Gra o Juliana
-
Upload
amber-amber -
Category
Documents
-
view
213 -
download
0
description
Transcript of Gra o Juliana
7
Rozdział 1
To twój najbardziej szalony pomysł – stwierdziła Na-talia.
– Co? Mój pomysł? – Serce biło mi jak szalone. – Co ty pleciesz? To był twój pomysł!
– Świetnie. Nasz pomysł. Myślisz, że nas złapią?– Nie wygłupiaj się. Nikt nas nie namierzy.– Zresztą wcale nie łamiemy prawa – dodała Nata-
lia. – Prawda?– Prawda. Nie robimy nic zakazanego.No, zakazanego może nie, ale i nie do końca w po-
rządku, choć ten wieczór zaczął się tak samo, jak wszystkie inne sobotnie wieczory w domu Zawadz-kich. Najpierw kolacja przy stole i polityczne dyskusje, podczas których stygła pieczeń, a później – Natalia i ja w kuchni, pieczemy czekoladowe ciasto z proszku i za-jadamy ciepłe kawałki, oglądając kilka kolejnych od-cinków serialu Wyspa Nieumarłych na kanale SF.
Trzeci odcinek opowiadał o zombie, która kolekcjo-nowała ciała ofiar. I wtedy wpadłyśmy na ten pomysł. Wymyśliłyśmy Elizabeth – naszą pożeraczkę męskich
8
serc. Dziewczynę, która uwiedzie tych wszystkich chłopaków, do których my w realu nawet nie odważy-łybyśmy się podejść.
– Jedyna różnica jest taka, że wcale ich nie zabije-my – zauważyła Natalia. – Chyba że, ma się rozumieć, na to zasłużą.
To wszystko to był żart. Czy raczej wyzwanie w for-mie żartu, ale im więcej szczegółów dodawałyśmy do profilu Elizabeth, tym bardziej wydawała się rzeczywi-sta. Stawała się osobą.
Minęła północ. W domu Natalii panował mrok, nie licząc poświaty płynącej od laptopa w jej pokoju, z pla-katów na ścianach spoglądali na nas bohaterowie seria-li Zagubieni, Star Trek i Battlestar Galactica. Dopraco-wałyśmy wreszcie ostatnie szczegóły naszej Elizabeth, a więc miejsce, z którego pochodziła (Kraków, Polska), jej obecną szkołę (zdecydowałyśmy się na Moore Col-lege of Art w Filadelfii), i w końcu jej gust i hobby.
Powoli Elizabeth nabierała kształtu. Lubiła Coldplay, Anne Hathaway, van Gogha i krewetki. Tęskniła za młod-szymi braćmi, nadal mieszkającymi w Polsce. Nazwały-śmy ich Marek i Tolek i nawet znalazłyśmy w sieci zdjęcia dwóch szczerbatych chłopaczków, które umieściłyśmy w jej albumie. Założyłyśmy jej konto poczty elektronicz-nej – skorzystałyśmy z konta mamy Natalii na Yahoo, któ-rego używa mniej więcej dwa razy do roku. Zostało nam jeszcze tylko znaleźć zdjęcie samej Elizabeth i dlatego przeglądałyśmy stronę www.nulookmodels.net.
– Elizabeth musi być słodka – stwierdziłam. – Tak, żeby chłopakom na jej widok wychodziły oczy z orbit.
– Ale nie za słodka, bo wyczują, że to ściema. – Na-talia przeglądała fotografie jak hollywoodzka agentka.
9
Z Natalią nigdy nie wiadomo, co ją zainteresuje; ten pomysł chwycił. – Musi być ładniutka, jak dziewczyna z sąsiedztwa. Tak jak ty, Raye, gdybyś w kółko nie kryła się w za dużych ciuchach. – Urwała. – Posłuchaj, a mo-że pstryknęłabym…
– Nie. – Ukryłam podbródek w wycięciu bluzy. – Nawet o tym nie myśl.
– Ale dlaczego? Przecież i tak żaden przystojniak z MacArthura cię nie rozpozna.
Wyjrzałam z bluzy.– Wielkie dzięki. – Ale wiedziałam dobrze, co mia-
ła na myśli.Na płaszczyźnie towarzyskiej byłyśmy niewidzial-
ne, choć Tal miała jeden powód do sławy, mianowicie była starszą siostrą Thomasa Zawadzkiego, ucznia szkoły MacArthura, bramkarza ich drużyny lacrosse’a i, nieoficjalnie, paskudnego pochłaniacza ciasta czeko-ladowego Duncan Hines.
– Może ona? – Wskazałam zdjęcie. Twarz w kształ-cie serca, obcisła czarna koszulka.
Natalia skinęła głową.– Jest nawet do ciebie podobna.W milczeniu patrzyłyśmy, jak zdjęcie ładuje się na
stronę.– Pożyczanie czyjegoś wizerunku chyba jednak
jest nielegalne – mruknęła Natalia. – To szaleństwo. – Ale widać było, że świetnie się bawi.
– Szaleństwo, ale genialne.– Niech ci będzie. No dobra. Teraz tekst. – Natalia
zacierała ręce. – Może tak: „Cześć, jestem siostrzenicą trenera Ferniera, przyjechałam do Stanów studiować sztukę. Chciałabym poznać młodych Amerykanów”.
10
– Niezłe. Do kogo to wysyłamy?– A kto jest na naszej liście marzeń?– Wszyscy, za którymi szaleje Grupa. Najfajniejsi
chłopcy. Chapin Gilbert, Julian Kilgarry i Frank Se-nai. – Policzki mi płonęły, gdy wymawiałam ich nazwi-ska.
Natalia skinęła głową, ale cały czas obgryzała pa-znokieć małego palca. Zrobiłyśmy pierwszy krok i już się nie wycofamy.
– Więc zaczynamy od nich. Trenerowi Fernierowi nikt nie odmówi. Thomas mówi, że czczą go jak świę-tego. A potem, żeby Elizabeth wydawała się bardziej autentyczna, dorzucimy jej trochę znajomych Nicoli. Nie będzie miała nic przeciwko. – Nicola to kuzynka Natalii, która naprawdę studiowała w Moore College of Art.
– Świetnie. – Serce nadal waliło mi jak oszalałe. Fascynowała mnie ta Elizabeth Lavenzeck. Była i jed-nocześnie nie była nami, zarazem prawdziwa i sztucz-na, a wkrótce wśród jej znajomych znajdą się chłopcy, o których mogłyśmy tylko pomarzyć. – To fajniejsza za-bawa niż sądziłam.
– Hm. – Tal nie wydawała się do końca przekona-na. – Ale Raye, co zrobimy, jeśli to się uda?
– Nie wiem – odparłam szczerze. Naprawdę nie by-łam w stanie sobie wyobrazić, co będzie dalej. Teraz wpatrywałam się w twarz Elizabeth w kształcie serca, w jej uśmiech Mony Lisy. Wydawało się, że mamy nie-skończenie wiele możliwości. – Najpierw zobaczmy, kto ją przyjmie.
11
Rozdział 2
Jeśli w Fulton nie uprawiasz tenisa, lacrosse’a ani sportów zespołowych, chodzisz na gimnastykę. I nie jesteś cool. Równie dobrze mogliby to wyryć nad wej-ściem do szkoły: „Każda uczennica, która bierze udział w zajęciach gimnastyki, zasługuje niniejszym na miano ofermy, póki nie zaprzestanie tej czynności”.
Ale gimnastyka to poważna sprawa. Można by-ło zarobić nawet zawieszenie w prawach ucznia, jeśli się uciekało z akrobatyki, szermierki czy co tam było w menu na dany dzień w północnej sali gimnastycznej, trzy razy w tygodniu. Chyba jeszcze gorszy od samych zajęć był obowiązkowy strój – niebieskie nylonowe szorty i brązowa koszulka z wiekową maskotką nasze-go rocznika – białą sową na lewej piersi.
Natalia i ja, jako osoby mało wysportowane, usi-łowałyśmy nie zwracać na siebie uwagi podczas gim-nastyki, więc kiedy podczas kickboxingu, w czwartek, Natalii pękła gumka w szortach, wpadła w panikę.
– SOS! Trener pozwala ci iść ze mną – wysapała, le-dwie do mnie podbiegła, przytrzymując szorty w talii. –
12
Nie mam ochoty sama się z tym zmagać. – W tym kosz-marnym stroju, miała na myśli.
Zdążyłam się spocić podczas boksowania, więc wiedziałam, że świeci mi się twarz i mam mokre pla-my pod pachami. Poszłyśmy do sekretariatu po agrafki i dopiero wtedy pognałyśmy do szatni. Moi przyjacie-le w starej szkole żartowali, że w żeńskim liceum nie będę się przejmowała tym, jak wyglądam, ale okazało się, że to nieprawda. Dziewczyny widzą i oceniają, tak samo jak chłopcy. Czasami jeszcze gorzej.
– Jeśli zepnę je po bokach i z tyłu, chyba będzie dobrze. – Tal westchnęła. – Wpadniesz w weekend? Po-pracujemy nad Elizabeth.
– Jasne. – Choć cała ta akcja z Elizabeth okazała się nudna. Przyjęli ją wszyscy chłopcy, których zaprosi-ła, nawet obiekt westchnień Tal, Tim Wyatt, szef klubu dyskusyjnego z MacArthura. Ale też nikt w odpowie-dzi nie napisał więcej niż kilka słów.
Sama nie wiem, na co liczyłam, ale na pewno spo-dziewałam się czegoś lepszego.
– Poczekaj. Kiedy już się pozapinałam, zachciało mi się siku. – Tal weszła do kabiny. – Poczekasz?
Usiadłam na ławce koło pryszniców. Kilka minut dłużej w przepoconym stroju mnie nie zabije.
A potem do szatni weszła Grupa i już wcale nie byłam taka pewna.
Lindy Limon, Faulkner – na cześć słynnego krew-niaka – George’a, Ella Rose Parker, Alison Sonenshine i Jeffey Makinopolis. Ani jedna dziewczyna z mojej sta-rej szkoły nie była nawet w połowie taka wspaniała jak dziewczyny z Grupy. Razem były tak wspaniałe, że aż przerażające.
13
Wpatrywałam się w zegarek, analizowałam wszyst-kie jego szczegóły, a one ściągały stroje do lacrosse’a i rozmawiały o imprezie, którą Lindy prawdopodobnie urządzi w sobotę.
Alison jak zwykle nadawała najgłośniej. Właśnie mówiła do Elli:
– Pogódź się z tym. Co z tego, że przyjdą razem? On i Mia McCord flirtują niemal od przedszkola. Po-stąpił wobec ciebie okropnie, ale nie wyjątkowo.
– Nadal nawijacie o Jay-Kayu? – zapytała Faulk-ner. Najmilsza z nich wszystkich i jedyna, która miała też dobry kontakt ze zwykłymi śmiertelnikami. – Przy-kład? Była przewodniczącą naszego rocznika.
Jay-Kay, czyli Julian Kilgarry, to jeden z nowych zna-jomych Elizabeth Lavenzeck. Choć nigdy nie poznałam go osobiście, wiedziałam, że dziewczyny określają jego imieniem coś wspaniałego, wyjątkowego. Na przykład: „ten piosenkarz był boski, taki starszy Jay-Kay”. Albo: „Ciacho z niego, ale daleko mu do Jay-Kaya”. Widzia-łam go raz, jesienią, Natalia pokazała mi go na boisku, gdy grali chłopcy z MacArthura. Mówiąc krótko: bo-ski. Mocno zarysowana szczęka, czarne irlandzkie loki i oczy koloru nieba w czerwcu o zachodzie słońca. Na ostatnim zdjęciu, jakie zrobiłam mamie, które w ramce stoi przy moim łóżku, jest właściwie taki sam odcień błękitu za jej plecami.
Po tym przez pewien czas miałam obsesję na je-go punkcie, kilka razy w tygodniu wchodziłam na jego profil na Facebooku, sprawdzałam, co nowego umie-ścił w sieci. Wiedziałam, czym się interesuje (lacros-se, szachy, dziennikarstwo), widziałam wszystkie jego
14
zdjęcia, prześledziłam, gdzie i co otagował, przeczyta-łam wszystko, co napisał na swojej ścianie.
– Kilgarry to mistrz szybkiej akcji, zdobyć i porzu-cić – skomentowała Lindy, najgłupsza z nich, wieczna imprezowiczka, zawsze wypowiadała same banały.
– Jasne, bo ty dużo o tym wiesz – żachnęła się El-la, najpiękniejsza, najbardziej dziwaczna, a co za tym idzie, najbardziej fascynująca, zwłaszcza że nie zdąży-łam przywyknąć do jej nawyków jak reszta dziewcząt. Na przykład:
W pierwszy poniedziałek każdego miesiąca Ella piecze ciastka dla wszystkich w świetlicy.
Ma co najmniej tuzin rękawiczek z koźlęcej skórki, cieniutkich jak papier, w kolorach tęczy, którymi chro-ni dłonie od słońca.
Zawsze zajmuje trzecią ławkę w trzecim rzędzie. I nikt się jej nie sprzeciwia.
Te dziwactwa wydawały się u niej równie naturalne jak długie nogi i złota bransoletka z przywieszkami, ale tak naprawdę wszystko uchodziło jej płazem, bo była piękna. Tylko osoba bardzo piękna może sobie pozwo-lić na takie ekstrawagancje.
Jeffey – gazela, wysoka, szczupła, współpracowa-ła z nowojorską agencją modelek – posłała Elli długie spojrzenie, jakby nie rozumiała do końca.
– Więc czemu zaprosiłaś go do Alison?– Bo ciągle rzucał aluzje – odparła Ella. – Czyli ra-
czej to on mnie zaprosił, nie ja jego.– Niezła wymówka – prychnęła Alison. – Zwłasz-
cza że go ubóstwiasz.Dziewczyny były owinięte ręcznikami i pewnie mia-
ły zamiar iść pod prysznic. Ella przystanęła, podobnie
15
jak reszta, i przeglądała wiadomości tekstowe na ko-mórce. Nagle podniosła aparat i zrobiła zdjęcie całej Grupy w lustrze.
– Ty tak uważasz.– Świrku! – pisnęła Faulkner. – Wiesz, że nienawi-
dzę, kiedy się mnie fotografuje!Ella pstryknęła jeszcze jedną fotkę.– Dlaczego? Bo tak naprawdę jesteś paskudna? –
wtrąciła Lindy.– Na przykład dlatego, że jestem w ręczniku, Głu-
polu!– Jeszcze jedno – mruknęła Ella. – Wolę liczby niepa-
rzyste. Wiesz o tym, Ofermo. – Przedrzeźniając Faulkner, pstryknęła kolejne zdjęcie. Złośliwe przezwiska to ko-lejny znak charakterystyczny Grupy: Ruda, Buła, Zero, Świrek, Oferma, Głupol, Pączek. A jeśli Natalia mówiła prawdę, miały też swoje ksywki dla innych uczennic.
„Wiem, jak brzmi moja, bo chodzę do tej szkoły od przedszkola. Jestem Zawadzki-Zawada albo Łapa – wyznała kiedyś. – Pewnego dnia wytłumaczę ci dokład-nie, o co chodzi. – Wydawała się lekko speszona. – Ty też na pewno jakąś masz i tylko tak na ciebie mówią. Ale nie martw się, nigdy jej nie poznasz”.
Tal miała racę. Podczas rozmów z nami dziewczyny z Grupy były obojętne i grzeczne.
– Słyszałyście, że salon samochodowy ojca Julia-na zbankrutował? – zapytała Lindy, a ja zapukałam w drzwi kabiny Natalii, żeby przyjaciółka się pospie-szyła. Wiedziałam, że celowo zwleka, liczy, że w końcu pójdą, zanim ona wyjdzie. To nie fair. Sto razy gorzej jest sterczeć tutaj niż siedzieć w kabinie. – Kilgarry Sa-ab. Koszmar. Podobno są bardzo biedni.
16
– To idiotyczne plotki – stwierdziła Ella chłodno i stanowczo. – Zamknij się, Głupolu. Ludzie słuchają.
Zapadła cisza.Ella miała na myśli mnie. „Ludzie” to ja. A zatem
nie byłam dla niej niewidzialna. Wiedziała, że podsłu-chuję.
Spojrzałam w inną stronę, ale gdy wróciłam do niej wzrokiem, patrzyła prosto na mnie. Tętno mi przyspie-szyło. Jeszcze nigdy nie patrzyłam Elli Parker prosto w oczy, białoszare, niemal bezbarwne.
Skierowała aparat w moją stronę i pstryknęła. Skrzywiłam się. Uśmiechnęła się, lekko unosząc kąciki ust. Jakby coś nas łączyło. Ta chwila wydawała się wią-żąca, jak pocałunek albo tajemnica.
A potem wszystko się skończyło. Ella schowała te-lefon i minęła mnie, idąc pod prysznic. Po drodze omal nie wpadła na Natalię, która w końcu wyszła z kabiny, pozapinana i gotowa do biegu.