W jednak przeci tylko rzemienie, ranic j przy tym w nog, po czym chwyci dziewczyn i powlk przy swoim wierzchowcu, by cisn midzy nas, klczcych na niegu. Dziewczyna zwin kbek, wciskajc rce midzy uda i dawic si stumionym szlochem. Czynicy opad na kolana, zdj oba gady z szyi, jednego po drugim, odwijajc je ostronie, lepn kadego lekko otwart doni w paski eb, a potem uoy na szkaratnych zygzakach w gu. Nie widziaem nigdy z bliska, jak kto czyni, ale to, co ten robi, wydao mi si tylko niedorzeczne. Jego ludzie usiedli dookoa krgiem, unoszc donie w stron zachmurzonego nieba i wydajc d iwaczny grzechoczcy dwik. Nigdy dotd nie syszaem, by co takiego wydobyo si z ludzkie rda. Oba gady zaczy wi si na wzorach widocznych na niegu i wydao mi si, e pezn d ysowanych liniach. Czynicy pochyli si, wycigajc nagie ramiona pokryte zgrubiaymi blizn ami, a wtedy najpierw jeden, a potem drugi w zwiny si w kbek i skoczyy nagle na jego wbijajc w nie jadowe ky. Kapan odrzuci gow do tyu i wyda z siebie ni to syk, ni to k k. We zaciskay przez moment szczki i wisiay mu na rkach, a potem odpady nagle, bezwa ak pijawki. Pozostali opadli Czynicego, kto narzuci mu futro na ramiona, kto pozbier a we, znw osowiae i bezwadne, wrzucajc je do skrzanego worka. Pomogli wsta czarowni atujc wzory na niegu, ten wyszarpn si z ich ramion i zasycza znowu, a wtedy zobaczyem, ma czarny, rozdwojony jzyk i straszne te oczy z maymi czarnymi szczelinami, martwe n iczym wypolerowane kamyki, takie same jak u jego wy. Po tym wszystkim szybko ruszylimy w drog. Piesi otoczyli nas, klczcych na niegu, a pot em okadajc drzewcami i kopic, zmusili do powstania i ustawienia si w szereg. Ruszylim y truchtem przed siebie, prowadzeni przez trzech jedcw i otoczeni wcznikami. Nie skrpowali jecom rk, wzili tylko dug lin, ktr powizali co kawaek w zaciskajce nam na szyje. Dwaj jadcy na koniach powiesili midzy sob sie z Pani Bolesn i tak brnli najpierw przez sigajcy kolan nieg, a potem kamienistym szlakiem midzy drzewami, wzdu jakiego strumienia. Cay ten korowd nie szed wcale cicho. Co chwila kto si przewraca, pocigajc za sob inn szarpic ich za karki, wszyscy szlochali, dyszeli rozpaczliwie albo dawili si przek lestwami. Konie parskay i porykiway, piesi szczkali zbrojami i broni. A mimo to, kiedy brnc szlakiem, zaczlimy mija zaczajonych ludzi, ci nie zwrcili na na s najmniejszej uwagi. Najpierw by to m stojcy z ukiem midzy ska a pniem drzewa. Gdyb dziej si przyczai, w ogle nie byoby go wida, ale on opiera si o drzewo i wpatrywa w szklanym wzrokiem, nasuchujc, jakby nikt nie szed po kamieniach, jakby nie dociera do niego stukot kopyt, jki i zorzeczenia. Za nim wrd ska i drzew siedzieli nastpni i rwnie nie dbali, by by niewidoczni. Pogryz co, trzymali w rkach uki z zaoonymi strzaami, ale nie napinali ich, tylko kadli pa kolanach, drapali si, a nawet ziewali, jakby wci na co czekali, mimo e przed ich ocza mi szlakiem przechodzio ptora tuzina ludzi. Kto z jecw zacz ich woa z rozpacz i us iej. Ktry zdzieli winia w gow, ale wcale nie wygldali na zaniepokojonych. Wok na rgao dziwacznie, jakby z gorca, tak samo jak nad piaskiem pustyni, i wdrowalimy, zupenie jakbymy ju byli duchami, niewidocznymi dla oczu ywych. Przeszlimy mostem nad stru mieniem na dnie skalistego wwozu, a kawaek dalej spotkalimy kolejnych ludzi czekajcyc h w zasadzce. I tak samo jak poprzedni, ci rwnie nie zaszczycili nas nawet spojrzeni em. Jecy na ten widok zaczli paka i zorzeczy. Byo jasne, e siedzcy tu zbrojni w mgni oka rozbiliby podjazd Wy w puch, a tymczasem gapili si tylko przed siebie szklanym w zrokiem i czekali, a traktem przejedzie kto widzialny. Kiedy minlimy zasadzk, jecy zupenie stracili nadziej i ducha. Szlochali jedynie i szli krok za krokiem, zupenie bezwolnie. Widywaem ju ludzi w takim stanie i wiedziaem, e at o si z niego nie obudz. Nawet gdyby kto teraz zaatakowa Wy, zaczby ich zabija i prze r, staliby i gapili si zupenie jak kowce. Szlimy potem jeszcze wiele godzin, cay czas pod gr. Przewracalimy si na oblodzonych ka mieniach, potykalimy o korzenie. Do tego ja miaem si znacznie gorzej ni inni, bo wci m iaem zwizane z tyu rce. Pozostali cay czas ciskali sznur, starajc si poluzowa dawi e, a mnie drtwiay sptane rce i traciem czucie w palcach, a co gorsza, jeli si potyka bo kto obok mnie upad i pocign mnie w d, po prostu wieszaem si na linie. Cay czas mylaem o nou i walczyem ze sob, eby go nie doby i nie przeci sznura, ale w e daoby mi to nic poza sposobnoci szybkiej mierci. Usiowaem zamiast tego obserwowa, tak jak uczy mnie Nocny Wdrowiec. Wypatrywa okazji, b udowa plany. Jednak dla kogo podduszonego i poranionego szorstk lin, z obolaym ciaem i zdrtwiaymi domi nie jest to wcale takie atwe. We szli szybko w milczeniu i nie robili ju adnych postojw. Byem pewien, e nie bd ta iesitki staj, a na drug stron gr, do swojego szalonego krla, zatem teraz zmierzali do akiego miejsca gdzie po drodze, bo wyranie si pieszyli. Gry zaczy si robi strome, s i pospne. Po kilku nastpnych godzinach weszlimy ju tak wysoko, e nic tu nie roso, naw t pokrcone kolczaste drzewka, by tylko nieg i skay. I szare zimowe niebo oraz ciemne szczyty, dgajce je jak szpony. To bya najbardziej pospna okolica, jak widziaem. Zbyt wysoko, by wchodzi tu czowiek, a nych ladw zwierzt prcz krukw i orw wysoko nad nami, nic tu te nie roso. Tylko nieg, skie szczyty wok i szare niebo nad naszymi gowami. Byo to rwnie upiorne i jaowe miejs jak pustkowia pod Nahilgy, aczkolwiek gry wyglday zupenie inaczej. Wysokie, o ostrych wierzchokach, szare i grone, jak wieo wykute ostrza. Przy zboczu bdcym jednym skalnym rumowiskiem We dali nam odpocz. Zatrzymali si i ww nieszczsny korowd jecw po prostu zwali si w nieg. Jedcy zeskoczyli z koni, bo dalej zrobio si po prostu za stromo. Piesi siedli ciko wok s, buchajc par spod futer i pancerzy jak przegrzane konie. Nadal nie miaem adnej sza nsy na ucieczk i wci nie miaem pojcia, co zrobi z Nasz Pani Bolesn spoczywajc w lo kofagu. Siedziaem wic na podwinitych nogach, staraem si oddycha gboko, zaciskaem do , eby zacza w nich kry krew, i czekaem. A potem znw szlimy w gr po oblodzonym gooborzu, wrd ska i kamieni poznaczonych zielo i tymi plamami porostw, pod dobiegajcym z gry krakaniem. Po jakim czasie stao si jas okd zmierzamy. U szczytu zbocza pokazao si wskie pknicie w skalnej cianie, przez ktr ewitywao blade niebo. Kiedy podchodzilimy bliej, zobaczyem, e przesmyk przypomina rozw art paszcz bestii, ze skalnymi ziomkami po obu stronach, ktre na tle nieba wyglday jak wyszczerzone ky. Jecy, zdaje si, rozpoznali ten widok, ktry tak straszliwie ich prz erazi, e ocknli si zupenie ze swojej guchej rezygnacji. Najpierw usyszaem szepty: - O bogowie, to Kamienne Ky...! Ratuj, Hindzie... A potem ich szemranie i szlochy wezbray nagle jak woda powodzi, nieszczni bracy zaczl i baga, krzycze, zorzeczy, z kadym krokiem szarpa si coraz rozpaczliwiej na sznurze iedziaem, co ich tak przerazio, ale wydao mi si, e za chwil komu uda si uwolni gow rostu rozcignie ptl i by moe rozbiegn si we wszystkie strony, a wtedy pojawi si spos ieczki. Namacaem n pod pasem, lecz nie zdyem sprbowa niczego wicej. Dowdca chwyci iza go do sioda swojego konia i klepn zwierz w zad, wykrzykujc jaki rozkaz. Wierzcho ruszy pod gr wawym, miarowym krokiem, pocigajc jecw, ptle zacisny si i pobiegli truchtem za Czynicym. Krzyki zamieniy si w charkot, jecy zaczli si przewraca i wtedy ozostali stawiali ich na nogi, po czym padali kolejni. Sam, majc zwizane rce, padaem bardzo czsto i ptla zaciskaa mi si na szyi, a wtedy kto chwyta mnie za ubranie i podn osi szarpniciem. Przesmyk, poza tym e przypomina drapien paszcz, sam w sobie nie wyglda szczeglnie gr nie rozumiaem, o co chodzio moim towarzyszom niedoli. Za nim cign si pospny paskowyzony skaami sterczcymi w niebo jak odamki stuczonego dzbana albo dziwaczna korona, a p orodku wznosia si gra o tpym wierzchoku. Prcz tego wszdzie byo mnstwo ska i sczy . Blady i gsty snu si wstgami przy ziemi, roztaczajc zgniy, siarkowy odr. Miejsce wygldao ponuro i troch przeraajco, ale jecy byli a sini ze strachu i dygotali a caym ciele. Poczuem si nieswojo, bo dobrze ju wiedziaem, e ludzie z Wybrzea nie boj yle czego. Widywaem, jak bez trwogi stawali w kilku przeciwko wielu albo podnosil i bro na jaskiniowe niedwiedzie i skalne wilki. Waciwie tylko jeden raz widziaem ich w takiej trwodze - byo to w domu Smildrun Lnicej Ros, kiedy nadesza zimna mga i wok os zaczy kry roiho. Pomylaem wic, e miejsce, do ktrego nas zawlekli, to pewnie uroczy Ruszylimy w stron citego wzgrza, wbijajcego si w szare niebo poznaczone mkncymi przed ebie ciemnymi obokami. Wrd niegu, kamieni i skalnych cian czasem widziaem jaki ruch, trzegalny tylko ktem oka. Jednak kiedy spogldaem tam uwaniej, nie mogem nic wypatrzy. edynie skay, nieg, cienie i snujce si przy ziemi wstgi oparu. W miar jak szlimy, robio si coraz bardziej pochmurno i coraz ciemniej. Po obu stronac h szlaku wiodcego wrd ska i gorcych rde o cuchncej, parujcej wodzie zatknito krzy wieczone czaszkami ludzi, odmienionymi przez uroczyska i ozdobionymi pkami kolorowyc h wstek i gagankw. Czaszki o wielkich szczkach, czaszki z trojgiem oczu albo czaszki o dziwnych ksztatach, wyduone lub spaszczone. Wszystkie kolawe, spotworniae i patrzce tymi oczodoami na suncy pomidzy nimi aosny korowd. A pod nimi na krzywych poprzeczkach wiszce na rzemykach ebra, piszczele i koci pal