Izabela Sowa, "Powrót"
description
Transcript of Izabela Sowa, "Powrót"
Cena 34,90 zł
Chcesz mieć coś na całe życie – zrób sobie tatuaż, bo z miłością różnie bywa.
Dorotka rozczarowała wszystkich – zamiast skończyć ASP, zajęła się
robieniem tatuaży, zamiast realizować gotowy scenariusz, zdecydowała się
napisać swój własny – wyjechała.
Teraz wraca: do kraju, do rodziców, do siebie.
Nadal robi wszystko po swojemu, zadziwia wyglądem i pomysłami na życie.
Już wie, że wakacje spędzi na RODos – tylko w jej wypadku to nie
słoneczna wyspa, lecz Rodzinne Ogródki Działkowe otoczone siatką.
Powrót Izabeli Sowy to opowieść o młodej kobiecie, której wydaje się, że dawno
opuściła szkołę złudzeń, bo stanęła oko w oko z tym, przed czym ucieka pokolenie
trzydziestolatków – z dorosłością. Okazuje się jednak, że życie potrafi zaskoczyć
bardziej niż magia krainy Oz.
Czy Dorotka okaże się na tyle silna, by na przekór wszystkim
podążać swoją drogą?
* * *
„Izabela Sowa od jedenastu lat konsekwentnie realizuje swój program pisania: to inteligentna literatura środka”.
Patrycja Pustkowiak, „Lampa”
„Izabela Sowa zmieniła się bardzo od czasu »owocowej serii« (…) dała się poznać jako baczna obserwatorka rzeczywistości”.
Ewa Tenderenda-Ożóg, „Magazyn Literacki KSIĄŻKI”
Sowa_Powrot_okladka_druk.indd 1 2014-07-25 15:38:41
Sowa_Powrot.indd 2Sowa_Powrot.indd 2 2014-07-24 10:44:272014-07-24 10:44:27
Izabela Sowa
Powrót
KRAKÓW 2014
Sowa_Powrot.indd 3Sowa_Powrot.indd 3 2014-07-24 10:44:272014-07-24 10:44:27
Książki z dobrej strony: www.znak.com.plSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected] I, Kraków 2014
Druk: Drukarnia Colonel, Kraków
Copyright © by Izabela Sowa 2014
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Fotografi a na pierwszej stronie okładki
Copyright © dotshock/Shutterstock.com
Opieka redakcyjna
Julita Cisowska
Bogna Rosińska
Artur Wiśniewski
Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku
Pracownia 12A
ISBN 978-83-240-2582-4
Sowa_Powrot.indd 4Sowa_Powrot.indd 4 2014-07-24 10:44:272014-07-24 10:44:27
11
1
– Potrafi sz zaleźć za skórę, mała.
Przecież mówiła mu, że będzie boleć jak diabli. Zawsze ich
ostrzega, kiedy wybierają tak delikatne miejsca.
– Przestać? – Nieco zwolniła tempo.
– Szyj dalej! Śmiało, maleńka! Do przodu! I jedziemy! Oh,
yes! OH, YES!!!
Rodeo, niech będzie, zgodziła się Dorotka, odgarnąwszy
z karku kowboja mokre od potu kosmyki włosów.
– Ostra jesteś! Piri piri, może nawet habanero, najostrzej-
sza papryczka świata – nawijał, mocno napinając mięśnie szyi.
Kiedyś jej to przeszkadzało w robocie. Traciła rytm i mu-
siała przerywać. Ale z czasem klienci przestali ją rozpraszać.
Czy raczej nauczyła się puszczać mimo uszu całą tę, nerwową
w gruncie rzeczy, paplaninę.
– Może jednak zwolnij – polecił kowboj. – Zwooolnij! Je-
steś tam, do cholery?
– Już dochodzę do...
Sowa_Powrot.indd 11Sowa_Powrot.indd 11 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
12
– Stop, mówię! Przestań!
Przestała natychmiast. Usiadła tuż obok, czekając, aż kow-
boj odsapnie i da jej znak, by wróciła do pracy. Pięć minut,
kwadrans, za granicą Dorotka nauczyła się cierpliwości.
– Co teraz? – spytał niepewnym głosem.
– Ty decydujesz. Chcesz, działamy dalej.
– Wcale nie chcę!
W odpowiedzi odłożyła sprzęt na stolik.
– Czyli co? Zostawiasz mnie w takim stanie?
Wzruszyła ramionami i sięgnęła po folijkę zabezpieczającą.
– Jak ja teraz wyjdę do ludzi? – wybuchł. – Przecież to nie
jest skończone!!!
Podeszła do witrynki pełnej starych książek. Wyjęła album
z malarstwem Gainsborougha, powertowała chwilkę, a potem
podetknęła go kowbojowi pod nos. Naburmuszony zerknął.
Obraz jak obraz, widział podobny w którejś z londyńskich
galerii, bodajże w National. Para zblazowanych arystokratów
o zbyt ładnych buziach porcelanowych lalek i pustym, żabim
spojrzeniu. Ona, w lazurowej sukni, usadzona niczym ma-
nekin; tylko patrzeć, aż osunie się na ziemię. On, tuż obok
wsparty o ławeczkę, w trójgraniastym kapeluszu, ze strzelbą.
I wyżeł, najbardziej żywy z całej trójki. Po lewej snopki psze-
nicy. A może to jęczmień?
– Pan i pani Andrews. Niedawno wzięli ślub – dodała.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
– A już myślałem, że się gryzą nieudanym tatuażem.
W odpowiedzi Dorotka stuknęła paznokciem w puste miej-
sce na podołku damy.
Sowa_Powrot.indd 12Sowa_Powrot.indd 12 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
13
– Tu miał leżeć zabity bażant. Dowód tak zwanego talentu
myśliwskiego pana Andrewsa. Malarz nie zdążył go domalo-
wać. Podobno zabrakło mu czasu.
A może nie brakło mu wrażliwości, zastanawiała się przez
chwilę. Może wolał malować żywe psy niż, jakby to ująć, mar-
twą naturę?
– Jesteś tam? – usłyszała. – Co z tym bażantem?
– Nie ma go, a jednak obraz wcale na tym nie traci. – Dla
Dorotki nawet zyskuje. I nie chodzi tylko o ptaka. Od cza-
sów ASP Dorotka bardzo lubi białe plamy. Dają większe pole
dla wyobraźni.
– Sugerujesz – zirytował się kowboj – że za dwieście lat ja-
kieś snoby będą się jarać niedokończoną dziarą na mojej szyi?
Od razu ulga!
Ktoś musiałby ci najpierw zafundować pochówek w torfi e,
miała ochotę się odgryźć. Do zrobienia, przy twoim wrednym,
roszczeniowym... to jednak klient, zganiła samą siebie. Obo-
wiązują pewne standardy.
– Nie wszystko trzeba doprowadzać do końca – starała się,
by zabrzmiało to kojąco.
– Postaw się w mojej sytuacji, słonko. Rezerwujesz cały
weekend, żeby poprawić swoje notowania na tym najbardziej
kapryśnym ze światów, jakim jest świat mody. A że właśnie
kręcą nim brodaci chłopcy z malunkami na szyi, fundujesz
sobie podobny: kolorowy, wypasiony i, czego nikt ci nie po-
wiedział, cholernie bolesny.
Ostrzegałam, miała ochotę przypomnieć mu Dorotka, ale
uświadomiła sobie w porę, że to nic nie da. Goście pokroju
Sowa_Powrot.indd 13Sowa_Powrot.indd 13 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
14
kowboja muszą się wygadać. Dopowiedzieć swoją kwestię do
końca, wtedy im ulży. No to dawaj, kolego, nie żałuj sobie!
– Bolesny do entej – ciągnął – więc musisz przestać w poło-
wie. Leżysz, krwawisz i wyglądasz gorzej niż w podstawówce,
kiedy toczyłeś nierówną walkę z trądzikiem. Oczami zbolałej
wyobraźni widzisz zerwane kontrakty oraz sesje, w których za-
stępuje cię najlepszy kumpel. Ostatkiem sił starasz się nie roz-
kleić, a panna w stroju Czerwonego Kapturka dobija cię cyta-
tem ściągniętym z Radio Coelho. Nie tak miało być! Nie tak!
Nigdy nie jest, pomyślała, nie przestając się uśmiechać.
– Co teraz?
– Masz trzy wyjścia – odezwała się wreszcie głosem jak
z automatycznej sekretarki. – Wykreować trend na dopasowane
golfy, męskie apaszki albo niedokończone tatuaże. W twoim
światku nie jest to chyba takie trudne...
Czasem wystarczy nadstawić tyłkasa właściwemu fi utowi.
– Wyjście drugie – ciągnęła, nie pozwalając sobie wejść
w słowo. – Przygotuję ci folię z brakującym fragmentem wzoru.
Zmywalny tatuaż, jak dla przedszkolaków. I przed każdą sesją
albo pokazem będziesz go sobie nalepiał. To znacznie mniej
krępujące niż przyklejanie sztucznej szczęki. Wreszcie opcja
numer trzy – zrobiła krótką przerwę, a potem huknęła – za-
ciśniesz zęby i pozwolisz, żebym doszła! Do końca!
*
– Faceci! – prychnęła Monika. – Im bardziej puszą się przed,
tym szybciej wymiękają w trakcie. Wystarczy lekkie ugry-
zienie i od razu w bek. A ja na przykład – zsunęła miętowe
Sowa_Powrot.indd 14Sowa_Powrot.indd 14 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
15
legginsy – potrzebuję bólu. Dla higieny, dla sportu, no i, przede
wszystkim, kiedy przesadzę z przyjemnościami.
– Nie wystarczy stary, poczciwy kac?
– Na przykład w zeszły weekend – Monika puściła mimo
uszu uwagę Dorotki. – Tak zaszalałam, że teraz muszę, po
prostu muszę się ukarać. Dlatego tu jestem.
Większość klientek fundowała sobie tatuaż w nagrodę, na
przykład za odstawienie fajek, słodyczy lub toksycznego part-
nera. W tym ostatnim wypadku dziara była też rodzajem pie-
częci na zamkniętych z hukiem drzwiach starego życia i za-
razem symbolem otwarcia na nowe. Dużo lepsze. Co mogło
oznaczać gotowość do prawdziwego związku. Na przykład
z księciem. Ale tatuaż jako forma kary cielesnej... ciekawe po-
dejście, przyznała Dorotka.
– Nagrzeszyłam tak...
Monika odczekała chwilę, licząc na szczyptę zwykłej, ludz-
kiej ciekawości. Bez skutku! Trener Paweł, westchnęła, ten po-
trafi się znaleźć. W każdy poniedziałkowy wieczór przepytywał
Monikę szczegółowo ze wszystkich weekendowych potknięć.
Groźnie marszczył przy tym brwi, chrząkając z dezaprobatą, po-
tem wyznaczał surową karę, wręczał rozpiskę na nowy tydzień
i wreszcie, już na koniec, udzielał rozgrzeszenia w swoim kan-
torku za szatniami. Monika miała wtedy trzy orgazmy z rzędu!
Z Dorotką to nie przejdzie, uświadomiła sobie zaraz.
Dziewczyna jest zimna niczym... Monika przygryzła wargi,
szukając odpowiednio dosadnego porównania. Poddała się
i wróciła do przerwanego wątku.
– Tak przesadziłam, że brak słów! W piątek sauna na pod-
czerwień i kąpiel w gongach tybetańskich. Poczułam się tak
Sowa_Powrot.indd 15Sowa_Powrot.indd 15 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
16
wewnętrznie oczyszczona, że dałam sobie dyspensę na po-
dwójne tiramisu. Więc w sobotę znowu sauna, potem masaż
gorącymi stemplami. Pachniały czekoladą, dlatego musiałam
zjeść pół tabliczki gorzkiej z orzechami. I dopchać wielką
paczką bekonowych czipsów. Na bogatości! W niedzielę lomi
lomi. I gorąca czekolada. A w poniedziałek Lilka przyniosła
wypaśną szarlotkę. Czuję się tak przesycona, że nie mogę na-
wet używać waniliowego błyszczyka. – Wzdrygnęła się. – Ale
odstawienie błyszczyka to stanowczo za mało. Potrzebuję cze-
goś, co zrównoważy całą tę słodycz... czegoś bardziej zdecy-
dowanego w smaku niż czipsy. Bólu!
– A kwas z ogórków? – podsunęła Dorotka, przykładając
do wewnętrznej strony uda Moniki odbity na kalce szablon.
– I pomyśleć, że umówił się właśnie z tobą. – Monika od-
biła piłeczkę.
– Po wszystkim tak reagują. Kiedy kończę, są zaskoczeni,
że to już... nagle ulga... i czasem im się wymsknie... dziwna
propozycja.
Na ogół Dorotka odmawia, tłumacząc, że ma pilną robotę,
zazdrosnego faceta z Kirgistanu albo nawracające kurzajki. Je-
śli to nie działa, ustala odległy termin, by rozochocony miał
czas ochłonąć i się nie stawić (mało który zadaje sobie trud, by
odwołać randkę). Więc czemu zgodziła się na spacer z takim
narcyzem? Bo wiosna?
– Już drugi raz cię zaprasza – wypomniała koleżanka. –
Sam, z własnej nieprzymuszonej woli. Nie musisz zabiegać ani
nic. Zupełnie jak Śpiąca Królewna.
W dwudziestym pierwszym wieku to prawie nie do pomy-
ślenia! Ona, Monika już nie pamięta, kiedy spotkał ją podobny
Sowa_Powrot.indd 16Sowa_Powrot.indd 16 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
17
zaszczyt. Na praktykach studenckich? Zmrużyła oczy, zasta-
nawiając się, czy to wydarzenie nie podpada pod całkiem inną
kategorię. Ale nawet gdyby ponaginała wspomnienia, nazy-
wając nagie fakty wakacyjnym romansem, to, na Boga, od
tamtych cholernych praktyk minęło siedem długaśnych lat!
Ponad osiemdziesiąt miesięcy upokarzających zabaw w pod-
chody. I gonitw za facetem, które mają wyglądać tak, jakby to
ona, Monika, była nagrodą, nie zwyciężczynią. Nawet z Pa-
włem musiała się mocno nagimnastykować, żeby zaprosił ją
wreszcie do swojego kantorka. I ciągle płaci za indywidualne
treningi. A przecież niczego jej nie brak. Ani urody, ani gu-
stu, ani intelektu, wszystkie zaś zalety wyeksponowano tak, by
nie zagrażały kruchej samoocenie współczesnego samca alfy.
Więc o co tu kaman?
– Czasem zabiegam – wyjawiła Dorotka.
Na ogół wtedy, kiedy za bardzo jej zależy. I kiedy już za
późno, by cokolwiek naprawić.
– Znasz zasadę: kto pierwszy, ten lepszy? – Mrugnęła do
koleżanki.
– Pierwszy lepszy też by mnie urządzał. Byle naprawdę
pierwszy – podkreśliła Monika – wyszedł z inicjatywą. Choć
trochę się postarał. I nie bał się użyć własnej karty kredytowej.
Dorotka nie odparła. Czy warto prostować? Tłumaczyć, że
ten, kto robi pierwszy krok, na ogół już jest wygrany? Bo jest,
niemal na starcie. No i pod koniec szybciej staje na nogi, pod-
czas gdy Śpiąca Królewna ciągle nie może się wybudzić ze snu.
– Niektórzy mają szczęście, a inni, choć starają się zasłu-
żyć... – Monika zacisnęła wypełnione kwasem hialuronowym
wargi.
Sowa_Powrot.indd 17Sowa_Powrot.indd 17 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
18
W jej głosie nie było pretensji, raczej żal, że nie znalazła się
w grupie królewien. Ale nawet gdyby okazała zazdrość, Do-
rotka sporo wybacza ludziom, którzy przed laty podarowali
jej kawałek siebie, by mogła ćwiczyć sztukę dziarania. Ma do
nich podobny sentyment jak do swoich pierwszych, topor-
nych nieco tatuaży. I choć pojawia się pokusa, by coś w nich
zmienić, Dorotka zawsze ją powstrzymuje. Z szacunku, także
do przeszłości.
– Może nie warto tak się starać. Trochę odpuścić...
– Już to przerabiałam – przerwała jej Monika zirytowana,
próbując odgonić od siebie ponury obraz szkolnych imprez.
Zawsze ten sam: sala gimnastyczna oświetlona kolorowymi
refl ektorami i pełna tańczących par. A pod ścianą z drabin-
kami do ćwiczeń – Monika, wypindrzona niczym choinka
ciotki, z wyższością obserwuje ścisk na parkiecie. Ziewa przy
tym ostentacyjnie, by pokazać, jak bardzo się nudzi. Z braku
lepszych rozrywek zajrzała tu na chwilę i już żałuje. Bo ta
cała impreza to dziecinada jakaś i obciach. Kiedy koleżanki
próbują namówić Monikę na wspólny taniec w kole, zawsze
odmawia, tłumacząc, że i tak zaraz stąd pójdzie. Raz, na stu-
dniówce, podszedł do niej Misiek z czwartej ce, przypomniała
sobie zawstydzona. Jeszcze nie poprosił jej do tańca, a już
kręciła głową. Niezrażony zapytał dlaczego, więc odkrzyk-
nęła, że przy takich kawałkach bawi się tylko superwiocha.
Nazajutrz nie mogła odżałować, że go spławiła. Godzinami
katowała się wspomnieniem tej jednej krótkiej chwili, kiedy
Misiek podchodzi, uśmiecha się, ona odmawia, a on nie od-
puszcza. Może chciał się umówić, fantazjowała coraz bardziej
wściekła na samą siebie, może nawet by się zakochał, gdyby...
Sowa_Powrot.indd 18Sowa_Powrot.indd 18 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
19
Co za skucha! Po maturze nie wytrzymała i zadzwoniła, żeby
przeprosić Miśka za tamten wieczór. Nawet nie pamiętał, że
byli na tej samej studniówce! I, co okropniejsze, nie poznał
jej po głosie.
– Faceci – mruknęła znowu, zrezygnowana.
– Nogi szerzej – poprosiła Dorotka, przykładając szablon. –
Tu może być?
Monika przesunęła sobie szablon bliżej pachwiny.
– Dokąd tym razem cię wyciąga? – spytała. – Krzemionki?
Bagry?
– Wspomniał o Ludwinowie. Nic wielkiego. – Dorotka
wzięła do ręki maszynkę. – Zwykły spacer.
*
– Będziecie tylko gadać? – nie dowierzał Grzesiek. – Jak
poprzednio?
– No a co innego mogą robić? – przypomniała mu Gaja.
I niby gdzie, na parkowej ławce? – żachnęła się Dorotka.
Przecież mówiła im, że to tylko spacer. A facet tak ją chwi-
lami irytuje, że brak słów. Przegląda się w sklepowych szy-
bach, każe podziwiać swoje nowiutkie vansy, potem marudzi,
że się zabrudziły od zielska. Jakby to była sprawka Dorotki!
Ostatnio narzekał przez całe Krzemionki, choć sam wybrał
trasę. Kiedy doszli do Parkowej, miała ochotę zostawić go tuż
za bramą parku. Odwrócić się na pięcie i odmaszerować bez
słowa pożegnania. Całą drogę do Korony milczała naburmu-
szona, ale kiedy kowboj zapytał: „W czwartek o tej samej po-
rze? Ludwinów?”, szybko skinęła głową. Niemal wbrew sobie,
Sowa_Powrot.indd 19Sowa_Powrot.indd 19 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
20
dotarło do niej. Jakby chciała na siłę wypełnić czymś wiosenny
wieczór. Ale to wciąż tylko spacer, nic więcej.
– Zasnęłaś? – szturchnęła ją Gaja.
Dorotka wzruszyła ramionami.
– Nie musimy ciągle gadać – odezwała się wreszcie, dopi-
jając ciepławego już obołonia. – Można iść i... milczeć.
– Nic cię nie kręci? – drążył Grzesiek. – Nawet dziewczyny
z wielkimi...
– Chłopaki z wielkimi też nie.
– A próbowałaś fetyszów? Na przykład mokre podko-
szulki. – Ożywiony poprawił się na krześle. – Owłosione
nogi... albo lepiej: pachy. Taki bujny, niewydepilowany...
Urwał, stropiony wzrokiem żony. Upił parę łyków piwa, dla
kurażu. Od razu poczuł się lepiej. Szyszki chmielu, cudowna
roślina. Powtarzali to z Gają tak długo (tłumacząc swoją mi-
łość do piwa), aż zarobili na przydomek. Szyszki.
– Może wybierasz, Duśka, złe miejsca – Grzesiek wrócił
do tematu. Jak wańka-wstańka. – Nie każdy dochodzi w ró-
żowej sypialni. Przy świecach. Niektórzy wolą takie sytuacje:
stare, podniszczone auto, na przykład volvo 740. Pozornie
bezpłciowe.
Mało powiedziane, zaśmiała się Dorotka, wizualizując so-
bie pierwszy samochód Gai.
– Bez polotu, z wytartą kierownicą, ale nadal na chodzie –
ciągnął Grzesiek podekscytowany. – Tapicerka mocno zużyta,
ale fotele...
– Słuchaj ze zrozumieniem! – huknęła Gaja. – Seks jej nie
interesuje!
– Przerąbane.
Sowa_Powrot.indd 20Sowa_Powrot.indd 20 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
21
No właśnie nie, pomyślała Dorotka.
– Też mi dramat! – ujęła się za koleżanką Gaja. – Gdyby
Dusia nie umiała pichcić, to co innego. Bo w kuchni nie ma
ściemy. Żadnego udawania.
– Ja raczej nie umiem – przyznała się Dorotka. – No, może
poza kwaśnymi zupami. Cała reszta, na przykład pralinki, na-
wet nie wychodzi mi z formy.
Za to trzeba przyznać, że Dorotka wykazuje się w kuchni
pewną, jakby to ująć, kreatywnością. Na przykład kostki lodu
do drinków wykonuje z pokrojonego arbuza, a zamiast żaro-
odpornej łapki używa swojego starego berecika.
– Żartujesz! – wykrzyknęli oboje. Jednym głosem, co zda-
rzało się naprawdę rzadko.
Jak to możliwe, zastanawiali się przez chwilę, przecież Do-
rotka wygląda niczym wycięta ze starych reklam makaronu.
Brakuje jej tylko kraciastego fartuszka z falbankami oraz ce-
dzaka retro w odcieniu poziomek. Ów fartuszek, zdaniem
Grześka, mógłby zastąpić całą resztę garderoby. Dorotka nic
a nic by na tym nie straciła.
– W zasadzie udaje mi się tylko szczawiówka. I dziad. –
O ile Dorotka trafi na dobrze ukiszoną kapustę.
– Straszne!
– Dlaczego?
Szyszki wbiły wzrok w Dorotkę, jakby była kosmitką.
– Starsza cię nie uczyła, że jedyna słuszna droga do serca
faceta wiedzie przez żołądek? – odezwała się wreszcie Gaja.
– Naprawdę? – zdziwił się Grzesiek.
No cóż, w kuchni państwa Paciorków rządził od zawsze
Tatek. Trafi ał na ogół tylko do dwóch spracowanych serc:
Sowa_Powrot.indd 21Sowa_Powrot.indd 21 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
22
własnego i Alfreda, ukochanego dachowca. Obaj byli wiel-
bicielami tłustych zasmażek, śmietany osiemnastki oraz tar-
tego sera. Ohyda, wzdrygnęła się Dorotka. Dlatego zupy jej
autorstwa są przejrzyste niczym wody Zakrzówka, jeśli wie-
rzyć opinii Ren zaprawionej w nurkowaniu. I ponoć równie
smaczne. Co zaś się tyczy rad w kwestii facetów, matka rzu-
ciła w złości tylko jedną: „żadnych fl irtów w pracy ani w koś-
ciele”. Tam właśnie poznali się z Tatkiem przed trzydziestu
laty. Matka asystowała właśnie przy renowacji fresków. Tatek
wpadł do kościoła, kryjąc się przed rozjuszoną milicją. Zde-
rzyli się przed ołtarzem i tak im zostało.
– Mama uważa, że prawdziwa miłość karmi się czym in-
nym – odparła Dorotka. – A żołądek...
– Przecież żartowałam! Kto by się przejmował gotowaniem
w czasach pizzy na telefon.
– To gdzie tkwi problem?
– W tobie, w nikim innym. – Gaja wycelowała oskarży-
cielsko palec. – Zobacz, jak ty wyglądasz!
Dlaczego użytkownicy chińskich dżinsów i kurtek szytych
z cieląt nie tłumaczą się ze swojego kiepskiego smaku? – obu-
rzyła się Dorotka, nerwowo kręcąc wisienką zdobiącą jej old-
skulową torebkę. Bo stanowią większość? A większość oznacza
normalność?
– Tak lubię – burknęła wreszcie.
– I super! Mogłabyś zagrać w serialu Mad Men – orzekł
Grzesiek.
– W pierwszej i drugiej serii – Gaja przejęła głos. – Bo po-
tem spódnice są mniej obfi te, a fryzury bardziej...
– W każdym razie masz warunki, żeby zrobić furorę.
Sowa_Powrot.indd 22Sowa_Powrot.indd 22 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
23
– Nie tylko wśród fanów dziewczyn z powojennych rozkła-
dówek – dokończyła Gaja.
Ona sama woli wprawdzie szaleństwo lat osiemdziesiątych
(zwłaszcza amarantowe kokardy we włosach, efektowny kol-
czyk w jednym uchu i dżinsowe wytarte pumpy z siateczkami
na kieszeniach, które pamięta jedynie ze starych fotografi i),
ale umie docenić inne stylizacje retro. Docenić do tego stop-
nia, że w jej gardle pojawia się gula. Podobno, jak usłyszała
na trzydziestej sesji, zazdrość ma związek z poronieniem jej
babci. Owa nienarodzona i nieopłakana siostra nadal zajmuje
ogromną przestrzeń w sercu matki, ze stratą dla Gai. Stąd
gula, orzekł terapeuta, proponując symboliczny rytuał grzeba-
nia przeszłości z jednoczesnym przywróceniem ciotce należ-
nego jej miejsca na imponującym drzewie rodziny Kalinow-
skich. Przez pięć następnych sesji Gaja dokonywała rytuału
podwójnego grzebania: przeszłości i zarazem w przeszłości.
Nazwała własną ciotkę imieniem, którego nigdy jej nie nadano,
obdarzyła dosyć złożoną osobowością, a potem usiłowała po-
chować w rodzinnym grobowcu i we własnej głowie. Przez
całą wiosnę przynosiła na cmentarz swoje ulubione czerwone
goździki, które ciotka Kora też mogłaby polubić, gdyby nie
fatalne poronienie w czwartym miesiącu. Kiedy Gaja już do-
pełniła rytuału, poczuła się wolna jak nigdy wcześniej. Dwa
dni później Grzesiek przyznał się, że wyjeżdża na festiwal
Woodstock. Sam. I choć Gaja nie znosi takich spędów, gula
wróciła, dwa razy większa.
– Wystarczyłoby prowadzić kulinarnego bloga vintage.
To teraz takie modne! – ekscytowała się Gaja. – Połowa na-
szych znajomych zamieszcza słit focie własnych wypieków albo...
Sowa_Powrot.indd 23Sowa_Powrot.indd 23 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
24
– ... bloga lajfstajlowego! – wszedł jej w słowo Grzesiek.
– To nawet lepsze – wyjątkowo zgodziła się z mężem. – Pi-
sałabyś o życiu, o tym, jak się ubrałaś na spacer. Albo do kina.
– I w jakiej modnej knajpie czytałaś najnowszy kryminał
Larssona.
Najnowszy? – Dorotka uniosła lekko brwi. Przecież autor
od kilku lat nie żyje! No chyba że zatrudniono ghostwritera,
co w tym kontekście nabiera metafi zycznego smaczku.
– Co zjadłaś przed premierą Allena.
– Co zjadłaś i przede wszystkim co upiekłaś – przypo-
mniała wszystkim Gaja.
– Muffi nki w stylu retro! – wykrzyknęli jednocześnie.
Choć Gai marzyłyby się raczej kryzysowe ciasteczka utrzy-
mane w klimatach PRL-u. Na przykład pierniczki podobne
do kaset Stilon podane na tekturowych tackach z niewyraźną
pieczątką: „Opakowanie zastępcze”. Ale takie wspaniałości
wymagają całkiem innego outfi tu, orzekła zaraz Gaja, wpa-
trzona w malinowy sweterek Dorotki z guziczkami w kształ-
cie wisienek. Do takich wisienek pasuje tylko muffi nka z dużą
ilością waniliowego kremu.
– Żeby nie było zbyt słodko – zaznaczyła zaraz – robiła-
byś od święta torciki w kształcie wiktoriańskich nagrobków.
– Albo kupy? – zaryzykował Grzesiek.
– Idę po piwo. Zamówić wam?
Szyszki nie odpowiedziały, może nawet nie zauważyły, jak
odchodzi, zbyt zajęte wymyślaniem kolejnych wersji jej osza-
łamiającej kariery. Blog lajfstajlowy, westchnęła Dorotka. Zimą
przejrzała ich trochę, poszukując motywów do nowych ta-
tuaży. Najbardziej utkwiły jej w pamięci fotorelacje z Korei
Sowa_Powrot.indd 24Sowa_Powrot.indd 24 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
25
Południowej. Autorka i zarazem główna bohaterka bloga, prze-
brana za Alicję, zapraszała wszystkich anglojęzycznych pod-
glądaczy do swojej Krainy Czarów. A że Dorotka lubi baj-
kowe klimaty, dała się skusić na mini wycieczkę. Zaczęły od
niedzielnego śniadania, które seulska Alicja zjadła na tarasie
swojego przytulnego apartamenciku. „Dziś dla odmiany wy-
piłam magiczny koktajl ze świeżego mango” – pochwaliła
się, opatrując wyznanie stosowną fotką. „Potem poćwiczy-
łam” – tu zdjęcie roześmianej Alicji, machającej zgrabnymi
nogami nad brzegiem baseniku wyłożonego różową terakotą.
„O 14.00 lunch z moim szalonym Kapelusznikiem... – Ali-
cja nachyla się nad talerzem z krewetkami, robiąc dzióbek do
obiektywu. – Wszystko było prze-pysz-ne”. „Wieczorem prze-
brałam się znowu” – zdradziła na wszelki wypadek, gdyby ktoś
nie zauważył, że zamiast żółtych szortów lolity ma na sobie
sukienkę z bufkami, ozdobioną wzorem w talię kart. „A te-
raz kolacja” – tu zbliżenie na kwadratowy talerz z egzotyczną
sałatką. „To był wspaniały dzień, no i nie przekroczyłam ty-
siąca trzystu kalorii” – podsumowała, pozując wśród atłaso-
wych poduszek równie błękitnych jak jej piżamka.
W niedzielę każdy ma prawo do lenia, wytłumaczyła blo-
gerkę Dorotka, zerkając na relacje z następnych dni tygodnia.
Poniedziałek: „Obudziłam się przed dziesiątą, wyspana jak
zawsze – przeczytała nie bez zazdrości. – A słońce świeciło
tak, że już wiedziałam, czułam: to będzie wspaniały, beztroski
dzień”. Wtorek: „Dziś dla odmiany wypiłam aromatyczny sok
z zielonej papai”. Środa: „Potem poćwiczyłam jogę, dla rów-
nowagi” – Dorotka zerknęła na fotkę Alicji w pozycji półksię-
życa i poczuła, że kręci się jej w głowie. Czwartek: „O 14.00
Sowa_Powrot.indd 25Sowa_Powrot.indd 25 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
26
zjadłam lekką przekąskę z moimi cudownymi koleżankami” –
zbliżenie trzech identycznych dzióbków. Piątek: „Po zakupach
w nowo otwartym centrum przebrałam się znowu” – szepnęła
Dorotka, przechodząc do kolacji. Na widok zawartości tale-
rza zrobiło jej się niedobrze. Wzięła głęboki oddech i cofnęła
się jeszcze o tydzień. Te same komentarze pełne pozytywnej
energii. Te same zdjęcia uśmiechniętej Alicji oraz jej równie
nieskazitelnych koleżanek/partnerów/zabawek/ubrań. I tale-
rza z frykasami. A w tle bezchmurne niebo. Gdyby podobny
dzienniczek prowadziła ulubiona kura Dorotki, Regina, miałby
on sporo uroku. Ale w wykonaniu człowieka... piekło, podsu-
mowała Dorotka, wstrząśnięta.
Zamówiła dwa pszeniczne obołonie. Od zawieruchy na
Wschodzie pijali tylko ukraińskie piwa, na znak solidarności.
Drobne gesty, które pewnie niczego nie zmienią. Ale człowiek
czuje się troszkę mniej bezsilny, pomyślała Dorotka, stawia-
jąc kufl e. Jeden przed sobą, drugi dokładnie pośrodku między
Szyszkami. Kto pierwszy, ten lepszy.
– Na czym stanęło? – spytała.
– Że mogłabyś zostać facebookową królową muffi nek.
– No, no.
– Ale niestety nie umiesz upiec nawet zwykłej szarlotki –
zmartwił ją zaraz Grzesiek.
– Mogłabym robić atrapy z modeliny – podsunęła Do-
rotka. – Kiedyś lepiłam kolczyki w kształcie lukrowanych opo-
nek. Schodziły na pniu, jak...
Urwała, bo nagle do niej dotarło, że znowu daje się wkręcać
w cudze scenariusze. A przecież Dorotka wcale nie chce zdo-
bywać świata, pokazując internautom, jak go zjada. Bo nawet
Sowa_Powrot.indd 26Sowa_Powrot.indd 26 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
27
jeśli robiłaby to ze smakiem i w stylowym odcieniu retro, na-
dal chodzi o zwykłą konsumpcję.
– Chyba wolę swoje tatuaże – bąknęła.
Szyszki zerknęły na nią z nieufnością. Wiadomo przecież,
że każdy nowoczesny człowiek lubi się pławić w świetle refl ek-
torów. Na przykład Grzesiek; lepiej się bawi na koncercie, kiedy
ktoś go fi lmuje, choćby przypadkowo. A i sam występ od razu
ocenia o trzy oczka wyżej, gdy pojawiają się media. Widząc
skierowane w siebie oko telewizyjnej kamery, czuje na skórze
tuż za uszami przyjemne łaskotanie. Zupełnie jak na komer-
sie, kiedy Janeczkowa od wuefu wyznała mu podczas tańca,
że właśnie on, Grzesiek ma najładniej wyrzeźbione mięśnie
płaszczkowate, a także gluteus maximus, dodała ciszej, pole-
cając mu nosić dopasowane szorty. Przez cały taniec czuł się
taki wybrany. I pomyśleć, że na Dorotkę to zupełnie nie działa.
– Wszystko przez blokadę – postawił wreszcie diagnozę. –
Nie myślałaś o masażu erotycznym? Czasami działa cuda. Po-
dobno – dodał szybko, widząc minę żony.
Czy Dorotka powinna im zdradzać, że ten etap ma już za
sobą? Wyliczyć, co i jak dała sobie wymasować? Ale kiedy
napo myka o berlińskich eksperymentach, znajomi uważają, że
znowu się przechwala.
– Próbowałam... – zaczęła ostrożnie.
– Żaden erotyczny, tylko tajski! – orzekła Gaja. – Pamię-
tasz Pragę?
Praga! Był ciepły majowy wieczór, a one krążyły bez celu
wąskimi uliczkami Žižkova. Zatrzymały się dopiero przed wy-
stawą jednego z orientalnych salonów wellness. Bo i było na co
patrzeć. Za szklaną szybą wierciły się trzy pary kobiecych nóg
Sowa_Powrot.indd 27Sowa_Powrot.indd 27 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
odsłoniętych aż po kolana. Nóg, można by rzec znoszonych,
i niemal surrealistycznych w swojej bezwstydnej naturalności,
uznała Dorotka. Nie bez zakłopotania prześlizgnęła się wzro-
kiem po krzepkich łydkach obciągniętych bladą, łuszczącą się
skórą, przesuwając go niżej, wzdłuż piszczeli aż do pokrytych
sinawymi żyłami stóp, które moczyły się właśnie w trzech
niewielkich akwariach. Dookoła ruchliwych palców, impo-
nujących halluksów i żółtawych pięt uwijały się małe rybki,
próbując uszczknąć dla siebie strzęp naskórka. „Fish SPA, kos-
metyczny hit na wiosnę – poinformowała dziewczyny Gaja,
z całej ich czwórki najlepiej zorientowana w obowiązujących
trendach. Choć nadal wierna chudym latom osiemdziesiątym. –
Zaliczyłam trzy sesje, łaskocze jak diabli. Ale wytrzymam,
bo po dziesięciu stopy są gładsze niż lakierowana ława mojej
babci”. Ciekawe, jak często wymieniają rybki na nowe, zasta-
nawiała się Dorotka, i co robią ze starymi. Czy zlewa się je
wraz z brudną wodą do sedesu? Nieśmiało zerknęła do wnę-
trza lokalu. Po lewej, niemal naprzeciwko drzwi, na dziwnym
klęczniku spoczywał zwalisty germański blondyn, energicznie
masowany przez drobną Tajkę. Dziewczyna odwróciła nagle
głowę, jakby poczuła na karku wzrok Dorotki. Wbiła w nią
zobojętniałe spojrzenie zwierzęcia sprowadzonego do roli ma-
szyny. Trwały tak przez kilka sekund wpatrzone w siebie, bez
uśmiechu, aż wreszcie któraś z koleżanek szarpnęła Dorotkę
za rękaw.
– Tajski? – powtórzyła za koleżanką, czując tamten wstyd
i tamtą bezsilność. – Mnie niestety nie zrelaksował.
Sowa_Powrot.indd 28Sowa_Powrot.indd 28 2014-07-24 10:44:282014-07-24 10:44:28
Cena 34,90 zł
Chcesz mieć coś na całe życie – zrób sobie tatuaż, bo z miłością różnie bywa.
Dorotka rozczarowała wszystkich – zamiast skończyć ASP, zajęła się
robieniem tatuaży, zamiast realizować gotowy scenariusz, zdecydowała się
napisać swój własny – wyjechała.
Teraz wraca: do kraju, do rodziców, do siebie.
Nadal robi wszystko po swojemu, zadziwia wyglądem i pomysłami na życie.
Już wie, że wakacje spędzi na RODos – tylko w jej wypadku to nie
słoneczna wyspa, lecz Rodzinne Ogródki Działkowe otoczone siatką.
Powrót Izabeli Sowy to opowieść o młodej kobiecie, której wydaje się, że dawno
opuściła szkołę złudzeń, bo stanęła oko w oko z tym, przed czym ucieka pokolenie
trzydziestolatków – z dorosłością. Okazuje się jednak, że życie potrafi zaskoczyć
bardziej niż magia krainy Oz.
Czy Dorotka okaże się na tyle silna, by na przekór wszystkim
podążać swoją drogą?
* * *
„Izabela Sowa od jedenastu lat konsekwentnie realizuje swój program pisania: to inteligentna literatura środka”.
Patrycja Pustkowiak, „Lampa”
„Izabela Sowa zmieniła się bardzo od czasu »owocowej serii« (…) dała się poznać jako baczna obserwatorka rzeczywistości”.
Ewa Tenderenda-Ożóg, „Magazyn Literacki KSIĄŻKI”
Sowa_Powrot_okladka_druk.indd 1 2014-07-25 15:38:41