Doktor śmierć jacek caba
-
Upload
darek-darek -
Category
Documents
-
view
249 -
download
0
description
Transcript of Doktor śmierć jacek caba
Copyright©JacekCaba2012Allrightsreserved
Polisheditioncopyright©WydawnictwoAlbatrosA.Kuryłowicz2012
Redakcja:BarbaraSłama
Konsultacjamedyczna:doc.drhab.JanuszJerzemowski
Konsultacjaprawna:mec.GrzegorzStępniewski
Ilustracjanaokładce:DewayneFlowers/Shutterstock
Projektgraficznyokładki:AndrzejKuryłowicz
ISBN978-83-7885-021-2
WydawcaWYDAWNICTWOALBATROSA.KURYŁOWICZ
Hlonda2a/25,02-972Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com
2013.Wydanieelektroniczne
Niniejszyproduktjestobjętyochronąprawaautorskiego.Uzyskanydostępupoważniawyłączniedoprywatnegoużytkuosobę,którawykupiłaprawodostępu.Wydawcainformuje,żepubliczneudostępnianieosobomtrzecim,nieokreślonymadresatomlubwjakikolwiekinnysposób
upowszechnianie,kopiowanieorazprzetwarzaniewtechnikachcyfrowychlubpodobnych–jestnielegalneipodlegawłaściwymsankcjom.
Składwersjielektronicznej:VirtualoSp.zo.o.
Spistreści
Motto
Prolog
CZĘŚĆPIERWSZA
Rozdział1
Rozdział2
Rozdział3
Rozdział4
Rozdział5
Rozdział6
Rozdział7
Rozdział8
Rozdział9
Rozdział10
Rozdział11
Rozdział12
Rozdział13
Rozdział14
Rozdział15
Rozdział16
Rozdział17
CZĘŚĆDRUGA
Rozdział18
Rozdział19
Rozdział20
Rozdział21
Rozdział22
Rozdział23
Rozdział24
Rozdział25
Rozdział26
Rozdział27
Rozdział28
Rozdział29
Rozdział30
Rozdział31
Rozdział32
Rozdział33
Rozdział34
Rozdział35
Epilog
Przypisy
WczasieswegoudręczeniawołalidoCiebie,aTyzniebioswysłuchałeśiwedługwielkiegomiłosierdziaTwegodałeśimwybawicieli…
KsięgaNehemiasza9,271
Prolog
Zachyłekgruszkowaty.Słysząc jego łacińskąnazwę–Recessuspiriformis –możnapomyślećo jakiejśegzotycznej roślinie,
tajemniczejbudowlizokresucesarstwarzymskiegolubprzedstawicieludziwacznychazjatyckichpłazów.Atofragmentludzkiegogardła.Przeciętny człowiek,myśląc „gardło”, nie wyobraża sobie tak naprawdę zupełnie nic, no,może za
wyjątkiem anginy z dzieciństwa albo czegoś do ssania, co mniej lub bardziej przypomina cukierekiatakujecodziennieztelewizyjnejreklamy.Jednaksamogardłotopustka,jednawielkabiologiczno-teoretycznaabstrakcja,acodopierojakiśtam
zachyłekgruszkowaty,czylizaledwiemalutkitejabstrakcjizakamarek.Trudnosobiewyobrazić,żetakiebylecojestważne,żecośmożeodtegobyleczegozależeć,żetocoś
możezmienićbiegcodziennychwydarzeń,słowem,żeopróczrozumuiwolnejwoliStwórcawyposażyłnasjeszczewzachyłekgruszkowaty.Tomiejscenastykuukładupokarmowegoioddechowego,konkretnie–jegoczęścizwanejkrtanią.Krtańmożeniejesttakważnajaksercealbonerki,aletoorganodpowiedzialnyzapowstawaniegłosu
–toprzecieżdziękikrtaniMickJaggerjestMickiemJaggerem,aMadonnaMadonną.Choroby krtani to choroby głosu, choroby porozumiewania się, choroby tego, co odróżnia nas od
zwierząt–mowy!Najcięższą i najbardziej niebezpieczną z tych chorób jest niewątpliwie rak krtani. Występuje
przeważnieumężczyznkołopięćdziesiątki, prawie zawszepalących, częstonadużywającychalkoholu,iwbrewobiegowymopiniom,alezatozgodniezwszelkimidostępnymistatystykami,jestobokrakapłucirakaszyjkimacicyjednymznajczęściejspotykanychuczłowiekanowotworówzłośliwych.Mało kto wie, że tak naprawdę jest całkowicie wyleczalny. Wczesne wykrycie daje praktycznie
stuprocentowąpewnośćprzeżycia.Rozwija się dość wolno, bardzo późno daje przerzuty, a i te przez długi czas lokalizują się tylko
wokolicznychwęzłachchłonnych.Stosunkowowcześniepojawiająsięteżobjawy–zaatakowaniestrungłosowychskutkujeuporczywie
utrzymującąsięchrypką,któraprędzejczypóźniejzmuszachoregodopoddaniasiębadaniulekarskiemu.Badaniejestproste:wystarczyrzutokawlusterkolaryngologiczneiwłaściwiewszystkojasne.Pacjentzostaje poinformowany, że jest bardzo poważnie chory, ale są też i dobrewiadomości: jeżeli szybkopoddasięoperacji,maszansę!Rak krtani jest odporny na wszelkie metody leczenia. Nie reaguje na naświetlanie promieniami
Roentgenaaninanajbardziejnawetagresywnąchemioterapię.Nanic,zwyjątkiemzabieguoperacyjnego.Laryngektomia. Całkowite usunięcie krtani. Koniec mówienia. Często elementem leczenia jest tak
zwana operacja Craile’a – usunięcie wszystkich węzłów chłonnych w okolicy nowotworuzpodwiązaniemżyłyszyjnej.Dlacałkowitejpewności.Możnapowiedzieć–uczciwydeal.Wysokastawka–wysokacena.W końcu najważniejsze jest uratowanie życia, więc w fachowym piśmiennictwie przyjmuje się, że
rokowaniewprzypadkutegotypunowotworujestraczejpozytywne.Raczej.No,możezjednymmałymwyjątkiem.Mamy z nim do czynienia tylko w przypadku specyficznej lokalizacji ogniska raka. Bo czasem to
paskudztwousadawiasięwzachyłkugruszkowatym.Wtedy jest naprawdę niedobrze. Objawy występują zdecydowanie później – chrypka nie ostrzega
oniebezpieczeństwie–naogółpacjenci trafiajądoszpitalawtedy,gdy jest jużzapóźno.Zapóźnonaleczenie,zapóźnonanadzieję,zapóźnonażycie.
CZĘŚĆPIERWSZA
Rozdział1
Aleks Wendt stał przy oknie dyżurki Oddziału Otolaryngologii Szpitala Miejskiego w Warszawieipatrzyłnasunąceposzybiekropledeszczu.Niecierpiał listopada.Pewniemógłbygo jakośprzeżyć,leżącnależakuwjakimściepłymkraju,aletu,wPolsce,listopadbyłpoprostuniedozniesienia.– I jak tu nie dostać deprechy? – mruknął trochę do siebie, a trochę do współtowarzysza dyżuru,
Wojtka Sawickiego, jowialnego grubasa o rumianych policzkach i nieco staromodnym wąsiku,upodabniającym go bardziej do przedwojennego golibrody niż do specjalisty laryngologa. Byłnajzdolniejszymstudentemnaroku,aterazjednymznajbardziejlubianychicenionychlekarzywszpitalu.Lubiligopacjenci,bopotrafiłdodaćotuchy,lubiliicenilikoledzy,bochętniesłużyłradąipomocą.Niemiałwrogów,nawetdoktorPawlak,etatowaszpitalnaszuja,niekopałpodnimdołków.Niedowiary.AlekslubiłdyżurowaćzSawickim.Coprawda,uważał,żewpracyniemożnaznaleźćprawdziwego
przyjaciela–zadużosprzecznychinteresówiśrodowiskowychprzepychanek–aleWojtekniebyłtypemkarierowicza,niebył„środowiskowy”.Żyłsobiepozaukładami.Uwielbiałgadaćopolityce isłuchaćrocka.Byłdobrymlekarzem,alemedycynakończyłasiędlaniegopowyjściuzpracy.Oczywiściestarałsiębyćnabieżąco,czytałdużofachowejliteratury,alenienależałdopracoholików,aprzynajmniejstarałsięzachowaćdystans.–Deprechytomożnadostać,patrzącnatychkretynówwsejmie–westchnąłSawicki,nieodrywając
wzrokuodtelewizora,wktórymreporterkawieczornychwiadomościindagowałaznanegopolityka.–Niewłaściwa diagnoza, panie doktorze, to grozi raczej nerwicą. –Aleks niemiał ochoty słuchać
niekończącejsiętyradykoleginatematprzywarrządzącejkoalicji.Odwróciłsięodoknaipodszedłdostolika,naktórymstałelektrycznyczajnikikilkafiliżanek.–Chceszkawy?–zapytał.–Nie,dzięki,piłemjużdwie,poczekamdokolacji.Wtymmomencieostrozabrzęczałdzwonekinterkomu.–Cotam?–Sawickiniemusiałwstawaćzeswojegoulubionegofotela,żebynacisnąćguzikodbioru.Zgłośnikadobiegłzniekształconygłosdyżurnejpielęgniarki,AnkiStec:–Ciałoobcewzabiegowym.–Samoprzyszło?–Pytanieniebyłozłośliwe,aleSawickinielubiłżargonowychokreśleń.Nienależał
dojęzykowychpedantów,poprostudbałosłownictwo,akoleżankilekarkichętniepodkreślały,żejest„jedynymprzedstawicielemdyscyplinzabiegowych,którynieprzeklinaprzykobietach”.–Oj,doktorze,niechdoktornierobisobieżartów.–Ankabyłatrochęskonfundowanatym,żedałasię
złapaćnabłędzie.–Dzieckozciałemobcym,pięćlat,chłopiec–zreferowałajużjaknależy.–Dobra,moment–odparłSawickiizwróciłsiędoAleksa:–Rzuciszokiem?Tak naprawdę nie musiał pytać. ToWendt był dzisiaj pierwszym dyżurnym i to on odpowiadał za
przyjęcia w zabiegowym. Było ich dwóch dlatego, że na oddziałach zabiegowych zawsze musidyżurowaćzespół,którywrazieczegobędziemógłprzeprowadzićoperację.–Jasne–odrzekłAleks.–Zalejmikawę,jaksięwodazagotuje.
–AmożeShakiracizaleje?Wypijzniąkawęwzabiegowym,będziemiałacowspominaćdoBożegoNarodzenia.–NapyzatejtwarzySawickiegozagościłprzewrotnyuśmieszek.–Amożebymcijątaknałebwylał?Cotynato?–odciąłsięAleksjakzwykle,gdyktośwygadywał
takierzeczy.Shakiratobył„służbowy”pseudonimAnkiStec.Niktniemówiłoniejinaczej,choćpodobieństwodo
słynnejwokalistkiniebyłoszczególnieuderzające.Właściwiepozaburząniesfornychblondlokówniewidać było żadnych wspólnych punktów, ale nikomu to nie przeszkadzało, po prostu przezwiskoprzylgnęłodoniej, i już.Poza tymAnkabyła ładnądziewczyną,więcniktnieprotestował,anajmniejsamazainteresowana.KochałasięwAleksienazabój.Wiedziałotymcałyoddział,adlamęskiejjegoczęścibyłtodyżurny
temat żartów, chociaż wszyscy starali się, jak mogli, żeby nie sprawić dziewczynie przykrości jakąśniestosownąuwagą.Jeżeli jednak komukolwiek te żarty sprawiały przykrość, to tylko Aleksowi, choć nigdy tego nie
okazywał.Niemógłpozbieraćsięporozwodzie,imimożeminęłyjużprawietrzylata,tonigdytakdokońcaniepogodziłsięztym,żejużniemarodziny.NietęskniłzaEwą,miałbardzodobrykontaktzcórkąMarysią,ukochanąjedynaczką,aleniemógłsięprzyzwyczaićdomieszkaniawpojedynkę,dosamotnychwieczorówzksiążką,iwogóleniewyobrażałsobie,żemógłbyzacząćwszystkoodnowazinnąkobietą,zinnąrodziną.Dziwne,madopierotrzydzieścisześćlat,powinnobyćłatwo.Aniejest.Chłopcy mieli naprawdę dobre zamiary. To taka terapia grupowa, jak tłumaczyli: jeżeli grupa coś
intensywnie wtłacza jednostce do głowy, jednostka w końcu przyjmuje to do wiadomości i zaczynawierzyć.Wtymprzypadkujednostkamiałauwierzyć,żeżycieporozwodziejestwporządku.Aniebyło.Wszyscywyobrażali sobie, żeAleks znajdzieukojeniew ramionachAnki, ale cóż…Ankabyładobrądziewczyną,uczynnąimiłą.InatymdlaAleksalistajejzaletsiękończyła.Odwrócił się szybko, żeby Sawicki nie zauważył smutku w jego oczach. Nie był to dzień
wysłuchiwania żarcików i dobrych rad. Zresztą w taki beznadziejny listopadowy wieczór nie maśmiesznychżartówidobrychrad.Wszystkiesąmniejlubbardziejdobani.Nieodezwałsięwięcienergicznymkrokiemwyszedłnakorytarz.
♦♦♦
W gabinecie zabiegowym czekała młoda zadbana kobieta, ubrana w mokry szary płaszcz. W rękuściskaławełnianączapkę.Niewyglądałanaprzestraszoną,byłaraczejzdezorientowana, jakkażdy,ktonieoczekiwanieznajdziesięwszpitalu.Tozawszewidać–człowiekwyglądawtedy trochę tak, jakbyprzybył z innegowymiaru, nie jest zwyczajnie zdenerwowany, jest zagubiony i niepewny.Całkowiciezdajesięnalekarza–przynajmniejnapoczątku.–Dzieńdobry.Cosięstało?–zapytałAleksspokojnym,ciepłymgłosem.Kobietapodałamuskierowaniezpogotowiaratunkowegoiszarąkopertęzezdjęciemrentgenowskim.
Naskierowaniubyłakrótkaadnotacja:Corpusalienumoesophagi–„ciałoobcewprzełyku”–pieczątkalekarzaimałyhieroglificznypodpis.–Zakrztusiłsiępodczasjedzenia,paniedoktorze,apóźniejciąglepowtarzał,żegoboli–wyjaśniła
kobietaiwskazałasiedzącegonakozetcechłopca.Malec,wyglądającynamniejwięcejpięćlat,wtulałsię w płaszcz matki. Zerkał na boki i sprawiał wrażenie raczej zainteresowanego niecodziennymotoczeniemniżprzestraszonego.Alekspochyliłsięipogłaskałgopogłowie.–Jakmasznaimię?–zapytał.–Piotruś–odparłodzieckorezolutnie.– A przypadkiem nie Piotr? – Aleks wiedział, że warto zdobyć zaufanie dziecka i teraz jest na to
najlepszymoment.–Nie,Piotruś–padłazdecydowanaodpowiedź.–Nodobrze,topowiedzmi,Piotrusiu,kimzostaniesz,gdybędzieszduży?–Jużjestemduży–powiedziałszkrabbezwahania.Topraktyczniekończyłorozmowę;malecdałdozrozumienia,żeniedasięnabraćnataniezagrywki.Aleks lubił leczyć dzieci, choć poza dyżurami i przychodnią specjalistyczną dwa razy w tygodniu
rzadkomiewałznimikontakt.Zarazpostażu,któryodbyłczęściowonaoddzialedziecięcym,na stałezadomowił się na oddziale męskim, który mógł tak naprawdę nosić nazwę onkologicznego, bo byłw przeważającej i przerażającejwiększościmiejscem leczenia przypadkównowotworowych.DlategoleczeniedziecibyłodlaAleksaodskoczniąodponurychaspektów„dorosłej”medycyny.Wziąłzrąkmatkikopertę,wyjąłzniejzdjęcierentgenowskieiustawiłpodświatło.Na tle normalnie zarysowanego przełyku widniała niewielka biaława plamka o nieregularnym
kształcie.Dośćtypowezacienieniewskazywałoprawdopodobnienakośćoblepionąresztkamijedzenia.–Cotobyło,kurczak?–spytałAleks,odwracającsiędomatki.–Tak,ugotowałamzupę jarzynową,paniedoktorze,zostawiłam trochękurczaczka,musiałam jakiejś
kostkiniezauważyć–tłumaczyłasiękobieta.Gdydzieciomdziejesięcośzłego,czasemprzezzupełnyprzypadek,matkiczęstoobwiniająsiebie.Alekswidziałtowielerazy.Nieobwiniałysiętylkote,którenaprawdęmiałycośnasumieniu.– To się zdarza – uspokoił ją. – Nawet pani nie wie, co dzieciaki potrafią połknąć – dodał
zuśmiechem.–Dorosłybyniemógł,adzieckojaknajbardziej.Kobietauśmiechnęłasięlekko,alewoczachmiałałzy.–Proszęsięniemartwić,usuniemyto–zapewniłjąAleks.–Paniedoktorze,czyto…konieczne?–Niestety,tak.Kośćzaklinowałasięwprzełykuisamasięnierozpuści.Jeżelijązostawimy,zacznie
się rozkładać i wywoła proces zapalny w swoim otoczeniu, a jeszcze, nie daj Boże, jakimś ostrymkancikiem spowoduje skaleczenie i będzie kłopot. Koniecznie trzeba ją usunąć, ale nie ma się czymniepokoić,zabiegjestbanalnieprosty,potrwazaledwiekilkaminut.Aleks wiedział, że jeżeli dokładnie wytłumaczy kobiecie sytuację, strach nie minie, ale stanie się
racjonalny. I o to chodzi. To nie tylko kwestia ludzkiego podejścia do pacjenta – potrzebował jejpisemnejzgodynazabieg.–Będziegobolało?–Nie,spokojnie,tojestzabiegwznieczuleniuogólnym,Piotruśniczegoniepoczuje.Kobieciewyraźnieulżyło.Puściłarękęsynka,wyjęłaztorebkichusteczkęhigienicznąiotarłałzy.–No,przyjacielu,porasięzdrzemnąć–Alekszwróciłsięwesołodochłopca.–Niejestemśpiący.–Trzebaprzyznać,żemłodziaknależałdokonkretnychidzielnychzawodników.
Jegomamabyłaowielebardziejprzerażonaniżon,choćtoprzecieżjemumianozachwilęwłożyćdogardła kilkudziesięciocentymetrową rurkę. –Leżakowałemwprzedszkolu.No i nie oglądałem jeszczedobranocki.Azawszeoglądam.–No,natoakuratmożemycośporadzić.Ataknaprawdętojesttakazamiana.–Jakazamiana?–zaciekawiłsięchłopczyk.–Nowłaśnie, zamiana–ciągnąłAleks.–Teraz trochępośpisz, za topopowrociedodomuspanie
będziezaliczoneibędzieszmógłprzezcaływieczóroglądaćbajki.Taperspektywazdecydowaniebardziejucieszyłamamę.–Toznaczy,żebędziemymoglipotemwrócićdodomu?–zapytała.–Tak.Poczekaciejakiśczaswpokojuobserwacyjnym,aleniemapodstawdozatrzymywaniadziecka
wszpitalu.Matkawyraźniesięodprężyła.
Trzebazabieraćsiędoroboty.Aleksruszyłdodrzwi,żebywydaćdyspozycjepielęgniarkom,alecośsobieprzypomniałisięodwrócił.–Aha,będziepotrzebnypanipodpis,zgodanazabieg.–Oczywiście,paniedoktorze.–Dziękuję.SiostraAniasiępaństwemzajmie,dozobaczenia.Alekswyszedłnakorytarz.– Pani Aniu, ezofagoskopia. Proszę wszystko przygotować i zadzwonić po anestezjologa, jestem
usiebie–rzuciłdowychylającejsięzdyżurkipielęgniarki.–Dobrze,doktorze,robisię.–Dziewczynaposłałamuuroczyuśmiech.Aleks odwrócił się i wolnym krokiem poszedł w stronę pokoju lekarskiego, zastanawiając się,
dlaczegopielęgniarkitakgolubią.Terazporanakawę.Okolacjimożnachwilowozapomnieć,aletymzbytniosięnieprzejmował.Nie
cierpiałszpitalnegożarcia.
♦♦♦
–No i co tam? – Sawicki nadal siedział, awłaściwie półleżałw fotelu.Kawa czekała na stoliku,jeszczegorąca,anaekranietelewizorarozmowyopolitycezastąpiłykolejnerozmowyopolityce.Wojteknie wyglądał na zbytnio zainteresowanego. Podobnie zresztą jak sytuacją w gabinecie zabiegowym.Pytaniebyłoraczejzwyczajowe.– Ezofagoskopia – odrzekł Aleks. – Wiesz może, kto dzisiaj znieczula? – W zależności od
anestezjologamożna było określić, czy zabieg zostanie przeprowadzony za dwadzieściaminut, czy zapółtorejgodziny.NiektórzykoledzyzOddziałuIntensywnejOpiekiMedycznejprzychodziliodrazu,gdyzostaliwezwaninablokoperacyjny, inni spokojniekończylikawę,obiadalbopogawędkęzkolegami,oczywiściejeżeliniechodziłooratowanieżycia.–ChybaZadymka.Widziałemgoranonaparkingu–mruknąłniewyraźnieSawicki,bochybaprzysnął
wfotelu.Robert„Zadymka”Kujawiakdumnienosiłswójprzydomek.Niemogłobyćinaczej,boodkilkulatbył
regionalnym przewodniczącym Związku Zawodowego Lekarzy i wsławił się twardymi, a częstoagresywnymi negocjacjami z przedstawicielami administracji rządowej w sprawie podwyżek płacwsłużbiezdrowia.Mówiono,żegdybytoodniegozależało,lekarzestrajkowalibytrzystasześćdziesiątpięć dni w roku. A i niejeden już minister zdrowia zostałby pewnie zesłany do kamieniołomówzwieloletnimwyrokiem.WizerunekzwiązkowegotwardzielaniezjednywałKujawiakowiprzyjaciół,alekażdy,ktogoznał,wiedział,żejestdoskonałymanestezjologiem.Codotegowszyscybylizgodni.Niekazałnasiebiedługoczekaćijużponiespełnapółgodziniewdyżurcedałsięsłyszećjegotubalny
baryton:–Halo,halo,jesttamkto?!Dyżurkanalaryngologiibyłaurządzonawdośćspecyficznysposób.Otóżwchodzącyniewidział,co
dziejesięwpokoju.Drzwiodresztypomieszczeniaodgradzałaustawionawpoprzekszafanaubrania.Najpierw trzeba było przejść wzdłuż niej i dopiero potem widać było, kto jest w pokoju i co robi.Wygodne.–Sądwiecycateblondynki.Aktopyta?–rzuciłSawicki.–NelsonMandela,oczywiście.–Zzaszafywyłoniłasięnienagannasportowasylwetkaanestezjologa.
Uścisnęli sobie dłonie. – Lecę na operacyjną, wpadłem się tylko przywitać. Co słychać u panówdoktorów?Gabinecikiprywatneprosperują?–Laryngolodzywiedzieli,żetożartzpodtekstem.Krążyłylegendy o tym, ile zarabiają ginekolodzy na nielegalnych skrobankach i laryngolodzy na prywatnymleczeniudrobnychschorzeńmigdałkówubogatychstarszychpań.
– Bida z nędzą. Trzeba się nieźle namordować, żebymarne sto tysiakówmiesięczniewyciągnąć –odparowałbezczelnieAleks.–Dobra,panowie,doroboty,bowieczoremjestLotnadkukułczymgniazdemnaDwójce.Uwielbiam
tenfilm.–Widziałemzosiemrazy.Dobra,zarazsięzbieramy.–Sawickiwstałciężkozfotelaizacząłszukać
czegośwszafcezdokumentami.Kujawiakwyszedłznieczulać.
♦♦♦
Gdy Aleks i Wojtek weszli na blok operacyjny, chłopiec już spał. Był przy nim Kujawiak, któryregulował urządzenia nadzorujące ciśnienie i inne parametry gazu i obserwował pojawiające się nazielonychekranachcyferkisygnalizująceprawidłowośćfunkcjiżyciowychznieczulanegopacjenta.EwaMelcer,dyżurna instrumentariuszka,ubranawzielonąbluzę i spodnie,wrękawiczkach,czepku
i zmaską na twarzy, stała przy stoliku narzędziowym, sprawdzając po raz niewiadomoktóry idealneułożeniesterylnegozestawudoezofagoskopii.Alekspodszedłdostołuizająłmiejscezagłowądziecka.Sawickistanąłpojegoprawejstronie,nieco
z tyłu, żeby nie przeszkadzać instrumentariuszce w podawaniu narzędzi. Niewielkiego rozmiaru rurkaezofagoskopowa rozpoczęła powolną wędrówkę. Przełyk pięcioletniego dziecka jest wąskiiwprowadzenie do niego nawet bardzo cienkiej rurki jest nie lada sztuką. Żeby cokolwiek zobaczyć,należy go rozszerzyć, ale niezbyt mocno, unikając przy tym jakichkolwiek gwałtowniejszych ruchów,które mogłyby doprowadzić do rozerwania sprężystej, ale bardzo delikatnej ściany narządu. Aleksprzesuwałrurkępowoliiostrożnie.Przeprowadziłjąprzezgardło,późniejpokonałlekkiopóruwejściado przełyku. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek…Aleks pamiętałmniej więcej położenie ciała obcego,które widział na zdjęciu. Jeszcze parę milimetrów. wreszcie jego oczom ukazała się przeszkoda.Praktycznie całe światło przełyku zajmował niepogryziony kawałek mięsa, nieznacznie połyskujący,ustawionywpoprzek.Niebyłduży,problemstanowiłoraczejjegopołożenie.Wśrodkuznajdowałasięprawdopodobnie kostka, która oparła się o boczne ścianki, co uniemożliwiło jej połknięcie. Od dołuprześwitywał,jakbyprzyklejonydogłównejmasy,sporykawałekmarchewki.Aleksuznał,żewystarczyobrócićkostkęodziewięćdziesiątstopni,ustawićwzdłużprzełyku,abędziedobrzewidocznaiłatwadowyciągnięcia.–Sztanca–rzucił,nieodrywającwzrokuodwąziutkiego,ledwowidocznegopolaoperacyjnego.Wyciągnął prawą rękę do instrumentariuszki. Po sekundzie o wnętrze jego dłoni uderzyły długie
szczypczyki. Ostrożnie wprowadził je w światło ezofagoskopu. Była to czynność na pograniczuekwilibrystyki, bo widoczność, nawet w zupełnie pustej rurze, była prawie zerowa. Sztanca zeszczypcami wędrowała w dół, wiedziona bardziej wyczuciem Aleksa niż jego wzrokiem. Zacisnąłuchwytpodobnydooczekmałychnożyczek.Niczegoniechwyciły.Jeszczeraz.Tymrazempoczułopór.Udałosięuchwycićbrzegkostkioblepionejmięsem.–Mamtędziwkę–mruknął.–Dawaj,powoli…–Sawickizaglądałmuprzez ramię.Niczegoniewidział, alebyłblisko,gotów
wrazieczegoprzytrzymaćktóreśznarzędzi.Wydawało się jednak, żeAleks pewnie chwycił „zawalidrogę”. Powoli zaczął przesuwać trzymaną
w szczypcach kostkę w górę przełyku. Pomalutku, starając się nie dopuścić do minimalnego nawetodchylenia na boki, milimetr po milimetrze wyciągał kostkę. Już prawie… już właściwie była nazewnątrz…Iwtedystałosię!Aleks przez cały czas trzymał szczypcami mięso z kostką w środku, jednak oderwał się od niego
kawałekmarchewki.Silniejszepociągnięciesprawiło,żesięodkleił.Niebyłobywtymnicstrasznego,
gdybymarchewka pozostaław przełyku. Prawdopodobnie nie trzeba by jej byłowyciągać, chłopczykpołknąłby ją po prostu po przebudzeniu. Spadła jednak w najbardziej nieodpowiednie miejsce, jakiemożnabyłosobiewyobrazić…–Tchawica!–krzyknąłAleks.Dlawszystkichstałosięjasne,żeprostyzabiegzamieniłsięwwalkę
ożycie.Tegoniktsięniespodziewał.–Spokojnie.Wyciągniesz.–Sawickiodsunąłsięizamarłwoczekiwaniu.Terazrzeczywiściespokój
byłchybanajcenniejsząrzeczą.–Nieoddycha–stwierdziłKujawiakrówniespokojnie,leczstanowczo.–Maszmałoczasu.–Laryngoskop!–rzuciłAleksdoinstrumentariuszki.Zacząłsiępocić.Najegofartuchupodpachami
pojawiłysięciemneplamy.Rura ezofagoskopowa była już na zewnątrz, zupełnie nieprzydatna. Aleks w prawej ręce trzymał
szczypce,alewąchwyciłlaryngoskopipodważyłjęzyk.–Gdzieonajest?–mamrotałzdenerwowany.–Gdziejest,kurwa,tajebanamarchewka?!–Czasmijał
nieubłaganie.Dzieckuzostałyjużtylkosekundyżycia.–Reanimacja!–zarządziłKujawiaki rzuciłsię,byrozpocząćmasażserca.Zawadziłprzytymnogą
o stołek stojący przy aparaturze, który zwykle służył anestezjologowi do siedzenia podczas długichzabiegów.Kujawiakkopnąłgotakmocno,żestolikuderzyłwstojącąwroguszafkęzlekami.Rozległsiębrzęktłuczonegoszkła,stalzadzwoniłaokafelki.TowszystkojakbywyrwałoSawickiegozodrętwienia.Wjegorękuniewiadomoskądpojawiłsięskalpel.–Tracheotomia!Aleks,puśćmnie,nacinam!Nacięcie tchawicy poniżej miejsca zatkania dałobymożliwość wprowadzenia powietrza do układu
oddechowego.– Poczekaj, kurwa, nie wiesz, jak głęboko spadło – powiedział Aleks. I to był właśnie problem.
Tracheotomia,niedość,żekarkołomnawtychwarunkach,niedawałagwarancjipowodzenia.–Dajmikilkasekund.–Tracimygo.–SzybkośćruchówKujawiakakontrastowałazjegospokojnymgłosem.Alekswiedział,
że jest to spokój pozorny, ale wiedział również, że na sali operacyjnej nie ma nic gorszego niżspanikowanyanestezjolog.Roberttodoskonałyfachowiec.Aleks wprowadził szczypce przez krtań do tchawicy.Minęło może pięć, może siedem sekund, ale
wydawałomusię,żetrwatocałegodziny,jakbyporuszałsięwzwolnionymtempie.– Mam! – sapnął w końcu i ułamek sekundy później cały kawałek marchewki, jakby wystrzelony
z procy, wyleciał z buzi dziecka. Kujawiak, nie czekając ani chwili, natychmiast zaczął wentylowaćmałegopacjenta.–Udałosię.Mamygo–powiedziałpochwili.EwaMelcer, blada jak ściana, klapnęła na stołek i odetchnęła głęboko. Sawicki starł tylko z czoła
kropelkipotu.Przez cały czas ściskałw ręku skalpel, jakby szykował siędo zadania ciosu.Kujawiaknadalregulowałcośnaurządzeniachmonitorujących.Niktnicniemówił.Aleksowikręciłosięwgłowie.Musiałwyjść.Jaknajszybciej.Jaknajdalej.Otworzyłdrzwi iwypadłnakorytarz.Podszedłdościany,chcącsięoniąoprzeć, iwtedyzauważył
matkę chłopca. Zupełnie o niej zapomniał. Szła w jego stronę.W oczachmiała nadzieję – Aleks takczęstowidziałjąwoczachludzi,którychbliscybylioperowani.Onipoprostuniedopuszczalidosiebiemyśli,żemogąusłyszećzłewiadomości.Wułamku sekundyprzez jegogłowęprzewinęła sięnajpierwcałaoperacja, a później pojawiła się
nieokreślona,aleniemalfizyczniebolesnaświadomość,żejeszczekilkasekunditrzebabyłobykobiecie,która zaledwie parę godzin temu bawiła się ze swoim dzieckiem, a potem przywiozła je na banalny
zabieg,wytłumaczyć,żestałasięnajstraszliwszarzecz,jakątylkomożnasobiewyobrazić.Aleksogromnymwysiłkiemwoli zmusił siędoprzywołaniana twarzgrymasu,który,miałnadzieję,
choćtrochęprzypominauśmiech.–Wporządku.Jużpowszystkim–zdołałwykrztusić.Natwarzykobietyodmalowałasięulga,aleon
niebyłwstaniezniąrozmawiać.Odwróciłsięipobiegłdodyżurki.Zatrzasnąłzasobądrzwi,pochyliłsięnadumywalkąizwymiotował.Puściłwodę,podniósłgłowęispojrzałnaswojeodbiciewlustrze.Jegotwarzbyłatrupioblada.–Okurwa–zakląłcicho.
Rozdział2
Ciszęzimowegoporankarozdarłpiskbudzika.Aleksniechętnieotworzyłoczyipoomackurozpocząłposzukiwanieźródłategoupiornegodźwięku.
W końcu nakrył ręką telefon komórkowy i po kilku nieudanych próbach udało mu się nacisnąćodpowiedniklawisz.Wziąłaparatdorękiispojrzałnawyświetlacz:szóstatrzydzieści.Wstałipodszedłdookna.Nadworzebyło jeszczezupełnieciemno iprószyłdrobnyśnieg.Termometrwskazywałzero.Koszmar.Powolipoczłapałdołazienki.Golenie, szybki prysznic i po dwudziestu minutach zbiegał w dresie z drugiego piętra, gotowy do
porannegojoggingu.Nie cierpiał biegać. Właściwie gdyby ktoś go zapytał, dlaczego codziennie z regularnością
szwajcarskiego zegarka rozpoczyna poranny trucht, katując się w ten sposób zawsze przez dokładniedwadzieścia pięć minut, nie mógłby udzielić logicznej odpowiedzi. Nigdy nie miał problemówznadwagą,byłzdrów jak ryba iniedbało sylwetkęczystanzdrowia.Wmawiał sobie jednak,że taknależy,żetakjestzdrowo.Łapałsięwpotrzaskprzekonań,któresamsobienarzucał.Całe jego życie było udowadnianiem, że potrafi. Komu? Z tym to różnie bywało. Na początku na
pewnorodzicom,anajbardziejchybaojcu.Alekspochodziłztakzwanejdobrejrodziny.Oczywiścielekarskiej.Niktwłaściwieniewie,dlaczego
dzieci lekarzy najczęściej zostają lekarzami, ale tak po prostu jest i chyba zawsze będzie. Aleks nieodbiegałodstereotypu,chociażnigdyniebyłchłopakiemstereotypowym.Wliceumpisałwierszeisztukidlaamatorskiegoteatru,kochałmuzykę,grałzresztąprawienawszystkim,cowziąłdoręki,mimożejegoedukacja muzyczna ograniczyła się do kilku lat prywatnych lekcji gry na fortepianie. Potem, już nastudiach, śpiewał w zespole rockowym o zabójczej nazwie Medipower, zresztą bardzo lubianymipopularnymwkręgachuczelnianych.Słowem,zawszestarałsięwyróżniaćztłumu.Pomaturzemyślałoprawie,amożeoszkoleaktorskiej,ajednakskończyłnamedycynie.Dlaczego?Możedlatego,żechciałpokazać,iżpotrafi?Alekomu?Ojcuczysobie?Byłopiętnastu kandydatówna jednomiejsce, a ondostał się oczywiście za pierwszympodejściem.
Kiedybył starszy, też szukałwyzwań.Corazmniejobchodziłygoopinie innych, corazczęściejmusiałudowadniaćsamsobie,żepotrafi,żewygra,żeznówbędzienajlepszy.Starałsięnieokazywaćsłabości,prawiezawszeuśmiechnięty,sprawiałwrażenieczłowieka,któremuwszystkosięudaje.Zmałżeństwembyło taksamo.Ewępoznałnastudiach,wdyskotece,podczas jednegozwariackich
wieczorów, jakie urządzali z kumplami z roku. Najpierw była tak zwana premedykacja, termin jaknajbardziej fachowy, oznaczający wstępne znieczulenie – pili przez dwie, trzy godziny w domu albowpubie,poczymrozpoczynalirajdpoknajpachizawody,ktowyrwienajfajniejsządziewczynę.Aleksmieszkałjeszczewtedyzrodzicamiiczasemwracałdodomunadranem,aczasemwcale.Szedłprostonazajęcia,przysypiającpóźniejgdzieśwkącie.Ewkę na początku potraktował jak zadanie. Była śliczna, wysoka, smukła. Stała oparta o bar,
zamyślona,nieprzystępna,popijałacolę ipatrzyłana tańczącychludzi.Koledzyniewierzyli,żemusięuda,specjalniegopodpuszczali,wiedziałotym,takiebyłyzasady.PóźniejwielerazywspominalizEwą
tamtenwieczór.Pamiętałpierwszesłowa,którewypowiedział,kiedydoniejpodszedł.–Jeżelirozglądaszsięzaprzystojniejszymifacetami,totutajtakichniema.Sprawdziłem.Roześmiałasię.Wygrał.Zawszewygrywał.No,prawiezawsze.Półrokupóźniejbylimałżeństwem.Właściwie diabli wiedzą, dlaczego ich związek się rozpadł. Mieli wszystko, czego potrzebują do
szczęściamłodziludzie.On–młodyambitny lekarz, ona– świeżoupieczonazdolnaprawniczka.Chciałoby siępowiedzieć:
piękni,mądrzy i bogaci. Bogaci co prawda nie byli, alewtedy zbytnio się tym nie przejmowali – nawszystko,coważne,wystarczało.Miłość.Możenaniąwłaśniezabrakłoczasu?ProblemyzaczęłysiępoprzyjściunaświatMarysi.Byławspaniałymdzieckiem,nigdyniechorowała,
niepłakałaponocach,rozwijałasięidealnie.Alekskochałjąnadżycie,alechybanigdyniepotrafiłtaknaprawdę odnaleźć się w roli ojca, choć bardzo chciał. Ale od początku toczyła się w jegopodświadomości jakaśdziwnawalkaowzględyEwy.Niechciał, żeby takbyło,nigdysiędo tegonieprzyznał,nawetprzedsobą,jednakniepotrafiłbyćnadrugimplanie.Nawetwewłasnejrodzinie.Możedlatego, że był jedynakiem?Denerwowało go, żeEwa nie chciała się kochaćwtedy, kiedy on chciał.Zmęczona nieprzespanymi nocami – bo mała miała apetyt – zrobiła się drażliwa. Godzinami gadałaz koleżankami o pieluchach i kupkach. Po roku chciała iść do pracy. To też Aleksa denerwowało.Uważał,żeEwapowinnadłużejopiekowaćsięcórką.Ażwreszcie…samniewiedział,czegochce.Wytrzymali ze sobą trzy lata. Rozwód przebiegł spokojnie. Kulturalnie. Przecież oboje pochodzili
zdobrychrodzin.
♦♦♦
Dwadzieścia pięć minut minęło i zdyszany Aleks wbiegł na schody. Otworzył drzwi, zrzucił dres,znówkrótkiprysznic,iwreszcieporannakawa.Uwielbiałtenmoment.Zacząłsiękolejnydzień.Za dwadzieścia ósma wsiadł do swojego peugeota 307CC. Nie miał daleko do pracy. Zaraz po
rozwodziewynająłmieszkaniezaledwieparęulicodszpitala,jakbyzadecydował,żeodtegomomentutopracabędziewypełniaćjegożycie.Punktualnie o ósmej, przebrany w zielony operacyjny uniform i narzucony na niego świeży biały
fartuch,wkroczyłenergiczniedosaliprzyjęć,gotowydoporannejodprawy.
♦♦♦
–Witampaństwa,poproszęoraportzdyżuru.–DocentMalak,ordynatorlaryngologiiwMiejskim,odlatzawszezaczynałodprawętymisamymisłowami.Alekscodzieńłapałsięnaidentycznymskojarzeniu:Malakwydawałmusięrobotempowtarzającym
zaprogramowaną frazę. Odliczał zawsze czas od momentu zamknięcia drzwi do chwili, kiedy padniemagiczna formuła.Taka zabawa.Wynik pomiędzy piętnastoma a dwudziestoma sekundami zapowiadałdobrydzień,powyżej–kłopoty.Dzisiajbyłoosiemnaście.Nieźle.KrzysiekOlko,pierwszydyżurnyzostatniejnocy,rozpocząłskładanieraportu.Niktgooczywiścienie
słuchał,niektórzyjeszczeniedokońcasięobudzili,aleDocentprzestrzegałniepisanychzasad–raporttobyłaświętość,absolutnienieodzownypoczątekdnia.Ordynatoroddziałumusiwzbudzaćszacunekipomimodrobnychdziwactwdocentdoktorhabilitowany
ZbigniewMalaktakiszacunekwśródswoichpracownikówniewątpliwiewzbudzał.Niebył łatwymczłowiekiem. Jegoobsesyjnapryncypialność imaniakalneprzywiązywaniewagido
porządkubywałyczasemdenerwujące.Potrafiłzrobićkarczemnąawanturęzpowodubałaganuwszafce
z lekami w dyżurce pielęgniarek albo pajęczyny, którą dostrzegł gdzieś w zakamarkach gabinetuzabiegowego.AbsolwentWojskowejAkademiiMedycznej, co stanowiło chyba jedyną przeszkodę dladawno już zasłużonej profesorskiej nominacji w „cywilnej” medycynie, był wojskowym niez wykształcenia, ale z charakteru.Wszystko musiało być pod linijkę. Ale ci, którzy pracowali z nimdłużej,wiedzieli, żeDocent tow gruncie rzeczy człowiek o gołębim sercu, a przedewszystkim szef,który za swoich podwładnych odda życie i pewnie w razie potrzeby jeszcze coś dołoży. Nie byłsympatycznymfacetem,alekażdychciałbymiećkogośtakiegoprzysobiewtrudnymmomencie.Pozatymbyłdoskonałymlekarzem.Powołanietocośulotnego,coś,oczymjużnadrugimrokumedycynynawetsięniewspomina,boipo
co?Sąegzaminy,zaliczenia,potempraca,obowiązki,zabiegi,dyżury.Jestszpital,przychodnia,czasemprywatnygabinet,pacjenci,choroby,przeważniewciążtakiesame.Isąlekarze.Przeważniewciążtacysami.Jakpacjenciiichchoroby.Powtarzalni.Ajednakwśródnichsątacy,poktórychnapierwszyrzutokawidać,żesiędotegourodzili,itacy,dla
których to zawód jak każdy. To nie znaczy, że są gorsi, wręcz przeciwnie, czasem nawet bardziejskuteczni, lepiej radzącysobiewśrodowisku,nawetbardziej lubiani.Alemedycyna tociężkikawałekchleba ibez tegowłaśnienieokreślonego„czegoś”,szumniezwanegopowołaniem,człowiekpoprostubardziejsięmęczy.Itowidać.DocentMalakbyłwłaśnietakimlekarzemzpowołania.Żyłpracą,mieszkałwpracy,myślałchybateż
tylkoopracy.Aprzedewszystkim,cobyłoniewytłumaczalne,miałnieprawdopodobnącierpliwośćdopacjentów.
Facet,którypotrafiłzmieszaćzbłotemlekarza,pielęgniarkęczysanitariuszazadrobnyprzejawlenistwalub bałaganiarstwa, drąc się na cały szpital czerwony ze złości, łagodniał jak baranek przy chorymdziecku,któremogłodosłowniewejśćmunagłowę.Każdyzpacjentów,równieżdorosłych,mógłodowolnejporzednialubnocyprzyjść,porozmawiać,
zadaćdowolnąliczbępytań,zająćdowolnąilośćczasu,aDocentnigdynieokazywałzniecierpliwienia.WprzychodniMalaksiedziałzawszedoostatniegopacjenta,nigdynieodmówiłnikomuprzyjęcia,nawetznajbardziejbłahegopowodu.Tenfacetpoprostuniemiałżyciaprywatnegoiniktsięniedziwił,żejestnajbardziej zatwardziałym starym kawalerem, jakiego można sobie wyobrazić. Po prostu nikt, nawetświęty,niewytrzymałbypodjednymdachemztakimczłowiekiem.Tonieprawda,żeniktniesłuchałporannegoraportu.Malaksłuchał.–…pozatymtrzynoweprzyjęcianaoddzialedziecięcym–zdawałsprawozdanieOlko–chłopieclat
sześć i dziewczynka lat pięć, obydwoje z podgłośniowym zapaleniem krtani. Podano sterydy, zleconoinhalacje, stan dzieci jest dobry. Oprócz tego dziewczynka lat sześć do adenotomii… – referowałmonotonnie.–…niebyłoprzyjęćnaoddzialekobiecym.–Bezbarwnygłos lekarza sprawiał, żemyśliwiększościpersonelukrążyływokółdzbankakawy.–Jednanowaosobanaoddzialemęskim.Chory,latsześćdziesiąt dziewięć, przyjęty z ewentualną kwalifikacją do zabiegu. Zmiany w zachyłkugruszkowatym.PodeszlirazemzMalakiemdostarszegoczłowiekasiedzącegowrogusalinafoteluprzeznaczonymdo
badaniachorych iwykonywaniadrobnychzabiegów.Todlategoodprawyzawszeodbywałysięwsaliprzyjęć.Ordynatoroglądałwtedywszystkichnowoprzyjętychdorosłychpacjentów.Olko nieprzypadkowo użył sformułowania „zmiany”. Wszyscy wiedzieli, że chodzi o nowotwór
złośliwy,jednakniewolnobyłowypowiadaćprzychorychsłowa„rak”.Samfaktprzyjęciazewentualnąkwalifikacją do zabiegu operacyjnego wskazywał na oczywisty charakter ogniska chorobowego,potwierdzony mikroskopowym badaniem wycinka, które zawsze jest jedynym i ostatecznie pewnymwerdyktem,precyzyjnieokreślającymcharakterchoroby.Docentusiadłnaprzeciwkochorego,wziąłdoręki lusterko,wprowadził jedogardła iprzezchwilę
oglądałkrtańiokolicewświetlelampy.
–Tak–powiedział,wstając.Wszyscywiedzieli,cotooznacza.Tenpacjentniemażadnychszans.
Rozdział3
Czwartek był jednym z dwóch dni w tygodniu pracy na laryngologii, w którym nie odbywały sięzabiegi.Wponiedziałki,środyipiątkipraktyczniecałaekipaoperowała.Zabiegibyłyrozpisywanejedenpodrugimwdwóchsalach.Zaczynałysięzarazpoodprawie,kończyły jakBógdał,azdarzałosię,żeipóźnympopołudniem.Laryngologiatowbrewpozoromdyscyplinazabiegowa,wkrajachanglosaskichokreślanawoficjalnymnazewnictwiejako„chirurgiagłowyiszyi”.Łączy w sobie zarówno relatywnie rozległe „duże” operacje, jak choćby te w przypadkach
nowotworowych – ot, zwyczajna chirurgia – po niezwykle precyzyjne rekonstrukcje w obrębie ucharealizowanepodspecjalistycznymi,operacyjnymimikroskopami.Jeżelidodaćdotegozabiegiplastycznewykonywanenaprzegrodzieczychrząstkachnosowychorazcałyzakreschirurgiidziecięcej,łatwomożnaznaleźćdlasiebiejakiśfascynującykawałekmedycznejprofesji.Jednakoperującytaśmowolekarzenakontaktzpacjentemmieliczastylkowewtorkiiczwartki.Ale
wtedyteżmusieliodwalićcałąpapierkowąrobotę.Nikt tego nie lubił, ale docent Malak za brak choćby najmniej ważnego wpisu w podstawowym
dokumencie szpitalnym, jakim jest historia choroby, potrafił zwymyślać lekarza przy wszystkich, naodprawie,niczymuczniakawpodstawówce.DlategoAleksczwartkizwykłspędzać,podobniejakwiększośćkolegów,nadklawiaturąkomputera.
Dlatego w te dni o pogaduszkach z chorymi nie było mowy. To specjalność Sawickiego. On jakośznajdowałnatoczas.Amożetobyłjegosposóbnaobijaniesię.Aleks podszedł do wiszącej na ścianie tablicy, gdzie każdego dnia pojawiały się nowe przyjęcia,
rozpisane według numerów sal chorych, i sprawdził, co nowego się pojawiło. Opiekował siębezpośrednio,jakolekarzprowadzący,czteremapacjentami.Dziśnatablicyzobaczyłtylkojednonowenazwisko.WładysławSzymański,salanumerdwadzieściajeden.Całeszczęście,niedużopapierów.Wprzegródcepodtablicączekałananiegoczystahistoriachoroby.Wypełnionezostałytylkorubryki
zdanymipersonalnymi.Było teżskierowanieod lekarzarejonowego,naktórymwidniałorozpoznanie:Capharyngis.Ca,pierwszeliteryodsłowacarcinoma,cooznaczapoprostu„rak”.Dalejlokalizacja.Gardło.Tak
małosłów.Atoprzecieżwyrokśmierci.Nadrukachszpitalnychskierowańniemamiejscanażadnedodatkoweinformacjeochorym.Niema
miejsca na nazwisko ulubionego pisarza ani na kolor oczu. Aleks pamiętał, jak, będąc na studiach,przeżywałpierwszetegotypurozpoznania,czytanejeszczepodczaspoczątkowychmedycznychpraktyk.Tobyłotakieprzygnębiające,straszliwiebezosobowe.Wówczasporazpierwszyzetknąłsięztakimnagromadzeniemludzkiegonieszczęściawprzeliczeniu
nametrkwadratowy.Wymyślił wtedy, że w historii choroby z rozpoznaniem nowotworowym powinno być specjalne
miejsce do obowiązkowego wypełnienia, gdzie opisywałoby się najpiękniejsze chwile, jakie przeżyłpacjent. Ale nigdy nie podzielił się z nikim swoim dziwnym pomysłem. I tak nie byłoby szans na
wprowadzeniegowżycie.Studencimedycynydośćwcześniemająkontaktze śmiercią.Napierwszychzajęciachzanatomiico
słabsze psychicznie koleżanki mdlały w prosektorium. Ale powoli wszyscy przyzwyczajali się dowszechobecnegowidoku ludzkich zwłok i charakterystycznego, gryzącego zapachu formaliny,w którejtrzymanebyłysłużącedocelównaukowychpreparatynarządów.Już po pierwszym semestrze cała studencka brać bez żenady wyciągała podczas zajęć kanapki
z plecaków. Przecież student, jak każdy człowiek, jeść musi. Wszystko w którymś momenciepowszednieje, więc i ciągły kontakt z nieboszczykami stał się w końcu czymś naturalnym, a nawetzaczynanosobienatentematżartować.Alekspamiętał, jakkiedyśpewnejnielubianejkoleżancerazemz chłopakami z grupy włożyli do plecaka odciętą na stole preparacyjnym stopę. Bidula wracała pozajęciach do domu tramwajem. Chłopcy ustawili się w drugim końcu wagonu i z rozbawieniemzaprawionymniemałąsatysfakcjąobserwowalireakcjępasażerównafakt,iżzplecakaskromnejmłodejosóbkiwystajenimniej,niwięcej,tylkoprawdziwaludzkastopa.Dlanormalnegoczłowiekacośtakiegojestniedopomyślenia,alestudentówmedycynytrudnotakdo
końcanazwaćnormalnymiludźmi.Aleks wziął do ręki formularz historii choroby i nie spiesząc się, pomaszerował do sali numer
dwadzieściajeden.–PanSzymański?–rzuciłnitostwierdzenie,nitopytanie.– To ja – padła odpowiedź i Aleks stwierdził, że widział tego pacjenta dzień wcześniej podczas
porannej odprawy. Był to postawnymężczyzna o gęstych siwychwłosach. Siedział wyprostowany nabrzegułóżkaipatrzyłnaAleksaprzenikliwyminiebieskimioczami.–Zapraszampananabadanie.Pacjentwstał,Aleksprzepuściłgoprzodemiwyszlizsali.Wprowadziłgodogabinetuzabiegowego.–Proszęsiadać.–Wskazałfotel.Choryposłuszniezająłmiejsce.Byłbardzospokojny.Czekał.–NazywamsięAleksWendtibędępańskimlekarzemprowadzącym–przedstawiłsięAleks.Rozpocząłdokładnywywiad.Szymańskinapytaniaodpowiadałkrótkoiprecyzyjnie.Objawy–jakie,odkiedy,przebytechoroby,dotychczasowyprzebiegleczenia.Powolizapełniałysię
wszystkierubryki.Przyszedłczasnabadanie.Właściwiedzieńprzyjęciatojedynymomentpobytuwszpitalu,wktórym
człowiek jest taknaprawdę solidnie i dokładniebadany.Wydawaćby sięmogło, żeprzecieżw takimmiejscu powinno się to dziać dość często, a jednak późniejsze kontakty lekarza z chorym dotycząprzeważniejużtylkoocenykonkretnych,fragmentarycznychzmiandanegonarządu.Azdarzyłosięnieraz,żechoryzokulistyki,kompleksowoleczonyzpowodujaskry,umierałnazawał.Dlatego Aleks starał się nigdy nie zaniedbywać bardzo dokładnego badania ogólnego: osłuchał
pacjenta, zmierzył ciśnienie. Szczególnie osłuchiwanie było w przypadku chorych nowotworowychogromnieważne–przerzutynajczęściejumiejscawiająsięwpłucach.W końcu przeszedł do badania specjalistycznego. Przyszła kolej na ocenę pierwotnego ogniska
chorobowego.Przyszłakolejnaspotkaniezrakiem.– Proszę otworzyć usta i wysunąć język na brodę – poprosił, biorąc lusterko laryngologiczne
iogrzewającjenadpłomieniempalnika,żebyniezaparowało.Chorywykonałpolecenie.Alekssprawdziłwierzchemdłonitemperaturęprzyrząduizdecydowanie,choćdelikatnie,wprowadził
lusterkodojamyustnej,opierającjeotylnąścianęgardła.Pacjenciczęsto reagująna tęczęśćbadaniaodruchemwymiotnym,krztuszą się, coutrudnia sprawę,
leczSzymańskipozostałniewzruszony.Nawetniemrugnął.
Aleksspojrzałwlusterko.Jegooczomukazałasiękrtań idolnaczęśćgardła.Praktyczniecała lewastrona była wypełniona szaropopielatą masą nowotworową, gdzieniegdzie poprzeplataną drobnyminaczynkami krwionośnymi. Raczysko, wywodzące się najprawdopodobniej pierwotnie z zachyłkugruszkowatego,rosłopowoli,pewniebezobjawowo,przezdługiczas,ażobjęłowposiadaniecałąlewączęść gardła dolnego, chrząstki krtani położone po sąsiedzku, a także lewą strunę głosową na całejdługości.–Proszępowiedzieć„eee”–poprosiłAlekschorego.Podczasgenerowaniagłoskilewastronakrtanimiałabardzoograniczonąruchomość.Strunyzwierały
sięledwo,ledwo.Naciekbyłwięcraczejgłęboki,objąłnajprawdopodobniejcałągrubośćnarządu.Byłoźle.Bardzoźle.
Pacjent został przysłany, by ocenić możliwości i celowość wykonania ewentualnego zabieguoperacyjnego, ale zdaniem Aleksa po tym pobieżnym badaniu widać było, że operacja, żeby byćskuteczna, musiałaby objąć praktycznie połowę szyi. A to raczej nierealne. Oczywiście z ostatecznądecyzją należało poczekać na wyniki badań tomograficznych, które precyzyjnie skanowały zmianychorobowe, szczególnie te o charakterze nowotworowym, określając ich rozległość praktycznie co domilimetra. Należało zrobić też laryngoskopię, która pozwala zajrzeć głębiej niż zwykłe badaniewykonywane za pomocą lusterka, ale tak naprawdę to wszystko mogło tylko potwierdzić niewesołerozpoznanie i rozwiać wszelkie wątpliwości co do rokowania – jeżeli jeszcze jakieś były. AleksprzypomniałsobieminędocentaMalakanawczorajszejodprawie.Byłacałkowicieadekwatnadoobrazuwidocznegowlusterku.Smutna.Odłożyłlusterkonastolikiwyrzuciłkawałekgazy,którymprzytrzymywałjęzykpacjenta.Terazczekałogonajgorsze.Teraztrzebacośpowiedzieć.Takijest,niestety,obowiązeklekarza.Jest
tylkojedenproblem:niktjeszczeniewymyśliłco.Napisano co prawda całe tomy na temat najróżniejszych sposobów postępowania w przypadkach
chorychznowotworaminiekwalifikującymisiędo leczeniaoperacyjnego,obeznadziejnymrokowaniu.Jedneszkołymówiłyokoniecznościutrzymywaniaczłowiekawnieświadomości,abynieodbieraćmunadziei,niepsućzłymiwiadomościamiostatnichchwilżycia.Innewręczprzeciwnie,radziłyinformowaćowszystkim,dającludzkiejistocienależnejejprawodoprzygotowaniasięnatennieuchronnymoment.Wszystkie te fachowewypociny były jednak tworzone przez ludzi, którzy problem analizowali czystoteoretycznie, biorąc pod uwagę najróżniejsze względy i punkty widzenia. Był w tymwszystkim tylkojeden szkopuł: to nie ich, to nie piszących i analizujących dotykał problem. To nie z nich powoliuchodziło życie, to nie oni widzieli dzień po dniu, jak ich ciało staje się coraz słabsze i słabsze, ażwkońcunajzwyczajniejwświeciesięrozpada.Gnijezażycia.Iconajważniejsze:tonieichboli.Wszystkie te rozważania w obliczu tragedii człowieka siedzącego naprzeciwko lekarza w takim
momenciebyłypoprostufuntakłakówniewarte.–Niejestdobrze,paniedoktorze,prawda?–odezwałsięSzymański.Aleksusłyszałtesłowa,kiedystałpochylonynadkoszemnaśmieci,bopodstępnygazikprzykleiłmu
siędopalców.Wreszciegazikwylądowałwkoszu.Alekssięwyprostował.To właściwie nie było pytanie. Chory patrzył na niego spokojnymi, cierpliwymi oczami. Skąd się
wnimbierzetakispokój?–zastanawiałsięAleks.WspojrzeniuSzymańskiegoniebyłostrachu,niebyłoniepewności, którą widział zawsze, nawet w przypadkach łagodnych rozpoznań. Ten człowiek miałw sobie więcej pewności i spokoju niż ktoś cierpiący na zwykłą anginę. Aleksa przeszedł dreszcz.Odnosiłwrażenie,żeSzymańskimanadnimjakąśniewytłumaczalnąwładzę.– Nie, proszę nie przesadzać, trzeba poczekać na wyniki badań dodatkowych, bez nich trudno
cokolwiek jednoznacznie stwierdzić. – Aleks starał się odpowiedzieć w sposób jak najbardziejwymijający,choćmiałdziwnąpewność,żetenczłowiekwszystkowie.Mimotoniechciałzbytwcześniepowiedziećzbytwiele.
–Paniedoktorze…–Szymańskiporazpierwszysięuśmiechnął.Niebył tojednakwesołyuśmiech.Był raczej gorzki, ale z drugiej strony… Aleks przez chwilę szukał właściwego określenia:dystyngowany.–Tomiłezpańskiejstrony,żestarasiępanpoprawićminastrój–mówiłcichym, leczpewnymgłosem–aleproszę,niechsiępanniewysila.Jadobrzewiem,comnieczeka…–Ależ niemoże panmówićw ten sposób. –Aleks sam sobie niewydawał się zbyt przekonujący.
Spokójtegoczłowieka,tadziwnapewnośćwjegogłosiesprawiały,żestandardowelekarskieformułkiwydawałysiębanalneinienamiejscu.–Ktojakkto,alechybawłaśniejamogę,anawetpowinienemmówićwtensposób,przecieżtomoje
życie powoli dobiega końca. –Wciąż ten sam niewzruszony spokój. Aleks był podwrażeniem. Tacypacjenci nie zdarzali się często. –Widzi pan, doktorze – ciągnął Szymański – nie jestem co prawdalekarzem, a zaledwie psychologiem, ale to wystarczy, żeby z waszego lekarskiego zachowaniawywnioskowaćwszystko,co trzeba.Jestpan jużpiątymspecjalistą,którymniebada.Tośmieszne,alemaciepotymzawszedokładnietakąsamąminę.–Uśmiechnąłsięironicznie.–Niezbytmądrą,prawda?–zapytałAleksszczerze.Udawaniewprzypadkutegoczłowiekaniemiało
większegosensu.–Fakt,niezbytmądrą.Jesteścieprzestraszeni.Czegosięboicie?Przecieżtoniewyumieracie.Mam
wrażenie,żewedługwasmówieniechoremu, iż jest śmiertelniechory, to jakbynawiązanieznimzbytintymnejwięzi.Tegosięboicie,awłaściwiewstydzicie:niechceciebyćzbytblisko.Botoniewygodne.– Szymański zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Aleks chciał coś odpowiedzieć,zaprotestować, ale pacjent podjął: – Też chciałem studiować medycynę. Pana nie było jeszcze naświecie, czasy były inne, ale ludzie umierali tak jak teraz i pewnie lekarzemieli równie głupieminy,patrzącnato.Właśniedlategowybrałempsychologię.–Żebyniemusiećrobićgłupichmin?–Wdużymuproszczeniumożnatakpowiedzieć.–Znówkrótkiuśmiechizarazpotempowaga.–Mój
ojciec był lekarzem. Takim prawdziwym, przedwojennym, w wełnianej kamizelce i muszce. Wtedyzapalenie płuc to była śmiertelna choroba, gruźlica dziesiątkowała całe populacje. Pamiętam, jakprzeżywał każde niepowodzenie, jak dręczyła go bezsilność. To jest w tym waszym zawodzienajstraszniejsze:bezsilność.Wkażdyminnymfachuzawszemożnacośzmienić,odwrócić,jestnadzieja,że jutro będzie lepiej. A wy często macie jednak głupie miny. – Znów ten ironiczny, a nawet niecocynicznyuśmiech.–Awiepan,cośwtymjest–przyznałAleks.–Totakjakzchorymilekarzami:żadenkoleganiechce
ichleczyć,bozawszesąproblemy.Wzeszłymmiesiąculeżałunasznajomypediatra.Operowaliśmymuprzegrodęnosową.Banalny zabieg, robimy tegoprzecież setki. Powikłania zdarzają się raz na sto lat.Dzieńpozabiegufacetowiprzyplątałasięróża.Jaosobiściepierwszyrazwżyciuwidziałemtęchorobę.Chłopdostałczterdziestostopniowejgorączki,twarzmuspuchłatak,żeniemożnagobyłopoznać,omałosięnieprzejechał.Awcześniejkolega,którygooperował,myłsiępółgodzinydłużejprzedzabiegiemimówił,żetrzebawyjątkowodokładnie,boulekarzatosięzarazinfekcjajakaśprzyplącze…Aleksprzerwał,bowydałomusięniezręczne,żeopowiadabanalnąszpitalnąhistoryjkęwtaktrudnym
dlapacjentamomencie.Alenie,Szymańskiwyglądałnaszczerzerozbawionego.Wyjątkowyczłowiek,pomyślałAleks.Aleks, gdy tylko miał czas, chętnie gawędził z pacjentami. „Rozmowa z chorym to część procesu
terapeutycznego”, mawiał jego dawny profesor, internista. „Medycyna to najbardziej humanistycznaznauk,dodawał.Lekarzmusiinteresowaćsięczłowiekiem,anietylkojegochorobą”.Tobyłaprawda,Aleksgłębokowtowierzyłizawszezwracałuwagęnatenaspekt.Lubiłwiększość
swoichpacjentów.Takpoprostu.Aonichybalubilijego.AleWładysławSzymańskibyłinny.Aleksniepotrafiłsobietegowytłumaczyć,aleczułsięprzynimtak,jakbyoddawnabyliznajomymi.Niebyłotejnaturalnej bariery, jaka zawsze oddziela lekarza od chorego. Istniała tylko bariera, która odgradzała
Szymańskiegoodresztyświata.–Mogęjużwracaćnasalę,doktorze?–GłospacjentawyrwałAleksazzadumy.–Tak,tak,oczywiście.Dziękujępanu–odpowiedziałpospiesznie.–Tojapanudziękuję.Miłobyłopanapoznać,doktorzeWendt.Szymańskiwolnymkrokiemwyszedłzgabinetu.Aleksjeszczeprzezchwilępatrzyłnadrzwi.Jakośniespieszyłomusiędokomputera.Wreszciezłożył
historięchorobyiwstał.W tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły. Aleks pomyślał, że może jego nowy pacjent
zapomniałgoocośzapytać.Alenie.ZobaczyłoddziałowąlaryngologiiKrysięLiszkę.–Doktorze, jest tu jeszczepanSzymański?Proszągonarentgen.–Takorpulentnaniewiastazawsze
nad wszystkim panowała. Nikt nie miał wątpliwości, kto tak naprawdę rządzi laryngologią. Bez niejzginęliby,pogrążeniwchaosie, jakmawiałMalak.Potrafiłanawetnakrzyczećna lekarza, niemówiącosalowych,któreregularnierozstawiałapokątach.–Nie,poszedłjużnasalę.Właśnieskończyłem–odrzekłAleks.Miałwrażenie,żewprzypadkuWładysławaSzymańskiegototaknaprawdędopieropoczątek.
Rozdział4
Aleksspojrzałwlustroiporazkolejnystwierdził,żewęzełjegokrawatatoobraznędzyirozpaczy.Tak było zawsze, gdy postanawiał zawiązać gowłasnoręcznie.W dawnych czasach robił to za niegoojciec.Alekspamiętałnawetnazwę:węzełwindsorski.Wendtseniorprzezlatabezskuteczniepróbowałnauczyćsynatychkilkunastępującychposobieruchów.Aleksskrupulatniepowtarzałczynnośćparęrazy,a następnego dnia już nie pamiętał, co było po czym. Później umiejętność wiązania krawatawniewiadomysposóbposiadłaEwa,iodziwo,robiłatodoskonale.Ostatnimiczasy,nocóż,poprostuprzestałchodzićwkrawatach.Ityle.Aledzisiajobowiązywał,niestety,strójwieczorowy.Dorocznasłużbowaimprezaintegracyjnazawsze
byłakoszmarem,niedałosięjednakodniejwymigać.DocentMalakprzykładałwielkąwagędoatmosferywzespole i egzekwowałwspólnąpracowniczą
biesiadęzrównąbezwzględnością,jakporannyobchód.Budowanieatmosferykończyłosięprzeważniekrańcowymi stadiami upojenia alkoholowegomęskiej części towarzystwa, przy oczywistym oburzeniukoleżanek(choćoburzałysię tylkodopewnegomomentu).Alecóż,niemogłobyć inaczej, trzebabyłojakoś odreagować sztywniactwo panujące zazwyczaj przez pierwszą część imprezy, a dokładnie domomentu, kiedy koło północy Malak stwierdzał, że „na niego już czas” i „nie będzie dłużej psułmłodzieżyzabawy”.Podwładniunosilisięwtedyświętymoburzeniem,żenibytakwcześnie,ależcoteżpandoktor,niechpandoktorzostanie,ażdochwili,gdyobiestronyuznawałyrytuałzadopełniony.Wszyscy byli potem tak zmęczeni, że jedynym sensownym wyjściem z sytuacji było po prostu się
urżnąć.Zdesperowany Aleks zdjął krawat z konwulsyjnym węzłem i zastąpił go wyszperanym w szafie
bordowymkrawatemzawiązanymjeszczeprzezEwę.Niebyłmożepierwszejświeżości,alepowinienujść.Nawybrzydzanieniemaczasu,tymbardziejżerozległsięnatarczywysygnałtelefonu.–Panzamawiałtaksówkę?Czekanadole–oznajmiłsztuczniesłodkigłoswsłuchawce.–Jużschodzę–odparłAlekspospiesznie,wkładającmarynarkę.Rzuciłokiemwlustro.Jednojestpewne:bordowykrawatwogóleniepasuje.
♦♦♦
Namiejscedotarłzkilkuminutowymopóźnieniem.RestauracjaPodKogutembyłagustownieurządzona– trochę rustykalna, choć trudno było stwierdzić, czy to rustykalnośćwłoska, czy też rodzima.OdkądAleks pracował z Malakiem, imprezy zawsze odbywały się tutaj. Laryngolodzy mieli do dyspozycjiosobnąprzestronną salę, amenubyło zakażdym razemprawie identyczne, choć smaczne.Organizacjącałości,zgodnieztradycją,zajmowałsiękażdegorokunajmłodszystażempracownik.Alekspamiętałjeszczeswójdebiutwtejroli.Poradziłsobienieźle,aletaknaprawdębyłotobardzo
proste,boprzystuprocentowejpowtarzalnościmożnabyłosprawęzałatwić jednyme-mailemo treści:Prosimytocozwykle.PogłębszymzastanowieniuikilkukieliszkachAlekscorokudochodziłdowniosku,że takaimpreza
majednakswójurok:wszyscysąrozluźnieni, jacyś ładniejsi,pokilkukieliszkachsłużbowahierarchiaznikałainastępowałoogólnezbratanie.Ech,cotam,wkońcutotradycja.–O,doktorWendt,witamy!Amyślałem,żetylkokobietytraktujązegarekjakoozdobę.–Możnabyło
przewidzieć,żedocentsięprzyczepi,leczAlekslubiłjegopoczuciehumoru.–Przepraszampanadocenta iwszystkich.Proszęowyrozumiałośćdlakawalerazodzysku, takiego,
który sam musi prasować sobie koszule. – Aleks wiedział, że tylko szczere wyznanie winy jestwarunkiemuzyskaniarozgrzeszenia.–Proszęzauważyć,paniedocencie,żewszystkiedamypojawiłysiędziśpunktualnie,aichsukniesą
wyprasowane.–DowcipdoktorMeier,zastępczyniszefa,odpowiedzialnejzaoddziałdziecięcy,byłjakzwyklejadowity.Nienazywajtegoswojegoworkasuknią,ropucho,pomyślałAleks,uśmiechającsięsłodkodostarszej
koleżanki.Niecierpiałtejwrednejwojującejfeministki.Reprezentowaławszystko,coraziłogoukobiet.Możedlatego,żewcześnieowdowiała?Byłacoprawdadoskonałymspecjalistą,bezresztyoddanym
karierze ibardzocenionym,ale trudnobyłozniąwytrzymać.AMalakchętniebawił sięwdolewanieoliwydoognia.Zupodobaniemrzucałjakiśmęsko-szowinistycznytekstimiałosięwrażenie,żeodliczasekundydoreakcjiMacochy,jakzwyklimawiaćoniejzajejplecamikoledzy.Trzebaprzyznać,żewprzypadkuszefowejoddziałudziecięcegotookreśleniebalansowałonagranicy
dobregosmaku.AledobrysmakbyłnalaryngologiiwMiejskimtowaremreglamentowanym.–No, to trzebakarniaczka!–DoakcjiwkroczyłSawicki.Wziąłbutelkęwódki inapełniłkieliszek,
jednocześnie wskazując Aleksowi miejsce obok siebie, które było jedynym wolnym przy stole. –Zapraszamypanadoktora–dorzuciłszarmancko.– Dzięki,Wojtuś, powolutku, najpierw coś przekąszę, bo się za szybko upiję – powiedział Aleks,
siadając.– A masz tu jakieś inne cele? – Cichy głos Sawickiego i lekkie mrugnięcie okiem dało mu do
zrozumienia,żeniebędzieosamotnionywdzisiejszymakciepoświęcenia.– Zastanawiałem się jeszcze nad wyskoczeniem przez okno, ale chybamasz rację, z dwojga złego
raczejsięnawalę–odparłrówniecicho.Tak,imprezazdecydowaniesięrozkręca.
♦♦♦
Głównymdaniembyładoskonałapieczeńzsarny.Jejsmakorazkilkakieliszkówabsolutu,wypitychgłównie w towarzystwie Sawickiego, mniej więcej po dwóch godzinach nieco poprawiły Aleksowinastrój. Rozmowy dotyczyły jak zwykle tematów zawodowych. Dawno już przestał zadawać sobiepytanie,pocospotykaćsiępozapracą,jeżeliwciążrozmawiasięopracy.PoswojejlewejstronieAleksmiałSawickiego,poprawejsiedziałaBożenkaNowak.Wendtnieprzepadałzawiększościąkoleżanekzeszpitala.Uważał,żekobietyniepowinnyzajmować
sięmedycyną,ajużwszczególnościzdalekaomijaćwszelkiespecjalnościzabiegowe.Nie był męskim szowinistą. Uważał po prostu, że zawód chirurga jest za ciężki dla płci pięknej,
i wielokrotnie zaznaczał, że żal mu dziewczyn spędzających noce na ciężkich dyżurach, a dnie przystołachoperacyjnych.Zkoleżankaminalaryngologiiciąglebyłyjakieśproblemy.Częstoprzekładałydyżuryimiaływtym
oczywistepierwszeństwo,boprzecieżniktnieodmówizamianynockibiednejniewieście,któraniemazkimzostawićdziecka.Odwołujeszwięc,człowieku,wypadnapiwozkumplamiipędzisznazłamanie
karku.Trzebaprzyznać,żewiększośćlekarekopanowaławykorzystywanietegoaspektudoperfekcji.Bożenkajednakbyłainna.Taka,możnapowiedzieć,„niewidzialna”.Mogławchodzićiwychodzićbez
otwieraniadrzwi, jakmawiałSawicki.Chuda,wręczeteryczna,blada,odelikatnych jasnychwłosach,mówiłacienkimgłosikiem,apokażdejuwadzeskierowanejpodjejadresemoblewałasięrumieńcem.Nie było chyba cichszej i spokojniejszej osoby nie tylko na laryngologii, ale też w całej historiiświatowejmedycyny.Aleksniemusiałzabawiać jej rozmową,niemusiałwysilaćsię,by, jakzwykłmawiać,„kulturalnie
dotrzymywaćtowarzystwa”,właściwiezpełnąswobodąmógłbypoświęcićsięomawianiuzSawickimnowejpłytyMuse,anawetwprzypływieserdecznościwdaćsięznimwdyskusjęnatematnajnowszychwydarzeńpolitycznych,ale,niestety,trzebabyłoodczasudoczasuzagadaćdoinnych.Dokładnie naprzeciwko Aleksa siedziała Eleonora Wabik, zasłużona dla oddziału lekarka
specjalizująca się w wykonywaniu mikroskopowych badań histopatologicznych, której doświadczeniezawodowe było ogromnie cenne dla przebiegu codziennej diagnostyki, szczególniew zakresie choróbnowotworowych.DoktorWabik,mimoże jużodkilku latnaemeryturze,całyczasaktywniewspierałakolegów i nikt nie wyobrażał sobie dorocznego spotkania bez jej obecności. Miała siwoniebieskienatapirowanewłosy, nosiła garsonki bez fasonu i pachniała perfumami Soir de Paris, który to zapachzawszekojarzyłsięAleksowizjegobabcią.Podwzględemtowarzyskimbyłataknudnajakjejwygląd.Jednakzoczywistychwzględówniemożna
jej było zignorować, jakBożenkiNowak,więcAleks i Sawicki, przeklinającw duchu organizatorówimprezy, starali się podtrzymywać nudną konwersację, rzucając dowcipy, przy których pani Eleonorachichotałajaknastolatka.Po prawicy Świętej Eleonory, jak brzmiało żartobliwe, aczkolwiek życzliwe pseudo doktorWabik,
zajmowałmiejscenieoficjalny,alejednogłośnieuznawanyzastępcadocentaMalaka.DoktorAndrzejWydrazwanybyłprzezwszystkichAdiunktem,ichoćMiejskiniemiałstatususzpitala
uniwersyteckiego, wobec czego funkcja taka po prostu tam nie istniała, to praktycznie nikt, łączniez dyrekcją, nie mówił oWydrze inaczej. Formalnie był on co prawda zaledwie zastępcą ordynatoraodpowiedzialnym za oddział kobiecy, alew rzeczywistości to on pod nieobecnośćMalaka prowadziłodprawy,ustalałharmonogramoperacjiipodejmowałwszystkienajważniejszedecyzje.Był człowiekiem zamkniętym w sobie. Przez wielu uważany za jednego z najlepszych operatorów
laryngologicznych w kraju, wyspecjalizował się w mikroskopowych rekonstrukcjach kosteczeksłuchowych ucha środkowego, a jego publikacje naukowe z tej dziedziny znanow całej Europie.Dlawszystkich było oczywiste, że kompetencje zawodowe Wydry sytuują go na poziomie co najmniejprofesorskim w każdym z krajowych szpitali uniwersyteckich. Przy odrobinie szczęścia „dar bożywrękach”,jakczęstookreślanojegozdolności,mógłbyprzenieśćsięnawetdoktóregośzprestiżowychośrodkównaukowychwUSA,gdziezresztączęstobywał.Niestety, częstokroć to nie kompetencje zawodowe, a już na pewno nie tylko one, przesądzają
o karierze lekarza. Wydra o tę karierę po prostu w ogóle nie potrafił zadbać. Koszmarnie wręczniekontaktowy ekscentryk i filozof przegrał więc swego czasu nie tylko profesorską nominację, alei wyścig o miejską ordynaturę. Ostatnią porażkę przeżył tym bardziej boleśnie, że jego rywalem byłMalak,mniejzdolny,leczbardziejenergicznykolegazroku.Cojednakciekawe,Wydranigdyniewyglądałnazmartwionegoswojąniezbytbłyskotliwąkarierą.Od
kilkujużlatbyłcieniemMalakaiwydawałosię,żeznositobezwiększegoproblemu.Żadnychkonfliktów.Żadnychambicjonalnychgestów.Zdecydowanieniebyłtotypkarierowicza.Niedałobysię tegonatomiastpowiedziećodrugimsąsiedzie sędziwejmatrony.WłodekPawlak, to
dopierognida.Aleksgoniecierpiał.Trzebauczciwieprzyznać,żezwzajemnością.Niemogłobyćinaczej,zabardzo
się od siebie różnili. Aleks był dość przystojny – w każdym razie podobał się kobietom – wesoły,kontaktowy i przez wszystkich lubiany. Pawlak natomiast miał metr sześćdziesiąt wzrostu, byłchuderlawy,ajegowłosywkolorzesłomycorazbardziejprzerzedzone.Nosiłdrogiegarnitury–Aleksczęstosięzastanawiał,skądmananiepieniądze–ieleganckie,zawszewypastowanebuty.Niewieletojednakpomagało–niebyłprzeztoprzystojniejszy,tylkobardziejnielubianyzato,żeobnosisięztym,iżjestprzykasie.Pielęgniarkiomijałygoszerokimłukiemipocichusięzniegonaśmiewały,choćkilkuznichczyniławanse.Byłpoprostustarymkawalereminiezanosiłosięnato,żesytuacjawnajbliższejprzyszłościsięzmieni.Pochodziłzmałegomiasteczka,zbiednejrodziny.Rodzice,ludzieprościiniewykształceni,całeżycie
poświęcili spełnieniu swojego największego i chyba jedynego marzenia: żeby najmłodszy syn zostałlekarzem.Dumącałejrodziny.Nagrodązawszystkieciężkiechwileiuosobieniemsnuosukcesie.Itaksięstało.ChoćPawlakniezrobiłtakiejkasy,ojakiejmarzył.Niestety,trochęgotoprzerosło.Aleksbyłpełenszacunkudlatakiejdrogiżyciowej.Czasaminawetobwiniałsiępodświadomieoto,
że jemu wszystko przychodziło tak łatwo. Patrzył z respektem i pokorą na kolegów ze studiów, dlaktórychmedycynabyłaokazjądowyrwaniasięzniekiedypatologicznychśrodowisk.Towymagałowielkiejodwagiihartuducha.Częstołączeniawyczerpującejnaukiwciągudniazpracą
ponocach,bysięutrzymać,aniekiedyjeszczewysyłaćpieniądzerodzinie.Tomusiałobudzićpodziw.Ale historia Pawlaka była inna. On był „królewiczem elektem”. To jemumatka przysyłała ostatnie
grosze,choćpośmierciojcasamaniezabardzomiałazczegożyć.Pawlakjuniorwogólesiętymnieinteresował,jemusiętopoprostunależało.Jeszczezażyciaojcaokazywałjakitakiszacunek„starym”,jakonichmówił,potemjednakjużnawet
wświętaprzestałodwiedzaćrodzinnestrony.OnsięichwszystkichpoprostuwstydziłizatoprzedewszystkimAleksczułdoniegoobrzydzenie.Przedewszystkim.Alenietylko.Pawlakbyłpozatymnajwiększymlizusem,intrygantemikapusiemwponadstuletniejhistoriiSzpitala
Miejskiego.
♦♦♦
Okołopółnocy,powyjściudocentaMalakaorazkilkustarszychkoleżanekikolegów,przysypiającychwoczekiwaniunapierwsząnadarzającąsięmożliwośćewakuacji,imprezawkroczyławschyłkowąfazę.–Zdrowiesłużbyzdrowia!–wrzasnąłSawicki,unosząckieliszek.–Orazsłużbyszczęściaisłużbypomyślności!–zawtórowałmuAleks,cowywołałorechotpodrugiej
stroniestołu.Towidocznerozluźnienieatmosferysprawiło,żenatwarzyPawlaka,któryprawieniepił,pojawiłsię
grymasniechęci.–Wieszco,Wendt,całeszczęście,żedocentjużwyszedłiniewidzitwojegożałosnegoupodlenia–
rzuciłzniesmakiem.–Raczejszkoda,żejużwyszedł–odparowałAleks–boniezdążyłeś,kochaneńki,zwłaściwymsobie
szczerymoddaniemucałowaćjegodupy.Aumyłjądzisiajspecjalniedlaciebie.Męska część towarzystwa, nieźle już podchmielona, zarechotała, natomiast panie z niepokojem
obserwowałyrozwójwydarzeń.–Niejestemżadnym„kochaneńkim”,pijaczyno–warknąłPawlak.Byłwściekły,ustamiałzaciśniętewgrymasienienawiści.Zaczynałosięrobićnieprzyjemnie.–Oj,Włodziu,Włodziu–szydziłAleks– ja tudociebiepieszczotliwie,poprzyjacielsku,a ty taki
agresywnyjakiś…Alejamimotowciążserdecznie,kanalijkotymoja!Lizusiku,dupowlazku…TegobyłojużdlaPawlakazawiele.Wstałizacząłobchodzićstół.Zebranisięzastanawiali,czyma
zamiarwyjść,czyteżwdaćsięwbójkę,cobyłobyraczejśmieszne,bosięgałAleksowidoramienia.Na szczęściepowstrzymałgoSawicki,którypostanowiłnie sprawdzać,którą zmożliwościPawlak
wybierze,iwporęzastąpiłmudrogę.Najwyższyczas,boAleksrównieżzdążyłjużwstaćizrobićkrokwkierunkunieprzyjaciela.Groźbadynamicznegozakończeniasporustałasięcałkiemrealna.–Panowie,spokój!Spokój,mówię!–krzyknąłSawicki.Reszta,zdezorientowana,przyglądałasięzajściu.Niktsięniewłączył.–Chodź,Aleks,idziemy.–Sawickipociągnąłprzyjacielawstronęwyjścia.– Jesteś świrem,Wendt! – krzyknął za nimiPawlak. –Nie dziwię się, żeEwka od ciebie odeszła!
Jesteśprawdziwympsycholem!Aleks, najwyraźniej ugodzony w czuły punkt, próbował się wyrwać, ale Sawicki, kawał chłopa,
wiedział,żejeżeligopuści,dojdziedoniezłegołomotu.ItoraczejAleksbędziełomotałPawlaka.Niepuścił.– Dobranoc państwu! – krzyknął do osłupiałej gawiedzi. – Panowie doktorowie są dzisiaj trochę
niedysponowani!Prosimynieregulowaćodbiorników!–Ostatniezdaniewygłaszałjużnadworze.
♦♦♦
Aleks leżałna łóżku,nawymiętejkołdrze, ipróbowałzasnąć.Było tobardzo trudnezadanie,bozakażdymrazem,gdyzamykałoczy,światzaczynałwirować.Pomyślał,żejakolaryngologpowinienradzićsobiejakośzwłasnymbłędnikiem.Niewychodziło.Ijeszczetemdłości.Przewróciłsięporazkolejnynadrugibok.Porazkolejnyniepomogło.Niedobrze.Ale było coś, co doskwierałomu dziś jeszcze bardziej: samotność.Cała złość na Pawlakaminęła,
azastąpiło jąpijackie rozczulanie sięnad sobą.Szklankiwodyniktminiepoda,gdybędęmiałkaca,dywagował.A jeśli zachcemi się rzygać, to kto podstawimiskę?Miał ochotę się rozpłakać, ale niezdążył,bozapadłwniespokojnypijackisen.
Rozdział5
– Gazik. – Aleks wydawał krótkie, spokojne polecenia. Zaciśnięty w ząbkach stalowychszczypczyków,zwanychpeanem,kawałekgazywylądowałnajegodłoni.Aleksprzetarł poleoperacyjne.Kolejnydzień zabiegowydobiegał końca.Usuwanaz szyi pacjentki
niegroźniewyglądającatorbielbyłajegoostatnimakcentem.Dochodziłaczternasta.– Szycie – rzucił i tym razem w jego stronę powędrował kawałek nitki Dexon, zwisający
zzakrzywionejigłychirurgicznej.Założyłdwapodskórneszwy,zbliżającdosiebiebrzegirany,poczymzacząłzdejmowaćrękawiczki.–Zszyjeszskórę?–zwróciłsiędoasystującegomustażysty.–Oczywiście.–Oczychłopakabłysnęły.Alekspamiętałswojemłodelata.Jakkażdypoczątkującylekarz„wisiałnahakach”całymigodzinami,
byw końcu dostąpić przywileju samodzielnego zakończenia zabiegu. To byłwyraz zaufania starszychkolegów.Rodzajnamaszczenia.Młody adept zabiegowej specjalności to, poza pawiem, jedno z najbardziej dumnych stworzeń we
wszechświecie. No bo jakże mogłoby być inaczej? Przecież nie jest jakimś tam internistą czy innymprzepisywaczem tabletek. Żeby było jasne: to nie jest brak szacunku dla kolegów kształcących sięwspecjalizacjachzachowawczych.Ależskąd.Toraczejpewienrodzajwspółczucia,wręczubolewanianadichciężkimlosem.Biedacy. Tyle nauki, wyrzeczeń, odpowiedzialności. Setki nadciśnień, cukrzyc i łuszczyc, które
potrafiąnieźleuprzykrzyćżycienietylkopacjentowi,aleitym,którzypróbujągowyleczyć,itowszystkobezmożliwościkomenderowaniainstrumentariuszkąiwydawaniapoleceń.Aleksdoskonalewiedział,coterazczujetenchłopak.Onteżczekał.Długo.Ażwreszciesięspełniło.Zawszetaksamoprzeżywałmoment,kiedystaloweostrzezatapiasięwskórzeczłowieka.Dotegonie
można się przyzwyczaić. Dalsza część zabiegu to już tylko zbiór mniej lub bardziej wyćwiczonychruchów. Zawsze wykonywanych w napięciu, zawsze w stresie, w pełnej koncentracji, ale jednakmechanicznie.Tylkotenpierwszyruch,cięcie…Magia.Wendtpamiętałpierwsze.Ikażdenastępne.Dużo czasu mija, zanim młody zabiegowiec dostępuje zaszczytu wykonania pierwszego cięcia.
Przedtemmozolnie pnie się po chirurgicznej drabinie, godzinami asystując, dbając o to, żeby głównyoperatordobrzewidział,corobi.Proza.Podciągnąć hak, ułatwić dojście, przytrzymać przyrząd, zacisnąć krwawiące naczynie, obciąć nitkę
szwuiwycierać,wycierać,wycierać…Pojakimśczasiemożeszjużkończyćzabiegi,szyjącskórę,itakprzesuwaszsięwpozornienielogicznysposóbodkońcadopoczątku.Takijesttenchirurgicznyczyściec.TerazAleks,patrzącnamłodziaka,przypomniałsobieswójpierwszydzieńwniebie.Iletojużlatminęło…Działaj,chłopie,pomyślał.Stajeszsięsamodzielny.Wrzuciłczepekimaskędokoszaprzydrzwiachiwyszedłzsalioperacyjnej.
♦♦♦
Wdyżurceniebyłonikogo.Większośćlekarzyrozeszłasię jużdodomów,dyżurniposzlipewnienaobiad, może ktoś jeszcze kręcił się po oddziałach, ale na laryngologii panował ten charakterystycznyprzejściowy spokój.Normalnydzieńpracypraktycznie się skończył, a dyżur taknaprawdę jeszczeniezaczął,boniewszyscywyszli.Martwagodzina.Alekswstawiłwodęnakawę.Właściwiepowiniensięprzebraćizbieraćdowyjścia,bonaszesnastą
trzydzieści był umówiony na squasha, a chciał jeszczewstąpić do domupo sprzęt, którego zapomniałwrzucić do bagażnika przed wyjazdem do pracy. Wypadałoby może również coś zjeść. Ale nie byłgłodny.Na squasha też, prawdęmówiąc, niemiał dzisiaj zbytniej ochoty, choć nie chciał sprawić zawodu
swojemu staremu przyjacielowi Arturowi Nyce, z którym niezmiennie, zawsze w środy i soboty,spotykalisięwMiejskimOśrodkuSportuiRekreacjinaUrsynowie.Byłpoprostuzmęczony.Zmęczony,apozatymmiałchandrę.Wzimieczęściejprzytrafiałymusiętakie
stany,ajużzimyporozwodziebyłypodtymwzględemszczególniedokuczliwe.Żeby się nieco pocieszyć, pomyślał o zbliżającym sięweekendzie. Była co prawda dopiero środa,
wczesne popołudnie, ale on postanowił nie brać tego pod uwagę i myślał o spędzeniu niedzielizMarysią.ZabierzejądoPizzaHut.Marysiauwielbiapieczywoczosnkoweikartofelkiwziołowymsosie.Tak,
apotemkino.Uśmiechnąłsięnamyślosłownejgierce,którąobojeuwielbiali.„Tatusiu,anacopójdziemy?”–padałopytanie,aodpowiedźzawszebyłatylkojedna,bezwzględuna
repertuar:„Hmm,popatrzmy…”–Aleksprzedłużałchwilęzastanowienia,aMarysiachichotała.„Notak,znalazłem,możena…nachosyzsosemserowym!”.Wtymmomencieobojewybuchaliśmiechem.Tobyłaichgra,takitajnyszyfr,przeznaczonytylkodla
nichdwojga.Takmałomielisiebie.Myślocórceprzyniosłaulgę.Zalałwodątrzyłyżeczkinescafeclassiciusiadłwfoteluzkubkiemwręku.Zdążynasquasha,tylkochwilkęodpocznie.Kilkuminutowyrelaksprzerwałopukaniedodrzwi.–Proszę!–krzyknął.Tonapewnożadenzkolegów.Oniniemająwzwyczajupukać.Pewniektóraśzpielęgniarekprzyszła
pozawracaćgłowęjakimśkwitkiemdowypisania.Przezchwilępożałował,żejednakniewyszedłwcześniej.Daćsięzłapaćbiurokracji.Tomożezepsuć
muhumornaresztędnia.Usłyszał skrzypieniewolnootwieranychdrzwi, jakbydowchodzącegoniedotarło jegozaproszenie,
co było zresztą całkiemprawdopodobne, bo szafa skutecznie filtrowała nie tylko obraz, ale i dźwięk.Natrętsprawdzałnieśmiało,czywpokojuktośjest.Tonapewnoniepielęgniarka,spekulowałAleks.Onepoprostuwchodzą.–Przepraszam…–usłyszałniepewnykobiecygłos.–Tak,proszę.–Alekswstałizrobiłkrokwstronędrzwi.–…szukamdoktoraWendta–głoswciążdobiegałzzaszafy.Ikroki.Onteżzrobiłkolejnykrok.Izamarł.Stała przed nim najpiękniejsza kobieta, jaką widział w życiu. Nie był to typ modelki –
dziewięćdziesiąt-sześćdziesiąt-dziewięćdziesiąt, miniówka, szpilki, czerwone paznokcie – za którąoglądająsięwszyscyfaceci.Zupełnienieto.Wtejdziewczynieniebyłoniczegowyzywającego.
Na okomiała około dwudziestu pięciu lat.Kruczoczarne, naturalnego koloruwłosy, niezbyt długie,były skromnie związane w koński ogon, odsłaniając twarz o regularnych rysach. Nieco zadarty nosprzydawałjejmiłego,pogodnego,niecoszelmowskiegowyrazu,aoliwkowakarnacjadopełniałaobrazuśródziemnomorskiejpiękności.Tym,coprzyprawiałoozawrótgłowy,byłyoczy:czarneinieodgadnione,pełne równocześnie tajemniczości iprzedziwnegociepła,wytwarzałydystans,dając jednakodczuć,żegdzieśgłębokokryjąsiępokładypozytywnychemocji.Tatwarz,prawiebezmakijażu,byłaniespotykaniewyrazista,aemanującazniejmieszankapewności
siebie i serdeczności robiła naprawdę piorunującewrażenie. Poza tymAleks pomyślał, że ta kobietakogośmuprzypomina,alebyłotonieuchwytne,zupełnieniekojarzyłkogo.Jej ubranie było stonowane i gustowne. Miała na sobie kremowy golf i dopasowane, brązowe,
wełniane spodnie, podkreślające zgrabną sylwetkę. Eleganckie zamszowe buty na obcasachiciemnobordowy,doskonaleskrojonypłaszczidealnieharmonizowałyzresztą.Klasa.Aleks, stojąc przez kilka sekund naprzeciwko dziewczyny, zdał sobie sprawę, żemusimieć bardzo
głupiąminę.–To ja jestemdoktorWendt.Czymmogęsłużyć?–powiedziałwreszcieniepewnie,a słysząc swój
głos,odniósłniejasnewrażenie,żenależydokogośprzebywającegozaścianą.–Dzieńdobry,doktorze,nazywamsięMonikaSzymańska.JestemcórkąWładysławaSzymańskiego.Nowłaśnie.Terazjużwiedział,dokogojesttakbardzopodobna.–Witam,proszęspocząć.–Gestemzaprosiłją,byusiadławfotelu.Samzająłmiejscenaprzeciwko,
podrugiejstroniestolika.Niemógłsiępowstrzymaćodgapieniasięnanią,aniechciałzostaćuznanyzanatrętaczypodrywacza,więcszybkospojrzałwokno.– Proszę mi powiedzieć wszystko o stanie ojca – odezwała się. –Wczoraj wróciłam z zagranicy
idowiedziałamsię,żejestwszpitalu.Niemogłamprzyjśćwcześniej–dodałatonemusprawiedliwienia.–Tak,oczywiście,rozumiem.–Alekspowolizacząłodzyskiwaćpewnośćsiebie.–Zresztąstanpani
ojcajestprzecieżstabilny,toniejestnagłe,ostrezapaleniewyrostka…Niestety.–Westchnął.–Nowłaśnie.–Dziewczynaposmutniała.NiepatrzyłanaAleksa,tylkowpatrywałasięwswojąrękę
skubiącąszewtorebki.–Proszęmipowiedziećszczerze,jestbardzoźle?–Zawiesiłagłos,jakbychciałazaczarowaćrzeczywistość,jakbyterazmiałopaśćmagicznezaklęcie,którewszystkozmieni.Tylkoktomiałbyjewypowiedzieć?– Tak, jest bardzo źle – odrzekł szczerze Aleks. – Oczywiście robimy jeszcze badania, oceniamy
rozległośćzmian.Należyjednakbraćpoduwagęto,żeukażdegochorobamainnyprzebieg,możnanaglezachorować, jak i nagle wyzdrowieć. Mam jednak obowiązek poinformować panią, jako najbliższąrodzinęchorego,żerokowaniasąwtymprzypadkubardzoniepomyślne.Starałsięmówićspokojnie,byzłagodzićznaczeniewypowiadanychsłów,alebyłświadomy,żebarwa
jegogłosuwogólenienadajesiędotegotypuwypowiedzi.Tobyłynajtrudniejszerozmowy.WiększośćlekarzychowałasięzamedycznymżargonemiAleksstwierdził,żeteżtorobi.Cojagadam?–zganiłsięwduchu.„Rokowania”?„Rozległośćzmian”?Niemożnabardziejpoludzku?Alejakmatopowiedzieć?„Proszępani,paniojciecwkrótceumrze”?–Inaprawdęniemażadnejnadziei?–Głosdziewczynysięzałamał.–Możeoperacja?–zapytałabez
przekonania.–Niestety, zmiany nowotworowew gardle pani ojca są zbyt rozległe, żebymożna je było usunąć.
Proszę mi wierzyć, gdyby zabieg był możliwy, nie wahalibyśmy się ani chwili. Zobaczymy, możezdecydujemysięnazabiegzmniejszającypoprostumasęguzaiopóźniającyjegorozwój,napewnoteż,już niedługo, będzie potrzebna tracheotomia, czyli założenie rurki umożliwiającej ojcu oddychanie. Jawiem,żetobrzmikoszmarnie,alezachwilęnowotwórprzerośniecałkowiciedolnączęśćkrtani.Będziestopniowozwężaćdrogioddechowe,ażwkońcucałkowiciejezamknie.–Boże…–wyszeptałatylko.Smutekwjejoczachbyłczarniejszyniżonesame.Niepopłynęłajednak
anijednałza,cotrochęzdziwiłoAleksa.Jesttakasilnaczytaknaprawdęlosojcajestjejobojętny?–Tak,toniesądobrewiadomości–przyznał.–Aleniemożesiępanizałamywać.Terazojciecbędzie
panibardzopotrzebował.Bardziejniżkiedykolwiekwżyciu.–Wiem.–Przygryzławargi.–Ojciecmatylkomnie.Odkądmamazmarłasześćlattemu,jestemjego
jedynąrodziną.Niemarodzeństwa,jateżjestemjedynaczką.Jegoukochanącóreczką.–Uśmiechnęłasięgorzko,jakbydosiebie.Aleks też się uśmiechnął, zachęcająco, jakby chciał daćMonicedo zrozumienia, że jeślimaochotę
mówić,onchętniejejwysłucha.Malakmawiał,żerodzinajestwartadlapacjentawięcejniżcałasłużbazdrowia razem wzięta. I rozmowa lekarza z rodziną także. Szczególnie na tym, w głównej mierzeonkologicznymoddziale,miałotospecyficznywymiar.Można powiedzieć, że ludzie umierali tu jak wszędzie indziej, śmierć nie dzieliła ich na lepszych
igorszych,nikogospecjalnieniewyróżniała,nikogonieoszczędzała,alebyławielkaróżnicapomiędzytymi,którzyodchodzilitrzymanizarękęprzeznajbliższych,atymi,którzyumieraliwsamotności.Amożeniemażadnej różnicy,może to tylko lekarze ipielęgniarki taksobie towszystkopoukładali
wgłowach,żebypodtrzymywaćnaduchuchorychiichrodziny?Amożesamychsiebie?Aleks dobrze wiedział, że pod żadnym pozorem nie wolno mu przejmować się każdym chorym
z osobna, nie wolno emocjonalnie angażować się w leczenie. A tym bardziej nawiązywać bardziejzażyłychstosunkówzrodzinami.Torodzajsamoobrony.Atakżesposób,byniedawaćbliskimzłudnejnadziei.Ludzie często nie rozumieją, że lekarz pomaga ludziom, a nie człowiekowi, że niemoże przeżywać
każdegoprzypadku.Bozwariujeinikogoniewyleczy.Itoniejestznieczulica.Todlategolekarzenigdynielecząswoichbliskich.Zawszeprosząotokolegów.
♦♦♦
Niewiedział,dlaczegopatrzącnatędziewczynę,czujetakogromnysmutek.Niepotrafiłtegowżadensposóbwytłumaczyć.Przezchwilęsiedzieliwmilczeniu.–Pójdęjuż,paniedoktorze–odezwałasięwkońcuMonika.–Bardzodziękujęzawyjaśnienia.Będę
tuczęstoprzychodziła,jeżeliniemapannicprzeciwkotemu.–Niemam.Wręczprzeciwnie.Powinnapani.Nie był do końca pewny, czy powiedział to, by podkreślić dramatyzm sytuacji, czy po prostu znów
chciałjązobaczyć.Wstałaipowoliruszyładodrzwi.Pojejwyjściujeszczeconajmniejprzezminutęsiedziałnieruchomo.Niemyślałoniczym.Poprostusiedział.Wreszciespojrzałnazegarek.Psiakrew,spóźniłsięnasquasha.
Rozdział6
Aleks odsunął się nieco z krzesłem na kółkach i szybkim ruchem zdjął z głowy lusterkolaryngologiczne.– Antybiotyk będzie pani brała co dwanaście godzin, czyli rano i wieczorem po jednej tabletce –
tłumaczył kobiecie w średnimwieku siedzącej przed nim. – Co najmniej przez sześć dni, nie wolnoprzerwać,nawetjeżelipoczujesiępanicałkiemdobrze–dodałstanowczo.–Dziękuję,paniedoktorze.–Kobietawstałaipodeszładobiurka.Wręczyłjejreceptę.–Jeszczerazbardzoserdeczniechciałampodziękować…–Wjejrękuniewiadomoskądpojawiłasię
koperta.Alekszesztywniał.–Proszętoschować.Natychmiast–powiedziałtonemnieznoszącymsprzeciwu.–Ale…–Niemażadnego„ale”.Rozumiemysię?–Przepraszam,chciałamtylko…–Kobietawyglądałanalekkoprzerażonąjegoreakcją.Zarumieniła
się.–Wiem, co pani chciała… – dodał nieco łagodniej, przecież kobieta niemiała złych intencji. Nie
powinien na nią krzyczeć. –…i dziękuję bardzo za dobre chęci. Ale jeżeli chce pani pomóc służbiezdrowia,tonapewnoznajdziepanijakąśfundację,którasiętymzajmuje.Proszęzasilićjąswojąwpłatą.Aleksniebyłtypemideowca.Właściwiewogólegonieobchodziło,żeniektórzykoledzydorabiają
sobienadyżurach,przyjmującprywatnychpacjentówambulatoryjnie,awniektórychprzypadkachnawetoperując ichw godzinach pracy przy użyciu szpitalnego sprzętu i pomocy personelu.Nie oceniał ich,zniczymaniznikimniewalczył.Onpoprostutegonierobił.Nawetniezastanawiałsiędlaczego.Ojciecwpajałmuniezbytwesołąprawdę,żezawódlekarza,no,
możezmałymiwyjątkamiwpostaciginekologówzBeverlyHills,toniejestnajlepszadrogadodużychpieniędzy.„Wielkiej forsy nie zrobisz, ale z drugiej strony z głodu nie zginiesz”, tłumaczył, rozmawiając
z kilkunastoletnim synem o wyborze zawodu. „Medycyna to ciężki kawałek chleba, ale nigdy nieupadnieszniżejniżzesłuchawkaminauszachwjakimświejskimośrodkuzdrowia.Agdybędziewojnaipieniądzestracąwartość,toludziepodzieląsięztobąostatniąkromkąchleba”.TrudnobyłosobiewyobrazićtakąsytuacjęwdwudziestympierwszymwiekuwsamymśrodkuEuropy,
alebrzmiałosugestywnie.Jednobyłopewne:Aleksnieposzedłnamedycynędlapieniędzy.Wogóleniebyłmaterialistą.Nie
miałnawetprywatnegogabinetuinierozpaczałztegopowodu.Wręczprzeciwnie.Bezzazdrości,anawetzpewnymwspółczuciempatrzyłnakolegówbiegających
z obłędem w przemęczonych, niedospanych oczach między szpitalem, dyżurami, przychodniąspecjalistyczną, prywatnym gabinetem i wizytami domowymiwieczorem, na zakończenie dnia. Ciągle
spóźnieni,niemającynanicczasu,zasypywanitelefonaminawetwweekendy,zaczynającypracęoósmejrano,akończącyczęstopodwudziestejdrugiej. Jeżeliwogóle.Podyżurzeniejednokrotniepędzilidokolejnejpracy.Onie,toniedlaniego.Ajuższczególnieteraz,kiedyniemarodziny.Nie żebybył leniwy, ale pogoń za lepszym samochodemczy ładniejszymmieszkaniemnigdygo nie
interesowała.ZresztątomiędzyinnymibyłoprzyczynąjegokonfliktówzEwą.Zawsze uważała, że jest zamało ambitny, ale tak naprawdę chodziło jej o to, że zamało zarabia.
Pieniądze nie liczyły się dla niej tylko w pierwszym, romantycznym okresie ich znajomości. Gdy pourlopie macierzyńskim poszła do pracy, zobaczyła, jak żyją ludzie, zaczęła stawiać Aleksowi corazwiększe wymagania, marudzić, że powinien otworzyć prywatną praktykę, znaleźć sobie pracęwprywatnejklinice.Doskonaleczułasięwwyściguszczurów,jakmawiał,gdychciał jejdopiec.Podtymwzględembardzosięróżnili.Nietylkozresztąpodtym.
♦♦♦
No,nadzisiajkoniec,pomyślałzulgą.Kobieta,niecospeszona,zamknęłazasobądrzwiizbyprzyjęć.Od rana dyżur był koszmarny, ciągle coś się działo, jakby całe miasto postanowiło doprowadzić
AleksaWendta,lekarzadyżurnegoSzpitalaMiejskiego,doobłędu.Iprawiesiętoudało.Kłótniewpoczekalni,zdenerwowanerejestratorki,wrzeszczącedzieciaki–to
ijeszczewięcejmusiałznosićprzezcałydzień.Pozatymnieznalazłczasu,byzjeśćchoćbykanapkę.Byłzmęczonyizły.–Paniedoktorze,obiadjużcałkiemzimny.–Wdrzwiachpojawiłasięgłowasalowej,paniWiktorii.–Nazwijmy gowczesną kolacją i podgrzejmy, paniWiktorio,mogę prosić? –Wiedział, że kobieta
trochę pozrzędzi, alewkońcuudamu sięwysłać ją do kuchni. –Zarazmuszę iść na obchód– dodałbłagalnie,liczącnaswójurokosobisty.– No dobrze. –Wiktoria, która, jak wszyscy zgodnie twierdzili, była starsza niż budynek szpitala,
uśmiechnęłasię.–Alejaksiępanbędzietakodżywiał,topanjakiegowrzodudostanie.–Utyskiwaniebyłododatkiemgratisdokażdegoposiłku.–Jagoniedostanę,jajużgomam–mruknąłAleks.
♦♦♦
–PaniAniu,idziemynaobchód–rzucił,wchodzącdodyżurkipielęgniarek.–Ciasteczko,doktorze,przedobchodem?Samapiekłam.Trzebaprzyznać,żeShakirawyglądaładziś
wystrzałowo, zupełnie jakby szła na imprezę. Miała włosy prosto od fryzjera i stonowany, ale dośćwyraźnymakijaż.Wdyżurcepachniałoświeżymciastemiperfumami.–Acotosięstało,paniAniu,wszystkiedyskotekiwmieściepozamykano,żepanisiędowypieków
domowychwzięła? – Żart nie byłmoże najwyższych lotów, leczAleks nigdy nie czuł się swobodniewjejtowarzystwie.Dziewczynanieczyniławjegokierunkużadnychzachęcającychgestów,alesposób,wjakipatrzyła,
niezmienniegoonieśmielał.–Tozwczorajszychurodzin–wyjaśniła trochęspeszona.–Proszęspróbować,pycha.–Podałamu
talerzykinałożyłakawałekczegoś,co,jakpowiedziałbyfachowoSawicki,nosiłoznamionaszarlotki.– Psiakrew, to już ta osiemnastka?Niewiarygodne. –Komplementwyszedł już nieco lepiej, jednak
Aleksnatychmiastzdałsobiesprawę,żeżyczeniabyłybyzdecydowaniebardziejnamiejscu.
–Doktorbardzomiły.–Shakiraroześmiałasiędźwięcznieidziewczęco.–Alenie,doktorze,jajużstara dupa jestem. – Do twarzy jej było z tym kultowym tekstem. – Dwudzieste trzecie. – Zmrużyłazalotnieoczy.–Nooo,tozokazjiosiągnięciategoemerytalnegowiekuwszystkiegonajlepszego,zdrowia,szczęścia
ipieniędzy.–Ucałowałpielęgniarkęzdubeltówki.Musiałotowyglądaćwyjątkowoidiotycznie:jakniezdarnypocałuneklekarza,któryzawszelkącenę
stara się wyeliminować wszelkie erotyczne podteksty ze swoich kontaktów ze średnim personelemmedycznym.Odniósłzresztąwrażenie,żeAnkamaochotęsięnaniegorzucić.Całeszczęście,żeniktniebyłświadkiemtejżenującejscenki.–No,z tymipieniędzmi todoktor lekkoprzegiął.–Ankaniezwróciłachybanaszczęścieuwagina
głupkowaty kontredans Aleksa i wydawała się zadowolona z życzeń. – Nie mam zamiaru zmieniaćzawodu.Najwyżejbędęklepałabiedę–dodałaztrochęwesołą,atrochękwaśnąminą.No tak, pieniądze. Aleks przypomniał sobie rozmowę z ostatnią pacjentką w izbie przyjęć, sprzed
zaledwiepółgodziny.Tak,lekarztoźlepłatnyzawód,aopieniądzetakłatwo,pomyślałgorzko.Cośmniedzisiaj,psiakrew,taforsaprześladuje.–Hm,neversaynever–mruknąłpseudofilozoficznie,coraczejtrudnobyłouznaćzażyczeniarychłej
poprawykondycjifinansowejpielęgniarskiegostanu.Taak,najwyraźniejniejestdziśmistrzembłyskotliwejriposty.Zapadłoniezręcznemilczenie.–Możekawkidotegociasta?–zagaiłaAnka,jakbybałasię,żeichsamnasamzaszybkosięskończy.–Nie,dzięki,chodźmyjużnatenobchód.–Aleksodstawił talerzyknabiurkoizulgąruszyłdosal
chorych.
♦♦♦
–Noijaksięczujemy,paniePiasecki?Opatruneknieuwiera?–Nie…aleboli…ciągle…paniedoktorze.–Chorywyszeptałtesłowaledwiesłyszalnie.Zjegoszyi
wystawałaprzymocowanabiałątasiemkąrurkatracheotomijna.– To dopiero trzecia doba po zabiegu, szwy cały czas uciskają. Proszę się niemartwić, damy coś
przeciwbólowegonanoc–odrzekłAleks.–PaniAniu,proszępamiętaćopanuPiaseckim–zwróciłsiędopielęgniarki.Obchódnaoddzialemęskimbył,możnapowiedzieć,monotematyczny.Ograniczał siępraktyczniedo
rozmównatematzabiegówlaryngektomii,czylicałkowitegousunięciakrtani.Częśćchorychczekałanaoperację,częśćbyłajużpo.Różnica była bardzowidoczna – ci pierwsi jeszczemówili normalnie, aw ich oczachwidać było
nadzieję,żemożejednakwszystkobędziedobrze,żeoperacjacośda.Cidrudzyniemoglimówićibyliprzestraszeni.Wpatrywalisięwlekarzabłagalnie,jakbychcieliusłyszećdobrewieści.
♦♦♦
Obchódzbliżałsiędokońca.Drugaczęśćdyżuruzapowiadałasięspokojnie.ChorychpozabiegowychAleks już i takobejrzałwcześniej,podczasporannejzmianyopatrunków.Ranypooperacyjnegoiły sięraczejbezpowikłań, reszta tobyłyprostekilkudnioweprzypadki:przegrodynosa,polipy, jedenchorypourazowy,alejużprzygotowywanydowypisania.Nicszczególnego.Przynajmniejdomomentuotwarciadrzwidosalinumerdwadzieściajeden.Tobyłamaładwuosobowasalanakońcukorytarza.Nosiłaniechlubnemianosalizłychrokowań.
Na oddziale obowiązywała niepisana zasada, by nie umieszczać chorych nieuleczalnychi rekonwalescentów po zabiegach w tych samych salach. Nie z powodu dyskryminacji jednych czydrugich.Raczejdlaichdobra.Pacjencipozabiegachjakniktpotrzebowalipozytywnejenergiipodkażdąmożliwąpostacią,wszystkiego,comogłodaćimsiłędodalszejwalki.Trzebaimbyłopokazać,żemająpo co i dla kogo żyć, że wciąż, pomimo kalectwa, są potrzebni. Nakłaniano rodziny i bliskich, bypomagalitymludziomwrócićdożycia.Chorzynieuleczalnipotrzebowaliprzedewszystkimspokoju.Dlategowsalidwadzieściajedenleżałtylkojedenpacjent.WładysławSzymański.Alekswszedłdosaliinamomentznieruchomiał,aidącazanimAnkawpadłanajegoplecy.Spojrzała
naniegozmieszaninązdumieniaiirytacji.–Przepraszam,paniAniu–wymamrotał,nieodrywającwzrokuodłóżkaSzymańskiego.BoprzyłóżkusiedziałaMonika.Alekszdałsobiesprawę,żeprzeztychkilkadni,któreminęłyodichpierwszegospotkania,przezcały
czasoniejmyślał.Dziwne, ale nie były to jakieś konkretne myśli, nie zastanawiał się nad tym, co ona robi w danej
chwili,nieprzywoływałjejobrazu,niefantazjował.Nie,poprostuczułjejobecność.Wjakiśniewiadomy,organicznysposób,bardziejinstynktownieniż
świadomie.Nie byłow tym podtekstu erotycznego.Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tak reagował nakobiety,nawette,któremusiępodobały.Nie,tuzcałąpewnościąniechodziozwykłepodobaniesię.Cholerawie,cotowłaściwiejest.Czyżbysięzakochał?–Dzieńdobrypaństwu–powiedziałpewnymgłosem,gdyochłonął.Aniojciec,anicórkaniezwrócili
naszczęścieuwaginaniefortunneentreedyżurnejpary.– Dzień dobry. Może ja wyjdę, nie chcę przeszkadzać w obchodzie. – Monika nie wyglądała na
speszoną, ale wstała, jakby chciała zasygnalizować swój respekt dla instytucji obchodu. Amoże dlalekarza?Dzisiaj włosymiała rozpuszczone, co nadawało jej romantycznywygląd, jakże kontrastujący z tym
wybitnienieromantycznymmiejscem.Miałanasobieobszernykremowysweterwsereki jasnobeżowespodnie.NawetAlekswiedział,żetodrogieciuchy,aichwybórbyłdobrzeprzemyślany.Agdybytegonie wiedział, wystarczy, że zerknął na Ankę, która obrzuciła Szymańską od stóp do głów niechętnymspojrzeniem i nie odpowiedziała na powitanie. Zupełnie jakby wiedziała, że Monika bardzo sięAleksowipodoba.Amożebyłotoażnazbytwidoczne?–Nie,proszęzostać,tozajmiemitylkochwilę–powiedziałuprzejmie,choćmiałochotęspędzićwtej
salikilkanajbliższychgodzin.–Jaksiępanczuje?–spytałSzymańskiego.–Zdnianadzieńsłabiej–odparłspokojniestarszypan.–Aledomyślamsię,żetojestwłaśnietak,jak
mabyćwmoimprzypadku…Aleksniepodjąłtematu.Oczymtuzresztąmówić?– Córka przyniosła zdjęcia sprzed pobytu tutaj, o które pan prosił, doktorze – ciągnął Szymański.
Zrobiłruch,jakbychciałsiępodnieść,oparłsięnałokciu,alewidaćbyło,żeprzychodzimutoztrudem.Monikapomogłamuoprzećsięopoduszki.–Proszęniewstawać,obejrzę jepóźniej.–Aleksniewiedział,żez jegostrony tozwykłeszukanie
pretekstudokolejnegokontaktuzMoniką.–Niechsobiepaństwonieprzeszkadzają.–No,wyszłonawetzgrabnie.ZanimAleksopuściłsalęichspojrzenianamomentsięspotkały.Boże,cotadziewczynamawoczach?!
Rozdział7
Ciszędyżurkizakłóciłydźwiękihymnuamerykańskiego.Paręmiesięcy temuAleks uznał, żeGwiaździsty Sztandar to melodia idealna na dzwonek telefonu
komórkowego,iprzezjakiśczasbyłszczerzeubawionyreakcjamiludzi,gdygosłyszeli.Naprawdęśmieszniebyłowtedy,gdyzapomniałwyłączyćkomórkę,przedłużającwizęwambasadzie
USA. Na wspomnienie miny konsula stemplującego mu paszport uśmiechnąłby się chyba nawet nawłasnympogrzebie.Jednakostatniosygnałwydawałmusięcorazbardziej idiotycznyimiałzamiargozmienić.Jakościągleotymzapominał.Oderwałwzrokodkomputeraisięgnąłpotelefon.„Bazyl”–migałyliterkiwyświetlacza.Togotrochęzaskoczyło.Bazyl,czyliJanekChrapek,dzwoniłdoniegoniewięcejniżkilkarazywroku.Właściwie w święta i… to wszystko. Od czasów studenckich bardzo się od siebie oddalili.
Przyjaciele z roku, a przede wszystkim partnerzy z zespołu, wokalista Wendt i perkusista Chrapek,tworzyli rdzeń formacjiMedipower,a jakożedobalowaniażadnegoznichnie trzebabyłospecjalnienamawiać,spędzalirazemdużoczasu,bostudencko-koncertowaimprezatrwałaniekiedykilkadni.NiebyłolepszegokompananiżBazyl.Zabawnebyły teżkulisypowstania tej ksywki. Janek,wzorowy skądinąd student, byłbezwątpienia
największympodrywaczemwhistoriiistnieniakrajowychfakultetówmedycznych.Zresztąbyćmożenietylkomedycznych.Inietylkokrajowych.On po prostu niemiał sobie równych.Ktoś kiedyś powiedział, że każda dziewczyna przebywająca
przezdłuższąchwilęwjegotowarzystwiezaczynaodczuwaćnarastającepoczuciewiny,żejeszczenieposzłaznimdołóżka.Byłototymdziwniejsze,iżniemożnabyłopowiedziećoBazylu,żejestprzystojny.Niski,bynajmniej
nieszczupły, terazjużlekkołysiejący,niebyłmężczyzną,ojakimmarząkobiety.Miałjednakmnóstwowdzięku,poczuciehumoruiniezaprzeczalnytalentdopodrywu.Któregoś dnia na imprezie koleżanka z roku – jedna z nielicznych, które na niego nie poleciały –
zapytałagowprost:–Jasiu,coty,chłopie,robisz,żetewszystkiedupytaknaciebielecą?Chrapekzrobiłminębędącąpołączeniemtajemniczościiśmiertelnejpowagi.– Ja na nie patrzę…– przewrócił oczami, zawiesił głos, jakby recytował kwestię zHamleta – tak
jak…–umilkł,anapięcierosło…–bazyliszek!!!–wykrzyknąłwkońcu.Przestraszonakoleżanka,cofającsię,omałoniewpadławsałatkę.TakibyłBazyl.Chodzącazagadka.
♦♦♦
–Siema,Bazyl–rzuciłAleksdosłuchawki.–Witampanadoktora.–Zabrzmiałototak,jakbysłyszelisięwczoraj.–Cotamsłychaćwakademickimświecie?Bazyl po studiach dostał pracę w Klinice Ginekologii i Położnictwa Akademii Medycznej, zrobił
specjalizacjęwuniwersyteckimszpitaluikończyłpisaćdoktorat.Jakwidaćtalentdopodrywuniebyłjegojedynymtalentem.–O, bracie! Niema żartów!Medycyna przez dużemeee – zabeczał jak koza. – Nie to, cow tym
waszymgrajdołku.Zawszesiętakprzekomarzali.Wszyscydoskonalewiedzieli,żeMiejskitodoskonałaplacówkaimało
który szpital w kraju może się z nim równać. Wiadomo też było, że w tak zwanym środowiskuakademickimczęstowięcejjestzwykłejbufonadyikarierowiczostwaniżrzetelnejwiedzyikompetencji.Aleksnigdynieubolewał,żeniezostanieprofesorem.Niemiałnaukowychambicji.–Nowłaśnie,tymbardziejsiędziwię,pocotameeedycynadomniedzwoni.Salowychzabrakło?–
Aleks postanowił, że pora przejść do rzeczy.Czego tenBazyl od niego chce?Możewyciągnąć go nawódkę?Mogłobybyćprzyjemnie.Jakzadawnychlat.– Nie, ostatnio przyjęliśmy Malaka – odciął się bezczelnie Chrapek – ale… – spoważniał – do
rzeczy…–No?–Ty,brachu,nieuwierzysz,jakąjadostałempropozycję…–Spróbuj,możeuwierzę,dajmiszansę–rzuciłkpiącoAleks.– Nie, no poważnie ci mówię. – Bazyl był naprawdę zaaferowany. – Zadzwonił do mnie Rysiek
Milewski,pamiętasz,onbyłrokniżejodnas,wgrupieztąrudą,nowiesz,ztą,coGazdasięspotykał,niepamiętam,jakjejbyło…–JejbyłoMańka.Pamiętam,żeniewiedziałem,czytoimię,czynazwisko.BożenaMańka.Aletego
Milewskiegoniekojarzęjakoś…noalenieważne,dawajdalej…–InternistazChmielnej…nodobra,zobaczyszgębę,tosobieprzypomnisz.Jaznimwkoszagrałem
kiedyś,stądgobliżejznam.Onteraz,okazujesię,działaprzyorganizacjiBaluMedyka,karnawałowego,wLabie.Lab było skrótem od nazwy S.Q. LAB, kultowego klubu studentów medycyny, istniejącego
nieprzerwanie od czasów przedwojennych, obecnie, po kapitalnym remoncie, przeżywającego drugąmłodośćjużnietylkowcharakterzeklubustudenckiego,aletakże,możnapowiedzieć,środowiskowego,mającego integrować lekarską brać bez względu na wiek, specjalizację i światopogląd. Temu miałysłużyćróżnegotypuimprezy,zktórychnajbardziejznanąiprestiżowąbyłwłaśniedorocznyBalMedyka.– No i co? Dał ci darmowewejściówki, że tak przeżywasz? – Bazylmiał dość irytujący zwyczaj
dochodzeniadosednaprzezopłotki.–Streszczajsię,chłopie…–Nojuż,przecieżmówię,onipodobnogadaliostatniowgronieorganizatorówiz ludźmizzarządu
Labaiponoćzgodniedoszlidowniosku,żebyłobysuper,gdybyśmymy,nowiesz…–Nie,noBazyl,tymitylkoniemów,żetojestto,comyślę–przerwałmuprzerażonyAleks.–Nowłaśnie…żebyśmyzagrali.Znów,polatach.Jakogwiazda…natymbalu…no…–sapnąłBazyl.–Nochyba twój!–wykrzyknąłAleks,używając ichkultowegopowiedzonka,pełniącego taką samą
funkcję jak: „Pojebało cię!?”. No, Bazyla na pewno pojebało. Niema co do tegowątpliwości. – Tywiesz,iletymaszlat?Wlustrospójrz,gwiazdoodsiedmiuboleści.Nonie,pęknęześmiechu,Bazyl,czytykiedyśwydoroślejesz?Pozwól, że ci przypomnę,mynie jesteśmyPinkFloyd, żebynaszwystęppolatachbyłmuzycznymwydarzeniem.Chybacisięnudzi.–Otóżwyobraźsobie,żesięmylisz–Bazylprzeszedłdokontrataku.–Toznaczy,żejesteśmyPinkFloyd?Bazyl,weźapap,maszgorączkę!–Nie, to znaczy, że to będziewydarzenie.Milewskimówi, że jak padł pomysł, to sięwszyscy na
zebraniu organizacyjnym podjarali, i że każdy pamiętał naszą kapelę, a niektórzy nawet poszczególnekawałki.Nawetnucićzaczęli.Stary,my,kurna,byliśmypopularni!–Jasne,zarazsiępopłaczęzewzruszenia.Jakmijeszczepowiesz,żektośchcezatojakąśkasędać,to
schodzęzdyżuruilecęnapróbę.–Niestety–westchnąłBazyl–wtemacieMoneyforNothingwyraźnynacisknatodrugie.Alezato
chicksforfree–dodałwesolutko.–Tak,tylkowszystkiepoczterdziestce–mruknąłAleks.–Niemarudź,będziewesoło…– O taaak, w to nie wątpię. Było miło i przyjemnie, była dupa… ale ze mnie! – Aleksowi to
powiedzonkowydałosięwyjątkowoadekwatnedosytuacji.–GadałeśzBarrymiLarrym?Wnichcałanadziejanaostatniesłoworozsądku–rzuciłgłosemkaznodziei.Barry iLarry, czyli bliźniacyAdam iMirekGrossowie, tworzyliwyjątkowo zgrany, szarpany duet.
Próżno było szukać formacji mającej w swoich szeregach gitarzystę i basistę bardziej do siebiepasujących.Właściwiemogliwdowolnymmomenciekoncertuwymienićsięinstrumentamiipewnieniktby nie zauważył różnicy. Dziwne, gdyż prawdę mówiąc, bardzo często grali upiornie nierówno, codoprowadzałoBazyladoszewskiejpasji.No cóż, trzeba przyznać, że był naprawdę doskonałym perkusistą, a szarpani, niestety, miernymi
muzykami.Aleksjednakniepozbyłbysięichzażadneskarbyświata,nawetgdybyupomniałsięonichPrincedoswojejnowejpłyty.BarryiLarrymielipoprostusercedogrania.Jedno.Nadwóch.–Rozmawiałem–odparłBazyltajemniczo.–Noi…?–Alekszawiesiłgłoswnadziei,żebliźniacywyśmialiBazylataksamojakon.–Bylizachwyceni!–Chrapektriumfował.–No tomamy przesrane – rzucił filozoficznieAleks, alew głębi duszy zaczynał się cieszyć na to
graniezprzyjaciółmi.EntuzjazmBazylabyłnajwyraźniejzaraźliwy.–Tokiedypierwszapróba?–spytałrzeczowo.–Liderze,decyduj!–wykrzyknąłBazylzemfazą.–Czwartek.–Takjest,towarzyszupułkowniku!Gdy skończyli rozmawiać, Aleks przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił, że się
zgodził.Boże,jakonjużjestdalekoodtakiegożycia.Tylesięwmiędzyczasiewydarzyło.Miałżonę,niemażony,miałrodzinę,niemarodziny.Slogan sex, drugs and rock’n’roll, który niezmiennie przyświecał przyjaciołom z zespołu i ich
kumplomorazkręcącymsięzawszekołonichpanienkom,wjegoprzypadkuograniczałsiędotrzeciegoczłonuwwersjiodtwórczej.Rock’n’rollleciałzodtwarzacza.Wsamochodzie.PrzedoczamistanęłymuobrazyzczasówspędzonychzEwą.Ztychnajlepszych.Ztychbezkłótni,zarzutów,udowadnianiaracji,wymagańifochów.Potrafiliwtedyjechaćnakoncert
Pearl Jam do Berlina, podejmując decyzję godzinę przed wyjazdem, po prostu tankując samochódi ruszając w drogę. Fakt, że nie mieli biletów, był wbrew pozorom dodatkową atrakcją, a nie, jakmogłobysięwydawać,przeszkodą.Alboorganizowaliimprezępraktyczniezminutynaminutę,ottak,poprostu zapraszając znajomych, żebywpadli. Później zaczęli sobiewmawiać, żewłaściwie nic się niezmieniło,żetylkobrakujeczasu,boprzecieżdojrzeliiponoćwydorośleli.Ale to nie była prawda. Kiedyś mieli energię, radość bycia razem bez względu na to, gdzie się
znajdowaliicorobili.
Apóźniejjużnie.Brakowałomutego.
♦♦♦
Tesmutnerefleksjeprzerwałopukaniedodrzwidyżurki.–Proszę!–zawołał,mającnadzieję,żezobaczyuśmiechniętątwarzMonikiSzymańskiej.Alekroki,któreusłyszałzarazpootwarciudrzwi–wolneszuranie–dawałypewność,żezbliżającą
sięosobąniejestMonika.TobyłykrokiWładysławaSzymańskiego.–Przepraszam,żeprzeszkadzam,paniedoktorze.–Nieprzeszkadzapan,proszęwejść,panieWładysławie.–Przyniosłemtezdjęcia.Wreszcie.–Dziękuję,proszęusiąść.–AlekswziąłodSzymańskiegodużąszarąkopertę.Zauważył,żechoryjest
bardzoosłabiony,jakbypobytwszpitalupowoliwysysałzniegożycie.–Napijesiępankawy?–Nie,dziękuję.–Szymańskimówiłpowoli,zwysiłkiem.–Prawdęmówiąc,połykanieniejestodpewnegoczasumojąulubionączynnością.–Uśmiechnąłsię
smutno.Wendtpodziwiałspokójisiłętegoczłowieka.Obserwowałgoodpierwszychdnipobytunaoddziale
i był pod wrażeniem jego osobowości. Nawet w obliczu zbliżającej się śmierci Szymański potrafiłzachowaćcoś,coAleksnazwałzdystansowanągodnością.Czasamiodnosiłosięwrażenie,żeSzymańskijestkomentatoremrzeczywistości,żeto,cosiędzieje,choćbardzodramatyczne,wogólegoniedotyczy,rozgrywasięgdzieśobokijestprzedmiotemchłodnejanalizy.Jaksilnytrzebamiećcharakter,żebyztakimspokojemobserwowaćwłasneumieranie?Iczyrzeczywiściebudzitotylkopodziw,czypodziwiprzerażenie?Alekswyjął zkopertyplikklisz rentgenowskichdużego formatu.Były to zdjęcia tomograficzne szyi
chorego.NowotwórWładysławaSzymańskiegoukazanybyłwkolejnychprzekrojach,odmalutkiegoziarenka
dodużejrozlanejmasy.Zdjęciapochodziłysprzedkilkunastutygodni.Rakbyłwtedyzdecydowaniemniejszyniżobecnie.Alekspotrzebował ich,żebyocenićdynamikęzmian.Musiałporównać jezezdjęciamiwykonanymi
przedkilkomadniami.Wiadomo,żeguzprzez tenczassiępowiększył,dostwierdzenia tegonie trzebażadnychzdjęć.Istotnejestjednaknieto,jakbardzourósł,tylkowktórymkierunku.RakWładysławaSzymańskiegorósłumiarkowanieszybko,ale,niestety,wbardzoniedobrąstronę.Zamiastnaciekaćgardłowgłąbzachyłkugruszkowategolubnazewnątrz,gdziemógłbyrozwijaćsię
relatywnie długo, nie czyniąc aż tak wielkich szkód, on, niestety, wybrał sobie kierunek na krtań,wgryzającsięwjejścianęiprzemieszczającwjejświatło.Atooznaczatylkojedno:niedługotoświatłosięzamknie.Szymańskiegoczekapowolnaśmierćprzezuduszenie.–No,minęmapannietęgą,doktorze.Chybazemnąbardzoźle–odezwałsięchory.–Nocóż…–Aleksniemiałpojęcia,coodpowiedzieć.–Doktorze,tylkobłagam,niechpannieowijawbawełnę.Mamprawoznaćprawdęiproszęmigonie
odbierać.–GłosSzymańskiegobyłsłaby,alestanowczy.–Dobrze,panieWładysławie,postaramsięwyłożyćsprawęjasnoizwięźle.Otóżdynamikarozwoju
pańskiego guzawskazuje na złe rokowanie. Amówiącwprost, nowotwór powoli, ale systematycznieniszczykrtańinależysięliczyćztym,żewbliższejlubdalszejprzyszłościpoprostujązamknie.–Aleksprzez chwilę pokazywał pacjentowi na zdjęciach plamy przedstawiające kolejne fazy rozwoju raka,
tłumaczącspecyfikęzmianigrożącekonsekwencje.–Rozumiem–powiedziałwkońcuchory.Jegotwarzniewyrażałażadnychemocji.Byłblady,aletrudnopowiedzieć,czyprzyczynątegojestto,cousłyszał,czymożepadającepodkątem
światło.PatrzyłAleksowiprostowoczy.Lekarzpoczułdreszcznaplecach.–Niechcęwtejchwilioniczymprzesądzać.–Aleksniemógłwytrzymaćtegospojrzenia,zająłsię
więcwkładaniem zdjęć do koperty, jednego po drugim. –Decyzja niemoże być podjęta tylko przezemnie, muszę ją skonsultować z ordynatorem, ale uważam, że bezwzględnie konieczny będzie zabiegoperacyjny…–Domyślamsię–przerwałmuSzymański–żetenzabiegniewyleczymnienaglewmagicznysposób.
Gdybytakbyło,przeprowadzonobygodawnotemu,prawda?–Tak,mapanrację.Niemówięozabieguradykalnym.Nieusuniemycałegoguza.Toraczejpewne.–Więcpocotenzabieg?–Szymańskisprawiałwrażenie, jakbydobrzewiedział,poco.Amimoto
stanowczodomagałsięwyjaśnień.Aleks zaczął się zastanawiać dlaczego. Chce go przyłapać na kłamstwie? Na próbie pocieszenia,
zatajenia,jakajestnaprawdęsytuacja?–Zmniejszymymasęguza–zacząłostrożnie–przezconiecospowolnimyjegorozwój…–Zawiesił
na chwilę głos, ale wyczekiwanie w spojrzeniu Szymańskiego kazało mu kontynuować. – Poza tym,amożeprzedewszystkim,sprawimy,żebędziepanmógłoddychać–zakończyłzulgą.–Rurka?–Tylkojednosłowo.Zabrzmiałotrochęjakzaklęcie.–Tak.–Niebyłosensusięnadtymrozwodzić.Wszystkojasne.–Awięcmambyćjakcinieszczęśnicytutaj?–Wprzeciwnymwypadkupanumrze,panieWładysławie.–Tomiałbyćostatecznyargument,alegdy
Alekswypowiadał te słowa, zdał sobie sprawę, że zabrzmiały trochę śmiesznie, jak głupia pogróżka.Przezchwilęmiałochotęsięroześmiać.Boże,toprzemęczenie,zadużodyżurów,pomyślał.RoześmiałsięzatoSzymański.Jegośmiechbyłszczery.Niemiałniczteatralności,niepobrzmiewaławnimnutahisterii.Itobyłoprzerażające.–Atoniezłe–zaśmiewałsię.–Wprzeciwnymwypadkuumrę.Tomidopierowiadomość.Alesię
przestraszyłem.–PanieWładysławie,chciałemprzeztopowiedzieć…–Aleksbyłzupełniezbityztropu.– Przepraszam, panie doktorze. – Szymański spoważniał. – Doskonale wiem, co chciał pan
powiedzieć, i nie mam zamiaru się z tego naśmiewać.Wkurzyło mnie tylko, gdy pan powiedział, żedecyzjęcodoewentualnychdziałańmusipanskonsultowaćzordynatorem.–Bomuszę…–Alekszastanawiałsię,doczegochoryzmierza.–Pragnęjednakzaznaczyć,żetonieordynatoranirównieżniepan,doktorze,będzieleżałjakwarzywo
zrurkąwgardle,pozbawionymożliwościwypowiedzenianawettakwiekopomnychsłówjak„pocałujciemniewdupę”.Niechcęznaleźćsięwtakiejsytuacji,rozumiepan?Coztego,żepożyjętrochędłużej?Chodziojakośćtegożycia,proszępana.Wy,lekarze,zaślepienichęciąratowaniażyciazawszelkącenę,w ogóle nie bierzecie tego pod uwagę. A życie to nie tylko czynności fizjologiczne, to coś o wielewięcej, a ja nie chcę być tego czegoś pozbawiony. –Ostatnie słowaSzymańskiwypowiedział głośnoigniewnie.Ironiaispokójznikły.–Oczywiściedoprzeprowadzeniazabieguwymaganajestbezwzględniepańskazgoda,itonapiśmie–
zapewniłpospiesznieAleks.–Niktniemazamiarutegopodważać,proszęmiwierzyć.Szymańskipoprawiłsięwfotelu.Oddychałciężko,próbującsięuspokoić.Odwrócił głowę i przez chwilępatrzyłwokno, jakbybył sam.Potemzamknąłoczy i przezułamek
sekundyAleksowiwydawałosię,żezrobiłomusięsłabo.
Ale po chwili Szymański spojrzał przenikliwie na Aleksa, po czym pochylił się w jego stronęipowiedziałcicho:–DoktorzeWendt,powiempanu,jakiejestmojezdanie.Mamnadzieję,żezabrzmirównieśmiesznie,
jakpańskapropozycja…Ależadnemuznichniebyłowtymmomenciedośmiechu.–Pomoimtrupie.Szymańskiwstałiwolnym,alepewnymkrokiemwyszedłzdyżurki,nieoglądającsięzasiebie.Idobrze,żesięnieobejrzał,boniezobaczyłłezwoczachlekarza.
Rozdział8
Oddługiegoczasubyłtylkojedenpowód,dlaktóregoAlekslubiłweekendy.Powódmiałsiedemlat,wieczniepotarganą,krótkąblondczuprynkęiogromneniebieskieoczy,jakzwykłmawiaćdziadek:„pohydrauliku,bounaswrodzinienikttakichniemiał”.GdybynieMarysia,weekendybyłybyniedozniesienia.Kiedy mieszkali razem, było zupełnie inaczej. Jeżeli tylko nie miał dyżuru, zawsze wymyślali coś
zEwą,żebymałamiałachwilę radościspędzonązzapracowanymiw tygodniu rodzicami.A tobasen,atoślizgawkaczywypadzamiasto.Aleksuwielbiałwymyślaćcoraztonowewyzwania.Tobyłnajpiękniejszyczaswjegożyciu.Napewnotrochęgoidealizował,tonormalne,alepowyprowadzeniusięzewspólnegodomu,wciąż
niewykończonego, zwiecznie zaniedbanymogródkiem, ale jednak przytulnego, do sterylnego, zimnegomieszkania, weekendy, podczas których nie mógł się spotkać z córką, były bezbarwne i jałowe. Niepomagała świadomość, żewreszciemaswobodę,naktórejbrak takczęstoprzecieżnarzekał, żemożespokojnie poczytać czy obejrzeć mecz, wyskoczyć na piwo, pobiegać. O tak, teraz może obejrzećwszystkiemecze świata, jeden po drugim, przeczytać całą Bibliotekę Narodową, ale na żadną z tychrzeczyniemiałochoty.Podobniebyłozbalowaniem.Kiedywczasiemałżeństwamusiałwymykaćsięnaimprezęzkumplami,
nierzadko wymyślając karkołomne usprawiedliwienia, to dopiero była frajda. Było w tym cośz harcerstwa i szpiegowskich akcji. Teraz powoli uzmysławiał sobie, że nie są już na studiach, żewiększość kolegówma ułożone lepiej lub gorzej życie i że kawaler z odzysku tak naprawdę jest dlawszystkichtylkokłopotem.Prawdą jestwięc,żekiedyMarysiabyłachora lubwyjeżdżaładokądśzmatką, jużwsobotęAleks
najzwyczajniejwświeciewpadałwmegadeprechę.Długospał,pałętałsiębezcelupomieszkaniu,niechciało mu się nigdzie wychodzić, a zdarzyło się raz i drugi, że spędził wieczór w wyjątkowozajmującymtowarzystwiebutelkiJackaDanielsa,użalającsięnadsobą.Dzisiajjednakbyłozupełnieinaczej.OczternastejodbierałMarysięodmatkiimiałzamiarzrobićjej
niespodziankę.Zabierałjąnapróbęzespołu.PoczątkowoniebyłzachwyconypropozycjąBazyla,żebykolejnyrazpograćwsobotę.Popierwsze,
byłzmęczonyiprzygnębionyostatnimidniamiwpracy,podrugie,chciałspędzićjaknajwięcejczasusamnasamzcórką.Ale po pierwszej próbie bakcyl muzyczny znów zaatakował. To było jak niewyleczona do końca
infekcja.Przypomniałsobieprzedkoncertowąadrenalinę,satysfakcję,gdydobrzewykonałjakiśkawałek,poczuciewspólnotyzkolegami.Postanowiłwięc zabrać córkę ze sobą.Zresztą jeżelima się czegośodojcanauczyć, skorzystaćna
spotkaniachznim,tomusigopoznaćzkażdejstronyiwiedzieć,corobi.Zatrzymałsamochódprzedbramą.Przechodzącprzezogródek,poczułukłuciewsercu.
Dokładnietakiesamojakzakażdymrazem.Matko,a tujeciąglenieprzycięte,pomyślał.Amiał tobyćpięknyizadbanyogródek.Nocóż,widać
Ewienatymniezależy.Przyspieszyłkrokuiznalazłsięprzydrzwiach,naktórychwisiałaciągletasamastaromodnakołatka.Zapukałdwarazy.Minęło zaledwie kilka sekund i Ewa otworzyła drzwi. Jak zwykle Marysia kilka minut przed
umówioną godziną kręciła się po przedpokoju, nerwowo poszukując kolejnych części garderoby,zmieniając topłaszcz, to rękawiczki,bo teprzecieżzupełnieniepasują, czymdoprowadzałamamędorozpaczy.Wiadomo,królewnytakmają.–Nocześć–rzuciłaEwaniechętnie.–Wejdziesz?Niezabrzmiałotojakzaproszenie.ZresztąAleksniezamierzałprzebywaćwtowarzystwiebyłejżony
dłużejniżtokonieczne.Czułsięjakintruziniemógłuwierzyć,żeztąkobietącośgokiedyśłączyło.–Nie,dzięki,spieszymysię–odrzekł.–Adokądtosiędzisiajwybieracie?–zainteresowałasięEwa.– Ooo, to jest niespodzianka, którą przygotowałem dzisiaj dla tej eleganckiej niewiasty. – Aleks
uściskałdziewczynkę,któratymczasemzdążyłazawisnąćnajegoszyi.–Àpropos,czymożeszjejwytłumaczyć,żesłomkowykapeluszzwakacjiniepasujedowełnianego
płaszcza?Aleks nie cierpiał tego chwytu. Ewa jak zwykle próbowała osiągnąć efekt wychowawczy,
wykorzystującjego.Podtymwzględembyłaniereformowalna.Zawszemiałnakońcujęzykajakąściętąuwagę,aledawnopostanowił,żeniedasięsprowokować.–Milady,myślę,żepowinnaśwziąćpoduwagęopiniępanistylistki.Wkońcutowybitnyfachowiec
odmody.Ewa spiorunowała go wzrokiem, aleMarysia posłusznie zdjęła kapelusz i założyła białą wełnianą
czapkę,cooznaczało,żekryzyszostałzażegnany.–Tylkoproszęcię,bezwariactw.–Troskliwamatkamusimiećostatniesłowo.–Eee,tonigdzienieidziemy.–Niemógłsobieodmówićdrobnejuszczypliwości.Marysiazachichotała.PiorunwzrokuEwyuderzyłporazdrugi.Całeszczęściemała,jużgotowa,wybiegłanadwór,zatrzaskujączasobądrzwi.
♦♦♦
–Tatusiu,cotozaniespodzianka?Jedziemydozoo?–Marysiabyłapodekscytowana.–Nie,aleodwiedzimydośćpodobnemiejsce.–AlekszrobiłminęszeryfazNottingham,czyliuniósł
jednąbrew,przymykającoko,cooznaczało,żeinformacjitejnienależybraćzbytpoważnie.Marysiauwielbiałatakieabstrakcyjneprzekomarzanki.–Jakiemiejscejestpodobnedozoo?Park?– No tak, moja córka znów została Dzieckiem Dosłownym. Nie zgadniesz, moja droga… otóż…
jedziemynapróbę!–zakończyłzpatosem.Dziewczynkaosłupiała.–Toznaczy, żepotemwrócimy i pojedziemy jeszcze raz, tym razemnadobre?–Marysia za żadne
skarbyniechciałazostaćDzieckiemDosłownym,alewidaćbyło,że tematwyraźnie jąprzerasta.Byłazdezorientowana.Jednymsłowem,niespodziankasięudała.–OJezu,córeczko,nie.Jedziemynormalnie,tylkonapróbę.Toznaczynapróbęzespołu.Muzycznego.
–A,takąpróbę…–Dziewczynkaniemogłasięzdecydować,czysięcieszyć,czywręczprzeciwnie.Milczałaprzezchwilę,pijącprzezsłomkęsokjabłkowy.– Tatusiu, czy to ten zespół, co mama o nim opowiadała, że tam śpiewałeś, jak ja byłam całkiem
malutka?–Acoopowiadała?–Żewtedybyłeśbardzoładny.–Ha,ha,aterazniejestem?–Aleksbyłszczerzerozbawiony,alestarałsiętegonieokazywać.–Terazmamajużtakniemówi.Marysianachwilęposmutniała.Widaćbyło,żedobrzewie,cosiędziejez ichrodziną.Jużnie jest
małymdzieckiem.Pochwilipostanowiłajednakwziąćsięwgarść.–Aleniemartwsię–powiedziałabuńczucznie–terazjatakmówię:jesteśładny!Aleksmocnojąprzytulił.Jaktodobrze,żejąma.
♦♦♦
PogodziniepróbyLarryiBarrywciążgralinierówno.Bazylsięwkurzał, tymbardziejżesytuacjabyładziwna,bo toraczejgitaragrałarównozperkusją,
tworząc,jaktowykrzyczał,„opozycyjnąsekcjęrytmiczną”,wstosunkudoktórej,niestety,baswypadałhorrendalniekrzywo.Bliźniacypocilisię,klnącpodnosem,bogłośno,przydziecku,przecieżniewypada.Dziecko natomiast bawiło się wspaniale. Na początku Marysia była zestresowana, oglądała tylko
z zaciekawieniem sprzęt, ale po pół godzinie podskakiwała w rytm muzyki. Najpierw na bokpowędrowałakurtka,apóźniej sweterek.Corazbardziejpodobała jej sięniespodziankaprzygotowanaprzez tatę. Dodatkową atrakcją był teatrzyk odgrywanyw przerwach przez podstarzałych rockmanów,którzykłócilisię,pocili,przeklinali,robiliśmieszneminyipowtarzaliwnieskończonośćposzczególnekawałki.Imbardziejbyłonierówno,tymzabawabyłalepsza.Aleks czuł się dziwnie lekko i spokojnie. Patrzył na córkę i przyjaciół i jak za dotknięciem
czarodziejskiejróżdżkiodpływaływszystkiezmartwieniaistres.Wreszciebyłchoćtrochęszczęśliwy.Niewiedziałdokładnie,cowywołałotakistan,przecieżtotylko
próbazespołu,ajednak.Wkońcuprzestałsięnadtymzastanawiaćiwczułsięwmuzykę.Śpiewało mu się coraz lepiej. Powoli, z każdą zwrotką, z każdym refrenem wracały wspomnienia
zcielęcychlat.Uwielbiałśpiewać.Już jako kilkuletni chłopiec stawał w swoim pokoju przy „mikrofonie”, jak nazywał wyjmowaną
w tajemnicy przed rodzicami podpórkę do kwiatów z nasadzonym na nią kuchennym sitkiem,ikoncertowałwniebogłosy.Tobyłajegoulubionazabawa.Może dlatego, że jako jedynak, dziecko zapracowanych rodziców, spędzający dużo czasu sam,miał
dosyćciszy,amożedlatego,żenieprzewidywalnajakzwyklenaturatakpomieszałageny,iżjemuwłaśnieprzypadłtenśpiewający.Wieleosób,słuchającgo,mówiło,żemadarodBoga.Potrafiłwjakiśtajemniczysposóbskupiaćna
sobieuwagęsłuchaczy.Tegoniedasięwyćwiczyć,tosiępoprostumalubnie.Jednaknigdynietraktowałśpiewaniapoważnie.
Toironialosuwczasach,gdymilionymiernotoddałybyżyciezakarierępiosenkarza:facetobdarzonytakimimożliwościamitraktujeśpiewaniejakzabawę,nicsobienierobiączzachwytówipochwał.Noipocokomutegeny?Tylkorazpojawiłosięwahanie.Tylkoraz,gdybyłmłody,poważniepomyślał,żemożejednak…Tobyłajegotajemnica.Jegomuzycznysekret.Starahistoriazczasówstudenckich,ważnataknaprawdętylkodlaniego.Medipowerbyłojużwtedyznanąibardzolubianąwświecieakademickimkapelą.Główniezasprawą
Aleksa,boprzecieżLarryiBarryniegraliwtedyanitrochęrówniejniżteraz.TodlaAleksastołeczneklubywypełniałysiępublicznością, to jegogłoszostałparę razyciepłoopisanywlokalnejprasie i tojegopiosenka100ry została kilka razy puszczonaw radiu. Zespół niewykraczał poza amatorski ruchstudencki,alenasceniewypadałnaprawdęzawodowo.Iwtedywłaśniezadzwoniłtelefon.Muffinbyłpostaciąabsolutniekultową.Ludziemówili,żenastępnytakikompozytorigitarzystaurodzi
sięwtymkrajuzapięćsetlat.ZespółNo,któremuodkilkulatliderował,zkażdąpłytązyskiwałnowerzesze fanów.Powoliodchodzącodmłodzieńczego,buntowniczego,undergroundowegowizerunku,niedał się jednakzmielićwpopowymmikserzena lekkostrawnąpapkę iwciążbył synonimemświeżego,przemyślanego,nowocześnierockowegobrzmienia.ItoMuffinjetworzył.Gazety prześcigały sięw relacjonowaniuwywołanych przez niego skandali, przepowiadając rychłą
śmierćzprzedawkowaniawszelkiegotypuużywek,aonnicsobieztegonierobił.Poprostupisałcorazlepszekawałkiinagrywałcorazlepiejsięsprzedającepłyty.TowłaśniewtedyzadzwoniłdoAleksa.–Wiesz, że Goldi odszedł? – zapytał bez zbędnychwstępów, gdy tylko upewnił się, że rozmawia
z„tymdoktorkiem”,jaktookreślił.Też pytanie! Wszyscy wiedzieli, że Goldi zniknął. Każde dziecko to wiedziało. Od miesiąca cała
bulwarowa prasa nie pisała o niczym innym, tylko podawała kolejne wersje odwykowej terapii IvaGoldmana,wokalistyNo.Plotkowano,żeleczysięwjakiejśluksusowejklinicezagranicąalbożezaszyłsięzjakimścudotwórcąodleczeniauzależnieńnaMazurach.ŻetaknaprawdęwyjechałdoStanów,gdziezamierzazrobićkarierę.Awogóletojestnieuleczalniechoryipozostałomukilkamiesięcyżycia.Jakbyło,niewiadomo,faktfaktem,żeGoldiegowcięło,ajegonastępcywciążniebyło.–Pewnie,żewiem–odrzekłAleks.– To może wpadłbyś do nas na próbę? Podobno dajesz radę. – Muffin nie zadał sobie trudu, by
wyjaśnićAleksowi,skądotymwie.–Nodaję–potwierdziłAleks,trzymającsiękonwencjirozmowy.Muffin podał mu adres i odłożył słuchawkę, nie przejmując się tym, czy Aleks zdążył go zapisać.
Pewnie,wkońcu„tendoktorek”niejestjedynymwokalistąnaświecie.Dwadnipóźniejmiałokazjęzaśpiewaćnajwiększehityostatnichlat.IOrangelady.IMaximum.Iwszystkieinne.Bitedwiegodziny.Wypadłogenialnie.Kapelagrałaotrzyklasylepiejniżjegochłopaki,amagiafantastycznychutworów
prowadziłaAleksa przez kolejne frazy, na granicy podświadomości, zawsze tam, gdzie głos powinienuzupełnićbrzmienieinstrumentów.Nigdywcześniejtaksięnieczuł.Nigdytakbardzoniezagłębiłsięwmuzykę.Nigdyniewlałasiędo
jegownętrza,poruszająckażde,najdrobniejszezakończenienerwowe.Śpiewałjaknatchniony.– Kurwa, chłopie, ty jesteś lepszy niż Goldi. –Muffin, który w czasie próby nie odezwał się ani
słowem,pozakończeniugranianiekryłzadowolenia.–Bochybatrochęmniejćpa.–SiermiężnydowcipEgona,basistyzespołu,niespotkałsięzaprobatą
lidera.–Zamknij się,Egon,oprzyjacielumówisz!Dobra,Aleks.–Po razpierwszyMuffinzwrócił siędo
niegopo imieniu.–Przemyśl to sobie.Możeszzacząćodzaraz.Wprzyszłym tygodniugramywśrodęwKatowicachiwweekendweWrocławiu.Wstał,włożyłgitarędofuterałuiwyszedł,jakbyuznał,żesprawajestzałatwiona,żesiędogadali.LeczAleksdoniegozadzwonił.Iznówbyłolakonicznie.–Wiesz,Muffin,jachybajednakzostanęlekarzem–powiedziałpoprostu.– Taak, a jamyślałem, że na tej planecie niema ludzi bardziej pojebanych odemnie – stwierdził
Muffinposępnie.Iodłożyłsłuchawkę.
♦♦♦
PopróbiewdoskonałychnastrojachsiedzielisobiewedwójkęwPizzaHutprzydużejpepperoni.–Ico,fajnabyłaniespodzianka?–AlekszradościąpatrzyłnazadowolonąbuzięMarysi.–Suuuper–sapnęła,odgryzającdużykawałekpizzyipopychającgopieczywemczosnkowym.Jakzwykle.Przez chwilę panowała cisza, tylko od czasu do czasu przerywana mlaskaniem. Nagle Marysia
spoważniałaizadałamupytanie:–Tatusiu,dlaczegotywłaściwiezostałeślekarzem?–Botopięknyzawód–odpowiedziałAleksrówniepoważnie.Był zdecydowanym przeciwnikiem traktowania małej protekcjonalnie, co często robiła Ewa.
Tłumaczyłjejwielerazy,żedziecimająswojeproblemy,doktórychpodchodząpoważnie,ipytania,naktóre powinny otrzymywać poważne odpowiedzi. Ale najczęściej, niestety, wygrywała koncepcja„nieodbieraniadzieciństwa”.Ewanaogółzbywałamałą,udzielając jej infantylnychodpowiedzi,a taknaprawdęniemiałaczasuznią rozmawiać.Alekszastanawiał się często,dlaczego takwalczyła, żebyMarysiazostałaznią.Czyżbytobyłajedyniesprawaambicji?Marysiamilczała,wpatrującsięwojca,jakbyczekałanato,cojeszczepowie.–Tatuś,tyjesteśdobrymlekarzem,prawda?–zapytała,gdyAlekssięnieodezwał.Zastanawiałsię,doczegocórkazmierza,ibyłpewny,iżniejesttoubolewaniezpowodutego,żetatuś
niezostałgwiazdąrocka.–Staramsię.Adlaczegootopytasz?–DziadekKarolinyznaszejklasyumarłwszpitaluionamówiła,żelekarzeniemoglimupomóc.Aja
powiedziałam, żemój tata napewnobypomógł, bo jest dobrym lekarzem.Pomógłbyśmu, prawda?–NadziejawjejgłosiezbiłaAleksaztropu.–Toniejesttakieproste–odparłpodłuższejchwili.–Dlaczego?–Czasaminawetnajlepszylekarznicniemożezrobić.Jeżeliczłowiekjestbardzochoryalbobardzo
stary,topoprostuumiera.Iżadenlekarzmuniepomoże.–Nawetgdybardzosięstara?–NadziejawgłosieMarysibyłacorazsłabsza.–Nawetgdybardzosięstara.Dziewczynka posmutniała. Widać było, że śmierć w rodzinie przyjaciółki wywarła na niej duże
wrażenie.Wdarłasiędobeztroskiego,dziecięcegoświata,niepytającopozwolenie.Marysiasiedziałaprzygarbionairysowaławidelcemwzorkizkeczupu.
Aleksteżstraciłhumor.Wróciłozmęczenieiprzygnębienieostatnichdni.Przezchwilęsiedzieliwciszy.Wreszcie Marysia spojrzała na niego tak smutnym wzrokiem, jakiego nigdy u niej nie widział,
ipowiedziałatonemdorosłejosoby:–Tochybaniejestpięknyzawód…
Rozdział9
GabinetdocentaMalakabyłurządzonypospartańsku.Jakna„żołnierza”przystało.Poza typowym wyposażeniem laryngologicznym – fotelem i stolikiem z narzędziami – była tam
kozetka, taka zwykła, służąca do ewentualnego badania ogólnego i neurologicznego, proste dębowebiurkoidwafotele.Na wszystkich ścianach wisiały półki, na których stały setki książek, co ciekawe, nie tylko
medycznych.Wchodząc,odnosiłosięwrażenie,żegłównymelementemwyposażeniagabinetujest…porządek.Żadnychzdjęć,pamiątekzpodróży,żadnychbibelotów.Nicosobistego.Jedyny wyjątek stanowiła mała kolekcja modeli samolotów wojskowych, ale i ona nie była
wyeksponowana,leczwstydliwiepochowanatotu,totam,trochętak,jakbyktośzapomniałjąwyrzucićpodczaswiosennychporządków.ZresztąstosunekdotegohobbynajlepiejcharakteryzowałMalaka.Wszyscywiedzieli,żeDocentuwielbiasklejaćmodele,aolotnictwiewojskowym,odjegopoczątków
ażpodzieńdzisiejszy,wieprawiewszystko.Aleonnigdynieprzyznałsię,żesklejamodele,bokochalotnictwo.Onie,ontorobi,bomodelarstwotodlachirurgadoskonałećwiczeniemanualne.Wprzeciwieństwiedotypowychhobbystów,którzyoswojejpasjipotrafiąmówićgodzinami,Malak
za jakąkolwiek rozmowę na jej temat w godzinach pracy ukarałby zapewne surowo wszystkich jejuczestnikówzesobąwłącznie.CałyDocent.–Proszę,proszę,doktorzeWendt–zwróciłsiędowchodzącegoAleksa.–Niechpansiada.Alekszająłmiejscewjednymzwygodnychfoteli.Zapadłsięwnimgłębokoipochwilipoczułdość
niezręcznie,bowyglądałototrochę,jakbywpadłnakoniaczek,aniewsłużbowejsprawie.Przesunąłsięwięcdoprzodu,siadającnabrzegufotela.Terazwyglądałpewniejakprzerażonyinteresant.Jakośgłupio.Wróciłdopoprzedniejpozycji.Na szczęście Docent notował coś zapamiętale i nie zauważył tego „tańca z owsikami”, jak Aleks
nazwałwmyślachswojezachowanie.PochwiliMalakpodniósłwzrokznadnotatekizdjąłokulary.–Słyszałem,żeniedługoprzeobrazisiępanwgwiazdęmuzyki–zagaiłzkwaśnymuśmiechem.Aleks zastanawiał sięprzez chwilę, czy tomoże łagodna formawypowiedzeniapracy i czy reakcją
powinno być natychmiastowe, pełne pokory udanie się na poszukiwaniewiejskiego ośrodka zdrowia,gdzieś w promieniu stu kilometrów od stolicy, który mógłby być ewentualnym miejscem zasłużonejpokutynieodpowiedzialnychlaryngologów.–Nocóż,paniedocencie…–zacząłzminąmającąwyrażaćskruchę.– Brawo, młody człowieku. Sztuka to doskonałe uzupełnienie dla medycyny – nie pozwolił mu
dokończyćMalak.Aleksniebyłpewny,czytotylkowstępdokatastrofyiczytenmiłytonjesttaktycznązmyłką.Możedocentchceuśpićjegoczujność,bypochwiliwykrzyczeć,comyślinatematgłupkowatychwyczynówpoważnegolekarza.OrdynatorbyłwMiejskimnalaryngologiiwładcąabsolutnym.Władcądusz iumysłów,anie tylkogodzin imiejscapracy.NaplanecieDocentaMalaka lekarzbył
wpracy,nawetkiedyspał,inielicującezwłaściwąpostawąsnyrównieżmogłyzostaćpoddanesurowejkrytyceidoczekaćsięsurowejkary.Alekspostanowiłwięcsięnieodzywaćiczekać.–Lekarzmusimiećmożliwośćodreagowania–ciągnąłMalak.–Tokoniecznewtymzawodzie.Stres
i przygnębienie, związane z ciągłym obcowaniem z ludzkim cierpieniem,muszą znaleźć gdzieś ujście.Asztukatonajlepszysposóbjegoposzukiwania…Alekspowoliupewniał się,żenicmuniegrozi.Niewiadomodlaczego, ta ludzka twarzordynatora
zawsze go zaskakiwała. Przecież przekonał się nie raz, że szorstki i niezbyt przyjemny w kontaktachMalak to tak naprawdęmądry i wrażliwy człowiek. Za każdym jednak razem, gdy to stwierdzał, byłzdziwiony.–Dotegopotrzebnyjestjednaktalent.Asłyszałem,żepangoma,doktorze…–Niemnietooceniać,paniedocencie.Ludzieróżnerzeczymówią–rzuciłAleksskromnie.–Opańskichzdolnościachraczejsamedobre.Złych,wkażdymrazie,niesłyszałem.Zresztąchętnie
sięprzekonam.MojaedukacjawzakresienurtówmuzycznychzatrzymałasięcoprawdanaetapieFrankaSinatry,alejestemraczejwdzięcznymsłuchaczem.Aleksaznowuogarnęłoprzerażenie.Ostre gitarowe brzmieniaMedipowermają tylewspólnego z Frankiem Sinatrą, co przemarsz stada
słonizmistrzostwamiEuropywjeździefigurowejnalodzie.Egzekucja więc została zaledwie odroczona. – Czy mogę wręczyć panu docentowi zaproszenie? –
zapytałzesłabąnadziejąwgłosie.Ostatniejszansymógłupatrywaćwtym,żedeklaracjachęcizestronyszefanieprzerodzisięwczyn.–Dziękujębardzo,jużmam.–Ostatniezłudzeniaprysłyjakbańkamydlana.–Dostałemodprofesora
NiedzielskiegozortopediizAkademii.Miałjednonazbyciu.Takwięcproszęsięstrzec–rzuciłMalakzuśmiechem.–Nodobrze,muzykapięknarzecz,alewypadałobyteżmożetrochępopracować.–Docentdał w ten sposób do zrozumienia, że czas na pogaduszki się skończył. – Co to za problem z tymSzymańskim?–Jegotonstałsięnaglepoważnyisłużbowy.Aleks szczegółowo zreferował historię choroby pacjenta. Wiedział, że może być wypytywany
o najdrobniejsze szczegóły, bo znajomość wszystkiego, co dotyczy chorego, była dla Malaka wręczobsesyjnieistotna.„Niewyleczyszczłowieka,jeśligonieznasz”,mawiał.Pozakończeniuwywoduprzezchwilępatrzyłnazamyślonegoszefa.Przeszłomunawetprzezmyśl,że
starszypanzasnął.–Dobra,proszępokazaćtezdjęcia–usłyszałjednakpochwili.Tomogramy krtani powędrowały kolejno do przeglądarki rentgenowskiej wiszącej na ścianie obok
stolika z narzędziami. Docent przypatrywał się dokładnie każdemu z nich, choć zmiany były aż nadtowidoczne.Była to kolejna, bardzo charakterystyczna cecha ordynatora laryngologii. Ten nerwus i furiat
wkontaktachz ludźmiuspokajałsiępodczasbadania lubśledzeniawyników.Rozważałnajdrobniejszyelementzdjęcia,każdą,pozornienieważnąmorfologięlubrozmazkrwi.Przypominałdetektywa.Alekspodszedłdoprzeglądarkirazemznim,aleoczywiścienieodważyłsięodezwać,nimpryncypał
nieskończyłoględzin.– Sprawa jest ewidentna. –Malak wreszcie zdjął tomogramy z podświetlacza. Usiadł za biurkiem
igestemzaprosiłAleksa,byzrobiłtosamo.–Tenczłowieksięudusi,itoniedługo–podsumował.
–Tak,paniedocencie.–Aleksniemógłniezgodzićsięzwersją,którąsam,relacjonującprzypadek,zasugerował.–Problemjednakwtym,żechorykategorycznieodmawiazgodynajakąkolwiekingerencjęchirurgiczną.–Nawetnatracheotomię?–Malakniekryłzdziwienia.–Przedewszystkimnatracheotomię–potwierdziłAleks.–Niezaakceptujerurki.– I jest pan pewny, doktorze, że poinformował pan go o wszystkich konsekwencjach? Że pacjent
dokładniezrozumiał,ocowtymchodzi?–Szefjakzwykledociekał,czywszystkiekonieczneczynnościzostaływykonanejaknależy.–Oczywiście.Tobardzo inteligentnyczłowiek…obardzoniezwykłej, silnejosobowości…Trudno
znimdyskutować.Sprawiawrażenie,żepogodziłsięztym,cogoczeka,żewszystkowie,żewszystkozaplanował…–Tak…–Malakzawiesiłgłos,jakbychciałzmusićpodwładnegododokończeniarozpoczętejmyśli.Przezchwilęwgabineciepanowałakrępującacisza.–Onchceumrzeć,paniedocencie–odezwałsięAleks inatychmiastzamilkł, jakbypowiedziałcoś
wstydliwego.–Niktniechceumierać!–wykrzyknąłordynator,pochylającsięnadbiurkiemwstronęAleksa.Malakbyłlekarzemzpowołania,atacypotrafiązachowywaćspokój,gdyratująludzkieżycie,jednak
reagująagresją,gdysąbezsilni.Jego słowa zabrzmiały tak absurdalnie, żeAleks uśmiechnął sięw duchu, bo przypomniałamu się
zabawnahistoryjka,którąopowiadałmuojciec.Wendt senior odbywał zaraz po studiach staż na oddziale chirurgicznym u legendarnego profesora
Rostkowskiego,któregopokolenieAleksaznałojużtylkozopowiadań,przekazywanychczęstowformiedykteryjek. Rostkowski, wielka sława chirurgii, prawdziwy przedwojenny profesor medycyny,uwielbianyprzezpacjentówipodwładnych,byłuroczymstaruszkiemobłyskotliwymumyśleiwielkimsercu. Słynął z tego, że był oazą spokoju i anielskiejwręcz cierpliwości, prawdziwy flegmatyk.Miałcharakterystycznąwadęwymowy, seplenił, jakmawiali starsi lekarze, w sposób historyczny, tworzącsformułowania,któreprzeszłydohistoriiiktórenatrwałeweszłydosłownikastudentówilekarzy.Stanisław Wendt, jako młody stażysta, przed wielu laty uczestniczył w obchodzie na chirurgii
prowadzonym przez Rostkowskiego. Spokojny zazwyczaj profesor, poinformowany przez pielęgniarkęoddziałowąonagłymzgoniechorego,któregooperowałkilkadnitemu,aktórydobrzerokował,wpadłwszałiśliniącsięobficie,wyseplenił:„Siostro,jawogólesłyszećniechcę,żepacjentumarł!”.Aleksnatowspomnienieztrudemzachowałpowagę.Towszystkoprzeznerwyiprzemęczenie,skrytykowałsięwduchu.Zadużodyżurów.Tachwilamilczeniawyszłamunadobre,bodocentniecosięuspokoił.–Medycyna to nie poletko do rozważań dla domorosłych filozofów, doktorzeWendt – odezwał się
Malak,akcentująckażde słowo.–Tosztukapomagania ludziom.Wniektórychprzypadkach,możnabyrzec–nieladasztuka.– Ależ, panie docencie, to właśnie chciałem powiedzieć. – Aleks nie był do końca pewny, co
właściwiechciałpowiedzieć,alenieczułsięnasiłachpolemizowaćzszefem.–Wostateczności,jeżeliniebędzieinnegowyjścia,wykonamytracheotomięwfazieasfiksji,zewskazańżyciowych.– Ico,będziemy taksobiepatrzyli, jak facet siędusi, jakchwyta łapczywiepowietrze?Jakpowoli
sinieje, jak jego oczy nabiegają krwią… – Malak specjalnie odmalował tak straszny obraz, chcącwywrzeć na słuchaczu jak największe wrażenie. – …i będziemy dla zabicia nudy toczyli etycznepogawędkinatemattego,czyjużpowinniśmyinterweniować,czyjeszczemożemamyczasnaherbatkę!–Znówpodniósłgłos.–No toco jamamzrobić,paniedocencie?–Aleksmarzyło tym,żeby jaknajszybciejwynieśćsię
zordynatorskiegogabinetu.Miałnadzieję,żeDocentsamgowyrzuci,atymczasemontylkopogłębiłjego
rozterki.JednakMalaknaglesięuspokoił iopadłnaoparciekrzesła.Coznamienne,gotówzdusićwzarodku
najmniejszyprzejawbuntuczychoćbyzwykłegonieposłuszeństwa,poproszonyopomoclubradę,nigdynieodmawiał.Zatochybawszyscyceniligonajbardziej.–Spitfire–powiedział.–Słucham?–Aleksspojrzałnapryncypała,jakbytenbyłmieszkańceminnejplanety.Ocomuchodzi?–Spitfire,angielskimyśliwieczczasówdrugiejwojnyświatowej–wyjaśniłspokojnieDocent.–Mhm…–mruknąłAleks,wciążniewiedząc,doczegoszefzmierza.–Wielu do dziś uważa, że był wolniejszy i miał dużo mniejszą siłę ognia niż konkurujący z nim
podówczasmesserschmitt…–Docentwskazałstojącynabiurkumodel.Aleksniewiedziałcoprawda,któryzwymienionychprzedchwiląsamolotówówmodelprzedstawia,alezoczywistychpowodównieodważyłbysięzapytać.Postarałsięwięczrobićnajbardziejinteligentnąizaciekawionąminę,najakąbyłogostać.–AjednakNiemcyniewygralibitwyoAnglię.–Niewiadomo,czytostwierdzeniekończywątek,czy
wręczprzeciwnie,jestwstępemdojakiejśtezy.Alekspostanowiłsięnieodzywać.– Tak więc, jak nie siłą, to sposobem, doktorze Wendt. Uniwersytet nazywano kiedyś Akademią
Umiejętności.Musipandotrzećdochorego,przestaćbyćdlaniegomądraląumiejącymtylkowygłaszaćfrazesy.Musisiępanstaćwjegooczachczłowiekiem,aniebankomatemzlekarstwami.Wtedydopuścipana do swoich decyzji. Pora na lekarską dojrzałość,Wendt. Najwyższa pora.W razie czego proszęspytaćojca.Winternecieniepiszą,jakzostaćdobrymimądrymlekarzem.–Uśmiechnąłsięironicznie.–Oczywiście,paniedocencie.– Aha, jeszcze jedno. Proszę nawiązać kontakt z rodziną. Ten człowiek ma córkę, o ile dobrze
pamiętam.Byłaumniechybadwatygodnie temu.Sprawiaławrażenierozsądnej.Niechjąpanpoprosiopomoc.Tosięprzydaje.Wsparcierodzinyjestwtakichmomentachbardzoważne.–Takjest.–Tobyłajedynaodpowiedź,któraprzyszłaAleksowidogłowy.Zamykając za sobą drzwi gabinetu przełożonego, miał złe przeczucia. Nie wiedział, czy za bardzo
przejmujesięprzypadkiemSzymańskiego,czymożewręczprzeciwnie,zamało.Wogóleniewiedział,cootymwszystkimmyśleć.IjeszczeMonika.–Spitfire…jasne…–mruknąłzezłością.
Rozdział10
Potrawkazindykabyłakoszmarniesłona.Boże, co za gówno, pomyślałAleks, grzebiącwidelcemw talerzuw poszukiwaniu niezmieszanego
zsosemryżu.Zresztą nie był głodny. Po rozwodzie przeszedł na szpitalny tryb żywienia i trzeba przyznać, że
bohaterskoznosiłnajbardziejnowatorskiekoncepcjedietetycznetutejszychkucharek,choćczasamimiałszczerąochotęwkroczyćdoichrondlowegosanktuariumiwylaćimtepomyjeprostonałby.OdpędziłodsiebietęsknemyśliokaczcewpomarańczachprzyrządzanejprzezEwę.Poezja.– No i co tam, doktorze Wendt? Jak przygotowania do wielkiego show? – usłyszał za sobą głos
adiunktaWydry.Odwróciłgłowęiujrzałstarszegokolegęzbliżającegosiędojegostolikaztacą,naktórejspoczywał
talerzzdużąporcjąpotrawki.Miał już,coprawda,szczerzedosyćpowtarzającychsiębezkońcapytańokoncert,alerozumiał,że
wplotkarskimświatkuMiejskiegobal,awszczególnościtakiwystęp,jestwielkimwydarzeniem.PozatymlubiłWydrę,więcpostarałsięouśmiech.–No,tosięokażedopieropoliczbiejajeklecącychwkierunkusceny–odparłwesoło.– Z mojej strony, niestety, nic nie nadleci. Nieobecny, usprawiedliwiony. Mogę tylko życzyć
powodzenia.–Acosięstało,żepanadiunkttakimałotowarzyski?– Lecę do Berlina na targi optyczne. Może uda się naciągnąć dyrekcję na nowy mikroskop
operacyjny…–Wydrawłożyłdoustkęsindyka.–Boże,jakietosłone!–Skrzywiłsięniemiłosiernie.–Dlaczegomniepannieostrzegł?Aleks się uśmiechnął i już chciał coś odpowiedzieć, gdy z głośnika wiszącego nad wejściem do
stołówkiwydobyłsięcharkot,apotemkomunikat:„DoktorWendtzlaryngologiiproszonypilnienaoddział.Powtarzam,doktorWendt…”.– No to już sobie podjadłem – westchnął, ale w jego głosie próżno byłoby szukać nuty smutku.
Popołudnieosuchympyskujestjednakmniejszymzłemniżwcinanietegopaskudztwa.–Todzisiajpańskidzieńkonsultacyjny?–Właśnie.–Nocóż–Wydrawskazałstojącyprzednimtalerz–szczerzepowiedziawszy,niezbytdużopantraci.–Opróczprzemiłegotowarzystwa–skwitowałAleks,możeniecozbytwesoło.–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Powodzenia.Wydratonaprawdęmiłyczłowiek.Alekspostawiłprawienieruszonyposiłeknablaciepodnapisem„Zwrotnaczyń”.–Nawetzjeśćspokojnieniedadzą–rzuciłajednazkucharekznieszczerymwspółczuciem.–Ataka
dobrapotrawka.–Delicje–odparłAlekszuśmiechem,który,miałnadzieję,był takkwaśny, jak towspaniałedanie
słone.
♦♦♦
Zaraz po wejściu na oddział zobaczył wychylającą się z dyżurki pielęgniarek oddziałową KrysięLiszkę.Jakzwyklewszystkopodkontrolą,pomyślał.–O,dobrze,żepanjest,doktorze–powitałago.–Przepraszam,żeprzeszkadzamwobiedzie,alejest
pilnatamponadanapediatrii,podobnobardzoleci.– Bardzo leci to doktor Sawicki na Beatę z laboratorium, a na pediatrii jest zapewne obfite
krwawienie,paniKrysiu.–Alekswiedział,żezoddziałowąmożesobiepozwolićnauszczypliwyżart.–Żebytakleciało,jakdoktorSawickinatęzdzirę,tomusiałabypęknąćaorta–odcięłasięLiszka.Zatojąlubił.–Apozatymniechpaninienazywatejporażkiobiadem–rzucił,odwracającsięwstronęwyjścia.–
Nodobra, idę.AleksrozważałprzezchwilęzaletydługonogiejBeatyzlaboratorium,naktórą,prawdępowiedziawszy,leciałopółszpitala,nietylkoSawicki.Omałoniezapomniałprzeztozabraćzgabinetuzabiegowegozestawudotamponady.
♦♦♦
Powyjściuzwindynadrugimpiętrzeodrazuznalazłsięwbajkowymświecie.Tylkożebyłatosmutnabajka.Wszystkieścianynakorytarzachiwsalachchorychpomalowanebyłynawesołekoloryiażroiłysię
odCalineczek,CzerwonychKapturkówiinnychsympatycznychpostaci.Miałotoumilićdzieciompobytwmiejscu,któresamowsobiejestzaprzeczeniemwszelkichmiłychskojarzeń.To tak, jakby ofiarom powodzi ufundować kostiumy kąpielowe albo wyprodukować krzesło
elektrycznewstyluartdeco.Aleksowizawszeprzyokazjiwizyttutajprzychodziłydogłowytylkotakieskojarzenia.Idąckorytarzem,zaglądałprzezprzeszkloneścianydowypełnionychzabawkamipokoików.Dzieci były z pozoru zajęte sobą, bawiły się, rozmawiały, niby nic nadzwyczajnego, ale wszystko
rozgrywałosięjakbywzwolnionymtempie.Niebyłozwykłegodziecięcegogwaru,tejjedynejwswoimrodzajuradości,niespotykanejudorosłych.Niebyło,botedziecibyłydorosłe.Atadorosłośćbyłanaznaczonacierpieniem.Ismutkiem.Iśmiercią.Wszystkie były bardzo blade i na skutek chemioterapii prawie całkowicie pozbawionewłosów.To
sprawiało,żejednobyłopodobnedodrugiego.Prawieniedorozróżnienia.Wrażeniepodobieństwajeszczesiępogłębiałoprzyspojrzeniuwoczymałychpacjentów.Wszystkie,
bezwzględunarozmiaribarwę,miałytensamwyraz.Odziwo,wtychoczachniebyłostrachu,niebyłoteżżaluczypretensji.Byławnichtylkorezygnacja.–Dzieńdobry,doktorzeWendt–przywitałagosympatycznajakzwykleoddziałowa.–Dziękujemy,że
siępanpofatygował.Aniakrwawijużoddwóchgodzin.Napoczątkuledwoleciało,próbowałyśmycośsamedonoskawpychać,cotamgłowępanuzawracać,alezpiętnaścieminuttemujakchlusnęło,tośmysięwszystkieprzestraszyły.–Spokojnie,zarazcośporadzimy.–Aleksuśmiechnąłsięprzyjaźnie.Pielęgniarkizpediatriisąbardzosympatyczne.
Ordynatoroddziału,doktorWalbuszowa,bardzodbałanietylkoozawodowekompetencjepersonelu,aletakże,amożenawetprzedewszystkim,ojegoponadprzeciętneoddaniepracy.Niktsiętemuniedziwił,tonaprawdęniejestłatwykawałekchleba.Alekswszedłdosali,gdzienałóżeczkuleżaławychudzonadziewczynkawwiekuokołodziesięciulat,
zgłowąodchylonądo tyłu.Znosa,pomimowystającychzobudziurekkawałkówwaty, ściekałydwierównoległestrużkikrwi.Dzieckoleżałospokojnie,cierpliwieczekającnapomoc.Siedzącaobokmłodapielęgniarkatrzymałajezarękę.– O, widzisz, Aniu, już przyszedł pan doktor. Zaraz nie będzie nic z noska leciało – powiedziała,
wstająciustępującmiejscaAleksowi.–Dzieńdobry,Aniu–przywitałsięAleksnajcieplejszymgłosem,najakipotrafiłsięzdobyć.–Jaksię
czujesz?–Dobrze–odparłamałacichutko.–Tylkotrochęsłabo.–Najejbuzipojawiłsięnikłyuśmiech.Tobyłobardzocharakterystycznew tejgrupiemaluchów.Dlanich„dobrze”oznaczałocośzupełnie
innegoniżdlazwykłegoczłowieka.Alekspomyślałprzezmomentodzieciach,którezwykleprzychodziłydoniegonadyżur.Często trafiały tamz powodubanalnych infekcji górnychdrógoddechowych, przyprowadzaneprzez
przewrażliwionychrodziców,ibyłynieznośne.Jaktodzieci.Ta dziewczynka była ostatnią, którą można by posądzić o dobre samopoczucie, a jednak leżała
spokojnieistarałasiębyćmiładlalekarza.– Zaraz trochę zatkamy nosek i już nic nie będzie ciekło. – Aleks zaczął powoli wyciągać z nosa
dziewczynkiprzesiąkniętąkrwiąwatę.Odruchowocofnęłagłowę.–Niebójsię,kochanie.Niebędziebolało.–Wiem,jużtomiałamkilkarazy.Powoli,pewnymiruchamitamponowałnos,wprowadzająckolejnefragmentygazydoobuprzewodów
nosowych.Dziecko było rzeczywiście bardzo osłabione. Zarówno choroba, jak i leczenie odcisnęły piętno na
całymorganizmie.Stanogólnybyłzły.Bardzo.Wziąłdorękiszpatułkę.–Otwórzbuźkę,proszę.Zajrzęterazdogardziołka.Małaposłuszniewykonałapolecenie.Jednaknawetpełnerozwarcieszczękbyłodlaniejwysiłkiem.
Naszczęścietylnaścianagardłabyłasucha.–Noipokrzyku–powiedziałWendtzuśmiechem.–Doweselasięzagoi.–Pogłaskałdziewczynkę
pogłówce.Byłaprawiezupełniełysa.–Weselemajądorośli.–Stareporzekadłozostałowziętenapoważnie.–Ajaniebędędorosła.–Jakto?–Bojajużniedługoumrę.Aleksazatkało.Był przerażony nieprawdopodobną mieszaniną bólu i smutnego spokoju emanującą z tego
drobniutkiegociałka.Zpomocąprzyszłastojącawciążobokpielęgniarka.–Aniu, niewygaduj takich rzeczy – skarciłamałą. –Wyzdrowiejesz i jeszcze będziesz się bawiła
zdziećmi.–Podeszładołóżkaizaczęłapoprawiaćpościel.Dobreito.Doświadczeniepozwalapanowaćnademocjami.–Umręipójdędonieba.Itambędęsiębawiła–dodaładziewczynka,jakbyopowiadałabajkę.TegobyłojużdlaAleksazadużo.Nieczułsięnasiłach,byzniąrozmawiać.Wiedział,żepowinien
cośpowiedzieć,dodaćdzieckuotuchy,podtrzymaćnadzieję.Alepoprostuniepotrafił.Miałściśniętegardło.
–Będziedobrze,Aniu.Odpocznijteraz–wymamrotał.– Jeżeli przestanie krwawić, jutromożna usunąć tampon – powiedział do pielęgniarki, pospiesznie
wpisująckonsultacjędohistoriichoroby.Chciałjaknajszybciejwyjść.Uciecodnieszczęścia,któregoprzerastało.Przystawiłpieczątkęiruszył
dodrzwi.– Dziękuję panu. Do widzenia – powiedziała mała słabiutkim głosem, który brzmiał jak wyrzut
sumienia.–Dowidzenia,Aniu.Dowidzenia,siostro.–Zabrałnarzędziaiprawiewybiegł,nieoglądającsięza
siebie.
♦♦♦
Gdywróciłnaoddział,stwierdził,żeprzeddrzwiamidyżurkiczekananiegoniespodzianka.Monika Szymańska chodziła spokojnie po korytarzu, rozmawiając po cichu przez komórkę.
ZobaczywszyAleksa,rozłączyłasiępospiesznieischowałatelefondotorebki.Jak zwykle wyglądała bajecznie i zbliżając się do niej, miał czas zdać sobie sprawę, że wciąż
wywiera na nim takie samo wrażenie jak za pierwszym razem. Dzisiaj była w krótkim gustownymżakieciku, który doskonale pasował do grubej wełnianej spódnicy sięgającej skromnie za kolana,odsłaniającejjednaksmukłeidoskonałewproporcjachłydki.Poczuł dreszcz i lekkie swędzenie w okolicy określanej przez anatomów mianem krzyżowo-
lędźwiowej.–Dzieńdobry,doktorze–powiedziałaztymswoimzabójczymuśmiechem,będącymskrzyżowaniem
MonyLisywLuwrzezAngelinąJoliewTombRaiderze.–Witam,paniMoniko–odrzekłoficjalnie.–Mamnadzieję,żenieczekapanizbytdługo.–Nie, skądże, dopiero cowyszłamodojca.Siostrypowiedziałymi, że jest pannakonsultacji, ale
niedługopowinienpanwrócić.–Noijestem.Zapraszam–powiedział,otwierającdrzwidyżurkiipuszczającjąprzodem.–Proszę,
śmiało.Niechsiępanirozgości.Kawa?–spytał,podchodzącczajnika.–Proszęnierobićsobiekłopotu.Chybażepanteżbędziepił.–Niebyłazakłopotana,aleteżstarała
sięniezachowywaćzbytswobodnie.Byłanaturalnaiwyjątkowozmysłowa.–Ciężkidzieńdzisiaj,więckawawmiłymtowarzystwiedobrzemizrobi.Mleko,cukier?–Dziękuję.Czarna.Siedziałaprzystoliku i rozglądałasiępogabinecie.Wpewnymmomencie jejwzrokpadłna leżące
obokcukierniczkizaproszenianabal.Aleksodkilkudnimiałniejasnewrażenie,żezaproszeniależąwkażdympomieszczeniu,wktórymsię
znajduje,iwjakiśniewytłumaczalnysposóbzaśmiecająrzeczywistość.Zapowiedź ichkoncertu, jakogłównej atrakcji, biławoczy intensywnie żółtymkolorem,używanym
chętnieprzezgrafikówopracowującychpromocjewgazetkachsupermarketów.–Ooo,Medipower!Kojarzę!–wykrzyknęłaMonika.–Zaraz,zaraz, jak tobyło…–Zmrużyłaoczy,
przeszukujączakamarkipamięci–jakośtak…„Rockandrollowedoktory”…–„…słuchajich,niebędzieszchory!”–dokończyłAleksiobojewybuchnęliśmiechem.Tenniezbytmądrysloganbyłzdecydowaniebardziejznanyniżjakikolwiekutwórzespołu.Monikazzainteresowaniemprzyglądałasięgęstozadrukowanejkartce.–Doktorze,tutajpiszą,żetopan!–Miałatakąminę,jakbydowiedziałasię,żetoonzdobyłbramkę
wostatnichderbachChelsea-Arsenal.–Takietamwygłupy–mruknąłspeszony.
Zjednejstronysprawiłomuprzyjemność,żeodkryłacoś,coczynigointeresującymlubmożebardziejintrygującym. Z drugiej – nie licowało to z jego pozycją lekarza prowadzącego, do której w ichwzajemnychkontaktachzdążyłsięjużprzyzwyczaić.– Boże, super – dodała, nie zwracając uwagi na jego zmieszanie. Jej podniecenie było zupełnie
nieadekwatnedokalibrusprawy,ajednakzcałąpewnościąmożnabyłostwierdzić,żeniejestudawane.MonikaSzymańskabyła impulsywnąkobietą iAlekspowolizacząłzdawaćsobiesprawę,że jest to
cecha,którachybanajbardziejgowniejpociąga.Matemperament.– Nie posądzałam pana o takie zainteresowania. Jest pan zawsze taki poważny. – Wprawiała go
wcorazwiększezakłopotanie.–Tostaredzieje.Aleniejestemznóważtakimsztywniakiem,najakiegowyglądam–próbowałżartem
wyjśćzkrępującejsytuacji.Prawiesięudało.–Wcalepanniewygląda–skwitowała,jakbyznałagooddzieciństwa.Temat wydawał się wyczerpany, coWendt przyjął z ulgą, ale w tym momencie na twarzyMoniki
pojawił się szelmowski uśmieszek. Natychmiast zmieniła go w grzeczną minkę pensjonarki, co dałokomiczny,aleuroczyefekt.–Przepraszam,żepytam,doktorze…–zaczęłanibynieśmiało,alewidaćbyło,żewiedoskonale,do
czegozmierza.–Tak?–Możetosiępanuwydaćzbytśmiałezmojejstrony,proszęmipowiedzieć, jeżeli tonierealne…–
CośmówiłoAleksowi,żewyrazzakłopotanianajejtwarzyniejestszczególnieszczery.–Ocochodzi?–spytałzachęcająco.–Nocóż,pomyślałamsobie,żemożebyłabymożliwośćzobaczeniategokoncertu.Zastanawiałsię,czytadziewczynapotrafirównieżrumienićsięnazawołanie.Nie,tojużbyłabyprzesada.Alerumieniecjestprawdziwy,naczyniakrwionośneniekłamią.– Ależ oczywiście – odparł szarmancko. – Proszę się czuć zaproszoną. Tylko uwaga, bal to jest
wyłącznie z nazwy.W rzeczywistości to zwykła doktorska popijawa. Mam nadzieję, że się pani nierozczaruje.–Naprawdętoniebędziekłopot?–Byławyraźniepodekscytowana.– Żaden – zapewnił Aleks w najbardziej przekonujący sposób, na jaki go było stać. Chciał mieć
pewność, żeMonika nie zmieni zdania. – Lab to nie CarnegieHall, nietrudno owejściówki – dodałzuśmiechem.Schowałazaproszeniedotorebki,anajejtwarzypojawiłsięuśmiech.Triumfu.–Doktorze,cobędziezojcem?–Tejbłyskawicznejzmianietematutowarzyszyłabłyskawicznazmiana
nastroju.Monikaspoważniaładosłowniewułamkusekundy.Kolejne zaskoczenie. Jakby po kliknięciu komputerową myszą otworzyło się zupełnie nowe okno
programu.Aleksbyłzdezorientowany,alezafascynowanytąkobietą.Iniewiedział,czytodobrze,czyźle.–Nowłaśnie–zacząłpowoli–dobrze,żepaniprzyszła,bochciałemo tymzpaniąporozmawiać,
pani Moniko. Sytuacja jest, można powiedzieć, patowa. Oczywiście nikt nie może zmusić taty dopoddaniasięleczeniu.Tojestszpital,aniekoloniakarna.Pacjentmaprawopodjąćdecyzję…–Zamilkłnachwilę.–Ale?–Monikawyczułabezbłędnie,żebędziejakieś„ale”.–Alemożnagoprzekonać…może…Monika spojrzała na niego, jakby właśnie zaproponował wspólny wypad na Marsa w przyszły
weekend.–Nieznapanmojegoojca,doktorze.Proszęmiwierzyć,mniejwięcejzrównymskutkiemmógłbypan
przekonywaćdeszcz,żebyzacząłpadaćzdołudogóry.Jeżeli tenfacetcośpostanowi,toniematakiejsiły,któramogłabytozmienić.–Nawetpani?–Szczególnieja.–Szczególnie?–Tak.Popierwszedlatego,żezawszebędęcóreczką,czylikimś,zakogopodejmujesiędecyzje,anie
kimś,czyjejdecyzjisiępodporządkowuje.Apodrugiedlatego,żetrudnoprzekonaćkogośdoczegoś,doczegosamemuniejestsięprzekonanym.–Jakto?Niechcepaniratowaćojca?–Amogę?Towbrewpozoromniebyłopytanie.–Jeżelichcesiękogośratować–ciągnęła,patrzącprzedsiebie,zupełniejakbybyłasamawpokoju–
dobrzebyłobychociażwiedzieć,czyjestjakaśszansa.–OdwróciłasiędoAleksaispojrzałananiegozmieszaninąironiiismutku.–Apaniwie?–Aleksniespodziewałsiętakiejreakcjizjejstrony.Cotadziewczynasobiemyśli?–Wiem.Mojemuojcunicjużniepomoże.Chybatylkocud–zakończyłaostro.Wstałaizaczęłazbieraćsiędowyjścia.Pochwilijejtwarzzłagodniała.– Przepraszam, panie doktorze – zaczęła zupełnie innym, serdecznym tonem. – Bardzo przeżywam
chorobę ojca. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić. Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam byćniegrzeczna.–Nicsięniestało.Rozumiempaniądoskonale.–Muszętosobiepoukładaćwgłowie.Jeszczeotymporozmawiamy.–Zpewnością.Gdybypaniczegośpotrzebowała…–Dziękuję,damsobieradę.–Uśmiechnęłasięsmutno.–Dozobaczenia.
♦♦♦
Aleksusiadłprzystoliku,wypiłostatniłykkawyiwybrałnumer.–Halo?–usłyszałwsłuchawcedziecięcygłos.Niewiadomodlaczegopoczułulgę.–Nocześć,córeczko.–O,cześć,tato.Stałosięcoś?–Nie,takdzwonię.–Głosmaszjakiśsmutny.–Abociężkidzieńmiałem.–Alejużwszystkodobrze?–Tak,jużwszystkodobrze.–Chceszmamędotelefonu?–Nie…nietrzeba…taktylkochciałempowiedzieć,żeciękocham.–Napewnowszystkodobrze?–Napewno.–Jateżciękocham,tatku.
Rozdział11
Zebraniebyłonudnejakflakizolejem.GdybyAleksmiałjakiekolwiekambicjenaukowe,chętnieprzyjąłbyoferowanymuzarazpostudiach
etat w Szpitalu Akademickim. Teraz byłby już pewnie dawno po doktoracie i zastanawiałby sięwieczorami,któregozkolegówiwjakisposóbpodgryźćwrozpoczynającymsięwyściguoprofesurę.AlejemudobrzebyłowMiejskiminiezamierzałtegozmieniać.Ale,niestety,doktorMalakmiałambicjenaukowe.Idlategoczęstozwoływałzebrania.No bo przecież trzeba pokazać „tym z Akademii”, że nie mają monopolu na pchanie światowej
medycynydoprzodu.W rzeczywistości, ma się rozumieć, wcale nie pchali, a szpital niebędący uniwersyteckim stał na
zgórystraconejpozycjiwrywalizacjionaukowesplendory,bo tak jużpoprostu jestna tymświecie.LeczMalakoczywiściewiedziałswojeianimyślałdawaćzawygraną.Szczególnie w kontekście zbliżającego się nieuchronnie dorocznego zjazdu Towarzystwa
Laryngologicznego, na którym dzielna ekipa Miejskiego miała godnie się zaprezentować i zabłysnąćprzed szacownym gremium zaproszonych z całego kraju, i nie tylko, sławnych specjalistów, zajętychwłasnymikarieramiimającychgdzieśekipęrazemzbagażemjejwiekopomnychbadawczychdokonań.Niewszyscy jednak, jakwidać było z przebiegu zebrania, podzielali głęboki sceptycyzmnaukowca
Wendta,ochoczozgłaszającsiędoprzygotowaniakolejnychserwowanychprzezdocenta,niczymdaniaalacarte,tematów.–„…nawybranymmaterialeklinicznym”.Doprzygotowaniategotematuproponujęzespółwskładzie:
doktorPawlak,doktorWendt…–WmonotonnymgłosieMalakaukrytybyłjednaksygnałostrzegawczy.Dźwięk własnego nazwiska wyrwał Aleksa z rozmyślań i zmusił do natychmiastowej analizy
rozmiarówklęski.Niestety,byłypokaźne,gdyżkatastrofadotyczyłazarównoobszarówniewiedzy,jakizakresuwiedzy.W tympierwszympolu znajdował się temat pracy, któregoAleks po prostu nie usłyszał, co bardzo
komplikowałoewentualnąobronę.Przezchwilęrozważał,coprawda,ekstremalnieryzykownywariant,polegający na wyrażeniu prośby o powtórzenie tematu, widząc jednak triumf na twarzy Pawlaka,natychmiastporzuciłtęsamobójcząkoncepcję.Drań jużwie, żeAleks jestw głębokiej defensywie, i tylko czeka na odpowiednimoment, żeby to
wykorzystać.Alekscoprawdaniewiedział, jaki jest temat,alewiedziałnapewno,żepracazPawlakiembędzie
gehenną.Jednymsłowem,koszmar.Zawszelkącenęmusitemuzapobiec.Zresztąnajwyższyczas,bowsalikonferencyjnejoddłuższejchwilipanowałoniezręcznemilczenie,
aPawlakspoglądałnaAleksajakwążnabezbronnąmysz.Pozostawałtylkoskokwprzepaśćznadziejąnamiękkielądowanie.
–Paniedocencie,pozwalamsobiepoprosićozmianęskładuzespołu–wypaliłAleksdesperacko.W akustyce, nauce jakże pokrewnej laryngologii, funkcjonuje pojęcie tak zwanej ciszy cyfrowej.
Powstaje ona po komputerowym usunięciu wszelkich, nawet najdrobniejszych szumów z nagraniadźwiękowego.Potychsłowachwsalizapadłowłaśniecośwtymrodzaju.Oczy wszystkich skierowały się na nieszczęśnika ośmielającego się podważyć decyzję, od której
bardziejniepodważalnybyłchybatylkowyrokSąduOstatecznego.–Azjakiegożtopowodu?–Malakniespieszyłsięzrozpętaniemnawałnicy.Nocóż,przecieżprędkośćwalcadrogowegoniemawiększegoznaczeniawprocesieprzejeżdżania
dżdżownicy.–Otóżchciałbym–kontynuowałAlekszminąstraceńca,aleodważnie–oczywiście,jeżelipandocent
pozwoli,podjąćwyzwanieizmierzyćsięztymtematemsamodzielnie…Boże,tylkozjakimtematem!?–pomyślałzrozpaczą.–…zbliżającysięzjazd–brzmiałototrochę,jakbyczytałzkartki,aleniemiałwyboru,musiałiśćna
całość – jest dlamnie niepowtarzalną szansą na zaprezentowaniewłasnych dokonań…–Dalej kartkabyłapusta,alenajgorszemiałjużzasobą.LądowanieUFOnaszpitalnympodwórkuwywołałobyzapewnemniejszezdziwieniezespołu.WszyscyażzadobrzeznalioddaniedoktoraWendtasprawomrozwojunaukiinajbardziejprzychylni
usytuowalibygowdziesięciostopniowejskaliniewyżejniżwokolicachjednegoitrzechdziesiątych.Pawlak wyglądał jak zdjęcie z podręcznika interny, prezentujące zaawansowane stadium choroby
Gravesa-Basedowa,objawiającejsięwytrzeszczemoczu.NawetMalak był zdziwiony. Chyba do końca nie uwierzył w tę nagłą cudowną przemianę, ale do
Aleksa zaczęło docierać, że być może powołanie tego kuriozalnego zespołu nie było tak zupełnieprzypadkowe.Ordynatorwiedziałprzecież,żepotencjalniwspółpracownicyczujądosiebieantypatię.Szczwanylischciałzmusićleniwego„naukowca”dojakiejkolwiekreakcji.Noichybasięudało.–Proszę,proszę, co ja słyszę,doktorzeWendt–powiedziałordynator znieskrywaną satysfakcją.–
Być może ten rewolucyjny patos w pańskiej wypowiedzi nie jest do końca uzasadniony, proszę niezapominać,żeBastyliajużzostałazburzona.–Słuchanietakichdocinkówbyłoceną,którąAleksmusiałzapłacić za wyjście cało z opresji. – Ale pańskie ambitne założenie traktuję jako pewien rodzajzobowiązania.Więcejpracynaukowej–wydałwyrok.Alewpadłem,pomyślałskazany.– Czy jest pan pewny, że pański entuzjazm nie jest spowodowany niechęcią do pracy z doktorem
Pawlakiem?–Pytaniebyłorzuconejakbyodniechcenia,aleniepozostawiałowątpliwości,żeMalaktoprzewrotnydrań.–Ależskądże,paniedocencie–wykrztusiłświeżoupieczonybadacz.–PracazdoktoremPawlakiem
toprawdziwaprzyjemność.NadczynnośćtarczycyprzeszłauWłodkapłynniewnadciśnienietętnicze.Skurczowemusiałmiećchybadobrzepowyżejdwustu,takibyłczerwony.–Wtakimrazierozdziałtematówuważamzazatwierdzony.–PowygranymmeczuDocentpostanowił
zejść do szatni. – Jutro zostaną umieszczone na serwerze już z nazwiskami prezentujących. Dziękujępaństwu.Są i dobre wiadomości: jutro Aleks dowie się, jaki ma temat. Przy wyjściu z sali zderzył się
zPawlakiem.–Panieprzodem–rzuciłzsatysfakcją.
♦♦♦
Przechodzącobokdyżurkipielęgniarek,natknąłsięnawychodzącąnakorytarzShakirę.–O,nowłaśnieszłampanaszukać–powiedziałazaaferowana.–O,nowłaśniemniepaniznalazła–odparłwesoło.Możejednaktodobrydzień.–Przedchwilądzwonilizpatologii.ZaczynająsekcjęJanosza.–Opsiakrew,zupełniezapomniałem.–Powiedziałam,żejestpannazebraniu.Niemogączekać,bomająnapiętyplan,więcprosili,żeby
dołączyłpanwtrakcie.–Dawnodzwonili?–Paręminuttemu.–Dobra,idę.Kurczę,jasięchybastarzeję.Tojednakniejestdobrydzień.–Powinnapanichociażpowiedzieć„ależskądże”–rzuciłnaodchodnym.–Ależskądże–usłyszałzdaleka.–Panjużjeststary.Bardzośmieszne,pomyślał.Rzeczywiście,zupełniezapomniałosekcjiJanosza.Wina leżała całkowicie po jego stronie. Patologia informowała lekarzy leczących o sekcjach
pacjentówzmarłychnaichoddziałachzwyprzedzeniem.Jegoteżuprzedziliwczoraj,nawetzapisałtonajakiejśkartce.Pogrzebałwkieszeni.O,natej.Mógłpowiedziećpatologom,żebędzienazebraniu,alboMalakowi,żebędzienapatologii.Byłtym
bardziejnasiebiezły,żesekcjamogłastanowićidealneusprawiedliwienienieobecnościnazebraniulubchoćbyna jegoczęści,boDocent,wprzeciwieństwiedowielu innychordynatorów,opiniepatologówtraktowałbardzopoważnie.„Diagnozapatologajestprzynajmniejzawszetrafiona”,mawiał.Wwieluprzypadkachmożnabypowiedzieć,żelepiejpóźnoniżwcale.
♦♦♦
OdwejściauderzyłAleksaspecyficznyzapachprosektorium.Kwaśnyodórformalinypołączonyzmdłąwonią,jakąwydzielajątylkoludzkiezwłoki.Niepowtarzalnakombinacja.Jak oni tuwytrzymują? – to pytanieAleks zadawał sobie zawsze,wchodząc do tego specyficznego
pomieszczenia.Odpowiedź była prosta i pojawiała się niezmiennie po upływie zaledwie kilkuminut:przyzwyczajenie.Naszczęścieprosektoriummieściłosięwosobnymbudynku.ŚcianyipodłogawyłożonebyłybiałymikafelkamiiAleksczęstomiałwrażenie,żeznalazłsięnadnie
basenu,zktóregospuszczonowodę.Wrażenietopotęgowałfakt,żetastosunkowodużapowierzchniabyłaprawiepusta.Stały tam tylko stołyprosektoryjne. Ichkamiennepowierzchnie zwiększały jeszczepoczucie chłodu,
odczuwalnegowręczfizycznie,pomimopanującejwewnątrzpokojowejtemperatury.U szczytu każdego z nich, czyli tam, gdzie zwykle układano głowy nieboszczyków, znajdowały się
metalowetacenaniskichnóżkach,dozłudzeniaprzypominającestoliczkiużywaneczasemwhotelachdoserwowaniaśniadańdołóżka.Na nie trafiaływyjęte ze zwłok narządy, które późniejmożna pokroić na kawałki, by dokładnie je
zbadać.Alenajdziwniejszymelementemwyposażeniastołubył…prysznic.Takijakwzwykłejłazience.Jużna
studiachstudenciopowiadalidowcipyo„wpadnięciunaszybkiprysznic”czy„seksiepodprysznicem”.Faktem jest, że do tej pory niewymyślono lepszego sposobumycia organówprzed przystąpieniemdooględzin.Stółsekcyjnybyłilustracjąrosyjskiegopowiedzenia:ismieszno,istraszno.NatakimwłaśniestoleleżałyzwłokiRobertaJanosza.Wendtdoskonalegopamiętał.Pięćdziesięciokilkuletni,potężniezbudowanyfacet,którypojawiłsięna
oddzialenapoczątkuubiegłegorokuztypowymrozpoznaniem:rakkrtani.Dużo palił.Wypisał się na własne życzenie, twierdząc, że będzie się leczył u energoterapeuty czy
innegoznachora,iwróciłzprzerzutamidopłuc…–No,cześć,Aleks,wreszciesięjaśniepanpofatygował–przywitałgoHektorDragan.Byłatopostaćtakkomiczna,żeażbudzącasympatię.Doskonalepasowałdoprosektorium!Kruczoczarne,farbowanewłosyniemaskowałyfaktu,żeHektorjużdawnotemuobchodziłczterdzieste
urodziny.Walczył jednakdzielnieowizerunekprzedwojennegoamanta,przylizującwłosydużą ilościąbrylantyny,coupodabniałogodoRudolfaValentinowSynuszejka.No,możeniedokońca,boznakiemfirmowymlekarzabyłcienkiwypielęgnowanywąsik,zmieniający
imageprzedwojennywimagediaboliczny,wskazujący,żemiejscempracyHektoraniejestplanfilmowywHollywood,azdecydowaniemniejromantyczneprosektorium.Półszpitaladowcipkowało,żetamsypia,anakolacjęzajadasmażonenamasełkuprzysadkimózgowe.To były idiotyczne żarty, bo Hektor był bardzo fajnym facetem. Wesołym, serdecznym i zabójczo
inteligentnym,coponiekądtłumaczyłofakt,żewiększośćmiejskichlekarzywolałapocichurozpowiadaćbzdurynajegotematniżstoczyćznimpotyczkęsłowną.Aleksparęrazybyłświadkiemtakiejpyskówkiiwiedział,jaksmutnykoniecczekaadwersarzytego
sympatycznego ekscentryka, który zwykłmawiać, że częstow czasie sekcji zdarzamu się natrafiać nasymptomyśmiertelnejchoroby,jakąjestprzeciętność.–Czołem,wrednyłapiduchu–rzuciłAlekswesoło,podchodzącdostołu.–Czytymyślisz,żetakmnie
ciągniedotejtwojejŚmierdzilandii,żesięspecjalniespieszę?– Poczekaj, chłopaku, aż tu trafisz, to nie będzie ci tak wesoło – odgryzł się Dragan, naciągając
gumowerękawiczki.–Coprawda,prysznicjużbrałem,aleitakdziękujęzazaproszenie.–Prysznictodrobiazg,tobiezaproponowałbympiłeczkę.Aleksprzezchwilęniechwytał.Jakąpiłeczkę?Tak,znówdałsięzapędzićwkoziróg.Patologwziąłostrąpiłę,zaprezentowałjąkoledze,jakbychciałmująsprzedać,robiącprzytymminę
sugerującą, że ten musi jeszcze nieco podszkolić sztukę riposty, po czym spokojnie przystąpił dootwieraniaczaszki.–Boże,Hektor.–Alekssięskrzywił.–Czytytomusisztak…ręcznie?Rzeczywiście, większość patologów używała do odcinania górnej części pokrywy czaszki ostrzy
piłujących osadzonych na elektrycznych wiertarkach silnikowych. Dragan był jednak zwolennikiemnarzędziużywanychwprosektoriachodwieków.–Niecierpię tego jazgotu. Jakzkiepskiego filmuoseryjnymmordercy,któryścigaofiaręzpilarką
ogrodową–prychnął,leczAlekspodejrzewał,żeprawdziwąprzyczynąjestprzedwojennystyl,któremupatologhołduje.NosiłmuszkęitweedowemarynarkijakSherlockHolmes.Jakiśelektrycznygadżetzsupermarketu?Nie,tozdecydowanieniewjegostylu.Mózgtymczasemwylądowałnatacyizostałobmytyzkrwi.Miejscepiływrękumistrzazajął„skalpel
hipopotama”, czyli nóż sekcyjny podobny do zwykłego chirurgicznego lancetu, jednak kilkakrotnie od
niegowiększy.Mózgpodczasautopsjikroi sięnaplasterkiniegrubszeniżokołopółtoracentymetra.W tensposób
unikasięprzeoczeniajakiejśistotnejzmianyzlokalizowanejgłębokowtkance.– Były jakieś objawy mózgowe? – zapytał Hektor, oglądając dokładnie każdy kolejno odcinany
fragment.Pytaniebyłootyleuzasadnione,żerakdośćczęstodajeprzerzutydomózgu,aobjawymogąutrudnić
diagnostykę.Nieskojarzone z pierwotnymogniskiemnowotworu, imitują padaczkę lub inne zaburzeniaocharakterzestricteneurologicznym.–Nie,nicztychrzeczy–odparłAleks,oglądającmózgowe„kromki”.– Dobra, mózg czysty – stwierdził w końcu Dragan, co oznaczało, że nie znalazł ani jednego
patologicznego,przerzutowegoogniska.Pracował spokojnie i metodycznie. Stwierdzenie, że przyjemnie patrzeć na tę doskonale
zorganizowanąrobotę,byłobymożetrochęnienamiejscu,zważywszynadośćspecyficzneokoliczności,alefaktpozostawałfaktem,żefachowiecbyłzniegonielada.Teraz zabrał się do klatki piersiowej. Najpierw rozcięcie i odwarstwienie skóry oraz tkanki
podskórnej,potemwruchposzedłsekatorozakrzywionychostrzach,którymprzeciętezostałypokoleiwszystkieżebra.Wreszciefachowozałożonyrozwieraczsprawił,żeichoczomukazałosięwnętrzeklatkipiersiowej:typowepłucapalacza.To sformułowanie jest powszechnie używane dla określenia wyglądu tkanki płucnej, w której
pęcherzykisąprzez latapoddawanezgubnemudziałaniudymunikotynowego.Naturalny,ciemnoróżowykolor zdrowego płuca ciemnieje coraz bardziej z powodu odkładających się wewnątrz pęcherzykówsubstancjismolistych.Widokbyłtaksugestywny,żedziałałstokroćlepiejniżpowszechniereklamowanewmediachśrodkiwspomagającerzucaniepalenia.Żadnegumyczyplasterkiniemogłysięznimrównać.Nieto jednakinteresowałolekarzypochylonychnadstołem.Odrazuwiedzieli,żeznaleźli to,czego
szukali.Płucobyłotwardeiwwielumiejscachniesłyszałosięprzyuciskucharakterystycznejkrepitacji,czyli
szelestutypowegodladobrzenapowietrzonejtkankipłucnej.W powoli rozcinanych nożyczkami drogach oddechowych co rusz widać było białe ogniska
nowotworu,jakbyktośrozsypałnapowierzchninarządumąkę.Corazwięcejiwięcej.Praktyczniecałepłucabyłyzajętezmianaminowotworowymi.–Brawo,klinicysto–powiedziałDragan.–Jedenzerodlaciebie,rozpoznałeśpoprawnie.–Taak,byłojedenzero–mruknąłAleksnitosarkastycznie,nitorefleksyjnie.–Tylkopóźniejstrzelili
namkilkagoliikoniecmeczu–westchnął,patrzącnazwłoki.– No cóż, zawsze kiedyś nadchodzi dziewięćdziesiąta minuta. – Hektor rozpoczynał właśnie
otwieraniejamybrzusznej.–Chceszobejrzećbrzuch?–Nie.Zobaczyłem,cochciałemzobaczyć.Jakbycośbyłowwątrobie,dajmiznać.–Dobra,niemasprawy.Trzymajsię–rzuciłDragan,niepatrzącnawychodzącegoAleksa.ItaksiękończyhistoriaRobertaJanosza,myślałAleks,wracającnalaryngologię.Zastanawiałsię,czy
mógłcośzrobić.Czybyłbywstanie,postępującinaczej,odwrócićbiegwydarzeń?Gdybyfacetzostałwtedywszpitalu,gdybydałsięzoperować…gdyby…Nieczułsięwinny.Taktylkosięzastanawiał.Tenpacjentpodjąłdecyzję.Iponiósłjejkonsekwencje.Taktojużjest.
♦♦♦
Po powrocie na oddział wziął się wreszcie do zaległych papierów. Boże, ile tego jest, pomyślał,spoglądającnapiętrzącąsięnabiurkugóręhistoriichoroby.Lekarz to zdecydowanie najbardziej zbiurokratyzowany zawód na świecie. Niestety, nie da się tu
niczegozałatwić„nagębę”.Pomniejwięcejgodziniemiałjuższczerzedosyć,więcpukaniedodrzwiprzyjąłzulgą.Ktokolwiekto
był,stanowiłidealneusprawiedliwienieodejściaodmonitoraiwypiciakolejnejkawy.–Wejść!–krzyknąłdziarsko.WdrzwiachstanąłSzymański.Ulganatychmiastzamieniłasięwniepokój.Nie każdy chory wywoływał w nim takie uczucie. Po prostu Aleks nie potrafił spojrzeć na
Szymańskiego,niemyślącoMoniceiotym,comupowiedziała.Topowodowało,żewjegoobecnościczułsięnieswojo.–Nieprzeszkadzam,doktorze?–zapytałpacjent.–Nie,skądże.Proszę,panieWładysławie,niechpansiada.–Dziękuję.Jestemcorazsłabszy.Rzeczywiście,wyglądałbardzoźle:blady,policzkizapadnięte,poruszałsięzwyraźnymtrudem,ajego
oddechjużpokilkukrokachstawałsięciężki,świszczący.Niestety,tobyłypoczątkiduszności.Inicniezapowiadało,żejegostansiępoprawi.Aleksusiadłpodrugiejstroniestołu.–Słyszałem,żerozmawiałpanzcórkąnamójtemat–zacząłSzymański.Niemaco,konkretnyfacet,pomyślałWendt.–Tak,rzeczywiście–odparłostrożnie–próbowałemjejwytłumaczyć,jakdokładnieprzedstawiasię
sytuacja…–Próbował pan ją przekonać, żeby namniewpłynęła…Ale to zupełnie zrozumiałe – przerwałmu
Szymańskispokojnie.– Rzeczywiście, nie ukrywam, ale chciałem także poznać pańskie motywy, pański sposób
rozumowania.–Trzebabyłozapytaćmnie.–Pytam…–Ocokonkretnie?– Dlaczego? Czasem bliscy lepiej znają odpowiedź na to pytanie niż my sami. Potrafią bardziej
obiektywniespojrzećnanaszepołożenie,boobserwująjezdystansu.– Pan nie wie, doktorzeWendt, jak duży mam dystans do swojego położenia. – Jego uśmiech był
smutny,azarazemironiczny.–Niestety,chybawiem.Stanowczozbytduży.Itojestwłaśnieproblem.Szymańskipokiwałgłową.Zamilkł,jakbystarałsięcośsobieprzypomnieć.Pochwilizacisnąłpięśćipodsunąłdogóryrękawpiżamy.Naprzedramieniu,niecopowyżejnadgarstka,byłwytatuowanynumer.–Wiepan,cotojest?–zapytał,patrząclekarzowiwoczy.–Wiem–odparłAlekscicho.–Auschwitz.Miałemjedenaścielat.Aleksniewiedział,jakzareagować.Znównachwilęzapadłacisza.–Żydowskiedzieciniemiałylekko–ciągnąłSzymański,jakbymówiłdosiebie.–Testowalinanaste
cudowne lekarstwa, które miały ratować życie na froncie wschodnim. Przeżyło może pięć procentdzieciaków,któredostawałyteświństwa.Awśródnichja.
Znówciężkioddech.Icisza.–Tobylilekarze.Mielibiałefartuchy,słuchawki.Robilimądreminy.Prawdziwa…służbazdrowia.–
Szymańskipróbowałsięuśmiechnąć,niebyłtojednakuśmiech,alegrymasbólu.–Jestpanuprzedzonydolekarzy?–Aleksnatychmiastpożałował,żezadałtopytanie.–Niechpansięniebawiwdomorosłegopsychologa,doktorzeWendt.Toniejesthistoryjkazgatunku
tych,żepodkładamświniekolegomzpracy,bociotkawdzieciństwiełapałamniezasiusiaka.Niechpanniebędzieinfantylny.Alekspoczuł,żemaczerwoneuszy.–Chciałempanutylkouzmysłowić–podjąłSzymańskipochwili–żewpewnychsytuacjachczłowiek
zaczyna nabierać dystansu do swojego położenia, jak pan to zgrabnie ujął. To było wiele lat temu,ajednakpamiętamkażdydzień,każdągodzinę.Inaczejpoczymśtakimpatrzysięnawłasneżycie…naśmierć… gdy nadchodzi… to wszystko jest takie względne…można przecież powiedzieć, żemiałemszczęście…Aleksuniósłpytającobrwi.–Matkaniemiała.Nieprzeżyła.Amożewłaśniemiała?–Toniebyłoanipytanie,anistwierdzenie.–
Ataknamarginesie,doktorze,mójojciecbyłlekarzem.Starym,przedwojennym,żydowskimchirurgiem–dodałniecopogodniej.–Przepraszamzatopytanieouprzedzenie–powiedziałcichoAleks.–Mójojciecteżjestchirurgiem.–Wiem.Aleksbyłzaskoczony,żeSzymańskiotymwie,aleuznał,żepytanieskądbyłobynienamiejscu.–Panprzesiąkłmedycyną,doktorzeWendt.Wiem,jaktojest,kiedyoddzieckaczłowiekwychowuje
sięwdomu,wktórymniemówisięoniczyminnym.Niechpanpowie,czygdybyłpanmałymchłopcem,rodziceteżzabieralipanadoszpitala,kiedyniebyłoopiekunki?–Zdarzałosię,tonormalne,kiedyrodzicepracują…– Siostra oddziałowa robiła panu herbatkę i mógł pan się bawić słuchawkami… Medycyna była
wszędziedookoła,prawda?Wkońcuniewyobrażałsobiepan,żemógłbypanwżyciurobićcośinnego.Wszystkojesttakieproste.Prędzejczypóźniejzdajepansobiesprawę,żestałsiępanjejwłasnością,żeonazapanamyśli,podejmujedecyzje,powolutkupodporządkowujesobiecałepańskieżycie…–Doczegopanzmierza?–Aleksczułdziwnyniepokój.– …pewnego dnia – Szymański jakby nie usłyszał pytania – staje się pan bardziej lekarzem niż
człowiekiem.–Niewiedziałem,żejestjakaśróżnica.–Teoretycznieniema.–Teoretycznie?– Po co ta hipokryzja? – Ton Szymańskiego stał się nieco bardziej protekcjonalny. – Czyż nie jest
prawdą, że lekarze dzielą świat na lekarzy i całą resztę?Czy niewspierają się nawzajemw każdychokolicznościach?–Wszędziejestsolidarnośćzawodowa.Prawnicysątacysami.–Tak,tylkożenastoleoperacyjnymtrudniejjestzłożyćapelację.Aleksowicorazmniejpodobałsiękierunek,wktórymzmierzałarozmowa.Niewiedziałdlaczego,ale
czułsięmanipulowany.Niemógłcoprawdaodmówićtemuczłowiekowiracji,aleodnosiłwrażenie,żeSzymańskiniemazamiarugodoniczegoprzekonywać,tylkowymócnanimokreślonezachowanie.– Panie Władysławie, muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem, co chce pan swoim wywodem
osiągnąć.–Nicszczególnego.Taksobierozmawiamy,prawda?PoprostuBógdałlekarzomwładzęnadżyciem
iśmiercią. Jasię tylkozastanawiam, jak różniemożna tęmocwykorzystać…otco.Niezawracamjużwięcejgłowy,paniedoktorze…Chciałemchwilęporozmawiaćotym,comówiłamicórka.Pójdęjuż.
–Oczywiście,niechpanwypoczywa,panieWładysławie.Chorypodniósłsięciężkozfotela.Widaćbyło,żetarozmowabardzogozmęczyła.Powolipodreptałdodrzwi.
♦♦♦
Alekswróciłdokomputera,leczwypełnianiekolejnychrubrykwhistoriachchoróbmunieszło.Niemógłsięskoncentrować.Czegotenfacetchce?Topytaniedręczyłogojakbolącyząb.Tojasne,żenieprzyszedłpogadaćoblaskachicieniachzawodumedyka.Więcpoco?Czegomożechciećpacjentwciężkimstanieodswojegolekarzaprowadzącegoopróczjaknajlepszej
możliwejterapii?Wsparcia?Dobregosłowa?Podtrzymanianaduchu?Nie wiadomo dlaczego, ale wszystkie te stwierdzenia, jakże oczywiste, akurat w przypadku
WładysławaSzymańskiegowydawałysięabsurdalne.Nie,tenfacetniechce,żebypodtrzymywaćgonaduchu.PrzyszedłzasiaćwduszyAleksaniepewność
iterazbędzieczekał,cosięstanie.
Rozdział12
–Wystarczytegoodsłuchu?!–GłosakustykaWojtkaMisiakaztrudemprzebijałsięprzezagresywnedźwiękigitaryBarry’ego.PytanieskierowanebyłodoAleksa,któryodkilkunastuminutstałprzymikrofonie, testująccoraz to
nowepoziomygłośnościiproporcjeinstrumentów.–Dajwięcej i zdejmij trochę tego szarpidruta z lewej, bo słyszę gitarę zamiastwłasnychmyśli. –
Ostatniaczęśćzdaniautonęławpotwornymjazgociewywołanymsprzężeniemzwrotnym.–MatkoBoska,Barry,odsuńsięodtegopieca,bozachwilętrzebabędziedzwonićpolaryngologa!–Nieznamżadnegodobrego–rzuciłsprawcazamieszania,pochylającsięnadwielkimwzmacniaczem
Marshalla,zwanympiecem,icośprzynimmajstrując.–Zatojaznamkilkudobrychgitarzystów–odciąłsięAleks.–Jasne,JimmyPagejuż leci,żebyprzygrywaćdotwojegowycia.–Terazzgłośnikówwydobyłsię
przenikliwypisk.–Jezu,odsuńcietegofacetaodsprzętu,bonaszarazwpowietrzewysadzi.–Zzaperkusjiwynurzyła
sięgłowaBazyla.–Maszwięcejodsłuchu!–Wojtek,niczymsięnieprzejmując,spokojnierobiłswoje.Próbadźwiękowatozdecydowanienajważniejszaczęśćkoncertu,austawienieodsłuchudlawokalisty
tozdecydowanienajważniejszaczęśćpróbydźwiękowej.Jaksobiepościelesz,taksięwyśpisz.Jeśli się nie słyszysz, to fałszujesz jaknieboskie stworzenie, bobogini akustyka surowokarze tych,
którzyniebiorąpoduwagęspecyfikirozchodzeniasięfaldźwiękowychwpowietrzu.–Terazjestdobrze.–Alekswreszciebyłusatysfakcjonowany.Wdawnychczasach,kiedymieliwłasnegoinżynieradźwięku,próbatrwałaczasemtylkokilkaminut,
tyle,iletrzeba,żebyzapoznaćsięzakustykąpomieszczenia.WojteknagłaśniałwszystkieimprezywS.Q.Labie, od kabaretówpo jazzowe improwizacje, a nie znał specyfiki brzmieniaMedipowera,więc niebyłolekko.Alekswyłączyłmikrofonizszedłzesceny.Barrywciążmajstrowałprzywzmacniaczu.Aleksusiadłprzystolikunieopodalstołumikserskiegoiupiłłykciąglejeszczewmiaręzimnegopiwa.Browarek,jakzadawnych,koncertowychlat,pomyślał.Powracaływspomnieniazmuzycznejprzeszłości.Sale,wktórychgrywali,byłyprzeważnieobskurne,aleatmosferazawszewspaniała.Ludziepoprostu
ich lubili, może dlatego, że lekarz to ktoś, kto raczej budzi sympatię, a śpiewający lekarz to coś takniecodziennego,żesympatięmożnapomnożyćprzezdwa.Amożepoprostudlatego,żecałkiemnieźlegrali?Wkażdymraziewnajmniejszejnawetdziurzepokoncerciezawszebyłabalanga.Organizatorzynie
zapominaliozamanifestowaniuuznania,dostarczającimszerokiasortymentnapojówwyskokowych.Bywałoostro.
Osobnyrozdziałstanowiłykobiety.Niewiadomodlaczegow tak zwanymshow-biznesiebudowaniewięzi emocjonalnejmiędzy artystą
apublicznościąodbywasięwzdecydowanejwiększościprzypadkównapłaszczyźniedamsko-męskiej.Gatunkiemmuzycznym, który odgrywał kluczową rolę w kształtowaniu tychże relacji, była ballada
rockowa,zwanapościelówą.Kobiety nie przepadają raczej za ostrym, agresywnym brzmieniem. Oczywiście zdarzają się fanki
metalu,alesąprzeważnietaknabuzowane,żepokoncerciestrachdonichpodejść.Jeślichodziopodryw,zdecydowanielepiejsprawdzająsięmelodyjne,spokojneutwory,aodrobina
romantyzmuwtekściegwarantujeprzychylnośćpań.Trzebaprzyznać, żeAleksowiwyjątkowodobrzewychodziły takiekawałki.Doskonale też rozumiał
sięwtejmateriizBarrym,który,choćzpewnościąniezasługiwałnamianowybitnegowirtuozagitaryi gubił się nie tylkow szybszych pasażach, to jednak potrafiłwydobyć z instrumentu ciepłe, spokojnebrzmienie,chwytającekobietyzaserce.Tak, ballady to były ich najbardziej znane utwory, a na koncertach przy Lullaby for Julie,
wszczególnościzaśprzyStulatachsamotności,publicznośćwpierwszychrzędachwpadaławekstazę.Płonęłyzapalniczki,apanienkimiałymaślaneoczy.Apokoncercie…–Tutajjesteś!–ZzadumywyrwałAleksaznajomygłos.–Cześć,tato–rzuciłzaskoczony,odwracającsię.–Cotyturobisz?–Jaktoco?Przyszedłemposłuchaćsyna–rzekłWendtseniorwesoło.–Myślałem,żeposłuchasznabalu.Przecieżmaszniedaleko.Rzeczywiście,rodzinnydomAleksa,wktórymojciecwciążmieszkał,terazjużsam,pośmierciżony,
znajdowałsięzaledwiedwieprzeczniceodklubu.Pięćminutpiechotą.–Ja jużsięnabalenienadaję.Straciłemcierpliwośćdo tego towarzystwawzajemnejadoracji.Na
starośćcoraztrudniejzmusićsiędouśmiechu.–Byłtogłoszmęczonegożyciemczłowieka.Starszypanniemógłjakośwrócićdonormalnegożycia,mimoiżodśmierciżonyupłynęłyprawieczterylata.Zacząłunikaćludzi,niebywałnaprzyjęciachczybranżowychspotkaniach,rzadkowychodziłzdomu.–Nieuogólniaj,tato.–Aleksstraciłjużnadzieję,żeudamusięwyzwolićwojcudawnąradośćżycia.
–Będątuteżtwoiprawdziwiprzyjaciele.–Jasne,tylkogdzieonibyli,gdyumierałatwojamatka?–Niewróciszjejżycia,krytykującwszystkichnaokoło.Jejśmierciwinienjestwylew,anieznajomi.–
Ilerazyjużtopowtarzał…–Wiem–uciąłojciec.–Przyszedłemcięzobaczyć.Cosięztobądzieje,synu?Gdzietysięostatnio
podziewasz?Alekspoczułsięwinnyjakdiabli.Rzeczywiście,ostatniozaniedbałojca,aletaknaprawdęmiałdość
przywracaniagodożycianaplanecieZiemia.Ale tożadneusprawiedliwienie.Przecieżpośmiercimamy ipo jegorozwodzie taknaprawdęmają
tylkosiebie.Ajednaktaktrudnozrobićpierwszykrok…–Takjakoś…niewiem,niejestemwnajlepszejformie–mruknął,niechcąc,żebyzabrzmiałotojak
głupietłumaczeniesię.Aletakwłaśniezabrzmiało.– To nie powinno ci przeszkadzać w tym, by czasem zajrzeć do starego ojca. Poznałeś kogoś? –
Pytaniebyłozadanetrochęznadzieją,trochęzobawą.–Niewiem…może…–Alekssamsięzdziwił,dlaczegotaktrudnomuodpowiedzieć.Czyżbydlatego,
iżodpowiedźjesttakoczywista,żeażboisięjejudzielić?–No tak, chyba rzeczywiście nie jesteśw najlepszej formie – skonstatował ojciec. –Martwię się
ociebie,Aleks–dodałsmutno.–Kilkarazyźlemisięśniłeś.Będzieszsięz tegośmiał,alemamzłeprzeczucia…Aleksowiniebyłodośmiechu.Właśnieuzmysłowiłsobie,żetym,cogodręczyoddłuższegoczasu,są
właśniezłeprzeczucia.Nibynickonkretnego,alewrażenie,żecośjestnietak.–Uważajnasiebie,synu.Poprostuuważaj,nicwięcej–rzekłojciecztroską.–Będęuważał,tato,obiecuję–powiedziałAleksbezprzekonania.Nobonacotaknaprawdęmauważać?–Pójdęjuż.Powodzeniawieczorem.Szkoda,żeniezobaczęcięnascenie…Itakiewłaśniebyłyichkontakty.Nibykażdypróbował,alesięniekleiło.–Więcmożejednakprzyjdziesz?–zapytałAleks.Ostatniamissionimpossible.–Nie,uwierzmi,toniebyłbydobrypomysł.–Rzeczywiścieimpossible.–Dzięki,żewpadłeś,mimowszystko.–Trzymajsię,synek.Odprowadzającwzrokiemtegostaregosmutnegoczłowieka,Alekszdałsobiesprawę,jakbardzogo
kocha.Ijakbardzobrakujemumamy.
♦♦♦
–…In the name of love! One more in the name of love! – zakończył efektownie Aleks, gdywybrzmiaływszystkieinstrumenty.Nictakdobrzeniepodgrzewaatmosferynakoncercie,jaktrafniewybranycover.Ludziechcąsłuchać
znanych, powszechnie lubianych utworów. Ważne, żeby znaleźć taki, który najlepiej pasuje dotemperamentuimożliwościwokalnychwykonawcy.Aleks miał nieźle brzmiący w wysokich rejestrach głos, a poza tym Pride, ta cudowna magiczna
piosenka o tym, że ludzka godność i duma jest często ważniejsza niż życie, wzruszała słuchaczy nawszystkichkontynentachpraktyczniebezwzględunawykonanie.Aleksjąuwielbiał.Itosięczuło,gdyśpiewał.Ażciarkiprzechodziły.Owacja była fantastyczna. Nikt się nie spodziewał, że stateczna i nieco sztywnawa brać lekarska
zareagujetakżywiołowo.W górę pofrunęłymarynarki, a niektóremłodsze koleżanki doktórki piszczały prawie jak nastolatki
wlatachsześćdziesiątychnakoncertachBeatlesów.No, no, pomyślał Aleks, chyba towarzycho nie żałowało sobie alkoholu, czekając na występ
gwiazdorów.Nadeszłaporanapunktkulminacyjny.Nadeszłaporanapościelówęwieczoru.Na dany przez wokalistę znak Barry zaczął melodyjny, ciepły riff, a po chwili w dźwięki gitary
wplotłysięznanewszystkimsłowa:WysmagałdeszczPotargałwiatrSamotnościmojejstolat…
Wybuchłyoklaski.Gdzieniegdziezapłonęłyzapalniczkiizamigotaływyświetlaczekomórek.Jestdobrze.Alekszamknąłnachwilęoczyidałsięnieśćulotnejpoezjitegokawałka.Tobyłapiosenkaosamotności,alerównieżonadziei,żesamotnośćprzeminie.Nigdychybatekstnie
byłtakzbieżnyzjegożyciem,nigdyteżchybanieśpiewałtegoutworuztakimprzejęciem.Nigdynieśpiewałgotakdobrze.InadejdziewreszciedzieńGdyzapukaktośdodrzwi…
Zaczynającrefren,otworzyłoczy.Całasalasiękołysała.Większość słuchaczy śpiewała banalny, ale jakże sugestywny tekst, machając czym popadnie i nie
zawszewtempie.Szaleństwo.Iwtedyuwagębohaterawieczoruprzykułaosobatużpodsceną.Stałanieruchomo,zasłuchana,jakby
zaczarowanaprzezmuzykę.Patrzyłananiego,niezwracającuwaginato,codziejesięwokółniej.TobyłaMonikaSzymańska.Alekspoczułsię,jakbyurosłymuskrzydła.Jakbytoniebyłmałyklubzniewygodnąsceną,tylkostadionWembley.IjakbyśpiewałStairwaytoheavendlastutysięcywidzów.Uzmysłowiłsobie,żeprzezcaływieczórczekał tylkonanią,żechociażstarałsięotymniemyśleć,
wciąższukałjejwzrokiem.Itaknaprawdęśpiewałtylkodlaniej.Musiałaprzesunąćsiędoprzodu,gdyskończyłpoprzedniutwór,bowcześniejjejniezauważył.Była piękna.W czerwonej wieczorowej sukni bez ramiączek, ozdobionej szeroką falbaną na dole,
wyglądałaolśniewająco.Włosymiaławysoko upięte, a jej twarz pozostawała nieruchoma, jakbyMonika była gdzie indziej,
awłaściwiejakbybyłasamnasamzAleksem.Zamknąłoczy.Sala,mikrofon,fortepian,tłumiMonika……bykochać,bykochaćstolat…!
Wybrzmiałaostatniafraza.Ukłoniłsię.Byłzmęczony.Przezułameksekundypanowałacisza.A później wybuchła szaleńcza owacja. Ludzie klaskali, gwizdali, wymachiwali rękami, kobiety
piszczałyjeszczegłośniejijeszczeenergiczniejprzepychałysięwkierunkusceny.–Do-kto-ry!!!Do-kto-ry!!!–zaczęłosięrytmiczneskandowanie.AleksstarałsięniepatrzećnaMonikę.Musiałtrochęochłonąć.–Dziękujemy!–powtarzał.–Dziękujemyiżyczymywspaniałejzabawy!–Medi-power!Medi-power!–Publicznośćniezamierzałapozwolićmuzejśćzesceny.–Dziękujemy!–Alekskłaniałsięikłaniał.Niemiałjużsiłybisować.Wkońcuniewytrzymałispojrzałwtamtąstronę.Staławgrupiekobiet.Uśmiechałasię,biłabrawoiskandowała.Byłazniegodumna.Widziałto.Jakbyznalisięoddawna.Jakbybylirazem.Amoże tosen?Autosugestia?–zastanawiał się,przezchwilę starającsięprzywołaćnastrój sprzed
kilkuminut.Aletobyłotakienierealne.Jakbywydarzyłosięwbajce.Niemiałczasugłębiejsięnadtymzastanowić,bozanosiłosięnabisy.
♦♦♦
Gratulacjomniebyłokońca.Co chwila ktoś podchodził do stolika, wychwalając pod niebiosa ich wokalno-instrumentalne
wyczyny,ichoćzarównoAleks,jakijegokoledzyzzespołudoskonalezdawalisobiesprawęzeswoichniedociągnięć–przecieżniegralirazemodwieków,apróbbyłozaledwiekilka–totrzebaprzyznać,żemiłobyłopobyćtrochęgwiazdą.Poznawali noweosoby, z którymi podobno „byli razemna roku” albo „poznali się podczas praktyk
wakacyjnych”.Trzeba było grzecznie przyznawać, że „oczywiście, pamiętam”, chociaż każdy z muzyków mógłby
przysiącnawszystkieświętości,żewiększośćdelikwentówlub,codużoczęstsze,delikwentekwidziporazpierwszywżyciu.Cogorsza, teniekończącesięwyrazyszacunkuisympatiibyłydośćsowiciezakrapianedonoszonym
niewiadomoskądalkoholem,boniewypadaprzecieżzbyłymkolegązrokutudzieżkoleżankązpraktykwakacyjnychniewypićkieliszeczka.Wefekcie,pokolejnym,niewiedziećktórymkieliszeczku,Alekszacząłodczuwaćprzyjemneciepło
rozchodzące się po całym ciele i lekki kojąco-wirujący szum, nieśmiało podpowiadający mu, że jużniedługomożestaćsięofiarązłożonąnaołtarzuwłasnegosukcesu,przypłacającgokacemgigantem.–Azemnąsiępandoktornienapije?–usłyszałzaplecamiznajomygłos.Natychmiastwytrzeźwiał.Taknaprawdęcałyczasczekałtylkonatengłos.Monika.Pokoncerciestraciłjązoczu.Kiedywyszedłzszatnidlapersonelu,któradziświeczoremnosiładumnemianogarderoby,rozglądał
siępogłównejsali,alenigdziejejniebyło.Pomyślał,żeprzyszłatylkonakoncertizarazponimuciekła.Zrobiłomusięsmutno.Wróciłdostolikaizająłsięprzyjmowaniemwyrazówuznania.AleMonikachybawyszłanachwilęna
dwór,żebyochłonąć,wróciłaiterazstałaprzednim,patrzącwyczekująco.Ztrudemzdobyłsięnauśmiech.Jakzwykleprzyniejbyłdziwniespiętyinawetnarauszuniemógłsię
rozluźnić.Dopieroterazzauważył,żeMonikatrzymadwakieliszkiwina.Wziąłjedenznich.Idealneuzupełnieniewypitejwódy,pomyślał.–Zacopijemy?–Niezamierzałrezygnować,kacteżjestdlaludzi.–Oczywiście zabohaterawieczoru.–Uśmiechnęła się szeroko, aleniebyłow tymcienia ironii. –
Muszęprzyznać,żezupełniesiętegoniespodziewałam–dodałaciepło.–Czego?–Takiego…poziomu…toznaczy…samaniewiem…Bardzo…–Byłoażtakźle?–zapytałAlekswesoło.Powoliodzyskiwałrezon.Pomimozakłopotaniamusiałprzyznać,żewyjątkowodobrzeczujesięwjej
towarzystwie.– Nie, wręcz przeciwnie – szukała odpowiednich słów – wszystko przez to zaskoczenie. Jak się
poznajekogośwbiałym fartuchu, toostatnimmiejscem,wktórymmożna sobie takąosobęwyobrazić,jestscena.Totakie…dziwne…ajednocześnie…o,wiem…niepowtarzalne!–Orany!Zabrzmiałotak,żeClaptonpękniezzazdrości!–Wiem,totakiebabskieigłupie,alechybaniejestemzbytdobrawwyrażaniuzachwytu…– A ja chyba nie jestem zbyt dobry w przyjmowaniu komplementów. Wniosek? Dość zachwytów.
Zdrowie!–Wychyliłkieliszekdodna.–Mampropozycję…Mówią,żetokobietapowinnawystąpićpierwsza…–Aleks–przerwałjejbezceremonialnie.–Monika.Uff…szybkoposzło–powiedziałazuśmiechem.–Musimytouczcić.–Odwróciłsiędostolika.–Zaproszękolegę–rzuciłkonfidencjonalnie.
–Kolegę?–Monikabyławyraźniezawiedziona.–Mogęnawetzcałąstanowczościąpowiedzieć:przyjaciela.Moniko,pozwól,żeciprzedstawię,mój
przyjacielJackDaniels–powiedział,unoszącbutelkę.–Wariat.–Roześmiałasię.–Jestbardzosamotny–ciągnąłpatetycznie–posiedźmyznimprzezchwilę.–Tosięnazywaprzyjaźń–podchwyciła,wciążsięśmiejąc.Wszystkiemiejsca przy stoliku przeznaczonymdla zespołu były zajęte,wokółwciąż kłębił się tłum
rozochoconych fanów, atmosfera stawała się coraz bardziej swojska. Nikt już właściwie nikogo niesłyszałwtymgwarze,więczbutelkąidwiemaszklankamirozpoczęlispacerpoklubie.Było todośćprzytulnemiejsce,boopróczgłównejsali,zescenąiparkietemdotańczenia,było tam
kilkamniejszychpomieszczeńnadwóchpoziomach.Wystrójbyłwprawdzieskromny,alegustowny,ścianyobitezielonkawymmateriałemstwarzałyciepły
i przyjazny klimat, muzyka nie była zbyt agresywna. Didżej, zapewne uprzedzony o zróżnicowanympokoleniowotowarzystwie,puszczałspokojnehityzlatosiemdziesiątych.Wszędzie panował niemiłosierny tłok, więc po dwóch okrążeniach zdecydowali się usiąść na
schodach,niecozboku,prowadzącychdopomieszczeńgospodarczychnapiętrze.Wyglądalichybatrochędziwnie,siedzącwbalowo-koncertowychkreacjachwtakimmiejscuzbutelką
whisky,aledziękitemuAleksporazpierwszytegowieczorupoczułsięnaprawdęswobodnie.–Aco tywogóle robiszwżyciu,Moniko,pozawłóczeniemsiępopodrzędnychnocnych lokalach
iuwodzeniemprzystojnychwokalistów?–zapytałzuśmiechem.–Lokalnie jest aż takmierny…awokalistanie aż takprzystojny–odparławesoło. –Apoza tym
projektujęwnętrza–dodałapoważniej.–Długosiedziałamzagranicą,awtejchwilidziałamnawłasnyrachunek.–Ijakciidzie?–Nieźle.Muszęmiećwolnyzawód.Nienadaję siędopracyukogoś,bomamwrednycharakter.–
Zmrużyłafiglarnieoczy.–Właśniewidzę–mruknąłAleks.–Zaprojektujeszmojewnętrze?–zapytał.–Tozależy…–Odczego?–…czydużowtymwnętrzumartwejnatury.–Teraztak.–Akiedyśbyłażywa?–Była.–Tokiedyśznówbędzie.Zobaczysz.Zabrzmiałotobardzozdecydowanie,alebyłowtymdużociepła.–Porozmawiajmyjeszczeotobie–zaproponował.–Właściwienicmiosobieniepowiedziałaś.–Tajemniczośćkobietyjestjejnajbardziejuwodzicielskimatrybutem.–Cholera,ajamyślałem,żecycki–wyrwałomusię.NaszczęścieMonikawcaleniewyglądałana
speszoną.–Jednojestpewne:umężczyznyjesttointeligencja.–Doskonalewyczuwałajegonastrój.Rozumieli
sięcorazlepiej.–Idlategowłaśniejestemtakicholernieuwodzicielski–oznajmiłAlekszpatosem.–Iskromny.–Skromność,mojadroga,jakpowiedziałNapoleonBonaparte–Aleksdolałbourbonadoszklanek–
zostałastworzonaprzezmiernotyidlamiernot…Zdrowie!– Uch… – Monika upiła spory łyk i się skrzywiła. – Niegłupi koleś był z tego Napoleona B. –
Westchnęła i oparła głowę na kolanach. Wyglądała naprawdę ślicznie. Aleks nie mógł się na nią
napatrzeć.–Mamochotęnanaleśniki!–oznajmiłanagle.Aleksspojrzałnaniązdziwiony.–TotakàproposNapoleona?–Niezupełnie.–Monikawyraźniesięożywiła.–Àpropospewnejbudkinadrzeką.–Budki?–Tak.Chodź,niemarudź!Aleksbyłzdezorientowany.Tobyło jaksen,któremusiępoddawał ipodekscytowanyczekał,cosię
wydarzy.Amiałwrażenie,żemożewydarzyćsięwszystko,jakwhistoriioBatmaniealbowkreskówce.Czułsięwolnyodograniczeństawianychprzezrzeczywistość.Byłswobodny,ajednocześnieniewytłumaczalnieprzywiązanydotejkobiety.Niewiedział,czytodziałaniealkoholu,czymagiachwili.Amożeijedno,idrugie?PrawiebiegiemprzemknęliobokosłupiałegoBazyla,któryszedłwłaśniewichstronę.Wydawałsię
zaaferowany, jakbymiał cośważnego do powiedzenia, ale na jego koledzewokaliście nie zrobiło towiększegowrażenia.–O,Aleks,dobrze,żeje…–Później,Bazyl–rzuciłAleks,odbierajączszatnipłaszczMoniki.Ijużichniebyło.Wybieglinadwór.Alekszaciągnąłsiępowietrzem,jakbytobyłonajprzedniejszecygaro.Czułsięwspaniale.
♦♦♦
– I bita śmietana… i truskawki… i… czekolada… i jeszcze… wiórki kokosowe. – Monikazzaangażowaniemwybierałaskładnikipotężnegonaleśnika.Aleksobserwowałjązzachwytem.Ileżwniejradościżycia,dziewczęcejenergii.Potrzebował kontaktu z tak dynamiczną osobą po długim czasie spędzonym w towarzystwie
wyważonych i powściągliwychwwyrażaniu emocji kolegów po fachu. A tak naprawdę potrzebowałkobiety.Kobiecegociepłaibliskości.Wybrałpowidłaśliwkoweiczekoladę.Małooryginalne.–Mmm…pycha…–mruczałaMonika.Szliwolnobrzegiem rzeki,mijając spóźnionych spacerowiczówzpsami.Śniegbłyszczałw świetle
latarni,ananiebie,jaknazamówienie,świeciłygwiazdy.Naleśnikbyłnaprawdędoskonałyichoćpochodziłzobskurnejbudki,Aleksczułsiędużolepiej,niż
gdybywtejchwilizajadałwykwintnespecjaływdrogiejrestauracji,popijającmarkowymwinem.Atmosferategowieczoruiosobowośćtowarzyszkisprawiały,żepomimomrozubyłomugorącojakna
plaży.–Zabrałeśzesobąprzyjaciela?–zapytała,przełykającwielkikęsnaleśnika.Kuleczkabitejśmietany
spadłajejnabrodę.–Przyjaźńnieznagranic–oznajmiłradośnie,wyciągającbutelkęzkieszenikurtki.–Dawaj.Odkręciłakorekiupiłasporyłyk.Aleks był zaszokowany.Nie spodziewał się, że ta elegancka, dystyngowana kobieta potrafi być tak
spontanicznaibezpretensjonalna.–Nazdrowie–powiedziałazszelmowskimuśmiechem,podającmubutelkę.
Wypiłchybasetkęjednymhaustem.Byłwsiódmymniebie.Przezchwilęszliwmilczeniu,upajającsięchwiląismakiemnaleśników.–Przychodziłam tu z ojcem, kiedy byłamdzieckiem– odezwała sięMonika.Nawspomnienie ojca
posmutniała. – Zawsze kupował mi naleśniki. Wiesz, że podobno ta budka stoi tu od przed wojny?Zawsze gdy dostałamdobry stopień,mogłam sobiewybrać takie dodatki, jakie chciałam.To był naszzwyczaj.Taknaprawdęniechodziłooczekoladę.Tennaleśnikbył jakmedalnaolimpiadzie.Harujeszparęlat,alepóźniejstoisznapodiumigrającihymn.Iwtedyzapominasz,jakbyłociężko.–Wiemcośotym.Mnieteżrodzicezawszepodnosilipoprzeczkę.Zawszemusiałembyćnajlepszy.– Aleks, ja nie chcę być najlepsza. Chciałabym znów być małą dziewczynką, której ktoś kupi
naleśnika.Takpoprostu…Miałochotęjąprzytulić,alesięopanował.Niewiedział,jakMonikazareaguje.–Jacigokupiłem.–Chciał,żebytozabrzmiałoserdecznie.–Nie,tymigokupiłeś,bomniepragniesz.Alekszaniemówił.Odwróciłasięispojrzałananiego.Wjejoczachwidziałodbijającysiębłysklatarni.Podeszłabliżej.Całkiemblisko.–Ale niemartw się – powiedziała cicho – ja ciebie też. – Objęła go za szyję i pocałowała. Tak
gorąco,taknamiętnie,żeażpociemniałomuwoczach.Smakowałatruskawkami.Ikokosem.
♦♦♦
Rzucilisięnasiebiejużwwindzie.Całowałjejwłosy,szyję,ramiona.Wtaksówce,przezcałądrogędojejmieszkania,nieodzywalisiędosiebie.Trzymalisiętylkozaręce
ipatrzylisobiewoczy.Jakbybalisię,żetachwilaucieknie,żesennaglesięskończy.Pokonalikorytarz,nieprzestającsięcałować.Gładził ją po karku, gdy mocowała się z zamkiem sukienki, a ona mruczała jak kotka. Jej włosy
pachniałymiętąiwanilią.Drżała.Zsunąłzniejsuknię,aonapociągnęłagodosypialni.Upadlinałóżko.Aleks był niesamowicie podniecony, ale chciał, żeby to trwało… żeby była szczęśliwa… żeby go
kochała…Delikatnierozpiąłczarnykoronkowystanikizacząłpieścićjejpiersi.Jejsutkimomentalniestwardniały.Drażniłjenajpierwlekkojęzykiem,nagranicydotyku,tak,żebybardziejnatoczekała,niżczuła.Zamknęłaoczy.Oddałamusię.Jemuirozkoszy.Miałacudownepiersi.Pełne,alejędrne,askóręgładkąjaksatyna.Powolisunąłjęzykiemcorazniżej.Brzuch.Jeszczeniżej.Zsunąłjejmajtki.Nieprotestowała.Całabyłajego.Terazdotknął językiem jej stopy.Uniósł nogę i przesuwał się powolutku corazwyżej, po łydce, po
wewnętrznejstronieuda.Zadrżała.Zjejpiersiwydobyłsięcichyjęk.Zastygławoczekiwaniu.
Przerwał.Iznów.Drugastopa.Wyżej…leciutko…Znówpownętrzuuda.–Proszę…–wyszeptała–Aleks.proszę…Drażniłsięznią.Znówbrzuch.Powoli.Inaglejegojęzykzagłębiłsięwniej,austapieściłygwałtownie.Wyprężyłasię,chcącgoprzyjąćjaknajgłębiej.Byławilgotna.Chłonąłjejsmak.Byłatakblisko.Byłajego.Bezgranic.Dobólu.Dokońca.–Tak…tak…błagam–jęczała.Pieściłjącorazszybciej.Corazmocniej…Nagleprzeszyłjąspazmrozkoszy.Złapałagozawłosyipociągnęłanasiebie.Oddychałaszybko.Otworzyłaoczyispojrzałananiego.Jeszczenieobudziłasięztegocudownegosnu.Iwtedywniąwszedł.Delikatnie,alezdecydowanie.Głęboko.Znówzamknęłaoczyiprzywarładoniegoustami.Bylizespoleni.Żądzaiczułość.Razem.Najpierwpowoli.Potemcorazszybciej.Corazgłębiej.Coraz
mocniej.–Tak…mocniej…jeszcze…–Tojużniebyłszept.Krzyczałacorazgłośniej.–Jeszcze…proszę…pieprzmnie…Aleks…mocniej…błagam…pieprzmnie!Czuł coraz większe podniecenie, czuł zbliżającą się falę rozkoszy, chyba na moment stracił
przytomność.Odpłynęlirazem.Nieświadomi.Rozedrgani.Przytuleni.Długotrwało,zanimsięzniejzsunął.Leżelioboksiebie,dyszącciężko.Chłonęliciszęiblaskksiężyca,którysączyłsięzokna.Apotemzasnęli.
Rozdział13
Psiakrew,znowuprzegrali.Alekszezłościąwyłączyłszpitalnytelewizor,którypsułsięwnajciekawszychmomentach.Codziwne,dzisiajsięniezepsuł.Wiedziałdlaczego.Psułsiętylko,kiedywygrywali.Awięcjednak
niezbytczęsto.Niechciałsłuchaćzawiłychpomeczowychwywodówfutbolowychspecjalistów,nasiłęszukających
kolejnych usprawiedliwień kolejnych porażek, bo i tak wszystko to sprowadzało się do słynnegopowiedzenia Gary’ego Linekera: „Futbol to taka gra, w której dwudziestu dwóch facetów biega poboisku,anakońcuitakzawszewygrywająNiemcy”.Musiałsiętrochęuspokoić.Podszedłdoszafyiwyjąłschowanąnawyjątkoweokazjebutelkęmetaxy,
prezentodwdzięcznejpacjentki.Dzisiajbyławyjątkowaokazja.Wyjątkowowysokaprzegranawyjątkowychpatałachów.Rozejrzałsięzaodpowiednimnaczyniem.Jedynym,jakieznalazł,byłafiliżankadokawy.Dobre i to.Wypłukał ją, choćbyła czysta, jakbydzięki temumogła stać sięwytwornąkoniakówką.
Odkręciłkorekipowąchał.Boskie.Upiłłykopalizującegotrunku.Wjegownętrzurozeszłosięprzyjemneciepło.Odrazulepiej.Stałprzezchwilę,delektującsię,gdynaglerozbrzęczałsiędyżurkowytelefon.Niespieszącsię,zfiliżankąwrękupodszedłdostolikaiusiadł.PewnieSawickidzwonitrochęponarzekaćnamecz,pomyślał.Niktinnyniemógłotejporzetelefonowaćpodwewnętrznynumerstacjonarny.–Nieźledostaliwdupę,co,doktorku?–rzuciłzaczepniedosłuchawki.–Aleks?–usłyszałzdziwionygłosEwy.Alewtopa!–Przepraszam,myślałem,żetoSawicki–powiedziałsmętnie.–Niestety,toja,przepraszam–rzuciłazironiąEwa.–Niemazaco,nietakierzeczysięprzeżywało.–Niepozostałjejdłużny.
♦♦♦
Taktojużmiędzynimibyło.Boże,jakinaczejwyglądająjegokontaktyzMoniką.Nanowoodkrywałbliskość.Dotychczasnajważniejsząkobietąwjegożyciubyłażona.Miałromanse,
akilkacechowałpodwyższonypoziomserdeczności.JednakwszystkiekobietyporównywałdoEwy.Toonabyłamiłościąjegożycia.Wtejchwilijednakzezdumieniemodkrył,żecałysmutekitęsknota,którenierozłącznietowarzyszyły
okresowipoprzedzającemurozwód,jakipóźniejszestanyapatii izniechęcenia,takczęstopojawiające
sięporozstaniu,ulotniłysięjakkamforazaledwiepodwóchtygodniachodpierwszejnocyzMoniką.Terazniewyobrażałsobieżyciabezniej.Nietylkoniepotrafiłmyślećoprzyszłości,niemyśląconiej,
alenawetwydarzeniazprzeszłości,momentynajwiększegoszczęścia,naglezbladły.Wydawałomusię,żetakierzeczyzdarzająsiętylkowfilmach.Zawsześmiałsięzlirycznychwyznań
iromantycznychuniesień.Kurczę,przecieżonwogóleniejestromantyczny!KiedyśzaprosiłMartę,swojąbyłąsympatię,nakolacjęprzyświecach.Przygotowałswojepopisowespaghetticarbonara,pięknienakryłstół,puściłnastrojowąmuzykę.Dziewczynabyławniebowzięta.– Boże, Alik – tak go nazywała – potrafisz stworzyć cudowny klimat. Jesteś taki romantyczny –
westchnęłazachwycona.–Myliszsię,kochanie.–Dobrzepamiętałokrutnąodpowiedź.–Tworzętakieklimatyniedlatego,że
jestemromantyczny.Tworzęje,bojestemestetą.Zachowałsięjakdupek.Kolacjęmusiałzjeśćsam.Oczywiścieprzyświecach.Takbywałowielerazy.Ateraz,gdywychodziłodMoniki,zaczynałzaniątęsknićjużzaprogiem.Myślałoniejwnajbardziejnieodpowiednichmomentach.Tak!Naprawdęsięzakochał!Abyłprzekonany,żejużniepotrafi.Uśmiechnąłsiędosiebie.
♦♦♦
–Dziękizadobresłowo.–ZzamyśleniawyrwałgogłosEwy.–Słuchaj,próbowałamsiędodzwonićnakomórkę,alenieodbierasz.Spojrzałnawyświetlacztelefonu.Cholera,rzeczywiście,wyciszyłaparat,żebyniktnieprzeszkadzałmuwoglądaniumeczu.„6nieodebranychpołączeń”–mówiłkomunikatnaekranie.–Przepraszam,oglądałemmecz,byłwyciszony.–No,niematojakostrydyżur–mruknęła.– Chwila, to prywatna komórka. Jak sama zauważyłaś, można się jednak domnie dodzwonić. Ale
chybaniedzwoniszpoto,żebykontrolowaćprzebiegmojegodyżuru?–spytałostro.–Nie,oczywiście,przepraszam…–Ewabyławyraźniespeszona.Alekswiedział,żeprzepraszającaEwazwiastujekłopoty.–Wporządku.Stałosięcoś?–zapytałzaniepokojony.–Tak,dzwonię,abycipowiedzieć,żebyśjutronieplanowałpopołudniazMarysią.–Boże,cosięstało?–Terazjużnaprawdęsięzdenerwował.–Mojamamajestwszpitalu.Niezadawałwięcejpytań.TonEwyniepozostawiałwątpliwości,żetocośpoważnego.Naparęsekundzapadłacisza.–Zawał–powiedziaławreszcieEwa.–Drugi–dodałapochwili.–Wiem.Pamiętam.Alekslubiłteściową.Byłazaprzeczeniemwszystkichdowcipównatematmatekżon.Onateżgolubiła.
Mielinaprawdędobrykontakt.RodziceEwymieszkaliwKrakowie,skądpochodziłacałarodzina,niebyłowięczbytwieluokazjido
spotkań.Możewłaśnie dlatego ich stosunki były zawsze takie serdeczne.Aleks często żartował, że kontakty
zteściowąpoprawiająsięwprostproporcjonalniedoodległości,jakaichdzieli.
MamaEwybyłapoprostufajnąbabką,któranigdyniestawałapostroniecórki,niedowiedziawszysiędokładnie,ocochodzi.Byłasędziąichybapodświadomiewkażdejsprawie,nawetzwykłejrodzinnejsprzeczce,starałasię
wydaćsprawiedliwywyrok.Aterazwyglądałonato,żewyrokzapadałwłaśniewjejsprawie.Asprawa,Alekswiedziałtoażzadobrze,byłaraczejzgóryprzegrana.Starsza pani od wielu lat chorowała na nadciśnienie. Powoli dołączała się do tego coraz bardziej
agresywnachorobawieńcowa,awkońcurównieżcukrzyca.Podczas ich ostatniej wizyty w Krakowie nie mogła zrobić dosłownie kilku kroków bez zażycia
nitroglicerynywaerozolu.Wdodatkuwogóleosiebieniedbała.Popierwszymzawale,wodpowiedzinabłagania rodzinnegokardiologa,ograniczyłaniecopalenie,
aliczbękawzmniejszyładotrzechdziennie.Imponującywyczyn,jaknaczłowiekażyjącegonakredyt.Ale może to właśnie świadomość, że do drugiego zawału może dojść w najmniej oczekiwanym
momencie,kazałajejtraktowaćkażdydzień,jakbymiałbyćtymostatnim?Niezamierzałaniczegosobieodmawiać.Aleks,karcącjąprogramowo,podobniejakcałarodzina,wgłębiduszyzawszeprzyznawałjejrację.
Przynajmniejmiałacośzżycia.–Czyjestprzytomna?–zapytał.–Tak,alerozmawiałamprzeztelefonzlekarzemipowiedział,żejestźle.–Zadzwoniętamidowiemsięwięcej.Gdzieleży?–UŚwiętegoJana.Naintensywnejterapii.Dziękuję.–Niemazaco.Kiedychceszjechać?–Jaknajszybciej.Zagodzinęmampociąg.ZabioręMarysię.Możezobaczybabciępo razostatni.–
Usłyszałcichechlipnięcie.–Niemówtak.Niewolno–powiedziałbezprzekonania.–Niewiem,kiedywrócę.–Jasne.Uściskajmamęodemnie.–Nopewnie.Zawszecięlubiła.–Ewa!–podniósłlekkogłos.–Onażyje!–Tak,tak,oczywiście.Przezchwilęmilczeli.–Dobra,zbieramsię,boniezdążęnapociąg–westchnęłaEwa.–Zadzwoń,gdydojedziesz,proszę.–Dobrze.–Ewa…–Urwał.–Tak?Chciał powiedzieć coś, co nie zabrzmiałoby głupio i banalnie, chciał okazać ciepło, przecież
naprawdęsięmartwił,aleniepotrafił.–…trzymajsię–rzuciłtylkoiodłożyłsłuchawkę.
♦♦♦
Aleks usłyszał skrzypnięcie drzwi i do dyżurki wparowała pani Wika, najstarsza pielęgniarka naoddziale.Prawdziwa siostra starej daty, taka, która zna swoje miejsce w szeregu, nigdy nie odzywa się
nieproszonainiezawracagłowybyleczymzbylepowodu.Pojawiłasię,awięcbyłjakiśniebylepowód.–Paniedoktorze,Szymańskimaduszności–oznajmiła.–Jakwygląda?–Gorzejniżzwykle.Topowiedziawszy,wyszładziarskimkrokiemiudałasiędosalichorych,jakbywogóleniebrałapod
uwagęinnegoscenariuszaniżten,żelekarzdyżurnyruszyzanią.Skoroonaoceniłasytuacjęjakopoważną,nasprzeciwpoprostuniebyłomiejsca.Całe szczęście, że nie jestem jej mężem, pomyślał Aleks, po czym pomaszerował do sali numer
dwadzieściajeden.Alarmbyłuzasadniony,chociażniemożnapowiedzieć,żemajądoczynieniaznagłymprzypadkiem.WładysławSzymańskizdnianadzieńczułsięgorzej.Widać było, że nowotwór rozwija się szybko i coraz bardziej zamyka światło krtani, utrudniając
oddychanie.Corazwiększedawkihydrokortyzonudoraźniepomagały,zmniejszającniecoobrzękokolicyguza,ale
niebyłocosięoszukiwać,niemiałynajmniejszegowpływuaninajegorozmiar,aninatemporozwoju.Tobyłwłaściwie jedyny temat,któryspędzałAleksowisenzpowiekw tymszczęśliwymdlaniego
czasie.Czułdyskomfort,żespędzacudownechwilezMoniką,podczasgdyjejojciecumiera.Zpoczątkutobyłonawetpoczuciewiny.Wiele razyzadawałsobiepytanie,czy towporządku,żespotykasięzcórkąswojegopacjenta.Czy
przekraczakompetencje,czywykorzystujesytuację?Naszczęścieszybkouzmysłowiłsobie,żetakiemyślenieniemasensu.Aletogonieuspokoiło.Wciąż czuł się trochę tak, jakby miał niespłaconą ratę kredytu albo jakby wyjechał na urlop, nie
załatwiwszyjakiejśbardzoważnejsprawy.KilkakrotniepróbowałnawetporozmawiaćzMonikąnatentemat,alezakażdymrazembrakowałomu
odwagi.A może po prostu nie chciał ani na moment przerwać tej cudownej bajki, którą przeżywał po raz
pierwszywżyciu?A im bardziej zakochiwał się w Monice, tym bardziej był przywiązany do jej ojca – obcego
człowieka.Miałpoczucie,żeniepowinienaż taksięangażować,że jako lekarzmusizachowaćzimnąkrew.Czuł,żejestwcośwciągany,aleodsuwałtęmyśl,niechciałsięnadtymzastanawiać,bojącsięwniosków,dojakichdojdzie.Otworzyłdrzwisali.To,cozobaczył,nienapawałooptymizmem.Różnicamiędzy człowiekiem, którego nie tak dawno przyjmował na oddział, a chorym leżącym na
łóżkubyłatakwielka,jakbychodziłoodwieróżneosoby.Wychudzonyczłowiekoziemistejcerzepatrzyłnaniegowzrokiem,wktórymniebyłojużanicienia
takcharakterystycznejdlaniegopewnościsiebie.Aleksujrzałwjegooczachtylkorezygnacjęicierpienie.Jedyne,copozostałozdawnegoSzymańskiego,togodność.Widaćbyło,żebardzocierpi,leczbyłotocierpienieświadome,jakby…przemyślane.Wendt poczuł ukłuciew sercu, zalała go fala smutku. To nie zwykła troska o chorego, to poczucie
straty,pomyślał.Szymańskioddychałciężkoichrapliwie,każdywdechwymagałogromnegowysiłku.–Tlen,paniWiko–powiedziałAleks.PielęgniarkawprawnymruchemwłożyłaSzymańskiemuwężykidoprowadzające tlendoobudziurek
nosaiodkręciładopływgazu.
Efektbyłnatychmiastowy.Oddechpacjentastałsięniecorówniejszy,głębszy.Wjegooczachpojawiłasięulga.–Ijeszczesetkahydrokortyzonu.–Wendtusiadłnabrzegułóżkaizbadałtętnonanadgarstkupacjenta.W innym przypadku zastanawiałby się nad zwiększaniem dawek preparatów sterydowych
pomagającychdoraźnie,jednakdającychfatalneskutkiuboczne.Pochwiliuświadomiłsobiejednak,żetemupacjentowinicjużniezaszkodzi.–Dwiesetki–rzucił.Tętnobyłotylkoniecoprzyspieszone.Słabe.Pielęgniarkawyszłapoampułkizlekiem.–Jaksiępanczuje,panieWładysławie?–zapytałAleks.– Trochę lepiej – padła cicha odpowiedź. –Nieprawda.Bardzo źle – dodał Szymański po chwili,
awkącikujegookapojawiłasięłza.Zwysiłkiempodniósłrękęijąotarł.Załamanieibezsilnośćpowoli,lecznieubłaganiewygrywałybatalięojegoświadomość.Aleks wiedział, że dla takich ludzi jak Władysław Szymański, ludzi, którzy zawsze panują nad
sytuacją,poczucieubezwłasnowolnieniajestgorszeodfizycznegobólu.Postanowił jeszcze raz spróbować przekonać go do tracheotomii, by przynajmniejmógł swobodnie
oddychać.–Chciałbympanupomóc…–zacząłniepewnie.–Chciałbyś?Naprawdę?–Choryjakbynaglesięożywił,alenatychmiastsięrozkaszlał.–Tak–odparłAleksznadzieją.CzyżbywreszcieudałomusięprzekonaćSzymańskiegodoprzyjęcia
rurki?Tobyłobytrochęszczęściawnieszczęściu,małysukces,któregotakpotrzebował.Chociażwłaściwiepoco?Żebyuspokoićsumienie,żecośzrobił?Czylinonnocere?Czylitak,jaktrzeba?Przezchwilępojawiłysięwątpliwości,alemimowszystkoAleksbyłzadowolony,żemożewreszcie
będziemógłdziałać,zamiastsiedziećbezczynnieipatrzećnapowolnąśmierć.–Pomożesz?–Szymańskiprzestałkasłaćispróbowałusiąść.Alekspochyliłsię,podtrzymującgoza
ramięipomagającoprzećsięopoduszkę.Spojrzałchoremuwoczyizobaczyłdziwnybłysk.–Tak,pomogę–odparł,niewiedząctaknaprawdę,ocoSzymańskiemuchodzi.–Dobijmnie–wycharczałchory.–Dobij!–Co?–Aleksbyłtakzaskoczony,żeniepotrafiłwydusićnicwięcej.–Dobij!Proszę!–Szymański złapałgozanadgarstek.Tenwyniszczonyczłowiek trzymał jego rękę
wstalowymuścisku,awoczachmiałprzerażającądeterminację.Alekspoczułstrach.Miałwrażenie,żeSzymańskichcepociągnąćgowprzepaść.Wśmierć.Wpiekło.Próbowałsięwyrwać.Bezskutecznie.Wydawałomusię,żetoniekończącysięniemyfilm.Wkońcuwyrwałrękę,wstałidopadłdodrzwi.ZderzyłsięwnichzpaniąWiką,wytrącającjejzrąktackęzestrzykawką.–Cosięstało,paniedoktorze?–spytałazdziwiona.–Nic,nic…proszępodać…proszę…–próbowałopanowaćdrżeniegłosu–jamuszęnachwilę…SpojrzałjeszczenaSzymańskiego:leżałspokojnie,oddychałgłębokoirówno.
♦♦♦
Aleks wpadł do dyżurki i oparł się o ścianę przy drzwiach. Dygotał, był spocony, jakby właśniewyszedłzsiłowni.Dopieropodobrychkilkuminutachtętnoioddechwróciłydonormy.Przemyłtwarzzimnąwodąiotworzyłszafę.Tymrazemporcjametaxybyłaadekwatnadosytuacji.Środekuspokajający.Końskadawka.Spróbowałzebraćmyśli.Niebyłotołatwe,alezacząłdziałaćinstynktsamozachowawczy.Wsytuacjachkryzysowychniemalepszegodoradcy.Awięcwreszciewszystkosięwyjaśniło.Potobyłytewszystkierozmowy,jakzarzucaniesieci.„Dobijmnie”.Jezu, co to w ogóle za określenie? – pomyślał. Jeżeli kiedykolwiek miałby wyobrazić sobie taką
sytuację, siebie w takiej sytuacji, Szymańskiego w takiej sytuacji, spodziewałby się eufemizmów,argumentacji, perswazji, cichych i skupionych rozmów o ludzkiej godności, prawie do decydowaniaoswoimlosie,etycelekarskiej,moralnościiBógwieoczymjeszcze.Podświadomie każdy lekarz, a szczególnie taki, który pracuje z nieuleczalnie chorymi, ma
świadomość,żenieuniknietakiejrozmowy.Tonieznaczy,żewie,copowiedzieć.Czasemmusipoprostusłuchać.Problemleżywtym,żetuniemamiejscanażadnąrozmowę,boprzecieżniedobijasięludzi.Tak, Władysław Szymański wiedział, że nadchodzi moment, kiedy nie ma mowy o jakiejkolwiek
dyskusji.Jestżycieijestśmierć.Aleksupiłłykkoniaku.Powoliwracałspokój.Usiałwfotelu,odchyliłgłowędotyłuinachwilęsięodprężył.Iwtedyuzmysłowiłsobiecoś,odczegopociemniałomuwoczach.Wułamkusekundywróciłstrach,
który czuł, uwalniając rękę z uścisku Szymańskiego. Znów zobaczył przepaść, poczuł siłę, któranieubłaganiepchagowczeluść.Wiedział,żeniepotrafiodmówićSzymańskiemu.AniMonice.
Rozdział14
Byłpoczątekmarca.Zapadałwczesnowiosennypogodnywieczór.Jeszczebezlistnedrzewaodcinałysięnatleciemnogranatowegonieba.Boże, jak tu cudownie, pomyślałAleks, rozglądając się za swetrem.Gdy zaszło słońce, zrobiło się
chłodno.Prawie przez pół dnia siedział na leżaku, ciesząc się pierwszym naprawdę wiosennym,
popołudniowymsłońcem.Zniecierpliwościączekałnatendawnojużzaplanowanywspólnyweekendwrodzinnejposiadłości,
jakżartobliwienazywałatomiejsceMonika.Uznali,żenależyimsięchwilawytchnienia,kilkadnibezszpitalaiumierania.„Rodzinna posiadłość” okazała się niewielkim, ale uroczym domkiemwmazurskiej miejscowości,
którejnazwęAleks ciągle zapominał.Właściwieniebyła tomiejscowość,bochata stałanaodludziu,otoczonalasem.Połyskująca w oddali tafla jeziora, nieporuszana najmniejszym nawet wiaterkiem, pomost
iprzycumowanadopomostuniewielkałódkauzupełniałytensielankowywidok.Chata była urządzona komfortowo i gustownie. Była w niej ciemna dębowa podłoga i kamienny
kominek.Prawdziwąozdobęstanowiłyjednakmeble.CzegośtakiegoAleksjeszczewżyciuniewidział.Całeumeblowaniesalonuskładałosięzelementówwykonanychzrogułosiaijeleniaorazskóry.Wszystko,odobitejmiękkąskórąkanapyifotelipostoliki,kinkiety,anawetpopielniczkiiprzyciskdo
papieru,układałosięwmyśliwskąopowieść.Rzeźbionewrogowejmasiescenyzpolowańozdabiałykażdeoparcie, każdyblat i uchwyt.Na ścianachkrólowaływielkie, dumnie rozpostarte poroża jeleni,biegających zapewne kiedyś po okolicznych lasach. Na podłodze leżały skóry dzików, szaroczarne,pokrytegrubym,twardymwłosiem.Prostota,naturalnepiękno.Alekspowoliprzyzwyczajałsiędotego,żeMonikaiwszystko,cojąotacza,wciążgozaskakuje.–Ojciecprzezwielelatpolował–opowiadała,oprowadzającgozarazpoprzyjeździe.–Tewiszące
poroża to w dużej mierze jego trofea. Resztę zbierał przez lata. Niektóre należały do dziadka. Napoczątku była to zwykła myśliwska chata. Ojciec rozbudował ją, kiedy byłam mała. Dodał piętro,zmodernizował łazienki, kuchnię. – W jej głosie słychać było entuzjazm zaprawiony podziwemimelancholią.Całegodzinyspędzaliwsypialni,wwielkimdrewnianymłóżkuzdziewiętnastegowieku.Spalidopołudnia,kochalisię,jakmawiał,zprzerwaminaspaniealbopoprostuleżeliwmilczeniu,
przytuleni,patrzącprzezogromneokno,zktóregorozciągałsięprzepięknywidok.Bezkresnałąka,terazjeszczebrunatna,znieśmiałymikępamitrawy,zjednejstronyzamkniętaciemną,
groźnąścianąlasu,zdrugiejłagodnieschodzącawdół,dowąskiejplażyzbiałympiaskiemokalającejmałązatoczkę,jakbyodsuniętąnabokprzezspokojną,rozciągającąsięażpohoryzonttońjeziora.Bajka.Czuł, żemógłby zostać tutaj na resztę życia.Nie tęskniłby do pracy, ulic, zgiełku.Nie tęskniłby do
ludzi.AgdybybyłatuznimiMarysia,właściwieniczegobymudoszczęścianiebrakowało.Monika krzątała się, gotując, piekąc smakowite bułeczki albo porządkując uporządkowane idealnie
kąty.Dbałaoto,żebymiałczasnaodpoczynek,nachwilęzadumy,oderwania.Dawkowałaswojąobecność.Międzyinnymizatojąpodziwiał.Albojestdoskonałympsychologiem,albopoprostujestwrażliwa
iotwartanaludzkiepotrzeby.Amożetylkonajegopotrzeby?Wiedziała, że faceta, który tak długobył sam, niemożna zagłaskać.Nie należy nagle zmieniać jego
świata,wypełniającgonowymbytem,choćbyniewiadomojakatrakcyjnymiwspaniałym.Mimotoichświat był niezwykle intensywny. Intensywna była każda spędzana razem chwila, każde wspólneprzeżycie,bezwzględunato,czybyłtoseks,słuchaniemuzyki,czyjedzeniesałaty.Bardzointensywnierównieżzesobąniebyli.Zakażdymrazem,kiedysięrozstawali,nieważne,czynacałydzień,czychoćbynakilkanaścieminut,
dawalisobiewolność.Nie było wydzwaniania co godzinę, SMS-ów o treści „kocham, co robisz?”, nie mówiąc
ojakimkolwiekkontrolowaniu.Tobyłocoinnegoniżkontakty,doktórychAleksbyłprzyzwyczajony.Ewabyłazachłanna,chciałabyć
zawsze przy nim, niepodzielnie rozgościła się w jego rzeczywistości, nie zostawiając przestrzeni najakąkolwiekprywatność.Na początku było to fascynujące, czuł się, jakby grał w filmie o miłości, w którym wiecznie
uśmiechnięcibohaterowieżyjądługoiszczęśliwiewładnymbiałymdomku,otoczenigromadkądzieci.Była tylko jednaróżnica:niemożnabyłowyjśćzkina.Popewnymczasiebohaterowieprzestalisię
uśmiechać,aścianydomkuprosiłysięoremont.ZMonikąbyłozupełnieinaczej.Podświadomie czekał, aż pojawi się znużenie, przecież zawsze w końcu się pojawia. Ale nie tym
razem.Znalisięniecałetrzymiesiące,aonwciążbyłzakochanywMonice,jakwpierwszychdniach.Możedlatego,żeonateżpotrzebowaławolności?Wyciągnął sięwygodnie na leżaku. Spod półprzymkniętych powiek patrzył, jak chodzi po ogrodzie,
sprawdzając,czypojawiłysięjużpierwszelistki.Byłapiękna.Bezmakijażu,wobszernychdżinsachisportowejbluzie,zwłosamizwiązanymiwkoński
ogon.Nawetprzybanalnychczynnościachwkażdymjejruchuwidaćbyłoelegancjęiharmonię.Tak,sąkobiety,któresprzątają,awszyscymająwrażenie,jakbytańczyły.Asąteżtakie,któretańczą,
awszystkimsięwydaje,żerobiąporządki.Podeszłailekkoprzesunęładłoniąpojegopodbródku.Otworzyłoczy.–Chceszkawy?–zapytała.–Nie,dzięki.Niepotrzebaminiczegodoszczęścia.–Aja?–Uśmiechnęłasięzalotnie.–No,ciebiejużmam.–Lubiłsięzniąprzekomarzać.–Chociażmożewolałbymjednakkawę?– Niestety, pierwsza odpowiedź się liczy. – Zdjęła wiszący na poręczy pled i owinęła się nim,
siadającnadrugimleżaku.–Notrudno,jaksięniema,cosięlubi…–Znówzamknąłoczy.Przezdłuższąchwilęsiedzieliwmilczeniu.Wjegożyciubyłodużokobiet,zktórymipotrafiłrozmawiać.Monikabyłapierwszą,zktórąpotrafił
teżmilczeć.–Ciąglemyślęoojcu–powiedziałanagle,awjejgłosiebrzmiałtakismutek,żeAleksmiałwrażenie,
iżnaglezrobiłosięciemniej.
–Jateż,naprawdę.–Chciał,żebyzabrzmiałotoszczerze,chciał,żebyczuła,żejestprzyniej,żemożenaniegoliczyć.Alechociażbolałoichoboje,tojednakbolałoosobno.–Aletoniejesttwójojciec–rzuciłaposępnie,jakbyczytaławjegomyślach.–Przepraszam–rzekła
pochwilizmieszana.–Gadamjakidiotka,przecieżtynietakdawnostraciłeśmamę.–Nieszkodzi,maszrację,wtakiejsytuacjiniemożnazrozumiećdrugiejosoby,choćbyniewiemjak
sięchciało.Jachcę,aleniebędęudawał,żepotrafię.–Niemusisz.–Monikawstałazleżaka.–Chcętylko,żebyśmnieprzytulił.–Usiadłamunakolanach.Objąłjąimocnoprzytulił.Poczułjejciepłoilekkomiętowyzapachwłosów.Usłyszałcichutkiepochlipywanie,apochwiliMonikarozszlochałasięnadobre.–No,już,cicho.–Głaskałjąpogłowie.–Niepłacz…Powolisięuspokajała.Podniosłagłowęispojrzałananiego.Wjejoczachmalowałsiębezgraniczny
smutek.–Aleks, ja tegoniewytrzymam.Niemogępatrzeć, jakonsięmęczy…–Znowu łzy.–Niemogę…
uciekamstamtąd…żebyniepatrzeć,żeby tamniebyć…aprzecieżpowinnam…Aterazmamwyrzutysumienia,że tuz tobąjestem,aontam…–Niechciał jejprzerywać.Niemiałzresztąnicmądregodopowiedzenia.Wiedział,żejedyne,comożewtejchwilizrobić,topoprostubyć.–Najgorszejestto,żewciąż mam świadomość, iż powinnam jakoś mu pomóc… Zawsze był taki wymagający… Zawszemusiałamrobićto,czegoonchciał…nigdyniepotrafiłamsięztegowyzwolić.Wzięła ze stolika paczkę chusteczek higienicznych. Przez chwilę mocowała się z zamknięciem,
wkońcuwyjęłajednąiotarłałzy.Alekspatrzyłnaniąwmilczeniu.– Ukochana córunia… – prychnęła po chwili. Już nie płakała, ale wyglądała na jeszcze bardziej
przygnębioną.–Całemojeżycietospełnianiejegooczekiwań…Zawszemusiałambyćnajlepsza,zawszemusiałam umieć pokazać, że w każdej sytuacji może namnie liczyć, że nigdy go nie zawiodę…Niepotrafiłammusięprzeciwstawić…–Ostatniesłowazgasły,jakbysięichprzestraszyła.Znówmocnojąprzytulił.Słyszał,jakbijejejserce,wydawałasiętakakruchaibezbronna.Czułsięzaniąodpowiedzialny.Jejproblemystałysięjegoproblemami.Byłytakie…namacalne.Pochwiliznówsięodsunęłaispojrzałananiego.–Zawszebyłdlamniewzorem…ideałem…człowieka,mężczyzny.Nawetmojemałżeństworozpadło
się, bo podświadomie szukałam w mężu ojca. Mąż nie stawiał mi wymagań, wyzwań… – dodałaz sarkazmem. –Wiesz, co jest najstraszniejsze? – Urwała. – Najstraszniejsze jest to… – podjęła pochwili–że terazteżstawiaprzedemnąwyzwanie, terazteżmuszępokazać,żemożenamnieliczyć.–Znówsięrozpłakała,tymrazemcicho,jakbytonieAleksbyłprzyniej,alewłaśnieojciec,jakbytodoniegomówiła,usprawiedliwiającsię,przepraszajączafiaskojakiejśwyimaginowanejmisji.Aleksmilczał.Niemiałpojęcia,copowiedzieć.–Wiem,żemniepotrzebuje.Aleuciekam…uciekam,boniemamsiły.Aniepotrafięniemiećsiły.–
Znówsiędoniegoprzytuliła.–Pomóżmi,Aleks.–Tobyłszepttakcichy,żeraczejczułgo,niżsłyszał–Błagamcię,pomóżmi.Tulił ją, ale tak jak ona był zagubiony.Ludziemówią, że im bardziej jesteśmywdanymmomencie
szczęśliwi,tymboleśniejpoczujemynieszczęście,którenanasspadnie.–Jestemprzytobie,jestem…–powtarzał,kołyszącjąwramionach.Trochęsięuspokajała.–Pomóżmi…tozrobić–wykrztusiła.–Moniko, o czym tymówisz?–Wziął jej twarzwdłonie i spojrzałwoczy. –O czym tymówisz,
dziewczyno?!
To,cowtychoczachzobaczył,zmroziłomukrewwżyłach.Tobyładeterminacjagraniczącazobłędem.Tobyłotwardespojrzenieczłowieka,którypodjąłjużdecyzjęiktóremuniktinicniebędziewstanie
sięprzeciwstawić.Milczeliprzezbardzodługąchwilę.–Wiesz,oczymmówię–odezwałasięwreszcieMonika.–Nie,Moniko,takniemożna–wyszeptał.–Nicnierozumiesz.Jamuszętozrobić.Ontegochce…ijagoniezawiodę.Nietymrazem.Aleks,to
mójojciec.Niepomożeszmi?Aleksniemógłwykrztusićsłowa.–Zrobiętoztobąalbobezciebie–oznajmiłatwardo.–Moniko,niemożesz…błagam…–Aco?Powstrzymaszmnie?Zamkniesz?Samazdobędęlekarstwa…Alekschciałcośpowiedzieć,zrobićcoś,cosprawi,żeMonikazmienidecyzję.Możepowinienczymś
jejzagrozić?Możebłagać?Wiedziałjednak,żejejniepowstrzyma.Alewiedziałteż,żemusijąchronić.Niemiałpojęcia,corobić,alejednegobyłpewny:niemożestracićtejkobiety.–Kochamcię,Aleks–powiedziałałagodnie.–Chcętylko,żebyśmipomógł…niemamnikogo,kogo
mogłabymotopoprosić.Znówbyłasobą.Ciepłą,kochanąMoniką.JegoMoniką.–Niechcę,żebyścokolwiekrobił.–Zaczęłagłaskaćjegorękę.–Tylkobądźprzymnie…potrzebuję
cię…niechcępotymzostaćsama…–Spuściłagłowę.–Moniko,niemusisz…–zaczął.–Atybyśtegoniezrobiłdlaswojejmatki?–przerwałamu.Niemiałajużsiłypłakać.Aletoniebyłarezygnacja.Terazprzemawiałaprzezniąsiłaimiłośćdoojca.Takmusięprzynajmniejwydawało.–Niewiem…–odparłcicho.–Poprostuniewiem,cobymzrobił…może…Aletaknaprawdęjużwiedział,choćbałsiędotegoprzyznać.–Wracajmydodomu.–Wstałzleżaka.
Rozdział15
–…iniechPanprzyjmiejądoKrólestwaNiebieskiego,aaniołowieniechsięradują.Monotonny,jakbyznudzonygłosproboszczaunosiłsięnadgłowamizgromadzonychprzytrumnie.Noinibyzczegoteaniołymająsiętakradować?–pomyślałAleks.Ztego,żenatejzasranejplanecie
jestojednąosobęmniej?Niecierpiałpogrzebów.Wprawiałygowkoszmarnynastrój,amyśli,którewtedyprzychodziłymudo
głowy,byłyprzeważnierówniegłupiejata.Tobyłonajgorszemożliwezakończenieweekendu.WróciłzMazurwnienajlepszymnastroju.OdwiózłMonikę,alerozmowaprzezcałądrogęjakośsię
niekleiłaiwspomnieniecudownychchwilspędzonychrazemprzegrałozchandrąikorkiemnawjeździedoWarszawy.Rzucił torbę na łóżko w sypialni, wziął prysznic, co przeważnie pomagało, ale już po minucie
stwierdził, że tym razem nie pomoże. Zaparzył kawę i ledwo zdążył usiąśćw fotelu zKocią kołyskąVonneguta,którabyłaostatniąprzeciwdepresyjnądeskąratunku,kiedyzadzwoniłaEwazinformacją,żestałosięipogrzebjegoteściowejodbędziesiępojutrzewKrakowie.Potakiejinformacjimożnabyłojużtylkostrzelićsobiewłebalbopójśćspać.Wybrałtodrugie.A teraz stał pod parasolem w strugach deszczu (bo oczywiście jakże mogło być inaczej, jeszcze
godzinętemuświeciłoprzecieżsłońce),słuchającpoetyckichwypocinprzemęczonegoksiędzaipatrzącna twarze przybyłych licznie żałobników, którzy w większości ledwo znali zmarłą, a przyszli, „bowypada”.Beznadziejatomałopowiedziane.–…iDuchaŚwiętego.Amen–usłyszał.Notak,„amen”towłaściwesłowo.
♦♦♦
PopogrzebiezabrałMarysięnaspacer.Niechciał,żebymałasiedziałanastypiezesmętnymidorosłymi,samzresztąteżnieczułsiędobrze
wtowarzystwierodzinyiznajomychbyłejżony,zktórychwielunieznał.Takichimpreznienawidziłchybajeszczebardziejniżpogrzebów.Niepotrafiłzrozumieć,pocosięje
organizuje.Skwapliwie podchwyciłwięc prośbę teścia, żeby zajął się córką po uroczystości na cmentarzu, bo
Ewaniebędziemiaładotegogłowy.Spacerowali więc sobie zMarysią po krakowskich Błoniach, zajadając hot dogi, które może były
mniej wytworne niż przygotowany dla gości poczęstunek, ale za to nie wiązały się z koniecznościąprowadzeniajałowychdyskusjiprzyżałobnymstole.Oczywiście natychmiast po zakończeniu ceremonii wypogodziło się i wyszło słońce, z ulic znikły
parasoleizrobiłosięciepło.Tak,Krakówjestnaprawdęcudownywiosną.Niemożnategobyło,niestety,powiedziećonastrojuAleksa.Anisłońce,aninawetobecnośćcórkinie
mogłyzaradzićniepogodziejegoduszy.Śmierćteściowejostatecznieprzepełniłaczaręgoryczy.Możewinnychwarunkachprzyjąłbyjąlepiej,
spokojniej,aleteraz,przytymwszystkim,codziałosięwokółniego,bardzobolała.Spróbowałprzezchwilęotymniemyślećirozkoszowaćsięsłońcem.Spojrzał na Marysię. Wsunęła już dwa hot dogi, a teraz wycierała serwetką ubrudzoną musztardą
buzię.Zarumieniłasiętroszkęodpierwszychwiosennychpromieniiwyglądałasłodko.–Tatusiu,cotoznaczybyćjakroślina?–zapytałaznienacka.Aleksnamomentzaniemówił.–Gdzieusłyszałaścośtakiego?–Wiesz, tato,możenie powinnamci tegomówić…–Marysia była zakłopotana. –Bowiesz, ja to
podsłuchałam.Alezupełnieniechcący…–zastrzegła.Postanowiłjejniestrofować.Niedzisiaj.–Wiem,żetobrzydkopodsłuchiwać.–Dobra,zapomnijmyotym–powiedziałAlekswielkodusznie.– No więc dziadek rozmawiał z mamą wczoraj… – ciągnęła Marysia. – Zeszłam na kolację, ale
jeszcze musiałam pójść do łazienki umyć ręce, a oni byli w kuchni, więc tak… przypadkiem…usłyszałam,jakrozmawiali…–Icomówili?–Noi…rozmawialiobabci,że…nieżyje…mamapłakała…chciałamwejść,alepomyślałamsobie,
że skoro płacze, tomoże… nowiesz… będę przeszkadzała… iw ogóle…Dziadek uspokajałmamę,mówił,żetakmusiałobyć…itakietam…no…apóźniejwłaśniepowiedział,żetolepiej,żeumarła,niżgdybymiałabyćrośliną…Marysiaspojrzałanaojcapytająco.No i tak się kończy wygadywanie głupot przy dzieciach, pomyślał, ale po chwili zastanowienia
stwierdził,żetaknaprawdętoniebyłygłupoty.–Marysiu–zaczął łagodnie–człowiek roślina to chory,któryniemożewstawać, ruszać się…nic
kołosiebiezrobić…–Uznał,żetakiopisjestbezduszny.–Jestjak…kwiat…–dodałciszej.–Kwiatysąkolorowe–zauważyłaMarysia.– Ludzie też bywają. –Uśmiechnął się cierpko. –A przynajmniej trzebaw towierzyć – dodał po
chwili.–Alenieludzierośliny,prawda?–Nie–odparłpoważnie.–Idziadziuśwolał,żebybabciaumarła,niż…–Ustadziewczynkiwygięłysięwpodkówkę.– Nie, na pewno nie – odpowiedział, starając się, żeby zabrzmiało to zdecydowanie, choć nie
wiedział,cotaknaprawdęmiałnamyśliteść.–Notodlaczegotakpowiedział?–Możechciałpocieszyćmamę,znaleźć jakiśmalutkiplusikw tymwszystkim,żebyniebyło jej tak
ciężko…niewiem…–Dziadekkochałbabcię,prawda?–Tak,bardzo.–Noaprzecieżjaksiękogośkocha,toniemożnachcieć,żebytenktośumarł.Aleksnaglepoczuł,żetodziecinnepytaniejestzaskakującodojrzałe.–Prawda,żeniemożna?– Niemożna – zgodził się. – Chociaż… – Urwał. Jakma dziecku opowiedzieć omęce umierania
iogodności?
–Chociażco?–podchwyciłaMarysia.–Nie,nic…–mruknął.Jak siedmioletniadziewczynkamożeporadzić sobie zproblemem,któregoon,dorosły facet, lekarz,
itoponoćniezły,niepotrafirozwiązać?–Chceszlody?–zapytał,żebyzmienićtemat.–Nie,dziękuję.–Tojestchybajednakdzieńsmutnychtematów.Szliwmilczeniu.Nieboznówsięzachmurzyło,awoddalirozległsięcichy,przeciągłygrzmot.Nadchodziławiosennaburza.–Jestdaleko–powiedziałanagleMarysia.–Cojestdaleko?–niezrozumiał.–Burza.Jestdaleko,boniewidaćbłyskawicy,asłychaćgrzmot.Uwielbiał to jej zainteresowanie otaczającym światem. Był dumny, że ma to po nim, a w wielu
kwestiach już terazgoprzerastała.Kolekcjonowaławiadomości z tak różnych i dziwnychdziedzin, żeczasami wprawiała go w zakłopotanie. Zapamiętywała mnóstwo nieistotnych z pozoru detalii wykorzystywała w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Była też nad wiek dojrzała, co trochę goniepokoiło.–Babciateżjestdaleko–powiedziała.–Może…tamjestjejlepiej?Aleksspojrzałnacórkę.Patrzyłaprzedsiebie,jakbywypatrywałaburzy,głębokozamyślona.– Więc… może… to dobrze, że umarła? – dodała cicho. – Tatusiu… ja tęsknię za babcią… –
Rozpłakałasięnadobre,aonukucnąłimocnojąprzytulił.Nieborozdarłabłyskawica.Izagrzmiałodużogłośniej.–Nodobra,aterazbiegiemdosamochodu!–krzyknąłAleks.Pobieglinaskróty,przeztrawniki,przecinającwąskieasfaltowealejki.Wielkie,ciepłekroplekwietniowejulewyzaczynaływłaśnierozpryskiwaćsięnaparkowychławkach.AlekszdjąłkurtkęiotuliłniąMarysię.
Rozdział16
Biegł.Corazszybciejiszybciej.Ilesiłwnogach.Byledalej,byleprzedsiebie.Ale im więcej wysiłku wkładał w każdy krok, tym jego nogi stawały się cięższe, coraz bardziej
sprzeciwiającesiępopychającejjenaprzódsilewoli.Byłpotworniezmęczony.Latarnieprzesuwałysięprzedjegooczamijaknazwolnionymfilmie.Wyrastałaprzednimnastępnainastępna,tworzyłycośnakształtświetlnegokorytarza,któryniemiał
końca,którywciągałgowprzedziwnąprzestrzeń,niebezpiecznąinieokreśloną,zamkniętątylkozdwóchstronwiodącymdonikądszpaleremświateł.Psiakrew,skądlatarnienaśrodkupustyni?–pomyślał.Aleniemiałczasusięnadtymzastanawiać.Musiałbiec.Byliblisko.Tużzanim.Słyszałzaplecamiodgłosichkroków.Jakdaleko?Kilkametrów?Kilkanaście?Obejrzałsię.Nic.Ciemno.Pustka.Możegoniezauważyli?Możeichzgubił?Przyspieszyłkroku.Jeszczechwila,jeszczeszybciej.Możesięuda.Iwtedyznówusłyszałkroki.Wciążbylizanim.Musidaćzsiebiewięcej,jeślichceuciec.Niebyłojużlatarni.Alekszanurzałsięcorazgłębiejwciemnyzaułek,wmatowymrok.Widziałtylkozarysybudynkówpoobustronach.Imdalejbiegł,tymstawałysięwyższeiwyższe.Naglewyrosłaprzednimkamiennaściana,wysokachybanadwadzieściametrów.Niemożliwe, cholera, niemożliwe, pomyślał spanikowany.Musi być jakieśwyjście, przecież to jest
ulica.Ulica?Pustynia?Podbiegł do ściany. Rozpaczliwie szukał jakiejkolwiekmożliwościwspinaczki.Drabina? Schodki?
Choćbymaływystęp.Rozglądałsię,sercewaliłomujakmłotem.Nic.Bylituż-tuż.Wiedział,żezachwilęwyłoniąsięzciemności.Wtedyjezauważył.Małedrzwiwrogu.Prawiecałkiemzakryteprzezopadającypościaniebluszcz.Podbiegłdonich,modlącsię,żebyniebyłyzamknięte.Niebyły.Zaskrzypiałystarezawiasy.Pociągnąłmocniej,ażdrzwiotworzyłysięszeroko.Krokistawałysięcorazgłośniejsze.Zachwilętubędą.Przekroczyłpospiesznieprógistanął……nadprzepaścią!!!
JezusMaria,toniemożliwe,pomyślał,nie,takniemożebyć…Wiedział,żetokoniec.Żeniemadokąduciec.Żegomają.Iżeniebędzielitości.Wułamkusekundypodjąłdecyzję:niedostanągożywego.Skoczył.Wotchłań.Wczerń.Wpustkę.Iwniepewność.
♦♦♦
Obudziłsięzlanypotem.Przezchwilęniemógłdojśćdosiebie,przetarłoczy,usiadłnałóżku.Boże,cozahorror,pomyślał.Głowa bolała go, jakbymiał kaca, a przecież nic nie pił. Położył się tylko na chwilę po przyjściu
zpracy,nachwilę…Spojrzałnazegarek.Matko,spałemprawietrzygodziny,uświadomiłsobiezdziwiony.Przemęczenie ostatnich dni dawało o sobie znać. Podróże i pogrzeby z pewnością nie były na nie
lekarstwem.Niepamiętał,kiedyostatnirazbyłnaurlopie.Zresztąporozwodzieitakniemiałbyzkimgospędzić,
anieuśmiechałomusięsiedzeniewdomuprzedtelewizorem,więcwolałbraćdodatkowedyżury.Jednakostatniobyłotegochybazadużo.Głowa mu pękała. Zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu proszków przeciwbólowych.
Oczywiściewdomu lekarza lekarstwniebyło,aleznalazłwkońcudwiepigułki ibupromuwkieszenispodniprzeznaczonychdoprania.Popił jezimnąkawą,którązaparzyłpoprzyjściudodomu–zasnął,upiwszyzaledwiełyk–iwtedy
nagleprzypomniał sobie, żena szesnastąumówił sięzojcem.Dlapewności spojrzałna ściennyzegarwiszącynadkuchennymokapem.Notak,szesnastatrzydzieści…Chwyciłtelefon.Ojciecodebrałpopierwszymsygnale,jakbyczekał,ażAlekszadzwoni.–Tato,spóźnięsięchwilę…– Już się spóźniłeś, gwoli ścisłości – padło bezlitosne, choć wypowiedziane serdecznym tonem
stwierdzenie.–Przepraszam, zasnąłempopracy i dopiero co się obudziłem. –Aleks stwierdził, że niema sensu
kłamaćiopowiadaćoniezwykleważnychspotkaniach,którewypadłyniespodziewanie.–Todobrze,bojużsięmartwiłem,żecościsięstało.–Wgłosieojcasłychaćbyłotroskę.–Nie,nie,wszystkowporządku.Niedługobędę.–Nodobra,czekam–zakończyłWendt,chybaniedokońcaprzekonanyodobrejformiesyna.Miałrację.Synnieczułsięnajlepiej.Iniedotyczyłototylkoprzemęczeniaibólugłowy.Aleksposzedłdołazienki,bywziąćprzedwyjściemszybkiprysznic.
♦♦♦
Okolica, w której stał rodzinny dom Wendtów, w pełni usprawiedliwiała określenie „chłopakz dobrego domu” użyte w stosunku do jej męskiego potomka. Rozkwitający właśniemajową zieleniąGórnyMokotów to z pewnością jedna z najpiękniejszych dzielnicWarszawy. Przy wąskich uliczkachrosłyszpaleryakacjiikasztanowców,pokrytychwiosennymiliśćmi.Zadrzewamibieliłysięmurowaneogrodzenia,gdzieniegdzieustępującemiejscagęstymżywopłotom
strzegącymprywatnościmieszkańców.Zapuszczającsięwterejony,przypadkowyprzechodzieńmiałwrażenie,żeczasnaglezaczynapłynąć
wolniej,jakbyzgiełkigwarruchliwychulicstolicywchłonęłyproblemyipośpiech,zostawiająctrochęmiejscadlaspokojnejrefleksji.Mieszkając tutaj przez całą młodość, Aleks nie zwracał na to uwagi. Ale ostatnimi czasy, kiedy
częstotliwość jego odwiedzin u ojca spadła do poziomu nieprzekraczalnego minimum synowskiejprzyzwoitości,zakażdymrazemparkującsamochódprzedfurtkąrodzinnegodomu,odczuwał„syndromAlicji”,jakzwykłtonazywać.Co prawda, drogę do tego miejsca znajdował za każdym razem bez pomocy białego królika, ale
wrażenieodrealnieniabyłopodobne.TobyłajegoKrainaCzarów.A w niej mieszkały wspomnienia. Pojawiały się zawsze na tym krótkim odcinku między jezdnią
a gankiem. Otwierały z nim furtkę, przechodziły wąską alejką koło klombów peonii, wchodziły pokamiennychschodkach,tychsamychcodwadzieścialattemu.Tak,zawszekiedymyślał„dom”,przedoczamistawałomutomiejsce.Tylkotutajczułsiętaknaprawdęusiebie.Nacisnąłguzikdzwonka.Miałwprawdzieklucze,któreniewiadomodlaczegozawszenosiłprzysobie,alenigdynieużywał,
kiedyojciecbyłwdomu.Uznał,żetobyłobypogwałcenieprywatnościstaruszka.Stałprzezchwilę,patrzącnakrzakiagrestupiętrzącesiępodogrodzeniem.Pochwiliwuchylonychdrzwiachukazałasięuśmiechniętatwarzojca.–No,nareszcie.Tosięnazywaspotkanieoszesnastej–zakpiłojciec,wpuszczającgodośrodka.–Przepraszam, tato,położyłemsię tylkonachwilę, żebyodpocząćpopracy,a spałem trzygodziny.
Jakiśzmęczonyostatniojestem…–Niemanicgorszegoniżspaniewśrodkudnia.–Ojciecniemógłodmówićsobiepouczania.Aleks
byłdotegoprzyzwyczajony,aledziśgotodrażniło.Słuchaniepouczeńbyłoostatniąrzeczą,naktórąmiałochotę.Gdytylkoprzekroczyłprógdomu,ogarnąłgospokój.Oddawnasięzbierał,żebyodwiedzićojca,wiedział,żepowinienwpadaćdoniegoprzynajmniejraz
wtygodniu,aleterazczuł,żemaochotęspędzićznimtrochęwięcejczasu.–Czegosięnapijesz?–spytałojciec.Weszlidokuchni.Towłaśnie tu,przykuchennymstole,koncentrowałosięzawszeżycie towarzyskie
w domuWendtów. To nie znaczy, że nie było salonu. Był, i to nawet dość duży, ładny, zwygodnymiskórzanymi kanapami, zapraszający ciepłem ognia w kominku, ale goście zawsze siadali w kuchni.Najlepiejczulisięnadrewnianejławiezkubkiemkawywręku.Pamiętałdodzisiaj,comówiłaotymmama:„Jeżelizapraszaszkogośdopięknegosalonu,dajeszmu
możliwośćpoczuciasięszanowanymicenionymgościem.Jeżelizapraszaszgodokuchni,możepoczućsiędomownikiem”.Tak,kiedyśdotegodomuprzychodziłomnóstwoludzi.Aterazbyłpustyicichy.
♦♦♦
–Kawępoproszę–odparłAleks.–Notozróbdwie–zuśmiechempowiedziałojciec.Tobyłtakiichżart.Pytaniaiodpowiedzinigdy
sięniezmieniały.Wkrótcesiedzieliprzystole,popijająckawęiniezbytuważniesłuchającsączącychsięzestojącegona
parapecieradialeniwychdźwiękówmuzykilatynoamerykańskiej.Aleksczułsięzdecydowanielepiej,głowaprzestałagoboleć,anajwspanialszebyłoto,żetutajnikt
go nie szukał, nikt niczego od niego nie chciał, donikąd nie musiał się spieszyć. Cieszył się tym,zprzyjemnością słuchałploteczekdotyczącychznajomych i opowiadał, cowpracy.Aleks znał jednakojca.Wiedział,żetabeztroskapogawędkaniepotrwadługo.Niepomyliłsię.–Dawnocięniebyło.–StaryWendtspoważniał.–Przepraszam–powiedziałAlekscicho.Niechciałmnożyćgłupichusprawiedliwień.–Mamamawiała, że nie przychodzą tylko niewysłane listy i niezaproszeni ludzie – ciągnął ojciec
zmęczonymgłosem.–Zastanawiamsię,czyodkiedyjejniema,czujeszsiętunieproszonymgościem.–Nie,tonietak…Przecieżniemusiszmnietuspecjalniezapraszać…Japoprostu…Tak dużo chciał dzisiaj ojcu powiedzieć, tak bardzo go potrzebował, a tak ciężko mu było z nim
rozmawiać, nawet o błahych sprawach. Zresztą zawsze trudno im się było dogadać. Zawsze istniałmiędzynimidystans.Alekswielerazyzastanawiałsię,dlaczegotakjest.Wiedział,żeojciecgokocha,chcedlaniegojaknajlepiej,tylkoniepotrafisięotworzyć,zdobyćsięnawiększąszczerość,daćsynowiwięcej ciepła.Aleksmiał nadzieję, że po śmiercimatki to się zmieni, jednak ojciec jeszcze bardziejzamknąłsięwsobie,zobojętniałnawszystkoitakjakoś…poszarzał.Tak,„szarość”tosłowodoskonalepasującedoojca.AjednakwtymciężkimczasieAlekschciałbyćwłaśnieznim.„Zostaliśmysaminatymświecie”,pamiętałjegosłowapopogrzebie.Dzisiajodczuwałtobardziejniżkiedykolwiek.–Alewiesz,bezniejjesttu…inaczej–dokończyłcicho.–„Inaczej”todelikatniepowiedziane–westchnąłojcieczesmutnymsarkazmem.–Niewiem, czymnie rozumiesz, ale zawsze gdy tu przychodzę, zastanawiam się, czy bardziej się
smucę,żeniemamjej,czybardziejsięcieszę,żemamciebie.Azdrugiejstronyzawszeczuję,żetojestmojemiejsce…iprzeztojestjeszczetrudniej…Rozumieszmnie?–Chybatak–odparłwolnoojciec.Znównachwilęzapadłomilczenie.–Tato…–StaryWendtpodniósłgłowęznadkubkazkawą.Ichspojrzenianamomentsięspotkały,lecz
Aleksszybkoodwróciłwzrok.–Chciałbymcięocośzapytać.–Dawaj.–Powiedzmi…–Aleksurwał,jakbyszukałodpowiednichsłów–powiedz,czygdymamażyła…Czy
wtedy, gdy była sparaliżowana…kiedy się nią opiekowałeś tyle czasu…kiedywiadomobyło, że jużnigdyniebędzielepiej…powiedz.czykiedykolwiek…no…czyczasem…–Jezu,noco?–zniecierpliwiłsięojciec.Aleksjednakjakbytegoniezauważył.–…poprostu…czyniemyślałeśwtedyczasem,żelepiejbyłoby…gdyby…no,gdybytosięwreszcie
skończyło?Wydukawszywreszciepytanie,szybkosięgnąłpokubekzkawą.Przezdługimomentżadenznichnicniemówił.Dla kogoś, kto wszedłby teraz do kuchni, byliby ludźmi słuchającymi radiowego serwisu
informacyjnego,któryzastąpiłterazlatynoskierytmy.Dopiero po długiej chwili Aleks zdobył się na odwagę i spojrzał na ojca, który siedział
wyprostowany,zapatrzonywokno.–Nigdynikomuotymniemówiłem…–zacząłWendtmatowymgłosem.–Nigdyniemówiłemotym
nawetsobie,alewielerazyprosiłemBoga,żebyzabrałjądosiebie…byłataka…biedna…cierpiałemrazem z nią, każdego dnia. Kiedy wszyscy ją opuścili… nikt nie chciał oglądać sparaliżowanegoczłowieka,któryniewie,jaksięnazywa.Ludzietegonieznoszą.Nielubiąpatrzećnachorobę…Natakąchorobę…Widziałem, jaka jest zagubiona, kiedy nie potrafi wykonać najprostszej czynności… Takawspaniała,mądrakobieta…Tak,modliłemsię…Nie,niezasługiwałanato…natakąmękę.
Alekswpatrywałsięwzieleńzaoknem.Pamiętał te nieznośnie długie, jałowe godziny, jakie spędzał przy łóżku matki. I swoją bezsilność.
Mimotroskliwejopiekipojawiłysięodleżyny.Trzebabyłoamputowaćnogęwkolanie.Akiedysięniepoprawiło – wyżej. Co jeszcze miała do zaoferowania medycyna, skoro nie można było amputowaćniczegowięcej?Alekswiedział, żemógłbypodaćmatcecałąmorfinę i to zakończyłobywszystko. Jejcierpienie,ichcierpienie…Razusiadłnałóżku,wziąłpapierowątorbęzkapsułkamiiwyobrażałsobie,jakwsuwadoustmatkijednąpodrugiej,aona,ufnaalboniezdającasobiesprawy,cosiędzieje,połyka,połyka…Długo taksiedział.Zapadałzmrok,słyszałcichyoddechmatki iwiedział,żeniepotrafi tegozrobić.Żeniepotrafizrobićtegoojcu.Potemkażdegodniategożałował.Ażdojejśmierci.
♦♦♦
Aleksodwróciłgłowęodoknaispojrzałojcuwoczy.Byłprzygotowanynato,cownichzobaczy.Azobaczyłwnichmiłość.–Ajednakbrakujemikażdegospędzonegozniądnia,każdejgodziny…–podjąłojciec.–Wiem,żeto
trudnozrozumieć,aledziękujęBogu,żeaż tyle jeszczepozwoliłmizniąprzeżyć.Nieoddałbymtego,walczyłbym o każdą chwilę. Nie dla niej… dla siebie… żeby nie odchodziła, żeby ją mieć. Czy toegoizm?–Spojrzałbezradnienasyna.Alekszdałsobiesprawę,żenietylkoonpotrzebujewsparcia.
♦♦♦
Posiedziałzojcemjeszczegodzinę,takpoprostu,żebyznimpobyć.Rozmowasięniekleiła,alechybaporazpierwszy,odkądpamiętał,wogóleimtonieprzeszkadzało.Znów,takjaktamtegopamiętnegodnia,kiedymamazachorowała,poczulisięsobiebliscy.Bobylisaminatymświecie.
♦♦♦
Alekswyszedłnachłodnewieczornepowietrze.Chybagdytaksiedzieliwkuchni,spadłdeszcz,bonakrzakachwksiężycowejpoświaciemigotałysrebrzystobiałekrople.Pachniałomaciejką.Uwielbiałtenzapach.Powoli,nie spieszącsię,przeszedłprzezogród.Gdyzamknął furtkę, stał jeszczechwilę,patrzącna
oświetlonypodjazdirosnącewokółniegojabłonie.Jakbychciałprzedłużyćtęchwilę,zostaćtunazawsze.Jakbychciał,żebyjutronienadeszło.Wsiadłdosamochodu,oparłgłowęokierownicęiodetchnąłgłęboko.Podjąłdecyzję.Wyjąłzkieszeni
komórkęiwybrałnumerMoniki.
Rozdział17
Odranalałojakzcebra.Pokilkupogodnychdniachbardzosięochłodziło,awpowietrzupachniałojesienią,aniewiosną.Alekspomyślałnawet,żetozłyznak,takagwałtownareakcjanieba,alezarazzganiłsięzaidiotyczne
skojarzenia.Dzisiajjaknigdydotądpotrzebowałspokojnego,krytycznegospojrzenianasytuację.Dzisiajtakdużoodniegozależy.Stałprzyokniewdyżurceipatrzyłnadrzewatarganepodmuchamiporywistegowiatru.SzpitalMiejskibyłotoczonypięknymparkiem.Przedwojnąmieściłsiętuekskluzywnydomspokojnej
starości dla stołecznej elity, a teraz po starannie utrzymanych żwirowych alejkach spacerowalirekonwalescenci.Alekslubiłpatrzećnawracającychdozdrowialudzi,przechadzającychsięsamotniealbozbliskimi,
aledzisiajparkbyłpusty,tylkonamokrychławkachprzysiadałyodczasudoczasuptaki.Źle spał tejnocy.Znówpojawiały sięciemne,ponure sny,kilka razyzrywał się, apotempróbował
zasnąć.Drzemałpłytko,niespokojnie.Pociłsię,wstawał,żebynapićsięwody,iznówniemógłodpłynąćwsen.Obudziłsięjednakdośćwypoczętyigodzinapogodziniejakautomatwykonywałcodzienneczynności,
spokojnyinapozórrozluźniony.Dopieroteraz,podwieczór,wróciłolekkiepodenerwowanie,któredręczyłogoodparudni.Usłyszałnieśmiałepukaniedodrzwi.Odwróciłsiępowoli.DodyżurkiweszłaMonika.Przytuliłasiędoniegobezsłowa.Gdy tylkopoczuł jejbliskość,zdenerwowanieulotniło się jakmgłaznadejściemporannegosłońca.
Wróciłapewnośćsiebie,takjakwczoraj,kiedywychodziłodojca.Znówwiedziałdokładnie,copowinienzrobić.Cochcezrobić.Stalitakprzezchwilę,przytuleni,wmilczeniu,jakbyzawieszeniwczasie,obojętninawszystko.Wiedzieli,żedzisiajniepotrzebnesąsłowa,niepotrzebnełzy.Wszystkojużzostałopowiedzianeinic
niezmienitego,cosięwkrótcestanie.Ująłjejtwarzwdłonie,spojrzałwoczyizobaczyłto,cosamodczuwał:tak,Monikagokochaiteraz
tojestnajważniejsze.Zawszebędzie,pomyślał.–Idźdodomu,Moniko–powiedziałspokojnie.–Jatozrobię.Odsunęłasięgwałtownieiprzezchwilępatrzyłananiegozaskoczona.Aonbyłpewnyswojejdecyzjiiwiedział,żesięnierozmyśli.– Boże, Aleks, nie… nie możesz… – zaczęła, ale umilkła, szukając argumentów. – To jest moja
sprawa,mójobowiązek.Niemożeszbraćtegonasiebie…Aleksowiprzebiegłoprzezmyśl, iżmożegdzieś tam,podświadomie,Monikaoczekiwała, żeon tak
właśniesięzachowa.–Słyszysz?Niemożesz…–powtórzyła.–Moniko,wieszdobrze,żetojedynesensownerozwiązanie–tłumaczył.–Tojajestemlekarzem,to
mójszpitalimójdyżur.Zrobiętotak,żeniktsięniezorientuje.–Uśmiechnąłsiękwaśno.Znówjąprzytulił.–Naprawdę takbędzie lepiej –przekonywał. –Dlawszystkich.Dlaniego też. Jeśli tobędziesz ty,
możebyćmuciężko,możesięrozmyślić…przestraszyć.Tobyakuratniebyłotakiezłe,pomyślałAleksegoistycznie.Znowuprzezdobrąminutęstalibezsłowa.AleksgłaskałMonikępowłosach.–Niebędęprzynim!–Zaczęłaszlochać.–Nojuż,uspokójsię.Wkrótcebędziepowszystkim,cierpieniatwojegoojcasięskończą,jużnicnie
będziegobolało…Myśltylkootym.– Masz rację, idiotka ze mnie, powinnam cię wspierać, zamiast się rozklejać – powiedziała,
odsuwającsięodniegoiocierającłzy.–Naprawdęchcesztozrobić?Jesteśpewny?–Niepytajmnie,czychcę–odparłpoważnie.–Chęciniemajątuznaczenia.Jestemdorosły,wiem,co
robię…Monikaspuściławzrok.–Boże,Aleks,dziwniesięczuję…–Uwierzmi,taknaprawdębędzielepiej…jeżeliwogólewtakiejsytuacjimożebyćlepiej.–Zamilkł,
jakbysięnadczymśzastanawiał.–Apozatymniemożeszkręcićsięwieczorempooddziale–podjąłpochwili. – Ten gnójWłodek dyżuruje dzisiaj zemną.Wskoczył w ostatniej chwili za Bożenkę, bo jejdzieciakzachorowałczycoś…–Tomożeniedzisiaj?– Nie – rzucił zdecydowanie – drugi raz nie chcę już tego przeżywać. Jutro mógłbym… – nie
dokończył.Chciałmiećtojużzasobą.Dosyćzastanawianiasięianalizowania.– Rozumiem – pospiesznie odpowiedziałaMonika. Aleks pomyślał, że jakoś szybko się uspokoiła
ipogodziłazsytuacją,alezarazsięzatozganił.Monikapoprostumyśliracjonalnie.Chcedlaojcajaknajlepiej…– Idź teraz do niego, posiedź z nim, pomóż mu się… przygotować… Między osiemnastą
a dziewiętnastą Włodek będzie robił obchód, ja powiem, że źle się czuję, nie pójdę. Jakoś sięwymówię…Gdywejdziedosali,wstańiidźdodomu.Nieprzychodźtutaj.Niechcę,żebynaswidziałrazem.Zrobiętopóźnymwieczorem,gdypielęgniarkapójdziespać.Monikastaławmilczeniuipatrzyławziemię.–Niedzwoń–dodałcicho.–Jazadzwonię…–Dobrze.–Idźjuż.–Odwróciłsiędookna.–Aleks.–usłyszałpochwili.–Tak?–Kochamcię.Niespojrzałnanią.Czułjakiśnieokreślonydyskomfort.Jakąśnieszczerąnutę.Ibardzosięzatonie
lubił.Pochwiliusłyszałtrzaśnięciezamykanychdrzwi.
♦♦♦
Zerknąłnazegarek.Dwudziestadrugatrzydzieści.Jużodponadgodzinysiedziałwfoteluwpatrzonywokno.
Niezauważył,kiedyzapadłzmrok.Niemyślałoniczym.Aprzynajmniejsięstarał.Poprostusiedział.Bałsię,żepojawiąsięwątpliwości,żewostatniejchwilisięzałamie.Zabrakniemuodwagi?Determinacji?Miłości?Minęłokolejnychdwadzieściaminut.Jużczas,pomyślał.Przerażała go ta nieuchronność.Czuł się trochę jakwięzieńw celi śmierci czekający na egzekucję.
Amożejakkat?Różnicadziwniesięzacierała.Poczułnarastającyniepokój.Przypomniałsobiesenoprzepaści.Przednimbyłonieznane,aonzastanawiałsię,czyskoczyć.Nie,jużsięniezastanawiał.Choćwiedział,żemawolnąwolęiwkażdejchwilimożesięwycofać.Przecieżniktgoniezmusza…Odetchnąłgłęboko,jakbychciałstłumićwszystkieemocje.Wstał,obciągnąłfartuchiruszyłdodrzwi.
♦♦♦
Wszpitalunocąpanujespecyficznacisza.Ciężka,naelektryzowana,przenikniętaniepokojem.Spokójjestpozorny,ulotny,jakbynawetmartweprzedmiotyzdawałysobiesprawę,żewkażdejchwili
możesięzacząćnerwowabieganina.Alekspodszedłdodrzwidyżurkipielęgniarek.Były lekkouchylone.Stałprzezchwilę,nasłuchując.
Nic.Dyskretniezajrzałdośrodka.Anka Stec spała w fotelu przykryta trochę przykrótkim kocykiem w szkocką kratę. Blond loki
zakrywałyoczy.Trzebaprzyznać,żewyglądałauroczo.Czyonazawszemusibraćdyżurwtedy,kiedyja?–pomyślał,choćmożewinnychwarunkachbardziej
skupiłbysięnaszczegółachjejbezsprzecznieponętnejaparycji.Zyskawszypewność,żedziewczynaśpi,ruszyłwstronęblokuoperacyjnego.Salaoperacyjna ipomieszczeniaprzygotowawcze tonęływultrafioletowymświetle,którenadawało
wszystkiemu nierealny wygląd. Postanowił nie zapalać normalnego światła, żeby nie zwrócić uwagikogoś, kto będzie przechodził korytarzem. Nie chciał się tłumaczyć, co robi w środku nocy na blokuoperacyjnym. Nie wiedział też, jak mógłby wyjaśnić fakt, że szpera w nocy w szafce z preparatamianestezjologicznymi.Otworzyłszafkęispojrzałnarównerzędyampułek.Niezłyarsenałzbrodni,pomyślał.Nie,niewolnopopadaćwparanoję!Włożył ampułki z norcuronem i thiopentalem do kieszeni fartucha, jeszcze strzykawka… I szybko
zamknąłszafkę.
♦♦♦
W sali numer dwadzieścia jeden panował półmrok. Paliła się tylko mała lampka na szafce obokstojącegołóżka.Szymańskileżałnieruchomozrękamisplecionyminakołdrze.PrzezchwilęAleksmyślał,żeśpi,ale
zarazzorientowałsię,żemaotwarteoczyiwpatrujesięwsufit.Natwarzymiałmaskętlenową,oddychałpowoli,alerówno.Aleks podszedł do niego, leczSzymański nie zareagował.Lekarz stał przez chwilę, po czymusiadł
ostrożnienabrzegułóżka.Niemógłsiępozbyćuczucia,żeunosisięnadwszystkim,żetylkoobserwujeto,cosiędzieje.Patrzyłnazmęczonątwarzchorego.DopieropokilkunastusekundachSzymańskiodwróciłlekkogłowę
wjegostronęiwolnymruchemzsunąłplastikowąmaskę.Był spokojny. W jego oczach Aleks nie dostrzegł rezygnacji. Ze zdziwieniem zauważył za to, że
pojawiłsięwnichwesołybłysk.Amożetylkomusięwydawało?–Dziękuję,doktorze–powiedziałSzymańskizwysiłkiem.–Wspaniałyzpanaczłowiek.Cieszęsię,
żemojacórkaspotkałakogośtakiego.–PanieWładysławie – odrzekłAleks cicho, biorąc go za rękę. –Czy jest pan pewny, że pan tego
chce?– Tak, tego właśnie chcę. – W głosie słabego człowieka zabrzmiała stalowa nuta pewności. –
Nadszedłjużczas–dodałpochwilimilczenia.–Mójczas.–Napewnoniechcepan…wyznaczeniategoczasupozostawić…wrękachBoga?–Aleksczuł,że
musizadaćtopytanie,choćniezamierzałmoralizować.Tobyłobyżałosne.Tandetaintelektualna,którąSzymańskitakpogardzał.–JakiznowuBóg?Nawetgdybyistniał,wydajemisię–chorylekkosięuśmiechnął–patrzącnamój
stan…żemato…gdzieś.Alewiem,żemusiałpanspytać,doktorze,musiałsiępanupewnić.Rozumiemto.Naprawdę.–Mówieniesprawiałomucorazwiększątrudność.Oddychałzwysiłkiem.–Aleniechsiępanmitunierozkleja…–Próbowałpodnieśćniecogłos,aletylkozaniósłsiękaszlem.–Codziennie…na całym świecie… giną tysiące ludzi – podjął po chwili – i nikt się tym nie przejmuje. Do dzieła,doktorzeWendt.Boże,doczegotodoszło,onpodtrzymujemnienaduchu,pomyślałAleks.Wyjąłstrzykawkęzopakowaniainapełniłjąnorcuronem.– PanieWładysławie, w tej chwili odłączę kroplówkę i umieszczę w wenflonie strzykawkę. – Te
słowa zabrzmiały jak odczytywanie wyroku przed egzekucją. – Pan sam zdecyduje, kiedy i ilewstrzyknąć.Niebędziebolało.Poprostupanzaśnie.Szymańskisłuchał.Jegotwarzniewyrażałażadnychemocji.Tenczłowiekwogólesięnieboi,przemknęłoAleksowiprzezgłowę.Aczegotusiębać?Comożebyćgorszegoodtegopowolnegoumieraniawmęczarniach?– Proszę posłuchać – podjął po chwili – to bardzoważne. Jeżeliw którymśmomencie zmieni pan
zdanie,proszępamiętać,żejestemobok…będępanaratował.Odratuję…–dokończył.– Dziękuję, młody człowieku. – Teraz głos chorego był jakby silniejszy. – Proszę mi wierzyć,
doceniampańskiestarania,aletonaprawdęniejestkaprys.–Wiem.Poprostuchciałem,żebypanwiedział.–Proszę…już…–rozległsięledwiesłyszalnygłos.Aleks odłączył wężyk kroplówki i umieścił strzykawkę w wenflonie przymocowanym plastrem do
przedramieniachorego.Posekundziewahaniawziąłchoregozarękęiumieściłjąnastrzykawce.Stałosię,pomyślał.Szymańskizamknąłnachwilęoczy,jakbychciałpomyślećwskupieniuostatniąmyśl.Wreszcie je otworzył i cały czas patrząc Aleksowi w oczy, wstrzyknął sobie całą zawartość
strzykawki,jakbysiębał,żecoślubktośmożemuwtymprzeszkodzić,jakbyspieszyłsięnaspotkanieześmiercią.Aleksobawiałsię,żeniewytrzymaspojrzeniagasnącychoczu.Chciałodwrócićwzrok,aleniemógł.
Wiedział, że musi czuwać do ostatniej chwili, czekać na moment, gdy chory chociaż spojrzeniempoprosi…Niewolnomusięodwrócić…niewolnospuścićwzroku…Wpatrywał się w Szymańskiego jak zahipnotyzowany. Momentami wydawało mu się, że patrzy na
twarzswojejmatki.Takąjakwtedy,gdyopuściłagoodwaga,gdyjejniepomógł.Amożegdyzdecydował,żejejniezabije?Nagle się ocknął. Na Boga, ten człowiek umiera! Przecież jestem lekarzem! Muszę coś zrobić!
Przecieżgozabiłem!Możejeszczewszystkodasięodkręcić,myślałgorączkowo.Aleniebyłwstaniesięruszyć.Wzrokkonającegotrzymałgojakwstalowymuścisku.Nie wiedział, ile czasu minęło. Nagle zdał sobie sprawę, że podświadomie odtwarza w myślach
mechanizmdziałanianorcuronu.Naglewszystkosięuspokoiło.Szymańskizamknąłoczyiprzestałoddychać.Aleks powoli się uspokajał. I wtedy pojawiło się przerażenie. Siedział obokmartwego człowieka,
głębokooddychając.Nigdywżyciunieczułsięgorzej.Boże,cojazrobiłem?Ale mimo strachu nie miał poczucia winy. Miał za to pewność, że postąpił właściwie. Złamał
przysięgę Hipokratesa, ale wiedział, że gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby tak samo. Primum nonnocere…Nieszkodzić.Alejakrozstrzygnąć,cotujest„szkodzeniem”,aconie?ZamknąłoczyizobaczyłtwarzMoniki.–Inthenameoflove…–wyszeptał,apojegopoliczkachpopłynęłyłzy.
♦♦♦
Siedział takwciszyprzezwieleminut.Niezauważył,żewuchylonychdrzwiachstanęłaAnkaStec.Patrzyłananiegoprzezdłuższąchwilę,poczymcichozamknęładrzwiioddaliłasiękorytarzem.
♦♦♦
Wyjąłstrzykawkęzwenflonu.Czułsięjakmordercanamiejscuzbrodni.Zacierałślady…Niewolnotakmyśleć!Boże,jakjabędęztymżył?Strzykawkapowędrowaładokieszeni,ajejmiejscewwenflonieznówzajęłakroplówkazglukozą.Niktsięniedowie.Poprostukolejnyzgonnaoddziale,zgonpacjentawbeznadziejnymstanie…Ania
zgłosi…wypełnisiępapierki…Spokojnie,tylkospokojnie…Wstał,zgasiłnocnąlampkęicichowyszedłzsali.
♦♦♦
Poraziło go jasne światło na korytarzu. Było pusto i cicho. Bzyczała jarzeniówka, jakiś choryzakaszlał.Dopieroterazuświadomiłsobie,jakwielkimproblemembyłabyewentualnakoniecznośćinterwencji
naoddzialewczasie,gdyon…No tak, ależ zniego idiota.Przecieżgdybyprzywiezionokogośnaostrydyżur,gdybypotrzebnybył
laryngolog…gdyby…Uspokójsię,chłopie,przecieżnicsięniestało.–DoktorzeWendt…–usłyszałniepewnygłos.ToAnkanieśpi?Stałaprzeddrzwiamidyżurki.Była
roztrzęsiona.–Doktorze…–powtórzyładrżącymgłosem.Niewiedział,dlaczegojąprzytulił.Przezułameksekundymyślał,żezrobiłomusięjejżal.Ichustasię
spotkały. Poczuł jej język.Był ciepły…dobry… Jezu…nie…niemogę…Za późno.Wepchnął ją dodyżurkipielęgniarek.Całowalisięnamiętnie,mocno,jakbytomiałbyćostatnipocałunekwichżyciu.Apotemjużniedało
sięugasićognia.Nigdynieczułtakiegopodniecenia.Niemiałotonicwspólnegozuczuciem,ajednakżądza,jakąodczuwał,byłatakwielka,żeniemógłsiępohamować.CałowałAnkęcoraznamiętniej.Usta,szyja…Miałarozszerzoneźrenice.Oddychałaszybko,corazszybciej.Rozerwałjejfartuch.Niebyłoczasunarozpinanieguzików.Jęknęłacicho.
Białykoronkowystanikskrywałmałejędrnepiersi.Jednymzdecydowanymruchempodciągnąłgodogóry. Wpił się ustami w jej sutki. Jęknęła głośno. To go jeszcze bardziej podnieciło. Nie poznawałsiebie.Obejmowałajegogłowę,przyciskająccorazmocniejimocniej,szarpiącpalcamiwłosy,wbijającpaznokcie…Wsunąłrękępodjejmajtki.Byłamokra.Pisnęła, jakby chciała się sprzeciwić, ale nie uczyniła najmniejszego ruchu, który mógłby to
sugerować.Wręczprzeciwnie,jeszczemocniejprzycisnęłajegogłowę.Prawiestraciłoddech.Nie tyle ją pieścił, ile penetrował, ostro i bezlitośnie, drugą ręką zakrywając jej usta, by stłumić
wyrywający się z piersi krzyk. Gryzła jego rękę w gwałtownym, niemym przyzwoleniu. Rytmicznieporuszałabiodrami,ajegopalcewsuwałysięcorazgłębiejigłębiej…Niemógłjużdłużejwytrzymać.Gwałtownym ruchem obrócił ją tyłem do siebie i rzucił na biurko. Oparła się o nie brzuchem,
wyciągającręceiłapiącsiękrawędziblatu.Zastygłanachwilę,wyczekująca,bezbronna.Podciągnął jej krótki fartuch, zerwał majtki i rzucił je na podłogę. Z podniecenia pociemniało mu
w oczach. Szybko rozpiął spodnie i wszedł w niąmocno, brutalnie, przyciskając ją do biurka całymciężaremciała.Krzyknęła, ale znów zakrył jej ręką usta. Ugryzła go, ale zaraz zaczęła lizać jego palce, oddana,
lubieżna… Poruszał się coraz szybciej. Rozkoszował się tą siłą, władzą nad kobietą, władzą, którąpoczułporazpierwszywżyciu.Zawszekochałsięzkobietami.Tępoprostuposiadł.Sprawiałomutonieopisanąrozkosz.Zwierzęcą,
pierwotną,zimną…Pociągnąłjązawłosy,ażuniosłaiodwróciłagłowę.Patrzyłnagrymasrozkoszynajejtwarzy.Oczy
miałazamknięte,poddawałasiębezresztyjegocorazsilniejszymruchom.To jeszcze nie był koniec.Wysunął się z niej na chwilę.Znów zaczął jej dotykać.Otworzyła oczy.
Zorientowałasię,cosięzachwilęwydarzy,ispojrzałananiegozestrachem.Alebyłtostrachzmieszanyzpożądaniem.–Nie,nietam…proszę–jęknęła.Niezamierzałjejsłuchać.Niezamierzałpytaćozdanie.Wszedłwniąmocno.Bardzomocno.Na twarzy Anki malowały się przerażenie i ból, gdy poczuła go tam, gdzie jeszcze nigdy żaden
mężczyznasięniewdarł.Aleks nie przestawał.Wręcz przeciwnie, jej reakcja podniecała go jeszcze bardziej. Penetrował ją
coraz głębiej,wciąż jedną ręką ciągnąc zawłosy, a drugą zakrywając usta. Podłuższej chwili ból natwarzydziewczynyustąpiłmiejsca rozkoszy.Znówzamknęłaoczy i zaczęłaporuszaćbiodrami, czujączbliżającąsięfalęspełnienia.Pochwiliwstrząsnąłniądreszczorgazmu,Aleksszczytowałwtymsamymułamkusekundy.Prawiestraciłprzytomność.Nigdyprzedtemmusiętoniezdarzyło.Nigdyjeszczetaksięnieczuł.Oparłsięoszafkęzlekami,oddychającciężko.Powolidochodziłdosiebie,choćwciążkręciłomusię
wgłowie,jakbybyłpijany.Podciągnąłspodnie.Zapiąłrozporek.SpojrzałnaAnkę.Trwałanieruchomo,miałazamknięteoczy.Pojejczolespływałykropelkipotu.Wreszciewyprostowałasięztrudemistarałasiędoprowadzićdoporządku.NawetniespojrzałanaAleksa.Onteżniemiałodwagipatrzećjejwoczy.Niewiedział,czypowinienpodejść,przytulićją,okazać
trochęciepła,czułości.Stałtylkowmilczeniuzespuszczonągłową.Nicnieczuł.Odwrócił siępowoli iw tymsamymmomenciezkorytarzadobiegłoskrzypienieotwieranychdrzwi
prowadzącychnaoddział.Możecośnowegozizbyprzyjęć,pomyślał.Aniazrobiłakrokwstronęwyjścia,alezatrzymałasię,widzącAleksawybiegającegonakorytarz.Pokilkukrokachzatrzymałsięgwałtownie.PrzedwejściemdodyżurkistałaMonika.
–Cotyturobisz?–zapytałtrochęzaostro.–Ktościęzobaczy!–Przepraszam,niemogłamwytrzymaćsamawdomu.Rzuciłamusięnaszyję.–Nietutaj–syknął.Wepchnąłjądodyżurki.Zamykającdrzwi,zerknąłjeszczenakorytarz.Naprogupokojupielęgniarek
stałaAnia.–Wporządku,paniAniu,todomnie–powiedział.
♦♦♦
Ankajeszczedługostałanakorytarzu.Pojejpoliczkachpłynęłyłzy,wszystkojąbolało,alenietobyłonajgorsze.Jeszczenigdynieczułasiętakupokorzona.Itoniezpowodusposobu,wjakiAleksjąposiadł,to było nawet przyjemne. Ale ta kobieta… zaraz po… To nie do zniesienia.Widywała ją często naoddziale, widywała ją w towarzystwie Aleksa, nie była głupia, wiedziała, że coś między nimi jest.Ajeśliniejest,tozarazbędzie.Wreszcieweszładodyżurkiigdyczesałasięprzedlustrem,usłyszałapukaniedodrzwi.Nieczekając
na„proszę”,wparowałdoktorPawlak.Ankaodwróciłasięgwałtownie.–PaniAniu,nicpaniniejest?–zapytał,widzącjejczerwonątwarzidrżąceręce.–Nie… nie, ale co pan… –Właściwie nie powinna się dziwić, żewidzi Pawlaka. Byłwścibski,
wszędziewęszyłintrygi,lubiłdonosićnakolegów.–Wpadłemnamałyobchód.Wendtśpi?–T-tak,chybatak–wyjąkała.–Niewiemwłaściwie…–Naoddzialespokój?Aniawahałasięprzezchwilę,poczympodjęładecyzję.NiechtendrańAleksmazaswoje.–Właściwiejestpewienproblem…–zaczęła.–Tak?–Pawlakowibłysnęłyoczy.–Zobaczyłamcoś,oczymchybapowinienpanwiedzieć…–Urwała,bynabraćpowietrza.Pawlakwpatrywał sięw nią przenikliwie.Wiedziała, że teraz niema już odwrotu, że ten sukinsyn
wyciągniezniejwszystko.–Obudziłmniewnocy jakiś ruch na korytarzu.Wyszłam sprawdzić, co się dzieje…drzwi do sali
dwadzieścia jeden były niedomknięte. Tam leży… Szymański. Kojarzy pan, ten z rakiem gardła,wciężkimstanie.–Tak,oczywiście,kojarzę.–WgłosiePawlakasłychaćbyłozniecierpliwienie.–Nowięcusłyszałam jakieśgłosydochodząceze środka…pomyślałam…pomyślałam,żeprzecież
Szymańskileżysam,więcskądgłosy.Zajrzałam…–Noi?–Pawlakbardzostarałsięzachowaćobojętnywyraztwarzy.– Tam siedział doktor Wendt… na łóżku Szymańskiego… Nie usłyszałam, co mówili, bo gdy
zajrzałam,akuratprzestalirozmawiać,alepochwilidoktorpodałmucośdożylnie…–Noicoztego?–Pawlakbyłwyraźniezawiedziony.Zapowiadałasięjakaśsensacja,askończyłosię
podaniemchoremuśrodkaprzeciwbólowegowświetlejupiterów.– Tylko zaraz potem… on… to znaczy… doktor Wendt wyszedł jakoś tak szybko… – wyrzuciła
wkońcuzsiebie,spuszczającgłowę.Pawlakazatkało.Milczeli.Anka,bouspokajała siępowoli i zaczęłodoniejdocierać, żebyćmoże
wrobiłaAleksa;Pawlak, bo zastanawiał się gorączkowo, co ta informacja tak naprawdęoznacza i comożezniejwyciągnąćdlasiebie.–Doktorze–odezwałasięwreszcieAnka–alemogłomisiętylkowydawać,byłociemnoiwogóle…
–zastrzegła.–Widziałpanią?–zapytałwkońcuPawlak.–Nie,niewidział.–Proszęposłuchać,paniAniu–zacząłPawlakspokojnie–bardzodobrzepanizrobiła,mówiącmi
otym.–Samaniewiem…–Bardzodobrze–powtórzyłPawlak.–Zajmęsiętym.–Ale…–Proszęmizaufać.Niechsiępanizdrzemnie,uspokoi.–Niechcę,żebydoktorWendtmiałnieprzyjemności.Możeontylko…–Aleskądżeznowu!Niczłegomusięniestanie…obiecuję–zakończyłzuśmiechemiszybkoruszył
dosali,wktórejleżałSzymański.WypadłzniejpochwiliipobiegłpoAleksa.Zanimotworzyłdrzwidyżurki,postarałsię,byzjegotwarzyzniknąłuśmiechsatysfakcji.Postanowił,
żenarazieniedaniczegoposobiepoznać.UśpiczujnośćWendta,apotemuderzy.
♦♦♦
Aleksowi udało się jakoś pozbyć Moniki. Siedział w fotelu i analizował wszystkie szczegóły,zastanawiając się, czy nie popełnił jakiegoś błędu.Myślał o rzeczachważnych i błahych: czy portierbędziepamiętał,żeMonikaprzyszłatakpóźno,czySzymańskinie„umarł”zawcześnie,bobyćmożejegostan nie był krytyczny, a co będzie, jeśli zrobią sekcję… nie zrobią, przecież śmierci tego pacjentaspodziewano się w każdej chwili… ale przecież Monika była dzisiaj aż dwa razy… czy wyrzuciłampułkęistrzykawkę,czyAnkacośskojarzyła…Miałmętlikwgłowie.Gdyusłyszałpukaniedodrzwi,ażpodskoczył.WdrzwiachpojawiłasięgłowaPawlaka.–Nicsięniedzieje,spokój–rzuciłAleks.–Zawołamcię,jakbyco.Czegoontuszuka?Otejporze?–pomyślałzaniepokojony.–Ruszsię–powiedziałPawlak.–Szymańskiumarł.Trzebawypisaćkartęzgonu.
CZĘŚĆDRUGA
Rozdział18
Pukaniestawałosięcorazbardziejnatarczywe.JeszczeprzezchwilęAleksmyślał,że jestczęściąsnu,ale jakośwżadensposóbniedawałosięze
snempołączyć.Jeszczeraz.Ijeszcze.Potrząsnąłgłowąispojrzałnastojącynanocnymstolikubudzik.Szóstazerocztery.–Boże,kogoniesieotejgodzinie?–prychnąłrozdrażniony.Włożyłszlafrokipodszedłdodrzwi.–Ktotam?–rzuciłszorstko.–Policja.Proszęotworzyć.Zamarłnaułameksekundy.Z jednej strony był zaskoczony, jeszcze w półśnie, który potęgował wrażenie odrealnienia. Przez
krótkąchwilęchciałsięnawetroześmiać,jakbypodejrzewałkiepskidowcip.Zdrugiejjednakcośmumówiło,bardzogłębokowgłowie,żeto,niestety,raczejniesztubackiwybryk
Sawickiegoikolegów.Uchyliłdrzwi.Natychmiastpojawiłasięwnichpolicyjnablacha.Kurczę,jaknafilmie,przemknęłomuprzezgłowę.Otworzyłdrzwiszerzej.Do mieszkania wparowało czterech mężczyzn. Wyglądali zupełnie normalnie. Nie było żadnych
kominiarek, karabinów, hełmów, nie było nawet czarnych kurtek z napisem „Policja”, które Wendtwidywałczasemwwieczornychwiadomościachprzyokazjispektakularnychzatrzymań.Nocóż,zapewneniktniespodziewałsięzastaćw jegomieszkaniuuzbrojonychgangsterów,dlatego
trzechpolicjantówspokojniezaczęłorozglądaćsiępomieszkaniu,otwierająckolejnedrzwi.Czwarty,starszywiekiem,stopniemzapewneteż,stanąłnaprzeciwkoAleksaiwręczyłmukartkę.–Otonakaz–powiedziałkrótko.–Nakazczego?–zapytałgłupioAleks.– Nakaz zatrzymania – spokojnie odparł policjant. – Pan Aleksander Wendt, jak przypuszczam.
Przeszukamymieszkanie…jeślipanpozwoli–dodał.–Cośmipodpowiada,żenaniepozwoleniechybaniemogęsobiepozwolić–rzuciłkwaśnoAleks.–Fakt–zabrzmiałasuchaodpowiedź.Aleks spojrzał na pismo. Było na nim kilka pieczątek i przerażająca liczba cyferek i skrótów.
Zrozumiałtylko,żenapodstawieróżnychniezliczonychhieroglifówProkuraturaOkręgowawWarszawiezarzucamupopełnienieniezliczonychczynówprzestępczych,któresięzatymihieroglifamikryją.Poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedział, co oznaczają te paragrafy, ale doskonale
wiedział,comożnamuzarzucić.– Czy w mieszkaniu poza panem przebywa ktoś jeszcze? – Do Aleksa dotarło, że policjant przed
chwilązadałpytanieispoglądananiegozniecierpliwiony,czekającnaodpowiedź.–Nie,nie,mieszkamsam–odparłpospiesznie.Wiedział,żezawszelkącenęmusizachowaćspokój,
alepowolizaczynałrozumieć,żesytuacjajestnaprawdępoważna.–Ocojestemoskarżony?–zapytałcicho.– Nie jest pan oskarżony – odparł beznamiętnie policjant. – Nie ma jeszcze aktu oskarżenia
skierowanegodosądu,więcniemożepanbyćoskarżony.Naraziejestpanzaledwiepodejrzany.– O co więc jestem podejrzany? – Aleks miał na końcu języka określenie anatomicznej okolicy,
wktórąfacetmógłbysobiewsadzićprawniczeniuansedotyczącejegostatusu,alesiępowstrzymał.Niechciałpogarszaćswojegopołożenia.– Tam jest wszystko napisane… – Policjant sprawiał wrażenie, jakby był święcie przekonany
owrodzonychzdolnościachobywateli doodcyfrowywania tych„szyfrogramów”.Pochwili jednak sięzreflektował.–Wuproszczeniupowiempanu, żezarzut jestbardzopoważny: zabójstwo–powiedziałponuro.Ciszę przerwał dopiero jeden zmłodszych policjantów, który energicznie zabrał się do otwierania
wszystkichszufladiszafek.Alekszulgązauważył,żenietowarzyszytemuwyrzucanierzeczynapodłogę,jaktowidziałwfilmach.
Mężczyźniprzetrząsalimieszkaniemetodycznie,alebezprzesadnegozaangażowania.–Czymapanwdomujakieśśrodkiodurzające?–padłopytanie.–Nie.–Lekiocharakterze…–Młodypolicjanturwał,szukającwłaściwegosłowa.–Ojakimcharakterze?Narkotyki?–Alekspróbowałmupomóc.–Narkotyki,trucizny–powiedziałchłopaklekkozmieszany.–Przepraszam,alemuszęotozapytać.– No cóż, jeden z moich profesorów na studiach często podkreślał, że każdy lek to tylko trochę
silniejszalubtrochęsłabszatrucizna.–Mówiącto,odwróciłsięiposzedłdosypialni.–Proszęzamną,pokażępanudomowąapteczkę,sampanocenijejzawartość–rzekłspokojnie.Policjant,wyraźnieusatysfakcjonowany„polubownym”załatwieniemsprawy,podążyłzagospodarzem
dosypialni.Apteczkaokazałasięzwykłąszufladą,wktórejznajdowałysięgłównietabletkiprzeciwprzeziębieniu,
kropledonosaistarybandażelastyczny.–Towszystko?–Trudnopowiedzieć,czywgłosiemłodegostróżaprawazabrzmiałzawód,czyulga.–Aco,spodziewałsiępandostawyzKolumbii?–wyrwałosięAleksowi,alezarazpożałowałtych
słów.Czuł,żesytuacjazaczynagoprzerastać.Traciłnadsobąpanowanie.–Przepraszam– powiedział ciszej – nie prowadzę prywatnej praktyki, nie trzymamżadnych leków
wdomupozatym,cotutaj…Wróciłdosalonu.Czekał tam „dowódca”, który niespiesznie przeglądał książki na półkach. Co jakiś czas otwierał
którąś,losowowybraną,ipotrząsałkartkami,robiłtojednakbezprzekonania.Przeszukanieprzeprowadzonoraczejzobowiązku.Wszyscydobrzewiedzieli,że„narzędziazbrodni”
próżnoszukaćwdomowychpieleszachpotencjalnegowinowajcy.–Będęmusiałzabezpieczyćpańskikomputer.–Młodypolicjantsięgnąłpostojącynabiurkulaptop.–Niechpanpoczeka,dampanutorbę–powiedziałzrezygnowanyAleks.–Poproszęrównieżopańskitelefonkomórkowyikartykredytowe.–Słucham?–Aleksniewierzyłwłasnymuszom.–Proszęsięnieniepokoić,wszystkozabezpieczymy,nicniezginieaniniezostanieuszkodzone.–Apocokarty?–Pańskiekonta zostaną, niestety, czasowozablokowane.To zabezpieczenienapoczet ewentualnych
karfinansowych–wyjaśnił.–Prokuratorwszystkopanuwytłumaczy.Alekszacząłszukaćkomórki.
Była razem z portfelem w kieszeni spodni przewieszonych przez oparcie krzesła. Podał wszystkopolicjantowi.–Wiem,żetoniejestmiłe–powiedziałtamten–niestety…musimy…–Rozumiem.Aleks usiadł w fotelu, odchylił głowę do tyłu i próbował zebrać myśli. Policjanci kręcili się po
pokojach, obserwując go jednak uważnie i pilnując, żeby zawsze któryś z nich byłw pobliżu.Diabliwiedzą,cozatrzymanemuczłowiekowimożestrzelićdogłowy.Onteżnanichpatrzył.Jakbybyliwtelewizji.Przypomniał sobie jakieś informacje w Dzienniku o zatrzymaniach. Ktoś wyskoczył przez okno,
korzystajączchwilinieuwagipolicjantów.Ktośsięzastrzelił…Czyonbyłbydoczegośtakiegozdolny?Boże,cozaidiotyzm.Przecieżchybaniegrozimudożywocie.Spróbował się uspokoić. Stara lekarska zasada stosowanapodczas pracywpogotowiu i na ostrych
dyżurach– im trudniejsza ibardziej stresująca sytuacja, tymwiększyspokójmusiszzachować, inaczejpacjentniemażadnychszans.Nocóż,wtymprzypadku,zdajesię,itakniema.Zamknąłoczy.–Dobrzesiępanczuje?–Najstarszyzpolicjantówbłyskawicznieznalazłsięprzynim.–Tak,wszystkowporządku,próbujętylkotrochęochłonąć.–Aleksniemiałwątpliwości,żereakcji
funkcjonariuszaniespowodowałaprzesadnatroskaostanjegozdrowia.Poprostunikomututajniejestpotrzebnyzawałserca.–Możesiępanpowoliubierać.Jakzapewnepansiędomyśla,pojedziepanznami.–Szczerzepanupowiem,żetegoakuratsiędomyślam,natomiastwogóleniedomyślamsiędokąd.–
TaknaprawdęAleksowizaczynałojużbyćwszystkojedno.Godziłsięzeswoimpołożeniemiwiedział,żeimszybciejsprawysiępotoczą,tymbędziemułatwiej.–Dowięzienia?–zapytałcicho.–Nie,noproszęnieprzesadzać.–Policjantporazpierwszylekkosięuśmiechnął.–Toniejestjakaś
bananowarepublikawAmerycePołudniowej,niktniewsadzatuludzidowięzieniabezprocesu.Jestpannaraziezatrzymany–tłumaczył,jakbytobyłalekcjawychowaniaobywatelskiegowpodstawówce.–Mymamyobowiązektylkodostarczyćpanadoprokuratury.Tamprokuratorpostawipanuzarzuty.Zakładam,żetakpostąpi,bowprzeciwnymrazienaszarobotatutajniemiałabysensu.–Przerwałna
chwilę, rozejrzawszy się, jakby chciał się upewnić, czy żaden z jegokolegówprzypadkiemnie zrobiłsobienieplanowanejprzerwy.–A gdy już postawi? –Aleks starał się dowiedzieć, co go czekaw najbliższej przyszłości. – Pan
wybaczy,jeszczeniebyłemwtakiejsytuacji–dodałzlekkimprzekąsem–stądmojadociekliwość…–Tozrozumiałe.Taknaprawdętojednaknicwięcejniemogępanupowiedzieć.Wszystkozależyod
prokuratora.Możedomagaćsiętymczasowegoaresztowania,aleniemusi.–Apańskimzdaniembędziesiędomagał?– Szczerze? Tak. Oczywiście nie mam pewności, to tylko moje przypuszczenia, ale przy tego typu
zarzutachtoraczejnieuniknione.–Dziękizaszczerość.–Niemazaco,mapanprawowiedzieć.–Acopotem?–Aleksowinamyślotym,coewentualniestaniesiępotem,zaczęłarosnąćwgardle
kula.Pociemniałomuwoczach.–Potemowszystkimzadecydujesąd.Aleproszęniemartwićsięnazapas.Napańskieszczęściesądy
niezawszespełniająwszystkiezachciankiprokuratorów.Chcepanwody?–Nie,dziękuję.Chybawtakimraziesięubiorę.
♦♦♦
To niestety nie był koniec przykrych niespodzianek. Gdy Aleks zamierzał udać się do łazienki,dowiedział się, że w ablucjach musi mu towarzyszyć funkcjonariusz. Ograniczył się więc do umyciazębów,przeczesałwłosy,ityle.Prysznictrzebabędzieodłożyćnabliżejnieokreślonąprzyszłość,pomyślałzesmutkiem.Ubieranie odbyło się równie groteskowo.Ani na chwilę niemógł zostać sam, z drugiej zaś strony
musiałcałyczasmiećwpoluwidzeniapozostałychpolicjantów.Nalegalinato,niechcączapewne,byposądziłichokradzieżjakichśdrogocennychprzedmiotówczypieniędzy.Przez cały ten czas, przygotowując się do wyprawy w nieznane, Aleks próbował jakoś poukładać
sobietowszystkowgłowie.Zaskoczenieizagubieniepowoliustępowałomiejscaprzygnębieniu.Ipoczuciunieuchronności.
♦♦♦
Dośćdługotrwało,zanimwreszciesięubrałizebrałnajpotrzebniejszerzeczy.–Jestemgotowy–powiedziałześciśniętymgardłem.– Aha, byłbym zapomniał – najstarszy z funkcjonariuszy znów zrobił służbową minę – będzie pan
pewniechciałskorzystaćzusługadwokata.Zabrzmiałototak,żeAleksprzezchwilęupewniałsięwmyślach,czyabynastoprocentkaraśmierci
jestjużwUniiEuropejskiejzakazana.–Tak,oczywiście…–bąknąłniepewnie.–Mapanjakąśzaufanąkancelarię?–Tak,chybatak…–Proszępodaćnamnamiary,zawiadomimyjąwpańskimimieniu.Adwokatpowinienbyćobecnyprzy
przesłuchaniuwprokuraturze.Chybażepansobietegonieżyczy…–Policjantzawiesiłgłos,jakbypotrzebowałpotwierdzenia.– Nie… to znaczy tak… życzę sobie… znaczy, żeby był. – Wszystko było dla Aleksa nowe,
niezrozumiałe.Przezchwilęszukałwizytówkiwszufladachbiurka.–Proszę–podałją„dowódcy”.–Michał…–Jednosłowotegoostatniegowystarczyło,żebynajmłodszyzgrupynatychmiastpodszedł
iwziąłkartonik.Aleksodwróciłsię,byruszyćdodrzwi.–Chwileczkę–usłyszałzasobą.Obejrzałsięizobaczyłzbliżającegosięenergicznymkrokiem„średniego”zpolicjantów.Tego,który
przeglądałznimapteczkę.Wrękutrzymałkajdanki.–Proszęwyciągnąćręceprzedsiebie–zakomenderował.DowódcachybazauważyłkroplepotunaczoleAleksa.Naułameksekundyspuściłwzrok.–Dajspokój,Zyga…wyluzuj…–mruknął,apotemzwróciłsiędozatrzymanego:–Proszęprzodem,
paniedoktorze.
Rozdział19
Daniel Bleda był sympatycznym facetem i zdecydowanie wyglądał na prawnika – bez problemudostałbyrolęwamerykańskimserialuostudenckichimprezachnaUniwersytecieYale.Blondyn o niebieskich oczach, typowy uczelniany przystojniak. Nienaganna fryzura, drogi garnitur,
teczkazcielęcejskóry,słowem,wszystkieatrybutywziętegoadwokata.Gdy Aleks zobaczył go na korytarzu Prokuratury Rejonowej, poczuł się nieco lepiej. Właściwie
poczułbysięjeszczelepiej,gdybyniejedendrobnyszczegółprawniczegożyciorysumecenasaBledy.A mianowicie ten, że niekwestionowany gwiazdor stołecznej palestry był wyjątkowo cenionym
specjalistąod…rozwodów.Poznali się przy okazji sprawy rozwodowejWendtów i trzeba przyznać, że jej spokojny iwmiarę
bezkonfliktowyprzebiegbyłzasługąprofesjonalnejizrównoważonejpostawymłodegoadwokata.Niebyłatomożezbytskomplikowanasprawa,małżonkowiestaralisięnieutrudniaćpracywymiarowi
sprawiedliwości,alemimowszystkokażdyrozwód to jednakdeptaniepo rodzinnej trawie i jeżelinietowarzyszytemudużadozawyczuciazestronypełnomocników,rozwójwydarzeńmożebyćzaskakujący.Rzadko się też zdarza, żeby między klientem a jego prawnikiem nawiązała się jakakolwiek
przyjacielskawięź,awtymprzypadkujednaksięzdarzyło.PozatymBledabyłkolegąSawickiegozczasówlicealnych.WojtekwtymbardzotrudnymdlaAleksamomencie,jakimbyłrozwód,wspierałgojakmógł.Aleks
myślałczasem,żebezniegobysobienieporadził.SawickipoleciłmuDanielajakoczłowiekagodnegozaufania, a jednocześnie sprawnego adwokata z dużym doświadczeniem w prowadzeniu podobnychprzypadków.–Cześć, jak się czujesz? –Adwokatwydawał się szczerze zmartwiony.Mocno uścisnąłAleksowi
dłoń.– Bywało lepiej. –Aleks zdobył się na kwaśny uśmiech. –Dzięki, że jesteś – dodał po chwili. –
Naprawdę.–Dajspokój,tonormalne,niemaoczymgadać.Poczekajchwilkę.Wydawałosię,żedopieroterazadwokatzauważyłpolicjantów.–Dzieńdobry–zwróciłsiędonichzupełnieinnymtonem.Tojużniebyłprzyjaciel,przeszedłnatryb
służbowy.–JestemmecenasDanielBleda.–Czypanjestobrońcąpodejrzanego?–Najstarszyzfunkcjonariuszyniesprawiałcoprawdawrażenia
zmieszanegopojawieniemsięprawnika,alewyglądało,jakbysiłyniecosięwyrównały.–Tak,zachwilępodpiszemojepełnomocnictwo–odrzekłBleda.–Dotejporypodejrzanyniezgłaszałzastrzeżeńcodosposobuprzeprowadzeniazatrzymania…mam
nadzieję,żenadalniezgłasza…Obaj,policjantiprawnik,spojrzelipytająconaAleksa.–Słucham?–zapytałten,niecozdezorientowany.–Czy podczas zatrzymania spotkały cię jakieś przykrości? –Daniel zaczął pełnić funkcję tłumacza
zjęzykaparagrafowegonaludzko-europejski.
–Nie,pozazatrzymaniemniezdarzyłosięnicprzykregowczasiezatrzymania.Toniebyłmożenajlepszydowcip,alewyrównaniesiłzobowiązywało.–Dobrze,czekamywtakimrazienaprokuratora…proszęsobieporozmawiaćzklientem.–Policjant
widocznieuznałswojąmisjęzazakończoną.Pozostałoczywiściewzasięguwzroku,wciążbyłprzecieżodpowiedzialnyzaAleksa,alewyraźnieuspokojonytym,żejestnaswoimterenie,odszedłkawałekdalejiwdałsięwrozmowęzkolegami.Prawnikijegoklientusiedlinaniezbytwygodnychławkach.–Podpisznaraziekwity.–Bledawyjąłzteczkikilkakartek.–Cototakiego?–zapytałAleksobojętnie.– Moje pełnomocnictwo do reprezentowania cię. Bez tego nie będę mógł być obecny przy
przesłuchaniu. Zaraz ci wytłumaczę, jaką beznadziejnie niemądrą decyzją jest udzielenie mi tegopełnomocnictwa,alejejkonsekwencjamibędziemysięmartwilipóźniej.Naraziepodpisz…–Ostatniojestemspecjalistąodpodejmowanianiemądrychdecyzji–mruknąłAleks,podpisującsięna
dokumencie,któregonawetnieprzeczytał.Miałzaufaniedotegoczłowieka.–Dlaczegowłaściwieniemądra?–zapytałjużniecospokojniej,oddającdokument.–Boprzyszedłeśzciążądolaryngologa.–Doceniambłyskotliwośćmetafory,aterazprzetłumacz.–Potrzebujeszkarnisty.Prawdęmówiąc,dobregokarnisty.Możenawetwybitnego.Bledapołożyłnacisknaostatniesłowo,jakbywszystkowyjaśniało.–Danielu,powiedzmibezściemniania,jakjest?–Źle–padłaodpowiedź.Alekszwiesiłgłowę.Przezchwilęobajmilczeli.– Co mi grozi? – Aleks nie poznał własnego głosu. Był stłumiony, jakby dochodził z innego
pomieszczenia.– Biorąc pod uwagę jedynie formalnoprawny aspekt zarzutu, to w tym przypadku może być
wnioskowanywysokiwymiarkary.–Co?–Aleksażpodskoczył.–Nawetdożywocie…–odrzekłcichoprawnik.–Aledaj spokój,naweto tymniemyśl.Pytasz, to
odpowiadam,narazietoczystateoria…–tłumaczył,bojącsię,żeAlekswybuchniealbosięzałamie.–Nieteoria,tylkotetwojepieprzoneparagrafy–prychnąłAleks.–Tak,alesąd tożywi ludzie ikażdyparagrafmożnazinterpretowaćnamilionsposobów. Iwłaśnie
dlategoprzydałbysięjakiśspecodprawakarnego.Nieznammateriałówśledztwa,nieznamszczegółów,zresztą pewnie śledztwo tak naprawdę dopiero się zaczyna, więc nikt nic nie wie, ale na Boga,człowieku,pomimotego,cotujestnapisane,niewpadłeśzkałachemdobankuinierozwaliłeśkasjerki.Jesteś lekarzem, cenionym i lubianym, i jak cię znam, to nawet mandatu pewnie nie masz za złeparkowanie. Chłopie, dobry adwokat doprowadzi do uniewinnienia, na bank. – Mówiąc to, Danielrozejrzałsięzaniepokojony,boostatniezdanieprawiewykrzyczał.Aleksmilczałprzezchwilę,jakbysięnadczymśzastanawiał.–Dobryadwokat…Jamamdobregoadwokata–powiedziałspokojnie.Takspokojnie,żeażsamsię
zdziwił.To była być może najtrudniejsza decyzja w jego życiu, zawieszona gdzieś w mglistej przestrzeni
pomiędzyuniewinnieniemadożywociem,przesuwającarzeczywistośćnieodwracalniewktórąśzestron,alepodjęciejej,wbrewpozorom,niebyłotrudne.–Aleks,cotywygadujesz,przecieżtłumaczęci…–Dajspokój,Danielu.Tynierozumiesz.Wbrewpozorom,gdybym…jaktopowiedziałeś…?Wpadł
z kałachem do banku… wtedy rzeczywiście potrzebowałbym adwokata magika, który przed sądem
robiłby sztuczki, mające przekonać zebranych, że właściwie to wpadłem założyć lokatę, a karabinwypalił,boakuratkichałem.–Spojrzałprawnikowiwoczy.–Jawtejchwilipotrzebujękogoś,ktonietylko sądom, ale imnie poukłada prawne rzeczy, których tak naprawdę ja sam do końca nie pojmujęinawetniepotrafięopisać.Potrzebujęprzedewszystkimprawnikazaufanego, a chcesz czynie, jesteśjedynym,jakiegomam…– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, comasz na myśli, ale…może to i lepiej, przynajmniej na tym
etapie…niemównicwięcej…niechcęnaraziewiedzieć,cozrobiłeś,aczegonie…–Zdziwiszsię,alejasamtegoniewiem–odrzekłAlekszsarkazmem.–Notonieźlesięzapowiada–sapnąłmecenas.–Dobra,niemacosięmazgaić.–Odetchnąłgłęboko.
– Na razie nie mamy specjalnego wyboru. – Bleda drapał się nerwowo w podbródek – Na dzisiajzdecydowanie najlepszym posunięciem będzie, jeżeli odmówisz składania zeznań – powiedział nagle,jakbyjużniebyłpewnyswego.–Amogę?–Aleksbyłtrochęzaskoczony,alewydawałomusię,żesłyszałkiedyśotakichrzeczach.– No pewnie, że możesz. Tobie wolno wszystko, jesteś podejrzany, możesz używać wszelkich
środków,bysiębronić…nawetkłamać.–Tobyłasugestia?–Nie,iwłaśniedlatego,żebyniebyłosugestii,równieżzestronyprokuratury,booninapewnobędą
chcielicośodciebiewyciągnąćnagorąco,dzisiajpoprostuodmawiaszzeznań,ikoniec.–Ale…–Żadnego„ale”.Wkońcujestemtwoimadwokatemimusiszmniesłuchać.Alekssięuśmiechnął.–Wieszco,Dan?–No?–Zajebistyzciebiekoleś…
♦♦♦
Zupełnieinaczejwyobrażałsobiegabinetprokuratora.Spodziewał się miejsca może niekoniecznie budzącego strach, ale podkreślającego każdym swoim
elementempowagęurzędu.Nicpodobnego.Typowybiurowypokój.Czysto,schludnie,taniemeble,ot,jeszczejednaurzędowasztampa.Człowieksiedzącyzabiurkiemteżbyłprawiesztampowy.Prawie, bo wyjątek stanowiło najbardziej przenikliwe spojrzenie, jakie kiedykolwiek Aleks miał
okazjęnasobiepoczuć.NatychmiastnadałprokuratorowiprzydomekRentgen.Byłwpodobnymwiekuco Aleks, nosił zwyczajny szary garnitur i sprawiał takie samo jak tenże garnitur, szare i przeciętnewrażenie.Tylkotenwzrok.–Dzieńdobry.Proszę,śmiało–odezwałsięsympatycznym,anawetprzyjacielskimtonem.Aleks,poinformowanywcześniejprzezDanielaokoniecznościograniczaniawypowiedzidominimum,
wybąkałzdawkowepowitanie.–Czyjesteśmyjeszczepotrzebni?–zapytałdowódcapolicjantów.–Nie,dziękuję,poradzimysobie–odrzekłprokurator.Trzasnęłydrzwi.–Panmecenas.–prokuratorzawiesiłgłos.–Bleda,DanielBleda.– Witam. Chyba nie miałem dotychczas przyjemności… – Chciał zapewne dać w ten sposób do
zrozumienia, że spodziewał się jakiegoś znanego adwokata, specjalizującego sięw trudnych sprawachkarnych.–Jachybarównieżniemiałemokazjipoznaćpanaprokuratora.–Bledaspokojniewytrzymałpróbę
iniedałsięsprowokować.–Będęreprezentowałobecnegotupodejrzanego…–AleksandraWendta,tak?–Tak,toja.–NazywamsięArturSilskiibędęprowadziłsprawęzramieniaProkuraturyOkręgowej.Nie wiadomo dlaczego, jedynym skojarzeniem, jakie przyszło Aleksowi do głowy, gdy usłyszał to
zdanie, był obraz średniowiecznego herolda ogłaszającego wszem wobec na głównym placu miasta,komudzisiajkatutniegłowę.–Zechcepanwtakimraziezapoznaćsięzestawianymipanuzarzutamiiodpowiedziećnakilkapytań.
–ProkuratorzamierzałwręczyćAleksowidokumenty.Aleksjużwyciągałrękę,aleDanielbyłczujnyinatychmiastjeprzechwycił.– Oczywiście mój klient zapozna się z zarzutami – zapewnił – ale w dniu dzisiejszym postanowił
skorzystaćzprzysługującegomuprawadoodmowyzeznań.Silskirozsiadłsięwygodniejwfotelu.Nawetjeżelitadecyzjawywołałajegozdziwienie,toniedał
tegoposobiepoznać.–Oczywiście–powiedziałsucho.Jużniejesteśmykumplami,pomyślałAleks.–No cóż, pozostajemiw takim razie tylkopoinformowaćpana, że prokuratura zwróci się do sądu
zwnioskiemotymczasowearesztowanienaokrestrzechmiesięcy.–Boniechcęzłożyćzeznań?–Aleksnatychmiastpożałował tegopytania, tymbardziejżepoczuciu
skruchytowarzyszyłsolidnykopniakwymierzonypodstołemprzezDaniela.–Skądże!–Silskinieźleudałoburzenie.–Odmowazeznańjestpańskimkonstytucyjnymprawem.Nie
mawpływunanaszepostępowanie,zresztąitakprzecieżtosąd,anieprokuraturadecydujeotym,czypozostaniepanwareszcie,czynie.Tenżesądjednakzapewneweźmiepoduwagępańskiepostępowaniewtrakcieśledztwa–zakończyłzsatysfakcją.– Mój klient jest tego w pełni świadomy – uciął tę grę Bleda. – Pozostanie jednak przy swoich
postanowieniach.Przynajmniejnarazie.–Wtakimraziewidzimysięnarozprawie.–Kiedy,pańskimzdaniem?–chciałwiedziećadwokat.–Najprawdopodobniejjutro.Aleks wiedział już od Daniela, że granica to słynne czterdzieści osiem godzin. Z możliwością
przedłużeniadosiedemdziesięciudwóchnawnioseksądu.Silskiotworzyłdrzwigabinetu.Odrazupodeszłodonichdwóchpolicjantów.– Proszę odprowadzić podejrzanego do policyjnej izby zatrzymań. – Tym razem Aleks starał się
usłyszećsatysfakcjęwjegogłosie,ale,odziwo,nieusłyszał.Najegorękachzatrzasnęłysiękajdanki.
Rozdział20
Dołek.Takwwięziennejgwarzenazywasiępolicyjnąizbęzatrzymań.Nibynieareszt,nibyniewięzienie,ajednakpodkluczem.TobyłoteżcałkiemniezłeokreślenieaktualnegostanupsychicznegoAleksa.Izba Zatrzymań była oddalona nieco ponad sto metrów w linii prostej. Zarówno Prokuratura
Okręgowa,jakiIzbaZatrzymańKomendyStołecznejbyłypraktyczniewjednymkompleksiebudynków,więcAleksprzebyłtędrogępiechotą,wasyściedwóchpolicjantów.Aletestometrówtobyładrogadoinnegoświata.Nigdy,nawetwsnach,niewyobrażał sobie,żemożebyć takkrótka.Zaledwiekilkadziesiątkroków
idobryobywatel,cenionylaryngolog,osobapowszechnieszanowanailubiana,zamieniasięwwyjętegospodprawawyrzutka.Dołek.Poprostu.
♦♦♦
Policjanci,podoprowadzeniugonamiejsceiwypełnieniuplikuformularzy,zostawiligopodopiekąinnychfunkcjonariuszy.Takichzwykłych.Wmundurach.Zanimgozostawili,zdjęlimukajdanki–byłatoostatniamiłarzecz,jakaspotkałagotegodnia.Musiał oddać wszystko, co nie było ubraniem. O sznurowadłach wiedział, pewnie pokazywali to
wjakimśfilmie.Zastanawiałsię,czynaprawdęmożnasięnanichpowiesić.Starał sięmyślećogłupotach, bo czuł, że jeżeli nagledopuści do świadomości, gdzie się znajduje,
przytłoczygotojakprzewróconaciężarówka.Albozaczniewyć.Patrzyłobojętnie,jakjegorzeczyznikająwopisywanychdokładniekopertach.Podawałkolejnedane
dokolejnegoformularza.Cierpliwie.Nigdziesięniespieszył.
♦♦♦
Potembyłojużtylkogorzej.Poproszonogooprzejściedopomieszczeniausytuowanegoobokdyżurki,wktórejgoprzyjęto.Byłotopołączenieszatnizłazienką.Tupoleconomurozebraćsiędonaga.Policjantwgumowychrękawiczkachobszukałdokładniekażdączęśćjegoodzieży.Tu wszystko jest na odwrót, pomyślał Aleks. Lekarz zakłada gumowe rękawiczki, żeby chronić
pacjenta.Policjantzakładagumowerękawiczki,żebychronićsiebie.Przezchwilętrwałomocowaniesięzłańcuszkiem,naktórymAleksnosiłkrzyżyk.Boże,chybaniemożnasiępowiesićnałańcuszku?
Niebyłspecjalniepobożny,aletobyłapamiątkapomamie,dostałtenkrzyżyknaPierwsząKomunięinigdysięznimnierozstawał.Nigdy,ażdoteraz.Krzyżykteżwylądowałwkopercie.Alenajgorszezcałejprocedurybyłoto,conastąpiłopotem.Policjantkazałmusiępochylićizrobićprzysiad.Wprowadziłpalecdojegoodbytu,bysprawdzić,czy
podejrzanyprzypadkiemczegośtamnieukrył.Aleks był tak upokorzony, że aż łzy zakręciły mu się oczach. Próbował wymyślić jakiś zabawny
przydomekdlazaglądającegomuwtyłekpolicjanta,żebyjakośoswoićtępotwornąsytuację.NajpierwprzyszłomudogłowyAnalDetective.PóźniejInspektorDupa.Nicniepomagało,czułsięjeszczebardziejpodle.Wreszcie kazanomu się ubrać. Piekła go skóra na całym ciele, jakbykilkanaście godzin spędził na
słońcu.Próbował wziąć się w garść, ale nie mógł powstrzymać drżenia. Zrozumiał, dlaczego więźniom
zabierasięwszelkieostreprzedmioty.
♦♦♦
Wrócilido„recepcji”.Jeszczedwapodpisynakolejnychformularzachijużmasywnestalowedrzwiprowadzącenakorytarz
stanęłyotworem.Pierwszywięziennykorytarzwjegożyciu.Normalnyczłowieknigdysięniezastanawia,jakwyglądaświatpo„tamtejstronie”.Wolnośćjestdla
niegoczymś,cosiępoprostuma,niewyobrażasobie,bykiedykolwiekmógłjąutracić.Totakjakzwojnąwdalekimkraju.Słyszymyoniej,dyskutujemy,nawetsięprzejmujemy,alezawsze
jesteśmy„my”i„oni”.Izawszewgłębiduszyodczuwamyulgę,żenienastospotkało.
♦♦♦
Zobaczyłuzbrojonewzasuwydrzwikolejnychceliodrapane,malowanechybaprzedpierwsząwojnąświatowąściany.Żadnegookna,żadnejszyby.Wiszącepodsufitemsilnejarzeniówkipotęgowałyodrażającypiwniczny
klimat,nadającwszystkiemusinawyodcień.O mało się nie przewrócił, bo chodzenie w niezasznurowanych butach to wyczyn z pogranicza
ekwilibrystyki.Panowała złowroga cisza, którą przerywał tylko stukot obcasów policjanta przeplatany odgłosami
bezsznurówkowegoczłapaniaAleksa.Wreszcie dotarli do drzwi na końcu korytarza. Zasuwy poszły w ruch, najpierww jedną, a potem
wdrugąstronę.Alekswszedłirozejrzałsiępoceli.Notojestemwpierdlu,pomyślał.Pomieszczeniebyłomniejszeodsypialniwjegomieszkaniu.Miałokilkametrówkwadratowych,aza
umeblowaniesłużyłyczterymetalowełóżkaistojącynaśrodku,przykręconydopodłogistół.Nasamejgórzewidniałomałe zakratowane okienko, umiejscowione jednak zbytwysoko, by dało się przez niewyjrzeć.Całośćoświetlaławiszącanaddrzwiamipotężnalampahalogenowa.Najednymzłóżek,tymnajbliżejwejścia,leżałmężczyzna.Aleksznałtenwidokzdyżurówwpogotowiu.Pijanywtrzydupy.Facetciężkooddychał,pogrążony
wniespokojnympijackimśnie.Lekarzpoczułulgę.Tenczłowieknicmuniezrobi,choćśmierdziniemiłosiernieprzetrawionąwódą
iwymiocinami.Aleks podreptał w drugi kąt celi i położył się na twardym materacu. Leżał w ciszy przerywanej
posapywaniem,pochrapywaniemlubpokasływaniempijakaizewszystkichsiłstarałsięnierozpłakać.Przezchwilęsięudawało.Alepotemprzestałpróbować.Porazpierwszyodranamógłbezprzeszkódrozładowaćnarastająceprzezcałydzieńnapięcie.Szlochałjakbóbr,choćwstydziłsiętrochęprzedsamymsobątejoznakisłabości.Popewnymczasie
poczułsięniecolepiej.Amożenietylelepiej,ileprzestałodczuwaćcokolwiek.Popadłwrodzajletargu,afakt,żeniemiał
zegarka,tylkotenstanpogłębiał.Tosiędopieronazywaznieczulenieogólne,pomyślał,gdydotarłodoniego,żenieśpi,choćoczyma
zamknięte,amózgwyłączony.Nigdyjeszczenieprzeżyłczegośpodobnego,zawsze,nawetkiedyodpoczywał,był to jednakrodzaj
pewnejaktywnościorganizmu.Terazczułsięjakroślina.No tak, tłumaczyłsobie,człowiekzamkniętywmałympomieszczeniuwnaturalnysposóbspowalnia
swojereakcje.Dziękitemułatwiejznosiwarunki,wjakichsięznalazł.Nagleuświadomiłsobie,dlaczegotosobietłumaczy.Przeszyłgodreszcz.Za wszelką cenę starał się uniknąć myślenia o dniu jutrzejszym. Bo jutrzejszy dzień przyniesie
rozstrzygnięcie,czynadłużejpozostaniewzamknięciu.Atobyłbydlaniegokoniecświata.
♦♦♦
Drzwiceliotworzyłysięztrzaskiem.KątemokaAleksdostrzegłkolejnegotowarzyszaniedoli.Był to młody chłopak o typowym wyglądzie bandyty. Z pewnością nie trafił tutaj dlatego, że
przechodziłnaczerwonymświetle.Nowylokator,wchodząc,narobił takiegołomotu,żeśmierdzącypijaknatychmiastsięobudził,wstał
ciężkoiusiadłnapryczy,opuszczającnoginapodłogę.–Okurwa,alemniesuszy–wychrypiał.Młodziaknieokazałjednakzbytniejempatii.Bezsłowapołożyłsięnawolnymłóżku.Jezu,cojatutajrobię?–jęknąłwduchuAleks.Niepogardzałtymiludźmi,nieuważałichzagorszych,aleokreślenie„marginesspołeczny”zaczynało
nabieraćdlaniegozupełnienowegoznaczenia.Terazjateżjestemmarginesem.–Kolacja!–rozległsięgłosnakorytarzu.Młody jako jedyny zerwał się z łóżka. Widać było, że jest dobrze zaznajomiony z więziennymi
obyczajami.–Dobra,wezmędlawszystkich–rzucił,patrzącnawspółwięźniów,jakbyczekałnaichreakcję.Niedoczekałsię.Pochwilinabiesiadnymstolewylądowałytrzymetalowekubkiityleżtalerzy.Nakażdymleżałydwie
kromkichleba,kawałekmasłaikapkadżemu.Aleksnie czułgłodu, żołądekmiał zaciśniętywsupeł, ale latadyżurównauczyłygo, że jeśćnależy
wtedy,gdynadarzasięokazja,bonastępnanieprędkomożesiępojawić.Podniósłsięwięcniespiesznieipodszedłdostołu.–Smacznego.–Młodysięuśmiechnął.Aleks zastanawiał się przez chwilę, czy uznać to za żart, czy za wyraz więziennej uprzejmości.
Odwzajemniłuśmiech.
–Dzięki–powiedziałnajbardziejswobodnie,jakpotrafił.– Ale bym zjadł domowego kapuśniaku. – Zważywszy na rozmiar kaca, który zapewne męczył
pijaczynę,jegotęsknotazapotrawamizgatunkukwaśnychwydawałasięjaknajbardziejuzasadniona.Niktniepodjąłtematu.Aleksmożebyispróbował,alewłaśniezauważyłcoś,cobardzogozdziwiło.Otóż do tej jakże wystawnej kolacji nie podano sztućców. Przez ułamek sekundy uznał to za
niedopatrzenieijużmiałpodzielićsiętymspostrzeżeniemzkolegami,wporęsięjednakzorientował,jakwielkimbyłobytofauxpas.Zacząłpodpatrywać,jakradzisobieMłody.Tennabrałnapaleckawałekzmrożonegomasłaizaczął
rozsmarowywaćjenachlebie.Aleksspojrzałnaswojeręce.Niepamiętał,kiedyostatniojemył,więcumoczyłchlebwdżemie.–Jutrobędziekapuśniak–skacowanyjegomośćuporczywiewracałdotematu.Rzeczywiście,rozmiar
jegocierpieniamusiałbyćznaczny.–Skądwiesz,żejutro?–Młodytymrazempodchwyciłdyskurs.–Zacoleżysz?Aleksazdziwiłotookreślenie.–Komórkęzajebałemgościowiwsklepiepopijaku–padłaodpowiedź.Aleksaniezaskoczyłniewielkikaliberprzestępstwa.Facetbył takpijany,żeniemógłzdziałaćzbyt
wiele.–No tak, to jutro cię puszczą po zeznaniach. –Młodywyglądał na eksperta równieżw dziedzinie
działańpodejmowanychprzezwymiarsprawiedliwości.Możnabyłozpowodzeniemzaryzykowaćstwierdzenie,żesiedzinieporazpierwszy.–Jatomamprzejebane–kontynuowałgłosem,którynasuwałpewnewątpliwości,czyjestzmartwiony
powyższąkonstatacją.–Recydywa?–zapytałPanKacbezzbytniegozainteresowania.–No…wyrwałembabcetorebkę, trochępoturbowanawyszła,nicwielkiego,apsychcąmiprzybić
napad…bojużjestemnotowany…–Przejebane…–Obajpanowiewydawalisięzgodnicodorażącejniesprawiedliwości,jakadotknęła
sympatycznegomłodzieńca.Aleks zaczął się zastanawiać, co może oznaczać określenie „trochę poturbowana” i czy koledzy
chirurdzyortopedzibylibytegosamegozdania.Zzadumywyrwałogopytanieskierowaneewidentniedoniego:–Aciebiezacozgarnęli?Niewiedział,coodpowiedzieć.Chciałotworzyćustaicośwyjaśnić,alezdałsobiesprawę,żetonie
manajmniejszegosensu.–Morderstwo–odparłcicho.Facecipobledli,awichoczachpojawiłsięstrach.Dokońcawieczorużadennieodezwałsięsłowem.
♦♦♦
Noc była jednym straszliwym koszmarem, „wielkim, włochatym pająkiem”, jak w piosence, którejtytułuAleksniemógłsobieprzypomnieć.To się budził, to znów zasypiał, a może tylkomu się wydawało, że zasypiał, i może tylkomu się
wydawało,żesiębudził…RazporazprzedjegooczamipojawialisiętoSzymański,toznówMonika,ojciec,Marysia,awszyscy
wyglądalijakwkiepskimhorrorze.ChwilaminiemalczułdotykMonikiisłyszałblisko,przyuchu,głosjejojca.
„Dobij!”–charczałSzymański,poczymrozpływałsięwobłokudymu.Cojakiśczaszapalałasięnaddrzwiamiwielkahalogenowalampaiktośztrzaskiemotwierałwizjer,
żebyzajrzećdoceli.Aleksmiałwrażenie,żedziejesiętakpraktyczniecominutę,alemożetowłaśniewtedyprzychodziłsen?Amożetowszystkojestsnem?Talampa,tedrzwi,całetomiejsce,całatasytuacja?Niestety,ranonastałabezlitosnarzeczywistość.Obolałypoczłapałkorytarzemdomiejsca,któreszumnienazywanołazienką.Zprzykrościąstwierdził,
żeniemamydła i ciepłejwody, cogodobiło.Terazwiedziałnapewno, że to raczejniebędziemiłydzień.Ochlapałtwarzzimnąwodąiwróciłdoceli.Atamczekałośniadanie.Chlebzdżememiherbata.Dla
odmiany.Trochęsięzdziwił,żegotoniezdziwiło.Czyżbytakszybkoprzyzwyczajałsiędonowegożycia?Miałnadzieję,żejednaknie.Rozmowaztowarzyszaminiedolizupełniesięniekleiła.Tymczasemzłóżekzniknęłykoce,zrobiłosię
chłodno,żebyniepowiedziećzimno,ucieszyłsięwięc,gdyszczęknęłyzasuwy,awdrzwiachpojawiłsiępolicjantzporannejzmiany.–Wendt–warknął.–Toja–odparłAleks.–Syn?–zabrzmiałopytanie,aindagowanyzdałsobiesprawęzfinezjitejprocedury.Jakiż prosty i praktyczny system identyfikacji, uniemożliwiający podszycie się pod kogoś innego.
Wyglądałotrochęjakwymianahasełiodzewówwszpiegowskimfilmie.–SynStanisława–rzuciłAleks.Zadziałało.PolicjantgestemkazałAleksowiwyjśćnakorytarz.Idobrze.Cokolwiekczekagotam,dokądgozaprowadzą,zpewnościąniebędziegorszeodkolejnych
godzinnadołku.Iwdołku.
♦♦♦
Salasądowa,wktórejmiałaodbyćsięrozprawa,znajdowałasięnapiątympiętrze.Znówcałądrogęodbyłpiechotąwtowarzystwiekolejnegofunkcjonariusza,niestety,zkajdankaminaprzegubachrąk.Niemasięcooszukiwać,potarganyinieogolonywyglądałnazwykłegooprycha.Przedsalą rozprawczekali jużBleda iprokurator.Obydwajw togach,z teczkami iplikamiaktpod
pachą.Pełen profesjonalizm, pomyślał Aleks. I od razu przyszło mu do głowy, że prokurator i obrońca
powinniwłaściwiewchodzićnasalęsądowąosobnymiwejściami,trochęjakgladiatorzywstarożytnymRzymie, niewidzący się przed walką. Unikałoby się w ten sposób niezręcznej sytuacji, no bo trudnow takich warunkach o przyjacielskie pogawędki w oczekiwaniu na sprawę, a milczenie w wąskimkorytarzuirówniewąskimgroniebyłoconajmniejkrępujące.Rozpoczęliwięc„zajęciawpodgrupach”,osobno„napastnicy”,osobno„obrońcy”.–Ijaknoc,przeżyłeśjakoś?–zapytałzatroskanyBleda.–Dajspokój.–Alekschciałmachnąćręką,alezracjikrępującychprzegubykajdanekniewyszłomuto
zbytdobrze.–Nieumarłem,ale…szkodagadać…Niemiałochotyopowiadaćoczymś,coitaktrzebaprzeżyć,żebyzrozumieć.– Dobra. – Adwokat uznał, że czas przejść do konkretów. – Zaraz wchodzimy. Tam, w środku, ja
mówię, ty się odzywasz jak najmniej. Odmówiłeś składania zeznań, więc nie możesz się specjalnierozgadywać przed sądem. To jest zresztą posiedzenie w sprawie tymczasowego aresztowania, a nie
proces, więc sąd w ogóle nie będzie się zajmował rozpatrywaniem słuszności bądź niesłusznościzarzutów.Matylkozadecydować,czydoprocesumożeszpozostaćnawolności.–Azadecyduje?–Aleksznówpoczułstrach.– Zobaczymy. – Głos mecenasa zabrzmiał tak, że to uczucie zyskało mocne podstawy. – Dobra,
pogadamy trochę, najpierw prokurator, potem ja, na końcu sąd zapyta cię, o co wnosi podejrzany.Odpowiesz,żeotosamo,coobrona…Ikoniec.Wtymmomenciewdrzwiachsalipojawiłasięmłodadziewczyna.– Sprawa Aleksander Wendt o zastosowanie tymczasowego aresztowania… – wyrecytowała jak
nakręcanalalka.Policjantzdjąłmukajdankiipoprowadziłnaśrodekpomieszczenia,dobarierkiprzedstołemsędziego.
Asędziąbyłakobieta.Trzydzieści kilka lat, blondynka, niczego sobie. Gdyby nie toga i ciężki mosiężny łańcuch
zwidniejącymnaśrodkugodłem,Aleksnietraktowałbyjejpoważnie.Matko,całemojeżyciemazależećodtakiejlali?TymczasemprokuratorSilskizdążyłjużrozpocząćswójwywód.–Wysoki Sądzie, prokuratura wnioskuje o tymczasowe aresztowanie podejrzanego na okres trzech
miesięcy. Wniosek uzasadniamy realną obawą ucieczki podejrzanego z racji zagrożenia wysokimwymiaremkary,atakżemożliwościąmatactwaipodejmowaniapróbwpływanianazeznaniaświadków,co realnie może utrudnić prowadzenie śledztwa. Dobro tegoż śledztwa bezwzględnie wymaga, żebypodczasjegotrwaniapodejrzanynieprzebywałnawolności.Zrobiłprzerwę,zapewnedlaosiągnięcialepszegoefektu.– Pragnę też dodać, Wysoki Sądzie, że podczas pierwszego przesłuchania podejrzany odmówił
składaniazeznań,cojednoznaczniewskazujenachęćutrudnieniapostępowaniaorganomścigania.Sędziawułamkusekundyzmieniławyraztwarzyzobojętnegonapoirytowany.–Proszęnieużywaćtakiejretoryki,panieprokuratorze–zażądałagłosemnieznoszącymsprzeciwu.No,no,no,nietakaznowulala,pomyślałAlekszpodziwem.–Podejrzanykorzystazkonstytucyjnieprzysługującegomuprawadoodmowyzeznań–podkreśliła.–
Sądniemożewymagać,żebyktokolwiekbyłentuzjastąśledztwaprowadzonegoprzeciwkosobieprzezprokuraturę.Wszelkiedozwoloneprawemsposobyobronysądodyspozycjiobywatela.Sądnieweźmiepoduwagęprzedstawionegouzasadnieniawtejkwestii.No,aleDanielBledachybawziął,bonajpierwskrzywiłsięzniesmakiem,apóźniejjakbyposmutniał.Alekszrozumiałdlaczego.Silskitowytrawnygracz.Wiedziałdoskonale,jakabędziereakcjasędzi.Niemogłabyćprzecieżinna,
ale„zasiałziarno”,ukazałpodejrzanegowkonkretnymświetle,aotomuprzecieżchodziło.Jeden-zero.Terazprzyszłakolejnaadwokata.– Wysoki Sądzie, obrona wnosi o oddalenie wniosku prokuratury o zastosowanie tymczasowego
aresztowania i o zastosowanie wobec podejrzanego innych, nieizolacyjnych środków w postacizabezpieczeniamajątkowego, dozoru policyjnego lub zakazu opuszczania kraju. Podejrzany jest osobąniekaraną,cenionymlekarzem,marodzinęidobrąpracę,ainsynuacjeprokuraturydotyczącemożliwościjegoucieczkiprzedwymiaremsprawiedliwościsąnieuzasadnione.Cozaśdozagrożeniawysokąkarą,topragnęnadmienić, żena razie śledztwoniepotwierdziło jeszczewinypodejrzanego,wzwiązkuz tymwysokąkaręrównieżnależyuznać,przynajmniejnarazie,bardziejzapobożneżyczeniapanaprokuratoraniżzarealnezagrożeniedlamojegoklienta…Ho,ho,pomyślałWendt,chybasiętrochępostawiłtennaszrozwodowymecenasik.
♦♦♦
Siedzielinakorytarzuiczekalinaorzeczeniesądu.Po błyskotliwych wypowiedziach prawników i jednozdaniowym wystąpieniu Aleksa Wysoki Sąd
ogłosiłprzerwęiudałsięwsobietylkowiadomymkierunku.–Jakdługotopotrwa?–spytałAleksmecenasa.–Kilkanaścieminut–odparłspokojnieBleda.–Musinapisaćuzasadnienie.Nieprzejmujsię,nieźle
poszło,zrobiliśmy,cownaszejmocy–dodałpocieszająco.Alekssiedziałnadługiejdrewnianejławiezespuszczonągłową.Kilkanaście minut zmieniło się w godzinę. Wreszcie w drzwiach znów pojawiła się nakręcana
sekretarka.–Sądwzywanaogłoszeniepostanowienia.Alekspoczuł,żedrżąmunogi.Wszedłdosaliiodrazuusiadłnaswoimmiejscu.Próbowałwyczytać
cośztwarzysędzi,alemiałaspuszczonągłowę,bodokonywałaostatnichpoprawekwuzasadnieniu.Amożetylkosprawiałatakiewrażenie,chcącdokońcatrzymaćobiestronywniepewności?Wszyscyszybkozajęlimiejscaiwreszciesięzaczęło.W czasie przydługiego wstępu, wygłoszonego w imieniu Rzeczypospolitej i Przenajwyższego
Paragrafu, Aleks zdążył się spocić. Nigdy jeszcze nie czekał na nic z takim napięciem, każdy jegomięsień,każdynerwbyłnapiętyjakstruna.– Biorąc pod uwagę – czytała beznamiętnie sędzia – że o wynikach śledztwa zadecydują przede
wszystkimanalizymającenaceluwykrycieworganizmieofiarysubstancjimogącychdoprowadzićdojejzgonu…Otymwszystkimstojącyprzedobliczemsprawiedliwościnieszczęśnikwiedziałażzadobrze.Nie trzebabyłomu tłumaczyć, jakwiele faktówprzemawiana jegoniekorzyść, ale teraz nie chciał
zaprzątaćsobietymgłowy.Terazinteresowałogotylko,czybędziemógłwrócićdonormalnegoświata.Choćbywtymświecienic
dobregonaniegonieczekało.–…i nakazuje zastosowaniew stosunku podejrzanego…w postaci aresztu tymczasowego na okres
trzechmiesięcy.Aleksowipociemniałowoczach.Czytakwyglądakoniec?BezradniespojrzałnaDaniela,aletwarzmecenasaniezdradzałażadnychemocji.Czyżbynieusłyszał?Czyżbyniezrobiłotonanimwrażenia?–Sądustanawiaporęczeniemajątkowewysokościstutysięcyzłotych.Jeżeliwterminiesiedmiudniod
daty niniejszego postanowienia kwota poręczenia zostanie wpłacona, areszt zostanie zawieszonyizastosowanezostanąinneśrodki…doczasuwpłaceniaporęczeniapodejrzanypozostaniewareszcie.Sądzamykaposiedzenie.Aleks zamknął oczy i zobaczył, jak na końcu długiego ciemnego tunelu ktoś zapalił właśnie ledwo
dostrzegalneświatełko.Niewiedziałtylko,czystarczymusił,bysięprzeztentunelprzeczołgać.
Rozdział21
Artur Silski szedł powoli Alejami Ujazdowskimi, rozkoszując się prawdziwie letnim słońcemileciutkimipowiewamiwiatru,dziękiktórymupałniedawałsięzbytnioweznaki.Miałjeszczekwadransdospotkania,więcpostanowiłnieszukaćdogodnegomiejscadoparkowania,
tylkopostawiłrenaultmeganenaPięknej,naprzeciwkoambasadyamerykańskiej,iposzedłnaspacer.ZastanawiałsięnadprzyczynąniespodziewanegozaproszeniadoMinisterstwaSprawiedliwości,które
otrzymałwczoraj.Telefon z sekretariatu samego ministra zaskoczył go, a gdy próbował się dowiedzieć o przyczyny
zainteresowaniajegoskromnąosobą,panienka,zktórąrozmawiał,miłym,aczkolwiekstanowczymtonemoznajmiła,żewszystkiegodowiesięnamiejscu,bezpośrednioodpanaministra.Niemiałzielonegopojęcia,jakąministermożemiećsprawędoszaregoprokuratorazokręgówki.Niespieszącsię,dotarłpodnumerjedenastyiprzezokazałyportalwszedłdoministerialnegogmachu.
Nigdytuniebyłiprzezchwilępoczułsięniecoonieśmielony.Możegowywalą?Amożedostanieawans?Amożeanijedno,anidrugie?–ProkuratorSilskidopanaministra–zameldowałpowojskowemustrażnikowi.Ten podniósł słuchawkę i przekazałwiadomość dalej, a potemwręczyłmu identyfikator i wskazał
drzwiwindy.Gdy Silski wysiadł z windy, czekała na niego uśmiechnięta niewiasta w średnim wieku, zapewne
sekretarkalubosobistaasystentkaGłównegoSprawiedliwego.–Panministeroczekujepana,panieprokuratorze,proszęzamną–powiedziałasłodko.Kurczę,alezemnieważniak,pomyślał.Dziarskoprzekroczyłwięcpróggabinetuministra.Zamasywnymdębowymbiurkiemsiedziałczłowiek,któregoSilskiażzadobrzeznałztelewizji.MinistersprawiedliwościEdwardWcisło.Dziewięćdziesiątprocentpolityka,dziesięćprocentprawnika.Silski niemiał okazji osobiście zapoznać się z poglądamiEdwardaWcisły prawnika, znał tylko te
z konferencji prasowych Edwarda Wcisły ministra, ale budowany dyskretnie obraz politycznegotwardzielawalczącegozprzestępczościąiobrońcypaństwaprawawydawałmusięzdecydowaniezbytdęty.Zaufanyprzyjaciel premiera, zniewyartykułowanymicoprawda, ale coraz częściej komentowanymi
przezmedia ambicjami prezydenckimi, i to byćmoże jużw następnychwyborach,Wcisło byłw tymmomenciejednąznajbardziejwpływowychosóbwpaństwie.Czysiętokolegomprawnikompodobało,czynie.–Proszęsiadać,panieprokuratorze.–Oschłytonbyłidealnymuzupełnieniempostaci.Nienaganny.Tonajwłaściwszeokreślenie.Tenczłowiekbyłnienaganny–odfryzuryprzezgarniturikrawat.Nienagannebyłorównieżwszystko,
cogootaczało: kwiaty idealnie ułożonewwazonie i kolor zasłon, równe stosy teczek z dokumentami
piętrzące się na biurku, ale piętrzące się tak nienagannie, że nieprawdopodobnym wręcz było ichotwarcieiprzejrzeniezawartości–wszakmogłobytozaburzyćichnienaganność.Silskipoczułsięnieswojo.Tak,wtelewizjifacetjestzdecydowaniemniejtoksyczny.Prokuratorusiadłiczekał,ażministeroderwiewzrokodkomputera.Amożeraczejweźmiegościanacel?–Topanprowadzisprawętejeutanazji?–Toniebyłopytanie,tobyłbłyskawicznyatak.–Tak,prowadzęsprawętegolekarza.– Jak to wygląda na dzisiaj? – Pytanie zostało zadane pozornie od niechcenia, ale Silski nie miał
wątpliwości,żetodlajegorozmówcyważnasprawa.–Hmm…nocóż…–Niewiedział,jakszczegółowyiwyczerpującymabyćraport,któregooczekuje
przełożony,aledoszedłdowniosku,żefacetmusiałprzejrzećakta,więcograniczyłsiędozreferowanianajważniejszych faktów. –…czekamy na wyniki badań laboratoryjnych materiału pobranego podczasautopsji.Będziemymieliwtedybezpośredniąprzyczynęzgonu iewentualnesubstancje,któremogłygospowodować.Beztegobędzieciężko.Natychmiast pożałował tych słów. Minister chyba go nie słuchał, ale teraz nagle wyprostował się
ispojrzałnaniegoprzenikliwie.–Mamnadzieję,żerozumiepan,panieprokuratorze,iżwtejsprawieniemamiejscanabłędy.Awjakiejsprawie,psiakrew,sąmiejscanabłędy?–pomyślałSilski.Niepodobałamusiętarozmowa.–Mamnadzieję,żezdajepansobiesprawęzpriorytetowej rangi tegośledztwa.–Tonipytanie,ni
stwierdzenieministrarozwiałowszelkiewątpliwości.–Może…może–zawahałsięprokurator–niejestemodpowiedniąosobądoprowadzenia…–Otymjadecyduję.Poprowadzipantęsprawę.Niemamowyożadnychzmianach.Jeszczesięnie
zaczęło,amediajużnamniesiedząiwęszą,czyniebędziejakichśnaciskówzmojejstrony.Atoteraztonibyco?Silskiniewiedział,czysięśmiać,czypłakać.–Niebędzieżadnychnacisków!–huknąłminister.–Musimywygraćtęsprawę.– Oczywiście, panie ministrze. Wykonamy… – wybąkał, bo nie wiedział, co właściwie powinien
powiedzieć.–Śledztwomusibyćprzeprowadzonewzorowo,niktniemożesięprzyczepić–ciągnąłminister.–Tu
niechodziosamopostępowanie,tuchodziopańskąświadomość.Tosięnazywapraniemózgu,pomyślałSilski.–Musipanzdaćsobiesprawęzpowagisytuacji.Musipanuzmysłowićsobiefakt,żedziewięćdziesiąt
procentmieszkańcówtegokrajutokatolicy.Lepsiczygorsi,alewyjątkowokonserwatywni.Itoonichcą,żeby ten facet poszedł siedzieć!A pan im tomusi zapewnić!Bo inaczej zawali się im światopogląd,stracązaufaniedopaństwajakogwarantaprawobywatelskich.Czytodopanadociera?Docieradomnie,jakimjesteśdupkiem,pomyślałSilski.–Takjest–powiedziałtylko.–Odpana,panieprokuratorze,zależy,czyzapadniesprawiedliwywyrok.Boże, co za hipokryzja, pomyślał prokurator. Facet wydał wyrok, zanim rozpoczęło się śledztwo,
aterazwygadujewzniosłesloganyosprawiedliwości.–Jeżelidobrzepansięspisze,możepanbyćpewnymiejscawkrajówce–zakończyłWcisło.Notak,kijjużbył,terazprzyszłakolejnamarchewkę.–Proszęinformowaćmnienabieżącoopostępachśledztwa–dodałministerpochwili.–Takjest.–E-mailem–zaznaczyłwódz,dającdozrozumienia,żenieżyczysobiewydzwanianiawieczoramina
komórkę.Możespaćspokojnie,Arturniemawspisietelefonówjegonumeru.–Oczywiście–odparłzrezygnowany.–Towszystko.–Minister,nieczekając,ażgośćwstanie,wbiłwzrokwmonitorkomputera.
♦♦♦
Silskiwyszedłnazalanąsłońcemulicę.Poczułsłodkizapachkwitnącychlip…isympatiędodoktoraWendta.Zatrzymałsięnachwilęispojrzałnabudynekministerstwa.Jeszczejednatakawizytaizostanęadwokatem,pomyślał.
Rozdział22
Aresztśledczy,wporównaniuzdołkiem,wydałsięAleksowiluksusowąplacówkąsieciMarriott.Przede wszystkim już od samego wejścia zamiast policjantów zaczęli się pojawiać ludzie
wmundurachstrażywięziennej icywile.Coprawda, tuteżwszędziebyłykraty,aleprzynajmniejoknaumieszczonotak,żemożnabyłoprzezniewyjrzeć.Budynekbyłstaryiniezbytokazały,alewmiaręczysty.Napoczątekosadzony,bo taknazywano terazAleksa, trafiłdopomieszczenia,które, jaksiępóźniej
dowiedział,nosiłowdzięcznąnazwę„sieczkarnik”.Był torodzaj izolatki,wktórejpoobustronachznajdowałysięmałeokienka.Procedurabyłanawet
dość zabawna, bo raz po raz otwierało się któreś z nich i pojawiał się kolejny formularz, po czymokienkosięzamykało,azachwilęsytuacjapowtarzałasiępoprzeciwnejstronie.Alekszastanawiałsię,cobędzie, jeżeliprzypadkowookienkaotworząsię jednocześnie.Czybędzie
musiałstanąćwrozkrokuiwypełnićdwaformularzenaraz?Punktemkulminacyjnymbyłasesjafotograficzna.Wpewnymmomenciezamiastformularzawokienku
pojawiłasiętabliczkazcyferkamiitakjaknaamerykańskichfilmachgangsterskichdoktorW.dorobiłsięzdjęciazarównoenface,jakizobuprofili.Obracającsięzgodniezpoleceniamijednegozestrażników,pełniącegofunkcjęwięziennegofotografa,
Aleksprzypominałsobie,jakkilkalattemu,wezwanywcharakterzeświadkaprzypadkowozauważonegowłamaniadosklepuwsąsiedztwie,przeglądałtakiealbumy,próbującrozpoznaćzłodziejaszków.Pamiętałniechęć,jakączułdowszystkichtychludzinazdjęciach.Ciekawe,czyjegotwarzteżktośkiedyśbędzietakoglądał?Czychociażprzezchwilęzastanowisię,kimtaknaprawdębyłAleksWendt?Czybędzietylkokolejnymnumeremwbandyckimkatalogunienawiści?Byłyteżmiłeniespodzianki.Wczasiejednejz„okienkowych”odsłonpoproszonogoozdeponowanie
posiadanejgotówki.Miałprzysobieparęstów,którezabrałprzytomniezdomu,wmyślzasady,żewychodząc,wszystkiego
możnazapomnieć, zwyjątkiemkluczy ipieniędzy.Ucieszył sięnawet,kiedypoinformowanogo, żezazdeponowaneśrodkibędziemógłrobićzakupywwięziennejkantynie,arachunkibędąmuautomatycznieodliczaneodzłożonejwkoperciesumy.W zestawieniu z przeżyciami z dołka informacja brzmiała jak scenariusz niesfilmowanego odcinka
Gwiezdnychwojen.ZarazmijeszczewręcząWięziennąKartęVisazprogramemPierdlowejPromocji,pomyślał.Porejestracjiprzyszedłczasnaprzydziałzakwaterowania.Wtymcelunowypensjonariuszkrajowegowięziennictwaudałsięnaspotkaniezwychowawcą.Wychowawca okazał się sympatycznym facetem koło czterdziestki, zupełnie niepasującym do
krajobrazu.Miałwyglądmolaksiążkowego,nosiłsztruksowąmarynarkę,apodniączarnypodkoszulek.Siedziałzabiurkiemzawalonympapieramiiprzecierałokulary.Aleks stracił resztki wiary w resocjalizację. Lądowanie UFO na dziedzińcu było bardziej
prawdopodobneniżto,żetenczłowiekmożekogokolwiekwychować.– Proszę siadać – powiedział grzecznie więzienny opiekun, po czym założył okulary i zaczął
przeglądaćteczkęAleksa.–Panjestlekarzem?–zapytałpochwili.Wjegogłosiesłychaćbyłoniedowierzanie.Pewniepomyślał,żemożezaszłajakaśpomyłka.Aleksjużporazdrugiwciąguostatnichkilkunastugodzinpoczułprzemożnąchęćwytłumaczeniasięze
wszystkiego,choćwiedział,żetoniemasensu.–Tak–odparłcicho.–Jakpantutrafił,naBoga?–Mamprośbę.–Alekschciałzmienićtemat.–Czymógłbymdostaćprzydziałdoceli,gdzieniesiedzą
jacyś…–zawahałsię–…groźnibandyci?Możetozabrzminaiwnie,alebojęsię…–Spokojnie, proszę się niemartwić. –Wychowawca podniósłwzrok znad akt i patrzył naAleksa,
jakby ten był rzadkim gatunkiem ptaka. – To nie jest Guantanamo, nikt nie zrobi panu krzywdy. –Uśmiechnąłsiężyczliwie.–Dampanadocelidlaniepalących.–Dziękuję–powiedziałtylkoAleks.Wychowawcaspoważniał.–Proszęjednakpamiętać,żetosąprzestępcy.–SpojrzałnaAleksaznacząco.Jateż,pomyślałAleks.
♦♦♦
Porazkolejnyzatrzasnęłysięzanimstalowedrzwi.Rozejrzałsiępoceli.Na powierzchnimniej więcej czterymetry na trzy stały naprzeciwko siebie dwa rzędy piętrowych
łóżek.Przypominałotowagonsypialny.Tylkotrochębardziejśmierdziało.Potemijedzeniem.Nie było brudno. Wręcz przeciwnie. Aleks ze zdziwieniem stwierdził, że w celi panuje idealny
porządek.Wszystkobyłostaranniepoukładane,łóżkazpościeląwzorowozasłane.–Dzieńdobry–powiedział,przyglądającsięwięźniom.Po długiej chwili ciszy odezwał się starszawy gość, ubrany w czarny podkoszulek, spod którego
rękawów wyłaniały się posępne tatuaże, przedstawiające ogniste ptaki atakowane przez monstrualnewęże.–Pokażblachę–rzuciłsucho.–Comampokazać?–Pierwszyraz?–spytałosobnikwyglądającynajnormalniejzewszystkich.Facetkołotrzydziestki,wspodniachoddresu,byłpotarganyiniezbytstarannieogolony,alejegoręce
zdradzały,żenigdyniepracowałfizycznie.Miałbystreoczyimiłątwarz.Inteligent.–No–mruknąłAleks.Niewiedział,czybrakwięziennegostażutoplus,czywprostprzeciwnie.–Tojeststarszyceli.–Inteligentwskazałwytatuowanego.–Musiszmupokazaćblachę…tękartkę,
którądostałeśprzyprzyjęciu…–Aha.–Alekszacząłprzetrząsaćkieszenie ipochwiliw jego rękupojawiła sięzłożonanacztery
kartka.Niemiałpojęcia,żejesttakaważna.–Tamjestnapisane,zjakiegojesteśparagrafu–wyjaśniłInteligent,aresztawięźniówzachowywała
stoickispokój,jakbywogólenieinteresowałasięnowoprzybyłym.–Starszyoceni,czytoniepedofiliaalbotakietam…Oczywszystkich zwróciły się na przywódcę.Aleks słyszał kiedyś, żewwięzieniach, podobnie jak
wwojsku,hierarchiaustalanajestnapodstawiestażu.Czyminnymbyłyjednakzasłyszaneprzyherbatceciekawostki,aczyminnymwięziennarzeczywistość.
Starszy pogrzebał w kartonie stojącym obok jego łóżka, najwyraźniej czegoś szukając. Na widokprzedmiotu,którypochwilipojawiłsięwjegorękach,Aleksomałonieusiadłzwrażenia.Niemożliwe!TobyłKodekskarny!Nocóż,widać,żeiBelzebubczasemwyciągaróżaniec,pomyślał,patrząc,jakwytatuowanygangster
otwiera z namaszczeniem książkę. Przeświadczenie Aleksa, że nic go już chyba nie zdziwi, przeszłowniezachwianąpewność.Studianadprawnicząbibliątrwałydobrąchwilę.WciąguostatnichkilkugodzinkolejneosobypochylałysięnadjegoprzypadkiemiAlekszacząłsiędo
tego powoli przyzwyczajać. Jak widać w tym świecie człowiek znaczy tyle, ile paragraf, który goopisuje.–Panowie…–starszyzawiesiłefektowniegłos,aAlekspoczuł, jakbywłaśnieodbywałsiękolejny
proces i kolejny sąd sposobił się do ogłoszenia wyroku. – Panowie – powtórzył więzienny guru –„głowa”!–oznajmiłzłowieszczo.Wszyscyzrobilimarsoweminy,jakbyfacetogłosiłwłaśniekoniecświata.Znówzapadłagrobowacisza.Iokreślenie„grobowa”niebyłoanitrochęnienamiejscu.Aleks zastanawiał się, czy może padło właśnie polecenie ucięcia mu głowy, błogosławił też
strażnikówzato,żeodbierająwięźniomnarzędziamogącesłużyćdotegocelu.Jużmyślał, że wytatuowane węże pożrą najpierw jego, a dopiero później wezmą się do ognistych
ptaków, tymbardziejżeręka,naktórejzostałyuwiecznione,zaczęławyciągaćsięwjegostronę.Rękatrzymałajednakkartkę,agłosStarszegoniecozłagodniał.–Masz–powiedział,skinąwszygłowąwjegokierunku–obejmijkojo.Tonapewnobyłoułaskawienie,przynajmniejchwilowe.Z pomocą przyszedł jego nadworny tłumacz, który chyba już pogodził się ze swoją funkcją
iprzynajmniejnaraziepostanowiłsumienniejąwypełniać.–Kojo– powiedział,wskazując dolne łóżkopo lewej stronie.Było świeżo zasłane, z czegoAleks
wywnioskował, że ostatnio nikt z niego nie korzystał. – Póła. Jaskóła. – Inteligent dotknął palcemkolejnychpięterwięziennychposłań.–Kojo,póła,jaskóła–powtórzyłpowoli.Przypominało to nieco pierwszą lekcję udzieloną Piętaszkowi przez Robinsona Crusoe. To bez
wątpieniabyłaniezbadanawyspanaoceanierzeczywistości,tyleżeniebezludna.–Dzięki–mruknąłAleksipodszedłdołóżka.Miałjużswojemiejsce.Towyjątkowoważnedla istoty ludzkiej –mieć swojemiejsce.Nawetmalutki skrawekprzestrzeni,
który należy tylko do niej. W tym otoczeniu i w tym momencie osadzony Aleksander W. odczuł towyjątkowosilnie.Odchwiligdywyszedłzmieszkania,porazpierwszyktośwyznaczyłmujegokawałekpodłogi.Nagleszczęknęłyzasuwyipojawiłsięstrażnik.–Wendt–szczeknął.–Toja.–Syn?No,tomaprzećwiczonejakpaciorek.Hasłodoczekałosięodzewu.–Dokąpieli.Ipoprzydział–zabrzmiałasuchakomenda.Cokolwiekmiałoznaczyćtodrugie,topierwszewydałosięAleksowidźwiękiemsłodszymniżśpiew
ptaków.Boże,jakonmarzyłokąpieli.– Tylko nie schylaj się po mydło – rzucił jeden z więźniów, młodziak z wyraźnymi brakami
wuzębieniu.
RechotpozostałychwięźniówodprowadziłAleksadodrzwi.Znówszczeknęłyzasuwyiruszylikorytarzem.–Przepraszampana–zacząłAleksniepewnie,czującsięjakostatninaiwniak–czytamrzeczywiście
możemniespotkaćcoś…no,wiepan…przytejkąpieli…Nawąsatejtwarzystrażnikapojawiłsięuśmiech.–Zadużofilmówsięnaoglądałeś,chłopie.Niedajsięwpuszczaćwmaliny.
♦♦♦
Aleksdługostałpodciepłymstrumieniemwody,jakbychciałzmyćzsiebienietylkowięziennybrud,aleiwszystkiegrzechy.Tepopełnioneite,któretylkochcianomuprzypisać.Podprysznicembyłoczywiściesam.Jaksiępóźniejdowiedział,kąpieldlanowoprzyjętychodbywa
siępozanormalnymharmonogramem,oczym,rzeczjasna,wiedzielikolesiezceli,którzyzapewnewtejchwilikomentowalizrozbawieniem,jaktoudałoimsięnapędzićnowemustracha.Aleks nie dbał o to, rozkoszując się kąpielą. Wyraźnie poprawiła mu samopoczucie, które wciąż
jednakdalekiebyłoodchoćbywzględniedobrego.Tak bardzo chciał wyjść na wolność. Tak bardzo chciał zobaczyć Monikę. Ze zdziwieniem
skonstatował,żewciągucałejtejdrogiprzezmękęwłaściwieoniejniemyślał.Terazuświadomiłsobie,żenawetniepróbowałasięznimskontaktować.Nazdrowyrozumpowinnachoćbyzadzwonićdojegoadwokata…atunic.Niezdążyłsięjednaknadtymzastanowić,bowjegogłowiepojawiłosięsłowo„kaucja”.Stotysięcy.
Siedemdni.Coprawda,Bledaobiecywał,żepowiadomiwszystkich,którzychoćbyteoretyczniemogąsięprzydać,
żezorganizujeakcjęwyciąganiagonawolność,aletoaninachwilęnieodsuwałostrachu.Stotysięcy.Kupaforsy.Aleksbezproblemuwiązałkonieczkońcem,aleniemiałżadnychoszczędności.Zresztąnawetgdyby
miał, musiałyby leżeć gdzieś w skarpecie, bo od razu przecież dowiedział się, że jego konto zostałozablokowane,akartykredytowespocznąwszufladzieprokuratorskiegobiurka.Pozostająwięctylkoprzyjaciele.Cibliżsiicimniejbliscy.Natematprzyjaciółmiałodlatwyrobionezdanie.Brzmiało:„Przyjaciółpoznajesięwbiedzie,przeto
nigdywbiedęniepopadaj”.Takżył.Zawsze,odkądpamiętał.Liczyłtylkonasiebie.Pomagałludziom,zawodowoiprywatnie,jakogniaunikajączabieganiaopomocdlasiebie.Może to było głupie, ale miał w głowie coś w rodzaju barometru kontaktów z każdym ze swoich
znajomychzosobna.Istarałsię,żebytenbarometrnigdyniewychyliłsięwstronębyciadłużnikiem.Nieważne,kogodotyczyłpomiar,niebyłonaziemiczłowieka,któremuAleksWendt zawdzięczałby
więcej,niżtenczłowiekzawdzięczałAleksowiWendtowi.Tobyłowręczobsesyjne.Dlategoteraz,gdymiałsięprzekonać,ktonaprawdęjestjegoprzyjacielem,czułstrach.Możezataki
dystanssiępłaci?Możeludziewyczuwali,żeimnieufa?Stotysięcy…Diabliwiedzą,czytodużo,czymało.Zaprzyjaźń.Zamiłość.Zażycie.
♦♦♦
Wytarłsiędokładnie,ubrałiwyszedłzłazienki.
♦♦♦
Przydziałoznaczałnimniej,niwięcej,tylkopobraniewszystkichrzeczypotrzebnych,zdaniemspecówodwięziennictwa, do przetrwaniawwarunkach ograniczonejwolności. Byływięc świeża pościel nazmianę,szczoteczka ipastadozębów,a takżeplastikowazastawa– talerze,sztućce ikubek–anawetkremdogoleniaijednorazowamaszynka,wszystkozgodniezlistąwywieszonąnadrzwiachmagazynu.ObładowanycałymtymdobremisolidniejużzmęczonynowymiwrażeniamidniaAlekswróciłwreszciedoceli.Powitałygoironiczneuśmieszkitowarzyszyniedoli.Nie schylać się pomydło, pomyślał, i mimowoli też się uśmiechnął. Szybko jednak odwrócił się
wstronęswojegołóżka,niechcącdawaćsatysfakcjiżartownisiom.WiększośćitakzresztązajętabyłaoglądaniemwtelewizjiPanoramy.DopieroterazAlekszauważył
odbiornikzawieszonynaspecjalnymuchwyciewroguceli.Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś zapytał go, jaki przedmiot najmniej spodziewałby się znaleźć
wwięzieniu,bezwątpieniatelewizorotwierałbylistę.Atuproszę,właśniezaczynasięprognozapogody.Chłopakioglądałyjązzapartymtchem.Jakbymiaładlanichjakieśznaczenie.Alekszamierzałpołożyćsięnałóżku.Wzdrygnąłsięnawspomnieniewarunków,w jakichspędziłpoprzedniąnoc.Tutaj łóżkobyłonawet
wygodne,noizpościelą.Jakniewielepotrzeba,żebyczłowiekzacząłdoceniaćprosterzeczy.–Wdzieńsięnieleży–rzuciłInteligent.–Dopieropokolacji.Inaczejdostanieszopieprz.ZrezygnowanyAleks klapnął na krzesło.Niemógł skupić się nawiadomościach, opadły go smętne
myśli.Dokładniestotysięcysmętnychmyśli.
♦♦♦
Ranekpowitałgoapelem.Tobyłakolejnaniespodzianka.Każdy,ktobypomyślał,żeżyciewareszcietoletargicznezaleganiena
łóżku,przeplataneewentualniewydrapywaniemdatiimionnaścianie,byłbywbłędzie.Już o szóstej rano zaspana gromadka ustawiła się do odprawy. Strażnik wszedł, przeliczył ich
iwyszedł.Noipocobyłosięzrywać?Odpowiedźnadeszłabardzoszybko.Natychmiastpoapelurozpoczęłosięsprzątanieceli.Aleks był pod wrażeniem. Jeden z chłopaków, chudy młodzian ogolony na łyso, o wyglądzie
zagorzałego kibica którejś z drużyn piłkarskiej ekstraklasy, błyskawicznie zabrał się do myciaiwycieraniawszystkiego,cosięda.Kibelzazasłonkązostałdokładniewyczyszczonyisparzonygorącąwodą.Widaćbyło, że chłopak robi to codziennie, bo sprawność, z jakąporuszał się pomaciupeńkiejprzestrzenisanitariatuoddzielonegozasłonką,byłanaprawdęimponująca.Alekszrozumiał,skądwzięłosięwrażenieczystościiporządku,któreprzywitałogonawejściu.Pojął,
żepodświadoma,przesadnawręczdbałośćohigienętowalkaożycie.Bruddlasześciufacetównadziesięciumetrachkwadratowychjestgroźniejszyniżprokurator.W tymsamymczasiedrugi zmłodszychosadzonychprzygotowywałproduktydo śniadania. Iw tym
przypadkuAleksbyłzdumionyilościąwiktuałówbędącychdodyspozycjiludziodbywającychprzecież
karęwięzienia,aniewypoczywającychnawczasach.Więziennakantynabyłajakwidaćcałkiemnieźlezaopatrzona.Ciastka,owoce…sanatorium,psiamać,pomyślał.– Kawy? – usłyszał pytanie. Odwrócił głowę. To był jegowczorajszy opiekun i tłumaczw jednej
osobie.Inteligent.–Tak.Dzięki–odparłlekkozażenowany.– Przyglądaj się – kontynuował tamten, skinąwszy głową w stronę sprzątającego, który właśnie
zapamiętale wycierał podłogę całej celi mokrą szmatą. – Nowo przybyły zawsze przejmuje kibel. –Wsypał po łyżeczce rozpuszczalnej nescafe do dwóch kubków i zalał wrzątkiem z czajnika. – Terazciebietoczeka.Odjutrazaczynasz,oncięwszystkiegonauczy.–Znówwskazałchłopaka,którywogóleniezwracałnanichuwagi.Alekswziąłdo rękikubekzgorącymnapojem.Wdychał jegoaromat, jakby tobyłonajprzedniejsze
kubańskiecygaro.Niesądził,żezwykłyzapachkawysprawimutakąprzyjemność.–Myciekiblajestjakrytuał,przyzwyczaiszsię–pocieszyłgoInteligent.Mamnadzieję,żeniebędęmusiał,pomyślałAleks.
♦♦♦
Po śniadaniu złożonym z przydziałowego chleba, sera i kiełbasy oraz zupełnie nieprzydziałowychpłatkówkukurydzianych,frankfurterekiwafelkówśmietankowo-czekoladowychnadeserprzyszedłczasnaspacer.TutajAleksaspotkałonieladarozczarowanie.Więzienny spacerniak w niczym nie przypominał przestronnego boiska do koszykówki rodem
zhollywoodzkichprodukcjiukazującychżycieAlcatrazczyShawshank,będącychsceneriąpasjonującychprzeżyćamantówwstyluRobertaRedforda.Tumożnabyłozagraćnajwyżejwping-ponga,ainatopewnieniestarczyłobymiejsca.Coś w rodzaju wyasfaltowanego tarasu umieszczone było na piętrze, otoczone ze wszystkich stron
muremizamknięteodgórysiatką.Spacerując,widziałosięwięctylkościanyiskraweknieba.Skraweknieba.Zawszecoś.Aleksniemiałochotynaspacerowanie,więcodrazuusiadłnaławcepodjednąześcian.Obserwował
towarzyszyniedolichodzącychgęsiegodookołaplacyku,wolnym,równymkrokiem.Niemógłsięwyzbyćnatrętnegoskojarzeniazezwierzętamiwzoo.Zauważył zbliżającego się do ławki swojego nowego przyjaciela, który chyba za punkt honoru
postawiłsobiewprowadzenienowicjuszawwięziennącodzienność.Amożetoteżczęśćrytuału?–Niespacerujesz?–zagadnąłInteligent,siadającobokAleksa.–Jakośniemamochoty.– Trzeba się ruszać. Jak się dłużej siedzi, to ważne. Nie ma specjalnie dużo okazji, żeby mięśnie
popracowały.– Ja jeszcze chyba za krótko tu jestem. – Aleks chciał powiedzieć, że wcale nie ma zamiaru tu
zostawać.–Andrzej.–Wreszciepadło jakieś imię.Do tejporygrupabyłaanonimowa.Widać tutaj ludzienie
zaczynająznajomościodprzedstawianiasię.–Aleks.Obajwmilczeniuobserwowalikrążącychpoklatceludzi.– Jak się tuznalazłeś?–Aleks stwierdził, żeporawyrazić choćbygrzecznościowezainteresowanie
człowiekiem,któryjakojedynywyciągnąłdoniegorękęwtymokropnymmiejscu.
Myślał,żepopełniłnietakt,zadająctakbezpośredniepytanie,boAndrzejmilczałprzezdłuższąchwilę.–Jestemarchitektem–odpowiedziałwreszcie.–Architektem?–zdziwiłsięAleks.–Śmieszne,co?–Nie,no…dziwne.– Korupcja – wyjaśnił Andrzej. – Duże centrum handlowe, przetarg na generalnego wykonawcę…
łapówka…–Ile?–wyrwałosięAleksowi.–Milion.–Jezu,wziąłeś?!–Aco,tybyśniewziął?–Andrzejuśmiechnąłsiękwaśno.–Przyszliipowiedzieli,żejeśliwybiorę
odpowiedniąfirmę,tozarobię.Najśmieszniejszejestto,żejaibezforsywybrałbymtenprojekt.–Widaćbyło, że upłynęło już wystarczająco dużo czasu, żeby Andrzej nabrał dystansu do sprawy. – Noiwybrałem…parędnipóźniejprzynieśliforsę.Milion.Gotówka.Wwalizce,jaknagangsterskimfilmie.TylkożezarazpotemwyjęlilegitymacjeCBAiprzestałembyćmilionerem.Atykimjesteśzzawodu?–zainteresowałsię.–Lekarzem.–Ha,ha,teżniezłe.–Śmiechbyłszczery.–Andrzeju–Alekspostanowiłwyjaśnićzagadkę,któradręczyłagoodwczoraj–powiedzmi…coto
znaczy…„głowa”?Architektspoważniał.–Trup.Musiałeśnieźlenarozrabiać,chłopie.Aleksuświadomiłsobie,żewprzestępczymświatkujestkimś.Rozległsięgwizdek.Koniecspaceru.
♦♦♦
Popowrociedoceliusiadłprzystoleizacząłprzeglądaćnumer„AutŚwiata”sprzeddwóchmiesięcy.Gapiłsięprzezkilkadobrychminutnanowąlanciędeltę,ale taknaprawdęwcalenie interesowałygoniespotykaneosiągnięciawłoskichdesignerów.Znówwróciłyobawy.Wróciłypytania.CorobiBleda?Czyktośmupomoże?Kiedytosięskończy?Istrach.Strach,żetuzostanie.Iwtedyotworzyłysiędrzwi.–Wendt!Aleks już czekał na rytualne: „syn?”, by odpowiedzieć: „Stanisława!”, ale pod bujnym wąsem
strażnikapojawiłsięuśmiech.–Pakujsię.Idzieszdodomu.
Rozdział23
–Proszęsiadać,paniedoktorze.Kawy?Silskiwskazałgościowimiejscenaprzeciwkosiebie,naktórymzwyklesiadalipodejrzani.–Nie,dziękuję,jużpiłem–odparłPawlak.– Pozwoli pan, że sobie zaparzę, nie miałem dzisiaj czasu… – Silski starał się rozładować nieco
napięcie.Facetbyłzdenerwowany,atomogłooznaczaćpraktyczniewszystko.Jeżelichcezniegowyciągnąćcoś
więcejniżpolicjawczasieśledztwa,musidziałaćdelikatnie.Wsypał dwie łyżeczki neski do służbowej filiżanki, zalałwrzątkiem i usiadł za biurkiem.Otworzył
teczkę z aktami sprawy i zaczął powoli przeglądać zeznania lekarza, zaprotokołowane podczaswstępnegoprzesłuchania.JednocześnieukradkiemobserwowałPawlaka.Niechciałtakodrazuzadawaćmupytań,czekał,ażgośćstracicierpliwość.Isiędoczekał.– Chciał pan mnie przesłuchać – odezwał się Pawlak – ale doprawdy nie wiem, w jakim celu.
Powiedziałemjużwszystkopolicjantomwkomendzie…itozedwarazymusiałempowtarzać…Ten facet zdecydowanie się Silskiemu nie podobał. Była w nim jakaś śliskość i cwaniakowatość,
zcałychsiłstarałsięzachowaćspokój,alenajegoczoleperliłysiękroplepotu.Nawetprokuratorżywiniechęćdokapusiów,choćktojakkto,aleon,którywswojejcodziennejpracy
tak często wykorzystuje wiedzę tak zwanych informatorów, powinien najbardziej ich szanować. Aleniechęćtoludzkieodczucie.Nieprokuratorskie.Starałsięoczywiściezachowaćobiektywizm,jaknakazywałodobrośledztwaizdrowyrozsądek,ale
przecieżnawetSądNajwyższymaswojesympatieiantypatie.–„Przesłuchać”,tozadużopowiedziane–odparłSilski,podnoszącwzrokznadpapierów.–Mamyjuż
pańskiezeznaniainiezamierzamyichpodważać,aleproszęmniezrozumieć,nadzieńdzisiejszyjestpannaszymjedynymświadkiem.Pókiniemamywynikówsekcjiianalizchemicznych,całeoskarżenieopierasiętylkonapańskimsłowie.Zjednejstronyspoczywanapanuogromnaodpowiedzialność,alezdrugiejmypodejmujemyogromneryzyko.Posłowie„odpowiedzialność”specjalniezrobiłkrótkąpauzę,chcączaobserwowaćreakcjęświadka.NatwarzyPawlakaniedrgnąłnawetjedenmięsień.Tylkooczyzdradzałyzaniepokojenie.Boże,czytenfacetniemasumienia?–przemknęłoprokuratorowiprzezmyśl.Przecieżoskarżakolegę
zpracyomorderstwo.Twardyzawodnik.Albozwykłamenda.–Copanprzeztorozumie?–spytałchłodnoPawlak.–Nocóż,chciałempowiedzieć,żejeżelimasiętylkojednegoświadkaijednozeznanie,każdybłąd,
każdeprzeoczeniemożesięskończyćkompromitacjąoskarżenia,awięckompromitacjąprokuratury.–Czypancośsugeruje?–WgłosiePawlakapojawiłsięcieńwątpliwości.Amożestrachu?Możetojestjakaśwskazówka?AmożetaksiętylkoSilskiemuwydawało?–Nie,niczegoniesugeruję–odparłpojednawczo.Sympatyczny czy nie, ten człowiek to jego jedyny partner w tej sprawie, przynajmniej na razie,
izdecydowanielepiejmiećgoposwojejstronie.–Chciałem tylko z panem porozmawiać – kontynuował przyjaźnie – potwierdzić kilka szczegółów,
zapoznaćsięmożenietylkozfaktami,aletakżezpańskimiodczuciamiiopinią.Zawiesiłgłos,czekając,coPawlakpowie.– Jestmi przykro, że sprawa dotyczymojego kolegi – odrzekł lekarz, a Silski omało nie parsknął
śmiechem. Pawlak może nawet się starał, żeby zdanie zabrzmiało w miarę przekonująco, aleprzypominałotoraczejżalhiszpańskiegoinkwizytora,żemusiałspalićkogośnastosie.–LubięiceniędoktoraWendta,alejakolekarz…ijakoczłowiek…ChybanawetministerWcisłoniewytrzymałby,słuchająctejobłudy.–Tak,rozumiem–przerwałmuSilski,bojużwiedział,żepytanieoopinieiodczuciazaprowadzigo
donikąd.Albofacetjestcyniczny,albocośukrywa.Amożejednoidrugie?Cholerawie.Trudno,trzebawrócićdofaktów.–Proszęsięzastanowićrazjeszcze–zacząłzinnejbeczki–czynapewnobyłpanjedynąosobą,która
mogławidziećto…zdarzenie?–Toznaczy?Znówcieńzdenerwowania?–Pytam,czyktoś jeszcze,możeprzechodząc,mógłwidziećdoktoraWendtawstrzykującego…Może
jakiśpacjent,pielęgniarka?Pielęgniarkamającawtedydyżur,AnnaStec, została coprawdaprzesłuchana, ale twierdziła, że po
zajrzeniudowszystkichchorychposzłasięzdrzemnąć.JednakuwagiSilskiegonieuszło,żegdysiedziałauniegowgabinecie,byłabardzozdenerwowanaichybaniedokońcaszczera.Zapytałwięcjeszczeraz:–AsiostraAnnaStec?–Nie,mówiłem już przecież kilka razy, że spała. –GłosPawlaka był twardy i zdecydowany.Zbyt
twardyizbytzdecydowany.Jakbyjąkrył,pomyślałSilski.Ciekawe…– Pytam, bo przecież zeznał pan, że w chwili gdy zajrzał pan do sali, chory… to znaczy ofiara…
najprawdopodobniej już nie żyła. I że doktor Wendt był w sali. – Silski próbował znaleźć rysę nagładkiejpowierzchnizeznania.Możepolicjancicośprzeoczyli?Drążyłtemat,przekonującsamsiebie,żerobitodladobraśledztwa.Zdrugiejstronyprzecieżtoniejestświadekobrony.Cholera,tojegoświadek!Koleśzeznał,comiał
zeznać,sprawajestjasna.Czegotusięczepiać?„Musimyuzyskaćwyrokskazujący”,zabrzmiałymuwuszachsłowaministra.Ato,coterazrobi,niejestprostądrogądouzyskaniatakiegowyroku.Aleteżwyjątkowokrętądrogądopoznaniaprawdy.LubsposobemawansowaniadoProkuraturyRejonowejgminyPierdziszewoGórne.–Tak,wchwiligdyzajrzałemdosali,tojużbył…koniec.–Teoretycznie–próbowałSilskiwytrwale.–Jestwięcmożliwe,żektośwcześniejwidziałchoćby
przezchwilęcałąsytuację.– Raczej nie. Zobaczyłbym to, idąc korytarzem. Nie zdążyłby uciec. Zresztą chyba przesłuchano
strażnikanadole.Wiedziałby,gdybyktośobcywchodziłotakpóźnejporzedoszpitala.Facetdobrzesięprzygotował.Albopoprostumówiprawdę.Nawetniesympatycznymkolesiomczasemsiętozdarza.– Poza tym – ciągnął lekarz – chyba nie wyobraża pan sobie, że ktoś, na przykład siostra Stec,
patrzyłbynatowszystkoiniezareagował.–Mamcodotegowątpliwości.–Silskipodjąłgrę,ciekawy,doczegodoprowadzi.
–Jakto?–Pawlakjakbyniezrozumiał.Byłtakpewnysiebie,żenieprzewidywałdyskusjinatematswoichteorii.–Codoewentualnejreakcji.–Prokuratorpostanowiłbrnąćdalejwtęabstrakcyjnąprzepychankę.–
Przecieżpanrównieżniezareagował.– A comiałem zrobić?Wchodzę, widzę, że w sali jest doktorWentd, a chory nie żyje. – Pawlak
poczerwieniałjakburak.–Spokojnie,paniedoktorze,absolutnieniemamzamiarupanaoskarżać.–Noproszę,zadziałało.– Co, miałem się na niego rzucić? – Pawlak zorientował się nagle, że jest wciągany w pułapkę.
Uspokoiłsię.– Najlepszym dowodem na to, że zareagowałem, szanowny panie prokuratorze, jest fakt, że
rozmawiamy.Podzieliłemsiępoprostumoimiwątpliwościami.Chorybyłcoprawdawciężkimstanie,niechciałrurki,alenicniewskazywałonato,żeumrzetaknagle…–tłumaczyłzniecierpliwiony.–Boże,przecieżjużtomówiłem!Prokuratorzrozumiał,żezezłapaniaptaszkanici.–Imamnadzieję–Pawlakspojrzałnaniegotriumfująco–żezrobipanztegowłaściwyużytek.–Proszęsięnieobawiać–odparłSilskispokojnie–zrobię.Czuł,żeprzegrałbitwę,aleniewojnę.Cośtuniegra.Tylkojeszczeniewiedziałco.
♦♦♦
Nakorytarzuoddziałumęskiegopanowałoprzedpołudniowezamieszanie.Pawlak szedł do dyżurki, odpowiadając zdawkowymi skinieniami głowy na pozdrowieniamijanych
pacjentów.Poranna wizyta w prokuraturze zmieniła jego plan zajęć, i zapowiadało się, niestety, nadrabianie
zaległości.Miałmnóstwopapierkowejroboty,któraczekałapoodprawie.Byłjednakzadowolony.Obawiałsiękonfrontacjiztymprokuratorem.Nieprzypadlisobiedogustu,afacetnawetniepróbował
tegoukryć.Widaćbyło,żeniebędziejegosojusznikiemwdecydującejrozgrywce,cobyłootyledziwne,żetaknaprawdęgrająwjednejdrużynie.Obajmająintereswtym,byWendtnieuniknąłkary.TrzebapoprostunategoSilskiegouważać.Wsumiejednakniemiałpowodudonarzekań.Celzostałosiągniętyitylkotosięliczy.Wpracy teżwszyscynabraliwodywusta.Spodziewał sięzażartychdyskusji,koleżeńskich sporów
lubchoćbyjakichśkomentarzy.Atunic.Cisza.Malaknaodprawiepoinformowałwszystkich:„DoktorWendtprzebywanabezpłatnymurlopie”.Ityle.Anisłowaopowodach.Anisłowadokiedy.Niktonicniezapytał.Aprzecieżwszyscywiedzieli.Totypowedlalekarskiegoświatka.Niewychylaćsię.Inawzajemkryć.Dzisiajjednakwszystkodziałałonajegokorzyść.Toon,doktorWłodzimierzPawlak,rozdajekarty.
♦♦♦
–DoktorzePawlak!PrzeddrzwiamidyżurkipielęgniarekstałaAnkaStec.Boże,czegoonaznowuchce?–pomyślałwkurzony.Wiedział,żemusibyćdlaniejmiły,niemożepozwolić,żebytakretynkazniweczyłacałyjegowysiłek.
Dlategopostanowił,żebędziejąkrył,żeniezdradzi,iżmiałajakikolwiekzwiązekzcałąsprawą.Pozatymmiałnadziejęnainnekorzyści…możewprzyszłości.Ankajestcoprawdagłupia,aleładna.Lepiejjejniezrażać.–Nocotam,paniAniu?–rzucił,aonazrobiłatakąminę,jakbyjegowidokjąucieszył.–Przepraszam,paniedoktorze,żeprzeszkadzam…–zaczęła.–Niemasprawy.–Niktnicniemówi…no,wiepan…wzwiązkuzdoktoremWendtem…Niktnicniemówi,boniktniechceryzykowaćkarieryiciepłejposadki.–Panpodobnobył…no,napolicji…–ciągnęła.–Proszępowiedzieć,czynaprawdęnicmusięnie
stanie? A tak w ogóle, to kto zawiadomił policję? Powiedziałam o tym tylko panu… – Urwałazawstydzona, że Pawlak dowiedział się o jej podejrzeniach, bo chciała zwyczajnie zemścić się naAleksie.Ateraztegożałowała.– Kto zawiadomił? Nie wiem… Może córka Szymańskiego miała jakieś wątpliwości – odrzekł
spokojnie, choć pomyślał: kurwamać, tamała za dużo kombinuje. – PaniAniu, zapewniam panią, żerobię,cowmojejmocy.DoktorWendtjestmoimkolegąistaramsięmupomóc,jaksięda.Przekonujępolicję,żejestniewinny,alepowiempaniwzaufaniu,żeanalizychemiczneniewyglądajązbytciekawie–zablefował.–Boże,taksięmartwię,żetoprzezemnie.–Wniebieskichoczachpielęgniarkipojawiłysięłzy.No,jeszczemitencyrknaśrodkukorytarzapotrzebny.Pawlakbyłcorazbardziejzirytowany.–Co też paniwygaduje, paniAniu! – powiedział pospiesznie. –Przecieżwiadomo, że nikt źle nie
życzy doktorowi Wendtowi, a szczególnie pani. Proszę się nie denerwować i mi zaufać. Naprawdę,wziąłem sprawy w swoje ręce, słowo. – Podniósł dwa palce jak harcerz. Marzył, by dziewczynawreszciesięodniegoodczepiła.Onajednakjeszczenieskończyła.–Doktorze–powiedziała stanowczo, ocierając łzę– jedno jest pewne… ja ani słowaniepowiem
przeciwko doktorowiWendtowi… choćby nie wiadomo kto mnie pytał. Nie zeznam w życiu, że coświdziałam.Możepanbyćmniepewny.–Wiem,paniAniu,zawszewiedziałem.Jeżeliktokolwiekpaniązapyta,najlepiejpowiedzieć,żepani
spałainiczegoniewidziała.–Nowłaśnietakpowiedziałam–zapewniłaskwapliwie.–Amnieproszępozostawićresztę–dorzuciłuspokajająco.–No,muszęlecieć.Docentnamnieczeka.Niktnaniegonieczekał,alemiałdośćtejfarsy.Ankaodwróciłasięiwycofaładodyżurki.Włodekodetchnąłzulgą.Tosięnazywapełnakontrola,pomyślałzsatysfakcją.
Rozdział24
Wolność.Boże,cozauczucie!Alekswyszedłnazalanesłońcempodwórze.Tobyłocoprawdawciążpodwórzearesztuśledczego,
aletobyłoteżpodwórzezaledwiepięćdziesiątmetrówodwolności.Szedłpowoli,wciążjeszczeprowadzonyprzezstrażnikaibezsznurowadeł,którepospiesznieschował
do kieszeni, nie chcąc przebywaćw tymmiejscu ani sekundy dłużej, ale szedł w kierunku świata zamuremitylkotobyłoważne.Kręciłomusięwgłowie.Szoktlenowy?Niemożliwe,przecieżniespędziłtulatidopierocowróciłzespaceru.Nie,tocośinnego.Uczucie,jakiegonigdydotądniedoświadczył.Chciałomusięjednocześnieśmiać
i płakać, czuł się zarazem silny i bezbronny, cieszył się jak dziecko i przerażała gowłasna kruchośćiwrażliwość.Rozumiałjużpacjentów,którzynagledowiadywalisię,żesąciężkochorzy.Alerozumiałrównieżtych,którzydoznaliłaskiwyleczenia.Tak naprawdę jednak to wcale nie koniec jego problemów, a dopiero początek. Zwolnienie jest
warunkowe,aprocesiwyroknieuniknione.Ale teraz to nieważne.Chciał tylko jak najszybciej pokonać tych kilkadziesiątmetrów i być już po
tamtejstronie,wtamtymświecie.Portiernia.Jeszczejednakontrola.Znówdokumenty.Cholera,dlaczegototakdługotrwa?Wreszcie gruby strażnik i portier w jednej osobie, wyposażony w pęk kluczy, wolno podreptał
wstronęmasywnejbramy.–PanieWendt,mapanszczoteczkę?–Pytaniebyłotakzaskakujące,żeAlekswybałuszyłoczy.–Jakąszczoteczkę?–Dozębów.A,prawda,panpierwszyraz.–Strażnikspojrzałwpapiery,upewniającsię,żemado
czynieniaznowicjuszemwwięziennejbranży.–Totakizwyczaj.–ŚwiętyPiotrwczyśćcowejwersjisięuśmiechnął.–Trzebazłamaćszczoteczkędozębów,którąsię
tudostało,irzucićzasiebieprzezleweramię–tłumaczył,otwierająckolejnezasuwy.–Wtedysięniewróci.Wreszcieostatnikluczprzekręciłsięwogromnymzamku.–Zatymidrzwiamijestpanwolnymczłowiekiem,panieWendt–oznajmiłstrażnikpoważnie.–Iżyczę
panu,żebypannimpozostał.Toniebyłyżyczenia.Tobyłaprzestroga.Alekswyszedłnaulicę.Zdenerwowanieizniecierpliwienienatychmiastzniknęłyjakzłysenpootwarciuoczu.Odetchnąłgłęboko.Byłwolny.Rozejrzałsięinatychmiastdostrzegłosobę,którątakbardzopragnąłzobaczyć.
Ojciec.Stałpodrugiejstroniewąskiejuliczki,wcieniudrzewa.Aleksprzeszedłprzezjezdnięibezsłowapadlisobiewramiona.Przezdługąchwilężadennicniemówił.–Poczekaj,tato.–Alekssięgnąłdokieszeniiwyjąłszczoteczkędozębów.Złamałjąirzuciłzasiebie.–Corobisz?–zdziwiłsięojciec.–Nic,nic…nieważne.Chodźmy.Aleksniebyłwstaniepowiedziećnicwięcej.Miałściśniętegardło.Chciałomusiępłakać.Bochoć
cieszyłsięzobecnościojca,wgłębiduszyspodziewałsięzobaczyćMonikę.
♦♦♦
SiedzieliwkuchninaMokotowieipilikawę.Aleksniechciałtakodrazuwracaćdodomu.Zjednejstronyniemiałochotynażadnerozmowy,ale
zdrugiejczułstrachprzedsamotnością.Bałsię,żekiedyzostaniesamikiedyobawydotyczącenieuchronnościczekającejgokaryodsuniena
chwilęnadalszyplan,nicjużnieobronigoprzedkoniecznościąstanięciaokowoko…Zkim?Zduchem?ZSzymańskim?Czyzsamymsobą?Więcejmilczeli,niżrozmawialiprzytejkawie.Ojcieconicniepytał:anioareszt,anioto,dlaczegosynsiętamznalazł.Znałoficjalnąwersję,ale
wiedział,żeAleksmazupełnieinnąopowieść.Możekierowałanimdelikatność,amożeraczejstrachprzedtym,comógłbyusłyszeć?Aleksniepaliłsiędozwierzeń,kawawystygła,zegartykałgłośno,aoniwymienializdawkoweuwagi.–Tato,skądwziąłeśtęforsę?–zapytałwreszcieAleks.–Niedoceniaszswojegostaregoojca.–Senioruśmiechnąłsięlekko.–Taak,widać,żezciebienadzianyfacet.–Miałem trochęoszczędności, część jeszcze z czasu, gdymamażyła.Zostawiałem je na tak zwaną
czarnągodzinę…ajakoże,prawdęmówiąc,czarniejszejniepotrafięjużsobiewyobrazić,tocieszęsię,żesięprzydały.–Dzięki.–Aleksniebyłwstaniepowiedziećnicwięcej.–Zdrugiejstronysamniedałbymrady.Maszprzyjaciół,synu.Itojestzpewnościąjedynapozytywna
stronacałejtejsprawy.–Niewiedziałem,żewogóletakiesą.–Niebądźcyniczny.Wiem,żetotrudnewtakimmomencie,alewłaśnieto,żesąbliscyludzienatym
świecie, powinno podtrzymywać cię na duchu… Szczerze powiem, że do tej pory nie przepadałemspecjalnie za tymSawickim. Jakiś taki głośny…namolny… I te jegopoglądypolityczne…Ale trzebaprzyznać,żechłopdwoiłsięitroił,żebyzebraćparęgroszypoludziach.Niewiem,czypoludziachzeszpitala,botegoniechciałmipowiedzieć,alepodejrzewam,żetamteżktośotobiemyśli.–Wojtek?Kurczę,niespodziewałemsię…–Nojakto,przecieżzawszemówiłeśonimjakooprzyjacielu.–Różnerzeczymówiłem.–Idobrze,żemówiłeś,Aleks,tosięsprawdza.Powtarzamci,sąludzie,naktórychmożeszliczyć.–Sąteżtacy,którzynamniedonieśli–zauważyłgorzko.Znówzapadłacisza.
–Niewiem,copowiedzieć.–Ojciecwzruszyłbezradnieramionami.–Acotujestdopowiedzenia?Niechcęzresztąnikogooceniać,toitakniczegoniezmieni.–Dobrze,żechociażtorozumiesz.Dolaćcikawy?–Nie,dzięki.–Aleks.–No?–Byłjeszczektoś.–Słucham?–Mówię,żebył jeszczektoś.Wczoraj,gdyzbierałempieniądze…Cholera,niewiem,czy todobry
moment,żebyotymgadać.–Ojciecbyłzmieszany.–Skorojużzacząłeś…–Napewnoniechceszodpocząć?Możepowinnominąćparędni?–Raczej parę lat.Uwierzmi, czas nic tu nie zmieni.Chyba że na gorsze.Mów śmiało, nie jestem
dzieckiem.–Byłatutajtadziewczyna.Ojciecmiałrację.Jestzdecydowaniezawcześnie.Aleks tyle razy wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy się zobaczą, nie wiedział, co jej powie.
Podświadomiewidziałichrazem,jużnazawsze.Przecieżzrobiłtoteżdlaniej,żebyjejulżyć.Pomógłjej,jejojcu…Miałzamętwgłowie.–Tak,ona.–Wendtzauważył,żesynzbladł.–Możepołożyszsięnachwilę?Źlewyglądasz.–Nie, jestdobrze, to tenośrodekspa takmniewykończył–próbowałzażartowaćAleks.–Awięc
byłatu?–Tak.–Skądwiesz,żetoona?Przecieżjejnieznasz,nieopowiadałemcioniej.Alekssiedziałzewzrokiemwbitymwblatstołu, jakbywstydziłsięspojrzećojcuwoczy.Jakbynie
chciałsięprzyznać,żeponiósłporażkę.–Niejestemtakigłupi,potrafięsiędomyślić,wieszprzecież…–Wiem–odparłcichoAleks.–Powiedziała,żebyliścieblisko…bardzoblisko.Odrazuzorientowałemsię,kimjest.Wiedziałem,
żekogośmasz.Tozresztądobrze…–Noniewiem,czytakznowudobrze.–Przyniosłapieniądze.Niechciałemwziąć.Nalegała…–Askądonawiedziała,gdziecięznaleźć?–Tonietajemnica,niepracujęwCIA.Aleniepytałem,byłemzaskoczony.Wkońcuwziąłemodniej
dwadzieściatysięcy.Bardzonalegała,chciaładaćcałąkwotę,alewziąłemtylkotyle,ilebrakowało,bojużniemiałemodkogopożyczyć.Gdybynieto…niewyszedłbyśdzisiaj.Maszdomnieżal?–Nie,dlaczego?Dobrzezrobiłeś.Ajednakmupomogła.Byłaprzynim.choćdaleko.Winnymświecie.Dziwnieobca.Tominie.Potrzebaczasu.–Gdzieterazjest?Mówiłacoś?–zapytałznadzieją.– Tak. – Głos ojca był tak poważny, że musiał zwiastować złe nowiny. – Wczoraj poleciała do
NowegoJorku.Prostostądjechałanalotnisko.Powiedziała,że…musi…że…zrozumiesz…–Rozumiem.Jedyne,corozumiał,tożeświatsięskończył.
Rozdział25
Wdomuniebyłoażtakźle.Najtrudniejszabyłapierwszanoc.Niedość,żepomimozmęczenianiemógłzasnąćprawiedoświtu,to
gdywreszciemusiętoudało,budziłsięcochwilazlanyzimnympotem.Znów,podobniejakwareszcie,sen mieszał się zjawą. Jak na dziwacznej defiladzie przesuwały się w jego głowie coraz to nowepostacieiodrealnioneobrazy.Więziennystrażnik…Szymański…Ojciec…Monika…To minie, pocieszał się, za każdym razem wstając i przemywając twarz zimną wodą. Normalne
odreagowaniestresowejsytuacji.Wieotymkażdypsychiatra.Niemasięczymprzejmować.AleniemógłprzestaćmyślećoMonice.Niewiedział,codoniejczuje.Niemiałpretensji,żewyjechała.Sambyjejdoradzałtakikrok.Tutajmogłatylkozaszkodzić.Sobie.Ijemu.Bledauprzedzał,żepolicjamożegoobserwować.Tak, dobrze, że wyjechała. To było najrozsądniejsze, co mogła zrobić. Ale tak szybko? Bez
pożegnania?Taknaprawdęmiałnadzieję,żezostanie,żebędzieprzynimtrwała.Boże,dlaczegojejtuniema?!Miałniejasneprzeczucie,choćzcałychsiłjeodsiebieodsuwał,żeokazałsięnaiwnymgłupkiem.
♦♦♦
Ranobyłbardziejzmęczony,niżkiedykładłsięspać.Głowamupękała.Nie musiał iść do pracy. Jak wynikało z relacji Sawickiego przedstawionej ojcu, jest na urlopie,
bezpłatnymibezterminowym.
♦♦♦
Pukaniedodrzwizaskoczyłogoiprzywołałozłeskojarzenia.Przesunąłzasuwęzamkaiotworzył.–PanAleksWendt?Przepraszamzanajście,alemamważneinformacjedotyczącepańskiejsprawy.Przed drzwiami stał elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Szpakowate włosy, okulary
wdrogichoprawkach,letnia,doskonaleskrojonamarynarkaistonowanykrawattworzyłyfilmowyobrazfacetazklasą.–Można?–Nieznajomywciążstałnaklatceschodowej,czekającnazaproszenie.–Tak,proszę.–Aleksmachnąłzapraszającorękąiotworzyłszerzejdrzwi.
Mężczyznawszedłdosalonu.–Niechpanusiądzie.Napijesiępanczegoś?GośćusiadłwulubionymfoteluAleksaiodrzekł:–Byłbymwdzięcznyzakawę.Bezczelnytypek,pomyślałAleks,idącdokuchni.– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? – zapytał, kładąc nacisk na słowo
„niespodziewana”,gdystawiałnastolikudwiefiliżanki.– Proszę mi wybaczyć, powinienem wcześniej zadzwonić, ale nie odbierał pan telefonów, a poza
tym…mógłbymzostaćźlezrozumiany.NazywamsięRafałWerner.Otomojawizytówka.Alekswziąłdorękibiałykartonik.Nagórze,pośrodku,widniałologo,którebyłotakcharakterystyczne,żenierozpoznaćgowtymkraju
moglichybatylkoniewidomi:obiektywwpisanywoko.Apodnimnapis:
Tygodnik„Kulisy”RafałWerner
redaktornaczelny
Oczywiście. Aleks zdał sobie sprawę, że ten człowiek od razuwydałmu się znajomy.Może dlategowpuściłgodomieszkania?„Kulisy” od kilku lat zajmowały pierwsze miejsce w rankingach jako najbardziej opiniotwórcze
czasopismo.Oceniały, dementowały, odkrywały, kreowały, potwierdzały, zaprzeczały, wynosiły na piedestał
irozrywałynastrzępy,wzależnościodpolitycznegoklimatu.Politycymawiali:„Jeżeliniepisząotobiew»Kulisach«,toznaczy,żenieistniejesz”.RedaktorRafałWernerbyłpowszechnieuważanyzatwórcętegospektakularnegosukcesu.To on sprawił, że tygodnik oparł się najpierw konkurencji wielkichmiędzynarodowych potentatów
wydawniczych,opanowującychmetodyczniekrajowyrynek,apóźniejpodbiłsercaczytelnikówbardziejniż wszystkie rywalizujące z nim tytuły razem wzięte. Pod rządami tego błyskotliwego dziennikarzai sprawnego, bezkompromisowegomenedżera średnio poczytna gazeta stała sięmedialnym koncernemijednymzgłównychgraczynapolitycznejarenie.SamWerner był popularnymkomentatorem, który jednak stronił odwystąpieńwmediach i zabierał
głostylkoprzyokazjinajważniejszychwydarzeń,cozdecydowaniepodnosiłorangęiatrakcyjnośćjegowypowiedzi.Aleksuznał,żetenczłowiekzdecydowanieniebudzizaufania.– No to teraz już tym bardziej musi się pan wytłumaczyć – rzucił lodowato. – Co to za ważne
informacje?Skądpochodzą?– Spokojnie, doktorze. – Facet był bezczelnie wyluzowany. – Informacji na temat dochodzenia
wpańskiejsprawiemamwięcejniżpanimecenasBledarazemwzięci.–ZnapanDaniela?–zdziwiłsięAleks.Czyżbyadwokatzdradziłkomuśszczegółysprawy?–Nieosobiście,ale…–Aleco?–…alemamyswoichinformatorów.Niechpanniebędzienaiwny,doktorze.Niemyślipanchyba,że
dziennikarz największego polskiego tygodnika publicystycznego musi oglądać wieczorne wiadomości,żebysiędowiedzieć,cosłychać.Rozmawiamynieoficjalnie…nigdypantegoniesłyszał,ale…jaznamkażdyszczegółtegośledztwa.Ito,proszęmiwierzyć,zpierwszejręki.–Policja?–spytałzniedowierzaniemAleks.–Pantopowiedział.Ja,mówiącjęzykiembranżowym,niepotwierdzaminiezaprzeczam.
–Przekupnedranie!–Cóż,niesądźcie,abyścieniebylisądzeni!–Ico,przyszedłmipanpowiedzieć,żejestpandobrzepoinformowany?–DoktorzeWendt, jestempopańskiej stronie – zapewniłWerner. –Niechwięcmożeprzez chwilę
pohamujepannieodpartąchęćwyrzuceniamnieiposłucha,comamdopowiedzenia.Dobrze?–Podwarunkiemżezaczniepanodwyjaśnienia,dlaczegotakwybitnydziennikarzjakpaninteresuje
sięlosemkogośtakiegojakja.–Mapanmożeinternet?–Dziennikarzwskazałstojącynabiurkulaptop.–Pewnie,żemam,alezmieniapantemat.Proszęodpowiedziećnamojepytanie.–Wcalenie zmieniam tematu,wręczprzeciwnie.Proszęotworzyćdowolnyportal informacyjny.To
namzaoszczędzilataniadokiosku.Zapewneniemiałpanwostatnichdniachzbytdużoczasunaczytaniegazetczyoglądanietelewizji.Proszę.–Jeszczerazwskazałlaptop.–Wszystkojedno,jakiportal?Alekswłączyłkomputericzekał,ażuruchomisięprzeglądarka.–Tak.Pierwszyzbrzegunews.Awidokpierwszegozbrzegunewsasprawił,żeAleksprawieprzestałoddychać.Sąnowedoniesieniawsprawiedomniemanegolekarzazabójcy.Zmieniłportal.Jeszczegorzej:DoktorŚmierć–prawdaczydonos?Zamknąłkomputer.Notopomnie,pomyślał.–Prawdęmówiąc,jużmyślałem,żetematniechwyci.–Wernerniezwróciłuwaginareakcjęswojego
rozmówcy.–Stawiałemnaniegoodsamegopoczątku–ciągnąłtakimtonem,jakbyomawiałewentualnenastępstwa efektu cieplarnianego za kilkadziesiąt lat. – A tu nic, tak jakoś niemrawo się rozkręcało,zaledwie kilka lakonicznych komentarzy po pańskim zatrzymaniu. Wyglądało na to, że nikt się niezainteresuje.Ażdowczorajszegopopołudnia.Jedenpolityksięwypowiedział,drugimuodpowiedział,no iproszę, jestpansławny.Popytałemtu i tamiokazałosię,żeśledztwembardzo interesujesięsamminister sprawiedliwości.Była sprawa kryminalna, a jest polityczna.Ojca teżmusi pan uprzedzić, żezarazzacznądoniegowydzwaniaćróżneredakcje.–Tak,rozumiem.–Aleksotrząsnąłsięzodrętwienia.– Jak pan widzi, doktorze, pańska sytuacja jest wyjątkowo trudna, bo wyrok już zapadł – mówił
Werner.–Coprawda,sądwydagodopierozajakiśczas,alekomuwepoceszybkiegointernetuchcesięczekaćnaorzeczeniesądu?Niktteraznieumywarąk,toniejesttrendy.– Po co mi pan to wszystko mówi? Kopanie leżącego też należy do public relations? – spytał
zsarkazmemAleks.–Przedstawiamtylkoopissytuacji,żebyułatwićpanupodjęciedecyzji.–Jakiejdecyzji?!–Aleksażpodskoczyłwfotelu.–Debata.–Dziennikarzwypowiedziałtosłowo,jakbywogólenieusłyszałpytania.Czekałnareakcję
Aleksa.–Oczympanmówi?Gośćrozsiadłsięwygodnie.–Wyrokniezapadł jednogłośnie.Zdania„przysięgłych”sąpodzielone. I tomniejwięcejporówno.
Proszęmiwierzyć,ja,wprzeciwieństwiedopana,czytamgazety.Jestmiejscenadebatę,czylinato,coludzie lubiąnajbardziej: na awanturę.Księża, lekarze, ateiści, dewoci. Intelektualiści i prosty lud.Napewno zaraz wyskoczą też partie polityczne. Różnica poglądów staje się ważniejsza niż to, czegodotyczą.–Wernerspoważniał.–Tematsięrelatywizuje,nicjużniejestjednoznaczne,źliniesątacyźli,dobrzyniesątacydobrzy.Musipanzrozumieć,żemytaknaprawdęnieżyjemyztematów,tylkozróżnic
poglądównatetematy.Aeutanazja,obokaborcji,tonajbardziejgorącytemat.–Nie,niebędęatrakcjąwieczoru.Niedamsięwnicwmanewrować.Możetozrobiłem,możenie,ito
moja sprawadlaczego.Wyłączniemoja.Apoza tym skądpanwie, że tobyła eutanazja, a nie zwykłemorderstwo?–prychnąłAleks.–Bomamswoichinformatorów.Przecieżmówiłem.–Informatorów,którzysiedząwmojejgłowie?!–Aleksbyłwściekły,żetengoguśładujesięzbutami
wjegożycieijegomyśli.Samjeszczewszystkiegodokońcanieprzemyślał,atenjużwszystkowie.–Jakiinformatormożewiedzieć,comnąpowodowało?!Iczywogólejestemwinny?Amożetowszystkotojakieśgigantycznenieporozumienie,którewkrótcesięwyjaśni?Ajeślitobyłzwykłydonos?–Boże,jakonbychciał,żebytobyłtylkodonos!–Ajeśliwładowałsiępannaminę?–Powiembrzydko:niechpannierżniegłupa.Jak jużpowiedziałem,sporowiem.Topańska jedyna
szansa – tłumaczył dziennikarz, jakbyw ogóle nie interesowało go, coAleksma do powiedzeniawewłasnejsprawie.–Musipanzrozumieć,żetylkonatymmożepanwygrać.Imbardziejjednibędąpanaatakowali, tym chętniej drudzywezmą panaw obronę. To się będzie samo nakręcać, ażw końcu niebędziemożnazrobićpanukrzywdy,botobyłobytak,jakbywIdoluwyłączyćmikrofony.–Boże,alezpanacynik.–Niecynik,tylkownikliwyobserwator.Topodstawamojegozawodu.Zresztąpańskiegorównież.Tak
więcprzyszedłem,żebyzłożyćpanupropozycję.–Przecieżpowiedziałempanu…–Niemożesiępanukrywać,doktorze–przerwałmuWerner.–Jestpanterazosobąpubliczną,czysię
to panu podoba, czy nie. Musi się pan stać symbolem dla wszystkich, którzy walczą o liberalizacjęstandardównaszegożycia,oprawododecydowaniaowłasnymlosie,prawodoaborcji,doeutanazji…Przykłademdlatych,którzyniechcą,żebywokółpanoszyłsięśredniowiecznyinkwizycyjnykatolicyzm.–Dziennikarzzrobiłefektownąpauzę.–Nasztygodnikjestnatylesilny,żemożewykreowaćtakiobrazipoprowadzićkampanię.Oczywiścieniesam.Zanamipójdąinni.Topewne.–Itojesttapropozycja?– Nie, propozycja będzie teraz. – Werner wiedział, jak dawkować napięcie. – A przyszedłem tu
osobiście, bo żaden z naszych redaktorów nie jest upoważniony do prowadzenia negocjacji na takimpoziomie.–Najakim.poziomie?–Proponujemypanumilionzłotych.–Słucham?Zaco?–Zapańskąspowiedź.Wywiadrzeka,cyklartykułów,powieśćwodcinkach,niechpantonazywa,jak
chce,formajestdouzgodnienia,toszczegół,ważnajesttreść.–Niemamowy.Samsepannapisz,copanchcesz,itakniemamnatowpływu!Iidźpandodiabła!–Paniedoktorze,czyjawyglądamnaidiotę?–TonWernerabyłpobłażliwy,alejednakugodowy.–
Myśli pan, że proponowałbym panu taką górę pieniędzy, gdybym, jak to pan ładnie ujął, mógł sobie„napisać, co chcę”? –Aleksmilczał. – Pewnie, żemogę pisać, comi się podoba, tylko, niestety, niebędzietomiałożadnejwartości.Tobędziekomentarz,opiniamojaalboktóregośzmoichpodwładnych.Kogo to obchodzi? Nie, drogi panie, mnie jest potrzebnawiwisekcja. Opis wydarzeń krok po kroku,zpierwszejręki,niejakieśdziennikarskiewypociny.Chcęszczerych,intymnychzwierzeń.–Nie.Niezrobiętego.Popierwsze,niezamierzamrobićzsiebiepajaca,apodrugie,takadyskusja
niczegoniezmieni.Niewtymkraju.Jeszczedługonie.Zaręczampanu,żemnóstwolekarzyulitowałosięnad śmiertelnie chorymi, tylko że nikt o tym nie wie. I oby nigdy się nie dowiedział! Jak jużpowiedziałem,możetozrobiłem,możenie,alejeślitak,miałemswojepowody.WernerchybaitymrazemwogóleniesłuchałAleksa,bopowiedziałpodniecony:–Właśniedlategomusimytozrobićwspólnie.
Aleksmiałdość.–Proszęwyjść.Proszęnatychmiaststądwyjść!Przezchwilępatrzylinasiebiebezsłowa,poczymgośćpowoliwstał.– Jużwychodzę– ten człowiekniebyłprzyzwyczajonydoodrzucania jegopropozycji – aleproszę
rozważyćmojąofertę.Jestemprzekonany,żelepszejniktpanuniezłoży.Powiemwięcej–nachyliłsięnadAleksem–panjużniedostanieżadnychofert.–Odwróciłsię i ruszyłdodrzwi.–Dozobaczenia,doktorzeWendt–rzucił,nieoglądającsięzasiebie.Trzasnęłydrzwi.Aleksdługosiedziałwfotelu,próbujączebraćmyśli.
Rozdział26
–Arturze,czytymniewogólesłuchasz?GłosLenySilskiejunosiłsięjakzwyklenadgłowamimaluczkich,spowijającsłuchaczykoloraturową
mgłą.–Tak,mamo?Matka zawsze musiała znajdować się w centrum zainteresowania, błyszczeć i budzić podziw. Nie
wyobrażałasobie,jakmożnaprzyjśćnaprzyjęciepunktualnie,ogodziniewskazanejwzaproszeniu.„Eleganckakobietamusimiećentrée”,mawiała.Wżyciumiałazarównowielkieentrée,jakijeszczewiększesortie,bokarieraoperowejśpiewaczki
wpowojennejWarszawiemusiałaobfitowaćwtakąsamąliczbęwzlotówcoupadków.MadameSilska,bezwzględunaczasy,byłaszykownaielegancka.Nawetniedzielneobiady,naktórerazemzJustynązapraszali jąregularnieodśmierciojca,czyli już
prawieodsiedmiulat,byłyraczejokazjądoprezentacjicorazbardziejekstrawaganckichnakryćgłowy,anierodzinnymspotkaniem.Artur podziwiał Justynę za jej anielską wprost cierpliwość, bo utrzymywanie dobrych stosunków
ztakąteściowątobyłaprawdziwatowarzyskaekwilibrystyka.Justynapochodziłazmałegomiasteczkana Podlasiu, z niezbyt zamożnej rodziny, i teoretycznie nie powinna mieć najmniejszych szans nazaskarbieniesobieuczućteściowej.A jednak Silska ubóstwiała synową: jej kuchnia była „wykwintna”, pomysły na aranżację ogrodu
„jakżekreatywne”,achłopcówwychowywałaz„heroicznymoddaniem”.Stałympunktemprogramuniedzielnychobiadówbyłociągłestrofowanieipouczaniesyna,zupełniejak
wjegostudencko-kawalerskichczasach.Noijeszczechłopcy.Codziwne,dlaKamilaiBartkababciabyła„spoko”,choćtoakuratSilskimógł
zrozumieć, bo na YouTube zapewne nie takie babcie można znaleźć. Wiadomo, dzieciaki to grupaspołecznaakceptującawszelkieekstrawagancje.Często wracał pamięcią do rodzinnego domu. Dom był nietypowy, jak jego gospodyni, ale nie
pamiętał,żebykiedykolwiekrodzicepoważniesiępokłócili.–Zadużoostatniopracujesz,mójdrogi.Jesteśprzemęczony–ciągnęłaSilska.–Nieprzesadzaj,mamo–mruknął.–Poprostuprowadzęterazdośćskomplikowanąsprawęijestem
bardzozajęty.– Wszystkie twoje sprawy są skomplikowane – zrzędziła. – Inni prokuratorzy dostają te mniej
skomplikowaneiawansują.–Jateżawansuję,gdyskończętęsprawę–powiedziałnaodczepnegoizarazpożałował,żenieugryzł
sięwjęzyk.Zapóźno.–Chodziotegolekarza?–spytałaczujnieSilska.–Aty,mamo,skądwiesz?–Mówiliwtelewizji,aleniewiedziałam,żetotyprowadzisz.–Niepowiedziałemprzecież,żeprowadzę.
–Niejestemgłupia,synu.Anibypojakiejsprawiemógłbyśawansować?Pogłośnej,tooczywiste–powiedziałazadowolonazeswojejdociekliwości.–Mamo,wieszprzecież,żeniewolnomiznikimrozmawiaćoszczegółachśledztwa.Chłopcyzzapamiętaniemdłubaliwtalerzach.Zapowiadasięniezłajazda.Ważne,żebyprzyokazjinie
oberwać.–Aczyjaciępytamoszczegółyśledztwa?!–wykrzyknęłastarszapani,święcieoburzona.–Jatylko
powiedziałam,żejesteśprzemęczony.Jużrozumiem,dlaczegoreagujeszagresywnie,mójdrogi.–Mamo,możejeszczeindyka?–WsukursSilskiemuprzyszłażona.Spojrzałnaniązwdzięcznością.–Dziękuję,mojadroga,jestwyborny.Janaprawdęniewiem,jaktywytrzymujeszztymmoimsy…Naglerozległsiębrzęktłuczonegoszkła.Wszyscyspojrzelinadrzwisalonu.Byłyprzymknięte,alewidaćbyłofragmentkominkaitelewizor.Boże,włamanie,pomyślałSilski.–Zostańcietutaj!–krzyknąłipobiegłdosalonu.Podłoga zasłana było okruchami szkła, ziemią i skorupami doniczek. Były też kamienie. Duże jak
melony.PoczułnaramieniudłońJustyny.–Prosiłem,żebyśniewychodziła.Wsaloniepanowałacisza.Napięciepowoliopadało.Nicwięcejsięniewydarzyło.Wdrzwiachjadalnistanęłamatka.BartekiKamilskradalisięzaniąipróbowalicośzobaczyć.–Jezu,ktotozrobił?–szepnęłaJustyna,patrzącnapobojowisko.GdyArtur wziął się do sprzątania, jego wzrok padł na największy z kamieni.Wglądał inaczej niż
pozostałe:byłowiniętywpapierprzewiązanysznurkiem.–Zarazsiędowiemy,ktoidlaczego–mruknął,mocującsięzesznurkiem.Odwinąłpapierirozprostowałgonakolanie.Tobyłlist.Krótkawiadomośćnapisanaczarnymflamastrem:Pozwólcieludziomumieraćzgodnością.
Wizytapolicjibyładługa,męczącaibezproduktywna.Zaowocowaławielostronicowymprotokołem.Arturzastanawiałsię,czywogóleichwzywać,bojakoprokuratornajlepiejwiedział,jakprzedstawia
sięwykrywalnośćwtegotypuprzypadkach.Apozatymniskaszkodliwośćspołecznaczynu.
♦♦♦
Siedzieliwmilczeniuprzyherbacie.Chłopcybawilisięnagórze.Policjanci wyszli już jakiś czas temu, a Justyna, przy niezbyt entuzjastycznej pomocy teściowej,
posprzątałasalon.Silskifoliąitekturązatkałokna.–Arturze,bojęsięociebie–odezwałasięSilska.Niewiedział,czymatkanaprawdęsięoniegoniepokoi,czytowstępdokolejnejpołajanki.–Mamo,nieprzesadzaj,tobyłykamienie,aniepociskizhaubicy.–Dzisiajkamienie,alejaktakdalejpójdzie,tomożeikule.–Co„jaktakdalejpójdzie”?–Tasprawa.Jeślinadalbędziedzielićludzi.Uważajnasiebie,Arturze.–Niemartwsię,mamo,damradę…Pójdęzagonićchłopakówdołóżek.
♦♦♦
–Tato,niktniezrobicikrzywdy,prawda?Starszy z synów, czternastoletni Kamil, chyba nie za bardzo przejął się popołudniowymi
wydarzeniami,aprzynajmniejtegonieokazywał.Młodszy,Bartek,miał jedenaście lat, imimożebardzostarał sięwewszystkimdotrzymywaćkroku
bratu,wciążbyłdzieckiem.–Niemartwsię,niktminiczłegoniezrobi.–Obiecujesz?–Obiecuję.–Dlaczegooni…ciludzie…nasnielubią?–Nienas,tylkomnie.–Noprzecieżtodonaszegodomurzucali.–Racja.–Trudnobyłoodmówićlogikidziecięcemuwidzeniuświata.–Nowięcdlaczego?–Chybadlatego,żemamyinnezdanie.Aprzynajmniejonimyślą,żemamy.–Aleprzecieżkażdymożemiećswojezdanie,prawda?–Tak,synku.Iotowłaśnietrzebawżyciuwalczyć,żebykażdymiałprawodowłasnegozdaniaiżeby
niktmuzatoniewybijałszyb.–Ityotowalczyszwsądzie,tatuś?–Nie,wsądzie toakuratwalczęo to, żebypomimo różnicyzdańwszyscy ludzieprzestrzegali tego
samegoprawa.–Zawszetrzebaprzestrzegaćprawa?–Zawsze.–Bozawszemarację?–Niezawsze.TylkoPanBógmazawszerację.–Notodlaczegotrzebazawszeprzestrzegaćprawa,skoroniemaracji?–drążyłBartek.–Boracjiczęstoniema,aprawozawszejest.–Totrudne.Nierozumiem–westchnąłchłopiec.–Powiemci,Bartusiu,szczerze,żejateżczęstonierozumiem,aletaktojużchybamusibyć.Czasami
kierujemy się rozumem, a gdy zabraknie rozumu i… nie rozumiemy, to wtedy mamy jeszcze… nowłaśnie…prawo.Takjestpoprostułatwiej.Śpij,ranowstajeszdoszkoły.
♦♦♦
Schodzączeschodów,natknąłsięnaJustynę,którawłaśniewychodziłazłazienki.–Śpią?–spytała.–Zasypiają.Gdziemama?–Wzięłasiędozmywania.– Jezu, chyba zbliża się koniec świata. Czy ona nie zamierza iść do domu? – prychnął
zniecierpliwiony.–Arturze,doceńjejdobrąwolę.Amożeniechcebyćsama?Majużswojelata.–Wiem,wiem–westchnąłSilski.–Aletylegodzinwjejtowarzystwietodlamniezdecydowanieza
dużo.Ijeszczetaaferazkamieniem…–Arturze… – odezwała się cicho Justyna. – Pamiętaj, cokolwiek będzie się działo… jestem przy
tobie.
Rozdział27
–Jakto„niczegoniewykazały”?!Gdybyludzkigłosmógłwywoływaćtsunami,gabinetrozmówcyministraWcisłyznajdowałbysięjuż
kilkanaściemetrówpodwodą.–Czypansobieżartyzemnie robi,panieprokuratorze?!Jakmogłyniczegoniewykazać?!To jakaś
paranoja!–grzmiał.Silskiskładałwłaśnieprzełożonemuraportw„sprawiedoktoraW.”,choćtrudnotonazwaćraportem,
ponieważprokuratorograniczałsiętylkodouspokajaniaWcisły.–Chcemipanpowiedzieć,drogipanie,żefacetwstrzykujeofierzetruciznę,robitonaoczachkolegi
z pracy, ten kolega nas o tym informuje, a tak naprawdę nie ma żadnej trucizny?! To mi pan chcepowiedzieć?!–Chcę tylko powiedzieć – zacząłArtur niepewnie – żewyniki badań laboratoryjnych, które przed
chwiląotrzymałem,niewykazałyżadnychsubstancji,któremogłyspowodowaćśmierćchorego.–Bzdura!Bzduraitotalnakatastrofa!–wściekałsięminister.–Coonmuwtakimraziewstrzykiwał?!
Wodęświęconą?!Gdybywyborcybyliświadkamitakichwłaśniewystąpieńpolitykówjużpowyłączeniutelewizyjnych
kamer,frekwencjawyborczaspadłabyzapewneponiżejgranicbłędustatystycznego,pomyślałSilski.–Tegoniewiem,panieministrze–odparłjednakgrzecznie,zaciskajączęby.–Niewykluczone,żebyło
to po prostu jakieś lekarstwo. Trzeba brać pod uwagę, że ten człowiek może być jednak niewinny,aświadeksięmyliłlub…–Silskiugryzłsięwjęzyk,bouznałwporę,żespekulowanienatematintencjiświadkajestzgruntuniewłaściwie.Imożewzbudzićwątpliwościcodoprokuratorskiegoobiektywizmu.– Skoro jest pan takim poszukiwaczem niewinnych, panie Silski, to trzeba było iść do seminarium
duchownego,anienaprawo!–prychnąłWcisło.–Oczywiścienadalprowadzimyśledztwo…–bąknąłprokurator.– No pewnie, że prowadzicie. – Była nadzieja, żeWcisło, zamiast się wydzierać, wyda wreszcie
jakieśkonkretnepolecenia.–Braćsiędoroboty!Trzebaprzycisnąćtego,którydoniósł…jakmutam?–Pawlak.–Nowłaśnie, tego Pawlaka – powiedziałWcisło już spokojniej. – Zbadaćwszystkiemożliwości,
przesłuchaćjeszczerazcałypersonel.Przecieżonisięnawzajemkryją!Możektoścoś jednakwidział,możeprzeoczonojakiśszczegół.Wizjalokalna,psiakrew!Niechpolicjawkońcuruszydupę!–Tak,oczywiście,panieministrze.–Pansobieniewyobraża,cojatutajprzeżywam–narzekałminister.–Pismakidepcząmipopiętach.
Premierdzwoniłjużdwarazy,boniewie,comamówić.Ludziezwariowalinapunkcietegotematu.Sampanpoczułnaciski…WgłowieSilskiegozapaliłasięczerwonalampka.Atenskądwie?–Niewiedziałem,żepanministerwieotymincydencie–powiedziałgrzecznie.–Nopewnie,żewiem.Niepokoiłemsięopana.Kłamie.Silskibyłtegopewny.
Amożetoonwszystkozorganizował?Wysłałsygnał:„obserwujęcię,nienawal”.AmożeSilskijestprzewrażliwionyiwszędziewęszyspiski?–Sampanwidzi,podjakąpresjąpracujemy–westchnąłWcisło,awjegogłosiebrzmiałanieszczera
troska.–Takwięcdoroboty,panieprokuratorze.Doroboty!–zagrzmiał.–Czekamnakolejnyraport!Imamnadzieję,żebędziezadowalający!–Irzuciłsłuchawkę.
♦♦♦
–Jakto„nicniewykazały”?!Alekszażądałpowtórzeniatejinformacji,bomyślał,żesięprzesłyszał.–Nonormalnie,niczegoniewykazały.Niecieszyszsię?DanielBledabyłlekkozdezorientowany.Tak
naprawdęnigdyniezadałAleksowinajważniejszegopytania:czytozrobił?–Alejak…toznaczy…no…wiesz…toprzecież…–jąkałsięWendt.–Aleks,czymógłbymcięprosićołaskawąakceptacjędowodówtwojejniewinności?–Przepraszam–powiedziałAleks,starającsięuspokoić.–Poprostujestemwszoku.–Właśniewidzę.–Danielu…–Tak?–Coteraz?–Tomusibyćpomyłka,myślałgorączkowoAleks.Topoprostuniewytłumaczalne.–Diabliwiedzą.–Adwokatwzruszyłramionami.–Tokomplikujesprawę,aletoproblemprokuratury,
nienasz.Oniprowadząśledztwo,niechsięmartwią.Będąwęszyli,szukali,czegomożnabysięzłapać,bonadzisiajniewielemają,aciśnieniejakcholera,widziszprzecież,cosiędziejewmediach.Alekswidział.Bardzodobrzewidział.–Nowłaśnie…niewiem,comamcipowiedzieć…–ciągnąłBleda.–Umorzyćpostępowaniaraczej
niemogą, bo zaczęli z grubej rury i liczyli na szybki efekt.No nic…my czekamy,więcej zrobić niemożemy.NaglecośprzyszłoAleksowidogłowy.–Danielu,możeszcośsprawdzićwtychbadaniach?–zapytał.–Nopewnie.Opiniebiegłychniesątajne.Cochceszwiedzieć?–Możeszustalić,jakilekarzpodpisałsiępodekspertyzą?–Poczekajchwilę.Wykonamtelefonioddzwonię.–Dzięki.Czekam.KolejnychpięćminutwydawałosięAleksowiwiecznością.Chodził po mieszkaniu z telefonem w ręku, wpatrując się w wyświetlacz. Wlał setkę Johnny’ego
Walkeradoszklanki,wychyliłduszkiem,alenapięcienieznikło.Notowypiłjeszczejedną.Wreszcieusłyszałupragnionysygnałkomórki.–Tak?!–wykrzyknął,jakbyodtegozależałojegożycie.–Ustaliłem.PodopiniąjestpodpisanyniejakidoktorBiedroń.ZygfrydBiedroń,mówicitocoś?Oj,tak.
♦♦♦
Sekcjezwłokdzieląsięnalekarskieisądowo-lekarskie.Tonieznaczy,żetedrugiesąwykonywaneprzez nielekarzy. Wręcz przeciwnie, często przeprowadzają je ci sami patolodzy. Sekcje sądowewykonywanesąjednaknazlecenieprokuraturyimająrangęekspertyzybiegłego.
Niekoniecznie musi zawsze chodzić o przestępstwo. Wystarczy zgon, który nie jest do końcauzasadnionyczynnikaminaturalnymi.Takczyowak,sekcję,jakakolwiekbybyła,zawszeprzeprowadzapatologizawszetojegozdaniejest
decydujące,awynikówwykonanychprzezniegobadańniktniemożezakwestionować.AsekcjaSzymańskiegobyłategoprzykładem.IwłaśniedlategoAleksmusiałpogadaćzpatologiem.
♦♦♦
–Słucham,Dragan…GłosHektorabył jakzwykleenergiczny,pobrzmiewaławnimcharakterystycznanutkazawadiackiej
wesołości.–Cześć,Hektorze,mówiAleks.– Proszę, proszę, jednakwciążwśród żywych. Zawadiackawesołość nie znikła, aleWendtwyczuł
lekkienapięcie.– Nie martw się, bracie, nie zaśmieciłbym twojego eleganckiego prosektorium tak nieefektownymi
zwłokami.–Jestemnaposterunkuzawsze,kiedycośsiękroi.Atakpoważnie,jaksięczujeszpotymwszystkim,
chłopie?Dziwne,Dragannigdyniebyłzbytemocjonalnymfacetem,tymrazemjednakmówiłzeszczerątroską.– Daję radę. Choć nie mam pewności, czy jest już po wszystkim – odparł Aleks ostrożnie,
zastanawiającsię,czyHektorwieoczymś,oczymniewieon.–Aleks,jesteśmyztobą,stary,naprawdę.Niktniechcecisięnarzucać,więcnieśpiewamypodtwoim
oknem.Alenaprawdę,zkimrozmawiam,tokażdypamięta…poważnie…–Dzięki,Hektorze.Musimypogadać.–Togadajmy.–Toznaczy…nieprzeztelefon.Dobrze, żewojna skończyła się ładnych parędziesiąt lat temu, bow konspiracjiAleks nie zrobiłby
kariery.–Nodobra–mruknąłDragan.–Jutro?–Możebyć.–Gdzie?Alekszganiłsięwmyślach,żeniewymyśliłmiejsca,wktórymmoglibyspokojnieporozmawiać.Jego
mieszkanieniewchodziwgrę,możebyćobserwowane,amożepolicjapodrzuciła„pluskwę”podczasprzeszukania.Pomyślał, że może w zoo. Kompletny idiotyzm. Jestem lekarzem, a nie pieprzonym agentem
specjalnym!–Wszpitalu?–zaproponowałHektor.Aleks nie chciał pokazywać się w pracy. Nie wiedział, jak zostanie przyjęty, nie wiedział, co ma
mówić,jaksięzachowywać.Milczał,copatologuznałzazgodę.–Wpadnijdomniedogabinetunapiętrze.Doczternastejmamsekcje,alepóźniejbędęwolny.–Dobra,będęprzedtrzecią.
Rozdział28
Rzadkowychodziłzdomu.Prawienieodbierałtelefonówijakośnietęskniłzatowarzystwem.Niedlatego,żesięwstydził.Tobyłoraczejspowolnieniemetabolizmu.Ibyłomuztymdobrze.Na początku starał się chociaż raz dziennie wychodzić na spacer, próbował też biegać, tłumacząc
sobie,żeruchnaświeżympowietrzubędziemiałzbawiennywpływnajegosamopoczucie.Zastanawiałsięteżnadwyciągnięciemroweruzpiwnicy.Zarzuciłwszelkiesportowewyczyny,zesmutkiemstwierdzając,iżjedynym,cozbawienniewpływana
jegosamopoczucie,jestczerwonyJohnny.KoniecznośćopuszczeniadomowychpieleszyiudaniasiędoSzpitalaMiejskiegosprawiła,żezaczął
siędenerwować,anawettrochębać.
♦♦♦
Postanowiłiśćpiechotą.Przezcałądrogęoddychałgłęboko.Jużwgłównymholunatknąłsięnaznajomeosoby.Pielęgniarki,dziewczynyzrentgenailaboratorium,lekarzyzróżnychoddziałów.Nicsięniestało,powtarzałsobie.Tutajnicsięniestało.Dochodziła piętnasta, więc większa część pracowników szła już do domu. Szpital powoli
przygotowywał się do przejścia na „tryb dyżurowy”. Długo czekał na windę, co dało okazję dowymienieniakilkuzdawkowychuwagzkolegązokulistyki,któregonazwiskazacholeręniemógłsobieprzypomnieć.Wjechał na trzecie piętro. Tu znajdowały się gabinety patologów, tutaj adepci „zimnej chirurgii”
przygotowywalimateriałdobadańiślęczelinadmikroskopami.Przeszedłkorytarzemażdodrzwiznapisem:„Drmed.HektorDragan”.Zapukał.–Proszę!–zabrzmiałznajomygłos.Pchnąłdrzwi,wszedłenergiczniedośrodkaizdębiał.Hektorpracowałsobiespokojnieprzykomputerze,anafotelusiedziałuśmiechniętyWojtekSawicki.–Atycoturobisz?–wybąkałAleks.–Nieładnie,możetaknajpierw„cześć,chłopaki”albocośwtymguście?–Wojteksięuśmiechnął.Aleksmilczał,więcSawickispytałniezrażony:–Niecieszyszsię?Dawnosięniewidzieliśmy.Draganwciążwpatrywałsięwekranmonitora.–Siadaj,napijeszsięczegoś?DopieroterazAlekszauważyłbutelkęwhiskyBallantine’sstojącąnapodłodzeobokbiurka.Byładopołowyopróżnionaicośmumówiło,żeprzezSawickiego.Stądtendziwnyuśmiech?–Dzięki,kawysobienaleję.–Alekspodszedłpowolidostolika,naktórymstałekspres.
–Noijaksięczujesz?–spytałSawicki.–Jakoś–odparłAleks,siadającwfoteluzkubkiemwręku.–Dobra,panowie–odezwałsięDragan.–Dyrdymałkinatematsamopoczuciaproponujęprzenieśćna
innytermin.Alekschceoczymśporozmawiać.Odwróciłsięodkomputeraizerkałtonajednego,tonadrugiego.– Dobra, zacznę od początku. – Aleks nie był do końca pewny, gdzie ten początek jest. – Chodzi
owynikibadań…–Jakichbadań?–spytałniewinnieSawicki.–Dajspokój,Wojtek–skarciłgoDragan.–EkspertyzępodpisałZygaBiedroń…–podjąłAleks.Urwał,czekającnareakcję.–Noi?–spytałobojętnieDragan.Sawickipatrzyłwokno.–Hektorze,nieróbzemniedurnia–prychnąłAleks.–Wszyscywiedzą,żeZygabyłtwoimkumplem
zgrupynaakademii.–No,powiedzto!–wybuchnąłHektor.Aleksniespodziewałsiętakiejreakcji.–Co,niemożecito
przejśćprzezgardło?Przecieżwszyscywiedzą.Zyganiebyłmoimkumplemzroku.Byłmoimżyciowympartnerem.Itoprzezparęlat.Alekszaczerwieniłsię,trochęzewstydu,atrochęzezłości.–Hektorze,nierozmawiamyotobie.Nieobchodzimnie,cocięłączyłozBiedroniem.Sawickipodniósłbutelkę.–Chceszlufę?–Dawaj.–Aleksduszkiemdopiłkawęipodstawiłpustykubek.– A więc, Sherlocku Holmesie – odezwał się Hektor już spokojniej – chcesz znać prawdę?
MieszkaliśmyzZygąBiedroniemjakmałżeństwo.Przeżyliśmykilkalat,próbującniezwracaćuwaginadocinki kolegów i niefortunnewypowiedzi hipokrytów. I niema na świecie takiej rzeczy, o którą niemógłbymtegoczłowiekapoprosić.Niejesteśmyjużrazem,aletoniczegoniezmienia.Alekspoczuł,żepocąmusiędłonie.– Tak, Aleks, dobrze myślisz. Biedroń podmienił próbki. Kochany Zyga. Nie było to trudne. Sam
wiesz,patologmazawszerację.Nawetlekarzetaksądzą,acodopieropolicja.Wszystkietestyidealne,kwity w jak najlepszym porządku, tylko materiał do badań, ten właściwy, w kieszeni fartucha panadoktora.Alekszdałsobiesprawę, jakmałozna tegoczłowieka.Tyle latwspólnejpracywszpitalu,częstych
kontaktów,rozmów.Niemiałsiłysięodezwać.–Zygauratowałciżycie–podsumowałHektor.–Azrobiłtodlamnie.–Spuściłwzrok.–Ale…dlaczego?–chciałwiedziećAleks.–Dlaczego?–powtórzyłDragan.–Tomożetymi,Wojtku,powiedz.–AleksodwróciłsiędoSawickiego.– Toja wpadłem na ten pomysł – wyznał Sawicki. – Nie mogłem pozwolić, żeby łapówkarskie
szumowinytakiejakPawlakwsadzałynaszychludzidowięzienia.–ToPawlakbierze?!–Alekswytrzeszczyłoczy.–Chłopie,najakimtyświecieżyjesz?–Sawickipokręciłgłową,niemogącsięnadziwićnaiwności
przyjaciela.–Boże,Aleks, rozejrzyj się.Półmiastahuczyodgiełdy,kto trafniejobstawi, ilekosztujezabiegudoktoraPawlaka,atysiępytasz,czyfacetbierze.–Nigdysiętymnieinteresowałem.–Wendttłumaczyłsięjakstrofowanyuczniak.– No, ty to się w ogóle nieszczególnie interesujesz swoim własnym środowiskiem – skonstatował
Hektor.Tobyłaprawda.Aleksnietylkoniedbałokarierę,aleteżniepielęgnowałznajomości.Zachowawczy
chłód.–Wogóleodrozwodutrudnosięztobądogadać…–dodałSawicki.–Maszrację–westchnąłAleks.–Niemógłbym spokojnie patrzeć, jak tamenda robi ci krzywdę. – Sawicki spojrzał przyjacielowi
woczy.–Tolerujęgo–wszklankachpojawiłasiękolejnaporcjawhisky–bonawetnajbardziejobleśnyrobakmamiejscew przyrodzie. Ale jak ci robakwłazi na biurko, to go rozgniatasz.Wiedziałem, żePawlakbierzew łapę, ale siedziałemcicho,niechciałem robićafery.Aleonzamierzał cięzniszczyć.A do tego nie mogłem dopuścić. Jesteś doskonałym lekarzem, a to, co zrobiłeś… Wszyscy wiemy,wjakimstaniebyłSzymański.Nieczarujmysię,długobyniepożył.Aleniewiem,jakbymsięzachowałnatwoimmiejscu,dlategoniechcęcięosądzać.Jesteśtyitwojesumienie.Totybędzieszztymżył.Aleksmiałściśniętegardło.Chciałsięwytłumaczyć,chciałdziękować,alewzruszenieodebrałomu
głos.– I niczego nie żałuję – ciągnął Sawicki. – Nie pozwolę, żeby ktokolwiek bezkarnie krzywdził
uczciwychlekarzy!Wszystkietecwaniaczki,prawnicy,prokuratorzyicałatahołota.Wiesz,comogąnamzrobić?Wdupę
nasmogąpocałować!Razemzeswoimikapusiami!–Sawickinajwyraźniejsięrozkręcał.Poczerwieniałodwypitegoalkoholuiterazjużprawiekrzyczał:–Tojeszczeniekoniec,Aleks,zobaczysz,tojeszczeniekoniec.Jagodopierourządzę,fiutazłamanego.Pożałuje,żekablowałnakolegę,nalekarza!Dupęsezedrę,agourządzę!Sawickiupiłsporyłykwhiskyiopadłnafotel.Aleks bał się nawetmyśleć, co przyjacielowi chodzi po głowie.Nie chciał, żeby ktoś przez niego
cierpiał.Nawetwrogowie.–Wojtek,proszę,niezróbniczegogłupiego.Wystarczy,żeprzekonałeśHektora…–Zabardzoniemusiałmnieprzekonywać.–ChłodnespojrzenieDraganaostudziłowzburzoneemocje.
–Możeciętozdziwi,Aleks,alejapoprostuuważam,żepostąpiłeśsłusznie.–Samniewiem…–wybąkałAleks,aleDraganjeszczenieskończył.–Ja,wprzeciwieństwiedoWojtka,cięoceniam.Wedługmniepostąpiłeśwłaściwie.Pozwoliłeśtemu
człowiekowigodnieumrzeć.Zrobiłeśto,codociebienależało.Primumnonnocereoznaczatylkoto,cooznacza,nicmniejinicwięcej.Tolekarzdecyduje,cowdanymmomencieszkodzi,aniezawszejesttotakieoczywiste.Każdymaprawodecydowaniaoswoimlosie…oswoimżyciu…oswojejśmierci…–Odetchnąłgłęboko.–Mówici to człowiek–podjąłpochwili –który codziennieobcuje ze śmiercią.Życie jestgównowarte, jeżeliniemożeszwybrać, jakiemabyć.Jana twoimmiejscupostąpiłbymtaksamo.Agdybymmiałzamienićsięwwarzywo,chciałbym,bynamojejdrodzestanąłktośtakijakty.–Hektorze, dziękuję ci… ale…nie chcę…niemogę o tym rozmawiać.Mammętlikw głowie. To
wszystkoniejesttakiejednoznaczne…–Wiem.Alejeślikiedyśbędzieszchciał,walśmiało.Alekswyszedłnaszpitalnydziedziniecskąpany
wletnimsłońcu.Szedłpowoli,oszołomionytym,cousłyszał.Dlajednychprzestępca,dlainnychbohater.Akimjestwswoichoczach?
Rozdział29
–Czytaoperacjanaprawdęjestkonieczna,paniedoktorze?Słysząc to pytanie, Pawlak przeniósł niespiesznie wzrok z podświetlacza, na którym wisiały
analizowaneprzezniegoodkilkuminut zdjęcia, na zaniedbanąkobietęw średnimwiekuczekającąnaodpowiedź.–Otutaj.–Pawlakjeszczerazwskazałdługopisemzmienionechorobowomiejsce.–Paniedoktorze,aleczyniedałobysięjakichślekarstwjeszczespróbować?–Ilesynmalat?–Lekarzstarałsięukryćzniecierpliwienie.Klientnaszpan.–Szesnaście.–Aileczasubiegajużpaniznimpolekarzach?–Trzylata.Nie…jużczterybędzie.–Nowidzipani?Jednaczwartażyciategomłodegoczłowiekajestudrękąbezskutecznegoleczenia.To
młodyorganizm, drogapani, potrzebuje ruchu, swobodnegooddychania, dobrej koncentracji.Chcemupanizafundowaćtaką„zasmarkaną”przyszłość?–No…nie…–wyjąkałakobieta.Przyszedłczasnadecydująceuderzenie.– Zatokę trzeba całkowicie wyczyścić, bo gdyby, nie daj Boże, zdarzyło się przeoczyć jakieś
rozwijającesięzmianynowotworowe…Niemusiałkończyć.Zrobiłjużwystarczającodużewrażenie.–Omatko,paniedoktorze…– Proszę się nie niepokoić. – Na twarzy Pawlaka pojawił się szeroki uśmiech. –Młody organizm
doskonalezniesiezabiegiszybkosięzregeneruje.MatkapatrzyłanalekarzajaknaBoga.–Proszęprzyprowadzićchłopca.Muszęgojeszczezbadać,aledobrze,żepokazałamipanizdjęcia,
ichobrazjestoczywisty.Pozostałojeszczeustalićnajważniejsze:cenę.Wziąłdorękikalendarz.–Możewśrodę?Oczternastej?Zbadampacjentaiustalimyterminzabiegu…–Zawiesiłgłos.Podziałało.–Paniedoktorze,ailetobędziekosztowało?–No,wiepani…–Westchnął.Terazdelikatnie,żebyniespłoszyćzwierzyny.–Topoważnyzabieg.–Rozumiem,paniedoktorze,oczywiście.–Takieabsolutneminimumtodziesięćtysięcy.Kobietaprzełknęłaślinę.Trzęsłyjejsięręce.–Proszęzrozumieć,przyzabiegumusibyćpielęgniarka,anestezjolog…
Trzebawytłumaczyćklientowi,zacopłaci.– Potrzebuję trochę czasu, panie doktorze, pan rozumie, odkąd zmarł mój mąż, pracuję na trzech
etatach,żebyzwiązaćkonieczkońcem.Bezczelnababa!Acoonamyśli,żejatoniepracuję?–Tylkoproszęzbytdługoniezwlekać,bokażdydzieńzwiększaryzykopojawieniasiępowikłań.Całeszczęście,żemedycynawymyśliłasformułowanie„powikłania”.–Oczywiście,paniedoktorze,zajakieśdwatygodnienapewnobędęgotowa.–Dobrze,wtakimraziedozobaczenia.
♦♦♦
Rozsiadłsięwygodniewfotelu.Zmęczyłgotenbabsztyl,alewsumiebyłzadowolony.Uśmiechnąłsiędosiebie.Marketingtopotęga,pomyślał.
Rozdział30
Pawlaklubiłswojąsamotność.Itoniedlatego,żejeślisięniedaczegośzmienić,trzebatokonieczniepolubić.Niechciałniczegozmieniać.Niebyłzbyttowarzyski.Jużjakodzieciakniebudziłspecjalnejsympatii
rówieśnikówinauczyłsięspędzaćdługiegodzinywsamotności,aniebawiącsięwto,wcochcieliinni.Wtedyjużzresztąmiałpoczuciewyższości,którejużzawszemiałomutowarzyszyć.Wszkolemiałnajlepszestopnie,wszyscynauczycielegochwaliliitobudziłozazdrośćpryszczatych
rówieśników,chłopakówzmałegomiasteczka,którzyjużwtedywiedzieli,żenigdypozatomiasteczkosię nie wyrwą. Że spędzą w nim całe życie, pracując w warsztacie samochodowym, w sklepiespożywczym albo, co gorsza, imając się dorywczych zajęć, próbując dotrwać do pierwszego. Lubsterczącpodmonopolowym.Tylkojemusięudało.Dziwak,odludek,klasowepopychadło.Teraz patrzył na ich miny, kiedy czasem pojawiał się w rodzinnych stronach. Widział, z jakim
podziwempatrząnajegodrogiegarnituryisrebrnebmw.Nawetdziewczyny,którewszkolewogóleniezwracałynaniegouwagi.Bandaidiotów.
♦♦♦
Lubił samotnewieczory.Nic niemogło się równać z gorącą kąpielą po przyjściu z pracy. Zmywałzsiebiebrudszpitala,wszystkiebakterieikłopoty.Apotemsiadałwfoteluioddawałsięswojejjedynejprawdziwejpasji:mandze.Potrafił godzinami wpatrywać się w rysunki, śledzić zagmatwane wątki, wczuwać się w losy
bohaterówsamurajskichhistorii.Zkażdejkartkiemanowałasiłatychpostaci,ichszalonaodwaga.Żadnegoużalaniasięnadsobą.Tylkowalkaipraca.Osiąganiecelu.Nalałsobiekieliszekbrandyiwziąłdorękiprawdziwyskarb:kolejnytomKozureOkami.Zapłaciłza
niegofortunęnaeBayu,ponaddwatygodnieczekałnapaczkę,alebyłowarto.Cudownastarachanbara,jegoulubionygatunek,żadnychrobotówanifikuśnychstworów,żadnegosciencefiction.Tylkowalka.Namiecze.Szybkieprecyzyjnecięcia.Prawdziwasztuka.Jakwchirurgii.Ostrożnieprzewracałkartki.Delektowałsięzapachempapieru.Boskie.Nastrójzepsułdzwonekdodrzwi.
Kidiabeł?–pomyślałPawlak.Nikogoniezapraszał.Wręczprzeciwnie,miałnadziejęnaspokojnywieczórpociężkimdniu.Niechętniepowlókłsiędoprzedpokoju.Gdyotworzyłdrzwi,osłupiał.StałwnichWojtekSawicki.–Acotyturobisz?–zapytałopryskliwie.–Takwpadłem,staregokumplaodwiedzić–odparłSawicki,bezczelnieładującsiędomieszkania.Niezwracającuwaginaprotestygospodarza,wkroczyłdosalonu,rozglądającsięciekawie.–O…samuraje.–Wziąłdorękimangę.–Odłóżto!–WidokwspaniałegodzieławrękachtegotroglodytypodziałałnaPawlakajakpłachtana
byka.–Ciekawalektura.–Sawickiuśmiechnąłsiękwaśno,aleksiążkęodłożył.–Wsamrazdlaciebie–
dodałdrwiąco.–Uczsię,ucz,Włodek.Onimielihonor.–Czegochcesz?–warknąłPawlak.–Niezaproponujeszmibrandy?–Sawickiwziąłdorękikieliszek.–Nie.–Trudno–westchnął.–Prawdęmówiąc,wpadłempoporadęzawodową.–Chybaniemówiszpoważnie.– Dlaczego? Przecież pracujemy razem. Chciałbym, żebyś rzucił okiem na te zdjęcia – ciągnął
niezrażonySawicki.–Ipowiedział,comyśliszotymprzypadku.Pawlak niechętnie wziął do ręki radiogramy, które Sawicki wyjął ze skórzanej lekarskiej torby.
Spojrzałnaniepodświatło.–Wczymproblem?TosięnadajedoCaldwella…Naglezamarł.Boże,przecieżonjużwidziałtezdjęcia.SpojrzałnaSawickiego.Tenuśmiechałsięzjadliwie.–Jacięniepytam,Włodziu,cotrzebazrobić.–Tylko?–Tylkozaile?–Nierozumiem,ococichodzi.–Pawlakpróbowałzyskaćnaczasie,zebraćmyśli.–Rozumiesz,Włodziu.Ajeślinierozumiesz–Sawickipogrzebałwtorbie–tomożezrozumieszto.Zamknąłtorbę,odwróciłsięipołożyłnastolemałyprzedmiot.Dyktafon.Wcisnął„play”izgłośnikapopłynęłygłosy:„Paniedoktorze,ailetobędziekosztowało?”.„No,wiepani…topoważnyzabieg…”.–Wyłączto–warknąłPawlak.–Niechceszposłuchać?–RozbawionySawickispełniłjegoprośbę.–Notak,przecieżtywiesz,co
będziedalej.Niezłe,prawda?–Niezłytotyjesteśskurwiel.–Mniejszyodciebie.Ipowiemcidlaczego.–Hm,ciekawe.–BojazrobiłemtegoCaldwella-Lucazadarmo.Naubezpieczalnię,poprostu.–Mamsięwzruszyć?– Nie, wzruszające jest dopiero zakończenie. Otóż wyobraź sobie, że kobita po zabiegu strasznie
chciałamiwcisnąćkasę.Rzeczywiście,chłopaktooczkowgłowierodziny,jedynak.Sąwskazaniadozabiegu,awłóczysiępo
gabinetach kolegów od lat.Wszyscy kasują jak za zboże, a poprawy zero.Więc gdy doktor Sawicki
w końcu zoperował, to babka nie chciała wyjść z gabinetu bez odwdzięczenia się. – Uśmiechnął sięchytrze.– Iwtedyprzyszedłmidogłowydoskonałypomysł.Napoczątkukobitkabyłaprzerażona,alew końcu zobaczyła, że bardzomi zależy, i zgodziła się odegrać komedyjkę. Zdjęcia były już gotowe,ibingo!Niemogędaćsięsprowokować,pomyślałPawlak.– No dobra, jesteś superszpiegiem, a twojemetody są niezawodne – prychnął. – A teraz powiedz
wreszcie,czegochcesz.–Powiemci,czegochcę–odrzekłSawickizimno.Wjegospojrzeniubyłaczystanienawiść.Pawlakpoczułstrach.– Chcę położyć te zdjęcia i taśmę na biurku w CBA. Chcę, żeby cię zgarnęli przy ludziach,
wyprowadzili w kajdankach, posadzili w pierdlu chociaż na jeden dzień, a pismaki żeby cię późniejzadręczałyprzezmiesiącinteligentnymipytaniamioskalękorupcjiwsłużbiezdrowia.Tegochcę.Muszętowytrzymać,myślałPawlak.Byłprzekonany,żeSawickitylkopróbujegonastraszyć.Alepo
co?Chcekasę?Poraprzejśćdokontrataku.Aprzynajmniejspróbować.–Popierwsze–zacząłpewnie–gdybyśrzeczywiściechciałpójśćztymdoCBA,tojużbyśtambył
dziesięćrazyinieprzyłaziłbyśtutajopowiadaćtychpierdół.Pozatymwieszdobrze,żeitakgównobymi zrobili. Byłaby burza w szklance wody przez kilka dni, gazety miałyby o czym pisać,awkonsekwencjiucierpiałoby tylko środowisko,bo jedendrugiemupatrzyłbyna ręce inawet jakbyśwpadł do kogoś pogadać, to zaczynałoby się od sprawdzenia, czy przypadkiem nie masz w dupiepodsłuchu.Nietylkowemniebyśuderzył.Gadaj,czegochcesz.Chodzicioforsę?Możemysiędogadać.–Wiesz,gdziemożeszsobiewsadzićtęswojąkasę,kanalio!–wrzasnąłSawicki.NaglePawlakzrozumiał.Niesłychane.OntuprzyszedłwsprawietegodupkaWendta.–Chybawiem,ococichodzi–powiedziałwolno.–Noproszę,zawszewierzyłemwtwojąinteligencję.Bezczelnykutas.Napawasięjegoupokorzeniem.–Comamzrobić?–Odszczekasz to!–Tobyłokopanie leżącego.–Odszczekaszcałe te twojekapusiowskiewywody.
Słowoposłowie.Jasne?Wyglądałonato,żeSawickiniezamierzanegocjować.–Toniejesttakieproste…–Czyżby?–Wojtekuniósłbrwi.–Składaniefałszywychzeznańjestkarane–przypomniałPawlak.–Noiwłaśnieponosiszkarę.–Podpisałemkwit,żezapoznałemsięzodpowiedzialnościąwprzypadkuświadczenianieprawdy.Ico
teraz?Jakmamzmienićzeznania?–Poradziszsobie–odrzekłzimnoSawicki.–Wojtek,przecieżonjestwinny.Dobrzeotymwiesz.–Niemaszprawagooceniać,draniu!Apozatymgównowidziałeś!Sawickizrobiłsięczerwonyjakburak.PrzezchwilęPawlakmyślał,żerzucisięnaniegozłapami.Odetchnąłgłęboko.–Niedamcisięsprowokować,cwaniaczku–powiedziałjużspokojniej.–Mamgdzieśtwojeopinie
iumoralniająceprelekcjeodsiedmiuboleści.Idzieszodwołaćzeznaniaigównomnieobchodzi, jaktozrobisz.Albobędzieafera.Wybórnależydociebie.Pawlakstałnieruchomo.Wiedział,żedotarłdościany.Sawicki,wychodząc,zatrzymałsięprzystoliku.Znówwziąłdorękimangę,spojrzałnaniąijegousta
znowuwykrzywiłbezczelnyuśmieszek.–Hm,nocóż,zawszejeszczemożeszpopełnićharakiri.–Spierdalaj–syknąłPawlak.
Rozdział31
Niezła heca, pomyślał Silski, patrząc ze zdziwieniem na mężczyzn, którzy właśnie weszli do jegogabinetu.– Czy życzą sobie panowie czegoś do picia?Może kawę? – Starał się uśmiechać. Nie uszło jego
uwagi,żegarniturjednegozgościkosztujepewnietyle,cojegorocznapensja.Bierzezedwatysiakizagodzinę,przemknęłomuprzezmyśl.Ciekawe, że zwykłego doktorka stać na takiego tuza. Musiał chyba zoperować migdałki komuś
zrodzinyadwokata,boprzecieżniepłacimuzeszpitalnejpensji.– Nie, dziękujemy bardzo, nie chcemy zajmować panu prokuratorowi czasu. – Uprzedzająca
grzecznośćmecenasaWolskiegozapowiadała,żelekkoniebędzie.Miał koło pięćdziesiątki i był uosobieniem prawniczego sukcesu. Szpakowaty, lekko łysiejący, ale
wciąż w dobrej formie, bez śladów brzuszka, musiał co najmniej tyle samo czasu spędzać na polugolfowymlubwsiłowni,ilewkancelarii.Wolskizałożyłokularyweleganckichzłotychoprawkachizacząłprzeglądaćdokumenty,którewyjął
zteczki.–Wtakimraziesłucham,jestemdopanówdyspozycji.To,żepan,paniedoktorze,pojawiłsiętutajbez
wezwania, jak również… hmm… grono, w którym się spotykamy, sugeruje, że zaszły jakieśnieprzewidzianeokoliczności.–Możnatakpowiedzieć…Pawlak był bardzo zdenerwowany. Jak zawsze miał rozbiegany wzrok, ale teraz doszło jeszcze
nerwowekołysanienogą.Możeudasięjakośtowykorzystać,pomyślałSilski.Wolski spojrzał znad papierów na swojego klienta, jakby chciał mu powiedzieć: „Uspokój się
iuważaj,comówisz”.– Bo oczywiście pan wie – ciągnął prokurator – że nie jest pan przesłuchiwany w charakterze
podejrzanego.Domyślamsięwięc,żeobecnośćmecenasajestuzasadnionaczymśszczególnieistotnym,codotychczasniezostałowziętepoduwagę.–Postanowiłpodrażnićsiętrochęzprzeciwnikiem.Botego,żejegogłównyświadekstaniesięzachwilęprzeciwnikiem,byłpewny.– Panie prokuratorze. – Adwokat zdjął okulary wyćwiczonym „sądowym” ruchem i spojrzał na
Silskiego, jakby byli na sali rozpraw, a onmusiał obalać bezsensowne zarzuty. –Moja obecnośćmacharakterjaknajbardziejdoradczy,apandoktormazamiarpoprostuwprowadzićdrobnemodyfikacjedoswoichzeznań.–Dobrze,proszębardzo.–Silskiotworzyłteczkęzaktamisprawy.Niebyłaspecjalniegrubainiezanosiłosięnato,żewnajbliższymczasieprzybędziedokumentów.–Doktórejczęścizeznaniachcepanwprowadzićte…modyfikacje?Pawlaknabrałpowietrza.Wyglądał,jakbyzachwilęmiałzanurkować.Silskiprzyglądałmusięzcorazwiększymzaciekawieniem.–Prawdęmówiąc,panieprokuratorze…–Zaciąłsię,jakbyszukałodpowiednichsłów.–Chciałem…
powiedzieć,żepogłębszymzastanowieniu…Silskizaczynałpodejrzewać,cowtrawiepiszczy.–Doszedłemdowniosku–dukałlekarz–żechybajednakniezbytdokładnie…toznaczy…widziałem,
aleniemogębyćwstuprocentachpewny,żedokładniewidziałemmomentwstrzyknięcia.Pawlakzamilkł.Taka zmiana w zeznaniu, które było przecież jednocześnie zawiadomieniem o popełnieniu
przestępstwa, praktycznie zamyka sprawę, pomyślał Silski i, o dziwo, poczuł ulgę. Teraz nie ma jużpodstawdooskarżenia.Szczególnieżesekcjazwłokniczegoniewykazała.Jeszcze nigdy w życiu nie prowadził podobnej sprawy. Najpierw wszystko było takie oczywiste,
zeznania dokładne i wiarygodne, a teraz co? Trucizna znika z krwi, a zaraz potem główny świadekoskarżeniaodwołujezeznania.– Panie doktorze, czy dobrze rozumiem? Chce pan powiedzieć, że doktorWendt nie spowodował
wsposóbzamierzonyśmierciofiary?–Dobrzepanzrozumiał,panieprokuratorze–wtrąciłsięWolski,którypilnował,żebyzdenerwowany
Pawlakczegośniepalnął.–Mójklientniewyklucza takiegodziałania,aleniemożezcałąpewnościąstwierdzić,żebyłjegoświadkiem.–Tak,zrozumiałem–mruknąłprokurator.Cotujestgrane?Trzebaspróbowaćzinnejstrony.–Panie
doktorze,czyjakiekolwiekfaktybądźteżosobymogłymiećwpływnazmianępańskiegozeznania?–Copanprzeztorozumie?TwarzPawlakabłyszczałaodpotu.– Nie mam podstaw, żeby cokolwiek sugerować, ale taka nagła zmiana stanowiska mogłaby
wskazywaćnaprzykładnaprzymus–wyjaśniłSilski.Obserwowałlekarza,którymrugałnerwowo.–Ależ…–Zapytamwprost, panie doktorze: czy ktoś panu groził?Czy ktoś starał sięw jakikolwiek sposób
wpłynąćnapańskiezeznanie?Adwokatzareagowałnatychmiast.–Copansugeruje?!–Proszęmnie zrozumieć,mecenasie, z uwagi na specyficzny charakter śledztwamusiałem zadać to
pytanie. Jednocześnie pragnę zapewnić, że w razie potrzeby będziemy w stanie zapewnić panuiwszelkimwskazanymprzezpanaosobomochronę.Terazpiłkajestnapołowieprzeciwnika.Spojrzałwoczylekarzaiwułamkusekundyzorientowałsię,żetenniepowieniczegociekawego.–Nietrzeba,panieprokuratorze.Dziękujęzatroskęipomoc,aletonietak.–Ajak?–zapytałSilskizrezygnowanymgłosem,opadającnaoparciefotela.–Proszęzrozumieć–Pawlakzrobiłzbolałąminę–tobardzopoważneoskarżeniedotyczącelekarza…
przyjaciela…Boże,ależtenfacetkręci.Niedobrzesięrobi.– Rzucić coś takiego… tak brzemiennego w konsekwencje… nie mając stu… nie, nawet
dwustuprocentowejpewności,żeto,cosięwidziało…Aco,dotejporyotymniewiedziałeś,sukinsynu?–miałochotępowiedziećSilski.Kiedy lekarz i adwokat wreszcie wyszli, prokurator pomyślał, że z kariery nici. Nie był jednak
zmartwiony.Miałpoczucie,żeotosprawiedliwościstałosięzadość.
Rozdział32
Jużodkilkuminutgapiłsięnazegar.Dwudziestatrzeciasiedemnaście…osiemnaście…dziewiętnaście.Stary zegar z kukułką, pamiątka po dziadku, z czasów przed drugąwojną światową,wisiałw jego
domowymgabinecieodlat.Lubiłprzesiadywaćwtympokoju.Tobyłojegokrólestwo,miejsce,gdzieniktmunieprzeszkadzał.Justyna wiedziała, że mąż czasem potrzebuje chwili samotności, i szanowała to, wiedząc, jak
stresującabywajegopraca.Nawetchłopcyrozumieli,żegabinettatytojedynemiejscewdomu,dokądniepowinnawpadaćpiłka.Dwudziestatrzeciadwadzieścia…Niebyłsmutnyaniprzygnębiony.Poprostunicmusięniechciało.Jeszczewczorajplanowałkolejne
działania,budowałstrategie,układałplany.Aterazsiedziigapisięnazegar.Dwudziestatrzeciadwadzieściajeden…Odsamegopoczątkuniemiałprzekonaniadotejsprawy.Nie jest dobrze, kiedy prokurator niemoże znaleźć w sobie determinacji koniecznej w dążeniu do
ukarania przestępcy. Wykonywał po prostu swoje obowiązki, bo walczył o przetrwanie. A do tegośledztwasięnieprzyłożył.Amożeniechciał?Dwadzieściadwie…Usłyszałskrzypnięcieotwieranychdrzwi.Odwrócił się i zobaczyłwchodzącą Justynę. Podeszła i położyłamu ręce na ramionach. Poczuł jej
lekkizmysłowyzapach.Jaśmin.–Martwiszsię…–zaczęła.–Trochę.–Wciążtasamasprawa?–Tak.Aletojużkoniec…–Złykoniec?–Właśnienajdziwniejszejestto,żeniejestemdokońcaprzekonany,czyzły.–Notoczymsięmartwisz?–Nochybawłaśnietym…–Zabrzmiałotoabsurdalnie,aleSilskibyłprzekonany,żeżonawychwyciła
cierpkąironię.Wiedziała,jakimjestfacetem.Wiedziała,żemożegóryprzenosić,jeżeliwalczyocoś,doczegojest
przekonany.Terazniebył.Pochyliłasięnadnim.Jejwłosymusnęłyjegoszyję.Przytuliłasięmocniej.Poczułdotykjejpiersina
ramionach.Byławcienkiejnocnejkoszuli.Zapachjaśminubyłcorazintensywniejszy.Przeszedłgodreszcz.
Nachwilęzniknęływszystkieproblemy.Powoli, wprawnymi ruchami masowała jego kark. Coraz mocniej, coraz bardziej zdecydowanie
uciskałaspiętemięśnie.–Jesteścudowna–wyszeptał.Lekkodotknęławargamijegopoliczka.–Chodźjużdosypialni.Jutroteżjestdzień…Uwielbiałją.Bylizesobąjużtylelat,aonawciążdziałałananiegojakżadnainnakobieta.–Chłopakiśpią?–spytał.–Aha–rzuciłazalotnie.–Dobra,kładźsię,powyłączamtylkosprzętiidę.Wstałaiodwróciłasię.–Możebyćzapóźno–powiedziałazuwodzicielskimuśmiechem.–Animisięważ.–Onteżwreszciesięuśmiechnął.
♦♦♦
Dwudziestatrzeciaczterdzieścitrzy.Dopiłresztkębrandyzkieliszkaiprzeciągnąłsięwfotelu.Toprawda,jestprzemęczony,Justynama
rację,musitrochęosiebiezadbać,przestaćsiętakstresowaćrobotą.OtworzyłOutlooka i po raz ostatni spojrzał na zawartość skrzynki, przesuwającmachinalnie kursor
wkierunkukrzyżykawprawymgórnymroguekranu.Koniecnadzisiaj.Był już o sekundę od zrealizowania tego postanowienia, gdy nagle jego uwagę przykuła nowa
wiadomośćotrzymanazadresu,któregonieznał.Samooznaczeniebyłonietypowe,pochodziłozjakiegośdziwnegoamerykańskiegoserwera.Przezmomentmiałzamiarodłożyćsprawęnajutro,zamknąćkomputeripopędzićdosypialni,jednak
ciekawośćzwyciężyła.Otworzyłlistizacząłczytać.Ajużmyślał,żenic,cowydarzysięwtejsprawie,goniezaskoczy.Spojrzałnazegarstojącynabiurku.Jarzącesięnaczerwonocyfryprzywołałyzwariowaneskojarzeniezbombązegarową.Tak,tonapewnojest„tykająca”wiadomość.
Rozdział33
Aleksspojrzałwlustro.Czytenzarośniętyfacetzpodkrążonymioczamitonaprawdęja?–pomyślałsmutno.Bidaznędzą.Wziąłmaszynkę,bysięogolić,alepochwilinamysłuzrezygnował.Niewarto.Przeszedłdosalonuiwłączyłsprzętgrający.Muzyka.Tojedynarzecz,którapoprawiałamuhumor.Nienadługo,alezawsze.WciągutegotygodniachybazetrzydzieścirazywysłuchałwięcTheWallPinkFloydów,wczołówce
listyprzebojówbyłyteżViolatoriUltra.Tak,DepecheModetowłaściwyklimat.DzisiajwybórpadłjednaknastarydobryKingCrimson.Lizard?Niechbędzie.Wyjrzałprzezokno.Wczesnelatojakbychciałodostosowaćsiędojegonastroju.Szaruganadworze
doskonalekomponowałasięzpogrążonymwzadumieRobertemFrippem.IzpogrążonymwdepresjiAleksemWendtem.Uznał,żedokompletubrakujetylkoszklankiwhisky.Podszedłdobarkuizezgroząstwierdził,żebutelkajestpusta.Niepamiętał,kiedytowypił.Wczoraj?Chybawczoraj.Trzebawziąćsięwgarść.Konieczkupowaniemtegogówna!Zarzuciłkurtkęiposzedłdosklepu.
♦♦♦
Przezcałądrogępowrotnączułdosiebieobrzydzenie.Nie, nie chodziło o picie. Alkohol jest dla ludzi i bywają momenty, że zdecydowanie lepszym
wyjściemzsytuacjijestsięznieczulić,niżrozdrapywaćrany.Wchodzącpowoliposchodach,obwiniałsię o to, że z każdym dniem przegrywawalkę z samym sobą, nie umiejąc nawet zawrzeć rozejmu nawmiarękorzystnychwarunkach.Przypomniał sobie zdanie, które często powtarzał ojciec: „Człowiek zniesie na dłuższąmetę każdy
konflikt,zwyjątkiemkonfliktuzsamymsobą”.Tak,docierałodoniego,żejestjedynąosobą,zktórąprzedłużającasiękłótniadoprowadziniechybnie
dopoważnegowyniszczeniaobustron.Wszedłdomieszkaniaiodrazunalałsobiewhisky.Niezrobiłosięlepiej.
Alezrobiłosięcieplej.Boże,któramożebyćgodzina?Wziąłkomórkę,żebytosprawdzić.„1nieodebranepołączenie”.Nacisnął„pokaż”ispojrzałnanumer.Nieznany.Przezchwilępoczułchęć,żebyoddzwonić.Aidźdodiabła,pomyślał.Usiadłwfoteluizamknąłoczy.Lizardtochybanajlepszaichpłyta.Szkoda,żejużsiękończyła.
♦♦♦
Zzadumywyrwałgosygnałkomórki.Matko, muszę zmienić tę melodyjkę, pomyślał jak zwykle, gdy dźwiękiGwiaździstego Sztandaru
wkraczałydogry.Odebrał,raczejżebyprzerwaćkakofoniędźwiękówniżzchęcirozmowyzkimkolwiek.–Słucham.–CzytopandoktorAleksanderWendt?Głoswsłuchawcewydałsięznajomy.–Tak,azkimmamprzyjemność?–zapytałcierpko.–Dzieńdobry,doktorze.ArturSilski,mamnadzieję,żemniepanpamięta.–Pamiętam, nawet…bardzo dobrze – potwierdziłAleks z naciskiem.W tymmomencie zdał sobie
sprawę z zagrożenia. – Zaraz, zaraz, czy my przypadkiem nie powinniśmy rozmawiać w obecnościadwokata?–Nie,ijeżelipozwolimipanmówić,wytłumaczędlaczego…–Tak,przepraszam…proszę,proszę…–powiedziałjużspokojniej.–Dzwoniędopanajakoosobaprywatna.–Moment,czytowporządku,żeprokuratordzwoniprywatniedopodejrzanego?–WgłosieAleksa
pojawiłasięnutaagresji.–Iwłaśnieotymprzedewszystkimchciałempanapoinformować,paniedoktorze…Niejestpanjuż
podejrzanym–oznajmiłSilski.Aleksazatkało.–Jakto?–zdołałwykrztusić.–Śledztwowpańskiejsprawiewłaśniezostałoumorzone.–Umorzone?–Tak–potwierdziłSilski.–Oficjalnezawiadomienieoumorzeniupostępowaniazbrakudowodów
idziedopanawłaśniepocztąpoleconą,alejapostanowiłemzadzwonićwcześniejiosobiściepanaotympoinformować.–Tonormalnaprocedura?–zapytałAlekszniedowierzaniem.–Nie,oczywiście,żenie.Aleksdałbygłowę,żeprokuratorsięuśmiechnął.–Prawdęmówiąc–ciągnąłSilski–chciałemwykorzystaćtęokazję,żebyzapytać,czyzechciałbysię
panzemnąspotkać.–Apoco?–prychnąłAleks.–Oczywiścieniemamjużprawawysyłaćpanużadnychwezwań–Silskiegoniezraziłopryskliwyton
Wendta–czywywieraćpresji.Zresztą,prawdępowiedziawszy,chciałbym,żebyśmyspotkalisięgdzieśpozaprokuraturą.Zróżnychwzględów.–Pozaprokuraturą?–Tak,zapraszampananakawę.Proszęmizaufać,powinniśmyporozmawiać.–Dlaczegomiałbymsięzgodzić?–Właściwierówniedobrzemożnazapytać,dlaczegomiałbysiępanniezgodzić.Naprawdęniczego
pannieryzykuje.–Czyżby?–Nocóż,jeślimipanniewierzy,możepanpoczekać,ażdojdziedopanaoficjalnepismo.Powinno
pojawićsięladadzień.–Nie,niepodejrzewam,żemniepanokłamuje.–Alekspostanowiłbyćgrzeczniejszy.–Naprawdę,proszęmiwierzyć,niemamwtymżadnegointeresu.–Dobrze,spotkajmysię.Acotakiegochcemipanpowiedzieć?– To nie jest rozmowa na telefon. Nie, nie, pański telefon nie jest już na podsłuchu – zapewnił
pospiesznieprokurator.–Tojestrównoczesnezumorzeniemśledztwa.Panjestwtejchwilinormalnymobywatelem.Ostatniopojawiłysięodpowiedzinapewnepytania,którezadawałemsobieprzezcałyczastrwaniaśledztwa.–Ciekawe…–A jako że te odpowiedzi dotyczą pewnie również pytań, które pan sobie zadawał, chyba dobrze
będzieonichporozmawiać.–Zapewne.Dziwimnietylko,żepomimotychodpowiedziumorzyłpanśledztwo.Przezchwilępodrugiejstroniesłuchawkipanowałacisza.– Panie doktorze, nie wgłębiając się zbytnio w szczegóły, powiem tylko, że celem postępowań
prokuratorskich nie jest wbrew pozorom uzyskiwanie odpowiedzi, tylko uzyskiwanie wyrokówskazujących. Nie jesteśmy naukowcami, nie prowadzimy badań. Działamy, dopóki jest możliwośćudowodnieniapodejrzanemu,żepopełniłczynyniezgodnezprawem.Dlategowłaśnieniechcęspotykaćsięzpanemjakoprokurator,tylkojakoczłowiekzainteresowanytematem.–Nodobrze,tokiedysięspotkamy?–spytałAleks.–Jutro?–Dobrze.Mówiłpan,żewolipopracy…–Jeżelimożna.Takbędzielepiej.–Dobrze.Najlepiejchybagdzieśwcentrum?–Proszębardzo.–HotelEuropejski.Ogródek.Siedemnasta?–Doskonale–zgodziłsięSilski.Alekssięrozłączyłinatychmiastpojawiłysięwątpliwości.Amożetojednakpodstęp?
Rozdział34
Następnydzieńtobyłpiątek.Aleks zganił się w myślach za niezbyt mądry wybór godziny spotkania. Nawet dziecko wie, że
piątkowepopołudniew stolicy to jednawielka korkowabataliamotoryzacyjna i że dojazdwokoliceplacuPiłsudskiego,gdziestoiHotelEuropejski,niebędziełatwy.Niezmieniłjednakterminu.Prawdęmówiąc,niechciałkontaktowaćsięzSilskimprzedspotkaniem.
Postanowiłwięcwyjechaćodpowiedniowcześnie.Jednobyłopocieszające:latoznówbyłolatem,wyszłosłońce,zrobiłosięciepło,awrazzpoprawą
pogodynastąpiłarównieżpoprawasamopoczucia.Alekszprzyjemnościąpatrzyłnaludzi,którzyzrzuciliciepłekurtkiiznówparadowalilekkoubraniijakbytrochębardziejradośniniżzwykle.Przed południem wyszedł pobiegać, później wziął długi prysznic, ogolił się i nawet posprzątał
wmieszkaniu,wyrzucająccałąkolekcjękartonówpopizzy.Noitrochępustychbutelek.Nietakznowudużo.Zastanawiał się, skąd ta nagła poprawa samopoczucia, ale niemogąc znaleźć żadnego sensownego
wytłumaczenia,przyjąłzałożenie,żetonajpewniejefektinformacjioumorzeniusprawy.Dziwne,przecież takbardzobałsięwięzienia, takbardzoniechciał,żebykiedykolwiekpowtórzyła
się ta mroczna eskapada w otchłań ludzkich grzechów i własnej rozpaczy, a jednak nie potrafił sięcieszyć.Dobrze, że chociaż wróciła energia i zaczął wreszcie choć trochę przypominać dawnego Aleksa
Wendta.Cudemudałomu się nie rozjechać grupki japońskich turystów, którzywyrośli jak spod ziemi przed
maską,spieszączaparatamifotograficznymidoGrobuNieznanegoŻołnierza,gdziewłaśnierozpoczynałasięzmianawarty.Niebyłtojednakkonieccudówprzewidzianychnatopopołudnie.Kolejnymbyłoznalezieniemiejsca
do zaparkowania, praktycznie przy samym wejściu do Zachęty, a więc niecałe dwieście metrów odhotelu.Spojrzałnazegarek:szesnastapięćdziesiąt.Niespieszącsię,przeszedłwzdłużhoteluVictoria,minąłpomnikPiłsudskiegoipochwilidotarłprzed
główne wejście Europejskiego, ukryte w cieniu małej uliczki łączącej plac z KrakowskimPrzedmieściem.PortieruprzejmymgestemzaprosiłgodoprzejściaprzezszklaneobrotowedrzwiijużpochwiliAleks
byłwhotelowymholu.Znał tomiejsce,bo tutajodbywałsięostatnizjazdTowarzystwaLaryngologicznego.Przeszedłprzez
wysokąsalę,rozglądającsięwposzukiwaniuSilskiego.Możesięspóźni?–pomyślał.I wtedy przypomniał sobie, że przecież umówili się w ogródku. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył
Silskiegosiedzącegoprzystolikuwsamymrogu.
Prokuratorzamachałdoniego,uśmiechającsięprzyjaźnie.Alekspodszedłdostolika.–Proszęusiąść–powitałgoSilski.–Wybrałemmiejscezboku.Tuniktniebędzienamprzeszkadzał.Silski zachowywał się swobodnie.Trudnomówićozaufaniu, ale trzebaprzyznać, że facet sprawiał
raczejsympatycznewrażenie.–Czegosiępannapije?–spytał.–Cóż,tobyłozaproszenienakawę.–Alekszdobyłsięnauśmiech.–Oczywiście,bardzoproszę.Silskiskinąłnakelnera,którynajwyraźniejnudziłsię,opartyokasę.–Mamnadzieję,żenieczekałpandługo–zagaiłAleks,gdyzłożylizamówienie.–Ależskąd,dopieroprzyjechałem.Wymienilijeszczekilkazdańnatemattrudnościwparkowaniu,aletrzebabyłowreszciezakończyćtę
wymianęuprzejmości.–Wtakimrazie…–Alekszawiesiłgłos.–Notak…dorzeczy…Silskioparłsięwygodniejizałożyłnogęnanogę.– Prawdę mówiąc – zaczął – zastanawiałem się, jak pana odbiorę po tym wszystkim. To jednak
zupełniecoinnego,przesłuchiwaćpodejrzanego,arozmawiaćz…–Zawahałsię.–Nowłaśnie…–Aleksodchrząknął.Miałwrażenie,żeakuratwtymwzględzieichodczuciasąpodobne.– Zadawałem sobie pytanie… – ciągnął prokurator, nie kończąc poprzedniego zdania – szczerze
mówiąc, wciąż je sobie zadaję, jakim pan właściwie jest człowiekiem? – Zaskoczony tym wstępemAleksuniósłpytającobrwi.–Długotrwało,zanimzrozumiałem,wczymtaknaprawdętkwiprawdziwyproblemtegośledztwa.Silskizamilkł,bokelnerprzyniósłkawę.–Wbrewpozoromwcaleniewbrakudowodówczywzawiłościichinterpretacji–podjąłpochwili,
wolnowsypująccukierdofiliżanki.–Tylko?–Nowłaśnie…prawdziwymproblememokazujesięklasyfikacjaczynu.Złodziejkradnie,trafiaprzed
obliczeprokuratora,atenpotrafijednoznacznieocenić,żekradzieżtoniejestdobryuczynek,żenależysięzatokara.Dodyskusjipozostajewysokośćtejkary,alepogrzebiesiętrochęwparagrafachicośtamsię zawsze wymodzi, jednak co do istoty sprawy raczej nie ma wątpliwości. Złamanie prawa jestnierozerwalniezwiązaneznagannościączynu.–Odłożyłłyżeczkęiwestchnął.–Wiepan,my,prawnicy,jesteśmy jak te psy Pawłowa. U nas stosowanie prawa to taki odruch bezwarunkowy. Przewinienie,paragraf.–Upił łykkawy,przymykającoczy.–Problempojawiasię,gdyniepotrafimywgłębiduszypotępić przestępcy. Od tego się zaczyna. Ja mówię zawsze, że spada „karne libido”. Nie ma tegopozytywnego ciśnienia nawymierzenie sprawiedliwości.Bow końcu – uśmiechnął się lekko – tomyjesteśmyprzecieżwymiaremsprawiedliwości.–SpojrzałAleksowiwoczy.–Sprawiedliwości–powtórzyłispoważniał–czyli…najbardziejniewymiernejrzeczynaświecie.Wendtpoczuł,jakprzechodzigodreszcz.–Doczegopanzmierza?–zapytałostrożnie.–Zrobiłpanto,doktorze.–SpojrzenieSilskiegostałosiętwarde,choćniewrogie.–Zabiłpantego
człowieka.Niemamcodotegowątpliwości.Aleksowizrobiłosięgorąco.–Niemamdowodów,żebypanaskazać,alemamprawotopanupowiedzieć.Powiedzieć,żejestemna
sto procent przekonany, iż pan to zrobił. Jednak przy całymwłożonymwysiłku nie udałomi się panapotępić.Wkażdymrazietopanbędziemusiałztymżyć.Iszczerzepanupowiem…niezazdroszczę.
Aleksa zalała fala przygnębienia. Na ułamek sekundy powróciły wspomnienia najczarniejszychwięziennychchwil.–Czegopanodemnieoczekuje?–zapytałcicho.–Proszę się nie obawiać, napewnonie teatralnegoprzyznania się dowiny, poktórymzałożępanu
kajdankiiwyświetląsiękońcowenapisy.Jakpowiedziałem,sprawajestformalniezamknięta.Ajachcędzisiajzamknąćjąrównieżwswoimsumieniu.Pańskie,szczerzepowiem,mniejmnieobchodzi.Tobyłaodpoczątkucholerniedziwnasprawa–kontynuowałprokurator.Odpewnegoczasuzerkałnaulicę,jakbykogoś wypatrywał. – Szukałem dowodów, szukałem świadków, ale wciąż nurtowało mnie jednopodstawowepytanie.–Jakie?–Dlaczego?Jestpanczłowiekiemnapewnympoziomieintelektualnym.Lekarzem.Przecieżmusiałpan
braćpoduwagęewentualnekonsekwencje.Więcdlaczego?Aleksmiałpoczucie,żeSilskiemunależąsięwyjaśnienia.Alecomamupowiedzieć?Ocierpiącejmatce,ogodzinachspędzanychprzyjejłóżku,obezradności
i beznadziejności sytuacji, o cichej rozpaczy ojca? Amoże o teściowej, która miała to szczęście, żeumarła,zanimstałasięrośliną?CzymożeomiłościdoMoniki,otym,żechciałjejpomóc,chronićją?Amożeodziwnymwpływie,jakiwywierałnaniegoSzymański?Nie,prokuratorniezrozumie.Niktniezrozumie.– Żeby na to pytanie odpowiedzieć – Silski znów zerknął ponad ramieniem Aleksa – najpierw
musiałemsięzastanowićnadmojąroląwtymwszystkim.Dużoczasuzajęłomiuzmysłowieniesobie,żeprokurator nie jest od wydawania moralnych osądów, od rozstrzygania filozoficznych dylematówi udzielania odpowiedzi na niezadane pytania. Póki tego nie zrozumie, będzie gonił własny ogon,a śledztwo będzie się kręcićw kółko razem z jegowątpliwościami. Jamiałem po prostu sprawę dorozwiązania. Iwreszcie to zrozumiałem.Wtedywłaśnie odsłoniło się sedno.Zmieniłem treść pytania.Zamiast: „dlaczegopan to zrobił?”, zacząłemsię zastanawiać: „dlaczegopan to zrobiłWładysławowiSzymańskiemu?”.Wypowiedzenietegonazwiskanagłosspowodowało,żeAleksowiprzeszłyciarkipoplecach.–Dziękitejzmianiewszystkoznówznalazłosięnaswoimmiejscu.Oetyce,moralnościireligiiniech
każdyrozmawiaprzedewszystkimsamzesobą,ajawróciłemdośledztwa.–Icopanznalazł?Niepokójzdobyłjużzdecydowanąprzewagęnadzaciekawieniem.Nawetniedlatego,żeAleksbałsię
tego, co usłyszy. Zaczął wierzyć temu człowiekowi. Był pewny, że Silski go nie okłamuje, żepostępowanie rzeczywiście zostało umorzone. Jednak z równowagi wytrącał go fakt, że ktoś zaglądawgłąbciemnegokorytarzajegopamięci,posuwającsięnatejdrodzedalej,niżonsammiałodwagęsięposunąć.Możenakońcusądrzwiznapisem„Spokój”?– Szczerze powiedziawszy, sam niczego nie znalazłem. Prędzej można powiedzieć, że… samo się
znalazło.Widzipan,dostałemostatniowiadomość.E-mail.Odkogoś,kogochciałbympanuprzedstawić.
Rozdział35
– Poprosiłem tę osobę, by przyszła trochę później. Chciałem, żebyśmy mieli czas spokojnieporozmawiaćwczteryoczy.Głos Silskiego docierał do Aleksa, jakby płynął z telewizora w sąsiednim pokoju. Podążając za
wzrokiemprokuratora, spojrzał naoszklonedrzwi łącząceogródekzwnętrzemkawiarni.Było ciepło,więcotwartojenaoścież.Aleksowipociemniałowoczach.Zacząłpowolisiępodnosić.Monika.Zaraz,zaraz,tonieona.Przez ułamek sekundy był przekonany, że kobieta idąca powoliw ich kierunku toMonika.Te same
ruchy,wyraztwarzy,ubiór,fryzura,wszystkodozłudzeniaprzypominałotakznajomąmupostać.Jednakimbliżejbyłakobieta,tymwyraźniejwidziałróżnicewwyglądzie,aleitakpodobieństwobyło
uderzające.Cotowszystkoznaczy?–Dzień dobry, panieArturze.Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – zwróciła się z uśmiechem do
Silskiego,któryteżwstał,byjąprzywitać.GłoszupełnieinnyniżgłosMoniki.Niższy.Cieplejszy.–Ależskąd.–Prokuratoruścisnąłjejrękę.–Siedzimysobieigadamy.PrzezchwilęniezwracaliuwaginaAleksa.–PrzedstawiampanidoktoraAleksaWendta.–Witampana–powiedziałanieznajomaiusiadła.–NazywamsięEwaJeremies,alemyślę,żemoje
panieńskienazwiskowięcejpanupowie:EwaSzymańska.–Panijest…–zacząłAleks.–Tak,córkąWładysławaSzymańskiego,siostrąMoniki.–Niemógłznieśćjejwzroku.Zpewnością
dlatego,żebyłwnimchłód,chybawiększyniżtakiprzeznaczonydlazwykłychnieznajomych.Jesttakpodobna!–Notak…–powiedziałtylko,siadając.–Czegosiępaninapije?–spytałSilski.– Poproszę herbatę. –W głosie Szymańskiej słychać było napięcie. Nerwowo bawiła się paskiem
trzymanejnakolanachtorebki.Silskiwykonałledwowidocznygestipojawiłsiękelner.Alekspoprosiłokieliszekbrandy.Musisiętrochęuspokoić.Silskispojrzałnaniegozlekkądezaprobatą,aleniepowiedziałanisłowa.–PaniEwo, proszęwkilku zdaniachopowiedzieć jeszcze raz to, conapisałamipaniwe-mailu–
poprosił.Mówiącto,niepatrzyłnaEwę,lecznaAleksa,jakbychciałzobaczyćjegoreakcję,zanimusłyszy,co
kobietamadopowiedzenia.Aleksodetchnąłgłęboko,jakprzedwysiłkiemfizycznym.
–Zacznęchybaodtego,żeodwielulatmieszkamwDetroit,tamwyszłamzamąż,mamdwójkędzieci.TawiadomośćzaskoczyłaAleksa.MonikaczęstoopowiadałaoswoimpobyciewStanach,jednaknie
mówiła,żemasiostręisiostrzeńców.–Nieukrywam,żeodwielulatnieutrzymywałamkontaktówzojcem.Właściwie…odśmiercimatki,
to już prawie dwadzieścia lat, praktycznie całe dorosłe życie. Trudno mi o tym mówić, szczególniew takiej chwili… ale…ojciec był bardzo specyficznym człowiekiem. – Spuściławzrok. –Myślę, żewojnaiokrespowojennyodcisnęłynanimpiętno,którezaciążyłonacałymjegożyciu.–Tak,mówiłmi o tym.Byłw obozie koncentracyjnym i bardzo z tego powodu ucierpiał. –Aleks
przypomniałsobieichrozmowy.–No…niezupełnie…–odezwałsięSilski,spokojniebawiącsięłyżeczką.–Toznaczy?–Aleksspojrzałnaniegopytająco.Ewawestchnęła.– Myślę, że ojciec nie powiedział panu wszystkiego. Zresztą chyba sam przed sobą wiele rzeczy
ztamtegookresuchciałukryć.Byłwtedydzieckiem.Walczyłożycie,ożyciewalczyłteżjegoojciec…naszdziadek…Jaznamtamtelatatylkozopowiadań.Itozopowiadań,któreczęstosłyszałamzustludziniedokońcanaszejrodzinieżyczliwych.Cóż,niechmipanwierzy,Żydzitopamiętliwynaród.Pamięćjestczęściąnaszejtożsamości.Ważnączęścią,możenajważniejszą.Alekssłuchałzcorazwiększymzdumieniem.Niemiałpojęcia,wjakimkierunkuzmierzaopowieść.–Jestemdalekaodosądzaniakogokolwiekzaczynyzprzeszłości–ciągnęłaEwa–alejestwłaściwie
pewne,żedziadekiojciecprzeżyliwojnędzięki…Przerwałanachwilę.Widaćbyło,żemówienieotymjestdlaniejtrudne.Wkońcujednakzebrałasię
wsobie.– Powiem wprost: dziadek kolaborował z Niemcami. Ponoć wydał wielu Żydów. Bardzo wielu.
Równieżpowojniebyłuwikłanyw interesy znazistami.Wyjechał doStanów i podobnoorganizowałprzerzutywysokichrangąoficerówSSdoAmerykiPołudniowej.Aleksniewierzyłwłasnymuszom.–Niemogępowiedzieć, że jestemdokońcapewna, iż ojciecmuw tympomagał.Ale cośmusiało
wtymbyć,skorojegożona,naszamatka,odeszłaodniego,zabierającmnieiMonikęiwyjeżdżającdoinnegostanu.Zresztąwkrótcezmarła.Niewiem–ściszyłagłos–niechcęźlemówićoojcu,szczególnieteraz, ale on cały czas był przy dziadku. Nie potrafił się odciąć. Nie potrafił z tego wszystkiegozrezygnować.– Z czego zrezygnować? – chciał wiedzieć Aleks. – Przepraszam panią najmocniej, może to źle
zabrzmi,rozumiem,jakprzykresątodlapanisprawy,alechciałbymzapytać,pocopanimitowszystkomówi?Cojamamztymwspólnego?SpojrzałnaSilskiego,którynadalobracałwpalcachłyżeczkę.–Nowłaśnie, i od tegowłaściwiepowinnamzacząć–odrzekłaEwa.–Chodzio to, żepowojnie
dziadekdorobiłsięogromnejfortuny.Naszamatka,właściwiewszyscy,mielidoojcapretensję,żeprzezcałe życie z tych pieniędzy korzystał. Nikt tego oczywiście nie mógł udowodnić, ale ludzie zawszemówili,żetobrudnepieniądze.Tonawetjapamiętam.Matkaniewytrzymała iodeszła.My, jegocórki,kiedydorosłyśmy, teżnieutrzymywałyśmyzojcem
kontaktu.Każdazaczęłaswojeżycie,powoliwszystkosięułożyło…–Wdalszymciągunierozumiem,coja…–Jeszczechwileczkę,paniedoktorze–uspokoiłAleksaSilski.– Jakiś czas temu zadzwonił do mnie pan Linbergh, nasz rodzinny prawnik z Nowego Jorku,
ipoinformowałmnie,żeojciecwyjeżdżanastałedoEuropyiżeprzedwyjazdemsporządziłtestament,przekazująccałymajątek jakiejśżydowskiejorganizacjiścigającejzbrodniarzywojennych.Niezrobiłotonamniewiększegowrażenia,bojużdawnopostanowiłam,żeniedotknępieniędzy,przezktóremoja
matkatakcierpiała.Szczerzepowiedziawszy,nawetniewiedziałam,żeojciecwróciłdoPolski.Proszęmniezrozumieć,dlamnietobyłzamkniętyrozdział.–Acośsiępóźniejzmieniło?–spytałAleks.– Tak, i to dużo – odrzekła Ewa gorzko. – Kilka dni temu znów zadzwonił pan Linbergh
ipoinformowałmnie,żeojcieczmarłwszpitaluwWarszawieiżetużprzedśmierciązmieniłtestament.–Alekspoczuł,żewłosyjeżąmusięnagłowie.–ZapisałwszystkoMonice–zakończyłalodowato.Alekspróbowałcośpowiedzieć,alegardłomiał takściśnięte,żenieprzedostałsięprzeznieżaden
dźwięk.–PaniEwo,proszę łaskawiepowiedzieć, jaka jest szacunkowawartość tego spadku–odezwał się
Silski.Wciążzachowywałstoickispokój,aletymrazemchybajednakprzesadził.Jakietomaznaczenie,parę
dolarówmniej,parędolarówwięcej?Jakonmożemówićwtakiejchwiliopieniądzach?–zżymałsięwduchuAleks.– To są oczywiście informacje nieoficjalne, pozyskane dzięki uprzejmości pana Linbergha, który
pamięta mnie jeszcze jako małą dziewczynkę. Nie widziałam testamentu ani wyceny majątku, alepodobnocałośćopiewana…ponaddwieściesiedemdziesiątmilionówdolarów.–Okur.…–wyrwałosięAleksowi.Opadłciężkonaoparciefotela.–PrzyleciałamdoWarszawy,bochciałambyćnapogrzebie– tłumaczyłaEwa.–Tobył jednakmój
ojciec. Tutaj powiedziano mi, że jest prowadzone śledztwo. Zdziwiłam się, przecież ojciec byłśmiertelniechory.Napisałame-maildoprokuratury.DopanaArtura.Onmiprzekazał,żepodobnojestpanpodejrzany…toznaczy…–Tak,tojużwiemy–przerwałjejSilski.–Dobrzesiępanczuje,paniedoktorze?–spytał,boAleks
byłbladyjakkreda.–Tak,tak…wporządku.Mógłbymprosićojeszczejednąbrandy?–Uwaga,kierowco–ostrzegłprokurator,poczymzamówiłdwie.–Niewiedziałem…–zacząłAleks.–Nietrzeba,proszępana–powiedziałaEwałagodnie,anawetciepło.–Jawszystkowiem–mówiła
cicho.–PanArturwszystkomiwytłumaczył.Zresztącokolwieksiędziałokiedyśczyteraz,niemamdopanapretensji.Towłaśniechciałampanupowiedzieć.Nigdynierozumiałammojegoojca,ipewnietakjuż zostanie.Ale jestemprzekonana, że był po prostu zagubiony,możew jakiś sposóbuzależnionyodswojegoojca.Pan…jestdobrymczłowiekiem.Niewiem,gdziewtejchwiliprzebywamojasiostraiczymiałacokolwiekwspólnegoztąsprawą.Wiemtylko,żebyłatutaj,gdyojciecumierał…–Zamilkłanachwilę.–Aletoniczegonieoznacza–zauważyłaszybko.–Wkażdymraziecokolwieksięstało,doniejteżniemamżalu.Nawetjeżeli…Pewnietakmiałobyć.Wyjęłaztorebkichusteczkęiotarłałzę.–Chciałabymtylko,żebypanwiedział–dodałacicho.Przezchwilęniktsięnieodzywał.–Nocóż,doktorzeWendt, skoro jużwszystko jasne…–powiedziałSilski.Aleksspojrzałnaniego
wściekły.Co tu jest jasne?!Coonma zrobić z tym, co usłyszał? –Sprawęmożemy chybauważać zazamkniętą. Jak już mówiłem na początku, formalnie zakończyliśmy dochodzenie. Tak, nie zawsze sięwygrywa.Jużsięztympogodziłem.Wyznam,żeniebyłołatwo,aleteraz,oddzisiaj,możebędzielepiej,bogdypomyślę,zczympanbędziemusiałsiępogodzić…–Pokiwałsmutnogłową.Kelnerprzyniósłdwielampkibrandy.Silskiwypiłswojąjednymhaustem.–Aha–uniósłrękę,jakbycośsobieprzypomniał–jeżeliznajdziepanwskrzyncenalistydwabilety
naMauritius,toproszęniezapomniećprzysłaćmiwidokówki–rzuciłzkwaśnymuśmiechem.Tobyłwyjątkowoniesmacznydowcip–uznałAleks.
Epilog
Znowulało.Tochybaostatniciepły,letnideszcz.Takizdużymikroplami,odktórychrobiąsiębąbelkinachodniku.
Pachniałojesienią.Alekssiedziałwkuchniipatrzyłniewidzącymwzrokiemnaświatzaoknem.Miałkacajakdiabli.Czuł się jak Alicja po drugiej stronie lustra. Nic nie było takie, jakie się wydawało, wciąż trwał
koszmarnysen,zktórego,pomimowysiłków,niemógłsięobudzić.Miałjużdosyćrozpamiętywaniaobrazów,słów,twarzy,mieszającychsięzesobąpojedynczychscen
zapisanychgdzieśgłębokowpodświadomości.Jeszcze raz, jak podczas pobytu w więzieniu, przeszedł wszystkie etapy rozpaczy, zniechęcenia,
dotknąłobłędu.Iwrócił.Wtosamomiejsce.Nakrzesłowkuchni.Przyoknie.Iwciążbolało.Najbardziejto,żejestzupełniesam.Żenikomuniemożeotymwszystkimopowiedzieć.Itobyłonajgorsze.Iwłaśnietopostanowiłzmienić.Włączyłkomputerizacząłpisać:Zachyłekgruszkowaty.Słyszącjegołacińskąnazwę…
1PismoŚwięteStaregoiNowegoTestamentu,BibliaTysiąclecia,wydawnictwoPallottinum,Poznań2003.