Białe Noce

download Białe Noce

of 89

Transcript of Białe Noce

  • Fiodor Dostojewski

    BIAE NOCE

  • Cze. Jestem woln ksik, a Ty - moimnowym czytelnikiem. Jak chcesz - we mnieze sob i przeczytaj. Jeli zarejestrujesz mniena stronie www.bookcrossing.pl (wpisujcponiszy numer) dowiedz si, jak podrodbyam, zanim trafiam do Ciebie. Dodaj tamte co od siebie, a potem uwolnij mnie, ebymmoga znale kolejnego czyteln ika.

    BIP

    Dwa opowiadania Dostojewskiego zawarte w tomie to| prawdziwe arcydziea. W Biaych nocach wystpuje|: charakterystyczna dla wczesnej twrczoci pisarza posta/ naiwnego marzyciela pogronego w wydumanym prze-

    ze wiecie, ktrego iluzoryczno zostaje w kocu bru-talnie obnaona. agodna to studium psychologicznemczyzny, ktrego ona popenia samobjstwo. Wzbu-rzony usiuje uporzdkowa myli i dociec, dlaczegotak si stao.

  • Fiodor Dostojewski, pisarz rosyjski, ur. 30 X 1821w Moskwie, zm. 28 I 1881 w Petersburgu. Uko-czy Wojskow Szko Inynieryjn w Petersburguw 1843 r. Wczenie jednak porzuci prac w wy-uczonym zawodzie i od 1844 r. cakowicie powi-ci si literaturze. W roku 1846 wyda pierwsz po-wie Biedni ludzie (wyd. poL 1928), przyjt entu-zjastycznie przez krytyk. Twrczo F. Dostojewskie-go podzieli mona na dwa okresy: lata czterdzieste,do czasu zesania na 10-letni .katorg za dziaalnoopozycyjn, oraz etap twrczoci dojrzaej w latachszedziesitych siedemdziesitych. Modzieczeutwory Dostojewskiego zdradzaj w nim kontynuato-ra M.Gogola. W tym okresie powstao wiele noweli opowiada, z ktrych na szczegln uwag zasugu-j Biae noce (1848, wyd. poL 1902). Ale prawdziwedziea jego ycia powstay pniej. Nale do nich:Z6ro-dnia i kara (1866, wyd. poi. 1887 - 88), Gracz (1866,wyd. poL 1922), Idiota (1868 - 69, wyd. poi. 1909),Biesy (1871 - 72, wyd. poi. 1908), Bracia Karama-zow (1879 - 80, wyd. poL 1913). Dostojewski jaknikt przed nim ukaza moraln ndz ludzk niedegradujc rwnoczenie wartoci czowieka. Mylprzewodni swej twrczoci zawar w zdaniu: Naj-ndzniejszy i ostatni czowiek jest jeszcze czowie-kiem i nazywa si twoim bratem".

    Fiodor DostojewskiBiae noce

  • Fiodor Dostojewski

    Biae noceOpowiadania

    TumaczyliWADYSAW BRONIEWSKI

    GABRIEL KARSKI

    Ksika i Wiedza 1986

  • Tytu oryginauBIEYJE NOCZIKROTKAJA

    Przypisy do oipowiadania agodna"WANDA JESIONOWSKA

    Ilustracja na okadce i stronie tytuowe]ANNA MALANOWSKA

    ISBN 83-05-11684-0

    Biae nocePowie sentymentalna

    Ze wspomnie marzyciela

  • ...A moe po to by stworzony,Aeby chocia krtk chwilPrzeby w bliskoci twego serca?..

    L. Turgieniew '

    * Niedokadny cytat z wiersza Iwana TurgieniewaKwiatek", 1843.

  • Noc pierwsza

    Bya cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku,jaka moe by tylko wwczas, gdy jestemy mo-dizi. Niebo byo takie gwiadziste, takie jasne, espojrzawszy na nie, mimo woli trzeba byo zapy-ta siebie: czy naprawd pod takim niebem mogy rni zagniewani i niezadowoleni ludzie? Torwnie modziecze pytanie, drogi czytelniku,bardzo modziecze, ale niech je Bg jak najcz-ciej zsya twojej duszy!... Mwic o rnych nie-zadowolonych i zagniewanych jegomociach, mu-siaem sobie przypomnie i o wasnym przykad-nym sprawowaniu si przez cay ten dzie. Odsamego rana zaczo mi dokucza jakie dziwneprzygnbienie. Wydao mi si nagle, e mnie, sa-motnego, wszyscy opuszczaj i e wszyscy odwra-caj si ode mnie. Naturalnie, kady ma prawozapyta: kit to ci wszyscy? Bo przecie ju osiemlat mieszkam w Petersburgu i nie umiaem za-wrze prawie adnej znajomoci. Ale po co miznajomoci? I tak znam cay Petersburg; otodlaczego wydao mi si, e wszyscy mnieporzucaj, gdy cay Petersburg ruszy z miej-

  • sca i nagle wyjecha na letnisko. Samot-no zacza mnie przeraa i cae trzydni wczyem si po miecie w gbokim przy-gnbieniu, absolutnie nie rozumiejc, co si zemn dzieje. Czy pjd na Newski, czy pjd doparku, czy wcz si po bulwarze ani jednejtwarzy spord tych, ktre przyzwyczaiem sispotyka na tym samym miejscu, o okrelonejgodzinie, przez cay xok. Oni mnie, naturalnie,nie znaj, ale za to ja ich znam. Znam ich do-brze; prawie e nauczyem si na pami ichtwarzy i ciesz si, gdy s weseli, a smutnomi, gdy si chmurz. Prawie e zawarem przy-ja z pewnym staruszkiem, ktrego codziennie,o okrelonej godzinie spotykam na Fontance. Mi-na pena godnoci, zamylona: wci mruczy podnosem i macha lew rk, a w prawej ma dug,skat lask ze zot gak. Nawet mnie zauwa-y i ma dla mnie wiele sympatii. Jeli si zda-rzy, e nie bd o okrelonej godzinie w tym cozawsze miejscu na Fontance, jestem pewny, ego to przygnbi. Oto dlaczego obaj omale si so-bie nie kaniamy, zwaszcza gdy jestemy w do-brym usposobieniu. Niedawno, gdy nie widzc siprzez dwa dni, spotkalimy si na trzeci, obajbylimy ju gotowi chwyci za kapelusze, ale naszczcie w por spostrzegszy si, opucilimyrce i z uczuciem yczliwoci przeszlimy oboksiebie. Zapoznaem si rwnie i z domami. Gdy

    id, kady z nich jakby wybiega na moje spot-kanie, jakby patrzy ina mnie wszystkimi oknamii omal nie mwi: Dzie dobry! Jak si pan mie-wa? I ja, dziki Bogu, jestem zdrw, a w majuprzybdzie mi pitro". Albo: Jak paskie zdro-wie? Jultro bd mnie odnawia". Albo: Ach,omal nie spaliem si i byem w wielkim stra-chu", itd. Mam wrd nich ulubiecw i bliskichprzyjaci: jeden z nich ma zamiar tego lata le-ezy si u architekta. Umylnie bd co dzieprzychodzi, eby mu si co zego nie stao, niechgo Pan Bg ma w swej opiece!... Ale nigdy niezapomn historii pewnego przelicznego jasno-rowego domku. By to taki milutki, murowanydomek, tak uprzejmie spoglda na mnie, tak wy-niole spoglda na swych niezgrabnych ssiadw,a mi serce skakao z radoci, gdy mi si zda-rzyo przechodzi obok niego. Nagle, iw zeszymtygodniu, id ulic i gdy spojrzaem na przyja-ciela sysz aosny okrzyk: Maluj mnie -t farb!" otry! Barbarzycy! Nie oszczdzili ni-czego: ani kolumn, ani gzymsw, i przyjaciel mjzk jak kanarek. Omal nie miaem wylewuci z tego powodu i dotychczas jeszcze brakmi si, eby si zobaczy z moim zeszpeconymbiedakiem, ktrego pomalowali na kolor PastwaNiebieskiego *.

    * Mowa tu o kolorze tym, bdcym do 1912 r. bar-w chiskiej flagi narodowej, na ktrej widnia smok.

  • A wic rozumiesz, czytelniku, w jaki sposbzapoznaem si z caym Petersburgiem.

    Powiedziaem ju, e przez cae trzy dni dr-czy mnie niepokj, zanim odgadem jego przy-czyn. I na ulicy le si czuem (tego nie ma, tam-tego nie ma, w gdzie si podzia), i w domubyem nieswj. Przez dwa wieczory mylaem:czego mi brakuje w moim kcie? Dlaczego tak lesi w nim czuj? I bezradnie ogldaem zielone,zakopcone ciany, sufit zasnuty pajczyn, ktrMatriona hodowaa z duym powodzeniem, przy-patrywaem si wszystkim meblom, ogldaemkade krzeso, mylc, czy przypadkiem nie tuley przyczyna zego (bo jeeli u mnie chobyjedno krzeso stoi nie tak, jak stao wieczorem,czuj si nieswojo), spogldaem na okno, i wszy-stko na prno... nie byo mi ani troch lej!Wpadem take na pomys zawoania Matrionyi z miejsca zrobiem jej ojcowsk wymwk o pa-jczyn i w ogle o nieporzdek; ale ona tylkopopatrzya na mnie ze zdziwieniem i odesza, a pa-jczyna wisi sobie szczliwie dotychczas. W ko-cu dopiero dzi rano domyliem si, o co chodzi.E! Przecie oni zmykaj przede mn na letnisko!Przepraszam za trywialne wyraenie, ale nie mo-gem si zdoby na inne... bo przecie wszystko,co byo w Petersburgu, albo wyjedao, albo juwyjechao na letnisko; ibo przecie kady czcigod-ny jegomo o solidnej powierzchownoci wynaj-

    mujcy dorok, w oczach moich stawa si czci-godnym ojcem familii, ktry po swoich codzien-nych zajciach udaje si na ono rodziny, na let-nisko; bo przecie kady przechodzie mia terazszczeglny wygld, ktry omale nie mwi ka-demu: My, prosz pastwa, jestemy itutaj tylkotak, chwilowo, a za dwie godziny wyjedziemy naletnisko". Jeli otwierao si okno, w ktre naj-pierw bbniy delikatne, biae jak cukier palusz-ki, i wychylaa si gwka adnej dziewczyny,wzywajcej przekupnia roznoszcego doniczkiz kwiatami natychmiast wydawao mi si, ekwiaty kupuje si tylko tak sobie, bynajmniej niepo to, eby cieszy si wiosn i kwiatami w mie-cie w dusznym mieszkaniu, lecz dlatego, e juniedugo wszyscy przeprowadz si na letniskoi kwiaty zabior

  • gldem. Czy zdarzao mi si spotka dug pro-cesj wonicw, leniwie idcych T. lejcami w r-kach obok wozw naadowanych stosami najroz-maitszych mebli, stow, krzeseek, kanap itUTec-kich i nietureckich i innym domowym dobyt-kiem, na ktrych oprcz tego wszystkiego nierazsiedziaa na samym szczycie chuderlawa kuchar-ka, strzegca paskiego mienia jak oka w gowie;czy spogldaem na ciko naadowane sprztemdomowym dki sunce po Newie albo po Fon-tance w stron Czarnej Rzeczki albo wysp * wo-zy i dki udziesieiokTotniay, ustokroitniay misi w oczach: zdawao si, e wszystko ruszyoi pojechao, wszystko przeprowadzao si caymikarawanami na letniska; zdawao si, e caemuPetersburgowi grozi opustoszenie, tote w kocuzaczo mi by wstyd, przykro i smutno; stanow-czo nie miaem ani gdzie, ani po co jecha na let-nisko. Gotw byem i za kadym wozem, odje-cha z kadym solidnie wygldajcym jegomo-ciem, ktry wynajmowa dorok; ale nikt, doso-wnie nikt mnie nie zaprasza, jak gdyby o mniezapomniano, jak gdybym by dla nich naprawdobcy!

    Chodziem duo i dugo, tak e ju, swoimzwyczajem, zdyem zupenie zapomnie, gdziejestem, gdy nagle spostrzegem, e znalazem si

    * Mowa tu o wyspach u ujcia Newy, wczenie miej-scu letniskowym.

    przy rogatce. Natychmiast poweselaem i przesze-dem szlaban, ruszyem midzy obsiane pola i -ki, nie byem ju zmczony, czuem tylko caswoj istot, e jaki ciar spada mi z serca.Wszyscy przejedajcy spogldali na mnie z taksympati, e doprawdy omal si nie kaniali;wszyscy byli tacy z czego zadowoleni, wszyscy,co do jednego, palili cygara. I ja byem zadowo-lony tak, jak mi si to nigdy nie zdarzao. Jakgdybym si nagle znalaz we Woszech tak sil-nie podziaaa przyroda na mnie, na p choregomieszczucha, ktrego omal nie zadusiy miejskiemury.

    Jest co nieopisanie wzruszajcego w naszej pe-tersburskiej przyrodzie, gdy z nadejciem wiosnyokae nagle ca sw moc, wszystkie dane jejz nieba siy, pokryje si limi, ubierze si, ubar-wi kwiatami... Jako dziwnie przypomina mi twychud i chor dziewczyn, na ktr spogldasi czasem z litoci, czasem z jak wspczujcsympati, a niekiedy po prostu nie dostrzega sijej, lecz ktra nagle, na chwil, jako nieoczeki-wanie staje si w niepojty sposb cudownie pi-kna, a wwczas, zachwyceni, oczarowani, mimowoli zadajemy sobie pytanie: jaka moc sprawia,e te smutne, zamylone oczy byszcz takimogniem? Co byo przyczyn, e te blade, wychu-de policzki okryy si rumiecem? Co przydaonamitnoci tym delikatnym rysom? Dlaczego ita

  • pier tak faluje? Co tak niespodzianie przydaosiy, ycia i pikna rysom biednej dziewczyny, cowywoao na jej twarzy, blask tej radoci, co oy-wio j tym wesoym skrzcym si miechem?Rozgldamy si wokoo, szukamy kogo, czegosi domylamy. Lecz chwila mija i moe ju ju-tro zauwaymy znw to zamylone i roztargnio-ne spojrzenie co dawniej, t blad twarz, ,t po-kor i bojaliwo w ruchach, a nawet skruch,nawet lad jakiej drczcej troski i goryczy z po-wodu owej chwili zapomnienia... I al nam, etak szybko, tak bezpowrotnie uwido chwil tyl-ko trwajce pikno, e tak zwodniczo i niepotrze-bnie zabyso przed nami al dlatego, e na-weit nie byo czasu, aby je pokocha...

    A jednak moja noc bya lepsza ni dzie! Otojak byo.

    Wrciem do miasta bardzo pno i bia judziesita, gdy zbliyem si do domu. Droga mo-ja wioda przez bulwar nad kanaem, gdzie o tejporze nie spotyka si ywej duszy. Co prawda,mieszkam w najbardziej oddalonej dzielnicy.Szedem i piewaem, bo kiedy jestem szczliwy,koniecznie musz sobie co mrucze, jak zresztkady czowiek szczliwy, ktry nie ma ani przy-jaci, ani dobrych znajomych i w radosnej chwilinie moe z nikim podzieli si swoj radoci.Nagle zdaTzyo mi si co zupenie nieoczekiwa-nego.

    Na uboczu, przy balustradzie kanau, staa ko-bieta; oparszy si okciami o porcz, bardzo uwa-nie patrzya w mtn wod. Miaa na sobie mi-luitki ty kapelusik i kokieteryjn czarn man-tylk. To ipanna, i z pewnoci brunetka" pomylaem sobie. Zdaje si, e nie syszaa mo-ich krokw, nawet si nie poruszya, gdy prze-szedem obok niej, tumic oddech, z mocno bi-jcym sercem. Dziwne! pomylaem wi-docznie zamylia si nad czym" i nagle sta-nem jak wryty. Usyszaem, guche kanie. Tak!Nie myliem si: dziewczyna pakaa; po chwiliznw usyszaem szlochanie. Mj Boe! A mi siserce cisno. I chocia jestem taki niemiaywobec kobiet, ale to bya taka chwila!... Wrciem,podszedem do niej i z pewnoci powiedziabym:Pani!", gdybym nie wiedzia, e to odezwanie sibyo ju tysic razy uyte we wszystkich rosyj-skich powieciach z ycia wyszych sfer. To tylkomnie powstrzymao. Ale gdy szukaem odpowied-niego sowa, dziewczyna ockna si, obejrzaa,spostrzega moj obecno, spucia oczy i prze-lizna si obok mnie po bulwarze. Natychmiastruszyem za ni, ale ona domylia si i przeszana przeciwleg stron. Nie miaem przej przezulic. Serce mi bio jak schwytanemu ptakowi.Nagle pewien przypadek przyszed mi z pomoc.

    Po drugiej stronie ulicy, niedaleko od mojejnieznajomej, pojawi si nagle jegomo we fra-

  • ku, w powanym wieku, lecz raczej niepowane-go wygldu. Szed chwiejnym krokiem, tu podcianami domw. Dziewczyna za sza jak strza-a, spiesznie i bojaliwie, jak w ogle chodzwszystkie dziewczta, ktre nie chc, eby im ktow nocy zaproponowa odprowadzenie do domu,i, naturalnie, zataczajcy si jegomo nigdy byjej nie dopdzi, gdyby moje przeznaczenie nirnatchno go podstpem. Nagle, nie mwic ni-komu ani sowa, w jegomo zrywa si, pdzi cotchu, biegnie i zrwnuje si z moj nieznajom.Sza jak wiatr, ale zataczajcy si jegomo do-pdza j, dopdzi... dziewczyna krzykna i...bogosawi los za wspaniay, skaty kij, ktrywwczas znalaz si w mojej prawej Tece. W jed-nej chwili byem ju po przeciwlegej stronie uli-cy, w jednej chwili nieproszony jegomo zrozu-mia, o co chodzi, przyj do wiadomoci nieod-part racj, zamilk, pozosta w tyle i dopierogdymy ju byli bardzo daleko, zacz do ener-gicznie protestowa. Lecz do nas ledwie dobiegyjego sowa.

    Niech mi pani da rk powiedziaem domojej nieznajomej to on ju si nie omieli naszaczepi.

    Milczc podaa mi rk, jeszcze drc ze wzru-szenia i stTachu. O nieproszony jegomociu! Jak-e ci byem wdziczny w owej chwili! Ukradkiemspojrzaem na ni: bya bardzo milutka i brunet-

    ka zgadem; na jej czarnych rzsach jeszczebyszczay ezki niedawnego przestrachu albo po-przedniego zmartwienia nie wiem. Lecz naustach ju pojawi si umiech. Rwnie spojrzaana mnie ukradkiem, z lekka zarumienia si i spu-cia oczy.

    Widzi pani, dlaczego pani wtedy ode mnieucieka? Gdybym by przy pani, nic by si niestao...

    Ale ja pana nie znaam; mylaam, e pante...

    A czy pani mnie teraz zna? Troch. Dlaczego na przykad pan dry? O, pani zgada od razu! odpowiedziaem

    zachwycony, e moja panienka jest domylna: topiknoci nigdy nie szkodzi. Tak, pani od razuodgada, z kim ma do czynienia! To prawda, je-stem niemiay wobec kobiet, jestem wzburzony,nie przecz, tak jak i pani przed chwil, gdy tenjegomo pani przestraszy... I ja jestem terazprzestraszony. To wszystko jest jak sen, a mniesi nawet nie nio, e kiedykolwiek bd mwiz kobiet.

    Co? Doprawdy? Tak, jeeli mi rka dry, to dlatego, e nigdy

    jeszcze nie ucisna jej taka liczna, malekarczka jak rczka pani. Zupenie odzwyczaiem siod kobiet, a waciwie nigdy si do nich nie przy-zwyczaiem; jestem przecie samotny... Nie wiem

  • nawet, jak z nimi trzeba mwi. Ot i teraz niewiem, czy nie powiedziaem pani jakiego gup-stwa. Niech mi pani powie bez ogrdek; uprze-dzam pani, e nie jestem obraliwy.

    Nie, nie; przeciwnie. I skoro pan chce, ebymbya szczera, powiem panu, e kobietom podobasi taka niemiao, a jeeli chce pan dowiedziesi wicej, mnie rwnie to si podoba i nieodpdz pana od siebie a do samego domu.

    Pani doprowadzi mnie do tego zaczem,a zachwyt wprost zapiera mi oddech e zarazprzestan by niemiay, a wwczas: egnajciewszystkie moje szans.

    Szans? Co za szans, na co? O, to ju gu-pie.

    Przepraszam, wicej nie bd, to mi si takwyrwao; ale jak pani moe wymaga, ebym wtakiej chwili nie mia yczenia...

    eby si podoba, czy co? (No tak, ale na Boga, nieche pani bdzie

    wyrozumiaa. Niech pani pomyli, jaki ja jestem!Mam ju dwadziecia sze lat, a nigdy nikogo niewidywaem. I jake ja mog mwi adnie, jaknaley i do rzeczy? A dla pani bdzie lepiej, je-eli wszystko stanie si jawne, szczere... Nie mo-g milcze, kiedy si we mnie serce odzywa. Alewszystko jedno... Czy da pani wiar? ani jed-nej kobiety, nigdy, nigdy! adnych znajomoci!I tylko marz co dzie, e wreszcie kiedy kogo

    spotkam. Ach, gdyby pani wiedziaa, ile razy by-em zakochany w ten sposb!

    Ale jak to, w kim? W nikim, w ideale, w tej, co si we nie

    przyni. Stwarzam w marzeniu cae powieci.O, pani mnie nie zna! Co prawda nie mona zu-penie nie zna kobiet, znaem ich dwie czy trzy,ale co to za kobiety? Wszystko to takie gospody-nie, e... Ale ja pani rozmiesz, kiedy opowiem,e kilkakrotnie miaem zamiar odezwa si naulicy tak, po prostu, do jakiej arystokratki, na-turalnie, kiedy bdzie sama; naturalnie, odezwasi niemiao, z szacunkiem, namitnie; powie-dzie, e gin samotny, eby mnie nie odpdzaa,e nie mam sposobu poznania ani jednej kobiety;przekona j, e kobieta ma nawet obowizek wy-suchania niemiaego bagania czowieka tak nie-szczliwego jak ja. e wreszcie wszystko, czegochc, sprowadza si tylko do tego, eby mi po-wiedzie ze wspczuciem par serdecznych sw,nie odpdza mnie od razu, uwierzy mi na so-wo, wysucha tego, co bd mwi, wymia size mnie, jeli wola, da mi nadziej, powiedziedo mnie kilka sw, tylko kilka sw, a potemniechbym si z ni nawet nigdy ju nie spotka!...Ale pani si mieje... Zreszt, ja po to waciwiemwi...

    Niech pan si nie gniewa; miej si z tego,e pan jest swoim wasnym wrogiem i e gdyby

  • pan sprbowa, z pewnoci by si to panu uda-o, chociaby nawet na ulicy; im prociej, tym le-piej... Ani jedna dobra kobieta, jeeli tylko niejest gupia albo jeeli nie jest w owej chwili o coza, nie zdecydowaaby si odprawi pana bez tychkilku sw, o ktre pan tak niemiao baga...A zreszt, co ja mwi! Naturalnie, e wziabypana za wariata. Sdziam przecie tylko po so-bie. Ale znam wiat i ludzi!

    O, dzikuj pani! zawoaem. Pani niewie, co pani dla mnie teraz zrobia!

    Dobrze, dobrze! Ale niech mi pan powie,skd pan wie, e ja jestem tak kobiet, z ktr...no, ktr pan uzna za godn uwagi i przyjani...Sowem, nie gospodyni, jak si pan wyraa. Dla-czego pan si zdecydowa podej do mnie?

    Dlaczego? Dlaczego? Ale pani bya sama,ten jegomo by nadto miay, teraz jest noc:sama si pani zgodzi, e obowizkiem moim...

    Nie, nie, jeszcze wczeniej, tam, po tamtejstronie. Przecie pan chcia podej do mnie?

    Tam, po tamtej stronie? Doprawdy, niewiem, jak odpowiedzie; obawiam si... Wie pani,byem dzisiaj szczejliwy; szedem i piewaem;byem za miastem; nigdy jeszcze nie przeywa-em tak szczliwych chwil. Pani... zreszt moemi si tak zdawao... No, niech mi pani wybaczy,e o tym wspominam: zdawao mi si, e panipakaa i.:; nie mogem tego sucha... a mi si

    serce cisno... O mj Boe! Czy nie byo miwolno zatroszczy si o pani? Czy to by grzech,e poczuem dla pani braterskie wspczucie...No, sowem, czybym mg pani obrazi, emimo woli przyszo mi do gowy zbliy si dopani?

    Niech pan da spokj, dosy, niech pan junic nie mwi... powiedziaa dziewczyna, spu-ciwszy oczy i ucisnwszy moj do. Samajestem winna, e zaczam o tym mwi; mio mijednak, e si na panu nie zawiodam... Ale otoju jestem w domu; musz skrci tu, w t ulicz-k, std tylko par krokw... egnam i dzikujpanu...

    A wic ju nigdy, nigdy si nie zobaczy-my?... Wic na tym si wszystko skoczy?

    Widzi pan powiedziaa dziewczyna, mie-jc si z pocztku szo panu tylko o kilka sw,a teraz... Zreszt, nic panu nie powiem... Moliwe,e si spotkamy...

    Przyjd tu jutro powiedziaem. O, niechmi pani wybaczy, e ju domagam si...

    Tak, pan jest niecierpliwy... Pan prawie -da...

    Prosz pani, prosz pani! przerwaem jej. Niech mi pani wybaczy, jeeli znw powiemco takiego... Ale ot co: nie mog nie przyj tu-taj jutro. Jestem marzycielem; tak mao mam

  • rzeczywistego ycia, e takie chwile, jak ta, jakteraz, zdarzaj mi si rzadko i musz powracado nich w marzeniu. Bd marzy o pani canoc, cay tydzie, cay rok. Na pewno przyjd tu-taj jutro, wanie tutaj, na to samo miejsce, wa-nie o tej godzinie, i bd szczliwy, wspomina-jc o wczorajszym. To miejsce jest mi ju dro-gie. Mam ju w Petersburgu takie dwa albo trzymiejsca. Raz nawet rozpakaem si na wspom-nienie, tak samo jak pani... Kto wie, moe i paniprzed dziesicioma minutami pakaa z powoduwspomnie... Ale niech mi pani wybaczy, znwsi zapomniaem; moe i pani kiedy bya tuszczeglnie szczliwa...

    Dobrze powiedziaa dziewczyna moli-we, e przyjd tutaj jutro, rwnie o dziesitej.Widz, e ju nie mog panu zabroni... Idzie o to,e musz tutaj by; niech pan tylko nie myli, esi z panem umawiam; uprzedzam pana, e musztu by we wasnej sprawie. No i... powiem panuwprost: nie szkodzi, jeeli i pan przyjdzie; popierwsze, mog znowu zdarzy si jakie przykro-ci jak dzisiaj, ale mniejsza o to... sowem, po pro-stu chciaabym pana zobaczy... eby mu powie-dzie kilka sw. Tylko, widzi pan, czy pan terazo mnie le nie pomyli? Niech pan nie sdzi, e jasi tak atwo umawiam... Nie umawiaabym si,gdyby... Ale niech to bdzie moj tajemnic! Tyl-go z gry umowa...

    Umowa! Niech pani mwi, niech pani powiewszystko zawczasu, na wszystko si zgadzam, go-tw jestem na wszystko! zawoaem w zachwy-cie. Odpowiadam za siebie, bd posuszny,peen uszanowania... pani mnie zna...

    Wanie dlatego, e pana znam, prosz panana jutro powiedziaa dziewczyna, miejc si. Znam pana doskonale. Ale niech pan uwaa,zapraszam pana pod warunkiem, e, po pierwsze(tylko niech pan bdzie tak dobry i speni to, o copoprosz widzi pan, mwi szczerze), niech pansi we mnie nie zakocha... Nie trzeba tego robi,zapewniam pana. Do przyjani jestem gotowa,oto moja rka... A zakocha si nie trzeba, proszpana!

    Przysigam pani! zawoaem, chwytajcj za rk.

    Do, niech pan nie przysiga, wiem prze-cie, e pan zdolny jest wybuchn jak proch.Niech pan mnie le nie sdzi, jeeli tak mwi.Gdyby pan wiedzia... Ja rwnie nie mam niko-go, z kim bym moga par sw zamieni, kogoby mona si zapyta o rad. Naturalnie, e nie naulicy szuka si doradcw, ale pan jest wyjtkiem.Znam pana tak dobrze, jakbymy ju ze dwadzie-cia lat byli przyjacimi... Prawda, e pan mnienie zdradzi?

    Zobaczy pani... tylko nie wiem, jak ja sidoczekam, chobym tylko dob mia czeka.

  • Niech pan mocno pi, dobrej nocy, i niechpan pamita, e ju mu zaufaam. Ale pan to takdobrze powiedzia przed chwil: czy z kadegouczucia trzeba zdawa spraw, nawet kiedy pobratersku komu si wspczuje? Wie pan, to byotak dobrze powiedziane, e przyszo mi teraz namyl zwierzy si panu...

    Na Boga, z czego? Co takiego? Do jutra. Niech to na razie bdzie tajemni-

    c. Tym lepiej dla pana, chocia z daleka bdziepodobne do romansu. Moe jutro ju panu po-wiem, ale moe i nie... Jeszcze pomwi z panemprzedtem, poznamy si lepiej.

    O, przecie ja pani zaraz jutro wszystkoo sobie opowiem! Ale co to? Jakby si cuda zemn dziay... Boe mj, gdzie ja jestem? No, niechmi pani powie, czy pani jest niezadowolona, esi na mnie nie rozgniewaa, jak by postpia in-na, e nie odpdzia mnie pani zaraz na pocztku?Dwie minuty, i uczynia mnie pani na zawszeszczliwym. Tak, szczliwym; kto wie, moepani mnie pogodzia z sob samym, rozwiaamoje wtpliwoci... Moe zdarzaj mi si takiechwile... No, ale ja pani jutro wszystko opowiem,wszystkiego si pani dowie, wszystkiego...

    Dobrze, zgoda; pan wic zacznie... Zgoda. Do widzenia! Do widzenia!

    I rozstalimy si. Chodziem przez ca noc. Niemogem si zdecydowa na powrt do domu...Byem taki szczliwy... do jutra!

    Noc druga

    No i doczekalimy si powiedziaa zemiechem, ciskajc mi rce.

    Jestem tu ju od dwch godzin; pani niewie, co si ze mn dziao przez cay dzie.

    Wiem, wiem... Ale do rzeczy. Wie pan, poco przyszam? Nie po to przecie, eby gadagupstwa jak wczoraj. Ot co: musimy na przy-szo postpowa rozsdniej. Dugo mylaamwczoraj o tym wszystkim.

    Ale pod jakim wzgldem mamy postpowarozsdniej? Co do mnie, to jestem gotw; ale,doprawdy, nigdy w yciu nie zdarzao mi si nicrozsdniejszego ni teraz.

    Doprawdy? Po pierwsze, prosz, eby pannie ciska tak mocno moich rk; po drugie,owiadczam panu, e dugo dzi o nim myla-am.

    No i czym si to skoczyo? Czym si skoczyo? Skoczyo si tym, e

    trzeba wszystko zacz od nowa, bo ostateczniedoszam ddsjaj do przekonania, e ja pana wcale

  • jeszcze nie znam, e wczoraj postpiam jak dzie-cko, jak maa dziewczynka i, naturalnie, wycho-dzi na to, e wszystkiemu winno moje dobre ser-ce. I eby naprawi bd, postanowiam dowie-dzie si wszystkiego o panu, i to moliwie jaknajdokadniej. Ale poniewa nie mam kogo za-pyta o pana, wic powinien mi pan sam wszyst-ko o sobie powiedzie, wszystko bez wyjtku. No,ja'ki pan jest? Prdzej, niech pan zaczyna, niechpan opowiada swoj histori.

    Histori! zawoaem z przestrachem histori! Ale kt pani powiedzia, e ja mam ja-k histori? Nie mam adnej historii...

    Jake wic pan y, jeeli nie ma historii? przerwaa mi miejc si.

    Zupenie bez adnej historii! yem, jak tosi mwi, ot tak, sam, zupenie sam: wie pani, coto znaczy zupenie sam?

    Jak to: sam? Czyby pan nigdy nikogo niewidywa?

    O nie, widywa widuj, a jednak sam. C to, czy pan z nikim nie rozmawia? Dosownie z nikim. Kim wic pan jest, niech pan wytumaczy!

    Zaraz, domylam si: pan pewmie ma babk, taksamo jak ja. Jest lepa i przez cae ycie nigdziemnie nie puszcza, tote prawie zapomniaam m-wi. A kiedy jej napsociam dwa lata temu, toona, widzc, e mnie nie utrzyma, zawoaa mnie

    i przypia agrafk moje ubranie do swojego i tak od tego czasu siedzimy caymi dniami; onarobi poczoch, chocia lepa, a ja musz siedzieprzy niej, szy albo ksik czyta na gos takito dziwny zwyczaj, e oto ju dwa lata jestemprzypita...

    Ach, mj Boe, co za nieszczcie! Ale niemam, nie mam takiej babki.

    Jeeli pan nie ma, to jak pan moe siedziew domu?

    Prosz pani, czy pani chce wiedzie, kimjestem?

    No tak, tak! Dokadnie? Jak najdokadniej. A wic su pand jestem typem. Typem, typem! Co za typem? zawoaa

    dziewczyna, miejc si tak, jak gdyby przez cayrok nie miaa okazji do miechu. Ale z panemjest przezabawnie! Widzi pan: tutaj jest awka,usidmy! Tdy nikt nie chodzi, nikt nas nie b-dzie sysza i nieche pan zaczyna swoj histo-ri! Bo przecie nie przekona mnie pan: ipan musimie swoj histori, tylko pan j przede mnukrywa. Po pierwsze, co to takiego typ?

    Typ? Typ? to orygina, to taki zabawnyczowiek! odpowiedziaem, za jej przykademrozemiawszy si dziecinnym miechem. To

  • taki charakter. Prosz pani, czy pani wie, co toznaczy: marzyciel?

    Marzyciel? Ale, prosz pana, jak mona niewiedzie? Sama jestem marzycielk. Nieraz, kie-dy siedz przy babce, tyle mi rnych myli przy-chodzi do gowy. No i zaczynam maTzy, a jaksi rozmarz to po prostu wychodz za mza chiskiego ksicia... Bo czasami to przecie do-brze marzy! Nie, zreszt Bg raczy wie-dzie! Zwaszcza jeeli i bez tego jest o czymmyle dodaa dziewczyna, tym razem dopowanie.

    Cudownie! Jeeli pani ju raz wychodziaza m za chiskiego bogdychana, to znaczy, emnie pani cakowicie zrozumie. No, niech panisucha... Ale przepraszam: przecie ja jeszcze niewiem, jak si pani nazywa.

    Nareszcie! Nareszcie pan sobie przypom-nia!

    Ach, mj Boe! Ale mi to nawet do gowynie przyszo i tak mi byo dobrze...

    Nazywam si .Nastusia. Nastusia! A dalej? Dalej nic! Czy to za mao? Ach, jaki

    pan nienasycony! Mao? Duo, duo, przeciwnie, bardzo duo,

    panno Nastusiu; poczciwa z pani dziewczyna, sko-ro od razu zostaa pani dla mnie Nastusia!

    Ot to! No wic!

    Ot, panno Nastusiu, niech pani posucha,co za mieszna historia.

    Usiadem obok niej, przybraem pedantyczniepowan postaw i zaczem jak z ksiki:

    Istniej w Petersburgu, jeli pani o tym niewie, panno Nastusiu, do dziwne zaktki. Wyda-je si, jakby w te miejsca nie zagldao soce,ktre wieci wszystkim petersburszczanom, leczjakie inne, nowe, jakby umylnie zamwione dlatych ktw, i przywieca wszystkiemu innym,specjalnym wiatem. W tych ktach, droga pan-no Nastusiu, yje si yciem jak gdyby zupenieinnym, niepodobnym do tego, ktre wre wkoonas, yciem moliwym w jakim krlestwie zasidm gr i za sidm rzek, a nie u nas, wtych okropnie powanych czasach. Ot takiewanie ycie jest mieszanin czego czysto fan-tastycznego, pomiennie idealnego z czym (nie-stety, panno Nastusiu) szaro prozaicznym i zwy-czajnym, e nie powiem ju: nieprawdopodobniendznym.

    Fe! Ach, mj Boe! Co za wstp! Czego teja si dowiem?

    Dowie si pani, panno Nastusiu (zdaje misi, e nigdy nie przestan nazywa pani Nastu-sia), dowie si pani, e w tych ktach zamiesz-kuj dziwaczni ludzie marzyciele. Marzyciel,jeli chodzi o cise okrelenie, nie jest czowie-kiem, lecz jakim gatunkiem porednim. Mieszka

  • najczciej gdzie w niedostpnym kcie, jak gdy-by si w nim kry nawet przed wiatem dzien-nym, i jak si ju raz do swojego kta dostanie,to tak do niego przyrohie jak limak, a przynaj-mniej bardzo jest pod tym wzgldem podobny doowego interesujcego stworzenia, ktre jest rw-noczenie i zwierzciem, i domem, a zwie si -wiem. Jak pani sdzi, dlaczego on tak lubi swojecztery ciany, koniecznie wymalowane na zielo-no, zakopcone, pospne i okropnie cuchnce tyto-niowym dymem? Dlaczego ten mieszny jegomo,jeli go przyjdzie odwiedzi kto z jego nielicz-nych znajomych (a zwykle wszyscy znajomi wkocu go opuszczaj), dlaczego ten miesznyczowiek przyjmuje go z takim zakopotaniem,tak zmieniwszy si na twarzy i tak zmieszany,jakby przed chwil pord swoich czterech cianpopeni przestpstwo, jakby fabrykowa faszy-we banknoty albo jakie wierszyki celem prze-sania ich do dziennika wraz z listem anonimo-wym, gdzie si nadmienia, e poeta, ktry to napi-sa, ju umar i e jego przyjaciel uwaa za swjwity obowizek opublikowanie jego wierszy?Dlaczego, niech pani powie, panno Nastusiu, taksi im rwie rozmowa? Dlaczego ani miech, anijakie mielsze sowo nie pada z ust niespodzia-nie nadeszego i zakopotanego przyjaciela, ktryw innym wypadku bardzo lubi i miech, i miel-sze swka, i rozmowy o pci piknej, i inne we-

    soe tematy? Dlaczego wreszcie ten przyjaciel,znajomy od niedawna i bdcy z pierwsz wizyt bo nastpnej wobec tego nie bdzie i przyja-ciel nie przyjdzie po raz drugi dlaczego tenprzyjaciel rwnie jest zakopotany i staje si ta-ki maomwny pomimo swego dfcwcipu (jeeli gotylko posiada), patrzc na wykrzywion twarzgospodarza, ktry z kolei zmiesza si ju do re-szty i straci ostatni wtek pomimo tytanicznych,lecz daremnych usiowa, aby nada rozmowiepynno i blask, okaza ze swej strony znajo-mo dobrego tonu, poruszy temat pci pikneji przypodoba si choby przez t pokor biedne-mu czowiekowi, ktry le trafi, przychodzc przezomyk go odwiedzi? Dlaczego wreszcie go na-gle chwyta za kapelusz i spiesznie wychodzi, nie-spodziewanie przypomniawszy sobie bardzo wa-n spraw, ktra nigdy nie istniaa, i uwalnia ja-ko sw rk z gorcych uciskw gospodarzastarajcego si okaza skruch i poprawi wrae-nie? Dlaczego w przyjaciel wyszedszy za drzwimieje si i daje sobie sowo, e nigdy ju wicejnie przyjdzie do tego dziwaka, chocia ten dzi-wak to w gruncie rzeczy dobry chop, a rwno-czenie w przyjaciel nie moe odmwi swejwyobrani maej zachcianki: porwnania, zresztdo odlegego, fizjonomii niedawnego rozmwcypodczas caej wizyty z wygldem nieszczsnegokotka, ktrego dzieci wytarmosiy, nastraszyy i na

  • rne sposoby wydrczyy, wziwszy go zdra-dziecko do niewoli, a ktry ukry si w kocuprzed nimi pod krzeso, w ciemny kt, i tam cagodzin otrzsa si, prycha i myje swj sponie-wierany pyszczek obiema, apkami, a pniej jesz-cze dugo nieprayjanie spoglda na wiat i y-cie, a nawet na askawe datki z paskiego obia-du, odoone dla niego przez litociw klucz-nic.

    Prosz pana przerwaa Nastusia, sucha-jca mnie przez cay czas ze zdziwieniem, z otwar-tymi oczami i buzi prosz pana, nie mam po-jcia, dlaczego wszystko si tak stao i dlaczegowanie mnie zadaje pan takie mieszne pytania;ale wiem na pewno, e wszystkie te przygodyzdarzay si panu co do joty.

    Niewtpliwie odparem z jak najpowa-niejsz min.

    No wic, jeeli niewtpliwie, to niechpan dalej opowiada odrzeka Nastusia bobardzo bym chciaa wiedzie, czym si toskoczy.

    Pani by chciaa wiedzie, panno Nastusiu,co robi w swoim kciku nasz bohater, czyli ja,bo ja jestem bohaterem caego tego opowiadania;ja, w swojej wasnej skromnej osobie; pani bychciaa wiedzie, dlaczego si tak sposzyem i stra-ciem gow na cay dzie z powodu nieoczekiwa-ne

    1] wizyty przyjaciela? Pani by chciaa wiedzie,

    dlaczego si tak nastroszyem i poczerwieniaem,gdy otworzyy si drzwi do mojego pokoju,dlaczego nie umiaem przyj gocia i tak ha-niebnie ugiem si pod ciarem wasnej go-cinnoci?

    No tak, tak! odpowiedziaa Nastusia wanie o to chodzi. Prosz pana, pan licznie opo-wiada, ale czy nie mona by opowiada jako nietak licznie? Bo tak pan mwi, jakby pan z ksi-ki czyta.

    Panno Nastusiu! odpowiedziaem powa-nym i surowym tonem, ledwie powstrzymujc siod miechu droga panno Nastusiu, ja wiem,e opowiadam licznie, ale niech pani wybaczy,inaczej nie umiem. Teraz, droga panno Nastusiu,teraz jestem podobny do ducha krla Salomona,ktry przetrwa tysic lat w glinianej bace podsiedmioma pieczciami, i z ktrego nareszcie zdj-to te siedem pieczci. Teraz, droga panno Nastu-siu, kiedymy si znw zeszli po tak dugiej roz-ce, bo ja ju dawno pani znaem, panno Na-stusiu, bo ja ju dawno kogo szukaem, a to zna-czy, e szukaem wanie pani, i e byo nam s-dzone teraz si spotka, teraz w mojej gowieotwaro si tysice zapr i musz rozla si rzeksw, inaczej si udusz. A wic, prosz mi nieprzerywa, panno Nastusiu, i sucha z pokori posuszestwem; inaczej umilkn.

  • Nie, nie, nie! Pod adnym pozorem! Niechpan mwi! Teraz ju nie powiem ani sowa.

    A wic cign dalej: istnieje, droga mojapanno Nastusiu, w cigu dnia pewna godzina, kt-r nadzwyczaj lubi. To ta godzina, o ktrej ko-cz si prawie wszystkie sprawy, zajcia i obo-wizki, i wszyscy id do domu na obiad, eby sipooy i odpocz, i od razu po drodze wynajdu-j wesoe pomysy, tyczce si wieczoru, nocyi caego wolnego czasu, ktry im pozostaje. O tejgodzinie i nasz bohater niech mi ju pani po-zwoli, panno Nastusiu, opowiada w trzeciej oso-bie, bo w pierwszej strasznie wstyd by mi byoopowiada a wic o tej godzinie i nasz boha-ter, ktry te nie prnowa, popiesza za innymi.Ale dziwne uczucie zadowolenia igra na jego bla-dej, jakby pomitej twarzy. Nie bez wzruszeniapatrzy na zorz wieczorn, ktra powoli ganiena chodnym petersburskim niebie. Mwic: pa-trzy kami; on nie patrzy, lecz obserwuje ja-ko mimo woli, jak gdyby by zmczony albo' za-jty wwczas czym innym, co bardziej go po-chania, tote tylko przelotnie, prawie niechccy,moe powici troch czasu wszystkiemu, co gootacza. Jest zadowolony dlatego, e skoczy dojutra z nieprzyjemnymi dla niego s p r a w a m i ,i cieszy si jak sztubak wypuszczony ze szkolnej&wy na myl o ulubionych zabawach i figlach.Niech pani mu si przyjrzy z boku, panno Nastu-

    siu: zaraz pani zobaczy, e uczucie radoci ju po-dziaao szczliwie na jego sabe nerwy i choro-bliwie draliw fantazj. Oto zamyli si nadczym. Sdzi pani, e nad obiadem? Albo nadwczorajszym wieczorem? Na co on tak patrzy?Czy na tego pana o solidnej powierzchownoci,ktry tak malowniczo skoni si pani przejeda-jcej obok niego w byszczcej karecie, zaprz-onej w rcze konie? Nie, panno Nastusiu, c goteraz obchodz wszystkie te drobiazgi! Teraz jestju bogaty s w y m w a s n y m yciem;-ja-ko nagle zbogaci si, i poegnalny promie ga-sncego soca nie na prno tak wesoo mu bys-n i wywoa z rozgrzanego serca cae roje wra-e. Teraz ledwie dostrzega t drog, na ktrejprzedtem byle drobiazg mg go zdumie. Terazbogini fantazji" (jeli pani czytaa ukowskiego*,droga panno Nastusiu) ju utkaa swawoln rkswoj zocist kanw i snuje przed nim wzoryniezwykego, cudownego ycia i, kto wie, mo-e z porzdnego, granitowego trotuaru, po kt-rym idzie do domu, przeniosa go swawoln rkdo sidmego krysztaowego nieba. Prosz terazsprbowa go zatrzyma, zapyta go nagle: gdziesi znajduje, jakimi szed ulicami? na pewnonic by sobie nie 'przypomnia: ani ktrdy szed,

    * Wasilij Zukowski (17831852) poeta wczesnoro-mantyczny, autor licznych ballad, m. in. trawestowanychz poezji niemieckiej i angielskiej.

  • ani gdzie si znajduje, i czerwienic si ze zocina pewno skamaby co dla zachowania pozorwprzyzwoitoci. Oto dlaczego tak drgn, omal niekrzykn i z przestrachem obejrza si dokoa,gdy pewna czcigodna staruszka grzecznie zatrzy-maa go na rodku trotuaru, pytajc o drog.Zachmurzywszy si ze zoci idzie dalej, ledwiedostrzegajc, e niejeden przechodzie umiech-n si patrzc na niego i odwrci si za nim,i e jaka maa dziewczynka^ ktra lejkliwie ust-pia mu z drogi, gono si rozemiaa przyjrzaw-szy si wielkimi oczami jego szerokiemu, zamy-lonemu umiechowi i gestom. Ale owa boginifantazji znw porwaa swym kaprynym lotemi staruszk, i ciekawych przechodniw, i mie-jc si dziewczynk, i chopw jedzcych wie-czerz na barkach, ktre zatarasoway Fontank(przypumy, e wtedy wanie nasz bohater tam-tdy przechodzi), i artobliwie wetkna w swkanw wszystkich i wszystko, jak muchy w pa-jczyn, i nasz dziwak, unoszc wszystko to z so-b, ju wrci do domu, do swej pociesznej nor-ki, ju zasiad do stou, ju dawno zjad obiadi ockn si dopiero wtedy, gdy zamylona i wiecz-nie smutna Matriona, ktra mu usuguje, wszyst-ko ju sprztna ze stou i podaa mu fajk;ockn si i ze zdziwieniem przypomnia sobie, edawno zjad obiad, zupenie przeoczywszy, jak tosi stao. W pokoju si ciemnio; w jego duszy

    pusto i smutno; cae krlestwo marzenia runow gruzy wkoo niego, runo bez ladu, bez trza-sku i haasu, rozwiao si jak senna mara, i onnawet nie pamita, o czym marzy. Ale jakieniejasne wraenie, skutkiem ktrego z lekka za-bolaa i faluje jego pier, jakie nowe pragnieniekuszco echce i drani jego fantazj, i niepo-strzeenie przyzywa cae roje nowych zud.W malekim pokoju panuje cisza; samotno i le-nistwo dziaaj na wyobrani; wyobrania roz-pomienia si z lekka, z lekka zaczyna wrze jakwoda w imbryku do kawy starej Matriony, ktraniewzruszenie krzta si obok w kuchni, przyrz-dzajc sobie cienk kaw. Oto ju zaczynaj sipierwsze lekkie wybuchy, oto ju 1 ksika, wzi-ta bez celu i na chybi trafi, wypada z rk mo-jego marzyciela, ktry nie doczyta nawet dotrzeciej stronicy. Jego wyobrania znw jest na-strojona, podniecona i nagle znw nowy wiat,nowe, czarujce ycie zabysno przed nim wswej wietnej perspektywie. Nowy sen noweszczcie! Nowa dawka subtelnej, rozkosznej tru-cizny! O, c go obchodzi nasze rzeczywiste y-cie! W jego oczarowanych oczach ja i pani, pannoNastusiu, yjemy tak leniwie, powoli, opieszale;w jego oczach jestemy wszyscy tak niezadowo-leni ze swego losu, tak zmczeni yciem! Zresz-t, niech pani spojrzy, na pierwszy rzut oka do-prawdy wszystko midzy nami jest chodne, po-

  • nure i jakby gniewne... Biedni!" myli sobiemj marzyciel. I nic dziwnego, e tak myli!Niech pani si przyjrzy tym czarodziejskim ma-rom, ktre tak czarujco, tak kaprynie, tak bez-brzenie i szeroko snuj si przed nim w owymczarodziejskim, ywym obrazie, gdzie na pierw-szym planie najwaniejsz postaci jest natural-nie nasz marzyciel w swej wasnej, cennej oso-bie. Niech pani popatrzy, jakie rnorodne przy-gody, jakie nieskoczone roje wspaniaych ma-rze. Moe pani zapyta, o czym on marzy! Po co to pyta! O wszystkim... o roli poety, najpierwnie uznanego, pniej wsawionego; o przyjaniz Hoffmannem*; noc w. Bartomieja, Diana Ver-non **, bohaterska rola przy zdobyciu Kazaniaprzez Iwana Wasiliewicza ***, Klara Mowbray ****,Effie Deans *****; Sd praatw nad Husem, nie-boszczycy zmartwychwstajcy w Robercie Dia-

    * E. T. A. Hoffman (17761822) pisarz niemiec-ki, autor opowieci fantastycznych, m. in. Dziadka doorzechw.

    ** Diana Vernon bohaterka powieci WalteraScotta Rob Roy (1818).

    *** Kaza zosta zdobyty przez Iwana IV, syna Wa-silija, w padzierniku 1552 r.

    **** Klara Mowbray posta w powieci WalteraScotta St. Roman's Well (1824).

    ***** Effie Deans bohaterka powieci Waltera ScottaTfie Heart of Midlothian (1818).

    ble * (pamita pani muzyk? Pachnie cmenta-rzem!), Minna i Brenda **, bitwa pod Berezy-n, czytanie poematu u hrabiny W. D. ***,Danton, Cleopatra e suoi amantl ****, domek wKoomniie *****, wasny kcik, a obok drogaistota, ktra zimowym wieczorem sucha z otwar-t buzi i ocztami, tak samo jak pani teraz sucha,mj may anioku... Nie, panno Nastusiu, co jego,lubienego leniucha, obchodzi to ycie, ktregomy tak pragniemy. On sdzi, e to ycie jest mar-ne i godne politowania, nie przeczuwajc nawet,e moe i dla niego wybije kiedy smutna godzi-na, w ktrej za jeden dzie tamtego aosnego y-cia odda wszystkie swe fantastyczne lata i od-da je nie za rado, nie za szczcie, i nie bdzienawet chcia wybiera w t godzin smutku,

    * Mowa o scenie w katedrze w Palermo, w operzeMeyerbeera Robert Diabe (1831). Dostojewski ma tu namyli synne wezwanie" jednej z postaci tej opery, Ber-trama (w akcie V): Nonnes, qui veposez sous cette pierrejroide... (Mniszki, spoczywajce pod tym zimnym ga-zem...).

    ** Nawizanie do dwch utworw wczesnoroman-tycznej poezji rosyjskiej; Minna to tytu wiersza W. u-kowskiego, Brenda to tytu ballady J. Kozowa (17791840).

    *** Mowa o hrabinie Aleksandrze Woroncow Dasz-kw (18181856) i jej salonie.

    **** Kleopatra i jej kochankowie.***** Aluzja do utworu Puszkina Domik w Kolommc

    (1830).

  • skruchy i niezmiernego alu. Lecz na razie jesz-cze nie nadeszy te grone czasy niczego niepragnie, dlatego e stoi ponad pragnieniami, dla-tego e ma wszystko, dlatego e jest przesycony,dlatego e sam jest artyst swego ycia i stwarzaje sobie co godzina wedug wasnej nowej fanta-zji. I przecie tak atwo, tak naturalnie stwarzasi ten bajeczny, fantastyczny wiat! Jak gdybyrzeczywicie to nie byo zudzenie! Doprawdy,czasami chce mi si wierzy, e cae *-> ycie niejest ani wynikiem rozbudzonego uczucia, ani mi-raem, ani zudzeniem wyobrani, lecz e jestprawdziwe, rzeczywiste, e istnieje! Dlaczego,niech mi pani powie, panno Nastusiu, dlaczegow takich, chwilach trudno oddycha? Dlaczegoprzez jakie czarodziejstwo, z jakiego nieznane-go powodu puls bije szybciej, zy pyn z oczumarzyciela, jego blade, wilgotne policzki ponrumiecem, a nieodparta bogo przenika caejego jestestwo? Dlaczego dugie bezsenne nocemijaj, jak jedna chwila, w nieskoczonej rado-ci i szczciu, a gdy zorza zabynie w oknachi ,owym promieniem i wit rozwidni pospnypokj niepewnym, fantastycznym wiatem jaku nas w Petersburgu, nasz marzyciel, wyczerpa-ny, znuony, pada na ko i zasypia z na pumar z zachwytu, chorobliwie wstrznit du-sz i z tak drczce sodkim blem w sercu? Tak,panno Nastusiu, mona si omyli i mimo woli

    naprawd uwierzy, e jest co ywego, osigal-nego w jego bezcielesnych marzeniach! Co za zu-da! Oto na przykad mio zawitaa do jego ser-ca z ca swoj niewyczerpan radoci, ze wszy-stkimi swoimi udrkami... Do na niego spojrze,eby si przekona. Czy pani uwierzy, patrzc naniego, droga panno Nastusiu, e on naprawdnigdy nie zna tej, ktr tak kocha w swym sza-lonym marzeniu? Czyby j widzia tylko w zud-nych widziadach i czy tylko nia mu si ta na-mitno? Czyby oni naprawd nie przeszli rkaw rk tylu lat swojego ycia sami, we dwoje,wzgardziwszy caym wiatem i zczywszy kadeswj wiat, swoje ycie z yciem drugiego? Czynie ona o pnej godzinie, gdy nastpia rozka,upada paczc i rozpaczajc na jego pier, niesyszc burzy szalejcej pod okrutnym niebem,nie syszc wiatru, ktry zrywa i unosi zy z jejczarnych rzs? Czyby wszystko to byo marze-niem i ten ogrd, ponury, zapuszczony i dziki,z drkami porosymi mchem, opustoszay, posp-ny, gdzie tak czsto razem chodzili, rdili o przy-szoci, smucili si, kochali si, kochali si wza-jemnie tak dugo, tak dugo i tkliwie"! I tendziwny, pradziadowski dom, w ktrym ona tyleczasu mieszkaa samotnie i smutno ze starym, po-spnym mem, wiecznie milczcym i zgorzknia-ym, ktrego tak si lkali, niemiali jak dzieci,smutno i bojaliwie ukrywajcy przed sob wza-

  • jemn mio? Jake si mczyli, jak si lkali,jak niewinna, czysta bya ich mio i jak (rozu-mie si, panno Nastusiu!) li byli ludzie! I, mjBoe, czy to nie j spotka pniej daleko od ru-biey swojej ojczyzny, pod obcym niebem, poud-niowym, gorcym, w cudownym staroytnymmiecie, wrd 'blaskw balu, przy dwikachmuzyki, w palazzo (koniecznie w palazzo) zato-pionym w morzu wiate, na tym balkonie owitymmirtem i rami, gdzie ona, poznajc go, z takimpopiechem zdja mask i szepnwszy: Jestemwolna" zadraa .z zachwytu; i przytuliwszysi do siebie, w jednej chwili zapomnieli i o zgry-zocie, i o rozce, i o wszystkich udrkach, i ostarcu, i o ponurym ogrodzie w dalekiej ojczy-nie, i o awce, na ktrej z ostatnim namitnympocaunkiem ona wyrwaa si z jego zastygychw beznadziejnej mce obj... O, zgodzi si pani,panno Nastusiu, e mona si przestraszy, zmie-sza i zaczerwieni jak sztubak, .ktry dopiero cowpakowa do kieszeni jabko skradzione z ssied-niego ogrodu, gdy jaki wysoki, zdrowy chopak,kpiarz i trzpiot, otworzy nagle drzwi i zawoajakby nigdy nic: A ja, bracie, w tej chwili z Pa-wowska!" Mj Boe! stary hrabia umar, nast-puje okres niewypowiedzianego szczcia a tuludzie przyjedaj z Pawowska! *

    * Pawowsk, w guberni petersburskiej, nalea do ro-dziny cesarskiej; wwczas by poipulamnym letniskiem.

    Patetycznie zamilkem, koczc moje patetycz-ne wywody. Pamitam, e miaem wielk ochotjako gwatem umiechn si, bo ju czuem, eporuszy si we mnie jaki zoliwy diablik, eco ju mnie zaczo chwyta za gardo, trzpodbrdek, i e coraz bardziej wilgotniay mioczy... Spodziewaem si, e Nastusia, ktra mniesuchaa otworzywszy mdre oczta, rozehiiejesi dziecinnym, niepowstrzymanie wesoym mie-chem, i aowaem ju, e zaszedem za daleko,e niepotrzebnie opowiedziaem to, co wezbraomi w sercu, o czym mogem mwi jak z ksikidlatego, e ju dawno wydaem na siebie wyroki teraz nie mogem si powstrzyma, by go niewypowiedzie, nie spodziewajc si, e zostanzrozumiany; ale, ku mojemu zdziwieniu, Nastusiamilczaa, a po chwili z lekka ucisna mi doi z jak'im bojaliwym wspczuciem zapytaa:

    Czyby pan naprawd przey tak cae swo-je ycie?

    Cae ycie, panno Nastusiu odpowiedzia-em cae ycie i, zdaje si, tak ju skocz!

    Nie, tak nie mona powiedziaa niespo-kojnie tak nie bdzie; tak to moe ja przeyjcae swoje ycie obok babki. Prosz pana, czypan wie, e to niedobrze tak y?

    Wiem, panno Nastusiu, wiem zawoaem,nie hamujc ju swych uczu. I teraz wiemlepiej ni kiedykolwiek, e zmarnowaem swoje

  • najlepsze lata! Teraz wiem o tym i odczuwam totym boleniej, e sam Pan Bg zesa mi pani,mego dobrego anioa, eby mi to powiedziei udowodni. Teraz, kiedy siedz obok pani i roz-mawiam z ni, a mi dziwnie na myl o przy-szoci, dlatego, e w przyszoci znw samot-no, znw to przygase, niepotrzebne ycie; i oczym mam marzy, kiedy ju na jawie, przy pani,byem tak szczliwy! O, niech pani bdzie bo-gosawiona, mia panienko, za to, e pani mnienie odepchna od samego-pocztku, za to, e jumog powiedzie, i przeyem cho dwa wieczoryw moim yciu!

    Och, nie, nie! zawoaa Nastusia i ezkizabysy w jej oczach. Nie, tak dalej nie b-dzie; my si tak nie rozstaniemy! C to znaczydwa wieczory!

    Och, panno Nastusiu, panno NaStusiu! Czypani wie, w jak niedugim czasie pogodzia mniepani z samym sob? Czy pani wie, e ju niebd myla o sobie tak le, jak niekiedy myla-em? Czy pani wie, e moe ju nie bd simartwi, e popeniem w yciu przestpstwoi grzech, bo takie ycie jest przestpstwem i grze-chem? I niech pani nie sdzi, e przesadzam, naBoga, niech pani tak nie_ myli, panno Nastusiu,bo na mnie czasem przychodz chwile takiego przy-gnbienia, takiego przygnbienia... Bo w takichchwilach zaczyna mi si ju zdawa, e nigdy nie

    bd zdolny zacz y zwyczajnym yciem, bomi si ju zdawao, e straciem wszelki zwizekz rzeczywistoci; bo przeklinaem sam siebie; bopo moich fantastycznych nocach przychodz namnie chwile otrzewienia, ktre s straszne! Rw-noczenie sycha, jak wokoo w yciowym wi-chrze huczy i wiruje ludzkie mrowie, sycha,wida, jak yj ludzie, yj na jawie, wida, eycie nie jest im zakazane, e ich ycie wieczniesi odradza, jest wiecznie mode i ani jedna jegogodzina nie jest podobna do innej, gdy tymcza-sem jake jest pospna, a do obrzydzenia jed-nostajna, bojaliwa ta fantazja, niewolnica cienia,nastroju, niewolnica pierwszego oboku, ktryniespodzianie zasoni soce i inie blem zwy-czajne, petersburskie serca, co tak bardzo sobieceni to soce a w blu c moe by za fan-tazja! Czowiek czuje, e ta n i e w y c z e r p a n afantazja w kocu ulega zmczeniu, wyczerpujesi dlatego, e si przecie dojrzewa; wyrasta si zeswych dawnych ideaw, ktre rozsypuj si wproch, w gruzy; a jeeli nie ma innego ycia, totrzeba je budowa wanie z tych gruzw. A tym-czasem dusza prosi o co innego, czego innegopragnie! I nadaremnie marzyciel grzebie jak wpopiele w swych dawnych marzeniach, szukajcchoby najmniejszej iskierki, eby j rozdmucha,eby rozpalonym na nowo ogniem ogrza ozibeserce, wskrzesi w nim znw to wszystko, co byo

  • dawniej takie mie, co wzruszao dusz, co rozgrze-wao krew, co wyciskao zy z oczu i tak rozkosz-nie oszukiwao! Czy pani wie, panno Nastusiu,do czego doszedem? Czy pani wie, e ju muszobchodzi rocznice swych roje, rocznice tego, cobyo kiedy takie mie, a czego w rzeczywistocinigdy nie byo bo to rocznice tylko tych gu-pich, bezcielesnych marze i musz to robidlatego, e brak mi nawet tych gupich marze,bo nie mam ich czym zastpi: przecie i marze-nia si kocz! Wie pani, e lubi teraz przypo-mina sobie i odwiedza w okrelonym czasie temiejsca, gdzie byem kiedy po swojemu szczli-wy, lubi budowa sw rzeczywisto na wzr te-go, co bezpowrotnie mino i czsto wcz sijak cie bez potrzeby i bez celu, ponuro i smu-tno po petersburskich zaukach i ulicach. I c toza wspomnienia! Przypomina mi si na przykad,e w tym wanie miejscu akurat rok temu, aku-rat o tej samej porze, o tej samej godzinie w-czyem si, tak samo samotny, tak samo pospnyjak teraz! I przypominam sobie, e i wtenczasmarzenia byy smutne, a cho i dawniej nie byolej, zdaje mi si, e jednak jako lej i atwiejbyo y, e nie byo tych czarnych myli, ktresi teraz do mnie przyczepiy, e nie byo tychwyrzutw sumienia, wyrzutw mrocznych, ponu-rych, ktre ani w dzie, ani w nocy nie daj miteraz spokoju. I pytam sam siebie: Gdzie twoje

    marzenia?" I krc gow, mwic: Jak szybkoupywaj lata!" I znw pytam sam siebie: Cezrobi ze swymi latami? ye, czy nie? Spjrz mwi do siebie spjrz, jak na wiecie za-czyna by chodno. Napyn jeszcze lata, a ponich nadejdzie ponura samotno, nadejdzie z ko-sturem ponura staro, a z nimi smutek i tro-ska. Zblaknie twj fantastyczny wiat, zamr,uwidn twoje marzenia i osypi si jak telicie z drzew..." O panno Nastusiu! Przeciesmutno bdzie pozosta samemu, zupenie same-mu, i nawet nie mie czego aowa niczego,zupenie niczego... bo wszystiko, co straciem, byoniczym, gupim, okrgym zerem, byo tylko ma-rzeniem!

    No, niech pan mnie ju nie zasmuca! rze-ka Nastusia, ocierajc ezk, ktra jej spynaz oczu. Teraz to skoczone! Teraz bdziemyrazem; teraz, cokolwiek by si ze mn zdarzyo,ju si nie rozstaniemy. Prosz pana, jestem pro-sta dziewczyna, mao si uczyam, chocia babkanawet zgodzia do mnie nauczyciela; ale dopra-wdy, rozumiem pana, bo wszystko, co mi pan te-raz powiedzia, sama ju przeyam, kiedy babkaprzyczepia mnie agrafk do sukni. Naturalnie,nie opowiedziaabym tego tak adnie jak pan, niejestem uczona dodaa lkliwie, bo wci jesz-cze czua jaki szacunek dla mego patetycznegoprzemwienia i grnego stylu ale bardzo si

  • ciesz, e pan mi wszystko tak szczerze o sobiepowiedzia. Teraz znam pana doskonale, nawskro. I wie pan co? Chc panu opowiedzieswoj wasn histori, ca, bez ukrywania cze-gokolwiek, a pan mi za to pniej poradzi, jakmam postpi. Pan jest bardzo mdry; pan miobiecuje, e mi pan priiej poradzi?

    Ach, panno Nastusiu odpowiedziaem chocia nigdy nie byem niczyim doradc, a tymbardziej mdrym doradc, ale teraz widz, ejeeli zawsze bdziemy tak postpowa, to bdziebardzo mdre i damy sobie wzajemnie mnstwodobrych rad! liczna moja panno Nastusiu, jakmam pani da rad? Niech pani mwi otwar-cie; teraz jestem taki wesoy, szczliwy, miayi rozumny, e sw nie bd dugo szuka.

    Nie, nie! przerwaa Nastusia, miejc si potrzebna mi nie tylko rada mdra, potrzebnami rada serdeczna, braterska, tak jakby pan przezcae ycie mnie kocha!

    Dobrze, panno Nastusiu, dobrze! zawoa-em w zachwycie i nawet gdybym kocha pa-ni ju od dwudziestu lat, riie kochabym mocniejni teraz!

    Prosz mi poda rk! powiedziaa Na-stusia.

    Oto rka! odpowiedziaem podajc jejdo.

    A wic przystpimy do mojej historii.

    Historia Nastusi

    Poow mojej historii ju pan zna, to zna-czy wie pan, e mam star babci.

    Jeeli druga poowa jest tak samo krtkajak ta... przerwaem jej miejc si.

    Prosz by cicho i sucha. Przede wszyst-kim umowa: niech mi pan nie przerywa, bo jesz-czem si gotowa pomyli. No, niech pan suchaspokojnie. Mam star babci. Dostaam si doniej jeszcze jako maa dziewczynka, bo rodzicemnie odumarli. Babka chyba dawniej bya bogat-sza, bo i teraz wspomina lepsze czasy. Nauczyamnie francuskiego, a potem zgodzia do mnie nau-czyciela. Kiedy miaam pitnacie lat (a terazmam siedemnacie), przestaam si uczy. Otwtedy co spsociam, ale co, tego panu nie po-wiem; do, e moja wina nie bya zbyt wielka.Tylko babka zawoaa mnie do siebie pewnegoporanka i powiedziaa, e poniewa jest lepa,wic nie bdzie moga mnie upilnowa, wziaagrafk i przyczepia moj sukienk do swojej,mwic, e tak bdziemy razem siedziay przezcae ycie, jeeli si nie poprawi. Sowem, z po-cztku w aden sposb nie mogam odej i mu-siaam pracowa, czyta, uczy si wciprzy babce. Sprbowaam raz uy podstpui umwiam si z Tekl, eby siada na moimmiejscu. Tekla to nasza suca, cakiem gucha.

  • Tekla usiada zamiast mnie; babka wtedy zasnaw fotelu, a ja poszam niedaleko do przyjaciki.No i le to si skoczyo. Babka obudzia si,kiedy mnie nie byo, i o co zapytaa, mylc,e wci jeszcze siedz grzecznie na miejscu. Te-kla widzi, e babka o co pyta, ale nie syszyo co, mylaa, mylaa i nie wiedzc co robi, od-pia agrafk i ucieka...

    Tu Nastusia przerwaa i zacza si mia. Ro-zemiaem si i ja. Natychmiast umilka.

    Prosz pana, niech pan si nie wymiewaz babki. Ja si miej, bo to zabawne... C ro-bi, kiedy babka, doprawdy, jest ju taka, a tylkoja jedna j troch kocham. No, wtenczas mi sidostao: posadzia mnie znowu obok sieibie i juani, ani ruszy si nie mogam. Ale zapomnia-am panu powiedzie, e mamy, a waciwie bab-ka ma wasny dom, maleki, trzyokienny zale-dwie domek, cay drewniany i taki stary jak bab-ka: a na grze jest facjatka. Ot wprowadzi sido nas na facjatk nowy lokator...

    A wic by i stary lokator zauwayemmimochodem.

    Naturalnie, e by odpowiedziaa Nastu-sia i to taki, ktry umia lepiej od pana mil-cze. Co prawda ledwie ju porusza jzykiem.To by staruszek, chudy, niemy, lepy, kulawy,tak e w kocu nie mg ju y na tym wiecie,no i umar; a potem potrzebowaymy nowego lo-

    katora, bo bez lokatora nie daybymy sobie ra-dy: to wraz z pensj babki prawie cay nasz do-chd. Nowy lokator, jakby naumylnie, by toczowiek mody, nietutejszy, przyjezdny. Ponie-wa si nie targowa, wic babka oddaa mu po-kj, a pniej pyta: A co, Nastusiu, nasz lokatormody czy nie?" Nie chciaam kama. Tak, pro-sz babci mwi niezupenie mody, alei nie stary". No, a miej powierzchownoci?" pyta babka. Znowu nie chc kama. Tak mwi miej powierzchownoci, babciu!"A babka powiada: Ach! Nieszczcie, nieszcz-cie! Ja ci to, wnuczko, po to mwi, eby musi zanadto nie przygldaa. Ach, co za czasy!Widzisz, taki dobry lokator, i to miej powierz-chownoci: to nie to, co dawniej!"

    Babka wszystko by chciaa jak dawniej!I modsza bya dawniej, i soce dawniej lepiejgrzao, i mietana dawniej nie tak prdko kwa-niaa wszystko dawniej! Ot siedz i myl,a myl sobie: czemu to babka sama mi takiemyli podsuwa, pyta, czy lokator adny, czy mo-dy? Tak sobie to tylko pomylaam i zaraz znwzaczam rachowa oczka, robi poczochy, a p-niej cakiem o tym zapomniaam.

    Ot pewnego razu z rana przychodzi do naslokator zapyta, kiedy mu wedle obietnicy wy-tapetuj pokj. Sowo po sowie, a babka jest ga-datliwa, i mwi: Id, Nastusiu, do mnie do sy-

  • pialni i przynie liczyda". Zaraz si zerwaam,nie wiem dlaczego, zaczerwieniam si i zapom-niaam, e jestem przyczepiona; zamiast ukrad-kiem odczepi tak, eby lokator nie widzia porwaam si gwatownie, a fotel babki pojecha.Kiedy zobaczyam, e lokator wszystkiego terazo mnie si dowiedzia, zaczerwieniam si, stan-am jak wryta i nagle rozpakaam si tak misi zrobio gorzko i wstyd w owej chwili, ewiata nie chciaam oglda! Babka woa: CzemuStoisz?" A ja jeszcze bardziej... Lokator, gdy zo-baczy, e si go wstydz, ukoni si i zaraz wy-szed!

    Od tego czasu, niech tylko usysz haas w sie-ni, jestem jak nieywa. Oto, myl sobie, idzielokator i ukradkiem, na wszelki wypadek, od-pinam agrafk. Ale to wci by nie on, nie przy-chodzi. Miny dwa tygodnie; lokator zawiada-mia przez Tekl, e ma u siebie duo francuskichksiek i e wszystko to dobre ksiki, ktre mo-na czyta, wic czy babka nie zechciaaby, e-bym jej poczytaa, eby si nie nudzio? Babkazgodzia si z wdzicznoci, tylko wci pytaa,czy to aby moralne ksiki. Bo jeeli ksijiki sniemoralne, to ty, Nastusiu powiada niemoesz ich czyta: zego by si nauczya".

    Czego takiego bym si nauczya, babciu?Co tam napisane?

    A powiada jest w nich opisane, jak

    modzi ludzie gorsz porzdne panny, jak podpozorem, e chc si z nimi oeni, uwo jez rodzicielskiego domu, jak pniej zostawiaj tenieszczsne dziewice na pastw losu i onegin w opakany sposb. Ja powiada babka duo takich ksiek czytaam i wszystko w nich powiada wszystko jest tak licznie opisane,e ca noc mona nad nimi przesiedzie. A wic,Nastusiu powiada pamitaj, eby ich nieczytaa. Jakie to powiada ksiki przy-sa?

    Same romanse Waltera Scotta, babciu. Romanse Waltera Scotfcta! O, czy aby nie ma

    w tym jakiego podstpu? Popatrz no, czy niewoy do nich jakiej kartki z owiadczynami?

    Nie, babciu powiadam nie ma adnejkartki. *

    Popatrz no pod okadk; oni czasem podokadk wpychaj, otry!

    Nie, babciu, i pod okadk nic nie ma. No, no, doprawdy!No i zaczymy czyta Waltera Scotta i w ci-

    gu niespena miesica przeczytaymy prawie po-ow. Pniej jeszcze nam kilka razy przysyaksiki, przysa Puszkina, a w kocu nie mo-gam ju y bez ksiek i przestaam myle,jak by wyj za chiskiego ksicia.

    Taki by stan rzeczy, gdy pewnego razu zda-rzyo mi si spotka naszego lokatora na scho-

  • dach. Babcia mnie po co posaa. On si zatrzy-ma. Zaczerwieniam si i on si zaczerwieni; alerozemia si, przywita, zapyta o zdrowie babcii powiada: C, przeczytaa pani ksiki?" Jaodpowiadam: Przeczytaam". I c powiada najbardziej si pani podobao?" A ja mwi:Najbardziej mi si podobali: Iwanhoe i Puszkin".Tym razem na tym si skoczyo.

    Po upywie tygodnia znowu mnie spotka naschodach. Tym razem babcia mnie nie posyaa,tylko sama po co poszam. Bya trzecia, a loka-tor o tej porze wraca do domu. Dzie dobry!" powiada. I ja do niego: Dzie dobry!"

    I c powiada nie nudzi si pani caydzie siedzie razem z babci?

    Kiedy mnie o to zapyta, nie wiem dlaczegozaczerwieniam si, zawstydziam si i znowu zro-bio mi si przykro, widocznie dlatego, e juolbcy zaczli o te sprawy rozpytywa. Chciaamju nie odpowiedzie i odej, ale si mi brako.

    Prosz pani powiada pani jest dobradziewczyna! Niech mi pani wybaczy, e tak m-wi, ale zapewniam, e lepiej pani ycz ni bab-ka. Czy pani nie ma adnych przyjaciek, doktrych by moga pj w odwiedziny?

    Ja mu mwi, e nie mam adnych, e byajedna, Maszeka, ale i ta wyjechaa do Pskowa.

    Prosz pani powiada czy chce panipj ze mn do teatru?

    Do teatru! A c babcia na to powie? To niech pani powiada pjdzie po

    kryjomu przed babci. Nie powiadam nie chc babci oszuki-

    wa. Do widzenia! No, do widzenia! powiada, i nic ju nie

    doda.Dopiero po obiedzie przyszed do nas: usiad,

    dugo rozmawia z babci, rozpytywa, czy gdziewyjeda, czy ma jakich znajomych, i nagle po-wiada:

    Wziem dzisiaj lo do opery; daj Cyru-lika sewilskiego. Znajomi chcieli pj, ale p-niej wymwili si i bilet mi pozosta.

    Cyrulika sewilskiego zawoaa babcia. Czy to ten sam Cyrulik, ktrego dawniejdawali?

    Tak powiada ten sam. I spojrzana mnie. Wszystko ju zrozumiaam, zaczerwie-niam si i serce zaczo mi mocno bi z oczeki-wania!

    No jake mwi babcia jakebym nieznaa! Sama dawniej w teatrze amatorskim gra-am Rozyn!

    Wic czy nie chciaaby pani pj dzisiaj? powiedzia lokator. Bo inaczej bilet mi sizmarnuje.

    Ano, moe i pjdziemy powiada babcia

  • dlaczego nie? O, moja Nastusia nigdy jeszczenie bya w teatrze.

    Mj Boe, co za rado! Natychmiast zebray-my si, oporzdziy i pojechalimy. Babcia, cho-cia lepa, miaa jednak ochot posucha muzy-ki, poza tym to dobra staruszka: najbardziej mniechciaa sprawi przyjemno, same nigdy bymysi nie wybray. Jakie wraenie na mnie sprawiCyrulik sewilski nie mog panu powiedzie;ale nasz lokator przez cay ten wieczr patrzyna mnie tak dobrze, tak mile mwi, e zarazzmiarkowaam, e z rana chcia mnie tylko wy-bada, proponujc, ebym sama z nim pojechaa.Ach, co za rado! Pooyam si spa taka dumna,taka wesoa, serce mi tak bio, a dostaam go-rczki i przez ca noc bredziam o Cyruliku se-wilskim.

    Mylaam, e potem bdzie nas coraz czciejodwiedza ale byo inaczej. Prawie zupenieprzesta przychodzi. Przyjdzie mniej wicej razna miesic, i to tylko po to, eby zaprosi doteatru. Pniej dwa razy jeszcze bylimy. Tylkoe z tego to ju wcale nie byam zadowolona.Zauwayam, e mu po prostu byo mnie al, ejestem w takiej niewoli u babki, i nic wicej.I tak dalej, i tak dalej, a co mnie napado: aninie mog usiedzie, ani czyta, ani nic robi, cza-sem si rozemiej i babci co robi na zo,to znw pacz. Wreszcie zmizerniaam i omal si

    nie rozchorowaam. Sezon operowy si skoczyi lokator zupenie przesta do nas przychodzi;a kiedymy si spotykali naturalnie, zawsze natych samych schodach to tylko si w milczeniuukoni tak powanie, jakby nawet mwi niechcia, wejdzie ju na pitro, a ja wci jeszczestoj w poowie schodw, czerwona jak winia,bo krew zaczynaa mi si rzuca do gowy, gdygo spotykaam.

    Teraz niedugo koniec. Akurat rok temu, w ma-ju, przychodzi do nas lokator i mwi babci, ezaatwi tu ju zupenie swoje sprawy i e musiznowu jecha na rok do Moskwy. Kiedym to usy-szaa, pobladam i upadam na krzeso jak niey-wa. Babcia nic nie zauwaya, a on, owiadczyw-szy, e wyjeda,, ukoni si i wyszed.

    C miaam robi? Mylaam i mylaam, mar-twiam si i martwiam, no i wreszcie zdecydo-waam si. Nastpnego dnia mia wyjecha, a japostanoWiam, e wszystko skocz wieczorem,kiedy babcia pjdzie spa. Tak te si stao. Zwi-zaam w wzeek wszystkie ubrania, jakie mia-am, tyle bielizny, ile byo potrzeba, i z wze-kiem w rku, na p ywa, poszam na facjatkdo naszego lokatora. Myl, e szam po schodachchyba ca godzin. A kiedy otworzyam drzwi,on a krzykn, patrzc na mnie. Myla, e tojakie widmo, i podbieg poda mi wody, bo led-wie si trzymaam na nogach. Serce mi tak bio,

  • e a gowa bolaa i zmysy mi si mciy. A kie-dy si ocuciam, zaczam po prostu od tego, epooyam wzeek na jego ku, usiadam oibokniego, ukryam twarz w doniach i rozpakaamsi rzsistymi zami. Zdaje si, e on od razuwszystko zrozumia, sta przede mn bladyi tak smutno patrzy na mnie, e serce mi sikrajao.

    Prosz pani powiada panno Nastusiu,ja nic nie mog zrobi; jestem biedny; nie mamna razie nic, nawet porzdnej posady; jake b-dziemy y, jeeli si nawet oeni z pani?

    Dugomy rozmawiali, lecz ja w kocu straci-am panowanie na'd sob, powiedziaam, e niemog y u babci e uciekn od niej, e nie chc,eby mnie przyczepiano agrafk, i e jeli zechce,pojad z nim do Moskwy, bo bez niego y niemog. I wstyd, i mio, i duma, wszystko razemmwio przeze mnie i omal nie w konwulsjachupadam na ko. Tak si baam odmowy!

    Kilka minut siedzia w milczeniu, potem wsta,podszed do mnie i wzi mnie za rk.

    Niech pani posucha, moja dobra, moja dro-ga panno Nastusiu! powiedzia rwnie przezzy niech pani posucha. Przysigam pani, ejeeli kiedykolwiek bd mg si oeni, to tyl-ko z pani: zapewniam pani, e teraz tylko panijedna moe mi stworzy szczcie. Prosz pani:jad do Moskwy i bd tam akurat rok. Spodzie-

    wam si, e zdoam pomylnie uoy moje inte-resy. Gdy wrc, i jeeli pani nie przestanie mniekocha, przysigam pani, e bdziemy szczliwi.A teraz to niemoliwe, nie mog, nie mam prawaczegokolwiek obiecywa. Ale powtarzam: jeelinie za rok, to przecie kiedy to nastpi; natural-nie tylko wtedy, jeeli pani nie wybierze innego,bo wiza pani jakimkolwiek sowem nie mogi nie miem.

    Oto co mi powiedzia i nazajutrz wyjecha.Postanowilimy nie mwi o tym babce ani so-wa. On tak chcia. No wic teraz prawie sko-czona moja historia. Min akurat rok. On przy-jecha, jest tu ju cae trzy dni i... i...

    I c? zawoaem, nie mogc si doczekakoca.

    I dotychczas si nie zjawi! odpowiedziaaNastusia jak gdyby z wysikiem ani widu, anisyehu...

    Tu zatrzymaa si, pomilczaa chwil, opuciagow i nagle, zasoniwszy twarz rkami, zapa-kaa tak, a mi si serce cisno od tego paczu.

    Bynajmniej nie oczekiwaem takiego zakocze-nia.

    Panno Nastusiu zaczem bojaliwym i a-godnym tonem. Panno Nastusiu! Na Boga,niech pani nie pacze! Skd pani wie? A moe gojeszcze nie ma...

    Jest, jest! podchwycia Nastusia. On

  • jest tutaj, wiem o tym. Umwilimy si wtedyjeszcze, tego wieczoru, w przeddzie jego wyja-zdu. Kiedy ju powiedzielimy sobie wszystko, copanu opowiedziaam, i umwilimy si, wyszli-my tu przej si, wanie na to wybrzee. Byadziesita: siedzielimy na tej awce; nie pakaamju, byo mi tak sodko sucha tego, co on mwi...Powiedzia, e natychmiast po przyjedzie przyj-dzie do nas i jeeli nadal bd go chciaa, po-wiemy o wszystkim balbci. Teraz przyjecha,wiem o tym, i nie ma go, nie ma!

    I znw zalaa si zami. Mj Boe! Czy nie mona w jaki sposb

    pani dopomc zawoaem zrywajc si z awki,zrozpaczony. Panno Nastusiu, czy nie mg-bym pj do niego?

    Czy to moliwe? spytaa podnoszc naglegow.

    Nie, naturalnie, e nie! odpowiedziaem,spostrzegszy si. Ale ot co: niech pani napiszelist.

    Nie, to niemoliwe, to niemoliwe! od-powiedziaa stanowczo, ale ju z opuszczon go-w, nie patrzc na mnie.

    Jak to niemoliwe? Dlaczego niemoliwe? cignem uchwyciwszy si tej myli. Wiepani, panno Nastusiu, jaki list! List, a list to r-nica i... tak, panno Nastusiu, niech mi pani zaufa,niech mi pani zaufa! Nie dam pani zej rady.

    Wszystko to mona uoy! Pani zrobia pierw-szy krok, dlaczeg wic teraz...

    Nie, nie! Wygldaoby na to, e mu si na-rzucam...

    Ach, dobra moja panno Nastusiu! przer-waem, jej, nie ukrywajc umiechu ale nie,przecie ma pani w kocu prawo, bo on paniobieca. A i ze wszystkiego widz, e to czowiekdelikatny, e postpi waciwie cignem, co-raz bardziej zachwycajc si logik wasnej argu-mentacji jake on postpi? Zwiza si obiet-nic. Powiedzia, e z nikim si nie oeni oprczpani, jeeli w ogle si oeni; pani za pozosta-wi zupen swobod wycofania si choby zaraz...W takim razie pani moe zrdbi pierwszy krok,pani ma prawo, pani ma nad nim przewag, cho-ciaby na przykad, gdyby pani zechciaa zwol-ni go z danego sowa...

    Prosz pana, a jak by pan napisa? Co? Ten list. Ja bym tak napisa: Szanowny Panie..." Czy to tak koniecznie trzeba: Szanowny

    Panie"? Koniecznie! Zreszt, dlaczeg by nie? My-

    l, e... No, no! C dalej? Szanowny Panie! Przepraszam, e..." Zresz-

    t nie, nie trzeba adnych przeprosin! Tu sam

  • fakt wszystko tumaczy; niech pani pisze po pro-stu: Pisz do pana. Niech mi pan nie ma za zetej niecierpliwoci, ale przez cay rok byamszczliwa nadziej; czy jestem winna, e niemog teraz znie ani jednego dnia wtpliwoci?Teraz, kiedy pan ju przyjecha, moe zmienipan swoje zamiary. W takim razie ten list panupowie, e ja nie narzekam i nie potpiam pana.Nie potpiam pana za to, e nie mam mocy nadsercem pana; taki ju mj los. Jest pan czowie-kiem szlachetnym. Pan si nie wymieje i niebdzie si gniewa za te niecierpliwe sowa. Niechpan pamita, e pisze je biedna dziewczyna, ejest sama, e nie ma kto jej nauczy, ani jej po-radzi i e ona nigdy nie umiaa wada swymsercem. Ale niech mi pan nie bierze za ze, edo mojego serca cho na chwil zakrada si wt-pliwo, nie jest pan zdolny nawet w my-li skrzywdzi tej' ktra tak pana kochaa i ko-cha".

    Tak, tak! To wanie tak, jak mylaam! zawoaa Nastusia i rado zabysa w jej oczach. O! pan rozstrzygn moje wtpliwoci, samBg mi pana zesa! Dzikuj, dzikulj panu!

    Za co? Za to, e mnie Bg zesa? odpo-wiedziaem, patrzc z zachwytem na jej rozrado-wan twarzyczk.

    A choby i za to. Ach, panno Nastusru! Przecie niektrym lu-

    dziom dzikujemy choby i za to, e yj razemz nami. Ja dzikuj pani za to, e pani spotka-em, za to, e przez cae moje ycie bd panipamita!

    No, dosy, dosy! A teraz ot co, niech panposucha: wwczas stana umowa, e gdy tylkoon przyjedzie, natychmiast da o sobie zna, zo-stawiajc dla mnie list w pewnym miejscu,u pewnych moich znajomych, ludzi dobrych i pro-stych, kltrzy nic o tym nie wiedz; albo jeelinie bdzie mona napisa listu, bo w licie niewszysltko mona napisa, to tego samego dnia,kiedy przyjedzie, bdzie tuitaj punktualnie o dzie-sitej. O jego przyjedzie ju wiem; ale oto ju.trzeci dzie nie ma ani lisitu, ani jego. Odej odbabci z rana w aden sposb nie mog. Niech pansam odda jutro mj list tym dobrym ludziom,o ktrych panu mwiam; a jeeli bdzie odpo-wied, to sam mi pan j przyniesie wieczoremo dziesitej.

    Ale list, IM! Przecie najpierw trzeba listnapisa! W takim razie dopiero pojutrze wszystkoto zaatwimy.

    List... odpowiedziaa Nastusia, trochzmieszana list... ale...

    Ale riie dokoczya. Najpierw odwrcia odemnie twarzyczk, zaczerwienia si jak ra, i na-gle poczuem w rku list, widocznie ju dawnonapisany, zupenie gotowy i zapiecztowany. Ja-

  • kies znajome, mile, pene wdziku wspomnienieprzemkno mi przez gow!

    R,o: Ro-s, i si-n,a: na...* zaczem. R o s i n a ! zapiewalimy oboje, ja omal

    nie uciskawszy jej z zachwytu, ona zaczerwie-niwszy si, jak tylko mona, i miejc si przezzy, ktre jak pereki dray na jej czarnych rz-sach.

    No, dosy, dosy! Teraz do widzenia! po-wiedziaa popiesznie. Oto list, oto adres, podktry trzeba go zanie. egnam pana! Do wi-dzenia! Do jutra!

    Mocno cisna mi rk, skina gow i pom-kna w stron swego zauka. Dugo staem bezruchu, odprowadzajc j wzrokiem.

    Do jutra! Do jutra!... powiedziaem dosiebie, gdy ju znika mi z oczu.

    Noc trzecia

    Dzisiaj by smutny dzie, deszczowy, ciemny,jak moja przysza staro. Gnbi mnie takiedziwne myli, takie niewyrane wraenia, takieniejasne jeszcze dla mnie sprawy. Kbd mi si

    * Rosina, Rozyna bohaterka opery Rossiniego Cy-rulik seioilski.

    w gowie ale jako nie mam ani si, ani chciich rozstrzyga. Nie ja to wszystko rozstrzygn!

    Dzisiaj nie zobaczymy si. Wczoraj, kiedymysi egnali, chmury zasnuwa zaczy niebo i pod-niosa si mga. Powiedziaem, e nazajutrz b-dzie brzydki dzie; nie odpowiedziaa, nie chciaamwi wbrew sobie; dla niej ten dzie jest i ja-sny, i promienny, i ani jedna chmurka nie zamijej szczcia.

    Jeeli bdzie deszcz, nie zobaczymy si powiedziaa nie przyjd.

    Sdziem, e nawet nie zauwaya dzisiejszegodeszczu, a tymczasem nie przysza.

    WczoTaj mielimy trzecie spotkanie, nasz trze-ci bia noc...

    Jak jednak rado i szczcie czyni czowiekapiknym! Jak serce ponie mioci! Pragnliby-my jakby cae nasze serce odda drugiej istocie,chcielibymy, eby wszystko byo wesoe, ebywszystko si miao. A jaka zaraliwa jest ta ra-do! Wczoraj w jej sowach byo tyle tkliwoci,tyle dobroci... Jak si o mnie troszczya, jak siprzymilaa, jak dodawaa otuchy i agodzia mjal! O, ile kokieterii ze szczcia! A ja... Ja przyj-mowaem wszystko za dobr monet, mylaem,e ona...

    Ale, mj Boe, jake mogem tak myle? Jak-e mogem by tak lepym, gdy wszystko ju za-bra kto inny, gdy wszystko byo nie moje; gdy

  • wreszcie nawet ta jej czuo, troskliwo, mi-o... tak, mio do mnie bya niczym innym,jak radoci z powodu rychego zobaczenia siz innym, pragnieniem, by i mnie si co dostaoz jej szczcia?... Gdy nie przyszed, gdymy cze-kali na prno, zaspia si, oniemielia i zatrwo-ya. Jej ruchy, jej sowa nie byy ju tak lekkie,rozbawione i wesoe. I dziwna rzecz podwoiazainteresowanie mn, jak gdyby instynktowniepragnc przela na mnie to, czego sama pragnadla siebie, o co si sama obawiaa, e si nie sta-nie. Moja Nastusia tak si oniemielia, tak na-sltraszya, e zrozumiaa chyba wreszcie, i j ko-cham, i zlitowaa si nad moj biedn mioci.Tak, kiedy jestemy nieszczliwi, silniej odczuwa-my nieszczcie innych; uczucie nie rozprasza si,lecz skupia...

    Przyszedem do niej z wezbranym sercem i le-dwie si doczekaem spotkania. Nie przeczuwa-em, czego bd teraz doznawa, nie przeczuwa-em, e wszystko to tak si skoczy. Ona janiaaradoci, oczekiwaa odpowiedzi. Odpowiedzi byon sam. Powinien by przyj, przybiec na jejwezwanie. Przysza o ca gddzin wczeniej odemnie. Z pocztku wci chichotaa, miaa siprzy kadym moim sawie. Zaczem mwii umilkem.

    Wie pan, z czego si tak ciesz? powie-dziaa. Ciesz si z tego, e patrz na pana.

    Tak pana dzisiaj lubi. Doprawdy? zapytaem i serce mi za-

    drao. Dlatego pana lubi, e pan si we mnie nie

    zakocha. Przecie kady inny na pana miejscuzaczby mnie przeladowa, przyczepia si, roz-jczafby si, rozchorowa, a pan taki miy!

    Tu tak mocno cisna mi rk, e omal niekrzyknem. Rozemiaa si.

    Boe! Prawdziwy z pana przyjaciel! za-cza po chwili bardzo powanie. Przecie toBg mi pana zesa! No, co by si ze mn stao,gdyby pana teraz nie byo przy mnie? Jaki panbezinteresowny! Jak pan mnie szczerze lubi! Kie-dy wyjd za m, bdziemy si bardzo przyja-ni, bardziej ni bracia. Bd pana kocha prawietak jak jego...

    Zrobio mi si jako strasznie smutno w tejchwili; ale co podobnego do miechu drgno miw duszy.

    Pani le myli powiedziaem panitchrzy: pani myli, e on nie przyjdzie.

    Prosz pana odpowiedziaa gdybymbya mniej szczliwa, pewno bym si rozpakaaprzez to paskie niedowiarstwo i te wymwki.Zreszt to, co pan mwi, nasuno mi pewne my-li; ale pniej pomyl, a teraz przyznam, ema pan suszno. Tak! Jestem jaka nieswoja;

  • jestem cakowicie zajta oczekiwaniem i jakozbyt lekko wszystko trakltuj. Ale Idoi tego, niemwmy ju o uczuciach!...

    W tej chwili rozlegy si kroki i w ciemnociukaza si przechodzie idcy naprzeciw nas.Oboje drgnlimy; ona omal nie krzykna. Pu-ciem jej rk i zrobiem gest, jak gdybym chciaodej. Ale omylilimy si: to nie by on.

    Czego si pan boi? Dlaczego pan puci mojrk? zapytaa, podajc md do. No c?Przywitamy go razem. Ohc, eby wiedzia, jakmy si wzajemnie lubimy.

    Jak my si wzajemnie luibimy! zawoa-em.

    O Nasfcusiu, Nastusiu! pomylaem sobie jak wiele przez to powiedziaa. Pod wpywemtakiej wzajemnoci czasami ozibia si ser-ce i robi si ciko na duszy. Twoja rka jestzimna, a moja gorca jak ogie. Jaka jeste za-lepiona, Nastusiu!... O, jak nieznony bywa cza-sami czowiek szczliwy! Ale n)ie mogem si naciebie gniewa!"

    Wreszcie nie mogem ju duej milcze. Panno Nastusiu! zawoaem czy pani

    wie, co si ze mn dziao przez cay dzie? No c takiego? Nieche pan czym prdzej

    opowiada! Dlaczego pan dotychczas nic n'ie mwi! Kiedy speniem wszystkie pand polecenia,

    oddaem list, byem u tych dobrych ludzi, p-

    niej... pniej poszedem do domu i pooyemsi spa.

    Tylko tyle? przerwaa mi, miejc si. Tak, prawie tylko tyle odpowiedziaem,

    opanowujc si, bo ju w oczach zbieray mi sigupie zy. Obudziem si na godzin przednaszym spotkaniem, ale jak gdybym wcale niespa. Nie wiem, co mi si sitao. Szedem, ieby towszy&tko pani opowiedzie, jak gdyby si dlamnie czas zatrzyma, jak gdyby pewne wraenie,pewne uczucie miao pozosta we mnie od tejchwili na zawsze... jak gdyby jedna chwila miaasd cign ca wieczno i jak gdyby cae yciesi dla mnie zatrzymao... Kiedy si obudziem,wydao mi si, e przypomniaem sobie teraz ja-ki mdtyw muzyczny, znany od dawna, syszanygdzie dawno, zapomniany i sodki. Wydao misi, e ten motyw przez cae ycie wyrywa misi z duszy d dopiero teraiz...

    Ach, mj Boe, mj Boe! przerwaa Na-stusia. C to wszystko znaczy? Nie rozumiemani sowa.

    Ach, panno Nastusiu! Chciaem w jaki spo-sb odtworzy pani to dziwne wraenie... za-czem aosnym gosem, w ktrym bya jeszczeukryfta nadzieja, chocia bardzo daleka.

    Dosy, dosy, niech pan przestanie! po-wiedziaa i w jednej chwili domylia si wszyst-kiego, filutka!

  • Staa si nagle jako niezwykle rozmowna, we-soa, artobliwa. Wzia rnrtie pod rk, miaasi, chciaa, ebym i ja si mia, i na kade mojewzruszone sowo odpowiadaa ftafoim dwicznym,takim dugim miechem. Byem ju zy, a onanagle zacza mnie kokietowa.

    Prosz pana zacza jednak mi trochprzykro, e pan si we mnie n'ie zakocha. Mimowszystko, mj panie nieugity, nie moe pan niepochwali mnie za to, e jestem taka szczera.Mwi panu wszystko, wszystko bez wzgldu nato, jakie gupstwo przyjdzie mi 'do gowy.

    Wie pani! Zdaje si, e ju jedenasta po-wiedziaem, gdy miarowy dWik dzwonu za-brzmia z dalekiej wiey. Nagle zamilka, prze-staa si mia i zacza rachowa.

    Tak, jedenasta powiedziaa wreszcie lk-liwym, niepewnym tonem.

    Natychmiast al mi si zrobio, e j przestra-szyem, zmusiem do liczenia uderze zegara i samprzeklinaem siebie za napad zoci. Ogarn mniesmutek z jej powodu i nie wiedziaem, jak zma-za sw win. Zaczem j pociesza, doszukiwasi przyczyn jesgo nieobecnoci, przytacza rnedowody, argumenty. Nikogo nie m'ona byo at-wiej oszuka ni j w tej chw>ili, a zreszt kadyw takiej chwili z przyjemnoci sucha jakiejkol-wiek pociechy i jetert szczliwy, jeeli znajdziesi chocia cie usprawiedliwienia.

    Przecie to po prostu mieszne zaczem,coraz bardziej si gorczkujc i cieszc si z nie-zwykej jasnoci moich pogldw przecie onnawet nie mg przyj! Pani i mnie w bdwprowadzia, panno Nastusiu, 'tak e straciemmiar czasu... Niech pani tylko pomyli: przeciezaledwie mg otrzyma list; przypumy, e niemg przyj, przypumy, e napisze odpowied,a w takim razie list nadejdzie nie wczeniej nijutro. Pjd po list jutro skoro wit i natychmiastdam pani zna. Niech pani wemie pod uwagwreszcie tysice moliwoci: e go nie byo wdomu, kiedy nadszed list, i moe dotychczas jesz-cze go nie czyta! Przecie wszystko moe sizdarzy.

    Tak, tak! odpowiedziaa Nastusia na-wet nie pomylaam o tym; naturalnie, e wszyst-ko moe si zdarzy cigna jak najbardziejzgodnym tonem, w ktrym jak przykry dysonanssycha byo jak inn, dalek myl. Wie panco cigna dalej niech pan idzie jutro mo-liwie najwczeniej i jeeli pan cokolwiek otrzy-ma, prosz mi natychmiast da zna. Przecie panwie, gdzie mieszkam. I przypomniaa mi swjadres.

    Pniej staa si nagle taka tkliwa, taka nie-miaa wobec mnie... tNa pozr suchaa uwanie,co jej mwiem, ale kiedy zwrciem si do niejz jakim pytaniem, nic nie odpowiedziaa, zmie-

  • szaa si i odwrcia gwk. Zajrzaem jej w oczy tak jest: pakaa.

    No, czy tak mona, czy tak mona? Ach,jaki z pani dzieciak! Co za dziecistwo!... Proszprzesta!

    Sprbowaa si umiechn, uspokoi si, alepodbrdek jej si trzs i pier wci falowaa.

    Myl o panu powiedziaa mi po chwilimilczenia pan taki dobry, e byabym z kamie-nia, gdybym tego nie czua. Wie pan, co mi przy-szo teraz do gowy? Porwnywaam was obu.Dlaczego on nie jest panem? Dlaczego on nie jesttaki jak pan? On jest gorszy od pana, chocia ko-cham go bardziej ni pana.

    Nic nie odpowiedziaem. Czekaa, zdaje si, e-bym co powiedzia.

    Naturalnie, e pewno niezupenie go jeszczezrozumiaam, niedostatecznie go jeszcze znam.Wie pan, zawsze jakbym si go baa: zawsze bytaki powany, nawet jakby dumny. Naturalnie,wiem, e to tylko z pozoru, e w jego sercu jestwicej tkliwoci ni w moim... Przypominam so-bie, jak spojrza na mnie wwczas, gdy pami-ta pan? przyszam do niego z zawinitkiem;ale jako go za bardzo szanuj, a przecie to byznaczyo, e nie jestemy sobie rwni?

    Nie, panno Nastusiu, nie odpowiedziaem to znaczy, e pani go kocha bardziej ni wszyst-ko na wiecie i o wdele bardziej ni siebie.

    Tak, chyba to tak odpowiedziaa naiwnaNastusia ale wie pan, co mi przyszo do go-wy? Tylko e teraz nie bd o nim mwi, aletak w ogle: wszystko to ju dawno przychodziomi na myl. Prosz pana, dlaczego my wszyscynie jestemy ze solb jak bracia? Dlaczego nawetnajlepszy czowiek zawsze jakby co kryje przedinnym i milczy w jego obecnoci? Dlaczego niepowiedzie po prostu natychmiast tego, co si mana sercu, jeeli si wie, e to sowa nie na wiatr.Bo kady tak wyglda, jatfby by surowszy, nijest w rzeczywistoci, i wszyscy jakby si baliurazi swoje uczucia, skoro je od razu wypo-wiedz...

    Ach, panno Nastusiu! Ma pani suszno; aleprzecie na ito skada si wiele powodw przer-waem, sam bardziej ni kiedykolwiek hamujcw owej chwili swoje uczucia.

    Nie, nie! odpowiedziaa z gbokim prze-jciem. O, pan, na przykad, nie jest taki- jakinni. Doprawdy nie wiem, jak toy to panu powie-dzie, co czuj: ale zdaje mi si, e pan... na przy-kad... choby teraz... zdaje mi si, e pan co dlamnie powica dodaa niemiao, spojrzawszyna mnie ukradkiem. .Niech mi pan wybaczy,e Itak mwi: przecie ja jestem prosta dziew-czyna, mao jeszcze wiata widziaam i doprawdyczasami nie umiem mwi dodaa drcymgosem pod wpywem jakiego skrytego uczucia.

  • rwnoczenie starajc si umiechn ale chcia-am tylko powiedzie panu, e jestem wdziczna,e ja rwnie wszystko to czuj... O, niech panuBg da za to szczcie. To, co mi pan naopowiadawtedy o paskim marzycielu, to zupena niepra-wda, a raczej, chciaam powiedzie, to si zupe-nie pana nie tyczy. Pan wraca do zdrowia, pandoprawdy jest zupenie innym czowiekiem niten, ktrego pan opisywa. Jeeli pan kiedy po-kocha, niech panu Bg da z ni szczcie! A jejnic nie ycz, bo ona bdzie z panem szczliwa.Wiem to, sama jestem kobiet, i ipowdnien mi panwierzy, skoro tak mwi.

    Umilka i mocno ucisna mi do. Ja rwnienie mogem mwi ze wzruszenia. Mino kilkachwil.

    Tak, widocznie dzisiaj nie przyjdzie! po-wiedziaa w kocu, podnoszc gow. Za p-no!...

    Przyjdzie jutro powiedziaem jak naj-bardziej przekonujcym i stanowczym tonem.

    Tak dodaa poweselawszy sama terazwidz, e przyjdzie dopiero 'jutro. No wic dowidzenia! Do jutra! Jeeli bdzie deszcz, to moenie przyjd. Ale pojutrze przyjd na pewno, co-kolwiek by si ze mn zdarzyo; niech pan tubdzie koniecznie: chc pana zobaczy, wszystkopanu opowiem.

    A pniej, kiedymy si egnali, podaa mi rki powiedziaa, jasno spojrzawszy na mnie:

    Przecie my odtd zawsze bdziemy razem,prawda?

    O Nastuisiu, Nastusiu! gdyby ty wiedziaa, jakbardzo jestem teraz samotny!

    Gdy wybia dziewita, nie mogem usiedzie wdomu, ubraem si i wyszedem, nie zwaajc naniepogod. Byem tam, siedziaem na naszej aw-ce. Poszedem nawet w stron ich zauka, alewstyd mi si zrobio i wrciem, nie spojrzawszyw ich okna, nie doszedszy dwch krokw do ichdomu. Wrciem do siebie tak przygnbiony, jaknigdy dotd. Jaki deszczowy, przykry czas. Gdy-by bya adna pogoda, przespacerowabym canoc...

    Ale do jutra, do jutra! Jutro ona mi wszystkoopowie. A jednak listu dzi nie byo. Zreszt, takby powinno. Oni 's jui razem.

    Noc czwarta

    Boe, jak si to wszystko skoczyo! Czym sito wszystko skoczyo!

    Przyszedem o dziewitej. Ona ju bya. Idc,z daleka j zauwayem; staa, jak wtedy, zapierwszym razem, oparta okciami o balustradbulwaru i nie syszaa, jak do niej podszedem.

  • Panno Nastusiu! zawoaem, tumic prze-moc wzruszenie.

    Szybko odwrcia si do mnie. No i co powiedziaa no i co! Prdzej!Patrzyem na ni ze zdumieniem. No, gdzie list? Przynis pan list? powt-

    rzya chwytajc si balustrady. Nie, nie mam listu powiedziaem wresz-

    cie czyby go dotd nie 'byo?Okropnie poblada i dugo patrzya na mnie

    nieruchomo. Odebraem jej ostatni nadziej. Ha, Bg z nim! rzeka wreszcie urywa-

    nym gosem. Bg z nim, jeli w taki sposbmnie porzuca.

    Spucia oczy, pniej chciaa spojrze na mnie,lecz nie moga. Jeszcze kilka chwil opanowywaawzruszenie, lecz nagle odwrcia si, opara siokciami o balustrad bulwaru i zalaa si zami.

    Nie trzeba, nie trzeba! zaczem, lecz za-brako mi si cign dalej, gdym patrzy na ni.Zreszt, co bym jej powiedzia?

    Niech pan mnie nie pociesza mwia pa-czc niech pan o nim nie mwi, niech pan niemwi, e on przyjdzie, e mnie nie porzuci takokrutnie, tak nieludzko, jak to zrobi. Za co, zaco? Czyby co byo w moim licie, w Itym nie-szczsnym licie?

    Tu kania odebray jej gos; serce mi si rwao,gdym na ni patrzy.

    O, jakie to nieludzko okrutne! zaczaznowu. eby chocia odpowiedzia, e mnienie potrzebuje, e mnie odpycha; ale ani sowaprzez cae trzy dni! Jak atwo mu skrzywdzi,urazi biedn, bezbronn dziewczyn, ktra tymtylko zawinia, e go kocha! O, iem ja wycier-piaa przez te trzy dni. Mj Boe! Mj Boe!Kiedy sobie przypomn,

    se po raz pierwszy sama

    do niego przyszam, e si poniyam przed nim,pakaam, e bagaam go chocia o odrobin mi-oci... I po tym wszystkim!... Prosz pana za-cza zwracajc si do mnie i czarne jej oczy za-bysy to nie tak! To tak by nie moe; tonienaturalne! Albo pan, albo ja jestem w bdzie:on moe nawet nie odebra listu? Jake mona,niech pan sam osdzi, niech pan mi powie, naBoga, niech pan mi wyjani, nie mog tego zro-zumie, jak moina tak po barbarzysku, ordynar-nie postpi, jak on postpi ze mn! Ani sowa!Przecie dla ostatniego czowieka na wiecie masi wicej wspczucia. A moe on co sysza,moe mu kto co o mnie nagada? zawoaazwracajc si do mnie. Jak pan sdzi?

    Panno Nastusiu, pjd jutro do niego w paniimieniu.

    No i co? O wszystko go zapytam, o wszystkim mu

    opowiem. No i co, no i co?

  • Pani napisze list. Niech pani nie mwi: nie,panno Nastusiu, niech pani nie mwi: nie! Zmuszgo do uszanowania pani postpku, on si o wszyst-kim dowie i jeeli...

    Nie, mj przyjacielu, nie przerwaa mi. Do tego! Ani sowa wicej, ani jednego so-wa ode mnie dosy! Ja go nie znam, ja go junie kocham, ja o nim za...po...mn...

    Nie dokoczya. Niech si pani uspokoi, niech si pani uspo-

    koi! Niech pani tutaj usidzie, panno Nastusiu powiedziaem, sadzajc j na awce.

    Ale jestem spokojna. To tylko tak! To zy,to obeschnie! Czy pan myli, e si zabij, e siutopi?

    Serce mi wezbrao blem; chciaem mwi,lecz nie mogem.

    Prosz pana cigna dalej, wziwszymnie za rk niech pan powie: czy pan iby takpostpi? Pan by nie porzuci tej, ktra by samado pana przysza, pan by nie zamia si jej woczy z jej sabego, gupiego serca! Pan by j osz-czdzi! Pan by pomyla, e. ona ibya sama, enie umiaa si ustrzec od mioci do pana, e niejest winna, e nie jest winna... e nic nie zrobi-a... O mj Boe, mj Boe...

    Panno Nastusiu! zawoaem wreszcie, niemogc opanowa wzruszenia. Panno Nastusiu!Pani mnie zadrcza! Pani zatruwa mi serce, pani

    mnie zabija, panno Nastusiu! Nie mog milcze!Powinienem w kocu mwi, wypowiedzie to,co mi w sercu wezbrao.

    Mwic to, wstaem z awki. Nastusia wziamnie za rk i spogldaa ze zdziwieniem.

    Co panu jest? rzeka wreszcie. Niech pani posucha! powiedziaem sta-

    nowczo. Niech pani mnie posucha, panno Na-situsiu! To, co bd teraz mwi, to wszystko gup-stwa, bzdury! Wiem, e tego nigdy by nie moe,aile nie mog przecie milcze. W imi tego, copani teraz boli, zawczasu bagam, niech mi paniprzebaczy!

    Ale c takiego? powiedziaa, przestajcpaka i uwanie patrzc na mnie, podczas gdyniezwyke zaciekawienie byszczao w jej zdzi-wionych ocztach. Co si panu stao?

    To niedorzeczne, ale ja pani kocham, pan-no Nasitusiu! Ot co! No teraz ju wszystko po-wiedziane! rzekem, machnwszy rk. Te-raz si pani przekona, czy moe pani mwi zemn tak jak przed chwil, czy wreszcie moe panisucha tego, co bd mwi...

    iNo c, no c z tego? przerwaa Nastu-sia c z tego? Ja to od dawna wiedziaam,e pan mnie kocha, tylko e wci mi si zdawa-o, e pan mnie kocha jako tak, po prostu... Ach,mj Boe, mj Boe!

    Z pocztku byo po prostu, panno Nastusiu,

  • a teraz, a teraz!... Jestem teraz w takim samympooeniu jak pani, kiedy przysza pani do niegoz wzekiem. W gorszym ni pani pooeniu, pan-no Nastusiu, bo on wtedy nikogo nie kocha,a pani kocha.

    Co te pan mi opowiada! Zupenie pana nierozumiem w kocu. Ale prosz pana, po co to tak,to znaczy, nie po co, tylko dlaczego pan tak i to tak nagle... Boe! Gupstwa gadam! Ale pan...

    I Nastusia cakiem si zmieszaa. Policzki jej zarumieniy si; spucia oczy.

    C robi, panno Nastusiu, c mam robi?Jestem winien, e... Ale nie, nie, nie jestem wi-nien, panno Nastusiu; czuj to, bo serce mi mwi,e mam suszno, bo nie mog pani niczym ura-zi, niczym dotkn! Byem pani przyjacielem; nowic i teraz jestem przyjacielem: w niczyim paninie zawiodem. Teraz zy mi pyn, panno Nastu-siu! Niech sobie pyn, niech sobie pyn ni-komu nie szkodz. One wyschn, panno Nastusiu.

    Ale nieche -pan siada, nieche pan siada powiedziaa sadzajc mnie na awce. Och, mjBoe!

    Nie, panno Nastusiu, ja nie usid; nie mogzosta tu duej, pani ju wicej nie moe mniewidzie; powiem wszystko i odejd. Chc tylkopowiedzie, e nigdy by si pani nie dowiedziaa,e pani kocham. Nie zadrczabym pani w takiejchwili swym egoizmem. Nie! Ale ja teraz nie

    mog wytrzyma; pani sama zacza o tym mwi,pani jest winna, pani jest wszystkiemu winna,a ja nie jestem winien. Pani nie moe odpdzimnie od siebie...

    Ale nie, ale nie, nie odpdz pana, nie! mwia Nastusia, ukrywajc ze wszystkich siswe zmieszanie, bledziutka...

    Pani mnie nie odpdza? A ja ju sam chcia-em od pani ucieka. I ja odejd, tylko wszystkoopowiem od pocztku, bo kiedy pani mwia, tonie mogem usiedzie, kiedy pani pakaa, kiedypani desperowaa dlatego, no dlatego (nazw toju po imieniu, panno Nastusiu), dlatego e paniodepchnito, dlatego e podeptano pani mio,poczuem, e w moim sercu jest tyle mioci dopani, panno Nastusiu, tyle mioci!... I zrobio misi tak gorzko, e nie mog pani pomc t mi-oci... e serce mi wezbrao tym uczuciem, i ja,ja nie mogem milcze, musiaem mwi, pannoNastusiu, musiaem mwi.

    Tak, tak! Niech pan mwi, niech pan takze mn mwi! powiedziaa Nastusia z nieokre-lonym ruchem. Pana to moe dziwi/ e jatak z panem mwi, ale... niech pan mwi! P-niej panu powiem! Opowiem