LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za...

32
LONDON December 2012 9 (186) FRee ISSN 1752-0339 MARIA KALETA CZAS NA WYSpIe »4 Aukcja, ludzie, jeden cel! CZAS NA WYbIeg » 16-17 Jeszcze moda, czy już sztuka? Wszyst ko za czę ł o się od 16-let n iej Oli, która uro dzi ł a się we Wro c ła w iu, a do Lon dy nu przy j e cha ł a ja ko ma ł a dziew czyn ka. – Ola – opo w ia da To mek Ga l a – przy szła do mnie z „No wym Cza sem” po prze czy- ta n iu ar ty ku ł u Jac ka Oza i sty (Wi ce m istrz z cha rak te rem gó ra l a, NC nr 6/184] i mó w i: – Ta to, prze c ież tu trze ba coś zro b ić! Trze ba ze brać pie n ią dze. CZAS NA WYSpIe »3 I będzie radość Po jedenastu godzinach lotu boli wszystko, ale wystarczy, żeby za oknem pojawił się pierścień piasku otoczony seledynową aureolą z gąszczem gibkich palm w środku i rządkiem drewnianych bungalowów na palach, by człowiek poczuł się, jakby przed chwilą wstąpił do raju. Moda już dawno stawia siebie na równi ze sztuką, operując pojęciami: twórca, tworzywo, twórczość, zamiast: projektowanie, szycie, fotografowanie i wystawiając produkty komercyjne w galeriach jako dzieła. Organizacja walcząca o prawa karpia święci triumfy. Prezesi banków przeszli duchową przemianę. Prawica miesza się z lewicą niczym wigilijny groch z kapustą, a zwierzęta mówią ludzkim głosem. CZAS NA pODRóże » 28 O, raju, Malediwy! Znakomity wieczór w O2 Arena w Greenwich, gdzie gospodarzem i mistrzem ceremonii był Mick Jagger, obchodzący wraz z zespołem The Rolling Stones 50. rocznicę istnienia zespołu. Duży procent zgromadzonych na widowni ludzi to generacja rówieśników Stonesów, którzy wychowali już swoje dzieci na albumie Let it Bleed (1969 ), a ich wnukowie podskakiwali zapewne w rytm dźwięków Honky Tonk Woman. KULTURA » 20 Teraz i pół wieku temu RADOSNYCH ŚWIĄT!

Transcript of LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za...

Page 1: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

LONDONDecember 20129 (186)FReeISSN 1752-0339

MMAARRIIAA KKAALLEETTAA

CzAS NA WYSpIe »4

Aukcja, ludzie,jeden cel!

CzAS NA WYbIeg » 16-17

Jeszcze moda,czy już sztuka?

Wszyst ko za czę ło się od 16-let niej Oli, którauro dzi ła się we Wro cła wiu, a do Lon dy nuprzy je cha ła ja ko ma ła dziew czyn ka.– Ola – opo wia da To mek Ga la – przy szłado mnie z „No wym Cza sem” po prze czy -ta niu ar ty ku łu Jac ka Oza isty (Wi ce mistrz zcha rak te rem gó ra la, NC nr 6/184] i mó wi:– Ta to, prze cież tu trze ba coś zro bić! Trze ba ze brać pie nią dze.

CzAS NA WYSpIe »3

I będzie radość

Po jedenastu godzinach lotu boli wszystko,ale wystarczy, żeby za oknem pojawił siępierścień piasku otoczony seledynowąaureolą z gąszczem gibkich palm w środkui rządkiem drewnianych bungalowów napalach, by człowiek poczuł się, jakby przedchwilą wstąpił do raju.

Moda już dawno stawia siebie na równi zesztuką, operując pojęciami: twórca,tworzywo, twórczość, zamiast:projektowanie, szycie, fotografowanie i wystawiając produkty komercyjne w galeriach jako dzieła.

Organizacja walcząca o prawa karpiaświęci triumfy. Prezesi banków przeszliduchową przemianę. Prawica miesza się zlewicą niczym wigilijny groch z kapustą, a zwierzęta mówią ludzkim głosem.

CzAS NA pODRóże » 28

O, raju, Malediwy!

Znakomity wieczór w O2 Arena w Greenwich, gdzie gospodarzem i mistrzem ceremonii był Mick Jagger,obchodzący wraz z zespołem The RollingStones 50. rocznicę istnienia zespołu.Duży procent zgromadzonych na widowniludzi to generacja rówieśników Stonesów,którzy wychowali już swoje dzieci naalbumie Let it Bleed (1969 ), a ichwnukowie podskakiwali zapewne w rytmdźwięków Honky Tonk Woman.

KULTURA » 20

Teraz i pół wieku temu

RADOSNYCH ŚWIĄT!

Page 2: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

63 Kings GroveLondonSE15 2NA

Imię i Nazwisko........................................................................................

Adres............................................................................................................

........................................................................................................................

Kod pocztowy............................................................................................

Tel.................................................................................................................

Liczba wydań............................................................................................

Prenumerata od numeru....................................................(włącznie)

Czeki prosimy wystawiać na:CZAS PUBLISHERS LTD.

Prenumeratęzamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii.Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularzna adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order

Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.

2|

” Czas jest zawszeaktualny

Sławomir Mrożek

[email protected]

63 King’s Grove, London SE15 2NATel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]

redakTOr NaczelNy: Grzegorz Małkiewicz ([email protected]);redakcja: Teresa Bazarnik ([email protected]), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski([email protected]); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz, Krystyna Cywińska,Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Mikołaj Hęciak, Julia Hoffmann, Andrzej Krauze, MartaKazimierczak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Wacław Lewandowski, Michał Opolski, BartoszRutkowski, Sławomir Orwat, Aleksandra Ptasińska, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando

dział MarkeTiNgu: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 [email protected] Rogoziński ([email protected]),

WydaWca: CZAS Publishers Ltd.© nowyczasRedakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzegasobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.

Szanowna Redakcjo!Bardzo rozczarował mnie felieton paniKrystyny Cywińskiej „Płonne nadzie-je”, w październikowym numerze„Nowego Czasu”. Doświadczenieośmiu lat pracy w SOS Polonia , nieza biurkiem felietonistki, lecz napierwszej linii frontu, pozwoliło mi po-znać bardzo dogłębnie problemyprzemocy w polskiej, emigracyjnej ro-dzinie. O których to problemach, paniCywińska, jak widać, nie ma zielonegopojęcia i przed napisaniem tego felie-tonu nie zadała sobie trudu, żeby bli-żej zapoznać się z tematem.Przede wszystkim bohaterka „Płon-

nych nadziei” nie budzi zaufania.Biedna i pobita ofiara przemocy w ro-dzinie siedzi sobie na trawie z mężemkatem, jak czytamy: „on, ona, dwojemałych dzieci, puszki z polskim piwem,popijają i zagryzają kanapkami”. Na-stępnie ta bezradna matka-Polka oka-zuje się nie gorsza od męża w doborzewulgaryzmów i żenujących argumen-tów, nie bacząc na obecność tych„dwojga małych dzieci”.Pani Krystyno, nie musi Pani „szu-

kać w myślach wyjścia z tej sytuacji”,nie sądzę też, żeby mogła w czymś po-móc TVP Polonia. Wystarczy zadzwo-nić do którejś z tych „cherlawych,zastygłych organizacji”, o których Panipisze, że nie można na nie liczyć. Otóżmożna. Zapewniam Panią, że wiemy,jak pomóc, nie szczędząc czasu, serca,sił i własnych funduszy. Zapraszam Pa-nią na tydzień do naszego centrum,żeby mogła Pani zobaczyć to z bliska,usłyszeć z pierwszej ręki i wziąć udziałw akcji. Gdyby nie to, że nie mamyczasu na pisanie felietonów, a pozatym obowiązuje nas poufność, mogli-byśmy zapełnić wszystkie szpalty „No-wego Czasu” historiami polskichkobiet, które dzięki dobrze zorganizo-wanej pomocy zdołały się wyrwać zpotrzasku, w jakim tkwiły od lat, częstojeszcze przed wyjazdem na emigrację.Niestety, jest też wiele kobiet, które niechcą lub nie są jeszcze gotowe, by sko-rzystać z brytyjskiego, bardzo skutecz-nego systemu wsparcia dla ofiar wrodzinie , bo „miłość ci wszystko wyba-czy”, „chcę mu dać jeszcze jedną szan-sę”, „on się zmieni” itd.Według jednej z naszych klientek

angielska policja to bezduszni kaci, amy to banda zwyrodnialców bez serca,ponieważ to z naszej „winy’” mąż tejpani, znalazł się w więzieniu po tym,jak połamał jej żebra. – Ja chciałamgo tylko postraszyć – krzyczała. – Poco od razu więzienie! Przez was (!) mo-je dzieci nie mają teraz ojca.Felieton pani Krystyny Cywińskiej

zawiera też bardzo niesprawiedliwe iwręcz obraźliwe uwagi pod adresemZjednoczenia Polskiego. Mam wraże-nie, że autorka poruszyła temat bez-radnej i prześladowanej matki-Polkijedynie po to, żeby ulżyć jakiejś wła-snej frustracji z powodu cudzych osią-gnięć. To „zastygłe, skostniałeZjednoczenie”, które dostaje „dotacje inieopublikowane datki na broszury inieczytane publikacje oraz wysyłaprzedstawicieli na zjazdy polonijne w

grudzień 2012 | nowy czas

kraju”. Skąd tyle goryczy pani Krysty-no? Coś się nie udało? Na zjazd niezaproszono? Dotacji nie przyznano?I czyżby miała Pani na myśli Zjed-

noczenie Polskie w Wielkiej Brytanii?Właśnie rozważałam, czy by się z niminie zjednoczyć. Bo cieszy mnie, że ktośchce „przemawiać, krzewić i debato-wać nad polską tradycją i kulturą”. Po-za tym chyba warto się jednoczyć –podobno w jedności siła, a w zgodzieraźniej. A jeśli chodzi o te „jakieś dota-cje na broszury”, które Panią takwzburzyły, „dotacje niepublikowane,publikacje nie czytane” – czy możemiała Pani na myśli wielokrotnie wzna-wiany i jedyny w swoim rodzaju prze-wodnik „Jak żyć i pracować wWielkiejBrytanii? Jest to bardzo pożytecznapublikacja ZPWB rozprowadzanabezpłatnie i pilnie wertowana przez na-szych rodaków w całym kraju.Nie zdziwiłabym się, gdyby Zjedno-

czenie Polskie w Wielkiej Brytanii zde-cydowało, że najlepszą reakcją byłobywielkoduszne zignorowanie komenta-rzy pani Cywińskiej. W końcu „NowyCzas” nie jest pismem o nadzwyczaj-nie rozległym zasięgu, więc szkody mo-ralne nie są aż tak dotkliwe. Teżmiałam zamiar zignorować, jednak wimieniu tych wszystkich „skostniałych izastygłych” organizacji, tych „mar-twych dusz z wymierającymi” chciała-bym Panią zapewnić, pani Krystyno,że Andrzej, Pani znajomy taksówkarznie ma racji. Życie naszej emigracjiwcale nie jest... no powiedzmy, do ni-czego. Poradzimy sobie, choć jest nastu w tym roku o 45 tys. więcej. Takiemamy nadzieje i to wcale nie płonne.

Barbara StoreySOS Polonia Trust

Southampton

Droga Redakcjo!W sobotę 1 grudnia weszłam zupełnieprzypadkowo do restauracji RobinHood. Szłam do POSK-u z moimbrytyjskim znajomym, który bardzochciał spróbować polskich pierogów.

Idąc ulicą przy której jest POSKzauważyłam grupkę ludzi palącychpapierosy, a kiedy podeszłam bliżej,usłyszałam, że rozmawiają w moimjęzyku. Okazało się, że stali przedpolską restauracją. Żartowali, że jak to– nie znam tej restauracji, nie czytam„Nowego Czasu”? Nie czytałam, nieznałam – ani restauracji, ani gazety,bo rzadko przebywam w polskichmiejscach. Weszliśmy, i co się okazało– dziwne zamieszanie, jakaś aukcja,śliczna dziewczynka zbiera pieniądzedo kolorowego pudełka po cukierkach.Jak się dowiedziałam, była to aukcjana rzecz polskiego paraolimpijczyka.Byliśmy naprawdę pod dużymwrażeniem, że takie rzeczy się dziejąot, tak, spontanicznie.

Z pozdrowieniamiJOANNA SZPAK

•••Od redakcji:We wspomnieniu poświęconym śp. jó-zefowi Pieniążkowi, opublikowanym wlistopadowym wydaniu „Nowego cza-su” [nr 8/185], zakradły się dwie po-myłki: redakcja zmieniła śp. józefowiPieniążkowi nie tylko imię, ale błędniepodała jego rok urodzenia (urodził sięw 1928 roku).

Panią Teresę krakowską-Pieniążek,wdowę po śp. józefie Pieniążku, orazautora tekstu, pana Wojciecha Mierze-jewskiego, gorąco przepraszamy.

Drogi Czytelniku,wesprzyj gazetę!

Redaktorowi Naczelnemu z najlepszymi życzeniamiredakcja oraz autor rysunku

PaniANNIE MISIAK

życzenia wszelkiejpomyślności

z okazji90. urodzin

składaredakcja

„Nowego Czasu”

Page 3: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

|3nowy czas | grudzień 2012

czas świąteczny

Agnieszka Siedlecka

24 grudnia. Cała Polska w bieli. Zimanie zaskoczyła drogowców, spychacze ipiaskarki wczesnym rankiem ruszają wtrasę, by uśmiechniętym kierowcomjeszcze bardziej umilić dzień i pozwolić,by zdążyli zasiąść w porę przy wigilij-nym stole. Nikt nie trąbi, nie ma kor-ków, a nieskazitelnie bieluśki kożuszekśniegu otula wioski i miasta. Cicha noc,święta noc…

Nikomu się nie śpieszy, nikt się niepcha i nie warczy, gdyż Wigilia jestdniem wolnym od pracy. Mama, tata,dziadkowie z wnukami – wszyscy we-spół w zespół ochoczo lepią pierogi śpie-wając przy tym kolędy. Zainspirowaniprogramami w stylu Idol czy Mam ta-lent śpiewaja pięknie. Ba, niektórzy pa-miętają nawet drugą i trzecią zwrotkę!

Organizacja Carpe Diem (SzkodaKarpia) walcząca o prawa karpia do hu-manitarnej śmierci, święci triumfy. Kro-ple usypiające dla ryb spotkały się zogólną aprobatą obywateli, a sklepy za-miast sprzedawać – rozdają je za dar-mo. Po zaaplikowaniu karp na 45sekund zapada w stan błogostanu, pod-czas którego ma wizje sielskiego stawu.Następnie zasypia i już się nie budzi.Wyższość stosowania powyższego specy-fiku nad uśmierceniem karpia tłuczkiemdo mięsa czy przez bestialskie spuszcze-nie wody z wanny jest według członków

organizacji bezdyskusyjna.Galerie handlowe zamknięto, a ich

personel jest na podwójnie płatnymurlopie aż do Nowego Roku. Do ban-ków nie wpłynęło ani jedno podanie ozwiększenie poziomu kredytu ze wzglę-du na bożonarodzeniowe koszty. Preze-si, którzy naczytali się o kalendarzuMajów i końcu świata w 2012 roku,przeżyli duchową przemianę i swojepremie wraz z bonusami przekazali nacele charytatywne.

W telewizji politycy wszystkich partiiściskają się i ze łzami w oczach życzą so-bie wesołych świat. Prawica miesza się zlewicą niczym wigilijny groch z kapustą.W przerwie na reklamy Mr Muscle wy-skoczył z ekranu i wyszorował wszyst-kim mieszkania, co zajęło mu nie więcejniż siedem minut. Ósmą i dziewiątą po-święcił na trzepanie dywanów, upew-niwszy się najpierw, czy wyrobi sięprzed ciszą nocną.

Cicha noc, święta noc…Ekologicznechoinki ubrane, zakupy zrobione, nikt niezapomniał o cukrze, drożdżach czy majo-nezie. Koncerny produkujące tabletki nazgagę, kaca i ból głowy zaraz po świętachznajdą się na granicy bankructwa. Po-wód: Polacy znają umiar i czują się do-brze. Problem bezrobocia praktycznieprzestał istnieć, a celebryci wraz z ptaka-mi wyemigrowali do ciepłych krajów.Zwierzęta nie mogą się doczekać północy,by ludzkim głosem podziękować swymwłaścicielom za troskę i opiekę, jaką sądarzone przez cały rok. Święty Mikołaj

II bbęęddzziiee rraaddoośśćć.. II bbęęddzziiee mmiiłłoośśćć..II cciicchhaa nnoocc,, śśwwiięęttaa nnoocc……

Organizacja walcząca O prawakarpia święci triumfy. prezesibanków przeszli duchOwą przemianę.prawica miesza się z lewicą niczym wigilijny grOch z kapustą, a zwierzęta mówią ludzkim głOsem.

pa�trzy�z�sań�na�Pol�skę�i�wzdy�cha:�– Ach,�jak�tu�sięzmie�ni�ło.�Cóż�za�pięk�ny�kraj…

Wy�obraź�nia�na�bok�i�szyb�ki�po�wrót�do�rze�czy�-wi�sto�ści.�Po�ty�go�dniu�spo�żyw�czo�-lo�gi�stycz�ne�goobłę�du,�za�sią�dzie�my�przed�te�le�wi�zo�rem,�by�po�razset�ny�obej�rzeć�Ke vin sam w do mu.�Tra�dy�cji�mu�sistać�się�za�dość,�po�na�rze�ka�my�więc�nie�co�i�jak�co

ro�ku�doj�dzie�my�do�te�go�sa�me�go�wnio�sku:�świę�ta,świę�ta�i�po�świę�tach.�Mi�mo�to�łez�ka�się�nam�woku�za�krę�ci�i�za�bły�śnie�ni�czym�chiń�ska�bomb�kana�świe�żo�wy�cię�tej�cho�in�ce.�

I�bę�dzie�ra�dość.�I�bę�dzie�mi�łość.�I�ci�cha�noc,świę�ta�noc…�I�nie�waż�ne,�czy�prze�ży�je�cie�ją�w�Pol�-sce�czy�An�glii…�Niech�przyj�dzie.

Page 4: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wyspie4 | grudzień 2012 | nowy czas

AuKCJA, LuDZie, JeDeN CeL!

Pracownia polskiego architekta Cezarego Bednarskiego (Studio BednarskiLtd), mieszkającego w Londynie od 1981 roku, zdobyła pierwsze miejsce wkonkursie organizowanym corocznie przez The Daily Telegraph (2012Award for Residential Design) na projekt domu mieszkalnego. Dom mieścisię na rogu Westbourne Park Road i Basing Street w Notting Hill.Cezary Bednarski wygral do tej pory 20 międzynarodowych konkursówarchitektonicznych, w tym dziesięć na mosty (w konkursie w Kopenhadzejego studio pobiło między innymi Zahe Hadid ). Zdobył też Manser Medal (wpierwszym roku ogłoszenia tego wyróżnienia), przyznawany za najlepiejzaprojektowany dom w Wielkiej Brytanii. Był to dom w Barnes, wpołudnowym Londynie, wybudowany w 1999 roku.

Julia Hoffmann

Wszystko zaczęło się od 16-letniej Oli, która uro-dziła się we Wrocławiu, a do Londynu przyjecha-ła jako mała dziewczynka. Jest córką Tomka Gali,kiedyś członka zespołu Zielone Żabki.

– Ola – opowiada Tomek Gala – przyszła domnie z „Nowym Czasem” po przeczytaniu arty-kułu Jacka Ozaisty (Wicemistrz z charakteremgórala, NC nr 6/184] i mówi: – Tato, przecież tutrzeba coś zrobić! Trzeba zebrać pieniądze.

– Powiedziałem, że to zacny pomysł i 5 listo-pada utworzyłem stronę na Facebooku, informu-jąc, że idea jest przednia, że człowiek, sportowiec,inwalida, ojciec dwójki dzieci, mistrz olimpijski,żyje w biedzie. Potem poszło jak z płatka. Koncertcharytatywny Oli połączony z aukcją, z której do-chód chcieliśmy przeznaczyć na zakup nowegowózka inwalidzkiego dla Janusza Rokickiego, za-częli promować wszyscy moi przyjaciele i przyja-ciele ich przyjaciół... Sławek Orwat nagłaśniałsprawę w radiu i na swym blogu. Informację okoncercie i aukcji zamieścił „Nowy Czas”. Po za-prezentowaniu przedmiotów, które na bieżącopojawiały się na liście aukcyjnej, z dnia na dzieńprzybywało zainteresowanych, bo przecież wia-domo, na końcu był jeden cel – Janusz Rokicki.

Miasto zapewnia mu stadion i trenera, finan-suje też jego podróże na igrzyska. Ale na rozpo-częcie paraolimpiady w Londynie nie mógłprzylecieć. Jego zdezelowany dziewięcioletni wó-zek inwalidzki praktycznie nie nadaje się do użyt-ku. Mistrz olimpijski, zatrudniony jako stróżnocny w Cieszynie, zarabia kilkaset złotych mie-sięcznie i nie stać go na ekstrawagancje. Nie staćgo też na normalne życie, o odżywkach i dobrychprotezach nóg nie wspominając. Na szczęście wpaździerniku nowe, profesjonalne protezy dlasportowców kupiła Rokickiemu jedna z działają-cych w Polsce fundacji.

Marzy, aby za cztery lata wystartować na pa-raolimpiadzie w Rio de Janeiro. Do światowegopoziomu nie brakuje mu wiele.

Polska to jeden z tych nielicznych krajów naświecie, które nie transmitowały tegorocznej pa-raolimpiady. To także jeden z krajów, gdzie naulicach prawie nie widać niepełnosprawnych, ainwalidztwo i kalectwo, zarówno fizyczne, jak ipsychiczne, to nadal tematy tabu. Firmy nie in-

westują w niepełnosprawnych sportowców, niewidać ich w polskich reklamach i na billboardach.Jakieś to takie-tego-nie-tego, ci inwalidzi, wśródprawdziwych Polaków, sprawnych ułanów…

Na szczęście nie wśród wszystkich.W sobotę 1 grudnia zebrało się w restauracji

Robin Hood przy 218 King Street ponad 40 osób.Ciemno i zimno na ulicach, ale niesłychane scenypojedynku na szpady Robin Hooda z Zorro, su-gestywnie i z przejęciem odmalowane na ścianachlokalu, rozgrzały gości już na samym wstępie. Apotem było coraz cieplej – zapanowała rodzinnaatmosfera. Temperaturę zdecydowanie podniosłyświetne polskie dania (m.in. znakomite placki ziem-niaczane) i wino, a przede wszystkim – występ OliGali, grającej na gitarze akustycznej i śpiewającejwłasny repertuar oraz piosenki innych autorów.Szczęk sztućców nie był jednak najlepszym tłemdla jej klimatycznych utworów, toteż warto posłu-chać Oli w bardziej kameralnych warunkach.

Dzięki zabiegom Tomka Gali ofiarodawcyprzekazali na aukcję piękne przedmioty, któreszybko zostały w Robin Hoodzie sprzedane – ob-razy (znanych londyńskich artystów AgnieszkiHandzel-Kordaczki i Pawła Kordaczki), fotogra-fie artystyczne Pawła Wąska oraz wykładane zło-tem płatkowym ikony Michaliny Czarnieckiej,grafika Jerzego Patraszewskiego, naszyjnik au-torstwa Joanny Szwej-Hawkin. Zakupiono teżSzorty, zbiór opowiadań napisanych przez JackaOzaista w latach 2000-2005, a ukazujących pol-ską rzeczywistość w sposób „raz mniej, raz bar-dziej śmieszny”. Poszła w nowe ręce płytaAlternatywne światy zespołu punk-rockowegoGaGa-Zielone Żabki oraz tegoż zespołu koszul-ka, podobnie jak kolorowy naszyjnik z wykona-nych ręcznie koralików ceramicznych. Nabywcęznalazła również sesja fotograficzna, zaoferowa-na przez artystę fotografa Piotra Czarnieckiego.

Sławek Orwat nie tylko zachęcał wszystkichczytelników Muzycznej Podróży oraz słuchaczypolskiego programu muzycznego nadawanego zSt Albans do wzięcia udziału w aukcji i do wysłu-chania koncertu Oli, której piosenka Red Lipstickznalazła się w TOP20 przebojów roku PoliszCzart. To właśnie on błyskotliwie i elegancko po-prowadził licytację, zamykając ją zgrabną kwotą.W wyniku dramatycznej chwilami aukcji orazspokojnej zbiórki do puszki zebrano łącznie 1102funty, czyli 5479,28 zł, które już w poniedziałektrafiły do Janusza Rokickiego.

Organizatorzy nie kryli zadowolenia, a wszy-scy dobrze się bawili. Z jeszcze jedną gwiazdąwieczoru włącznie – 6-letnią Hanią, która w prze-rwach między zbieraniem datków do pudełka pocukierkach, pomagała siostrze na scenie. Nie tyl-ko przy mikrofonie, ale jako charakteryzatorka –nie zapominając o szmince, najważniejszym

atrybucie piosenki Red Lipstick (można jejposłuchać na YouTube).

W Londynie bardzo często słyszy się narzeka-nia starszego pokolenia, które nad Tamizą zbu-dowało Polskę poza Polską, że młode pokolenienie ma w sobie za grosz ducha społecznikowskie-go. Po tym, co zobaczyliśmy w Robin Hoodzie 1grudnia, nie należy tracić nadziei.

Hania wie, że Ola nie może zaśpiewaćRed Lipstick bez czerwonej szminki

Sławek Orwat i Tomek Galapo udanej aukcji

•••Od redakcji: Jak się właśnie dowiedzieliśmy, fir-ma KGHM Polska Miedź kupiło Januszowi Ro-kickiemu nowy wózek. Pieniądze zebrane naaukcji zostaną przeznaczone na odżywki isuplementy potrzebne przy codziennym ciężkimwysiłku sportowca tej wagi.

PRZEPRASZAMY Czytelników, którzy chcieliwpłacić pieniądze bezpośrednio na konto JanuszaRokickiego. W podanym przez nas numerzekonta zakradł się błąd.Alior Bank, Oddział w Cieszynie

numer konta:60249000050000400100122652

Page 5: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

Zamów ju teraz bezpłatn kart SIM dla siebie w Wlk Brytanii na www.lycamobile.co.uk

Lycamobile

jest ju w Polsce!

Nielimitowanedarmowe rozmowy

z Lycamobile w Wielkiej Brytanii do Lycamobile w Polsce

Page 6: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wyspie6| grudzień 2012 | nowy czas

O polskiej oświacie na Wyspach rozmawiamyz Bogumiłą Malinowską, polonistką i mistrzynią Dharmy,prowadzącą międzynarodową Szkołę Zen w Londynie.

Kim będziesz, boy?

– Niewesoły obraz polskiej oświaty zarysowa-ny w tym artykule jest bardzo prawdziwy.Zgadzam się, że szkoły sobotnie są niewystar-czające, zwłaszcza że sobota to nie jestnajlepszy dzień do nauki. Należałoby zorga-nizować szkołę całotygodniową, tak jak udałosię to np. Ukraińcom w Polsce. Pan redaktorMałolepszy twierdzi, że w brytyjskiej rzeczy-wistości to niemożliwe, ja jednak myślę, żenależałoby spróbować, z obowiązkowymwsparciem takiego przedsięwzięcia przez pol-skie Ministerstwo Oświaty. Polscy nauczycielepracujący w Anglii nie są w stanie zrobić tegosami, zwłaszcza że w praktyce, mimo oficjal-nych regulacji, nie są tutaj uznawani zapełnoprawnych nauczycieli. W brytyjskimsystemie oświatowym nie ma pracy dla na-uczyciela-polonisty, mimo że polskich dziecijest bardzo wiele. Bardzo dobrze wykształcenipedagodzy muszą więc szukać tutaj innej pra-cy, od legendarnej sprzątaczki począwszy,dlatego nie są w stanie sami przeprowadzićradykalnych zmian w szkolnictwie polskim wWielkiej Brytanii. To jest zadanie dla naszegoMinistersta Edukacji Narodowej – tutaj po-trzebne są rozmowy i ustalenia na wysokimszczeblu, pomiędzy ministerstwami polskimi ibrytyjskimi. Zwłaszcza że rząd polski powi-nien czuć się odpowiedzialny za to, że takwielu Polaków musiało wyjechać z kraju, wktórym nie było dla nich żadnych perspektywzawodowych i ekonomicznych, a także – toteż częsty powód – było im „duszno” z powo-du braku prawdziwej demokracji. Prawiedwa miliony osób, które wyjechały, bardzopoprawiły polskie statystyki w zakresie bez-robocia i polityki mieszkaniowej.

Mieszkają tutaj, pracują, mają dzieci.Kim one będą?

– Tak, Polacy ciężko tutaj pracują i nie pragnąnajczęściej uczyć swych dzieci polskości. Wręczprzeciwnie, chcą aby jak najszybciej stały siępełnoprawnymi brytyjskimi obywatelami i bu-dowały tutaj swą przyszłość. Zwłaszcza żeczęsto opuszczali Polskę nie tylko z powodów

ekonomicznych, ale także uciekając przed nie-tolerancją i dyskryminacją, np. religijną czyobyczajową, i tutaj znaleźli kraj akceptującynajróżniejsze przekonania i modele życia. Ro-dzicom niekoniecznie zależy na tym, aby ichdzieci wychowywały się w tradycyjnym pol-skim katolicyzmie, często kultywowanym wtutejszych szkołach sobotnich. Jest to zrozu-miałe, ale powstaje wtedy inny problem – takiedzieci, wychowywane wyłącznie w szkole an-gielskiej, mają później kłopot z poczuciemwłasnej tożsamości, z odnalezieniem swoichkorzeni. Dzieci urodzone tutaj najczęściej wogóle nie mówią już po polsku albo mówiąbardzo kaleką polszczyzną, poznaną dziękikontaktom z dziadkami podczas wizyt w krajui przez telefon. Miałam kiedyś uczennicę, eme-rytowaną nauczycielkę języka angielskiego,której rodzice nigdy nie mówili przy niej popolsku aby ułatwić jej życie w Anglii. Sama za-częła się po latach uczyć ich języka, bo czułajakąś lukę, że czegoś jej brakuje. Rozumiała ichwybór, ale równocześnie miała do nich o tożal. I z tej właśnie grupy ludzi rekrutuje sięwielu uczniów szkół języka polskiego dla doro-słych, działających w Londynie.

Rozmawia się w tym języku, w którm siężyje, to naturalne zjawisko związane zemigracją i wtapianiem się w kulturę in-nego kraju.

– Tak, dlatego pytanie o alternatywną szkołępolską, z programem nauczania stworzonymwe współpracy z polskim MinisterstwemEdukacji, jest bardzo ważne. Ja ciągle marzęo stworzeniu pełnowymiarowej polskiej szko-ły, która zmieściłaby się w brytyjskimsystemie oświatowym i łączyła program pol-ski z brytyjskim. Jeśli to byłoby niemożliwe,pozostaje jeszcze model wypracowany przezmuzułmanów, którzy wprowadzili do brytyj-skich szkół lekcje swego języka i kultury jakozajęcia fakultatywne.

Czyli byłyby to zajęcia dodatkowe? Jakto zrobić, skoro lekcje w obowiązkowej

Bogumiła Malinowska,jest też mistrzyniąDharmy, prowadzącamiędzynarodową SzkołęZen w Londynie

szkole brytyjskiej trwają od 9 do 15, a po-tem dzieci mają inne zajęcia?

– Rzeczywiście, tutaj uczniowie mają wielezajęć pozaszkolnych, lekcje muzyki, baletu,sport itp., a w sobotę chcą mieć wolny dzień,tak jak ich brytyjscy koledzy, aby spędzaćczas z rodzicami i odpocząć. Dlatego upiera-łabym się, że ramy czasowe to kwestia doprzedyskutowania na szczeblu ministerial-nym. Dzieci polskich, a także polskichnauczycieli gotowych do pracy, jest tutaj takdużo, że nie można udawać, że nie ma pro-blemu. Nie wystarczy jedynie cieszyć się, żespora część polskich kłopotów wyjechała doAnglii i robić raz po raz spotkanie rocznico-we w ambasadzie albo rzucić parę groszy napolonijną prasę.

Możliwości pracy przybyłych do WielkiejBrytanii wysoko wykwalifikowanychpolskich nauczycieli to także sprawa dorozwiązania...

– Tak, to dramat. Polski nauczyciel możebyć zatrudniony w brytyjskiej oświacie prze-ważnie jako tzw. learning support assistant,czyli osoba pomagająca polskiemu, nowoprzybyłemu uczniowi, nie znającemu jeszczejęzyka angielskiego, w przystosowaniu się dotutejszej szkoły. Jeśli w klasie nie ma innychmałych Polaków, którzy spontanicznie edu-

kują nowego kolegę, szkoła zatrudnia takie-go właśnie asystenta. Nie jest on uznawanyza nauczyciela, to raczej swego rodzaju „po-moc klasowa”. Aby Brytyjczyk zostałasystentem, wystarczy jeśli skończy dwu-,trzymiesięczny, bardzo powierzchowny kursprzystosowujący, toteż jego wiedza ogólnaodpowiada, w najlepszym przypadku, pozio-mowi polskiego maturzysty. Są to najczęściejosoby praktycznie nieprzygotowane do na-uczania, pośpiesznie przysposobione doporuszania się w środowisku szkolnym. Za-trudniony na takim stanowisku polskinauczyciel, z wykształceniem magisterskim idoświadczeniem pedagogicznym, ma niepo-równywalnie większe kwalifikacje i wiedzęniż jego angielski odpowiednik, a także –czesto większe niż pełnoprawny brytyjski na-uczyciel.Często słyszy się opinie, że polskie szkołysobotnie to skanseny, zaściankowe i za-cofane, uczące o Polsce, której już dawnonie ma, z niechęcią wspominane przezabsolwentów. Jakie są twoje doświad-czenia?

– Pracowałam w jednej z nich parę lat te-mu, ale... tylko kilka dni na początkunowego roku szkolnego. Bardzo trudno do-stać tę pracę i nie potrafię powiedzieć, jakiewzględy decydują o zatrudnieniu, gdyż nie

Czy polskie dzieci rodzące się teraz w Wielkiej Brytanii będą mówić po polsku? Kto i jak powinien uczyć językaMickiewicza, historii ojczyzny, miłości do niej, patriotyzmu? I jakiego patriotyzmu, rocznicowo-marszowego, czytego codziennego przywiązania, chyba jednak trudniejszego? – zastanawiał się redaktor Robert Małolepszy wstyczniowym numerze Nowego Czasu” w artykule Jak sie uczy Polak mały? (NC). Pytanie o tyle istotne, że tylkow roku 2011 urodziło sie na Wyspach 23 tys. polskich dzieci – Polki prześcignęły więc przodujące dotychczas wtej dziedzinie imigrantki z Pakistanu oraz Indii.

Page 7: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wyspie|7

nowy czas | grudzień 2012

miało znaczenia moje wykształcenie anidoświadczenie pedagogiczne. Dyrektor po-wiedział, że jest kolejka do tej pracy i żemam być cierpliwa, ale już nigdy się domnie nie odezwał. W klasie, którą mi przy-dzielono, były dzieci pomiędzy ósmym adziesiątym rokiem życia. Podręczniki miałydopiero dotrzeć, więc nawet nie widziałamżadnego z nich i nie znałam ich zawartości.Większość dzieci była niezadowolona, żemusiały przyjść do szkoły w sobotę, arodzice nie chcieli, aby nauka języka pol-skiego była obowiązkowo połączona znauką religii. Wcale mnie to nie zdziwiło.To już inne pokolenie Polaków, uważającereligię za sprawę prywatną, bardzo osobi-stą. Gdybym tworzyła tutaj szkołę autorską,o której marzę, byłaby ona bezwyznaniowa– nie nauczano by w niej jednej wybranejreligii, natomiast byłyby lekcje na tematróżnych wyznań i etyki, tak jak to jest świet-nie zorganizowane w szkołach brytyjskich.Awięc szkoła autorska?

– Rozwiązaniem byłaby prywatna polskaszkoła, której program łączyłby brytyjskipragmatyzm z polską szeroką wiedząogólną. Albo przynajmniej polskie zajęcia fa-kultatywne w brytyjskiej szkole. Myślę, żemożna by wypracować także jakieś inne roz-wiązania, bo szkoła sobotnia to z pewnościąnie jest najlepsza opcja. Warto by też skorzy-stać z doświadczeń szkół ukraińskichdziałających w Polsce. Ponadto, jeśli rządpolski oficjalnie ubolewa, że tak wielu mło-dych wykształconych ludzi wyjechało z krajui zachęca ich do powrotu, może byłobywskazane większe wsparcie finansowe pol-skiej oświaty w Wielkiej Brytanii, aby dzieciemigrantów nie zrywały kontaktu z kulturą ijęzykiem ojczystym i były w stanie wrócić dokraju. Można by też powalczyć aby w bry-

MŁODZI LUDZIEPRZYJEŻDŻAJĄCY DOWIELKIEJ BRYTANIINIE MYŚLĄ O TYM,JAK BĘDĄ SIĘ WPRZYSZŁOŚCI CZUŁYICH DZIECI, DLATEGOCZĘSTO NIEPRZYWIĄZUJĄ WAGIDO KULTYWOWANIAPOLSKOŚCI. DOPIEROPO JAKIMŚ CZASIEUŚWIADAMIAJĄSOBIE, ŻE ZOSTALIWYRWANI ZKORZENIAMI ZESWOJEGO ŚWIATA,STRACILI SWÓJSTATUS SPOŁECZNY…

KOMENTARZ byłejdyrektorpolskiej szkołysobotniej w Londynie,która chce zachowaćanonimowość:

TTuutteejjsszzee ppoollsskkiiee sszzkkoołłyy ssoobboottnniiee rrzzeecczzyywwii--śścciiee ssąą aarrcchhaaiicczznnee ii zzaattrrzzyymmaannee ww cczzaassiiee,,aallee bbyy wwpprroowwaaddzzaaćć zzmmiiaannyy,, nnaalleeżżaałłoobbyyuussttaalliićć,, ccoo jjeesstt ppoottrrzzeebbnnee ddzziieecciioomm ii cczzeeggoooocczzeekkuujjąą iicchh rrooddzziiccee..

WW cczzaassiiee,, ggddyy ppoowwssttaawwaałłyy sszzkkoołłyy ssoobboott--nniiee,, rreeaalliiaa bbyyłłyy zzuuppeełłnniiee iinnnnee –– ddzziieeccii cchhooddzzii--łłyy ddoo sszzkkoołłyy ssoobboottnniieejj,, aabbyy ppooddttrrzzyymmyywwaaććzznnaajjoommoośśćć jjęęzzyykkaa ppoollsskkiieeggoo ((ppoozznnaawwaanneeggooww ddoommuu)) nnaa ppooddssttaawwoowwyymm ppoozziioommiiee,, ggddyyżżppiieerrwwsszzyymm jjęęzzyykkiieemm bbyyłł ddllaa nniicchh aannggiieellsskkii..OOdddd wweejjśścciiaa PPoollsskkii ddoo UUnniiii EEuurrooppeejjsskkiieejj mmaa--mmyy ooggrroommnnyy nnaappłłyyww ddzziieeccii,, kkttóórree śśwwiieettnniieemmóówwiiąą ppoo ppoollsskkuu ii cchhooddzziiłłyy jjuużż ddoo sszzkkóółł wwPPoollssccee.. IIcchh rrooddzziiccee cczzęęssttoo nniiee wwiieeddzząą,, cczzyyzzoossttaannąą ttuu nnaa ssttaałłee cczzyy wwrróóccąą ddoo PPoollsskkii.. MMyy--śśllęę,, żżee wwiięękksszzoośśćć zz nniicchh zzoossttaanniiee,, aallee oonniijjeesszzcczzee tteeggoo nniiee wwiieeddzząą ii łłuuddzząą ssiięę,, żżee bbrraakkiieedduukkaaccyyjjnnee ddzziieeccii bbęęddąą mmooggłłyy nnaaddrroobbiićć wwsszzkkoołłaacchh ssoobboottnniicchh ii ww rraazziiee ppoowwrroottuu ddoo PPooll--sskkii bbęęddąą mmooggłłyy kkoonnttyynnuuoowwaaćć nnaauukkęę.. JJeesstt ttoonniieesstteettyy bbaarrddzzoo mmaałłoo rreeaallnnee.. PPooddcczzaass zzaajjęęććssoobboottnniicchh nniiee mmoożżnnaa wwttłłoocczzyyćć ddzziieecciioomm ddooggłłóóww ccaałłeeggoo pprrooggrraammuu,, jjaakkii nnaauucczzaannyy jjeesstt wwsszzkkoołłaacchh PPoollssccee pprrzzeezz ppiięęćć ddnnii ww ttyyggooddnniiuu..WWiieelluu pprrzzeeddmmiioottóóww ww sszzkkoollee ssoobboottnniieejj nniieemmaa,, nnpp.. mmaatteemmaattyykkii,, ffiizzyykkii,, bbiioollooggiiii.. DDzziieecciiuucczząą ssiięę jjeeddyynniiee jjęęzzyykkaa ppoollsskkiieeggoo ii lliitteerraattuurryyoorraazz –– nniiee wwee wwsszzyyssttkkiicchh –– ggeeooggrraaffiiii ii hhiissttoo--rriiii.. TToo jjeesstt pprróóbbaa ddooggoonniieenniiaa cczzeeggoośś,, cczzeeggoossiięę nniiee ddaa ddooggoonniićć

EEmmiiggrruujjąąccyy rrooddzziiccee nniiee ddoo kkoońńccaa rroozzuu--mmiieejjąą,, ccoo rroobbiiąą sswwooiimm ddzziieecciioomm.. WWyyrryywwaajjąąjjee zz kkoorrzzeenniiaammii zz ppoollsskkiicchh ppooddwwóórreekk,, ooddddzziiaaddkkóóww ii zzee sszzkkóółł,, ii nnaaggllee rrzzuuccaajjąą jjee nnaa jjaa--kkiieeśś oobbccee ggłłęębbiinnyy…… KKiieeddyyśś ppoommaaggaałłaamm zzaa--aakklliimmaattyyzzoowwaaćć ssiięę ttaakkiimm ddzziieecciioomm wwaannggiieellsskkiieejj sszzkkoollee –– uucczzyyćć ssiięę jjęęzzyykkaa aannggiieell--

sskkiieeggoo,, pprrzzyyggoottoowwyywwaaćć ssiięę ddoo lleekkccjjii,, nnaabbiiee--rraaćć ppeewwnnoośśccii ssiieebbiiee ww ttuutteejjsszzeejj rrzzeecczzyywwiissttoo--śśccii.. IIcchh rrooddzziiccee cczzęęssttoo nniiee mmóówwiillii ww ooggóóllee ppooaannggiieellsskkuu ii nniiee bbyyllii ww ssttaanniiee ppoommóócc iimm pprrzzyyooddrraabbiiaanniiuu zzaaddaańń ddoommoowwyycchh,, aa rróówwnnoocczzee--śśnniiee oocczzeekkiiwwaallii oodd ddzziieeccii rrzzeecczzyy aabbssoolluuttnniieenniieemmoożżlliiwwyycchh,, jjaakkbbyy ttoo bbyyłłyy ttyyllkkoo pprrzzeeddmmiioo--ttyy,, aa nniiee mmłłooddzzii zzsszzookkoowwaannii lluuddzziiee,, bbeezz ppyyttaa--nniiaa wwrrzzuucceennii ww oobbccąą rrzzeecczzyywwiissttoośśćć..

WWiieemm tteeżż,, żżee wwiieellee ddzziieeccii zz rrooddzziinn,, kkttóórreeddeeccyydduujjąą ssiięę nnaa ppoowwrróótt ddoo PPoollsskkii,, pprrzzeeżżyywwaaww sszzkkoollee mmaałłee ttrraaggeeddiiee –– ggoorrzzeejj mmóówwiiąą ppooppoollsskkuu,, nniiee ppoottrraaffiiąą ppiissaaćć,, nniiee cczzyyttaajjąą,, aa wwiiee--ddzzaa wwyynniieessiioonnaa zzee sszzkkoołłyy bbrryyttyyjjsskkiieejj jjeesstt zzuu--ppeełłnniiee iinnnnaa,, ttootteeżż nniiee nnaaddąążżaajjąą zzaa ppoollsskkiimmpprrooggrraammeemm ww sswwoojjeejj ggrruuppiiee wwiieekkoowweejj..

IInnnnyy pprroobblleemm ttoo ddzziieeccii uurrooddzzoonnee jjuużż wwWWiieellkkiieejj BBrryyttaanniiii,, cczzęęssttoo zzee zzwwiiąązzkkóóww mmiiee--sszzaannyycchh nnaarrooddoowwoośścciioowwoo,, ww kkttóórryycchh pprróóbbyymmóówwiieenniiaa ww ddoommuu ppoo ppoollsskkuu zz rreegguułłyy sskkaazzaa--nnee ssąą nnaa nniieeppoowwooddzzeenniiee.. TTuuttaajj pprrooggrraamm nnaa--uucczzaanniiaa mmuussiiaałłbbyy bbyyćć zzuuppeełłnniiee iinnnnyy,, ttjj.. jjęęzzyykkppoollsskkii ppoowwiinniieenn bbyyćć uucczzoonnyy jjaakkoo jjęęzzyykk oobbccyy,,ttyymmcczzaasseemm nnaauucczzyycciieellee,, kkttóórrzzyy pprrzzyyjjeeżżddżżaajjąązz PPoollsskkii,, nniiee mmaajjąą oo ttyymm zziieelloonneeggoo ppoojjęęcciiaa.. IIttuu zzaacczzyynnaajjąą ssiięę łłąącczzyyćć wwsszzyyssttkkiiee wwąąttkkii ii nnaa--kkłłaaddaaćć ttrruuddnnoośśccii..

DDooddaattkkoowwaa bbaarriieerraa ttoo bbrraakk ffaacchhoowwoo oopprraa--ccoowwaannyycchh ppooddrręęcczznniikkóóww.. NNiiee wwiieemm,, jjaakk jjeesstttteerraazz,, aallee jjeesszzcczzee ddwwaa llaattaa tteemmuu sszzkkoołłyy ssoobboott--nniiee kkoorrzzyyssttaałłyy zz ppooddrręęcczznniikkóóww wwyyddaawwaannyycchhww kkrraajjuu,, ddllaa ppoollsskkiieejj,, ccaałłoottyyggooddnniioowweejj sszzkkoołłyy,,aa wwiięęcc nniieeooddppoowwiieeddnniicchh ddoo nnaauucczzaanniiaa jjęęzzyy--kkaa ppoollsskkiieeggoo jjaakkoo oobbcceeggoo,, rraazz ww ttyyggooddnniiuu..TTaakkiiee uucczzeenniiee ttoo jjeeddyynniiee łłaattaanniiee ddzziiuurr..

AAbbyy sszzkkoołłyy ppoollsskkiiee ddoobbrrzzee ffuunnkkccjjoonnoowwaa--łłyy,, kkttoośś mmuussii ssiięę nniimmii ppoorrzząąddnniiee zzaajjąąćć.. DDaaww--nniieejj ddbbaałłaa oo ttoo PPoollsskkaa MMaacciieerrzz SSzzkkoollnnaa,, kkttóórrąąww oossttaattnniicchh llaattaacchh mmooccnnoo kkrryyttyykkoowwaannoo,, zzcczzyymm ssiięę zzggaaddzzaamm ww ppeewwnnyymm ssttooppnniiuu,,.. GGddyy--bbyy jjeeddnnaakk zzmmiieenniiłłaa ssppoossóóbb ddzziiaałłaanniiaa,, ppoowwiinn--nnaa nnaaddaall iissttnniieećć,, ggddyyżż jjeesstt ttoo jjeeddyynnaappoolloonniijjnnaa oorrggaanniizzaaccjjaa,, kkttóórraa rroozzuummiieettuutteejjsszzee pprroobblleemmyy eedduukkaaccyyjjnnee.. PPrrzzyyddaałłoobbyyssiięę ww MMaacciieerrzzyy ttrroocchhęę śśwwiieeżżeejj kkrrwwii,, ppóójjśścciieezz dduucchheemm cczzaassuu ii zzaauuwwaażżeenniiee zzuuppeełłnniiee nnoo--

tyjskim programie nauczania (tzw. curricu-lum), w którym mieści sie przecież – obokangielskiego – także język francuski, niemiec-ki i hiszpański, znalazł sie również nasz język,skoro jest tutaj tak wielu Polaków. Dlaczegorząd polski nic nie robi w tym kierunku?Mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu.Trzeba jak najwięcj mówić i pisać na tematpolskiej oświaty w Wielkiej Brytanii, apelo-wać i naciskać na polskie władze, aby

wwyycchh ppoottrrzzeebb ppoollsskkiicchh ddzziieeccii,, kkttóórryycchh ppoo--zziioomm wwiieeddzzyy jjeesstt ttaakk zzrróóżżnniiccoowwaannyy,, żżee nnaa--uucczzyycciieelloomm ttrruuddnnoo sspprroossttaaćć tteemmuuwwyyzzwwaanniiuu.. ZZrreeffoorrmmoowwaannaa PPoollsskkaa MMaacciieerrzzSSzzkkoollnnaa ppoowwiinnnnaa,, aa nnaawweett mmuussiiaałłaabbyy wwssppóółł--pprraaccoowwaaćć zz MMiinniisstteerrssttwweemm EEdduukkaaccjjiiNNaarrooddoowweejj ww PPoollssccee,, aa ttaakkżżee zz oorrggaanniizzaaccjjąąbbrryyttyyjjsskkąą CCoonnttiinnYYoouu,, kkttóórraa zzaajjmmuujjee ssiięę wwłłaa--śśnniiee ttaakkiimmii ssuupppplleemmeennttaarryy sscchhoooollss rróóżżnnyycchhnnaarrooddoowwoośśccii,, jjaakkiimmii ssąą nnaasszzee sszzkkoołłyy ssoobboott--nniiee.. TToo bbaarrddzzoo ddoobbrraa oorrggaanniizzaaccjjaa,, kkttóórraa uucczzyynnaauucczzyycciieellii ppooddssttaawwoowwyycchh rrzzeecczzyy –– jjaakk pprroo--wwaaddzziićć sszzkkoołłęę oodd ssttrroonnyy oorrggaanniizzaaccyyjjnneejj iimmeettooddyycczznneejj.. AA pprrzzeeddee wwsszzyyssttkkiimm ppoommaaggaasszzkkoołłoomm ii nnaauucczzyycciieelloomm zznnaalleeźźćć ssiięę ww rrzzee--cczzyywwiissttoośśccii WWiieellkkiieejj BBrryyttaanniiii,, oorriieennttoowwaaćć ssiięęww rreegguullaaccjjaacchh pprraawwnnyycchh iittdd..

PPoollsskkiiee MMiinniisstteerrssttwwoo EEdduukkaaccjjii NNaarrooddoowweejjnniiee iinntteerreessuujjee ssiięę nnaasszzyymmii sszzkkoołłaammii ww ttaakkiimmssttooppnniiuu,, ww jjaakkiimm ppoowwiinnnnoo.. PPoollsskkaa nniiee mmyyśślliipprrzzyysszzłłoośścciioowwoo,, aa eemmiiggrraannccii ttoo pprrzzeecciieeżż ggrruu--ppaa ffaannttaassttyycczznnyycchh lluuddzzii,, aa wwkkrróóttccee,, ddzziięękkiiiicchh ddzziieecciioomm,, bbęęddzziiee ttoo ccaałłaa aarrmmiiaa lluuddzzii bbiiee--ggllee mmóówwiiąąccyycchh ccoo nnaajjmmnniieejj ddwwoommaa jjęęzzyykkaa--

mmii ii wwyykksszzttaałłccoonnyycchh ww WWiieellkkiieejj BBrryyttaanniiii,, mmoo--ggąąccyycchh ssttaaćć ssiięę ww pprrzzyysszzłłoośśccii cceennnnyymm nnaa--bbyyttkkiieemm ttaakk ddllaa ppoollsskkiieejj,, jjaakk ii bbrryyttyyjjsskkiieejjggoossppooddaarrkkii.. OO ttyymm ssiięę nniiee mmyyśśllii..

JJeeśśllii cchhooddzzii oo aassppeekktt rreelliiggiijjnnyy –– ppoollsskkiimmsszzkkoołłoomm ssoobboottnniimm cciięężżkkoo bbyyłłoobbyy ffuunnkkccjjoonnoo--wwaaćć bbeezz wwssppaarrcciiaa KKoośścciioołłaa,, ttootteeżż sszzkkoołłyywwssppóółłpprraaccuujjąą zz ppoollsskkiimmii ppaarraaffiiaammii.. PPrraaccuujjąąww nniicchh kkssiięężżaa aallbboo kkaatteecchheeccii pprroowwaaddzząąccyylleekkccjjee rreelliiggiiii ii pprrzzyyggoottoowwuujjąąccyy ddzziieeccii ddooppiieerrwwsszzeejj kkoommuunniiii.. RRooddzziiccee,, nnaawweett jjeeśśllii ssaa--mmii nniiee ssąą pprraakkttyykkuujjąąccyymmii kkaattoolliikkaammii,, zzwwyy--cczzaajjoowwoo cchhccąą,, aabbyy ddzziieeccii ppoosszzłłyy ddoo kkoommuunniiii,,ddllaatteeggoo kkllaassyy nnaajjmmłłooddsszzee ssąą nnaajjlliicczznniieejjsszzee..CCzzęęssttoo ssłłyysszzaałłaamm oodd rrooddzziiccóóww,, żżee pprrzzyypprroo--wwaaddzzaajjąą ddzziieeccii ttyyllkkoo zz tteeggoo ppoowwoodduu,, aa ppookkoommuunniiii ddzziieeccii mmooggąą cchhooddzziićć ddoo sszzkkoołłyy aallbboonniiee,, jjaakk ssaammee zzddeeccyydduujjąą.. NNiiee ssppoottkkaałłaammzzbbyytt wwiieelluu rrooddzziiccóóww,, kkttóórrzzyy nniiee żżyycczząą ssoobbiieelleekkccjjii rreelliiggiiii,, aa nniieekkttóórryymm jjeesstt ttoo zzuuppeełłnniieeoobboojjęęttnnee,, ttaakk wwiięęcc bbyywwaa ww ttyymm wwzzggllęęddzziieebbaarrddzzoo rróóżżnniiee..

Wysłuchała JH

skuteczniej działały. To sprawa tożsamościkolejnych pokoleń, świadomości własnych ko-rzeni, bardzo ważna dla psychiki każdegoczłowieka, a zwłaszcza emigranta.Człowiek wyrwany z własnej kultury czu-je się anonimowy, zagubiony i gorszy.Procent samobójstw wśród polskich emi-grantów na Wyspach jest bardzo wysoki.

– Młodzi ludzie przyjeżdżający do WielkiejBrytanii nie zdają sobie z tego sprawy, niemyślą też o tym, jak będą się w przyszłościczuły ich dzieci, dlatego często nie przywiązu-ją wagi do kultywowania polskości. Dopieropo jakimś czasie uświadamiają sobie, że zosta-li wyrwani z korzeniami ze swojego świata,

stracili swój status społeczny i są tu tylko jed-nostkami w morzu emigrantów,wykonujących byle jakie prace, nie odpowia-dające ich wykształceniu. Widać wieleinteligenckich twarzy wśród zamiataczy ulic...Po kilku latach prowadzi to do depresji. Abynie widzieć co dzieje się z rodzicami, dziecipróbują całkowicie wtopić się w środowiskobrytyjskie i przejmują tutejszy model życia, wktórym liczy się tylko kariera i pieniądze. Pol-skość kojarzy im się z biedą i pogardą. Kosztyemigracji są więc bardzo wysokie.

RozmawiałaJulia Hoffmann

Zestawienie krajów pochodzenia imigrantek, które wWielkiej Brytanii w roku 2011 urodziły najwięcej dzieciKraj pochodzenia matki Liczba urodzeń

Polska 23 000Pakistan 19 200Indie 15 500Bangladesz 8 500Nigeria 7 900Somalia 5 700Niemcy 5 600Afryka Południowa 4 800Litwa 4 200Chiny 4 100

Źród

ło:

Childbe

aringam

ongUKbo

rnan

dno

n-UKbo

rnwom

enlivingin

theUK,

Office

forN

ationa

lStatistics,

25Octob

er20

12,h

ttp://www.on

s.go

v.uk

/ons

/dcp

1717

66_2

8387

6.pd

f

Page 8: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wyspie

Teresa Bazarnik

Kończy się rok 2012. Przypomnijmy więc kilkafaktów, które poruszyły polski Londyn. Ura-towanie Ogniska Polskiego przed „spienięże-niem” zapisze się jako chwalebna kartapolskiej obecności na Wyspach Brytyjskich.

Najpierw krążyły plotki. Plotkami, które przekraczają miarę praw-dopodobieństwa, nikt się specjalnie nie przejmuje. Tak było w przy-padku sprzedaży Fawley Court – plotki chodziły znacznie wcześniejniż marianie ogłosili plan sprzedaży tego wspaniałego polskiego dzie-dzictwa naWyspach Brytyjskich. Tak też było w przypadku Ogniskaprzy Exhibition Road. Tu jednak – choć plotka wydawała się niewia-rygodna – pomógł rachunek prawdopodobieństwa. Skoro marianiemogli, to prezes Morawicz i jego zarząd też mogą. Na szczęściedzwonek alarmowy zadzwonił na tyle wcześnie, że zmasowana akcjaobrony przed sprzedażą najpiękniejszego polskiego budynku w Lon-dynie okazała się bardzo skuteczna.

Powstała strona internetowa SOS OGNISKO z petycją prze-ciwko sprzedaży (ponad 7500 głosów sprzeciwu), przeprowadzonoprofesjonalną analizę prawną statutu. Swoje zrobiło budzenie dożycia uśpionych członków, a także dziwny zbieg okoliczności, któ-ry pozwolił ujawnić zdeponowane w Instytucie Pamięci Narodo-wej dowody świadczące o agenturalnej przeszłości AndrzejaMorawicza, prezesa tego zasłużonego dla Emigracji Niepodległo-ściowej miejsca.

Przeciwko sprzedaży Ogniska przeprowadzono w dniu Nadzwy-czajnegoWalnego Zebrania, w niedzielę 26 maja, protest uliczny,który zdecydowanie podniósł morale występujących przeciwko sprze-daży. Zebranie, 27 maja, które w zamierzeniu prezesa i zarządu

OGNISKO

Ogniska zwołane zostało celem przedys-kutowania możliwości „spieniężenia” tegobudynku (to jest cytat, dla przypomnienianiektórym panom z zarządu, którzy mająkrótką pamięć, by – zanim zaczną straszyćredaktorów „Nowego Czasu” – zaglądnęlido listu wysłanego do członków klubu),miażdżącą liczbą głosów udowodniło, żeOgniska spieniężać nie wolno!!!

Radość wielka. Ognisko zostaje w pol-skich rękach. Trzeba zwołać nadzwyczajnewalne zebranie, by wybrać nowy tymcza-sowy zarząd. Jest koniec maja, corocznewalne zebrania odbywają się zwykle na po-czątku grudnia. Przez pół roku ktoś bu-dynkiemmusi zarządzać. Przecież niemoże tego robić zarząd, który z premedy-tacją przygotowywał się do sprzedaży.

Nie może? Owszem, nie mógłby w wa-runkach, kiedy honor jest sprawą pryncy-pialną. W postmodernistycznymrelatywizmie słowo to nie ma żadnegoznaczenia. Na groteskowym zebraniunadzwyczajnym, gdzie salą zawładnęli sa-mozwańczy obrońcy status quo, nie udałosię przegłosować odwołania starego zarzą-du. Posługujący się prawniczym żargonem„stróże prawa”, którzy świetnie wypadli wroli advocatus diaboli tak zdominowali ze-branie, że nawet członkowie, którzy języ-kiem angielskim posługują się od wojny,zapytani co zrozumieli z tych tyrad, odpo-wiadali: nic! A cóż mogli zrozumieć ci,którzy są tu od kilku zaledwie lat?

Ale czy chodziło o jakiekolwiek zrozu-mienie statutu, zrozumienie sytuacji, w ja-kiej znalazło się Ognisko? Nie, chodziło ozastraszenie. W końcu jednak udało siędoprowadzić do głosowania nad wotumnieufności dla dotychczasowego zarządu.Wynik 80:20., czyli 80 proc. członków niewyraziło zaufania wobec urzędującego za-rządu. I co? Pod koniec zebrania dowie-dzieliśmy się, że niektórzy członkowiezarządu zrezygnowali jeszcze przed głoso-waniem , a ci, którzy wcześniej nie zrezy-gnowali, nie zrobili tego nawet poprzegłosowaniu wotum nieufności. I jakmożna było z tego coś zrozumieć?

Co znaczy wotum nieufności? – Anoto, że większość nam nie zaufała – odpo-wiada mi jeden z członków starego zarzą-du. – Ale jednak dwadzieścia procent namzaufało, więc nie odejdziemy, potrzebnajest ciągłość.

I nie odeszli. Jeśli chodzi o honor –głos większości się nie liczy. Liczy się wła-dza. Tej nie oddadzą, zgodnie z formułąprezydenta Wałęsy: nie chcę, ale muszę!

Muszą, w czyim interesie?

Jestem na uroczystej konferencjiotwierającej działalność Polskiego Ośrod-ka Naukowego w Ognisku Polskim –wspólnej inicjatywy Uniwersytetu Jagiel-lońskiego oraz Polskiego Uniwersytetu naObczyźnie. Zacni goście, z nowo miano-wanym ambasadorem, wiceministrem,znakomitymi wykładowcami brytyjskichuczelni o polskich korzeniach, bądź – jakw przypadku prof. Richarda Butterwicka– bez korzeni, ale z ogromną fascynacjąnaszym krajem. Byli też reprezentancinajważniejszych instytucji emigracyjnychkultywujących polską naukę na Wyspach:Instytutu i Muzeum gen. Sikorskiego, Bi-blioteki Polskiej POSK, StowarzyszeniaTechników. Oto pierwszy krok w przy-szłość odzyskanego skarbu narodowego,wpasowujący się w rytm świetlanej prze-szłości tego miejsca. Uniwersytet korzystaz tzw. saloniku na II piętrze oraz z prze-strzeni biurowej w piwnicy.

Literackie obiady wskrzeszone przezBarbarę Hamilton i Lady Belhaven przy-ciągają elitę środowiskową, szczególnie je-śli wśród prelegentów-mówców są takieosobistości, jak wnuk Tołstoja, wnuczkaChurchilla czy milioner JohnMadejski.A wśród gości słynny pisarz Jeffrey Ar-cher, wnuk cesarza Haile Selassie, matkaRicharda Bransona. Można się otrzeć owielki świat – z jednej strony, z drugiejzaś być dumnym, że my, Polacy mamytakie miejsce w Londynie. Swoją obec-ność na wiosnę zapowiedział słynny pi-sarz Frederick Forsyth.

Każde z takich wydarzeń organizo-wane w restauracji Ogniska przynosiczysty zysk w wysokości od tysiąca dokilku tysięcy funtów. Restauracja – naco dzień pusta i droga, podczas takichwydarzeń tętni życiem. Choć tu i tamsłyszy się narzekania, że choć gościeświetni, jedzenie pożal się Boże....

Szkoda, że Literary Lunches nie pro-mują polskich sław. – Dlaczego? – pytamBarbarę Kaczmarowską Hamilton. – Boby się nie sprzedały – słyszę odpowiedź.Czyżby? Czy na spotkanie z historykiemAdamem Zamoyskim nie przyjdą tłumy?To tylko jeden przykład. Celem statuto-wymOgniska jest promowanie polskiejkultury i tradycji. Ale widać ta nasza tra-dycja i kultura są zbyt tanie.

Wynajmowana na górze Sala Hema-rowska raz po raz zapełnia się inną pu-blicznością. A to poloneza tańczyć sięuczą ci, którzy gotują się na Bal Polski, ato Jan Pospieszalski opowiada, w jakisposób kreuje się jedyną obowiązującąwizję Polski (o tym spotkaniu było cicho– bo a nuż mogłoby się okazać, że autorpopularnego programu Warto Rozma-wiać, zdjętego z anteny I Programu TVPto persona non grata w pewnych środo-wiskach, lepiej więc takie spotkania wyci-szyć... Wilk syty i owca cała.

Minęło pół roku. I znów zebranie – te-raz zwyczajne, roczne, statutowe. Człon-kowie dostają powiadomienia pocztą. Niewszyscy, jak się okazuje. Trzynastu nie do-

stało. Kart członkowskich też nie, choć za-płacili gotówką. Jak to się stało? Zaniedba-nie, za które zarząd przeprasza.... Dozarządu kandydują znów ci sami – alejakże można podać nowych członków,skoro lista ich nigdzie nie jest dostępna?Ponadto popełniono istotny błąd w liściewysłanym do członków – członków dozarządu może proponować każdy, nie tyl-ko ten z dwuletnim stażem, czyli w tensposób wyeliminowano z możliwości za-proponowania kandydatury 150 członków– bo tylu mniej więcej jest nowych, bezdwuletniego stażu. Ledwo Ognisko odzy-skaliśmy, a tu – dowiadujemy się na ze-braniu – już są propozycje, żebyprzemianować je na charity. I co ciekawe– adwokatem w tej sprawie był członekstarego zarządu, który do niedawna prze-konywał, że Ognisko się nie utrzyma. Doczego będzie nas przekonywał na kolej-nym zebraniu? Czas pokaże. Marianieteż mieli trust i powierników, którzy niepytając nikogo Fawley sprzedali.

Mieliśmy już dwa groteskowe (niestetybardziej żałosne niż zabawne) przedsta-wienia na dwu kolejnych zebraniach.Wydaje się, że walka o władzę jest najważ-niejsza, wszystko inne spada na plan dru-gorzędny. Źle policzono głosy – jak siędowiadujemy z globalnie rozesłanej wia-domości – musiał odejść ktoś, kto dostałznacznie więcej głosów niż ktoś, kto został,choć tych głosów nie dostał. Zniknęła stro-na internetowa – i co dziwne – nikt się onią nie upomina…W przestrzeni wirtu-alnej wzajemnych pozebraniowych oskar-żeń. Marionetkowa proceduralnośćzastąpiła zdrowy rozsądek.

Miejmy jednak nadzieję, że do Ogni-ska wrócą dobre czasy, z przedstawieniamina wysokim poziomie. Żal tylko tych mło-dych ludzi, którzy zapłacili za członkostwonie po to, by z czegokolwiek korzystać –Ognisko, jak dotąd, jako klub nic jeszczenie oferuje – ale by wesprzeć ideę zatrzy-mania tego miejsca w polskich rękach.Okazuje się jednak, że pole widzenia za-rządu jest znacznie węższe. „Ognisko pol-skie to więcej niż klub” – takie hasłoprzyświecało tym, dla których honor byłrzeczą świętą.

•••Naprawione okna w niektórych pokojach,na zewnątrz rusztowanie przygotowanedo remontu fasady, Salę Hemarowskąrozświetla piękny żyrandol. W Sali Ko-minkowej szafy biblioteczne. BarbaraKaczmarowska Hamilton, prezes Ogniskamarzy, by stworzyć tam czytelnię, z książ-kami, gazetami i kawą. Podwojona liczbaczłonków i rozchody bilansujące się zprzychodami, a może nawet trochę naplus. Minęło zaledwie pół roku od chwili,gdy Ognisko mogło zostać spieniężone.Narzekający na przebieg walnego zebra-nia i procedurę wyboru nowego zarządu zpewnością mają rację. Ale – co najważ-niejsze, i o tym nie wolno zapominać na-wet przy najsurowszej krytyce – Ogniskopozostało w polskich rękach i powoli za-czyna przypominać sobie i innym o swojejdawnej świetności. Wkrótce czeka nas bo-żonarodzeniowoy bazar, jak przed laty –roztoczą się zapachy makowców, pierni-ków i innych świątecznych łakokci.

Wesołych świąt!

8 |grudzień 2012 | nowy czas

Page 9: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

takie czasy|9nowy czas | grudzień 2012

Uważam Rzeze skręconym kręgosłupem

Bartosz Rutkowski

W jednej chwili nastąpiły dramatyczne zmiany wtygodniku „Uważam Rze”. Paweł Lisicki przestałbyć jego naczelnym, został przez Hajdarowiczazwolniony – choć, jak sam mówi, dwa dni wcześniejwłaściciel tytułu proponował mu jego... kupno.Odeszli też Piotr Gabryel i Bronisław Wildstein. –Sam się wyrzucam – uściślał Wildstein.

Z tytułem pożegnali się również inni publicyści:Robert Mazurek, Rafał Ziemkiewicz i Marek Ma-gierowski. Nowym szefem tygodnika został Jan Piń-ski, ostatnio szef działu informacji w serwisie NowyEkran.

Starzy dziennikarze „Rzeczpospolitej”, z którejwywodził się trzon „Uważam Rze” dziwili się na-wet, że tak długo trwało – jak to określili – dobija-nie obu redakcji. – Pod nowymi rządami ci cozostaną będą posłuszni: dość dziennikarskichśledztw w sprawie tragedii smoleńskiej, dość atako-wania ekipy Donalda Tuska – mówi wspomnianadziennikarka.

Nie od dziś wiadomo, że Hajdarowicz i PawełGraś, rzecznik i zaufany Donalda Tuska, to koledzyz czasów studiów. Kiedy Hajdarowicz przejmował„Rzeczpospolitą”, już wtedy mówiono, że to będziepoczątek końca tej opozycyjnej wobec rządzącychgazety. Ale przez wiele tygodni wszystko wyglądałotak, jakby właściciel pozostawił redaktorom wolnąrękę i nie wtrącał się do pracy zespołów. Dzienni-karskie głowy – autora tekstu Cezarego Gmyza, na-czelnego, jego zastępcy i szefa działu krajowego –poleciały dopiero po słynnym artykule o trotylu wewraku tupolewa.

Na długo przed tą aferą wielu czołowych dzien-nikarzy „Rzeczpospolitej” niejako schroniło się dotygodnika „Uważam Rze”. Okazało się jednak, żenajnowszą decyzją Hajdarowicza pada jeden zostatnich niezależnych tytułów – nikt nie ma teraznajmniejszych wątpliwości, że pod rządami nowegonaczelnego będzie to już całkiem inny tytuł.

A warto przypomnieć, że jest to największy ty-godnik opinii, opinii najczęściej nieprzychylnychTuskowi i jego ekipie. Dodajmy też, że była to kuraznosząca złote jaja. Ale, jak mówią ci, którzy już ztygodnika odeszli, w imię politycznych interesów

poświęcono prawdę i biznes. Teraz, jak się oczekuje„Uważam Rze” złagodnieje, czytelnicy szybko do-strzegą przemianę, na pewno sprzedaż poleci wdół. Wymieniane są trzy powody odwołania Lisic-kiego: krytyka osoby wydawcy, czyli Hajdarowicza;brak deklaracji Lisickiego, że w tygodniku nie będąsię już ukazywać teksty Cezarego Gmyza; niewy-starczająca walka z konkurencyjnym pismem „WSieci”, które powołał do życia Michał Karnowski.

Hajdarowicz nie darował też Lisickiemu jegowywiadu, w którym powiedział: – Niestety, Grze-gorz Hajdarowicz stał się z dnia na dzień uczestni-kiem walki politycznej i wciągnął „Rzeczpospolitą”i całe wydawnictwo w niekończącą się awanturęmedialną. Kompletnie nie mogę tego zrozumieć.

– Dla mnie jest to zaskoczenie. Decyzja jest nie-racjonalna – mówił Lisicki. I zwracał uwagę nabardzo dobrą jakość jak i sprzedaż tytułu. Dodajeteż: – „Uważam Rze” miał być tygodnikiem auto-rów niepokornych. Jeśli wydawca uważa, że maprawo do ingerowania w niego w takim stopniu, ja-ki sam sobie przyznał, to uważam to za koniec ty-godnika w takiej właśnie formie – tygodnikaautorów niepokornych.

A jeszcze nie tak dawno Hajdarowicz mówił oLisickim tak: – Paweł Lisicki bardzo dobrze sobieradzi z wydawaniem dwóch bardzo dobrych tytu-łów, tygodnika „Uważam Rze” i miesięcznika„Uważam Rze Historia”. – Ma różne bardzo cie-kawe plany dotyczące rozwoju, w czym ma mojepoparcie. Myślę, że chciałby, aby tak pozostało.

Jednak na pytanie, czy ma do Lisickiego pełnezaufanie odparł, że ma je, ale do siebie.– U Lisickiego cenię to, że jest redaktorem naczel-nym najlepiej sprzedającego się tygodnika w Polsce,choć niekoniecznie muszę się utożsamiać ze wszyst-kimi poglądami zawartymi w „Uważam Rze”. Jestto jednak bardzo ciekawy tygodnik i wiem, że wieleosób czyta go z uwagi na jakość.

Sam Karnowski twierdzi, że myślał o odejściu.– Z każdym dniem malała przyjemność obcowaniaz tą specyficzną, betoniarkowo-buraczano-kokoso-wą kulturą korporacyjną, jaką pan Hajdarowiczwprowadził w potężnej niegdyś medialnej firmie.Michała Karnowskiego odwołano ze stanowiska za-stępcy redaktora naczelnego „Uważam Rze”jeszcze przed zwolnieniem Lisickiego.

DOVER Niesamowita podróż jeszcze taniej

FRANCJA

Niesamoawt pwDODVER

£39SAM0CHÓD + 4 W J�DNĄ ST��NĘJUŻ �D

– To już koniec, i „Rzeczpospolitej” i tygodnika „UważamRze” – mówi jedna z dziennikarek, która pracę w Rzepierozpoczęła na początku lat 90. Komuna nie obchodziła się takbrutalnie z dziennikarzami, jak dzieje się to teraz, a nowywłaściciel Grzegorz Hajdarowicz te gazety wykańcza.

Page 10: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

wielka brytania

Jak na razie z unijnego budżetu nici. Szczyt wBrukseli zakończył się fiaskiem. Po raz kolejnydał znać o sobie eurosceptycyzm Londynu.

Na początku zeszłego miesiąca David Came-ron zerknął na propozycje budżetu przygoto-wane przez Komisję Europejską. I niepodobało mu się to, co zobaczył. – Są niedo-rzeczne – ogłosił dziennikarzom.Wiele wska-zywało na to, żeWielka Brytania znowumiałana szczycie w Brukseli odegrać rolę konia, blo-kującego porozumienie.Kraje unijne dyskutują na temat siedmio-

letniego budżetu, który miałby wejść w życieod 2014 roku. Londyn domaga się zdecydo-wanych cięć. I argumentuje: skoromymusimyzaciskać pasa, to przyzwoitość wymaga, byprzykręcić też trochę unijny kurek. Zacząćmożna choćby od administracji. W WielkiejBrytanii obniżyliśmy uposażenia ministerial-ne, zamroziliśmy diety poselskie, zmniejszyli-śmy zatrudnienie w administracji państwowej,zredukowaliśmy liczbę quasi-rządowych

Adam Dąbrowski

agend, zmniejszyliśmy wydatki z budżetu cen-tralnego. Podobnych działań oczekujemy odUE – ogłosił lider torysów.Tyle że tak twarde stanowisko brytyjskiego

premiera nie jest do końca autentyczne. Rzeczbowiem w tym, żeWspólnota stała się naWy-spach jedną z kart przetargowych w skompli-kowanej grze wewnętrznej.

europeJski szantaż– To wszystko przez partię. W innym kontek-ście ten sam David Cameron byłby w stanieprowadzić o wiele bardziej pragamtyczną po-litykę – uważa TimothyGarton Ash zWydzia-łu Studiów Europejskich Oxford University.Partia Konserwatywna ma bowiem coraz

bardziej rosnące w siłę skrzydło eurosceptycz-ne. Duch splendid isolation wciąż jest obecnywśród niektórych torysowskich posłów. Came-ron od początkumusiał się pocić, by utrzymaćtę frakcję w ryzach. Bo mimo że trudno by gonazwać euroentuzjastą, brytyjski premieruznaje, że obecność Londynu we WspólnocieEuropejskiej robi mu dobrze. Jego stanowisko?Wspólny rynek – tak, głębsza integracja – nie.Jakiś czas temu skrzydło eurosceptyczne

postanowiło zobowiązać Camerona w IzbieGmin do zajęcia na szczycie europejskim bar-dzo twardego stanowiska. Tak twardego, żewnioskodawcy doskonale wiedzieli, że inne sto-

lice powiedzą „nie”. Nic by z tego nie wyszło, gdy-by nie niespodziewane poparcie ze strony częściposłów Partii Pracy. To dzięki lewicy uchwałę uda-ło się przepchnąć w parlamencie.Nagły zwrot labourzystów?Nie lubią już Europy?

Politolog Stephen Tindale z Centrum na rzecz Eu-ropejskiej Reformy kręci głową. – Nie zrobili tegodlatego, że nagle stali się eurosceptyczni. Po prostunie mogli powstrzymać się przed szansą na utarcienosa rządowi. Było to z ich strony mocno nieodpo-wiedzialne. Na dłuższą metę nie pomoże zwolenni-kom pozostania Londynu we Wspólnocie –przekonuje Tindale.Rzecz jasna uchwała parlamentarna nie mamo-

cy wiążącej. Premier mógłby ją zignorować. Ale niezignorował, bo nie mógł sobie na to pozwolić zewzględów politycznych.W łódce z napisem Londynw UE trzeba balansować bardzo uważnie, szczegól-nie że świetnej okazji, by nią potrząsnąć nie zmarno-wali posłowie z lewicy. – Cameron nie miał zabardzo wyboru. Tyle że w wyniku szantażu posłów,osłabiona została nasza pozycja na szczycie. Bo za-nim tam pojechaliśmy, wszyscy dowiedzieli się, ja-kie będzie nasze stanowisko. Takich rzeczy się nierobi – tłumaczy Tindale

Cameron nie stał w kąCieGłównym rozgrywającymw negocjacjach budżeto-wych jest Berlin. Powód dość trywialny – to chybajedyny pierwszoligowy gracz, który ma jeszcze wEuropie pieniądze.Wrażenie teatralności opisywanego sporu potę-

guje jednak fakt, że większość komentatorów zgadzasię, że rzeczywiste różnice pomiędzy krajami człon-kowskimi nie są tak wielkie. Mało kto w czasach re-cesji chce szastać pieniędzmi (pamiętajmy, że naglobalny kryzys nakłada się jeszcze wciąż nierozwią-zany kryzys w strefie euro). Berlin opowiada się zazamrożeniemwydatków. Londyn – wspierany zresz-tą choćby przez Holandię – chce ich zmniejszenia.Większość ekspertów zgadza się zresztą, że wizja,

według której Unia miałaby dokonać wymarzonychprzez Camerona cięć, jednocześnie nie ruszając„polskich” pieniędzy, jest więcej niż mało prawdopo-dobna. Powód? Cięcia sięgałyby bardzo głęboko, atak się składa, że pieniądze naWspólną Politykę Rol-ną (Londyn jej nie znosi, aWarszawie i Paryżowi ra-tuje ona życie) i na fundusz spójności (stanowiący wprzeszłości lokomotywę naszego wzrostu) to więk-szość unijnego budżetu.To dlatego podczas niedawnej wizyty nad Tami-

zą minister spraw zagranicznych Radosław Sikorskidystansował się zdecydowanie od koncepcji Brytyj-czyków. – Propozycja budżetowa Komisji Europej-skiej bierze za punkt wyjścia budżet na 2013 rok iuzupełnia go o inflację. Z kolei podstawą brytyjskiejpropozycji są wydatki przewidziane w budżecie zarok 2011, kiedy plan wydatków nie został wykonany.Różnica między tymi propozycjami sprowadza siędo bardzo drastycznego cięcia o 200 mld euro –ostrzegał szef polskiej dyplomacji w programie BBCHard Talk.Warto przypomnieć, że gdy prezydent Unii van

Rompuy wyszedł ze swoją propozycją zakładającązłagodzenie cięć w tych dwóch newralgicznych sfe-rach, Cameron powiedział twardo „nie”. A – jak pi-sze Reuters – celem tej propozycji było głównie„udobruchanie” Polski i Francji...Do pewnego stopnia nasza delegacja była chyba

zaskoczona tym, jak potoczyły się negocjacje wBrukseli. Wydaje się, że przyjeżdzając na szczyt pol-ski rząd spodziewał się (nie bez podstaw), że AngelaMerkel postara się osamotnić Camerona, stawiającgo w niezręcznej sytuacji. Czy znów premierbrytyjski miałby decydować się na weto? Gdy zrobiłto na szczycie rok temu, temperatura na salonach

europejskich, które go potem przyjmowały, spadłagwałtownie. Premier Tusk się jednak przeliczył.Merkel z całych sił próbowała uniknąć postawieniabrytyjskiego premiera w kącie.

widmo referendumDlaczego?Mimo narastających napięć, Berlin wca-le nie ma ochoty widzieć Londynu poza Wspólno-tą. A przecież takamożliwość – jeszcze do niedawnaw sferze fantazji – coraz częściej pojawia się na sto-le.W końcu nigdy nie wiadomo, co by się stało, gdy-by do głosowania doszło. Sondaże pokazują, że dziśBrytyjczycy powiedzieliby Wspólnocie „nie”.Zarówno Timothy Garton Ash, jak i Stephen

Tindale apelują jednak, by nie wyciągać z tego po-choponych wniosków. –Myślę, że do referendumwkońcu dojdzie. I bardzo dobrze. Dość już tego nie-zdecydowania. Wielka Brytania zbyt długo hamle-tyzowała w kwestii Unii. Nareszcie nadchodzimoment decyzji. I będzie to decyzja na „tak”. Toprzecież wybór między ogromnym rynkiem zbytu,a nieporównywalnie mniejszym – lokalnym. Byliby-śmy drugą Szwajcarią.W świecie gigantów trzebabyć samemu gigantem – przekonuje Garton Ash. ATindale dodaje, że i jego zdaniem gdy przyjdzie codo czego Londyn pozostanie jednak w Unii. – Dlaeuroentuzjastów będzie to jednak długa i mozolnawalka – zastrzega jednak ekspert.Niepewnośc mimo wszystko pozostaje i Merkel

woli dmuchać na zimne. Bo gdybyWielka Brytaniapostanowiła opuścić Wspólnotę, Berlin straciłby so-jusznika jeśli chodzi o politykę gospodarczą. Cha-deckie Niemcy, hołdujące „kapitalizmowi z ludzkątwarzą” w postaci społecznej gospodarki rynkowejprowadzą wprawdzie nieporównanie łagodniejsząpolitykę od twardego, tchacherystowskiego Londy-nu, ale pomiędzy obydwiema stolicami panuje zgo-da co do podstawowych założeń. Tymczasem na„Brexit” zyskałby automatycznie Paryż – tradycyj-nie opowiadający się za mocno socjalnymi rozwią-zaniami.

Jak to się skońCzy?– Od czasu zeszłorocznego weta liderzy europejscytracą cierpliwość do Wielkiej Brytanii i tego, co po-strzegają jako kręcenie nosem na wszystko, co wią-że się z Europą – mówi Stephen Tindale.Przejawem tego zniecierpliwienia była propozycja,jaka pojawiła się na salonach europejskich tuż przedszczytem. Plan był prosty: „Jak się z Londynem nieda gadać – ominiemy jego sprzeciw”. I zamiast jed-nego wielkiego budżetu, uchwalać będziemy co rokprowizorki. Utrudni to planowanie, rzuci kłody podnogi tym, którzy realizować chcą projekty rozpisanena wiele lat (a przecież dotyczy to większości inicja-tyw Unii – szczególnie jeśli chodzi o inwestycje zfunduszu spójności, z którego korzysta Warszawa).Ale za to pozbawi się Camerona jego wunderwaffe– bo w takim przypadku nie przysługiwałoby muweto. Oczywiście propozycja ta to rodzaj straszaka,którymawywrzeć presje na premierzeWielkiej Bry-tanii. Podobnie, jak koncepcja obniżenia brytyjskie-go rabatu w składkach wywalczonego jeszcze przezMargaret Thatcher ze względu na ograniczony sto-pień, w jakim Londyn korzysta z dobrodziejstwWspólnej Polityki Rolnej.Ale większość ekspertów jest zaskakująco spokoj-

na. Panowie i panie postroszą piórka, i zrobią parędramatycznychmin.W przypadku Camerona będąone głównie służyły polityce wewnętrznej. A potem?– Do porozumienia dojdzie. Wszystko się po prostuprzedłuży. Ale umowa podpisana zostanie pewniepod koniec przyszłego roku. Bo teraz Niemców cze-kają wybory, co sprawi, że kanclerz Merkel nie bę-dzie pewnie zbyt elastyczna – przewiduje StephenTindale.

Nie ma strachu

10 | grudzień 2012 | nowy czas

Page 11: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

polska

|11nowy czas | grudzień 2012

Polacy na seriowystraszyli się kryzysu

Bartosz Rutkowski

W największym domu handlowym Ar-kadia w Warszawie czuje się już przed-świąteczny ruch. Bywają takiepopołudniowe godziny, kiedy trudno sięprzecisnąć przez tumy klientów. Trud-no też zdobyć miejsce w jednej z wielukawiarenek czy restauracji. – Ale to tyl-ko pozory, że wszystko kręci się tak jakrok temu – mówi sprzedawca sprzętuelektronicznego. – Więcej dzisiaj oglą-dających niż kupujących, mamy 20-30-procentowy spadek obrotów wporównaniu z końcówką ubiegłego ro-ku. Nie wiem, jak w innych branżach,ale moim zdaniem Polacy po raz pierw-szy autentycznie wystraszyli się kryzysu.Zatracili dziś coś, co nazwałbym opty-mizmem zakupowym.

O tym ostatnim, czyli o kryzysie,najczęściej mówi w Polsce opozycja.Premier Tusk do tej pory z dumą tylkopowtarza, że na tle dołującej Europymy wciąż jesteśmy zieloną wyspą.

– Może i słupki ekonomistom sięzgadzają, ale ludzie naprawdę oszczęd-niej wydają pieniądze, i to teraz, przedświętami – słyszymy od sprzedawcy nastoisku z luksusowym obuwiem.

Konsumpcja to nIe leKI tak jak trzy lata temu ekonomiści mó-wili, że to dobra wewnętrzna konsump-cja trzymała polską gospodarkę wstałym wzroście, tak teraz jej nie uratu-je. Stagnacja tuż, tuż – ostrzegają.

Obraz polskiej gospodarki zmieniłsię dosłownie jednego dnia. Jak grom z

jasnego nieba potraktowano wynikiPKB w III kwartale tego roku. Zamiastzakładanych 1,8 proc. wzrostu było tyl-ko 1,4. Pierwsze komentarze z obozurządzącego były mniej więcej takie: toaż o 1,4 proc. wzrost. Potem jednak jużnie było tłumaczenia, że to tylko chwi-lowe ugięcie wyników, bo prognozy nanajbliższe kwartały są szare, by nie po-wiedzieć czarne, z nadejściem kryzysuwłącznie.

pensje już nIe rosnąI tak jak trzy lata temu, kiedy naj-częściej wypowiadanym w stacjach ra-diowych i telewizyjnych słowem był„kryzys”, a Polacy nie wydawali się byćtym wystraszeni, tak teraz ich reakcjajest diametralnie inna – ograniczeniezakupów, lęk o miejsce pracy, problemyze spłatą kredytów. Polacy czują nosemnadchodzące ciężkie czasy.

Ten niewielki wzrost o 1,4 proc. totak naprawdę silne hamowanie, jakiegonie doświadczyliśmy od połowy 2009roku. Okazuje się, że wpływ na niemiały głównie gospodarstwa domowe.W trzecim kwartale konsumpcja byłana poziomie mniej więcej takim, jakprzed rokiem. Jest to najniższa dynami-ka od 1995 roku, kiedy Główny UrządStatystyczny rozpoczął publikację staty-styk kwartalnych.

Kiedy pada pytanie: dlaczego Polacywstrzymują się od zakupów, odpowiedźjest prosta – bo realne wynagrodzeniasą w stagnacji albo nawet spadają, aoszczędności, czyli dla większości z naszaskórniaki, też się powoli wyczerpują.

Już Polak nie ma takiego gestu, jakjeszcze do niedawna, nie zapożycza się,

by więcej kupować. Od lipca do września tego rokuzaciągnięto o 5 proc. mniej kredytów konsumpcyj-nych niż w tym samym czasie rok temu. Z jednejstrony na pewno sprawia to restrykcyjna politykabanków, które mniej chętnie przyznają kredyty, aleteż swoje robi strach Polaków przed niespłaconymikredytami i on powstrzymuje ich od zakupowychszaleństw.

To dramatyczne wręcz osłabienie konsumpcji za-skoczyło ekonomistów. Polacy wystraszyli się kryzysu.To rodzi największe obawy dla przyszłego wzrostugospodarczego, bo aż 60 proc. wzrostu PKB tworzo-ne jest przez konsumpcję – kiedy ona nie rośnie, nierośnie też gospodarka i błędne koło się zamyka.

Niewielka nadzieja w tym, że może w najbliż-szym czasie inflacja nie będzie rosła, co może spra-wić, że realny spadek konsumpcji nie będzie takduży. Ale i w takiej sytuacji efekt wolniejszego wzro-stu cen zauważymy najwcześniej w drugiej połowieprzyszłego roku.

Inwestycje w odwrocIeSpada nie tylko konsumpcja. Spadła też po razpierwszy od ponad dwóch lat wartość inwestycji po-szczególnych firm. Inwestycje publiczne związane zmistrzostwami Euro 2012 zostały niemal zakończo-ne, zapaść w polskim sektorze budowlanym jest wi-doczna gołym okiem, średnie i małe inwestycje,

jakie firmy planowały, wstrzymano. Wszyscy czeka-ją na lepsze czasy.

Bardzo słabe dane za III kwartał oznaczają jed-nak, że 2,5 proc. wzrostu założone przez rząd w te-gorocznym budżecie jest praktycznie nie doosiągnięcia. Przyznał to nawet sam Ludwik Kotec-ki, główny ekonomista Ministerstwa Finansów. Jegozdaniem wzrost PKB w tym roku będzie niższy niż2,5 proc., ale powyżej 2 proc. Analitycy są bardziejpesymistyczni – zakładają wzrost w IV kwartale napoziomie 0,5 proc., a na początku przyszłego rokumoże być jeszcze niższy.

Choć jak na razie nikt ze znanych polityków aninawet ekonomistów nie wypowiada jasno i wyraźniesłowa „recesja”, są jednak wyjątki. – Nie widzę ni-czego, co teraz mogłoby proces spadku dynamikiPKB zatrzymać. Na koniec roku będziemy mieć doczynienia z zerowym wzrostem PKB – ocenia Wi-told Orłowski, członek Rady Gospodarczej przypremierze. Marcin Mazurek z BRE Banku progno-zuje, że w 2013 roku czeka nas stagnacja.

– Jeśli ja notuję w tym roku prawie 20-procento-wy spadek wpływów, to znak, że idą ciężkie czasy –mówi jedna z kobiet handlująca na bazarze w cen-trum Warszawy. A ona wie co mówi, tam nie kupu-ją biedni ludzie, tam zaopatrują się w owoce iwarzywa ludzie z wypchanymi portfelami. Jeśli onijuż oszczędzają, to znak, że idzie kryzys.

Ograniczenie zakupów, lęk o miejsce pracy,problemy ze spłatą kredytów. Polacy boją się, żenadchodzą ciężkie czasy. To widać gołym okiem…

Page 12: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

grudzień 2012 | nowy czas12|

felietony opinie

Przejęta do niepodległościowegoszpiku wkraczam dziarsko na salonylondyńskiego Ogniska. Tego bastio-nu elegancji, kultury i dobrego towa-rzyskiego smaku. Tej siedzibyświetlanej emigracyjnej przeszłości.Zagrożonej niedawno sprzedażą, dopodziału – podobno – zasiedziałychtam członków. Wkraczam więcniedawno w radosnej euforii doOgniska wyrwanego ze szponów za-machowców na jego dobra. Staję ci-chutko pod zakurzonym żyrandolemw dość brudnawym hallu, i lustrujęprzybyszy. Większość nieznanych mitwarzy. Ktoś mnie zagaduje, ktośmnie przedstawia, ktoś mnie rozpo-znaje. Podchodzi do mnie eleganckaszczupła dama, wyciąga rękę i pyta:– Pani Cywińska? – Tak – odpowia-dam onieśmielona. – A czy to panirodowe nazwisko? – słyszę. – Rodo-we? Nie od urodzenia – mówię i czu-ję, jak się pode mną ugina posadzkasalonu. – Jak to nie od urodzenia?– To rodowe nazwisko mojego męża– odpowiadam. Kiedy wykrztusiłamwreszcie swoje nazwisko z przypadkuurodzenia, zapanowała cisza. A natwarzy indagującej mnie damy poja-wił się rodzaj niesmaku. Plebejka–nic innego tylko plebejka z krakow-skiego plebsu. Do Ogniska jako czło-nek już się nie zgłosiłam.

Teraz słyszę, że jest to siedziba ko-terii wzajemnie się podgryzającej.Uprawiającej ciche przekręty i roz-grywki. Walczącej o prymat w decy-

dowaniu kto zasiądzie w radzie nanaradach o pozycjach i przywilejach.

Mniejsza o to, kto z kim i dlaczegokombinuje, dogaduje się i robi prze-kręty na zapleczu. I mniejsza o to, ktoz tych kunktatorskich zabiegów wyj-dzie zwycięsko. Mnie to nie rusza zposad. Ważne jest, że Ognisko wracado towarzysko-kulturalnego życia. Żejest wciąż w polskich rękach. Że orga-nizuje interesujące polsko-angielskiespotkania dla finansowo i czasowouprzywilejowanych, niezależnie – po-dobno – od społecznych klas. Chociażnadal – jak słyszę – jest bastionem eli-tarności, poza zasięgiem zaintereso-wania polonijnych mas.

Ale najważniejsze jest to, żeOgnisko stało się siedzibąlondyńskiego ośrodka naukowegoUniwersytetu Jagiellońskiego. TejAlma Mater moich plebejskichprzodków po mieczu. I to dla mniejest największym zwycięstwem tejnaszej pięknej siedziby. Nawet ska-żonej czy nie przez zwalczające siękliki, co zresztą jest powszechnymprocederem w życiu społecznym.

Dama indagująca mnie o rodo-wód mogłaby jeszcze zapytać: – Aczy dziadowie pani byli katolikami?Czy byli ochrzczeni? Bo zgodnie zpanującymi nastrojami w pewnychpolskich kręgach w kraju i za grani-cą rodowód, nawet herbowy, to te-raz za mało. Potrzebne są jeszczerodowe metryki chrztu.

Maciej Stuhr jako główny boha-

ter filmu Pokłosie musiał się nie-dawno publicznie rozliczyć z wła-snych przodków. Został bowiemoskarżony o zdradę narodu. – TyŻydzie, ty podła żydowska świnio –usłyszał, a potem zobaczył na swo-ich drzwiach.

Nie widziałam tego filmu. Słyszę,że opowiada o strasznym dla nasokresie mordowania Żydów za kro-wę, stado gęsi czy pierzynę. O ha-niebnych dla nas napadach nażydowskich sąsiadów. Napadach wczasie ciężkiej próby niemieckiejokupacji. Są na to niezbite dowody.

O filmie Pokłosie rozprawiająnajgłośniej ci, którzy tego filmupewnie nie widzieli. Dostali gotowyscenariusz do kolejnych antysemic-kich wybryków, pomówień i napa-ści. Odezwały się też głosy, że tenfilm nas, jako naród, poniża. Boprzedstawia straszne, kwadratowegęby bezzębnych, obszarpanych ni-czym troglodyci Polaków. Bo przed-stawia zapadnięte, porośniętebrudem walące się chałupy. I tenzacofany, nędzny świat polskiej wsi.To nas boli, to nas obraża. I co so-bie o nas pomyślą cudzoziemcy?

Nie ma się o co obrażać. Takinędzny, obskurny, prymitywny światistnieje i u nas, i wszędzie na świe-cie. Potężni Amerykanie nie cofająsię przed filmami i powieściami oświecie własnych troglodytów. O nę-dzy i prymitywizmie życia zacofa-nych mas, głównie na południu.

W Anglii też są jeszcze połaciemiejskiego zacofania kulturowego icywilizacyjnego. I nikt w Stanach,ani tu na Wyspach, nie cofa sięprzed rozliczeniem z rasizmu, przedpokazywaniem w filmach ciemięże-nia poniżania i napadów na czarno-skórych w niedalekiej przeszłości. Amy wciąż tę swoją niechlubną prze-szłość zakłamujemy. Tuszujemy, wy-myślamy od zdrajców tym, którzy jąnam przypominają. Ty Żydzie, typarchu! Macieja Stuhra atakuje sięza to, że gra uczciwego Polaka.

W przekonaniu wielu moich ro-daków uczciwy Polak-katolik musibyć bez skazy i zmazy. Choćby wewłasnym rodowodzie miałrasistowskich przestępców.

No cóż, po tym felietonie woczach wielu czytelników nieuratuje mnie nawet długa listaświadectw chrztu moich przodkówpo mieczu. Zamkniętych w księgachkrakowskiego kościoła św. Anny. Aletak sobie myślę, że wielu moichrodaków, dyszących rasową czy teżpolityczną nienawiścią, zachowujesię jak ten baca. Baca, zapytany, poco ostrzy siekierkę, odpowiada: – Ato panocku, dlo zabicia casu.

Pozostanę chyba jednakoptymistyczną patriotką, wiernąswojemu narodowi.Wesołych Świąt!

Świątecznie nieświątecznie

Kindleizacja

Krystyna Cywińska

[email protected] 639 850763 King’s GroveLondon SE15 2NA

Człowiek niczego, podob-no, tak kurczowo się nietrzyma, jak przywilejówwłasnej klasy. Gorzej, jeśliktoś należący do pewnejklasy przez przypadekmałżeństwa, na przykład,uzurpuje sobie jej rzeko-me przywileje. A przecieżdawno już mieliśmy skoń-czyć z klasowymipodziałami i przywileja-mi. Nie skończyliśmy ztym w małych i skostnia-łych półświatkach. Nawetlondyńsko-polonijnych.

Wszyscy znowu oszaleli! Święta zaczęły się już parętygodni temu i nikt nie protestuje. Zupełnie tak, jak-by wszystkim było to na rękę. Otóż nie wszystkim.

Z roku na rok coraz bardziej sceptyczniepodchodzę do samej idei świąt. Pamiętam, żejako mały brzdąc z niecierpliwością oczekiwałempierwszej gwiazdy na niebie tylko po to, by zarazpóźniej zacząć szperać pod choinką i sprawdzać,czy to, co chciałem już tam jest. Cała reszta byłajuż mniej ważna. Gdy zasiadaliśmy do wigilijnejkolacji, przelatywał mnie strach, że znowu będęmusiał składać życzenia wszystkim przy stole,niespecjalnie wiedząc, co powiedzieć. Ile razymożna komuś życzyć dużo zdrowia i pieniędzy?Otóż można. Co roku na nowo.

Niedawno usłyszałem komentarz jakiegośAnglika, że Christmas has started earlier this year!Wydawałoby się, że Boże Narodzenie ma stałą datęw kalendarzu… Ale przecież już od dawna niechodzi o samo święto. Widać to niemal wszędzie:gazety są pełne świątecznych ofert, które trzebakoniecznie wykorzystać, bo już nigdy więcej sięprzecież nie pojawią. Telewizje kuszą reklamami,które co roku są niemal takie same i wywołują te

same emocje: chcesz czy nie chcesz, musisz sięgnąćdo kieszeni, bo to, jak będą wyglądały twoje świętajuż dawno temu zostało zaprojektowane przez….No właśnie? Przez kogo?

Nie należę do ludzi, którzy specjalnie łatwoulegają sugestiom albo sile reklamy, ale i jaczasem znajdę się w dziwnej sytuacji, w którejmuszę tańczyć tak, jak mi zagrają. W pracy jużdawno temu zaplanowano „świąteczną” imprezędla wszystkich z działu i nawet wiem, jak będzieona wyglądała. Gdy już się spotkamy, zacznie sięjak zwykle od alkoholu. A po kilku mocnych małokto będzie o tym pamiętam, że to świątecznaimpreza i o tym, że kto z kim, gdzie, jak i za ilew korporacyjnym świecie tym razem rozmawiaćnie trzeba. Przynajmniej raz w roku możnasobie to darować.

Nie inaczej jest w gronie prywatnym. Szalejemy,biegamy, szukamy, wydajemy, kupujemy, by w tenjeden dzień w roku sprawić wrażenie, że potrafimybyć mili, uprzejmi, troskliwi i wrażliwi. Gdy jużzrobimy zakupy, to przez dzień, dwa będziemy sięobjadali tak, jakby za chwilę miało zabraknąćżywności na całym świecie, a to wszystko tylko po

to, by następnego dnia…. Znowu ruszyć nazakupy. Są przecież poświąteczne wyprzedaże!!!

Otóż nie. Ja gonić po sklepach nie będę, nowegoiPada czy Kindle mogę przecież kupić w każdyinny dzień roku. Nie będę też sprawdzałelastyczności mojej lodówki, bo wiem, że i tak zjemtyle, co zawsze, a gdy na święta kupię więcej, to itak połowa wyląduje w koszu.

Ja w te święta znajdę wreszcie czas dla samegosiebie, i dla tych wokoło, na których szczególnie mizależy. Poświęcę im nie tylko więcej czasu, ale iuwagi. Posłucham. Podyskutuję. Może na nowopoznam siebie, bo przecież w zabieganymcodziennym życiu łatwo zapomnieć o tym,kto kim jest.

A gdy już zabłyśnie ta pierwsza gwiazda naniebie, to wierzę, że poczuję się lepiej, spokojniej,weselej, radośniej. Kochani – nie dajcie sięzwariować. To nie o zakupy chodzi, ale o to, by wludziach wokoło nas dostrzec to, co kiedyś w nichwidzieliśmy. I zakochać się na nowo. To dopierobędzie Dobra Nowina!

V. Valdi

nowyczas.co.uk

2012

nnoowwyycczzaass

pokłosie >> 22

Page 13: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

Zostałem wyrwany z błogiego wypo-czynku. – Inżynier sobie nie radzi, po-trzebna jest pomoc – słyszę. Zanimjednak dane mi było okazać swoje zdzi-wienie albo współczucie, inżyniera jużnie było. Były za to nieodkręcone ze-wnętrzne śrubki utrzymujące pralkę wpozycji horyzontalnej i wertykalnej. Poich zwolnieniu pralkę można było wy-sunąć. – Gdzie jest inżynier? – pytam.Okazało się, że poszedł zadzwonić doswojego superivisora z pytaniem co makonkretnie robić w tej sytuacji. Już niewrócił. Nie chcę nawet spekulować, ja-ka była konkluzja tej narady.

Jak to się dzieje, że nacja o niewąt-pliwie wyższym poziomie cywilizacyj-nym (zamożności i zarządzania) niepotrafi sobie poradzić na poziomie ele-mentarnym? Zatęskniłem za roda-kiem. Ale rodakiem tutejszym. Mojątęsknotę doskonale ilustruje wpis inter-netowy po wpadce podczas meczu zAnglią: Zalało Stadion Narodowy, boPolacy, którzy potrafiliby dach za-mknąć, wyjechali do Londynu.

Zgroza, tym bardziej że ja inżynie-rem nie jestem, co najwyżej zaliczyłemkurs Adama Słodowego Zrób to sam.Młodszych czytelników informuję, żebył taki autorski program telewizyjny,który miał poważne kłopoty, kiedypropagandyści (ówcześni PR-owcy) wy-myślili towarzyszowi Gierkowi hasło:POMOŻECIE? Zrób to sam stało sięzbyt opozycyjne.

A jednak drzemie w nas spory po-tencjał. Co zostało potwierdzone wtrakcie spotkania w Londynie z Witol-dem Gadowskim, autorem książki Wie-ża komunistów.

Książka-kryminał, niby fikcja, a jed-nak historia. Ponura i zastanawiająca.Jak to się stało, że gigantyczna operacjafinansowa, polegająca na spieniężaniumajątku narodowego, dokonała się bezżadnego zgrzytu, wtedy kiedy codzien-ną praktyką było już monitorowanie,nawet przez banki, podejrzanych trans-akcji? Czy znowu Polak potrafił?

Bezkarność (trudno mi sobiewyobrazić, że Zachód nie wiedział otych transakcjach) wyzwoliła swobodęposunięć. To wtedy zaczął w Polscegrasować „seryjny samobójca”. Sporyideologiczne przy tym scenariuszubledną. Podziały lewica-prawica? Jakieto ma znaczenie, liczy się pieniądz,który daje władzę.

Mam jednak, może naiwną, nadzieję,że kryminalne źródła ustrojowe III RPujrzą w końcu światło dzienne. A zna-czącą rolę odegra w tym masowa wostatnich latach emigracja Polaków. Poco było otwierać granice… Podróżekształcą. W społeczeństwie zamkniętymwładzy nikt nie rozlicza, chociaż się jąwybiera. W społeczeństwie otwartym(pal licho inżyniera-hydraulika) jest tro-chę inaczej.

Do siego Roku 2013. Pechowacyfra. Trzymajmy się.

|13nowy czas | grudzień 2012

felietony i opinie

Na czasieGrzegorz Małkiewicz

Wacław Lewandowski

Językoznawcy

KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO

Podobno, kiedy Marszałek Piłsudski usłyszał, że głowąmuru nie przebije, miał odpowiedzieć, że „przedewszystkim głową”. Proste, i przewrotne. Tę świętą w moimprywatnym dekalogu zasadę zastosowałem ostatnio wkonfrontacji z inżynierem-hydraulikiem. Jaki on inżynier?– można zapytać, ale taki ma tytuł, i… bardzospecjalistyczną wiedzę. Był wysokiej (niskiego wzrostu)klasy specjalistą od pralki, ale nie od jej zamocowania wsystemie tzw. fitted kitchen. Pralka miała być wysunięta,ale w żaden sposób nie poddawała się temu zabiegowi.

Kolejny bestialski atak psa-domownika. Pies hołubiony przezcałą rodzinę nagle zaatakował małe dziecko. Obrażenia byłytak poważne, że wymagały interwencji chirurgicznej.Brytyjska policja skazała go na karę śmierci, czyli zostałuśpiony, jak to kolokwialnie się określa. Odrzucenie najwyż-szegowymiaru kary, czyli kary śmierci, nie jest – jak sięokazuje – osiągnięciemmiędzygatunkowym. Nie jest teżokolicznością łagodzącą niższa świadomość takiego psa. Wprzypadku człowieka stwierdzona niepoczytalność byłabynajmocniejszym argumentem za złagodzeniemwyroku. Piesmusiał ponieść konsekwencje swojego czynu natychmiast.

Baron de Kret

kronika absurdu

– Będę chamem, dopóki obecnośćJarosława Kaczyńskiego na scenie poli-tycznej będzie mnie do tego zmuszać –powiedział Janusz Palikot, udzielającwywiadu w sprawie tzw. języka niena-wiści. Jest wprawdzie wątpliwe, czy cha-mem można bywać, albo czy możnanim być tylko do jakiegoś momentu, bypotem przestać… Ważniejsze jest to, żeswoją wypowiedzią Palikot dowiódł, iżtraktuje Kaczyńskiego jak mąż-dewiant,który obiwszy solidnie swą małżonkę,gniewnie wykrzykuje: – dlaczego mniedo tego zmuszasz?!

Sprawa zaczęła się od wypowiedzipremiera, który komentując historiękrakowianina-piromana usiłującegoprzygotować zamach terrorystyczny iszukającego sympatyków czy wspólni-ków w internecie, powiedział że z pol-skiego życia publicznego należałobywyeliminować „język nienawiści”, któ-ry pewnych osobników może do takichprzedsięwzięć skłaniać. Premier powie-dział, co powiedział, ale nie koniec natym, co dość zaskakujące, bo dotądprzyzwyczajano nas, że skoro DonaldTusk przemówił, to causa finita est.

Tymczasem z chwilowego niebytuwychynął minister administracji i cyfry-zacji Michał Boni, zapowiadając żeweźmie się za zorganizowanie jakiegośinstytucjonalnego organu, który zajmie

się walką z nienawistnym językiem „wprzestrzeni publicznej”.

Powiało grozą, bo skoro każdy prze-ciętny człowiek wie, iż najwięcej jadunapotkać można w anonimowych wpi-sach na forach internetowych, a walkę ztą trucizną zapowiada minister od cy-fryzacji, to może chodzić o jakąś próbęocenzurowania internetu. Wprawdziekażdy rozsądny człowiek wie, że sieć zo-stała tak wymyślona, by nie dało się jejskutecznie cenzurować, lecz przecież lu-dzie w Polsce wiedzą, że minister od cy-fryzacji nie musi być specem w tejdziedzinie, ba, może o niej nie mieć bla-dego pojęcia.

Ponadto, skuteczne czy nie, wszelkiepróby nałożenia na sieć kagańca są nie-bezpieczne. Głosy niepokoju najwi-doczniej do Boniego dotarły, bobezzwłocznie wziął się za uściślanieswych zamierzeń. Ogłosił, że nie mamowy o żadnej cenzurze, ani o tworze-niu jakiejś instytucji o represyjnym cha-rakterze. Ma zostać powołana jakaśrada, złożona z ekspertów, która będzieprzejawy „mowy nienawiści monitoro-wać” i ewentualnie wyrażać swoje nimizaniepokojenie. Boni, który chciał sięzasłużyć występując w roli wykonawcypostulatów Tuska, niejako wybiegłprzed szereg z głową rozgrzaną, leczwolną od jakiejkolwiek przemyślanej

koncepcji. Przez chwilę było groźnie,wkrótce było już tylko śmiesznie.

Poza śmiesznością w działaniachBoniego jest jednak też pewna niesto-sowność. Jakiekolwiek byłyby jego in-tencje, nie sposób nie zauważyć, żeorzekanie czyj język mieści się w rygo-rach przyzwoitości, a czyj przekraczaniebezpieczną granicę stając się „mowąnienawiści”, nigdy nie powinno być za-jęciem rządzących, o ile Polska ma byćdemokratycznym krajem. Wielu z naspamięta osławionego rzecznika rządudoby stanu wojennego, Jerzego Urba-na, który z widoczną rozkoszą tępił ję-zyk „ekstremy” (czyli – „Solidarności”)na konferencjach prasowych. Nikt roz-sądny nie miał wtedy wątpliwości, żecelem tamtych ataków na „ekstremi-styczny” (czytaj: nienawistny) język niebyła troska o językową i etyczną po-prawność publicznej debaty, lecz chęćuzasadnienia konieczności wykluczeniaz niej większości społeczeństwa, o czymBoni powinien pamiętać.

Cóż zatem z „mową nienawiści”począć? Na pewno nie usiłować „czy-ścić” internetu, bo z tym, że sieć, którajest skarbnicą, bywa także rynsztokiem,trzeba się po prostu oswoić, przyjmujączasadę, że w sieci jak w „realu” – po-rządny człowiek nie w każde drzwiwchodzi.

Page 14: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

nasze dziedzictwo na wyspach!

A WHITE DARKNESS

Clearly the grave had been freshlydisturbed. There had been movement.This was visible by the raised earth, anddislodged crucifix. The lush, thickblanket of virgin snow around the grave,

glistening in the night under a full moon, showed no sign offootprints. Unusually at this hour, the tall, heavy ironcemetery gates were wide open, and a faint smell of incensemixed with car fumes hung in the crisp, cold air. There wereno tyre tracks!

The cemetery, (Fairmile, Henley on Thames), faded intothe snowy background as the curious object, a hearse-like,shiny black limousine sped silently down the Marlow Road,leaving in its wake no tyre tracks but just a faint gust of wind,which traded playfully with the spidery trees, their spindlybranches shedding puffs of powdery snow. Otherwise, all wasserene. A white darkness.

This ghost of a limousine with three figures, draped inblack and purple capes, and large hats, peered out of thewindows, and bore down on its destination – Fawley Court!The limousine glided effortlessly through Fawley Court’sinfamous, and impenetrable gates – ’The Gates of Cherrilow’– momentarily fragmenting them into a million diamondsnowflakes, and raced on.

The mysterious limousine drew up outside the portal ofChristopher Wren’s, and Polonia’s magnificent Fawley Courtpalace. Out stepped Pope John Paul II (Karol Woytyła),Prymas Stefan Wyszyński, and Father Józef Jarzębowski.

“We have with us Fr. Józef, we have re-claimed him!”They exclaimed loudly, mischievously and joyfully – likenaughty schoolboys. Our magnificent brick, Christmas-redbuilding, lit up like a firework; “Hurrah” whooped the boys.

The three holy personages were greeted by no other thanthe Blessed Cardinal John Henry Newman, and… FatherAndrzej Janicki – “Mousey” as the boys at the schoolnicknamed him. Rector of Divine Mercy College(1960s-1970s), and then Superior at Fawley Court, FatherAndrzej Janicki was a staunch and tireless opponent of thesale of Polonia’s unique heritage. He earned the nickname“Mousey” thanks to his uncanny way of often (legitimately)creeping up on the boys, and uncovering their pranks, andmisdeeds – “Now you see me, now you don’t…”. All notunusual, given Father Janicki’s love of science fiction, and theGodly forces of the world beyond us. His novel Porwany wprzestrzeń (Kidnapped in Space, Veritas, 1959), makeswonderful reading. A marvelous cartoon by the talentedpupil Waldek Wiecieżyński, depicting Mousey with twitchingwhiskers, and grin, from ear to ear, hangs in Father Janicki’sheadmaster’s office in the barracks.

The group, the snow crumpling under their feet againstthe pea-shingle, and under the watchful, serene stare of thesilver winter moon, made their way into the main building.Here all was boisterous fun. The boys were excited by thethought of more presents. Św. Mikołaj (St Nicholas), had ofcourse been and gone, but now there was Christmas Eve andChristmas Day to deal with. The marble chessboard-floor ofthe main vestibule as well as the adjoining refectory weredecked out in long tables, waltzing white table-cloths (underwhich at one spot was the traditional hay representing themanger in which the new born Jesus was laid in), togetherwith an array of shining plates and cutlery, (and one spareplate for the special unexpected guest), all ready for a PolishChristmas banquet – WIGILIA !

The boys assembled excitedly in the Grinling Gibbons

Room. Father Józef was the first to speak. He spoke of hispleasure at seeing all the boys, and paid homily especially ofcourse to the birth of Jesus. As always, a lovely Christmas treewith the star of Bethlehem atop, and crib, with baby Jesus,Mary and Joseph, the three wise men, sheep, and wholemenagerie, was proudly visible by the ornate mantelpiecewherein glowed a warm log fire. Vyvian Ekkel, our organist,was gently playing the touching gospel pop song Crying inthe Chapel a hit by Elvis Presley.

Then, somewhat surprisingly Father Jozef offered the boysa large silver platter, but with just one grain of rice on it! Theboys’ dumbfounded expression said it all. Father Józef wenton: “The solitary rice grain represents both how to deal withlittle, frugality, and how best to make the most of what little infamine (spiritual, moral as well as material), we have...Alternatively it speaks of greed, the greedy, and how theyremorselessly gnaw away at our resources, leaving little – ifanything at all.”

Father Józef explained that during his time in Japan, hehad picked up all kinds of wondrous stories, parables if youwill. This was just a little bit much moral philosophy for theboys, especially with the enticing smells of delicious fooddancing teasingly under their nostrils. But they got themessage; need against greed. Let’s all chew (feed) on onegrain of rice. Hardly. Father Jozef teased the boys no longer…

The boys, teachers, priests, brothers, and staff, all tooktheir seats, with of course Father Jozef, Pope John Paul II,Blessed John Henry Newman, and Father Janicki at the headof the table. And what delicious fare was bought in. All thetraditional delights, sumptuously and expertly cooked (for achange – perhaps Gesslers were already here?), of a PolishWigilia were served under candlelight; grzybowa zpęczakiem, śledź, pierogi z kapustą i grzybami, pierogiwileńskie (słodka kapusta i rodzynki), barszcz w filiżance ipaszteciki, karp faszerowany, jajka faszerowane, karpwędzony, kapusta z grzybami… and karp duszony po polsku!

This ninth item on the menu, karp duszony po polsku wasthe special idea of, and gift from Pope John Paul II, who asthe young Karol Wojtyła thrived on the special Carp fishnetted from the Zator lakes, around Krakow. Its taste, andfreshwater succulence was something to behold. Indeed, theboys normally very fussy about taking on fish, ate this carp,dish-fish, with relish! And so the resplendent repastcontinued… pierogi z makiem polane miodem (niebo w gębie

FFAAWWLLEEYY CCOOUURRTT OOLLDD BBOOYYSSWWHHOO CCaarreess WWIINNSS

8822 PPOORRTTOOBBEELLLLOO RROOAADD,, NNOOTTTTIINNGG HHIILLLL,, LLOONNDDOONN WW1111 22QQDDtteell.. 002200 77772277 55002255 FFaaxx:: 002200 88889966 22004433 eemmaaiill:: mmmmaalleevvsskkii@@hhoottmmaaiill..ccoo..uukk

...Let’s all chew (feed) off one grain of rice… now you see me now you don’t…he’s behind you, oh no he isn’t... oh yes he is…

– heaven for the palate), kompot z suszu, ciasta (dwa rodzaje)…all accompanied by moderate portions of superb Lafitte, Montrachet,Puilly Fume, or Talbot wines. The boys were even allowed a glass ofChampagne! (Vintage Ruinard, no less…).

And so the fun continued. Presents, masses of them were distributed.Everyone got what they wanted. But now the magic moment, Pasterka,was descending.

The five ‘holy’ personages took their leave of the table… but firstthey inspected Father Jarzębowski’s museum and library. All was intactin the magnificent James Wyatt rooms. Just as Fr Jozef and Polonia hadso painstakingly toiled for. The precious books, old Polish bibles,paintings, manuscripts, sculptures, busts, swords, medals, coins, and soon, they were all here. Even the old Japanese kimonos, and woodprints/designs (Ubiko uye), Father Jozef had brought with him from hisfar eastern travels, were back at Fawley Court. He was pleased.

The five personages leave behind them the din of merriment, andtrudge through the heavy snow, their shadows caught by the moon’svigilant gaze towards St Anne’s. They walk, with all due solemnity, byMagdalena Sawicka’s fourteen stations of the cross. From St Annes’Church,can be heard the most wondrous rendering of Crying in theChapel:

…You saw me crying in the chapel,The tears I shared, were tears of Joy,I know the meaning of contentment,I am happy with the Lord.Just a plain, and simple chapel,WHERE ALL GOOD PEOPLE GO TO PRAY.

The five ‘holy’ luminaries enter into much serious discourseabout the plight of Fawley Court, and Father Józef inparticular, who laments his own extraordinary treatment at

the hands of his Marian ‘family’ and ‘brothers’: “Heaven – if that is theright term – only knows what they want of me. I arrive in my casketfrom Switzerland, feted by all, rest in Peace at Fawley Court, for nearhalf a century... then there is a formal request to cremate(!) me... I amconfused on the exhumation papers with Father Wojciech JasinskiMIC... It is he who (as a living person) is put down to be exhumed(!) Mycandidature for beatification is hushed over... withdrawn. The sameJasiński MIC is charged by the Police, prosecuted by the CPS, for theillicit removal of human remains of our beloved Wituś (Orłowski)...Jasinski MIC then absconds to the Vatican City, Rome. Tombstones ofmine, and Wituś’s are mishandled... Wituś’s in fact is desecrated and leftabandoned in the Oxford Road... I am mercilessly, and mercenarilytossed about from one plot to another... All against my wishes, and theteachings of the Roman Catholic Church... Quo Vadis... Pontius Pilate,where art thou..?! All so strange... stranger than fiction...”

Indeed, very strange and so unedifying remark in compassionateunison the other four, calming the slightly agitated Father Jozef: “Look,the boys are on their way to join in the Pasterka, (Midnight Mass).”

•••The boys, all merry and in high spirits, are making the most of the lushsnow. Pockets of snowball fights ensue among different groups. They jumparound as if in a pantomime. Snowballs are flying everywhere: “he’sbehind you... oh no he isn’t... oh yes he is,” Oops ! There goes one ofChristopher Wren’s panes – a huge glass window. English Heritage won’'tbe pleased. But that is the least of Fawley Court’s problems for 2013, asmore court actions are planned, with more mysteries to be revealed.

The White Darkness lifted... Wesołych Świąt everyone cries outFather Józef... Wesołych Świąt echo back the boys...

Mirek Malevski

A Christmas Story

The boys in winter 1964 at FawleyCourt, where Fr Jarzebowski wasburied in autumn of the same year

14 | grudzień 2012 | nowy czas

Page 15: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas przeszły teraźniejszy

EMiGrAcjA,to nie ucieczka DLA Polski,to ucieczka OD Polski…Grzegorz Małkiewicz

Nigdy nie mów nigdy –głosi stara mądrość, doktórej się pochopnie do-stosowałem. Bo nagle,po tylu latach, zgo-

dziłem się poprowadzić blok wykładowy dlagrupy studentów Polskiego Ośrodka Nauko-wego, stworzonego w Londynie przez mojąmacierzystą uczelnię Uniwersytet Jagielloński.Miało być o emigracji i prasie emigracyjnej.Temat na cały rok zajęć. Zebrać to i zmieścić wpigułce jest może nawet trudniejszym zadaniem(zgodnie z metodą Churchilla, który przeprosiłza długie przemówienie, ponieważ miał zamało czasu, by przygotować krótkie). Najtrud-niejszy jest skrót, znalezienie właściwych na-pięć, punktów decydujących.

Zaczynamy od prowokacji, cytatem ze„Szkiców piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego:

Bądźmy szczerzy, ale tak naprawdę: emigra-cja, to nie ucieczka DLA Polski, to ucieczkaOD Polski, od grobów, od nieszczęść, odciągłych próżnych wysiłków. Ucieczka odciągłego kłopotu, od ciągłej pracy bez wyna-grodzenia, od entuzjastycznej śmierci.Można chować się za wiele pozorów, na dniepozostanie zwyczajne i bardzo ludzkie uczu-cie prawa do szczęścia. Nie można zaznać gotam, szuka się go gdzie indziej.

W dzisiejszych czasach tylko entuzjastycznaśmierć przestała być aktualna. Czyż podobnienie myśli Janusz Palikot?

Podobnie nie znaczy tak samo. Wystarczysięgnąć po inne zapisy Bobkowskiego, i to, co wjednej wypowiedzi wydaje się jednoznaczne, winnej nabiera dwuznaczności, albo wręcz za-przeczenia. Andrzej Bobkowski uciekł też ODEuropy, w której doświadczył upadku wszyst-kich swoich wartości.

Kim zatem jest emigrant, od czego emi-gruje, albo za czym? Jest to temat wielowar-stwowy, ale my, Polacy, możemy zaliczyć się dościsłej czołówki ekspertów i praktyków – wy-przedza nas tylko diaspora żydowska.

Nawet jeśli chodzi o emigrantów niepo-dległościowych, nie sposób powiedzieć owszystkich, że pozostali do końca wierni pierw-szemu motywowi. I nie ma w tym nic złego –życie dyktuje swoje prawa, nie wszyscy sądziałaczami. Ale o charakterze konkretnej faliemigracji decyduje jej zewnętrzna motywacja.Decydują też mniej lub bardziej sprawneośrodki integracji i oczywiście zapis tegodoświadczenia w postaci prasy, książek, a obec-nie przestrzeni wirtualnej.

Polski Londyn odegrał w XX wieku rolęnajważniejszą z punktu widzenia naszej naro-dowej tożsamości, pomimo że nie zrealizowałnajważniejszych założeń politycznych – w tympostulatu nienaruszalności granic wschodnichRP. Niestety, ten wielki wysiłek zachowania

ciągłości historycznej potraktowano w kraju pozmianach ustrojowych dość powierzchownie,bez politycznych implikacji. Nie było wyraźnejkonkluzji: skoro po II RP nastąpiła III RP, toPRL nie był okresem pełnej państwowości pol-skiej. Czy takie były następstwa przekazania in-sygniów przez ostatniego Prezydenata II RP?

Zwyciężyła koncepcja „grubej kreski”, a znią transformacja komunistycznego ustroju, zaco oczywiście zapłaciło społeczeństwo – naprzykład masowymi wyjazdami. Uwłaszczenienomenklatury doprowadziło do wyniszczeniagospodarczego kraju.

W dużym skrócie przerabiamy ze studen-tami historię Rządu RP na Uchodźstwie. Byływzloty i upadki, jak zawsze, ale ciągłość zostałazachowana. Rozmawiamy o dwuwładzy prezy-denta Zalewskiego i Rady Trzech z gen. An-dersem. Choć te podziały nie mogą byćwzorem, nadrzędny cel został osiągnięty. Lon-dyn przechował ciągłość historyczną. I kultu-rową Rzeczpospolitej Polskiej.

W tym czasie dramatycznych, choć byćmoże kawiarnianych dysput, na emigracjidziałało liczne środowisko ludzi pióra i sceny.Kogo wybrać? Kto najbardziej włączył się wtrudne zadanie rejestrowania kolei losów dużejgrupy społecznej? Sporo na ten temat możnaznaleźć w archiwalnych numerach DziennikaPolskiego i Dziennika Żołnierza. Niesprawiedli-wie w piśmiennictwie polskim, nie zajmująwłaściwego miejsca „Wiadomości” Mie-czysława Grydzewskiego. Znajdziemy w nichnajwiększe polskie nazwiska i linię politycznązupełnie inną niż deklarowane cele i metodyredaktora paryskiej „Kultury” Jerzego Gied-roycia. Żadnego kompromisu z czerwonym –wolni i nieprzejednani. Czy wszyscy pisarze idziałacze podporządkowali się tak heroicznemui jednoznacznemu wymogowi? Ale, to już innepytanie.

Emigracja przed 1989 rokiem, nawet jeślibyła rozproszona, miała swoje instytucje iprasę. Funkcjonowały polskie kluby, polskiekościoły, stowarzyszenia świadczące o wspólnejprzeszłości i pamięci z jednej strony, a o potrze-bie bycia we wspólnocie z drugiej. Więzyniewątpliwie bardzo silne. Jeśli teraz tychwięzów nie ma, to w ich miejsce powstanąnowe źródła inspiracji. Jakie? Czas pokaże, alenie będą to przeżycia frontowe i poczucie wy-izolowania.

Do 1989 roku na całym świecie, tam gdziesą Polacy, wydawane są polskie gazety, wróżnym formacie, ale z małą liczbą stronogłoszeniowych. Za co wydawali, dla kogo? Zpewnością wydawanie gazet nie było interesemdochodowym, a tam gdzie czysty zysk nie jestmiarą działania, tam często jest jakość. Perio-dyki emigracyjne – „Kultura”, „Wiadomości”,i setki innych tytułów pozostaną trwałym zapi-sem kondycji intelektualno-politycznej emigra-cji niepodległościowej. Ale zbliża się rok 2004Przełom, radykalne odsłonięcie na kraj.

Na rynku w Londynie – centrum emigracjiniepodległościowej – pojawiają się gracze wy-bitnie komercyjni, przekazywana treść prze-staje być priorytetem. Wygasają podziałyideowe, górę biorą podziały komercyjne.

Chociaż pojawiły się ambitne propozycje,jak choćby miesięcznik „Alternatywy”, po krót- Na Antypodach zapisane > 23

kim czasie przegrały z ogłoszeniodawcami, któ-rzy postanowili założyć własne tytuły. Po copłacić za reklamę, skoro można samemu się re-klamować i jeszcze na tym zarobić. Powstająkolorowe tygodniki zalane reklamą. Prawo za-brania sprzedaży gazet, w których reklama sta-nowi większą część zawartości pisma, ale wgazecie bezpłatnej nie ma tych ograniczeń.Wszystko można. Można na przykład założyćkilka firm pod tym samym adresem, a ich obec-ność na łamach stworzy wrażenie różnorod-ności i popularności tytułu. Że nie da się tegodo końca ukryć? Nie ma znaczenia – większośćnie zauważy. I ta ocena zwyciężyła.

Pojawia się inna propozycja na rynku wy-dawniczym w Londynie – „Nowy Czas”. Do-tychczasowe komercyjne tytuły podejmująwyzwanie. Wzbogacają swoją ofertę – widaćwyraźnie zmianę szaty graficznej i merytorycz-nej zawartości, łącznie z kopiowaniem działów,wprowadzaniem komentarzy autorskich i re-dakcyjnych oraz felietonów.

Ale formuły głównej to nie zmienia. Wycho-dzi z tego mezaliansu kożuch z różą w klapie.Bez kierunku, bez pomysłu. – Ale po co się an-gażować, skoro takich oczekiwań nie ma, i niema za to też pieniędzy – sekundują wynajęcidziennikarze. Pokutuje też przekonanie, że immniej kontrowersji w emigracyjnej przestrzenipublicznej, tym – paradoksalnie – większy za-sięg. Uprościć treść dla większej grupy czytelni-czej, a mniejsza i tak nie ma problemów zprzekazem – tylko, jak długo pozostanie wier-nym czytelnikiem? Kalkulacje wydawców są cy-niczne: wystarczy, że czytelnik weźmieegzemplarz kolejnego numeru, nawet jeśli się doniego nie przywiąże. Odbiorca, nawet z po-gardą do merytorycznej zawartości, skorzysta zjakiejś oferty, odpowie na ogłoszenie, i naj-ważniejszy cel wydawniczy osiągnięty. Zmienićtę logikę myślenia nie sposób, bo nie ma i niebędzie takiego wyrafinowanego rynku, że prefe-rencje merytoryczne i wąska grupa docelowazdecydują o wyborze takiego tytułu w kampaniireklamowej.

Sytuację „Nowego Czasu” porównuję z dzia-łalnością Oficyny Poetów i Malarzy Krystyny iCzesława Bednarczyków. Też dwuosobowe sza-leństwo, bez finansowego wsparcia, na margine-

sie wpływowych kół emigracyjnych. I jakipiękny sukces. Graficznie i merytorycznie bijeswoich znanych konkurentów na głowę.

Kiedyś znajdowały się pieniądze na ciekawewydawnictwa, a teraz ich nie ma? I czy tylko opieniądze chodzi? – rodzi się pytanie. Trzebasię zastanowić, co jako środowisko ludzi myślą-cych chcemy po sobie zostawić, a także – zczego chcemy korzystać również tu i teraz.

Wracamy do Bobkowskiego i do emigracji.Emigracja to nie ucieczka, a stan naturalny czło-wieka wynikający z jego kondycji ludzkiej i zwią-zanej z tym potrzeby samopoznania. ByciePolakiem, Niemcem, Francuzem, Brytyjczykiemnabiera dopiero ostrości w sytuacjach „wykorze-nienia”, gdzie zachodzi potrzeba obrony tegopodstawowego poczucia tożsamości. Ludzie po-zbawieni korzeni są bezsilni, okaleczeni. Niechten kolejny cytat z Bobkowskiego będzie uzupeł-nieniem nieco prowokacyjnego otwarcia:

Staję w ogonku i natychmiast czuję w sobie<<la běte humaine rampanie>>, zamieniam sięw amebę, w jakiś plankton, któremu wszystkojedno, który skłony jest pozwolić na wszystko,w którym dusza zostaje skolektywizowana izamienia się w coś w rodzaju kołchozu; tracępoczucie własności siebie i wreszcie, gdy podługim staniu, otrzymam jakiś ochłap, wydajemi się, że świat jest piękny i że wcale nie jesttak źle. Po czym z takim optymistą robi się cosię chce.

Zmienił się kontekst polityczny, ale zaobserwo-wane przez Bobkowskiego prawo nadal obowią-zuje. Emigracja straciła niewątpliwie motywacjępolityczną, ale zyskała przez to wyrazistość egzys-tencjalną. Ta wyrazistość potwierdzana jest w co-dziennym doświadczeniu, w którym nie uciekamyOD Polski, a wręcz przeciwnie, często bezwied-nie, stajemy się ambasadorami kraju pochodze-nia. Zdobywamy najcenniejsze doświadczeniefunkcjonowania w otwartym świecie wyborów.Prawdopodobnie te doświadczenia staną się owiele ważniejsze niż wysyłane do kraju ciężko za-robione na emigracji pieniądze.

|15nowy czas | grudzień 2012

Page 16: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wybieg

Zdjęcia: Piotr Apolinarski

Pod takim tytułem zamieściliśmy w marco-wym numerze „Nowego Czasu” relację zpierwszej edycji Fashion Culture. Projekt,którego pomysłodawcą i główną koordy-natorką jest Katarzyna Kwiatkowska-

-Działak, miał inauguracyjną odsłonę w Warszawie, 11lutego, w Oranżerii Muzeum Pałacu w Wilanowie. Zgro-madził najzdolniejszych studentów szkół z Polski (ASP wŁodzi, Krakowskie Szkoły Artystyczne, MiędzynarodowaSzkoła Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warsza-wie) i Wielkiej Brytanii (London College of Fashion i Cen-tral Saint Martins College of Arts and Design).

23 lutego 2013 roku w sercu Londynu, w BanquetingHouse w Westminster, odbędzie się druga edycja projektuFashion Culture. Wezmą w niej udział te same uczelnieartystyczne, których studenci zaprezentowali swe prace wWarszawie. Zwycięzcy brytyjskiej edycji będą mieli możli-wość ubiegania się między innymi o praktyki oraz staże wrenomowanych domach mody. W warszawskiej I edycjiFashion Culture zwyciężyła Dominika Piekutowska-Swed,która studiuje teraz w Central Saint Martins College ofArt and Design w Londynie. W lutowej edycji FashionCulture wezmą udział znani polscy projektanci, międzyinnymi Joanna Klimas, Maciej Zień, Marcin Paprocki iMariusz Brzozowski.

Tymczasem w niedzielę 2 grudnia salony Ambasady RPw Londynie zostały oddane do dyspozycji młodych polskichi brytyjskich projektantów. Przestrzeń tego pięknego budyn-ku zamieniona została w studia zdjęciowe, mini wybiegi,garderoby i gabinety stylistów. – Ciekawe, czy ambasador,który zapowiedział, że przyjdzie tu na chwilę, rozpozna swo-ją siedzibę? – skomentował ktoś ten niezwykły entourage,który zagościł w salonach polskiej ambasady przy PortlandPlace, gdzie odbyła się sesja zdjęciowa będąca przygotowa-niem do lutowego wydarzenia. Otwarta dla dziennikarzy i

fotografów prasowych była rodzajem warsztatów, pozwalają-cych młodym ludziom na nawiązanie nowych kontaktów,wspólne rozmowy, wymianę doświadczeń. Jej celem miałateż być – jak mówi Katarzyna Kwiatkowska -Działak –wzajemna integracja i inspiracja, oraz możliwość zaistnieniaw mediach, zarówno polskich jak i brytyjskich.Można tambyło spotkać wspólnie pracujących projektantów mody,biżuterii, fryzjerów, makijażystów, fotografów i modeli.

O podobieństwach i różnicach w nauczaniu na polskich ibrytyjskich uczelniach artystycznych rozmawiałam w trakciesesji zdjęciowej z absolwentką Central Saint Martin School ofArt, projektantką biżuterii, Kasią Piechocką. Pozytywnieoceniając przedsięwzięcie, zwróciła uwagę na to, że takiespotkanie jest świetną okazją do nawiązywania kontaktów za-wodowych, szczególnie wśród ludzi, którzy ukończyli różneuczelnie (i kierunki) artystyczne i w ten sposób mają okazjępoznać się i może wzajemnie zainspirować.

Atmosfera stylowych wnętrz ambasady, urządzonychze smakiem i stanowiących doskonałe tło dla zdjęć, dobrzewyczuwalna wzajemna życzliwość i pozytywne napięciewśród pracujących młodych ludzi stworzyła niezwykłycharakter tego spotkania.

Ambasador RP Witold Sobków, który zaszczycił swojąosobą sesję zdjęciową, powiedział między innymi: – Takiespotkanie w tym miejscu jest znakomitym pomysłem, budy-nek ambasady ożywiła wspaniała i twórcza atmosfera wspól-nej pracy. Jest to też znakomity pomysł na zapoznaniebrytyjskich uczestników z polskim designem i zbliżenie dokultury naszego kraju.

Projekt Fashion Culture ma być platformą, któraumożliwi przenikanie się różnych dziedzin sztuki, takichjak fotografia, muzyka, sztuki wizualne i taniec. W drugąedycję tego projektu zaangażowanych jest coraz więcejosób ze świata kultury, sztuki i sportu.

Wiecej informacji na stronie: fashionculture.eu

Agnieskza Stando

Fashion CultureModa jeszcze,czy już sztuka?

Znana brytyjska aktorka polskiegopochodzenia Rula Lenska uważa, żePolki są najpiekniejsze. Sama jesttego najlepszym przykładem. Zjawiłasię w ambasadzie, by swoim autory-tetem wesprzeć Fashion Culture

Ci którzy bywali w londyńskiej Ambasadzie RP na podniosłychuroczystościach zastanawaili się: – Ciekawe czy ambasador, któryzapowiedział, że przyjdzie tu na chwilę, rozpozna swoją siedzibę?

16 | grudzień 2012 | nowy czas

Page 17: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na wybieg

|17nowy czas | grudzień 2012

Wystawy o tematyce związa-nej z modą interesująmnie jako wydarzeniaspołeczno-kulturalne. Mo-da już dawno stawia siebie

na równi ze sztuką, operując pojęciami: twórca, two-rzywo, twórczość, zamiast: projektowanie, szycie, fo-tografowanie, a produkty komercyjne wystawia wgaleriach jako dzieła sztuki.

Wszyscy potrzebujemy ubrań, to prawda. Jeżeli jed-nak do pojęcia funkcjonalności i użyteczności dochodziunikatowość, niepowtarzalność i piękno, jeżeli przezubranie zmienia się samopoczucie i pozycję wspołeczeństwie, sprawa zaczyna być wieloaspektowa. Wgruncie rzeczy chodzi jednak o to, by sprzedać namdrogo towar, który nie jest nam potrzebny, ale zrobić tow taki sposób, abyśmy czuli się zaszczyceni i uprzywile-jowani. Kupujemy w miarę możliwości metki i nazwy,przeważnie odwdzięczające się nam lepszą jakością. Py-tanie: lepszą od czego? – pozostawiam bez odpowiedzi.Istnieje pewna teoria spiskowa, że robi się dużo tandet-nych ubrań, aby tych lepszych pozostawało wciążmniej, choć i tak są ich tony.

Interesuje mnie więc społeczno-kulturowe tłoświata mody i reklamy (mniej klienci z nowych klasbogatych) oraz rozmowy o gustach. Bo można i po-winno się o nich rozmawiać, jak mówi Grayson Perry– jeden z najbardziej znaczących współczesnych arty-stów brytyjskich. Jego niedawno zrealizowany przezBBC cykl programów, właśnie o gustach różnychwarstw społecznych – wyraźniejszych w Wielkiej Bry-tanii, mniej wyraźnych w Polsce – traktował. Trzebaprzy tym pamiętać, że w świecie mody jest jeszczewiększy niż w świecie sztuki obrót gotówki. Moda do-tyczy nas wszystkich. Można się modą nieinteresować, ale tak czy inaczej trzeba się w coś ubraći w dodatku ubrania zmieniać, bo nie są wieczne. De-cyzje, ile kupić ciuchów, jakiego rodzaju, u kogo, jakczęsto i za ile – to już są szczegóły osobowościowe.Tak, jestem przekonana, że to jest bardziej związanez osobowością, niż ze stanem majątkowym.

Spośród wielu wystaw jesiennych związanych zmodą i oczywiście z London Fashion Week wybrałamdwie zupełnie odmienne. The Little Black Jacket– wystawa zdjęć Karla Lagerfelda już się zakoń-czyła, ale zachęcam do oglądania specjalnie przygo-towanej strony internetowej:www.thelittleblackjacket.chanel.com. Organizatorzywystawy z pewnością byli pewni powodzenia już wfazie jej realizacji, dlatego wydrukowano piękne czar-no-białe plakaty, które później chojnie rozdawanozachwyconej publiczności. I nie mylili się. Do jednejz piękniejszych galerii Londynu – Saatchi Galleryprzy King’s Road w Chelsea – przyszły tłumy mło-dych i troszkę starszych ludzi, by obejrzeć tę wystawęczarno-białych zdjeć.

Ogromne, firmowane przez Lagerfelda odbitkinoszą wyraźne cechy znakomitej rzemieślniczej pracy

agnieszka Stando

ViVa la couture!

Moda już dawno stawia siebiena równi ze sztuką, operującpojęciaMi: twórca, tworzywo,twórczość, zaMiast: projektowa-nie, szycie, fotografowanie i wy-stawiając produkty koMercyjnew galeriachjako dzieła.

The Little Black Jacket, Londyn, fot. Anne Combaz

zbiorowej. W tym zespole każdy człowiek jest fachowcem – odfryzjerów, stylistów, oświetleniowców aż do specjalistów od poli-grafii. Nic nie jest tu przypadkowe – ani technika, ani temat,ani osoby fotografowane. Do pozowania zaproszono bardzoznanych ludzi – aktorów, projektantów mody, gwiazdy muzykipop i rocka. Wszyscy piękni i zaszczyceni, wszyscy (kobiety imężczyźni) w tym samym małym, czarnym żakiecie Chanel.Do tego jedyny, krótki komentarz Lagerfelda o tym, że niektóreubrania są uniwersalne i ponadczasowe.

Nie wiem, jak będzie w Paryżu, Berlinie, Sydney czy w To-kio, gdzie wystawa zostanie zaprezentowana, ale wdemokratycznym Londynie wszyscy odwiedzający Saachi Gal-lery czuli się dobrze. Ci, którzy mieli na sobie ubrania tanie, i ciw nieco droższych, oraz ci, którzy mają mały czarny żakiecik odChanel.

Bardzo francuska wystawa Lagerfelda ma za sobą potężnewsparcie finansowe firmy Chanel i i opiniotwórczego pisma „Vo-uge” (tam można przeczytać na przykład kto pozował do zdjęć), a zkolei bardzo brytyjska wystawa zdjeć TimaWalkera Story Teller,którą możemy do końca stycznia zobaczyć w Somerset House, mawsparcie Mullbery oraz magazynu „Time”, dla którego Walkerpracuje. O ile Lagerfeld unifikuje swoich modeli poprzez kolor iformę, o tyle Walker, specjalizujący się w portretach (na zdjęciuRed Shoes0, otwiera przed nami w swojej wystawie zatytułowanejstory teller świat nieskończonego indywidualizmu.

Zdjęcia Tima Walkera są wielowątkowymi opowieściami o po-dróżach wystwie możemy obejrzeć też niezwykłe makiety (lalki,samolot, wielkie owady) wykorzystywawne do zdjęć. Na portretachrozpoznajemy celebrytów, jak Aleksander McQeen, Vivienne We-stwood i inni. Zostało tu stworzone wrażenie, że poruszamy sięrazem z tymi znanymi nam skądyś ludźmi w świecie fantazji, jak zdziecinnych (niekoniecznie grzecznych) opowieści. W świecie bajeki surrealistycznych postaci z literatury typu Alicja w krainie cza-rów. Ubrania, choćby najbardziej współczesne, są tu kostiumami.Tu się nie handluje ubraniami, tu się tworzy nimi marzenia – nie-powtarzalne, czyli ekskluzywne, więc drogie.

Z obu wystaw pozostaną pięknie wydane albumy, które możnakupić w księgarniach artystycznych, np. w Tate Modern.

Tim

Walker

StoryTeller,fot:Jam

esStop

forth

TTiimm WWaallkkeerr:: SSttoorryy TTeelllleerr,, SSoommeerrssttee HHoouussee,, SSttrraanndd WWCC22RR 11LLAA,, ddoo 2277 ssttyycczznniiaa 22001133,, wwssttęępp wwoollnnyy

Page 18: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

ludzie i miejsca

O pocieszeniuConradowskimJanusz A. Pierzchała

Odwiedziłem parę dni temu małą(bo Galeria POSK-u jest mała)wystawę poświęconą JosephowiConradowi Korzeniowskiemu.Mimo szczupłości przestrzeni,

esencjonalne sprawy związane z Conradem udało sięorganizatorom przedstawić.

Przede wszystkim jego borykanie się z polskością,która była i ciężarem, i odpowiedzialnością, zwłaszczaw czasie gdy Polska wybijała się na niepodległość, aConrad zaangażował się w jej Sprawę. Człowiek, którywybrał język angielski dla swego pisarstwa, zanim – jaktwierdził – język ten dobrze opanował. Jest w tym wy-borze coś, co umyka wszelkiej racjonalizacji.

Poszedłem na tę wystawę, bo coś Conradowi za-wdzięczam. Czytelnicy jego powieści rzadko wiedzą, żenapisał on dwa (tylko!) opowiadania o tematyce polskiej.Pierwsze z nich to rodzaj reportażu z Wołynia, drugienatomiast, zatytułowane Książę Roman, poświęconeksięciu Sanguszce, jest niezwykłe.

Przeczytałem je, zdawałoby się przypadkiem, aleprzypadkiem to nie było. W lutym 1982, w pełni stanuwojennego, ponury milicjant aresztu śledczego Ko-mendy Wojewódzkiej MO w Krakowie wrzucił do celitrzy książki, mrucząc: – Do czytania! Dwa kryminały izbiór opowiadań Conrada. Jak tam trafiły, nie wiem!Mój współtowarzysz niedoli porwał kryminał, ja – Con-rada. No i wśród opowiadań: Książę Roman.

Jest to literackie, lapidarne ujęcie biografii RomanaStanisława Sanguszki ze Sławuty, czczonego niezwykle wXIX wieku bohatera narodowego, sybiraka, który byłwzorem postawy Polaka dla tamtych pokoleń. W młodo-ści, na rozkaz cara Aleksandra I, wstąpił do gwardii car-skiej, ale został z niej zwolniony ze względu na słabe

zdrowie. Gdy wybuchło Powstanie Listopadowe, miał 31lat. Był już wówczas wdowcem. Poślubiona dwa latawcześniej Natalia z Potockich zmarła po urodzeniu có-reczki, osierocając dziecko i męża. Na wieść o powstaniuKsiążę Roman zostawił maleństwo opiekunce i wstąpiłjako prosty żołnierz do Wojska Polskiego. W czasie oblę-żenia Zamościa został rozpoznany przez kolegę i miano-wany adiutantem gen. Skrzyneckiego. Za męstwo zdobyłzłoty Virtuti Militari. Sądzony po powstaniu oświadczyłMoskalom, że przystąpił do niego „z przekonania”. Zostałskazany na 25 lat katorgi, zabrano mu majątek i szlachec-two. Drogę na Sybir odbył pieszo. Z nienawiści zabranomu nawet kożuch, który rodzina podesłała do konwoju.Gdy znalazł się w Tobolsku, car zmienił zdanie. KsięciaSanguszkę zesłano na Kaukaz, gdzie wcielono go karniejako szeregowca do pułku piechoty. W czasie walk naKaukazie spadł z konia i stracił słuch na całe życie. Ułas-kawiony, okaleczony, wrócił do Sławuty, którą na szczę-ście przed powstaniem przepisał na córkę. Reszta dóbrprzepadła. Gospodarował wspaniale. Z otoczeniem poro-zumiewał się pisząc na kartkach. Zmarł w 1881 roku.

Książę Roman jest bohaterem Conradowskim parexcellence. Wierny swej dharmie – jeżeli pod tym boga-tym w znaczenia pojęciem z filozofii indyjskiej rozu-miemy dane mu przez urodzenie prawo moralne,obowiązek społeczny – odchodzi jak Budda w ciemnąnoc, aby zrealizować swe przeznaczenie. Conrad bar-dzo wyraźnie porównuje księcia Sanguszkę do Buddy.Jak Budda, który całuje śpiącą żonę i synka, tak książęRoman całuje swą malutką, osieroconą już przez matkęcóreczkę i odchodzi w zimową noc, aby ujrzeć Mariępo latach już jako osobę dorosłą.

Chciałoby się powiedzieć, że realizuje imperatyw ka-tegoryczny Kanta: niebo gwiaździste nade mną i prawomoralne we mnie. Dla Kanta ten „archimedesowy”punkt oparcia rozstrzygał wszelkie wątpliwości, usuwałwszelkie dylematy. W przeciwieństwie do innych Conra-dowskich bohaterów, książę Sanguszko nie przeżywa dy-lematów, nie musi się borykać z poczuciem winy. Wie, cojest jego prawem i obowiązkiem, i bierze to na siebie bezwzględu na wszystkie konsekwencje.

Say Others: OOnnee ooff tthhee bbeesstt ggrraapphhiicc ddeessiiggnneerrss ooff AAllaannFFlleettcchheerr’’ss ggeenneerraattiioonn,, ((aanndd ssttiillll ggooiinngg ttoo wwoorrkk iinn GGrreeeekk SStt eevveerryyddaayy)).. JJuusstt llooookk uupp hhiiss llaatteesstt ppoosstteerr ffoorr LLiittttllee EExxppeerriimmeenntt,,aann eexxhhiibbiittiioonn ffoorr AAssssoocciiaattiioonn ooff PPoolliisshh AArrttiissttss iinn GGrreeaatt BBrriittaaiinn.. AA ssppeecciiaalliisstt iinn ccooooppeerraattee iiddeennttiittyy.. AA NNoorrwweeggiiaann wwiitthh hhiiss oowwnnccoommppaannyy.. AA ttoouugghh mmaann ttoo wwoorrkk ffoorr,, aa ppeerrffeeccttiioonniisstt,, aa ssttiicckklleerr ffoorrddeettaaiill iinn aannyy ddeessiiggnn……‘‘EEiitthheerr yyoouu ddoo iitt rriigghhtt oorr nnoott aatt aallll’’.. Says He: ‘‘JJooaannnnaaaaaaaaaaaa!! CCoommee hheerreeeeeeeeee!! LLooookk aatt tthhiiss ccrraappddrraawwiinngg yyoouu ddiidd!! FFoorr GGoodd’’ss ssaakkee,, ccaann’’tt yyoouu sseeee tthhiiss iiss wwrroonngg?? DDoo yyoouu hhaavvee eeyyeess??’’ ‘‘WWhhaatt aarree yyoouu ttrryyiinngg ttoo ssaayy?? WWhhaatt’’ss tthhee mmeess--ssaaggee hheerree?? ‘‘…… ‘‘WWhhyy aarree yyoouu ssmmiilliinngg??...... II aamm rruuddee?? WWhhaatt ddoo yyoouummeeaann,, rruuddee?? II’’vvee bbeeeenn vveerryy ppoolliittee ttoo yyoouu,, bbuutt yyoouu rreeffuussee ttoo lleeaarrnn!!Say I: DDeessccrriibbeedd aaffffeeccttiioonnaatteellyy bbyy ssoommee pprreettttyy,, yyoouunngg tthhiinnggss aass‘‘NNoorrwweeggiiaann BBeeaasstt’’.. AAddmmiirreedd bbyy mmoosstt ffoorr aallll tthhee aabboovvee.. LLoovveess ttooqquuoottee EEnngglliisshh eexxpprreessssiioonnss,, bbuutt ggeettss tthheemm wwrroonngg ssoommeettiimmeess,,ee..gg.. FFllaasshh iinn tthhee ppaannttss..BBoottttoomm lliinnee:: AA VViikkiinngg iiss aa VViikkiinngg,, aanndd ddooeessnn’’tt nneeeedd ttoo pprreetteennddtthhaatt hhee iiss nnoott tthheerree ffoorr ‘‘rraappiinngg aanndd ppiillllaaggiinngg’’ ((aasskk aannyy wwoommaanneexxppoosseedd ttoo tthheeiirr cchhaarrmmss……))..

Text & graphics by Joanna Ciechanowska

Artful Faces

Conradowski Książę Roman odbudował mnie wtedy moralnie. Wyrwał zrozpaczy i przygnębienia, gdy zdawałem sobie sprawę, ile zdrady nas otaczało,gdy przeżywałem naszą słabość i ich – komunistów – siłę i przemoc. Z pełnejwartości tego opowiadania dla mnie zdałem sobie sprawę później. Nie wie-działem, że staje się moim pocieszeniem na długie lata osobistej, trudnej drogi,często w samotności i mroku.

Dla pojęcia o postawie pisarza wobec sprawy polskiej, warto przytoczyćumieszczone na wystawie słowa Conrada Korzeniowskiego z listu do Hugh Clif-forda – wysokiego urzędnika rządu brytyjskiego: Co do Polski, nigdy nie mia-łem żadnych złudzeń i muszę oddać sprawiedliwość Polakom, że sami mieli ichbardzo niewiele. Sprawa polska była przez tyle czasu pogrzebana, że nawet jejdoniosłość polityczna nie jest dotychczas rozumiana. W tej wojnie nie miała zna-czenia nawet marginalnego. Gdyby przymierza inaczej się ułożyły, mocarstwazachodnie wydałyby Polskę uczonej świni niemieckiej, z równie małymi skrupu-łami, z jakimi gotowe ją były wydać parszywemu psu rosyjskiemu.

18 | grudzień 2012 | nowy czas

Wystwa poświęcona Josephowi Conradowi Korzeniowskiemu w Galerii POSK

Fot.

Jace

kO

zais

t

Page 19: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas przeszły niedokonany

Nie zapominajmyo zwykłych ludziach

Anna Maria Mickiewicz

Trzynastego grudnia wybie-gamy w lata osiemdzie-siąte. Maszerujemy pokartki, realizujemy kartki,wymieniamy cukier na al-

kohol, alkohol na mięso, mięso na buty…Epoka tajnego handlu barterowego w cywilizo-wanej Europie. Jak zdobyć obrączki? Niedługoślub! Są, w sklepie jubilerskim – też na kartki.Radzieckie dobre złoto, ale jeden rozmiar, nie-stety, zbyt duże... Plastikowe, żółte pudełko stoido dziś, nie wiem po co... Zbieractwo? A możechęć utrwalenia – tak dla pamięci i przyszłychpokoleń. Żółte pudełko. Pomnik męczeństwakartkowego. Niech stoi na wieki w byłym,spółdzielczym mieszkaniu.

z ksiĄżkĄ, za mięsemIntelektualista z książką w kolejce po parówki.Popychany – panie, rusz się pan! Budziłzdziwienie i niedowierzanie... Nie było czasuna stoicki chłód. Społeczeństwo czeka nadostawę parówek, kiełbasy. Jak w takiej chwilimożna czytać, do tego książkę w językuobcym!? Dziwactwo, nienormalność!

Tak było kiedyś, to arystokracja pławiła sięw ideach stoicyzmu. Ale teraz, wśród czołgów,ZOMO i mrozu? Dystans wobec burz świata?W latach osiemdziesiątych – anachronizm.Defekt. Brak elementu przetrwalnikowego worganizmie skazańca. A może odwrotnie –siła przetrwania?

pokoleniePokolenie stanu wojennego – mówię ozwykłych ludziach – zapamiętamy jakospołeczność walczącą o żywność na kartki.Jedynie ocet na półkach, a dobrobyt wyrażonyw postaci małego fiata na talony.

To dziś wytarte klisze, powtarzane w czasierocznic stanu wojennego z uśmiechem na twa-rzy; tak było przez ostatnie trzydzieści lat.

Pragmatyzm tych wspomnień zastanawia.Czyżby tylko takie wspomnienia pozostały?

Dzisiaj – już inaczej, można mówić o uczu-ciach. Kilka dni temu, przypadkowo, na lon-dyńskiej ulicy spotkałam panią Krystynę. Wewspomnieniach pojawia się okres stanu wojen-nego. Zaskakuje ujęcie tematu, pierwszy raz niesłyszę o occie i kartkach, nie widzę też charakte-rystycznych uśmiechów, nie słyszę dowcipów.Pani Krystyna mówi, że bała się twarzy zomow-ców. Były wyjątkowo straszne, opowiada.

– Obawiałam się, że ludzie ci są zdolni donajgorszego. Nie wychodziłam wieczorami zdomu. Jeżeli musiałam, zawsze prosiłamkogoś o pomoc.

W relacji nie pojawia się charakterystycznyironiczny pragmatyzm: co, gdzie i jak możnabyło zdobyć, załatwić... Zastąpiony zostajegłęboką refleksją, opisem uczuć, które towarzy-szyły owym czasom, każdego dnia.

Czy coś się zmienia, czy spoglądamy dziś napokolenie stanu wojennego ze spokojem i za-dumą? Nie tylko jak na pokolenie braku, poko-lenie straconych nadziei? Warto rozpocząćdyskurs o prawdzie tych dni bez uprzedzeń, oludziach wytrwałych, oczekujących na zmianę,ludziach przyduszonych, ale też dzielnych,walczących bez użycia przemocy, z uporem.Nie bez powodu uważa się, że Polacy, wedługopinii socjologów, należą do jednych z najbar-dziej zmęczonych i pozbawionych poczuciabezpieczeństwa grup społecznych. Za tym stoinajnowsza historia.

Pani Krystyna poznała osobiście JackaKaczmarskiego, barda tego okresu. Był do-brym znajomym jej koleżanki. Jak relikwieprzechowuje nagrania jego piosenek.

brytyjsCy przyjaCielePamiętają o tych dniach Brytyjczycy, którzypomagali Polakom organizując pomoc huma-nitarną. Bardzo ważną rolę odegrała wtedyLisl Biggs-Davison, przedstawicielka Anglo-Po-lish Medical Foundation, córka znanego posłabrytyjskiego parlamentu. W latach osiemdzie-siątych, nie zważając na okoliczności, podjęławyzwanie i wraz z wolontariuszami gromadziłaleki, inkubatory, sprzęt stomatologiczny. W do-kumentacji prasowej z tego okresu odnajdu-jemy dramatyczne opisy nawołujące dozbierania darów na terenie Wielkiej Brytanii,mleka dla dzieci, leków. Lisl przygotowywałaodprawy kontenerów, statków z Anglii doGdańska, podejmowała trudne negocjacje zwładzami. Osobiście konwojowała do Polskitransporty z pomocą humanitarną. W niektó-rych uczestniczył również brytyjski dziennikarzNeal Ascherson.Wspomnienia są wciąż żywe,Lisl opowiada z wypiekami na twarzy, aleskromnie.

Ważną rolę odegrała również grupa sku-piona wokół Polish Solidarity Campaign, jejczłonkowie za swą działalność zostali odzna-czeni medalami.

Warto pamiętać, mieszkając na emigracji,że wśród nas są Anglicy, którzy ze wzruszeniemwspominają te trudne polskie czasy. A my nie-wiele o nich wiemy.

roCzniCaWykorzystywana , wyrywana sobie wzajemnieprzez różne środowiska, ironicznie pomijana...Warto by z rozmysłem i poszanowaniem uczuć

dobierać programy rocznicowe, w oparciu outwory liryczne obrazujące ten okres.

Dostępna jest literatura faktu, poezja, utworymuzyczne. W 1982 roku Marek Nowakowskipublikował na łamach paryskiej „Kultury” i po-dziemnego „Tygodnika Mazowsze” opowiada-nia, które potem ukazały się jako Raport ostanie wojennym*) nakładem Instytutu Literac-kiego w Paryżu i równolegle w kraju, w Nieza-leżnej Oficynie Wydawniczej NOWA.Opowiadania stały się najsłynniejszym świadec-twem literackim epoki podziemnej Solidarnościi stanu wojennego. Autor przekazał fabularyzo-wane zapiski z życia, portrety osób bliskich iludzi anonimowych, napotkanych w sytuacjachcodziennych. Czytelnicy podziemnej literaturyprzyjmowali je z entuzjazmem.

Niby drobne sprawy – szacunek, refleksja,rozwaga – a mogą tak wiele zmienić.

•••Ludzie siedzieli internowani w ośrodkach

wczasowych, było im dobrze – są tacy, którzytak myślą. – Nikt tam w Polsce nie ucierpiał.Młodzi nie poszli do lasu, nie śpiewano party-zanckich piosenek.

•••Może jednak należy rozmawiać i pisać, by

potem we właściwy sposób uczcić i upamiętnićludzi, którzy dzień po dniu, latami, bez wy-raźnej nadziei na szybką zmianę próbowali żyćniezależnie i wytrwale. Co zrobić, by godnieuczcić rocznicę, aby etos nie zaginął?

Na pewno warto, by rocznicę stanu wojen-nego na emigracji obchodzono godnie i z sza-cunkiem wobec wspominień i ludzi tych czasów.

Trzynastego Grudnia

Wyniośle zacisnąć wargiNa jak długo?Parują stawy w lesieW stronę dalekiego domuDym zaciera pole widzeniaPorządek świataWzywa pomocy

Rozpadły się słowa „Wywrotowca”

WywietrzałyJak stara szafaNiczego nie przypominają żółte kartkiPod palcamiLód znaczeń

Czy runie kolejne cesarstwo...Ot tak...Bez znaczeńCzy rozpadną się arkady...

Anna Maria Mickiewicz

(...) unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktachpodobno tylko one cenione są na obcych rynkach

ale z niejaką dumą pragnę donieść światuże wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci (...)

Zbigniew HerbertRaport z oblężonego miasta, 1982

maszerujemy po kartki, realizujemykartki, wymieniamy Cukier na alkohol,alkohol na mięso,mięso na buty…Czy tylko takiewspomnienia po-zostanĄ w świado-mośCi nowyChpokoleŃ po staniewojennym?

**)) RRaappoorrtt oo ssttaanniiee wwoojjeennnnyymm zzoossttaałł pprrzzeełłoożżoonnyy nnaaddzziieessiięęćć jjęęzzyykkóóww ii zzddoobbyyłł sszzeerreegg wwyyrróóżżnniieeńń lliitteerr--aacckkiicchh –– PPuullss RRookkuu 11998822 ((kkwwaarrttaallnniikkaa PPuullss)),, NNaa--ggrrooddęę LLiitteerraacckkąą SSoolliiddaarrnnoośśccii zzaa llaattaa 11998811--11998822,,eemmiiggrraaccyyjjnnąą nnaaggrrooddęę iimm.. MM.. GGrryyddzzeewwsskkiieeggoo((11998833)) ii ffrraannccuusskkąą PPrriixx ddee llaa LLiibbeerrttéé ((11998833))..

|19nowy czas | grudzień 2012

Page 20: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

kultura

Pół wieku to spory szmat czasu. Dla niektó-rych jest to schyłek życia, a nawet przejście wkrainę wspomnień. Paradoksalnie, wszystkietego typu odczucia wrzucone zostały do jed-nego tygla, po mistrzowsku wymieszane w

doskonały koktail i podane widowni w słynnym namiocie O2Arena w Greenwich. Gospodarzem i mistrzem ceremonii byłMick Jagger, obchodzący wraz z zespołem The Rolling Stones50. rocznicę istnienia zespołu.

Jadąc do Greenwich zatłoczonym metrem już wyczuwałemstan ogólnej ekscytacji. Obcy ludzie, na ogół powściągliwi, wy-mieniali komentarze na temat ścisku w wagonie, oczekującjeszcze większego na widowni, w sektorze dla stojących. Stacjametra jest przy samej hali O2. Sznury ludzi podążających wstronę gigantycznej konstrukcji, wtopionej w futurystycznykompleks urbanistyczny, przypominały mi kadry z filmu Met-ropolis Fritza Langa. Światła reflektorów, kolorowe neony, mi-gocące reklamy i ruchome schody wyznaczały drogęzgromadzonym pielgrzymom.

Architektura najnowszej części Londynu jest imponująca, awnętrze sali jest afirmacją dzisiejszego stylu, który nazwałbymtechnologicznym neobarokiem. Większa niż niejeden stadionsportowy muszla widowni przykryta jest koronkową konstruk-cją ogromnych przęseł, gigantycznych łączników i stalowychlin podtrzymujących nie tylko dach, ale także instalacjeoświetleniowe i wiszące baterie głośników przypominając sta-laktyty w nowoczesnej megagrocie.

Sala wypełniała się powoli. Z głośników słychać było na-grania klasycznych amerykańskich bluesów. To właśnie tamuzyka była inspiracją dla The Rolling Stones we wczesnychlatach sześćdziesiątych. Pamiętam, kiedy w krakowskim klubiestudenckim „Nawojka” słuchałem po raz pierwszy albumuStonesów, na którym znajdowały się takie numery, jak I am alittle red rooster czy Under the boardwalk. Ich pierwszy sin-giel pod tytułem Come on ukazał się latem 1963 roku. „Kiedystworzyliśmy naszą grupę myślałem, w najśmielszych przewi-dywaniach, że przetrwamy może trzy lata” – powiedział Jag-ger w radiowym wywiadzie. Stało się oczywiście inaczej,głównie dzięki jego rozsądnej zapobiegliwości, i odpowied-niego sterowania grupą poprzez wszelkiego rodzaju przeciw-ności losu, związane ze statusem mega gwiazdorstwa –alkohol, i narkotyki, a także śmierć jednego ze współzałożycielizespołu Bryana Jonesa.

Ciekawym aspektem Stonesów była ich bezkompromisowapostawa muzyczna. It’s only Rock&Roll, but I like it, like it,yes I do było ich hasłem od dawna i nie omieszkali zagrać tenprzebój tym razem. A widownia wtórowała Mickowi z równiedynamiczną energią. Znając każde słowo tekstów, domagali

Terazi pół wiekutemu

Wojciech A. Sobczyński

się ulubionych piosenek. A przebojów naprzestrzeni lat nazbierało się mnóstwo.

Duży procent zgromadzonych na wi-downi ludzi to generacja rówieśników Sto-nesów, którzy wychowali już swoje dziecina albumie Let it Bleed (1969 ), a ich wnu-kowie podskakiwali zapewne w rytmdźwięków Honky Tonk Woman, będącjeszcze w łonie matki.

Był to znakomity wieczór. Ogromnascena zaprojektowana w kształt tradycyj-nego logo Stonesów – czerwonego językaw karykaturalnym ujęciu Jaggerowskichust. Wielki język był też wybiegiem, na któ-rym odbywały się solowe popisy poszcze-gólnych artystów, łącznie z tradycyjnymitanecznymi akrobacjami Jaggera, któryudownił, że siedemdziesiąt lat nie jestżadną przeszkodą, by pozostawać młodymw duchu i zachować nonkonformizm,dzięki któremu właśnie przetrwała ich po-pularność do dzisiaj.

Gigantyczny show business nieogranicza się dzisiaj do światamuzyki rockowej. Współ-

czesna sztuka też próbuje jej dorównać roz-miarami niektórych projektów. Wieżawybudowana przy wiosce olimpijskiej (wmoim przekonaniu chybionego projektuAnish Kapora) czy Anioł Północy projektuAntoniego Gormleya są przykładami ta-kich gigantycznych przedsięwzięć.

Gormley odsłonił właśnie swoje najnow-sze dzieło w najnowszej White Cube Gal-

lery – Bermondsey. Przy fanfarach współ-czesnej maszyny informacji wystawa napewno będzie sukcesem. Recenzje ukazałysię we wszystkich gazetach, telewizji i krajo-wych radiostacjach, nawet w BBC WorldService był reportaż i wywiad z artystą.

Wystawy jeszcze nie widziałem, więc po-wstrzymuję się od komentarzy, mam też dodyspozycji wypowiedzi samego artysty,który udzielił kilku wywiadów radiowych itelewizyjnych.

Gormley jest świetnym mówcą, nieograniczającym się bynajmniej do monosy-labicznych stwierdzeń. Mówił dużo o pra-cach instalacyjnych, o problemach

środowiskowych naszej planety i o proble-mach napotykanych przez współczesnegowidza odbierającego uprawianą przezniego sztukę. Podczas jednego z wywiadów,napotykając na nieutajony sceptycyzmswojego rozmówcy, ze sporą nerwowościąusprawiedliwiał swoje decyzje twórcze do-tyczące właśnie odsłoniętego obiektu.Wszyscy znamy figuratywne instalacjeGormleya, którego żeliwne odlewy przyoz-dabiały wiele budynków centralnego Lon-dynu z okazji niedawnej wystawy artysty wHayward Gallery. Od niedawna Gormleyprzerzucił się na geometryczne figury przy-pominające klocki. Jest to nowy etap jegotwórczości. Odejście od metody „analogo-wej” – gdzie modelem było jego własneciało, do metody „cyfrowej” – techniki,gdzie projekt powstaje przy współpracy zprogramem komputerowym. Gormley nieimituje jednak ciała ludzkiego z coraz towiększą technologiczną dokładnością, leczprzeciwnie. Jego figury przypominają naj-wcześniejsze komputerowe ludziki, skła-dane z kwadratowych pikseli i

ZnAkOmity wiecZóR w O2 ARenAw GReenwich, GdZie GOSpOdARZemi miStRZem ceRemOnii Był mick JAGGeR,OBchOdZący wRAZ Z ZeSpOłem theROllinG StOneS 50. ROcZnicę iStnieniAZeSpOłu.

20 |grudzień 2012 | nowy czas

Rolling Stones w O2 Arena

Bernard Schottlander, South of the River

Page 21: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

kultura|21nowy czas | grudzień 2012

przypominają eksperymenty z kon-struowaniem pierwszych robotów, którew odróżnieniu od prób animowania sąkompletnie statyczne, stojąc jak prehis-toryczne głazy. Tym razem, na wysta-wie w White Cube, jego geometrycznyhumanoid śpi, a widzowie zaproszenisą do odwiedzenia jego wnętrza. Uży-wam słowa „odwiedzenia” celowo, bowzrok nie jest głównym instrumentempoznania. Nasze zmysły to równieżsłuch, dotyk, zapach, i z tego powoduprzypominam sobie niedawną instala-cję Mirosława Bałki w hali turbinowejTate Modern.

Czy jest w tych przykładachwspólny mianownik? Chyba tak.Obydwaj artyści koncentrują się nawidzu i sterowaniu odczuciami widzawedług choreograficznego planu, kie-rującego marszem ich myśli. Ciekawejest zjawisko, kiedy oczy widza prze-stają być ważne w ocenie działalnościartysty. Gormley zaprasza nas do przy-gody poznania. Bałka – do rewaluowa-nia wspomnień niedawnej historii.Podobnie jak Bałki, tak i instalacjeGormleya wrócą do huty w postacizłomu, bo według słów artysty, nie mawystarczającego pomieszczenia w ża-dnym muzeum, by położyć 120 tonstali w jednym miejscu.

Muzeum? Czyżby ta megalomaniazaszła tak daleko, że twórcy widzą sie-bie w roli posłańców historii.' Public Art w latach sześćdziesiątychw Wielkiej Brytanii była dla ludzi, dlapolepszenia ich środowiska o humanis-tyczne wartości piękna i estetyki. Przy-kładem takiego obiektu jest rzeźba,którą zobaczyłem prawie tyle lat temu,ile istnieją The Rolling Stones, a którastoi od 1976 roku obok szpitala St.Thomas’s, przed budynkiem przyLambeth Palace Road. Wykonana zestali nierdzewnej, według projektu Ber-narda Schottlandera, nosi metafo-ryczny tytuł South of the River. Rzeźbata wciąż przyciąga moją uwagę, awidzę ją często. Geometryczne sfe-ryczne segmenty ustawione są w dosko-nale wyważoną harmoniczną całość. Jejpiękno wynika z prostoty kompozycji ikontekstu architektonicznego, któryona sama wzbogaca. Pojęcia este-tyczne, leżące u podstaw rzeźby plene-rowej z czasów Schottlandera, Mooraczy Hepworth zmieniły się kompletnie,i niekoniecznie na lepsze, tracąc niejed-nokrotnie kontakt z uznanymi dotądpojęciami piękna, które poszukiwać na-leży w myśl słynnej piosenki Stonesów:I saw her today at the reception, a glassof wine in her hand. I knew she wouldmeet her connection, at her feet was afootloose man. No, you can't always getwhat you want, you can't always getwhat you want, you can't always getwhat you want, but if you try sometimeyou find, you get what you need.

Wojciech A. Sobczyński

Wystawa w White Cube, Bermond-sey czynna do lutego, 2013.The Rolling Stones zagrają jeszczetrzy koncerty jubileuszowe wNowym Jorku i New Jersey.

Emma Duester

The most recent exhibition at the POSK Gallery, entitledLittle Experiment, was unlike any other art exhibition inthat it showcased artists’ ability to forget everything thatcomes naturally to them and to, instead, experiment withsomething new. Artists were urged to take this opportuni-

ty to move outside their normal point of reference and were told that “anyt-hing was possible”. This meant experimenting with a new medium, a newstyle, or new colours.

A concept that was the brainchild of curator Wojciech Sobczyński, in turn,produced a thought-provoking exhibition with raw, creative artwork. The vie-wer could clearly see the artist’s ideas. From idea to completion in a smallamount of time immediately prior to the opening of the exhibition is somet-hing that is not present in the same way in museums, for instance, where ar-tworks have been painstakingly produced over several years and so do notimbue the same experimental feeling.

It was on this basis that Wojciech would curate this exhibition. He wantedto do something with a difference and, at the same time, create an exhibitionthat would be open to all Association of Polish Artists (APA) members to view,as well as to be attractive to the wider Eastern European community. ‘Little’was used, as the title of the exhibition states, because of time, budget and be-cause it was meant for APA members. Since, after all, they were the ones whopaid for the space.

Ten artists took part in the exhibition. They used a variety of mediums, in-cluding film, photography, installation, and painting. The artists were PawełWąsek, Joanna Ciechanowska, Mańka Dowling, Sławomir Blatton, MariaKaleta, Jolanta Jagiełło, Sergiusz Papliński, Paweł Kordaczka, Yolanta Gaw-lik, and Wojciech Sobczyński. These artists are all part of a group which hasmoved apart from and works quite independently of the larger organisation ofthe Association of Polish Artists (APA). This group, who are sometimes knownas Page 6, are a branch of artists who want to move on from and to not bebogged down with being just ‘Polish’, as Wojciech told me. And this is reallyshown in their unique and experimental exhibition, which pushes the boun-daries of not only being ‘Polish’, but also art itself.

So it comes as no surprise then that there seems to be a more open and li-beral approach than the conventional APA exhibition, with Wojciech puttingin place some rather unusual curatorial stipulations. Amongst these were thatthe art pieces should be no smaller than 1m50 and the artists should not useany kind of frame, as it would make the art look like they were wearing their“Sunday best”, Wojciech said. He as a curator wanted the exhibition, therefo-re, to be an experiment in every respect.

I learnt a lot about art and life by speaking to a man who, even though per-haps branded by some as an émigré, has lived and been resident in the UKmuch longer than myself. Wojciech moved here in 1968, some 20 years beforeI was even born. What a strange feeling. Together, we decided that he may ha-ve an edge over me on knowledge of the ‘British’ culture and way of life.

Wojciech’s genesis of the ‘experiment’ idea came from the mulling-over ofhow composers work out their pieces on the piano. Sat down with a blank pieceof paper, they write as the thoughts come to their mind, in real time as it were.An experiment should also include these qualities, Wojciech claims, as well asbeing a “subconscious” process and “free of contrivance”.

One of the artists, Paweł Wąsek, submitted a film as well as two photograp-

hic stills, entitled Stone Figures. Wąsek’s conventional work has roots in a Ma-tisse or pop art style and his medium of choice is usually painting. However, forthis exhibition he submitted a film, which was something he had not done be-fore. The film is composed of one unedited shot, looking at sculptures made ofstone placed on top of each other. Wąsek is looking at the concept of the figurein an abstract way in both his paintings and here in Stone Figures. It seems tome as though he is experimenting with the medium rather than the content.

Mańka Dowling produced a work entitled Disintegration of an Artist. Aga-in, more usually known for her paintings, here she decided to experiment withinstallation work. Wojciech said this piece “was definitely without question anexperiment”. This piece experiments with materials – with a three-dimensio-nal plaster cast head, a figure constructed out of coat hangers, Doc Martinsfor feet and gloves for hands.

Yolanta Gawlik designed a conceptual piece called Life is a Game of Domi-no. This artwork was interactive and the viewer was able to play a game of do-minos, but with a twist. There were no dots on the dominos but, instead, wordssuch as life, human, family, and body. This was especially appealing to young-sters, Wojciech said. So, here there was an experiment for the viewers as well.

Maybe exhibitions in the future will take inspiration from this one, beingmore ‘experimental’ in form and content.

EEmmmmaa DDuueesstteerr iiss aa PPhhDD rreesseeaarrcchheerr aatt GGoollddssmmiitthhss CCoolllleeggee,, UUnniivveerrssiittyyooff LLoonnddoonn,, wwhhoo llooookkss aatt tthhee EEaasstteerrnn EEuurrooppeeaann aarrtt ccoommmmuunniittyy aannddtthheeiirr ppootteennttiiaallss ffoorr uurrbbaann ddeevveellooppmmeenntt..

Little Experiment

Agnieszka Handzel Kordaczka, Zjadłam słońce, słońce w brzuchu mnie łaskocze, akryl. Obraz przekazany naaukcję na rzecz Janusza Rokickiego, o który toczyła się najbardziej zagorzała walka wśród licytujących.

Page 22: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

kultura

na konferencji prasowej AntOni KRAuze, który zamierza zrealizo-wać film fabularny o tragedii smoleńskiej, powiedział między innymi:– Mimo toczącego się od ponad dwu i pół roku śledztwa, tragedii smo-leńskiej towarzyszy cała seria niezwykłych, do dziś niewyjaśnionychokoliczności. z nieznanych powodów odlotu rządowego samolotu zPrezydentem RP, który 10 kwietnia 2010 roku udawał się na czele ofi-cjalnej delegacji na uroczyste obchody 70. rocznicy zbrodni katyń-skiej, nie zarejestrowała żadna stacja telewizyjna. zniknęły nagraniawideo ViP-owskiej części lotniska Okęcie. nie zachował się nawet za-pis pracy wieży kontroli lotów z tego dnia. Dziennikarzy, którzy zwy-kle towarzyszyli Prezydentowi RP na pokładzie jego samolotu,wysłano godzinę wcześniej rządowym Jakiem-40, a po wylądowaniuw Smoleńsku, przewieziono zaraz do Katynia. tam też już znajdowa-ła się ekipa tVP, która miała transmitować uroczystości z udziałemPrezydenta do Polski. A na lotnisku w Smoleńsku nie było nikogo, ktobyłby w stanie zarejestrować przylot samolotu z Prezydentem RP ioficjalną delegacją. W wieży kontrolnej lotniska Sewiernyj nastąpiłaawaria aparatury nagrywającej pracę kontrolerów ruchu sprowadza-jących samolot, a w salonie samochodowym KiA , tuż obok miejscakatastrofy, zepsuły się tego dnia wszystkie kamery telewizji przemy-słowej. Kilkadziesiąt godzin później zniszczono wrak samolotu i prze-transportowano w częściach na płytę lotniska, a teren katastrofydokładnie oczyszczono wycinając drzewa, paląc trawę i niwelującgrunt. i tak trwa to do dzisiaj. Jeżeli nawet pojawiają się jakieś dowo-dy, zaraz znikają, jak słynne zdjęcia satelitarne lotniska w Smoleńskuz dnia katastrofy otrzymane z uSA, które gdzieś się „zawieruszyły” inawet nie wiadomo, która z ważnych instytucji państwowych jest zato odpowiedzialna. Film fabularny, który zamierzam zrealizować, da-je szansę zrekonstruowania tamtych, nie zarejestrowanych nigdziewydarzeń. Spróbuje poznać tajemnicę, która od początku towarzyszyśledztwu. i przypomni najważniejsze epizody, które poprzedziły tra-giczny lot Prezydenta i polskiej elity do Smoleńska.

PPOOKKŁŁOOSSIIEEJa cek Oza ist

Po la tach Fra nek wra ca z tu łacz ki po Ame ry ce.Ro dzi ce daw no nie ży ją, a brat Jó zek, za miastko bie ty, ma dziw ne hob by – zbie ra sta re ma ce -wy i ukła da na oj co wym po lu, jak gdy by or ga ni -zo wał ja kieś miej sce pa mię ci. Nie po do ba się tomiej sco wej lud no ści, któ ra wo la ła by nie grze baćw prze szło ści i nie wie le pa mię tać. Zra zu de li kat -nie, po tem co raz bar dziej bru tal nie wieś da jeJóz ko wi do zro zu mie nia, że źle czy ni. Za nie po -ko jo ny Fra nek roz po czy na pry wat ne śledz two iod kry wa prze ra ża ją cą praw dę, że go spo dar stwabę dą ce w po sia da niu pol skich ro dzin, przed woj -ną na le ża ły do Ży dów.

Gdy by po dob ną hi sto rię w kon wen cji we ster -nu, kry mi na łu czy thril le ra o zbrod ni na In dia -nach, Ara bach czy Wiet nam czy kach sfil mo wa liAme ry ka nie, pew nie nie by ło by problemu, ale unas tak de li kat ne spra wy wy ma ga ją cza su. Iogro mu do brej wo li. Ma my tu bo wiem do czy -nie nia z fik cją, któ ra sy tu uje się na ty le bli skopraw dy, że bu dzi de mo ny. Nie bę dę te raz roz -

strzą sał, czy to film do bry czy zły, bo bar dziejade kwat ne py ta nie brzmi: waż ny czy nie? Jesz -cze mniej istot ne wy da je się roz strzą sa nie, czypo wstał film an ty pol ski czy też mo że fi lo se mic ki.Twór cy od bar dzo daw na ostrze ga li, że ro biąthril ler, film fa bu lar ny, a nie utwór do ku men tal -ny bądź hi sto rycz ny. Zwy kle nie lu bię, gdy pol -scy re ży se rzy dłu bią w kla sycz nym ki niega tun ków, bo efekt za sto so wa nia ame ry kań skichkon wen cji naj czę ściej wy pa da ka ry ka tu ral nie,ale tym ra zem nie jest źle. Wi dać, że la ta ar ty -stycz nej po su chy wy wo ła ły u Pa si kow skie go na -tu ral ny głód twór czy, choć nie do koń cawia do mo, dla cze go aku rat wy brał taki te mat.

I może udałoby się wpisać film w konwen-cję thrillera, gdy by nie ma ja czą ce i ni jaknieda ją ce się od go nić wid mo Je dwab ne go.Pier wot ny ty tuł Po�kło�sia brzmiał Ka�disz, więc

ist nie je praw do po do bień stwo, że re ży ser od sa -me go po cząt ku czuł, iż ma po trze bę wło że niaki ja w mro wi sko. Bo co wła ści wie ma zna czyćha sło na pla ka cie: Naj�od�waż�niej�szy�pol�ski�film?

W prze strze ni pu blicz nej bar dzo szyb ko wy -two rzył się fer ment, w któ rym wszyst ko się zmie -sza ło, do mi no wać zaś za czę ła nu ta pol skie gosto sun ku do na ro du ży dow skie go. Miał być thril -ler, ta ka roz ryw ka z dresz czy kiem, zro bi ła się ko -lej na po li tycz na awan tu ra. Naj bar dziej obe rwałprzy tym Ma ciej Stuhr, któ ry po sta no wił bro nićfil mu Pa si kow skie go i przy jął na sie bie odiumnaj bar dziej ra dy kal nych be ne fi cjen tów spo ru.

A prze cież żad ne go Je dwab ne go u Pa si kow -skie go nie ma i ni gdy nie by ło. Nikt nie kon sul -to wał Po�kło�sia pod wzglę dem praw dyhi sto rycz nej, bo nie by ło ta kiej po trze by. Ża denhi sto ryk nie ma in te re su w kon sul to wa niu fik -cji. To masz Gross pew nie na wet fil mu Pa si -kow skie go nie oglą dał.

Pro blem w tym, że pol ska po li ty ka co razza chłan niej za własz cza prze strzeń or ga nicz niena le żą cą do świa ta kul tu ry. Zresz tą po li ty kazja da ostat nio wszyst ko, na wet wła sny ogon. Wpol skim ży ciu pu blicz nym nie ma spra wy, te -ma tu, rze czy niena da ją cej się do prze two rze niana pro dukt uży tecz ny po li tycz nie. Pro duk cjejak: Ob�ła�wa Mar ci na Krysz ta ło wi cza, Wa�łę�sa

An drze ja Waj dy, Mia�sto Ja na Ko ma sy, Ta�jem�-ni�ca�We�ster�plat�te Paw ła Cho chle wa i kil ka in -nych, na pew no do star czą od po wied nie goma te ria łu.

Czę sto so bie po wta rzam, że kie dy opad nąemo cje, do wła dzy wró ci ro zum. Po cze kaj my.Ale mo że ni gdy nie opad ną i ro zum nie wró ci.Wkrót ce Pa si kow ski na krę ci ko lej ny kon tro wer -syj ny film. Ma on opo wia dać o lo sach puł kow -ni ka Ry szar da Ku kliń skie go i no sić ty tuł: JackStrong.�Ope�ra�cja�Wol�ność. W tym przy pad kuo fik cji ra czej nie bę dzie mo gło być mo wy. Iznów bę dzie za dy ma, bo dla jed nych zdraj ca,dla dru gich bo ha ter...

Ciem ne, gę ste i mrocz ne Po�kło�sie ra czej sięu wi dzów i kry ty ków obro ni. Nie jest to aż takzły film, jak nie któ rzy chcie li by go wi dzieć, aniteż tak do bry, jak chcie li by in ni. Te raz, dzię kiogól no na ro do wej awan tu rze, na pew no przy -bę dzie mu wi dzów, na któ rych bez roz gło su niemiał co li czyć.

Kie dy w za du mie wy cho dzi łem z sa li ki naPod Ba ra na mi, dys kret nie pod słu chi wa łem, oczym mó wią mło dzi kra ko wia nie. By li wstrzą -śnię ci. Chy ba nie spo dzie wa li się ta kie go fi na -łu. By li w sta nie so bie wy obra zić sie bie wsy tu acji bo he te rów te go fil mu. To du żo, wię cej,niż Pa si kow ski mógł się spo dzie wać.

Maciej Stuhr

Cztery pytania do AntOniegO KRAuzegOMMaamm�wwrraażżeenniiee,,�żżee�OOppaattrrzznnoośśćć�nnaadd�nnaammii�cczzuuwwaa..�SSąąddzzęę,,�żżee�ffiillmm�bbęęddzziieemmiiaałł�ooggrroommnnee�wwzziięęcciiee�–– mmóówwii�AAnnddrrzzeejj�KKrraauuzzee,,�rreeżżyysseerrff�ppoowwssaattjjąącceeggooffiillmmuu�oo�kkaattaassttrrooffiiee�ssmmoolleeńńsskkiieejj

Jak idą pra ce nad fil mem o ka ta stro fie smo leń skiej,któ ry Pan przy go to wu je?– Pra ce idą fan ta stycz nie. Kom ple tu je my eki pę fil mo wą.Ma my już biu ro pro duk cji. O pra cach mo gę mó wić je dy nie w su per la ty wach. Je stemnie zwy kle wdzięcz ny ko muś, kto się na mi opie ku je. Nieśmiem mó wić gór no lot nie, ale mam wra że nie, że Opatrz -ność nad na mi czu wa. Zbie ra my wciąż fun du sze na pro -duk cję fil mu. Ma my ogrom ną licz bę wpłat. Wciąż jed nakzbie ra my środ ki. Do tych cza so we nie za spo ka ja ją na szychpo trzeb. Je stem bar dzo wdzięcz ny wszyst kim ofia ro daw -com. Szu ka my rów nież lu dzi i firm, któ re chcia ły by włą -czyć się w pro duk cję na za sa dach ko mer cyj nych. Szu kamspon so rów, któ rzy do fi nan su ją film, a po tem bę dą mie liswój udział w zy skach. Są dzę, że ten film bę dzie miałogrom ne wzię cie. I to nie tyl ko w Pol sce. Mam ta kie sy -gna ły. Wpła ty wpły wa ją z wie lu kra jów. Ma my wspar cielu dzi z róż nych stron świa ta.Film o Smo leń sku od po cząt ku bu dził emo cje tzw.ma in stre amu. Po ja wia się wie le nie przy ja znych fil -mo wi tek stów. Obec nie me dia pi szą o ob sa dzie,szu ka jąc ak to rów, któ rzy za gra ją w Pa na ob ra zie.– Do kom ple to wa nia ob sa dy fil mu za bio rę się do pie ro poNo wym Ro ku. Na ra zie by łem za ję ty pil niej szy mi spra wa mi,któ re trze ba by ło zor ga ni zo wać. By ło wie le kwe stii, któ ry mitrze ba by ło się za jąć przed roz po czę ciem prac nad ob ra zem.To, że ar ty ku ły i nar ra cja głów nych me diów bę dzie nie przy -chyl na, spo dzie wa li śmy się. Cze ka nas jesz cze wie le ata ków inie przy chyl nych opi nii. My ślę, że każ dy, kto za an ga żo wał sięw pra ce nad na szym fil mem, był świa do my, z czym to sięwią że. Nie wszyst ko w ży ciu spo ty ka się z do brym przy ję -ciem. Jak się o coś wal czy, to po no si się kosz ty. Pa ra dok sal -nie, wie le za wdzię cza my rów nież tym, któ rzy nas kry ty ku ją iata ku ją. Ostat nio sporo miej sca po świę co no na sze mu fil mo -wi w ty go dni ku „Po li ty ka”. Tam opu bli ko wa ny zo stał spo rytekst do ty czą cy te go ob ra zu. Ni gdy nie są dzi łem, że do trę zin for ma cją o mo im fil mie do czy tel ni ków „Po li ty ki”. A tu ta -ki pre zent. Bar dzo je stem wdzięcz ny re dak cji.

Czu je Pan, by śro do wi sko ak tor skie ba ło się za an ga żo wać w Pa na film?– Nie mam ro ze zna nia w tej mie rze. Są dzę, że zo ba czę ska lęte go zja wi ska, gdy za cznę pra co wać nad zbie ra niem ob sa dy.Wte dy do pie ro zo ba czę, ja ką po sta wę przyj mu je śro do wi skowo bec na szej pro duk cji. Hi sto ria z Ma ria nem Opa nią za czę -ła się od te go, że się zwie rzy łem ko muś pu blicz nie, że ma rzył -bym, że by mój wie lo let ni przy ja ciel Ma rian Opa nia za grałro lę śp. Le cha Ka czyń skie go. To wy wo ła ło afe rę me dial ną.Pu bli ko wa no ko lej ne oświad cze nia, ko men to wa no spra węwie lo krot nie, wy mu sza no de kla ra cje, wy wie ra no na ci ski naak to rów. Bę dę się sta rał, by na stęp ne pró by ob sa dze nia ról wfil mie od by wa ły się w spo sób mniej otwar ty, je dy nie po mię -dzy re ży se rem a oso bą, któ rej zapro po nu ję da ną ro lę. To niepo win no stać się ma ni fe sto wa niem swo ich po glą dów. To bo -wiem nie do ty czy te go fil mu. Film ma być po za tym. Ob razma być mak sy mal nie uczci wym dzie łem ar ty stycz nym. Chcę,by on był po za po dzia ła mi, by go oglą da li wi dzo wie o róż -nych świa to po glą dach. Oczy wi ście każ dy bę dzie go ina czejoce niał. Za le ży mi, by był to film dla wszyst kich, któ rych in -te re su je ten te mat. W mo jej oce nie ta spra wa in te re su je więk -szość spo łe czeń stwa. To nie jest spra wa obo jęt na.Kie dy film mo że zo stać ukoń czo ny?– Na ra zie trud no po wie dzieć, jed nak ma my pew ne ra my,któ re wy mu sza ją na nas ter mi ny. Są dzę, że nasz ob raz bę -dzie re ali zo wa ny w cią gu oko ło 30 dni zdję cio wych. Mu szę zko lei za cząć w ta kim cza sie, w któ rym po go da bę dzie po -rów ny wal na z wa run ka mi, ja kie pa no wa ły w kwiet niu 2010ro ku w Smo leń sku. Mu si my za cząć z wy prze dze niem, bytra fić na mo ment, w któ rym nie ma już śnie gu, ale jesz czeprzy ro da nie oży wi ła się. Cho dzi o to, by od two rzyć po go dę,ja ka mia ła miej sce w chwi li ka ta stro fy, gdy rzą do wy sa mo lotle ciał na ob cho dy 70. rocz ni cy zbrod ni ka tyń skiej. Na ra zienie ma my jesz cze har mo no gra mu prac. Wła śnie nad nimpra cu je my.

Roz ma wiał sażwwppoo�llii�ttyy�ccee..ppll

22 | grudzień 2012 | nowy czas

Page 23: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

kultura

|23nowy czas | grudzień 2012

Aleksandra Ptasińska

Gabrysia – zadbana kobieta po pięćdziesiąt-ce, mieszkająca w niewielkim mieście matkadwóch córek. Kochająca rodzinę ponadwszystko, choć nieco znudzona przeciętnymdo bólu mężem. Otwarta na nowe wzywa-nia, a równocześnie pełna obaw o swojąprzyszłość. Od kilku lat bezrobotna.Bohaterka powieści Przeznaczenie Łucji

Fice mogłaby być naszą matką, przyjaciółkąlub sąsiadką – dlatego od początku jej ufa-my, a jej życie staje się nam bliskie. Jej lospodobny jest do losu tysięcy kobiet, którewyjeżdżają za granicę w poszukiwaniu pra-cy. Przeznaczenie rzuca ją na Wyspy Brytyj-skie, do walijskiego domu opieki. W podróżytowarzyszy jej Julka, życiowo zagubionaczterdziestoparolatka, która okazuje się nie-ocenionym kompanem tułaczego życia. Namiejscu Gabi od razu rzuca się w wir pracy.Jej urok osobisty i elegancja pomagają wwielu sytuacjach, ale bywa, że inni muszą ra-tować ją z opresji, kiedy – rozmarzona, pro-

wadząca nieprzerwany dialog wewnętrzny –popełnia głupstwa i naraża się przełożonym.Gabrysia ma niezwykłą zdolność zjedny-

wania sobie ludzi, dzięki czemu – pomimokrótkiego stażu pracy – wielu podopiecznych

Dzień po dniu odkrywać swoje przeznaczenieobdarza ją wielkim zaufaniem. Powoli zaczynajądziać się wokół niej również małe „cuda”, któretworzą wokół niej atmosferę tajemniczości. Szcze-gólnie mężczyźni zaczynają wyczuwać, że jest oso-bą wyjątkową i zabiegają o jej względy. W końcubohaterka zostaje wciągnięta w wir dziwnychzbiegów okoliczności, które każą zajrzeć w jejprzeszłość. Staje się tematem plotek pracownikówdomu opieki, a na dodatek jej życie emocjonalnaulega rozchwianiu.Coraz częściej nawiedzają ją sny, w których po-

jawia się zmarła matka. Nie pomaga zimne, ob-skurne mieszkanie, zatruwający atmosferęwspółlokatorzy i codzienna, wielogodzin-na praca bez chwili wytchnienia. Do tego tęsknotaza rodziną i osamotnienie – i nieod-łączne pytanie w takiej sytuacji: czy to wszystko masens? W imię czego znosić taki los?W miarę pokonywania trudności bohaterka za-

czyna jednak inaczej spoglądać na sytuację, w ja-kiej się znalazła. Wraz z nią czytelnikprzewartościowuje dotychczasowe wydarzenia izmienia treść pytań.W Przeznaczeniu każdy odkryje własną prawdę

– czy będzie to wiara w miłość niezależnie od wie-

ku, czy to bliskie spotkanie z Bogiem. Mnie najbar-dziej urzekł wątek miłosierdzia, pokonywania wła-snych oporów i słabości, aby służyć drugiemuczłowiekowi. Podczas gdy historia miłosna nie dokońca prze-konuje, wątek poświęcenia w pracy iznajdywania wewnętrznej siły na przekór wszystkie-mu jest rozbudowany i prawdziwy. Na tyle, żeprzywraca nam samym wiarę w sens codziennegowysiłku i oddania. Nieważne, ile kłód rzuci nampod nogi życie – kiedyś odkryjemy, że wszystkodziało się w jakimś celu.Lektura szczególnie polecana tym, którym

ciężko jest zmagać się z emigracyjną codzienno-ścią, bo kartka po kartce podszywa nas wiarą, żepraca może być wartością samą w sobie. Nie jestnarzuconym na nas przez życie jarzmem, a jegonieodłączną częścią. Jeśli na dodatek zajmujemysię pracą na rzecz innych, słabszych od nas, każdyopiekuńczy ruch ręki, każde słowo otuchy i każdemiłosierne spojrzenie nabiera głębokiego sensu.Paradoksalnie, im bardziej oddajemy siebie in-nym, tym bardzie odnajdujemy drogę do siebie.

ŁŁuuccjjaa FFiiccee,, PPrrzzeezznnaacczzeenniiee,, WWaarrsszzaawwsskkaaFFiirrmmaa WWyyddaawwnniicczzaa ss..cc..,, WWaarrsszzaawwaa 22001122,,wwffww..ccoomm..ppll

z emigracyjnej półki

NA ANTYPODACH ZAPISANEDwugłos o Poezji i Emigracji

AMM:�– Praw�do�po�dob�nie�zbież�ność�emi�-gra�cyj�nych�lo�sów�po�wo�du�je�ich�man�trycz�nycharakter,�po�ko�le�nio�wą�po�wta�rzal�ność.�Cha�-rak�te�ry�stycz�ne�za�pa�mię�ty�wa�nie�in�no�ści�ota�-cza�ją�ce�go�świa�ta,�na�sta�wie�nie�na�cią�głepo�rów�ny�wa�nie�te�go,�co�tu�i�tam;�prze�ży�wa�nieroz�stań,�osa�mot�nie�nia�i�no�stal�gii.�Czy�tam�na�-de�sła�ne�na�kon�kurs�pra�ce�i�mam�wra�że�nie,że�czu�ję�bi�cie�serc�pi�sa�rzy�wra�ca�ją�cych�w�ro�-dzin�ne�stro�ny,�po�wi�ta�nia�i�po�że�gna�nia�osóbbli�skich,�ogrom�i�przy�tła�cza�ją�cy�szum�lot�nisk.

UCH:�– No�wła�śnie:�„in�ność”,�o�któ�rej�pa�niwspo�mi�na,�to�cie�ka�wa�ka�te�go�ria.�Przez�tę�–czę�sto�jak�że�pie�lę�gno�wa�ną�–�in�ność�emi�gran�-ci�po�zo�sta�ją�ty�mi�ob�cy�mi,�przy�by�sza�mi.�Zo�-sta�ją�na�za�wsze�po�zo�sta�wie�ni�sa�mym�so�bie,mu�szą�zma�gać�się�naj�pierw�z�no�wym�ję�zy�-kiem,�uczyć�się�go,�upar�cie�wie�rząc,�że�no�wesło�wa�zna�czą,�sma�ku�ją,�pach�ną�i�wy�glą�da�jątak�sa�mo.�Po�tem�mu�szą�ob�ła�ska�wiać�tę�in�-ność,�ob�cość,�te�oczy�wpa�trzo�ne�w�nich,�bo

źle�wy�po�wie�dzia�ne�sło�wo�zdra�dza�ich�na�każ�-dym�kro�ku,�a�mo�że�i�ubra�nie,�i�spo�sób�cho�-dze�nia…�Nie�wiem,�jak�to�pa�ni�wi�dzi,�ale�dlamnie�emi�gra�cja�to�przede�wszyst�kim�roz�sta�-nie�z�ję�zy�kiem.�Emi�gra�cja,�mi�gra�cja,�wy�jazdz�kra�ju�oj�czy�ste�go�–�gdzie�ist�nie�je�osmo�za�ję�-zy�ka�i�prze�strze�ni,�jak�to�kie�dyś�na�pi�sa�ła�Iza�-be�la�Fi�li�piak,�pol�ska�pi�sar�ka,�tak�że�zdo�świad�cze�nia�mi�emi�grant�ki�(Nie�bie�ska�me�-na�że�ria,�1997)�–�to�po�rzu�ce�nie�„nie�wi�dzial�-no�ści”�ję�zy�ka.�Jest�to�do�świad�cze�nie�trud�ne,wpy�cha�ją�ce�nie�raz�w�szpo�ny�me�lan�cho�lii.�Boteż�stra�ta�ję�zy�ka�jest�stra�tą�wiel�ką�i�do�pó�ki�niena�uczy�my�się�no�we�go,�ska�za�ni�je�ste�śmy�nabez�rad�ne�mil�cze�nie�lub�beł�kot.�O�tej�wła�śniestra�cie�opo�wia�da�ją�tek�sty�na�de�sła�ne�na�kon�-kurs�li�te�rac�ki�ogło�szo�ny�przez�Fa�vo�ry�tę.

AMM:�– Nie�wąt�pli�wie�emi�gra�cja�to�trud�nedo�świad�cze�nie.�Opo�wia�da�nia�za�wie�ra�ją�sze�regcie�ka�wych�prze�my�śleń,�re�flek�sji�bu�rzą�cych�sie�-lan�ko�wą�wi�zję�emi�gra�cyj�ne�go�ży�cia.�O�zło�żo�-

no�ści�ta�kiej�eg�zy�sten�cji�pi�sał�już�Wi�told�Gom�bro�-wicz,�jed�nak�je�go�uję�cie�te�ma�tu�od�no�si�ło�się�przedewszyst�kim�do�kry�ty�ki�wspól�no�to�wych,�na�ro�do�wychste�reo�ty�pów.�Au�stra�lij�scy�pi�sa�rze�kon�te�stu�ją�ży�wotemi�gran�ta�w�wy�mia�rze�jed�nost�ko�wym.�Za�przy�kładmo�że�po�słu�żyć�od�na�le�zio�ne�w�jed�nym�z�opo�wia�dańta�kie�oto�spo�strze�że�nie:�emi�gra�cja�błęd�nie�jest�przeznie�któ�rych�po�strze�ga�na�ja�ko�stan�pa�to�lo�gicz�ny,�kie�dytra�ci�my�coś�wła�sne�go;�prze�ciw�nie,�emi�gra�cja�to�cięż�-ka�pra�ca�nad�so�bą,�bu�do�wa�nie.

UCH:�– No�wła�śnie�–�au�stra�lij�ski�kon�kurs�i�tek�sty�oemi�gra�cji!�To�cie�ka�we:�kil�ka�dzie�siąt�tek�stów�trak�tu�jeo�emi�gra�cji�w�naj�róż�no�rod�niej�szych�for�mach:�róż�netu�taj�ga�tun�ki�i�sty�le,�per�spek�ty�wy�i�te�ma�ty,�róż�nyton,�a�jed�nak�wszyst�kie�te�tek�sty�ma�ją�w�so�bie�ja�kieśjed�no�wspól�ne�ją�dro.�Tym�ją�drem�jest�praw�do�po�-dob�nie�uni�wer�sal�ność�do�świad�cze�nia�(e)mi�gra�cyj�-ne�go.�Tak�na�mar�gi�ne�sie�do�dam,�że�po�cząt�ko�we“e”�opa�tru�ję�na�wia�sem,�bo�dziś�tak�mod�nie�od�że�-gny�wać�się�od�emi�gra�cji�i�chwa�lić�mi�gra�cję,�boswo�bo�da�po�ru�sza�nia�jest�więk�sza,�brak�ska�za�nia�naob�cy�kraj�ze�wzglę�dów�po�li�tycz�nych�(jak�pi�sał�choć�-by�Je�rzy�Ja�rzęb�ski�w�Po�że�gna�niu�z�emi�gra�cją napo�cząt�ku�lat�dzie�więć�dzie�sią�tych�ubie�głe�go�wie�ku).Po�dej�rze�wam,�że�emi�gra�cja�to�do�świad�cze�nie�głęb�-sze�i�szer�sze,�niż�chcą�te�go�po�li�tycz�ne�czy�hi�sto�rycz�-ne�de�fi�ni�cje,�ale�tak�że�ty�tu�ły�na�de�sła�nych�naKon�kurs�prac�po�świad�cza�ją�mo�ją�te�zę,�że�ini�cjal�ne„e”�ma�obec�nie�złe�imię,�stąd�też�Mo�je�Mi�gra�cje�2ra�czej�niż�emi�gra�cje!

AMM:�– An�to�lo�gia,�mo�że�pierw�szy�raz,�w�tak�zna�-czą�cej�re�pre�zen�ta�cji�przed�sta�wia�pi�sa�rzy�śred�nie�gopo�ko�le�nia,�któ�rzy�opu�ści�li�Pol�skę�w�cza�sie�sta�nu�wo�-

jen�ne�go.�Do�tych�cza�so�we�opra�co�wa�nia�li�te�rac�ko�-pa�-mięt�ni�kar�skie�prze�ka�zy�wa�ły�do�świad�cze�nia�i�lo�sypo�ko�le�nia�II�woj�ny�świa�to�wej.�W�wie�lu�prze�ka�zachwy�raź�na�jest�dra�ma�tycz�na�ce�zu�ra�ro�ku�1981,�któ�rabu�rzy�po�rzą�dek,�zmu�sza�do�na�tych�mia�sto�wych�de�-cy�zji,�ob�ra�ca�bieg�dróg�ży�cio�wych;�na�stę�pu�je�przy�-mu�so�we�prze�sta�wie�nie�dro�go�wska�zów.�To�bar�dzoważ�na�twór�cza�i�ży�cio�wa�me�ta�mor�fo�za.�Wi�docz�nasta�je�się�zmia�na�wy�po�wie�dzi�li�te�rac�kiej,�z�płyn�nej,moż�na�rzec�–�dzie�więt�na�sto�wiecz�nej�pol�sz�czy�znywcho�dzi�my�w�ob�szar�mo�wy�szyb�kiej,�ury�wa�nej,�peł�-nej�krót�kich�zdań,�rów�no�waż�ni�ków,�nie�do�po�wie�-dzeń.�Współ�cze�sny�li�te�rac�ki�ob�raz�no�stal�gii,�takcha�rak�te�ry�stycz�ny�w�twór�czo�ści�emi�gra�cyj�nej,�nieprzed�sta�wia�dzi�siaj�barw�nych�opi�sów�przy�ro�dy,�niewkra�cza�w�eru�dy�cyj�ne�dys�kur�sy.�To�frag�men�ta�ry�za�-cja�i�gu�bie�nie�wąt�ków,�szyb�kie�wy�ra�ża�nie�naj�głęb�-szych�tę�sk�not,�lę�ków�i�wra�żeń,�uka�zy�wa�nie�na�gleprze�rwa�nych�ży�cio�ry�sów.�Styl�utwo�rów�ce�chu�je�wy�-ryw�ko�wa�spra�woz�daw�czość,�odar�te�z�emo�cji�na�gro�-ma�dze�nie�fak�tów�i�zda�rzeń,�któ�re�wy�zna�cza�ją�dro�gędoj�ścia�do�ży�cio�wej�prze�strze�ni.�Opo�wie�ści�by�wa�jąhu�mo�ry�stycz�ne,�po�etyc�kie,�przy�wo�łu�ją�wciąż�to�sa�-mo�py�ta�nie�–�wra�cać�do�kra�ju�czy�nie?�–�jak�wwier�szu�Ewy�Na�dol�skiej�Roz�mo�wa:–�Już�ko�mu�ny�daw�no�nie�ma.Słu�chaj,�Mi�siek,�my�wra�ca�my.–�Ra�cja,�ru�szyć�by�się�trze�ba,Więc�cze�mu�się�ocią�ga�my?

–�Tu�taj�nas�nie�ro�zu�mie�ją,Bo�men�tal�ność�in�ną�ma�my.–�Z�dziw�nych�żar�tów�się�tu�śmie�ją.Więc�po�co�na�zwło�kę�gra�my?�(…)

Spo glą da łam na za pi sa ne gę stym dru kiem kart ki. Na de szły z da le kiej Au stra lii i za -po wia daj ły odro bi nę cie pła. Cią gi zdań wy glą da ły po dob nie, w dzi siej szych cza sachcha rak ter czcion ki nie wie le mó wi o czło wie ku, a chcia ło by się wyjść po za sza blondru ka rek i od czy tać – jak nie gdyś z usta wie nia li ter: drże nie rę ki, cha rak ter pi sa rza,je go prze sła nie. Jak twier dzą znaw cy przed mio tu, spo sób, w ja ki pi sze my, od zwier -cie dla na sze ży cie we wnętrz ne. Dzi siej szy – ukry ty w sym bo licz nej czcion ce – światau to rów po ma ga od czy tać wy obraź nia. Roz po czę łam pró bę od szy fro wa nia zna czeń,sym bo li, ar che ty pów. Wraz z UR SzU lą Cho WA NieC, kry tykiem li te rac kim, wspól nieszu ka ły śmy słów czy de fi ni cji, aby opi sać wiersz, pró bo wa ły śmy od na leźć od po -wiedź na py ta nie, czym jest na sza wspólczesna emi gra cja…

An na Ma ria Mic kie wicz

Ciąg dalszy na str. 24

Page 24: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czasoprzestrzeń

Nocwigilijna tamtej zimy nie by-ła normalna. Pierwszy śnieg,który zaatakował w połowie li-stopada, szybko stopniał, atemperatura, jak na złość,

utrzymywała się powyżej zera. Dlatego Święci Mikołajena ulicach wyglądali, jak gdyby się pojawili w środkulata. Na próżno też czekałem na pierwszą gwiazdkę, boniebo było paskudnie zachmurzone.

Z nudów zasiadłem przed telewizorem. Akuratnadawali jakiś film rozliczeniowy tzn. skłócona rodzinazjeżdża na święta do swoich rodzicieli, żeby się pojed-nać. Mój mały pies – mieszaniec foksteriera zBógwieczym – wskoczył mi na kolana i usilnie doma-gał się pieszczot. Głaskałem go niechętnie, on zaśmruczał sennie i beztrosko. Czas mijał. Chyba się tro-chę zdrzemnąłem, bo nagle ujrzałem na ekranie paręspikerów zapowiadających transmisję Pasterki z Waty-kanu. Wybiła północ...

– Co za nudy! – powiedział ktoś obok mnie.– Straszne – przyznałem, a potem zerwałem się na

równe nogi, zrzucając wystraszonego psa na podłogę.Po chwili wytężonego myślenia stwierdziłem, że nikogoze mną nie ma.

– Co się tak rzucasz? – rzekł szorstko pies.Pomimo silnego instynktu samozachowawczego, nie

mogłem oderwać od niego wzroku ani wydu-sić słowa.

– Człowieku, mówię do ciebie! – pies po-patrzył mi bezczelnie w oczy.

Przypomniałem sobie o umownym cudzy-słowie tradycji i poczucie absurdu raptowniemnie opuściło. Skontrowałem jego spojrzenie,robiąc przy tym bojową minę.

– Czego chcesz?– Jestem głodny – warknął. – Jak... no wła-

śnie... jak pies...– Co znowu? Przecież niedawno jadłeś! –

odparłem hardo.– Co niedawno! Rano, psia krew! – obru-

szył się. – Chcę, żebyś wiedział, że głodującypies ma czasem ochotę zjeść człowieka.

– Rany Boskie! – krzyknąłem przerażony.– Ty chyba tak nie myślałeś, co!?

– Rzadko, ale zdarzało się...Opadłem bezwiednie na fotel. Chciał mnie

zjeść. Mnie. Jedynego żywiciela. Nie mogłemw to uwierzyć.

– A człowiek potrafiłby zjeść psa? – zapytałpo chwili pojednawczo.

– Nie wiem – burknąłem. – Słyszałem, żew Chinach psie mięso jest potrawą narodową.

– Sam widzisz. Teza kursuje w obie strony– wymądrzał się dalej. – Dość już o tym. Daszmi wreszcie coś do zjedzenia, żebym nie mu-siał myśleć o twojej kościstej nodze?

Chcąc nie chcąc, poszedłem do kuchni iprzyniosłemmu kość z kurczaka. Zobaczyw-szy ją na podłodze, dokładnie obwąchałszczegóły i znów spojrzał na mnie.

– Wygodny jesteś – powiedział z przeką-sem. – Sam ją obgryzłeś, a teraz ja mam sięzadowolić? Daj mi mięsa!

– Przecież jest post – zauważyłem chytrze.– Mnie to nie dotyczy. Co innego ty.Rzuciłem mu kawał soczystej wołowiny i

pełen bólu odwróciłem się do niego plecami.Szkoda było mięsa, ale wolałem, żeby zjadł jezamiast mnie. Mój spokój nie trwał jednakdługo. Na ścianie, tuż przed moją twarzą, bzy-cząc usiadła zabłąkana mucha.

– Co słychać, głupku? – zapytała.

– Jak śmiesz, robaku?! – krzyknąłem obu-rzony. – Dopadnę cię!

– Niedoczekanie twoje – zarechotała.– Ten lep w kuchni już mnie nie rusza. Wy-myśl coś bardziej praktycznego.

– Dostanę cię!!! – powtórzyłem głośniej.– Ble, ble, ble...Poleciała gdzieś pod sufit, a ja patrzyłem za

nią morderczym spojrzeniem. Nagle poczułemsilny skurcz w żołądku i zrobiło mi się mdło.

– Może byś tak wreszcie coś zjadł! – za-grzmiał gruby głos... ze mnie.

Nie. Nigdy nie byłem brzuchomówcą. Tobyła po prostu noc cudów, dziwów i paranoi.

– Niby co mam zjeść? – sarknąłem. – Te-raz ciężkie czasy. Potem sobie odbiję.

– Nie jesteś tu sam! – krzyknął w uniesieniugłos. – Glista zmarła z głodu zeszłej niedzieli.Ja nie mam zamiaru.

– A kim ty, u diabła jesteś?! – wściekłem sięnie na żarty.

– Jak to kim? Tasiemcem!Poczułem płynącą od żołądka słabość. Z

trudem powstrzymałem odruch wymiotny.– Od dawna tam jesteś? – zapytałem

ostrożnie.– Nie pamiętam...– A bardzo urosłeś?– Nie, bo przez ciebie ciągle głoduję!Tego wszystkiego było dla mnie za wiele.– Ty pasożycie!!! – wrzasnąłem na całe gar-

dło. – Żerujesz na mojej biedzie!!!– A ty nie jesteś pasożytem? – odszczekał

mi zaraz. – Siedzisz na zasiłku i ciągle się le-nisz. Ja, do cholery, z tego żyję!

Obaj zamilkliśmy wyczerpani. On nie wy-trzymał pierwszy.

– To jak będzie? Zjesz coś?–Mowy nie ma.– Cóż, może jakoś wytrzymam...Odczułem niepohamowaną potrzebę spa-

ceru. Natychmiast wybiegłem w poszukiwaniuświętego spokoju, lecz płonne były moje na-dzieje. Ulica wrzała mieszaniną przeróżnychgłosów, wśród których – jak mi się zdawało –rozpoznałem głosy moich znajomych. To był

Jacek Ozaist

OOppoowwiiaaddaanniiee ppoocchhooddzzii zzee zzbbiioorruuSSZZOORRTTYY

Wydanie�drugie,�zmienione�i�uzupełnionegrafikami�Władysława�Edwarda�Gałki,Kraków�2012.�W�Londynie�dostępne�odstycznia.Szesnaście�opowiadań�współczesnych,śmiesznych�i�mniej�zabawnych,skrzecząca�polska�rzeczywistość�z�przełomu�milenijnego.�Format�A5,�stron�108,�oprawa�miękka�klejona.

Ciąg dalszy na str. 23

UCH:�I�jesz�cze�jed�no!�Śle�dząc�wszyst�kie�tek�sty�wy�sła�-ne�na�kon�kurs,�któ�re�go�owo�cem�jest�książ�ka�Mojaemigracja,�ma�się�nie�od�par�te�wra�że�nie�au�ten�tycz�no�ściza�pi�sy�wa�nych�do�świad�czeń�(choć�cza�sem�za�ma�sko�wa�-ne�są�one�na�przy�kład�trze�cio�oso�bo�wą�nar�ra�cją).�Tak,jak�by�utra�ta�ję�zy�ka�by�ła�do�świad�cze�niem�tak�waż�-nym,�być�mo�że�trau�ma�tycz�nym,�że�opo�wia�da�nie�otym�sta�je�się�ży�cio�pi�sa�niem.�Na�wet�je�śli�ma�my�do�czy�-nie�nia�z�iro�nią,�żar�tem…�to�ja�kaś�au�ten�tycz�nanie�pew�ność�czy�lęk�się�za�ni�mi�kry�ją.

AMM:�– Tak,�au�ten�tycz�ność,�a�do�te�go�do�sko�na�le�pa-su�je�for�ma�mo�ra�li�te�tu,�roz�wa�żań�fi�lo�zo�ficz�nych,�któ�reprzyj�mu�ją�roz�mo�wy�z�przy�pad�ko�wy�mi�oso�ba�mi.�Bo-wiem,�po�za�au�ten�tycz�no�ścią�tej�lek�tu�ry,�jest�jesz�cze�in�najej�ce�cha�–�jest�ona�re�flek�sją�na�tym,�czym�jest�przy�pad-ko�wość�świa�ta,�to�chy�ba�naj�bar�dziej�ade�kwat�ne�okre�śle-nie�od�zwier�cie�dla�ją�ce�cha�rak�ter�tej�li�te�ra�tu�ry�–li�te�ra�tu�ry�przy�pad�ku.�Na�przy�kład�w�opo�wia�da�niu�Fra-nekHen�ry�ka�Ju�re�wi�cza�po�ja�wia�się�ta�ka�re�flek�sja�bo�ha-

te�ra: (...)�No�wła�śnie,�ile�za�le�ży�od�przy�pad�ku,a�ile�od�ro�zu�mu?(…)�W�ja�kim�stop�niu�świa-do�mie�mo�że�my�wpły�wać�na�prze�zna�cze�nie?Czym�ci,�co�oca�le�li�od�sta�li�now�skich�i�hi�tle-row�skich�po�gro�mów,�od�róż�nia�li�się�od�ofiar?In�te�li�gen�cją�czy�spry�tem,�si�łą�cha�rak�te�ru�czypo�ko�rą,�wie�dzą�czy�in�tu�icją?…�Co�sta�no�wi�oda�rze�prze�trwa�nia,�o�umie�jęt�no�ściach�przy-sto�so�wa�nia�się�do�trud�nych�wa�run�ków?�Coda�je�czło�wie�ko�wi�prze�wa�gę�nad�in�ny�mi�wchwi�lach�kry�tycz�nych?�Chciał�bym�o�tym�wie-dzieć�w�mo�men�cie,�kie�dy�emi�gro�wa�niem�nadru�gi�ko�niec�świa�ta�zmie�niam�ży�cio�rys�swój�ica�łej�ro�dzi�ny (…).

UCH:�– Wszyst�kie�te�tek�sty�szki�cu�ją�ja�kąś�po-stać�emi�gran�ta,�ob�co�kra�jow�ca,�ob�ce�go;�ta�kie�-go,�ja�kim�au�to�rzy�kie�dyś�by�li�(kie�dy�to�wła�śniewy�lą�do�wa�li�na�„no�wych�brze�gach”)�lub�ta�kie�-go,�któ�re�go�wciąż�w�so�bie�no�szą�(naj�czę�ściejno�stal�gicz�ne�go,�nie�po�go�dzo�ne�go�ze�stra�tą,�jakw�wier�szu�Po�wrótMa�ry�li�Ro�se,�gdzie�bo�ha-ter�ka�upar�cie�wra�ca�„do�sie�bie”:�wciąż�Tam

skąd�je�stem�/�Je�stem).�No�wo�ścią�tych�australij-skich�tek�stów�o�emi�gra�cji�jest�nie�mal�cał�ko�wi�tybrak�ckli�we�go�pa�trio�ty�zmu,�brak�ba�nal�no�ścipo�wta�rza�nia�slo�ga�nów�o�tę�sk�no�cie.�Mo�że�towła�ści�wość�li�te�ra�tu�ry�ze�sło�necz�nej�Au�stra�lii?

AMM:�– No�wła�śnie,�na�pew�no�war�to�po�sta-wić�py�ta�nie:�co�świad�czy�o�od�ręb�no�ści�tychau�stra�lij�skich�li�te�rac�kich�tek�stów?�Moż�na�za-ry�zy�ko�wać�stwier�dze�nie,�że�sta�no�wią�ją�opi�sywiel�kie�go,�ob�ce�go,�ujarz�mio�ne�go�–�tyl�ko�czę-ścio�wo�–�świa�ta.�Opo�wie�ści�wy�peł�nio�ne�lę-kiem�przed�ko�lo�ro�wą�rze�czy�wi�sto�ścią,�buj�nąprzy�ro�dą�i�oby�cza�ja�mi.�Po�wra�ca�mo�tyw�od�le-gło�ści�i�wra�że�nie�od�cię�cia�od�resz�ty�świa�ta.Ob�ra�zu�je�to�po�ja�wia�ją�ce�się�w�jed�nym�z�opo-wia�dań�okre�śle�nie�Au�stra�lii:�Dla�nie�któ�rych�toko�niec�świa�ta,�dla�in�nych�po�czą�tek.

UCH:�– Emi�gra�cja�cza�sa�mi�jest�po�cząt�kiemnie�zwy�kłej�przy�go�dy�(w�ob�cym�kra�ju),�cza�sa�-mi�smut�nym�koń�cem�bez�piecz�ne�go�ży�cia�woj�czy�stym�kra�ju.�Wszyst�kie�tek�sty�o�(e)mi�gra�-

cjach�chcą�od�waż�nie�ob�ła�ska�wić�te�trud�nedo�świad�cze�nia,�na�uczyć�się�ich�i�prze�ka�zać�jeja�ko�wzbo�ga�ca�ją�cą,�choć�pra�wie�za�wsze�bo�le�-sną�przy�go�dę.�Bo�wiem�jest�to�przy�go�da,�wktó�rą�wpi�sa�na�jest�stra�ta,�a�ta�za�wsze�bo�li…

AMM:�Za�koń�czę�jed�nak�opty�mi�stycz�nie:�mo�-ja�“australijska”�lek�tu�ra�spra�wi�ła,�że�oto�prze-nio�słam�się�w�cza�sie�na�li�te�rac�kie�an�ty�po�dy,wró�ci�łam�bo�gat�sza�z�wa�liz�ką�wra�żeń.�Po�zo-sta�ną�w�mej�pa�mię�ci.�Je�stem�pew�na,�że�po�zo-sta�ną�też�w�pa�mię�ci�ro�dzin�Au�to�rów�i�sta�nąsię,�z�cza�sem,�udo�ku�men�to�wa�ną�le�gen�dą.Do�ce�niam�wy�si�łek�Twór�ców�i�Wy�daw�ców.Ży�czę,�ży�czy�my,�by�książ�ka�od�na�la�zła�swemiej�sce�w�świa�do�mo�ści�pol�skiej�spo�łecz�no�ściemi�gra�cyj�nej.�I�nie�tyl�ko.

AAnn��nnaa��MMaa��rriiaa��MMiicc��kkiiee��wwiicczz,,��ppoo��eett��kkaa..UUrr��sszzuu��llaa��CChhoo��wwaa��nniieecc,,��kkrryy��ttyykk��llii��ttee��rraacc��kkii,,��wwyy��kkłłaa��ddaajjęę��zzyy��kk ii��kkuull��ttuu��rręę��ppooll��sskkąą��ww��UUnnii��vveerr��ssii��ttyy��CCooll��llee��ggeeLLoonn��ddoonn..

OOdd��rreeddaakkccjjii::��RReecceennzzjjaa��zzbbiioorruu��uukkaażżee��ssiięę��ww��ssttyy--cczznniioowwyymm��nnuummeerrzzee��„„NNoowweeggoo��CCzzaassuu””..

NA ANTYPODACH ZAPISANE

24 | grudzień 2012 | nowy czas

ist�ny�obłęd.�Dwa�gaw�ro�ny�na�ga�łę�zi�ro�słe�gokasz�ta�now�ca�oce�nia�ły�fi�gu�rę�dziew�czy�ny,�roz�-bie�ra�ją�cej�się�w�oknie�na�prze�ciw�ko.�Go�łę�bie�nada�chu�śmia�ły�się,�że�ro�bią�na�lu�dzi�z�gó�ry,�a�pi�-ja�ny�kot,�opar�ty�o�ku�beł�na�śmie�ci�śpie�wał�zdwo�ma�szczu�ra�mi�Dzi�siaj�w�Be�tle�jem.

Bli�ski�obłę�du�wró�ci�łem�do�swo�je�go�miesz�-ka�nia.�Za�raz�rzu�ci�łem�się�na�łóż�ko�iprzy�wa�li�łem�gło�wę�po�du�chą.�Ra�no�wsta�łemdość�wcze�śnie,�bo�kosz�mar�ne�sny�nie�da�wa�łymi�spo�ko�ju.�Naj�pierw�pod�sze�dłem�do�psa.�

–�Co�byś�zjadł�na��śnia�da�nie?�–�za�py�ta�łemci�cho.�Pies�po�pa�trzył�na�mnie�by�stro,�a�po�temza�czął�pisz�czeć�i�ła�sić�mi�się�do�nóg.�Po�tar�ga�-łem�go�za�ucho�i�po�szli�śmy�do�kuch�ni.

Nie zaczął imbryk

Page 25: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

ppyyttaanniiaa oobbiieeżżyyśśwwiiaattaa

Włodzimierz Fenrych

Kiedy�bę�dziesz�w�To�ron�-to,�zo�bacz�ob�ra�zy�ma�la�-rzy�Wo�odland�Scho�ol�–powiedziała�mi�Trish,kie�dy�zatrzymałem�się�u

niej�w�dom�ku�po�ło�żo�nym�wśród�puszcz�pół�noc�-ne�go�On�ta�rio.�– To�są�wszyst�ko�In�dia�nie,�głów�-nie�Od�żi�bwe�je,�naj�lep�szy�jest�No�rval�Mor�ris�se�au,in�ni�to�tak�na�praw�dę�je�go�na�śla�dow�cy.�Ko�niecz�-nie�zo�bacz�ich�wy�sta�wę�jak�bę�dziesz�w�To�ron�to.

Ła�two�po�wie�dzieć�– zo�bacz.�Ale�gdzie�ich�ni�-by�szu�kać?

Je�śli�jest�to�gru�pa�ma�la�rzy�z�On�ta�rio,�to�pew�-nie�na�le�ża�ło�by�szu�kać�w�Art�Gal�le�ry�of�On�ta�rio.Tak�w�każ�dym�ra�zie�moż�na�by�my�śleć.�Bę�dąc�wTo�ron�to�tam�właśnie�skie�ro�wa�łem�swo�je�kro�ki.W�in�for�ma�cji�przy�wej�ściu�za�py�ta�łem,�gdzie�po�-wi�nie�nem�szu�kać�artystów�Wo�odland�Scho�ol�–Kto�to�ta�ki?�– usłyszałem.�Rzu�ci�łem�jed�no�na�-zwi�sko,�ja�kie�mi�się�z�tą�szko�ła�ko�ja�rzy�ło:�No�rvalMor�ris�se�au.�– A,�No�rval�Mor�ris�se�au�– pan�win�for�ma�cji�po�ka�zał�mi�na�pla�nie,�gdzie�wi�szą�je�-go�ob�ra�zy.�

Wszyst�kie�za�ty�tu�ło�wa�ne�by�ły�Prze mia na czło -wie ka w gro mop ta ka,�bo�wiem�płó�cien�jest�sześć,ale�tak�na�praw�dę�to�jed�no�dzie�ło�–�na�pierw�-szym�płót�nie�na�ma�lo�wa�ny�jest�czło�wiek,�naostat�nim�gro�mop�tak,�a�po�mię�dzy�ni�mi�są�sta�diapo�śred�nie.�Czyli�w�Art�Gal�le�ry�of�On�ta�rio�zna�-la�złem�jed�no�dzie�ło�No�rva�la�Mor�ris�se�au.�Towszyst�ko.�Wszyst�ko?

W�Art�Gal�le�ry�of�On�ta�rio�jest�pierw�szo�rzęd�-na�ko�lek�cja�dru�go�rzęd�nej�sztu�ki�eu�ro�pej�skiej,�jestdo�brze�re�pre�zen�to�wa�na�pierw�szo�rzęd�na�Gru�paSied�miu,�jest�ca�łe�pię�tro�po�świę�co�ne�współ�cze�-snej�sztu�ce�ka�na�dyj�skiej,�peł�ne�ta�kich�sa�mychdzi�wa�deł�jak�wszę�dzie�in�dziej�na�świe�cie�(gdziewspół�cze�śni�twór�cy�sta�ra�ją�się�na�sie�bie�zwró�cićuwa�gę�pro�du�ku�jąc�dzi�wa�dła),�ale�ma�la�rzy�Wo�-odland�Scho�ol�nie�ma,�choć�mo�gła�by�to�być�wi�-zy�tów�ka�On�ta�rio.�Ale�nie�ma.�Dla�cze�go?�Czydla�te�go,�że�wszy�scy�ci�ma�la�rze�to�Czer�wo�no�skó�-rzy�z�ple�mie�nia�Od�żi�bwe�jów?

W�To�ron�to�jest�jeszcze�mu�zeum�w�wil�li�po�ło�-żo�na�za�mia�stem,�w�miej�sco�wo�ści�Kle�in�berg.�Jejdaw�ni�wła�ści�cie�le�by�li�ko�lek�cjo�ne�ra�mi�sztu�ki�ka�-na�dyj�skiej,�swo�ją�bo�ga�tą�ko�lek�cję�prze�ka�za�li�kra�-jo�wi.�Muzeum�pięk�nie�po�ło�żo�ne�po�śród�drzew,ma�zna�ko�mi�tą�ko�lek�cje�ob�ra�zów�Gru�py�Sied�-miu.�Z�na�dzie�ją,�że�znaj�dzie�się�tam�rów�nież�ko�-lek�cja�Wo�odland�Scho�ol,�uda�łem�się�tam�iznalazłem�kil�ka�ob�ra�zów�No�rva�la�Mor�ris�se�au�apo�mię�dzy�ni�mi�po�je�dyn�cze�ob�ra�zy�in�nych�ar�ty�-stów.�Są�tam�Da�ph�ne�Ojig,�Carl�Ray,�Saul�Wil�-liams,�Goy�ce�Ka�ke�ga�mic.�

W�To�ron�to�można�też�znaleźć�ga�le�riesprze�da�ją�ce�ob�ra�zy�współ�cze�snych�ar�ty�stów,�w

koń�cu�ar�ty�ści�Wo�odland�Scho�ol�na�dal�ży�ją�itwo�rzą.�Nie�wszy�scy�wpraw�dzie,�No�rval�Mor�-ris�se�au�zmarł�kil�ka�lat�te�mu,�ale�to�i�tak�sztu�kawspół�cze�sna.�W�ostatni�dzień�dotarłem�doKin�sman�Ro�bin�son�Gal�le�ry,�która�– jak�sięokazało�– zaj�mu�je�się�sprze�da�żą�dzieł�No�rva�laMor�ris�se�au.�Po�sze�dłem�tam�w�ostat�ni�dzieńprzed�od�lo�tem.�Już�z�da�le�ka�wi�dzia�łem�wiel�kina�pis:�No�rval�Mor�ris�se�au.�Wprawdzie�otwar�-cie�do�pie�ro�za�kil�ka�dni,�ale�wszyst�kie�ob�ra�zyjuż�po�wie�si�li�i�moż�na�było�wysatwę�zobaczyć.Wy�sta�wa�im�po�nu�ją�ca,�dwie�du�że�sa�le�wiel�kichob�ra�zów�o�pul�su�ją�cych�ko�lo�rach.�Moż�na�za�ob�-ser�wo�wać�roz�wój�ar�ty�sty�–�naj�wcze�śniej�sze�ob�-ra�zy�dwu�ko�lo�ro�we,�wy�dra�pa�ne�na�ko�rzebrzo�zo�wej,�póź�niej�sze�–�z�lat�sześć�dzie�sią�tych–�ma�lo�wa�ne�akry�lem�na�pa�pie�rze�ła�god�ny�miod�cie�nia�mi�brą�zu,�jesz�cze�póź�niej�sze�–�z�latosiem�dzie�sią�tych�–�w�ja�skra�wych,�pra�wie�neo�-no�wych�ko�lo�rach.�Wszyst�ko�w�cha�rak�te�ry�-stycz�nym�sty�lu.�No�rval�stwo�rzył�sty�li�sty�kę�takzwa�nej�szko�ły�pusz�czań�skiej.�Był�sza�ma�nemOd�żi�bwe�jów�i�twier�dził,�że�z�du�cho�we�go�świa�-ta�otrzy�mał�we�zwa�nie�do�ma�lo�wa�nia.�Przed�-sta�wia�on�na�swych�ob�ra�zach�ta�jem�ne�mi�tyOd�żi�bwe�jów,�któ�re�zda�niem�in�nych�sza�ma�nównie�po�win�ny�być�ni�gdy�pu�blicz�nie�przed�sta�-wia�ne.�In�ni�póź�niej�pod�ję�li�ten�styl,�ale�to�No�-rval�był�je�go�twór�cą.�

In�ni,�to�zna�czy�kto?�Szu�ka�łem�w�księ�gar�-niach�ja�kiejś�so�lid�nej�in�for�ma�cji�na�ten�te�mat.Zna�la�złem�kil�ka�ksią�żek�na�te�mat�No�rva�laMor�ris�se�au�oraz�je�den�ob�szer�ny�ka�ta�log�wy�sta�-wy�Da�ph�ne�Ojig.�Kto�to�jest�Da�ph�ne�Ojig?Wspo�mnia�ny�ka�ta�log�su�ge�ru�je,�że�jest�to�po�staćnu�mer�dwa�w�tej�gru�pie�ma�la�rzy.�Uro�dzi�ła�sięna�wy�spie�Ma�ni�to�ulin�na�je�zio�rze�Hu�ron�w�takzwa�nym�nie�sce�do�wa�nym�re�zer�wa�cie�Od�żi�bwe�-jów.�Nie�sce�do�wa�nym,�po�nie�waż�je�go�miesz�kań�-cy�ni�gdy�nie�pod�pi�sa�li�trak�ta�tu�prze�ka�zu�ją�ce�goich�zie�mie�rzą�do�wi�Ka�na�dy.�Jed�nym�z�przod�-ków�Da�ph�ne�Ojig�był�wódz�szcze�pu�Pot�to�wa�to�-mi,�wsła�wio�ny�w�bi�twach�prze�ciw�koAme�ry�ka�nom�w�XIX�wie�ku,�wódz�ten�schro�niłsię�póź�niej�u�Od�żi�bwe�jów�na�wy�spie�Ma�ni�to�-

ulin.�Jed�nak�że�w�po�ło�wie�XX�wie�ku,�kie�dy�Da�-ph�ne�Ojig�wcho�dzi�ła�w�ży�cie�do�ro�słe,�du�ma�zdaw�nych�czy�nów�by�ła�w�po�ło�wie�za�po�mnia�na.Da�ph�ne�szu�ka�ła�pra�cy�w�To�ron�to,�a�po�nie�ważin�diań�skie�na�zwi�sko�by�ło�po�strze�ga�ne�ja�ko�prze�-szko�da,�zmie�ni�ła�je�na�Fi�sher.�W�To�ron�topracowała�jako�urzędniczka,�ale�po�nie�waż�mia�-ła�ta�lent�pla�stycz�ny�–�ca�ły�czas�rów�nież�ma�lo�-wa�ła.�W�jej�ob�ra�zach�wi�dać�by�ło�tro�chę�wpływku�bi�zmu,�a�tro�chę�jej�in�diań�skie�go�dziad�ka,�któ�-ry�uczył�ją�sty�lu�ry�sun�ków�na�ko�rze�brzo�zo�wej.�

Przy�szły�la�ta�sześć�dzie�sią�te,�wśród�In�dianczas�od�ro�dze�nia�du�my�ze�swe�go�po�cho�dze�nia.W�1962�ro�ku�na�wy�spie�Ma�ni�to�ulin�zor�ga�ni�zo�-wa�no�pierw�szy�no�wo�żyt�ny�pow�wow�w�On�ta�rio.Da�ph�ne�by�ła�tam�obec�na,�wcią�gnię�to�ją�w�krągtań�ca�i�na�gle�po�czu�ła�się�In�dian�ką.�Od�te�gomo�men�tu�te�ma�tem�jej�ob�ra�zów�sta�ły�się�le�gen�-dy�Od�żi�bwe�jów,�a�styl�za�dzi�wia�ją�co�się�upodob�-nił�do�No�rva�la�Mor�ris�se�au.�Z�cza�semprze�pro�wa�dzi�ła�się�z�po�wro�tem�na�Ma�ni�to�ulin�ido�dziś�tam�miesz�ka.

No�do�brze,�to�dwie�oso�by.�A�in�ni?�Gdzie�ichszu�kać?

Mo�że�po�pro�stu�tam,�gdzie�miesz�ka�Trish,wśród�puszcz�na�pół�noc�od�je�zio�ra�Hu�ron?Pew�ne�go�dnia�Trish�za�bra�ła�mnie�do�re�zer�wa�tuOd�żi�bwe�jów,�zwa�ne�go�Ser�pent�Ri�ver,�że�bymzo�ba�czył�tam�tej�szą�ga�le�rię�gra�fi�ki.�Ga�le�ria�by�łana�te�re�nie�re�zer�wa�tu,�ale�tak�że�przy�szo�sie�nr�7,któ�ra�ciągnie�się�wzdłuż�pół�noc�ne�go�brze�gu�je�-zio�ra�Hu�ron�i�da�lej�przez�ca�łą�Ka�na�dę�aż�doPa�cy�fiku.�Na�tu�ral�na�klien�te�la�tej�ga�le�rii�to�niemiesz�kań�cy�re�zer�wa�tu,�lecz�miesz�kań�cy�miastja�dą�cy�tą�szo�są�na�wa�ka�cje.�Nie�dzi�wi�więc,�żejest�tam�spo�ro�ce�pe�lia�dy,�ale�jest�tam�też�tro�chęgra�fi�ki�wy�so�kiej�kla�sy.�Wszyst�kie�te�pra�ce�ma�jąsty�lo�wo�wie�le�wspól�ne�go�ze�so�bą,�a�tak�że�ze�sty�-lem�No�rva�la�Mor�ris�se�au.�O�au�to�rach�ni�gdy�nicnie�sły�sza�łem�i�nic�o�nich�nie�wiem.�Ale�zna�la�-złem�se�rie�kar�tek�pocz�to�wych�z�ty�mi�gra�fi�ka�mi,a�na�od�wro�cie�tych�kar�tek�by�ło�kil�ka�słów�o�au�-to�rach,�stąd�po�cho�dzi�ca�ła�mo�ja�o�nich�wie�dza.�

No�rval�Mor�ris�se�au�miał�wie�lu�na�śla�dow�cóww�za�sa�dzie�go�ko�piu�ją�cych,�ale�do�ta�kich�napew�no�nie�na�le�ży�Ce�cil�Young�fox�–�au�tor�mi�-tycz�nych�scen�w�bar�dzo�cha�rak�te�ry�stycz�nym�sty�-lu,�jak�by�roz�pię�tych�na�pa�ję�czy�nie.�Uro�dzo�ny�wBlind�Ri�ver,�mie�ści�nie�na�pół�noc�nym�brze�gu�je�-zio�ra�Hu�ron�(i�zu�peł�nie�nie�da�le�ko�Re�zer�wa�tuSer�pent�Ri�ver)�miesz�kał�i�two�rzył�w�No�wym�Jor�-

ku,�Van�co�uver�i�To�ron�to,�ale�styl�i�te�ma�ty�ka�je�goprac�od�zwier�cie�dla�ły�je�go�in�diań�skie�po�cho�dze�-nie.�Nie�ste�ty�już�nie�ży�je,�zmarł�w�1987�ro�ku.

Isa�ac�Bi�gnell�nie�na�le�żał�do�szcze�pu�Od�żi�-bwe�jów,�lecz�Kri,�uro�dzo�ny�był�w�re�zer�wa�ciepo�ło�żo�nym�400�mil�na�pół�noc�od�Win�ni�pe�gu.Wy�pra�co�wał�on�wła�sną�tech�ni�kę�ma�lo�wa�niagąb�ką,�w�któ�rej�two�rzył�pro�ste�kom�po�zy�cje�na�-wią�zu�ją�ce�do�in�diań�skie�go�po�strze�ga�nia�przy�ro�-dy.�Miesz�kał�w�Win�ni�pe�gu,�Min�ne�apo�lis,Van�co�uver.�Zmarł�w�1995�ro�ku�w�wie�ku�37�lat.Je�go�tech�ni�kę�i�styl�pod�jął�Rus�sel�No�ga�nosh,Od�żi�bwej�z�On�ta�rio,�któ�ry�obec�nie�sta�je�się�bar�-dziej�zna�ny,�acz�nie�ukry�wa�te�go�od�ko�go�uczyłsię�ma�lo�wać.

W�ga�le�rii�by�ły�oczy�wi�ście�pra�ce�wie�lu�in�nychar�ty�stów,�w�więk�szo�ści�jesz�cze�ży�ją�cych.�Bo�Wo�-odland�Scho�ol�to�roz�dział�nadal�nieza�mknię�ty.Wo�odland�Schol�to�sztu�ka�In�dian,�te�ma�ty�ka�istyl�wy�wo�dza�się�z�tra�dy�cji�Od�żi�bwe�jów,�ale�tonie�In�dia�nie�są�głów�ny�mi�kon�su�men�ta�mi�tejsztu�ki.�Bo�nie�jest�tra�dy�cją�Od�żi�bwe�jów�wie�sza�-nie�ob�ra�zów�na�ścia�nach�wi�gwa�mów.�Dziśoczy�wi�ście�nie�miesz�ka�ją�oni�w�wi�gwa�mach�tyl�-ko�w�do�mach�–�ta�kich�sa�mych,�jak�ich�bia�li�są�-sie�dzi,�ale�czy�wie�sza�ją�oni�na�ścia�nach�ob�ra�zyNo�rva�la�Mor�ris�se�au?�Na�wet�je�śli�znaj�dą�się�ta�-cy,�któ�rych�stać�na�za�kup�je�go�ob�ra�zów,�obec�niewy�ce�nia�nych�na�kil�ka�dzie�siąt�ty�się�cy�dolarów�(oczym�na�ocz�nie�prze�ko�na�łem�się�w�Kin�smanRo�bin�son�Gal�le�ry�w�To�ron�to),�to�bę�dą�to�lu�dzieza�nu�rze�ni�po�uszy�w�kul�tu�rze�bia�łe�go�czło�wie�ka.Tyl�ko�bo�wiem�lu�dziom�tej�kul�tu�ry�chce�się�za�ra�-biać�wiel�kie�pie�nią�dze.

Kto wiesza obrazy na ścianach?

nowy czas | grudzień 2012 |25

Wystawa Morrisseau

Isaac Bignell Daphne Ojig

Cecil Youngfox

Page 26: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

co się dzieje26 | grudzień 2012 | nowy czas

kino

Skyfall

Dotychczas było tak: Bond samo-dzielnie ratował świat, po drodzepodrywając wszystkie napotkane ko-biety, niszcząc połowę miasta irozbijając parę samochodów.To już jakby osobny gatunek. Pewnemotywy są tu zawsze obecne. – Towielka fantazja, w którą wszyscy chcie-libyśmy wierzyć – tłumaczyfilmoznawca Carl Whinder z Ro-ehampton University. Akcenty wramach tej stylistyki przesuwały się wzależności od czasów: raz bondowskieuniwersum było mroczniejsze, innym –pokazywane z przymrużeniem oka. Zaczasów Daniela Craiga filmy z seriiwpisują się w pierwszą kategorię. Nie-którzy krytycy uważają, że stanowi to –bardziej lub mniej świadome – odbi-cie niepewnych czasach, w jakichpowstawało Casino Royale czy Skyfall.Ale nawet jeśli weźmiemy to pod uwa-gę, możemy być zaskoczeni dawkąrealizmu w najnowszej odsłonie przy-gód Agenta 007. Skyfall pokazujeBonda niepewnego siebie i nieskutecz-nego jak nigdy.

Bad Santa

Odtrutka dla wszystkich zmęczonychprzesłodzoną atmosferą przedświą-teczną, którą na Wyspachbombardowani jesteśmy już niemalod początku listopada. W tytułowejroli Złego Mikołaja genialny Billy BobThorton. Klnie, pije, pali i obmacujekobiety. No i jeszcze jedna cecha nie-

KABARETMORALNEGO NIEPOKOJU

Wystapi w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnymw LondyniePIATEK 15 lutego 2013 o godz. 20:00SOBOTA 16 lutego 2013 o godz 17:00 i 20:00NIEDZIELA 17 lutego 2013 o godz. 17:00 i 20:00

w najnowszym programie „POGODA NA SUMA”

W celu ułatwienia zakupu biletów na premierowy program najlepszego w Polsce kabaretu i zagwarantowania ichodbioru, zapraszam do Agencji Gosia Travel w Londynie na Ealingu (obok polskiego kościoła na Windsor Road)przed świętami Bo�ego Narodzenia od 13 do 23 grudnia w godz. od 14.00 do 18.00; w sobotę i w niedzielę odgodz. 10.00 do 14.00Bilety na kabaret to idealny prezent pod choinkę!!!Bilety również do nabycia w kasie POSK-u od 1 lutego w godz. od 18:00 do 20:00Wczesniejsze rezerwacje od 10 grudnia u Jurka Jarosza, tel: 07878047013

szczególnie przydatna u św. Mikołaja:nie znosi dzieci. I nawet jeśli morałjest dość przewidywalny, to taka nihili-styczna przebieżka przez sam środekprzesłodzonej do bólu tradycji komer-cyjno-świątecznej jest z pewnościąodświeżająca.Prince Charles CinemaLeicester Place, WC2H 7BYŚroda, 19 grudnia, godz. 19.00

Amour

Boli? Pewnie, że tak. W końcu to filmMichaela Haneke – a ten reżyser niebawi się w półśrodki. Jak zawszeszczery do bólu, nieszczędzący wi-dzowi nieupiększonej prawdy Austriakkaże nam teraz towarzyszyć gasnącejstaruszce, granej wspaniale przezFrancuzkę Emmanuelle Rivę. Intymnyi wstrząsający zapis przygotowaniasię do śmierci nie unika metafizycz-nych pytań, ale jako podstawętraktuje cierpienie fizyczne pokazanetu bez znieczulenia. Cierpienie uszla-

chetnia? Haneke zdaje się zgłaszaćswoje votum separatum.

The Master

Czy to najlepszy film roku? – pyta „Ti-me Out”. Z pewnością jeden znajbardziej oczekiwanych (przynaj-mniej pośród miłośników kinaambitniejszego). Paul Thomas Ander-son, którego pamiętamy z There WillBe Blood i Brooklyn Nights powracapo kilku latach milczenia z historiączłowieka, który dostał się w szponymanipulatorskiej, parareligijnej sekty(skojarzenia ze scientologami są nie-przypadkowe). Recenzje znakomite,podobnie, jak aktor odgrywającygłówną rolę: Philip Seymour Hoffman.

Alt-J

Panowie z Alt-J wygrali w tym rokuprestiżową Mercury Prize, stanowiącąswoistą odtrutkę na komercyjne dobólu, promujące raczej proste rytmyBrit Awards. Mercury Prize dostają ra-czej ci artyści, którzy normalnieprześlizgują się przez szerokie otwory

w sieciach wielkich firm nagranio-wych i prywatnych stacji radiowych.W ich muzyce słychać brzmieniaMorriseya czy Jeffa Buckleya. Cieka-wy jest też sceniczny image (a możeraczej jego brak?) członków grupy.Bliżej im jest do „geeków” z Big BangTheory niż gwiazd rock’n rolla.Shepherd’s Bush Empire,Shepherd's Bush Green, W12 8TTPiątek 18 styczniasobota, 19 stycznia, godz. 19.00

Carol Songs

Od kolęd po piosenki popularne – za-równo te z Wysp, jak i z drugiej stronyAtlantyku. To one wprawią nas na ty-dzień przed świętami w odpowiedninastrój. Przyłączenie się do śpiewakówna scenie? Dozwolone, a nawet zale-cane! Organizatorzy sugerują, że wartoprzećwiczyć między innymi takie pio-senki, jak Have Yourself a Merry LittleChristmas, All I Want for Christmas isYou i Winter Wonderland.Pięć różnych dni – szczegółyna stronie Royal Albert HallKensington Gore, SW7 2 AP

Christmas in Blue

Tradycyjne angielskie piosenki świą-teczne i kolędy w aranżacjachjazzowych usłyszymy tuż przed BożymNarodzeniem w klimatycznym wnętrzukościoła St Martin’s in the Fields.St Martin in the FieldsSt Martin’s Place WC2 4JJSobota, 22 grudnia, godz. 11.30

Steve Hogarth

Teoretycznie bilety na ten kameralnykoncert się już rozeszły. Ale nigdy niewiadomo – do wytrwałych i upartychuśmiecha się szczęście. A wytrwałymwarto być, bo spotkania ze StevemHogarthem, znanym jako wokalistagrupy Marillion, są wyjątkowe.Na co dzień słyszymy jego głos w oto-czeniu bogatych aranżacji zespoło-wych. Tu jest tylko Steve i jego forte-pian. Wtedy śpiewa inaczej – delikat-niej, często zniżając głos do szeptu. Cośpiewa Hogarth? Ballady ze swoichpłyt solowych, przearanżowane klasykiMarillion (które często kompletniezmieniają swój charakter) oraz utwo-ry innych artystów: od Davida Bowiego,przez Beatlesów po TheWaterboys.CARGO83 Rivington StreetShoreditch EC2A 3AYWtorek, 18 grudnia

Benny Goodman Orchestra

Nie, niestety. Orkiestra Benny’ego Go-odmana nie uległa reaktywacji.Czytelnicy, którzy urodzili się nieco zapóźno, by cieszyć się muzyką tytanajazzu na żywo, nie muszą się jednakczuć zawiedzeni nagłówkiem. Bo orkie-stra Pete’a Longa spróbuje w CadoganHall choć w jakimś stopniu odtworzyćklimat legendarnego koncertu Goodma-na i spółki z 1938 roku. Występ wCarnegie Hall od dawna – mimo nienajlepszych kopii nagrań – zyskał sobiestatus kultowego pośród fanów jazzu.W 75. rocznicę tego występu mamyszansę posłuchać namiastki.Cadogan Hall5 Sloane Terrace, SW1X 9DQPoniedziałek, 23 stycznia,godz. 19.30

koncerty

Australian Pink Floyd Show

Chłodna atmosfera pomiędzy Davi-dem Gilmourem i Rogerem Watersemoraz niedawna śmierć Nicka Masonasprawiają, że na reaktywację PinkFloyd nie mamy raczej co liczyć. Wmarcu na Wyspy przybędzie substy-tut – ale wysokiej jakości. AustralianPink Floyd Show stara się jak najwier-niej odtworzyć różowe brzmienie, ado tego twórczo rozwija to, z czegozespół zawsze słynął: oprawę wizual-ną. Możemy spodziewać się laserów,projekcji multimedialnych i efektówpirotechnicznych.Hala O2, Penisula SquareSE10 0DXNiedziela, 25 lutego, godz. 20.00

Steve Hackett

Gdy po wydaniu legendarnej, choćnierównej płyty Lamb Lies Down OnBroadway, z zespołu Genesis odcho-dził Peter Gabriel, większościobserwatorów wydawało się, że tokoniec zespołu. A tymczasem kapelanagrała fantastyczny, do dziś przezwielu uważany za najlepszy, albumTrick of the Tail. Okazało się, że czte-roosobowy skład jak najbardziejpotrafi unieść oczekiwania publiczno-sci związane z marką Genesis.Kiedy w 1978 roku z zespołu odszedłSteve Hackett, grupa radykalnie zmie-niła brzmienie, a w opinii wielukrytyków nigdy już nie osiągnęła arty-stycznych wyżyn z drugiej połowy latsiedemdziesiatych. Może więc z per-spektywy czasu okazuje się, że toSteve Hackett był tu kluczowymczłonkiem zespołu? Może jego czaru-jąca gitara zlepiała muzykę tej grupy?Można się o tym będzie przekonaćpodczas majowego koncertu. W re-pertuarze przede wszystkimrozmarzone, często klasycyzującekompozycje z bardzo niedocenionychpłyt solowych artysty. Ale spodziewaćsię też można przeróbek paru klasy-ków macierzystego zespołu Hacketta.Horizons nie zabraknie!Apollo HamersmithHammersmith Apollo 45 QueenCaroline St. W6 9QHPiątek, 10 maja, godz. 18.30

Roger Waters

Koncerty dopiero we wrześniu, alesprzedaż biletów właśnie się rozpoczę-ła. I nie ma się co łudzić: zaraz sięskończy, więc trzeba się śpieszyć. Ro-ger Waters, lider legendarnego zespołuPink Floyd zapewnia, że w taką trasękoncertową wyrusza po raz ostatni. Je-śli więc ktoś ma ochotę usłyszeć – izobaczyć – genialny spektakl The Wallna żywo, lepiej niech rozbije skarbonkę(bo bilety nie są zbyt tanie, choć doabsurdalnych cen za Stonesów w haliO2 jeszcze im brakuje...). Co w za-mian? Jeden z największych albumóww historii rocka grany pośród genial-nych dekoracji, na które składają sięgigantyczne, styropianowe cegły wmurze, przerażająca kukła odrażające-go nauczyciela czy rysunkilegendarnego brytyjskiego karykaturzy-sty Geralda Scarfe’a. No i jeszczejedno: będzie jeden nowy kawałek!Szczegóły na stronie:www.roger-waters.comStadion WembleyWembley HA9 0WS

Page 27: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

co się dzieje|27nowy czas | grudzień 2012

NNiiee wwiiaa ddoo mmoo,, aallee ww pprrzzyy ppaadd kkuu ffiill mmoo wweejj wweerr ssjjiiWWłłaadd��ccyy��ppiieerr��śścciiee��nnii rroo ddzzii nnaa aauu ttoorraa wwyy ppoo wwiiaa ddaa łłaa ssiięę rraa --cczzeejj pprrzzyy cchhyyll nniiee.. AA pprrzzee cciieeżż rree żżyy sseerr PPee tteerr JJaacckk ssoonnssttąą ppaałł ppoo ppoo lluu mmii nnoo wwyymm.. WW kkoońń ccuu llee ggeenn ddaarr nnaa ttrryy lloo --ggiiaa TTooll kkiiee nnaa zzaa sskkaarr bbii łłaa ssoo bbiiee pprrzzeezz ddee kkaa ddyy zzaa ggoo rrzzaa --łłyycchh ffaa nnóóww,, kkttóó rrzzyy zznnaa jjąą nnaa ppaa mmiięęćć kkaażż ddąą ppiięęddźźwwyy iimmaa ggii nnoo wwaa nnee ggoo uunnii wweerr ssuumm,, ww kkttóó rryymm rroozz ggrryy wwaassiięę wwoojj nnaa oo ppiieerr śścciieeńń.. –– NNiiee uuddaa łłoo mmuu ssiięę oodd ddaaćć kkllii --mmaa ttuu –– mmoo ggllii bbyy ppoo wwiiee ddzziieećć.. AAll bboo tteeżż pprrzzyy ssttąą ppiićć ddoowwyy nnaajj ddyy wwaa nniiaa bbłłęę ddóóww ii oodd ssttęęppssttww ((oocczzyy wwii śścciiee nniiee --wwyy bbaa cczzaall nnyycchh)) oodd llii ttee rraacc kkiiee ggoo oorryy ggii nnaa łłuu.. NNiicc ttaa kkiiee ggoossiięę nniiee ssttaa łłoo,, bboo JJaacckk ssoonn ssttwwoo rrzzyyłł ssee rriięę mmaa ggiicczz nnąą ––mmaa łłoo kkttóó rryy ffaann bbrryy ttyyjj sskkiiee ggoo ppii ssaa rrzzaa mmiiaałł ppoo wwyyjj śścciiuu

zz kkii nnaa mmuu cchhyy ww nnoo ssiiee..AA jjaakk bbęę ddzziiee ttee rraazz?? MMoo żżee nniiee bbyyćć łłaa ttwwoo.. WW kkoońń ccuu

TTooll kkiieenn nnaa ppii ssaałł HHoobb��bbii��ttaa jjaa kkoo sswwoo iissttąą wwpprraaww kkęę ddooWWłłaadd��ccyy��ppiieerr��śścciiee��nnii –– pprrzzee zznnaa cczzoo nnaa oonnaa bbyy łłaa rraa cczzeejj ddllaaddzziiee ccii ii ww ppoo rróóww nnaa nniiuu zz ttrryy lloo ggiiąą bbyy łłaa oo wwiiee llee kkrróótt sszzaa..DDee ccyy zzjjaa wwyy ttwwóórr nnii,, bbyy wwyy ccii ssnnąąćć zz tteejj kkssiiąą żżeecczz kkii aażżttrrzzyy cczzęęśśccii jjeesstt wwiięęcc rryy zzyy kkooww nnaa.. OOcczzyy wwii śścciiee oozznnaa cczzaawwiięękk sszzee zzyy sskkii,, aallee wwsszzyy ssccyy zzaa ddaa jjąą ssoo bbiiee ppyy ttaa nniiee,, cczzyyccee lluu lloo iiddoo wwyy HHoobb��bbiitt nniiee uucciieerr ppii ww wwyy nnii kkuu ddłłuu żżyyzznn..

AAkk ccjjaa ffiill mmuu zzaa bbiiee rraa nnaass zznnóóww ddoo SShhii rree –– kkrraa iinnyyhhoobb bbii ttóóww nnaa ddaa llee kkiieejj ppóółł nnoo ccyy ŚŚrróódd zziiee mmiiaa –– kkrraa iinnyy,,ggddzziiee żżyy jjąą kkoo łłoo ssiiee bbiiee lluu ddzziiee,, kkrraassnnoolluuddyy ii eell ffyy,, cczzaa --sseemm ttyyll kkoo nniiee ppoo kkoo jjoo nnee pprrzzeezz mmnniieejj pprrzzyy jjaa zznnee ssttwwoo rryy,,ttaa kkiiee jjaakk ggoo bbllii nnyy cczzyy oorr kkii..

HHoobb bbii ccii nniiee ssłłyynn nnąą zz zzaa mmii łłoo wwaa nniiaa ddoo pprrzzyy ggóódd..PPrrzzee ppiiss nnaa ddoo bbrrzzee ssppęę ddzzoo nnee żżyy cciiee?? CCzzyy ssttaa nnoorr aa ((kkttóó --rraa jjeedd nnaakk pprrzzyy ppoo mmii nnaa wwee wwnnąąttrrzz ddoo bbrrzzee uuttrrzzyy mmaa nneecchhooćć nnuudd nnaa wwee mmiieesszz kkaa nniiee bbrryy ttyyjj sskkiieejj kkllaa ssyy śśrreedd nniieejj)),,ddoo bbrree jjee ddzzee nniiee,, dduu żżoo wwii nnaa ii nniiee ccoo zzaa bbaa wwyy ((uummiiaarr kkoo --wwaa nniiee sszzaa lloo nneejj rrzzeecczz jjaa ssnnaa))..

SShhii rree ttoo kkrraa iinnaa iidd ddyy lliicczz nnaa.. ZZ rrzzaadd kkaa zzddaa rrzzaa ssiięę ttuu

ccoośś wwyy jjąątt kkoo wwee ggoo cczzyy ssttrraasszz nnee ggoo.. TTaa kkiiee wwyy ddaa rrzzee nniiaa,,jjaakk aattaakk wwyy ggłłoodd nniiaa łłyycchh wwiill kkóóww,, kkttóó rree wwiiee kkii ttee mmuupprrzzee sszzłłyy pprrzzeezz zzaa mmaarr zz nniięę ttąą rrzzee kkęę ii rrzzuu ccii łłyy ssiięę nnaammiieesszz kkaańń ccóóww jjeedd nneejj zz wwiioo sseekk ttoo wwyy jjąątt kkii.. HHoobb bbii ccii zzeesswwoo jjee ggoo kkrraa iikkuu ssiięę nniiee rruu sszzaa jjąą.. DDoo ttee ggoo ssttoopp nniiaa,, żżeenniiee kkttóó rrzzyy mmiieesszz kkaańń ccyy ŚŚrróódd zziiee mmiiaa uuwwaa żżaa jjąą,, żżee nnii zziioołł kkiittoo ppoo ssttaa ccii mmii ttyycczz nnee..

AA jjeedd nnaakk ppeeww nnee ggoo ddnniiaa wwsszzyysstt kkoo ssiięę zzmmiiee nniiaa.. MMłłoo --ddee ggoo BBiill bboo BBaagg ggiinn ssaa oodd wwiiee ddzzaa cczzaa rroo ddzziieejj GGaann ddaallff ––cczzłłoo wwiieekk śśwwiiaa ttoo wwyy,, zznnaa jjąą ccyy ssiięę nnaa wwiieell kkiieejj ppoo llii ttyy ccee iimmrroocczz nneejj mmaa ggiiii.. II pprroo ppoo nnuu jjee BBiill bboo,, bbyy tteenn wwzziiąąłł uuddzziiaałłww wwiieell kkiieejj wwyy pprraa wwiiee.. –– JJaa?? –– ppyy ttaa zz sszzee rroo kkoo oottwwaarr ttyy --mmii oocczzaa mmii hhoobb bbiitt.. AA jjeedd nnaakk...... BBiill bboo nniiee mmóó wwii wwiięęcc„„nniiee””.. AA ppoo tteemm?? WWyy ddaa rrzzee nniiaa nnaa bbiiee rraa jjąą tteemm ppaa.. WW nnoorr --ccee BBiill bboo nnii zz ttee ggoo nnii zz oowwee ggoo ppoo jjaa wwiiaa jjąą ssiięę bbrroo ddaa tteekkrraa ssnnoo lluu ddyy ppoodd pprrzzee wwoodd nniicc ttwweemm wwyy nniioo ssłłee ggoo TThhoo rrii --nnaa DDęę bboo wweejj TTaarr cczzyy.. WW pprrzzee rrwwaacchh mmiięę ddzzyy ppii cciieemm ppii --wwaa,, śśppiiee wwaa nniieemm ppoodd nniioo ssłłyycchh ppiiee śśnnii ii ppaa llee nniieemmooggrroomm nnyycchh ffaa jjeekk,, ooppoo wwiiaa ddaa jjąą oo wwiieell kkiicchh sskkaa rrbbaacchhuukkrryyttyycchh ppoodd ppoodd nnóó żżeemm ggóó rryy,, hheenn,, ddaa llee kkoo zzaa MMrroocczz --nnąą PPuusszz cczząą ppeełł nnąą ppaa jjąą kkóóww ii pprrzzee rraa żżaa jjąą ccyycchh ssttwwoo rróóww..SSkkaarr bbuu ttee ggoo bbrroo nnii ssmmookk –– aa ttoo jjuużż nniiee pprrzzee lleeww kkii.. AAlleepprrzzee cciieeżż nnaa ttyymm ppoo llee ggaa pprrzzyy ggoo ddaa,, pprraaww ddaa??

PPrrzzyy ggoo ddaa,, kkttóó rraa rroozz ppoo cczzyy nnaa ssiięę nnaa ssttęępp nnee ggoo ppoo rraann --kkaa,, ggddyy oo śśwwii cciiee kkrraa ssnnoo lluu ddyy,, cczzaa rroo ddzziieejj ii zzuu ppeełł nniieenniieeppaa ssuu jjąą ccyy ddoo ttee ggoo ccaa łłee ggoo ttoo wwaa rrzzyy ssttwwaa mmaa łłyy hhoobb --bbiitt wwyy rruu sszzaa jjąą ww nniiee zznnaa nnee........

CCoo nnaa ttoo wwsszzyysstt kkoo kkrryy ttyy ccyy?? TTuu nniiee mmaa mmoo wwyy oo jjeedd --nnoo mmyyśśll nnoo śśccii,, ttaa kkiieejj jjaakk ww pprrzzyy ppaadd kkuu ttrryy lloo ggiiii.. GGłłoo ssyy ssąąppoo ddzziiee lloo nnee ii sszzcczzee rrzzee mmóó wwiiąącc,, cchhooćć wwiiee llee jjeessttcciieeppłłyycchh –– ttoo eenn ttuu zzjjaa ssttyycczz nnee ssąą rraa cczzeejj rrzzaadd kkoo śścciiąą..

HHoobb��bbiitt wwcchhoo ddzzii nnaa eekkrraa nnyy ww ppoo łłoo wwiiee ggrruudd nniiaa

Adam�Dą�brow�ski

Tolkien nie przepadał zakinem. Mawiał, że nie lubido niego chodzić, bopodczas seansów kręciłomu się w głowie. Co by więcpowiedział widząc ekrani-zacje swoich książek?

HOBBiT

wo�dy�– opo�wia�da�ku�ra�tor�Phi�lipProd�ger.�Dla�cze�go�to�ta�kie�waż�ne?Ano�dla�te�go,�że�zwy�kle�ko�ja�rzy�myame�ry�kań�skie�go�fo�to�gra�fa�z�mo�nu�-men�tal�ny�mi,�sta�tecz�ny�mi�pej�za�ża�mi.Na�pierw�szy�rzut�oka�nie�ma�tu�miej�-sca�na�ruch�czy�zmien�ność.A�jed�nak!�Stru�my�ki,�rze�ki,�ale�tak�żemgła�i�chmu�ry�spra�wia�ją,�że�na�zdję�-ciach�Adam�sa�od�kryć�moż�naza�ska�ku�ją�co�wie�le�ru�chu�i�dy�na�mi�ki.�Awszyst�ko�to�w�ty�po�wym�dla�ar�ty�sty,gi�gan�tycz�nym�for�ma�cie.Roy�al�Mu�seums�Gre�en�wich�Rom�ney�Rd,�SE�10�9NF

Sho�ot!

Sho�ot –�to�strze�lać,�ale�tak�że:�ro�bićzdję�cia.�Ta�gra�słów�w�ję�zy�ku�an�giel�-skim�sta�no�wi�pod�sta�wę�dla�bar�dzocie�ka�wej�wy�sta�wy�w�pre�sti�żo�wej�Pho�-to�gra�phers’�Gal�le�ry.�Punkt�wyj�ścia�tobar�dzo�po�pu�lar�na�tuż�po�woj�nie�atrak�-cja�eu�ro�pej�skich�we�so�łych�mia�ste�czek.– Za�sa�dy�by�ły�iden�tycz�ne�jak�na�nor�-mal�nej�strzel�ni�cy.�Ale�w�tymprzy�pad�ku�au�to�mat�ro�bił�ci�zdję�cie.To�ono�by�ło�na�gro�dą,�je�śli�tra�fi�łeś�wśro�dek�tar�czy�–�tłu�ma�czy�ku�ra�tor�Cler�-mont�Che�raux.��Eks�po�zy�cja�sku�pia�sięna�na�pię�ciu�mię�dzy�przy�pad�ko�wo�ściąwpi�sa�ną�w�spe�cy�ficz�ną�for�mę�sztu�ki,

Kiss�Me�Ka�te

Dla�tych,�któ�rzy�ma�ją�ocho�tę�po�czućat�mos�fe�rę�świąt�–�oto�ro�man�tycz�napo�dróż�do�świa�ta�kla�sy�ków�Co�le�Por�-te�ra.�Do�sko�na�łe�ko�stiu�my,��mnó�stwodow�ci�pów�no�i�oczy�wi�ście�mu�zy�ka:�odToo�Darn�Hot po�So�in�Lo�ve.�Kiss�MeKa�te to�opo�wieść�o�tru�pie�ak�tor�skiejpró�bu�ją�cej�prze�ro�bić�Po�skro�mie�niezło�śni�cy Wil�lia�ma�Szek�spi�ra�na�mu�si�-cal.�Ale�to�nie�ta�kie�ła�twe.�Bo�prze�cieżgłów�na�gwiaz�da�Fred�Gra�ham�nie�zno�-si�się�z�gra�ją�cą�ową�zło�śni�cę�Lil�liVa�ne�sii.�Na�sce�nie�wszyst�ko�zmie�rzaku�szczę�śli�we�mu�koń�co�wi,�ale�w�rze�-czy�wi�sto�ści�mo�że�nie�być�tak�ró�żo�wo:w�koń�cu�pa�ra�nie�daw�no�się�roz�wio�dła.Old�Vic�The�atre�103�The�Cut,�Wa�-ter�loo�Rd,�SE1�8NB

Swe�et�Smell�of�Suc�cess

Ko�lej�ny�mu�si�cal�–�tym�ra�zem�za�ha�-cza�ją�cy�o�sty�li�sty�kę�fil�mu�no�ir.Lą�du�je�my�w�la�tach�pięć�dzie�sią�tych.Sce�ne�ria�to�uli�ce�du�że�go�ame�ry�kań�-skie�go�mia�sta.�Wo�kół�bez�pra�wie�ina�ra�sta�ją�ca�dusz�na�at�mos�fe�raMcCar�thy�zmu.�Dzien�ni�karz�Sid�neyma�rzy�o�prze�ło�mie�w�swo�jej�ka�rie�rze.Gdy�spo�ty�ka��in�for�ma�to�ra,�nie�ja�kie�goHun�sec�ke�ra,�wy�da�je�mu�się,�że�wiel�kazmia�na�jest�tuż�za�ro�giem.�Ty�le�że�wrze�czy�wi�sto�ści�pa�ku�je�się�skom�pli�ko�-wa�ną�in�try�gę,�któ�ra�już�wkrót�ce�goprze�ro�śnie.�Opo�wieść�o�nisz�czą�cympra�gnie�niu�wła�dzy�i�suk�ce�su.�Od�dechod�prze�sło�dzo�nych,�ra�do�snych�hi�sto�-ry�jek,�ja�kie�zwy�kle�od�naj�du�je�my�wmu�si�ca�lach.Ar�co�la�The�atre24�Ash�win�St,��E8�3DL

Cloc�kwork�Oran�ge

Gdy�Stan�ley�Ku�brick�wpro�wa�dzał�naekra�ny�swo�ją�bez�kom�pro�mi�so�wąekra�ni�za�cję�Me�cha�nicz�nej�po�ma�rań�-czy,�wie�lu�wi�dzów�na�Wy�spachod�czy�ty�wa�ło�ją�ja�ko�ro�dzaj�glos�sy�doów�cze�sne�go�sta�nu�bry�tyj�skie�go�spo�-łe�czeń�stwa:�z�je�go�na�ra�sta�ją�cąbru�tal�no�ścią,�cha�osem�i�prze�mo�cą.Hi�sto�ria�ni�hi�li�stycz�nej�grup�ki�mło�-dzień�ców��roz�bi�ja�ją�cych�wszyst�ko�naswo�jej�dro�dze,�nie�co�fa�ją�cych�sięprzez�gwał�tem�i�po�bi�cia�mi,�po�strze�ga�-na�by�ła�ja�ko�ostrze�że�nie�przedskut�ka�mi�roz�pa�du�wię�zi�spo�łecz�nych.Wer�sja�te�atru�w�So�ho�jest�nie�co�ła�-god�niej�sza.�Kry�tyk�„Ti�me�Out”za�uwa�ża,�że�tu�taj�gru�pa�Ale�xa�wy�da�jesię�mniej�nie�bez�piecz�na�niż�w�pier�wo�-wzo�rach�książ�ko�wym�i�fil�mo�wym.So�ho�The�atre21�De�an�St,��W1D�3NE

The�Ri�ver

W�tym�se�zo�nie�o�The�Ri�ver mó�wi�sięja�ko�o�jed�nym�z�naj�cie�kaw�szych�spek�-ta�kli,�ja�kie�ma�do�za�ofe�ro�wa�nialon�dyń�ska�sce�na�te�atral�na.�Po�mysł�re�-ży�se�ra�– Je�za�But�ter�wor�tha�–�jest�ta�ki,by�opo�wie�dzieć�nam�swo�ją�hi�sto�rię�wjak�naj�bar�dziej�ka�me�ral�nej�at�mos�fe�rze.Dla�te�go�bi�le�tów�nie�moż�na�re�zer�wo�-wać.�Trze�ba�je�so�bie�wy�stać�w�dniuwy�sta�wie�nia�spek�ta�klu.

Na�wi�dow�ni�mie�ści�się�tyl�ko�85osób.�A�prze�cież�But�ter�worth�gwa�ran�-tu�je�wiel�kie�za�in�te�re�so�wa�nie.�To�onstwo�rzył�ob�sy�pa�ne�po�chwa�ła�mi�Je�ru�sa�-

teatry

lem. Szczę�śliw�cy,�któ�rym�uda�się�do�-stać�na�wi�dow�nię,�za�bra�ni�zo�sta�ną�dood�cię�tej�od�świa�ta�cha�ty�sto�ja�cej�naskra�ju�kli�fu.�Od�wie�dza�ją�męż�czy�zna(gra�ny�przez�zna�ne�go�choć�by�z�do�sko�-na�łe�go�se�ria�lu�The�Ho�ur Do�min�caWe�sta)�ze�swo�ją�no�wą�dziew�czy�ną.�W�pew�nym�mo�men�cie�obo�je�wy�cho�-dzą�po�to�tyl�ko,�by�zgu�bić�się�wciem�no�ściach�i�po�wró�cić�osob�no.�Tyl�koże�dziew�czy�na�za�cho�wu�je�się�dzi�wacz�-nie�– wy�da�je�się,�że�na�ze�wnątrzzda�rzy�ło�się�coś,�co�ją�od�mie�ni�ło.�A�mo�że�to�ktoś�zu�peł�nie�in�ny?�Py�ta�nie,czy�jej�chło�pak�roz�wią�że�ta�jem�ni�cę.�Bo�na�ra�zie�–�w�prze�ci�wień�stwie�do�pu�-blicz�no�ści�–�ni�cze�go�nie�prze�czu�wa...Roy�al�Co�urt�The�atreSlo�ane�Squ�are,�SW1W�8AS�

ja�ką�jest�fo�to�gra�fia,�a�jej�pre�ten�sja�mi�doar�ty�zmu.�Tu�in�te�re�su�ją�ce�jest�szcze�gól�-nie�dzie�ło�Ru�dol�fa�Ste�ine�ra,�któ�rydwu�znacz�ność�sło�wa�sho�ot po�sta�no�wiłpo�trak�to�wać�bar�dzo�do�słow�nie.– Strze�la�w�ścia�nę�ka�me�ry�otwor�ko�-wej.�W�efek�cie�ro�bio�ne�jest�zdję�cie.�Aleku�la�stwa�rza�i�jed�no�cze�śnie�uszka�dzafo�to�gra�fię�–�tłu�ma�czy�ku�ra�tor.Pho�to�gra�phers’�Gal�le�ry16-18�Ra�mil�lies�St,�W1F�7LW

Tur�ner�Pri�ze�

Więk�szość�ko�men�ta�to�rów�jest�zgod�-na,�że�te�go�rocz�na�kon�ku�ren�cja,�je�ślicho�dzi�o�naj�bar�dziej�pre�sti�żo�we�wy�-róż�nie�nie�w�świe�cie�bry�tyj�skiej�sztu�ki,by�ła�naj�bar�dziej�za�cię�ta.�Wy�gra�ła�Eli�-za�beth�Pri�ce.�„Głę�bo�kie�i�po�etyc�kie”–�tak�dzien�nik�„The�In�de�pen�dent”oce�nił�jej�pra�cę,�któ�ra�za�punkt�wyj�-ścia�obie�ra��praw�dzi�we�wy�da�rze�nie:po�zar�w�skle�pie�Wo�ol�wor�ths�pod�ko�-niec�lat�sie�dem�dzie�sią�tych.�Alein�sta�la�cja�szyb�ko�za�bie�ra�nas�w�pod�-róż�do�świa�ta,�gdzie�nie�spo�sóbod�ró�żnić�te�go,�co�sta�ło�się�na�praw�dę,od�wy�two�rów�wy�obraź�ni�ar�tyst�ki.�Jejko�la�że�au�dio/wi�deo�za�ma�zu�ją�sku�-tecz�nie�gra�ni�cę�mię�dzy�do�ku�men�tema�fan�ta�zją.�Do�cho�dzi�do�te�go�bar�dzoważ�ny�w�in�sta�la�cji�dźwięk�–�wa�ria�cjana�te�mat�Out�On�the�Stre�et gru�pyShan�gri�-La.Tate�Britain,�Millbank,�SW1P�4RG

Une�xpec�ted�Ple�asu�res

– Bi�żu�te�ria�i�de�sign�tak�czę�sto�się�osie�bie�ocie�ra�ły�w�prze�szło�ści.�Spo�ty�ka�łyna�tych�sa�mych�przy�ję�ciach,�bo�nie�róż�-ni�ło�ich�aż�tak�wie�le.�Już�wcze�śniejpo�win�ny�by�ły�się�spo�tkać�i�po�roz�ma�-wiać.�Mo�że�na�wet�na�wią�za�ły�by�ja�kiśro�mans�–�mó�wi�ła�na�wer�ni�sa�żu�ku�ra�-tor�ka�wy�sta�wy�w�De�sign�Mu�seum.�Cel�wy�sta�wy�jest�pro�sty:�po�ka�zać�bi�-żu�te�rię�nie�ty�po�wą�.�Tak�nie�ty�po�wą,�żeaż�czło�wiek�za�sta�na�wia�się.�czy�rze�-czy�wi�ście�na�da�je�się�ona�do�no�sze�nia.Pier�ścio�nek�z�mi�nia�tu�ro�wą�głów�ką

szczu�ra?�Kilkakilogramowy�na�szyj�nikzbu�do�wa�ny�ze�zro�bio�nych�z�róż�nychma�te�ria�łów,�ogrom�nych�kul?Bran�so�let�ka�o�na�zwie�Wa�ka�cje�w�Kam�-bo�dży „przy�ozdo�bio�na”�wi�ze�run�ka�miszcząt�ków�lu�dzi�po�mor�do�wa�nych�przezCzer�wo�nych�Khme�rów?�To�tyl�ko�pa�ręprzy�kła�dów�„bi�żu�te�rii�eks�tre�mal�nej”,�ja�ką�znaj�dzie�my�w�De�sign�Mu�seum�wBer�mond�sey�nieopodal�To�wer�Brid�ge.�De�sign�Mu�seum28�Shad�Tha�mes,�SE1�2YD

wystawy

The�Curious�History�of�Christmas�Food

Dok�tor�Pe�ter�Ross�za�ostrzy�nam�ape�-tyt��przed�Świę�ta�mi.�Nie�za�leż�nie�odte�go,�czy�zo�sta�je�my�na�Bo�że�Na�ro�dze�-nie�na�Wy�spach�czy�też�wy�jeż�dza�mydo�Pol�ski,�mo�że�się�nam�przy�dać�pa�ręcie�ka�wych�hi�sto�rii�o�tra�dy�cj�nych�po�-trwach�spo�ży�wa�nych�w�czasieChristmas�and�Bo�xing�Day.�I�choćBry�tyj�czy�cy�nie�sły�ną�mo�że�z�bar�dzowy�ra�fi�no�wa�nej�kuch�ni,�to�z�pew�no�ściąta�kie�hi�sto�rie�do�da�dzą�tym�po�tra�womdo�dat�ko�we�go...�smacz�ku.Piątek,�14�grudnia,�godz.�15.00Keats�House�Keats�Grove�NW3�2RR

wykłady/odczyty

An�sel�Adams

Od�kryć�na�no�wo�twór�czość�An�se�laAdam�sa�–�ta�kie�za�da�nie�sta�wia�przedso�bą�ku�ra�tor�wy�sta�wy�w�Kró�lew�skimMu�zeum�w�Gre�en�wich.– Gdy�za�czą�łem�się�prze�ko�py�waćprzez�róż�ne�ar�chi�wa,�zo�rient�o�wa�łemsię,�że�je�go�pra�ce�ze�Wschod�nie�goWy�brze�ża�przy�po�mi�na�ją�bar�dzo�te,�zZa�cho�du,�z�któ�ry�mi�zwy�kle�go�ko�ja�rzy�-my.�Prze�wi�ja�się�ten�sam�mo�tyw

Page 28: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na podróże

O, raju,Malediwy!Po jedenastu godzinach lotu boli dosłownie wszystko, ale wystar-czy, żeby za oknem pojawił się pierścień piasku otoczony sele-dynową aureolą z gąszczem gibkich palm w środku i rządkiemdrewnianych bungalowów na palach, by człowiek poczuł się, jakbyprzed chwilą przyszedł na świat. Długo wydaje się, że samolot wylą-duje na wodzie. Schodzimy coraz niżej i niżej. Tafla oceanu prawiezagląda przez okno. I wtedy ziemia litościwie podsuwa nam pas lot-niska w Male.

blasku. Jest koniec listopada. Intensywnydeszcz już nie powinien padać. NaMalediwach zaczyna się sezon.

Wyspa ma może kilometr długości i ze300 metrów szerokości w najszerszymmiejscu. Z jednej strony otacza ją lagunaodgrodzona od Oceanu Indyjskiego rafąkoralową, z drugiej kawał otwartego morza,po którym trwa intensywna żegluga. Naszeokno wychodzi na rafę, o którą zacieklerozbijają się spienione fale. Do wody mamydwa kroki. Tu zresztą wszędzie jest blisko.

Wystarcza kilkuminutowy spacer, byobejść wyspę wokoło, wzdłuż i wszerz. To jużwszystko? – pytam w myślach przerażonyperspektywą polegiwania pod palmą przeznabliższe siedem dni. Upał jest tak dotkliwy,że nie jestem w stanie oddać się czystopolskiej uciesze wakacyjnej, czyli popijaniupiwa. Przy drugim czuję w żołądku piwnegogrzańca, który rośnie i rozpycha sięnieznośnie. Może wieczorem...

NUDA W RAJUFale leniwie uderzają o brzeg: raz, drugi,trzydziesty... Są niczym wskazówki zegara, wktóre wpatruje się skazany na dożywociewięzień. Co dnia nuda robi się bardzoplastyczna. Rozciąga się od horyzontu dohoryzontu i nic nie wskazuje na to, bycokolwiek zdołało ją zakłócić. Przypominam

W drzwiach samolotu wita nas ścianapowietrza tak gorącego, że natychmiastzatyka oddech w piersi. Pot i trudności zoddychaniem będą nam tu towarzyszyć wdzień i w nocy.

Godzinę później płyniemy szybką łodziąw kierunku naszej wyspy. Ruch panuje jakna autostradzie, tylko odbywa się wewszystkich kierunkach i chyba nikt go niekontroluje. Wpływamy między dwiezbudowane z kamienia ściany, które służą zacoś w rodzaju łącznika między szlakiemkomunikacyjnym, a lokalną mielizną.„Naszą wyspę” przytłaczają ciężkie, ponurechmury, które złośliwie osiadają nakońcówkach palm, jeszcze przed chwiląskąpanych w promieniach słońca. Na jakiśczas wszystko staje się wyblakłe i smutne, byw ułamku nabrać z powrotem niebiańskiego

sobie Pasję życia, znanego podróżnika JackaPałkiewicza i sytuację, gdy rozmawia zmieszkańcem Polinezji Francuskiej. Punktemwyjścia było życie w raju, ale wszystko kończysię tłumaczeniem, że codzienne słońce, upał ijednostajność stają się w końcu bliższe piekłu.Teraz czuję to na własnej skórze. Lubię poleżećna plaży czy przy basenie, lecz na drugi, trzecidzień zwykle pożyczam samochód lub daję siępowieźć na jakąś przygodę. Tu takiejmożliwości nie mam. Idę poszukać jakichśoferowanych przez hotel wycieczekfakultatywnych. Dziś była podróż łodziąpodwodną wzdłuż rafy koralowej, jutro ma byćwyprawa na rafę dla amatorów snorkelingu,pojutrze obserwacja rekinów w naturanymśrodowisku, później wizyta w stolicyMalediwów, czyli Male. Nie jest źle. Uczucieduszności nieco ustępuje. Zapisuję się nawszystko po kolei. Spore wątpliwości budzikosztująca sto dolarów piętnastominutowawyprawa samolotem ponad atolami, żebynapstrykać szpanerskich fotek. Po namyślerezygnuję z tego luksusu.

Nazajutrz płyniemy uprawiać snorkeling. Podrodze mijamy dryfujące z prądem żółwie orazstado radosnych delfinów. Chłopcy obługującyłódź specjalnie tłuką rękami o burty, by zachęcić

te piękne stworzenia do skoków ponadpowierzchnię wody. Delfiny chętnie spełniają tęprośbę, opływając łajbę z obu stron. Gdy pochwili znikają, robi się pusto i cicho.Podpływamy do krawędzi rafy koralowej odstrony oceanu i spragnieni ochłody w nieładziewysypujemy się do wody. Do dna jest może pięć,może sześć metrów. Pięknie widać koralowce iinne cuda podwodnego świata. Takichpstrokatych kolorów, jak na rafie koralowej,trudno szukać w przyrodzie. Rybki mienią siębardzo kontrastowymi odcieniami żółtego,niebieskiego, czerwonego i czarnego. Nie wolnoniczego dotykać, ale i tak nikt nie ma takiegozamiaru. Wolimy to wszystko podziwiać,unosząc się bez ruchu na kołyszacych falach.

Wieczorem najlepiej jest usiąść na brzegu iwpatrywać się w znikające na skraju niebasłońce. Każdy zachód na Malediwach jestepicki. Brzegi chmur pąsowieją, jakby byłyzagniewane z powodu zbyt szybko kończącegosię dnia. Rzedniejący blask leniwie spływa pomasztach zacumowanych jachtów i rozlewa siępo powierzchni morza. Cały spektakl trwaniecałą godzinę, a potem na świat spadawszechogarniająca szarość.

Jacek Ozaistciąg dalszy na str. 30

28| grudzień 2012 | nowy czas

Page 29: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na relaks

SSoommeebbooddyy wwaass bbaannggiinngg mmaaddllyy oonn mmyy ccaarraanndd ssccrreeaammiinngg.. AAuuttoommaattiiccaallllyy,, II lloowweerreedd tthheeddrriivveerr’’ss wwiinnddooww oonnllyy ttoo bbee ccoonnffrroonntteedd bbyy aassppiittttiinngg ccoobbrraa iinn ppiinnkk ppaajjaammaass.. ““CCaann’’tt yyoouujjuusstt mmoovvee ffoorrwwaarrdd,, bbllooooddyy hheellll,, II ccaann’’tt ffiitt mmyyccaarr,, II ddrroovvee iinnttoo ssoommeebbooddyy yyoouu kknnooww,, II ccaann’’ttffiitt mmyy ccaarr,, ccaann’’tt yyoouu jjuusstt mmoovvee…… II ccaann’’tt ffiitt mmyyccaarr,, wwhhyy ccaann’’tt yyoouu mmoovvee,, tthheerree iiss nnoo ssppaaccee,,II’’vvee ddaammaaggeedd mmyy ccaarr,, II ddrroovvee iinnttoo ssoommeetthhiinnggbbeeccaauussee ooff yyoouu,, II ddaammaaggeedd mmyy ccaarr iitt’’ss yyoouurrffaauulltt……....!!!!!!!!!!............””

II llooookkeedd aarroouunndd ssttaarrttlleedd.. WWee wweerree iinn aaqquueeuuee iinn aa ttrraaffffiicc jjaamm.. TThheerree wwaass aa ccaarr iinnffrroonntt ooff mmee bblloocckkiinngg mmyy wwaayy ffoorrwwaarrdd.. YYeess,, IIccoouulldd ppoossssiibbllyy mmoovvee aabboouutt tthhrreeee iinncchheessffoorrwwaarrdd…… bbuutt wwhhyy?? II wwaass iinn aa qquueeuuee.. TThheenn IIllooookkeedd bbaacckk aatt hheerr ccaarr.. TThhee ddoouubbllee ddeecckkeerrmmoonnsstteerr,, tthhee ccoolloouurr ooff vvaanniillllaa iiccee ccrreeaamm,, wwaasssswweeaattyy aanndd sshhiinnyy.. IItt llooookkeedd lliikkee aa ccrroossssbbeettwweeeenn aann oovveerrbblloowwnn wwhhiittee lleeaatthheerr ssooffaaaanndd ddoouubbllee ffrriiddggee ffrreeeezzeerr.. II sswweeaarr iitt wwaassggrriinnnniinngg aarroouunndd iitt’’ss ggrriillll.. TThheerree wwaass aa ppooddggyybbooyy ssiittttiinngg iinn tthhee ppaasssseennggeerr sseeaatt,, ggllaarriinngg aattmmee iinn aann iinnddiiggnnaanntt mmaannnneerr.. II aamm nnoott

nnoorrmmaallllyy eeaassiillyy ffrriigghhtteenneedd ooff ssnnaakkeess,, bbuutt IIwwaass ttaakkeenn bbyy ssuurrpprriissee.. TThhee ccoobbrraa ccoonnttiinnuueeddttoo ssccrreeaamm..

II ddeecciiddeedd ttoo wwiinndd uupp tthhee wwiinnddooww aannddwwoonnddeerreedd iiff II sshhoouulldd rriisskk ggeettttiinngg oouutt ooff tthheeccaarr.. II ddoonn’’tt ggeenneerraallllyy rreesseenntt bbiigg ccaarrss,, II mmeeaann,,tthheerree aarree ffoouurr--wwhheeeell ddrriivveess’’ wwiitthh aa ppuurrppoossee;;ppeeooppllee hhaavvee hhoorrsseess,, ccaarrttss,, bbooaattss,, ccaannooeess aannddgguunnss.. AAnndd tthheenn tthheerree aarree mmoonnsstteerrss;; wwhhiicchhbblloocckk yyoouurr vviieewwss,, ttaakkee ttwwoo ppaarrkkiinngg ssppaacceess,,llooiitteerr oonn tthhee rrooaadd iinnddeecciissiivveellyy,, mmoossttllyy ddrriivveennbbyy ttiinnyy wwoommeenn,, aanndd oofftteenn ffuullll ooff lliittttllee bblloonnddcchhiillddrreenn.. TThhiiss ppaarrttiiccuullaarr mmoonnsstteerr wwaass bblloonnddaallll oovveerr,, iinncclluuddiinngg tthhee llaarrggee ccoobbrraa’’ss hhaaiirr.. SShheeddiissaappppeeaarreedd ffrroomm vviieeww ssuuddddeennllyy,, aanndd IIhheeaarrdd hheerr ssccrreeaammiinngg iinn tthhee bbaacckkggrroouunndd.. TThheeccrroowwddeedd rrooaadd bbeeggaann ttoo ffiillll uupp wwiitthh ggaappiinnggssppeeccttaattoorrss.. II ddeecciiddeedd ttoo rriisskk iitt aannddiinnvveessttiiggaattee.. BBeehhiinndd tthhee ccrreeaamm mmoonnsstteerr tthheerreewwaass aa mmaanngglleedd bbiiccyyccllee wwiitthh aa sshhooppppiinnggbbaasskkeett llyyiinngg oonn tthhee rrooaadd.. NNoo bblloooodd,, jjuusstt aa‘‘fflluummmmooxxeedd’’ yyoouunngg wwoommaann nneexxtt ttoo hheerrddaammaaggeedd bbiikkee.. TThhee ccoobbrraa hhaadd rreevveerrsseedd aannddccrruusshheedd iitt.. AAnndd sshhee wwaass bbllaammiinngg mmee??

AA ppiilloott II kknnooww,, bbaasseedd iinn SShhaanngghhaaii,, wwaassddrriivviinngg hhiiss ccaarr ttoo tthhee aaiirrppoorrtt aanndd ssttooppppeedd aatttthhee zzeebbrraa ccrroossssiinngg ttoo lleett aa hhuunnddrreedd yyeeaarr oollddCChhiinneessee wwoommaann wwiitthh aa wwaallkkiinngg ssttiicckk ccrroosssstthhee rrooaadd.. BBaanngg,, ssoommeebbooddyy ddrroovvee iinnttoo tthheebbaacckk ooff hhiimm,, ppuusshheedd hhiimm aaccrroossss tthhee zzeebbrraaccrroossssiinngg,, wwhhiicchh mmaaddee hhiimm kknnoocckk tthheewwoommaann ddoowwnn.. TThhee ppiilloott jjuummppeedd oouutt ooff hhiissccaarr,, bbuutt tthhee oolldd llaaddyy sseeeemmeedd ttoo bbee ffiinnee,, sshheeggoott uupp aanndd ssiimmppllyy wwaallkkeedd ooffff.. HHeeeexxcchhaannggeedd tthhee iinnssuurraannccee ddeettaaiillss wwiitthh tthheeCChhiinneessee ddrriivveerr wwhhoo ddrroovvee iinnttoo hhiimm,, aanndd ttoollddhhiimm tthhaatt hhee pprroobbaabbllyy wwoouullddnn’’tt ccllaaiimm,, nnoottwwoorrtthh tthhee hhaassssllee,, aallll hhee wwaanntteedd ttoo ddoo wwaass ttooggeett ttoo tthhee aaiirrppoorrtt aanndd ppiilloott hhiiss ppllaannee oonnttiimmee.. WWhheenn hhee ccaammee bbaacckk aafftteerr aa wweeeekkaabbrrooaadd,, tthheerree wwaass aa ppoolliiccee nnoottiiccee wwaaiittiinnggffoorr hhiimm.. TThhee gguuiillttyy CChhiinneessee ddrriivveerr ddiiddnn’’ttrruusshh ooffff ffrroomm tthhee sscceennee.. HHee ffoolllloowweedd tthhee oollddllaaddyy aanndd ppeerrssuuaaddeedd hheerr ttoo ffaallsseellyy tteessttiiffyy,,tthhaatt tthhee ppiilloott hhaass kknnoocckkeedd hheerr oovveerr ffaaiilliinngg ttoossttoopp aatt tthhee zzeebbrraa ccrroossssiinngg,, aanndd tthheennrreevveerrsseedd aanndd ddaammaaggeedd tthhee ffrroonntt ooff tthheeCChhiinneessee ddrriivveerr’’ss ccaarr.. TThhee mmaann ppeerrssuuaaddeedd

hheerr ttoo sshhaarree tthhee ccoommppeennssaattiioonn mmoonneeyy..PPllaauussiibbllee?? MMaayybbee.. WWiitthh ‘‘wwiittnneesssseess’’ iinnCChhiinnaa?? DDeeffiinniitteellyy!!

TThhee ccoobbrraa oosstteennttaattiioouussllyy ssttaarrtteedd ttoo wwrriitteeddoowwnn mmyy nnuummbbeerr ppllaatteess.. II ddeecciiddeedd ttoo nnootteetthhee wwhhiittee mmoonnsstteerr’’ss ddeettaaiillss,, jjuusstt ttoo bbee oonn tthheessaaffee ssiiddee,, wwhheenn tthhee ccoobbrraa aappppeeaarreedd aatt mmyywwiinnddooww aaggaaiinn ssccrreeaammiinngg aanndd ssppiittttiinngg aaggaaiinn..AAfftteerr sshhee wwaass ggoonnee,, aa ssmmaarrttllyy ddrreesssseedd mmaannccaammee uupp ttoo mmee aanndd ggaavvee mmee hhiiss mmoobbiilleennuummbbeerr.. ““II ssaaww wwhhaatt hhaappppeenneedd,, iitt wwaassnn’’ttyyoouurr ffaauulltt,, II ccaann bbee aa wwiittnneessss.. II ccaann sseeee yyoouuaarree sshhaakkiinngg,, rreeaallllyy nnoott yyoouurr ffaauulltt aatt aallll..””

AA rreeaall ggeennttlleemmaann.. WWeellll,, yyeess,, tthhiiss iissEEnnggllaanndd.. NNoott CChhiinnaa??

AAnn oolldd jjookkee:: TThheerree iiss aa ccaarr,, ccrruusshheedd iinn aannaacccciiddeenntt wwiitthh aa bblloonndd wwoommaann ddrriivveerrsslluummppeedd iinnssiiddee.. TThhee aammbbuullaannccee mmaann sseeeeiinnggbblloooodd ssppllaasshheess,, aasskkss tthhee wwoommaann ““MMaaddaamm,,wwhheerree aarree yyoouu bblleeeeddiinngg ffrroomm??”” sshhee aannsswweerrss““II aamm ffrroomm bblleeeeddiinn’’ RRoommffoorrdd,, jjuusstt ggeett mmee oouuttooff hheerree!!””

MMeerrrryy CChhrriissttmmaass eevveerryybbooddyy!!

JJCC EERRHHAARRDDTT:: RRooaadd RRaaggee aanndd aa RRaannggee RRoovveerr

Grażyna maxwell

Ła�wecz�ka�stoi�pu�sta.�Li�ście�z�drzew�opa�dły.�Kra�-jo�braz�w�ty�sią�cach�od�cie�ni�sza�ro�ści.�Kro�pi�deszcz,a�mo�że�to�łzy�ko�goś�z�in�nej�pla�ne�ty?

Smu�tek�i�no�stal�gia,�że�nie�moż�na�na�cie�szyć�sięna�za�pas�ani�mło�do�ścią,�ani�zdro�wiem,�ani�kró�-lew�skim�obia�dem.�Ni�cze�go�nie�da�się�za�mro�zić�wcza�sie.

Dzi�siaj�wie�my�o�wszech�świe�cie�wię�cej�niżdaw�niej,�prze�szli�śmy�się�po�Księ�ży�cu,�i�co�z�te�goma�my?�Wa�riac�twem�jest�wie�rzyć,�że�po�trze�bu�je�-my�to,�cze�go�nie�ma�my,�i�nie�bę�dzie�my�szczę�śli�wiaż�to�zdo�bę�dzie�my.

Ła�wecz�ka,�glę�bo�ko�za�to�pio�na�w�my�ślach,�nieza�uwa�ży�ła,�że�ktoś�usiadł.�Oso�ba,�ani�sta�ra�animło�da,�ani�ład�na�ani�brzyd�ka,�o�nie�ja�snej�pro�we�-nien�cji.

– Wiem,�że�Ła�wecz�ka,�jak�ła�god�ne�drze�wo�–za�czę�ła�roz�mo�wę�– udzie�la�swe�go�cie�nia�wszyst�-kim�po�rów�no,�czyż�nie�tak?�Chcia�ła�bym,�abyŁa�wecz�ka�po�mo�gła�mi�przede�sty�lo�wać�smu�tekostat�nie�go�ro�ku,�a�mo�że�i�lat.�Gdzie�po�szłowszyst�ko�to,�co�utra�ci�łam:�tro�chę�uro�dy,�ko�cha�nąoso�bę,�świe�żość�mło�do�ści,�du�że�pie�nią�dze.�Chęćży�cia.

Ła�wecz�ka�bez�dłu�gich�wstę�pów�prze�szła�dosed�na.�– Nie�trze�ba�de�sty�lo�wać�two�je�go�smut�kuani�przez�re�li�gię,�ani�przez�fi�lo�zo�fię.�Mu�sia�łaśwszyst�ko�stra�cić,�aby�zno�wu�wszyst�ko�zy�skać.�Po�-tłu�czo�ne�szkło�z�wi�tra�ży�szyb�ko�ukła�da�się�w�no�-wy�ob�raz�i�nikt�ni�gdy�nie�jest�je�dy�nym�au�to�remte�go�dzie�ła.�Po�da�ła�jej�ró�żo�we�oku�la�ry.

– Za�łóż�je.�Te�raz�nie�mu�sisz�dla�mnie�kraść

Księ�ży�ca,�ale�mu�sisz�po�łknąć�Słoń�ce.�Wte�dy�za�-chwy�cisz�się�świa�tem�na�no�wo,�za�czniesz�ho�do�-wać�ra�dość.�Wi�dzisz?�Ży�cie�jest�cu�dem,�na�wetten�pej�zaż�bez�li�ści�też�ma�urok.�Ale�pa�mię�taj,�nicnie�jest�two�je,�wszyst�ko�jest�po�ży�czo�ne,�nie�przy�-wią�zuj�się.�Idź�i�ci�cho�za�sie�waj�swo�je�po�le,�bo�naj�-buj�niej�sze�zbo�ża�wy�ra�sta�ją�z�ci�che�go�za�sie�wa�nia.Da�ję�ci�w�pre�zen�cie�in�struk�cję�ob�słu�gi�ży�cia.�Naokład�ce�wid�niał�ty�tuł�Dzi�siaj�jest�za�wsze�pierw�-szym�dniem�two�je�go�ży�cia.�

Otwo�rzy�ła��ksią�żecz�kę,�a�tam�wszyst�kie�jejstro�ny�ką�pa�ły�się�w�pro�mie�niach�zło�te�go�słoń�ca.Ła�wecz�ka�od�pro�wa�dzi�ła�wzro�kiem�od�cho�dzą�cąko�bie�tę,�któ�ra�te�raz�wy�da�wa�ła�się�wy�ra�zist�sza,�do�-sko�nal�sza,�har�mo�nij�na.�Po�szła�do�brze�ozna�czo�nąścież�ką�ser�ca.

– Nie�za�po�mi�naj,�że�je�steś�dziś�Świa�tecz�nąŁa�wecz�ką,�na�któ�rej�le�żą�pre�zen�ty�– Ła�wecz�kasa�ma�przy�wo�ła�ła�się�do�po�rząd�ku.�Szyb�ko�roz�-ło�ży�ła�wiel�ką�kar�tę�z�Ży�cze�nia�mi�Świą�tecz�ny�midla�Wszyst�kich:�dla�tych,�któ�rzy�ją�czy�ta�ją,�któ�-rzy�na�niej�przy�sie�dli,�przy�god�nych�prze�chod�-niów,�nie�zna�jo�mych.��

Za�ko�chaj�cie�się��w�ży�ciu�na�no�wo�i�pa�trz�cie�nanie�trzeź�wym�wzro�kiem,�by�się�nic�nie�za�ma�zy�-wa�ło,�żad�na�chwi�la.�Daj�cie�bli�skim�to,�na�co�niema�ce�ny.�Nie�Świę�ta�z�ka�ta�lo�gu,�ale�ta�kie,�za�któ�-ry�mi�tę�sk�ni�du�sza.Oprzyj�cie�się�kon�sump�cyj�nejgo�rącz�ce.�Na�drze�wach�roz�wie�ście�skór�ki�sło�ni�nyi�ku�le�z�ziar�na�mi.�Niech�pta�ki�też�ma�ją�Świę�ta!Daj�my�so�bie�w�pre�zen�cie�Czas.�Za�miast�ko�lej�ne�-go�kra�wa�ta�czy�skar�pet,�daj�my�so�bie�w�pre�zen�cieblejt�ram�i�pędz�le.�Wróć�my�do�mło�dzień�czej�pa�sji.A�w�Pa�kie�cie�No�wo�rocz�nym�wy�sy�łam�ab�so�lut�niewszyst�kim��szcze�pion�kę�na�Mi�łość�i�wy�zwa�la�czedo�bre�go�hu�mo�ru.

Widać możNa żyć bez poWietrza

Na ławeczce

|29nowy czas | grudzień 2012

Page 30: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

czas na podróże

Z nudów zajmuję się obserwowaniem ludzi. Grupki obrzydliwiecharkających i spluwających Chińczyków (zaczynam podejrzewać, że tojakiś rodzaj kodu kulturowego czy też osobliwe demonstrowanie przedświatem własnej wyższości) wykłócają się z obsługą o każdą rzecz, żądająrabatów i specjalnego traktowania, bo wszystko zamawiają w grupie.Szóstka Polaków, którzy dykretnie nie chcą wytrzeźwieć po długiejpodróży, zasiadła przy barze obok przystani i spełnia w milczeniu kolejnytoast. Para wiecznie pijnych Czechów nieruchomo wpatruje się w dopołowy opróżnione szklanki z piwem. Niemieccy emeryci, tak jak wkażdym zakątku świata, hałaśliwie dyskutują o wczorajszym meczuBundesligi. Każdy walczy z nudą jak może.

Nazajutrz okazuje się, że jestem jedynym chętnym do pływania zrekinami przy Shark Point. Zakładam, że ludzie przestraszyli się kąpieli ztymi stworzeniami albo też nuda obezwładniła ich całkowicie i już dokońca będą leżeć z książką i popijać wino bądź piwo.

cuda przyrodyKiedy tak leżę na piasku i kończę czytać drugą już w trakcie tych wakacjiksiążkę, rozważam czy nie wybrać się na rafę. Panuje łagodny odpływ. Wnajgłębszym miejscu woda sięga najwyżej do kolan. W 2009 roku w Keniibyło podobnie. Wydawało się, że to blisko, tuż tuż, a woda taka spokojna...Pół godziny później mieliśmy jej już po szyję i wszystkie obejrzane filmy orekinach w głowie. Co by było, gdyby tak jakiś żarłacz zdołał przedostaćsię przez barierę rafy koralowej? Brr...

Po paru dniach malediwskiego leniuchowania odkrywam w tym swoistyurok. Nasłuchuję odgłosów, jakie wydaje ukryte w koronach palm ptactwoi zazdrośnie zerkam na kolejny mały samolot, który wiezie szcześciarzy wodległe raje. Malediwy to przecież blisko 1200 wysp i wysepek na 26atolach, ciągnących się na przestrzeni 860 kilometrów. Chciałoby się byćna każdej, bo przecież wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

W pewnym momencie słyszę nad głową ciche skrzeczenie. Wytężamwzrok i dostrzegam pyszczek ni to psa, ni lisa, który wpatruje się we mnieciemnymi oczami. Wygląda tak, jakby do jego rudej głowy i ramion ktośzłośliwie doczepił czarne poły kostiumu Drakuli z teatrzyku lalkowego.Jedna poła uporczywie wachluje pachę nietoperza, służąc za coś w rodzajumanualnego wentylatora. Śmieszne zwierzątko nic sobie nie robi z mojejobecności. Ja siedzę, on wisi głową w dół i tak sobie patrzymy na siebie.

Poza tym mamy tu istne wodne safari. Nie trzeba się nigdzie ruszać, bypodziwiać cuda podwodnego świata. Nawet maleńki koralowiec, który podczasodpływu sromotnie wysycha wraz z całą łachą piachu, w trakcie zanurzenia wwodzie służy za hotelik dla dziesiątek maleńkich kolorowych rybek. Widać jedoskonale gołym okiem, ale dopiero po założeniu okularów można podziwiaćich barwy w pełnej krasie. Dlatego ludzie bujają się na powierzchni wodywokół wyspy przez całe dnie. Z początku spore poruszenie wywołuje stadkomałych rekinów podpływających bardzo blisko brzegu za ławicami niewielkichplatynowych rybek. Łatwo sobie wyobrażamy, że gdzieś w pobliżu możepływać ich matka, gotowa zrobić krzywdę każdemu, kto się do nich zbliży,jednak chłopcy z centrum sportów wodnych tłumaczą ze śmiechem, że to ichcodzienna rutyna i żadna monstrualna, ludożerna matka się nie zjawi. Niewszyscy są przekonani, lecz co więcej można zrobić? Niektórzy uciekają zwody, kiedy tylko rekiny podpływają bliżej. W ogóle, kiedy stawia się krok,wszystko co żywe, pierzcha spod nóg. Surrealistyczne niemal jest uczucie, gdysięga się po muszelkę, a ta ucieka ile sił, bo akurat jest grzbietem maleńkiego

kraba. Ktoś nazywa tę plażę cmentarzem oceanu. Tedrobinki to przecież nic innego, jak pozostałości pokrabach, koralowcach i innych istotach zamieszkującychtę lagunę. Trudno się nie zgodzić.

Pewnego dnia podczas śniadania obserwujemyspore poruszenie przy gospodarczym molo, którymdostarcza się na wyspę rozmaite towary. Zbiegowiskoludzi nie daje nam spokoju, więc porzucamy kawęoraz rogaliki i biegniemy sprawdzić, o co tyle zachodu.W wodzie coś się kłębi. Płetwy? Chyba nie, bo zbytłatwo przechylają się na prawo i lewo. Szybko okazujesię, że to nie rekiny, tylko stado płaszczek. Sunąwzdłuż molo, majestatycznie poruszając cętkowanymipłetwami, które wyglądają, jak podwodne skrzydła. Najedną magiczną chwilę wszyscy zastygamy wbezruchu, by podziwiać ten bajeczny spektakl.

Stolica MalediWóWMale to tak naprawdę nieduża, ciasno zabudowana mieścina.Z daleka widać gęsto upchane kilkupiętrowe budynki. Niecona lewo, na osobnej wysepce mieści się lotnisko. Samoloty ko-łujące przed startem wyglądają, jak gdyby poruszały się po po-wierzchni oceanu. W porcie mnóstwo rybackich łodzi. Trwacodzienne pranie ubrań i kąpiel. Mężczyźni namydlają się, niezwracając uwagi na zaskoczone spojrzenia gapiów. Potem po-lewają się wodą z dużych kadzi. Całe pokłady poprzecinanesą sznurami ze schnącą bielizną.

Głos muezzina dyskretnie przypomina nam, że Malediwyto jednak muzułmański kraj. Nigdzie nie kupisz tu alkoholu, nochyba, że w hotelach, które służą zgniłemu światu Zachodu.Podobno wymogiem konstytucyjnym jest, by każdy obywatelbył sunnitą. Jakakolwiek działalność kaznodziejska jest zaka-zana pod groźbą natychmiastowego wydalenia.

Dochodzimy do morza po drugiej stronie i zawracamy.Ruch jest bardzo intensywny. Szczególnie dokuczliwe są mo-torki. Trochę mnie to rozśmiesza, bo wszędzie z łatwościąmożna dojść na piechotę, ale oni wolą się tłoczyć w tychwszystkich pojazdach dużych i małych. Sklepy są pozamy-kane, gdyż pobożni sklepikarze pobiegli do meczetów. Tętniżyciem tylko targ warzywny i rybny oraz port, w którym mi-jają się kolejne transportowe statki czy motorówki. Są tury-ści, ale i lokalni mieszkańcy. Łatwo ich odróżnić, bo nie mająwalizek, tylko różne zawiniątka i tobołki. Jeden z kelnerówz naszego hotelu opowiada nam, że mieszka na jednym zodległych atoli południowych Malediwów. Kiedy dostajeurlop, płynie do domu przez trzy dni. Oczywiście samolo-tem mógłby dolecieć w godzinę, ale ma małego synka i dlaniego odkłada wszystkie zarobione pieniądze. Teraz wyob-rażam sobie, jak wsiada z marnym tobołkiem na łajbę, bytrzy dni sunąć pomiędzy rajskimi atolami do domu.

My będziemy wracać do Londynu bite 12 godzin. Już boląmnie wszystkie kości. Ostatnia myśl, jaka przebiega mi przezgłowę przed startem to, żebym się na drugi raz dwa razy za-stanowił, zanim polecę do następnego raju. Po to, by się nu-dzić, nie trzeba latać tak daleko.

Jacek Ozaist

ciąg dalszy ze str. 28

30| grudzień 2012 | nowy czas

W Male ruch jest bardzointensywny. Szczególniedokuczliwe są motorki.

Mały rekinek podpływającybardzo blisko brzegu

londonprintstudioInvitation to

Launch Party: CuttingA new series of prints by Andrzej Krauze

Wednesday 12th December 2012, 5.30pm - 8.30pmlondonprintstudio 425 Harrow Road W10 4RE

Prints from £18 to £72

The ʻCuttingʼ print series is on display at londonprintstudio throughout Decemberand until the New Year. The signed prints are on sale at londonprintstudioand will be online from 12th December through our online shop.

Page 31: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w

|31nowy czas | grudzień 2012

W przyszłym rokuma być lepiej

Daniel Kowalski

W Anglii, Szkocji oraz Irlandii nie występuje zbyt wielu naszychrodaków. Aby grać na tutejszych stadionach, trzeba prezentowaćponadprzeciętny poziom. To dlatego w piłkarskiej historiibrytyjskiego futbolu wielu kart nie zapisaliśmy.

Pierwszym Polakiem, którego na dobre poznali angielscy fanito Kazimierz Deyna, w latach 1978-1981 reprezentujący barwyManchesteru City. Podczas trzech sezonów rozegrał trzydzieścicztery spotkania i strzelił w nich dwanaście goli. Dobre recenzjezbierał również były piłkarz Górnika Zabrze, Robert Warzycha.W Evertonie grał przez cztery lata (1990-1994) i w tym czasiezaliczył ponad siedemdziesiąt występów w Premiership. Później,pomijając kilka małych wyjątków, było długie, długie nic.

Ebi Smolarek w Bolton Wanderers zagrał jedenaście razy, dobramki jednak nie trafił ani razu. Swoich sił w najwyższej klasierozgrywkowej próbował Grzegorz Rasiak. W TottenhamHotspur wybiegł na boisko kilkanaście razy (większość jakorezerwowy) i również nie znalazł recepty na pokonaniebramkarzy, choć w niższych klasach rozgrywkowychprzychodziło mu to z niezwykłą łatwością. W Portsmouth z koleipróbował sił Emmanuel Olisadebe, ale tylko dwa razy znalazł sięw notesie tamtejszego szkoleniowca.

Z letargu wyrwał nas dopiero Jerzy Dudek. Pojawił się wLiverpoolu w 2001 roku, jako najlepszy zawodnik ligiholenderskiej. Nie było wiadomo, czy sobie poradzi, jednakegzamin zdał wzorowo, choć o pozycję musiał walczyć zezdwojoną siłą, bo jego rywalami byli bramkarze prezentowanijako „nadzieje angielskiego futbolu”. W ciągu sześciu sezonówwystępów na Anfield Road wychowanek Concordii Knurówzagrał 127 meczów, w tym najważniejszy – finał Ligi Mistrzów2004. Podopieczni Rafaela Beniteza przegrywali do przerwy zAC Milan 0:3, jednak w drugiej połowie odrobili straty, a w seriirzutów karnych reprezentant Polski wykonał słynny DudekDance, dzięki czemu jako pierwszy Polak sięgnął po puchar LigiMistrzów. Historyczny występ dał Dudkowi miejsce w muzeum

klubu, gdzie przedstawione są najważniejsze momenty w historiiThe Reds. Jerzy Dudek zrobił wtedy polskiej piłce (a przedewszystkim bramkarzom) bardzo dobrą reklamę, dzięki którejwiększość obecnie zakontraktowanych zawodników to właśniebramkarze.

W tej chwili w Premier League na dobrą sprawę jedynieWojciech Szczęsny jest pewniakiem w swoim klubie. Odkądpojawił się w pierwszym składzie Kanonierów, rzadko oddajemiejsce swoim zmiennikom, w tym sezonie zanotował jednaktrzymiesięczną przerwę spowodowaną kontuzją. Z tego samegopowodu przez większą część kontraktu na ławce przesiadujeŁukasz Fabiański.

Artur Boruc pojawił się niespodziewanie w Southampton FC,ale w debiucie zaliczył wpadkę, a w drugim swoim meczu zagrałprzeciętnie i nie znajduje miejsca nawet w szerokiej kadrzebeniaminka.

Niewiele lepiej ma się sytuacja Łukasza Załuski (Celtic). Poodejściu z klubu Boruca, był pewniakiem do wyjściowego składu,ale od tego czasu wiele się zmieniło. Była kontuzja, zmienił sięrównież trener, a wraz z nim koncepcja prowadzenia drużyny.W tym sezonie zagrał tylko w dwóch pucharowych meczach zbardzo słabymi rywalami.

W niższych klasach rozgrywkowych sytuacja wygląda bardziejoptymistycznie. Tomasz Kuszczak jest pewniakiem w Brighton& Hove (Championship), Bartosz Białkowski w Notts Co (LeagueOne), zaś Artur Krysiak w Exeter City (League Two). Trochęgorzej wiedzie się Grzegorzowi Sandomierskiemu, który miałbyć pierwszym bramkarzem Blackburn Rovers, ale jak na razieregularnie występuje w rezerwach tego klubu. Co wartozaznaczyć, każdy ze wspomnianej czwórki jest bramkarzem.Z piłkarzy grających w polu jedynie Sławomir Peszko(Wolverhampton Wanderers) oraz Radosław Majewski(Nottingham Forest) utrzymują w miarę dobrą formę, ale tylkowtedy, gdy nie trapią ich kontuzje, a z tymi różnie bywa.

Być może o naszych rodakach głośniej będzie w przyszłymroku. W mediach co rusz pojawiają się spekulacje na tematkolejnych transferów. Nie tak dawno zainteresowanie

Arkadiuszem Milikiem wykazywał Everton Liverpool FC,wcześniej głośno mówiło się o Jakubie Błaszczykowskim. O tymjak często wspomina się o transferze Roberta Lewandowskiegonie chcę nawet pisać. Spekulacji jest tyle, ilu dziennikarzy się otym tematem zajmuje. Swoją cegiełkę dorzucają teżmenedżerowie piłkarza, którzy puszczają w obieg kaczkidziennikarskie, których celem jest podbicie stawki. „Lewy” jestpodobno na liście życzeń Manchester City, zainteresowaniewykazuje też podobno Sir Alex Ferguson, który chce wzmocnići tak już silną formację ofensywną w Manchester United.

Rozgrywki ligowe w Londynie zostaływstrzymane. Wszystko za sprawą remontu naobiektach Vale Farm Sports Centre, gdzie wciągu ostatnich kilku tygodni m.in. wymienianajest nawierzchnia. Zarząd Ligi zdecydował, żedwie ostatnie kolejki rundy jesiennej przełożone

zostaną na początek marca, tymczasemznaleziono nowy obiekt w Northolt, na którymdwanaście ekip walczy w testowym turniejuszóstek piłkarskich.

Drużyny podzielono na dwie grupy, apierwszą kolejkę rozegrano w minioną niedzielę.

Bez niespodzianekSmakosz Cup 2012/2013:

Tomasz Kuszczak

To nie był dobry rok dla polskich piłkarzy w Wielkiej Brytanii. W profesjonalnych ligach mamykilkunastu reprezentantów, ale przeważnie przesiadują na ławce rezerwowych. Ligę angielskąoraz szkocką opanowali przede wszystkim bramkarze, którzy wciąż mają tu bardzo dobrą markę.

Wsześciu meczach strzelono aż pięćdziesiąt goli,co oznacza, że średnio w każdym meczu padałoich ponad dziesięć.

W grupie A bezkonkurencyjna okazała się PiątkaBronka, która zaliczyła komplet zwycięstw. Wminioną niedzielę lider wygrał swój meczwalkowerem, bo rywal nie stawił się na mecz. Sporoemocji przyniósł pojedynek White Wings Seniors zOlimpią. Oba zespoły już wcześniej sobie zapewniłyawans, mecz miał więc jedynie wyłonić wicelidera.Spotkanie zakończyło się zwycięstwem „seniorsów”2:1 i to oni sklasyfikowani zostali w turniejowej tabelituż za Piątką Bronka. Drugie zwycięstwo odniósł FCCosmos, który zaaplikował outsiderowi trzy bramki,nie tracąc przy tym ani jednej.

W grupie B strzelecka kanonada FC Cobalt,

w ostatnim swoim meczu rozgromili outsiderówFC Polska 12:0 i tak jak Piątka Bronka kończąrundę zasadniczą z kompletem punktów.Podsumowując rundę zasadniczą trzeba przyznać,iż większych niespodzianek nam nie przyniosła.W grupie głównej zagrają pierwszoligowcy, a wPucharze Pocieszenia, poza PSW, o punktypowalczą „szóstki” z drugiego frontu.

Najbliższa niedziela przyniesie nam prawdziwyszlagier. FC Cobalt podejmować będzie PiątkęBronka. Obie ekipy zgodnie wygrały swojewszystkie mecze. Przypominamy, iż wszystkiepunkty i bramki zdobyte w pierwszej rundzie„przechodzą” za zespołami do drugiej rundy.

Daniel Kowalski

Zakończyła się pierwsza runda turnieju szóstek piłkarskich Smakosz Cup2012/2013. Niedzielne mecze niewiele wprowadziły do obrazu eliminacyj-nych tabel, najważniejsze roztrzygnięcia padły bowiem przed tygodniemw przedostatniej kolejce.

Page 32: LONDON - Nowy Czaswi sto ści. Po ty g o d niu spo ż yw c zo -lo g i stycz n e g o obłę d u, za sią d zie m y przed te le w i z o rem, by po raz set n y obej rzeć Kevin sam w