Document

8
PO LE C O M I E S I Ê C Z N I K AKADEMICKI ISSN 1732-9000 ADWENT 1 (7) 2004 PO LE Oczekiwany i magiczny dzieñ Wyj¹tkowe dusze dla nas Tak proste s³owa Pe³ne nadziei i mi³oœci Zapach ciasta, œmiech, rozmowa Blask choinki bez uprzedzeñ W NUMERZE: str. 2 - Myœl na Zaduszki - Halloween - œwiêto? - Œwiêtoœæ Wszystkich Œwiêtych - ¯a³obê moj¹ zamieni³eœ mi w taniec... /Ps 30,12/, czyli o modlitwie tañcem str. 3 - Œwiêty Miko³aj z dalekich stron… - Plener fotograficzny str. 4 - Nie trzeba stawaæ na g³owie - O to¿samoœci... str. 5 - £aduj Pan w kieszeñ, ile wlezie; to pañstwowe, wiêc nas wszystkich str. 7 - Impresje lwowskie, czyli o Ukrainie srebrnej, krwa- wej i pomarañczowej - Bóg stwarza œwiat str. 8 - Humor z ambony koœcielnej... W NUMERZE: ¯e, jako mówi nam wszystkim Dawne, odwieczne orêdzie, Z pierwsz¹ na niebie gwiazd¹ Bóg w naszym domu zasiêdzie. Sercem Go przyj¹æ gor¹cym, Na œcie¿aj otworzyæ wrota — Oto co czyniæ wam ka¿e Mi³oœæ, najwiêksza cnota. Jan Kasprowicz, Przy wigilijnym stole Radujmy siê! Redakcja Ogieñ pojednania, pasterka. Kolêdy w jednoœci. Z op³atkiem dajemy serce Bez pytañ jak i sk¹d Czemu nie ca³y rok? Czemu jedna noc? £ukasz <<KSANT>> Chrzanowski KOLÊDA POETYCKA

description

http://podaj-dalej.info/files/pd07.pdf

Transcript of Document

Page 1: Document

PO

LE

C O M I E S I Ê C Z N I K A K A D E M I C K I

ISSN 1732-9000ADWENT 1 (7) 2004

PO

LE

Oczekiwany i magiczny dzieñWyj¹tkowe dusze dla nas

Tak proste s³owaPe³ne nadziei i mi³oœci

Zapach ciasta, œmiech, rozmowaBlask choinki bez uprzedzeñ

W NUMERZE:

str. 2

- Myœl na Zaduszki- Halloween - œwiêto?- Œwiêtoœæ Wszystkich

Œwiêtych- ¯a³obê moj¹ zamieni³eœ mi

w taniec... /Ps 30,12/, czyli o modlitwie tañcem

str. 3

- Œwiêty Miko³aj z dalekich stron…

- Plener fotograficzny

str. 4

- Nie trzeba stawaæ nag³owie

- O to¿samoœci...

str. 5

- £aduj Pan w kieszeñ, ile wlezie; to pañstwowe, wiêc nas wszystkich

str. 7

- Impresje lwowskie, czyli o Ukrainie srebrnej, krwa-wej i pomarañczowej

- Bóg stwarza œwiat

str. 8

- Humor z ambonykoœcielnej...

W NUMERZE:

¯e, jako mówi nam wszystkim

Dawne, odwieczne orêdzie,

Z pierwsz¹ na niebie gwiazd¹

Bóg w naszym domu zasiêdzie.

Sercem Go przyj¹æ gor¹cym,

Na œcie¿aj otworzyæ wrota —

Oto co czyniæ wam ka¿e

Mi³oœæ, najwiêksza cnota.Jan Kasprowicz, Przy wigilijnym stole

Radujmy siê!Redakcja

Ogieñ pojednania, pasterka.Kolêdy w jednoœci.

Z op³atkiem dajemy serceBez pytañ jak i sk¹d

Czemu nie ca³y rok?Czemu jedna noc?

£ukasz <<KSANT>> Chrzanowski

KOLÊDA POETYCKA

Page 2: Document

PO

LE

2

Myœl na Zaduszki

Zmarli z naszych rodzin nie odeszli po to, by przebywaæ w jakiejœ szarej, bezbarwnej krainie cieni albo wiecznym bezruchu. Ich odejœcie tylko dla nas oznacza koniec czegoœ. My zostaliœmy i ¿yjemy dalej bez nich, ale oni tak¿e ¿yj¹. Nie odpoczywaj¹ w martwym pokoju. Przebywaj¹ ju¿ bez w bezpoœredniej bliskoœci Boga i dziel¹ z Nim radoœæ ¿ycia wiecznego jako œwiêci albo s¹ w stanie bolesnego oczyszczenia i nadziei na ¿ycie z Panem. Szczególnie w listopadzie modlimy siê za nich, by jak najszybciej osi¹gnêli wieczne ¿ycie z Chrystusem. Niech wizyta na cmentarzu nie bêdzie dla nas jedynie okazj¹ do zapalenia znicza, pamiêtajmy równie¿ o modlitwie. Jest to niezwykle wa¿ne dla naszych zmar³ych.

K.J.

Mo¿na zauwa¿yæ, ¿e niektórzy, zw³aszcza m³odzi ludzie, myl¹ ten dzieñ z Zaduszkami. A przecie¿ 1 listopada to dzieñ imienin nas wszyst-kich. Wspominamy te¿ wtedy tych, którzy dost¹-pili ju¿ radoœci ogl¹dania Boga. Chodzi tu nie tylko o œwiêtych wyniesionych przez Koœció³ na o³tarze, ale równie¿ o bezimiennych, o których mo¿e ju¿ nikt nie pamiêta. Wiedli oni zwyczajne ¿ycie, podobne do naszego, ale trudno nam w to uwie-rzyæ. Ci¹gle mamy wyobra¿enie, ¿e œwiêty to jakaœ polukrowana, przes³odzona postaæ, której zawsze wszystko siê w ¿yciu udawa³o. Tymczasem droga ¿ycia ¿adnego œwiêtego nie by³a wcale ³atwiejsza od naszej. Czêsto by³a znacznie trudniejsza.

Dla Celtów noc z 31 X na 1 XI oznacza³a pocz¹tek zimy, a tak¿e Nowy Rok. Œwiêto to zwane by³o All Hallows' Eve lub „ma³¹ œmierci¹.” Wierzono, ¿e w tym czasie duchy zmar³ych, którzy odeszli w ci¹gu poprzedniego roku, wra-caj¹ na ziemiê. Aby uchroniæ siê przed z³ymi mocami i demonami, wk³adano maski, ha³asowano, palono ogniska w œwiêtych gajach i malowano twarze, by duchy nie rozpozna³y ¿yj¹cych i nie zabra³y im dusz. Sk³adano równie¿ ofiary z plo-nów, zwierz¹t, a czasem i ludzi. Celtyccy kap³ani, zwani druidami, chodzili od domu do domu prosz¹c o datki. Ci, którzy im odmówili byli przeklinani. Druidzi nieœli ze sob¹ rzepy ponacina-ne na podobieñstwo demonów. Wierzono, ¿e ka¿da zawiera³a z³ego ducha, który prowadzi³ kap³ana.

Rzymianie po³¹czyli All Hallows' Eve ze œwiêtem Pomony, bogini ogrodów i plonów. W IV wieku zakazali obrzêdu palenia z³oczyñców, który by³ praktykowany zw³aszcza w Irlandii. Jednak mimo tego zakazu nadal sk³adano bogom, szcze-gólnie Samhainowi, który by³ bogiem œmierci, ofiary pod postaciami zwierz¹t i ludzi. Zwyczaj ten kontynuowano przez stulecia. W niektórych czêœciach œwiata ma miejsce równie¿ dzisiaj.

W IX wieku œwiêto to w³¹czono do œwi¹t obowi¹zuj¹cych, ale nadano mu inny charakter.

¯a³obê moj¹ zamieni³eœ mi w taniec... /Ps 30,12/,

czyli o modlitwie tañcem

Wi¹za³o siê ze wspomnieniem „wszystkich wiernych zmar³ych” i modlitw¹ za cierpi¹cych w czyœæcu. Na wsiach wierzono, ¿e dusze przybie-raj¹ postaæ dziadów, dlatego okazywano szczegól-n¹ serdecznoœæ ¿ebrakom. Tego dnia zakazane by³y prace domowe, by nie skrzywdziæ przez przypa-dek duszy odwiedzaj¹cej swój dawny dom.

Dla Celtów All Hallows' Eve mia³o du¿e znaczenie. Zwi¹zani z nurtem przyrody obchodzili wa¿ne daty, wydarzenia i symbolicznie ³¹czyli je ze œwiatem duchów. Jednak gdy w XIX wieku wraz z irlandzkimi emigrantami œwiêto przyby³o do Ameryki i zmieni³o nazwê na Halloween, straci³o swoje znaczenie. Zosta³o przekszta³cone w przedsiêwziêcie komercyjne.

Jest te¿ druga, mroczna tego œwiêta. Ludzie zafascynowani Halloween nie maja pojêcia, ¿e jest ono najwa¿niejszym momentem w satanist-ycznych obrzêdach. Dla nas, chrzeœcijan, najwiêk-sze znaczenie ma Wielkanoc, zaœ dla wyznawców szatana wigilia 1. Listopada. Wtedy maj¹ miejsce najkrwawsze obrzêdy, podczas których zabija siê zwierzêta, a nierzadko tak¿e ludzi wyznaczonych na ofiary. Halloween nie mo¿na traktowaæ zatem jako zabawê, bo wtedy bagatelizujemy z³o i zapominamy o jego realnym, choæ czasem mo¿e ukrytym, oddzia³ywaniu na cz³owieka.

K.J.

Œwiêtoœæ nigdy nie jest prosta, stanowi ca³y skom-plikowany proces, który dokonuje siê w sercu cz³owieka zdecydowanego podj¹æ ten trud i uwidacznia siê w jego czynach. Zrodzona jest z tej samej wiary co œwiêtoœæ wielkich postaci Koœ-cio³a. �ród³em niej jest uczestnictwo w ¿yciu Boga. Dlatego pamiêtajmy o wszystkich bez-imiennych œwiêtych, którzy prowadz¹c swoje zwyczajne ¿ycie i wykonuj¹c codzienne obowi¹zki, dali nam przyk³ad ¿ycia prawdziwego chrzeœci-janina. Zastanówmy siê, czy naprawdê w naszym otoczeniu nie ma takich osób?

K.J.

Halloween - œwiêto???

Jeszcze 20 lat temu œwiêto to praktycznie by³o nieznane we Francji czy W³oszech. W Polsce 10 lat temu te¿ niewielu o nim s³ysza³o. Dziœ Halloween obchodzi 30% Francuzów, a W³osi wydaj¹ 200 mln euro na przebrania czaro-wnic, koœciotrupów itp. jednak najwiêksz¹ popularnoœci¹ cieszy siê w USA. Koszt obchodów tego dnia wynosi tam 3 mld dolarów. Czêsto jednak mi³oœnicy hallow-eenowych zabaw nie zdaj¹ sobie sprawy, ¿e jego korzenie wywodz¹ siê z pogañ-stwa, satanizmu i czarnej magii.

Œwiêtoœæ Wszystkich Œwiêtych

1 listopada na cmentarzach w ca³ej Polsce mo¿na zobaczyæ ludzi nios¹cych narêcza kwiatów, wi¹zanki i znicze. Jest to piêkny zwyczaj, który zdumiewa cudzoziemców odwiedzaj¹cych nasz kraj. Czy jednak nie jest tak, ¿e zapomina-my o prawdziwej wymowie Dnia Wszystkich Œwiêtych?

Œwiêty Ignacy w swoich Æwiczeniach ducho-wych zaleca w sposób szczególny troskê o w³¹-czenie cia³a w modlitwê. Potraktowaliœmy to powa¿nie i na Majówce 2002 w Starej Wsi pop-rowadziliœmy po raz pierwszy z ojcem Tomaszem Ortmannem warsztaty taneczne. Tematyka wyjazdu skupia³a siê wokó³ Eucharystii. Taniec pomóg³ nam pog³êbiæ nasze doœwiadczenie Eucharystii oraz pe³niej zrozumieæ sens posz-czególnych jej czêœci.

Tego¿ roku, w Œwiêtej Lipce poprowadziliœmy warsztaty Tañcz¹c dla Boga. Sk¹d taka nazwa? Wydawa³o siê nam oczywiste, ¿e robimy to dla Niego aby Boga, naszego Pana wielbiæ, okazywaæ Mu czeœæ i s³u¿yæ Mu (ÆD23). Nie byliœmy w tym bardzo oryginalni, gdy¿ pomys³ zaczerpnêliœmy z ksiêgi ogólnodostêpnej, jak¹ jest Biblia. Jest w niej wiele fragmentów mówi¹cych o tañcu chwal¹cym Boga. Do najbardziej znanych mo¿emy zaliczyæ taniec Dawida przed Ark¹ (2Sm 6) czy te¿ taniec Miriam po przejœciu przez Morze Czerwone (Wj 15,20). Jest te¿ o nim mowa w Psalmach : niech chwal¹ Jego imiê wœród tañców (Ps 149,3), Chwal-cie Go bêbnem i tañcem (Ps 150,4).

Po tych doœwiadczeniach zaczêliœmy prowa-dziæ warsztaty w DA w ci¹gu roku, spotykaj¹c siê raz w miesi¹cu, ucz¹c tañców i modl¹c siê nimi na koniec ka¿dego spotkania. Jednoczeœnie doj-rzewaliœmy do coraz wyraŸniejszego umieszczania tañca w liturgii.

W tym roku ponownie poprowadziliœmy warsztaty w Œwiêtej Lipce. Na nich to przy-gotowaliœmy z ca³¹ grup¹ tañce, które zosta³y wykorzystane podczas jednego z nabo¿eñstw wieczornych. W procesjê i w modlitwê w bazylice w³¹czy³a siê zdecydowana wiêkszoœæ zgro-madzonych, co moim zdaniem œwiadczy o tym, ¿e m³odzi ludzie chc¹ siê tak modliæ. Muzykê obecn¹ w liturgii mo¿na wype³niæ œpiewem i to jest ju¿ dla nas oczywiste. Mo¿na j¹ równie¿ wype³niæ tañcem, w³¹czaj¹c w modlitwê ca³e nasze cia³o.

Jak dot¹d rzadko spotykamy w naszych koœ-cio³ach tak¹ formê modlitwy, ale to nie oznacza, ¿e ona nie istnieje. Taniec liturgiczny oficjalnie zosta³

Page 3: Document

PO

LE

3

Œwiêty Miko³aj z dalekich stron…

Ka¿dy wie, kim jest œwiêty Miko³aj, ró¿ne opinie natomiast kr¹¿¹ co do tego, gdzie zamieszkuje wiêksz¹ czêœæ roku. W Polsce jako miejsce jego pobytu najczêœciej wymienia siê Finlandiê W Holandii wiadomym jest, ze Wieczny Dobroczyñca na stale mieszka w Hiszpanii, a do Królestwa Niderlandów przyp³ywa w po³owie listopada, by odwiedziæ rodzinê i spe³niæ swój ogólnoludzki obowi¹zek. Przez ca³y czas pobytu w tym kraju mieszka w swoim zamku.

Sinte Claas, bo tak brzmi jego holenderskie okreœlenie, tak jak w Polsce nosi d³ugie, siwe w³osy, tak¹¿ brodê i czerwony p³aszcz, spod którego przebija sie zaokr¹glony brzuszek. Jednak polski œwiêty Miko³aj zdaje siê byæ raczej postaci¹ bajkow¹: to puco³owaty, dobry dziadek, usmiecha-j¹cy siê od ucha do ucha, pêdz¹cy w swych saniach ci¹gnionych przez renifery. W Holandii natomiast jego wyobra¿enie œciœlej wi¹¿e siê z w¹tkiem hagiograficznym. Jak na biskupa przysta³o ubrany jest w bia³¹ albê, pod któr¹ nosi wprawdzie nie fioletow¹ sutannê, ale szerokie spodnie imituj¹ce szatê biskupi¹ pewnie dlatego, ¿e wygodniejsze s¹ w jeŸdzie konnej. Bo ten sêdziwy staruszek wje¿d¿a do miasta na bia³ym koniu. Dope³nieniem tego stroju jest oczywiœcie pierœcieñ biskupi i odpowiednie nakrycie g³owy.

Ulubieñcowi dzieci towarzysz¹ tzw. Czarne Piotrki. Pierwszy cz³on ich nazwy œciœle wi¹¿e siê z kolorem skóry, poniewa¿ twarze pomocników wyczekiwanego goœcia przyciemnione farba maja upodabniaæ ich do murzyñskich niewolników, którzy kiedyœ byli sprowadzani do ekspansywnej Hiszpanii. To oni podczas pochodu, obwieszaj¹-cego przybycie do miasta tak znakomitego goœcia, rozdaj¹ dzieciom wyczekuj¹cym przy ulicach ciastka i cukierki. Poza tym maj¹ za zadanie zagl¹d-aæ do okien i kominów, by sprawdziæ, jak zachow-uj¹ siê ich mali mieszkañcy oczekuj¹cy prezentów. To oni tak¿e pomagaj¹ Miko³ajowi 5 grudnia rozdawaæ paczki.

W Holandii równie¿ Sinte Claas obdarowuje

dzieci prezentami nie tylko w dniu swoich imienin, ale na znalezienie niespodzianki w butach mo¿na liczyæ przez ca³y okres jego pobytu w Królestwie Niderlandów. Oczywiœcie najczêœciej z racji nie a¿ tak wielkiej zasobnoœci kieszeni rodziców (sytua-cja materialna Holendrów znacznie siê pogorszy³a po wprowadzeniu waluty Euro) na codzienne podarunki sk³adaj¹ siê przewa¿nie drobne s³ody-

Plener fotograficzny

Idea plenerów fotograficznych organizowa-nych przy Duszpasterstwie Akademickim u OO. Jezuitów w Toruniu zrodzi³a siê wiosna bie¿¹cego roku. Wyros³a z potrzeby lepszego dostrze¿enia piêkna przyrody i jego uwieczniania. W codzien-nym zgie³ku, poœpiechu i nawale zajêæ nietrudno pomin¹æ bogactwa obrazów, mniejszych i wiêksz-ych detali, które niesie ze sob¹ ka¿da pora roku. A szczegó³ów tych jest wiele. Nie trzeba wyje¿d¿aæ daleko, by je dostrzec. Celem spaceru i plenerów fotograficznych jest przede wszystkim uwra¿liwie-nie siebie nawzajem na to, co ulotne i czêsto tak oczywiste, ze pomijane. Patrzymy i nie widzimy. Skoncentrowani na konkretnym celu danego wyjœcia z domu, jak chocia¿by drodze na uczelnie czy do pracy, idziemy poch³oniêci swymi obowi¹-zkami przy wtórze przelatuj¹cych przez g³owê pytañ: Która godzina? Czy zd¹¿ê? Czy uda mi siê wykonaæ dziœ wszystko, co zaplanowa³em / zaplan-owa³am? Ograniczeni szczegó³owym rozk³adem zajêæ, gdzie czêsto nasz dzieñ rozplanowany jest od jednej godziny do kolejnej mijamy przydro¿ne drzewa, czasem skwer czy park. Zazwyczaj nie mamy czasu d³u¿ej zatrzymaæ na nich wzroku. Mo¿e nawet zastanawiamy siê zreszt¹ po co.

cze. Co ciekawe, gdy dzieci z przejêciem ustawiaj¹ wieczorem buty, wk³adaj¹ do nich nie tylko namal-owany przez siebie rysunek przedstawiaj¹cy œwiêtego Miko³aja, ale i marchewkê, aby zwabiæ jego bia³ego rumaka. Czêsto te¿ rano oprócz upominków znajduj¹ œlady bytnoœci Czarnych Piotrków, np. na stole czy okiennej szybie widniej¹ ciemne odciski r¹k pomocników œwiêtego Miko-³aja.

Prawdziwa jednak zabawa zaczyna siê wie-czorem 5 grudnia. Je¿eli s¹ ma³e dzieci w domu, ktore wierz¹ jeszcze w istnienie i dzia³alnoœæ Siwobrodego Dobroczyñcy, rodzice wymyœlaj¹ przeró¿ne historie, aby uatrakcyjniæ ten mi³y i wyczekiwany moment. Wszystkie prezenty wrzucone s¹ do odpowiedniego, wielkiego i starego worka. Ca³a heca polega na tym, ¿e nie zawsze Zwarte Piet (czyli Czarny Piotrek) zd¹¿y

na czas dostarczyæ prezenty. Albo gdzieœ je po drodze zgubi, albo po prostu pomyli drogê. S³ysza-³am te¿, ¿e kiedyœ podczas próby dostania siê przez gara¿ do jednego z domów pewien Czarny Piotrek dozna³ kontuzji, w wyniku czego œwiêty Miko³aj musia³ jechaæ z nim do szpitala. Jednak, bêd¹c osob¹ odpowiedzialn¹, nie omieszka³ naprêdce skresliæ listu do dzieci, w którym je poinformowa³ o ca³ym zajœciu. Do przesy³ki do³¹czy³ mapê, któr¹ trzeba by³o w³aœciwie odczytaæ, aby móc dotrzeæ do miejsca, gdzie pozostawiono worek z prezen-tami. Oczywiœcie podczas poszukiwañ skarbu dzieci musia³y wykonaæ kilka zadañ, np. u³o¿yæ puzzle, które informowa³y o dalszych wytycznych.

Jak widaæ, do przyjemnoœci nale¿eæ mo¿e nie tylko rozpakowywanie prezentów i eksploatowa-nie ich, ale i samo oczekiwanie na nie czy stawianie czo³a niebezpieczeñstwom, które mog¹ uniemo¿-liwiæ œwiêtemu Miko³ajowi wype³nienie misji. Tu oczywiœcie wielka wyobraŸni¹ musz¹ wykazaæ siê doroœli. Tradycja ta stanowi dobre pole do popisu dla ich talentów aktorskich, które pewnie mia³y w zwyczaju wychodziæ na swiat³o dzienne dawno temu, bo jeszcze za czasów pobierania eduka-cji.Zabawa ta wymaga trochê wysi³ku, ale mo¿e staæ siê inspiracj¹ do uprzyjemniania sobie i innym œwi¹tecznego czasu.

Do Miko³ajowej tradycji nale¿y równie¿ to, ¿e do ka¿dego prezentu do³¹czany jest wierszyk napisany specjalnie z myœl¹ o danej osobie. W tych domach, gdzie dzieci ju¿ doros³y, rozpowszechni-ony jest zwyczaj przeprowadzania tajnego losowa-nia, podczas którego ka¿dy z cz³onkow rodziny dowiaduje siê, komu przypadnie robiæ prezent w danym roku. Jak widaæ, doroœli te¿ potrafi¹ siê bawiæ.

Prze¿yjemy w tym roku pierwsze œwiêta jako pe³noprawny cz³onek Unii Europejskiej. Dobrze by by³o, gdybyœmy liczyli nie tylko na pomoc finansow¹ ze strony pañstw bardziej rozwiniêtych i na niej sie skupiali, ale te¿ byœmy poznawali ich obyczaje oraz dziedzictwo kulturowe i potrafili z niego korzystaæ.

Ola Ptaszek

zatwierdzony przez Watykan w 1988 roku w

„Rzymsko-zairskim rytuale Mszy œw.” natomiast w Europie jest on obecny w jednej z nowych wspól-not we Wspólnocie B³ogos³awieñstw. Pomyœ-leliœmy, ¿e skoro mo¿na tañczyæ w Afryce, w Indiach, czy te¿ w niektórych krajach europ-ejskich, to jest to tak¿e mo¿liwe w Polsce. W koñcu jesteœmy jednym i tym samym Koœ-cio³em.

W zwi¹zku z powy¿szym, w bie¿¹cym roku akademickim zmieniliœmy nieco formê naszych warsztatów. Obecnie przygotowujemy na nich tañce z myœl¹ o konkretnej liturgii, podczas której zostan¹ wykorzystane. Owocem paŸdzier-nikowych warsztatów by³ taniec, który towarzy-szy³ modlitwom kap³ana nad darami w czasie Eucharystii w dniu Wszystkich Œwiêtych.

Jeszcze kilka s³ów o samym tañcu. Jak ju¿ wspomnia³am, jest on uwielbieniem Boga, ale nie tylko. Taniec umo¿liwia tak¿e spotkanie Boga w sobie, we w³asnym ciele. Nasze cia³o jest œwi¹tyni¹ Boga, œwi¹tyni¹ Bo¿ego piêkna. Tak trudno w to uwierzyæ. Pe³ne poznanie naszej cielesnoœci i odczytanie jej jako daru, jako przestrzeni spotka-nia z Bogiem, jest niezwykle trudne, gdy¿ obwa-rowane lêkiem, kojarzeniem cia³a z grzesznoœci¹.

Cia³o nie jest opakowaniem umys³u i duszy. Jest ono darem posiadaj¹cym g³êboki sens, który trzeba odkrywaæ. Ja jestem cia³em, tak jak jestem

dusz¹ i duchem. Jestem ca³oœci¹. Taniec scala i pomaga w osi¹gniêciu wewnêtrznej harmonii, spokoju. Ale wczeœniej ods³ania nasze zranienia, lêki, które nosimy w ciele, albo wyra¿amy poprzez cia³o rani¹c siebie i innych. A przecie¿ cia³o dos-taliœmy po to, aby wyra¿aæ nim mi³oœæ. O tym opo-wiada historia o w-cieleniu Boga. Bóg przyj¹³ ludzkie cia³o, aby pokazaæ cz³owiekowi swoj¹ mi³oœæ. I pozostawi³ nam swoje cia³o i swoj¹ krew, abyœmy mogli stale przebywaæ i rozwijaæ siê w Jego mi³oœci. Abyœmy staj¹c wobec cia³a Boga i spotykaj¹c Jego cia³o w sobie, mogli uwierzyæ, ¿e Bóg to Mi³oœæ.

Taniec uczy ¿ycia w teraŸniejszoœci. Tañcz¹c jesteœmy tu i teraz jak kochaj¹c i cierpi¹c. Daje mo¿liwoœæ prze¿ywania pe³nej wolnoœci i szczê-œcia ju¿ tu na ziemi bez cienia lêku, przemijania, œmierci. Taniec jest wype³niony ¿yciem. Tak prze-¿ywany staje siê przedsmakiem nieba.

Nie da siê tego sprawdziæ teoretycznie, rozpracowaæ intelektualnie. Doœwiadczenie wolnoœci zaczyna siê, gdy przestajemy kontr-olowaæ kroki, gdy ju¿ mo¿emy nie myœleæ jaki ruch wykonamy za chwilê. Wtedy odkrywamy teraŸ-niejszoœæ i doœwiadczamy szczêœcia.

Justyna Górczyñska

Page 4: Document

PO

LE

4

czenie i wrêcz politowanie na twarzy mijaj¹cej mnie kobiety jak spostrzeg³a, ze z zachwytem pokazywa³am id¹cej obok mnie Mamie le¿¹cy na alei lisic klonu o niezwyk³ych barwach. Czasem niespodziewanie nagle przebudzimy siê któregoœ dnia zaskoczeni wieloœci¹ kwiatów. Kiedy one rozkwit³y? To znowu zaskoczy nas intensywna barwa ¿ó³tych liœci. Kiedy to siê sta³o, pytamy. Jak ten czas szybko p³ynie. Czy to w przyrodzie wszystko tak szybko siê zmienia czy to my tak biegniemy? Kiedy ostatnio mia³eœ / mia³aœ czas na spokojny spacer, taki, ¿eby powpatrywaæ siê w zieleñ, przep³ywaj¹ce ob³oki, dostrzec kolor nieba? Ktoœ mo¿e powiedzieæ: przecie¿ to banal-ne, niepotrzebne. Bez tego mo¿na ¿yæ. Czy jednak

chcielibyœmy, by tego zabrak³o? Czy potrafimy wyobraziæ sobie œwiat bez tego wszystkiego? My bierzemy to za pewnik: to by³o, jest i bêdzie. Czêsto nawet do g³owy nie przychodzi nam, ¿eby za to dziêkowaæ. Nawet nie myœlimy o tym w kategorii daru. Nie mamy nawet kiedy nad tym siê zastanawiaæ. S³yszymy jeszcze œpiew ptaków, wtedy kiedy odzywaj¹ siê najbardziej i kiedy nie mo¿na ich nie us³yszeæ. Czasem zauwa¿ymy odlatuj¹cy klucz gêsi. Poczujemy na policzkach

powiew wiatru czy krople deszczu. Czy kiedy-kolwiek wywo³uj¹ one w nas zachwyt?

Robi¹c zdjêcia nie da siê wprawdzie utrwaliæ ptasich treli, uwieczniæ zapachu kwiatów i ³¹k, czy zarejestrowaæ szumu wiatru. Sztuka ta pozwala jednak na uchronienie od przemijania niezliczonej iloœci obrazów, zamkniêcia w nich uczuæ i prze-myœleñ, które wywo³a³y. Mo¿na w ten sposób podzieliæ siê z innymi tym, co mnie zachwyci³o, co jest dla mnie istotne, o czym chcia³bym / chcia-³abym innym powiedzieæ, czym obdarzyæ.

Zaplanowany jest cykl czterech plenerów na rok: po jednym na ka¿d¹ porê roku. Jak dot¹d odby³y siê dwa: wiosenny i jesienny. By³ te¿ trzeci: letni, choæ ju¿ nie pod skrzyd³ami D.A.. Owoce tych plenerów obejrzeæ mo¿na bêdzie na wysta-wie, która zaprezentowana zostanie w koœciele o. jezuitów w koñcu listopada. Równoczeœnie pragnê zaprosiæ wszystkich, którzy przyrodê ju¿ odkryli i pokochali oraz tych, którzy pragnêliby do nich do³¹czyæ na kolejny, tym razem plener

zimowy, który odbêdzie siê prawdopodobnie ju¿ w roku 2005. Szczegó³owe informacje zamieszczone zostan¹ na plakacie mniej wiêcej dwa tygodnie przed planowanym plenerem. A oto kilka infor-macji ogólnych:

· Fotografowie, zarówno profesjonaliœci jak i amatorzy, s¹; bardzo mile widziani, ale plenery te nie s¹ przeznaczone tylko dla fotografów.

· Nie musisz mieæ w³asnego aparatu.· Nie musisz nawet fotografowaæ.· Plenery te to przede wszystkim okazja do

spotkania siê i wspólnej wycieczki do miejsc, które warto zobaczyæ, a samemu trudno byæ oby zmobi-lizowaæ siê, by tam siê wybraæ. A po drugie razem bezpieczniej ni¿ w czasie samotnej wêdrówki z aparatem.

· Na ¿yczenie pami¹tkowe zdjêcia grupowe. Jeœli ktoœ bardzo nie lubi, gdy go fotografuj¹, po prostu daje znaæ na pocz¹tku i ma spokój.

· Na spotkaniu nie ma wyk³adów ani prelekcji na temat fotografowania. Gdyby jednak zasz³a potrzeba konkretnych wskazówek np. co do kompozycji zdjêcia czy parametrów, mo¿na pytaæ.

Po plenerze wystawa zdjêæ.

Magda JóŸwiak

Id¹c niedawno przez park widzia³am zasko-

Nasz goœæ zwróci³ uwagê, ¿e istniej¹cy stan rzeczy jest spowodowany brakiem œwiadomoœci, która wyra¿a siê w braku pomocy. Przyk³adem tutaj przytoczonym jest sytuacja w Darfurze (Sudan), gdzie ¿yciu wielu m³odych kobiet zagra¿aj¹ bojówki grasuj¹ce w lasach. Media ma³o mówi¹ o potrzebach w krajach najbiedniejszych, a w zamian serwuj¹ nam programy nafaszerowane przemoc¹ i okrucieñstwem. Prowadzi to do obojêtnoœci w spo³eczeñstwie, która niszczy œwiat.

Pani Janina wskaza³a kilka dróg pomocy innym, ale najwa¿niejsz¹ wydaje siê byæ chêæ dostrzegania potrzebuj¹cych wokó³ nas i zdobycie wiedzy odnoœnie miejsc jej udzielania. Nie trzeba tutaj stawaæ na g³owie i staraæ siê zabawiaæ ca³ego œwiata. Wystarczy dzia³aæ w swoim œrodowisku, a to ju¿ bardzo wiele. Rozumieæ przez to nale¿y wskazywanie, gdzie mo¿na otrzymaæ konkretn¹ pomoc (np. adres najbli¿szego schroniska, jad³odajni, itp.).

Osoby pragn¹ce g³êbiej zaanga¿owaæ siê w wolontariat równie¿ znalaz³y coœ dla siebie. Janina Ochojska zaproponowa³a im postawienie pierwszych kroków w oddziale PAH w Toruniu. Nasze Duszpasterstwo Akademickie tak¿e przygotowa³o ofertê dla studentów chc¹cych podj¹æ wolontariat. Praca polega na udzielaniu nieodp³atnych korepetycji dla uczniów szko³y podstawowej . Idea sz l achetna i godna naœladownictwa. Zaproszony jest ka¿dy, kto

pragnie podzieliæ siê z drugim cz³owiekiem swoim czasem i mi³oœci¹. Spotkania wolontariuszy odbywaj¹ siê w ka¿dy pi¹tek o godz. 17 w budynku DA.

Pawe³ Pietrowicz

Nie trzeba stawaæ na g³owie

Dnia 21 paŸdziernika odby³o siê spotkanie z Pani¹ Prezes Fundacji Polskiej Akcji Humanitarnej, Janin¹ Ochojsk¹. W du¿ej czêœci by³o ono poœwiêcone realizacji idei wolontariatu przez ludzi m³odych.

O to¿samoœci...

Mo¿na ¿yæ w Toruniu albo w Pu³tusku, w Go-rzowie czy w jakimkolwiek innym mieœcie, miaste-czku albo w jakiejkolwiek wiosce i uznawaæ to za rzecz dan¹ i oczywist¹, ¿e oto ja jestem w³aœnie tu, a nie gdzie indziej i, ¿e to miejsce le¿y w Polsce i ¿e ja jestem Polakiem po prostu. Mo¿na te¿ marzyæ o wyjeŸdzie do Anglii albo do Irlandii, bo tam s¹ lepsze perspektywy i kelnerzy dostaj¹ wy¿sze napiwki. Ba, mo¿na siê nawet spakowaæ i pojechaæ. Mo¿na wyje¿d¿aæ gdzieœ, gdzie ludzie s¹ weselsi, albo gdzie jest ³agodniejszy klimat. Bez problemu da siê wymieniæ mnóstwo powodów, dla których Polak opuszcza na d³u¿ej lub krócej ojczyznê. Tylko, ¿e nie ma tutaj akurat sensu ich wymieniaæ.

Czy trzeba siê zastanawiaæ, co to znaczy byæ Polakiem? Czy taka to¿samoœæ zawiera w sobie jakieœ szczególne jakoœci, które warto by sobie przynajmniej uœwiadomiæ? Dzisiaj, kiedy ju¿ nie trzeba siê o ni¹ biæ w ¿adnym powstaniu. Czy nie zastyg³a w zepchniêty na margines œwiadomoœci, przejmowany bez refleksji stereotyp?

„Poznaj siebie” do tego wzywa³ ju¿ Sokrates i wielu innych m¹drych ludzi. Ostatnio bardzo czêsto pojawia siê w dyskursie publicznym s³owo „to¿samoœæ”. Mówi siê o to¿samoœci narodowej, religijnej, spo³ecznej, indywidualnej i zbiorowej, i o innych pomniejszych jej odmianach. Ale w jakim sensie dotyczy to zwyk³ych, porz¹dnych obywateli œrodkowoeuropejskiego pañstwa nowo przyjêtego do ucieleœniaj¹cej sny o dobrobycie Unii? Zanim Polska przyst¹pi³a do tego zwi¹zku czêsto pojawia³y siê g³osy przestrzegaj¹ce przed zagro¿eniem naszej to¿samoœci narodowej, która mia³aby siê roztopiæ w dominuj¹cej to¿samoœci europejskiej. Odwa¿nie podjêliœmy jednak to „ryzyko”.

Page 5: Document

PO

LE

5

Wywody obroñców to¿samoœci jakiej-kolwiek bardzo czêsto prowadzone s¹ w tonie bardzo emocjonalnym i równie czêsto s¹ niebezpiecznie zideologizowane. I niestety w imiê to¿samoœci w³aœnie gin¹ ludzie i ludzie zabijaj¹. Idea³y, przedstawiane jako szlachetne, prowadz¹ do morderstw, a czasem „jedynie” do zwyk³ej pogardy. Chocia¿ wcale nie musi tak byæ. Wystarczy wydobyæ na œwiat³o i przeœledziæ pokrêtn¹ drogê, któr¹ ludzie przemycaj¹ swoje idea³y do magazynów z broni¹. I uznaæ, w którym miejscu bezwzglêdnie trzeba siê zatrzymaæ.

Na szczêœcie nas to nie dotyczy mog¹ Polacy odetchn¹æ. Pokonaliœmy Niemca i Moskala. Nawet potop szwedzki odepchnêliœmy. Nikt nam nie za-brania mówiæ po polsku, nikt nie zamyka koœcio-³ów. A historiê mamy piêkn¹ i bohatersk¹. Teraz mo¿emy tylko walczyæ o pomoc Unii w nieustaj¹-cej wojnie z polsk¹ bied¹, mo¿emy praktykowaæ cichy, konstruktywny patriotyzm. Tylko, ¿e kwestie zwi¹zane z problematyk¹ to¿samoœci s¹ bardzo z³o¿one i jedynie w g³owie marzyciela albo g³upka Polacy (czy jakikolwiek inny naród) mog¹ prze-mówiæ tak zgodnie i definitywnie jednym g³osem.

Do tych wy³o¿onych w przyd³ugim wstêpie rozwa¿añ zainspirowa³a mnie pewna ksi¹¿ka. W³aœciwie to raczej niewielka ksi¹¿eczka, która mimo ¿e nie roœci sobie takich pretensji, mog³aby siê staæ pomocniczym podrêcznikiem kszta³-towania to¿samoœci wspó³czesnego cz³owieka, traktuj¹cego swoje cz³owieczeñstwo jako odpowiedzialne zadanie uobecniania w œwiecie war toœc i . W ang ie l sk im t ³umaczen iu z francuskiego orygina³u nosi tytu³ On Identity. W wersji polskiej nazywa siê Zabójcze to¿samoœci ten tytu³ akcentuje tylko jeden biegun o wiele

g³êbiej ujêtego zagadnienia. Jej autor Amin Maalouf pochodzi z Libanu. Jest wiêc Arabem, któ-ra to przynale¿noœæ narodowoœciowa we wspó³-czesnym œwiecie, zw³aszcza po 11 wrzeœnia 2001 budzi czêsto negatywne emocje. Pochodzi z ro-dziny od wieków chrzeœcijañskiej, która to przy-nale¿noœæ religijna z kolei w tej¿e samej powsze-chnej i generalizuj¹cej œwiadomoœci nie kojarzy siê bynajmniej ze œwiatem arabskim. Nawiasem mówi¹c, autor nie praktykuje chrzeœcijañstwa, wiêc jego osobista przynale¿noœæ jest raczej formalna, choæ on sam podkreœla wielorako uwarunkowane historycznie istotne znaczenie tego w³aœnie sk³adnika swojej to¿samoœci. Ukoñczy³ katolick¹ szko³ê prowadzon¹ przez francuskich jezuitów. Od dwu-dziestego szóstego roku ¿ycia mieszka we Francji i aktywnie uczest-niczy w tamtejszym ¿yciu intelektualnym. Ju¿ ta garœæ najbardziej podstawowych faktów z jego biografii sugeruje z³o¿onoœæ to¿samoœci autora. Jest wiêc zrozumia³e, ¿e ksi¹¿ka ma w pewnym stopniu charakter osobisty.

Maalouf okreœla pojêcie to¿samoœci mianem „jednego z owych fa³szywych przyjació³”, do którego to grona zalicza pozornie bardzo klarowne pojêcia, zbyt powszechnie uwa¿ane za zrozumia³e w sposób oczywisty, by nie sta³y siê pu³apk¹ zamykaj¹c¹ ludzkie rozumienie œwiata w ma³ych albo du¿ych k³amstwach.

On sam próbuje poprzez swoj¹ ksi¹¿kê dociec, dlaczego problematyka to¿samoœci budzi tyle emocji, czêsto popychaj¹cych ludzi w kie-runku dzia³añ niemoralnych.

Centralne pojêcie definiuje w nastêpuj¹cy sposób: „to¿samoœæ to coœ, co chroni mnie przed byciem identycznym z kimkolwiek innym”. Co za

niebezpieczeñstwo mo¿e siê kryæ w tak rozu-mianym pojêciu, bêd¹cym przecie¿ pochodn¹ doœæ oczywistego faktu, ¿e nie ma na œwiecie dwóch absolutnie identycznych ludzi?

To¿samoœæ ka¿dej jednostki sk³ada siê z wielu elementów, nie tworz¹cych ustalonego rejestru. Wiêkszoœæ czynników determinuj¹cych to¿samoœæ odnosi siê do uwarunkowañ wynikaj¹cych z przynale¿noœci do pewnej tradycji religijnej, do narodowoœci (niekoniecznie jednej), do danej profesji, instytucji czy œrodowiska spo³ecznego. Ale jak wskazuje Maalouf lista jest d³u¿sza, a w³aœciwie przynajmniej potencjalnie nieograniczona. Cz³owiek mo¿e czuæ silniejsz¹ lub s³absz¹ ³¹cznoœæ z tzw. ma³¹ ojczyzn¹, wsi¹, osiedlem, klanem, grup¹ wspó³pracowników czy z konkretn¹ dyscyplin¹ sportu, grup¹ przyjació³, organizacj¹, firm¹, parafi¹, grup¹ ludzi dziel¹c¹ jego pasje, ludzi o tych samych preferencjach seksualnych albo zmagaj¹cych siê z tym samym rodzajem kalectwa czy z tymi samymi problemami codziennej egzystencji (jak np. ska¿enie œrodowiska). Wymienione komponenty i wiele innych tworz¹ rozmaicie zhierarchizowane dynamiczne struktury, niepowtarzalne kombinacje.

W przeciwieñstwie do pojêæ charakteru czy osobowoœci w przypadku analizowania zagadnieñ zwi¹zanych z to¿samoœci¹ du¿a rola przypada œwiadomoœc i (przede wszystk im samo-œwiadomoœci, ale nie tylko) istnienia posz-czególnych cech wyznaczaj¹cych konkretn¹ to¿samoœæ. Okreœlamy nasz¹ to¿samoœæ dokonuj¹c pewnych operacji intelektualnych. G³ownie pole-gaj¹ one na rozpoznawaniu i hierarchizowaniu przedmiotów swojej lojalnoœci. To¿samoœæ nie jest dana raz na zawsze. Okolicznoœci, w jakich funkcjonujemy, nie pozostaj¹ tu bez wp³ywu. W

£aduj Pan w kieszeñ, ile wlezie; to pañstwowe, wiêc nas wszystkich

G ³ównym g r zechem , j a k i wszy scy pope³niamy, jest patrzenie na œwiat w kategoriach "jak by siê tu urz¹dziæ". Taka postawa jest na tyle powszechna, ¿e nie jest od niej wolny i Koœció³ ¬choæ w sumie niby dlaczego mia³by byæ od tego wolny? "Jak siê tu urz¹dziæ" – kombinuj¹ wójt, i prezydent, i proboszcz; i w ogóle ka¿dy, kto ma okazjê zarobiæ trochê wiêcej ni¿ 250 z³otych na roznoszeniu ulotek. Jakby tu zarobiæ, ¿eby siê nie narobiæ, oto jest pytanie. Towarzyszy ono ludziom w Polsce przynajmniej od czasu, gdy parobek we dworze k³ad³ siê spaæ, w momencie gdy dworski ekonom nie patrzy³, czy pracuje. W scenie filmu "Nie lubiê poniedzia³ku" robotnicy stoj¹ oparci o ³opaty i nic nie robi¹, póki nie zabrzmi gong og³aszaj¹cy fajrant. I tak dzieñ w dzieñ. Ale potem do kasy to wszyscy chêtni, bo czy siê stoi, czy siê le¿y, moja kasa siê nale¿y. Kompletnie nie widaæ w nas prze³o¿enia: ile bêdê pracowa³, tyle dostanê pieniêdzy. A nie widaæ go, bo go nie ma. Bo nie mi¹³ go kto nas nauczyæ. No kto, ludzie, którzy przez 50 lat komuny ¿yli w oparciu o – cytowan¹ wczeœniej - zasadê fa³szy-wej równoœci? Którym wbijano to g³owê na wszelkie mo¿liwe sposoby? Przecie¿ oni zwy-czajnie nie znaj¹ takiego sposobu ¿ycia.

A przecie¿ to jest logiczne, ¿e im wiêcej po-pracujê, tym wiêcej z tego skorzystam. ¯e op³aca mi siê pracowaæ ciê¿ko. Na poziomie zdrowego rozs¹dku i krajów zachodnich to dzia³a, ale u nas, w Polsce, nieeee, a gdzie tam...

Od najm³odszych lat wpaja siê nam, ¿e kombinatoryka stosowana to jest to. W szkole wzmacnianie tego chorego sposobu zachowania

odbywa siê na dwa sposoby. Pierwszy z nich to za³o¿enie nauczyciela, ¿e uczniowie chc¹ go oszwabiæ. ¯e wci¹¿ przynosz¹ fa ³szywe zwolnienia, nie ucz¹ siê i œci¹gaj¹ jak najêci. I uczniowie, widz¹c, ¿e uczciwe starania nie daj¹ efektu, rzeczywiœcie zaczynaj¹ k³amaæ. Skoro uczciwoœæ siê nie op³aca, to po co byæ uczciwym? Drugi sposób popierania kombinatorstwa to lekcewa¿enie go. Taki belfer powie 'Nie bêdê was kontrolowaæ, bo i tak œci¹gacie" albo "widzê, ¿e nic nie umiesz, ale postawiê ci trójê". Nie trzeba mieæ 150 punktów IQ, ¿eby domyœleæ siê, z jak¹ postaw¹ wychodzimy z takiej szko³y.

Do tego, gdy wracamy do domu, to zasadniczo mamy sytuacjê tak¹, ¿e rodzice kombinuj¹, jak mog¹. Za komuny byli w partii, potem w Solidarnoœci, robi¹ ró¿ne rzeczy na lewo i mówi¹ "dziecko, najwa¿niejsze to byæ obrotnym w ¿yciu". Ewentualnie mamy sytuacjê tak¹, ¿e rodzice ca³y czas byli w opozycji, trzymali siê zasad i teraz guzik z tego maj¹. Guzik oznacza tu Ÿle p³atn¹ pracê lub g³odow¹ emeryturê, i przekonanie, ¿e cos siê przegra³o, skoro inni maj¹ siê lepiej. I znowu dzieciak dostaje po g³owie has³em "Kombinuj, bo uczciwoœæ siê nie op³aca".

W takim kraju wyroœliœmy, taki kraj tworzymy.Tak wiêc, niestety, od - przynajmniej -

kilkudziesiêciu lat ¿yjemy w kraju, w którym zarobki zale¿¹ od cwaniactwa, a nie od regu³ ekonomicznych. Dzisiejsi pracodawcy wyroœli w³aœnie w takich realiach, tak wiêc stosuj¹ te same regu³y, jakich sami byli uczeni. Olewaj¹ praco-wników, nie wyp³acaj¹ im nale¿noœci, daj¹ minimalne stawki. I znowu: staraj¹ siê z tego

swojego kierownictwa jak najwiêcej skorzystaæ, bez patrzenia z perspektyw¹ dobra wspólnego. Jakoœ ma³o pracodawców za³apa³o, ¿e wiêcej skorzystaj¹ na wspó³pracy i zaanga¿owaniu swoich ludzi, ni¿ na dojeniu ich, póki mo¿na. Dlatego maksymalnie wykorzystuj¹ ludzi. Ale w drug¹ stronê jest podobnie: ma³o który prezes nie doceni³by goœcia, który by³by uczciwy i dba³ o dobro firmy, a nie oszukiwaæ, kombinowaæ na boku i wynosi³, co wspólne. Jednak póki co, wszyscy, i ci na górze i ci na dole, nawzajem zak³a-daj¹ z³e intencje. Chory uk³ad trwa.

Wzajemna zawiœæ i podejrzewanie najgor-szego jest logiczn¹ konsekwencj¹ pañszczyŸniano komunistycznego sposobu myœlenia. To, ¿e prosty ch³op albo robotnik podejrzewa mocodawcê o chêæ zrobienia mu krzywdy, jest naturalne. Jest to te¿ nieod³¹czny element komunizmu, który wszêdzie tropi wroga klasowego. Zak³adanie, ¿e œwiat i inni ludzie sprzyjaj¹ mi jest mo¿liwe, gdy mam co jeœæ, w co siê ubraæ, gdy jestem cz³o-wiekiem o dobrym wychowaniu i kulturze umys³owej oraz niekomunistycznych pogl¹dach. Ka¿dy z tych piêciu warunków musi byæ spe³niony, ¿eby mo¿na by³o mieæ przyjazne nastawienie do ludzi. Widaæ to doskonale na zachodzie Europy. Ale ¿e wiêkszoœæ z nas nie spe³nia ich, krzewi siê wœród zazdroœæ i podejrzliwoœæ, i jakaœ chamska agresja do ludzi, którym siê trochê lepiej powodzi ni¿ mnie samemu.

Pytanie na koniec: skoro wszelka pomyœlnoœæ, ekonomiczna czy osobista, jest zbudowana na ¿y-czliwej wspó³pracy - bo bez niej nie ma ani dob-rego zwi¹zku ani du¿ych zysków - to na co my li-czymy, kombinuj¹c, jak or¿n¹æ kogo siê da?

Mateusz Hudzik

Page 6: Document

PO

LE

6

ró¿nym stopniu i na ró¿ne sposoby ingeruj¹ w ten proces inni ludzie, którzy czêsto staraj¹ siê korygowaæ albo przeciwnie zafa³szowywaæ nasze w³asne pojêcie nas samych.

Przywo³ywany tu autor podaje miêdzy innymi hipotetyczny przyk³ad przypadkowego mê¿czyzny zagadniêtego na ulicy w Sarajewie. Oko³o roku 1980 bez zastanowienia, a i prawdopodobnie nie bez dumy odpar³by, ¿e jest Jugos³owianinem. Wypytywany bardziej szczegó³owo powiedzia³by, ¿e jest obywatelem Republiki Federalnej Boœni-Hercegowiny, a mo¿e zupe³nie przy okazji wspomnia³by te¿, ¿e pochodzi z rodziny muzu³mañskiej. Ten sam mê¿czyzna w analogicznej sytuacji dwanaœcie lat póŸniej na pytanie o to¿samoœæ odpowiedzia³by automatycznie i z naciskiem: „Jestem muzu³maninem!”. Niewy-kluczone, ¿e nosi³by ju¿ wtedy przypisan¹ prawem islamu brodê. Spotkany po raz kolejny, ju¿ po woj-nie, u schy³ku lat dziewiêædziesi¹tych, okreœli³by siebie w pierwszej kolejnoœci jako Boœniaka, a do-piero potem jako muzu³manina. Zatrzymuj¹c siê na chwilê w drodze do meczetu na modlitwê, byæ mo¿e dorzuci³by jeszcze, ¿e jest obywatelem Eu-ropy, i ¿e ma nadziejê, ¿e jego kraj przyst¹pi pew-nego dnia do Unii. I nie wiadomo, jak ten sam cz³o-wiek zdefiniowa³by siebie za nastêpnych dwadzieœcia lat...

Ka¿da autodefinicja wi¹¿e nas z innymi tradycjami, z innymi wartoœciami, z inn¹ histori¹, nie zawsze tworz¹c harmonijn¹ kompozycjê. Owego pana z Sarajewa na jednym z etapów jego ¿ycia wiêcej wydawa³o siê ³¹czyæ z mieszkañcami Kabulu ni¿ Triestu. I mo¿na siê zastanawiaæ czy takie powi¹zania s¹ naturalne i nieszkodliwe.

Widaæ wiêc wyraŸnie, ¿e ¿aden z aspektów to¿samoœci nie dominuje nad innymi w sposób absolutny. Przesuniêcia w ich uk³adzie dokonuj¹ siê pod wp³ywem okolicznoœci, przede wszystkim w sytuacji kryzysu i zagro¿enia. Kiedy dana zbiorowoœæ czuje, ¿e jej wiara jest zagro¿ona, to w³aœnie przynale¿noœæ religijna wydaje siê odzwierciedlaæ ca³¹ ich to¿samoœæ. Kiedy zaœ atakowany jest jêzyk ojczysty albo grupa etniczna ludzie mog¹ zawziêcie walczyæ przeciw tym, którzy równie¿ wyzna j¹ ich , w innych okolicznoœciach stawian¹ ponad wszystko, religiê. Autor podaje tu przyk³ad muzu³mañskich Turków i Kurdów oraz katolickich Hutu i Tutsi, którzy poró¿nieni konfliktami etnicznymi bezwzglêdnie wyprawiali swoich wrogów do wspólnego nieba.

Równie¿ z pozoru drugorzêdne sk³adniki mog¹ w przypadku konkretnego zagro¿enia zdominowaæ to¿samoœæ. Maalouf analizuje dramatyczne przesuniêc ia w h ierarch i i przywi¹zañ w przypadku w³oskiego homo-seksualisty w czasie rz¹dów faszystowskich.

Czêsto to¿samoœæ konstruowana jest w drodze przeciwstawiania siê to¿samoœci przeci-wnika, niejako na zasadzie najwiêkszej mo¿liwej odwrotnoœci. Ró¿nice ulegaj¹ wyostrzeniu, a ci którzy znajduj¹ siê po drugiej stronie barykady zostaj¹ czêsto uto¿samieni z wcielonym z³em. Podobieñstwa zaœ albo siê ignoruje, albo siê im zaprzecza, czy nawet zwalcza. Okradaj¹c siebie lub innych ze znacz¹cych sk³adników to¿samoœci. Brak wiedzy nie stanowi tu usprawiedliwienia.

Ca³y œwiat jest z³o¿ony ze specjalnych przy-padków, co stanowi o jego prawdziwym, choæ rzadko rozpoznawanym, a przez to okrutnie marnotrawionym bogactwie. Poprzez posz-czególne sk³adniki to¿samoœci, które jako z³o¿ona ca³oœæ decyduj¹ o naszej unikatowoœci, mo¿emy paradoksalnie budowaæ liczne wiêzi z ró¿nymi In-nymi. Z kimœ ³¹czy nas religia, z kimœ jêzyk, z kimœ innym obyczaje i tak dalej...

Wystarczy uznaæ w ró¿norodnoœci i w z³o¿o-

noœci wartoœæ. Nasz sposób patrzenia na innych czêsto wiêzi ich w najwê¿szej, zre-dukowanej to¿-samoœci. Zmiana tego sposobu mo¿e natomiast prowadziæ do uwolnienia ich.

Mo¿e brzmi to idealistycznie, ale przecie¿ tych s³ów nie pisa³ naiwny i natchniony m³odzian, epigon personalizmu, ale dojrza³y mê¿czyzna, który opuœci³ Bliski Wschód bynajmniej nie z powodu nadmiaru s³oñca. W swojej ksi¹¿ce udziela œwiatu tak zdroworozs¹dkowych rad, ¿e w krêgu problematyki w powa¿nym stopniu zdominowanej przez emocje, wydaj¹ siê one mieæ nik³e szanse praktycznego wp³ywu.

Wiele spo³eczeñstw i spo³ecznoœci na ca³ym œwiecie jest poranionych albo dotykaj¹ je przeœladowania wspó³czeœnie, albo ich pamiêæ zbiorowa utrwala przesz³e cierpienia. Wiele takich zbiorowoœci marzy o mo¿liwoœci zemsty. Jak powinni odbieraæ te sytuacje ludzie, których to w ¿aden sposób bezpoœrednio nie dotyczy? Wed³ug Maaloufa nie mo¿emy pozostaæ obojêtni wobec cudzych cierpieñ; nale¿y sympatyzowaæ z pragnieniami innych, by swobodnie mówiæ swoim w³asnym jêzykiem, by bez strachu praktykowaæ w³asn¹ religiê i przechowywaæ rodzime tradycje. Ale wspó³czucie nie mo¿e przerodziæ siê w przyzwolenie dla nieskrêpowanej zemsty, polegaj¹cej na prostym odwróceniu ról, kiedy miejsce jednego rasizmu i ksenofobii zajmuje inna ich odmiana. Jako mieszkañcy œwiata jesteœmy odpowiedzialni za naszych wspó³mieszkañców.

Szczególn¹ rolê w promowaniu bogactwa ró¿norodnoœci przyznaje autor ludziom wsze-lkiego rodzaju pogranicza, nieprzynale¿nym do jednego skostnia³ego porz¹dku. Mog¹ oni bardzo konstruktywnie wp³ywaæ na wydarzenia, poprzez inicjowanie i podtrzymywanie dialogu miêdzy spo³ecznoœciami i miêdzy kulturami, a przez to wzmacniaæ spo³eczeñstwa, w których ¿yj¹.

Mimo, ¿e pisane przed 11 wrzeœnia i przed ca³¹ kontrowersyjn¹ kampani¹ antyterrory-styczn¹, rozwa¿ania Maaloufa nie utraci³y aktual-noœci, podobnie jak jego wskazówki, choæ kolejne wojny i ataki terrorystyczne spychaj¹ je do smu-tnego, ciemnego k¹ta opatrzonego szyldem „raczej nierealne”.

Œwiat jest podzielony i ka¿dy siê kogoœ boi. Mo¿e ostatnio bardziej. W sytuacji licznych zamachów na integralnoœæ to¿samoœci ca³ych spo³eczeñstw i co czêsto idzie w parze na samo fizyczne trwanie tych grup, nie da siê wyjaœniæ strachu inaczej ni¿ czyni to ju¿ biblijna Ksiêga M¹droœci: „albowiem strach to nic innego, jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozu-mowania” (Mdr 17,11). Autor Zabójczych to¿samoœci obna¿a mechanizm tego strachu w zabawnym wywodzie, które pokrótce przebiega nastêpuj¹co: Kiedy patrzy siê ze Wschodu i z Po³u-dnia, dominuje Zachód. Zmieñmy wiêc

perspekty-wê i przyjrzyjmy siê œwiatu z Pary¿a... Ameryka Pó³nocna trzyma ster œwiata. A gdy przelecimy na drug¹ stronê Oceanu? Zobaczymy o g r o m n e z b i o - r o w i s ko m n i e j s z o œ c i , odzwierciedlaj¹ce ca³¹ ró¿-norodnoœæ œwiata. A ka¿da mniejszoœæ ma potrze-bê potwierdzania w³asnej przynale¿noœci. Gdyby tak wmieszaæ siê w ich t ³um i zapytaæ, kto rz¹dzi œwiatem, powiedzieliby, ¿e „osy”, czyli Biali Anglosasi, Protestanci. A nagle ogromny wybuch wstrz¹sa Oklahoma City i okazuje siê, ¿e to w³a-œnie ludzie nale¿¹cy do tej posiadaj¹cej rzekomo w³adzê nad œwiatem grupy dokonal i okrutnego aktu

terrorystycznego, bo uznali, ¿e s¹ cz³onkami najbardziej lekcewa¿onej mniejszoœci, przedsta-wicielami zagro¿onego gatunku, który nie ma innych dróg obrony ni¿ morderczy terroryzm.

W konsekwencji ka¿dy, z takiego czy innego powodu mo¿e siê uwiêziæ w mentalnoœci ofiary i zrzec siê jakiejkolwiek odpowiedzialnoœci za to, co siê dzieje dooko³a. „Bo przecie¿ i tak wszystkim rz¹dz¹ ONI”. W Polsce na przyk³ad ̄ ydzi (ich obe-cnoœæ, mimo ¿e wirtualna, tak wiele przecie¿ t³u-maczy z naszych niepowodzeñ). Brak wiedzy kon-kuruje tu ze z³¹ wol¹ o miano najwa¿niejszego Ÿród³a tych nierzadkich pogl¹dów.

Swoich obcych ma chyba ka¿da zbiorowoœæ. Mia³am okazjê obserwowaæ beznadziejn¹ sytuacjê wzajemnego strachu Arabów i ¯ydów w Izraelu. Nie ma tutaj miejsca, ¿eby j¹ analizowaæ, a wszelkie uproszczenia prowadz¹ do krzywdz¹cych któr¹œ ze stron przek³amañ. Ograniczê siê wiêc do kilku impresji: im wiêcej i bli¿ej zna dana osoba cz³on-ków drugiej zbiorowoœci, tym mniejszy strach i wiêksza nadzieja na porozumienie. Ale trzeba pod-j¹æ ryzyko i wysi³ek, i post¹piæ wbrew w³asnym emocjom.

Maalouf zachêca do wysi³ków o przezwyciê-¿anie obcoœci, do tolerancji (charakteryzuje wszel-kie nadu¿ycia, dokonywane w imiê religii, jako prze-jawy okrutnych i czysto ludzkich manipulacji, które mo¿na zamkn¹æ w formule: „mówmy wiêcej o tym, co ludzie robi¹ z religi¹, ni¿ co religia robi z ludŸ-mi”), do poznawania cudzych kultur i jêzyków, wie-rzy w si³ê dialogu. I niestety nie komplikuje zbytnio konstruowanego przez siebie obrazu postulatu mówieniem o ryzyku, co oczywiœcie nie sprawia, ¿e ono znika. Odpowiedzi¹ na próbê nawi¹zania komunikacji mo¿e byæ przecie¿ zawsze nó¿ albo bomba. A mo¿e by³o to dla autora oczywiste...?

No i co z tego wynika dla nas, jeszcze nieobro-s³ych w piórka cz³onków wielkiej Unii, wiernego sojusznika Stanów Zjednoczonych a jednoczeœnie porz¹dnie opierzonego europejskiego narodu (kolorystykê tych piórek krytykowa³ ju¿ S³owacki i nie czerpa³ jak wiadomo - inspiracji z polskiego or³a)?

Karolina Famulska

Page 7: Document

PO

LE

7

„Pos¹¿nice- stare dumy,Piorunnice- stare krzyki,Szumki lotu- konie kare,

Szumki p³aczu- dum s³owiki,B³yskawice- myœli stare,

Rusa³czanki- dzwony szklanne;Smêtne dumy podkurhanne

Kêdyœ a¿ do Zaporo¿a.”

Juliusz S³owacki , Sen srebrny Salomei

Ukraina romantycznaZauroczenie kultur¹ i tradycj¹ ukraiñsk¹ jest

swoistym znamieniem œwiadomoœci romantyków. Chodzi tu zw³aszcza o polskich twórców tzw. ”szko³y ukraiñskiej” , wœród których za najwybitniejszego-nie bez kozery-uchodzi Juliusz S³owacki.

Dlaczego w³aœnie Ukraina sta³a siê inspiracj¹ dla romantycznych poetów? Ziemia ta przyci¹ga³a twórców bogactwem legend, dum i dumek, sym-boli, mitów, z którego czerpaæ mogli pe³nymi garœ-ciami. Poza tym szczególnie bliskie by³y romanty-kom ukraiñskie tradycje walk wolnoœciowych.

Bowiem ukrainizm romantyczny to nie tylko sentymentalne obrazy nieskoñczonych stepów. To wizja Ukrainy symbolicznej i tragicznej zarazem.

Wp³yw romantyków na sposób postrzegania ziemi ukraiñskiej jest ogromny. Ja sama, jad¹c na Ukrainê, przechowywa³am w pamiêci obrazy, zaszczepione we mnie przez mistrza S³owackiego. Jak cienie przesuwa³y siê przed oczami lirowe dziady, a miêdzy nimi ten najwiêkszy, Wernyhora, œpiewaj¹cy swe „Pos¹¿nice- stare dumy”. Wyobra-¿a³am sobie Ukrainê krwi¹ p³yn¹c¹ i nakrapian¹ srebrem snów, wizji, duchów...Ukrainê krwaw¹ i srebrn¹ jednoczeœnie. Tak¹ widzieli j¹ romantycy.

Przyszed³ czas gdy mog³am choæ w czêœci skonfrontowaæ ów obraz mitycznej krainy z rzeczywistoœci¹. A by³ to tydzieñ spêdzony we Lwowie, w listopadzie, jesienn¹ por¹.

Pomarañczowy LwówObraz srebrno-krwawej Ukrainy przyæmi³a

ju¿ na pocz¹tku pobytu we Lwowie wszechobe-cna tam barwa pomarañczowa, przypisana Wikto-rowi Juszczence-liderowi ukraiñskiej opozycji. Miasto pulsowa³o jakimœ wewnêtrznym niepoko-jem, przeczuciem dokonuj¹cych siê zmian. Obe-cne wybory prezydenckie s¹ w mniemaniu wielu Ukraiñców momentem prze³omowym w historii kraju. Dlatego te¿ kolor Juszczenki zdominowa³ lwowskie ulice, a pomarañczowe wst¹¿ki i pro-porczyki w rêkach przechodniów sta³y siê zew-nêtrznym znakiem jednoœci i solidaryzacji mieszkañców miasta.

ŒladyPomarañczowy Lwów ¿yje teraŸniejszoœci¹ i

aktualnymi problemami- to nie ulega w¹tpliwoœci. Ale bêd¹c duchow¹ dziedziczk¹ romantyzmu nie mog³am oprzeæ siê pokusie poszukania we Lwowie œladów przesz³oœci, ludowych korzeni kultury ukraiñskiej, które tak ¿ywo inspirowa³y braæ romantyczn¹. Swoistym natchnieniem w owych poszukiwaniach by³y dwie kamienne sylwetki, góruj¹ce nad miastem: pomnik Tarasa Szewczenki,czo³owego ukraiñskiego poety romantycznego, a tak¿e pomnik naszego wielkiego Adama Mickiewicza.

Doskonale zdawa³am sobie sprawê z tego, ¿e tu, we Lwowie, nie zasmakujê piêkna stepów ani widoku ukraiñskich chat. Ich wyobra¿enie pozosta³o wiêc we mnie iœcie romantyczne. Stepy wci¹¿ kusz¹ i przyzywaj¹, a Wernyhora czeka...

Tymczasem jednak zmuszona by³am zadowoliæ siê namiastk¹ folkloru ukraiñskiego we lwowskim Muzeum Etnograficznym i skansenie. Zw³aszcza przestrzeñ skansenu ³udzi³a obrazem ukraiñskiej wsi: drewniane chaty kryte strzech¹ i wype³nione dawnymi sprzêtami, w naturalnym otoczeniu przyrody...Sielski, jesienny pejza¿, który urzek³by z pewnoœci¹ nie tylko romantyka.

Jedno wszak¿e miejsce w sposób szczególny opowiedzia³o mi historiê ukraiñskiej ziemi i ludzi na niej ¿yj¹cych. By³ to Cmentarz £yczakowski.

Jest to cmentarz niezwyk³y. Owszem, œmieræ przypomina tu o sobie ze wzmo¿on¹ si³a, ale jednoczeœnie-obecne jest wra¿enie ¿ycia. Z ka¿dego zak¹tka wygl¹daj¹ bowiem kamienne

postacie: anio³y, Madonny, p³aczki...Ka¿da rzeŸba opowiada sw¹ w³asn¹ historiê. Historiê cz³owieka, którego jest ¿a³obnym upamiêtnieniem. Cmen-tarne drzewa rzucaj¹ cienie na kamienne figury, na ich szaroœci, rozedrgane œwiat³em; na postacie nagle ¿ywe, mówi¹ce, wyci¹gaj¹ce d³onie...Ju¿ po chwili jednak stygn¹ce w bezruchu i ciszy.

Na Cmentarzu £yczakowskim przeczytaæ te¿ mo¿na historie o Polsce i Polakach, wypisane w kamieniach. Znajduj¹ siê tu groby m.in. Marii Konopnickiej , Seweryna Goszczyñskiego, W³adys³awa Be³zy; mogi³y powstañcze...

I wreszcie ,w po³udniowo-wschodniej stronie cmentarza, najbardziej wyraŸny akcent polski- Cmentarz Obroñców Lwowa(Cmentarz Orl¹t). Surowe, proste kszta³ty p³yt nagrobnych mocno kontrastuj¹ z fantazyjnymi, wyszukanymi formami grobów w pozosta ³e j czêœci Cmentarza £yczakowskiego. Mo¿e w³aœnie dlatego tutaj najbardziej zionie smutkiem i martwot¹.

LudzieWys³uchiwa³am opowieœci o tych, którzy

odeszli. Ale te¿ nieustannie patrzy³am na tych, którzy mnie otaczali. Obserwowa³am Ukraiñców z pasj¹ i zaciêciem. Wzrok mój zatrzymywa³ siê raz po raz na kolorowo przyodzianych kobietach, handluj¹cych kwiatami i owocami.

Lwów jest miastem têtni¹cym ¿yciem. Ulica Swobody-jedna z g³ównych ulic w centralnej czêœci miasta- dŸwiêczy tysi¹cem g³osów, tysi¹cem kroków œpiesz¹cych siê ludzi. Ale s¹ i tacy, którym siê nie œpieszy. S¹ staruszki, w krasnych chustkach na g³owie, siedz¹ce w zamyœleniu na ³awkach. S¹ starsi panowie ,lekko podchmieleni, skupieni w grupki dyskutantów.

A ponad nimi piêkny gmach Teatru Wielkiego, tak¿e posuniêty w latach, jednak wci¹¿ pe³en blasku i œwietnoœci.

Czy moja wizyta we Lwowie przyczyni³a siê do demitologizacji obrazu Ukrainy, który nosi³am w sobie za spraw¹ literatury romantycznej? Po czêœci na pewno tak, gdy¿ mog³am dotkn¹æ Ukrainy ¿ywej, dzisiejszej, namacalnej, codziennej.

Ale mimo wszystko-stepy wci¹¿ kusz¹ i przyzywaj¹, a Wernyhora czeka...

Ewa Dryglas

Impresje lwowskie,czyli o Ukrainie srebrnej, krwawej i pomarañczowej

Bóg stwarza œwiat

- Michale, Michale, przyjdŸ¿e wreszcie do mojej komnaty! - zniecierpliwiony Król bêbni³ palcami o marmurowy blat sto³u. - Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny! - mrukn¹³ pod nosem.

Do pokoju wpad³ zdyszany Cherubin z rozwia-nym w³osem koloru rudo–miedziano–blond - œwiadectwem ostatniego doœwiadczenia swego Pana.- Wzywa³eœ mnie, o Wszechmocny? - Micha³ z pokor¹ stan¹³ przed obliczem w³adcy.- Owszem, mój drogi. Nudzê siê tu niemi³o-siernie. Wszêdzie tylko chmury, b³êkit, bezkres. I te œmieszne istotki w ró¿owych rajstopkach, trze-pocz¹ce przez ca³y bo¿y dzieñ przy moich oknach. Widzisz, zacz¹³em ju¿ nawet rymowaæ. Ob³êd! -

Pan pocz¹³ rwaæ sobie w³osy z g³owy.- Jednym s³owem potrzebujesz, Królu, rozrywki?- Eee, ¿ycie nie sk³ada siê z samych rozrywek! Pamiêtaj ! Przychodzi czas œmiechu i czas p³aczu. Lata t³uste i chude - Mêdrzec wpada³ w patetyczny ton. - Och, ja ciê nudzê. Wybacz. Przejdê do rzeczy: chcê stworzyæ ŒWIAT.

Wiadomoœæ ta, doœæ niecodzienna jak na nie-biañskie realia, wprawi³a biednego Archanio³a w os³upienie.- Œœœ...wiat? - wyj¹ka³. - A sk¹d taki pomys³, o Boski?- Ci z do³u ju¿ dawno siê do tego przymierzaj¹. Muszê byæ szybszy. Ten stary szelma – Lucyfer - nie mo¿e przeœcign¹æ mnie w sonda¿ach opinii pub-licznej. Wyobra¿asz sobie, jak¹ taka jedno-razowa impreza zapewni mi s³awê? Kochany - bêdê znany po wsze czasy, od Piek³a do Nieba! - Król zapali³ siê.

- A jak chcesz zrealizowaæ swoje plany?- Poczyni³em ju¿ stosowne kroki. Przejrza³em katalogi wysy³kowe, ¿urnale, zdjêcia, broszury. U³o¿y³em nawet konspekt pracy. Pierwszego dnia ziemia i morze, drugiego cia³a niebieskie, póŸniej roœlinki, zwierz¹tka, no, a na koniec istotki na nasz obraz i podobieñstwo - Starzec zerkn¹³ niezna-cznie w kryszta³ wisz¹cy na œcianie. - Ale najpierw muszê zrobiæ coœ z t¹ zmarszczk¹ - wycedzi³ z niezadowoleniem, naci¹gaj¹c skórê pod okiem.- Sk¹d zamierzasz wzi¹æ materia³y? - Pomocnik nie ukrywa³ zaciekawienia suto zaprawionego ironi¹.- I po to w³aœnie ciê wezwa³em. Sam sobie nie po-radzê, wiêc ktoœ musi wyruszyæ ze mn¹ do miasta. Wst¹pimy do oceanarium, oran¿erii i zoolo-gicznego. A, i po pozwolenie na za³o¿enie w³asnego interesu. Ju¿ jestem umówiony z notariuszem. No, wskakuj w sanda³ki i do roboty. Trzeba zd¹¿yæ do

Page 8: Document

PO

LE

8

Humor z ambonykoœcielnej...

...u jezuitów: s³yn¹ oni, jak powszechnie wiadomo, z inteligencji i szerokiej wiedzy. Niekiedy zapada ona wiernym g³êboko w pamiêæ dziêki iœcie niekonwencjonalnym figurom retorycznym

Nie znamy naszego miejsca zakwaterowania w niebie...

O. Janusz, 7.11.04

Ja jestem Paw³a, ja Apollosa a ja Zeusa...(zamiast Ja jestem Paw³a, ja Apollosa, ja Kefasa, a ja Chry-stusa...jak w 1 Kor 1, 12)

O. Krzysztof

Tam gdzie s¹ dwie, tam trzeba szukaæ trzeciego...O. Rafa³

Ojciec œwiêty przekaza³ dar prezydentowi republikowi..O. Grzegorz

Notowa³ i poda³ dalej: S³uchacz z Kruchty

pozostawiaj¹c zdezorientowanego Cherubina na pastwê czarnych myœli i uporczywie narastaj¹cego bólu w górze czaszki.- Ach, ju¿ czujê smak przygody! - Król nie omieszka³ poinformowaæ o swoim entuzjazmie Micha³a, kiedy przekraczali próg biura nota-rialnego.

Powita³a ich rozeœmiana od ucha do ucha sekretarka. Grzecznie poprosi³a o zajêcie miejsca w sznureczku oczekuj¹cych, po czym wrêczy³a bilecik z numerkiem.- Tysi¹c szeœæset piêædziesi¹t siedem - jêkn¹³ Micha³ek i opad³ na krzes³o. - Bêdziemy tkwili tu ca³¹ wiecznoœæ!- Nie traæ ducha! Gdzie twoja wiara, marny pro-chu mego pa³acu! Patrz tylko! Sprawiê, ¿e te wszystkie chudo pacho³ki zegn¹ swe grzbiety pod moim sanda³em.

Król podniós³ siê majestatycznie, poprawi³ niedba³ym gestem szatê, przyprószy³ w³osy odrobin¹ gwiezdnego py³u, u³o¿y³ brodê w artystyczny nie³ad i dziarsko podszed³ do biurka urzêdniczki pañstwowej.- Przepraszam pani¹ najmocniej, lecz by³bym wielce uradowany, gdyby raczy³a pani oderwaæ siê na sekundê od swej z pewnoœci¹ nie cierpi¹cej zw³oki pracy i zwróci³a swe cudne oczêta na m¹ bosk¹ twarz - Pan zebra³ w sobie ca³¹ moc pers-wazji i s³ów stosownych dla zwyk³ych zjadaczy chleba powszedniego.

Sekretarka, nieco zbita z tropu takim przemówieniem, zerknê³a tylko na klienta wzrokiem wyra¿aj¹cym niedwuznaczn¹ opiniê o jego stanie umys³owym, po czym bez kozery wróci³a do przerwanej rozmowy telefonicznej. Król, wyraŸnie speszony takim obrotem rzeczy, machn¹³ jedynie rêk¹ i nieco chwiejnym krokiem powróci³ na miejsce.- Nie uda³o siê? - Anio³ bezskutecznie usi³owa³ ukryæ ironiê.

W³adca nie móg³, naturalnie, pogodziæ siê z pora¿k¹, wiêc nic nie odpowiedzia³, tylko powsta³ i ponowi³ próbê przekonania zgromadzonych o swej wy¿szoœci. Stan¹³ na krzese³ku i pocz¹³ wymachiwaæ zapamiêtale ramionami. Nie odnosi³o to jednak doraŸnego skutku, dlatego na pomoc przyby³ Mu Micha³.- Proszê o ciszê! - ozwa³ siê swym tubalnym g³osem. - Chce do was przemówiæ W³adca - doda³ ju¿ trochê niepewnie, speszony dziesi¹tkiem par oczu wpatrzonych w niego z wyraŸn¹ pogard¹.

Inicjatywê przej¹³ teraz sam wspomniany Monarcha:- Uwa¿am, ¿e z racji mego stanowiska i ogólnego szacunku, którym darz¹ mnie wszyscy tu obecni - chrz¹kn¹³ znacz¹co - dost¹piê nale¿nych mi honorów i zostanê Przepuszczony bez kolejki. Wierzcie mi, przychodzê ze spraw¹ absolutnie nag³¹ i tak powa¿n¹, ¿e nie zdo³acie poj¹æ jej swymi ograniczonymi, bez urazy, umys³ami - wypali³ jednym tchem.

Podniós³ siê szmer. Co bli¿ej staj¹cy porwali Pana z katedry i wypchnêli za drzwi. Po chwili do³¹czy³ do niego Micha³.- Powiedz to, przecie¿ widzê, jak nie mo¿esz wytrzymaæ.- A nie mówi³em... - wyrzek³ z nutk¹ tryumfu w g³osie Anio³.- Nie strzêp tu sobie jêzyka, tylko bierz siê lepiej w garœæ i kieruj kroki w stronê oran¿erii - wycedzi³ Pan.

W palmiarni zasta³ Ich mi³y ch³odek i pieszcz¹ca zmys³y woñ egzotycznej flory. Archanio³ da³ siê uwieœæ aromatowi orientalnych drzewek i

wieczora! - Król znikn¹³ ju¿ za drzwiami, poci¹gn¹³ W³adcê pod ros³e cyprysy. Zauwa¿y³ ich ogrodnik i natychmiast powita³ potencjalnych klientów z manier¹ godn¹ najwspanialszych znawców. Wykszta³ci³ j¹ przez lata prowadzenia interesu. Król zmierzy³ go od stóp do g³ów, by stwierdziæ, ¿e z najwiêksz¹ przykroœci¹ podejmuje rozmowê z tak¹ ho³ot¹.- Potrzebujemy, przyjacielu, trochê zarodków krzewów, drzew i kwiatów. Najlepiej trwa³ych, zielonych przez ca³y rok. Mo¿esz nam pomóc? - zwróci³ siê do sprzedawcy.- Oczywiœcie, lecê ju¿ wype³niaæ zamówienie. Ach, jeszcze jeden ma³y szczegó³, p³acicie pañstwo gotówk¹ czy plastikiem? - Starzec b³ysn¹ z³otym z¹bkiem.- Michale, poka¿ mu - rozkaza³ Pan.

Anio³ wydoby³ spod suto marszczonych szat sakiewkê z cielêcej skóry, mi³o pobrzêkuj¹c¹ monetami.- Dziêkujê, to mi wystarczy - rozeœmia³ siê ogrodnik.

Po godzinie sprzedawca powróci³, by oznajmiæ, ¿e, niestety, magazyn œwieci pustkami, a dostawy oczekuje siê nieprêdko. Zaprasza³ jednak serdecznie za jakieœ parêset lat i poleca³ siê na przysz³oœæ. Nie omieszka³ przy tym upomnieæ siê o drobne wynagrodzenie za fatygê.- Michale, wyprowadŸ mnie st¹d natychmiast, bo mnie krew zaleje - wykrzykn¹³ na odchodnym zdegustowany Król.

Zmierzcha³o ju¿, gdy dwie figurki - jedna potê¿na i wymachuj¹ca wci¹¿ rêkoma, druga skulona, pokornie nios¹ca p³achtê jakiejœ rozerwanej materi i , st¹pa-ty po schodach z chmur, prowadz¹cych do Boskiego pa³acu. G³os Pana rozlega³ siê po ca³ym domu jeszcze póŸno w nocy.

Wydawa³ rozkazy na nastêpny dzieñ, co moment przerywaj¹c je chwil¹ milczenia, wyra¿aj¹c¹ dezaprobatê dla niezorganizowania swoich dzieci. Micha³ natomiast za¿ywa³ gor¹cych k¹pieli, popijaj¹c herbatkê uspokajaj¹c¹ z melisy. Do³¹czy³ do niego Rafa³, który w³aœnie wróci³ z delegacji w Królestwie Cieni.- I jak tam, druhu? Za³atwiliœcie coœ? - spyta³.- Kiedy stary wpadnie na jakiœ pomys³, nic go od n i e g o n i e o d w i e d z i e . W o c e a n a r i u m dowiedzieliœmy siê, ¿e nie wypo¿yczaj¹ wielo-rybów pod zastaw, a w ZOO powiedziano nam, ¿e sprzedaj¹ ¿yrafy tylko w okreœlone dni. Ca³y dzieñ zmarnowany!- Michale... ! Michale... !

Cherubin zerwa³ siê na równe nogi. Pogna³ jak strza³a w najodleglejszy k¹t posiad³oœci. Rafa³, znany ze swej obowi¹zkowoœci, uda³ siê do pokoju Króla, gotowy spe³niæ Jego zachcianki.- O, ju¿ jesteœ. Cieszê siê bardzo. Pewnie Micha³ opowiada³ ci o naszym polowaniu. Nóg nie czujê. Nawet nie s¹dzi³em, ¿e w moim królestwie szerzy siê takie chamstwo i brak poszanowania dla wy¿szych instancji.- Koniec z planem stworzenia œwiata? - Rafa³ z nadziej¹ uniós³ brwi.- Sk¹d! Dzisiejszy dzieñ jeszcze bardziej utwierdzi³ mnie w przekonaniu o potrzebie powo³ania do ¿ycia lepszego, ni¿ ten mój, Raju. Wyœpij siê, kochany, wyruszamy jutro z samego rana. W³ó¿ tylko wygodne buty!

W gazecie kilka dni póŸniej:Z przykroœci¹ zawiadamiamy, ¿e Archanio³ R.

wraz ze swoim przywódc¹ ¬pseudonim „Król" - zostali osadzeni w areszcie za pobicie urzêdnika pañstwowego i próbê uprowadzenia zwierz¹t z miejscowego ogrodu. Jeœli ktokolwiek potrafi udzieliæ informacji o tajemniczej operacji pod has³em „STWÓRZMY LEPSZY ŒWIAT", proszony

jest o zg³oszenie siê do najbli¿szego komisariatu stra¿ników porz¹dku niebiañskiego.

W wiêzieniu:- Nie spocznê, póki nie dopnê swego - W³adca kr¹¿y³ po celi.

W chwilê potem pad³ na kolana i pocz¹³ za-garniaæ d³oñmi wilgotn¹ glinê z posadzki.- Spójrz, Rafale, idealna do ulepienia cz³owieka...

Anio³ rzuci³ siê na kraty, wo³aj¹c: „Gdzie ten Gabriel, przecie¿ ju¿ dawno mia³ wp³aciæ kaucjê!".

Kreska

PO

LE

Wydawca:Duszpasterstwo Akademickie

Ojców Jezuitów

Adres:ul. Piekary 24, 87-100 Toruñ

Tel.:507 741 914, 698 721 020

e-mail:[email protected]

[email protected]@uni.torun.pl

Strona WWW DA:www.da.uni.torun.pl