Inskie Point 1-2/2013

16
Nr 1-2/2013 Biuro festiwalowe: Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 91 441 75 00 „Jaskinia zapomnianych snów” ul. Poprzeczna 1 bezpłatny dziennik festiwalowy 40. Ińskie Lato Filmowe, 9-18.8.2013 11 sierpnia 2013 Klub Festiwalowy Restauracja „Srebrna Rybka” (koło Kina Morena) Bilety - 12/14 zł Zestaw pocztówek - 12 zł Jubileuszowa książka o ILF - 35 zł I ńskie Lato Filmowe wchodzi w wiek dojrzały czterdziesta edycja festiwalu skłania do wspomnień, jak to drzewiej bywało, do gromadzenia pamiątek, do porównań. Nie jest to jeszcze wiek na tyle nobliwy, by stawiać dostojnemu jubilatowi pomnik, ale bez wątpienia moment, w którym dojrzały namysł nad tym, co było, równoważy młodzieńcze spojrzenie w przyszłość. To chwila, kiedy o wydarzeniu, na którym spotykamy się i rozmawiamy o filmach, bez krzty przesady możemy powiedzieć: „tradycja zobowiązuje”. Festiwal wkracza w drugą czterdziestkę równie lekko i bez napuszenia, jak się rodził. „Ińskie Point” to małoletnie dziecko festiwalu – jak każdy sześciolatek, nieco niesforne i nieco pyskate, czasem goniące w przód z niespożytą energią, a czasem utykające po drodze, z mozołem realizując kolejne zadanie. Jak co roku, przyjechaliśmy tu, by oglądać filmy, gadać o nich do późnych godzin nocnych, a do bladego świtu o nich pisać; rozmawiać z ludźmi i publikować notatki z owych spotkań; krytykować i zachwycać się na zmianę, wdając się w żarliwe niekiedy polemiki. Jesteśmy tu z pasji dla filmu, ale i ze względu na przywiązanie do miejsca i ludzi – mimo że robienie gazety to ciężka praca, przyjeżdżamy do Ińska jak na wakacje do starych przyjaciół (choć jesteśmy tu od tak niedawna). Nie przedłużając wstępów – w końcu to nie jest jubileusz „Ińskie Point” – oddajemy do Waszych rąk pierwszy w tym roku numer gazety festiwalowej. Mamy nadzieję na jej łamach spotykać się z Wami codziennie, zapraszając jednocześnie do zabrania głosu, polemik czy po prostu rozmowy. Redakcja W numerze: „40. Ińskie Lato Filmowe uznaję za otwarte” .. 2 Futbol a sprawa polska ..................................... 3 Wiec kibiców, czyli relacja ze spotkania z Mi- chałem Bielawskim i Stefanem Majewskim ..... 4 Jednego tylko materiału nie odpuściłem - wywiad z Michałem Bielawskim ................... 5 Historia z życia wzięta ...................................... 7 W poszukiwaniu nadziei .................................. 8 Nie demolka a hit! ............................................ 9 Wszystkie chwyty dozwolone ......................... 10 W pierścieniu oczekiwań ................................ 10 Quo vadis kino polskie? ...................................11 Takie jest nasze życie - rozmowa z autorami Naszej klątwy ..................................................12 Słodziak. Sugar Man ...................................... 13 Po zmierzchu ................................................... 13 40 lat minęło jak jeden film! ........................... 15 Wspomnień czar w naszym pięknym Ińsku ... 15 p

description

Oficjalny dziennik Ińskiego Lata Filmowego http://ilf.org.pl

Transcript of Inskie Point 1-2/2013

Page 1: Inskie Point 1-2/2013

Nr 1-2/2013

Biuro festiwalowe: Kino Morenaul. Przybrzeżna 1tel. 91 441 75 00

„Jaskinia zapomnianych snów”ul. Poprzeczna 1

bezpłatny dziennik festiwalowy

40. Ińskie Lato Filmowe, 9-18.8.2013

11 sierpnia 2013

Klub FestiwalowyRestauracja „Srebrna Rybka”

(koło Kina Morena)

Bilety - 12/14 złZestaw pocztówek - 12 złJubileuszowa książka o ILF - 35 zł

Ińskie Lato Filmowe wchodzi w wiek dojrzały – czterdziesta edycja festiwalu skłania do wspomnień, jak to drzewiej bywało, do

gromadzenia pamiątek, do porównań. Nie jest to jeszcze wiek na tyle nobliwy, by stawiać dostojnemu jubilatowi pomnik, ale bez wątpienia moment, w którym dojrzały namysł nad tym, co było, równoważy młodzieńcze spojrzenie w przyszłość. To chwila, kiedy o wydarzeniu, na którym spotykamy się i rozmawiamy o filmach, bez krzty przesady możemy powiedzieć: „tradycja zobowiązuje”. Festiwal wkracza w drugą czterdziestkę równie lekko i bez napuszenia, jak się rodził.

„Ińskie Point” to małoletnie dziecko festiwalu – jak każdy sześciolatek, nieco niesforne i nieco pyskate, czasem goniące w przód z niespożytą energią, a czasem utykające po drodze, z mozołem realizując kolejne zadanie. Jak co roku, przyjechaliśmy tu, by oglądać filmy, gadać o nich do późnych godzin nocnych, a do bladego świtu o nich pisać; rozmawiać z ludźmi i publikować notatki z owych spotkań; krytykować i zachwycać się na zmianę, wdając się w żarliwe niekiedy polemiki. Jesteśmy tu z pasji dla filmu, ale i ze względu na przywiązanie do miejsca i ludzi – mimo że robienie gazety to ciężka praca, przyjeżdżamy do Ińska jak na wakacje do starych przyjaciół (choć jesteśmy tu od tak niedawna). Nie przedłużając wstępów – w końcu to nie jest jubileusz „Ińskie Point” – oddajemy do Waszych rąk pierwszy w tym roku numer gazety festiwalowej. Mamy nadzieję na jej łamach spotykać się z Wami codziennie, zapraszając jednocześnie do zabrania głosu, polemik czy po prostu rozmowy.

Redakcja

W numerze:

„40. Ińskie Lato Filmowe uznaję za otwarte” .. 2

Futbol a sprawa polska ..................................... 3

Wiec kibiców, czyli relacja ze spotkania z Mi-chałem Bielawskim i Stefanem Majewskim ..... 4

Jednego tylko materiału nie odpuściłem - wywiad z Michałem Bielawskim ................... 5

Historia z życia wzięta ...................................... 7

W poszukiwaniu nadziei .................................. 8

Nie demolka a hit! ............................................ 9

Wszystkie chwyty dozwolone ......................... 10

W pierścieniu oczekiwań ................................ 10

Quo vadis kino polskie? ...................................11

Takie jest nasze życie - rozmowa z autorami Naszej klątwy ..................................................12

Słodziak. Sugar Man ...................................... 13

Po zmierzchu ................................................... 13

40 lat minęło jak jeden film! ........................... 15

Wspomnień czar w naszym pięknym Ińsku ... 15

p

Page 2: Inskie Point 1-2/2013

Strona 2 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

Ceremonia otwarcia 40. Ińskie-go Lata Filmowego została poprowadzona przez Beatę

Radziszewską z pompą godną oko-liczności. Jak podkreśliła, festiwal zasługuje w tym roku na uwagę nie tylko ze względu na jego jubileuszowy charakter – poprzednia edycja zosta-ła nominowana do nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii „Krajowe wydarzenie filmowe” (wy-niki zostaną ogłoszone 10 września 2013).

Szacowni goście angażujący się w życie Ińska uświetnili swoim przyby-ciem dzień otwarcia. Szczególnie za-brzmiało spontaniczne i emocjonalne wystąpienie burmistrza Andrzeja Ra-cinowskiego, który podkreślał rolę, jaką w życiu lokalnej społeczności od-grywa festiwal. Znaczące miejsce na sali zajęli także politycy i najwierniejsi przyjaciele Ińskiego Lata Filmowego, którzy za swe wieloletnie wsparcie otrzymali artystyczne grafiki. Przy organizacji wydarzenia od dziewięciu już lat najważniejsze zadania wyko-nują członkowie Stowarzyszenia Iń-skie Lato Filmowe. Wraz z prezesem Adamem Bortnikiem i wiceprezesem Barbarą Pastułą wszyscy pracownicy z radością i wzruszeniem uwiecznili się na pamiątkowej fotografii.

Jednym z dygresyjnych momen-tów w trakcie ceremonii było wręcze-nie nagród w konkursie plastycznym

„Ińskie Lato Filmowe moimi oczami”, w którym wzięły udział dzieci ze szko-ły podstawowej oraz gimnazjum w Iń-sku. Najwięcej było młodszych uczest-ników, zaś nagrody w zdecydowanej większości otrzymały przedstawicielki płci pięknej. Pierwsze miejsce zdobył jednak chłopiec – Dominik Bodnar, drugie zajęła Julia Tymoń, a trzecie Ewa Szyszkowska.

Oficjalnego otwarcia Ińskiego Lata Filmowego dokonał z wielką klasą i swadą Bohdan Kowalski. Należy wspomnieć, że został zapowiedziany przez Beatę Radziszewską jako „iko-na” tego wydarzenia, gdyż nieprze-rwanie bierze udział w festiwalu od samego początku. Honorowy gość, świadomy przedłużającej się ceremo-nii, z naturalną dla siebie lekkością i poczuciem humoru odniósł się do nie-co patetycznej wypowiedzi, mówiąc: „I widzicie Państwo, co przychodzi człowiekowi na stare lata – chcą z nie-go zrobić ikonę... Powiem tylko jedno zdanie: 40. Ińskie Lato Filmowe uzna-ję za otwarte”.

Dyrektor artystyczny festiwalu Przemek Lewandowski ujął zgroma-dzoną publiczność anegdotą o wybo-rze filmu, mającego otworzyć tego-roczną edycję imprezy. Jak podkreślił, tego rodzaju decyzja jest zazwyczaj podejmowana po długotrwałym na-myśle i analizowaniu wszystkich ar-gumentów przemawiających za ob-

razem, który ma efektownie zainau-gurować wydarzenie. Jak zwierzył się publiczności, kiedy obejrzał Mundial. Gra o wszystko (2012) Michała Bie-lawskiego, przyszedł mu do głowy po-mysł, aby zaprosić jakiegoś reprezen-tanta z pamiętnych mistrzostw świata z 1982 roku. Ideę tę następnie rozwi-nął, gdyż zapragnął uświetnić festiwal obecnością całej ówczesnej reprezen-tacji, która zagrałaby towarzyski mecz z ińską drużyną piłkarską. Wszyst-kimi swoimi koncepcjami Przemek Lewandowski rozbawił zgromadzoną publiczność, a kiedy sala wybrzmiała gromkim śmiechem, zaprosił na sce-nę reżysera Mundialu, by powiedział kilka słów o swoim filmie.

Podobnie jak największe festi-wale na świecie posiadają swoje wy-różnienia – Złota Palma rozdawana jest w Cannes, a Złoty Niedźwiedź w Berlinie – tak Ińsko posiada własną nagrodę, zwaną Złotą Rybką. Rybka ta zawsze proszona jest o spełnienie trzech życzeń. Pierwsze związane jest z pragnieniem inauguracji kolejnego Ińskiego Lata Filmowego. Drugie od-nosi się do jego otwarcia za dwa lata. W trzecim natomiast, organizatorzy upraszają Rybkę, aby iński festiwal trwał nieprzerwanie po wsze czasy. I w tym roku, po raz już 40., spotykamy się w naszym Ińsku oglądać wspólnie filmy z całego świata.

Fryderyk Kwiatkowski

„40. IŃSKIE LATO FILMOWE UZNAJĘ ZA OTWARTE”

W ramach jubileuszowych roz-liczeń, redakcja „Ińskie Point” spowiada się ze swoich skoja-rzeń ze hasłem Ińsko. Dziś zwie-rzenie weteranki, która robi w gazecie jako naczelna od jej po-czątków sześć lat temu.

Ińsko to takie miejsce, w którym czas biegnie swoim rytmem. To gadanie o filmach, robota po świt,

a później po świcie, przekleństwa la-tające „na wysokości lamperii”, kręte

korytarze szkoły, napis „Nie przeby-waj niepotrzebnie obok księgowości” i klawiatura, od klepania w którą bolą palce. To filmy, od porannych bajek dla dzieci po kino plenerowe i pokazy w szkolnej sali. To dokumenty Jadwi-gi Żukowskiej, uwodzące niepokojem Berlin Calling, wstrząs Pokłosia. To pisanie o filmach z ludźmi, którzy naj-dalej po chwili łapią „ińskiego bakcy-la” i dają z siebie wszystko – i jeszcze więcej. To pisanie dla ludzi, którzy na nas czekają, jak wieloletni, sprawdzeni

przyjaciele. I którzy nas czytają, czasem z aprobatą a czasem z pretensją, ale za-wsze z uwagą. To niezliczone anegdoty z życia redakcji, zrozumiałe dla wta-jemniczonych i opowiadane z przypi-sami; to nerwowe sytuacje, które po la-tach można wspominać z uśmiechem i momenty wzruszenia, jakie przywołuje się ciągle z tą samą emocją. Ińsko to ta-kie miejsce, gdzie warto przyjechać, bo tu jest najfajniejszy festiwal świata, no!

Dagmara Rode

Page 3: Inskie Point 1-2/2013

Strona 3 G

I ń s k i e P o i n t

Otwierający jubileuszową edy-cję Ińskiego Lata Filmowe-go przedpremierowy pokaz

dokumentu Michała Bielawskiego to prawdziwy miód na serce wszystkich miłośników piłkarskich emocji. Wielu z nich zapewne wciąż przeżywa tego-tygodniowe marne występy polskich drużyn w europejskich pucharach, które nawet jeśli eliminują rywali, to po nudnych meczach na remis. Mun-dial. Gra o wszystko przypomina tymczasem ostatnie wielkie triumfy polskiej piłki, czyli pamiętne mistrzo-stwa świata w Hiszpanii z roku 1982. Kadra dowodzona przez trenera An-toniego Piechniczka zdobyła wtedy trzecie miejsce, dołączając do ścisłej światowej czołówki.

Najnowszy film Bielawskiego, któ-rego kinowa premiera zaplanowana jest dopiero na marzec przyszłego roku, nie stanowi jednak wyłącznie nostalgicznej laurki wystawionej na-szym piłkarzom na trzydziestolecie ich historycznego sukcesu. Mundial przeciwstawia się płaskim telewizyj-nym dokumentom, przyjmując dużo ciekawszą perspektywę – przygląda się piłkarskim zmaganiom przez pry-zmat sytuacji społecznej i politycz-nej kraju. Choć bowiem na co dzień mamy tendencję do oddzielania spor-tu od polityki, to w przypadku pań-stwa pogrążonego od ponad pół roku w stanie wojennym zawody piłkarskie otoczone były wieloma politycznymi podtekstami.

W efekcie film rozbity jest na dwa główne wątki, prezentujące zupeł-nie różnych bohaterów i tym samym różne oblicza jednego tematu. Naj-ważniejszymi są oczywiście piłkarze, którzy wspominają całą drogę do Mundialu oraz samą imprezę. Opo-wiadają o nerwowej atmosferze, jaka nastała po wprowadzeniu stanu wo-jennego (kadra przebywała wtedy na Węgrzech), „cichociemnych” kręcą-cych się wokół zespołu oraz wreszcie o rozegranych meczach. Dopełnieniem

tego wątku, okraszonego licznymi materiałami archiwalnymi, zdomino-wanymi przez piękne trafienia Smo-larka, Bońka czy Laty oraz nagrania z wywiadów i spotkań z piłkarzami, jest opowieść o tym, jak mistrzostwa wpłynęły na życie opozycjonistów przebywających w tym czasie w obo-zie dla internowanych w Białołęce. Stanowi ona świadectwo tamtych czasów, pokazując ich specyfikę – folklor obozowego życia, dylematy i postawy. W tych warunkach decyzja o oglądaniu mistrzostw urastała do ran-gi rozprawy moralnej i dyskutowana była przez całą społeczność opozycyj-na Białołęki.

W konfrontacji z tak złożonym tematem uwidacznia się dojrzałość i wyważenie filmu, co warto podkreślić tym bardziej, że mamy do czynienia z dziełem debiutanta. Michał Bielawski nie dał się ponieść wspominkowemu tematowi, który łatwo mógłby przero-dzić się w nostalgiczny przegląd archi-wów Telewizji Polskiej, z wyczuciem też manewruje pośród ideologicz-nych raf otaczających temat. Każdą kontrowersyjną sprawę (jak koszul-ka Związku Radzieckiego, w której Zbigniew Boniek udzielał jednego z pomeczowych wywiadów) prezentu-je z obu perspektyw, nie poddaje się też łatwym ocenom i uogólnieniom.

Oczywiście znajdziemy w jego filmie nieco patosu, wszak prezentuje on wydarzenia stanowiące już część hi-storii polskiego sportu, ale przełamu-je go dobrze dozowanym humorem, na przykład gdy relacja z wręczenia odznaczeń piłkarzom przez generała Jaruzelskiego zestawiona jest z wypo-wiedzią Bońka, który mówi, że zaled-wie pięć minut wcześniej skończyli oni oblewać sportowy sukces, a większość kadry była w stanie „nieważkości”.

Na osobną uwagę zasługuje forma, w jakiej zrealizowano film. Również pod tym względem reżyser stara się uatrakcyjnić Mundial i odróżnić go od rocznicowej kroniki telewizyjnej. Z tego powodu oprócz najbardziej oczywistych środków, czyli rozmów z bohaterami oraz zdjęć archiwalnych wykorzystuje on również „ożywione” za pomocą komputera specjalnie na potrzeby filmu fotografie oraz rysun-kowe wstawki, które stanowią udaną namiastkę wydarzeń, po których nie zostały już żadne ślady. Dzięki temu całości nie ogląda się jak nudnego wykładu, ale intrygującą i pełną cieka-wostek podróż w przeszłość. To jedna z tych wypraw, w które udajemy się chętnie, bo łączą rozrywkowy charak-ter z edukacyjnym walorem, szkoda jednak, że w poszukiwaniu chlubnych momentów w historii naszej piłki noż-nej musimy cofać się tak daleko.

Miłosz Stelmach

FUTBOL A SPRAWA POLSKA

Page 4: Inskie Point 1-2/2013

Strona 4 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

Wszyscy Polacy znają się na piłce nożnej. Tę śmiałą tezę rzuciła jedna z organizato-

rek wieczoru, a następnie przepytała rozentuzjazmowaną publiczność na okoliczność znajomości co bardziej spektakularnych goli zdobytych przez Polaków. Zdaliśmy śpiewająco. Na film Michała Bielawskiego wszyscy zdawali się czekać z zapartym tchem i przez moment można by pomyśleć, że pamiętny mecz finałowy odbył się nie dalej, jak przed tygodniem.

Reżyser Mundialu. Gry o wszyst-ko wśród swoich inspiracji wymienia nie tylko dziecięce doświadczenia z piłką nożną (z korzyścią dla polskie-go kina nie wszedł jednak do kadry), ale i zainteresowanie historią inter-nowanych w Białołęce, przez co trafił na tak ciekawy problem, jak postawa uwięzionych działaczy i ich strażni-ków wobec sukcesów polskiej repre-zentacji („mundialowe ultimatum”). Nie wszyscy, z którymi autor przepro-wadzał wywiady, traktowali Mundial jako osobiste wielkie przeżycie (Lech Wałęsa nie pamięta podobno, czy oglądał transmisję z mistrzostw), dla wielu z nich był to problem nie tyl-ko polityczny, ale i moralny. Pytania z sali ukazały, że również sam film był kontrowersyjny tak dla organi-zacji, które odmawiały pieniędzy na jego realizację (PZPN nie uległ na-wet barwnej wizji roztaczanej przez twórcę, który kusił obietnicą filmu pionierskiego w tej tematyce i o wiel-kiej wartości historycznej), jak i sa-mych piłkarzy. Obawiali się łączenia światów – tego, że strumień światła rzucony przez twórcę zniszczy ich piękne wspomnienia związane ze zwycięstwem, ale też wizję czystego i nieuwikłanego w polityczną grę spor-towego zaangażowania. Wypowiedź drugiego z gości, Stefana Majewskie-go, na temat kontekstu politycznego krótko i celnie charakteryzowała ich stosunek do ówczesnej władzy – je-dynym sposobem na to, aby stanąć

do walki z systemem komunistycz-nym, było wygrać (jak głosił jeden z telegramów, który otrzymała drużyna „Musicie, musicie, musicie!”).

Nie zabrakło też pytań o skład drużyny, w której zabrakło Andrzeja Starmacha (on sam odmówił uczest-nictwa w powstawaniu filmu) – zada-wano pytania na temat decydentów, którzy mieli ostatnie słowo w kwestii ustalenia zespołu. Stefan Majewski z zapałem argumentował, że decyzje te były wolne od politycznych przepy-chanek, a ostateczny głos należał do trenera i bardzo doświadczonej czę-ści drużyny. Duże emocje wzbudziła również ukazana na ekranie wypo-wiedź Zbigniewa Bońka, dotycząca zarobków polskich i zagranicznych piłkarzy w latach osiemdziesiątych – problemem miały być nieuniknione porównania pomiędzy zarobkami i osiągnięciami polskiej drużyny wte-dy i dziś. Smutne to porównanie, któ-re oczywiście narzuciło się widowni, wydawało się jednak konieczne dla wiernego przedstawienia komuni-stycznych realiów.

Spotkanie przebiegało przy ogromnym zaangażowaniu widowni, wiele pytań przerodziło się w gawędę ukazującą, jak żywe i silnie odczuwa-ne są wspomnienia z przeżyć przy kibicowaniu ukochanej drużynie – podnoszono rolę sportu w budowaniu poczucia zbiorowej tożsamości (co potwierdzało ogromne wzruszenie, jakie wielu widzów odczuło podczas projekcji – nie wspominając już o oso-bistym wzruszeniu grupy redakcyj-nej). Z uznaniem spotkało się również przedstawienie sukcesów reprezenta-cji przez pryzmat opresji oraz zesta-wienie wielkich i małych zwycięstw – tak piłkarskich laurów, jak i osobi-stych wiktorii walczących o godność i normalność internowanych. Trudno przejść obojętnie obok historii o pę-dzeniu bimbru w więziennych kalo-ryferach – szczególnie, że miało ono jakoby na celu przełamanie państwo-

wego monopolu na alkohol. Prowa-dzący spotkanie Przemek Lewandow-ski ofiarnie krążył z mikrofonem, led-wo nadążając za spragnionymi głosu uczestnikami spotkania.

Jednocześnie z ogromnym uzna-niem spotkała się strona plastyczna Mundialu (monochromatyczna ani-macja fotograficzna). Michał Bielaw-ski wyjaśnił przyczynę zastosowania tej efektownej techniki – dążąc do dynamizacji obrazu miał pierwotnie zamiar zastosować bezdialogowe in-scenizacje, okazały się one jednak za drogie, więc twórca zatrudnił rysow-nika komiksowego, który stworzył wspomniane animacje. Pracę dodat-kowo utrudniał brak materiałów ar-chiwalnych z drastycznych wydarzeń, jakie miały miejsce w Białołęce. Autor zastosował też pracochłonne zdjęcia poruszone, aby rozbić statyczną, wi-zualną nudę klasycznego dokumentu.

Oprócz spraw ważkich i podnio-słych Stefan Majewski podzielił się kilkoma ciekawostkami – niezwykłe na przykład wydaje się dziś to, że na-sza reprezentacja otrzymała srebrny medal, utożsamiany przecież dziś z miejscem drugim. Okazuje się, że w latach osiemdziesiątych stosowano, zgodnie z gradacją miejsc na podium, cztery rodzaje medali: złote, pozła-cane, srebrne i brązowe. Dzięki tym wypowiedziom szeroka wiedza pu-bliczności uległa wzbogaceniu o tak cenione „smaczki”.

Poruszającą i efektowną jednocze-śnie klamrą łączącą projekcję filmu w Ińsku i jego problematykę polityczną były wspomnienia jednego z gości, który sam został internowany za dzia-łalność opozycyjną i przewieziony do więzienia znajdującego się w bliskim sąsiedztwie naszej miejscowości. W ten piękny sposób Mundial. Gra o wszystko stał się jeszcze bardziej „na-szym” filmem.

Joanna Łuniewicz

WIEC KIBICÓW, CZYLI RELACJA ZE SPOTKANIA Z MI-CHAŁEM BIELAWSKIM I STEFANEM MAJEWSKIM

Page 5: Inskie Point 1-2/2013

Strona 5 G

I ń s k i e P o i n t

Z Michałem Bielawskim, re-żyserem filmu Mundial. Gra o wszystko rozmawia Miłosz Stelmach

Miłosz Stelmach: W czasie spo-tkania z publicznością wspo-minał Pan, że pamięta Mundial ’82 z dzieciństwa, bowiem za-fascynował on Pana i zachęcił do trenowania piłki nożnej. A co z drugim głównym „bohate-rem” filmu, czyli stanem wojen-nym – czy również zachował się we wspomnieniach z tamtego okresu? Ile miał Pan wtedy lat?

Michał Bielawski: Miałem 8 lat i sy-tuację polityczną widziałem przez okno. U nas na Ursynowie dużo się działo – sąsiedzi byli bardzo związa-ni z Solidarnością, więc wiedziałem, co się działo. Wtedy to działało na poziomie prostych gadżetów – każdy wiedział, co oznacza mały znaczek Solidarności albo wpięty w kurtkę opornik, za noszenie którego goniło mojego brata ZOMO. W pełni jednak oczywiście nie mogłem zdawać sobie z tego sprawy i po latach ze zdziwie-niem odkryłem, że pamiętam tylko takie drobne szczegóły – to dla mnie dowód na siłę propagandy, której udało się równiutko przejechać gum-ką po tym okresie. Z tego powodu ze zdwojoną siłą zależy mi, żeby o tym przypomnieć.

M.S.: Tym pytaniem chciałem podprowadzić kolejne – czy już w Pana wspomnieniach stan wojenny i ówczesny Mundial ja-koś się łączą? Kiedy oglądałem Pański film wydało mi się tak oczywiste, że sprawy te leżą tak blisko siebie, a przecież jedno-cześnie nie mówi się o tym…

M.B.: Właśnie oczywistość tego sko-jarzenia zbudziła we mnie refleksję – jak to możliwe, że ja tego nie pa-miętam. I kiedy pytałem wielu mo-ich rówieśników, wielu reagowało

podobnie, ze zdzi-wieniem mówiąc: „No, faktycznie”. Wiadomo, że nie było też tak, że każdy o tym Mun-dialu mówił w ten sposób, ale akurat więźniowie zwią-zani z opozycją na pewno tak go pa-miętali. Ja zaś nie miałem tej świa-domości i tylko cieszyłem się, że nasi wygrywają. Było wtedy strasznie gorąco, sąsie-dzi rozentuzjazmowani wybiega-li z domu w bieliźnie, krzycząc – to wszystko powodowało, że było tak zaskakująco przyjemnie i entuzja-stycznie, a ten entuzjazm właśnie sprawiał, że ludzie nie pamiętali, co się wtedy działo.

M.S.: Czy myśli Pan, że właśnie z tego powodu panuje niechęć do mówienia o sporcie w kon-tekście polityki – żeby nie bru-dzić sportu polityką, zostawić go w sferze nostalgii i pięknych wspomnień?

M.B.: Z jednej strony nie chce się, ale z drugiej mówi się trochę o spo-rcie tamtych czasów w kontekście polityki – symbolem zaangażowania w politykę był przecież gest Koza-kiewicza, była też później olimpiada w Los Angeles, na którą pojecha-li agenci bezpieki w celu kontrolo-wania olimpijczyków. Ale z drugiej strony oczywiście istnieje chęć, aby pozostawić sport czystym. Myślę, że to też pozwala nieco bardziej zrozu-mieć obawy bohaterów mojego filmu wobec kwestii, przed którą zostali postawieni – czy w ogóle brać udział w tym projekcie, czy nie. Bali się tro-chę, że coś się im zabierze, że zostaną poddani jakimś zabiegom manipula-cyjnym w duchu polityki historycz-

nej, która potrzebuje złapać winnych i później spalić na stosie. Ja takich intencji nie miałem.

M.S.: Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Oglądając Mundial widać, jak bardzo starał się Pan zrównoważyć możliwe sta-nowiska. Widać to na przykła-dzie doboru wypowiedzi więź-niów osadzonych w Białołęce, ale przede wszystkim koszulki Bońka, która mogła by potrak-towana jednocześnie jako gest zwycięstwa i podporządkowa-nia.

M.B.: Zdecydowanie tak. W końcu co, jak nie ta sytuacja, jest najlepszym symbolem reakcji kibicowskiej? Ki-bice przecież o wszystkim zawsze dyskutują, dointerpretowują, wiedzą wszystko lepiej. Dlatego krąży póź-niej masa legend, a wszyscy sądzą, że wiedzą najlepiej. Dobrze jest więc wprowadzić scenę, gdzie pojawia się taka niejednoznaczność. Zresztą wy-daje mi się, że Boniek tu znakomicie się broni, przenosząc dyskusję na inny poziom wytrąca wszystkie ar-gumenty z rąk swoich przeciwników.

M.S.: Skoro już mowa o kibi-cach, to muszę zapytać o brak wypowiedzi kibiców uczestni-czących w tamtych sukcesach.

JEDNEGO TYLKO MATERIAŁU NIE ODPUŚCIŁEM

Page 6: Inskie Point 1-2/2013

Strona 6 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

Drugą taką „pominiętą” grupą są działacze partyjni, ludzie bezpośrednio związani z poli-tyką, którzy też mogliby rzucić nowe światło na kulisy tamtych mistrzostw. Czy taki dobór ma-teriału był kwestią ograniczeń w selekcji, czy może po prostu nikt z dawnych decydentów nie chce rozmawiać na ten temat?

M.B.: Wydaje mi się, że wbrew pozo-rom kibiców nie brakuje, bo są nimi przecież internowani – to są kibice Mundialu ‘82. Bardzo szczególni, bo część z nich oczywiście nie jest kibi-cami i nie chce oglądać mistrzostw, ale to na nich postawiłem. Są też fragmenty archiwalne, a w nich za-czepieni Polacy – mniej lub bardziej mądrzy, czasem śmieszni i barejow-scy, ale oni też pokazują tamte czasy. Natomiast jeśli chodzi o wmonto-wanie w ten film jeszcze polityków, przedstawicieli władz, to świadomie nie chciałem tego robić. Myślę, że zawsze znajdzie się grupa polityków, którzy byliby gotowi o tym mówić, ale wtedy byłby to zupełnie inny film. Zastanawiałem się na ten temat wiele razy i wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że film stał się bardzo przegadany. I tak jest bardzo dużo wątków, a poza tym zależało mi, aby zostawić w filmie taki niewidzialny aparat, tych „ich”. Oni i tak się ujaw-niają, bo przecież po co pokazywać, kto pociąga za sznurki, gdy widzimy pociąganych.

M.S.: To prawda. Jednak, mimo że z góry pominięte zostały pew-ne wątki, ogrom pracy musiała stanowić selekcja materiału, szczególnie jeśli chodzi o zdję-cia archiwalne. Czy Pan sam przeglądał te godziny taśm, re-lacji związanych z Mundialem?

M.B.: To były dwa etapy. Ja sam robi-łem research, bo dobrze wiedziałem, czego chcę i wolałem nikomu tego nie oddawać. Czułem, że najlepiej wiem, gdzie szukać rzeczy, których potrze-buję i uparłem się. Trwało to strasz-nie długo, ale ta selekcja dokonywała

się później w drugim etapie, czyli już na montażu. Mieliśmy bardzo wiele różnych wariantów montażowych i tu mi z kolei ogromnie pomógł mon-tażysta, Grzegorz Mazur, z którym dyskutowaliśmy bardzo długo. Ku mojej uldze (z dzisiejszej perspekty-wy) odrzuciliśmy część materiałów przeze mnie wybranych, bo jego zda-niem były po prostu za mało warto-ściowe technicznie. Więc czasami ja na uszach stawałem, aby znaleźć ta-kie rzeczy, a później byłem kastrowa-ny stwierdzeniem, że to jest szmata i nie możemy tego pokazać. Jednego tylko materiału nie odpuściłem, czyli bardzo złej jakości VHS-u z wyjścia internowanych z Białołęki w nocy, kiedy widzimy ich, jak biegną do au-tobusu odjeżdżającego do Warszawy.

Poszukiwania trwały więc bardzo długo, a i tak czasem byłem nie-usatysfakcjonowany. Nie udało mi się na przykład znaleźć oryginalnej wersji zmontowanego przez telewi-zję jednego z meczów – musieliśmy tu dokonać małej manipulacji i sami zmontowaliśmy materiały tak, jak wiedzieliśmy, że wyglądały w telewi-zji.

M.S.: To wielka szkoda. Po-dobnie jest w sytuacji, gdy ktoś wspomina zdjęcie reprezentacji radzieckiej na tle wielkiej flagi Solidarności – aż chciałoby się to zobaczyć.

M.B.: Tak, tu akurat była to kwestia czasu i ograniczeń finansowych. Nie udało mi się już po prostu uruchomić

researchu za granicą. To by wyma-gało przeszukiwania archiwów hisz-pańskich i odnalezienia tej konkret-nej gazety.

M. S.: Powoli kończąc rozmowę, chciałem zapytać, czy widział Pan niedawny film Marcina Ko-szałki o Euro 2012? Szczególne podobieństwo widać na pozio-mie formy, na przykład poprzez wprowadzenie animacji do fil-mu dokumentalnego.

M.B.: To prawda, choć wydaje mi się, że akurat w moim filmie one się znacznie bardziej uzasadniają. W filmie Marcina Koszałki działają tro-chę na zasadzie protezy, co mówię z wielkim żalem, bo bardzo dobrze mu życzyłem i chciałem, żeby się ten film jak najlepiej udał.

M.S.: Marcin Koszałka na pew-no poszedł w bardziej artystow-skim kierunku. Nie chodziło mi jednak o bezpośrednie porów-nywanie tych dwóch filmów, ale raczej o zapytanie, czy nie jest to jakaś nowa tendencja – ro-bienie dokumentu z użyciem animacji i innych „kolażowych” form? Czy jest to jakiś znak cza-sów, potrzeba dynamizacji i uatrakcyjnienia filmu?

M.B.: Na pewno nie chciałem sytu-acji, w której w filmie pojawiają się masy statycznych zdjęć i nic się nie dzieje. Ja wtedy zawsze myślę, że umrę z nudów. Postawiłem więc na zdjęcia aktywne – pocięte i zanimo-wane, i moim zdaniem dzięki temu

Page 7: Inskie Point 1-2/2013

Strona 7 G

I ń s k i e P o i n t

Niektórzy artyści mają w zwyczaju mówić, że najlepsze

scenariusze przygotowuje samo życie. Możemy się z tym zgodzić, lecz historia, którą film wykorzystuje, to jeszcze nie wszystko. Kiedy reżyser, jako osoba dowodząca pracą na pla-nie, nie rozumie zasad, na jakich opiera się kino, nie zdoła stworzyć spójnego obrazu, nawet jeśli będzie posiłkować się najbardziej niezwykłymi zdarzeniami, przekraczającymi grani-ce wyobraźni przeciętnego człowieka.

Niemożliwe w realiza-cji Juana Antonia Bayony spełnia wymogi dobrze zrobionego filmu. Da się je nakreślić w prosty sposób, a reżysera można porównać do sprawnego manipulato-ra. Kiedy podczas projekcji oglądający ma się bać, to się boi, kiedy ma odetchnąć z ulgą, to oddycha, kiedy ma się wzruszyć, to się wzrusza, a kiedy ma się śmiać, to się śmieje. I tak też Bayona postępuje z widzem.

Mamy tu do czynienia z filmem katastroficznym. Od początku wie-my, że jego fabuła oparta jest na au-tentycznej historii, więc nie może-my spodziewać się specjalnego za-skoczenia, co nie znaczy, że obywa się bez niespodzianek. Widz szybko jest w stanie wytworzyć emocjo-nalną więź z sympatyczną rodziną,

w której istnieją takie same małe kłótnie i problemy, jak we wszyst-kich innych. Reżyser umiejętnie buduje napięcie, nadając przed-miotom symboliczne znaczenie. Niby nic, a jednak każdy drobiazg zostaje wykorzystany w konkret-nym celu. Wiatr porywający kart-kę książki, piłka zmieniająca na-gle swoją trajektorię, czy w końcu puszka coca-coli, która okazuje się drogocennym napojem. Wszystkie te szczegóły nie są pozbawione zna-

czenia. Kilka kluczowych scen budujących napięcie przeplecione zostało z nie-co mniej istotnymi, aby widz miał czas na złapanie oddechu.

Film nie jest nudny, je-śli weźmiemy pod uwagę środki formalne. Momen-ty o największym ładunku dramaturgicznym pozba-wia reżyser dźwięku. Jak zauważył kiedyś filozof Sla-voj Žižek, prawdziwy krzyk przecież jest niemy. Trzeba również wspomnieć o uroz-maiceniu wizualnym, pole-gającym w tym przypadku na sprawnej, dynamicznej pracy kamery.

Filmy katastroficzne mają służyć rozrywce, spra-wiać, żeby widz denerwo-wał się, siedząc bezpiecznie w fotelu kinowym albo na domowej kanapie. Rozryw-ka owa może mieć jednak różny poziom. Niemożliwe, jako umiejętnie zrobiony

film, bez wątpienia spełnia swoje zadanie. Podobnych ref leksji nie wywołał u mnie głośny blockbu-ster, również katastroficzny 2012. W jego przypadku atrakcja dostar-czona odbiorcy polega jedynie na wysokobudżetowych efektach spe-cjalnych. Oglądając natomiast film Bayony, niecierpliwie czekałam na rozwiązanie zagadki: komu z sym-patycznej rodziny uda się przeżyć, a komu nie?

Maja Nowakowska

HISTORIA Z ŻYCIA WZIĘTA

znacznie lepiej się to ogląda. Fak-tycznie, były ku temu inspiracje – jest kilka konkretnych tytułów, które oglądałem wcześniej i mi się podo-bały właśnie ze względu na anima-cję. Potem wręcz szukałem filmów, tak zrobionych, aż wreszcie chciałem pracować z montażystą, który zajmo-wał się takimi rzeczami. Grzegorz Mazur ma nosa, świetnie to robił w

Ali z elementarza i wiedziałem, że zrobi to też u mnie.

M.S.: Na koniec jeszcze taka drobnostka: w napisach począt-kowych mogliśmy przeczytać, że film jest współprodukowa-ny przez Telewizję Polską i Ca-nal+. Czy to znaczy, że będziemy go mogli oglądać niedługo na

ekranach telewizyjnych?

M.B.: Tak. Będzie w Canal+, ale do-piero pod koniec przyszłego roku. Wcześniej, w marcu będzie puszcza-ny w kinach, a na razie wiedzie ży-wot festiwalowy. Teraz jedziemy do Meksyku.

M.S.: W takim razie powodze-nia i dziękuję za wywiad.

Page 8: Inskie Point 1-2/2013

Strona 8 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

Jednym z popularnych chwy- tów marketingowych, skutecz-nie zwiększających zaintereso-

wanie widzów danym tytułem, jest reklamowanie filmu hasłami „inspi-rowany prawdziwymi wydarzenia-mi” czy „oparty na faktach”. Auten-tyczność historii okazuje się kwestią drugorzędną, skoro coraz częściej stosuje się owe etykiety na przykład wobec horrorów. W przeciwieństwie do wielu z nich – oraz wbrew tytuło-wi – Niemożliwe opowiada historię prawdziwą do bólu. Jej prawdziwość rozumieć należy wielopłaszczyzno-wo, bo oprócz zgodności z faktami, pozwala ona przyjrzeć się uniwersal-nym prawdom o człowieczeństwie, uczuciach i życiu.

Reżyser obrazu Juan Antonio Bay-ona z niebywałym wyczuciem i wy-raźną artystyczną wizją zobrazował zachowania zwykłych ludzi w obliczu kataklizmu. Koszmarna przygoda, która przytrafiła się Marii Belon, Qu-ique Alvarezowi i ich dzieciom w Boże Narodzenie 2004 roku doskonale po-twierdza słowa, zgodnie z którymi to życie pisze najlepsze scenariusze. Losy tej rodziny, skonfrontowanej z tsunami zalewającym wówczas Tajlandię, spisał natomiast Sergio G. Sánchez, odpowie-dzialny za scenariusz Niemożliwego.

Fakt, że film skupia się na losach jednej konkretnej rodziny nie stanowi przeszkody dla wysnuwania wniosków o uniwersalnym charakterze. To opo-wieść o rodzinnych więziach, odpo-wiedzialności i dojrzewaniu z jednej strony, a mechanizmach społecznych, solidarności i umiejętności integracji z drugiej. Katalizatorem wydarzeń jest siła żywiołu, w obliczu którego ludzie zmuszeni są do konkretnych zacho-wań, a ich człowieczeństwo wystawio-ne zostaje na próbę. Od decyzji każdej postaci, włącznie z bohaterami drugo-

planowymi, zależy bowiem szansa na powodzenie nie tylko ich samych, ale także osób postronnych. Przeżycie jest tylko jednym z celów.

Tsunami z 2004 roku zebrało gorz-kie żniwa, pochłaniając życie wielu ludzi. Niemożliwe stanowi nie tylko filmową relację z tych tragicznych wy-darzeń, ale też pomnik wystawiony ofiarom kataklizmu. Pomnik wykona-ny z niewątpliwym kunsztem, ponie-waż poza istotną i zarazem interesującą historią, film oferuje także prawdziwą ucztę kinematograficzną. Widowiskowe zdjęcia autorstwa Óscara Faury, wespół ze świetnym oświetleniem, imponującą scenografią i charakteryzacją, wyzwa-lają mieszankę wrażeń łączącą zachwyt z niezwykle sugestywnym poczuciem tragedii, której widz jest świadkiem. Chapeau bas, proszę państwa!

Zdecydowaną zaletą filmu jest również jego obsada, w której znaleź-li się aktorzy najwyższej klasy, Ewana McGregora oraz Naomi Watts. Kreacja tej ostatniej zaowocowała zresztą w pełni zasłużoną (acz przewidywalną) nominacją do Oscara, którego ostatecz-nie wręczono jednak Jennifer Lawren-ce za doskonałą rolę w Poradniku po-zytywnego myślenia. Warto natomiast

podkreślić, że owemu utalentowanemu duetowi towarzyszyła trójka obiecują-cych aktorsko chłopców, wcielających się w synów: Tom Holland (filmowy Lu-cas), Samuel Joslin (Thomas) i Oaklee Pendergast (Simon). Największemu wyzwaniu sprostać musiał pierwszy z nich, który otrzymał najwięcej czasu ekranowego. To od jego gry zależała w dużej mierze wiarygodność dramatur-giczna opowiadanej historii i trzeba wyraźnie zaznaczyć, że spisał się do-skonale

Można mieć pewne wątpliwości, czy melodramatyczna konwencja godna jest tak poważnego tematu jak zbioro-wa tragedia. Pewne zastrzeżenia bu-dzić może też widowiskowość, która w Niemożliwym czyni z owgo dramatu rodzaj filmowej atrakcji. Tym niemniej sugestywność filmu, wespół z kunsztem realizacyjnym, pozwala uznać obraz Bayony za dzieło upamiętniające trau-matyczne wydarzenia i śmierć ćwierci miliona ludzi, nie zaś próbę żerowania na cudzym nieszczęściu. Choćby z tego względu Niemożliwe zasługuje na wy-razy uznania.

Kamil Jędrasiak

W POSZUKIWANIU NADZIEI

Page 9: Inskie Point 1-2/2013

Strona 9 G

I ń s k i e P o i n t

Jedną z najmilszych tra-dycji podczas festiwalu w Ińsku są poranne seanse

bajek w chłodnym wnętrzu kina „Morena”. Rzecz jasna, główną grupą docelową tego cyklu są dzieci, warto jednak podkreślić, że na ogół towarzyszący im do-rośli bawią się nie gorzej (a cza-sem nawet i lepiej!) od swoich podopiecznych. Przecież sekre-tem naprawdę dobrej animacji jest uniwersalność i humor tra-fiający do odbiorcy bez względu na wiek.

Inaugurujący tegoroczne se-anse bajkowe Ralph Demolka jest tego doskonałym przykła-dem. Film ten jest jedną z naj-nowszych produkcji Walt Disney Animations Studios i zarazem jedną z ciekawszych animacji, które widziałam ostatnimi czasy. Intrygujący jest już sam zamysł fabularny. Bohaterem filmu jest tytułowy Ralph Demolka, postać negatywna w kultowej swego czasu grze wideo, który ma już dość swej pracy i postanawia udowodnić wszyst-kim, że stworzony jest też do czynie-nia dobra. Zły bohater, który nie chce być już zły? Nic w tym oryginalnego? Gdzieś już to widzieliśmy? Być może, ale mimo to naprawdę warto zwrócić uwagę na tę produkcję.

Umieszczenie akcji filmu wewnątrz świata gier komputerowych jest moim zdaniem fantastycznym pomysłem. Pozwala to twórcom niemal w nieogra-niczony sposób tworzyć niezależne od siebie światy przedstawione, skrajnie różne pod każdym możliwym kątem – mamy więc do czynienia zarówno z oldschoolową, rozpikselowaną grą wideo rodem z lat 80., której boha-terem jest Ralph, słodką (dosłownie i do bólu zębów!) wyścigówką Mistrz Cukiernicy, której nie powstydziłyby

się japońskie wytwórnie „kawaii”, jak i mroczną, apokaliptyczną grą HD, w której futurystyczne wojsko walczy z atakiem robali – robotów z kosmosu.

Światy tych gier są skrajnie od siebie różne, zarazem jednak spójnie powiązane ze sobą – wszystkie auto-maty obecne w salonie gier połączone są ze sobą jedną Centralą (w istocie jest to panel, do którego podłączone są kable wszystkich gier w salonie), przypominającą ogromny terminal. Po zamknięciu salonu bohaterowie mają czas wolny, który swobodnie wy-korzystują, na przykład na spotkania AA - Anonimowych Antybohaterów, prowadzone przez jednego z duchów znanych z Pac-mana. Poza Ralphem uczęszczają na nie inni bohatero-wie negatywni, jak na przykład zom-bie. Jest to doskonała okazja do gry z konwencją tak zwanego „czarnego

charakteru” – przykładowo, de-moniczny bohater Diablo jest tu dość zniewieściały (cudowna wypowiedź: „Szatyn, nie Szatan, okej?”).

Pragnący zyskać uznanie i ak-ceptację Ralph odchodzi ze swo-jej gry i postanawia na wszelkie możliwe sposoby dowieść swej wartości w innych – w sposób nieudolny i przynoszący mu jeszcze więcej problemów, lecz zarazem uroczy i zabawny. Pod-czas ucieczki poznaje również pierwszą przyjaciółkę – Wen-delopę, odtrąconą przez innych podobnie jak on, i postanawia pomóc jej spełnić swe marzenie – po raz pierwszy wystartować w wyścigu Mistrz Cukiernicy i go wygrać (czego nie mogła do tej pory uczynić gdyż jest... usterką w grze). Niestety, konsekwencją jego zniknięcia z Napraw to, Fe-lix jest zamknięcie automatu z ową grą. Współpracownicy mu-

szą go zatem odnaleźć.Z pewnością jednym z głównych

atutów filmu – poza piękną grafiką i ciekawym pomysłem – jest galeria barwnych, oryginalnych postaci, z których każda jest niepowtarzalna i godna zapamiętania. Duża w tym za-sługa rewelacyjnego polskiego dub-bingu (m.in. Olaf Lubaszenko jako Ralph czy Jolanta Fraszyńska jako Wendelopa) i zabawnej linii dialogo-wej. Wszystko to razem wzięte daje nam w efekcie jeden z najciekawszych filmów animowanych tego roku, który trzeba obejrzeć bez względu na wiek – choćby kosztem wstania niemal o świ-cie w wakacyjny dzień.

Anna Sobolewska

NIE DEMOLKA A HIT!

Page 10: Inskie Point 1-2/2013

Strona 10 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

W Do Czech razy sztuka Jan Hřebejk ukazuje rozpad rodziny, bez specjalnej na-

dziei na jej ponowne scementowanie. Bohater, mężczyzna w średnim wieku, znużony codziennością postanawia opuścić swoją rodzinę. Zamiast wieść atrakcyjne, kawalerskie życia, kończy siedząc sam na taborecie w obskur-nym mieszkanku. Tym razem jed-nak w swoim filmie reżyser postawił na niekonwencjonalne rozwiązanie, opowiadając o dwóch parach małżeń-skich, które walczą o swój związek, starając się pozbyć niszczącej rutyny.

Święta czwórca to odważny, za-bawny, choć nie lukrowany obraz przedstawiający dole i niedole wspól-nego życia. A po wielu latach wcale ła-two nie jest. Czasy, kiedy każdy wspól-nie spędzony dzień był przygodą, sta-nowią jedynie tęskne wspomnienie. Pierwszym rozwiązaniem, jakie przy-chodzi do głowy w takiej sytuacji, są wakacje w egzotycznym miejscu. Hře-bejk zatem wysyła bohaterów swoje-

go filmu na urlop, ale uznaje, że to za mało. Co mogą daleko od domu robić dwie znudzone pożyciem małżeńskim pary? Okazuje się, iż mogą bawić się lepiej od swoich dorastających dzieci. Oczywiście nie ma atrakcji bez odro-biny ryzyka. Chodzi przecież właśnie o to, aby wkroczyć na nieznany do tej pory teren i dać się spontanicznie po-nieść temu, co przyniesie nowy dzień.

Wakacje bohaterów nie sprawia-ją wrażenia, jakby były ożywionymi pocztówkami rodem z turystycznego katalogu, warstwa wizualna filmu nie zaoferuje nam urzekających widocz-ków, a urlop nie przyniesie rozwiąza-nia wszystkich trosk. Chwała Hřebej-kowi za to, że nie tworzy posągowych bohaterów, ale portretuje ludzi z krwi i kości. Nieważne, czy młodsze, czy starsze pokolenie, wszyscy mamy na sumieniu te same grzeszki. Historia przedstawiona jest z dużo dawką hu-moru i dystansu, jednak nie oznacza to wcale, że reżyser dostarcza łatwych rozwiązań. Wręcz przeciwnie. Gra

przecież toczy się o wysoką stawkę. Można ze swoim życiem postępować, jakby było loterią, licząc na łut szczę-ścia, a można też wziąć los we własne ręce i przynajmniej starać się zmienić go na lepsze, jak czynią to bohatero-wie.

Hřebejk stworzył szczery obraz życia małżeńskiego bez fałszywej pru-derii. Pokazał przeciętnych na pierw-szy rzut oka ludzi, którzy jednak od-krywają w swojej typowej egzystencji coś niezwykłego. Czesi specjalizują się zresztą w ukazywaniu czegoś, co cza-sem nazywa się zwyczajnym szaleń-stwem. Wystarczy choćby wspomnieć o filmach Petera Zelenki, których na pozór przeciętni bohaterowie mają upodobania odbiegające od tego, co powszechnie uznawane jest za nor-malne. Nie wyobrażam sobie, aby po-dobny film powstał i był rozpowszech-niany w oficjalnym obiegu na naszym rodzimym gruncie.

Maja Nowakowska

WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE

Autor scenariusza do świetne-go Polowania (2012) stworzył film z precyzją godną wybitnego

architekta. I paradoksalnie, jest to naj-większą wadą Porwania (2012) Tobia-sa Lindholma. Opowiadanie skonstru-owane z matematyczną dokładnością czyni zeń obraz, w którym wszystko zostało podane widzowi jak na tacy. Po-mimo że fabularny korpus filmu posia-da potencjał na mrożący krew w żyłach thriller, to jednak został przedstawiony w odmienny niż hollywoodzki sposób.

Oto oglądamy porwanie duńskiego statku transportowego przez somalij-skich piratów, a następnie negocjacje pracownika kompanii z żądającymi okupu bandytami. Codzienność na łaj-bie obserwujemy przede wszystkim za pośrednictwem kucharza, Mikkela (Pi-lou Asbæk). Twarde, wielodniowe per-traktacje z piratami prowadzi w Danii

Peter (Søren Malling), z którego bije silne poczucie braterstwa z uwięziony-mi rodakami i jednocześnie przekona-nie o odpowiedzialności za ich życie.

Obraz Tobiasa Lindholma jest ka-meralnym dramatem podanym na chłodno. Nie uświadczymy tutaj spek-takularnych wybuchów czy dynamicz-nej muzyki przesiąkniętej patosem. Dlatego też najbardziej interesującym aspektem filmu jest niebanalny sposób zaprezentowania historii, choć trzeba wyraźnie podkreślić, że nie bez zmarno-wanego potencjału. Oglądając Porwa-nie z obu perspektyw, widz ma dostęp do niemal wszystkich najważniejszych informacji poza kilkoma efektownymi momentami, w których wytworzona została aura niedopowiedzenia.

Twórca położył wyraźny nacisk na obserwowanie pozornie drugorzęd-nych sytuacji. Przyglądamy się deli-

katnie zawiązanej i niestabilnej relacji quasi-bliskości, jaka z czasem zostaje utworzona między piratami a duńskimi marynarzami, kiedy wspólnie śpiewa-ją przy jednym stole czy piją alkohol. W innym miejscu kamera obserwuje osamotnionego Petera, który z trudem zmaga się z ogromnym stresem, gdy pozostaje sam na sam z myślami, nie mogąc znaleźć oparcia w pozbawionej empatii żonie. Sytuacje te nie dominują jednak nad głównym wątkiem, dlatego brak Porwaniu bardziej zdecydowa-nego rozłożenia akcentów – tak nar-racyjnych, jak i estetycznych. Utwór Lindholma osiąga niestety połowiczny sukces, gdyż nie sprawdza się w pełni ani jako niebanalny thriller, ani też na-turalistyczny zapis żmudnego procesu negocjacji, plasując się gdzieś pomię-dzy tymi skrajnościami.

Fryderyk Kwiatkowski

W PIERŚCIENIU OCZEKIWAŃ

Page 11: Inskie Point 1-2/2013

Strona 11 G

I ń s k i e P o i n t

Przed obejrzeniem filmów z cy-klu „Najnowsze kino polskie” próbowałyśmy zgadnąć, czym

kierowali się organizatorzy festiwalu podczas tworzenia zestawu krótkich metraży, pokazanych w sobotnie popołudnie. Spodziewałyśmy się, że zawarte w nim rodzime produk-cje cechuje podobna estetyka i styl wizualnej wypowiedzi. Tymczasem projekcja przyniosła zróżnicowane i z trudem dające się ze sobą porów-nać prace: pierwsze trzy z wyświe-tlonych filmów są dziełami fabular-nymi o mrocznym klimacie, czwarty i ostatni to intymna, dokumentalna rejestracja choroby syna.

Pierwszym wyświetlonym fil-mem był obraz Strażnicy w reżyserii Krzysztofa Szota. Artysta stworzył historię rodem z kafkowskiej prozy. Bohaterowie znajdują się w świecie absurdów, którym rządzi nieznisz-czalna biurokracja, wobec której są oni zupełnie bezsilni. Widz do koń-ca nie dowiaduje się, czym umoty-wowane są zachowania poszczegól-nych postaci, dlaczego strażnicy w nieugięty sposób respektują przy-jęte odgórnie zasady. Atmosferę tajemniczości potęguje przestrzeń zamglonego, mrocznego lasu, w środku którego stoi strzeżone przej-ście. Pilnujący decydują o losie osób przekraczających granicę odgrodzo-ną szlabanem, co nadaje im status niewzruszonego boga. Po projekcji filmu, trwającego zaledwie szesna-ście minut, odbiorca pozostaje pełen uczucia grozy i niepokoju.

128 szczur Jakuba Pączka, film pokazany jako następny, opowiada historię wyobcowanego studenta, który nie jest w stanie sprostać co-dzienności, kierując się mottem: „jest dobrze tylko, gdy jest źle”. Gdy wszystko w jego życiu zaczyna się

pomyślnie układać, chłopak sam sprowadza na siebie nieszczęście. Bohater nie potrafi nawiązać żad-nej głębszej relacji z drugim czło-wiekiem. W domu jest świadkiem nieustających kłótni rodziców, co wydaje się przyjmować jako natu-ralny element przepełnionej rutyną i apatią codzienności. Reżyser nie daje nadziei na pozytywną odmianę losów bohatera.

Kolejną propozycją z sobotniego zestawu jest film Leszczu w reżyserii Aleksandry Terpińskiej, którego bo-haterami są trzej beztroscy przyja-ciele. Spędzają oni weekend w dom-ku letniskowym. Terpińska kreując głównych bohaterów sprawia, że wzbudzają oni autentyczną sympatię widza. Atmosferę zabawy przerywa przybycie do sąsiedniej chatki grupy agresywnych, w prostacki sposób za-chowujących się mężczyzn, którym towarzyszy śliczna, przyjazna dziew-czyna. Zakończenie dowodzi prze-wrotności losu, jak i tego, że płynna jest granica między katem a ofiarą, a siła fizyczna nie zawsze jest gwaran-tem wygranej.

Zupełnie inaczej na tle powyż-szych realizacji prezentuje się doku-ment Tomasza Śliwińskiego pod ty-tułem Nasza klątwa. Obraz ten jest intymną, przejmującą rejestracją codziennego zmagania się rodziców z chorobą syna. Autentyczność prze-kazu potęguje fakt, iż twórcy opo-wiadają o własnym życiu. Widzo-wie są świadkami trudnych chwil, niekiedy przeplatających się z tymi pełnymi szczęścia. Możemy zaob-serwować proces oswajania ciężkiej przypadłości dziecka przez młodą, niedoświadczoną, nieprzygotowa-ną na podjęcie wyzwania rzuconego przez los parę. Odwagi i siły dodaje im miłość do siebie i do swojego syn-

ka. Dzięki szczerości twórców, każdy widz jest w stanie odnieść ową histo-rię do własnych doświadczeń życio-wych.

Po projekcji filmów odbyło się spotkanie z twórcami 128 szczura oraz Naszej klątwy. Aktor Janusz Chabior opowiadał o roli ojca w pierwszym z wymienionych filmów. Zwrócił on uwagę na fakt, iż postać ta posiada wiele wspólnych cech, zarówno charakterologicznych, jak i fizycznych, z rodzicem reżysera. Ak-tor wspomniał również o kolejnym filmie z jego udziałem, w którym po raz pierwszy będziemy mieli okazję oglądać go w pierwszoplanowej roli. To nie ostatnie spotkanie z tym ar-tystą podczas tegorocznej edycji fe-stiwalu: Chabior obecny będzie rów-nież na spotkaniu poświęconym no-welowej Stacji Warszawa, w której zagrał jednego z bohaterów.

Uwaga widowni podzielona była między aktora a pełnego energii i ciekawskiego chłopca, który jest bohaterem Naszej klątwy. Rodzice dziecka opowiadali o pobudkach, jakie kierowały nimi podczas pracy nad dokumentem o ich życiu. Przy-znali, iż praca nad filmem pełniła funkcję swoistej terapii, zaś tytułowa klątwa to proces oswajania się ro-dziców z chorobą syna. Publiczność była głęboko poruszona szczerością, a tym samym autentycznością, arty-stycznej wypowiedzi. O osobistym odbiorze dokumentu świadczyły emocjonalne wypowiedzi niektórych osób obecnych na sali. Mały bohater otrzymał nawet prezent od jednej z uczestniczek spotkania. Padały py-tania o źródła wsparcia dla rodziców Leosia oraz o samą jego chorobę. Reżyser wraz z małżonką promien-nym uśmiechem podziękowali za niezwykle życzliwy odbiór ich filmu.

Anna Sobolewska, Maja Nowakowska

QUO VADIS KINO POLSKIE?

Page 12: Inskie Point 1-2/2013

Strona 12 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

Z autorami filmu Nasza klątwa, Tomaszem Śliwińskim i Magdą Hueckel rozmawiają Anna Sobo-lewska i Maja Nowakowska

Anna Sobolewska, Maja Nowa-kowska: Co skłoniło Państwa do realizacji filmu?

Tomasz Śliwiński: Najpierw powstała krótka, siedmiominutowa impresja o tytule Klątwa. W filmie tym zostały zestawione zdjęcia mojej żony Magdy, kiedy była w ciąży, z tymi przedsta-wiającymi późniejszą sytuację. Myśla-łem, że na tym poprzestanę: zderzenie pięknego oczekiwania na dziecko, z tym, jak to się może następnie poto-czyć. Później jednak Paweł Łoziński zaczął namawiać nas, żebyśmy reje-strowali przy pomocy kamery swoje życie. Niezwykła jest sytuacja, kiedy filmowiec znajduje się w środku fil-mowanych wydarzeń. Na początku bardzo się opierałem, uważałem, że jest to zbyt osobisty i prywatny ob-raz, żeby go pokazywać, ale w końcu dałem się przekonać. Okazało się, iż wcale nie jest to takie trudne. Powstał swego rodzaju rytuał polegający na siadaniu na kanapie i naszych rozmo-wach prowadzonych przed włączoną kamerą.

A.S, M.N.: Czy od początku my-śleliście Państwo o tym, aby po-kazać film szerszej publiczności?

T.Ś.: Na początku nie myśleliśmy o tym, co z tego wyjdzie. Po prostu za-leżało nam na rejestracji naszych roz-mów, sytuacji z życia.

Magda Hueckel: Na szczęście nie mie-liśmy żadnej presji z zewnątrz. Inaczej film nie byłby tak intymny. Jeśli pra-cuje się na przykład z obcym operato-

rem, to człowiek czuje się zobowiąza-ny, a tak mieliśmy pełną świadomość, że pokażemy to, co udało nam się za-rejestrować tylko wówczas, gdy oboje się na to zdecydujemy.

A.S, M.N.: Powiedzieliście Pań-stwo podczas spotkania, że ten film był pewnego rodzaju tera-pią.

T.Ś.: Siadaliśmy przed kamerą trochę jak na kozetce u psychoanalityka.

A.S, M.N.: Ale film można rozpa-trywać również w szerszym, me-taforycznym kontekście?

T.Ś.: Wydaje mi się, że ten film poka-zuje uniwersalną historię. Przeszliśmy przez szereg etapów, zderzyliśmy się z losem. Nauczyliśmy się żyć z różnymi sytuacjami, właściwie życie człowieka nigdy nie układa się wedle oczekiwań. Trzeba się po prostu odnaleźć w nowej sytuacji.

M.N.: Dzięki Państwa szczerości widz jest w stanie odnieść Wasz film do własnych doświadzczeń, przepuścić przez swój „filtr”.

M.H.: Wielu ludzi podchodzi do nas po projekcji i płacząc, opowiada o swoich doświadczeniach. To jest nie-samowite. Wiele osób mówi nam, że ten film jest dla nich ważny, ponieważ podobne realizacje nie powstają. O tym, co my pokazaliśmy, nie mówi się w ten sposób. Ludzie siedzą zamknię-ci, nie wychylają się z tego rodzaju problemami. Bardzo nas cieszy, kiedy odbiorcy stwierdzają, że nasz film jest szczery.

M.N.: W jakich miejscach jak do-tąd pokazywaliście Państwo Na-szą klątwę?

T.Ś.: Najpierw pokazywaliśmy go na Krakowskim Festiwalu Filmowym, potem był festiwal w Koszalinie „Mło-dzi i film”, na Nowych Horyzontach dostał wyróżnienie, a pojutrze jedzie-my do Locarno.

M.N.: A jak mamy interpretować tytuł?

T.Ś.: Klątwa nawiązuje do nazwy cho-roby – klątwa Ondyny. W słowie „na-sza” chodziło o jej oswojenie. To jest już nasze życie, przywłaszczyliśmy so-bie klątwę Ondyny.

A.S.: Planujecie Państwo następ-ny film?

T.Ś.: Jak najbardziej, ale chyba chce-my na moment odetchnąć od doku-mentu na rzecz fabuły. Mamy już scenariusz do 30-minutowego filmu i powoli będziemy się mu przyglą-dać. Niełatwo jest nam się uwolnić od wcześniej podjętego tematu, więc na-stępna historia również będzie o mie-rzeniu się z trudną sytuacją.

M.N.: W ostatnich scenach fil-mu zarejestrowaliście Państwo szczęśliwe chwile z życia rodzin-nego. Życzymy, aby było ich jak najwięcej i żeby przeważały nad trudnymi momentami. Dzięku-jemy za rozmowę.

Twórcy prowadzą również blog: http://www.leoblog.pl. Serdecznie zachęcamy do zapoznania się z nim!

TAKIE JEST NASZE ŻYCIE

Page 13: Inskie Point 1-2/2013

Strona 13 G

I ń s k i e P o i n t

Pierwszy raz Zmierzch: Przed świtem. Część 2 oglądałam w multipleksie. W wielkiej sali

byłam tylko ja i dwie piętnastolatki, objuczone torbami z H&M i Rese-rved. Patrzyłyśmy na siebie nieufnie z dwóch krańców rzędu – one przy-glądały się mojemu futerku po bab-ci (czarne karakuły), ja ich kiepsko wykonanemu balejażowi urozmaico-

nemu pasmami w różowym kolorze. Byłam oburzona. To ja mam większe prawo do Edwarda Cullena, jesteśmy znacznie bliżsi sobie wiekiem – prze-cież on ma 109 lat!

Wierna widownia jeszcze nie ochło-nęła po ślubie bohaterów, będącym główną atrakcją poprzedniej części cy-klu. Bella w nieskończoność całowała Edwarda wczepiona w klapę jego ma-

rynarki, ojciec-szeryf wygłaszał przy toastach zawoalowane pogróżki pod adresem świeżo upieczonego zięcia, a nieziemsko piękne, złotowłose wam-pirzyce zgodnie koegzystowały ze zre-zygnowanymi wilkołakami i podeks-cytowanymi maturzystami, wszystko zaś wieńczył trzypiętrowy tort. Teraz, po niezliczonych perypetiach, młoda para może w końcu odpocząć w ufun-

Joanna Łuniewicz

PO ZMIERZCHU

To wszystko wyglądało na gigan-tyczne oszustwo – ktoś nakrę-cił świetne mockumentary, a

kiedy zapalą się światła, roześmieje się na widok łez wzruszenia w two-ich oczach i szepnie konspiracyjnie: „Uśmiechnij się! Jesteś w ukrytej ka-merze!”. Bardzo trudno było uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę, nawet wtedy, kiedy solidne szańce nieufności rozpuszczały się pod wpły-wem brzmienia głosu Rodrigueza. Cała gama wyświechtanych określeń: „magia”, „prawda”, „cud”, „wiara”, „wolność”, których wstyd używać, tak patetycznie i sztucznie wyglądają w druku, tu wydaje się adekwatna jak stworzona na zamówienie.

Oczywiście trudno nie zdawać so-bie sprawy, że łatwo ulec czarowi sa-mej retoryki Sugar Mana. W ten sam sposób można mówić o Bobie Dyla-nie, więcej – opowiadać o kilkuna-stu polskich zespołach, które walnie przyczyniły się do naszych przemian ustrojowych. Przecież to Perfect obalił komunizm. Bez KSU nie byłoby prze-łomu. WSZYSCY słuchali Republiki, jej zawdzięczamy sny o wolności. W ten archetyp idealnie wpasowuje się nieśmiało uśmiechnięty ciemnowłosy chłopak w przeciwsłonecznych oku-larach, włóczący się po opustoszałym mieście (jedną z najmocniejszych stron filmu jest właśnie przedsta-wiona na wiele sposobów przestrzeń miejska – na zmianę kreacyjna i natu-

ralistyczna, mroczna i glamour, nie-mal baśniowa i uderzająco pospolita). Każdy producent muzyczny będzie się zarzekał, że takiego jak ON (dowolna zbuntowana, charyzmatyczna, uzbro-jona w gitarę zmienna) ta wytwórnia nigdy już później nie gościła, że był jedyny, niepowtarzalny, wyjątkowy. Tylko w tym jednym, szczególnym przypadku jego płyta okazała się cał-kowitą klapą.

Ta historia pochłania od początku, dzięki silnemu zwrotowi w stronę fa-buły nabierając dramatyzmu i napię-cia. Pierwsze spotkanie producentów z muzykiem przypomina zawiązanie akcji w kinie gatunkowym – gęsta mgła, w której słychać tylko okrętowe syreny, knajpa na nabrzeżu, w środku

Joanna Łuniewicz

SŁODZIAK. SUGAR MANdym tak gęsty, że nie można rozróżnić poszczególnych sylwetek. Wreszcie – On. Odwrócony tyłem, żeby uwa-ga wszystkich skupiła się na muzyce, którą gra. Mit zostaje wykreowany od pierwszego zdania, wszystkie później-sze wydarzenia: niestrudzone tropie-nie artysty przez pasjonatów z RPA, komercyjna klęska jego twórczości, w końcu – oszałamiająca, baśniowa odyseja jednej pirackiej płyty, która podbiła opresyjne państwo i dała jego mieszkańcom całkowicie nową kon-cepcję wolności – są tylko potwierdze-niem tego niezbywalnego wrażenia, jakie daje radosna wiara w czyjś ge-niusz i pewność, że cuda są możliwe.

Sugar Man jest opowieścią o cu-dzie, który nie tylko ma miejsce, ale i narzuca się z całą mocą, energicznie pokonując wszystkie racjonalne argu-menty. Nie można, jak w przypadku filmu fabularnego, unieść ironicznie jednej brwi i wygłosić krótkiego sądu obejmującego wszystkie hollywoodz-kie bujdy na resorach. Można tylko bezradnie patrzeć. Chłonąć. Wierzyć. Ilość nagród, jakie filmowi przyznała publiczność międzynarodowych fe-stiwali, wskazuje, jak wielka jest po-trzeba wspólnej radości, takiej, którą można opisać najprostszymi katego-riami. Radości, że komuś się udało.

A ponad tym wszystkim muzyka Rodrigueza. Piękna. Ciepła. Wciąż żywa – może teraz bardziej niż kiedy-kolwiek.

Page 14: Inskie Point 1-2/2013

Strona 14 G

bezpłatny dz iennik fest iwalowy

dowanej przez teściów chatce, ciesząc się samotnością i najwspanialszym na świecie seksem (wampiry nie męczą się i cierpią na coś w rodzaju nadpo-budliwości sensualnej). W cudowny sposób (który bije na głowę nawet Niepokalane Poczęcie Najświętszej Marii Panny – wampir jest przecież martwym ciałem ożywionym za po-mocą magii) państwo Cullen dorobili się potomka i teraz będą głowić się, jak ustrzec cudowne dziecko przed atakiem klanu Volturi – rodziny kró-lewskiej Spokrewnionych.

Ostatni odcinek Sagi Zmierzch (w wyjątkowo niefortunny sposób rozbity na dwie części) to rozpaczliwa próba zrekompensowania widzom nieobec-ności głównego wątku, który napędzał fabułę pozostałych filmów wchodzą-cych w skład cyklu. Miłość niemoż-liwa między stuletnim wampirem a niezbyt lotną nastoletnią dziewicą o wyjątkowo pociągającym dla krwio-pijców zapachu, komplikowana do-datkowo przez natrętnie powracającą postać wilkołaka Jacoba, zmienia się w rodzicielski melodramat. Córecz-ka pary bohaterów o komputerowo podrasowanej twarzyczce małego elfa, powtarza reprodukowany w nieskoń-czoność przez teksty fantasy schemat cudownego dziecka obdarzonego ma-giczną mocą (wystarczy wspomnieć naszego rodzimego Wiedźmina i po-stać księżniczki Ciri). Jak wszystkie wyjątkowe dziewczynki, wzbudza ona powszechną miłość i tylko nieznośny klan Volturi, wpuszczony w maliny przez niedoinformowaną krewniacz-kę, ma ją za przemienione w wampira ludzkie dziecko, stanowiące zagroże-nie tak dla ludzi, jak i dla wampirów. Zanim jednak nad rodziną zbiorą się czarne chmury, jesteśmy świadkami niczym niezmąconego szczęścia – w designerskich wnętrzach domu Culle-nów mama-Bella czyta córce miłosne liryki, a tatuś-Edward brzdąka z uta-lentowaną pociechą na fortepianie. Wszystkie krzepiące serce widza kon-flikty z poprzednich części Sagi (dąsy Rosalie, przemienionej w wampira wbrew swojej woli, niepohamowa-ny apetyt Jaspera, który przy każdej

okazji usiłuje zjeść Bellę, czy animozje między rodziną Cullenów a plemie-niem wilkołaków) zostają zażegnane przez cudowną dziecinę. Wokół bezu-stannie kręci się Jacob, który zakochał się w dziewczynce tuż po jej narodzi-nach (motyw, jakiego nie powstydził-by się sam Vladimir Nabokov), a po-czciwy dziadek-szeryf zdaje się zupeł-nie nie zauważać, że wnuczka rośnie w tempie kilkanaście razy szybszym, niż przeciętne dziecko.

Oczywiście są w filmie chwile oży-wienia (przede wszystkim kulmina-cyjna sekwencja, będąca, jak na stan-dardy Sagi Zmierzch, niezwykle śmia-łym rozwiązaniem narracyjnym), co nie równoważy śmiertelnej (a raczej nieśmiertelnej, w końcu to wampiry) nudy w domu Cullenów i nieskończe-nie męczącego wątku zbierania druży-ny tzw. świadków, którzy mają prze-konać klan Volturi o niewinności bo-haterów (pytanie, czemu towarzystwo nie wysłało po prostu zbiorowej depe-szy do włoskiej siedziby wampirzych władz, jest jedną z kwestii narzuca-jących się podczas projekcji filmu). Napływ utalentowanych sprzymie-rzeńców z całego świata to połączenie wątku kolekcjonowania pokemonów („Pikachu, przyzywam cię!”), syn-chronizacji magicznych mocy Power Rangers i wielkiego garden party na podwórku leśnego domu, gdzie cała grupa flirtuje i popisuje się swoimi zdolnościami (kostiumy i charakte-

ryzacja jak z książeczki edukacyjnej Czy wiesz, jaki to kraj?: Irlandczycy obowiązkowo rudzi i w kaszkietach, Indianki z amazońskiej dżungli w barwach wojennych i przepaskach biodrowych). Nawet wątek gender (Bella po przemianie jest najsilniejsza z całej rodziny, ma w zwyczaju rzucać tymi, którzy ją zdenerwują, a także polować na pumy) nie rekompensu-je nienaturalnej harmonii pomiędzy bohaterami, niezmąconej żadną mał-żeńską kłótnią ani rodzinnym niepo-rozumieniem (a podobno mieszkanie pod okiem teściów jest dla młodego małżeństwa zabójcze). Idealnie pięk-ne postaci bohaterów są jak kartono-we wycinanki o dwóch tylko wymia-rach i uśmiechach niczym z reklamy pasty do zębów – tak, że mimowolnie można zatęsknić do czasów, kiedy nie wszystkie wampiry były miłującymi pokój „wegetarianami”, Jasper chciał skonsumować Bellę, Edward wzbra-niał się przed konsumpcją związku, wilkołaki krążyły dookoła wysuwając nierealne roszczenia, a nad pięknymi lasami stanu Waszyngton rozlegało się wycie i krzyk, a nie brząkanie na cztery ręce zawsze tej samej, melan-cholijnej melodyjki.

Page 15: Inskie Point 1-2/2013

Strona 15 G

I ń s k i e P o i n t

Pod skromną nazwą „wieczór wspomnień” ukrywał się ban-kiet, godny tak imponującego

jubileuszu. Jak obrazowo i z prawdzi-wie gospodarskim zacięciem stwier-dziła Teresa Działoszewska, opowia-dając o przygotowaniach do festiwalu – „Aby zaprosić gości, trzeba najpierw posprzątać dom i napiec ciasta”. Dzi-siejszy wieczór był dosłowną ilustra-cją jej słów: panie ze Stowarzyszenia przygotowały nie tylko pyszne domo-we ciasta, ale i wina własnej roboty, nie mówiąc już o zapewnieniu impo-nującego tortu, który wjechał do sali w kulminacyjnym momencie uroczysto-ści. Nastrój zebranych trafnie oddał toast „Wznieśmy w górę lampki wina, bo po czterdziestce życie dopiero się zaczyna!”

Tak samo jak w dniu otwarcia, za-interesowanie skupiało się na zasłu-żonych założycielach festiwalu oraz niezmordowanych członkach Stowa-rzyszenia Ińskie Lato Filmowe, któ-rzy zostali nagrodzeni pamiątkowymi

medalami oraz obdarzeni zaszczyt-nym tytułem Ambasadorów Ińskiego Lata Filmowego. Odznaczenia wrę-czały Teresa Działoszewska i Barbara Pastuła. Anegdotom towarzyszył film autorstwa Anny Paszkiewicz, zawie-rający tak sensacyjne materiały, jak ujęcie pięknych pań, wsiadających na rower wodny na kilkunastocen-tymetrowych (sic!) obcasach (warto zauważyć, że zamieszczone w filmie zdjęcia są autorstwa wiceburmistrza Ińska – stwarza to nieodparte wraże-nie uczestnictwa w wydarzeniu całej dosłownie społeczności). Przytaczane wspomnienia pozwoliły młodszemu pokoleniu poczuć nastrój miejscowo-ści sprzed kilkudziesięciu lat. Wystar-czy nadmienić, że wtedy na trawni-kach pasły się krowy, a panie bały się spacerować ścieżką nad jeziorem, tak była zarośnięta krzakami. Doszły do nas również echa dawnych skandali-ków: opowieść o krytyku filmowym, który zgubił się w lesie bez żadnych dokumentów i został przywieziony

przez milicję, aby uczestnicy festiwa-lu potwierdzili jego tożsamość; wspo-mnienie reżysera filmowego, który po jednej ze szczególnie gorących dys-kusji obraził się i zażądał odwiezienia do domu; pamiętny rysunek Henryka Sawki zainspirowany tytułem Kamień na kamieniu i zadziwiająco zbieżnym nazwiskiem jednego z organizatorów oraz przepyszna anegdotka o dwóch znanych twórcach festiwalu, którzy wybierając się po magnetowid do Szczecina niespodziewanie odjechali pociągiem w siną dal razem z Leonem Niemczykiem, którego odprowadzali jako gościa.

Spotkanie odbyło się w charaktery-stycznej dla Ińskiego Lata Filmowego atmosferze serdeczności i rodzinnego wręcz ciepła. Jak pięknie zauważyła jedna z organizatorek: „To miejsce Pan Bóg wymyślił dla wybranych”. Nic dziwnego, że kiedy przez kilka lat festiwal odbywał się w Nowogardzie, zyskał sobie przydomek „Ińskie Lato Filmowe na wygnaniu”.

Joanna Łuniewicz

WSPOMNIEŃ CZAR W NASZYM PIĘKNYM IŃSKU…

W 1973 roku Bohdan Kowal-ski wpadł na pomysł zało-żenia festiwalu o nazwie

Ińskie Lato Filmowe. Dziś jest to trze-ci z najstarszych festiwali filmowych w Polsce. Trzeba było dużo pracy, silnej motywacji, wiele życzliwości, by przedsięwzięcie nabrało rozpędu. Odbywa się w miejscu szczególnym; jak powiedział jeden z organizatorów, „Ińsko to miasteczko stworzone przez Boga, by ludzie stali się lepsi”. I bez wątpienia tak właśnie się dzieje.

Podczas wieczoru wspomnień z okazji jubileuszu 40. Ińskiego Lata Filmowego w pełnej ciepła atmosferze powitano wielu gości, którzy przyczy-

nili się do rozwoju imprezy i zasłu-żyli się dla miasta. Rozdane zostały medale Ambasadorów Ińskiego Lata Filmowego. Świętowaliśmy, smakując pyszny jubileuszowy tort z pięknym, kolorowym logiem ILF oraz wznosząc toasty za jeszcze większe powodzenie festiwalu. Mogliśmy zaobserwować zmiany, jakie zaszły na przestrzeni lat, oglądając archiwalne materiały, po-znać ciekawostki z czterdziestoletniej historii festiwalu (czy wszyscy wiedzą, że Ińskie Lato Filmowe trzykrotnie odbywało się w Nowogardzie Szcze-cińskim?); wysłuchaliśmy też wiele interesujących anegdot, jak choćby ta o przymusowej podróży do Krzy-

Agnieszka Piąstka

40 LAT MINĘŁO JAK JEDEN FILM!ża dwóch organizatorów, którzy nie zdążyli wysiąść z pociągu, do którego odprowadzali Leona Niemczyka. Nie brakowało fascynujących wspomnień, także tych o ludziach, których już nie ma wśród nas.

Wieczór, prowadzony z werwą i entuzjazmem, wypadł wyśmienicie. Mikrofon przechodził z rąk do rąk, kolejne obrazy inspirowały opowieści o ludziach i zdarzeniach. Kiedy wy-chodziłam, na parkiecie zaczynały wi-rować pary, a sala nadal była niemal pełna i przesycona pozytywną ener-gią. Ani się obejrzymy, jak zobaczymy się na pięćdziesięcioleciu!

Page 16: Inskie Point 1-2/2013

Kontakt do redakcji [email protected]

Kamil Jędrasiak

Fryderyk Kwiatkowski

Joanna Łuniewska

Maja Nowakowska

Agnieszka Piąstka

Tomasz Rachwald

Dagmara Rode

Anna Sobolewska

Miłosz Stelmach

Martyna Urbańczyk

Redakcjaw składzie: