Adam Bahdaj_W stronę Kansas City
-
Upload
jacek-walczynski -
Category
Documents
-
view
8 -
download
0
description
Transcript of Adam Bahdaj_W stronę Kansas City
-
Ilustracje: Ludwik Macig
Opracowanie edytorskie na podstawie
Wydawnictwo NASZA KSIGARNIA Warszawa 1969Wydanie I
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 4
Indeks: 00178/2015/10 Pozycja e-book_JW48: 070
Opracowanie edytorskie: Jawa48
na podstawie egzemplarza ze zbiorw prywatnych Tylko do uytku wewntrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w czci jak i w
caoci.
Padziernik 2015
Prawa autorskie nale do autora, autorw ilustracji,
Wydawnictwa NASZA KSIGARNIA,
ich spadkobiercw oraz innych osb fizycznych
i prawnych majcych lub roszczcych sobie takie prawa.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 5
Spis opowiada
W STRON KANSAS CITY str. 6
DZIELNY KEN Z KOLORADO str. 44
Nota edytorska str. 87
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 6
Opowiadanie pierwsze
W STRONE
KANSAS CITY
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 7
Przysza pora jesiennych deszczw. Rzeka wezbraa przedwczenie. Zalaa
przybrzene pastwiska, a woda dochodzia a do drogi, do podmurwki
ndznej gospody Pod Trzema Wizami".
Ed przywiza konia do pala. Wszed do rodka. Pierwsza izba,
gdzie sta dbowy kontuar, tona w kbach dymu, w oparach schncej na
grzbietach odziey. Ludzie toczyli si przy kontuarze. Ich kapelusze dymiy,
jak kpy trawy w porannym socu. Pili na przekr przechodzcym falami
deszczom.
Ed stan bezradnie w drzwiach. Zdj kapelusz, otrzepa go o
kolano. Mczyni zwrcili ku niemu niechtne spojrzenia. Ich twarze
wyraay zdziwienie: skd ten mokos znalaz si w tak pogod na takim
bezludziu?
Ed by miertelnie zmczony. Dwa dni jecha w lodowatych
strugach ulewy. Teraz zabrako mu si, by ruszy si, by co powiedzie.
Tkwi beznadziejnie u progu. Ludzie ju nie zwracali na niego uwagi.
By chudy, wyndzniay, wypruty z si. Ledwo trzyma si na
nogach. Myla, e za chwil zwali si. Wtedy z kta, spoza sterty brudnych
talerzy, skin na niego stary mczyzna.
Ej, ty, podejd bliej. Widz, e nietgo wygldasz
powiedzia zachcajco. Twarz mia osypan gstym, siwym zarostem, a
gboko osadzone oczy przyjanie patrzyy na chopca.
Ed podszed do niego. Zapyta gono:
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 8
Czy znasz moe Stana Morisona? Stary wzruszy
ramionami.
Stana Morisona?... Pierwszy raz o kim takim sysz.
Potem widzc cie zawodu na jego twarzy, zawoa w stron baru: Hej,
chopcy, czy zna kto Stana Morisona?
Ludzie spojrzeli chodno. Nikt nie odpowiedzia. Stary uderzy
doni w aw.
Siadaj. Widz, e jeste piekielnie zmczony. I podsun
mu talerz z nie dojedzonym patem duszonej woowiny. Posil si.
Ed usiad, raczej osun si na aw, opar si plecami o cian.
Dzikuj. Odsun z obrzydzeniem talerz. Nie jestem
godny. A potem doda, jakby sam chcia zaprzeczy swym sowom:
Dwa dni jechaem w te strony.
I wtedy wyczu, e kto mu si uwanie przypatruje. Bezwolnie
zwrci gow. W kcie, po drugiej stronie awy siedzia rosy, barczysty
mczyzna. Twarz mia spalon socem, mroczn, kanciast, a wejrzenie
natarczywe. W jego oczach czaio si co nieokrelonego; jak gdyby naga
rozterka, lk czy niedowierzanie zmciy jego spokj. Nie odezwa si, tylko
wci patrzy z narastajcym napiciem.
Dwa dni powtrzy stary. Wida to po tobie. A czego ty
chcesz od tego Stana Morisona?
Ja? zajkn si i nage zmieszanie stuszowa umiechem.
Szukam go.
Stary zamia si.
To ju wiemy, tylko dlaczego go szukasz?
Dwa lata go szukam.
Hm... zdziwi si stary. Szmat czasu. Musi ci na nim
bardzo zalee.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 9
Dwa lata... powtrzy chopiec. Mwiono mi, e go
widziano tutaj.
Mczyzna w kcie wyj z kieszeni mieszek z tytoniem, skrca
wolno papierosa. Stary zamia si.
Gdyby tu by, toby go wszyscy znali. Czy on na pewno tak si
nazywa?
Tak. Stan Morison.
A ty, chopcze, skd jeste?
Z Montany.
Stary wisn przez sprchniae zby.
Kawa drogi. Nie szkoda ci czasu? Chopiec zacisn
szczki, a mu napite minie zagray na twarzy.
Musz go znale.
Stary wbi w niego zdumione spojrzenie.
A kto to taki?
Mj ojciec.
Wtedy ten z drugiego kta wsta i powiedzia gono:
Ja znaem twojego ojca.
Chopiec drgn. Unis si. Postpi krok ku temu o twarzy
mrocznej i spalonej jak skra indiaskiego wigwamu. Wnet jednak
zatrzyma si. Nie mia si. Czu, e za nastpnym krokiem zwali si na
ziemi. Mczyzna podtrzyma go. Zaprowadzi do swego kta.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 10
Znaem Stan Morisona powiedzia tak wyranie, jakby
chcia go upewni, e mwi prawd.
Gdzie on teraz jest? zapyta Ed.
Nie wiem. Ostatnio widziaem go w Teksasie, na granicy
meksykaskiej.
Czy yje?
Mczyzna zapali papierosa.
Nie wiem odpar po krtkim zastanowieniu. Ale nie
chciabym ci robi nadziei. I nagle zada wymijajce pytanie: A co ty
wiesz o swym ojcu?
Mj ojciec... zacz Ed niepewnie, lecz nie dokoczy, bo w
tej chwili kto pchn drzwi, a zaomotay w zardzewiaych zawiasach. W
strugach siekcego z ukosa deszczu, w powistach wiatru wdar si do izby
nowy przybysz. Cay ocieka wod.
By wysoki, szczupy i dziwnie gibki. Ruchy mia byskawiczne.
Chwil ociera twarz rkawic, a potem rozejrza si oczami czujnymi jak u
pumy. Nagle zatrzyma spojrzenie na m-czynie siedzcym z Edem. Jego
donie machinalnie uniosy si do tkwicych w olstrach pistoletw. Potem
jednak jedn rk odchyli nasiknite wod rondo szerokiego kapelusza.
Hallo, Tomy powita go z odcieniem kpiny w niskim
gosie.
Tomy unis si wolno, tak wolno, jak gdyby dwiga na plecach
wielki ciar. Jego oczy zwziy si nienawistnie.
Hallo, Mike odpar stumionym gosem. Ju ci raz
mwiem, eby si nie krci przy moim stadzie.
artujesz zamia si Mike.
Nie artuj, tylko ostrzegam.
Twoje stado i tak nie przejdzie przez rzek.
To moja sprawa.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 11
Woda coraz wysza.
Nie lubi, jak kto wchodzi mi w parad. Radz ci, eby
poszed sobie do jasnego licha. Wiesz, e nie mam zamiaru artowa.
Kto sykn gono. Ludzie rozstpili si, szukajc bezpiecznego
miejsca. Znali Mike'a jako tgiego awanturnika. Wiedzieli rwnie, e Tom
Bowly jest twardy i nieustpliwy. Gospodarz przezornie zbiera butelki.
Mike cofn si o dwa kroki, zakoysa lekko na nogach. Jego
palce znowu musny uchwyty pistoletw.
Suchaj, Tomy powiedzia drcym z napicia gosem
do mam ju tej zabawy. Pogadajmy spokojnie. Moe dojdziemy do poro-
zumienia.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 12
Tom Bowly nie spuszcza z niego oczu.
Czego chcesz?
Zgody.
To wyno si znad rzeki i nie wchod mi w drog.
Mike umiechn si drwico.
Jeste przegrany, Tomy. Beze mnie nie przeprowadzisz tego
stada przez rzek.
Tom Bowly wyczu w jego gosie grob. Opar si caym
ciarem ciaa o cian.
Wic czego chcesz?
Sidmy, wypijmy, pogadajmy. Przecie nam si nie spieszy.
Deszcz leje od tygodnia...
Tom spojrza ukosem na chopca.
Dobrze powiedzia ale nie tutaj.
A gdzie?
U mnie, na grze. A potem rzuci szybko do starego:
Jerry, zaopiekuj si chopcem. Nakarm go. I skin na Mike'a pokazujc
mu drog ku stromym schodom prowadzcym na poddasze.
Ruszyli rami w rami. Szli wolno, gotowi w kadej chwili
odskoczy od siebie, a kiedy znaleli si przy schodach, Tom Bowly ustpi
Mike'owi.
Id pierwszy powiedzia rozkazujco. Tamten zawaha si,
lecz wnet odwrci si bokiem i zrcznie, gibko doskoczy do pierwszych
stopni. Za chwil by ju na grze. Tom Bowly spojrza jeszcze na chopca.
Poczekaj na mnie powiedzia mam ci co bardzo
wanego do powiedzenia.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 13
Ed obudzi si. Pocztkowo nie wiedzia, gdzie si znajduje. Nad
nimi w drucianej siatce koysaa si naftowa lampa. Wiatr hucza, szyby
malekiego okienka dray i dwiczay jak napita struna. Wielkie cienie
przesuway si po cianach, dzielc je w jasne i ciemne zaomy. Deszcz
bbni o dach.
Chopiec lea pod grubym kocem i derk z kozich skr. Byo
mu ciepo, przyjemnie. Nie mg sobie jedynie przypomnie, jak si tu zna-
laz. Dopiero gdy w kcie ndznej szopy zobaczy siwe kudy starego
Jerry'ego, przypomnia sobie nagle histori minionych godzin.
Kiedy Tom Bowly z Mike'm weszli na gr, stary kowboj
nakarmi go do syta, a potem zaprowadzi za stajni do szopy, gdzie zwykle
sypiali kowboje. Ed doskonale pamita, e upad na som i w tej samej
chwili zasn. Teraz lea rozebrany, przykryty, a stary czuwa przy nim.
Zrobio mu si przykro.
Gdzie jest Tom? zapyta.
Stary wyj krtk fajk z zbw.
pij. Do rana jeszcze daleko.
Ed unis si na okciach. Ziewa dugo i gono.
A ty dlaczego si nie pooysz?
Ja?... przecign si Jerry czekam na konie. Tom kaza
mi czeka i czuwa przy tobie.
Suchaj, Jerry, kto to jest ten Tom?
Tom Bowly? zastanowi si stary, a potem doda szybko.
Pdzimy teraz stado do Kansas City. Dzisiaj ruszamy. Tom powiedzia, e
przyjdzie tu do ciebie.
On jeden zna mego ojca.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 14
Stary Jerry zarzuci na plecy koc, otuli si szczelnie.
A co si stao z twoim ojcem? zapyta nie patrzc na
chopca. Dziwna rzecz. Dwa lata go szukasz. Powiedz, co si z nim stao?
Zagin powiedzia Ed z namysem.
Zagin i nic o nim nie wiesz?
Miaem cztery lata, jak opuci nasz dom w Montanie.
Matka go nie szukaa?
Matka mwia mi zawsze, e nie yje. Baa si o nim
wspomina.
To dlaczego go szukasz i skd si dowiedziae, e yje?
Chopiec tar dugo policzek. Nagle zwzi powieki i powiedzia
oschle:
Co ci to moe obchodzi, Jerry?
Stary umiechn si wyrozumiale.
Co ci boli, mj chopcze. Co ci dolega. Jak nie chcesz, to nie
mw. Ja stary, ju duo rzeczy syszaem; dobrych i zych, ciekawych i
gupich, piknych i podych, ale jak nie chcesz, to nie mw powtrzy i
zacz na nowo nabija fajk.
Ed westchn gboko. Jeszcze chwil tar policzek. Naraz zacz
mwi wolno i z zastanowieniem:
Wiedziaem, e ojciec musia ucieka. Tego nie mona byo
ukry. Kady chopiec z ssiedniej farmy o tym wiedzia. Kady kowboj
patrzy na mnie jak na syna czowieka, ktry... Nie wiedziaem tylko, czy
yje urwa i znowu westchn gboko, aonie.
W wyblakych oczach Jerryego bysno zainteresowanie,
ciekawo. Stary chcia o co zapyta, lecz Ed go uprzedzi.
Matka umara dwa lata temu cign spokojnie.
Zostawia mi troch pienidzy, a ludzie powiedzieli, e ojciec mj yje.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 15
Mogem zosta na farmie, ale... Wierz mi, Jerry, nieatwo jest y samotnie...
Rzuciem farm i tak od dwch lat bdz po wiecie. Byem w Ne brasce, w
Teksasie, Nowym Meksyku. Wszdzie pytam, czy znacie Stan Morisona z
Montany. Syszeli o nim. Raz nawet pewien wonica pocztowego dyliansu
w Nowym Meksyku przysiga, e zna go dobrze. Nie chcia jednak o nim
mwi. Patrza na mnie dziwnie, jakby si litowa...
A dlaczego twj ojciec musia ucieka? przerwa mu nagle
stary kowboj.
Ed spojrza na niego chodno, jak gdyby mia al o to pytanie.
Podnis gos.
On nie by taki zy. Matka mwia, e to dobry czowiek, tylko
porywczy. A wtedy, to... zajkn si, lecz po chwili dokoczy: To... ten
syn Billa Cartera pierwszy do niego strzela. On go nie chcia zabi. Musia,
rozumiesz, Jerry.
Stary opuci gow. Udawa, e grzebie w fajce.
Zabi czowieka powiedzia jakby do siebie.
On go nie chcia zabi krzykn Ed. Ludzie mwili mi,
e on si broni. Ale co z tego, pomocnik szeryfa przyszed go aresztowa, a
mj ojciec... No wiesz, ju ci mwiem, by narwany, porywczy i zacz do
niego strzela. Ale on naprawd nie by zy.
Chopiec zagryz wargi, powstrzymujc zy. Stary wsta. Pooy
mu rk na plecach.
Wierz ci, Ed. I al mi...
Kilka godzin wczeniej Tom Bowly i Mike Runer usiedli
naprzeciwko siebie w ciasnym i cuchncym pokoju na poddaszu. Dug
chwil siedzieli w milczeniu, badajc si rozpalonymi z nienawici oczyma.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 16
Wreszcie Tom Bowly pooy ciko do na stole i zacz:
Czego chcesz, Mike?
Tamten umiechn si.
Wiesz dobrze... Przecie Stary mwi ci wczoraj.
Tom Bowly zacisn mocno wargi. Milcza, a gdy Mike nie
odezwa si, powiedzia wolno:
Chciabym to usysze od ciebie.
Mike odchyli si lekko do tyu. Chcia wzrokiem obj ca
posta Toma.
Zrobimy dobry interes powiedzia. Pognamy cz
byda przez rzek, bez przodownika, a cae stado rozproszy si...
Tom uderzy pask doni w st.
Nie. Ja na to nie pjd.
Mike przymruy oko.
Zmienie si, Tom.
Tak. Zmieniem si. Nie bd okrada czowieka, ktry mi
powierzy stado. Mwi ci po raz ostatni, nic z tego nie bdzie. Doprowadz
cae stado do Kansas City, a ty lepiej uciekaj std i nie kr si...
W wskich szparkach oczu Mike'a zapali si zowieszczy bysk.
Zastanw si, Tom. To jest moja ostatnia rada. Albo chod ze
mn i dostaniesz poow, albo zostaniesz bez jednej krowy z podejrzeniem,
e brae udzia w napadzie...
Albo doprowadz cae stado do Kansas City przerwa mu
Tom, podnoszc si z krzesa a ciebie odprowadz na lassie do szeryfa.
Mike wyprostowa si, jak zwolniona spryna.
Zastanw si powtrzy przez zacinite zby i znowu
jego palce musny uchwyty pistoletw.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 17
Tom wskaza mu gow drzwi.
Wyjd rozkaza. I lepiej bdzie, jeeli znikniesz z tej
okolicy.
Mike kopn zawadzajce mu krzeso, donie pooy na
olstrach. Nie spuszczajc wzroku z Toma, zacz si tyem wycofywa do
drzwi. Gdy wyczu je plecami, umiechn si po swojemu, kpico i
szyderczo.
Dobrze, Tomy powiedzia, a w tych sowach mona byo
wyczu grob i zapowied walki. Jednym szarpniciem klamki otworzy
drzwi, wyskoczy na korytarz.
Tom Bowly sta nieruchomo.
Ed wcign z trudem nasiknite wod buty, kiedy w drzwiach
stan Tom Bowly. Wyda mu si teraz jeszcze wyszy i jeszcze bardziej
barczysty, a jego kanciasta, poorana twarz jeszcze bardziej spalona
socem.
Hallo! przywita go radonie.
Tom zamkn za sob drzwi.
Nie mamy czasu powiedzia pospiesznie. Musz jecha
do moich chopcw, ktrzy pilnuj stada.
Ed szarpn cholewk wysokiego kowbojskiego buta.
Pojad z tob.
Nie zaprotestowa ywo. To niebezpieczna robota.
Zosta tu, a kiedy woda opadnie, przepraw si na drugi brzeg. Tam si
spotkamy.
Miae mi powiedzie o moim ojcu.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 18
Opowiem ci pniej. Teraz nie mam czasu. Musz spdzi
stado.
Ed zatrzyma go gwatownym gestem.
Powiedz mi, gdzie go widziae?
W Teksasie, na granicy meksykaskiej.
Co on tam robi?
Ukrywa si przed sprawiedliwoci.
Ale co robi?
Nie wiem.
Jak wyglda? Czy by zdrowy?
Zdrowie mu zawsze dopisywao.
I czy mwi co o swojej rodzinie?
Tom Bowly spojrza dziwnie i nagle oczy mu zaszy szkliwem.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 19
Tak powiedzia wolno. Czsto wspomina on... a
zwaszcza mwi o tobie. I nagle chwyci mocno Eda za rami. Suchaj,
on bardzo ci kocha i chcia wrci do was, ale ycie mu si nie ukadao.
Bo... urwa, lecz wnet dokoczy jak czowiek raz si poli-nie, to
potem trudno jest i prost drog. Ale... wierz mi... on chcia do was wrci.
Mwi mi, e jeeli uda mu si zarobi uczciwie pienidze, to zoy w sdzie
kaucj...
Nie dokoczy, gdy za drzwiami kto zawoa gono:
Hej, Tom, spiesz si! Konie ju gotowe.
Tom mocniej ucisn chopca.
Spotkamy si za rzek rzuci szybko. A jeeliby mi si
co stao, to pamitaj... Nie dokoczy. Szybkim ruchem unis do do
kapelusza, skin gow i wyszed.
Zaczekaj! zawoa Ed, lecz Tom by ju za drzwiami. Ed
wybieg przed szop. Zaczekaj, Tom! woa.
W szarym rozmazanym blasku witu zobaczy dwch jedcw
oddalajcych si spiesznie. Po chwili zniknli w strugach ulewy.
Ed chopiec usysza za sob gos starego Jerry'ego. Nie
radz ci jecha za nimi.
O wicie deszcz usta na chwil. Niebo przetaro si od wschodu
i bluzno blaskiem na rzek, a woda zalnia jak miedziana blacha.
Rzeka rozlaa si szeroko. Po drugiej stronie wida byo dalekie
gry, powe jak grzbiety idcych do wodopoju krw. Na szerokiej pasz-
czynie, wrd kp krzakw i rozrzuconych ska paso si stado.
Tom Bowly ciga lekko konia. Zaczeka na cwaujcego za nim
Herta.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 20
Kiedy Mike by u chopcw? zapyta, gdy si zrwnali.
W nocy. Przyjecha z Harrym i Willem.
Ilu ma ludzi?
Nie wiem, ale tak si zachowuje, jakby mia p batalionu
wojska.
Tom Bowly jecha chwil w milczeniu, a gdy spoza kp wyonia
si stara, sczerniaa, pokryta trzcin kowbojska szopa, powiedzia jakby do
siebie:
Ciki bdziemy mieli dzie. Naraz oywi si.
Wyprostowa w siodle. Hert, ty jed na pastwisko. Przygotuj stado do
przeprawy, a ja...
Chcesz dzisiaj przej rzek przerwa mu kowboj i
spojrza na szumic, mtn wod, na wielkie pnie wyrwane z korzeniami i
niesione z prdem, na drugi brzeg.
Tak powiedzia sucho Tom Bowly. Nie mam innego
wyjcia.
Przecie to szalestwo.
Bowly spojrza na z ukosa.
Suchaj, Hert, jeeli si boisz, to moesz...
Hert nie pozwoli mu dokoczy.
Moesz na mnie liczy, Tom. Skin mu rk i zawrci
konia.
Tom Bowly wszed do szopy. Na jego widok piciu mczyzn
unioso si znad elaznego, rozpalonego do czerwonoci piecyka. Byo to
piciu kowbojw zgodzonych do przeprawy przez rzek. Zbieranina.
Przewanie wczdzy, byli poszukiwacze zota, przygodni myliwi, awan-
turnicy. Wszyscy zmizerowani, obdarci. Teraz stali w milczeniu wpatrzeni
pospnie w ros sylwetk Toma.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 21
Jestecie gotowi? zapyta wodzc wzrokiem po ich
zaronitych, bazyliszkowatych twarzach.
Milczeli.
Tom Bowly czu, e traci wadz nad nimi, lecz wci
wyzywajco patrzy im w oczy. Powtrzy wic spokojnie pytanie. Nikt nie
odpowiedzia. Zamienili tylko ukradkowe, zdradzieckie spojrzenia. Tom
zbliy si o krok.
Podobno by tu Mike powiedzia jeszcze ciszej.
Wtedy wystpi Rudy Sam, niski, krpy kowboj z przewizanym
czerwon chustk okiem.
Nie dziw si ludziom powiedzia. Od tygodnia leje
deszcz. Rzeka wezbraa. Przeprawia si ze stadem w taki dzie, to...
Wiem przerwa mu oschle. Ale ja tego deszczu nie
zamwiem, a wy umwilicie si ze mn... Przeszlimy ju ponad tysic mil
i teraz chcecie mnie opuci.
Nie praw nam kazania zamia si wysoki, chudy drab w
biaym, zniszczonym sombrero. Mike wicej zapaci.
Mike chce rozproszy stado i kra bydo. Wiecie, czym to
pachnie.
Mike wie, co robi powiedzia kto z boku. A ty lepiej
przycz si do niego.
Ja przyrzekem wacicielom, e doprowadz to stado do
Kansas City.
Ten chudy w biaym sombrero zamia si szyderczo.
To prowad, ale bez nas.
Wtedy za cian usyszeli ttent konia. Tom wybieg z szopy.
Zobaczy modego Ikea, brata Herta. Chopiec szarpa roztaczonego
kasztana.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 22
Zabili tego byka, ktry prowadzi stado woa zatrzymujc
konia.
Kto? krzykn Tom, chwytajc konia za udzienic.
Nie wiem, ale ludzie Mike'a krcili si noc. To pewno oni.
Tom puci konia. Zwiotcza nagle. Rce opuci bezwolnie.
Tego si nie spodziewaem.
Wtedy spord ludzi, ktrzy wyszli z szopy, wysun si Rudy
Sam. Stan przy Tomie. Pooy mu do na ramieniu.
Nie wierz w t przepraw powiedzia ale moesz na
mnie liczy.
Na nas nie zawoa chudy kowboj w biaym sombrero.
Tom Bowly opar si na ramieniu Sama.
Dzikuj ci powiedzia. Wyprostowa si. Jego szerokie
ramiona nabray dawnej sprystoci, a oczy rozjani bysk. I nagle cisn
w stron tamtych czterech: A wy miejcie si na bacznoci. Nie radz wam
rusza stada.
Niski, przysadzisty kowboj o twarzy paskiej i pokej zamia
si.
Dzikujemy ci za rady. Sami wiemy, co mamy robi.
Jechali wzdu brzegu, ku pascemu si stadu. Soce
przedzierao si przez chmury. Raz po raz rozsrebrzao pytkie rozlewiska.
Rzeka pyna mtnie, pospnie i gronie. Na swym burym grzbiecie niosa
kpy krzakw, drzewa i stare pnie.
Ilu ma ludzi Mike? zapyta Tom Bowly.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 23
Rudy Sam spojrza na rzek.
Z naszymi bdzie dwunastu.
Dwunastu powtrzy Tom. Chwil jechali w zamyleniu.
Sycha byo mlaskanie koskich kopyt w rozmikej glinie i dalekie na-
woywania kowbojw. Tom Bowly zatrzyma nagle konia.
Ike zawoa na chopca. Musisz jecha do gospody i
gono rozpowiada, e przeprawiamy si noc.
Rudy Sam wzruszy ramionami.
Co ci z tego przyjdzie?
Nie mam innego wyjcia. Musimy zaraz spdzi stado i
ruszy przez rzek.
W jednym, nie zawizanym oku Rudego odbio si zdumienie.
Bez przodownika?
Bez przodownika. Bydo pjdzie za komi. Od tygodnia pasie
si i jest wypoczte. Nie mam innej rady. Mike pomyli, e chc umkn
noc. Jeeli do nocy nie bd na drugim brzegu, strac cae stado. Skin
na chopca. Na co czekasz?
Ike spojrza z niedowierzaniem, lecz gdy napotka wzrok nie
znoszcy sprzeciwu, da ostrog koniowi i ruszy cwaem. Spod kopyt try-
sna woda i boto.
Rudy Sam krci gow.
Ja bym tego nie zrobi. Ja bym jeszcze zaczeka powiedzia
jakby do siebie.
Tom Bowly nie patrza na niego. Ruszy w stron stada.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 24
Mike Runer wszed do gospody Pod Trzema Wizami.
Skierowa si prosto do barczystego kowboja, ktry sta przy barze i
rozmawia z wacicielem, rudym mczyzn z wskimi jak szpary oczami.
Mike pooy kowbojowi do na ramieniu.
Nie pij, Dan, czeka nas cika robota.
Dan wzruszy ramionami.
Ju dawno powinnimy rozproszy to stado. Na co czekasz,
Mike?
Nie pij powtrzy ostro. Dowiedziaem si, e dzi w
nocy Tom chce przeprawi si przez rzek.
Nie wierz. Tom nie jest taki gupi.
Chce nas zaskoczy.
Nie wierz powtrzy tamten z uporem i znw unis
barki ruchem wyraajcym zupen obojtno.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 25
Wtedy Mike Runer zobaczy w kcie Eda. Chopiec
przypatrywa mu si natarczywie, wyzywajco. Mike podszed do niego.
Gdzie twj opiekun? zapyta, umiechajc si cierpko.
Ed unis gow, wlepi w niego zuchowate spojrzenie:
Chcesz wywoa panik w jego stadzie? Chcesz kra jego
bydo?
Oczy Mike'a bysny gniewnie.
Ty, may, nie pytam ci, co chc robi, tylko gdzie twj
opiekun?
Nie uda ci si wyszepta Ed z naciskiem.
Mike achn si, lecz w tej samej niemal chwili opanowa
gniew.
Jeste zuchway. Podobasz mi si.
To mi wcale nie pochlebia.
Podobasz mi si powtrzy Mike przez zacinite zby.
Usiad obok Eda. Zdj rkawice, rzuci je niedbale na awk.
Lubi takich. Mog ci co zaproponowa.
To mw.
Tom Bowly jest wykoczony, rozumiesz. On nigdy nie
doprowadzi tego stada do Kansas City. Nie zarobisz przy nim ani centa.
Nie chc przy nim zarabia.
Przycz si do nas. Dostaniesz dziesi sztuk byda. Za kad
sztuk pac w miecie pitnacie dolarw. Umiesz liczy?
Ed umiechn si tajemniczo.
Sto pidziesit dolarw. adna suma.
Sto pidziesit powtrzy Mike. A jak spiszesz si
dobrze, to ci wezm na stae do naszej bandy, bo mi si bardzo podobasz.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 26
Ale ty mi si nie podobasz.
Widziaem ci wczoraj z Tomem Bowly'm. Ile ci dawa?
Ani centa.
To czego chcia od ciebie?
On zna mojego ojca. Widzia go w Teksasie na granicy
meksykaskiej.
Mike wisn przez zby.
To ciekawe, ja te tam byem. Jak nazywa si twj ojciec?
Ed spojrza uwanie na Mike'a. Powiedzia cicho:
Stan Morison.
Mike Runer drgn, jakby go co szarpno. Jego brzowe oczy
stay si nagle okrge. Wyszepta:
Stan Morison?
Tak si nazywa mj ojciec.
Jeste pewny?
Jak wasnego imienia.
Mike Runer patrzy w milczeniu na Eda. Naraz zamia si
krtko i sucho.
al mi ciebie, chopcze. Ja te znaem... Stana Morisona.
Ed zerwa si z awy. Zapa go za ramiona, przycign do
siebie.
Gdzie on teraz jest?
Mike Runer odepchn go spokojnie.
Siadaj. Nie gorczkuj si. Lepiej bdzie, jeeli o nim
zapomnisz.
Chopiec zblad.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 27
Gdzie go ostatnio widziae?
Widziaem go bardzo niedawno odpar Mike i umiechn
si zagadkowo. Czy wiesz, e on zabi czowieka?
Wiem wyszepta Ed.
I strzela do szeryfa... Zrani jego pomocnika, a potem uciek i
ukrywa si w Teksasie.
Wiem, ale on nie by zy, tylko ycie mu si tak fatalnie
uoyo...
Mike pooy do na ramieniu Eda.
Radz ci, zapomnij o nim... I uciekaj std. Tu nie ma dla ciebie
miejsca.
Chopiec spojrza z piekielnym uporem.
Ja go musz znale.
On si ukrywa powtrzy Mike z naciskiem. On
zapomnia o domu, o tobie...
Kamiesz! zawoa Ed.
Znam go dobrze. Lepiej, ni moesz sdzi. Byem z nim w
jednej bandzie.
Ed sykn.
Kamiesz.
Moesz mi wierzy albo nie. To mnie nic nie obchodzi.
Podobasz mi si. Chciaem ci wzi do mojej bandy, ale teraz dobrze ci
radz, uciekaj std. Wracaj do domu...
Ed stan, wyprostowa si.
Powiedz mi tylko, gdzie go ostatnio widziae?
Mike Runer nie patrzy na chopca. Wzi z awy rkawice,
uderzy nimi w krawd stou.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 28
To nie ma dla ciebie znaczenia. Lepiej nie przyznawaj si, e
jeste synem Stana Morisona.
Ed zgi si, jak gdyby dosta cios midzy oczy. Naraz doskoczy
do Mike'a. Chcia go uderzy, lecz tamten by szybszy. Zapa go byska-
wicznie za przegub rki i jednym ruchem rzuci na ziemi.
Nie szarp si powiedzia do lecego.
Chopiec podnis si. Oczy nabiegy mu krwi, usta dray, by
blady.
To ty jeste bandyt zawoa zdawionym gosem. To ty
kradniesz cudze bydo i napadasz na ludzi.
Milcz cisn krtko Mike Runer, a jego oczy zwziy si
gronie. Milcz powtrzy i pooy donie na uchwytach pistoletw.
Ed nie cofn si, wci patrzy nabiegymi krwi oczyma
wprost w oczy Mike'a.
Moesz strzela. Moesz mnie zabi, ale nie pozwol
zniewaa mojego ojca. Wszyscy udz mwili, e to by uczciwy czowiek...
By przerwa mu Runer. Ale potem... urwa, jakby si
przelk wasnych sw.
Nie wierz krzykn Ed.
Czowiek uczciwy nie zmienia swego nazwiska.
Wic mw, jak on si teraz nazywa.
Mike Runer opuci rce, skin tylko gow wyraajc obudny
al. Rzuci wyzywajco:
Tom Bowly.
Tom Bowly powtrzy Ed i dozna takiego uczucia, jakby
krew spyna mu z y, jak gdyby ciany waliy si na niego. Zwiotcza,
zgi si i opad na aw.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 29
Wtedy za oknem gospody zadudniy koskie kopyta. Za chwil
w zamglonym oknie zamajaczya sylwetka cwaujcego jedca. Przed
drzwiami osadzi konia i nie przywizujc go do pala, zeskoczy i pobieg do
drzwi. Wnet ukaza si w progu. By cay obryzgany botem, przemoknity.
Gdy zobaczy Mike'a Runera, zawoa:
Tom Bowly pdzi stado ku rzece.
Wielkie stado kbio si na paskim, pozbawionym ska brzegu.
Z daleka wygldao jak potny wir najeony kolcami rogw. Krowy z
cieltami cisny si do rodka, mode byczki, nieco odwaniejsze, szy na
skraju.
Tomowi Bowly zostao tylko czterech najwierniejszych
kowbojw: bracia Hert i Ike, Rudy Sam i stary Jerry. Za mao jak na tak
wielkie stado.
Tom by jednak zdecydowany przeprawi si przez wezbran
rzek. Wiedzia, e decyzja ta jest szalestwem, nie mia jednak innego wyj-
cia. Zacz wic t wielk gr o jeszcze wiksz stawk. Dobrze to
wszystko rozway: albo przeprawi si przed noc, albo w nocy Mike Runer
ze swoj band podpal dokoa krzaki, spowoduj popoch i rozprosz
stado. Nie mia wic wyboru. Zwaszcza teraz, gdy spotka swego syna, Eda.
Inaczej wyobraa sobie to spotkanie. Przecie to, co teraz robi,
ta jego szalecza decyzja, to dla niego. Mia jedyn szans zarobienia ucz
ciwie pienidzy na kaucj sdow. Dawno marzy o tym skrycie, cieszy si,
e po latach tuaczki i ukrywania si przed sprawiedliwoci, wrci do
domu. Wrci... zobaczy dorastajcego syna. Tymczasem spotka go w
najgorszym dla nich obu momencie.
Nie mg si przyzna do swego ojcostwa. To go ogromnie
bolao. Nie mg. Co si stanie, jeeli nie przeprawi stada na drugi brzeg?
Znowu zostanie bez pienidzy, zdany na ask losu. Znowu bdzie si
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 30
musia ukrywa. W tej sytuacji lepiej byo zachowa tajemnic. Dwa lata Ed
szuka go na Zachodzie, dwa lata... Przecie nic po to, by odnale wyjtego
spod prawa wczg i awanturnika.
Tak myla, kiedy zdecydowa o nagej przeprawie. Rozpocz
wic gr o najwysz stawk. Teraz prbowa zmusi bydo do wstpienia
w nurt rzeki. Bydo bez przewodnika nie chciao i za komi.
Tom Bowly spojrza na kbice si stado. By czowiekiem
twardym i nieustpliwym, a jednak z wolna ogarniaa go rozpacz. Nie mg
opanowa stada.
Po chwili podjecha Rudy Sam.
Trzymaj mojego konia zawoa i rzuci mu wodze.
Co chcesz zrobi, Sam?
Sam zelizn si z koskiego grzbietu, rozejrza wrd stada i
kilkoma susami dopad rosego, modego byka. Jednym skokiem znalaz si
na jego grzbiecie. Zwierz zaczo wierzga, lecz Sam kilkoma uderzeniami
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 31
pici zmusi je do posuszestwa i skierowa ku rzece. Byk szed opornie.
Jedziec okada pitami jego boki, wali pici w potny kark. I nagle
staa si rzecz niespodziewana, byk rzuci si w nurt, a za nim poszy inne. Z
wolna kbowisko zaczo si rozwija w brunatn wstg, a bydo jak
nowy, mtny dopyw podyo ku gwnemu nurtowi.
Tom Bowly patrzy z niedowierzaniem na szerokie sombrero
Rudego Sama sunce coraz dalej, coraz dalej od brzegu. I nagle ogarno go
wzruszenie w mylach zobaczy bowiem blad, wyndznia twarz
swego syna, Eda. I wyszepta bezwiednie:
Boe, a jeli si uda.
Wtedy spostrzeg z daleka ludzi Mike'a Runera. Pdzili na
koniach wrd mglistej sipaniny deszczu. Za chwil usysza pierwsze
strzay. Wspi si wic w strzemionach i zawoa ku swym kowbojom:
Chopcy, zapdzajcie, ale ywo.
Nagle co uderzyo go w rami, jak tpy kamie. Poczu ostry
bl. Pomyla, e go trafili. Pochyli si nad grzyw konia, da mu ostrog i
ruszy ku rzece. Rami zwiso mu bezwadnie.
Ed wpad do szopy, w ktrej spdzi noc, z gwodzia wbitego w
belk porwa swe lasso. Sprawdzi, czy linka wyscha naleycie. Przesuwa
j wolno przez do, czu jej przyjemn chropowato. Sucha" pomyla
i wtedy zawaha si.
To co przed chwil postanowi, siedzc samotnie w gospodzie
Pod Trzema Wizami, wydao mu si zuchwalstwem. Porwa Mike'a, tego
gibkiego mczyzn, ktry zwali go niedostrzegalnym ruchem rki. Nie
dopuci do rozproszenia stada, pomc ojcu w przeprawie. Tom Bowly,
czowiek o twarzy spalonej jak skra indiaskiego wigwamu... Tom Bowly, a
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 32
raczej Stan Morison, ktry nie chcia si do niego przyzna... Dlaczego?
Dlaczego?
Teraz jednak nie byo czasu rozstrzyga i zastanawia si nad
tym pytaniem. Wanie przed chwil pady pierwsze strzay, rozpocza si
walka. Stan Morison jest w miertelnym niebezpieczestwie. Ed jeszcze
chwil przesuwa lasso przez lekko zacinit do. Wierzy temu
kawakowi manilowej linki. Nigdy go nie zawioda. Broni nie nosi.
Pistoletw ba si. Lassem jednak wada po mistrzowsku. Zazdrocili mu
wszyscy rwienicy, ba, przewysza w tym kunszcie nawet
najdoskonalszych dorosych.
Zwin wic dokadnie lasso i wybieg z szopy. Jego ko sta
przed gospod uwizany do pala. Odwiza go, wspi si na siodo i ostro
ruszy nad rzek. Ziemia nasiknita wod mlasna pod kopytami. Ed
spojrza na zasan mg rwnin. Zobaczy stado kbice si nad paskim
brzegiem rzeki.
Gdy zbliy si, z radoci stwierdzi, e wicej ni poowa stada
pynie ju przez rzek. Z mtnej wody sterczay zadarte by uzbrojone w
dugie rogi, a na przedzie dwa sombrera, jak malekie krki somy. Na
brzegu ludzie Mik a rozpraszali sposzone bydo. Wrd ciby mokrych,
parujcych grzbietw uwijali si jedcy. Krzyczeli i strzelali gsto. Cz
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 33
stada rozproszya si ju wrd nadrzecznych rozlewisk. Jednak wikszo
byda, wiedziona stadnym instynktem para ku rzece.
Ed szuka wzrokiem Mike'a. Ujrza go daleko od brzegu. Sta na
niskim pagrku, krzycza i rk wskazywa swym ludziom, gdzie maj
uderzy. Ruszy ku niemu ostro. Okry go, zajecha od tyu, a gdy by od
niego na rzut lassem, wpar si mocniej w siodo i krcej chwyci wodziska.
Wolno unis rk nad gow, zatoczy kilka krgw lassem i rzuci...
Rzut by bezbdny. Ptla otoczya ramiona Runera jak splot
wa i momentalnie zniosa jedca z konia. Nie zdy nawet krzykn. Ed
ruszy galopem wlokc jeca na lassie. Nastpio to tak byskawicznie, e
nikt nie zauway zniknicia Mike'a Runera.
Ed cwaowa przez zalany wod g. Mike miota si na kocu
lassa. Jego ciao jak pug orao spokojn tafl wody i wystajce kopczyki
kretowisk. Byli ju blisko gospody, lecz Ed nie zatrzyma si. Chcia zmczy
przeciwnika, obezwadni go. Skierowa wic konia na nieco wyej
pooony teren, suchy, pagrkowaty. Mocniej smagn konia i pocwaowa
ku wzgrzom.
Kiedy obejrza si za siebie, spostrzeg, e Mike zwisa
bezwadnie. Zatrzyma wic konia, zeskoczy, ostronie zbliy si do jeca
skracajc wci naprone lasso. By ju przy nim. Nachyli si. Zobaczy
jego blad twarz, zacinite bolenie usta i przymknite oczy. I usysza
gony, wiszczcy oddech.
Mwiem, e ci si nie uda powiedzia gosem penym
nienawici.
Mike otworzy na chwil oczy. Na jego twarzy zjawio si
bezdenne zdumienie.
To ty? wyszepta, lecz wnet sowa przeszy w
wydobywajcy si z garda jk.
Ed nic nie powiedzia. Zacz go wiza lassem. Mocno i
dokadnie. A gdy skoczy robot, zacign go w gste krzaki, pooy na
suchym miejscu i powiedzia:
To za ojca i za mnie.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 34
Ed zawrci konia ku rzece. Zatrzyma si na niewielkim
wzniesieniu zasanym gazami.
Soce przebio si przez cikie zway chmur, zalao rzek
olepiajcym blaskiem. Rwnina leaa w pospnych cieniach. Spojrza na
rzek. Niemal cae stado byo ju w wodzie, przecinao rzek, jak wygita
smuga. Na brzegu bdziy mae grupy byda, po trzy, po cztery sztuki.
Chopiec z radoci pomyla, e udao mu si speni to, co zamierza.
Stado przepynie na drugi brzeg rzeki.
Teraz sam musia znale miejsce do przeprawy. Pyn za
stadem byo ju za pno. Mogli go zobaczy ludzie Runera i sprztn jak
zabkan na wodzie kaczk. Postanowi, e okry gospod i pod jej oson
przeprawi si nieco niej. Nie ba si wody. Nieraz ju przepywa z koniem
wezbrane rzeki. Ruszy wic w stron gospody Pod Trzema Wizami. Zbli-
ajc si do niej, zobaczy dwch jedcw pdzcych od brzegu. Jechali
ostro. Woda bryzgaa spod koskich kopyt. Gdy go spostrzegli, zawrcili ku
niemu.
Ucieka..." przemkna pierwsza myl. Byo ju za pno.
Jedcy z dwch stron zajechali mu drog. Jeden z nich, barczysty, wysoki, o
twarzy chudego konia, zawoa gono:
Hej, ty, nie widziae Mike'a Runera? Ed zatrzyma konia.
Nie znam takiego odkrzykn zuchwale.
Nie znasz go? powiedzia tamten ostro i zakl siarczycie.
Przecie przed godzin siedziae z nim w gospodzie i dostae tg
nauczk.
Ed zdrtwia. Dopiero teraz w barczystym jedcu pozna
drgala, ktremu Mike Runer nie pozwala pi. Zamurowao go na chwil.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 35
Drugi jedziec, szczupy, kocisty, z twarz tonc w cieniu
wielkiego sombrera rzuci do towarzysza.
On musi co wiedzie.
Ed opanowa lk. Powiedzia spokojnie.
Chodzi ci o tego, ktry ze mn rozmawia...
Nie udawaj gupiego przerwa mu ten wysoki. Zmruy
oczy. Spoglda podejrzliwie i nienawistnie. Dobrze wiesz, gdzie jest
Mike Runer.
Ed umiechn si kpico.
Gdybym wiedzia, to nie musiaby mnie dwa razy pyta.
A co ty tu robisz? zawoa ten drugi, z sombrerem
nasunitym na oczy.
Ed wzruszy ramionami.
Nie podoba mi si ta strzelanina. Zawsze bezpieczniej by z
daleka.
Kowboje zamienili porozumiewawcze spojrzenia. Mieli ju
odjeda, kiedy z gospody wytoczy si na krtkich nogach rudy, pkaty
gospodarz.
Hej, Frank zawoa w stron jedca. Co chcecie od tego
chopca?
Ten wysoki z twarz starego konia odwrci si gwatownie.
Szukamy Mike'a Runera. Znik nagle w czasie roboty.
Gospodarz wyciera pulchne donie w niebieski fartuch.
To zapytajcie tego mokosa. Niedawno cign go jak ciel na
lassie.
Ed zrozumia, e nie ma chwili do stracenia. Da ostrog
koniowi i natar na tego wysokiego. Myla, e uda mu si zrzuci go z
sioda, lecz dryblas tylko si zachwia. Ed smagn konia. Zanim tamci
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 36
zdoali zawrci, by ju przed nimi o dziesi dugoci. Pochyli si nad
koskim karkiem, czeka, kiedy zaczn strzela. Wiedzia, e im nie umknie,
konia mia bowiem sabego i wyczerpanego drog. Tamci jednak nie
strzelali. Odwrci si. Zobaczy za sob dwa konie w bryzgach wody i dwa
sombrera pochylone nad grzywami. Widocznie chcieli go dostaywcem.
Gdyby mia lasso, mgby si broni. W tej sytuacji pozostawaa mu tylko
ucieczka.
Skierowa konia w stron brzegu, ktry w tym miejscu strom
skarp opada ku rzece. Tamci byli coraz bliej. Sysza wyranie mlaskanie
kopyt w mikkim gruncie i cikie sapanie koni. Ba si obejrze. Kiedy by
nad samym brzegiem, spojrza w d. Pitnacie stp niej pyna rzeka.
Woda suna w mtnych i wartkich wirach, niosc gazie drzew, kpy
trawy i pnie. Przeraaa go sw obcoci i groz. Spojrza za siebie.
Rozwiane grzywy i sombrera ukazay si tak blisko, i zdawao mu si, e za
chwil jedcy zepchn go ze skarpy. Wtedy zdecydowa si na krok
ostateczny. W penym biegu zsun si z sioda i ze skarpy skoczy w nurt
rzeki...
Nad preri zapada noc. Stado uoyo si do snu. Krowy z
cieltami zalegy na wysychajcej ziemi. Tylko na pobrzeach wielkiego
stada mode byczki harcoway swawolnie. Ike rozdziela je uderzeniami
harapa.
A potem nastaa chwila ciszy. Zmczona ziemia odetchna na
chwil, lecz nie na dugo, bo wnet za pagrkami odezwao si pospne
wycie kojotw, a nad koyszcymi si trawami suny bezszelestnie czarne
skrzyda stepowych sw.
Ostry wiatr ze wschodu oczyci niebo z chmur, szlifowa
wielkie gwiazdy. Zrobio si chodno. Ludzie rozpalili ogniska; Ike na p-
nocy, Hert na poudniu, Rudy Sam na wschodzie, a stary Jerry na zachodzie
jak cztery gwiazdy na pobrzeu wielkiego stada.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 37
Tom Bowly lea na rozpostartej derce. Jego twarz w blasku
ogniska wygldaa jak maska wykuta z miedzi. Przestrzelon rk trzyma
zgit na piersi, drug, uzbrojon w patyk, grzeba w ognisku.
Jerry, skr mi papierosa powiedzia.
Stary umiechn si dobrodusznie. Pomyla, e skoro chce mu
si pali, nie jest z nim tak le. Wyj wic z kieszeni kurtki mieszek z
tytoniem i bez popiechu skrca grubego knota. Tom Bowly szklanymi
oczami wodzi po taczcych pomieniach. Po chwili zapyta:
Chopiec jeszcze nie doczy?
Nie odpar krtko Jerry.
Moe mu si co stao.
Pewno jeszcze nie zdy przeprawi si przez rzek.
auj, e nie zabraem go ze sob.
Nie auj. Mg tak samo oberwa jak ty.
A jeli go ju nie zobacz. Przecie moe si rozmyli.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 38
Nie sdz. Zaleao mu bardzo na wiadomociach o ojcu.
Stary spojrza uwaniej na Toma. Suchaj, czy ty naprawd znae jego
ojca?
Znaem umiechn si dziwnie.
Co to by za czowiek?
Tom Bowly westchn. Zapali podanego papierosa. Zamyli
si. Potem wyszepta:
Nieszczliwy.
Nieszczliwy... powtrzy stary Jerry.
No, dobrze, wielu jest nieszczliwych, ale dlaczego ten
chopiec od dwch lat go szuka?
Tom ssa apczywie papierosa. Nie patrzy na starego, dopiero
po chwili zwrci ku niemu paajce gorczk oczy.
Jerry powiedzia cicho. Musz ci co wyzna... Ten
chopiec... To mj syn.
Stary umiechn si nikle.
Co mi si tak widziao... Co mnie tkno, kiedy na niego
spojrzae... Wtedy w gospodzie... Przymruy oczy i skin gow: A ty
jeste Stan Morison?
Tak, Jerry westchn. Ja jestem Stan Morison. To ja
zabiem syna Billa Cartera i zraniem pomocnika szeryfa. Naraz unis
zdrow do do oczu i zakry twarz. Nie mog sobie darowa, e nie
powiedziaem Edowi, e jestem jego ojcem. Ale wtedy jeszcze nie byo
Mike'a i mylaem, e uda mi si spokojnie przeprawi stado przez rzek...
Wierzysz mi, Jerry?
Stary dorzuci suchej trawy do ogniska.
Wierz odpar krtko.
Wszystko zaleao od tego. Bo nie mwiem ci jeszcze, e
postanowiem zoy kaucj i odda si w rce sprawiedliwoci. Modego
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 39
Cartera zastrzeliem we wasnej obronie. Odpowiadabym tylko za
postrzelenie pomocnika szeryfa. Moe by mi darowali... Tyle lat przecie
mino... I wziliby pod uwag, e sam si zgosiem. Rzuci do ogniska
niedopaek papierosa. Wierz mi, chciaem wrci do domu, zacz nowe
ycie... A teraz przeklinam t chwil, kiedy nie pozwoliem Edowi
przeprawi si ze mn.
Dobrze zrobie powiedzia stary. To nie bya dla niego
przeprawa. Cudem wyszlimy cao.
Stan Morison usiad nagle, podkurczy nogi, kolana obj
zdrow rk.
Suchaj, Jerry zapyta dlaczego oni nagle przestali
strzela? Czy to nie wydaje ci si dziwne?
Tak, to byo dziwne i nieoczekiwane. Moe ich kto sposzy?
Gdyby ich kto sposzy, zobaczylibymy ludzi na brzegu. Czy
widziae kogo?
Nie. Co jednak musiao si sta. Mike Runer nie zwyk
podda si tak atwo. Dziwna historia pokrci gow.
Chopca te nie widziae?
Jerry umiechn si agodnie, jakby do wasnych myli.
Chopca widziaem... Mign mi tylko na brzegu rzeki. By na
koniu i jecha ku nam.
Stan Morison zerwa si gwatownie najpierw na klczki, a
potem unis si z trudem, a gdy stan, chwia si jak na pokadzie
rozkoysanego statku.
Moe on... moe go tam... Nie dokoczy. Nie mia odwagi
wypowiedzie tej myli, ktra go gnbia. Sdzi bowiem, e chopiec
wmiesza si w awantur i pad od strzau. Przetar doni czoo, jakby
chcia przegna zowieszcz myl. Naraz wyprostowa si. Jerry
powiedzia ja musz jecha po niego.
Stary kowboj spojrza na z lkiem.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 40
Masz gorczk.
Nie szkodzi. Jeeli go nie znajd, to i tak... wszystko stracone.
Poczekajmy jeszcze.
Nie mog.
Jerry unis si wolno.
Pojad z tob powiedzia. Zapi skrzan kurtk. Poszed
w stron koni.
Zapad zmrok i mga otulia brzeg rzeki, kiedy Ed zbliy si do
gospody Pod Trzema Wizami. Z gbi walcej si budy dochodziy pijackie
okrzyki, a przez zasonite okno wyciekaa nika smuga wiata. Ed
postanowi zaczeka, a si zupenie ciemni. Czekaa go jeszcze przeprawa
przez rzek. Musia zdoby konia.
Sta za gstymi krzakami. Dygota z zimna. Czu, jak mokre
ubranie oblepia lodowato jego ciao, a zib przenika go do koci, lecz tkwi
bez ruchu, eby go nikt nie zauway.
To, e yje, wydao mu si cudem.
W uszach szumiay mu jeszcze strzay i wistay pociski. Cae
szczcie, e zgubi kapelusz. Tamci nie dostrzegli go w mtnej, spienionej
wodzie. Celowali do pyncego obok sombrera.
A potem... Dokadnie pamita kad chwil ucieczki. Potem
dopyn do drzewa, ktre niosa wezbrana rzeka. Ukry si w jego
gaziach. Tamci jechali jeszcze mil wzdu brzegu, lecz go nie spostrzegli.
Mia szczcie... To by naprawd cud.
Kiedy zawrcili, dopyn do brzegu, schowa si w zarolach i
czeka, czy wrc. Nie wrcili. Pewno myleli, e uton.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 41
Teraz spoglda w owietlone okno gospody. Oni tam pij na
umr, wciekli, e nie udao im si rozproszy wielkiego stada. A ojciec?...
Czy zdoa wyj cao z tej strzelaniny?
Mrok gstnia. Zarysy budynku i drzew rozmazyway si,
topniay ostre ksztaty. Ed pomyla, e czas ju dziaa. Musia zdoby
konia; wasnego czy obcego, to nie miao teraz znaczenia. Bez konia nie
przeprawi si na drugi brzeg.
Okry z daleka gospod, a kiedy zbliy si do szopy, w ktrej
spdzi poprzedni noc, zobaczy uwizane u pala trzy konie. Ucieszy si
byy osiodane. Skrada si ostronie wzdu ciany. Krok za krokiem zblia
si do koni. Nikt ich nie pilnowa, bo i po co. Na tym bezludziu nie trzeba
obawia si o konie. By ju przy pierwszym. Poczu ostry zapach koskiego
potu, usysza ciche parsknicie. Ostronie podszed do pala...
Nagle drzwi gospody rozwary si z trzaskiem, a w smudze
wiata wyonio si dwch mczyzn. Ed pozna Mikea Runera i dryblasa o
koskiej twarzy. Cofn si, przylgn do ciany.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 42
Mike Runer powiedzia gono:
Jestem ostatnim durniem, Dan, e daem si tak wykiwa.
Dan zamia si kpico.
Takiemu szczeniakowi. Ale nie martw si, ju nigdy go nie
zobaczysz.
Jestem ostatnim durniem powtrzy Mike z pijackim
uporem. Ostatnim durniem a potem doda cicho: Zagnamy to
bydo, co zostao na brzegu.
Niewiele tego zostao.
Niewiele powtrzy Mike Runer.
Zbliyli si do koni. Odwizali je. Ruszyli ku rzece. Wessaa ich
mga i ciemno.
Ed odetchn z ulg. Teraz mg spokojnie odwiza trzeciego
konia. Wspi si szybko na siodo. Pogna w przeciwnym kierunku.
Ostry, chodny wiatr przepdzi mg. Na ysinach, midzy
chmurami bysny pierwsze gwiazdy. Ed zjecha ostronie za skarpy.
Zatrzyma konia. Przed nim suna wielka rzeka. Bya dzika i grona. Nie
widzia jej gwnego nurtu, tylko przybrzeny prd ocierajcy si o urwi-
sko. Zeskoczy z sioda, chwyci konia przy pysku i cmokn zachcajco, a
potem wolno wszed do wody.
Kiedy wyszed na drugi brzeg, by tak zmczony, e upad na
ziemi. Przylgn do niej policzkiem, jak do ona matki. Zapaka.
I wtedy z mroku wyonio si dwch jedcw. Na widok
stojcego luzem konia jeden z nich zawoa:
Jerry, jest ko, ale gdzie...
Ed unis si. Otar rkawem zy. Ruszy w ich stron.
Nie widzielicie wielkiego stada? zawoa z daleka.
Zamiast odpowiedzi usysza stumiony okrzyk:
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 43
To ty, Ed? To ty, synu?
Ojcze wyszepta, a potem doda w myli. Dwa lata go
szukaem. Dwa lata.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 44
Opowiadanie drugie
DZIELNY KEN
Z KOLORADO
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 45
Nazywam si Ken Benson, po prostu Ken. Mieszkam z ojcem i ciotk Liz na
ranczo Fuemora w Kolorado i ogromnie lubi konie. Tak bardzo je lubi, e
najchtniej chciabym by rebakiem z naszego korrala1 i pa si z innymi
rebakami na kwietnych pastwiskach pod nienymi grami.
Bardzo kocham ojca i ciotk Liz. I jeszcze starego Bena
Cunighama, tego Metysa, ktry z dwudziestu krokw trafia do
dziesiciocentwki, a lassem gasi wiece na dobranoc. To on mnie
wychowa; nauczy okieznywa najdziksze konie i na lasso chwyta
zabkane cielta. Gdyby nie Stary Ben, nie bybym Kenem Bensonem, ktry
podczas rodeo wygra konkurs dla chopcw na najlepszego kowboja.
Pikne jest nasze ranczo Fuemora. Dom niski, przysadzisty,
zbudowany z olbrzymich modrzewiowych pazw, jak drewniany zamek,
nad domem wzgrze z jodami, przed domem strumie i wodopj, dalej
korral i wspaniae ki... jeszcze dalej sine wzgrza i nieyste gry. Gdy na
wiosn zakwitn azalie, wydaje si, e pod bkitnymi wzgrzami rozlao
si amarantowe morze, a wiatr koysze kwietnymi falami i niesie biaawy
puch jak pian. I wszystko jest soneczne, ywiczne, pachnce.
Stary Ben umie patrze na nasze ki i gry, a gdy tak si
zapatrzy i w zamyleniu westchnie, zdaje si, e wyrs z tej ziemi. Dlatego
tak bardzo kocham starego Metysa. 1 Korral zagroda dla zwierzt zbudowana z drewnianych bali .
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 46
Pewnego razu staem przy pocie naszego korrala i
przygldaem si mojemu umiowanemu koniowi atce. Godzinami
mogem si jej przyglda, a im duej j podziwiaem, tym bardziej mi si
podobaa. By to ko wspaniay; dwulatek, maci myszowatej ze zotym po-
yskiem. Mia na przednich nogach biae skarpetki i bia atk na czole.
Dlatego wanie ojciec nazwa go atk.
Patrzyem wic na atk i w marzeniach widziaem j
osiodan, a na siodle, oczywicie, siebie. Jakby to byo wspaniale wspi si
na ni i ruszy w daleki wiat pod wielkie, nieznane gry. Zdawao mi si, e
jest ju moja, e nikt mi jej nie odbierze. Zapragnem pogaska jej
aksamitny kark, dotkn gorcych chrap. Wliznem si wic do korrala.
Wprawdzie ojciec zabroni mi tam wchodzi, gdy zdarzao si
nieraz, e dzikie konie stratoway kowbojw, ale c, kiedy nie mogem
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 47
oprze si pokusie. atk znaem zreszt od rebaka i byem jedynym
czowiekiem z caego rancza, ktremu pozwalaa zbliy si do siebie.
Podszedem wic bez lku. Na mj widok stana czujnie, bysna
ognistymi oczyma, zadara gow i zaraa na powitanie.
Schwyciem j delikatnie za grzyw, a doni przejechaem po
karku. Zadraa tylko i trcia mnie przyjanie pyskiem. Moja pikna, moja
wspaniaa" szepnem. Naraz klacz zerwaa si jak wicher i
pogalopowaa wystraszona.
Za korralem sta stary Ben.
Uwaaj! zawoa.
Konie rozpierzchy si. Zakotowao si w korralu, a ja ledwo
zdyem uciec przed rozpdzonym tabunem. Ben wcign mnie za
ogrodzenie.
Podoba ci si atka? zapyta z umiechem.
Bdzie moja, zobaczysz powiedziaem buczucznie.
Przez spalon socem twarz Metysa przemkn cie.
Co ci si stao, Ben? zapytaem po chwili.
Ben jeszcze bardziej spochmurnia.
Ja te mylaem, e bdzie twoja...
A dlaczego nie?
Metys spojrza na korral, chwil szuka wrd sposzonych koni
myszowatej klaczy.
Pikna powiedzia w zamyleniu. Pikna i rcza...
Niestety nie bdzie twoja.
Dlaczego? krzyknem zdumiony.
Ben przesun spowiae sombrero na ty gowy, z
zakopotaniem unis do do policzka.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 48
Nie wiem, czy wolno mi o tym mwi, ale... rano by tu pan
Parker i wybiera konie...
Ojciec chce j sprzeda! zawoaem zrozpaczony.
Skin tylko potakujco gow. Mylaem, e si zapacz, ale
przy Benie nie wypadao. Zacisnem ze zoci pici. Pobiegem szuka oj-
ca. Znalazem go w domu. Siedzia przy stole nad ksik rachunkow.
Wygldaem zapewne bardzo gronie, gdy ojciec na mj widok unis si z
krzesa.
Co ci si stao, Ken? zapyta zdejmujc okulary.
Czy to prawda, e chcesz sprzeda atk panu Parkerowi?
Ojciec spojrza na mnie badawczo.
Uspokj si, Ken. Musz sprzeda nie tylko atk, ale
dwadziecia najpikniejszych dwulatkw.
Ja nie pozwol! Nie pozwol! tupnem ze zoci.
Ojciec umiechn si gorzko.
Mylisz, chopcze, e ja jestem z tego zadowolony. Jeeli nie
oddam atki, pan Parker nie kupi ani jednego konia.
To niech si wypcha.
Ba, yczybym mu tego samego, tylko pooy do na
ksice rachunkowej i nagle spochmurnia. Tylko... po prostu mam n
na gardle. Jeeli nie spac teraz poyczki w banku, zabior nam cz
naszego rancza. Rozumiesz?
Jake mogem zrozumie, skoro chodzio o mego
najukochaszego konia, o cudown atk. W nosie miaem bank, pana
Parkera, poyczk. Nie mogem wyobrazi sobie ycia bez myszowatej
klaczy. zy gniewu i alu cisny mi si do oczu. Milczaem i ojciec milcza, a
milczenie byo nie do zniesienia. Wreszcie powiedziaem:
Wiesz, jak bardzo chciaem mie atk.
Ojciec umiechn si do mnie.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 49
Nie zawsze mona mie to, czego si pragnie. A Parker upar
si.
To sprzedaj mu za atk dwa inne konie.
Ju mu proponowaem. Niestety, nie chcia si zgodzi.
To ja... To ja... zawoaem wzburzony i wybiegem z domu.
Za progiem sta Ben. Twarz mia kamienn i tajemnicz.
I co? zapyta niemal spokojnie.
Nic odparem nie zatrzymujc si. Nic. Wszystko
stracone. Nie mam po co y.
Ben chcia mnie zatrzyma, pocieszy, lecz nie suchaem go.
Pobiegem wprost do stajni. Osiodaem konia i zagryzajc wargi, eby nie
wybuchn paczem, ruszyem prosto w stron gr. Nawet nie poegnaem
si z atk.
Chciaem ucieka. Przejad ki, wzgrza, gry... moe za
nienymi szczytami znajd lepszy wiat. Gnaem bez wytchnienia, a z
konia piana spadaa patami.
Dzie by zoty, jesienny. Trawy powiay na zboczach, a krzewy
stay w czerwonych, granatowych koralach jagd. Gry byy blisko, tak
blisko, e zdawao si wystarczy sign po nie rk. I niegi na
grach jarzyy si jak ywy metal, a niebo rozpocierao si nad nimi
wysokie, ogromne.
Kiedy dojechaem do Doliny Srebrnego Potoku, z daleka
zobaczyem dwa mae oboczki. Dwch jedcw pdzio dnem doliny nad
rzek. Zbliali si do mnie. Osadziem konia i przygldaem si im z rosnc
uwag. Pocztkowo mylaem, e nasi ludzie szukaj wrd gr zagu-
bionych sztuk byda. Wnet jednak zrozumiaem, e to obcy. Z daleka
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 50
zobaczyem ich twarze przewizane czarnymi chustkami. Strach mnie
ogarn. Syszaem od naszych, e w grach ukrywa si banda Lary'ego.
Chciaem wic zboczy, ukry si za krzakami, lecz nie zdyem. Jedcy
zajechali mi drog. Osadzili spienione konie, ktre chwil taczyy wok
mnie parskajc gono. Jeden z nich przerzuci z ramienia karabin i opar na
ku sioda.
Ty! zawoa zdyszanym, penym wciekoci gosem.
Nie widziae tu starego czowieka na mule?
Nie widziaem odparem wpatrzony w wylot lufy.
No, mw zawoa drugi, smagy, wysoki mczyzna w
piknej, niemal nowej, osiowej kurtce i w czarnym kapeluszu. Mw
prawd, bo z nami nie ma artw.
Nie widziaem nikogo powiedziaem spokojnie, cho
przyznam si, z trudem panowaem nad gosem.
Skd jedziesz? zapyta ten pierwszy, niski i krpy.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 51
Z rancza Fuemora.
Drugi zamia si krtko.
Nie poznajesz go? To syn Bensona.
Tamten, jakby nie sysza towarzysza, podnis lekko karabin.
By na mule powiedzia twardo. Stary z torb na
plecach. Jecha na oklep. Nie widziae go, may?
Mwi wam, e nie widziaem.
Powinien tdy przejeda.
Nikogo nie widziaem rzuciem niemal wyzywajco.
Jedziec przyglda mi si chwil w wielkim napiciu. Jego mae
oczy patrzyy na mnie znad czarnej chustki, jakby mnie chciay przenikn.
Nie spuszczaem wzroku z lufy karabinu. Draem. Czuem, e pot
wystpuje mi na czoo. Wreszcie ten czarny w nowej, osiowej kurtce
cign konia cuglami.
Nie mamy czasu. Jedziemy, Frank zawoa na towarzysza.
Ten smagn konia po szyi, a gdy odjeda, rzuci mi przez
rami:
Nie kr si tutaj!
Pochylili si nad grzywami, z miejsca ruszyli tgim galopem.
Wnet zniknli za zarolami.
Zostaem sam, lecz wci widziaem przed sob gron posta
zamaskowanego jedca i may otwr lufy, a w uszach dwiczay mi ich
sowa. To ludzie z bandy Lary'ego" pomylaem. A moe sam Lary
Briggs, za ktrego w Henryville wyznaczono dziesi tysicy dolarw
nagrody". Zapomniaem zupenie o atce, o moim nieszczciu. Trzeba byo
jak najszybciej zawiadomi ojca, e bandyci wcz si po naszych
pastwiskach.
Kiedy zbliaem si do rancza, wok korrala zobaczyem
zgromadzonych ludzi. W korralu kbio si stado dwulatkw. Dwch
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 52
kowboi lassami wyapywao konie. Podjechaem prosto do ojca.
Opowiedziaem mu, co mnie spotkao w Dolinie Srebrnego Potoku.
Ojciec wysucha mnie spokojnie, a gdy przerwaem,
powiedzia:
Miae szczcie, Ken, e tak si skoczyo. Dlaczego
pojechae sam w gry?
Dobrze wiesz odparem zmieszany.
Ojciec zmarszczy czoo, przymruy szare oczy. Nie wryo to
dla mnie nic dobrego. Na szczcie, w tej samej chwili odezwa si Chudy
Pat, kowboj z naszego rancza.
Miae szczcie powiedzia z namysem. To pewno ci
sami, ktrzy wczoraj w grach, przy ranczu Matsona napadli na pocztowy
dylians.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 53
Syszaem o tym wyrwa si Peter, brat Chudego Pata.
Podobno zabili dwch ludzi i zrabowali pienidze.
To po co by szukali tego starego? zauway Luky. Ja za
syszaem, e temu staremu udao si zwia z ca torb pienidzy.
To by si nawet zgadzao potwierdzi spokojnie Chudy
Pat. Szukaj tego starego na mule.
Ale jak on si im wymkn? zastanowi si Luky. To
dziwne.
Dziwne potwierdzi Chudy Pat. Pewno zagapili si
podczas strzelaniny, a stary zdy uciec na mule.
Wtedy do ojca zbliy si mody, ubrany z miejska mczyzna i
rzek zniecierpliwiony.
Panie Benson, koczmy, bo musz wraca do Henryville.
By to pan Parker, ten, ktry chcia mi zabra ukochan atk.
Gdybym mg, chtnie bym mu teraz wcisn na odstajce uszy jego
nowiutki, biay kapelusz. I w ogle... rozprawibym si z nim po kowbojsku.
Jakim prawem panoszy si w naszym ranczo, jakby by jego gospodarzem.
Ojciec skin na Chudego Pata.
No, Pat, teraz kolej na ciebie.
Pat dosiad srokosza, najspokojniejszego konia w naszym
ranczo. Wjecha do korrala. Ojciec wskaza mu piknego gniadego dwulatka.
Teraz tego! zawoa.
Pat nalea do najlepszych jedcw z naszych kowboi.
Przyjemnie byo patrze, gdy jecha na koniu, waciwie pyn, nie jecha.
Teraz okry cay korral, a w doniach lekko przesuwa zwoje lassa. I nagle
zbliy si do gniadego. Konie caym tabunem ruszyy wzdu ogrodzenia.
Zakurzyo si spod kopyt. Delikatny py, jak mgieka, unis si nad
rozwichrzone grzywy. Pat by ju przy gniadym. Lasso migno w po-
wietrzu. Gniady jeszcze chwil galopowa z caym tabunem, lecz wnet
zwolni skrpowany ptl lassa. Wspi si, skoczy w bok, ale Pat by
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 54
czujny. Wolno skraca link, by wreszcie zmusi pdzikiego konia do
posuszestwa.
Teraz atk! zawoa ojciec zdawionym gosem.
Zrobio mi si mdo. Nie chciaem wierzy, e za chwil Pat
wyowi atk z kbicego si stada. Draem, lecz zaciskaem zby, eby si
opanowa.
Pat powtrzy manewr. Teraz dwa razy okry wielki korral
przy samym ogrodzeniu, jak gdyby wiedzia, e z atk nie pjdzie mu tak
atwo. Ujrzaem j wrd stada. Bya rolejsza, smuklejsza i bardziej
niespokojna od innych koni. Patrzyem na ni i na Pata. Pat zblia si do
niej szukajc drogi wrd kbowiska grzyw. By ju blisko. Ju odchyli si
lekko w siodle, nad gow zatoczy krg rk trzymajc lasso. I rzuci...
Wtedy stao si co, czego nikt nie oczekiwa ani si spodziewa.
atka wspia si nagle, tak e ptla musna tylko jej kark, a ona wyrwaa
si z gstwy koskich kbw, zawrcia i wspaniaym galopem ruszya
wprost na nas. Wszyscy zamarli. Zdawao si, e rozbije ogrodzenie, lecz w
ostatniej chwili uniosa si, jakby bya nie z koci i mini, lecz z puchu, i
wspaniaym skokiem przesadzia wysoki pot.
Wszyscy oniemieli z zachwytu.
atka, jak burza, gnaa przez wypalon socem k. Spod jej
kopyt unosi si zwiewny oboczek kurzu. Z zachwytem i radoci patrzy-
em, jak mknie w stron siniejcych na horyzoncie wzgrz.
Pierwszy ze zdumienia ockn si pan Parker.
Najlepszy ko zawoa gniewnie. Dalicie umkn
memu najlepszemu koniowi.
Ojciec wzruszy ramionami.
Widzia pan, co si stao. To nie funt mki ani baryka oleju
powiedzia z przeksem.
Wyczuem, e ojciec cieszy si w duchu z ucieczki atki.
Pan Parker nie ustpi tak atwo.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 55
Nie wezm od pana ani jednego konia, panie Benson, jeli
pan do rana nie zapie tej klaczy.
Ojcu drgny minie pod napit skr twarzy.
Rozel ludzi powiedzia cedzc sowa ale nie rcz,
czy j zapi w cigu jednej nocy. Naraz zwrci si do starego Bena:
Jak mylisz, Ben, zapiemy j?
Stary Metys rzuci mi szybkie spojrzenie, jakby chcia da do
zrozumienia, e ma jak ukryt myl. Potem odpar z rozwag:
Pastwiska s wielkie, gry wysokie, kto to moe wiedzie, co
si stanie przez jedn noc.
Pan Parker nasun na oczy biay, nowy kapelusz. Skin na
Bena.
Suchaj, dam ci dziesi dolarw, jeeli zapiesz mi tego
konia.
Ben spojrza na nieruchomymi oczami. Odpar godnie:
Jeeli pan Benson mi kae, to dzikuj panu za nagrod.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 56
Dwadziecia dolarw powiedzia Parker szorstko.
Wiesz, jak bardzo zaley mi na tym koniu.
Ben nie patrzy na niego. Czarne oczy zwrci ku ojcu.
Panie Benson zagadn kiedy mam wyrusza?
Zaraz odpar ojciec z namysem.
Ben sioda konia. Jego ruchy byy wolne, lecz niezwykle
precyzyjne. Nigdy si nie spieszy. Podszedem do niego.
Ben zagadnem zabierzesz mnie ze sob?
Stary Metys zaciska poprg. Spojrza na mnie z ukosa.
Noc nadchodzi powiedzia nie przerywajc roboty.
Ju raz noc jechaem z tob do Henry-ville, pamitasz?
Wtedy ksiyc wieci, dzi bdzie ciemno.
Wiesz doskonale, e mi na tym zaley.
I ludzie Lary'ego wcz si po okolicy. Sam ich widziae.
Ja si nie boj.
To le. Nieraz trzeba si ba. Nie boi si tylko czowiek
niespena rozumu.
Wiesz dobrze, e zaley mi na atce.
Mnie te.
Jeeli j znajdziesz, to jutro pan Parker odprowadzi j do
Henryville.
Ben umiechn si tajemniczo.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 57
Mona szuka i nie znale.
Tak, ale j trzeba koniecznie znale. Przecie mog j inni
zapa.
Ben wzruszy ramionami.
Mona znale, a nie powiedzie panu Par-kerowi.
A potem doda z namysem:
O nic mnie nie pytaj i nie pro. Masz ju swoje lata. Rb, jak ci
serce dyktuje.
Zrozumiaem, czego ode mnie da. da, ebym by
mczyzn i sam decydowa w tej chwili. Ufa mi. Wierzy we mnie.
Kochany, stary Ben. Chtnie bym go teraz uciska, lecz Mety s nie lubi
objaww tkliwoci. Powiedziaem wic cicho:
Dobrze, Ben.
Odszedem, a gdy byem o kilka krokw, usyszaem jego
spokojny gos:
Noc bdzie zimna. We ciep derk.
Poszedem do domu. Byo zupenie pusto. Nie spotkaem ani
ciotki Lizy, ani meksykaskiej dziewczyny. Z komory wyjem derk z
jagnicych skr, zwinem j, zwizaem i wyszedem z domu przez
kuchni. Wszyscy byli jeszcze przy korralu. ywo rozprawiali o ucieczce
atki. Kiedy znalazem si za domem, na ce, pod wzgrzem zobaczyem
Bena. Jecha wolnym stpem, jakby si wcale nie spieszy. W siodle
wyglda duo modziej.
Rozejrzaem si dookoa. Przy stajni spostrzegem osiodanego
srokosza, tego samego, na ktrym Pat wyawia z korrala pdzikie
dwulatki. Nie byo czasu na rozwaania. Podszedem do konia z drugiej
strony, tak eby mnie nikt nie spostrzeg, odwizaem srokosza,
poprowadziem go ku jodom. Tam za zason drzew, skrciem szybko
strzemiona, dosiadem konia i kusem ruszyem za Benem.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 58
Dogoniem go przy brodzie. Jecha tym samym wolnym stpem,
koyszc si lekko w siodle. Nawet si nie obejrza, a gdy zrwnaem si z
nim, nie powiedzia ani sowa. Twarz mia nieruchom, jakby odlan z
brzu, a lekko przymruone oczy wpatrzone w dalekie gry.
Chwil jechalimy w milczeniu.
Nie gniewaj si powtrzyem. Ogromnie boj si o
atk. Mog j zapa ci od Laryego albo Meksykaczycy.
Metys rzuci mi z ukosa szybkie spojrzenie, jakby chcia
zaznaczy, e za duo mwi.
Dobrze, e zabrae derk powiedzia. To byy jego jedyne
sowa.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 59
Jechalimy wzdu potoku. Soce ju zaszo. Gry zmatowiay i
byy teraz fioletowe. Od urwisk szed chodny wiatr. Trawy faloway przed
nami, a wzgrza wyglday jak stojce przy wodopoju bawoy. Zrobio si
cicho, tajemniczo. Potem mrok zgstnia. I nie byo ju wida ani gr, ani
wzgrz, tylko pierwsze gwiazdy przebijajce si niemiao przez stygnce
niebo. I zawy daleko pierwszy kojot, a jego gos, wysoki, przenikliwy, nis
si dugo po skalnym pustkowiu. I zahukaa pierwsza stepowa sowa. Jej
skrzyda przesuny si bezszelestnie nad nami jak cie. wiat, ktry do tej
pory by wesoy, naraz sta si ponury, przejmujcy lkiem.
Dugo jechalimy w zupenej ciszy i w zupenej ciemnoci. Konie
szy wolno, omijajc kamienie i skay. Ben nasuchiwa. Z szmerw i
szelestw odczytywa, co dzieje si wok nas.
Gwiazdy wysypay si na granatowy nieboskon, konie byy
bardzo zmczone. Ben rozejrza si uwaniej. Szuka miejsca na nocleg, a
gdy wspilimy si na polan otoczon zewszd skaami, zatrzyma si pod
skalnym okapem.
Tu bdzie spokojnie powiedzia jakby do siebie.
Siedzielimy przy ognisku.
Ben wyj ze skrzanego worka kocioek. Nasypa do niego
dwie garcie kukurydzy, nakraja suszonego misa. Poszed do potoku po
wod. Zostaem sam. Wok bya noc i cisza. Pomienie taczyy na suchych
gaziach jak zaczarowane wstgi. I zdawao mi si, e nie ma nic wok,
tylko ja i ognisko. Mylaem o atce, o ojcu, o dwch zamaskowanych
ludziach, o starym czowieku uciekajcym na mule i z wolna ogarniao mnie
zmczenie. Powieki opaday ciko, a myli pyny coraz bardziej mglicie.
Ben wrci z kociokiem penym wody.
Ben zapytaem czy my jutro znajdziemy atk?
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 60
Znajdziemy odpar bez zastanowienia.
Ona bdzie w Dolinie Trzech Sistr.
Skd wiesz, Ben, e ona tam bdzie?
Tam si urodzia.
A jeli j kto sposzy albo zapie?
Ona tam bdzie rzek z naciskiem, a mnie zrobio si nagle
raniej. Wierzyem Benowi.
Ben zagadnem po chwili dlaczego Lary ukrywa si w
tych grach?
Bo wyznaczyli na niego nagrod.
Wiem. Dziesi tysicy. A czy on ma dobre konie?
Dlaczego o to pytasz?
Bo jeli ludzie Lary'ego spotkaj atk w Dolinie Trzech
Sistr, to...
Nie myl o tym przerwa mi stary Metys. Nie moesz o
tym myle, bo to ze myli. Zobaczysz, jutro znajdziemy atk w dolinie...
Urwa nagle, unis si i odruchowo sign do olstrw po colty.
Byskawicznym, prawie niewidzialnym ruchem wyj bro. Nasuchiwa
patrzc w ciemno.
Co to? zapytaem szeptem.
Spokojnym gestem nakaza mi milczenie. Po chwili usyszaem
ciche stpanie konia. Kto si zblia. Ben umkn z krgu wiata. Skry si
za sterczc obok ska. Poszedem za nim. Syszelimy wyrane stpanie
konia i suche chrobotanie wiru.
Ukryj si w skaach szepn Ben.
Bez sprzeciwu wyszukaem dogodne miejsce, pooyem si i z
wzrastajcym napiciem patrzyem w cian mroku. Stpanie przybliao
si. Coraz goniej sycha byo grzechot suchych kamykw i ciki oddech
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 61
konia. Wreszcie w bladym odblasku ogniska ukaza si... mu, a obok niego
czowiek. Zobaczyem tylko jego kapelusz z szerokim rondem przy karku
zwierzcia.
Stj! zawoa Ben.
Na jego okrzyk mu sposzy si. Uskoczy w bok, a czowiek
osun si nagle na klczki. Ben podbieg szybko do niego. Unis go z ziemi.
Dopiero teraz zobaczy twarz mczyzny. By to stary czowiek zaronity
siw szczecin a po szpary zapadnitych oczu.
To ten z dyliansu powiedziaem do Bena.
Stary sania si ze zmczenia, mwi co, a raczej bekota,
caym ciarem wali si na Bena. Ten chwyci go mocno pod pachy i za-
wlk do ogniska. Tam uoy go troskliwie na derce.
Stary patrzy na nas bdnymi z wyczerpania oczyma.
Jestem godny powiedzia cicho.
Ben poda mu kawaek kukurydzianego placka i wdzonego
misa. Czeka, a tamten si posili. Stary czowiek apczywie rwa zdrowymi
zbami ksy placka i przeyka je z trudem. Jad dugo, coraz spokojniej.
Wreszcie powid dokoa spojrzeniem i zapyta:
Nie spotkalicie ludzi Lary'ego?
Nie odpar Ben.
Dwa dni przed nimi si kryj.
Dwa dni powtrzy Ben. Teraz noc. Moesz by
spokojny.
Gdzie jestem?
Jakie pitnacie mil od rancza Fuemora, na polanie pod
trzema sosnami.
Musz si dosta do Henryville.
Do Henryville daleko. Nie dojedziesz na mule.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 62
Musz im powiedzie, e uratowaem pienidze.
Ben pooy mu rk na ramieniu.
Uspokj si. Gdzie masz te pienidze?
Schowaem w wwozie.
To dobrze.
Stary utkwi w nim mtne jeszcze spojrzenie.
Dobrze... wybekota ale oni mnie szukaj.
Nie bj si powiedzia spokojnie Ben. Zaprowadz ci
do rancza, a stamtd zawiadomimy poczt w Henryville.
Kiedy mnie zaprowadzisz?
Teraz, noc. W dzie mogliby ci zapa.
Mu mi okula.
Nie bj si, wezm ci na konia. Noc nikt nas nie zauway.
Rano bdziemy ju w Fuemora.
W milczeniu przysuchiwaem si rozmowie. Cieszyem si, e
uratowalimy dzielnego czowieka i moemy mu pomc, a jednoczenie
trapiem si o atk. Jeli teraz wrcimy z Benem do rancza, znw upynie
jeden dzie, zanim wyruszymy na poszukiwanie. O tym, co moe si sta
przez ten czas, wolaem nie myle. Nie miaem rwnie podzieli si z
Benem swymi wtpliwociami. Przede wszystkim trzeba byo ratowa
czowieka.
Ben przygotowywa si do drogi. Sioda swego konia. Nie
zamienilimy ani sowa. Dopiero gdy i ja zabraem si do siodania
srokosza, Ben mrukn:
Co robisz?
Jad z wami odparem.
Nie powiedzia stanowczo. Ty tu zostaniesz.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 63
Dlaczego?
Ben ciszy gos tak, eby stary go nie sysza.
Nie moesz jecha z nami.
Przecie mwie, e noc droga bezpieczna.
Ben cmokn zniecierpliwiony.
Musiaem tak powiedzie, ale ty jecha nie moesz. Spotkamy
band, zacznie si strzelanina... Nie, Ken. Ty zostaniesz tutaj. Wrc po
ciebie w poudnie, a moe wczeniej. Tylko nie ruszaj si std.
A atka? zagadnem. Ben spojrza cieplej.
Powiedziaem ci, e atka bdzie w Dolinie Trzech Sistr.
Dobrze, Ben wybkaem zawiedziony.
Byli gotowi do drogi. Ben pomg staremu dosi konia.
Trzymaj si mocno powiedzia, a potem zwrci si do
mnie: Nie odchod std, pamitaj, a gdyby kogo spotka, to mu powiedz,
e szukasz zaginionego cielaka. Bd w poudnie, albo wczeniej.
Cmokn na konia. Ruszyli. Staem przy ognisku. Patrzyem, jak gin w
mroku, jak zagarnia ich tajemnicza noc. A potem ju ich nie widziaem, tylko
syszaem cikie stpanie konia i grzechot suchych kamykw.
Gdy si obudziem, soce ju stao za grami, a rosa wyscha na
trawach. Leniwie wygrzebaem si spod derki. Nade mn wisiay pospne
skay. Byo tak cicho, e syszaem wasny oddech i krople wody spadajce z
pobliskiego wywierzyska2. Srokosz z muem pasy si zgodnie na polanie.
Zaprowadziem je do potoku. Piy dugo, a im boki nabrzmiay.
2 Wywierzysko rdo
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 64
Gry stay obce, pospne. Nie czuem jednak lku. Byem
pewny, e w poudnie zjawi si Ben i razem ruszymy na poszukiwania. Do
poudnia byo jednak daleko. Ogarna mnie niecierpliwo. A gdybym tak
sprbowa sam dojecha do Doliny Trzech Sistr i sprowadzi atk? Nic by
si przecie nie stao. Drog znaem dobrze. Nieraz z kowbojami jedziem
na tamte pastwiska. Tam te pierwszy raz ujrzaem atk. Bya wtedy maa,
kudata i ledwo trzymaa si na sztywnych jak koki nogach. Nikt nie przy-
puszcza, e wyronie z niej taka wspaniaa klacz.
Czuem nieodpart ch zrobienia czego, czym mgbym
zaimponowa Benowi. W mylach widziaem jego zdumion twarz, kiedy
zjawia si tutaj i obok srokosza widzi odnalezion atk. To by bya
niespodzianka! Wiedziony t myl, sptaem mua, zapakowaem do sk-
rzanego worka wszystkie rzeczy, pooyem worek pod jody i ruszyem w
drog.
Do Doliny Trzech Sistr byo ju niedaleko. Najpierw jechao si
wzdu potoku, wrd wysokich jak wieyce jode. Potem trzeba byo
przeci jeszcze jedn polan, a potem zaczyna si Czerwony Kanion. W
tym miejscu potok przecina czerwon ska, jak n misz jabka.
Wjedao si w wsk szczelin grsk. Z dwch stron wznosiy si
kamienne ciany, doem pyn spieniony potok. Jedna ciana pona w
socu jak rozpalona blacha, druga tona w mrocznym cieniu, a wska
cieka, na ktrej z trudem mijay si dwa konie, wia si dnem kanionu z
jednego brzegu na drugi.
Wjechaem w mroczn czelu napenion po brzegi
oguszajcym szumem wody. Dno kanionu pienio si, wrzao, a gdy
spojrzaem w gr, zobaczyem jasne pasemko bkitu. A potem zaczynaa
si Dolina Trzech Sistr; zrazu wska, zasana wielkimi jak domy gazami, a
potem rozoysta, trawiasta, niby wielka koyska wrd gr.
Z drcym sercem wjechaem na trawiaste rozogi. Czy bdzie
tam atka? Czy bdzie..." powtarzaem w rytm uderzajcego niespo-
kojnie serca. Zatrzymaem srokosza. Spojrzaem na zalan jaskrawym
socem dolin. Wysokie trawy faloway zocicie, cienie obokw suny po
rozogach. Byo pusto... Nagle, daleko, na samym skraju doliny zobaczyem
ciemny punkt. Serce zabio mi ywiej.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 65
Puciem si wskro morza traw. Zapomniaem o wszystkim.
Byem szczliwy, e j odnalazem. Na odgos ttentu srokosza atka pod-
niosa gow. Nagle rzucia si w szaleczy galop.
Wychowaem si wrd koni, wiedziaem, e nale do zwierzt
stadnych i nie znosz samotnoci. Zeskoczyem wic ze srokosza, puciem
go samopas. Zacz skuba traw. atka tanecznym krokiem okrya go.
Wreszcie podesza i otara si pyskiem o jego kark.
Teraz byem ju pewny, e potrafi sprowadzi j do rancza.
Oba konie pasy si zgodnie. Podszedem wic ostronie do atki. Nie ucie-
kaa. Dotknem jej aksamitnego karku. Nie drgna. Bya znowu moja,
najmilsza, najwspanialsza. I cay wiat dokoa by mj. I czuem, e znowu
jestem prawdziwym Kenem z rancza Fuemora.
Wracaem popiewujc weso piosenk o kowboju, ktry
pokocha dzikiego konia. Sam t piosenk wymyliem. Kowbojem byem
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 66
oczywicie ja, a dzikim koniem moja atka. Rozpieraa mnie duma.
piewaem coraz goniej, a echa szy po skalistych zboczach i zdawao mi
si, e caa dolina piewa. Jechaem tgo, a obok, prowadzona na wodzisku,
biega atka.
Tak dojechalimy do Czerwonego Kanionu. Tutaj droga bya
wska i liska. Zeskoczyem wic ze srokosza i oba konie prowadziem
luzem. Spieszyem si. Na poudnie chciaem by na Polanie pod Trzema
Sosnami.
Kiedy minem pierwszy zakrt i przeszedem w brd przez
potok, zobaczyem przed sob trzech jedcw. Wyonili si tak nagle, jakby
wyroli spod ziemi. Stanlimy prawie twarz w twarz zdumieni i zaskoczeni
tym nieoczekiwanym spotkaniem. Jednego z nich poznaem od razu po
nowej osiowej kurtce i czarnym kapeluszu. By to ten sam, ktry wczoraj
pyta mnie o starego czowieka na mule.
Chwil badalimy si oczami. Naraz tamten zawoa z sioda:
Gdzie ten stary?
Jaki stary? wydusiem z trudem.
Ten, ktry zostawi mua na polanie?
Nogi ugiy si pode mn. Zrozumiaem, e znaleli niedawno
mua i moje rzeczy. Powiedziaem jednak spokojnie.
Nie widziaem ani mua, ani starego.
Spoza plecw czowieka w osiowej kurtce odezwa si drugi,
krpy, zaronity rud szczecin.
Powiedz mu, Bob, eby si lepiej zastanowi.
Nie widziaem starego ani mua powtrzyem patrzc im
prosto w oczy. Szukaem konia, ktry uciek nam z korrala.
Ten w czarnym kapeluszu natar na mnie koniem.
Ty! zawoa. Ju raz nas wywiode w pole. Mw, bo ci
strc...
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 67
Nie miaem si obejrze, ale czuem, e stoj na liskich
skaach, a za mn jest urwisko i spieniony potok.
Czego chcecie ode mnie? powiedziaem zuchwale.
Mwi wam, e szukaem konia. Patrzcie wskazaem ruchem gowy na
atk.
Od wczoraj szukasz konia? zamia si kpico.
Od wczoraj, a dzisiaj znalazem go w Dolinie Trzech Sistr.
A gdzie spae?
W domu.
Spae w domu i ju zdye by w dolinie kpi nacierajc
na mnie coraz ostrzej.
Wstaem przed witem.
I przejechae przez tamt polan, a nie widziae
przywizanego mua.
Nie widziaem.
Wszyscy trzej zamiali si, a rudy zawoa:
Naucz go, Bob, moe sobie przypomni.
Jedziec w czarnym kapeluszu smagn konia i ruszy wprost na
mnie. Zachwiaem si. Upadem na liskie kamienie i gdybym si nie trzy-
ma kurczowo cugli, stoczybym si do potoku.
Mw! zawoa ten rudy.
Wszystko wam powiedziaem odrzekem gniewnie.
W tej chwili odezwa si trzeci, ktrego do tej pory nie
widziaem. By to wysoki, mody mczyzna o twarzy bladej i pooranej
osp.
Daj mu spokj, Bob powiedzia niemiao. Widzisz, e
prowadzi zapanego konia.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 68
Na te sowa rudy przecisn si midzy jedcami i od tyu
zajecha atk. Jego bure oczy bysny radonie.
Pikny ko powiedzia. Przydaby si nam taki.
To go bierz! zawoa Bob.
Nie! krzyknem i rzuciem si midzy konie. Rudy
odtrci mnie brutalnie.
Cicho, chopcze. Ciesz si, e ci to uszo na sucho. Jednym
szarpniciem wyrwa mi z doni cugle.
Rzuciem si na niego z piciami. Tukem go po prcej si w
strzemieniu nodze. Konie kbiy si w wskiej gardzieli kanionu. atka
wspia si ponad ich grzywy, jak gdyby chciaa pokona czerwon cian.
Kto smagn mnie przez twarz lejcami, kto natar na mnie koniem.
Straciem nagle rwnowag, poliznem si, runem w potok. Rwca
woda porwaa mnie w wsk gardziel skaln. Toczya po gadkich i liskich
kamieniach. Chciaem si zatrzyma, lecz wartki prd nis mnie coraz dalej
i dalej. Wreszcie potuczony i obolay stanem w gbokim po pas
rozlewisku.
Byem oszoomiony blem i rozpacz.
Teraz straciem atk ju na zawsze" pomylaem, kiedy
ocknem si z oszoomienia. Rozejrzaem si. W kanionie nie byo ju ni-
kogo ani jedcw, ani koni. Nawet mojego srokosza. Pewno i jego
zabrali bandyci. Ogarna mnie rozpacz. Staem chwil bez ruchu jak
skamieniay. Trzsem si, szczkaem zbami, a woda gono chlupotaa mi
w butach. Po chwili jednak, gdy zupenie skostniaem, znalazem na-
sonecznione miejsce i szybko zrzuciem z siebie ubranie. Soce ogrzao
mnie i wysuszyo. Zrobio mi si raniej. Wylaem z butw wod,
wykrciem ubranie, a w miar tych czynnoci roso we mnie
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 69
postanowienie: nie oddam tak atwo mojej atki. Nie pozwol, by jedzili na
niej bandyci.
W moich mylach zrodzi si wolno plan. Pjd za nimi,
wyledz, gdzie jest atka, i postaram si j wykra. Niech sobie nie myl,
e maj do czynienia z byle todziobem, niech wiedz, e jestem Ken
Benson, syn Matthewa Bensona, Ken, ktry wygra w Henryville konkurs
dla chopcw na najlepszego kowboja.
Bez namysu wcignem sztywne i mokre ubranie. Ruszyem
szybko ich ladami. Pojechali w gr potoku. Na ziemi midzy kamieniami
wida byo wyranie lady podkw i wiey, jeszcze parujcy nawz koski.
Szybko wydostaem si z Czerwonego Kanionu na zbocza
pokryte gazami. Tutaj zgubiem lad. Musiaem zawrci. Wnet jednak
wrd starych, zmurszaych i popkanych gazw odnalazem ledwo
widoczn ciek prowadzc na zachd od Doliny Trzech Sistr, a na
ciece w miejscach pokrytych czerwon glin wyrane lady
przechodzcych tdy niedawno koni. Ruszyem za nimi.
Szedem do dugo skalnym pustkowiem, przez usypiska i
mae polany obrzeone karowatymi drzewami. Mina godzina, moe
wicej, kiedy wszedem w nowy wwz. By pytszy i szerszy od
Czerwonego Kanionu. Soce stao wysoko, a skay rzucay tylko skrawki
cienia. Wok nic tylko skay, pustka i cisza. Zatrzymaem si. Naraz powiew
wiatru przynis zapach dymu. Gdzie niedaleko std wzniecono ognisko.
Musiaem si mie na bacznoci. Zboczyem wic ze cieki midzy skay i w
tej samej chwili co wisno mi nad gow, a potem hukn wystrza z
karabinu, suchy jak trzaniecie z bicza.
Przylgnem do najbliszego gazu. Drugi pocisk waln o ska,
a drobne odamki kamienia posypay mi si na plecy. Nie wiedziaem, co
robi. Tkwi tutaj czy ucieka. Lk odebra mi zdolno poruszania si.
Byem jak sparaliowany. Czekaem, co bdzie dalej.
Chwilowo wszystko ucicho. Sycha byo tylko szelest trawy i
cichy szum potoku. Potem tu za mn przemkn cie. Wnet spoza ska
ukaza si barczysty czowiek z karabinem.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 70
Wychod, may rozkaza gniewnym gosem. Czego tu
szukasz? By niski, zaronity, obdarty. I spojrzenie mia ze, bazyliszko-
wate. Czego tu szukasz? powtrzy, gdy zbliaem si do niego.
Konia powiedziaem. Zgin mi ko. Sposzy si w
Czerwonym Kanionie kamaem zuchwale.
Tamten zmruy podejrzliwie oczy. Przez szparki powiek
widziaem jego renice byszczce jak gwki szpilek.
Konia? umiechn si kpico. Moe tego myszowatego
dwulatka?
Tak udaem zdziwienie. Moe go widzia? Szedem
jego ladami.
I dokd chciae zaj?
Mwi ci, e szukaem konia.
I srokosza te szukae... osiodanego?
Srokosza te.
I od dwch dni wczysz si tu po grach powiedzia z
naciskiem, a w oczach jego zapaliy si ze byski. Naraz podrzuci karabin i
luf skierowa na mnie. Uciekaj std, may. I jeeli ci jeszcze raz zobacz,
to ci sprztn.
Cofaem si krok za krokiem, nie spuszczajc oczu z wylotu lufy.
Baem si odwrci. Pod butami grzechota suchy wir. I soce byskao na
muszce karabinu, a w mej gowie panowa zupeny zamt. Strzeli? Nie
strzeli? Strzeli?" zapytywaem za kadym krokiem. Na szczcie zblia
si zaom skalny. Ju miaem ukry si za nim, gdy nagle obok tamtego,
niskiego ukaza si drugi mczyzna.
Stj! zawoa do mnie, a gdy znieruchomiaem obok
zaomu, wrzasn na czowieka z karabinem. Kto ci pozwoli strzela,
Bill?
Tamten opuci karabin. Spojrza na przybysza z respektem.
-
Adam Bahdaj W STRON KANSAS CITY
Opracowanie edytorskie: Jawa48 str. 71
Mylaem... mylaem... wyjka przestraszony.
Mwiem, eby nie strzela. Jeszcze nam na kark pocig
sprowadzisz.
Mylaem, e kto nas ledzi.
Przybysz rozemia si.
Przestraszye si takiego malca? I nagle bystre,
przenikliwe spojrzenie skierowa na mnie. Dopiero teraz lepiej mu si
przyjrzaem. By wysoki, smuky, gitki prawdziwy czowiek z Kolorado.
Mia na sobie obcise spodnie z osiowej skry, kraciast koszul i ircho