Martin ZeLenay, "Tajny raport Millingtona"

26

description

 

Transcript of Martin ZeLenay, "Tajny raport Millingtona"

Page 1: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"
Page 2: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"
Page 3: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

Wydawnictwo Znak Kraków 2014

MARTIN ZELENAY

przełożył

Marcin Osiowski

Page 4: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"
Page 5: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 11 -

ROZDZIAŁ 1

Kilka lat później, 9 października, niedziela

Teddy O’Malley przystanął na skraju kamienistej drogi, żeby odpo-

cząć. Po chwili wziął żonę pod rękę i powoli ruszyli dalej.

– Do szosy, kochanie, i zawrócimy, dobrze?

Ich wycieczki stawały się każdego roku coraz krótsze. Od ponad

dziesięciu lat, gdy przeszli na emeryturę, spędzali w okolicy co naj-

mniej dwa miesiące – od końca sierpnia aż do pierwszych jesien-

nych chłodów. Kiedyś całodzienne wyprawy zaczynali o świcie i do-

chodzili do Bearsville, ponad dziesięć mil od ich drewnianego domu

nad potokiem.

Przystanęli raz jeszcze, aby nacieszyć oczy widokiem zalesionych

wzgórz, zza których wyłaniały się majestatyczne szczyty Catskills.

Liście bukowego lasu w ciepłych promieniach słońca mieniły się bar-

wami wczesnej jesieni. Łagodnie opadające zbocza przechodziły w po-

rośniętą wysoką trawą łąkę, która ciągnęła się aż do drogi. W oddali

pojawił się na niej mały punkt. Za nim drugi. Pojazdy przyspieszały.

– Ale pędzą, popatrz – powiedział do żony.

Teddy rozpoznał ciemnozielone sportowe porsche, za nim jechał

granatowy chevrolet.

Coś go zaniepokoiło. Odniósł wrażenie, że jadący z przodu

sportowy wóz zachowuje się w dziwny i – jak miał się później

Page 6: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 12 -

wyrazić – nienaturalnie nerwowy sposób. Znał się na samochodach,

spędził za kółkiem całe życie. Teraz, na emeryturze, jego wiedza ni-

komu nie była już potrzebna.

Samochody zbliżały się do zakrętu w prawo. Pierwszy nagle skrę-

cił w lewo, wypadł na pobocze, wzbijając tumany kurzu, i znikł za

nasypem. Drugi pojazd zwolnił.

Teddy i Carol usłyszeli trzask, przypominający odgłos łamania su-

chych gałęzi, i zza krawędzi drogi wystrzeliły płomienie, które zamie-

niły się w rozwiewany wiatrem obłok czarnego dymu.

Ciemny chevrolet zatrzymał się na poboczu. Teddy O’Malley wi-

dział wyraźnie – w każdym razie tak później twierdził – niskiego,

barczystego mężczyznę, który wysiadł z samochodu. Podszedł do

krawędzi szosy, jakiś czas obserwował miejsce wypadku i wrócił

do wozu. Granatowy chevrolet ruszył.

* * *

Mężczyzna pojawił się nagle, jakby znikąd. Szedł ku Centre Pom-

pidou, wtapiając się w potok ludzi wychodzących ze stacji metra

Rambuteau. Wysoki, krótko ostrzyżony, miał ciemne okulary. Popra-

wił kołnierz skórzanej kurtki. Może wysiadł z taksówki lub wyszedł

z podziemi stacji metra? Może zostawił gdzieś w okolicy samochód

albo ktoś go podwiózł?

Dwa miesiące później policja francuska i agenci wywiadu kilku

państw dokładnie przejrzeli zapisy licznych w okolicy kamer. Poka-

zano jego zdjęcia ludziom z ochrony muzeum, pracownikom sklepów

i ulicznym sprzedawcom, przepytano kelnerów pobliskich kafejek.

Bez skutku. Nikt go nie zapamiętał. Minie kolejny miesiąc poszuki-

wań, nim wywiad amerykański ustali jego nazwisko: Andrew Serov.

Szedł za grupą turystów. Niektórzy stawali zrobić zdjęcie; ścia-

ny Centre Pompidou tworzy siatka niby-rusztowań i kolorowych rur.

Mężczyzna w ciemnych okularach nie zwracał uwagi na otoczenie.

Przeciął plac przed muzeum i po chwili dotarł do rue Quincampoix –

wąskiej ulicy ukrytej między osiemnastowiecznymi kamienicami. Mi-

jał kolejne galerie sztuki współczesnej, aż zatrzymał się przed jed-

ną z nich. Poprawił szalik i nie zdejmując okularów, pchnął drzwi.

Page 7: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 13 -

Na ścianach wisiały obrazy. Nie zwracał na nie uwagi.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytała dziewczyna przy biurku.

– Jestem z galerii Future Art w Nowym Jorku. – Mówił po francu-

sku poprawnie, choć z wyraźnym amerykańskim akcentem. – Mam

odebrać zamówione prace.

– Ach, to pan! – Dziewczyna wstała. – Szefa nie ma, ale wszyst-

ko jest przygotowane.

Poprowadziła mężczyznę na zaplecze. Na stole leżały rysunki,

zdjęcia i grafi ki.

– Czy dokumenty są gotowe? – spytał.

– Tak jak pan sobie życzył, dla każdej pracy osobno. Faktury, pa-

piery celne, formularze.

Dokładnie przejrzał dokumenty.

– Czy uprzedzono panią, że zapłacę gotówką?

– Tak, oczywiście, zaraz przyjdzie kolega. Może zechce pan tym-

czasem je obejrzeć – wskazała na rysunki na stole. – A może się pan

czegoś napije? Kawy?

– Nie, dziękuję.

Wziął do ręki pierwszy rysunek: most owinięty tkaniną i poob-

wiązywany linami jak paczka sznurkiem. Odsunął go na bok. Przyj-

rzał się kolorowemu zdjęciu: wąska ulica zastawiona do wysokości

drugiego piętra beczkami.

Wkrótce zjawił się niewysoki mężczyzna w tweedowej marynarce.

Po zdawkowym powitaniu Serov otworzył teczkę i wyjął pliki bank-

notów. Dziewczyna zaczęła pakować prace w folię.

– Proszę nie zaklejać – powiedział, widząc, że sięga po rolkę

taśmy.

– Chciałam tylko zabezpieczyć, żeby się nie wysunęły. Proszę pa-

miętać, żeby nie zginać rysunków.

Wychodząc, z trudem dźwigał tekturowe opakowanie długie na

ponad dwa metry i szerokie na prawie półtora.

– Może panu pomóc? – spytała dziewczyna, przytrzymując drzwi.

– Dziękuję, dam sobie radę.

Zawsze dawał sobie radę, chociaż w realizacji swych celów wo-

lał wyręczać się innymi, dla siebie rezerwując planowanie, kierowa-

nie, nadzór. Tym razem zrobił wyjątek – nie miał pod ręką nikogo,

Page 8: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 14 -

kogo mógłby tu wysłać jako marszanda, a był pewien, że kupno za

gotówkę kilku dzieł sztuki w Paryżu nie pozostawi żadnego śladu.

Przeszedł kilkadziesiąt metrów, skręcił w zaułek. Oparł tekturowy

pakunek o ścianę, rozerwał folię, wysunął zakupione prace i zaczął

je ciasno rolować. Rysunki na sztywnych kartonach, za które przed

chwilą zapłacił kilkaset tysięcy dolarów, łamały się z trzaskiem. Ru-

lon wsunął pod pachę, pustą tekturę za śmietnik i wyszedł z bramy.

* * *

Ich celem były kamienne zabudowania w głębi doliny.

Była to wspólna akcja międzynarodowych sił wspierających Ame-

rykanów ze stacjonującej w Kabulu 10. Dywizji Górskiej.

Helikopter AB-212 – zmodyfi kowana wersja amerykańskiego Iro-

quois, dozbrojona dwoma zestawami pocisków rakietowych SNORA –

stanowił uzupełnienie liczącej dwudziestu dwu ludzi grupy o sile og-

nia wystarczającej w normalnych warunkach bojowych do zdobycia

nieźle bronionej twierdzy. Ale tu, w górach afgańsko-pakistańskiego

pogranicza, na prawie bezludnym terenie prowincji Zabul, warunki

nie są normalne. Wystarczy nagle odpalona z ręcznej wyrzutni rakie-

ta Stinger, których co najmniej kilkadziesiąt dostarczono afgańskim

mudżahedinom w latach osiemdziesiątych za pieniądze amerykań-

skich podatników. Teraz próbuje się je odkupić. Lub rosyjska strieła,

których setki pozostały po wojnie i są dostępne w dowolnych iloś-

ciach na czarnym rynku. Po pięć tysięcy dolarów sztuka.

Satelity i samoloty szpiegowskie nie wykryją fanatyka ukrytego

w krzakach. Mogą jednak rozpoznać ruch większych grup ludzi czy

odnaleźć ich kryjówki. Tak się stało dzisiaj rano. Dowództwo amery-

kańskie o 6.43 czasu lokalnego przekazało dowództwu francuskiego

7. Batalionu Strzelców Alpejskich, znanemu jako Niebieskie Diabły,

dokładne dane wywiadowcze. O godzinie 12.10 dowódca kontyngen-

tu francuskiego zakończył odprawę słowami:

– Rozpoznać i zniszczyć cel.

Nadchodził decydujący moment. Starszy szeregowy schował do kabu-

ry pistolet z tłumikiem i sięgnął po remingtona. Jego zadaniem było

Page 9: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

w odpowiednim momencie ostrzelać ewentualne umocnienia, by

otwo rzyć drogę pozostałym żołnierzom. Dowodzący grupą podpo-

rucznik Pierre Barniche dostrzegł ruch: na tle jasnego jeszcze nieba

rysowała się czarna sylwetka.

Mężczyzna ubrany w sięgające ziemi khali rozejrzał się nerwo-

wo, przykucnął obok kamienia, schował coś w trawie i zaczął biec.

Zobaczył uzbrojonych żołnierzy i podniósł ręce do góry.

Podporucznik Barniche usunął się z linii strzału stojącego za nim

ubezpieczającego i sięgnął do miejsca, gdzie Afgańczyk coś ukrył.

Wyczuł ruch. Brodaty mężczyzna wyrwał spod fałdów khali nóż

i rzucił się do przodu. Podporucznik wziął zamach, by uderzyć na-

pastnika. Nie zdążył.

Starszy szeregowy bez zastanowienia nacisnął spust. Pocisk z re-

mingtona z niespełna dziesięciu metrów trafi ł Afgańczyka w bok, po-

niżej żeber, niemal rozrywając go na dwie części.

Podporucznik przeszukał zwłoki, ale niczego nie znalazł. Kucnął

przy kamieniu, rozgarnął trawę, podniósł szmacianą zabawkę. Trzy-

mał ją chwilę niezdecydowany. Stara podniszczona lalka z delikat-

nie wyrysowaną buzią, kępą włosów ze sznurków, jak te, które pa-

miętał z dzieciństwa. Z naderwanej nogi zwisały strzępy materiału.

Tutaj dostaje się nawet lalkom.

Już chciał ją rzucić, gdy w słuchawkach hełmu rozległy się trzas-

ki. Sięgnął lewą ręką, by poprawić nadajnik na piersi, a w prawej na-

dal trzymał broń. Lalkę wcisnął pod pachę. Po chwili, odruchowo,

wsunął ją do kieszeni.

Wydano rozkaz ataku na kamienne zabudowania. Nie można

już było liczyć na zaskoczenie. Przeciągły gwizd i piekielny łoskot

wstrząsnęły okolicą – helikopter z odległości ponad kilometra od-

palił w kierunku zabudowań po kolei cztery rakiety. Grupa bojowa

w ciągu dziesięciu minut otoczyła teren, nie napotykając żadnego

oporu. Dokładne przeczesanie ruin i najbliższej okolicy zajęło go-

dzinę. Żołnierze szukali ukrytych schowków, wejść do jam w ziemi,

jaskiń w skałach. Nie znaleziono niczego, poza śladami niedawne-

go pobytu ludzi.

Page 10: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 16 -

ROZDZIAŁ 2

Dwa miesiące później, 9 grudnia, piątek rano

– Mam nadzieję, że miał pan dobrą noc, panie Rogers.

– Wyśmienitą. – Frank Shepard pchnął obrotowe drzwi. Było kilka

minut po piątej. Miał wyjątkowo zły humor, a profesjonalna uprzej-

mość recepcjonisty go nie poprawiła. Nie lubił lotniskowych hoteli,

tych sterylnych, bezosobowych maszyn do nocowania, gdzie wszyst-

ko było sztuczne: plastikowa elegancja wnętrz, ponura stalowoszara

nowoczesność i udawana sympatia obsługi.

Frank wiedział, że prezentuje się dość marnie. Białe spodnie z gru-

bego żaglowego płótna nie dość, że nie odpowiednie na tę porę roku,

to pilnie wymagały prania. Wełniany sweter wyglądał tak, jakby Frank

w nim spał. I tak rzeczywiście było.

Tak, Frank był niewyspany i dawał upust swojej złości, znęcając się

w myślach nad głupawo uśmiechniętym recepcjonistą i przeklinając

zarazem i jego, i wszystkie hotele świata. Spędził w nich zbyt wiele

zbyt krótkich nocy. Ten hotel w Strasburgu o nazwie, której nie miał

zamiaru zapamiętać, był jak wiele innych. Ale zrobił na nim szczegól-

nie przygnębiające wrażenie. Znalazł się w tu w środku nocy, zamiast

wracać do domu. Zdał sobie sprawę, że hotel stał się częścią jego pracy.

Co za pieprzone zajęcie! Znam jeszcze jedną profesję, w której szyb-

ka wizyta w hotelu jest częścią wykonywanego zawodu.

Page 11: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 17 -

Było ciemno, gdy pchnął drzwi i wyszedł w zimną noc. Nie zapar-

kował przed hotelem. Zawodowy odruch – ktoś mógłby zapamiętać

numery rejestracyjne. Kolorowe fl agi na stalowych masztach łopota-

ły na wietrze, dudniąc stalowymi linkami. Betonowy parking tonął

w mrocznej grudniowej wilgoci.

Kilka godzin temu zostawił tu wynajęte małe renault. Poprzed-

niego dnia miał wracać do domu.

Do domu? A czy ja w ogóle jeszcze mam dom?

Spędził we Francji tyle lat, że dobrze poznał jej wyjątkową trady-

cję uważnej, czasem zbyt egzaltowanej konwersacji i niekiedy niemal

śmieszną, a przecież godną szacunku walkę o zachowanie jakości

języka w czasach, gdy coraz częściej wystarczał uproszczony język

SMS-ów i spotów reklamowych. Shepard posługiwał się francuskim

tak dobrze, że nikomu nie przyszłoby do głowy, że jest Amerykani-

nem. Nikt też nie domyślał się, kim tak naprawdę jest ten przystoj-

ny, wysoki, wyglądający na czterdzieści parę lat facet.

Nikt nie wiedział, że jego prawdziwy amerykański paszport na nie-

prawdziwe nazwisko Stanley Rogers został wystawiony przez władze

amerykańskie na wniosek dyrektora Centralnej Agencji Wywiadow-

czej. Czym się zajmuje, wiedziało niewielu ludzi, nawet w samej CIA.

Należał do ścisłej elity w mrocznym świecie międzynarodowych

tajemnic i walki, jaką prowadzi amerykański wywiad. Był jednak

ostatnio nieco rozgoryczony. W wyniku wieloletniego treningu po-

trafi ł obserwować i kontrolować swoje reakcje. Jego obecny stan psy-

chiczny nie był dobry. Potrzebował odpoczynku, żeby oderwać się

na chwilę od mrocznych tajemnic świata, w którym żył, od przygnia-

tającego ciężaru składania pozornie niezwiązanych wątków w spój-

ną całość, kojarzenia zdarzeń i osób, faktów i liczb, których kompo-

zycja może oznaczać wszystko, a które z osobna mogą nie znaczyć

nic. Od budowania kolejnych koncepcji i nieustannego podtrzymy-

wania w sobie nadziei, że któraś z nich pomoże rozwiązać problem.

Postawił kołnierz płaszcza. Zimno i zmęczenie sprawiły, że prze-

szedł go dreszcz. W podmuchach lodowatego wiatru dotarł do nie-

bieskiego renault. Płaską torbę położył na siedzeniu pasażera i uru-

chomił silnik. Włączył ogrzewanie na maksimum. Minęła 5.15.

Mam nadzieję, że już tu nie wrócę.

Page 12: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 18 -

Mimo wyjątkowej pozycji wśród agentów operacyjnych amery-

kańskiego wywiadu miał powody do niepokoju o swoją przyszłość.

Pracował w najbardziej utajnionej jednostce wywiadu – Wydziale

Operacji Specjalnych CIA – i ostatnie trzy miesiące spędził we Fran-

cji, próbując przeniknąć do środowiska handlarzy bronią powiąza-

nych z międzynarodowym terroryzmem. Zastępował kolegę, którego

bestialsko zamordowano. Natrafi ł na ślady zabójców, ale prowadzi-

ły dalej: na Bliski Wschód, do Afryki.

Zmienił zasady współpracy z agentami. Możliwe, że uratował im

życie. Usiłował też zwerbować, przekupić, zastraszyć lub w jakikol-

wiek inny sposób dotrzeć do ludzi mogących posiadać informacje

na temat terrorystów. Bez rezultatu. Jest to środowisko hermetycz-

ne, podzielone na małe, kilkuosobowe grupy. Trudne do przeniknię-

cia więzy rodzinne, powiązania kryminalne oraz fanatyzm religijny

sprawiają, że współcześni terroryści są szczególnie trudnymi prze-

ciwnikami.

Frank nabierał przekonania, że czas jego spektakularnych suk-

cesów mija. W latach dziewięćdziesiątych nastały w Waszyngtonie

czasy ostrożności i politycznej poprawności. Ofi cerowie operacyjni

z przeszłością określaną jako awanturnicza odsuwani byli na bocz-

ny tor albo wręcz wyrzucani z Agencji. Nie byli już potrzebni. Za-

początkowane w Europie Wschodniej pokojowe przemiany zmieni-

ły dotychczasowy porządek rzeczy. Dawny wróg, Związek Radziecki,

przestał istnieć, a Waszyngton odcinał kupony od zwycięstwa nad

siłami Zła. Zapanowała era powszechnego Dobra, z czego należa-

ło korzystać. I to pełnymi garściami, szczególnie przy rozdzielaniu

ciepłych posadek i załatwianiu lukratywnych kontraktów w ciszy

waszyngtońskich gabinetów. A do tego ludzie z przeszłością Franka

Sheparda nie byli potrzebni.

Do celu podróży miał jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów. To za-

danie podrzucono mu w ostatniej chwili. Nie lubił takich misji. Po-

trafi ł improwizować, działać intuicyjnie i reagować na zaskakujące

wydarzenia. Ale nie lubił być nieprzygotowany.

Podmuch wiatru zakołysał małym renault.

Uchylił okno. Zimne powietrze orzeźwiło go, senność ustąpiła.

Ale kiepski nastrój nie.

Page 13: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 19 -

Minęła szósta, wciąż było ciemno. Zaczął siąpić deszcz. Drobne

krople ślizgały się po przedniej szybie zmywane pędem powietrza.

Po chwili pokryła się pajęczyną ruchomego chaosu drobinek, któ-

re odbijały światło jadących z naprzeciwka samochodów. Włączył

wycieraczki z nadzieją, że uporządkują obraz świata, który otwierał

się przed nim. Białe paski wyznaczające środek jezdni pojawiały się

rytmicznie, a w oddali zlewały się w linię nieuchronnie skupiającą

wzrok. Czasami rozbłyskały czerwone światła.

Czyżby to były światła ostrzegawcze?

W przeddzień wyjazdu do Stanów otrzymał nowe polecenie od

szefa z centrali: krótka wizyta w Alzacji. Rutynowe zadanie. Nawią-

zać kontakt z pewnym Francuzem tureckiego pochodzenia nazwi-

skiem Turgut Taka, który chciał rozmawiać z kimś z Agencji. Misja

nie wyglądała na interesującą. Ten człowiek nie fi gurował na listach

osób podejrzanych o cokolwiek, nic o nim nie wiedziano ani w Wa-

szyngtonie, ani w Paryżu. Facet zadzwonił do ambasady amerykań-

skiej w Paryżu, szukając kontaktu z CIA. Może uważał, że posiada

jakieś cenne informacje, może wierzył, że Amerykanie za nie zapła-

cą? Najprawdopodobniej jednak sam czegoś chciał od Agencji. Nato-

miast Frank marzył o tym, żeby wreszcie wrócić do domu i odpocząć.

Podejrzewał, że przy coraz większych ograniczeniach etatów i cię-

ciach budżetowych po prostu nie było żadnego agenta na stażu do

wykonania tego zadania. Standardowa procedura kontaktu z kimś,

kto zgłaszał się do fi rmy, polegała na sprawdzaniu, weryfi kowaniu

i zbieraniu materiałów na jego temat. Później było pierwsze spotka-

nie. Jeżeli „kontakt” rokował na przyszłość, dochodziło do spotka-

nia z przyszłym prowadzącym – doświadczonym ofi cerem wywia-

du. W przypadku tego Turka było odwrotnie.

Frank cenił swego szefa i miał do niego zaufanie. Jason Millington,

starszy od Franka o cztery lata, był postacią wybitną i we władzach

Agencji człowiekiem wyjątkowym. Przed laty wsławił się operacją

„Rosewood” – zdobycia kompletnych akt Stasi w Berlinie Wschodnim

dosłownie godziny przed obaleniem muru berlińskiego.

Jego własna historia wydawała mu się oczywista. Nie zastana-

wiał się nad tym, że można by robić coś innego. Był przekonany,

że świat jest już tak pomyślany: ponieważ są ci, którzy go psują, to

Page 14: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 20 -

muszą być i tacy, którzy go naprawiają. Jego praca polegała na tym,

by pojawiające się problemy rozwiązywać. Szybko i skutecznie. I był

w tym dobry.

Widząc stację benzynową, zdjął nogę z gazu. Minęła 6.30.

Zatrzymał się przed wejściem.

Kupił butelkę wody mineralnej, wypił kawę i wrócił do samocho-

du. Przestało padać. Ciemna noc przemieniła się w chmurny poranek.

Był w jego życiu pewien problem. Problem do rozwiązania, jak

wszystkie inne, czy może najważniejsza sprawa życia?

Susan… Kochana, urocza dziewczyna. Czy to się zawsze tak koń-

czy? Czy uczucia mają termin ważności? Może właśnie przegrywam

swoje życie?

Póki byli młodzi, szczęśliwi i bez pamięci w sobie zakochani, sło-

wa nie były potrzebne – każdy gest, spojrzenie mówiły wszystko.

Ale wciąż gdzieś wyjeżdżał, na ogół nagle, na coraz dłużej. I z bie-

giem lat wracał coraz rzadziej i, musiał to przyznać, coraz mniej

chętnie. Kiedyś chociaż te powroty były radosne. Spotykali się z Su-

san stęsknieni. Potem z wolna zaczął zauważać, że wyrasta pomię-

dzy nimi jakaś ściana, mur obojętności.

I te jej wieczne pretensje, żale!

Że nie był przy porodzie córeczki. Toya urodziła się, gdy był we

Francji.

Ileż to już lat? Jedenaście, nie, dwanaście.

O to, że nigdy go nie było, że nie miał dla nich czasu. O przed-

szkole, do którego nie zajrzał ani razu, o jej samotne wieczory, o nie-

dotrzymane obietnice. O ciągłe kłamstwa i niedomówienia, bo Susan

nie wiedziała, czym Frank naprawdę się zajmuje.

Ale czy mogła wiedzieć?

I o to, że gdy Toya upiekła dla niego pierwsze w swoim życiu

ciasteczka, nawet ich nie spróbował. Wyjechał nagle do Szwajcarii.

Zawsze gdzieś wyjeżdżał. Żyli coraz bardziej obok siebie, coraz

mniej mieli sobie do powiedzenia. Może powinien był uprzedzić

ją – i siebie samego – jakie czeka ich życie? Gdy się spotkali, wte-

dy, przed laty, w Paryżu, nie wiedział przecież, jak potoczą się jego

losy. Powiedział jej, że pracuje w ambasadzie. A później wszystko

działo się tak szybko.

Page 15: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 21 -

Wczoraj, po trzech miesiącach w Europie, w ostatniej chwili od-

wołano jego powrót do domu. Właściwie nie ma dokąd wracać. Ja-

kieś obce mieszkanie wynajęte przez Agencję, jakieś wnętrze, któ-

re równie dobrze mogłoby być hotelowym pokojem. Meble, których

nie pamiętał, jakiś adres, z którym nie wiązały się żadne wspomnie-

nia – kwadracik na planie miasta, punkt na mapie świata.

A może ona ma rację? Może tego naprawdę nie da się wytrzymać?

Może życie z człowiekiem, który jest ciągle gdzie indziej – fi zycz-

nie, psychicznie – którego w żaden sposób, niczym nie można przy

sobie zatrzymać, jest dla kobiety nie do przyjęcia?

Czuł, że traci coś, czego nic nigdy nie zastąpi. Przecież napraw-

dę ją kochał. Obie kochał. I tęsknił. Córeczki nie widział trzy mie-

siące. Postanowił, że coś jej kupi w Paryżu na lotnisku: może lalkę,

może jakiś fajny ciuch. Przecież niedługo święta.

Ale jaki rozmiar?

Nie miał pojęcia.

Parę minut po siódmej odnalazł boczną drogę oznaczoną jako Rou-

te du Vin. Wąski asfalt wił się wśród wzniesień pokrytych smutny-

mi teraz rzędami winnic. Nieliczne siedziby – domaines – opatrzo-

ne nazwami zapraszały na degustację lokalnych win.

We wstecznym lusterku zobaczył światło. Zbliżało się szybko. Po

chwili wyprzedził go czarny motocykl.

Dostrzegł mężczyznę za kierownicą, znacznie niższego od sie-

dzącego z tyłu pasażera. Wydawał się barczysty, niemal kwadratowy.

Zapamiętał dwie cyfry, kilka liter, ostatniej nie dostrzegł. Były to

francuskie znaki rejestracyjne.

Dojechał cichymi uliczkami kamiennego Rouffach do rynku, mi-

nął średniowieczny kościół i odnalazł hotel. Na parkingu stało kil-

ka samochodów, jeden wyjeżdżał. Frank zahamował, by przepuścić

szare bmw, które majestatycznie wytaczało się na ulicę. Szwajcarskie

tablice rejestracyjne. W końcu granica była blisko. Sprawdził, czy ni-

czego nie zostawił w samochodzie, i podszedł do wejścia. Torbę prze-

wiesił przez ramię. Lata pracy wykształciły pewne odruchy. Auto-

matycznie oceniał otoczenie, zapamiętywał szczegóły. Dwupiętrowy

kamienny budynek po lewej stronie graniczył ze starym kamiennym

Page 16: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 22 -

murem, za którym biegła żwirowana droga. Po prawej, w niższym

budynku, mieściła się, jak głosił szyld, restauracja. Oba budynki łą-

czył nowo wybudowany pawilon.

Może basen?

Główne wejście do hotelu znajdowało się w starej części domu.

Dochodziła ósma rano. Nie miał zamiaru tracić czasu. Standardowa

gra – będzie obserwował i zadawał pytania. Dziesiątki pytań, z któ-

rych istotna będzie odpowiedź tylko na dwa: czy jest wiarygodny

i czy przedstawia dla Agencji jakąkolwiek wartość?

Popchnął drewniane drzwi i wszedł do środka. Jak dobrze pój-

dzie, zajmie mu to nie więcej niż pół godziny. Chyba że to wariat –

to jeszcze lepiej, będzie wolny za kilka minut. Tak czy inaczej, nie

później niż do dziewiątej. Niecałe dwie godziny do Strasburga, oddać

samochód, krótki lot do Paryża, i do domu! Wyśpi się, jutro, w so-

botę, rano złoży rutynowy raport. Potem jeszcze krótkie spotkanie

z Jasonem w Waszyngtonie, i na wakacje. Wtedy będzie miał czas

przemyśleć to wszystko, co nieskładnie kołacze mu się po głowie od

kilku dni. Będzie też miał czas spokojnie podjąć decyzje, co zrobić

ze swoim popapranym życiem.

Mała recepcja, klucze do pokojów w dębowej skrzynce. Na ladzie

telefon, foldery reklamowe i bukiet suszonych kwiatów. Na wprost –

drzwi do jadalni. Powiesił płaszcz na wieszaku. Upewnił się, że kie-

szenie są puste. Rutyna.

W sali było niewielu ludzi. Pod ścianą siedziała para z rozłożo-

nym przewodnikiem i mapą. Przy następnym stoliku młody człowiek

w tanim garniturze liczył coś na kalkulatorze i robił notatki. Uchy-

liły się kuchenne drzwi. Kobieta wniosła naczynie. Spod przykrywy

buchała para i zapach gorących kiełbasek.

Zjem z nim śniadanie.

W głębi sali, pod oknem, stały trzy stoliki bez obrusów. Przy jed-

nym siedział mężczyzna około czterdziestki – odpowiadał przekaza-

nemu z centrali rysopisowi. Pił kawę, palił papierosa. Frank przewie-

sił przez ramię torbę z laptopem i podszedł do mężczyzny. Krótkie

czarne włosy, takie same wąsy i spuszczony wzrok. Był spięty. Jego

dłoń drżała. W popielniczce było kilka niedopałków.

– Monsieur Turgut Taka?

Page 17: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 23 -

– Oui, c’est moi – wykrztusił. Był przestraszony.

To nie jest sprawa na pół godziny. Czego ten facet tak się boi?

Pierwszy pocisk trafi ł Turguta Takę w szyję. Drugi, wystrzelo-

ny prawie w tym samym momencie, oderwał mu kawałek czaszki.

* * *

Drewniany zegar w rogu sali wybił godzinę ósmą. Senator Hamilton

„Jake” Crox poprosił, by śniadanie podano mu do stolika przy oknie.

Urocza drobna kelnerka postawiła przed nim szklankę świeżego soku

z pomarańczy. Spojrzał na nią przelotnie. Na białym fartuszku opina-

jącym jej zgrabne biodra wyhaftowany był napis „Hôtel de la Paix”.

Ślicznotka, ale gdzież jej do Anny!

Wspomnienie ostatnich dni, a raczej nocy, rozświetliło mu twarz

promiennym uśmiechem. Crox urodził się sześćdziesiąt siedem lat

temu w Billings w stanie Montana i po ukończeniu szkoły wstąpił na

wydział techniczny University of Montana, zwany wówczas Monta-

na School of Mines, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Mildred. Ślub

wzięli w 1958 roku i przez kolejnych czterdzieści lat wiedli spokoj-

ne, a nawet nudne życie. Jego kariera przedsiębiorcy w branży ma-

szynowej rozwijała się powoli, a próby aktywności politycznej nie

wykraczały poza średnie szczeble lokalnych struktur. Jedyny krót-

ki okres względnej prosperity przypadł na koniec lat siedemdziesią-

tych, gdy produktami jego fi rmy zainteresował się przemysł nafto-

wy w Teksasie. Nie doczekali się potomstwa, co o tyle nie dziwi, że

ich pożycie, poza krótkim okresem zaraz po ślubie, praktycznie nie

istniało. Jego kariera nabrała pewnego przyspieszenia w drugiej po-

łowie lat dziewięćdziesiątych, gdy sprzyjające okoliczności zawiro-

wań polityki waszyngtońskiej wyniosły Croxa do godności senatora.

Jednak komisje, w których zasiadał, i jego w nich pozycja nie czyni-

ły zeń rozgrywającego na polu waszyngtońskiej polityki.

Wiele zawdzięczał swojemu prywatnemu asystentowi, a spotka-

nie go uważał za wyjątkowy dar od losu. Czterdziestoparoletni Stan-

ford Grade był prawnikiem. Pracując dla senatora od niespełna roku,

uczynił jego życie pełniejszym, a karierę polityczną booming. Z nie-

wiarygodną wręcz szybkością był w stanie dostarczać zaskakująco

Page 18: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 24 -

profesjonalnie sporządzone analizy i specjalistyczne opracowania.

Crox zauważył, że z opiniami, które wygłaszał, zapoznawszy się

z materiałami przygotowanymi przez swojego asystenta, coraz bar-

dziej się liczono. Do tego stopnia, że został zauważony zarówno

przez pewne kręgi bliskie Białemu Domowi, jak i przez tych, którzy

chcieli się tam jak najszybciej znaleźć. Trafi ł nagle w tryby maszyny,

której zasad działania nie rozumiał, ale i nie musiał – liczyło się to,

że szedł wyżej, coraz wyżej. Był przekonany, że lata ciężkiej pracy

bez udziału w aferach, kompromitujących tak wielu polityków, czyni-

ły zeń wiarygodnego partnera. Nabierał pewności siebie. W dodatku

biegłość Grade’a w zawiłych operacjach fi nansowych i jego posunię-

cia na międzynarodowych rynkach fi nansowych zapewniły senato-

rowi znaczne dochody. Jego asystent był też mistrzem w dziedzinie,

jak to sam nazywał, optymalizacji podatków. Choć senator miewał

czasami wątpliwości, czy nie jest to po prostu ich unikanie, to z za-

kamarków pamięci potrafi ł wydobyć zasłyszane gdzieś na koryta-

rzach waszyngtońskiej władzy pecunia non olet (o cesarzu Wespa-

zjanie nigdy nie słyszał).

Odsunął pusty talerz i spojrzał za okno. Widok iskrzącej się w pro-

mieniach słońca stuczterdziestometrowej fontanny, wytryskującej

z Jeziora Lemańskiego strumienie wody, przywołał na myśl Annę.

O tak, przywróciła mi młodzieńczą sprawność i dała energię tak

potrzebną do wspinania się po najwyższych szczeblach władzy.

Senator nie zaprzątał sobie głowy tym, że Annę poznał również

przez swojego uzdolnionego asystenta.

Frank rzucił się na podłogę, przewracając sąsiedni stolik. Zanim zna-

lazł tam niepewne schronienie, dostrzegł w drzwiach wejściowych

niskiego, barczystego mężczyznę w kominiarce i pistolet z tłumi-

kiem w wyciągniętej ręce.

Przez chwilę nie było słychać nic poza histerycznym krzykiem ko-

biety. Następny pocisk wyrwał kawałek boazerii nad jego głową. Nie

widział już napastnika. Kolejny strzał trafi ł w kamienną ścianę. Po-

cisk odbił się i rykoszetem spadł obok. Wszystko wokół było zbryz-

Page 19: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 25 -

gane krwią. W jej kałuży leżał strzaskany pocisk. Frank sięgnął po

niego. Nie miał broni, nie pojmował, co się dzieje, wiedział tylko, że

musi uciekać, gdzieś się ukryć.

Skoczył, przeturlał się, uniósł lekko i ściskając jedną ręką swo-

ją torbę, a drugą osłaniając głowę, rzucił się szczupakiem w wa-

hadłowe drzwi do kuchni, które z hukiem walnęły o ścianę. Kolej-

ny strzał. Słyszał za sobą kroki kogoś biegnącego przez salę jadalni

i krzyk kobiet. Znalazł się w kuchni. Drzwi na zaplecze były uchy-

lone. Wyjrzał ostrożnie.

Nic.

Przy kamiennym ogrodzeniu stały dwa samochody dostawcze.

Ukrył się między nimi. Nasłuchiwał.

Cisza.

Przeskoczył mur i już chciał skręcić w uliczkę, gdy usłyszał chrzęst

żwiru. Kroki. Cofnął się za stertę desek. Nikogo nie widział. Usłyszał

metaliczne „klik” i odgłos toczących się kół. Sięgnął po telefon. Miał

wbudowaną kamerę wysokiej jakości i czuły rekorder. Antena apa-

ratu, nieco grubsza od standardowej, była w rzeczywistości silnym

mikrofonem kierunkowym.

Pomruk silnika motocyklowego… Zawahał się.

Może powinienem zaatakować?

Nie widział przeciwnika, ale wiedział, że ten ręce ma zajęte mo-

tocyklem.

Odległość? Pięć metrów, dziesięć? I czy jest sam? Zwrócony twarzą

czy odwrócony tyłem? Ma w ręku broń?

Znowu usłyszał kroki. I wyraźne, głośne, z silnym brooklyńskim

akcentem i charakterystycznym połykaniem sylab:

– Kurwa, spierda’my stąd!

Warknięcie silnika i motocykl z dwojgiem ludzi w kaskach zni-

kał za rogiem. Ten na tylnym siedzeniu był znacznie wyższy od pro-

wadzącego – niskiego, barczystego. Tablica rejestracyjna francuska,

dwie cyfry, kilka liter. Ostatniej znów nie zdążył odczytać.

Ten sam motor, ci sami ludzie wyprzedzali go niedawno na wą-

skiej drodze wśród winnic.

Frank odszedł w przeciwną stronę. Wzdłuż starego zarośniętego

muru dotarł do skrzyżowania. Kobieta z torbami pełnymi zakupów

Page 20: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 26 -

wyszła ze sklepiku. Przygarbiony człowiek otwierał skrzypiące drzwi

domu. Usłyszał śmiech. Dziewczyna stała z odchyloną do tyłu głową,

chłopak coś do niej mówił, gestykulował. Roześmiała się jeszcze raz,

pocałowała go i ruszyli, trzymając się za ręce. Nikt nie zwracał na

niego uwagi. Rozejrzał się. Kilka zadbanych domków, równo przy-

cięte żywopłoty i wąskie, czyste uliczki. Zza narożnego domu wy-

łoniła się maska samochodu. Frank cofnął się, przywarł plecami do

wilgotnej, porośniętej bluszczem ściany. Kierowca spojrzał w lewo,

w prawo – jakby kogoś wypatrywał. Szare bmw potoczyło się w prze-

ciwną stronę. Na tylnym zderzaku nalepka CH, biała tablica rejestra-

cyjna, wyraźne czarne numery. To samo auto ruszało spod hotelu,

gdy wjeżdżał na parking. Przeszedł na drugą stronę ulicy i dalej, do

następnego skrzyżowania. Boczna uliczka prowadziła pod górę, po-

między ostatnie zabudowania miasteczka. Ruszył w stronę winnic.

Odwrócił się. Czerwone dachy, dwie wieże kościelne, a nad nimi nie-

bo zasnute posępnymi czarnymi chmurami. W ciszę wdarł się na-

rastający dźwięk sygnału. Gdzieś tam poniżej przejeżdżał radiowóz.

Dopiero teraz poczuł zimno. Wyjął telefon, wystukał numer i cze-

kał. Nikt nie odbierał.

– Szlag by go trafi ł – mruknął i wybrał inny numer.

Tym razem połączenie z asystentką Millingtona uzyskał natych-

miast, mimo że w Waszyngtonie był środek nocy.

– Beth, tu Frank. Połącz z Jasonem. – Był podenerwowany, sta-

rał się jednak opanować głos.

– Jest jeszcze na spotkaniu.

– To go, do cholery, wyciągnij!

– Zaraz połączę.

Szedł, starając się omijać kałuże.

– Co jest, Frank? – usłyszał nieco gardłowy głos Millingtona.

– W niezłe gówno mnie wpakowałeś.

– Mów!

Zdał krótką relację.

– Twoje bezpieczeństwo?

– Trudno powiedzieć, wycofałem się. Nikt mnie nie widział, cho-

ciaż…

– Tak?

Page 21: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 27 -

– Szare bmw, raczej srebrne, szwajcarskie tablice – podał z pa-

mięci numer.

– Niedobrze. Na razie wynoś się stamtąd, nie mogę ci dać żadne-

go wsparcia. Zapamiętaj… – Millington podał mu, też chyba z pamię-

ci, czterocyfrowy kod i adres. – Bezpieczne mieszkanie w Zurychu,

dwie godziny drogi.

Omówili jeszcze sprawę samochodu zostawionego przez Franka

przed hotelem.

– Trudno, niech stoi. Znajdę sposób, żeby go stamtąd zabrać –

powiedział Millington.

Kluczyki do renault miał w kieszeni spodni. Płaszcz został na wie-

szaku w hotelu, ale niczego w nim nie zostawił.

– A czy zechcesz mi wyjaśnić, w co mnie wpakowałeś?

– Nie podejmuj żadnego ryzyka. Odezwę się.

Połączenie zostało przerwane.

Po półgodzinnym marszu dotarł do sąsiedniej wsi. Był prze marznię-

ty do szpiku kości. Zaczynał zacinać deszcz. W ospale budzącej się

do życia uliczce kobieta podnosiła żaluzje sklepu z ubraniami. Na

wieszaku z przeceną, tuż za drzwiami, wisiał męski płaszcz z ceną

wypisaną na kartce.

– Je le prends.

Uliczka prowadziła w dół, ku centrum. W kieszeni poczuł wibracje

telefonu. Przystanął w zaułku między budynkami i odebrał SMS-a.

Kluczyki do samochodu ma zostawić w recepcji jakiegoś hotelu.

Do taksówki wsiadł na postoju na rynku. Dojechał do następnego

miasteczka, wysiadł, nim wjechali do centrum, i dalej poszedł pie-

szo, by upewnić się, że nie jest śledzony. Wstąpił do ukrytej na ty-

łach rynku auberge, zostawił kopertę z kluczykami dla pana Godarda,

kupił plan regionu i zapytał o kolejną taksówkę. Wysłużony peugeot

stał na placyku po przeciwnej stronie. Wsiadł i podał nazwę miasta,

do którego chciał dojechać. Gdy ruszyli, deszcz przeszedł w ulewę.

Ponownie poczuł wibracje telefonu.

– Frank, natychmiast prześlij mi nagranie tego głosu. Jesteś pe-

wien, że to był brooklyński…

– Nie, tylko mi się zdawało.

Page 22: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

– Dobra, nie denerwuj się. Możesz teraz przesłać?

– Zaraz dostaniesz. O co tu chodzi?

– Nie uwierzysz, ale nie wiem.

Znał Millingtona zbyt długo i zbyt dobrze, by podejrzewać, że nie

jest z nim szczery. Lecz coś tu nie grało.

W ostatniej chwili, opóźniając powrót, wysłał mnie na spotkanie,

nie wiedząc po co? Nie znając skali zagrożenia? Pod lufę jakiegoś no-

wojorskiego strzelca?

Frank zauważył pewien niepokojący szczegół. Jason nie miał

żadnego planu awaryjnego, możliwości udzielenia wsparcia, wyjaś-

nienia czegokolwiek, ale kod do najbliższego bezpiecznego miesz-

kania i adres podał mu natychmiast – z pamięci lub z kartki, którą

trzymał przed nosem.

Coś tu nie grało.

Page 23: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 473 -

SPIS TREŚCI

Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5

Prolog. Waszyngton, 24 października 2001, środa . . . . . . . . . . . . . 7

CZĘŚĆ PIERWSZA. PUZZLE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9

Rozdział 1. Kilka lat później, 9 pażdziernika, niedziela . . . . . . . . . 11

Rozdział 2. Dwa miesiące później, 9 grudnia, piątek rano . . . . . . . 16

Rozdział 3. 9 grudnia, piątek w południe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29

Rozdział 4. 9 grudnia, piątek po południu . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40

Rozdział 5. 10 grudnia, sobota . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48

Rozdział 6. 11 grudnia, niedziela . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51

Rozdział 7. 12 grudnia, poniedziałek rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54

Rozdział 8. 12 grudnia, poniedziałek przed południem . . . . . . . . . 60

Rozdział 9. 12 grudnia, poniedziałek w południe . . . . . . . . . . . . . 77

Rozdział 10. 12 grudnia, poniedziałek po południu . . . . . . . . . . . . 90

Rozdział 11. 12 grudnia, poniedziałek wieczorem . . . . . . . . . . . . . 104

Rozdział 12. 12 grudnia, poniedziałek w nocy . . . . . . . . . . . . . . . 108

Rozdział 13. 13 grudnia, wtorek rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 116

Rozdział 14. 13 grudnia, wtorek w południe . . . . . . . . . . . . . . . . . 126

Rozdział 15. 13 grudnia, wtorek po południu . . . . . . . . . . . . . . . . 134

Rozdział 16. 13 grudnia, wtorek wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . . . 138

Page 24: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

- 474 -

Rozdział 17. 14 grudnia, środa rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 141

Rozdział 18. 14 grudnia, środa przed południem . . . . . . . . . . . . . 155

Rozdział 19. W tym samym czasie, na południu Francji . . . . . . . . 167

CZĘŚĆ DRUGA. GRA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 183

Rozdział 20. 14 grudnia, środa po południu . . . . . . . . . . . . . . . . . 185

Rozdział 21. 14 grudnia, środa wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . . . . 193

Rozdział 22. 14 grudnia, środa późnym wieczorem . . . . . . . . . . . . 199

Rozdział 23. 15 grudnia, czwartek rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 204

Rozdział 24. 15 grudnia, czwartek po południu . . . . . . . . . . . . . . . 213

Rozdział 25. 15 grudnia, czwartek wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . 221

Rozdział 26. 16 grudnia, piątek rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225

Rozdział 27. 16 grudnia, piątek przed południem . . . . . . . . . . . . . 230

Rozdział 28. Londyn, 16 grudnia, piątek, wczesne popołudnie

czasu GMT . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239

Rozdział 29. 16 grudnia, piątek po południu . . . . . . . . . . . . . . . . . 242

Rozdział 30. 16 grudnia, piątek wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . . . . 256

Rozdział 31. 16 grudnia, piątek późnym wieczorem . . . . . . . . . . . 268

Rozdział 32. 16 grudnia, piątek w nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 271

CZĘŚĆ TRZECIA. KONFRONTACJA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287

Rozdział 33.17 grudnia, sobota wczesnym rankiem . . . . . . . . . . . 289

Rozdział 34. 17 grudnia, sobota rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300

Rozdział 35. 17 grudnia, sobota w południe . . . . . . . . . . . . . . . . . 303

Rozdział 36. 17 grudnia, sobota po południu . . . . . . . . . . . . . . . . 308

Rozdział 37. 17 grudnia, sobota wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . . . 321

Rozdział 38. 17 grudnia, sobota w nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 332

Rozdział 39. Noc z soboty 17 grudnia na niedzielę 18 grudnia . . . . 338

Rozdział 40. 18 grudnia, niedziela wczesnym rankiem . . . . . . . . . 342

Rozdział 41. 18 grudnia, niedziela rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 350

Rozdział 42. 18 grudnia, niedziela rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 353

Rozdział 43. 18 grudnia, niedziela przed południem . . . . . . . . . . . 368

Rozdział 44. 18 grudnia, niedziela wczesnym popołudniem . . . . . 381

Rozdział 45. 18 grudnia, niedziela późnym popołudniem . . . . . . . 395

Rozdział 46. 18 grudnia, niedziela wczesnym wieczorem . . . . . . . 400

Rozdział 47. 18 grudnia, niedziela wieczorem . . . . . . . . . . . . . . . 407

Page 25: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"

Rozdział 48. Cypr, noc z niedzieli na poniedziałek . . . . . . . . . . . . 412

Rozdział 49. Nowy Jork, 18 grudnia, niedziela wieczorem . . . . . . . 415

Rozdział 50. Cypr, 19 grudnia, poniedziałek nad ranem . . . . . . . . 425

Rozdział 51. 19 grudnia, poniedziałek rano . . . . . . . . . . . . . . . . . . 431

Rozdział 52. Waszyngton, 19 grudnia, poniedziałek wieczorem . . . 439

Rozdział 53. Nowy Jork, 20 grudnia, wtorek . . . . . . . . . . . . . . . . 448

Rozdział 54. Nowy Jork, 20 grudnia, wtorek późnym wieczorem . . 449

Rozdział 55. W nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 458

Rozdział 56. Następnego dnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 460

Rozdział 57 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 462

Epilog. Afganistan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 467

Od autora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 469

Page 26: Martin ZeLenay,  "Tajny raport Millingtona"