Nr 4

12
Kolejny ciepły wieczór. Ińsko za dnia ciche i spokojne, jakby w uśpieniu przycupnięte nad brzegiem czystego jeziora, o zmroku budzi się do życia. Zarówno turyści, jak i mieszkańcy wyle- gają na ulice, by udać się na seanse filmowe. Szczególnie tłumnie przybywa- ją na projekcje w kinie plenerowym. Nie miałam jeszcze okazji oglądać filmu na łonie natury, więc też postanawiam udać się nad jezioro. Już z daleka sły- chać głosy zgromadzonych oczekują- cych na prezentację kolejnego obrazu. Dotarłam. Dokoła mnie w półmroku rozlegają się dziesiątki głosów, pachnie smażonymi rybami. Gdyby nie znajome dobre dusze, które zajęły mi miejsce, prawdopodobnie zmuszona byłabym oglądać film na stojąco lub siedząc na wilgotnej od rosy trawie. Organizatorzy czekają, aż ostatnie promienie słońca znikną za horyzontem, by rozpocząć projek- cję. Kiedy rozlega się głos oznajmiający, że przedstawienie czas zacząć, gwar powoli cichnie. Początkowo jestem nawet zaintere- sowana filmem. W trakcie kolejnych scen moją uwagę odciągają jednak nieproszeni goście, których towarzystwa do tej pory nie zauważałam. Komary. Są wszędzie. Te miniaturowe wampiry skutecznie potrafią uprzykrzyć człowiekowi życie. I nie ma zmiłuj! Ani proś- bą, ani groźbą nic nie wskórasz. Żadnych negocjacji, zero kompromisów, tylko dopro- wadzające do szału ukłucia. I człowiek już przeklina, na czym świat stoi... Bo nie uwie- rzę, że chodzi po ziemskim padole istota ludzka, która, choćby w myślach, nie po- mstuje na to, jakby nie było – boskie stwo- rzenie. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to kła- mie. Jak się ogląda filmy w plenerze, czyli wieczory świetlikowe W TYM NUMERZE: Kochaj i tańcz 3-4 Noc w muzeum 2 4 Etiudy & Anima 5 Młode wino 6 Walc z Baszirem 6-7 Wspaniały świat pralni 8-10 Uśmiech na ustach, a w oczach łzy 10 G A Z E T A F E S T I W A L O W A IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE 4 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 4 Biuro Ińskiego Lata Filmowego Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084 Kasa biletowa katalog 36. ILF-u 5 zł Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 25 zł Klub Festiwalowy na małej plaży koło bazy płetwonurków spotkania z twórcami koncerty inne atrakcje W związku z przyjazdem Davida Adetayo Olusogi, reżysera filmu Namibia, ludobójstwo a II Rze- sza projekcja zostanie prze- niesiona na szóstego sierpnia (czwartek) na godzinę 11 00 . Planowany w tym terminie film Kobieta z Berlinie pokazany będzie czwartego sierpnia (wtorek) o godz 16 00 . Po seansie Namibii spotka- nie z reżyserem. KOMUNIKAT: Witamy w Nollywood 11

description

Kasa biletowa katalog 36. ILF-u — 5 zł Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 — 25 zł W TYM NUMERZE: Klub Festiwalowy na małej plaży koło bazy płetwonurków Biuro Ińskiego Lata Filmowego Po seansie Namibii – spotka- nie z reżyserem. Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084 Młode wino 6 Uśmiech na ustach, a w oczach łzy 10 Noc w muzeum 2 4 Walc z Baszirem 6-7 Witamy w Nollywood 11 Kochaj i tańcz 3-4 Etiudy & Anima 5

Transcript of Nr 4

Page 1: Nr 4

Kolejny ciepły wieczór. Ińsko za

dnia ciche i spokojne, jakby w uśpieniu

przycupnięte nad brzegiem czystego

jeziora, o zmroku budzi się do życia.

Zarówno turyści, jak i mieszkańcy wyle-

gają na ulice, by udać się na seanse

filmowe. Szczególnie tłumnie przybywa-

ją na projekcje w kinie plenerowym. Nie

miałam jeszcze okazji oglądać filmu na

łonie natury, więc też postanawiam

udać się nad jezioro. Już z daleka sły-

chać głosy zgromadzonych oczekują-

cych na prezentację kolejnego obrazu.

Dotarłam. Dokoła mnie w półmroku

rozlegają się dziesiątki głosów, pachnie

smażonymi rybami. Gdyby nie znajome

dobre dusze, które zajęły mi miejsce,

prawdopodobnie zmuszona byłabym

oglądać film na stojąco lub siedząc na

wilgotnej od rosy trawie. Organizatorzy

czekają, aż ostatnie promienie słońca

znikną za horyzontem, by rozpocząć projek-

cję. Kiedy rozlega się głos oznajmiający, że

przedstawienie czas zacząć, gwar powoli

cichnie. Początkowo jestem nawet zaintere-

sowana filmem. W trakcie kolejnych scen

moją uwagę odciągają jednak nieproszeni

goście, których towarzystwa do tej pory nie

zauważałam.

Komary. Są wszędzie. Te miniaturowe

wampiry skutecznie potrafią uprzykrzyć

człowiekowi życie. I nie ma zmiłuj! Ani proś-

bą, ani groźbą nic nie wskórasz. Żadnych

negocjacji, zero kompromisów, tylko dopro-

wadzające do szału ukłucia. I człowiek już

przeklina, na czym świat stoi... Bo nie uwie-

rzę, że chodzi po ziemskim padole istota

ludzka, która, choćby w myślach, nie po-

mstuje na to, jakby nie było – boskie stwo-

rzenie. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to kła-

mie.

Jak się ogląda filmy w plenerze, czyli wieczory

świetlikowe

W T Y M

N U M E R Z E :

Kochaj i tańcz 3-4

Noc w muzeum 2 4

Etiudy & Anima 5

Młode wino 6

Walc z Baszirem 6-7

Wspaniały świat pralni 8-10

Uśmiech na ustach, a w

oczach łzy 10

G A Z E T A F E S T I W A L O W A

IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE

4 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 4

Biuro Ińskiego Lata Filmowego

Kino Morena

ul. Przybrzeżna 1

tel. 091 5623084

Kasa biletowa

katalog 36. ILF-u — 5 zł

Książka Gdzie woda czysta…

Ińskie Lato Filmowe 1973-2007

— 25 zł

Klub Festiwalowy na małej plaży

koło bazy płetwonurków

spotkania z twórcami

koncerty

inne atrakcje

W związku z przyjazdem Davida

Adetayo Olusogi, reżysera filmu

Namibia, ludobójstwo a II Rze-

sza – projekcja zostanie prze-

niesiona na szóstego sierpnia

(czwartek) na godzinę 1100.

Planowany w tym terminie film

Kobieta z Berlinie pokazany

będzie czwartego sierpnia

(wtorek) o godz 1600.

Po seansie Namibii – spotka-

nie z reżyserem.

K O M U N I K A T :

Witamy w Nollywood 11

Page 2: Nr 4

Klnę jak szewc. Choć samo zja-

wisko oklepywania się po różnych

częściach ciała skłania mnie do

refleksji: co jest tak irytującego w

tych mało przecież bolesnych ukłu-

ciach? Taki komar dużo nie upije.

Małe to to, i też jeść musi. Trzask!

Jeden – zero dla mnie. Chyba je-

stem egoistką. Już przestał mnie

interesować los ich żołądków. O ile

to ma jakiś żołądek. Bo taka na-

pompowana już komarzyca robi się

półprzezroczysta i ślepy by zauwa-

żył, co tam ma w środku. A ma krew.

Twoją krew.

Plask! Odruchowo uderzyłam się

w twarz. A komar jak brzęczał, tak

brzęczy. Bezradność bywa frustrują-

ca. Homo sapiensy niby jesteśmy, a

na te bestie nikt jeszcze sposobu

nie znalazł. Bzzzzzzz... Pomocy!

Jest już zupełnie ciemno. O co

chodzi w tym filmie? Czy tylko ja

tracę nerwy przez te skrzydlate

potwory? Rozglądam się dookoła.

No tak. Większość gości przewi-

działa zmasowany atak z powietrza

i nie założyła szortów. Cierp ciało,

coś chciało...

Nad głowami widzów coś za-

świeciło. Zamrugałam. Znów świe-

ci. Co jest? Malaria rozwija się w

takim tempie? Mamo, nie chcę

umierać! Młoda jeszcze jestem,

Paryż chciałam zobaczyć...

Na szczęście wyzdrowiałam

dość szybko. Świetlik zatoczył kó-

łeczko przed moim nosem i zamru-

gał przyjaźnie. Wytrzeszczyłam

oczy z zachwytu i rozwarłam

uśmiechniętą już paszczę. Świe-

tliiiikiiiii... A ja myślałam, że to tylko

na filmach można zobaczyć! Jakie

to ładne i miłe! I lata, i dupką za-

świeci... Stop. Gdzie sprawiedli-

wość? Komarów wszędzie jak

psów, a człowiek pół Polski przeje-

chać musiał, żeby te małe cudeń-

ka zobaczyć? Skandal. Dlaczego

tego ładnego miłego jest tak mało,

a to niedobre i złośliwe tak się

panoszy? Panie Boże, gdzie by-

łeś, kiedy się robaczki na świecie

pojawiały? Gdybyś komarom też

wsadził gdzieś takie żaróweczki,

to bym chociaż wiedziała, za co

cierpię. Nie wymagam, żeby zjada-

jące mnie owady merdały ogonka-

mi z radości, ale gdyby czasem

zamrugały, wie-

działabym chociaż,

że im smakuję.

Och, okrutne ży-

cie...

Wracam lekko

nadjedzona. Ale

przed oczyma

wciąż mam ja-

śniutkie punkciki.

Nie wiedziałam, że

świecą tak jasno.

To było przyjemne

zdumienie i za-

prawdę, powia-

dam Wam: może-

cie nie lubić fil-

mów, nie przepa-

dać za tłumem i

drżeć przed koma-

rzym apetytem,

ale nie wolno

Wam przegapić

okazji zobaczenia

r o zm i g o ta n eg o

pokazu tańca tych

małych artystów.

Dlatego też naj-

szczerzej, jak po-

trafię, zapraszam

wszystkich na

świetlikowe wie-

czory.■

Jeżyna

S t r o n a 2

„Nie uwierzę, że

c h o d z i p o

ziemskim padole

istota ludzka,

która, choćby w

myś la ch , n ie

pomstuje na to,

jakby nie było –

boskie stworzenie.

A jeżeli ktoś

twierdzi inaczej,

to kłamie.”

I Ń S K I E P O I N T

Page 3: Nr 4

S t r o n a 3 R o k 2 0 0 9 , n r 4

lukrowaną skorupkę, kusząc widza piękną formą, która

odwodziła jego uwagę od pustego wnętrza. Pod wzglę-

dem technicznym film ten może według mnie rywalizo-

wać z analogicznymi hollywoodzkimi produkcjami, jak

choćby Step up czy W rytmie hip-hopu.

Muzyka, atrakcyjni tancerze, zmysłowe tango i fla-

menco – istna synestezja. Do tego dobre ujęcia, uchwy-

cone przez wirującą wraz z bohaterami kamerę. Ale dość

formaliny, czas na gwóźdź programu – Izę Miko. Nasz

najlepszy towar eksportowy prezentuje się świeżo i po-

nętnie. Poza tym odtwarzana przez nią Hania ma pazur!

Z pensjonarki dumnie noszącej kołnierzyki i sweterki w

romby, pod wpływem tańca i miłości zmienia się w atrak-

cyjną, pewną swego i (uwaga, uwaga!) wydekoltowaną

kobietę. O gustach się nie dyskutuje, a ja mam do na-

szej hollywoodzkiej blondynki ewidentną słabość. W każ-

dym razie, Iza Miko – jak dla mnie bomba!

Cóż więc mogę na koniec napisać? Nie jest to kino

ambitne, które mówiłoby nam coś nowego. Ale co z te-

go? Nie tego przecież oczekujemy po podobnych produk-

cjach. Ma być lekkostrawnie, przyjemnie i przede wszyst-

kim z czytelnym morałem. Bajki są, były i będą potrzeb-

ne. Mi się podobało i kupuję to pomimo lukru, a może

przede wszystkim ze względu na niego?!■

Grzybek

Okolice 21:30 czasu Ińskiego, wypełnione po

brzegi kino plenerowe. Część widzów raczy się rybką i/lub

złotym trunkiem, inni grzecznie siedzą i czekają na seans.

Wreszcie ściemnia się na tyle, że można zaczynać. No to

startujemy...

Idąc na Kochaj i tańcz, film Bruce’a Parramore’a i Ma-

cieja Kowalewskiego, nie bardzo wiedziałam, czego mam

się spodziewać. Kolejnego Tańca z gwiazdami w wersji

wielkoekranowej, czy raczej czegoś na kształt You can

dance? Zwłaszcza, że w produkcji pojawiają się gwiazdy i

gwiazdki obu programów. Szczęśliwie, nie zaserwowano

ani jednego, ani drugiego. Mamy za to typową komedię

romantyczną w wersji musicalowej, suto zaprawioną tań-

cem i zmontowaną w dynamicznej, wideoklipowej stylisty-

ce.

Para głównych bohaterów – młodzi, piękni i ambitni –

spotyka się przypadkiem. Przypadków zresztą w filmie jest

wiele. Zaprzyjaźniają się, wreszcie zakochują, by przed

finałem zmrozić nasz zmysł empatyczny kilkoma perypetia-

mi stającymi przez moment na drodze do ich szczęścia.

Innymi słowy, typowe romansidło, zakończone, a jakże,

happy endem.

Powyższy opis celowo traktuje fabułę nieco po maco-

szemu. To dlatego, że w Kochaj i tańcz nie ona jest naj-

ważniejsza. Dramaturgiczną sztampę kina gatunkowego

wielokrotnie „przełamywano‖, wystawiając na piedestał

Powiało Hollywoodem?

Dalej jest perswazyjnie w

p o d o b n y m d u c h u . H a n i a ,

początkująca dziennikarka przygo-

towująca tekst o

programie tanecznym, w

którym pracuje jej

ojciec, zmienia się ze

skromnej elegantki

oczekującej na ślub z

nudnym stomatologiem

w disko-seksbombę w

trakcie jednej wizyty w

Reserved. Razem z nią

odbieramy lekcję, że

czółenka są fe, szpilki cacy,

sweterek fuj, wąskie ramiączka i

głęboki dekolt – super. Dziewczę,

poczuwszy wolę bożą, wynosi z

rzeczonego sklepu stos ubrań. Z

Tylko mnie kochaj pamiętamy

„dziewczęcenie― przez szczęśliwego

tatusia jego świeżo odkrytej (!)

siedmioletniej córeczki w eksluzywnym

butiku. Jeśli pogrzebiemy nieco dalej,

napatoczymy się na Pretty Woman, w

której kurwa o złotym

sercu także potrzebuje

zmienić image, by wpisać

się w stosowne do nowej

sytuacji ramy „kobie-

cości―. Scena w Reserved

to – oprócz wymiaru

najzupełniej dosłownego

– promocja modnego

blichtru, skrojona na czas

kryzysu. Dzisiaj mało

kogo stać na Cottonfielda, o

Dolce&Gabbana nie mówiąc. Kochaj i

tańcz, jak i pozostałe romantyczne

produkcje polskie, ocieka najtandet-

niejszym wyobrażeniem o luksusie.

Natrętną promocję lajfstajlu do biletu

dorzucono gratis.

Punkt wyjścia Kochaj i

tańcz w reżyserii Bruce'a

Parramore'a nie odbiega od fabuł

najnowszych polskich komedii

romantycznych, jak zresztą całość

filmu, powtarzająca te same

siedem pomysłów scenariu -

szowych na krzyż. Dwudziesto-

czteroletnia Hania przeżywa szok,

gdy dowiaduje się, że – uwaga! –

ma ojca. Ów jest wziętym choreo-

grafem, który przyjeżdża pracować

do ojczyzny z Nowego Jorku, dla

tanecznej kariery w którym

porzucił był kraj, narzeczoną i

córkę. Hania, oswoiwszy się z

myślą, że ma ojca, zarzuca matce,

że o niego nie walczyła. Być może

powinna przywieźć go z tej

zagranicy w szczelnie zawiązanym

worku na kartofle. Nic to. Winna

jest kobieta. Jak zwykle.

Błyskotki na czasy kryzysu

Page 4: Nr 4

S t r o n a 4 I Ń S K I E P O I N T

Tam grozi im przywrócona do

życia mumia złego faraona.

To, co następuje potem, to

czyste pandemonium. Przez

ekran przemykają małpy, kan-

gury, ośmiornice, obiekty lata-

jące, zgraja miniaturowych

Einsteinów i wyzwolona pilotka

Emilia Erhart. Ożywione posta-

ci i magiczne przedmioty –

oklaski dla twórców efektów

specjalnych – rozweselają

widzów raz po raz.

Noc w muzeum 2, zgodnie

z retoryką filmu dla dzieci,

posiada morał. Młodzi uczest-

nicy Ińskiego Lata Filmowego

dostrzegli go bez trudu. Zapy-

tany o treść filmu 9-letni Mi-

chał, zauważył w swojej wypo-

wiedzi: „Muszę wyrzucić do

śmietnika telefon komórkowy

mojego taty, może wtedy za-

cznie się ze mną bawić...‖ Cóż.

Dorośli, nie zapominajcie, że

wasze dzieci to nie roboty,

które można wyłączyć, gdy

jesteście zaabsorbowani

„własnymi sprawami‖.■

Fiołek

Kolejny poranek dla

dzieci zacznie się za 15 minut.

Na sali brakuje miejsc! Dla dzieci

festiwal trwa, a zainteresowanie

filmami wzrasta z dnia

na dzień. Przybywają

tłumnie, siadają na

dostawianych krzeseł-

kach, na podłodze.

Czuwają od samego

rana, gdy dorośli

uczestnicy festiwalu

jeszcze smacznie śpią.

Noc w muzeum

Showna Levy’ego jest

komedią familijno–

przygodową. Opowiada

o Larry’m Daley’u, nie-

udaczniku, który nie

potrafi utrzymać stałej

posady, przez co dopro-

wadza do rozpadu swo-

jego małżeństwo. Pozostaje jed-

nak jeszcze „coś‖ ważnego do

uratowania – relacje z 10-letnim

synem. Zdesperowany decyduje

się na przyjęcie posady nocnego

stróża w Muzeum Historii Natu-

ralnej. Bohater nie wie, że nie

będzie to nudna praca, jakiej się

spodziewa. Już pierwszej nocy,

gdy zostaje sam, zauważa, że

coś jest nie tak. W nocy zbiory

muzealne budzą się do życia.

Noc w muzeum 2 to kontynu-

acja przygód Larry’ego, który

jednak nie ma już problemów z

bezrobociem. Strój nocnego stró-

ża zamienił na garnitur biznes-

mena. Jego firma prosperuje

znakomicie, ale czegoś mu brak

– nocy wśród muzealnych rekwi-

zytów. Odwiedza więc, po dwu-

letniej przerwie, swoich osobli-

wych przyjaciół. Niebawem bę-

dzie musiał wyruszyć im na po-

moc, ponieważ muzeum pozby-

wa się eksponatów i przewozi je

do magazynów w Waszyngtonie.

Kino Morena na dobry początek dnia Hania „kobieciejąc― uczy się tańczyć –

a taniec ma we krwi, ach te geny po

tatusiu! – i rozmyślając nad wielką

miłością porzuca stomatologa pod

kościółkiem na łące, w którym mieli brać

ślub. W miedzyczasie sprawia, że ojciec –

bezduszny pracoholik-perfekcjonista –

zaczyna dbać o ludzkie uczucia tak bardzo,

że pośle niedoszłego czempiona tuż przed

finałem konkursu na niedoszły ślub, by

mógł w nim przeszkodzić. Wojtek, przyszła-

niedoszła gwiazda

parkietu to też

postać ciekawa, w

hołdzie wartościom

rodzinnym pracu-

jąca na budowie,

dla której porzuca

zresztą na moment

przygotowania do

tanecznego szoł,

bo ojciec łamie

nogę, a zlecenie

trzeba przecież

skończyć. Praw-

dziwa miłość trium-

fuje, wyzwoliwszy wpierw w Hani

„kobiecość― rodem z popularnych gazetek

dla nastolatek.

A wszystko to dzieje się w przerwach

między kolejnymi numerami tanecznymi i

melancholijnymi wstawkami odzwiercie-

dlającymi uczucia bohaterów, których

długość wyznaczają piosenki w ścieżce

dźwiękowej. Dynamiczny (czasami zresztą

zbyt dynamiczny, bo zbytnio fragmenta-

ryzujący i tak niekoniecznie ciekawe

choreografie) montaż i kolorowe ujęcia

zbiorowych i indywidualnych scen

tanecznych oraz wyrzeźbione ciało

Mateusza Damięckiego i śliczna buzia Izy

Miko robią za znaki wielkiej produkcji. Jak

na wielką produkcję przystało, mamy też

szereg „nawiązujących― do oryginałów dzieł

muzycznych oraz rearanżacji wielkich

hitów, bo samych hitów już jakby niewiele.

W końcu jest kryzys. Polską

kinematografię najwyraźniej dotknął także

kryzys twórczy i intelektualny.■

rode

„Dwudziesto-

czteroletnia

Hania

przeżywa

szok, gdy

dowiaduje

się, że –

uwaga! – ma

ojca.“

Page 5: Nr 4

S t r o n a 5 R o k 2 0 0 9 , n r 4

Siedem krótko- lub

średniometrażowych etiud wy-

świetlonych zostało w ramach I

bloku Etiuda & Anima. Wszyst-

kie przedwczorajsze filmy, wy-

różnione bądź nagrodzone w

ramach zeszłorocznego Między-

narodowego Festiwalu Filmowe-

go Etiuda, pochodziły z europej-

skich wyższych uczelni artystycz-

nych. Otwierająca pokaz etiuda

z Niemiec Mój ojciec śpi (2007,

reż. Grzegorz Muskała) urzekała

perfekcyjnie dopracowaną war-

stwą wizualną. Piękne zdjęcia,

operowanie ostrością czy świa-

tłem sprawiły, że śledzenie nie-

wesołej historii o żyjącej na wsi

rodzinie, w której chory ojciec

nie mógł zajmować się gospo-

darstwem czy wychowywaniem

dzieci, sprawiało estetyczną

przyjemność.

Kolejna pokazana produkcja,

francuski Zamek na morzu

(2008), to niemieckojęzyczna

rozmowa reżyserki Barbel Pfan-

der z jej dziadkiem, mającym

problemy z pamięcią – odtwa-

rzającym wspomnienia w opar-

ciu o fotografie. Co ciekawe,

wiele ze zdjęć pochodziło z fron-

tów II wojny światowej, kiedy to

narrator nosił w kaburze aparat

zamiast pistoletu. Zlepki wyda-

rzeń odnoszą się m. in. do cze-

goś, co przypominało zamek

nad Morzem Północnym, gdzie

bohater był kilkakrotnie. Autorka

etiudy skupiła się na de facto

socjologicznej rejestracji próby

przypomnienia sobie zdarzeń

przez pana w sile wieku, w cen-

trum zainteresowania stawiając

osobistą historię.

Na czyjejś historii skupiła się

też etiuda Rozmowa z Piką

(2007, reż. Jernej Kastelec).

Tytułowa bohaterka czatuje z

nieznanym sobie w realu Pje-

rem, i postanawia się z nim

spotkać, mimo, że obydwoje

nie są wolni. Pjer okazuje się

Ljubą, natomiast Pika – Wero-

niką. Od jakiegoś czasu są...

małżeństwem. Słoweński film

ma, prócz samej narracji, kilka

ciekawych jazd kamery w win-

dzie, które sprawiają, że nie

jest nudny od strony formalnej.

Ciekawy temat przedstawio-

ny został w produkcji polskiej

Henio idziemy na Widzew

(2007, reż. Michał Jóźwiak).

Miłość, wiara, walka (fragment

tekstu jednej z piosenek wy-

śpiewywanych przez kibiców)

jest możliwa nawet wtedy, gdy

się nie widzi – tak jak w przy-

padku głównego bohatera,

wdrażającego swego niedowi-

dzącego syna Henia w kibico-

wanie RTS-owi. Całość tego

dokumentu zapewne trudno

było zrealizować, zwłaszcza w

wypadku scen z meczów; opie-

kę artystyczną sprawowali m.in.

Marcel Łoziński i Jacek Bławut.

Kolejna, powstała w Słowe-

nii produkcja Agape (2007, reż.

Slobodan Maksimovic) wyróż-

niała się zdecydowanie ze

względu na realizację. Zarówno

zdjęcia, praca kamery, muzyka,

jak i aktorstwo zespoliły się na

wysokim poziomie, razem z

niebanalnym poczuciem humo-

ru rekompensując nieco zbyt

proste zakończenie. Tak czy

owak, urocza zakonnica Melisa

zaznała szczęścia w miłości.

Rozbudowanej fabuły nie

posiadał za to króciutki węgier-

ski film III. Piętro 14 (2008,

reż. Papp

B a r n a -

bas), ale i

tak do-

prowadził

w i d z ó w

do śmie-

chu, nie-

wiele ma-

jąc wspól-

nego z

rzeczywi-

s t o ś c i ą .

Pokręco-

ne ujęcia

i wędrów-

ka do króla karaluchów

zwieńczona została zaskaku-

jąco prostym rozwiązaniem –

nawet krótka etiuda może

być po prostu fajna.

Pokaz zamknięty został

przez polski film PRL De Luxe

(2008, reż. Edyta Wróblew-

ska). Historia o tym, jak mło-

dzi ludzie zarabiają pieniądze

na prezentowaniu zagranicz-

nym turystom polskiego so-

cjalizmu, zobrazowana zosta-

ła bez potknięć. Sprawa ma

się podobnie ze wszystkimi z

zaprezentowanych wczoraj

etiud, jednak tylko kilka z

nich miało w sobie fantazję i

polot, który nie jest pewnie

powiązany z doświadczeniem

twórców czy gatunkiem po-

szczególnych filmów. Dlatego

warto zwrócić uwagę na drugi

blok filmów - Anima.

Sonia Grzelak

R e l a c j a z p r o j e k c j i e t i u d

f i l m o w y c h

„Wszystkie

filmy zostały

wyróżnione

bądź

nagrodzone w

ramach

zeszłorocznego

Międzynarodo

wego Festiwalu

Filmowego

Etiuda.”

Page 6: Nr 4

Jak to w życiu bywa, alko-

hol sprzyja budowaniu więzi między

ludźmi. Tytułowe młode wino pomo-

gło głównemu bohaterowi odbudo-

wać relacje rodzinne i znaleźć

prawdziwą miłość. Dzieło Tomasa

Barina nie jest jed-

nak dramatem o

„zalewaniu robaka‖,

lecz filmem skłania-

jącym się gatunko-

wo ku relaksującej

komedii.

Główny bohater,

Honzik Adamek, to

młody chłopak na-

ciągający ludzi na

kupno nieruchomo-

ści. Opuszcza rodzinny dom, gdyż,

jak stwierdza, to nie jest dla niego i

niezainteresowany przejęciem win-

nicy po ukochanym dziadku, rozpo-

czyna życie na własną rękę. Los

jednak sprawia, że wraca do rodzin-

nych stron. Organizuje śmiertelnie

choremu dziadkowi wymarzony

wyjazd do Argentyny i postanawia

zarządzać rodzinnym interesem.

Początkowo planuje

sprzedać winnicę,

poznaje jednak Klar-

kę i sytuacja ulega

zmianie. Dobre wino

oraz kobieta robią

swoje. Co tu dużo

mówić – wybuchowa

mieszanka. Honzik

mozolnie zgłębia tajni-

ki produkcji wina,

walczy z konkurencją i

ukrywa się przed policją. Nieustan-

nie obserwujemy zmiany, które

zachodzą w bohaterze. Poznajemy

go jako oszusta, żeby na koniec

filmu zobaczyć dojrzałego męż-

czyznę, który odnalazł sens ży-

cia.

Młode wino jest być może

kolejną banalną komedią, ale z

pewnością zjedna sobie szero-

kie grono wielbicieli. Zabawne

dialogi oraz sympatyczni bohate-

rowie dodają obrazowi uroku.

Najbardziej zapadają w pamięć

zdania wypowiadane przez wiej-

skich sąsiadów Honzika. Mocną

stroną dzieła Barina jest nie

tylko humor, ale również umie-

jętnie sfilmowane krajobrazy

czeskiej prowincji oraz muzyka,

która pięknie współgra z obra-

zem. Widz ma ochotę przenieść

się w tamte miejsca i rozkoszo-

wać ich pięknem.■

Lila i Ewa

stworzyli przejmujący obraz wojny i

wszechobecnej śmierci, gdzie od

przypadku zależy dalszy los człowie-

ka. Walc wymyka się dotychczas

dominującym konwencjom i może

stawiać pod znakiem zapytania nie

tylko przyszłość filmu dokumental-

nego, ale również animowanego.

Historia reżysera, który, powołując

się na brak pamięci, usiłuje uzyskać

od byłych towarzyszy broni informa-

cje dotyczące ich pobytu na wojnie

libańskiej w 1982 roku, jest rozli-

czeniem z przeszłością i okrucień-

stwem. Jest też poszukiwaniem od-

powiedzi, która, okraszona onirycz-

nymi obrazami, nabiera metafizycz-

nego znaczenia.

Rozwiązania, jakich w filmie użył

Folman, podkreślają groteskowość i

absurdalność wojny, podczas której

człowiekiem kieruje strach podszyty

Kino przyzwyczaja widza do

konwencji. Próby przełamania sche-

matów są różnie przyjmowane przez

odbiorców. Brak akceptacji, niezro-

zumienie czy trudność w oglądaniu

innowacyjnego filmu są niestety

najczęściej spotykanymi reakcjami.

Szczególnie trudno jest, gdy reżyser

decyduje się na animację jako spo-

sób opowiedzenia fabuły. W naszym

kraju wciąż pokutuje przekonanie,

że ten typ twórczości jest przezna-

czony wyłącznie dla dzieci. Czasem

zdarzają się próby zmiany nastawie-

nia, tym bardziej, że animacja stwa-

rza naprawdę duże możliwości prze-

kazywania ważnych treści.

Ari Folman w Walcu z Baszirem

wytworzył specyficzny nastrój, które-

mu najbliżej do Grobowca świetli-

ków Isao Takahaty. Obaj reżyserzy,

wykorzystując technikę animacji,

szaleństwem i instynkt samozacho-

wawczy. W Walcu zanika kontrast

pomiędzy ukazywaniem przeszłości i

teraźniejszości, a wspomnienia sta-

ją się zarówno torturą, jak i wyzwole-

niem.

Uczestnicy wydarzeń mają w

filmie tylko swoje rysunkowe odpo-

wiedniki, jednak poprzez wykorzy-

stanie w jednej ze scen materiałów

archiwalnych widzowi sugeruje się,

że historia miała miejsce w realnym

świecie. Zdjęcia dokumentalne z

rzezi na palestyńskich uchodźcach

ukazują widzom wyraźne różnice

między odrębnymi technikami reali-

zacyjnymi. Nagle odbiorca zdaje

sobie sprawę, że to, co widzimy jest

przerażające, ale i znane z codzien-

nych wiadomości.■

Mroos

Filmowe winko z charakterem

Dance macabre

S t r o n a 6

„Dzieło Barina to nie

tylko humor, ale

również umiejętnie

sfilmowane krajobrazy

czeskiej prowincji oraz

muzyka, która pięknie

współgra z obrazem.”

I Ń S K I E P O I N T

Page 7: Nr 4

skarpą na brzegu morza, spotęgowa-

ny jest przez widoczny ruch oczu.

Znamienne dla pamięci jest to, że w

chwili grozy pomyślał, co zrobiłaby

jego matka - wrócił myślami do spo-

kojnego i bezpiecznego domu rodzin-

nego.

Szczegół odgrywa w Walcu z Baszi-

rem istotną rolę nośnika uczuć. W

scenie ukazanej z dwóch punktów

widzenia: z wnętrza bez-

piecznego czołgu oraz z

zewnątrz, widzimy znisz-

czenia, jakie niesie ze

sobą niewinna jazda,

spowodowane nieuwagą

kierującego tą potężną

maszyną: rozjechane

auta, stanowiące dla

wielu ludzi dorobek całe-

go życia, zniszczone do-

my, odpadający tynk.

Warte zapamiętania,

będące swoistą kliszą

filmów wojennych, bar-

dzo szybkie zbliżenie

naśladujące ruch kuli po

wystrzale daje piorunują-

cy efekt, gdy w tle sły-

chać sielankową melodię, a krew

rozpryskuje się na narratora tej opo-

wieści, do którego nie dociera jesz-

cze, co się stało.

Warstwa wizualna Walca z Baszi-

rem przedstawia w doskonały sposób

to, co jest istotą tego obrazu. Każdy

kolor, każdy kadr dają materialne

odczucie wydarzeń, w których pioru-

nujące wrażenie robi efekt żółtego

n i e b a w e w s p o m n i e n i a c h -

złudzeniach. Poprzez szczegółowo

dopracowane zabiegi formalne reży-

ser wkracza w sferę uczuciową wi-

dzów. Scena w sadzie jest jednym z

tych majstersztyków. Połączenie woj-

ny i dzieci zawsze wzbudza silne emo-

cje, tym razem wzmocnione delikat-

nym dźwiękiem fortepianowych klawi-

szy oraz obrazem pięknej natury,

gdzie promyki słoneczne przebijają

się przez gałęzie drzew, tworząc

swoistą aurę spokoju. Niestety, po-

zornego. Sekwencja, w której ukaza-

na jest próba zlikwidowania samo-

chodu, ukazuje absurd wojennych

działań: zniszczenia domostw, ulic,

zabici niewinni ludzie, użycie potęż-

nej broni w pościgu za jednym czer-

wonym mercedesem. Kolejnym

chwytem wizualnym, który wyolbrzy-

mia groteskowość i

bezsens sytuacji, w

jakiej znaleźli się

bohaterowie filmu,

jest scena na brze-

gu plaży. Jakby na

gitarze – a jednak

na karabinie – gra

młody chłopak, a w

jego tle dzieją się

wydarzenia z tamtej

wojny. Zbiór walk i

bombardowań prze-

platany jest z bez-

troskim wylegiwa-

niem się na plaży

przed atakiem na

Bejrut, gdy wszyscy

uciekali myślami od

świadomości rychłej śmierci. Tytuło-

wy walc to skojarzenie odwagi jed-

nego z żołnierzy z tańcem pośród

kul, gdy ten wychodzi na środek

ulicy strzelając do niewidzialnego

wroga. Walc pośród kul to upiększa-

nie pamięci? Poniekąd tak, gdyż

staje się metaforą zagmatwania

ludzkiego umysłu i jego skojarzeń.

Od snów, poprzez powolny po-

wrót wspomnień pierwszego dnia,

potem kolejnego, aż po finalną ma-

sakrę. Autoterapia poprzez film po-

maga reżyserowi przypomnieć sobie

przeszłość. Cel zostaje osiągnięty,

tylko co dalej? Ciągle nie rozwiązany

problem winy i kary za masowe mor-

dy wciąż wisi w powietrzu… ■

Malwina Czajka

Podróż pamięci

S t r o n a 7 R o k 2 0 0 9 , n r 4

„Tytułowy walc

to skojarzenie

odwagi jednego z

żołnierzy z

tańcem pośród

kul, gdy ten

wychodzi na

środek ulicy

strzelając do

niewidzialnego

wroga.”

Zapomnienie. Wyparcie.

Trauma. Pustka. Ari Folman podąża

niepewną ścieżką wycinków ze swo-

jej pamięci. Obraz, który pozwala

nam zobaczyć reżyser, to efekt re-

konstrukcji wspomnień wojennych.

Powoli, niepewnie, ale z wytrwałością

filmowca-dokumentalisty porusza się

naprzód, odkrywając przed widzem

emocje towarzyszące spojrzeniom

młodych chłopców na wojnę.

Walc z Baszirem to połączenie

uniwersalizmu przesłania z indywidu-

alną historią, jednostkową tragedią.

Reżyser rysuje nam konflikt – do-

słownie, gdyż jest to animowany do-

kument – subiektywną kreską pa-

mięci uczestników. Sny, halucynacje,

fantazmaty trudno odróżnić od praw-

dziwych wspomnień. Co naprawdę

wydarzyło się tam na wojnie? Czy

rzeczywiście pamięć zabiera nas

tam, gdzie chcemy, jak stwierdza

jeden z bohaterów, prawnik, którego

sceptycyzm uświadamia nam, jak

pamięć potrafi zawodzić? Nazywany

przez psychologów zespołem fałszy-

wej pamięci stan, w którym to, co

sobie przypominamy, jest wyłącznie

naszym wymysłem przeraża główne-

go bohatera, który chce poznać

prawdę. Oglądając animowane obra-

zy na ekranie nigdy nie dowiemy się,

co z nich rzeczywiście miało miejsce,

gdyż niezmiernie trudno jest odróż-

nić, bez dowodów, prawdziwe wspo-

mnienia od tych fałszywych.

Ari Folman nie próbuje nikogo

usprawiedliwiać. Podkreśla, że ża-

den z tych chłopaków nie był przygo-

towany na zderzenie z rzeczywisto-

ścią wojenną. Poprzez indywidualne

opowieści zobrazowane animowany-

mi obrazami widz może poczuć i zro-

zumieć tamtejsze wydarzenia. Gdyby

ten dokument miał klasyczną formę

„gadających głów‖, nie oddałby tak

dobrze odczuć poszczególnych nar-

ratorów. Strach młodego chłopaka,

ukrywającego się przed wrogiem za

Page 8: Nr 4

Niemieckie filmy ostatnich lat starają się

podejmować tematy nieobecne we wcześniejszych

produkcjach, takie jak cierpienia ludności cywilnej

(Drezno Rolanda Susa Richtera), tragedie polskich

uchodźców (Gustloff Josepha Vilsmaiera), realizacje

opowiadające o sprzeciwie zwykłych obywateli nie-

mieckich wobec nazistowskiego totalitaryzmu (Sophie

Scholl Marca Rothemunda, Napola Dennisa Ganse-

la). Można by oczekiwać, że rewizjonizm ten obejmie

również zmitologizowaną i pełną stereotypów sferę

polsko-niemieckich stosunków. O dziwo, w tym wy-

padku nasi zachodni sąsiedzi nie wykazują już wspo-

mnianego entuzjazmu. Sztandarowym filmem wzmac-

niającym antagonizmy są A na koniec przychodzą

turyści Roberta Thalheima. Zrealizowany z polityczną

poprawnością przedstawia zapijaczonych Polaków,

których główną rozrywką są niewybredne dowcipy z

Niemców oraz picie wódki.

W ten negatywny nurt wpisuje się najnowszy film

Hansa-Christiana Schmida. Ilość materiału wykorzy-

stana przez reżysera wskazuje, że udało mu się pozy-

skać zaufanie bohaterów. Co z tego, jeśli zmontował

film tylko z fragmentów stawiających bohaterów w

najgorszym świetle?

Dokument ten miał być opowieścią o drodze, jaką

przebywa hotelowa pościel z Berlina do polskich pral-

ni. Jednak Schmid szybko porzuca początkowy zamysł

i skupia się jedynie na opisie polskiej ludności przy-

granicznego miasteczka. I w tym przypadku nie moż-

na odmówić mu konsekwencji. Mamy tu całe spek-

trum zabiegów zohydzających Polaków. Miasteczko

jest brudne i zaniedbane. Większość mieszkańców

wyjechała za granicę, bo Polska nie potrafi zapewnić

swoim obywatelom zatrudnienia. Ci, którzy pozostali,

myślą tylko o pieniądzach. W celu ich zdobycia nie cofną

się przed niczym. I tak, jeden z bohaterów musi „pozbyć‖

się z domu eks-małżonki, której obecność uniemożliwia

mu sprzedaż mieszkania. Inna rodzina postanawia po-

zwolić babci zahartować się w warunkach brytyjskiego

rynku pracy. Kolejna bohaterka wyznaje, że nie chce się

rozwijać intelektualnie, a jej marzenia ograniczają się do

zakupu samochodu.

Powyższe epizody tworzą fałszywy i jednowymiarowy

obraz Polaków. Trudno jednak odgadnąć, czemu służy

włączona do filmu arcydługa scena uboju świni? Widzimy

w niej, jak Polacy ciągną przestraszone i miotające się

ostatkiem sił zwierzę, które pada po chwili ogłuszone

siekierą. Świadomie lub nie, Schmid zdaje się powtarzać

scenę z jednego z najpaskudniejszych obrazów w historii

kina – nazistowskiego filmu propagandowego Der Ewige

Jude Fritza Hipplera. Reżyser napawa się cierpieniem

zwierzęcia i beztroską bohaterów, którzy zdają się nie

przejmować jego agonią.

Nie ulega wątpliwości że Wspaniały świat pralni to

film brnący w krzywdzące uproszczenia, utwierdzający

widza w przekonaniu, że Polacy to naród zacofany i pry-

mitywny. Obraz niemieckiego reżysera sabotuje to, co od

lat staramy się stworzyć wraz z naszymi zachodnimi są-

siadami – dialog oparty na prawdzie. Jak tak destrukcyj-

ne działanie ma się do pisania wspólnych podręczników

do historii, budowania naszej europejskiej tożsamości?

Czemu służy ten paszkwil, naprawdę nie wiem.■

Michał Dondzik

darmo mogą mieć podstawy pod

interes swojego życia. I tak rusza

pralnia, obsługująca najlepsze ho-

tele w Berlinie. Kalkulacja zysków i

strat jasno wskazuje, że opłaca się

wozić bieliznę w te i we wte.

Wszystko to kwestia odpowiednio

taniej siły roboczej.

Przyzwyczailiśmy się w tych ka-

tegoriach myśleć o telefonach mejd

in czajna czy butach mejd in tajłan.

Czasem nawet chodzimy kupować

cukier czy kawę fair trade, by uczciwie

zapłacić producentom z krajów, które

niekoniecznie umiemy znaleźć na ma-

pie. Tymczasem Hans-Christian

Schmid, reżyser Wspaniałego świata

pralni, pokazuje nam ów mechanizm

po sąsiedzku. Ten świat nie jest ładny;

mieszkania odrapane, twarze bohate-

rek zmęczone, wybory życiowe najzu-

pełniej antybajkowe. Tak wygląda ży-

Przygraniczna miejscowość,

gdzie siła robocza jest tania, to

świetne miejsce, by rozkręcić biz-

nes. Jego szefowie nie ukrywają, że

jest oparty na wyzysku; fragmenty

ich wypowiedzi, wprawdzie formuło-

wanych w ekonomicznym rachunku

optymalizacji kosztów i jakości, nie

zostawiają żadnych złudzeń. Ci lu-

dzie przyjechali do polskiej przygra-

nicznej miejscowości, bo za pół

Wspaniały świat pralni – w kręgu nadużyć i stereotypów

S t r o n a 8

Pralnia, czyli świat

I Ń S K I E P O I N T

Page 9: Nr 4

do najbliższej rodziny to zbyt wie-

le. Ich świat wyznacza cykl pracy

w pralni, bo przecież nie wyjście

dzieci do szkoły czy ślub matki.

Pralnia to świat zapyziały i brud-

ny, klaustrofobiczny, ale nie kata-

stroficzny. Dojmująco zwyczajny.

Ów świat utkany jest z indywi-

dualnych losów kobiet, ich dzieci i

mężczyzn. Losów bynajmniej nie-

wstrząsających; tu nie ma nic

niezwykłego, żadnych fajerwer-

ków, tylko nuda i przyziemność.

Jest za to wzruszenie, wrażenie

obcowania z ludźmi z krwi i kości,

niezwykle ciepło i łzy w oczach na

koniec. Plus świadomość, że ta

zwykłość czai się gdzieś za wę-

głem. Nie dostrzegamy jej, bo

zbyt mocno uwierzyliśmy w mira-

że obowiązkowej przedsiębiorczo-

ści i kreatywności, bo pozwolili-

śmy zdewaluować słowo solidar-

ność nie tylko jako nazwę związ-

ku, który zamiast bronić praw

pracowniczych, zajmuje się kupo-

waniem paczek na święta, bo w

obronie urojonych wartości ro-

dzinnych cały czas ignorujemy

rzeczywistość – i kobiety.

Wspaniały świat pralni to dia-

gnoza. Ujawniając meandry kapi-

talizmu czasów globalizacji, popa-

da nieraz w ton oskarżycielski.

Wydaje się on skierowany głów-

nie wobec niemieckich menadże-

rów, których wypowiedzi, choć

niezwykle skąpe, ujawniają

ogromny cynizm tej gry ekono-

micznej. Jednak spojrzenie nie-

mieckiego reżysera może nam

także pokazać pewne cechy pol-

skiej codzienności, których – unu-

rzani i unurzane w zachwycie nad

cokolwiek przebrzmiałymi dogma-

tami wolnorynkowymi – może po

prostu nie dostrzegamy.■

rode

S t r o n a 9 R o k 2 0 0 9 , n r 4

cie, mówią bohaterowie filmu

podczas spotkania po projekcji,

jakby zaświadczając o dochowa-

niu przez twórców dokumentalnej

wierności rzeczywistości zastanej.

Pralnia staje się światem z

powodu realiów – brak perspek-

tyw, możliwości, a w domu

(chore) dzieci rozwiedzionych

matek, które muszą coś jeść; z

groszowego zasiłku się ich prze-

cież nie nakarmi. W pralni bo-

wiem pracują kobiety. Kobiety,

które nie mając innego wyjścia,

godzą się na ciężką fizyczną pra-

cę za marne pieniądze na trzy

zmiany; czasem zresztą pracę w

pralni, jak i brak perspektyw, nie-

jako dziedziczą. Napisy przynoszą

informację o dalszych losach –

jedna z młodszych bohaterek,

która chciała zostać kosmetycz-

ką, zrezygnowała ze swoich ma-

rzeń – i kursu z pośredniaka,

pracuje tymczasowo jako sprze-

dawczyni. Twórcy byli z nią w

urzędzie pracy, w którym triumfy

święci promocja przedsiębiorczo-

ści. Zgodnie z jej logiką, dziewczy-

nie zaproponowano otworzenie

działalności gospodarczej. Nawet

te bardzo skromne marzenia – o

satysfakcjonującej pracy czy wy-

cieczce zagranicznej – biorą w

łeb. Polska to nie jest kraj dla

biednych ludzi.

Pralnia jest światem kobiet.

Mężczyźni to kadra zarządzająca

i związkowa; na ich pensje harują

kobiety, którym można płacić

mniej niż niemieckim robotnicom.

Kierowcom – już nie, o czym do-

wiadujemy się także z napisów

końcowych. Dlatego też kierowcy

są zadowoleni z pracy, kobiety

zaś decydują się na emigrację, by

zarobić na mieszkanie dla syna.

W tym świecie nie ma miejsca na

pocztówkowe widoczki okolic

przygranicznej miejscowości –

praczki nie jeżdżą po świecie,

nawet sześćdziesiąt kilometrów

M y n a e k r a n i e

Michał Pabiś: Jak się Państwu podobał

film?

Pan Andrzej: No ja osobiście oglądam go

już piąty raz. Podoba mi się. Podoba mi się,

bo ja na nim jestem (śmiech).

Michał Pabiś: A jak to jest widzieć się na

ekranie?

Pan Andrzej: Ja właśnie sobie tak zażyczy-

łem, mogliśmy dostać płytkę i obejrzeć film

w domu. Ale chciałem widzieć siebie na

dużym ekranie. Nie myślałem, że będziemy

jechać do Berlina, chociaż to też było gdzieś

tam w planach. Ale... były dwie premiery w

Berlinie, były dwie w Gryfinie i jedna tutaj,

także już trochę się tego naoglądałem.

Michał Pabiś: A Pani jak się czuje „na ekra-

nie‖?

Pani Beata: Dla mnie za każdym razem jest

to trochę stresujące, podchodzę do tego

nerwowo.

Michał Pabiś: Dlatego, że ktoś pokazuje

Państwa prywatne życie?

Pani Beata: Tak, tego się właśnie obawiam,

że każdy zobaczy, jak mieszkamy, co robi-

my na co dzień, jaką mamy rodzinę, to jest

właśnie krępujące.

Michał Pabiś: Czy były wątpliwości, gdy go-

dzili się Państwo na nagrania?

Pan Andrzej: Były, były i to wielkie, ale z

czasem lody pękły. Najgorsze było to, że

złapali nas na najtrudniejszych robotach.

Był bałagan niesamowity (śmiech). Ale za-

praszamy ich teraz. Już jest po remoncie,

przynajmniej w jednym mieszkaniu, drugie

niedługo skończymy, tak, że możemy się już

mniej wstydzić. Ale wtedy było okropnie,

taki bałagan, że...

Michał Pabiś: A jak długo trwało kręcenie?

Pan Andrzej: Z przerwami – około roku, bo

tam były duże przerwy.

Michał Pabiś: Czy proces oswajania się z

obecnością kamery był długi?

Pan Andrzej: Był i to spory, to znaczy, ciągle

nam powtarzali, że ich tu nie ma. Ich tu nie

ma, mamy robić swoje.

Pani Beata: To są bardzo fajni ludzie. Gdyby

to był ktoś inny, miał inne do nas podejście,

osobiście na pewno nie wyraziłabym zgody

na żaden film. A to są tak wspaniali ludzie.

Nie da się tego opowiedzieć po prostu.

Page 10: Nr 4

S t r o n a 1 0 I Ń S K I E P O I N T

mierającej wioski,

od której nazwę

przyjęła punk -

folkowa formacja.

Miejscowi mó-

wią, że Perkałaba

to koniec świata.

Kiedyś była tam poczta, kościół i klub. Obecnie na wio-

Szary poranek, deszczowy dzień, ogólne zmęcze-

nie i apatia. Nużące nicnierobienie zostaje przerwane

dopiero przed szesnastą, kiedy trzeba wyruszyć na seans.

W kameralnym Gabinecie Doktora Caligariego odbywa się

projekcja dokumentu Jana Sosińskiego Uśmiech na

ustach, a w oczach łzy. Bohaterami filmu mogą wydać się

członkowie ukraińskiego zespołu Perkałaba, w rzeczywi-

stości chodzi jednak o ukazanie losu mieszkańców wy-

Pani Beata: Myśmy tego nie robili.

Pan Andrzej: Miało być to zrobione i było zrobione.

Pani Beata: Podczas rozmowy wspomniało się, że bijemy

świnię na święta i oni już...

Pan Andrzej: ...pytali, co my będziemy w przyszłości robić

– niedalekiej. No i co, mamy świniobicie, mamy remont,

mamy wyjazd do Anglii, mamy to wszystko, co ma być, a

oni wszystko chcą kręcić. To proszę bardzo.

Tomek Rachwald: Czy realizatorzy z Państwem w jakiś

sposób konsultowali to, co mają włączyć do filmu?

Pani Beata: Nie, nie, nie...

Pan Andrzej: Myśmy go widzieli dopiero po zmontowa-

niu, jakbyśmy oglądali zupełnie nowy film. Nic, komplet-

nie nic nam nie mówili. Chociażby przez to, że montowa-

ny był w Niemczech.

Pani Beata: Mi się wydaje, że gdyby to robili Polacy, to by

całkiem inaczej wyszło. Bo jednak nie da się wszystkiego

przetłumaczyć z polskiego na niemiecki. Oni nie wiedzie-

li, czy będzie po polsku, czy po niemiecku, z tym mieli

problem. My w Berlinie oglądaliśmy, i tam było bodajże

po niemiecku, napisy polskie. Jestem pewna, że z tego

dużo fajnych momentów...

Michał Pabiś: Niuanse się wtedy zacierają.

Pani Beata: Tak, na przykład, kiedy w filmie usłyszałam:

O ile Piękna się zgodzi. Andrzej tak powiedział i dla mnie

akurat to jest śmieszne, a do widzów to na pewno nie

dotarło.

Michał Pabiś: No tak, bo językowo trudno to jest...

Pani Beata: Nie, film był po polsku, napisy były niemiec-

kie. We fragmencie, w którym córka budziła brata, to

jest naprawdę śmieszne, bo on codziennie ma problemy

ze wstawaniem. Dla niej to jest męczące, ale to jest na-

prawdę śmieszne, jak ja to oglądałam i myślę, że widzo-

wie tego nie widzieli, bo to było napisane po niemiecku

tylko raz.

Michał Pabiś: No tak, bo ta powtarzalność jest istotna.

Dziękuję serdecznie za wywiad, nie zatrzymuję Państwa

dłużej.

Z bohaterami filmu Wspaniały świat pralni rozmawiali

Michał Pabiś i Tomek Rachwald

Ja ich bardzo polubiłam i dlatego zdecydowałam się na

ten film. Gdyby mieli do nas trochę inne podejście, to

bym zrezygnowała.

Michał Pabiś: Czy po obejrzeniu filmu patrzą Państwo

trochę inaczej na swoje życie?

Pan Andrzej: To znaczy, to był taki epizod. U nas nic nie

zmienił – nie rośniemy, nie skaczemy, nic się nie zmieni-

ło. Był film, jest film, i to wszystko.

Pani Beata: Na żadną sławę nie liczyliśmy. Żyjemy dalej i

mamy tylko taką cichą nadzieję, że niektórym ludziom

ten film się po prostu spodoba. Bo mi osobiście się po-

doba bardzo.

Michał Pabiś: Od Przemka Lewandowskiego wiemy, że

byli Państwo w Berlinie.

Pan Andrzej: Tak, byliśmy, była premiera w Berlinie. Zo-

staliśmy bardzo mile ugoszczeni, mieszkaliśmy w cztero-

gwiazdkowym hotelu.

Michał Pabiś: Czy w jednym z „tych‖?

Pan Andrzej: Teraz już tak, bo wtedy chyba jeszcze nie.

Było bardzo fajnie (śmiech).

Pani Beata: Miłe wspomnienia i bardzo mile nas przywi-

tano.

Pan Andrzej: Dbali o nas tam, właśnie...

Pani Beata: I ogromne brawa po obu premierach.

Michał Pabiś: A jak Państwo odbierali kontakt z publicz-

nością po takich seansach? Pewnie są Państwo przyzwy-

czajeni, że trzeba sobie zarezerwować półtorej godziny

(śmiech).

Pan Andrzej: Każda publiczność jest inna, każdy odbiera

inaczej. W Berlinie nie było krytyki na temat tego filmu.

Nikt nie krytykował, nie zwracał uwagi. Każdy się pytał,

jak było, jak jest teraz, jak z producentami, jak żyjemy,

czy to było sztuczne...

Pani Beata: Dużo osób myślało, że ten wyjazd mojej ma-

my to był po prostu...

Pan Andrzej:...podstawiony...

Pani Beata: A to wszystko było autentyczne.

Michał Pabiś: Czyli żadnej inscenizacji?

Pani Beata: Nie.

Pan Andrzej: Nie można bić świniaka na pokaz! Nic nie

było na pokaz.

Koniec świata w Perkałabie

„O dawnej normalności

Perkałaby przypomina,

paradoksalnie, jedynie

gmach szpitala

psychiatrycznego.”

Page 11: Nr 4

skę składa się kilka zrujnowanych

chałup oraz sklep. Na miejscu

zostali tylko niepracujący najstar-

si. Są to ludzie wyniszczeni, po-

zbawieni marzeń i nadziei. Młodzi

już dawno uciekli, a dzieci uczą

się w oddalonej o kilkadziesiąt

kilometrów szkole i wracają tylko

na wakacje. O dawnej normalno-

ści Perkałaby przypomina, para-

doksalnie, jedynie gmach szpitala

psychiatrycznego. Kiedyś władze

zamykały w nim przeciwników

politycznych i niewygodnych arty-

stów. Dziś zamieszkuje go garstka

pacjentów. Ukazanie placówki

oraz dramatu żyjących w niej ludzi

pogłębia tylko uczucie smutku i

współczucia, jakie odczuwa widz

dla mieszkańców wioski.

I choć członkowie zespołu

wszędzie przyjmowani są z ogrom-

ną życzliwością, a często nawet i z

entuzjazmem, to ich obecność nie

jest w stanie zmienić ani tragicz-

nego losu ludzi z Perkałaby, ani

pesymistycznego wydźwięku do-

kumentu. Widz zdaje sobie spra-

wę, że gdy sędziwi mieszkańcy

wioski umrą, ona zniknie. Ktoś z

widowni stwierdził: „Uśmiech na

ustach niszczy psychikę‖. Doku-

ment o Perkałabie to obraz na

wskroś przejmujący, po obejrzeniu

którego nie sposób pozostać obo-

jętnym.

P.S. Film Sosińskiego został wy-

emitowany przez Program 1. Tele-

wizji Polskiej w cyklu „Na własne

oczy‖ oraz otrzymał Nagrodę Spe-

cjalną Państwowego Instytutu

Sztuki Filmowej dla najlepszego

filmu polskiego na 10. Międzyna-

rodowym Festiwalu Filmowym

Rozstaje Europy.■

Grzybek

S t r o n a 1 1 R o k 2 0 0 9 , n r 4

Nigeryjska kine-

matografia imponuje ilo-

ścią realizowanych fil-

mów. Z tego też powodu

wyrosłe na straganach

(sic!) z elektroniką impe-

rium zasłużyło na za-

szczytny tytuł Nollywoodu.

Geneza powstania tego

specyficznego tworu jest

dość paradoksalna. Han-

dlarze sprzętu elektro-

nicznego w Lagos – daw-

nej stolicy kraju – posta-

nowili zwiększyć sprzedaż

odtwarzaczy wideo i płyt

VCD realizując niezależ-

ne, niskobudżetowe pro-

dukcje skierowane na

rodzimy rynek. To oczywi-

ście tylko jedna z wersji

„mitu założycielskiego‖.

Prawdą jednak pozostaje,

że filmy te od zawsze

przeznaczone były przede

wszystkim do dystrybucji

na wideo i DVD. Z czasem

ambicje twórców rosły, i

dziś wielu amatorów

zachęconych uznaniem

widzów poza granicami

Nigerii marzy o zdobyciu

ekranów Ameryki Pół-

nocnej.

Niski poziom arty-

styczny nigeryjskich pro-

dukcji – przynajmniej z

perspektywy zachodniego

widza, oczekującego albo

„metafizycznych treści‖

europejskiego film d'aute-

ur, albo warsztatowej

doskonałości kina amery-

kańskiego – rekompen-

sowany jest wypracowa-

nym przez wytrwałych

amatorów prostym, a

jednocześnie trafiającym

do serc widzów językiem.

Nollywoodzka produk-

cja operuje specyficznie

pojętym realizmem. Nie

jest to oczywiście realizm

sensu stricto. Jeden z

reżyserów tłumaczy, że

specyfiką Nigeryjczyków

jest pewna naturalna

umiejętność snucia histo-

rii, odzwierciedlającego

właściwy tym ludziom

sposób oglądu świata i

komunikacji. Nigeria to

kraj ludzi mówiących –

słyszymy. Nie chodzi więc

o to, że scenariusze mu-

szą odzwierciedlać co-

dzienne realia – choć tak

często się dzieje – ale że

oddają one sposób

kształtowania świata w

języku, jego „koloryt‖, z

którym utożsamiają się

mieszkańcy afrykańskie-

go państwa.

Nie oszukujmy się.

Absurdem byłoby patrze-

nie na produkcje Nollywo-

odu z powagą, na jaką

zasługują filmy Antonio-

niego czy Bergmana. Po

zapoznaniu się z próbką

nigeryjskiej kinematogra-

fii włączoną przez Metze-

ra do jego dokumentu,

jestem przekonany, że

przyjęcie optyki pozwala-

jącej rozkoszować się

tymi filmami, mogłoby

wywołać we mnie zbyt

duży szok. Nie mnie

(Nam) przykładać jednak

zachodnie miarki do afry-

kańskiej odmienności. Na

uznanie zasługuje fakt, że

twórcy z Afryki zdołali

przekształcić prawa

„konsumpcji filmowej‖ w

takim stopniu, że kino

amerykańskie wydaje się

tam poważnie zagrożone.

Widzowie zdają sobie

sprawę z przepaści dzie-

lącej „Nolly‖ i „Holly‖, ale

wspierają eksperymentu-

jących rodaków.

Fenomen kinemato-

grafii nigeryjskiej zasługu-

je z całą pewnością na

uwagę dociekliwych do-

kumentalistów i history-

ków kina. Niestety, film

Metzera – jako wprowa-

dzenie do tematu – nie

spełnia tego rodzaju

oczekiwań. Reżyser, mi-

mo iż spędził w środowi-

sku nollywoodzkich twór-

ców kilka miesięcy,

przedstawił w swoim fil-

mie sylwetki zaledwie

dwóch producentów.

Opowiadają oni o swojej

przygodzie z kinem,

pierwszych krokach w

karierze i problemach,

jakie napotykają, starając

się zrealizować coraz am-

bitniejsze projekty. Dla

tych z Państwa, których

zaintrygował osobliwy

rynek wideo z Nigerii,

ciekawszą propozycją

będzie Nollywood Baby-

lon Bena Addelmana i

Samira Mallala, a może

po prostu zaopatrzenie

się w pozycje z kilometro-

wych filmografii afrykań-

skich twórców.■

Bartek Zając

Welcome to Nollywood

Page 12: Nr 4

Lilianna Antosik

Diana Dąbrowska

Michał Dondzik

Bogusia Fiołek

Sonia Grzelak

Ewa Kazimierczak

Magda Kowalska

Natalia Królikowska

Aleksander Lisowski

Agnieszka Mroziewicz

Michał Pabiś

Dagmara Rode

Joanna Rozwandowicz

Bartek Zając

XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE

K O Ł O N A U K O W E

F I L M O Z N A W C Ó W

U N I W E R S Y T E T U

Ł Ó D Z K I E G O

„Ińskie Point‖ wyprodukowali: