4 18 22 24 34 36

48

Transcript of 4 18 22 24 34 36

Page 1: 4 18 22 24 34 36
Page 2: 4 18 22 24 34 36

TEATR pl. Wojciecha Bogusławskiego 1, tel. 062 502 32 2212 maja – „Historia komunizmu”, godz. 19, duża

scena17 maja – „Pinokio”, godz. 9, 11.30, duża scena18 maja – „Pinokio”, godz. 9, 11.30, duża scena19 maja – „Historia komunizmu”, godz. 19, duża

scena20 maja – „Historia komunizmu”, godz. 19, duża

scena21 maja – „Historia komunizmu”, godz. 19, duża

scena23 maja – „Historia komunizmu”, godz. 10, duża

scena24 maja – „Historia komunizmu”, godz. 10, duża

scena26 maja – „Królowa Śniegu”, godz. 9, 11, cafe

Scena26 maja – „Codzienność”, godz. 19, wyjazd do

Koszalina27 maja – „Codzienność”, godz. 19, wyjazd do

Koszalina28 maja – „Miejsce miłosierdzia”, Bałtycki Teatr Dra-

matyczny z Koszalina, godz. 17.30, 20, duża scena29 maja – „Sceny z życia smoków”, Bałtycki Teatr

Dramatyczny z Koszalina, godz. 9, 11.3031 maja – „Pinokio”, godz. 9, 11.30, duża scena1 czerwca – „Pinokio”, godz. 9, 11.30, duża

scena2 czerwca – „Pinokio”, godz. 9, 11.30, duża

scena3 czerwca – „Pinokio”, godz. 16, duża scena4 czerwca – „Wszystko będzie dobrze”, godz.

17.30, 20, duża scena7 czerwca – „Baśń w poszukiwaniu teatru”, godz.

9, Ostrów Wielkopolski8 czerwca – „Baśń w poszukiwaniu teatru”, godz.

9, Ostrów Wielkopolski9 czerwca – „Codzienność”, godz. 19, cafe

Scena10 czerwca – „Codzienność”, godz. 19, cafe

Scena17 czerwca – „Moralność” – premiera, godz. 19,

duża scena 18 czerwca – „Moralność”, godz. 19, duża scena20 czerwca – „Moralność”, godz. 10, duża scena21 czerwca – „Moralność”, godz. 10, duża scena22 czerwca – „Moralność”, godz. 19, duża scena23 czerwca – „Moralność”, godz. 19, duża scena24 czerwca – „Moralność”, godz. 19, duża scena24 czerwca – „Orzeszek”, Teatr „Skrzat”, godz.

19, cafe Scena25 czerwca – „Moralność”, godz. 19, duża scena

MUZEAMuzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiejul. Kościuszki 12, tel. 062 757 16 09czynne: wt., czw., sob., niedz. w godz. 10-14.30;

śr., pt. w godz. 12-17

Ekspozycje stałe:– Z pradziejów Kalisza i okolic (zbiory arche-

ologiczne)– Z dziejów Kalisza (zbiory historyczne)Ekspozycje czasowe:8 kwietnia – 31 grudnia„Adam Asnyk, Maria Dąbrowska, Maria Konop-

nicka, Tadeusz Kulisiewicz w Kaliszu”. Inspiracją dla twórców wystawy był tekst Haliny Marii Su-tarzewicz pt. „Asnyk, Konopnicka i Dąbrowska w Kaliszu”. Tadeusz Warda opracował w formie plastycznej tę publikację, zebrał pamiątki i wszelkie elementy, które przypominają sławnych kaliskich poetów oraz pisarzy.

Muzeum Historii PrzemysłuOpatówek, ul. Kościelna 1, tel. 062 761 86 26czynne: wt.-pt., niedz. w godz. 10-16, sob. w

godz. 11-14Wystawy stałe:– Przemysł w Kaliskiem w okresie industrializacji

ziem polskich w XIX wieku– XIX-wieczne napędy, wynalazcy, pracujące

maszyny– Zabytkowe maszyny. Projekty mody XX wieku.

PWSSP w Łodzi– Fortepiany firm polskich XIX i XX wieku– Drukarnie kaliskieWystawy czasowe:28 marca – 31 majaWystawa ceramiki pt. „Z codzienności i od

święta”. Prezentacja ceramiki polskiej XX wieku, pochodzącej ze zbiorów Muzeum Historii Prze-mysłu w Opatówku.

Zamek w GołuchowieGołuchów, ul. Działyńskich 2, tel. 062 761 50 94

Oddział Muzeum Narodowego w Poznaniuczynne wt.-niedz. w godz. 10-16 (ostatnia

grupa zwiedzających wchodzi na godzinę przed zamknięciem)

Bilety: 8 zł, 5 zł (ulgowy), przewodnik: 25 zł

Muzeum Leśnictwa Ośrodka Kultury Leśnej w Gołuchowie

ul. Działyńskich 2, tel. 062 761 50 36, czynne wt.-niedz. w godz. 10-15

16 lutego – 31 majaWystawa pt. „Broń i akcesoria myśliwskie”.Otwarte zostaną także nowe wystawy:„Fotografia Danuty Piotrowskiej pt. „Parki Na-

rodowe wokół Wielkiego Kanionu Kolorado” oraz „Malarstwo Włodzimierza Czarnobaja”

GALERIE„Wieża Ciśnień” Ośrodek Kultury Plastycznejul. Górnośląska 66 a, tel. 062 766 43 40, czynne

pon.-pt. w godz. 9-19, sob. w godz. 10-141 kwietnia – 31 maja

Wystawa poplenerowa pt. „Niemojów 2005”

Galeria Sztuki Współczesnej BWApl. św. Józefa 5, tel. 062 767 40 8128 kwietnia – 20 majaPokaz projektów ubiorów Moniki Kostrzewy19 majaEustachy Rylski – gość Salonu Literackiego

Arkadiusza Pacholskiego, godz. 18Monika Izabela Kostrzewa na co dzień zajmu-

je się projektowaniem ubiorów i grafiką. Swoje zdolności próbuje przekazać studentom jako wykładowca na Wydziale Pedagogiczno-Arty-stycznym w Kaliszu. Sama projektantka wiedzę zdobyła na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Monika Kostrzewa może pochwalić się kilkoma autorskimi kolekcjami, współpracą z licznymi firmami dziewiarskimi i odzieżowymi oraz takimi nagrodami jak: Nagroda Złotej Fastrygi w 1999 roku, dwa złote medale na Międzynarodowych Targach Poznańskich w 2000 i 2001 roku oraz Honorowe Wyróżnienie Jury na pokazie INTIMA ART w 2004 roku.

Eustachy Rylski jest polskim prozaikiem, dramaturgiem, a także scenarzystą. Urodził się w 1944 roku niedaleko Nowego Sącza . Debiu-tował 40 lat później dyptykiem powieściowym „Stankiewicz. Powrót”. Za książkę „Człowiek w cieniu” w 2004 roku został laureatem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Rok później za powieść „Warunek” oraz za całokształt pracy otrzymał tytuł „Fenomenu Przekroju 2005”. To, co może zachwycać w powieściach pisarza, to jego kunszt literacki i szczególna wrażliwość na wartości moralne, jakim powinien kierować się w życiu człowiek.

Galeria „W Ratuszowej Wieży” (Urząd Miej-ski)

Główny Rynek 20, tel. 062 765 43 00, czynna: pon. w godz. 8-15, wt.-pt. w godz. 8-14

Wystawa stała:Kalisz wczoraj i dziś.Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisie-

wiczaul. Kolegialna 4, tel. 062 757 29 9928-31 majaAndrzej Węcławski – grafikaAndrzej Węcławski ukończył Wydział Grafiki

Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Może pochwalić się trzydziestoma wystawami indywidu-alnymi, m.in. w Galerii Uniwersyteckiej w Cieszynie (2003), Evangelische Akademie w Loccum (Niemcy, 1990), Galerii Hornan w Falun (Szwecja, 2001) oraz kilkudziesięcioma wystawami zbiorowymi. Zajmuje się grafiką, rysunkiem i malarstwem. Buduje swoje prace ze śladów utrwalanych na powierzchni pa-

dokończenie na str. 47

Page 3: 4 18 22 24 34 36

W numerze:

Pomoc społeczna

Niechciane dzieci

Nie obrażaj się...

Wyjątkowa rodzina

Światło w tunelu

Kaliskie plagi

Kaliskie placówki charytatywne

Rodziny zastępcze

Ośrodek przy ul. Widok

KSN Start

O kryzysach duchowych

Obserwacje policji

4

18

22

24

34

36

Być dobrym jak chleb

W kwietniowym numerze „Kalisii” wracamy pa-mięcią do wydarzeń z 2 kwietnia 2005 roku, kiedy ze smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II. Wówczas w specjalnym wydaniu czasopisma, w hołdzie Papieżowi, uwiecz-niliśmy między innymi przesłanie Rady Miejskiej Kalisza i Prezydenta naszego Miasta, w którym napisali, iż naszą powinnością jest trwanie przy Jego naukach: „[…] dzielmy się z innymi naszą wiarą, otaczajmy opieką każdą osobę, zwłaszcza ludzi chorych i niepełnosprawnych. I pamiętajmy o dzieciach […]”. Myślę, że wielu kaliszan mogłoby podpisać się pod tymi słowami.

W rocznicę tamtych zdarzeń rozważamy, czy idea preferencji na rzecz potrzebujących, tak często podkreślana przez ukochanego Ojca Świę-tego, służy nam za wzór miłości życia na co dzień. Dlatego w tym wydaniu „Kalisii” zabierają głos bezdomni, niepełnosprawni, bezrobotni, alkoholi-cy, narkomani – słowem ludzie żyjący na granicy społeczeństwa. Mówią o codziennych problemach

i radościach. O swej pracy opowiadają też wolon-tariusze związani z różnymi organizacjami katolic-kimi i świeckimi, które pomagają biednym. Z tych wypowiedzi wynika przede wszystkim ogromne pragnienie kontaktu z drugim człowiekiem i próba odpowiedzi na podstawowe pytanie: Jak żyć? Jak żyć, czyli jak znaleźć rozwiązanie dla problemów miłości, małżeństwa, pracy zawodowej, choroby.

Kluczem jest otwarcie się na innych, dawanie siebie samych. Czynił to św. Brat Albert, Adam Chmielowski (utalentowany artysta malarz, uczestnik powstania styczniowego, poświęcił życie służbie bezdomnym i opuszczonym), jego naśladowcy służą dzisiaj ludziom także w Kali-szu. Jest w naszym mieście mnogość instytucji, w których ochotnicy otaczają opieką człowieka. Wolontariusze Caritas diecezji kaliskiej przygo-towują ciepłe posiłki dla potrzebujących w Domu Opieki przy ul. Stawiszyńskiej, prowadzą świetlicę „Samarytanin” dla zaniedbanych dzieci, kłopoczą się o to, by odrabiały lekcje, rozwijały talenty. Idą wszędzie tam, gdzie jest potrzebna pomoc, bez względu na czyjeś wyznanie i światopogląd. Przy ul. Warszawskiej znajduje się Towarzystwo im. Brata Alberta, które daje schronienie bezdomnym „podróżnikom” z różnych stron kraju. Kaliski Bank Chleba dożywia kilkuset kaliszan, przychodzą tutaj od lat po pieczywo, mięso, warzywa. Stowarzy-szenie na rzecz Osób Upośledzonych Umysłowo pomaga im w załatwianiu spraw urzędowych,

organizuje imprezy okolicznościowe, wyjazdy re-habilitacyjne, turystyczne, konsoliduje środowisko. Dzięki temu mogą czerpać radość z uroków życia. Centrum Interwencji Kryzysowej uświadamia, że matki i dzieci nie muszą godzić się na domową przemoc. Stowarzyszenie Karan wspiera narko-manów i ich rodziny. Warsztat Terapii Zajęciowej Fundacji „Miłosierdzie”, Centrum Księdza Orione, Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Słabo Słyszących i Niesłyszących, Środowiskowy Dom Samopomocy „Tulipan”, to też wyjątkowe punkty na mapie kaliskich organizacji charytatywnych, bo skupiają osoby, które właśnie tutaj znalazły swoje miejsce do wspólnej pracy, nauki, zabawy. Zapraszam Państwa serdecznie do bliższego zapoznania się z informacjami na temat bogatej działalności kaliskich placówek pomagających na co dzień potrzebującym. Bo służyć bliźniemu, według Brata Alberta, znaczy – „być dobrym jak chleb”. Bezinteresowny dar z siebie samego jest pełną realizacją przykazania miłości i stosowania się do papieskich nauk. Wspierający innych po-twierdzają, że nauczyli się w ten sposób tolerancji, odpowiedzialności, czerpania radości z małych rzeczy. Dawanie siebie jest zatem wzajemne.

W tym szczególnym wydaniu „Kalisii” mają więc Czytelnicy możliwość zainteresowania się drugim człowiekiem, a może nawet głębokiej refleksji, wprowadzającej w życie nowe wartości. Zapra-szam do lektury!

Projekt okładki: Wojciech Stefaniak, fot. Mariusz Hertmann

Stale współpracują: Robert Kordes, Władysław Kościelniak, Tadeusz Krokos, Karina Zachara, Jolanta Delura, Robert Kuciński

Page 4: 4 18 22 24 34 36

Caritas, czyli Miłość

Rozmowa z księdzem Ryszardem Krakowskim, wicedyrektorem Caritas diecezji kaliskiej.

Zacznijmy od sprawy podstawowej, czyli od wyjaśnienia słowa „caritas”. Co ono ozna-cza?

„Caritas” znaczy miłość. Taka miłość, jaką Pan Jezus miał dla człowieka. W dużym skrócie: nazwa naszej organizacji jest jednoznaczna z misją, którą mamy pełnić, którą jest szeroko pojęta opieka i troska o człowieka. O ten wymiar duchowy i także materialny, cielesny.

Taka „caritas” była w Kościele od zawsze...

Tak, tyle że nie była sformalizowana, nie istniała w takich ramach, w jakich obecnie funkcjonuje. Ist-nieje tak długo jak długo istnieje Kościół, bo misją Chrystusa, którą zostawił Kościołowi, była troska o człowieka, kochanie człowieka. Najprostszy jej obraz znajdujemy w Dziejach Apostolskich, gdzie opisana jest wspólnota ludzi, którzy się o siebie na-wzajem troszczyli, dzielili się dobrami, opiekowali się sobą. Myślę, że można powiedzieć: Kościół i Caritas to jedno.

Czy ramy organizacyjne pomagają Caritas, czy też może ją ograniczają?

Myślę, że dzisiaj każda organizacja, nie tylko w Kościele, chce być czytelna. To jest też dobre dla ludzi, którzy ją obserwują. Z jednej strony na pewno pomaga, bo o każdej złotówce i każdym darze, który został nam przekazany, jesteśmy w stanie powiedzieć, co się z nimi stało, na co zostały prze-znaczone. Jeżeli mamy osobowość prawną, wtedy też we współpracy z różnymi instytucjami jesteśmy postrzegani jako osoby wiarygodne. Możemy brać udział w różnego rodzaju konkursach ofert na zadania, które dotyczą ludzi biednych. Poza tym nawet osoby indywidualne, które nam pomagają, nie chcą rozmawiać z kimś anonimowym. I dla nas też jest to dobre.

Ograniczenia? Stos papierów, który niestety bardzo przeszkadza. Z drugiej jednak strony je-steśmy przekonani, że jeśli mamy być wiarygodni,

jeśli mamy służyć ludziom, to dobrze, to może tak być. Za tymi papierami i formalnościami zawsze jest człowiek. Tak na to patrzymy.

Co te papiery mówią? Ilu ludziom poma-gacie?

To co mówią papiery jest zawsze bardzo złudne. Nie wiem, ilu ludziom pomagamy. W Kaliszu może kilkaset, może tysiąc, a może i więcej osób korzysta z Domu Opieki. Ale każdy, kto jest uczciwy w tej pracy, musi powiedzieć, że papiery zawsze będą niewiarygodne, ponieważ ta grupa ludzi najbied-niejszych ciągle się zmienia: rośnie, maleje, ludzie tracą pracę, znajdują pracę, trafiają do więzień i wychodzą z nich. Trudno tę grupę określić.

Czy jej zmiany są jakoś związane z porami roku?

W przypadku niektórych placówek, takich na przykład jak kaliski Dom Opieki, istnieje taki zwią-zek, ponieważ w okresie letnim ludzie łatwiej zdo-bywają pracę, choćby dorywczą. Zima jest zawsze okresem zastoju. Budownictwo, ogrodnictwo jakby zwalniają tempo i wtedy tych osób przychodzi do nas po pomoc znacznie więcej.

Jakiej pomocy udzielacie?

Może zacznę od Kalisza, bo tutaj ta zorgani-zowana działalność w naszej diecezji ma swoje korzenie. Jednoznacznie należy sobie skojarzyć Kalisz z Domem Opieki, który prowadziła, a właści-wie była założycielką razem z księdzem biskupem, siostra Maura Otto. Tu pracowała przez dwanaście lat i cztery lata temu tę pracę zakończyła. Formy jej działalności dzisiaj się powtarzają, co znaczy, że w kaliskim Domu Opieki można otrzymać ciepły posiłek. To nie są żadne rarytasy, po prostu – zupa, chleb i ewentualnie jeszcze coś, co uda nam się pozyskać od przyjaciół czy z jakiegoś większego kaliskiego sklepu. Poza posiłkiem, raz w tygodniu, a nieraz i częściej, można uzyskać pomoc prawną.

Mamy takiego wiernego wolontariusza--prawnika od kilkunastu lat. Od niedawna mamy także trzy panie, które pomagają załatwić formalności związane ze zdoby-ciem dowodu osobistego czy z zapisa-niem się w Urzędzie Pracy. Wszystko po to, żeby ci ludzie mogli korzystać z praw, które im przysługują. Mamy też łaźnię na stałe, czyli 5-6 razy w tygodniu można tu przyjść, wykąpać się, zmienić odzież na używaną wprawdzie, ale czystą.

Czasami, choć sporadycznie, jeżeli istnieje taka potrzeba, nocujemy tu ludzi, szczególnie w okresie zimowym. Nie są to stałe noclegi, ale mamy kilka takich miejsc na niespodziane okazje, gdy ktoś rzeczywiście nie ma się gdzie podziać.

Kto korzysta z tych form pomocy?

U nas nie ma czasu ani możliwości, żeby się wszystkiego dowiedzieć z papierów, ale według mojego rozeznania są to ludzie, którzy mają bardzo niskie renty albo tacy, którzy mają wprawdzie jakieś większe świadczenia, ale są tak dobrzy, że się dzielą ze swoimi dziećmi i potem sami biedują. To jest paradoks, ale jestem w stanie to zrozumieć. Są osoby bezrobotne, ludzie, którzy nagle tracą pracę, a także tacy, którzy wychodzą z zakładów karnych i innych, ludzie żyjący w me-linach, „podróżnicy” przychodzący tu z dworca, ale też kobiety i dzieci bytujące gdzieś pomiędzy normalnym życiem w rodzinie a życiem na ulicy. Tu przychodzą się umyć, przebrać, najeść, po-zbierać... Szeroka gama nieszczęść.

Zapewne ci ludzie czują się samotni, odrzu-ceni przez społeczeństwo. Czy podejmujecie jakieś działania, by zaradzić także tej duchowej biedzie?

To jest sedno naszej pracy. Według naszej oce-ny nie wystarczy dać ludziom jeść. To wprawdzie bardzo ważne i często tylko to się dostrzega, ale najciekawsze odbywa się po cichu. Na przykład, jestem przekonany, że wspaniałą pracę wykonują wolontariuszki zajmujące się wypisywaniem pa-pierów, które przy tej okazji prowadzą prawdziwą terapię, to znaczy rozmawiają z ludźmi. Nieraz ktoś przyjdzie i opowiada całe swoje życie: wszystkie zmartwienia, kłopoty, nie załatwione sprawy. I to jest jedna z najważniejszych form pomocy: być z człowiekiem, żeby miał możliwość wyżalenia się, wypłakania, poszukania rady.

To nie zawsze wystarcza.

Dlatego chcemy stworzyć takie „drugie ogniwo”. Gdyby ktoś z osób będących tutaj, szczególnie bezdomnych, uzależnionych, chciał zmienić swoją sytuację, to mamy od kilku miesięcy Dom Bartymeusza. To jest dom dla mężczyzn, którzy naprawdę nie mają się gdzie podziać albo popadli

Miarą cywilizacji – miarą uniwersalną, ponadczasową, obejmującą wszystkie kultury – jest jej stosunek do życia. Cywilizacja, która odrzuca bezbronnych, zasługuje na mia-no barbarzyńskiej. Choćby nawet miała wielkie osiągnięcia gospodarcze, techniczne, artystyczne, naukowe. Kościół, wierny misji otrzymanej od Chrystusa, mimo słabości i niewierności swych synów i córek, konsekwentnie wnosił w dzieje ludzkości wielką praw-dę o miłości bliźniego, łagodził podziały społeczne, przekraczał różnice etniczne oraz rasowe, pochylał się nad chorymi i nad sierotami, nad ludźmi starymi, niepełnosprawny-mi, bezdomnymi. Uczył słowem i przykładem, że nikogo nie można wykluczyć z wielkiej rodziny ludzkiej, że nikogo nie wolno wyrzucać na margines społeczeństwa.

Jan Paweł II, Kalisz, 4 czerwca 1997 roku

wok

ół n

as

Page 5: 4 18 22 24 34 36

w uzależnienia. Tu będą mogli przynajmniej przez rok mieszkać, pracować razem, utrzy-mywać ten dom, a jednocześnie szukać swego miejsca w życiu. Wychodzącemu stąd będziemy się starali załatwić pracę i mieszkanie, które by mógł z tej pracy utrzymać.

Gdzie jest ten dom?

Dom Bartymeusza znajduje się w Doma-niewie koło Błaszek. To prawdziwe dzieło Opatrzności Bożej. Dostaliśmy go w darze od pań, które pragnęły zachować anoni-mowość. Dom nadaje się idealnie. Jest naprawdę piękny, choć wymaga remontu, który z jego obecnymi i przyszłymi miesz-kańcami jesteśmy w stanie wykonać samo-dzielnie. Poza nim jest tam kilka budynków gospodarczych, co jest dla nas niezmiernie ważne, bo – jak powiedziałem – dom mają utrzymywać sami podopieczni. Mogą zatem prowadzić małe gospodarstwo. Zasada jest taka: kto chce się ratować i tam mieszkać, ten musi pracować razem z innymi na chleb, na prąd, na utrzymanie domu. Poza pracą nieodłącznym elementem ich bycia ze sobą będzie terapia. Zaprosimy do pomocy psychologa czy terapeutę, a jeśli będzie trzeba, będziemy wysyłać ludzi do ośrodka odwykowego, żeby tam znaleźli stosowną dla siebie pomoc. Tak to ma działać.

A co z kobietami znajdującymi się w podobnej sytuacji?

Mamy pomysł, żeby tu, w Kaliszu, stwo-rzyć schronisko, w którym ta grupa kobiet nie mających co ze sobą zrobić albo nie wiedzących, co ze sobą zrobić, mogła zamieszkać, poukła-dać sobie życie, pozałatwiać formalności i nie uregulowane sprawy, świadczenia, o których nie wiedzą, że im przysługują. Jest ogromna potrzeba powstania takiego schroniska. Centrum Interwencji Kryzysowej, mimo wspaniałego działania, nie jest w stanie zaspokoić potrzeb ponad 100-tysięczne-go miasta. Chodzi nam głównie o kobiety, które są same w trudnym położeniu. Trzeba zacząć od uzależnionych, mieszkających w melinach, popełniających przestępstwa z prostego braku wyboru. Są też młode kobiety, wyrzucone z domu, które pragną godziwie urodzić dziecko. I inne: bite, prześladowane czy po prostu w trudnym położeniu. Chcemy, żeby to był dom dla kobiet. Dla każdej kobiety, która go potrzebuje. Bardzo nam także zależy, żeby tym kobietom pomóc w znalezieniu pracy – takiej, z której by mogły utrzymać już własne mieszkanie.

Sam dom, a właściwie magazyny na Winiarach, przy ul. Gajowej, już mamy. Teraz trzeba je przero-bić, przystosować do potrzeb mieszkańców, a na to potrzeba pieniędzy i materiałów budowlanych.

I dlatego 4 czerwca chcieliśmy zaprosić kaliszan oraz mieszkańców diecezji na Festiwal Życia przy bazylice św. Józefa. Będzie mnóstwo rozmaitych atrakcji dla dzieci i dla dorosłych, będzie możli-wość zadeklarowania pomocy w budowie domu i złote jabłka dla jego przyjaciół, ponieważ tak nam się jakoś kojarzy: Dom Życia – jabłoń. A w całej diecezji będą rozprowadzane cegiełki, z których każda zakupiona będzie konkretną cegiełką w prawdziwych murach.

A chorzy? Czy nadal prowadzicie hospi-cjum?

Hospicjum funkcjonowało tylko jakiś czas. Niestety, nie mamy kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia, co uniemożliwiło nam dobre i bezpieczne dla obu stron – pacjentów i ekipy – wykonywanie tej pracy. Próbowaliśmy dwukrotnie, dwukrotnie nam się nie udało. Ale zbieramy siły do kolejnej próby, bo wiemy, że jest taka potrzeba.

Zdarza się Wam pomagać ludziom cho-rym, którzy po prostu nie mają pieniędzy na lekarstwa?

Z tym jest gorzej. Nie mamy specjalnych

funduszy na tego typu działalność. Cza-sem w mediach się słyszy, że Caritas zbiera pieniądze i ma jakieś ogromne kwoty, ale tutaj trzeba rozróżnić między Caritas ogólnopolską, która organizuje ogólnopolskie kampanie i ma dostęp do wielkich mediów, i Caritas diecezjalną, która sama musi sobie radzić na terenie swojej diecezji. Nasze struktury są młode, nie mamy jakiegoś zaplecza finansowego poza środkami ze świec wigilijnych, które są przeznaczone na konkretne potrzeby dzieci (wakacje letnie), rzadko zdarzają-cymi się indywidualnymi wpłatami czy też procentem odpisanym od dochodu, który w tej chwili każdy z nas może przekazać na jakąś organizację pożytku publicznego. 90 procent pieniędzy ze skarbonek wielko-postnych powraca do parafii. Chodzi o to, żeby uwrażliwić ludzi na biedę, jaką mają wokół siebie. Pozostałe 10 procent idzie tam za nimi w jakiejś innej formie. Niestety, fundusze to nie jest nasza mocna strona, zresztą Caritas to nie instytucja finansowa. Naszym potencjałem są wolontariusze, praca i ludzie dobrego serca, a nie pienią-dze. One są czasem konieczne i szukamy ich, ale zdobycie pieniędzy jest dzisiaj naprawdę bardzo trudne.

Otrzymujecie jakieś dotacje z Urzędu Miasta?

Owszem, tak długo jak istnieje Dom Opieki, czyli około 15 lat, otrzymujemy dotację celową na jego prowadzenie. Ta

dotacja według mego trzyletniego doświadczenia zaspokaja jakieś 10-15 proc. realnych kosztów utrzymania Domu Opieki. Mamy dzięki niej moż-liwość zapłacenia za media: prąd, wodę, gaz, telefon, ale reszta to już ciężka praca naszych wolontariuszy.

Wróćmy do głównego nurtu naszej roz-mowy... Pomocą obejmujecie też dzieci i młodzież.

Tak długo jak Dom Opieki – istnieje również w Kaliszu świetlica. Od kilku lat nosi nazwę „Sama-rytanin”. Przygarniamy tu dzieciaki pozbawione opieki, żyjące na ulicy, dla których nikt nie ma czasu. W efekcie przychodzi do świetlicy około 30 dzieci.

Co im proponujecie?

Pomoc, jaka jest najważniejsza dla dzieci w tym wieku. Wolontariusze – studenci oraz licealiści – dbają o to, żeby odrabiały lekcje, nie zaniedbały szkoły. To jest najtrudniejszy orzech do zgryzienia, bo niektóre dzieci niechętnie się uczą. Ale bywa i tak, że widząc przy sobie dobrego nauczyciela,

Ksiądz Ryszard Krakowski Fot. Mariusz Hertmann

Page 6: 4 18 22 24 34 36

dziecko „chwyta wiatr w żagle”. Poza nauką dzie-ciaki same przygotowują sobie posiłki, jakiś solidny podwieczorek, żeby mogły się najeść do syta. A później jest rozwijanie talentów, bo socjoterapia ma w sobie takie założenie, żeby odkryć i rozwinąć w dziecku choćby najmniejszy talent, by czuło się wartościowe, ważne i potrzebne.

Jak wygląda czas wakacji?

Od trzech lat, a w tym roku po raz czwarty, orga-nizujemy wakacje letnie dla dzieci z najuboższych rodzin. Robimy to we współpracy z różnymi insty-tucjami, ale przede wszystkim z parafiami naszej diecezji. Te wakacje są w Przedborowie, między Mikstatem a Grabowem. Piękna okolica, lasy, wspaniałe powietrze, spokój, cisza. Na wielkiej polanie w środku lasu, niedaleko probostwa ks. Sławomira Grześniaka, dyrektora Caritasu, mamy dobre wojskowe namioty, zaplecze sanitarne, dom dla ekipy prowadzącej, a w tym roku chcemy ruszyć z budową kuchni. Pragniemy dbać o dzieci jak najlepiej. Zapraszamy tu na tydzień, a teraz na 9 dni te dzieci, które nie mają szans na prawdziwe wakacje. Jest zabawa, piłka nożna, sport, wypo-czynek, spacery, bieganie... Jest też modlitwa, msza św. i bardzo poważna praca, którą prowadzą terapeuci czy psychologowie. Poruszamy tematy, które dla każdego młodego człowieka są ważne: rodzina, relacje chłopak-dziewczyna, ale także używki, bo te każde dziecko ma na wyciągnięcie ręki. Chcemy dzieciom pokazać, jak sobie z nimi radzić, oczywiście zdając sobie sprawę z tego, że przez 9 dni nie da się zrobić wszystkiego. Chcemy chociaż rzucić iskrę, dać światło, aby wiedziały, że można żyć inaczej niż proponuje ulica. Żeby były mądre i umiały wybierać. Widzimy nieraz, że uratowanie albo zmiana mentalności osób dorosłych jest bardzo trudna, dlatego tyle serca i energii wkładamy w pracę z dziećmi.

Przyjmujemy w ciągu wakacji 1500-1700 osób na 8-9 turnusów. W tym roku będzie mniej, bo turnusy są dłuższe.

Z czego utrzymujecie tę wakacyjną akcję?

Przedborów to cud. Przedborów istnieje dzięki wolontariuszom, 200-300 osobom, które się tam przewijają przez dwa wakacyjne miesiące. To stu-denci, nauczyciele, klerycy, licealiści... Ogromny sztab ludzi. Wspólnoty parafialne pokrywają mini-malny koszt pobytu dzieci na wakacjach, a reszta to dwa samochody i kilku ludzi, którzy non stop jeżdżą, proszą, zbierają jedzenie. Czasem nam się uda wejść we współpracę z jakimś urzędem i zdobyć kilka złotych, ale generalnie to jest taki łańcuch ludzi dobrej woli, którzy wiedzą, że są wakacje i że trzeba się podzielić chlebem, pomi-dorami i innymi rzeczami, które mają trafić na stół.

Dzięki pomocy ludzi nikt nie chodzi głodny i są to naprawdę bardzo dobre wakacje.

Nie możemy zapominać, że poza tymi wszystkimi dziełami, o których była mowa, istnieje nadal nieformalna Caritas w parafiach. Czy w jakiś sposób z nią współpracujecie?

Dzieło Caritas najwspanialej realizuje się wła-śnie w parafiach. To trzeba jasno powiedzieć: Caritas to nie jest centrala w Kaliszu przy ul. Prostej 1a, gdzie działa biuro itp. Najwspanialej i najlepiej działalność caritasowska może się realizować w parafiach, ponieważ wspólnoty parafialne najlepiej znają swoje potrzeby i one też organizują pomoc żywnościową, wożą parafian do lekarzy, organizu-ją wakacje, wyjazdy, banki żywności, nawet przed-szkola. I wszystko to się dzieje bez nazwy Caritas, ale w prawdziwym duchu wzajemnej miłości.

We współpracy z parafiami realizujemy pro-gram PEAD (franc. Programme Europeen d’ Aide aux plus Demunis – Dostarczanie Żywności dla Najuboższej Ludności Unii Europejskiej). W jego ramach Unia Europejska we współpracy z Agencją Rynku Rolnego w Polsce przekazuje nadwyżki żywności dla najuboższych w całej Wspólnocie. W ubiegłym roku dzięki temu rozdaliśmy parafiom kilkadziesiąt ton żywności: mleka, makaronu, ryżu. W tym roku program znowu jest realizowany. Sporo z tym formalności, papierów, pisania, ale wielu księży przychodzi nam z pomocą. Organizują transport, sporządzają listy z drobiazgową infor-macją. I jest łatwiej.

Czy prowadzicie jakiś rodzaj formacji dla osób działających w parafiach?

W okresie jesienno-zimowym odbywają się 2-3 tury rekolekcji dla tych, którzy są wolontariuszami w parafialnych zespołach charytatywnych. Przed Wielkanocą staramy się zaproponować dwie na-stępne, ponieważ nie da się tej pracy porządnie wykonywać bez jakiegoś przygotowania. I tutaj jest potrzebna formacja intelektualna, żeby ludzie wiedzieli, jakie programy mogą realizować, jakimi narzędziami się posłużyć, z kim współpracować, jak sobie dawać radę z formalnościami. Ale przede wszystkim stawiamy na formację duchową. Jest modlitwa, jest Pan Bóg, który tym wszystkim ma kierować – i kieruje! – a nie tylko ludzie.

Mamy nadzieję, że w maju ruszy centrum wo-lontariatu, w którym chcemy najlepiej jak to tylko możliwe przygotować wolontariuszy do pracy w konkretnych miejscach tu, w Kaliszu.

Wiem, że jest Ksiądz człowiekiem bardzo skromnym, ale ta rozmowa nie może się obyć bez akcentów bardziej osobistych. Co Księdza związało z tą działalnością caritasowską?

ApelCaritas diecezji kaliskiej zwraca się z prośbą

o wsparcie finansowe bądź o dostarczanie

materiałów budowlanych w celu wybudo-

wania zaplecza kuchennego w ośrodku w

Przedborowie.

Liczy się każda, nawet najmniejsza ofiara!

Oczywiście poza dekretem biskupim.

Mówi się, że Pan Bóg daje rozmaite talenty i charyzmaty. Nie wiem, czy mam charyzmat do pracy z ludźmi biednymi, ale zawsze chciałem to robić. W parafii za mało jest czasu, żeby się tym zająć na serio. Spotykałem siostrę Maurę i troszkę jej zazdrościłem. Aż nagle niespodziewanie ks. Sławomir Grześniak zaproponował mi taką współ-pracę. Bardzo mnie to zaskoczyło i ucieszyło. Po krótkiej, ale konkretnej rozmowie z księdzem biskupem dostałem dekret, no i jestem. Już prawie cztery lata.

I jak się Księdzu udaje trwać w takim natłoku cierpienia, biedy, nieszczęścia?

Sam nie wiem jak. Powiem jedno: nigdy żadnego dzieła nie tworzy jedna osoba. Jest nas tutaj wielu. Na ogół ludzie biedni, którzy pomagają biednym, choć spokojnie mogliby zamienić się rolami i stać się podopiecznymi. Radzę sobie, bo są ludzie. Stanowimy zespół. A przede wszystkim warunkiem wytrwania w takiej pracy jest bycie przy Panu Bogu. Innej możliwości nie widzę.

Rozpoczęłam naszą rozmowę pytaniem o to, czym jest Caritas. Chciałabym zakończyć podobnym: czym jest Caritas dla ks. Ryszarda Krakowskiego?

Jest po prostu misją. To takie nieustanne wyszukiwanie: obserwowanie ludzi, patrzenie, rozpoznawanie potrzeb i potem szukanie jakiegoś rozwiązania, które by mogło ulżyć ludziom w ich cierpieniu. Nie ma znaczenia, czy to będzie ktoś bezdomny, chory, narkoman czy też dziecko albo kobieta z ulicy. Jeżeli Pan Bóg da siłę i środki, to należy pomagać. A na koniec powiem jeszcze jedno: istotne jest to, że nie pytamy nikogo, w co wierzy, jak wierzy, czy jest ochrzczony. Mamy taki piękny zapis w statucie: „Caritas, czyli ci, którzy kochają, chcą kochać, idą do wszystkich ludzi, któ-rzy potrzebują pomocy, bez względu na wyznanie i światopogląd”. I już!

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Jolanta Delura

wok

ół n

as

Page 7: 4 18 22 24 34 36

Nie tylko jadłodajniaCiepła zupa, kawałek chleba, czasem droż-

dżówka i pączek – to tylko niektóre pokarmy, jakie Caritas diecezji kaliskiej rozdaje biednym. Dziennie ze stołówki przy ul. Stawiszyńskiej korzysta niemal trzysta osób. Od poniedziałku do soboty wydaje się tu ponad tysiąc pięćset posiłków. Część osób spożywa je na miejscu, inni zaś zabierają żyw-ność do domu. Są wśród nich bezdomni, ubodzy, bezrobotni, ludzie uzależnieni od alkoholu, ale utrzymujący trzeźwość, a także emeryci, renciści i ci, których dotknęły różne tragedie życiowe.

Przychodzą tu od lat Pani Antonina ma 75 lat. Życie jej – jak sama

mówi – nie było usłane różami. Obecna rencistka ma trzech synów. Dwóch z nich zmieniło stan cywilny, co dla kobiety zakończyło się tragicznie. – Zaczęło się od mojej choroby. Żony moich sy-nów nie mogły na mnie patrzeć. Twierdziły, że ja, stara, już się do niczego nie nadaję. W rezultacie wyrzuciły mnie z domu – wspomina ze łzami w oczach. Kobieta kilka dni mieszkała na ulicy. O reakcji swoich dzieci nie chce mówić, mimo to podkreśla, że synowie nie są złymi ludźmi. Po wielu staraniach pani Antoninie przydzielono mieszkanie MZBM-u. Dostaje również rentę w wysokości 600 złotych. Połowę z tego przeznacza na niezbędne lekarstwa, pozostałą część na opłaty mieszkanio-we. – Na jedzenie nie zostaje mi już praktycznie nic. Gdyby nie żywność, którą dostaję z Caritasu, nie byłoby mnie już na tym świecie – stwierdza pani Antonina.

Pani Halina natomiast ma na utrzymaniu cztery osoby. Rodzinny dochód to łącznie około 800 złotych. Po opłaceniu rachunków zostaje niewiele. – Przychodzę od czterech lat na tę stołówkę i nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej teraz nie być. Czasami człowiek chodzi po chleb pod kościół na Kanonicką. Jednak nie zawsze zdrowie pozwala, bo i lata nie te – mówi pani Halina.

Takich ludzi jak panie Antonina i Halina jest o wiele więcej. Ze stołówki przy ul. Stawiszyńskiej korzystają nie tylko kaliszanie, ale i mieszkańcy okolicznych miejscowości. Działalność placówki dofinansowywana jest przez miasto. – Dzięki dotacji od władz miasta mamy możliwość regulowania na-leżności za media i zakupu części rzeczy potrzeb-nych do prowadzenia takiej działalności – mówi ksiądz Ryszard Krakowski, zastępca dyrektora Caritas diecezji kaliskiej. O żywność starają się wolontariusze, którzy szukają darczyńców. Bywa i tak, że ofiarodawcy sami przychodzą. – Przeważnie trzeba chodzić i prosić. Jednego dnia dostajemy beczkę śledzi, innego worek pączków – dodaje ksiądz Ryszard.

Po chleb i modlitwęStołówka przy ul. Stawiszyńskiej to nie tylko

Zupa przetrwania

ciepły posiłek i kawałek chleba. Dla wielu korzy-stających z tej pomocy jest to sposób na kontakt z ludźmi i Bogiem. – Jestem bardzo chora i zda-rzają się dni, kiedy fizycznie nie jestem w stanie tutaj przyjść, wtedy czuję jakąś pustkę w sobie, czegoś mi brak – stwierdza Jadwiga Kowalska. – Poza tym nasze wspólne modlitwy, wspólne spożywanie tej symbolicznej zupy dają nam wiarę na przetrwanie trudnych dni naszego życia. Dla mnie jedzenie zupy na tej stołówce to taki sposób na życie – dodaje Krystyna Nowak.

Niezwykłą siłę do życia przychodzącym do stołówki dają także świąteczne spotkania. Jeszcze bardziej zbliżają i sprawiają, że wszyscy czują się jak w rodzinnym gronie.

Skorzystać ze stołówki Caritasu może każdy ubogi. Wystarczy pokazać, że jest się biednym. Niektórzy przynoszą odcinek od renty, inni de-cyzję z Powiatowego Urzędu Pracy o statusie bezrobotnego. I na pewno nie zostają odprawieni z niczym.

Każdego dnia ze stołówki przy ul. Stawiszyńskiej korzysta około trzystu potrzebujących Fot. autorka

Świetlice socjoterapeutyczne w naszym mieście

Stowarzyszenie Katolicki Ruch Antynarkotyczny Karan

świetlica „Pinokio” ul. Graniczna 1Aneta Lis, tel: 0 62 764-22-60czynna od poniedziałku do piątku godz. 13-19

Zgromadzenie Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu

ul. Śródmiejska 43tel. 0 62 50-25-304, kom. 0507275090czynna od poniedziałku do piątkugodz. 14-19

Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Chrystiana” al.Wojska Polskiego 185/55

Urszula Pilarska, tel. 0 62 757-21-06czynna od poniedziałku do piątkugodz. 15-18

Siostry Nauczycielki św. Doroty Córki Najświęt-szych Serc

pl. św. Stanisława 4Siostra Franca Pianezzola, tel. 0 62 757-66-13czynna od poniedziałku do piątkugodz. 14-18

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia „Studnia Jakubowa”

ul. Poznańska 26 Siostra Patrycja Pakuła, tel. 0 62 757-63-42czynna od poniedziałku do piątkugodz. 14-20Soboty i niedziele – konsultacje indywidualne

Parafia Rzymskokatolicka Najświętszej Maryi Panny

ul. Beskidzka 5ks. Paweł Kostrzewa, tel. 0 62 766-88-06czynna od poniedziałku do sobotygodz. 16-18

Parafia Rzymskokatolicka św. Gotarda – „Emaus”ul. Kordeckiego 3ks. Bolesław Stefaniak, tel. 0 62 766-62-80czynna od poniedziałku do środygodz. 14.30-18

Caritas diecezji kaliskiej – „Samarytanin”ul. Stawiszyńska 20ks. Ryszard Krakowski, tel. 0 605 232 640czynna od poniedziałku do piątkugodz. 14.30-19oraz w 1. sobotę miesiąca w godzinach 9-16

Ognisko Parafialne „Wzrastanie w wierze i miłości”

ul. Polna 8ks. Marek Majdan, tel. 0 691 833 583czynna trzy razy w tygodniu tel. 0 62 766-87-33

U.S.

Page 8: 4 18 22 24 34 36

Grają w piłkę, chodzą na basen, do teatru i kina. Poza tym uczą się grać na przykład na gitarze, pianinie, obsługują komputer i tańczą. Mowa o dzieciach uczęszczających do świetlic socjotera-peutycznych. Placówki przeznaczone są głównie dla dzieci ze szkół podstawowych i gimnazjalnych, pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych. Przycho-dzą tu dzieci z nadpobudliwością psychoruchową, z rodzin mających problemy alkoholowe, a także te, które popołudnia chcą spędzić aktywnie i interesu-jąco. Podopieczni świetlic biorą udział w zajęciach dydaktycznych i socjoterapeutycznych. Mogą także przyjść, by porozmawiać o zmartwieniach. Dzięki temu rozwijają swoje umiejętności praktycz-ne, które są bardzo przydatne w życiu codziennym. Do świetlicy „Samarytanin”, która mieści się w Caritas diecezji kaliskiej, przy ulicy Stawiszyńskiej uczęszcza około czterdziestu podopiecznych. – Na początku przychodziłem tutaj niechętnie – wspomina Tomek Krawczyk*. Chłopiec ma 11 lat, na zajęcia przychodzi od czterech lat. – Zanim tutaj przyszedłem, dużo wagarowałem, paliłem papierosy, popijałem alkohol. Wszyscy dookoła tak robili – mówi. – To miało być tylko dla szpanu. Zresztą nie było nic innego do roboty – dodaje. Główną przyczyną niechęci chłopca było to, że nie mógł tu palić i pić. – Któregoś dnia jednak znalazłem tutaj coś dla siebie. Pochłonęło mnie to bez reszty i wszystko inne przestało się liczyć. To była gitara. Nie umiem opisać tego uczucia, kiedy pierwszy raz wziąłem ją do rąk. Gram już długo, mimo to w tym instrumencie odnajduję wiele nowych, fascynujących mnie rzeczy – mówi Tomek. Chłopiec często gra na mszach świętych czy spotkaniach religijnych. Teraz – jak twierdzi – już nie pije, nie wagaruje i nie popala. – Ta świetlica mnie zmieniła – podsumowuje. Artur Klon ma nadpobudliwość psychoruchową. Do świetlicy przychodzi od około dwóch lat. – Nie wyobrażam sobie, żeby jej nie było. Wiem, że jestem chory, przez co w szkole często mi się za to obrywa. A przecież to nie moja wina. Tutaj mnie rozumieją. Tutaj jest mój drugi dom – z uśmiechem mówi Artur. Dla tych dzieci świetlica jest także miejscem spo-tkań z rówieśnikami. Dla wielu to niezwykle ważne. Tutaj nawiązują przyjaźnie, uczą się współżyć obok drugiego człowieka. Poza tym rozbudzają swoje zainteresowania. – Ja bym chciała, żeby te dzieci nigdy nie stały w kolejce po zupę. Aby to osiągnąć, muszą się uczyć i rozwijać talenty. Moim zadaniem jest im w tym pomóc – mówi Milena Garcarek, opiekunka świetlicy.

Zajęcia w świetlicy odbywają się popołudniami, przeważnie od poniedziałku do piątku. Spotkania

rozpoczyna wspólne odrabianie lekcji. Pomagają w tym wolontariusze świetlicy, głównie emerytowa-ni nauczyciele, studenci, a także licealiści. Takich osób w świetlicy przy ulicy Stawiszyńskiej jest prawie trzydzieści. Oprócz pomocy w odrabianiu lekcji organizują codziennie podwieczorki i wszel-kiego rodzaju gry, zabawy oraz zajęcia plastyczne. – Jestem studentką pedagogiki. Przyznaję, że mam zdolności taneczne, którymi udało mi się zarazić kilku podopiecznych świetlicy. Poza tym tutaj przydały się też moje umiejętności kulinarne, które wspólnie z dziećmi wykorzystujemy – mówi Kasia Wagan, wolontariuszka. Dzieci każdego dnia dostają kubek ciepłej herbaty, posiłek i na deser coś słodkiego. Możliwe jest to dzięki dar-czyńcom. Przygotowywanie i sprzątanie po posiłku to już zadanie zbiorowe. Każdego dnia obowiązuje grafik, kto na przykład zmywa naczynia bądź je wyciera.

Na terenie Kalisza działa dziewięć świetlic so-cjoterapeutycznych, które dofinansowuje miasto. W naszym mieście są one przy parafiach bądź stowarzyszeniach katolickich. W innych miastach podobną działalność można spotkać również w szkołach.

*Imiona i nazwiska bohaterów reportażu zostały

zmienione

Terapia poprzez zabawęUrszula Szuleta

„Bo tutaj nas rozumieją. Tu jest nasz drugi dom” – mówią podopieczni świetlic

Podopieczni świetlicy podczas odrabiania prac domowych

W pracowni komputerowej Fot. Mariusz Hertmann

SOCJOTERAPIA, terapia społeczna

– jedna z metod leczenia zaburzeń psy-

chicznych polegająca na wykorzystaniu od-

działywań natury społecznej; jej celem może

być sam chory (np. jego nieumiejętność

współdziałania z otoczeniem) lub układy

społeczne, które go otaczają (np. rodzina,

społeczność lokalna, system społecznego

oparcia), jeżeli przez swą dysfunkcjonalność

wyzwalają, potęgują lub utrwalają objawy

choroby. Udział socjoterapii w planie lecze-

nia może być różny; czasem stara się ona

poszerzyć dostępny choremu zakres umie-

jętności społecznych (trening umiejętności

społecznych, terapia zajęciowa, terapia

pracą), czasem modyfikować otaczające

go układy (praca z rodziną, społeczność

lecznicza), albo też czasowo lub trwale za-

stępować utrwalone nieprawidłowe układy

z innymi (stowarzyszenia i kluby pacjentów,

opieka rodzinna i in.).

Nowa encyklopedia powszechna PWN

© Wydawnictwo Naukowe PWN SA

spra

wy

socj

alne

Dzieci uczą się grać na instrumentach muzycznych

Page 9: 4 18 22 24 34 36

Noskowska 7-9

Pod tym adresem znajdują się mieszkania socjalne. Jak informują urzęd-nicy z kaliskiego Wydziału Spraw Społecznych i Mieszkaniowych, miasto dysponuje obecnie dwunastoma takimi zasiedlonymi lokalami. Zajmują one zaadaptowaną halę pofabryczną przy ulicy Noskowskiej. Przyznawane na rok, umożliwiają ich lokatorom staranie się o własne mieszkanie albo o jego przydział z zasobów komunalnych. W praktyce wygląda to jednak różnie, zwłaszcza że – jak podkreślają urzędnicy – ściągalność czynszów od zaj-mujących te mieszkania jest praktycznie zerowa.

Obecnie miasto przygotowuje do oddania kolejne dwa lokale socjalne. Ich remont obejmuje między innymi zapewnienie odpowiedniego ogrzewania (w tym przypadku będzie to instalacja kuchni węglowych). Zgodnie z uchwałą Zarządu Miasta z 2000 roku schronisko przeznaczone jest dla „byłych na-jemców lokali w zasobach mieszkaniowych gminy mających prawomocnie orzeczony wyrok eksmisyjny bez uprawnień do lokalu socjalnego, najemców lokali mieszkalnych i socjalnych, które wymagają remontu kapitalnego, bezdomnych samotnie wychowujących dzieci”.

Gdzie przydrożny Chrystus stał Do budynku, w którym mieszczą się mieszkania socjalne niełatwo trafić.

Ulica jest przecięta przez zaniedbany zakład, nie da się tędy przejść. Hale są pootwierane na oścież, gdzieniegdzie nie ma okien. Teren wokół jest grząski i błotnisty. Na pytanie, jak dojść do lokatorów, odpowiedzi udziela dyżurujący tu portier:

– Trzeba obejść ten zakład – on stoi w poprzek Noskowskiej, a te miesz-kania są z drugiej strony. To będzie z półtora kilometra w tamtym kierunku. Trzeba iść tamtędy, Obozową – dodaje. Wprawdzie do budynku można się dostać przez ulicę Metalowców, ale łatwiej iść Obozową. U zbiegu Piwonickiej, Noskowskiej i Sulisławickiej stoi przydrożny krzyż. Wyróżnia się na tle otoczenia. Wokół błoto, a on błyszczy nowością. Dawniej stał tu mniejszy, ale uległ zniszczeniu. Po starym krzyżu została tylko obtłuczona figura Chrystusa. Przybito ją od tyłu do nowego krzyża.

Przydrożny Chrystus wyznacza trzy oznakowane drogi – w kierunku Sulisławickiej, Piwonickiej i... tej ostatniej, niepodpisanej, którą musi być Noskowska.

Szum korytarzaWewnątrz budynku – ciągnący się korytarz i nierówna podłoga z betonową

wylewką. Na jednym końcu ponurego tunelu suszą się ubrania. Na drugim przez małe okienko wpada odrobina światła. Po obu stronach – drzwi do mieszkań. Jedne nowe, a inne zrujnowane. Pośrodku ubikacja, wspólna dla wszystkich lokatorów, ze ścianami w brudnobiałe kafelki.

– Mieszka się tu okropnie – mówi młoda dziewczyna, która wychyla się zza drzwi na korytarz. – Ani autobusu porządnego, ani sklepu. Błoto. Jestem tu od czterech lat – dodaje i zamyka za sobą drzwi.

W mieszkaniu obok widać prowizoryczną ściankę działową, obwieszo-ną kocami i innymi szmatami. W pokoju jest ciemno. – Nie porozmawiam z panem, dziecko śpi – ucina około 40-letnia kobieta. Ponownie głuche trzaśnięcie drzwiami.

Został tylko porzucony miśNieznajomy jest tu jak obcy – traktowany podejrzliwie. Nawet gdy przecha-

dza się na zewnątrz bydynku. W oknach pojawiają się co jakiś czas twarze. Lustrują uważnie. Najczęściej zza firanki. Wystarczy zbliżyć się do okna, a twarze znikają, zaciągają się żaluzje, gaśnie światło.

Na tyłach domu stoi zdezelowana kanapa. Wokół niej poniewierają się brudne rzeczy, resztki domowych sprzętów, połamane zabawki. Na kanapie leży brudny, zapomniany miś.

Kiedy człowiek traci wszystko i nie ma się gdzie podziać, trafia na Noskowską 7-9

Maciej Stadtműller

Fot. Mirka Zybura

Page 10: 4 18 22 24 34 36

Kiedyś ukrywano ich w hotelach robotniczych. Dziś próbuje się ich chronić przed zamarznięciem w zimie, najlepiej w jakimś oddalonym miejscu na peryferiach miasta lub – jeszcze lepiej – za miastem. Bezdomni – problem, którego nie da się długo ignorować ani zakleić plastrem społecznej pomocy. Choć pomóc należy na pewno.

Dom przy Warszawskiej Właściwie to już koniec Kalisza. Obok Izba Wy-

trzeźwień i Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt; dalej pola i pola... Do końca lat osiemdziesiątych minionego stulecia w maleńkim parterowym domku przy ulicy Warszawskiej 93 A miała swoją siedzibę zieleń miejska. W 1990 roku miasto przekazało budynek powstałemu rok wcześniej Towarzystwu Pomocy im. Brata Alberta, które własnymi siłami wyremontowało zapuszczony obiekt, zamieniając go w niewielkie, ale z prawdziwego zdarzenia, schronisko dla bezdomnych mężczyzn. Ciasnota była ogromna, bowiem na 48 metrach kwadrato-wych przygotowano miejsce dla czternastu osób. Ale był dach nad głową.

W końcu lat dziewięćdziesiątych zarząd schroniska zaczął poważnie myśleć o rozbudowie obiektu. Sporządzono plany, zebrano materiały bu-dowlane, położono fundamenty... Niestety, wkrótce zabrakło funduszy. Z pomocą przyszła obecna prezes placówki, pani Bożenna Pietniunas, która miała już za sobą budowę Domu Opieki przy ulicy Winiarskiej i idące w ślad za tym niemałe doświad-czenie w realizacji tego typu przedsięwzięć. Udało się nawiązać współpracę z holenderską fundacją, która przekazała na rzecz schroniska w sumie 59 tysięcy euro. Trzeba je było bardzo solidnie rozliczać, by – część po części – odebrać całą kwotę. W styczniu 2000 roku do nowego budynku wprowadzili się pierwsi mieszkańcy, a pół roku później odbyło się uroczyste poświęcenie domu przez ordynariusza kaliskiego, księdza biskupa Stanisława Napierałę.

Placówka dysponuje ośmioma pokojami, z których każdy może pomieścić dwie lub trzy osoby, i dodatkowo jednym pokojem wielooso-bowym. Jest też stołówka, kaplica, trzy łazienki, budynek gospodarczy i sporych rozmiarów ogród z sadem założonym tu na potrzeby mieszkańców domu. W każdej chwili gotowa jest na przyjęcie 40 osób, choć czasami zdarza się więcej. Tej zimy, która była wyjątkowo ciężka, mieszkało u Brata Alberta 45 bezdomnych. Przy okazji poczyniono też zupełnie wyjątkowe odstępstwo od zasady nieprzyjmowania pijanych. Być może właśnie dlatego w Kaliszu nikt nie zamarzł w tym roku. To duży sukces schroniska.

Jutro to możesz być ty! Mieszkający tu ludzie to nie tylko kaliszanie.

Niektórych „przywiało” z różnych krańców Polski.

Zamieszkać we własnym niebie

Jedni mówią o sobie dużo i chętnie, inni wolą milczeć. Moi dwaj rozmówcy, pan Mirosław i pan Stanisław, reprezentują dość typowe dla środowi-ska, choć skrajne sytuacje życiowe.

Pan Stanisław jest, jak się tu mówi, bezdomnym „na życzenie”, choć to znaczne uproszczenie spra-wy i być może niesprawiedliwość. Pytany, macha ręką i mówi tylko jedno: alkohol. Istotnie, nałóg wypisał na jego twarzy swą niszczycielską moc, na szczęście jednak pan Stanisław najgorsze ma już za sobą. – Teraz to już nie piję! – oświadcza z gorzką dumą. Opamiętanie przyszło jednak jakby trochę późno, po wielu latach bezdomności spę-dzonych w kaliskim schronisku. Co dalej? – nie wiadomo.

Pan Mirosław przyjechał z Wrocławia. Z zawodu jest kierowcą. Z „Orbisem” przejechał Europę we wszystkich kierunkach, zarabiał bardzo dobrze, miał rodzinę... Rozwód i eksmisja przewróciły jego życie do góry nogami. Z początku jeszcze jakoś sobie radził, wynajmował kwatery, ale gdy się wydało, że nie ma zameldowania, utracił również pracę. Pan Mirosław jest człowiekiem bystrym i am-bitnym. Poruszył niebo i ziemię, by nie być na łasce państwa. Z dziesięciolecia swojej bezdomności wyniósł sporo goryczy i bardzo złych doświadczeń. – Do grudnia ubiegłego roku jeszcze pracowałem, ale jako bezdomnego wykorzystywano mnie na wszystkie możliwe sposoby. Do dzisiaj nie wiem, czy mam zapłacony ZUS. Co tu mówić, jesteśmy czwartą kategorią ludzi. Gorzej się nas traktuje niż psy, które są tu obok. A przecież życie pokazuje, że każdemu z nas może się to przytrafić. Ktoś dziś jest milionerem, a jutro człowiekiem bezdomnym. Jutro to możesz być ty!

Człowiek poza prawem Pan Mirosław znalazł się w błędnym kole

przepisów. Figuruje na liście oczekujących na mieszkanie, ale gdyby je otrzymał, nie ma za nie czym zapłacić, bowiem jako bezdomny nie dostanie pracy. Sytuacja tym bardziej bolesna, że w życiu mojego rozmówcy pojawiła się pewna szansa na odbudowanie rodziny; potrzebne jest jednak lokum.

Brak pracy to problem numer jeden, który rodzi wszystkie następne. Na przykład natury zdrowot-nej. Oto dwa wydarzenia dosłownie z ostatnich dni. Młody człowiek zgłasza się do schroniska. Wstęp-ne oględziny poprzedzające przyjęcie ujawniają, że jego nogi to jedna wielka rana. Strup przy strupie i dodatkowo egzema. Wezwane pogotowie odma-wia jednak zabrania chorego do szpitala. Potrzeba dopiero bardzo ostrej reakcji i zdecydowanego upomnienia się o człowieka (któremu przysługuje prawo do opieki zdrowotnej z racji zarejestrowania w Urzędzie Pracy), by udzielono pomocy. Kilka dni później zdarzenie następne. Stały bywalec schro-niska powraca z kilkutygodniowej wyprawy „w Polskę”. Człowiek jest chory, ma ciężką padaczkę.

Pierwszy atak, pogotowie i zastrzyk, ale do szpitala pacjenta nie zabierają. Za godzinę kolejny atak – pacjent ponownie zostawiony w domu. Dopiero po trzecim, jak z łaski, trafia do szpitala. To norma. Ludzie bezdomni nie mają żadnych praw, nawet u tych, których praca jest ponoć powołaniem i służbą wobec człowieka. Nie każdy potrafi zachować równowagę psychiczną wobec takiego stanu rzeczy. Przychodzą załamania, kryzysy, depresje, często ucieczka w nałogi. W ślad za nimi następne problemy. Koło się znowu zamyka.

Nadzieja umiera ostatnia – Trzeba mieć nadzieję – mówią moi rozmówcy.

– Bez niej nie da się żyć. Na szczęście są przykła-dy, że może się udać. Przez ostatnie kilkanaście lat udało się usamodzielnić trzynastu mieszkańców. To dużo. W samym ostatnim roku trzech dostało mieszkanie od miasta. Pojawiają się także oferty zatrudnienia. Na skutek „promocji” bezdomnych podjętej przez panią prezes i jej wysiłków natury wychowawczej zgłosiły się rodziny zdecydowane przyjąć bezdomnego do legalnej pracy na stałe, z mieszkaniem, wyżywieniem, płacą i ubezpiecze-niem. Wszystko ułożyło się dobrze, a pozytywne opinie być może utorują drogę następnym. Tym-czasem próbują zarabiać na życie w tak zwanej szarej strefie, często oszukiwani i wykorzystywani. Światełkiem w tunelu jest rozpoczynający się właśnie kurs mający na celu przekwalifikowanie chętnych. Wiadomo, że w niektórych zawodach, choćby takich jak kucharz czy barman, jest ciągły głód pracowników, warto więc podjąć próbę do-stosowania się do aktualnych potrzeb rynku pracy. W ramach kursu przewidziano także szkolenie komputerowe i pomoc psychologiczną.

Tym, którym się nie uda wykorzystać okazji, za-wsze jeszcze pozostaje przyschroniskowy ogródek i różne drobne prace koło samego budynku. To wprawdzie niezbyt wiele, ale pozwala zaczepić ręce i myśli, a przez to łatwiej przetrzymać kolejny bezdomny dzień. Tymczasem pani prezes już robi projekty utworzenia własnego (czyli schronisko-wego) warsztatu pracy, w którym by można było wykonywać różne drobne naprawy czy podjąć jakąś produkcję. W końcu tylu tu specjalistów z różnych dziedzin, że można by z nich utworzyć całkiem zgrabny zespół. Że potrafią pracować, dowodzi choćby fakt, że nowy budynek schroniska to w znacznej mierze ich dzieło. A prezentuje się nieźle! Może jest więc nadzieja?

Uda się dzięki Tobie! Schronisko swoje istnienie i funkcjonowanie

zawdzięcza wielu ludziom dobrej woli. Tym, któ-rzy wyposażyli je w meble, tym, którzy przywożą tu żywność i odzież, otwierającym na stukanie o

Jolanta Delura

wok

ół n

as

Page 11: 4 18 22 24 34 36

pomoc do nie zawsze najbogatszej kasy, przycho-dzącym z duchowym pokrzepieniem. To wszystko rodzi prawdziwą, choć może nie zawsze wyartyku-łowaną wdzięczność. To wszystko bardzo dużo, ale i ciągle za mało! Nie chodzi tylko o więcej chle-ba ani więcej kiełbasy. Chodzi przede wszystkim o więcej człowieka.

Pamiętajmy, Towarzystwo Pomocy

im. Brata Alberta jest instytucją pożytku

publicznego. W związku z tym możemy

przekazać jeden procent naszego podatku

dochodowego na potrzeby tej instytucji.

Podajemy numer konta: Bank PEKAO SA I

O/Kalisz 91124029461111000028827524.

Schronisko dla bezdomnych mężczyzn, przy ulicy Warszawskiej 93 A, Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta Fot. Mariusz Hertmann

Świetlica dla mieszkańców schroniska Fot. BIM

Bożenna Pietniunas, prezes placówki Fot. BIM

To największe jak do tej pory wydarzenie w życiu najmłodszej i najnowocześniejszej w Kaliszu szkoły. We wrześniu 2004 roku placówka przyjęła młodzież w nowej, funkcjonalnej siedzibie na osiedlu Dobrzec. Już wtedy gimnazjaliści zaini-cjowali kampanię pod hasłem „Patron”. Młodzież z pomocą nauczycieli, wertując karty historii i obserwując współczesność, rozpoczęła poszu-kiwania sylwetek sławnych Polaków zasłużonych dla ojczyzny – poetów, pisarzy, odkrywców, ludzi nauki – którzy byliby godnymi wyboru na patrona szkoły. W marcu ubiegłego roku przeprowadzono pierwszą turę wyborów, podczas której wyłoniono sześciu kandydatów. Jednak kiedy 2 kwietnia zmarł papież, pozostawiając świat pogrążony w żałobie, uczniowie Gimnazjum nr 9 nie mieli już żadnych wąt-pliwości co do wyboru patrona. Do Rady Miejskiej Kalisza skierowali wniosek o nadanie Gimnazjum nr 9 imienia Jana Pawła II. Uchwalę w tej sprawie kaliscy radni podjęli jednogłośnie 22 września ubiegłego roku. W jej uzasadnieniu czytamy między innymi: „Szczególne miejsce w sercu Jana Pawła II zajmowali ludzie młodzi, którzy słuchali tego, co do nich mówił [...] choć dzieliła ich przepaść pokoleń. Jego słowa trafiały do młodych serc, zagubionych w twardej rzeczywistości, poszukujących drogi życia. Kochali Go, bo umiał ich słuchać i zawsze był wierny swoim zasadom. [...] Nauczyciel, wychowawca, przewodnik, dobry, życzliwy, kochający ludzi. Nie ma lepszego wzorca osobowego dla młodych”. Okres przygotowań do nadania szkole imienia trwał kilka miesięcy. W tym czasie zorganizowano między innymi wystawę książek i publikacji o pa-pieżu, odbył się także międzyklasowy konkurs na opracowanie albumu o Janie Pawle II. Nauczyciele wraz z gimnazjalistami przygotowywali scenariusze godzin wychowawczych, poświęconych sylwetce Karola Wojtyły. Postać przyszłego patrona przy-bliżały uczniom audycje emitowane przez szkolny

radiowęzeł, w których prezentowano ciekawostki z życia papieża.

– Dzisiejsza uroczystość, będąca zwieńczeniem tych wszystkich przygotowań, połączona z poświę-ceniem sztandaru szkoły i oddaniem do użytku nowej sali gimnastycznej, jest jednym z najważniejszych dni w moim życiu zawodowym – zwieńczeniem całości pracy szkoły, którą kieruję od 1999 roku – powiedziała podczas oficjalnego nadania imienia szkole Małgo-rzata Jackowska, dyrektor Gimnazjun nr 9. Oprócz młodzieży, nauczycieli i rodziców w uroczystości wzięli udział także kaliscy radni, parlamentarzyści, przedstawiciele wojewódzkich i miejskich władz samorządowych oraz władz kościelnych. Spotkanie rozpoczęło się mszą świętą w kościele św. Piotra i Pawła, celebrowaną przez biskupa kaliskiego księdza Stanisława Napierałę i proboszcza parafii – księdza prałata Stanisława Tofila. Dalsza część uroczystości odbyła się w budynku szkolnym. Odsłonięto tablicę pamiątkową z wizerunkiem patrona, której poświę-cenia dokonał ksiądz biskup Stanisław Napierała. Odbyło się także przekazanie szkole poświęconego wcześniej sztandaru oraz ślubowanie uczniów. Gimnazjaliści przygotowali specjalnie na tę okazję program słowno-muzyczny oraz sportowe show, które towarzyszyło oddaniu do użytku nowej sali gimnastycznej. Do tej pory Gimnazjum nr 9 nie mia-ło niestety sali do prowadzenia zajęć sportowych. Nowo wybudowany obiekt jest częścią powstającej na osiedlu Dobrzec ogromnej hali widowiskowo--sportowej. Oprócz boiska treningowego znajdują się w nim pomieszczenie do ćwiczeń fitness i gry w tenisa stołowego, pokój nauczyciela, szatnie, magazyn i toalety przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Dla wygody i bezpieczeństwa uczniów budynek połączono z gimnazjum ociepla-nym korytarzem. Uroczystego przecięcia wstęgi, symbolizującego oddanie sali do użytku, dokonał osobiście prezydent Kalisza Janusz Pęcherz.

Jan Paweł II patronem Gimnazjum nr 9 w Kaliszu

Gimnazjum nr 9 w Kaliszu otrzymało imię Jana Pawła II. Uroczystości z tej okazji po-łączone zostały z oddaniem do użytku nowej sali gimnastycznej.

Młodzież Gimnazjum nr 9 im. Jana Pawła II ze sztandarem szkoły Fot. BIM

Karina Zachara

Page 12: 4 18 22 24 34 36

Nie jadłem od dwóch dniSylwia Jaśko

Ów chłopiec, który wtedy zemdlał z głodu, dziś ma swoją rodzinę i próbuje wyrzucić ze swojej pamięci głodne dzieciństwo. A opiekun, który go cucił to Grzegorz Chwiałkowski. 14 lat temu postanowił stworzyć Bank Chleba i dożywiać potrzebujących. Robi to do dzisiaj. Na pomoc pla-cówki mogą liczyć wszyscy: starsi i młodsi, zdrowi i chorzy. Pod drzwiami Banku Chleba codziennie ustawiają się setki osób. Wśród nich spotykamy dwie sędziwe panie.

Raj na ziemiPetronela Białoszewska ma 87 lat. Wie co to

głód, bo dobrze pamięta czasy wojenne. Już wtedy nie było co do garnka włożyć. I na starość też przyszło jej dokładnie oglądać każdy grosz zanim go wyda. Najgorzej było zimą. Wszystkie pieniądze szły na ogrzewanie. Na jedzenie nie zawsze starczało. Wtedy w kaliskim radiu usłyszała o akcji Banku Chleba. Grzegorz Chwiałkowski zapraszał wszystkich potrzebujących po zestaw żywności. Do wzięcia były pomidory, ziemniaki puree, pasztet i wiele innych produktów. Pani Petronela wstydziła się iść i prosić o pomoc. I wtedy do jej drzwi zapukała znajoma – 76-letnia Lidia Olejnik. Też słyszała o Banku Chleba. Razem raźniej, więc obie panie udały się do placówki przy ul. Harcerskiej 10. To, co tam zastały i co otrzymały, przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania. Dzisiaj nie mogą przestać dziękować.

– O Boże! Toż to prawdziwy dobrobyt! A ludzie tutaj tacy mili. My się do końca życia nie odwdzięczymy. Najbardziej to mi się podobają te ziemniaczki puree. Bo mogę dolać więcej wody, zagotować marchewkę i pietruszkę i mam zupkę jarzynową. A jak chcę, to mam i drugie danie. Toż to raj na ziemi. Modlimy się za tych ludzi, co tu pra-cują i dziękujemy, że takich czasów doczekałyśmy. Już nigdy głodne nie będziemy – mówi starsza pani i pakuje w torbę kapustę oraz marchewkę.

Jak wykarmić dziesiątkę dzieciW długim ogonku po chleb i kiełbasę ustawiła

się Maria Michalska. Jest tu stałym gościem. Od 12 lat przychodzi po chleb. A potrzebuje go sporo – do wykarmienia ma dziesiątkę dzieci. – Dzisiaj już są dorosłe, ale jeść przecież muszą. Szukają pracy i starają się jakoś sobie radzić. Gdyby nie było Banku Chleba, musiałabym kupować 6 bo-chenków dziennie, a to przecież wielki wydatek. Żyjemy dzięki tej placówce – mówi.

I dodaje, że czasem w garnku jest pusto. Ale to nie jest takie ważne, kiedy rodzina się kocha. – Czasem tak usiądziemy i rozmawiamy, że ja-

koś to będzie. Chleb jest, kochamy się, a to jest najważniejsze. Reszta problemów schodzi na plan dalszy – przyznaje kobieta.

Nie dla siebieDalej w ogonku spotykamy pana Zbigniewa

Andrzejewskiego. Jego stać na chleb, ale musi pomóc córce. Ona sama wychowuje ósemkę dzieci.

– To, że tu jestem, to dla mnie obowiązek. Mu-szę przecież córce pomóc. A wolę przyjść tutaj, niż zostać sam z ósemką wnucząt. Nie wiem, czy bym nad nimi zapanował – mówi.

Pan Zbigniew nie jest jedynym, który przyszedł po pomoc nie dla siebie. Tuż za nim stoi mężczy-zna, który pomaga osobie bez nóg. Co dwa dni nosi jej jedzenie.

– Żona na mnie wyzywa, że głupi jestem i że tu przychodzę. Ale ja się nie wstydzę i codziennie sobie gratuluję, że mam serce – dopowiada.

WolontariuszeW Banku Chleba pracuje 7 osób – to wolonta-

riusze, osoby, które same kiedyś potrzebowały pomocy. Teraz za pracę w placówce nie biorą pieniędzy – wystarczy im trochę jedzenia. Ale prawdziwym guru dla potrzebujących jest tutaj Grzegorz Chwiałkowski. Nie ma osoby, która do „szefa” – bo tak o nim mówią, nie zwracałaby się z szacunkiem. Słuchają go jak dzieci. Punktualnie przed 12 ustawiają się w kolejce po żywność, wiedzą, że jak się spóźnią, jedzenia nie będzie. Pan Grzegorz przestrzega zasad, które sam ustalił. Swoim donośnym głosem zachęca do odbioru chleba i zarządza, co komu wydać.

Akcja ZIMAPoza dożywianiem ubogich rodzin, kaliski Bank

Chleba prowadzi rozpoczętą zimą akcję dożywia-nia potrzebujących.

– Pamiętam – wspomina Grzegorz Chwiałkowski – kiedy w 1993 roku poszedłem do Stanisława Paraczyńskiego, kaliskiego piekarza, z prośbą o chleb dla ubogich, on mi wtedy powiedział: Ty się Grzegorz nie martw o chleb, byłoby dyshonorem dla piekarza odmówić chleba.

Ten piękny dar jest możliwy dzięki pomocy sponsorów, którzy raz po raz przekazują placówce swoje produkty. Były już pomidory od hurtowni „Calisia”, były przyprawy i ziemniaczane puree z Nestle, mięso od Witolda Werblińskiego, wafle od „Kaliszanki” i chleb od kaliskich piekarzy: Stani-sława Paraczyńskiego, Andrzeja Szuberta, Bene-dykta Owczarka, a także z piekarni Kuberackiego.

Oprócz tego od początku działalności Banku Chleba pomagają: Edward Prus oraz Zygmunt Kot-schmarow (dają świeże, kiszone ogórki, kapustę). Bank Chleba wspierają też hipermarkety, między innymi Carrefour, hurtownicy i rolnicy z Giełdy Kaliskiej. Tam codziennie rano jadą wolontariusze i dostają świeże warzywa dla podopiecznych placówki. Kiedy Bank Chleba otrzymuje większą ilość artykułów spożywczych od sponsorów, dzieli się produktami z organizacjami opiekującymi się dziećmi i noclegowniami.

Dlaczego to wszystko robią? Przecież za tę pracę nie dostają ani grosza.

– Jak bym tego nie robił, to co? Jestem na eme-ryturze, to do godz. 9 leżałbym w łóżku. Później wstałbym, po parku pochodził. A ja roboty jestem nauczony. Bez pracy to bym się zestarzał – konklu-duje Grzegorz Chwiałkowski.

Ta historia zaczyna się w 1992 roku. Jest lato, niedzielne popołudnie. Na przystani KTW w Kaliszu bawią się dzieci na półkoloniach. Nagle jeden z chłopców blednie i upada. Opiekun nie wie co robić. W końcu cuci chłopca. Szuka przyczyny omdlenia. I słyszy: – Ostatni raz jadłem w piątek, obiad w szkole. Wtedy rodzi się pomysł utworzenia Banku Chleba. Dzisiaj placówka dożywia 750 osób.

Darmowe pieczywo z Banku Chleba otrzymują:

noclegownia PCK – dzięki Sylwii Polaszczyk,

dom dziecka – z piekarni „Bułeczka z Zagorzyna”,

schronisko dla bezdomnych mężczyzn Towarzy-

stwa Pomocy im. Brata Alberta – od Tomasza

Pawlaka z Ciesielskiej, Ośrodek Wychowawczy

dla dziewcząt Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – od

Barbary Korbacz-Zaręba, kościół św. Mikołaja – od

Jadwigi Świderskiej.

Z pomocy Banku Chleba korzystają instytucje:

Szkoła Podstawowa nr 16 przy ul. Fabrycznej

Warsztat Terapii Zajęciowej Fundacji „Miłosier-

dzie” przy ul. Złotej

Dom Dziecka przy ul. Skarszewskiej

Schronisko dla bezdomnych mężczyzn To-

warzystwa Pomocy im. Brata Alberta przy ul.

Warszawskiej

Centrum Księdza Orione przy ul. Handlowej

Ośrodek Wychowawczy dla dziewcząt Sióstr

Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Poznańskiej 26

Noclegownia PCK przy ul. Dobrzeckiej

Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla

Dzieci Słabo Słyszących i Niesłyszących przy ul.

Kordeckiego

Wolontariusze Banku Chleba:

Grzegorz Chwiałkowski, Agata Jamnicka, Te-

resa Kraska, Wojciech Pacześ, Beata Sobczak,

Zofia Szczot, Wiesław Wojtasik

Wolontariusze Banku Chleba

wok

ół n

as

Page 13: 4 18 22 24 34 36

Codziennie po chleb ustawia się tłum kaliszan

Polski Zespół Dziecięcy „Grodzieńskie Słowiki”, działający przy Grodzieńskim Zjednoczeniu Spo-łecznym „Klub Polskich Tradycji Narodowych” na Białorusi, gościł w Kaliszu w dniach 29 marca-2 kwietnia. Chór działa pod dyrekcją Alicji i Andrze-ja Binertów – pedagogów Grodzieńskiej Szkoły Muzycznej.

Składający się z dzieci polskiego pochodzenia zespół (czterogłosowy chór oraz grupa instrumen-talna) powstał w 1990 roku i od tamtej pory owocnie współpracuje z polskimi organizacjami na Białorusi i w Polsce. Ma na swoim koncie nie tylko wiele wystę-pów przed publicznością białoruską czy polską, ale także niemiecką i angielską. Jest laureatem licznych nagród festiwalowych.

W piątkowy ranek, 31 marca, zespół wystąpił w sali recepcyjnej kaliskiego ratusza. Gościnnie ze „Słowikami” zaśpiewała Olga Korniej, przez dziesięć lat członkini chóru, a obecnie studentka Akademii Muzycznej w Mińsku. Ich koncert spotkał się z dużym uznaniem ze strony kaliskiej publiczności. W repertuarze „Grodzieńskich Słowików” znalazły się, oprócz pieśni polskich o tematyce patriotycznej, wojennej i religijnej, także utwory muzyków klasycz-nych: Fryderyka Chopina, Stanisława Moniuszki czy Ludwika van Beethovena, oraz pieśni w językach mniejszości narodowych obecnych na Grodzieńsz-czyźnie. Młodzi muzycy z Grodna wzięli udział w prezentacjach artystycznych uczniów Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Henryka Melcera, swoim występem uświetnili też koncert „W hołdzie Papieżowi”, który odbył się w katedrze kaliskiej. Śpiew „Grodzieńskich Słowików” rozbrzmiewał w niej również podczas niedzielnych mszy świętych. Kontakt z uznanym i zasłużonym dla upowszech-niania polskiej kultury i tradycji chórem kaliskie władze samorządowe nawiązały w listopadzie ubiegłego roku. Wówczas to na ręce wiceprezy-denta Kalisza Wincentego Edmunda Pawlaczyka wpłynęła oferta występu grodzieńskich śpiewaków w Kaliszu. „Słowiki” wystosowały zaproszenie dla kaliszan do Grodna na uroczyste obchody 15-lecia swojej działalności artystycznej.

Współgospodarzem pobytu zespołu w Kaliszu był Młodzieżowy Chór Katedry Kaliskiej „Cantate Deo” pod dyrekcją Katarzyny i Marka Kuberów. W organizację pobytu grodzieńskich śpiewaków w naszym mieście włączył się również ksiądz prałat Andrzej Gaweł, proboszcz parafii św. Mikołaja w Kaliszu. K.Z.

Zaśpiewały słowiki

Wystawy, koncerty, spotkania biznesowe, prezentacje regionalnej kuchni towarzyszyły ob-chodom Dni Kultury Rosyjskiej, które odbyły się w Kaliszu w dniach od 7 do 9 kwietnia. Honorowy patronat nad imprezą objęli: Władimir Kuzniecow, Konsul Generalny Federacji Rosyjskiej w Pozna-niu i Janusz Pęcherz, Prezydent Kalisza. Wśród uczestników imprezy, obok władz Kalisza, Konsula Władimira Kuzniecowa, byli miłośnicy kultury rosyj-skiej, a także pomysłodawcy Dni – przedstawiciele Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód.

Najważniejszym celem Dni Kultury Rosyjskiej było zapoznanie mieszkańców Kalisza z bogac-twem rosyjskiej kultury. Uroczysta inauguracja imprezy odbyła się o godzinie 14 w Liceum Ogól-nokształcącym im. Mikołaja Kopernika. Witając gości prezydent Janusz Pęcherz powiedział, że obydwa narody łączy umiłowanie tradycji i dbałość o narodową kulturę. Władimir Kuzniecow, Konsul Generalny Rosji wyraził swoje zadowolenie z tego, że Dni Kultury Rosyjskiej odbywają się w najstar-szym polskim mieście.

Spotkanie uświetniły występy: zespołu wokal-no-tanecznego uczniów szkoły rosyjskiej przy Ambasadzie Federacji Rosyjskiej w Warszawie oraz chóru „Kopernik”, pod dyrekcją Henryki Iglewskiej-Mocek, III Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika.

Dniom Kultury Rosyjskiej towarzyszyła wystawa malarstwa artystów z Sankt Petersburga, której wernisaż odbył się 7 kwietnia w Biurze Wystaw Artystycznych.

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej za-prezentowała koncert muzyki poważnej. Melomani mieli okazję wysłuchać utworów rosyjskich kompo-zytorów, Piotra Czajkowskiego i Dymitra Szostako-wicza. Orkiestrą dyrygował Adam Klocek.

W Inkubatorze Przedsiębiorczości spotkali się przedsiębiorcy rosyjscy oraz polscy z Kalisza i okolic, zainteresowani wymianą doświadczeń biznesowych. W mityngu wzięli udział: Daniel Sztandera, wiceprezydent Kalisza, Władimir Ku-zniecow, Konsul Generalny Federacji Rosyjskiej i Włodzimierz Frątczak, prezes Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód Koło Regionalne w Kaliszu.

W kaliskiej cerkwi prawosławnej wystąpił Chór Męski „OKTOICH" z Wrocławia, Prawosławnego Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego Śląskiego Okręgu Wojskowego. Wykonał cerkiewne pieśni wielkopostne. BIM

Dni Kultury Rosyjskiej

Występ Zespołu Dziecięcego „Grodzieńskie Słowiki” w kaliskim ratuszu Fot. BIM

Inauguracja Dni Kultury Rosyjskiej w Kaliszu. Występ zespołu wokal-no-tanecznego uczniów szkoły rosyjskiej przy Ambasadzie Federacji Rosyjskiej w Warszawie Fot. BIM

Wiesław Wojtasik

Lidia Olejnik i Petronela Białoszewska

Zofia Szczot pracuje w Banku Chleba od 1993 roku Fot. autorka

Page 14: 4 18 22 24 34 36

W noclegowni o 7 rano Fot. autor

Pomoc na pierwszym miejscuKrzysztof Pierzchlewski

Do kaliskiej placówki Polskiego Czerwonego Krzyża przy ul. Dobrzeckiej 2 w Kaliszu zgłasza się codziennie od kilku do kilkunastu osób. – Ży-jemy w bardzo trudnych czasach. Ludzi biednych przybywa w naszym kraju z każdym dniem – mówi Zofia Kleśta, kierownik biura Zarządu Rejonowego PCK w Kaliszu, i dodaje: – Skupiamy się głów-nie na zadaniach pomocowych. Organizujemy między innymi obozy wypoczynkowe dla dzieci pokrzywdzonych przez los, żyjących w rodzinach dysfunkcyjnych. Podczas pobytów nad morzem prowadzimy dla nich zajęcia terapeutyczne.

W tym roku taki obóz dla 50-osobowej grupy zorganizowany zostanie w Centrum Aktywnej Re-kreacji w Krzeczkowie koło Świebodzina. Wyjazdy dzieci współfinansowane są ze środków budżetu miasta. Przygotowując listę uczestników obozu placówka korzysta z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i pedagogów szkolnych.

Oprócz wsparcia najmłodszych kaliski PCK prowadzi także szkolenia w zakresie udzielania pierwszej pomocy. – To bardzo ważne, aby nie tylko dorośli, ale i dzieci potrafiły udzielić pomocy poszkodowanemu tuż po wypadku. Tych pierw-szych kilka minut może decydować o życiu – pod-kreśla Zofia Kleśta. Placówka organizuje ponadto konkursy i olimpiady wiedzy o zdrowiu. W tym roku mistrzostwa pierwszej pomocy dla młodzieży szkół ponadgimnazjalnych przeprowadzono w Zespole Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich przy ul. Wodnej w Kaliszu.

Innym istotnym zadaniem statutowym dla kali-skiego oddziału PCK jest też – jak podkreśla jego kierownik – promocja honorowego krwiodawstwa, w tym również występowanie o nadanie odznaczeń osobom szczególnie zasłużonym na tym polu.

– Obszarem naszego działania jest nie tylko miasto, ale również powiat kaliski – dodaje Zofia Kleśta. – Korzystamy z pomocy wojewody i licz-nych sponsorów, między innymi podczas przygo-towywania paczek żywnościowo-odzieżowych w okresie świątecznym.

Siostry PCK Polski Czerwony Krzyż jest – obok Polskiego

Komitetu Pomocy Społecznej – organizacją

świadczącą usługi opiekuńcze. Zlecane są one w imieniu miasta przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.

– Na PCK przypada około 109 tysięcy godzin rocznie – informuje Zofia Kleśta. – Jest to oczy-wiście liczba ruchoma, bo nigdy nie jest tak, że dokładnie wypracuje się akurat tyle godzin. Podopiecznymi są przecież osoby starsze, które często trafiają do szpitala, gdzie wymagają inten-sywniejszych form pomocy, a często po prostu umierają.

Aktualnie placówka zatrudnia 57 sióstr. Czas i zakres niezbędnej opieki określa lekarz, a na-stępnie precyzuje je Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej na podstawie wywiadów środowisko-wych i rozeznania w domu chorego. W marcu siostry opiekowały się 157 osobami, ale – jak mówi kierownik kaliskiego oddziału PCK – zwykle liczba ta jest nieco wyższa.

– Jest to bardzo trudna praca. Siostry, które są na etatach, zarabiają około 900 zł brutto, czyli wysokość najniższej płacy krajowej – mówi Zofia Kleśta. – Tymczasem w domu obłożnie chorego trzeba wykonać wiele czynności, począwszy od zakupów i przyrządzenia posiłków po zmianę opatrunków i udzielenie pierwszej pomocy.

Kaliska placówka stara się tak zorganizować swoją działalność, aby każda z sióstr pracowała nie więcej niż 8 godzin dziennie, ale rzeczywistość

jest inna. Bywa, że wizyt w domu chorego jest kilka w ciągu dnia, często bowiem opiekunka zżywa się z daną osobą, jest dla niej jedynym łącznikiem ze światem i zastępuje rodzinę.

Noclegownia Polski Czerwony Krzyż uruchomił w 1997 roku w

Kaliszu noclegownię dla bezdomnych mężczyzn. Obecnie zatrudnia ona dwóch opiekunów i pracownika go-spodarczego. Placówka jest częściowo finansowana przez miasto. Środki na jej działal-ność przekazuje również co roku wojewoda wielkopolski, drobną pomoc na konkretne zadania zapewnia także Mini-sterstwo Zdrowia. Co pewien czas noclegownię udaje się powiększyć o kilka miejsc. Ak-tualnie jest ich 40. Największe zapotrzebowanie na nocleg występuje w okresie zimowym. Wtedy placówka jest otwarta od godziny 18 do 7 rano, choć w czasie mrozów zdarzało

się, że ludzie pozostawali w niej do godziny 10, a nawet 11.

Podopieczni otrzymują w ciągu dnia jeden gorący posiłek, chleb, herbatę i przetwory. Mają także zapewnioną kąpiel, środki higieny i czystości oraz odzież.

Do noclegowni trafiają różni ludzie. W przytła-czającej większości przyczyną bezdomności jest alkohol. Zdarzają się osoby, które wyszły z więzie-nia, a sporadycznie także cudzoziemcy.

– Jeszcze nigdy nikogo nie pozostawiliśmy samego na ulicy – podkreśla Zofia Kleśta. – W skrajnych wypadkach dostawialiśmy materace w holu. Stawiamy jednak określone warunki, które znalazły odzwierciedlenie w regulaminie. Podsta-wowym jest trzeźwość. Jeśli pojawia się mężczy-zna, który jest po „jednym głębszym”, proponuje mu się spacer i przyjście za 2-3 godziny. Kiedy otrzeźwieje, zostanie przyjęty.

W sytuacjach podbramkowych noclegownia jest w kontakcie z policją.

Mężczyźni po przejściach W noclegowni PCK przebywają głównie osoby

z Kalisza i okolic. Jest jednak także spora grupa mężczyzn, którzy starają się pozostawić złe wspomnienia jak najdalej poza sobą, nawet o setki kilometrów.

Andrzej miał pracę i mieszkanie w okolicach

wok

ół n

as Działalność Polskiego Czerwonego Krzyża w Kaliszu

Page 15: 4 18 22 24 34 36

Gdańska. Kiedy po kolejnej awanturze żona wy-stawiła mu rzeczy na klatkę schodową, postanowił przyjechać do Kalisza na rodzinny Korczak, ale i ten powrót do miasta z lat młodości nie spowodo-wał opamiętania i otrzeźwienia. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna trafił do kanału – dosłownie. A ściślej - uwił sobie gniazdo z kolegami w węźle ciepłowni-czym, gdzie jakoś tolerowała ich obsługa, a nawet pozwalała korzystać z ciepłej wody, przestrzegając jednak przed uruchamianiem głównych zaworów. Policja miała na nich oko; jedyną uciążliwością były częste wizyty patroli.

Kiedy powstała noclegownia, Andrzej stał się jednym z jej pierwszych pensjonariuszy. Zarzucił już marzenia o własnym mieszkaniu. Nie wierzy, by kiedykolwiek było go stać na jego utrzymanie. – Gdybym miał stałą pracę albo chociaż robotę przez dwa tygodnie w miesiącu, to co innego – mówi prawie sześćdziesięcioletni mężczyzna. Teraz ima się różnych zajęć: muruje, tynkuje, sprząta, pomaga w gospodarstwie, ale zżyma się na nieuczciwych pracodawców, którzy nie dość że płacą grosze, to jeszcze przeciągają płatności, ile się tylko da. – Czasem bardziej opłaca się wyciągać puszki ze śmietników niż pracować u ogrodnika – twierdzi.

Inny mieszkaniec noclegowni, Tomek, po-chodzi z Kowar. Żona, którą poznał w Nysie, zajmuje z rodzicami, trzema siostrami i trzyletnim dzieckiem maleńkie mieszkanie w Ostrowie Wiel-kopolskim. Teściowie sprzyjają młodym i szanują zięcia, ale w tej ciasnocie nie da się żyć. 25-letni mężczyzna dostał stałą pracę w Kaliszu i kąt w kaliskiej noclegowni PCK. Celem, jaki sobie posta-wił, jest zdobycie własnego lokum, żeby wreszcie zamieszkać z żoną i dzieckiem.

W Kaliszu bezpieczniej Bezdomni z noclegowni PCK przy ul. Dobrzec-

kiej 2 są dobrze zorientowani w geografii tego typu placówek w Polsce. Już wiedzą na przykład, że niedawno Gdańsk zbudował nowoczesny obiekt na 150 miejsc. Kaliską placówkę na tle pozostałych uważają za „nieźle zorganizowaną i życzliwą ludziom”. Kaliska organizacja PCK stara się pomóc mieszkańcom noclegowni w za-łatwieniu wszelkich spraw służących ich wyjściu z bezdomności, a więc w znalezieniu pracy czy wyrobieniu dokumentów. Pośredniczy także w łączeniu z rodzinami lub uzyskaniu i wyposażeniu mieszkania (dotąd udało się to jej w dwóch przy-padkach).

Kaliska placówka Polskiego Czerwonego Krzyża mieści

się przy ul. Dobrzeckiej 2, tel. 062 502 68 88.

Na jubileusz 20-lecia placówki przygotowano specjalne przedstawienie zrealizowane na podsta-wie „Rewizora” Mikołaja Gogola. Wyreżyserował je Maciej Michalski, nauczyciel języka polskiego, który przygotowywał już spektakle z okazji pięcio-, dziesięcio- i piętnastolecia szkoły. Jak podkreśla sam twórca, tegoroczny „Inspektor” w niczym nie przypomina wcześniejszych przedstawień: monumentalnych i patetycznych, z ponad setką wykonawców. – Pomysł zrodził się przed rokiem, kiedy dyrektor szkoły zaproponował mi przygo-towanie programu satyrycznego z komicznymi tekstami, sytuacjami i postaciami. Zasugerował, żeby zamiast przedstawienia pełnego powagi, egzystencjalnych refleksji, tym razem zrobić coś śmiesznego o szkole, uczniach i nauczycielach. Od razu przypomniałem sobie o „Rewizorze”. W ten sposób na dwudziestolecie szkoły powstało coś w zupełnie innym stylu – wyjaśnia Maciej Mi-chalski. Nietypowa okazała się także obsada spek-taklu: wystąpili w nim nauczyciele, uczniowie oraz absolwenci Szkoły Podstawowej nr 18 – obecni lub byli aktorzy Sceny TAM-2 w Klubie Osiedlowym Kaliskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.

Rozwojowa szkołaPrzez dwadzieścia lat istnienia Szkołę Podstawo-

wą nr 18 – największą placówkę oświatową w mie-ście – ukończyło aż 3141 młodych mieszkańców Kalisza. Działalność dydaktyczno-wychowawczą szkoła rozpoczęła 1 września 1986 roku. Najpierw mieściło się w niej trzydzieści oddziałów oraz dwie klasy przedszkolne. Równocześnie z tworzeniem bazy dydaktycznej kierownictwo placówki zaczęło starać się u władz oświatowych o status szkoły sportowej. Udało się to w 1990 roku jako pierwszej szkole w mieście. Placówka rozpoczęła wówczas realizację pełnego programu dydaktyczno-wy-chowawczego przewidzianego dla szkoły tego typu i opartego na programach szkolenia z lekkiej atletyki oraz piłki siatkowej. Wkrótce obok klas sportowych powstały kolejne zespoły profilowane, specjalizujące się w różnych dziedzinach nauki: matematyczno-informatyczne, teatralna i prawno--obywatelska. 25 stycznia 1994 roku uchwałą Rady Miejskiej Kalisza szkoła otrzymała imię wybitnego sportowca Janusza Kusocińskiego. Trzy lata później Rada Rodziców ufundowała sztandar, który oficjalnie wręczono 28 lutego 1997 roku. Rok szkolny 1999/2000 przyniósł istotne zmiany organizacyjne w oświacie. Na mocy uchwały Rady Miejskiej z 20 maja powstał Zespół Szkół nr 10 sku-piający w jednym gmachu Szkołę Podstawową nr 18 i Gimnazjum nr 10. Decyzją władz oświatowych 1 września 2003 roku powstały w szkole dwie grupy dzieci z autyzmem. Stworzono im bardzo dobre

warunki do pracy i zabawy, ale – co najważniejsze – udowodniono, że szkoła łamie granice podzia-łu na niepełnosprawnych i w pełni zdrowych, tworząc cenną wspólnotę uczącą tolerancji, zrozumienia i niesienia pomocy innym ludziom. Realizowany przez szkołę program dydaktyczny przynosi wyśmienite rezultaty. Jest ona jedną z najlepszych placówek oświatowych w mieście, jeśli chodzi o wyniki uzyskiwane przez uczniów na sprawdzianach kończących kolejne etapy edukacji.

– Możemy pochwalić się także liczną grupą laureatów konkursów i olimpiad przedmiotowych, zwłaszcza z języka polskiego, matematyki, fizyki, przyrody, chemii i historii – mówi Wacław Szczap, dyrektor szkoły. – Nasi wychowankowie zdobywali mistrzowskie tytuły podczas wielu zawodów spor-towych w regionie, a nawet w Polsce.

Odniesione sukcesy szybko zostały zauważone przez instytucje naukowe i władze oświatowe. W 1995 roku stałą współpracę ze szkołą nawiązał Uniwersytet im. Adama Mickiewicza. Studenci tej uczelni odbywają tutaj praktyki pedagogiczne, zdobywają pierwsze doświadczenia. Uczniowie i nauczyciele kaliskiej szkoły utrzymują też kontakt z Uniwersytetem Wrocławskim, a konkretnie z profesorami Janem Miodkiem i Mieczysławem Inglotem, którzy wykładają kaliskiej młodzieży zawiłości języka polskiego.

W placówce prężnie działają także koła przedmiotowe i kluby tematyczne: polonistyczny, teatralny, informatyczny, Ligi Ochrony Przyrody, PTTK i cieszący się dużym uznaniem Klub Euro-pejczyka. Dobrze rozwija się także współpraca szkoły z różnymi placówkami edukacyjnymi Unii Europejskiej. Już parokrotnie młodzież z Zespołu Szkół nr 10 gościła koleżanki i kolegów z Holandii i Niemiec. Uczniowie kaliskiej szkoły odwiedzili także liczne kraje starego kontynentu, bądź to w ramach wymiany z Holendrami i Niemcami, bądź też podczas organizowanych wycieczek do Anglii, Belgii czy Francji. K.Z.

20-lecie Szkoły Podstawowej nr 18

Podczas uroczystości 20-lecia Szkoły Podstawowej nr 18 o jej historii i tradycjach mówił dyrektor Wacław Szczap Fot. BIM

Uroczystością zorganizowaną w Centrum Kultury i Sztuki z udziałem władz samorzą-dowych i oświatowych, kadry pedagogicznej, rodziców, uczniów i zaproszonych gości uczczono dwudziestolecie Szkoły Podstawowej nr 18.

Page 16: 4 18 22 24 34 36

spra

wy

socj

alne

Naszym zadaniem jest pomagać ludziom

PRACA SOCJALNA – działalność zawodowa mająca na celu pomoc osobom i rodzinom we wzmacnianiu lub odzyskiwaniu zdolności do funkcji w społeczeństwie poprzez pełnienie odpowiednich ról społecznych oraz tworzenie warunków sprzyja-jących temu celowi.

O Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej słyszał

zapewne każdy w naszym mieście. Nie wszyscy

jednak wiedzą, na czym polega działalność tej

instytucji. Dziesięciu przypadkowo spotkanym na

ulicy przechodniom zadałam pytanie: Co to jest

MOPS? Wszyscy bez namysłu odpowiadali, że jest

to biuro wypłacające ubogim zasiłki. Tymczasem

to nie jedyna działalność tej placówki. Miejski

Ośrodek Pomocy Społecznej zajmuje się również

między innymi pomocą w poszukiwaniu pracy,

udzielaniem porad prawnych, leczeniem odwyko-

wym czy pomocą w uzyskaniu mieszkania.

Moja „starsza siostra”Halina Michalska* miała problem z nastoletnim

synem. Chłopak wagarował, nie uczył się, aż

wreszcie zaczął kraść. Nie pomagały upomnienia,

rozmowy ani wizyty u psychologów. Nastolatek

trafił w końcu do ośrodka wychowawczego w

Pobiedziskach koło Poznania. Rozstanie z synem

nie było dla matki łatwe. Mimo to nie mogła ona

pokazać swojej słabości dziewięcioletniej córce

– Agnieszce. Dziewczynka miała niskie poczucie

własnej wartości, często z góry zakładała niepo-

wodzenie swoich przedsięwzięć, zamknęła się na

świat. Nieodpowiednia postawa matki mogłaby

źle wpłynąć na córkę. Pani Halina nie mogła po-

święcać Agnieszce całego swojego czasu, gdyż

utrudniały jej to obowiązki. – Nie wiedziałam co

mam robić. Bałam się, że Agnieszka może skoń-

czyć podobnie jak mój syn. Nie chciałam tego

– mówi matka. – Kiedy w Miejskim Ośrodku Pomo-

cy Społecznej powiedziałam o swoich obawach,

zaproponowano mi pomoc – dodaje.

Program „Starszy brat, starsza siostra” w kali-

skim Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej jest

realizowany dopiero od kilku miesięcy. Mimo to już

przynosi efekty. To projekt profilaktyczny. – Dziec-

ku przydzielamy wolontariusza, z którym spędza

ono czas. Taki kontakt trwa przynajmniej rok. W tym

czasie można osiągnąć cel – mówi Jadwiga Kozak.

– Spotkania takie to zabawa i nauka połączona z

terapią – dodaje.

Kiedy do Agnieszki przyszła wolontariuszka

Karolina, dziewczynka rzuciła się jej na szyję.

– Od razu ją polubiłam, to była taka miłość od

pierwszego wejrzenia – z błyskiem w oczach wspo-

mina Agnieszka. Od tego czasu Karolina zaczęła

regularnie odwiedzać dziewczynkę. Trwa to już

kilka miesięcy. Odrabiają razem lekcje, chodzą

na spacery, na lody i ciastka, a także wymyślają

wspólne gry i zabawy. – To po prostu chyba cud!

Minęło kilka miesięcy, a widać już efekty – twierdzi

matka dziewczynki. – Agnieszka stała się bardziej

otwarta, jeśli ma coś zrobić, to już nie zakłada z

Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej

góry niepowodzenia. Widać różnicę – dodaje.

Zdaniem pani Haliny osiągnięcie tego przez nią

samą byłoby niemożliwe.

Byłem na dniePiwo, wódka, wino, a nawet denaturat i ciągłe

awantury z rodzicami – jeszcze 1,5 roku temu to

była codzienność dla Arka Witczaka, 32-letniego

bezrobotnego z Kalisza. – Wszystko zaczęło się

od spontanicznych imprez i rozrywkowych kole-

gów. Nawet nie wiem kiedy zostałem alkoholikiem

– mówi mężczyzna. Przez dziesięć lat liczył się dla

niego tylko kieliszek. Mężczyzna potrafił kilka razy

dziennie trzeźwieć i znów się upijać. Nie wiedział,

który jest rok, miesiąc, jaki dzień czy godzina.

To nie miało dla niego znaczenia. – Ważne było

jak skombinować trochę grosza, żeby chociaż

na denaturat starczyło – mówi 32-latek. Zaczął

kraść. Trafił na rok do więzienia. Jednak niewiele

go to nauczyło, bo kiedy wyszedł na wolność,

robił to samo.

O to, by zgłosił się do lekarza i coś ze sobą

zrobił, wielokrotnie prosili go rodzice. Jednak ich

prośby i namowy kończyły się awanturą. – Każ-

dego wieczoru, dnia czekaliśmy z przerażeniem,

kiedy Arek wróci do domu, bo wiedzieliśmy, że

będzie pijany i że będzie się awanturował – mówią

rodzice mężczyzny. Byli bezradni, nie wiedzieli

w jaki sposób pomóc synowi. Wstydzili się jego

czynów. Ludzie zgłaszali się do rodziców po pie-

niądze, które Arek od nich pożyczał. – Któregoś

dnia myślałem, skąd wziąć kasę na picie. Jeden z

kolegów powiedział wtedy, że on dostaje pieniądze

z MOPS-u, bo jest bezrobotny. Uznałem, że to

dobry pomysł – opowiada Arek.

– Syn złożył wniosek. Po pewnym czasie przy-

szedł do nas pracownik socjalny, by przeprowa-

dzić wywiad środowiskowy. Postawił warunek, że

Arek ma nie pić, na co syn przystał – mówi matka

mężczyzny. – To był szok, bo myśmy wielokrotnie

namawiali, prosili – i nic. A pracownik socjalny

przyszedł parę razy i poskutkowało – dodaje.

Arek Witczak zaczął uczęszczać do klubu AA,

dostał zapomogę i od 1,5 roku nie pije. Regularnie

odwiedza lekarzy i przyjmuje leki. Jak twierdzi, nie

jest łatwo i czasem przychodzi myśl, by chwycić

za butelkę. – Nie pozwolę, by rządził mną alkohol.

Wiem, że wyrządziłem krzywdę rodzicom i muszę

to naprawić – mówi.

Teraz zamiast pod sklep z kolegami idzie na

ryby, ogląda filmy przyrodnicze, czasami czyta

gazety. Odnalazł swoje zainteresowania i sens

życia. Chociaż ze względu na lekki stopień niepeł-

nosprawności wciąż ciężko mu znaleźć pracę, nie

rezygnuje. – Byłem na dnie, ale się podniosłem i

to jest najważniejsze. Teraz szukam pracy i wiem, że ją znajdę – podsumowuje.

Przełamać barieryRodzina Kalinieckich pochodziła z Żytomierza.

W czasie wojny zostali wysiedleni i osadzeni we wsi Kellerowka w Kazachstanie. Latami starali się powrócić do Polski. Udało się to dopiero w 1997 roku, z pomocą księży jezuitów. W ciągu kilku miesięcy rodzina w komplecie zamieszkała w Kaliszu. Rada Miasta uchwaliła, że uchodźcom należy się mieszkanie i utrzymanie. Pomoc ma-terialna jednak nie wystarczała. Kalinieccy nie znali języka polskiego, przepisów polskich, zasad ubezpieczenia i nie byli przystosowani do życia w mieście. – Całe życie mieszkałam na wsi. Człowiek nigdy nie był w mieście, a teraz ma w nim żyć? Kiedy przyjechaliśmy do Polski, myślałam, że nie damy rady – opowiada Alona Kaliniecka. – Poza tym na wsi mieszkaliśmy w małej ziemiance, a tu – mieszkanie jak z bajki – dodaje.

Naprzeciw rodzinie Kalinieckich wyszli pracow-nicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Po-mogli im nie tylko w osiedleniu i załatwieniu spraw urzędowych. Byli i są obecni w wielu ważnych wydarzeniach życiowych rodziny Kalinieckich. Na przykład jedna z pracownic była przy poro-dzie wnuka. – Do dzisiaj utrzymujemy kontakt z ośrodkiem i jego pracownikami. Odwiedzamy się, jesteśmy zapraszani na różne uroczystości okolicznościowe, na przykład na Dzień Kobiet. Dzięki ludziom z MOPS-u teraz czuję się w tym mieście o wiele lepiej, jak w domu – mówi Alona Kaliniecka.

– Naszym zadaniem jest pomagać ludziom, nie tylko biednym. Pomagamy im w odzyskaniu siły i wiary w życie. Bo wiara czyni cuda – podsumowuje Jadwiga Kozak, kierownik Działu Pomocy Środowi-skowej.

*Imiona i nazwiska bohaterów reportażu zostały

zmienione

Urszula Szuleta

Rys. Wojciech Stefaniak

Page 17: 4 18 22 24 34 36

Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej organizuje wigilie dla seniorówFot. Arkadiusz Staniszewski

Jak otrzymać pomoc? Przewodnik po Miejskim Ośrodku Pomocy SpołecznejCele i zadania ośrodka

Cele działania Miejskiego Ośrodka Pomocy

Społecznej reguluje ustawa z dnia 12 marca 2004

roku o pomocy społecznej (Dz. U. z 2004 roku, nr

64, poz. 593 z późniejszymi zmianami). Placówka

realizuje je w trzech działach obejmujących pomoc

środowiskową, specjalistyczną pomoc rodzinie

oraz rehabilitację społeczną i zawodową.

Do podstawowych zadań ośrodka należy praca

socjalna na rzecz potrzebujących osób i rodzin.

Polega ona między innymi na przygotowaniu do

pełnienia określonych ról społecznych. Kaliski

ośrodek wspiera także materialnie, przyznając

potrzebującym określone świadczenia pieniężne

– stałe, celowe lub okresowe zasiłki. Jednostka

organizuje ponadto usługi opiekuńcze, zapewnia

schronienie i gorący posiłek. W uzasadnionych

przypadkach zajmuje się również sprawieniem

pogrzebu.

Kto może się zgłosić po świadczenia pieniężne?

Zgodnie z art. 2 ust. 1 wspomnianej wcześniej

ustawy pomoc skierowana jest do osób i rodzin,

które po wykorzystaniu własnych uprawnień,

zasobów i możliwości znajdują się nadal w trud-

nym położeniu. Ich sytuacja wynika najczęściej z

sieroctwa, bezdomności, wielodzietności czy bez-

robocia. Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy

Społecznej wskazują także na inne przyczyny:

niepełnosprawność, ciężką chorobę, alkoholizm

czy narkomanię. Wsparcie w kaliskim ośrodku

uzyskać mogą również byli więźniowie, uchodźcy

oraz osoby dotknięte ciężką sytuacją losową lub

kryzysową.

Aby otrzymać świadczenie pieniężne, należy

jednak spełnić kilka warunków, między innymi

podstawowe kryterium dochodowe. W przypadku

osoby samotnie gospodarującej nie powinno ono

przekroczyć 461 zł, dla osoby w rodzinie – 316

zł. Oprócz zaświadczenia o uzyskiwanych przez

rodzinę dochodach ubiegający się o pomoc finan-

sową powinni także dostarczyć odcinek od eme-

rytury lub renty. Osoby bezrobotne zobowiązane

są ponadto przedstawić aktualne zaświadczenie

z Powiatowego Urzędu Pracy. W uzasadnionych

przypadkach wymagane jest potwierdzenie wy-

sokości otrzymywanych lub płaconych na rzecz

innych osób alimentów, dokumentacja powinna

również obejmować decyzje Biura Świadczeń Ro-

dzinnych. W zależności od indywidualnej sytuacji

ubiegający się o świadczenia społeczne powinni

przedłożyć takie dokumenty jak: zaświadczenie z

urzędu gminy o wielkości gospodarstwa rolnego (w

hektarach przeliczeniowych), zaświadczenie o do-

chodach uzyskiwanych z prowadzonej działalności

gospodarczej (wydane przez urząd skarbowy),

orzeczenie o stopniu niepełnosprawności i inne

niezbędne do ustalenia sytuacji materialno-bytowej

rodziny dokumenty.

Pomoc jest udzielana po przeprowadzeniu

przez pracownika socjalnego wywiadu środowi-

skowego. Pod uwagę brane są także sytuacja

osobista potrzebującego oraz rodzaj wskazanego

świadczenia.

Wsparcie dla rodzinDział Specjalistycznej Pomocy Rodzinie Miej-

skiego Ośrodka Pomocy Społecznej zajmuje się

pomocą na rzecz dzieci z rodzin niewydolnych

wychowawczo, całkowicie lub częściowo pozba-

wionych opieki rodziców. Umieszcza je w rodzi-

nach zastępczych, rodzinnych domach dziecka

czy placówkach opiekuńczo-wychowawczych.

Pomaga także dorosłym wychowankom rodzin

zastępczych i placówek opiekuńczo-wychowaw-

czych, którzy wymagają wsparcia lub częściowej

opieki. Zajmuje się umieszczaniem osób w domach

pomocy społecznej i ośrodkach wsparcia bądź w

mieszkaniach chronionych. Udziela także specja-

listycznych porad prawnych, psychologicznych i

pedagogicznych. Uprawnienia do tego rodzaju

świadczeń ustalane są w oparciu o pisemny wnio-

sek osoby zainteresowanej lub jej przedstawiciela

ustawowego. Wymagane jest także odpowiednie

postanowienie sądu. Konieczny jest również wy-

wiad środowiskowy z wnioskodawcą. W przypadku

ubiegania się o umieszczenie w domu pomocy

społecznej potrzebny jest wywiad środowiskowy

z osobami zobowiązanymi do pomocy zgodnie

z kodeksem rodzinnym i opiekuńczym. Decyzję

kierującą i ustalającą odpłatność wydaje dyrektor

kaliskiego ośrodka.

Pomoc niepełnosprawnymDział Rehabilitacji Miejskiego Ośrodka Pomocy

Społecznej zapewnia pomoc osobom niepełno-

sprawnym. Dotyczy to między innymi likwidacji

barier architektonicznych w ich mieszkaniach

czy ograniczenia trudności w komunikowaniu

się niepełnosprawnych z otoczeniem. Ośrodek

ponadto wspiera niepełnosprawnych materialnie,

finansując turnusy rehabilitacyjne oraz przekazując

środki na sprzęt rehabilitacyjny i ortopedyczny.

Udziela też pożyczek na rozpoczęcie działalności

gospodarczej.

O taką pomoc mogą ubiegać się osoby ze

stwierdzoną niepełnosprawnością przez Zespół

ds. Orzekania o Niepełnosprawności lub lekarza

orzecznika ZUS. Do pisemnego wniosku złożone-

go na specjalnym druku dostępnym w Miejskim

Ośrodku Pomocy Społecznej należy – oprócz

orzeczenia o niepełnosprawności – załączyć także

oświadczenie o dochodach.

Chcesz wiedzieć więcej...Szczegółowe informacje na temat kaliskiego

Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej znajdują

się na stronie internetowej http://mops.kalisz.bip-i.

pl w Biuletynie Informacji Publicznej.

Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej mieści się

przy ul. Kościuszki 1a, tel. 062 75745 10 oraz przy

ul. Granicznej 1, tel. 062 768 57 50. R.E.

Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej powstał w 1990 roku. Wskutek reformy administracyjnej kraju w 1999 roku Kalisz uzyskał status miasta na prawach powiatu. Wtedy zaczęły również obowią-zywać reformy systemu ubezpieczeń społecznych, ochrony zdrowia oraz oświaty. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej przejął wiele nowych zadań. Placówka – zgodnie ze swoim statutem – sprawuje nadzór nad Domem Pomocy Społecznej, Dzien-nym Domem Pomocy Społecznej, Środowiskowym Domem Samopomocy „Tulipan”, Domem Dziecka i Centrum Interwencji Kryzysowej.

Od wielu lat Miejski Ośrodek Pomocy Społecz-nej ściśle współpracuje z licznymi organizacjami pozarządowymi z terenu naszego miasta, takimi jak Polski Czerwony Krzyż, Polski Komitet Pomocy Społecznej, Caritas diecezji kaliskiej, Stowarzy-szenie Pomocy Rodzinie „Bank Chleba”, Polskie Stowarzyszenie Diabetyków, Kaliski Klub „Ama-zonki” czy Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta. Współpraca ta pozwala na pełniejsze zaspokojenie potrzeb mieszkańców miasta, zarówno w zakresie pomocy materialnej, usługowej, jak i szeroko rozu-mianej pracy socjalnej.

Page 18: 4 18 22 24 34 36

Niechciane, porzucane w szpitalach, zanie-dbane w patologicznych rodzinach, zostawiane samym sobie w domach, gdzie bardziej od dziecka liczą się pieniądze, kariera czy wygoda, bite i poniżane nie tylko przez ojców alkoholików, ale i przez wykształconych nobliwych tatusiów. Wszystkie są nasze. Czyli właściwie czyje? To pytanie zadajemy sobie z panią Urszulą Pilarską, pedagogiem Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, siedząc w ciasnych jego pomieszczeniach przy ul. Fabrycznej.

Dokąd zmierza Dom Dziecka? Sytuację dzieci, które potrzebują naszej opieki,

ponieważ ich biologiczni rodzice nie chcieli albo nie potrafili wywiązać się z zadań, jakie na dorosłe-go człowieka nakłada rodzicielstwo, doskonale ilu-struje historia kaliskiego Domu Dziecka. Placówka kilka lat temu obchodziła stulecie swojego istnienia, czyli – delikatnie rzecz ujmując – osiągnęła wiek bardziej niż dojrzały. Z założenia miała sprawować opiekę nad dziećmi powyżej trzeciego roku życia. Przed stu laty towarzyszyła jej druga, pokrewna w zadaniach, tyle że przeznaczona dla najmłod-szych, od noworodków począwszy, po dzieci trzyletnie. Był to Dom Małego Dziecka przy ulicy Stawiszyńskiej. Budynek, zaplanowany zgodnie ze swoim przeznaczeniem, miał obszerną oszkloną werandę z otwieraną ścianą przednią. Kiedy wio-senne słońce mocniej zaświeciło, można tu było wywieźć maluchy w łóżeczkach, zapewniając im w ten sposób zdrowy sen na świeżym powietrzu, bez przysparzania personelowi zbyt wielu kłopotów. W czasach znacznie nam bliższych, jak zwykle dla oszczędności, ktoś wpadł na „świetny” pomysł, by obie placówki połączyć w jedno. W wyniku przeprowadzki maluchy zasiedliły najwyższe piętro Domu Dziecka przy Skarszewskiej 3. Przyszedł kres słonecznym kąpielom – niełatwo ćwierć setki dzieci ubrać i znieść do ogródka na półgodzinną drzemkę. Znacznie łatwiej przenosić bobasa w urzędniczych papierach niż w swoich własnych objęciach.

Kilka lat temu, w ramach kolejnych oszczędno-ści (jako że przecież dzieci rodzi się coraz mniej), zlikwidowano praktycznie Dom Małego Dziecka. Zostało miejsce dla 3-4 maluchów, resztę od tego czasu wywozi się do Krzyża. Miejsce pozostałych zajęli dużo starsi koledzy, nastoletni narkomani, którzy w błyskawicznym tempie stali się idolami o połowę młodszych małolatów, co tym ostatnim nie wróży zbyt dobrze. Strach tu teraz pracować, a co dopiero żyć! Kolejne przeprowadzki na papierze, tak jak poprzednie, nie sprawdziły się w życiu. I na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, czy mamy jeszcze Dom Dziecka, czy może już „poprawczak”?

Idzie nowe Dom Dziecka w tworzonym obecnie systemie

opieki nad dziećmi jest elementem reliktowym. Autorzy nowego porządku preferują w tej chwili

Niełatwe życie dziecka

tak zwane zastępcze środowisko rodzinne. Tworzy je cała plejada różnorodnych rodzin zastępczych. Wymieńmy je według porządku. Są to:

– rodziny zastępcze spokrewnione z dziec-kiem,

– rodziny zastępcze nie spokrewnione z dziec-kiem,

– rodziny zastępcze zawodowe nie spokrewnione z dzieckiem, a wśród nich:

– wielodzietne, czyli opiekujące się 3-6 dzieć-mi,

– specjalistyczne, opiekujące się dziećmi z roz-maitymi defektami,

– pełniące funkcję pogotowia rodzinnego.Podział, choć wydaje się jasny i klarowny, w

życiu gmatwa się niczym kłębek nici w rękach małego „popsuja”.

Mów mi „mamusiu”, wnusiu! Rodziny zastępcze spokrewnione z dzieckiem

to najbardziej „naturalna” forma opieki, bowiem dziecko zostaje pośród swoich, których zna i kocha. Powodem, dla którego babcia lub ciocia zostają „mamusią”, albo dziadek „tatusiem”, może być śmierć naturalnych rodziców. Coraz częściej jednak taka zamiana ról związana jest z wyjazdami zagranicznymi za pracą. Kiedy rodzice dorabiają się w Anglii lub Hiszpanii, czy Bóg wie jeszcze gdzie, obowiązki wychowawcze spadają na dziadków. Tak przynajmniej bywa w jako tako normalnie funkcjonującej rodzinie. Bywa, że rodzice nazbyt się na „saksach” zasiedzą, gdy tymczasem dziadkowie ledwie zipią na emeryckiej rencie – i problem gotowy. Według prawa najbliżsi krewni (dziadkowie, pracujące rodzeństwo) mają święty obowiązek wychowywać w ten sposób osierocone dzieci. Ale świętość obowiązku to jedno, a realia życia to drugie, zatem bywa, że sąd uznaje zastępczy charakter rodziny, a samorządy dofinansowują wychowanie. Wiele jednak zależy od ludzkiej dobrej woli. Córka pani N. powiła swoje pierwsze dziecko jako uczennica szkoły średniej. Z powodu niedojrzałego wieku młodej matki babcia została rodziną zastępczą. Kiedy na świecie poja-wiło się następne dziecko, a młody tatuś wyparł się ojcostwa, dziewczę nadal kontynuowało naukę w tej samej szkole, z tym jednak że skończyło 18 lat. Babci rodziny zastępczej wobec kolejnego wnuka nie uznano. Tym sposobem pani N. wychowuje w tej chwili trójkę dzieci: jedno naturalne, jedno „zastępcze” i jedno nieformalne.

Wszystko w tym samym domu i za te same mizerne pieniądze. Nie zachęcamy nikogo do życia na koszt państwa, czy jednak nie dałoby się

poszukać takiego rozwiązania, by wilk był syty, a owca bezpieczna?

Nasze cudze dzieci Wzięcie cudzego dziecka to zawsze pewne

ryzyko. Łatwiej je podjąć, gdy rodzina nie ma własnych dzieci, ale wtedy na ogół ludzie dążą do adopcji. Adoptowane, czyli – inaczej – przyspo-sobione dziecko staje się naszym własnym, ma wszelkie prawa dziecka rodzonego, a i rodzice mają prawa rodziny naturalnej. Nad rodziną za-stępczą wisi widmo tymczasowości, po pierwsze z tego względu, że dziecko jest w niej umieszczane do czasu pełnoletności, po drugie z racji często nieuregulowanej jego sytuacji prawnej. W wypadku adopcji rodzice biologiczni pozbawieni są jakiejkol-wiek władzy nad potomkiem, do rodziny zastępczej przyjmuje się także dzieci, wobec których naturalni rodzice mają władzę zawieszoną lub ograniczoną. A to oznacza prawo do kontaktów z dzieckiem, choć mało kto z niego korzysta.

Kasia, która kończy właśnie 19 lat i wybiera się na studia, nigdy nie doczekała się wizyty matki, mimo że bardzo czekała. Państwo T., wprost przeciwnie, dziękują Panu Bogu za to, że ich podopieczni unikną wizyty rodziców. Pięcio- i sześciolatek do dzisiaj noszą na ciele ślady pasa wyniesione z najwcześniejszego dzieciństwa, krzyczą w ciemnościach i moczą się przy byle stre-sie. Ciepła atmosfera domu państwa T. sprawiła, że dzieci z czasem stały się spokojniejsze, być może jednak już nigdy nie pozbędą się nocnych koszmarów i uciążliwej reakcji na stres. Czas po-każe. Dziś maluchy wołają: „Mamo, tato, kochamy was!” – gdy tymczasem pani T. kolejny raz z rzędu pierze zanieczyszczony tapczan i zmienia malcom ubranie. Choć nerwy czasem puszczają i ma wszystkiego dość, nie wyobraża sobie rezygnacji z tego trudnego macierzyństwa. Własne, powoli dorastające dzieci pomagają jak potrafią. Nie zawsze jednak tak bywa. Zdarza się, że sprowa-dzenie „młodszego braciszka” dla swego jedynaka owocuje w efekcie totalnym fiaskiem, nawet jeśli jedynak marzył o rodzeństwie. Trzeba pamiętać, że przyjmowane do rodzin zastępczych dzieci mają za sobą niewesołą przeszłość, brzydkie nawyki wyniesione z domu, często „trudny charakter” i wiele zaniedbań natury wychowawczej. Trudno się im dostosować do nowej rzeczywistości, wejść w dobre relacje z innymi, pogodzić ze swoim życiem. Potrzeba im wiele miłości i mądrej konsekwencji. W relacjach między młodymi jedna i druga szybko wygasają, aż wreszcie pada dramatyczne: „Albo ja, albo on”. Tertium non datur. *

Jolanta Delura

Rys. Wojciech Stefaniak

Page 19: 4 18 22 24 34 36

Zawodowe rodzicielstwo W czasach wszechobecnej komercjalizacji

także rodzicielstwo stało się towarem handlowym. Zawodowstwo rodzin zastępczych nie spokrew-nionych z dzieckiem polega właśnie na tym – na wychowywaniu dziecka w rodzinie w zamian za odpowiednie gratyfikacje. Potrzeba jednak do tego odpowiednich warunków. By zostać rodziną zawodową, trzeba przyjąć do domu od trójki do sześciorga dzieci. W wypadku dzieci chorych wystarczy przyjąć troje, choć w Polsce dzieci chore nie mają specjalnie „wzięcia”, przypuszczalnie ze względu na kiepski stan służby zdrowia i niski standard życiowy przeciętnej rodziny. Z tych to powodów, a nie z braku serca, wiele polskich chorych dzieci trafia w końcu do rodzin adop-cyjnych za granicą. Zanim to się jednak stanie, ośrodki adopcyjne mają obowiązek upewnić się ostatecznie, że wszelkie drogi poszukiwań w kraju zostały wykorzystane. Jeżeli półroczne poszuki-wania w Polsce nie dadzą efektu, można przyjąć deklarację rodziny zagranicznej. Procedura jest co prawda długa i skomplikowana, mimo to ostatnimi czasy udało się umieścić chore dziecko z Kalisza w rodzinie francuskiej, kolejne oczekuje adopcji do Włoch.

Rodzina zawodowa, z racji swego statusu, dysponuje podwójnymi środkami: z jednej strony za zawodową opiekę nad dziećmi, z drugiej – na-leżną każdemu dziecku określoną kwotą pieniężną na jego utrzymanie. W czasach tak wysokiego bezrobocia, zwłaszcza wśród kobiet, zakładanie rodzin zawodowych może być propozycją dość interesującą, byleby nie chodziło wyłącznie o pieniądze. To samo zastrzeżenie dotyczy rodzin pełniących funkcję pogotowia rodzinnego. Do takich właśnie rodzin winny trafiać dzieci pozo-stawione w szpitalach na czas do uregulowania sytuacji prawnej dziecka, czyli ustawowe sześć tygodni, w których matka ma podjąć decyzję o przyjęciu bądź pozostawieniu dziecka. Czasami jednak sprawy się ślimaczą, a dziecko tkwi w Domu Dziecka. Gdyby było pod dostatkiem pogotowi rodzinnych, Dom Dziecka byłby niepotrzebny. Szkopuł jednak w tym, że przepisy przewidują stałą ich „gotowość”, a to znaczy, że samorząd musiałby zapłacić rodzicom-pracownikom także w tym okresie, gdy oczekują oni na przyjęcie dziecka. Tego samorządom za wiele. Wolą wybrać gorsze warunki, byle zaoszczędzić. Pytanie tylko, czy nie są to oszczędności pozorne? Pamiętam mądrość moich dziadków, którzy zwykli mawiać, że ludzi biednych nie stać na to, by kupować byle co. Chyba się warto nad tym zastanowić.

Na straży dobra dziecka Gdzie jest interes, są i „przekręty”. To złota

polska zasada ostatnimi czasy. Dlatego trzeba sporo rozwagi, by umieścić dziecko w takiej rodzinie, która zagwarantuje mu nie tylko dobre dzieciństwo, ale i odpowiedni start w życie dorosłe. Czym zatem powinni się wykazać kandydaci na

rodziców zastępczych, jakich dopełnić formalno-ści, by zakwalifikować się do ścisłego finału? Oto odpowiedź:

– Po pierwsze należy złożyć w Ośrodku Adop-cyjnym podanie, określając, jakiego typu rodzinę pragniemy założyć, ile dzieci przyjąć, czy może to być rodzeństwo, w jakim wieku, jakiej płci... Te pytania dotyczą jednak bardziej rodzin adopcyj-nych niż zastępczych, które winny przyjąć każde dziecko, by nie zostawiać żadnego w warunkach Domu Dziecka.

– Ponadto Ośrodek rozpoznaje szczegółowo sytuację zgłaszającej się rodziny. Najlepiej, by była ona pełna, choć dopuszcza się także opiekę osób samotnych. Konieczne jest dostarczenie zaświad-czeń lekarskich poświadczających dobry stan zdrowia, brak chorób społecznych, psychicznych czy cukrzycy, bardzo destrukcyjnej dla zdrowia człowieka. Należy także dostarczyć stosowne za-świadczenie z poradni uzależnień i poświadczenie niekaralności. O tym, że ostrożności nigdy dosyć, świadczy fakt, że o stworzenie rodziny zastępczej zabiegał człowiek z piętnastoma wyrokami na koncie, w tym za nierząd i nakłanianie do niego nie-letnich. Aż strach pomyśleć, do czego by doszło, gdyby nie czujność pracowników Ośrodka!

– Jest wreszcie obowiązkiem Ośrodka Adop-cyjnego i Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej przeszkolić kandydatów w zgodzie z odpowied-nimi normami. Tematyka tych szkoleń dotyczy wszelkich problemów, jakie mogą się pojawić w trakcie wychowania, tak natury wychowawczej, jak i psychologicznej, zdrowotnej i wszelkich innych, które podpowiada bogate doświadczenie prowadzących.

– Na koniec jest rzeczą ustawowo przyjętą, że rodziny zastępcze podlegają kontroli ze strony sądu, który im powierzył tę funkcję, jak i ze strony Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, który żąda wglądu w sposób wydatkowania otrzyma-nych od niego pieniędzy.

Wołanie o ratunek To nie była zapewne zachęcająca wyliczanka.

W gruncie rzeczy nikt z nas nie lubi spowiadać się przed urzędami, nikt też nie lubi zaglądania do rodzinnego garnka. Ale co by to było, gdyby nas nic a nic nie interesowało z tego, co dzieje się obok nas? Nie chodzi o zwykłe wścibstwo, ale o mądre zatroszczenie się o drugiego człowieka, zwłaszcza gdy ten jest mały i całkowicie bezbronny. Towarzy-stwo Przyjaciół Dzieci podejmuje co roku kilkaset interwencji. Wiele z nich na skutek pisemnych i ustnych zgłoszeń oburzonych sąsiadów. Gdyby nie one, pijany ojczym-oprawca nadal przypalałby płomieniem zapalniczki żonę i synka, a inny, kultu-ralny tatuś z wyższymi studiami, nadal wystawiał dwulatka za karę na ciemny korytarz, trzylatek by żebrał po mieście na chleb dla młodszego brata, a inny... Dosyć! Jeśli wystarczy nam serca, wystar-czy rodzin dla wszystkich naszych dzieci.

* Trzeciego wyjścia nie ma

Urząd Miejski w Kaliszu ogłasza plebiscyt na nazwę hali widowiskowo-sportowej powstającej na osiedlu Dobrzec. W konkur-sie, który będzie przebiegał w dwóch eta-pach może wziąć udział każdy, kto wymyśli i prześle pod adres Urzędu Miejskiego ciekawą propozycję dla nowo budowane-go obiektu. Czekają atrakcyjne nagrody. Zapraszamy do wspólnej zabawy.

Jesienią tego roku zostanie oddana do użytku długo oczekiwana przez Kaliszan hala widowi-skowo-sportowa na osiedlu Dobrzec. Spełniający wszelkie europejskie standardy obiekt, z trybu-nami przygotowanymi dla ponad trzytysięcznej widowni, zapełni się wkrótce nie tylko kibicami, ale też miłośnikami muzyki, tańca i szeroko pojętych wydarzeń kulturalno-rozrywkowych. Stanie się miejscem, gdzie z zapartym tchem śledzić będzie-my zmagania sportowców, śmiać się i wzruszać oglądając znanych i lubianych artystów. Będzie to obiekt nowoczesny i funkcjonalny, zaskakujący nietypową architekturą, który razem z położonym w sąsiedztwie najnowocześniejszym w województwie gimnazjum utworzy wspaniały kompleks oświato-wo-rekreacyjny miasta i regionu.

Tak reprezentacyjny gmach powinien mieć odpowiednią nazwę. Poszukajmy jej wspólnie. Katowice mają swój Spodek, Wrocław – Halę Lu-dową, Gdańsk – Halę Oliwii, Warszawa – Torwar, dlaczego więc hala w Kaliszu miałaby pozostać anonimowa?

Oto zadanie dla Państwa. Nazwa hali powinna być ciekawa, oryginalna, ale zarazem prosta, krótka (np. dwusylabowa), łatwa do zapamiętania. Liczymy na Państwa pomysłowość i inwencję twórczą.

Plebiscyt będzie przebiegał w dwóch etapach. W etapie pierwszym, który potrwa do 7 maja, swoją propozycję nazwy dla nowej hali należy przesłać na kartce pocztowej pod adres:

Urząd Miejski w Kaliszu Biuro Informa-cji Miejskiej, pok. 27, ul. Główny Rynek 20,62-800 Kalisz, nie zapominając o podaniu do-kładnych danych osobowych (imię i nazwisko, adres, telefon).

Zgłoszenie można wysłać drogą elektroniczną: [email protected]. Specjalne adresy do głosowania drogą elektroniczną uruchomiły też lokalne radia: Centrum, ESKA i Merkury.

W drugim etapie zabawy, który potrwa do 18 czerwca, głosować będziemy na jedną z pięciu najciekawszych propozycji wyłonionych wcześniej. Specjalne kupony z nazwami pojawią się w lokalnej prasie.Można też będzie głosować, podobnie jak w pierwszym etapie, za pośrednictwem internetu.

Wśród uczestników plebiscytu zostaną rozloso-wane atrakcyjne nagrody ufundowane przez Urząd Miejski w Kaliszu, które wręczymy jesienią podczas uroczystego otwarcia hali.

Zapraszamy do zabawy! Czekamy na Państwa propozycje! BIM

Page 20: 4 18 22 24 34 36

W spojrzeniu na osoby niepełnosprawne zmieni-ło się w ostatnim półwieczu bardzo wiele. Jeszcze nie ze słowników, ale na pewno z powszechnego użycia zniknęły słowa zabarwione pogardą albo litością bardzo podejrzanego autoramentu: śle-piec, garbus, kuternoga. Mówi się i pisze z pełnią szacunku o dzieciach specjalnej troski, o ludziach sprawnych inaczej, z dumą prezentuje się wyniki zawodników startujących w paraolimpiadach. Słowom tym jednak często przeczą codzienne zja-wiska, jak choćby zajęcie koperty przeznaczonej dla samochodu inwalidy, bezduszność niektórych urzędników, zazdrość o pozorne „przywileje”, a nade wszystko fakt, że społeczną opieką otoczona jest tylko co czwarta niepełnosprawna osoba.

Co zrobić, żeby to zmienić? Obudźmy w sobie empatię. Przypomnijmy sobie, jak czuliśmy się po operacji, z unieruchomioną kończyną, po po-rażeniu słonecznym, zatruciu, ataku migreny – i wyobraźmy sobie, że ten stan trwa i trwa. Poza tym rozmawiajmy, czytajmy i słuchajmy, co mają nam do powiedzenia niepełnosprawni i ich najbliżsi.

O równość wśród równych„Jesteśmy ludźmi jak Wy! Trochę inaczej

mówimy, trochę wolniej myślimy, częściej się uśmiechamy. Tak samo smucimy się i kochamy, i tak samo jak Wy – potrzebujemy akceptacji” – taką deklarację umieszczono na okładce folderu wyda-nego z okazji 25-lecia kaliskiego Koła Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym.

Przez wiele lat problem osób niepełnospraw-nych nie istniał, skryty w domach – był tematem wstydliwym. Każda rodzina rozwiązywała go we własnym zakresie. Dopiero przełom lat sześćdzie-siątych i siedemdziesiątych stał się początkiem walki o równe prawa dla niepełnosprawnych. Idea zorganizowanej pomocy osobom z upośledzeniem umysłowym zmaterializowała się w Polsce w 1963 roku, kiedy powstał Komitet Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski (KPDST) przy Zarządzie Głów-nym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Szesnaście lat później zawiązano w Kaliszu Koło KPDST. W skład komitetu założycielskiego weszli: Maria i Marian Staciwińscy, Wiesława Stanisławek, Marta Zając, Małgorzata Nowak, Elżbieta Szmaja. W 1984 roku Komitet Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski zmienił nazwę na Komitet Pomocy Osobom z Upośledzeniem Umysłowym, a w 1991 roku przekształcił się w Polskie Stowarzyszenie na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym.

Pierwszym przewodniczącym kaliskiego koła był Marian Staciwiński. W 1987 roku zastąpiła go na tym stanowisku Ariana Lewicka i pełni tę funkcję do dziś. Wiceprzewodniczącymi byli Małgorzata Nowak, a następnie Stanisław Piekarski. Obecnie są nimi Zdzisław Balcerzak i Stanisław Piekarski.

Głównym celem stowarzyszenia pozostaje nie-

Potrzeba akceptacjizmiennie działanie na rzecz wyrównywania szans osób z upośledzeniem umysłowym, tworzenie wa-runków przestrzegania wobec nich praw człowie-ka, prowadzenia ich ku aktywnemu uczestnictwu w życiu społecznym oraz wspierania ich rodzin. Cele te realizowane są w bardzo szerokim zakre-sie, zgodnym ze Statutem Stowarzyszenia, który stanowi (w art. 7, pkt 1), że jego „członkami zwy-czajnymi mogą być rodzice osób z upośledzeniem umysłowym, osoby z upośledzeniem umysłowym posiadające świadomość członkostwa, członkowie rodzin, opiekunowie prawni oraz przyjaciele, a w tym profesjonaliści zaangażowani w pracy dla ich dobra”. Stowarzyszenie jest członkiem Między-narodowej Ligi Stowarzyszeń na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym.

Na terenie kraju działa 130 kół i niespełna 14 tys. członków Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym. Koło kaliskie obecnie liczy 180 członków.

Zarząd koła przy współpracy z samorządem, mediami, sponsorami i innymi organizacjami podejmuje szereg działań na rzecz swoich członków. Jest corocznie organizatorem takich imprez jak: zabawy andrzejkowe, mikołajkowe, karnawałowe, spotkania opłatkowe, wycieczki turystyczno-krajoznawcze, turnusy rehabilitacyjne, biwaki jesienne. Działania te weszły już na stałe do kalendarza imprez i są dla podopiecznych stowa-rzyszenia okazją do wyjścia z domu, spędzenia miłych chwil w gronie przyjaciół. Bardzo ważnym przedsięwzięciem jest organizacja Dnia Godności Osoby Niepełnosprawnej Intelektualnie, w której uczestniczy wielu mieszkańców miasta.

Do największych osiągnięć koła należy zaliczyć doprowadzenie do utworzenia w 1989 roku Dzien-nego Ośrodka Rehabilitacyjno-Wychowawczego „Tulipan”, funkcjonującego najpierw w lokalu przy ul. Złotej 26-28/11, a od 1991 roku przy ul. Widok 84.

Pierwszym kierownikiem i organizatorem pracy placówki rekomendowanym przez stowarzyszenie został Jan Dunaj, kolejnym – Małgorzata Nowak. Obecnie funkcję tę pełni Katarzyna Fluder.

Zarząd stowarzyszenia równie energicznie i z powodzeniem zabiegał o utworzenie mieszkań chronionych dla osób z upośledzeniem umysło-wym w Centrum Interwencji Kryzysowej, wybu-dowanie sali gimnastycznej w Szkole Specjalnej, wykonanie podjazdów do Parku Miejskiego i Pałacu Ślubów, pozyskanie lokalu na biuro sto-warzyszenia w Przychodni PULS przy ul. Polnej 29. Stałą praktyką jest udzielanie pomocy w za-łatwianiu spraw urzędowych i bytowych członków stowarzyszenia.

Rodziny, które nie mają – jak dotąd – poważnych problemów zdrowotnych, zazwyczaj nie zdają sobie sprawy, jak rujnująco wpływa na budżet domowy przewlekła choroba choćby jednego z

domowników. Jeśli rodzina jest pełna, to pół biedy. Troje członków stowarzyszenia poprosiliśmy o opowiedzenie swojej historii.

PrzemekPrzyczyną choroby 42-letniego dziś Przemysła-

wa jest uraz okołoporodowy, który prawdopodob-nie nastąpił z winy lekarza. – W wypisie ze szpitala zabrakło jakichkolwiek stwierdzeń, że z dzieckiem jest coś nie tak – mówi jego matka. – Dopiero nasze obserwacje wskazały, że rozwija się ono wolniej niż starszy syn, który też był wcześniakiem. Zaczął siadać dopiero wtedy, gdy skończył rok, a chodzić – kiedy miał dwa lata. Gdy nauczył się mówić, pojawiły się ataki padaczki. Przez wiele lat udało nam się doprowadzić do takiego stanu samodzielności, że sam się umyje, ubierze i zje. Częste ataki epilepsji dodatkowo hamują rozwój. Sześć lat temu zmarł mój mąż, przed czterema laty odeszła mama. Od tego czasu jest mi bardzo ciężko, tym bardziej że sama choruję i jestem po dwóch operacjach.

Farmaceutyki, którymi leczona jest epilepsja sprawiły, że niezależnie od wady serca i powięk-szonej wątroby syn zaczął chorować na przewlekłe zapalenie trzustki. W grudniu był 20 dni w szpitalu pod kroplówkami. Obecnie jest na ścisłej diecie. Przemek ukończył „klasę życia” w Zespole Szkół nr 11 przy ul. Budowlanych. – Mój starszy syn założył rodzinę, pracuje i wychowuje trójkę dzieci. Jeżeli bardzo potrzeba, pomaga mi – mówi pani Maria.

MariuszRówieśnik Przemka, Mariusz, przyszedł na świat

jako 6,5-miesięczny wcześniak i tuż po urodzeniu ważył 1350 g. Wówczas, w 1964 roku, brakowało inkubatorów, dlatego dzieci przebywały w nich na zmianę lub kładziono je zastępczo pod namiotem tlenowym. Matka, która po wyjściu ze szpitala przynosiła dziecku pokarm, dwukrotnie stwierdziła z przerażeniem, że do inkubatora nie dochodzi tlen. Kiedy dziecko ważyło 1,8 kg, trzeba je było dla bezpieczeństwa zabrać do domu, bo w szpitalu panowała biegunka, zabijając wiele noworodków. Malec nauczył się dobrze ssać, ale wkrótce nastą-piło zagrożenie życia, prawdopodobnie wskutek zatrucia przepisanym przez lekarza żelazem.

Mariusz był drugim dzieckiem, dlatego istniała również możliwość porównania rozwoju. Dzięki ko-leżance, która pracowała jako pediatra w gdańskiej klinice, dziecko zostało gruntownie przebadane. Profesor Halina Majewska, jeden z najlepszych wówczas neurologów dziecięcych, przewidziała wówczas, że Mariusz będzie się nieźle rozwijał umysłowo, ale znacznie gorzej ruchowo. Tak też się stało.

W wychowaniu dziecka bardzo pomagała babcia Mariusza (ze strony matki). Po jej śmierci było niezwykle trudno. Dopiero z chwilą przej-

wok

ół n

as

Krzysztof Pierzchlewski

Page 21: 4 18 22 24 34 36

ścia na rentę matka mogła towarzyszyć synowi podczas jego licznych pobytów w szpitalach i sanatoriach.

Jako kilkunastoletni chłopiec Mariusz zaczął uczestniczyć w ruchu oazowym diecezji włocław-skiej, odbywającym się latem w Licheniu. Pod wpływem kontaktów z innymi bardzo się zmienił, usamodzielnił i wydoroślał. Uświadomił sobie, że wiele potrafi, jest lubiany i może być dla innych źródłem radości.

Michał– Michał urodził się jako czwarte dziecko – mówi

jego ojciec. – Wyniki ze szpitala były prawidłowe. Do drugiej klasy szkoły podstawowej nie było żadnych problemów ze zdrowiem i nauką. W wa-kacje chłopiec zaczął narzekać na nogi, przestał grać z kolegami w piłkę, wolniej biegał, często się przewracał. Po dwóch miesiącach w trzeciej klasie dyrektor zaproponował rodzicom indywi-dualne nauczanie w domu. Trwało ono do piątej klasy szkoły podstawowej, kiedy chorobie nóg zaczęły towarzyszyć kłopoty z nauką i mówieniem. W szóstej klasie został skierowany do Zespołu Szkół nr 11 przy ul. Budowlanych, nadal ucząc się w domu. Tym sposobem zdobył wykształcenie podstawowe, kontynuując rehabilitację w domu, szpitalu i sanatoriach. Mimo to choroba postę-puje. Od czternastego roku życia Michał mógł się poruszać tylko na wózku inwalidzkim. Teraz, jako 27-letni mężczyzna, przebywa wyłącznie w pozycji leżącej, wymaga całkowitej i stałej opieki. – Na szczęście rodzina jest liczna (syn, dwie córki oraz zięć) i jest w stanie zaopiekować się chorym w domu – dodaje pan Zdzisław.

Pieniądze na rehabilitacjęW kwietniu na forum kilku komisji Rady Miejskiej

trwały dyskusje, czy dofinansowania dla osób niepełnosprawnych, zgłaszających się na turnusy rehabilitacyjne, powinno dokonywać się corocz-nie, czy też co drugi rok. Każdemu, kto chciałby zaoszczędzić publiczny grosz na tej dziedzinie opieki zdrowotnej trzeba uświadomić, jak ogromne znaczenie ma ona zarówno dla osób chorych, jak i ich rodziców lub opiekunów, którzy codziennie od kilkunastu albo nawet kilkudziesięciu lat pielę-gnują i wychowują swoje dzieci bądź krewnych. Taka opieka jest sprawowana najczęściej przez 24 godziny na dobę. W większości krajów „starej” Unii Europejskiej chorzy i ich rodziny korzystają ze stałego wsparcia psychologa, kilka lub nawet kilkanaście godzin dziennie w ich domach prze-bywają społeczni opiekunowie. W Polsce takiej pomocy nie ma.

Osobom małodusznym i przeliczającym wszyst-ko na złotówki powinien wystarczyć inny argument. Otóż gdyby rodzice zdecydowali się oddać swoje

niepełnosprawne dziecko do Domu Pomocy Spo-łecznej, koszty jego utrzymania przez państwo byłyby dość wysokie (w DPS przy ul. Winiarskiej jest to ponad 1400 zł na osobę miesięcznie). Koszt dofinansowania turnusu rehabilitacyjnego jest na tyle mały, że nawet nie warto się nad nim zastanawiać.

Podczas takiego turnusu jego uczestnicy są in-tensywnie rehabilitowani, uczestniczą w zajęciach integracyjnych. W domu jest to zwykle niemożliwe. Niektóre chore osoby są na tyle ciężkie, że trudno wyjść z nimi na spacer. Rodzice nie muszą na turnusach przygotowywać posiłków, mają więcej czasu na regenerację własnych sił, a także na kontakty z pozostałymi rodzicami i opiekunami, którzy mają podobne kłopoty.

Zbliżoną rolę odgrywają organizowane przez stowarzyszenie spotkania integracyjne, ponieważ w chwili, gdy podopieczni pochłonięci są zabawą, ich opiekunowie mają czas, aby przy herbacie lub kawie porozmawiać o różnych problemach.

Rodziny, w których są osoby niepełnosprawne, zwykle borykają się z poważnymi problemami finansowymi. Jedno lub oboje rodziców często pozostaje bez pracy, starsi żyją z renty lub emery-tury. Leki są pełnopłatne, do tego dochodzi koszt niektórych zabiegów rehabilitacyjnych, natomiast renta socjalna wynosi obecnie po waloryzacji 501,87 zł brutto.

Na wózku do teatruLikwidacja barier architektonicznych w Kaliszu

postępuje zbyt wolno. Nasze miasto nie odbiega w tym względzie od krajowych standardów. Wciąż niemożliwy lub niezwykle trudny dostęp mają osoby niepełnosprawne do wielu instytucji, urzędów i placówek kultury. Wind, podjazdów i odpowiednio przystosowanych sanitariatów nie ma w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego oraz w Centrum Kultury i Sztuki. Co gorsza, przygotowując się do mającej wkrótce nastąpić modernizacji w ramach projektu „Zintegrowani w Europie – zintegrowani w kulturze” o kwestiach tych jakby zapomniano. Z zakresu prac, które będą realizowane w teatrze wynika, że winda i sanitariaty na pewno powstaną przy scenie kameralnej. A jak będzie w głównym budynku teatru i w CKiS? Trzeba domagać się od decydenta, czyli w tym wypadku marszałka woje-wództwa wielkopolskiego, wyraźnej odpowiedzi w tej sprawie.

Wiadomo, że poprawi się los niepełnosprawnych petentów odwiedzających Urząd Miejski w Kaliszu. Stanie się tak dzięki rozbudowie gmachu przy ul. Kościuszki. Do nowego segmentu zostaną przenie-sione wydziały, z którymi mają kontakt osoby scho-rowane i w podeszłym wieku, w tym Urząd Stanu Cywilnego.

Okazją do informowania społeczeństwa o problemach tego środo-wiska jest Dzień Godności Osoby Niepełnosprawnej Intelektualnie.Tutaj przemarsz w 2005 roku

Wycieczka do Ślesina (2003)

Turnus rehabilitacyjny w Inowrocławiu (1998)

Michał – jeszcze na wózku inwalidzkim

Wieczerza wigilijna (2004) Fot. archiwum stowarzyszenia

Page 22: 4 18 22 24 34 36

Julka ma sześć lat. Potrafi leżeć. Ania dobiega trzydziestki i lubi rządzić grupą. Tomasz codziennie zjawia się w ośrodku sam, z teczką pod pachą. Nieznajomemu powie, że jedzie do pracy. Paweł uważa się za zastępcę dyrektorki; wszystkiego musi dopilnować… Dzieci ze Środowi-skowego Domu Samopomocy „Tulipan” przy ul. Widok są wyjątkowe, choć same nie zdają sobie z tego sprawy

Na początku jest lęk. Trudny do opisania. Kłamie ten, kto powie, że jest inaczej, że próg „Tulipana” przekracza się zupełnie tak samo, jak wszystkie inne bariery. – Wcześniej pracowałam w przedszkolu tutaj działającym do 1989 roku. Gdy zaproponowano mi pracę w nowo powsta-jącej placówce, przeraziłam się – przyznaje Ewa Kosmala, jedna z najbardziej lubianych przez podopiecznych „Tulipana” nauczycielek.

Ale następnego dnia przyszła do pracy. I oberwała od jednego z chłopców. W ten sposób wychowankowie często pokazują, że coś im się nie podoba, że się denerwują, że nie są zadowoleni. Nie potrafią inaczej. Trzeba chcieć to zrozumieć. Od tego trzeba zacząć. Następnego dnia przyszła znowu. Miała nakarmić Marcinka. – Dzisiaj to już duży chłop. Wtedy był dzieckiem. Co mu włożyłam do buzi, wszystko wypluwał. Pani Ewa uśmiecha się na tamte wspomnienia, bo przecież minęło tyle lat, a ona nadal tutaj jest. Z nimi.

Dzień Od 7 do 10.15 trwa przywożenie dzieci. Do

minibusa wejdzie tylko dziewięcioro, ośmioro, jeśli trzeba zapakować wózek. Dlatego poranna droga zabiera dużo czasu. Jej organizacja też nie jest banalna. Trzeba rozplanować transport w cztery strony miasta na tyle sprawnie, aby wszyscy zostali dowiezieni do ośrodka na odpowiednią porę. Wóz niestety często się psuje, co też nie ułatwia zadania.

– W sumie mamy w „Tulipanie” 50 wychowan-ków, nie wszyscy korzystają z naszego transportu, ale większość tak. Musimy dobrze przemyśleć, jak ich usadzić w czasie jazdy, które dziecko może siedzieć przy drzwiach, a które w głębi busu – tłumaczy Katarzyna Fluder, kierownik Środowi-skowego Domu Samopomocy „Tulipan”.

Przyjeżdżają na Widok, żeby pobyć z rówie-śnikami i się uczyć. Poznają świat i siebie, tak jak zostało im dane. Malują, śpiewają, słuchają muzyki, tańczą, ćwiczą, przygotowują okolicznościowe przedstawienia. Najważniejsze są jednak rzeczy podstawowe: mycie i wycieranie rąk, odkręcanie i zakręcanie kranów, wkładanie i ściąganie ubrań, przygotowywanie miejsca do jedzenia i sprzątanie po posiłkach, opanowanie czynności w toalecie… Zwykłe rzeczy, z którymi trzeba sobie dać radę na co dzień. Do tego są jeszcze inne lekcje. Niektórzy

Nie obrażaj się na życie

jeżdżą na zajęcia do szkoły przy ul. Budowlanych, niektórzy uczą się w domach. Polskie prawo przewiduje, że dzieci z podobnych ośrodków jak „Tulipan” powinny zakończyć naukę na poziomie gimnazjum do 25. roku życia.

Od godziny 12.30 przy Widoku wydawany jest obiad. Chwilę później bus pierwszą grupę dzieci rozwozi do domów.

JulkaNajstarszy z podopiecznych „Tulipana” ma 42

lata, najmłodsza Julka zaczęła przyjeżdżać w ubiegłym roku. Miała wtedy 5 lat. Dziewczynką opiekują się terapeuci z Grupy Pierwszej. Do piątej i czwartej chodzą dorośli, do trzeciej dzieci w wieku szkolnym objęte indywidualnym nauczaniem, do drugiej przedszkolaki, a do pierwszej maluchy i osoby starsze, które wymagają największej opie-ki: od karmienia po mycie i przewijanie. Ich sala znajduje się na dole. Jest jasna, przestrzenna. Na dużej przestrzeni leżą materace i zabawki. Po drugiej stronie ustawiono kojec z piłeczkami. Te dzieci nie powiedzą, czy lubią w nim stać. Na każdy ruch trzeba je długo namawiać, pracować dzień po dniu nad wyzwoleniem jednego gestu. Najistotniejszą różnicę słychać. Jest cicho. Brakuje zwykłego hałasu małych dzieci. Chociażby płaczu. Na kolorowych drzwiach obok wyklejono jeszcze bardziej kolorowy napis: Sala Doświadczenia Świata. Instynktownie chce się wejść do środka. Niewielki pokój nauczycielki przemieniły w bajkowy świat. Z sufitu zwisają różne formy: motyle, ptaki etc. Wiszą nisko, niemal nad samym materacem i wielką gumową piłką. Dziecko leżące stosunko-wo łatwo je dotknie. Rękami i stopami będzie też

poznawało różne faktury; pod ścianą rozłożono gumowe dywaniki, które mają w tym pomóc.

Ryszard szarmancko całuje w dłońNa piętrze harmider. Tutaj spędzają czas grupy

starsze. W pierwszej sali rządzi Ania. Ma prawie 30 lat, ale wygląda poważniej. Często strofuje swoich kolegów, żeby nie przeszkadzali. Wszystko musi się odbywać według znanego porządku i po kolei. Jeśli przychodzi czas na obiad, to nie można w tej chwili zajmować się innymi sprawami. Ale Ania wcale nie jest taka groźna. Cały ośrodek wie, że dziewczyna cudownie śpiewa. Każdą zasłyszaną

Anna Tabaka

wok

ół n

as

W „Tulipanie” podopieczni mogą pobyć z rówieśnikami

Każdy potrzebuje przytulenia

Page 23: 4 18 22 24 34 36

piosenkę powtórzy. Jeśli będzie chciała. W grupie pani Ewy pierwszy do gości podchodzi Ryszard. Kobiety na przywitanie szarmancko całuje w dłoń. Zaraz za nim ożywiają się wszyscy; podnoszą się z krzeseł, przestępują niepewnie z nogi na nogę, są wyraźnie zainteresowani nową sytuacją. Uśmie-chają się nieśmiało. Tylko Kamil stoi w kącie na-burmuszony. Rozpina i zapina zamek przy ubraniu. Ma właśnie urodziny. Dwudzieste siódme. A każde urodziny to w ośrodku wielkie święto, hucznie ob-chodzone przez całą grupę. Kamil nie dał sobie z tej okazji założyć niczego nowego. Spodnie i bluza muszą być takie same co zwykle.

– Są momenty, że brakuje cierpliwości. Oni są takimi żywymi barometrami; bardzo reagują na zmiany pogody, zmiany ciśnienia, zmiany pór roku. Ale dzisiaj, po tylu latach, mamy ich już wszystkich w małym paluszku, więc wiemy, co robić. Każdy z nich potrzebuje przytulenia, ciepła. Jak widzą, że za długo się kimś zajmujemy, to są zazdrośni. Jest fajnie, jest wesoło. A gdy człowiekowi smutno, też pomogą – twierdzi Ewa Kosmala.

Gosia jest tak przywiązana do „Klubu”, jak między sobą podopieczni nazywają „Tulipana”, że nawet w chorobie nie daje za wygraną. Dziewczyna kategorycznie stwierdza w takich momentach: „Hhh..., hm... – nie!” i każe się zakatarzoną, z temperaturą, wieźć na Widok.

Paweł i Tomasz zawsze pomagali w kuchni. Bardzo przeżyli moment kiedy panie kucharki zastąpił katering. Rachunek ekonomiczny był bezwzględny, a oni stracili ulubione miejsce swo-jego przebywania. Z czasem przywykli i znowu stoją przy talerzach – pomagają rozwozić posiłki. Tylko Paweł od czasu do czasu znika. Musi pilnie powiedzieć o czymś pani kierowniczce. Wtedy tym bardziej czuje, że jest potrzebny. Tomek co-dziennie do ośrodka przyjeżdża sam, autobusem. Twierdzi, że jedzie do pracy. Ma przecież teczkę pod pachą.

Kamil Kamil bardzo lubi cyrk. Gdy rysuje kółko na

nosie, oznacza to, że pani Ewa ma mu zaśpiewać piosenkę o klownie i ją wyklaskać.

– Jak przyjeżdża cyrk do Kalisza, od razu wypa-trzy gdzieś plakaty. Nie wiem jak to robi, ale nie da się przed nim tego ukryć; musimy iść – opowiada mama Kamila, pani Agata.

W domu zgrał już doszczętnie kilka odtwarzaczy wideo. Uwielbia oglądać kasety zwłaszcza z Ja-siem Fasolą i wszystkie poświęcone Janowi Pawło-wi II. Jak większość dzieci z „Tulipana”, jest wręcz fanatycznie zapatrzony w tę postać. Po śmierci papieża ośrodek musiał zorganizować dla swoich podopiecznych wyjazd przed pomnik na placu św. Józefa, żeby zapalić tam świeczki. Chociaż tak starano się pomóc dzieciom w cierpieniu.

– Nie wiem, co takie dziecko sobie myśli, ale jak w ciągu dwóch miesięcy śmierć odebrała mi

Historia zorganizowanej pomocy dla dzieci niepełnosprawnych w Kaliszu rozpoczyna się w 1979 roku, kiedy rodzice zawiązują Koło Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski. Stowarzyszenie od samego początku dążyło do powołania placówki, która objęłaby specjalistyczną opieką i rehabi-litacją osoby takiej pomocy potrzebujące. Po dziewięciu latach starań Koło otrzymuje na ten cel trzypokojowe mieszkanie przy ul. Złotej (wówczas Dzierżyńskiego). W 1989 roku placówka zostaje przeniesiona do dawnego przedszkola przy ul. Widok 77, gdzie działa do dzisiaj. Do dyspozycji dzieci jest także duży teren zielony otaczający budynek.

dwoje rodziców, Kamil siedział przez cały czas w fotelu dziadków i wpatrywał się w ciemność. Czekał?... – pyta Agata.

Wszystko przy nim musi zrobić sama, a Kamil to przecież ciężki drągal. Do tego uparty nerwus. Dlatego „Tulipan” jest tak ważny. Chłopiec idzie do swoich rówieśników, a jego mama może przez chwilę zająć się innymi sprawami.

– To jest ważne, że mamy takie wsparcie, ludzie tutaj pracujący są tacy wspaniali. Kamil jest zawsze zadowolony, a przecież my dobrze znamy jego humory – przyznaje Agata.

Chwilami czuje zmęczenie i przygnębienie. Na szczęście ma dobrego męża. Marek pomaga jej we wszystkim. Latem, gdy ich syn wyjeżdża z ośrodka na tygodniowy obóz, małżeństwo jedzie na swoje wakacje.

– Przecież nie można przestać kochać nieba i ziemi, tylko dlatego, że pada deszcz – mówią.

Do minibusa wchodzi ośmioro, dziewięcioro dzieci

Trzeba sobie dać radę także z ćwiczeniami gimnastycznymi Fot. Mariusz Hertmann

Page 24: 4 18 22 24 34 36

Kolos serca, tytan pracyNie sposób pisać o sportowcach kaliskiego

Startu bez natychmiastowego skojarzenia z ich tre-nerem, rehabilitantem i opiekunem, Władysławem Jakubkiem. Nie ma go już wśród nas, ale ten praw-dziwy kolos serca i tytan pracy na zawsze wytyczył drogi dla niepełnosprawnych sportowców, toteż następcy mają niejako w sobie jego spuściznę życiową i szkoleniową. Pan Władysław już pół roku przed otwarciem basenu krytego przy ul. Łódzkiej założył sekcję pływacką w Calisii Kalisz. Jeszcze większym wyzwaniem była sekcja pływacka dla osób niepełnosprawnych, która szybko stała się czymś wyjątkowym dla Władysława Jakubka. Jego praca przynosiła niezwykłe efekty, bowiem w 1969 roku pływacy Startu Kalisz zdobyli medale mistrzostw świata w Stoke (Anglia). Od Toronto w 1976 roku po Seul w roku 1988 zawodnicy, których trenował zdobyli aż 16 medali Igrzysk Paraolimpijskich. Złotymi zgłoskami w historii nie tylko kaliskiego sportu zapisali się: Barbara Kopycka, Ryszard Machowczyk, Piotr Finder i Andrzej Jezierski. To byli pływacy, którzy śmiało mogli rywalizować z osobami w pełni sprawnymi, o czym świadczy fakt, że sekcja pływacka Calisii często korzystała z ich talentów. Właściwie od początku istnienia klubu zdobywał on grad medali na mistrzostwach Polski, wygrywając przy okazji klasyfikację drużynową.

– Myślę, że wielu zawodników naszego klubu trenowało nie tylko dla siebie, ale także dla tre-nera Jakubka, dedykując mu zdobywane medale – twierdzi obecna prezes KSN Start, Beata Sy-siak. Trzeba pamiętać, że pan Władysław był też zapalonym żeglarzem i często zabierał swoich podopiecznych na śródlądowe rejsy. Niektórzy zdobyli nawet patent żeglarza.

Inni zawodnicy jeszcze inaczej wspominają swojego trenera i przyjaciela. – Trener pilnował, żebyśmy zawsze zjedli cały posiłek. Słynny był smalec, który sam przygotowywał. Miał wiele różnych zainteresowań, a ja pamiętam, że pa-sjonowały go także stare samochody i motocykle – opowiada Leszek Szymczak, którego koleżanki i koledzy nazywają pieszczotliwie „Żabolkiem”, a to dlatego, że najładniej pływał stylem klasycznym, czyli żabką. Efektem tego było mnóstwo medali mistrzostw Polski.

Władysław Jakubek to postać sztandarowa dla rozwoju całej kultury fizycznej w naszym mieście. Ten absolwent Wyższej Szkoły Wychowania Fi-zycznego w Poznaniu (kierunek kultura fizyczna

Wyjątkowa rodzina

Kiedy w latach sześćdziesiątych minionego wieku Władysław Jakubek zainicjował powstanie sekcji pływackiej niepełnosprawnych Start Kalisz, zapewne nie spodziewał się, że właśnie zapisuje jedną z najpiękniejszych kart kaliskiego sportu. Do dzisiaj Klub Sportowców Niepełnosprawnych Start Kalisz zwycięża nie tylko w wyścigach pływackich, ale i w codziennym życiu.

o specjalności leczniczej) sprawił, że szansę odwrócenia swojego losu otrzymało wielu ludzi zamkniętych w świecie bólu i osobistego dramatu. Potrafił jak nikt przełamywać bariery życiowe, z którymi musieli się borykać jego podopieczni.

Nie tylko medaleDorobek medalowy pływaków KSN Start Kalisz

jest imponujący, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zawodnicy są klasyfikowani w 10 klasach według schorzeń. Bardzo często w kaliskiej prasie pojawiają się wzmianki o kolejnych sukcesach pływaków KSN Start na zawodach w kraju i za granicą. Ale rzecz jasna nie tylko o medale tutaj chodzi. – Nasz klub istnieje przede wszystkim dlatego, że jesteśmy przeświadczeni o szansie pełnej rehabilitacji, jaką uprawianie sportu daje młodym ludziom pokrzywdzonym przez los. To również szansa na podniesienie własnej wartości, nabrania odwagi, pewności siebie – mówił kilka lat temu na łamach jednego z tygodników ówczesny prezes Startu, Włodzimierz Cieślak.

Pan Włodek przez ponad 20 lat pracował ze sportowcami niepełnosprawnymi i jest również jedną z najbardziej znaczących postaci w historii klubu, który dość długo nosił nazwę KSN Wega Kalisz. Cieślak był też cenionym działaczem za-rządu Polskiego Związku Sportu Niepełnospraw-nych. Marzył mu się w Kaliszu nowoczesny obiekt pływacki z ruchomą platformą startową i parkiem

wodnym. Po śmierci Władysława Jakubka to on prowadził zajęcia z pływakami. Dziś szkoleniow-cami w klubie są Wojciech Siemianowski i Maciej Siemianowski, którzy pracują z grupą 40 zawod-niczek i zawodników. Obecni i byli zawodnicy KSN Start są ratownikami wodnymi oraz sędziami pływackimi. Pływacy kaliskiego Startu pisali o swoim klubie i specjalistycznym treningu prace naukowe. Przykładem jest chociażby Agata Ordon, absolwentka rehabilitacji na AWF w Katowicach, gdzie napisała pracę pt. „Pływanie osób niepeł-nosprawnych jako forma rehabilitacji w oparciu o kariery sportowe wybranych zawodników”. Agata współpracuje z klubem jako rehabilitantka, a także sędzia pływacki. – Czuję się związana z klubem, w którym mogłam uprawiać sport. Pomagam jak mogę i staram się jak najczęściej bywać na zawo-dach – powiedziała Agata Ordon.

Niedawno pracę licencjacką o treningu pływac-kim osób niepełnosprawnych obronił na Wydziale Fizjoterapii kaliskiej PWSZ Piotr Bęcki, największa obecnie gwiazda klubu z Kalisza. Zresztą Start Kalisz prowadzi bardzo dobrą współpracę z Wy-działem Fizjoterapii PWSZ w Kaliszu, a rehabilitanci przychodzą na zajęcia pływaków. – Zależy nam na tym, aby jak najwięcej osób mogło uprawiać sport w naszym klubie. Oprócz grupy pływaków mamy także ponad 20 tenisistów stołowych, którzy trenują w szkole w Taczanowie. Ta sekcja istnieje dzięki takim ludziom jak chociażby Marek Biernat, Wie-sław Kikowski, Henryk Fiszer czy Andrzej Grygiel. Pływacy trenują w tej chwili 5 godzin tygodniowo, ale może być ich więcej, jeśli przybędzie zawod-ników. Problem w tym, że często albo rodzice nie chcą pokazywać swoich niepełnosprawnych dzieci, albo one same odczuwają strach i wstyd przed znalezieniem się w większej grupie, a co tu dopiero mówić o treningu i zawodach. W naszym mieście takich osób jest bardzo dużo, za dużo. W miarę możliwości staramy się sami wychodzić naprzeciw takim przypadkom albo prowadzić kampanię informacyjną przez dyrektorów szkół i kościół. Nie ukrywam jednak, że efekty tych działań nie są takie, jakich byśmy oczekiwali – mówi prezes KSN Start Kalisz, Beata Sysiak.

Ci, którzy przychodzą do Startu, najczęściej szybko się aklimatyzują i zmieniają swoją do-tychczasową postawę wobec własnych słabości. Potrafią też pomóc innym, którzy przechodzą podobną katorgę psychiczną i fizyczną. Doświad-czenia bywają różne. Piotr Bęcki, będąc kiedyś w szpitalu na praktyce rehabilitacyjnej, miał rozpo-cząć zajęcia z równie młodym jak on pacjentem, który stracił jedną z kończyn. Chłopak nie chciał podjąć współpracy, twierdząc między innymi, że rehabilitant nie ma pojęcia, jak to jest być tak okaleczonym. Pływak Startu zdjął w tej sytuacji protezę ze swojej nogi i przekonał pacjenta do wspólnych ćwiczeń.

Andrzej Dobrzecki

spor

t

Władysław Jakubek, wyjątkowa postać kaliskiego sportu Fot. archiwum rodzinne Jakubków

Page 25: 4 18 22 24 34 36

Rehabilitacja i wyczynW takich klubach jak Start Kalisz zajęcia rehabi-

litacyjne uzupełniają się z wyczynowym uprawia-niem sportu. Nie ma jednak co ukrywać, że najlepsi – ci, którzy mają szansę awansować do kadry i rywalizować w najbardziej prestiżowych zawodach – muszą spędzać na basenie znacznie więcej cza-su, nie mówiąc już o takich ważnych rzeczach jak mikrocykle treningowe czy odpowiednie odżywki. Pływanie na poziomie wyczynowym to dyscyplina wymagająca bardzo wysokiej samodyscypliny przy bardzo wyczerpującym i czasochłonnym treningu. – W sporcie pełnosprawnych często zapał zawod-ników szybko gaśnie, bo brakuje im motywacji. A osoby niepełnosprawne realizują się poprzez sport. W nich widać ogromną pracę. Zdrowi ludzie nie zdają sobie sprawy, ile oni wkładają w to serca i trudu – mówił w jednym z wywiadów były prezes KSN Start, Włodzimierz Cieślak.

W Kaliszu nie brakowało chętnych do ciężkiej pracy na treningach, toteż Start dochował się olimpijczyków. Przez długi czas kandydatem na olimpijczyka był Dominik Drobnik i choć w końcu nie udało mu się na igrzyska pojechać, to nie żałuje godzin spędzonych na basenie. – Treningi pod okiem Władysława Jakubka rozpocząłem w 1996 roku. Osiągałem coraz lepsze wyniki i w szczytowym okresie trenowałem nawet 3-4 godziny dziennie. Cóż, na igrzyska nie udało się pojechać, ale ten okres w swoim życiu wspominam bardzo miło. Dzięki temu mam wielu przyjaciół. W klubie nastąpiła zmiana pokoleniowa, w zawodach nie pływa już wielu doświadczonych zawodników, ale kolejni mają szansę, aby zaistnieć w zawodach najwyższej rangi – twierdzi Dominik Drobnik, który jest obecnie w zarządzie KSN Start.

Olimpijskie nadzieje już od kilku lat związane są z postacią Piotra Bęckiego, który w ubiegłym roku zdobywał medale w Pucharze Świata i Europy, jest multimedalistą mistrzostw kraju, jednym z najbardziej znanych sportowców w naszym regio-nie. – Rywalizacja o przepustki do Pekinu ciągle trwa. Jestem w kadrze narodowej, ale to oznacza również, że podczas każdych zawodów muszę udowadniać swoją klasę, aby liczyć się w wyścigu po olimpijski paszport – mówi Piotr Bęcki.

Dla Kalisza olimpijska nominacja Piotra byłaby wielką sprawą, ale wszyscy wiedzą, jak trudna i jeszcze daleka jest droga do takiego sukcesu. Trzeba jednak wierzyć w wielki talent i serce do walki zawodnika pochodzącego z Biskupic Kaliskich. Oprócz niego w kadrze narodowej, ale młodzików, są jeszcze: Konrad Krauze, Adam Maciejewski, Dominik Piechota, Sebastian Nogaj, Sebastian Matczak, Mateusz Józefowski. Start to jednak przede wszystkim wielka sportowa rodzina, dla której najważniejszym wydarzeniem jest Memoriał Pływacki im. Władysława Jakubka. Nowy zarząd kładzie duży nacisk na kwestie integracyjne. Stąd pomysł zorganizowania nie-

dawnych I Integracyjnych Mistrzostw Kalisza w Pływaniu. Rodzina Startu to ludzie, którzy chcą w tym klubie uprawiać sport, jest dla nich najlepszą rehabilitacją, pomagać w rozwoju tego wyjątko-wego stowarzyszenia, i opiekować się tymi, którzy jeszcze nie przełamali własnej niemocy na zakręcie swojego życia. Koniec czynnej kariery sportowej nie oznacza więc rozstania z klubem.

W nowej siedzibieW marcu tego roku KSN Start przeniósł się

do nowego pomieszczenia w budynku przy ul. Łódzkiej 19. Z piętra klubowe zaplecze przenie-siono na parter, gdzie powstała salka rehabilita-cyjno-konferencyjna, aneks kuchenny i łazienka. Rodzice młodzieży trenującej w Starcie podjęli się wyremontowania gruzowiska, bo tak trzeba określić stan lokalu przed remontem. – W trakcie naszych prac musieliśmy wywieźć 6 ton gruzu, co świadczy o skali zadań, jakie wzięliśmy na siebie. Prace trwały często do późnych godzin wieczornych, ale jesteśmy dumni z ich efektów – opowiada Marek Sysiak.

Na zakup materiałów budowlanych miasto prze-znaczyło 12 tys. złotych, sporą kwotę dołożyli też sponsorzy, a całość inwestycji wraz z robocizną wyceniono na 45-50 tys. złotych.

– Salka ma służyć przede wszystkim do rehabi-litacji, dlatego też teraz musimy zadbać o to, aby znalazł się w niej odpowiedni sprzęt. Jest to także pomieszczenie, w którym można będzie załatwiać bieżące sprawy klubu. Moim marzeniem jest na przykład pozyskanie środków na kondycyjny obóz

pływacki dla naszych zawodniczek i zawodników. Chcielibyśmy organizować wyjazdy integracyjne na ferie i wakacje. Mamy nadzieję, że te plany uda się zrealizować, tym bardziej że spotykamy się ze zrozumieniem i pomocą ze strony władz samo-rządowych i sponsorów, jak chociażby kaliskiego oddziału Energi czy firmy EKO – mówi prezes KSN Start, Beata Sysiak.

Startowi natomiast jest coraz trudniej ubiegać się o organizację imprez o zasięgu ogólnopolskim w pływaniu. Ani baza sportowa, ani noclegowa nie spełniają stosownych wymogów. Pozostają więc wyjazdy do innych ośrodków, w których warunki są o niebo lepsze. – Przy obecnych środkach trudno zrealizować wszystkie pomysły. Nie mamy etatowego pracownika, a nie brakuje również pracy biurowej. Jakoś sobie radzimy, choć każdy z nas ma swoją pracę zawodową. Nie narzekamy, bowiem ciągle trzeba pokonywać jakieś bariery i nawet najmniejszy sukces nas cieszy – powiedzia-ła Jolanta Mikołajczyk, która w klubie zajmuje się między innymi sprawami księgowymi.

W nowym lokalu KSN Start członkowie klubu spotykają się często przy okrągłym stole i deba-tują nad najbliższymi planami. Jest też czas na wspomnienia, w których najczęściej pojawia się postać Władysława Jakubka. Jego podopieczni sprawili, że dzisiaj klubowa salka jest za mała, aby pomieścić choćby część trofeów, które zdobywali na pływalniach krajowych i zagranicznych. Te pu-chary, medale, dyplomy – to symbole wytrwałości, męstwa, wiary we własne siły i radości życia, której nigdy nie zabraknie nam wszystkim.

Najważniejszym wydarzeniem dla sportowców jest Memoriał Pływacki im. Władysława Jakubka Fot. archiwum KSN Start

Page 26: 4 18 22 24 34 36

wok

ół n

as

W parafii św. Gotarda działa wspólnota ruchu „Wiara i Światło”, złożona z osób upośledzonych umysłowo, ich rodziców oraz młodych przyjaciół. W tym roku świę-tuje jubileusz swojego istnienia.

Odrobina historiiWspólnoty „wiaro-świetlane” wywodzą się z

Francji. Tam utworzył pierwszą z nich (a potem ko-lejne) Jean Vanier, syn gubernatora Kanady, przez krótki czas oficer marynarki angielskiej, który swoje prawdziwe życiowe powołanie i miejsce odnalazł dopiero między osobami upośledzonymi umysło-wo. Zaczęło się od wspólnego zamieszkiwania wraz z dwójką upośledzonych przyjaciół, którzy do tej pory przebywali w szpitalu psychiatrycznym. Po objęciu w 1956 roku stanowiska dyrektora w pobliskim domu opieki społecznej, rozpoczęła się historia „Arki” – społeczności małych „ognisk”, w których osoby upośledzone i zdrowe – najczę-ściej młodzież – żyją wspólnie niczym w rodzinie. Ogniskom domowym, wszyscy mają w nich równe prawa, towarzyszą warsztaty, gdzie upośledzeni i zdrowi wspólnie pracują na swoje utrzymanie, co zresztą niektórym grupom udaje się całkiem nieźle, chociaż zdecydowana większość korzysta z pomo-cy państwa. Rodzinne relacje w ogniskach, bliskie kontakty z sąsiadami, z rodzinami upośledzonych, przyjaciółmi, specjalistami z zakresu psychiatrii i psychologii, wreszcie terapia przez pracę – wszyst-ko to daje podopiecznym „Arki” możliwość pełnego (na ich miarę) i godnego życia.

W 1971 roku, podczas pielgrzymki upośledzo-nych umysłowo do Lourdes, powstała z inicjatywy Jeana Vaniera i Marie-Helene Mathieu „Wiara i Światło” – ruch pokrewny „Arce” przez idee i du-chowość, odpowiadający jednak na innego typu potrzeby ludzi upośledzonych. Skierowany jest on do osób żyjących we własnych rodzinach i ma na celu wprowadzenie ich w szerszy krąg relacji spo-łecznych niż sama tylko rodzina bądź ewentualnie zakład opieki społecznej. Ruch tworzy wspólnoty „spotykające się”, złożone z upośledzonych, ich rodziców i przyjaciół, najczęściej młodych. Dąży

Odmienność to rodzaj wybrania

się do tego, by każda z tych zbiorowości stanowiła jedną trzecią wspólnoty. Wskazuje to na potrójny wymiar ruchu: jako środowiska, gdzie ludzie nie-pełnosprawni odnajdują swoje miejsce, jako ruchu rodzin i wreszcie jako ruchu młodzieżowego.

Potrzeba nam światła!Dziecko upośledzone to dla wielu nadal jeszcze

sprawa wstydliwa, którą lepiej ukryć we własnych czterech ścianach. Ci, dla których dobro dziecka jest ważniejsze niż złe spojrzenia i słowa, nieraz bardzo boleśnie doświadczyli stereotypowo nie-przyjaznych reakcji otoczenia. – Wychodzimy na spacer na ogół całą rodziną – opowiada mama Sebastiana, chłopca z porażeniem mózgowym. – Mąż z Sebastianem pierwszy, ja ze starszym synem i małą córeczką za nimi. Chodzimy tak, bo chodniki w naszym mieście są wąskie. Dzięki temu słyszymy wszystkie komentarze przechodniów na temat naszego syna, a nie są to słowa takie, które by się chciało usłyszeć.

Krępuje też niedyskretne oglądanie się na ulicy za dzieckiem upośledzonym, natrętne przyglą-danie się, wręcz śledzenie jego zachowania, nie mówiąc już o złośliwych uwagach, przezwiskach i przedrzeźnianiu, w czym – jak zwykle – przodują dzieci. – Dziś już jest trochę lepiej, ludzie jakby się przyzwyczaili do widoku upośledzonych w różnych miejscach publicznych, ale kiedyś między ludźmi byliśmy jak pod pręgierzem. Patrzono na nas jak na jakiś „margines społeczny”.

Jeśli dodać do tego swoje własne powracające żale i wątpliwości, życie może być bardzo trudne. Zdecydowanie za trudne do udźwignięcia we dwójkę. Potrzeba pomocy przyjaznych i mądrych ludzi, ale o tę niełatwo.

Pomoc przyszła z PleszewaKsiądz Jacek Bochniak dziś pracuje w kaliskiej

parafii pod wezwaniem św. Gotarda na Rypinku. Dziesięć lat temu przyjął święcenia z rąk biskupa kaliskiego. – Biskup mnie posłał po święceniach do parafii św. Floriana w Pleszewie – wspomina. – Tam już prężnie działała wspólnota „Wiara i

Światło”. Mój poprzednik w pleszewskiej parafii, ksiądz Marek Kulawinek, próbował jakoś mnie z nią zaznajomić. Pamiętam nasz pierwszy kontakt: patrzyłem, obserwowałem, bałem się trochę, bo było to coś nowego, a nowe na ogół niesie ze sobą stres. Człowiek by chciał wszystkich dostrzec, w jakiś sposób odpowiedzieć na ich oczekiwania, a przy tym wszystkim i sam jakoś się zrealizować.

Pierwszy kontakt zaowocował. W Pleszewie ksiądz Jacek wszedł na dobre w ruch „wiaro--świetlany”, a potem „przywiózł” go do Kalisza, właśnie do św. Gotarda. W tej chwili w całej diecezji kaliskiej, czyli w tzw. regionie Świętej Rodziny, funk-cjonuje już sześć wspólnot: w Pleszewie, Ostrowie Wielkopolskim, Kaliszu, Krotoszynie, Brzeziu i w Opatówku. Na wszystkich kontynentach naszego globu jest ich już podobno ponad 1400.

Jak w rodzinieRypinkowską wspólnotę tworzy około 40 osób.

„Około”, ponieważ życie przynosi ciągłe zmiany. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, czasami powraca. Zgodnie z zasadami przyjętymi przez założycieli ruchu, należą do niej osoby upośledzone umysło-wo (najczęściej dzieci i młodzież), ich rodziny, a także młodzi wolontariusze zaproszeni tu przez ks. Jacka albo „zapraszający się” sami na skutek koleżeńskiej wymiany wrażeń i zachwytów. – Czter-dzieści osób to właśnie tyle, ile trzeba. Nie powinno być więcej. W grupie tej wielkości można się lepiej poznać, zawiązać więzi przyjaźni, pomagać sobie nawzajem, a i upilnować dzieci jest wtedy o wiele łatwiej. Nie dochodzi do takich sytuacji, że ktoś siedzi samotny w kącie i nie wie, co z sobą zrobić – mówi ksiądz Jacek Bochniak.

Dzielić radości i smutkiCo zrobić ze sobą i z innymi, doskonale wiado-

mo, bowiem wspólnota ma opracowaną strategię działania. Raz w miesiącu odbywa się formalne spotkanie wszystkich członków, rozpoczynane mszą świętą, w której wszyscy aktywnie uczest-niczą, przygotowując scenki ilustrujące homilię, wspólne śpiewy, modlitwy i służbę liturgiczną. Po mszy świętej organizowane jest spotkanie w parafialnym klubie „Emaus”. Nazwa pasuje jak ulał. Emaus to mała wioska w pobliżu Jerozolimy, do której uciekali dwaj uczniowie Jezusa po jego śmierci. Tutaj można porozmawiać w małych „grupach dzielenia”. Tematy są zwykle „życiowe”: miłość, przyjaźń, cierpienie, opieka nad chorymi. Choć wygląda to niepozornie, w istocie jest po-ważną pracą formacyjną, pomagającą w trudno-ściach przychodzących każdego dnia. – Zawsze zadawaliśmy sobie pytanie: „Jaki grzech sprawił, że nasz Sebastian urodził się chory?”. Dopiero tutaj zrozumieliśmy: chore dziecko to nie jest żadna kara za grzechy, lecz pewien rodzaj wybrania. Widocz-

Jolanta Delura

Okiem wiary w sposób szczególnie wyraźny możemy dostrzec nieskończoną wartość każdej ludzkiej istoty. Ewangelia, głosząc dobrą nowinę o Jezusie, jest również dobrą nowiną o człowieku – o jego wielkiej godności. Uczy wrażliwości na człowieka. Na każ-dego człowieka. „Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi”. Kościół, broniąc prawa do życia, odwołuje się do szerszej, uniwersalnej płaszczyzny, która obowiązuje wszystkich ludzi. Prawo do życia nie jest tylko kwestią światopoglądu, nie jest tylko prawem religijnym, ale jest prawem człowieka. Jest prawem najbardziej podstawowym. Bóg mówi: „Nie będziesz zabijał” (Wj 20,13). Przykazanie to jest zarazem fundamentalną zasadą i normą kodeksu moralności, wpisanego w sumienie każdego człowieka.

Jan Paweł II, Kalisz, 4 czerwca 1997 roku

Page 27: 4 18 22 24 34 36

nie byliśmy gotowi, by to wybranie przyjąć. Dzięki naszemu synowi znaleźliśmy się w tej wspólnocie, spotykamy się z innymi ludźmi i razem z nimi uczy-my się nowego patrzenia na świat. Widzę teraz, że nasza rodzina jest bardzo bogata. Nie materialnie, ale we wzajemną miłość i wspieranie się. Tego wszystkiego uczymy się właśnie tutaj.

Po spotkaniu w grupach, czyli po sprawach poważnych, przychodzi czas na zwykłą beztroską zabawę: śpiewy, tańce, malowanie, przedsta-wienia, gazetki i co tam jeszcze zdołają młode głowy wymyślić. To bardzo radosne chwile pod okiem wolontariuszy, choć właściwie wszyscy razem uczestniczą w zabawie, dzieląc radość po połowie. – Na początku bałem się trochę tej ich „odmienności” – przyznaje Jarek, jeden z młodych opiekunów. – Nie zawsze też wiedziałem, jak się mam zachować. Teraz widzę w nich wspaniałych ludzi, którzy dają mi siebie, swoje zaufanie, swoją miłość. Ja mogę dać im to samo. Tu jest jak w drugiej rodzinie. To wspaniałe.

– Dla nas jest nawet z tego większa korzyść niż dla nich – stwierdza Anka. – To przy nich właśnie mogłam się nauczyć dużo większej tolerancji, od-powiedzialności, radości z małych rzeczy, których w zabieganiu człowiek nawet nie zauważa. Innego spojrzenia na świat.

A „muminki”? Przy kawie, herbacie i domowym placku trwają rozmowy o zmianach, jakie zaszły w dzieciach. – Są o wiele radośniejsze. Nawią-zują przyjaźnie. Nawet nasz Sebastian na wózku, dziecko, które nie chodzi, nie siedzi, nie słyszy, reaguje uśmiechem na swoich przyjaciół. Pawełek każdego z młodych zna tu po imieniu. Powybierał sobie niektórych, ale wie, że wszyscy są jego przy-jaciółmi. Naprawdę chętnie tu zawsze przychodzą. Wręcz nie mogą się doczekać kolejnego spotkania – dodaje Anka.

Otwieranie świataRaz w roku, zawsze latem, jest czas wspólnego

wypoczynku. Najchętniej wszyscy jeżdżą do przy-jaciół w Korbielowie. Jest tam wygodna kwatera, piękna okolica i – sprawa niebagatelna – również przystępne ceny. Każdy dzień wakacyjny dzieli się na dwa czasy. Pierwszy czas – przed obiadem – to dłuższy lub krótszy spacer, zależnie od pogody i nastroju spacerowiczów. Drugi czas – po obiedzie – to prawdziwy festiwal pomysłów na zawody, konkursy, teatry i inne atrakcje. Obowiązkowo co-dziennie msza święta i wspólna modlitwa poranna oraz wieczorna. Ta wieczorna – można powiedzieć – ma „specjalne wzięcie”. Zdarza się, że trwa i godzinę, bo każdy chce za coś dziękować, a i śpiewać wszyscy lubią. Szczególne powodzenie ma „modlitwa z kwiatkiem”. Kto ma kwiatek, ten ma głos. Nieraz słyszymy: „Dziękuję Ci, Boże, za Kasię, która cały dzień ze mną była”. Jak Bóg ma

się nie cieszyć i Kasią, i jej „muminkiem”, czyli dzieckiem, którym się opiekuje? Wieczorem jest czas podsumowań, tak zwane „paszczakowisko”, kiedy dzieci już śpią, a „paszczaki” – dorośli, pla-nują kolejny dzień, bo wypoczynek, by był dobry, musi być zaplanowany. Powinien nieść ze sobą jakieś dobre treści. Na przykład w ubiegłym roku wszystko oscylowało wokół Eucharystii jako sakra-mentu miłości. Trzeba więc zaplanować, podzielić się spostrzeżeniami i po prostu pobyć ze sobą w letniej wieczornej ciszy. – To jest dla nas wspaniały i bardzo cenny czas. Na co dzień nie mamy go wie-le. Każde chore dziecko jest bardzo absorbujące. Właściwie trzeba się nim zajmować niemal przez całą dobę. Tutaj mamy ten komfort, że możemy liczyć na młodzież. A rzeczywiście możemy. Jest bardzo odpowiedzialna i wiemy, że pod jej opieką nasze dzieci są naprawdę bezpieczne. Te wakacje to jest dla nas wielki wewnętrzny odpoczynek i prawdziwa odskocznia od tego, co mamy na co dzień. I okazja do beztroskiego cieszenia się naturą – mówi jedna z mam.

Jasno... jasno... coraz jaśniejJak mówią opiekunowie upośledzonych umysło-

wo, wspólnota pozwoliła im na nowo odkryć sens życia i wartość drugiego człowieka.

– Ta wspólnota wniosła światło do naszej ro-dziny. Dzięki temu światłu coraz lepiej rozumiemy nasze życie i dostrzegamy w nim sens. I jest w nas coraz więcej nadziei i radości.

– Wspólnota jest dla nas oparciem. To jest bardzo ważne. Jesteśmy wszyscy ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni, pomagamy sobie nawzajem. Jeśli ktoś się znajdzie w potrzebie, wystarczy jeden telefon i już nadciąga pomoc. Zaczynam na nowo wierzyć, że ludzie są dobrzy.

– Uczę się cały czas. Przede wszystkim od dzieci – tej dobroci, otwartości, zrywania masek z twarzy. My, niestety, uwielbiamy zakładać różne maski, kamuflować się przed innymi. One uczą nas żyć inaczej. Pan Jezus powiedział kiedyś: „Dopóki nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do króle-stwa niebieskiego”. To właśnie jest ta droga. I one nas nią prowadzą.

W czasie pobytu w Korbielowie

Perły dla niewidomych

i niedowidzącychZbiory Miejskiej Biblioteki Publicznej im.

Adama Asnyka w Kaliszu wzbogaciły się

o kolejne zestawy książki mówionej. Pakiet

stu jeden kaset obejmuje dziesięć najbar-

dziej poszukiwanych tytułów, są wśród nich

między innymi: „Elementarz” księdza Jana

Twardowskiego, „Kwiat kalafiora” i „Kłamczu-

cha” Małgorzaty Musierowicz oraz „Władca

pierścieni” Johna Ronalda Reuela Tolkiena.

Z nabytku biblioteki cieszą się szczególnie

osoby niewidome i niedowidzące, które będą

mogły w ten sposób zapoznać się z wieloma

„perłami” literatury, a dziecięcy bestseller

„Mateuszek” Elwiry Lindo pozwoli najmłod-

szym z dysleksją rozwojową na poprawne

zapoznanie się z tekstem.

Książki zostały zakupione przez Wydział

Spraw Społecznych i Mieszkaniowych Urzę-

du Miejskiego w Kaliszu. Re

Podczas mszy św. dzieci często przygotowują scenki ilustrujące homilię Fot. archiwum parafii św. Gotarda

Spotkanie w parafialnym klubie „Emaus”

Page 28: 4 18 22 24 34 36

wok

ół n

as

Od ponad dwunastu lat istnieje w Kaliszu Warsztat Terapii Zajęciowej Fundacji „Mi-łosierdzie”, założonej i kierowanej przez Stanisława Bronza, w którym poddawa-nych jest obecnie rehabilitacji, przystoso-waniu do życia w społeczeństwie i nauce zawodu czterdziestu pięciu uczestników. Na przyjęcie oczekują kolejni kandydaci.

Niezbędna kontynuacja– Naszej pracy brakuje jeszcze dalszego ciągu,

ponieważ dotąd nie zorganizowano w mieście Zakładu Aktywności Zawodowej, do którego mogłaby przejść część naszych podopiecznych po skończeniu procesu rehabilitacji – mówi Marek Konwiński, kierownik placówki. – Kiedy taki zakład wreszcie powstanie, zwolnią się w WTZ miejsca dla kolejnych potrzebujących, a z czasem część uczestników, nie rokująca nadziei na uzyskanie zdolności do pracy, będzie mogła przejść do ośrodka wsparcia.

Idea utworzenia Zakładu Aktywności Zawodo-wej jest już na szczęście w Kaliszu realizowana. Na nową placówkę przeznaczono obiekt przy ul. Złotej, w którym mieściło się przez wiele lat Archiwum Państwowe. W tej chwili zakończyły się negocjacje z przedsiębiorcami, którzy skłonni są współpracować z takim zakładem. Kolejnym eta-pem jest przygotowanie planów modernizacyjnych obiektu i wystąpienie z odpowiednim wnioskiem do marszałka województwa wielkopolskiego, który jest gestorem środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, przezna-czonych na tworzenie i prowadzenie ZAZ. – Kiedy powstanie ZAZ, praca warsztatów terapii zajęcio-wej stanie się bardziej wartościowa, bo bardziej niż dotąd będziemy działać dla konkretnego celu – mówi Marek Konwiński. – Obecnie sytuacja na polskim rynku pracy jest niekorzystna, ponieważ dokonując wyboru, pracodawca niemal zawsze zdecyduje się na pracownika sprawnego intelek-tualnie i fizycznie, mimo iż z tego tytułu poniesie większe obciążenia.

O konieczności tworzenia zakładów aktywności zawodowej mówiło się w Polsce już kilka lat temu, brakowało jednak odpowiednich przepisów i pie-niędzy. Teraz sprawa ruszyła z miejsca. Powiat kaliski dysponuje już taką placówką w Swobodzie koło Liskowa, gdzie prowadzona jest działalność rolniczo-ogrodnicza. Niedaleko, w powiecie ostrze-szowskim, także prowadzony jest ZAZ w Książni-cach, współpracujący z „Polleną” i specjalizujący się w prowadzeniu usług pralniczych dla domów pomocy społecznej. Trzeci w województwie ZAZ powstał w Słupcy koło Konina, a czwarty w Pile.

Szybko, ale rozważnieMarszałek województwa wielkopolskiego

finansuje koszty adaptacji obiektu, zakupu ma-szyn, a następnie działalności. Dlatego warto się spieszyć, ponieważ na pewno przyrost środków będzie wolniejszy od potrzeb. Z drugiej strony już istniejące zakłady aktywności zawodowej, zwłasz-cza te, dla których organem prowadzącym jest samorząd, natrafiły na gąszcz wykluczających się przepisów, stanowiących ewidentną kulę u nogi. Problemem jest samodzielna dystrybucja produk-cji, co w zasadzie nie powinno mieć miejsca, bo o konkurencyjności ZAZ-ów na rynku decyduje fakt, że ich działalność jest częściowo finansowana przez PFRON. Okazuje się jednak, że lepiej się wiedzie tym placówkom, które produkują wyroby na zlecenie innych firm.

Dzięki staraniom Krzysztofa Kołodziejczyka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej ka-liski ZAZ będzie produkował lizaki i landrynki na zlecenie jednej z miejscowych firm, a także – na podobnej zasadzie – obrusy plamoodporne. Innym pomysłem jest bukieciarstwo i produkcja gadżetów kaletniczych sprzedawanych we własnej placówce handlowej. Wielobranżowość jest zresztą gwarancją utrzymania się na dość kapryśnym rynku.

Inicjatywie prezesa fundacji, Stanisława Bronza, zawdzięczamy przyjęcie przez Sejm poprawki, która rozpoczęcie stopniowego zmniejszenia (w sumie o 15 proc.) dofinansowania przez PFRON warsztatów terapii zajęciowej przesunęła na 2007 rok. Miasto ze swej strony już obecnie pospieszyło WTZ z pomocą finansową.

Przez zabawę do pracyWarsztat Terapii Zajęciowej w Kaliszu rozpoczął

działalność w lipcu 1994 roku. Powstał, podobnie jak siedem innych placówek na terenie południo-wej Wielkopolski, z inicjatywy Fundacji Inwalidów i Osób Niepełnosprawnych „Miłosierdzie” w Ka-liszu. Mieści się w budynkach przy ul. Targowej 3/5/7 i przy ul. Złotej 21. Rehabilitacji poddawane jest 45 osób o różnym stopniu niepełnosprawności – głównie umiarkowanym i znacznym. Odbywa się to w dziewięciu pracowniach terapeutycz-nych: gospodarstwa domowego, metaloplastyki, artystyczno-zdobniczej, krawieckiej i haftu, flo-rystycznej, artystycznej, kaletniczo-plastycznej, fotograficzno-komputerowej.

Rehabilitacją uczestników zajmuje się dziewię-ciu wykwalifikowanych w swoich specjalnościach terapeutów, dwóch fizjoterapeutów i psycholog. W działaniach rewalidacyjnych duży nacisk kładzie

się na rozwój sfery motoryczno-ruchowej, rozwój sfery poznawczej przez dostarczanie podstawo-wych wiadomości o otaczającej nas rzeczywisto-ści, maksymalne uspołecznienie, przesuwanie punktu ciężkości z zabawowych form ćwiczeń w kierunku pracy.

Wytwory powstające w pracowniach – unikalne rękodzieło różnego rodzaju, biżuterię artystyczną, witraże Tiffany’ego, a także wiązanki i wieńce z pracowni florystycznej można tutaj zakupić za niewielką na ogół kwotę, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczone są na działania z zakresu integracji społecznej. Jest to bardzo istotne, biorąc pod uwagę fakt, iż finansowanie placówki od siedmiu lat utrzymuje się na stałym poziomie, podczas gdy koszty utrzymania regularnie z roku na rok wzrastają.

Przyjaciele z NiemiecZaprzyjaźnione organizacje z Niemiec (z Nordlin-

gen i Dillingen), z którymi w obecności prezydenta Kalisza została w 2003 roku podpisana umowa o współpracy, wyposażyły placówkę w maszyny ka-letnicze, przekazały sprzęt rehabilitacyjny, kolejny samochód i pieniądze na fotel do masażu.

Dwóch pracowników odbyło w Niemczech dwu-miesięczny staż, w maju przyjadą do Kalisza dwie osoby z Niemiec na miesięczny staż, w czerwcu ekipa sportowców pojedzie na zawody. W sierpniu szefowie tych organizacji, Erich Geike i Joann Uhl, odbiorą odznaki przyznane przez marszałka woje-wództwa wielkopolskiego.

Rehabilitacja, podróże i sportUczestnicy warsztatu biorą udział w wyciecz-

kach krajoznawczych, również zagranicznych, spartakiadach i zawodach sportowych, imprezach integracyjnych i kulturalno-oświatowych; regular-nie odwiedzają kino i teatr. Biorą aktywny udział we wszelkiego rodzaju konkursach, wystawach, prezentacjach artystycznych i muzycznych. We wrześniu podopieczni WTZ pojadą do Niemiec, aby przez kilka dni wypocząć i podziwiać mecze mistrzostw świata osób niepełnosprawnych w piłce nożnej. W czerwcu planowany jest dwutygodniowy wyjazd, ale nie wiadomo czy dojdzie do skutku ze względu na wysokie koszty, na maraton po krajach skandynawskich. Dzięki księżom orionistom od 6 do 11 października czternastu uczestników będzie mogło polecieć do Rzymu. W marcu przyszłego roku planowany jest wylot kolejnej grupy.

W ubiegłym roku część podopiecznych była w Chorwacji na zawodach sportowych w dziesięcio-boju. Wyjazd doszedł do skutku dzięki Jerzemu Chrabeckiemu, Polakowi mieszkającemu w Austrii, byłemu wicemistrzowi Polski w biegu na 1500 m. Marek Konwiński pragnie również powtórzyć suk-ces odbytej w ubiegłym roku w Szałem imprezy „Przyroda – Ekologia – Sport”, którą zorganizował przy pomocy wędkarzy z WSK i miejskiego WOPR,

Konkrety, plany i nadziejeKrzysztof Pierzchlewski

Page 29: 4 18 22 24 34 36

Uczestnicy warsztatu podczas imprezy integracyjnej

Zdjęcia autora (2x) i archiwum WTZ.

Honory dla sportowcówSiatkarki SSK Calisia Kalisz i kolarze KTK Ka-

lisz zdominowali czołową dziesiątkę najlepszych sportowców w 2005 roku. W plebiscycie organi-zowanym przez władze samorządowe najlepsza okazała się Anna Woźniakowska.

Po mistrzostwie Polski siatkarek w 2005 roku trudno było przypuszczać, aby ktoś inny aniżeli któraś z zawodniczek SSK Calisia Kalisz (obec-nie Grześki Goplana Kalisz) mógł znaleźć się na szczycie dziesiątki najlepszych sportowców Kali-sza w ubiegłym roku. Wygrała rodowita kaliszanka, Anna Woźniakowska. Przypomnijmy, iż zdobyła ona, oprócz mistrzostwa Polski z drużyną Winiary Kalisz w sezonie 2004/2005, srebrny medal Uni-wersjady 2005. Ania wyprzedziła mistrza Europy w sprincie drużynowym i czwartego zawodnika w klasyfikacji Pucharu Świata, Tomasza Schmidta (KTK Kalisz) oraz złotego i brązowego medalistę Pucharu Świata w pływaniu, Piotra Bęckiego (KSN Start Kalisz).

W dziesiątce znalazły się trzy siatkarki, trzech kolarzy, jeden pływak, kajakarka, windsurfingista i lekkoatletka. Spodziewano się też nagrody dla znakomitego trenera siatkówki, Alojzego Świderka, który miał olbrzymi udział w powrocie do Kalisza mistrzowskiej korony dla najlepszej żeńskiej dru-żyny siatkarskiej w kraju. Oprócz trenera mistrzyń Polski wyróżniono Krzysztofa Perza (KTK Kalisz) oraz Pawła Wiśniewskiego (UKS 12 Kalisz). Nagro-dę dla najlepszego działacza roku odebrał kolejny „kolarz” w gronie wyróżnionych, Jacek Kasprzak. Władze miejskie przyznały nagrodę specjalną dla najbardziej znanego kaliskiego biegacza, Andrze-ja Jabłońskiego, który w tym roku obchodzi 70-te urodziny oraz 55-lecie sportowej aktywności.

– Wyniki kaliskich zawodników w systemie spor-tu młodzieżowego plasują nasze miasto na drugiej pozycji w Wielkopolsce. W rywalizacji sportowej w minionym roku kaliszanie zdobyli 970 punktów i 278 medali we wszystkich kategoriach wiekowych, w tym cztery medale mistrzostw Europy oraz trzy medale mistrzostw świata – powiedział Janusz Pęcherz, prezydent Kalisza, podczas uroczystości podsumowującej wydarzenie i osiągnięcia spor-towe w 2005 roku.

Nagrodzeni sportowcy1. Anna Woźniakowska (siatkarka SSK Calisia

Kalisz, złota medalistka mistrzostw Polski, srebrna medalistka Uniwersjady 2005).

2. Tomasz Schmidt (kolarz KTK Kalisz, mistrz Europy seniorów w sprincie, czwarty zawodnik w klasyfikacji Pucharu Świata, 7-krotny mistrz Polski).

3. Piotr Bęcki (pływak KSN Start Kalisz, złoty i brązowy medalista Pucharu Świata, srebrny i brązowy medalista Pucharu Europy, 12-krotny medalista mistrzostw Polski w pływaniu niepeł-nosprawnych).

4. Edyta Kucharska (siatkarka SSK Calisia Kalisz, złota medalistka mistrzostw Polski).

5. Marta Walczykiewicz (kajakarka KTW Kalisz, srebrna medalistka mistrzostw Europy w K-4 500 m, 5. i 9. miejsce w mistrzostwach świata K-2 500 m i 1000 m).

6. Marek Zengteler (żeglarz UJKS Szturwał Ka-lisz, mistrz świata w klasie Mistral do 15 lat, brązowy medalista Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w windsurfingu).

7. Michał Nawrocki, Hubert Tułacz (kolarze KTK Kalisz, wicemistrzowie Europy juniorów w wyścigu drużynowym na torze, 6-krotni mistrzowie Polski).

9. Anna Kasprzak (lekkoatletka MKS Calisia Ka-lisz, wicemistrzyni Polski w rzucie dyskiem, szósta na mistrzostwach Europy juniorów).

10. Marta Pluta (siatkarka SSK Calisia Kalisz, zło-ta medalistka mistrzostw Polski, srebrna medalistka Uniwersjady 2005).

Nagrodzeni trenerzyKrzysztof Perz (trener kolarstwa w KTK Kalisz,

od 16 lat prowadzi najlepszą grupę młodzików w Polsce), Alojzy Świderek (trener siatkarek SSK Calisia Kalisz w sezonie 2004/2005, złotych meda-listek mistrzostw Polski), Paweł Wiśniewski (trener lekkiej atletyki w UKS 12 Kalisz, odkrywca wielu sportowych talentów, szkoleniowiec dwukrotnego mistrza Polski juniorów w chodzie sportowym, Michała Dominiaka).

Nagrodzony działaczJacek Kasprzak (świetny szkoleniowiec, mena-

dżer, organizator i wiceprezes KTK Kalisz).Nagroda specjalnaAndrzej Jabłoński (biegacz długodystansowy,

wielokrotny zwycięzca prestiżowych biegów w swo-jej kategorii wiekowej w kraju i za granicą). (AD)

Rehabilitacja ruchowa odbywa się przy użyciu specjalistycznego sprzętu

Zajęcia w jednej z pracowni artystycznych

a także Mistrzostw Lekkoatletycznych Kalisza Osób Niepełnosprawnych, które odbyły się w hali przy ul. Łódzkiej.

W sposób systematyczny prowadzona jest re-habilitacja ruchowa przy użyciu specjalistycznego sprzętu. Większość osób niepełnosprawnych, do czasu powstania placówki przebywająca w domach, odnalazła tutaj swoje miejsce w społe-czeństwie, sens istnienia i bycia potrzebnym. Płacą za to swoim opiekunom sercem i wrażliwością właściwą ludziom doświadczonym przez los.

Wśród nagrodzonych jest Piotr Bęcki, jeden z najbardziej znanych sportowców w naszym regionie Fot. BIM

Page 30: 4 18 22 24 34 36

W roku 2005, gdy Ośrodek Wychowawczy im. świętego Alojzego Orione w Kaliszu obchodził 70-lecie działalności, władze za-konne podjęły decyzję o przekształceniu go w Centrum Księdza Orione.

1 czerwca 2005 roku stało się tak na podstawie postanowienia ks. dra Władysława Kubiaka, pro-wincjała na Polskę Zgromadzenia Księży Orioni-stów – Małe Dzieło Bożej Opatrzności. Centrum Księdza Orione w Kaliszu stało się wielofunkcyjną placówką opiekuńczo-wychowawczą, prowadzą-cą Specjalny Ośrodek Wychowawczy, Warsztat Terapii Zajęciowej i Dom Studenta.

Orioniści w KaliszuOrioniści, Małe Dzieło Bożej Opatrzności,

męskie zgromadzenie zakonne założone zostało we Włoszech w roku 1895 przez Alojzego Orione. Głównym celem zgromadzenia jest działalność misyjna i charytatywna. Do Polski orioniści zostali sprowadzeni w roku 1924. Patron centrum, ks. Alojzy Orione, dostąpił najwyższych w Kościele Powszechnym zaszczytów. Papież Jan Paweł II 26 października 1980 roku beatyfikował i 16 maja 2004 roku kanonizował twórcę Zgromadzenia Orionistów.

„Dzieło” w Kaliszu rozpoczęło się już w sierpniu roku 1931. Wówczas to Zrzeszenie Charystów Diecezji Włocławskiej nabyło w Kaliszu „Jasny Dworek”. Tak pięknie nazwano obiekty przy ul. Kościuszki 24, sprawiające wówczas wrażenie magazynów i stajni.

W roku 1935 ogłoszono w wychodzącym w Zduńskiej Woli czasopiśmie pt. „Małe Dzieło Bożej Opatrzności”, że zgromadzenie prowadzi w Kali-szu internat i przyjmuje chłopców uczęszczających do kaliskich gimnazjów.

Struktura ośrodkaDo września 2005 roku Ośrodkiem Wychowaw-

czym im. Świętego Alojzego Orione przez wiele lat kierował ks. mgr Janusz Nowak, powołany ostatnio na ważną funkcję głównego ekonoma zgromadze-nia. Schedę po Januszu Nowaku przejął ks. mgr Maciej Mrotek.

W strukturze organizacyjnej Centrum Księdza Orione znajdują się trzy specjalistyczne placówki, z których każda spełnia ważne specjalne zadania dydaktyczne, wychowawcze, opiekuńcze i chary-tatywne. Są to: Specjalny Ośrodek Wychowawczy im. św. Alojzego Orione, Warsztat Terapii Zajęcio-wej i Dom Studenta.

Pod opieką nauczycieli, wychowawców i opie-kunów w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym znajduje się 40 chłopców, którzy mają orzeczenia o niepełnosprawności intelektualnej w stopniu lekkim i umiarkowanym. Wywodzą się oni z rodzin żyjących skromnie, częściowo patologicznych, z Kalisza i regionu. Środki finansowe na podstawowe koszty utrzymania, jak wyżywienie, zakwaterowa-nie, opiekę wychowawczą i pomoc medyczną,

Jasny Dworek

centrum otrzymuje z Urzędu Miejskiego w Kaliszu przez Wydział Edukacji.

Wychowankowie orionistów35 chłopców uczy się w Zespole Szkół nr 11

w Kaliszu przy ul. Budowlanych, zostali zakwali-fikowani do nauki w klasach zależnie od stopnia niesprawności lub do zespołu edukacyjno-te-rapeutycznego. Pięciu wychowanków zdobywa zawód kucharza lub stolarza w zasadniczej szkole zawodowej w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wy-chowawczym im. Janusza Korczaka w Kaliszu przy ul. Handlowej. Szkoły zapewniają uczniom podręczniki. Ośrodek, gdy dotyczy to chłopców z rodzin o trudnych warunkach materialnych, zapewnia im potrzebną odzież, buty itp. W miarę możliwości rodzice przekazują na fundusz finan-sowy dla wychowanków skromne kwoty pieniężne. Opiekę wychowawczą w czterech grupach pełnią ks. Michał Płóciennik, siostra Lidia Drożniewska oraz czterech świeckich wychowawców. – Wycho-wankowie odrabiają w ośrodku lekcje, wykonują, jak w domu rodzinnym, prace porządkowe. Mogą także rozwijać swoje zainteresowania. Chodzą na strzelnicę do Zespołu Szkół Gastronomiczno--Hotelarskich i na basen. Korzystają z pracowni komputerowej, plastycznej, chętnie biorą udział w zajęciach sportowych – powiedział ks. Maciej Mrotek, dyrektor centrum.

Terapia zajęciowaDrugim bardzo ważnym działem pracy centrum

jest prowadzenie Warsztatu Terapii Zajęciowej. Rozpoczął on działalność od 1 listopada 2004 roku, a otwarcia dokonał ks. generał Flavio Peloso, dyrektor generalny Zgromadzenia Orionistów na świat z siedzibą w Rzymie.

Kierownikiem warsztatu jest siostra Małgorzata Strzelecka, mgr teologii i specjalista z oligofreno-pedagogiki (dział pedagogiki specjalnej zajmujący się zagadnieniami nauczania i wychowania dzieci upośledzonych umysłowo), która przybyła do Ka-lisza z Domu Zakonnego w Piątku. – Pod opieką mamy 20 osób dorosłych w wieku od 19 do 41 lat, mieszkańców Kalisza. Celem naszej pracy jest przystosowanie uczestników warsztatu do życia i wykonywania zawodu. Wielu z nich ukończyło szkołę zawodową – powiedziała siostra Małgorzata Strzelecka, orionistka ze Zgromadzenia Małe Mi-sjonarki Miłosierdzia.

Uczestnicy warsztatu odbywają zajęcia w czterech pracowniach: informatycznej, ogrod-niczo-kwiaciarskiej, plastyczno-technicznej i hafciarsko-krawieckiej. W grupach z uczestnikami pracuje czterech instruktorów, terapeutów zaję-ciowych mających kwalifikacje pedagogiczne, rehabilitant, psycholog i pielęgniarka, którą jest siostra Wincenta, Maria Olszewska. – Działalność warsztatu finansuje Państwowy Fundusz Rehabili-tacji Osób Niepełnosprawnych. Finansowo wspiera naszą działalność z osobami dorosłymi miasto

Kalisz przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Serdecznie przy okazji dziękuję samorządowi naszego miasta – powiedział ks. Maciej Mrotek. Plany centrum zmierzają do przyjęcia do warsztatu jeszcze 10 osób.

Dom StudentaOd kilku lat centrum wspiera także młodzież

studiującą w Kaliszu. Dysponując 80 miejscami w Domu Studenta, udostępnia je młodzieży zdo-bywającej wiedzę w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej im. Prezydenta Stanisława Wojcie-chowskiego, na Wydziale Pedagogiczno-Arty-stycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i w poznańskiej Akademii Ekonomicznej. To skromna pomoc dla rozwijającego się kaliskiego ośrodka akademickiego. Akademikiem kieruje siostra Da-niela, Helena Gargula.

Tadeusz Krokos

Centrum Księdza Orione w Kaliszu

Ksiądz Maciej Mrotek przed Centrum Księdza Orione

Pracownia informatyczna

Sala do ćwiczeń rehabilitacyjnych

W pracowni plastycznej powstają unikalne dzieła wychowanków Fot. Mariusz Hertmann

wok

ół n

as

Page 31: 4 18 22 24 34 36

Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowaw-czy dla Dzieci Słabo Słyszących i Niesły-szących rozpoczął w Kaliszu działalność we wrześniu 1996 roku. Utworzenie ośrod-ka uznane zostało za sukces kaliskiego środowiska oświatowego.

Naukę rozpoczęło wówczas 400 dzieci, a 30 z nich spoza Kalisza znalazło miejsce pobytu w internacie. W strukturze ośrodka otwarto także wówczas ośmioklasową szkołę podstawową, re-alizującą standardowy program nauczania szkoły podstawowej. Tak więc stworzono dzieciom z wadami słuchu możliwości kształcenia i przysto-sowania do życia.

Kadra nauczycielskaRok 2006 jest okazją do podsumowania dzie-

sięcioletniej działalności Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Słabo Sły-szących i Niesłyszących. Zmiany organizacyjne, wynikające także z reformy polskiego systemu oświatowego, zmuszały kadrę pedagogiczną placówki do stałego doskonalenia swych specja-listycznych kwalifikacji. Jeszcze przed oddaniem ośrodka do użytku, w lipcu 1996 roku, powstało w Kaliszu – zorganizowane przez warszawską Wyższą Szkołę Pedagogiki Specjalnej – studium surdopedagogiki. Dzisiaj w ośrodku pracuje 43 na-uczycieli mających pełne kwalifikacje i uprawnienia do pracy z dziećmi z wadami słuchu.

Uczniowie ośrodkaOśrodek spełnia więc ważne funkcje dydaktycz-

ne i opiekuńczo-wychowawcze. W roku szkolnym 2005/2006 w placówce kształci się 92 dzieci, z tego 53 w szkole podstawowej (w tym sześcioro jest w oddziale przedszkolnym) oraz 39 w gimnazjum. W tej społeczności uczniowskiej jest 32 dzieci słabo słyszących i 60 – niesłyszących. Wszyst-kie dzieci przebywające w ośrodku muszą mieć orzeczenie o niepełnosprawności i skierowanie z poradni psychologiczno-pedagogicznej. 72 wy-chowanków objęto całodobową opieką w grupach wychowawczych. Przebywają oni w ośrodku pod opieką pedagogów od poniedziałku do piątku (placówka posiada nowoczesną bazę noclegową). W placówce organizowane są także dyżury w dni wolne od nauki. Regularnie pozostaje na te dni ok. 10 wychowanków, głównie z rodzin o trudnych wa-runkach materialnych lub wychowawczych, a także ze względu na odległości od miejsca zamieszkania i brak komunikacji. 16 uczniów to mieszkańcy Kalisza. Z pozostałych wychowanków większość wywodzi się z miejscowości południowej Wielko-polski i powiatów przyległych.

Koszty utrzymaniaDzieci mieszkające w ośrodku otrzymują pełne

wyżywienie (5 posiłków) przy dziennej stawce

Z wadami słuchu można aktywnie żyć

– ok. 7 złotych. – Posiłki uzgadniane są z dziećmi.

Mieszkający w ośrodku sami przygotowują bardzo

smakowite śniadania i kolacje, w nowocześnie

wyposażonych kuchniach – poinformowała nas

Miria Janiszuk, dyrektor placówki.

Udział rodziców w ponoszeniu kosztów utrzy-

mania wychowanków uzależniony jest od ich

warunków materialnych. 43 rodziców wnosi pełną

odpłatność za wyżywienie, 24 częściową, a za 5

dzieci koszty ponoszą gminne ośrodki pomocy

społecznej. Z budżetu Kalisza opłaca się obiady

dla dwojga dzieci, a z budżetu Ostrowa Wielko-

polskiego dla jednego wychowanka.

Sukcesy dydaktyczneSukcesy dydaktyczne i wychowawcze kadry

pedagogicznej ośrodka związane są z codzien-

nymi osiągnięciami dzieci w zdobywaniu wiedzy,

współżyciu w gronie rówieśników, poznawaniu

tajników życia, w doskonaleniu swych kontaktów ze

światem, rozwijaniu zainteresowań artystycznych,

a także w kontaktach z nowoczesną techniką, w

tym z komputerami.

W gronie wyróżniających się wychowanków zna-

lazł się tegoroczny absolwent gimnazjum, Damian

Rzeźniczak z Kalisza. Uzdolniony humanistycznie

i bardzo dobry w przedmiotach matematyczno-

-przyrodniczych, otrzymał w drugim roku nauki

gimnazjalnej stypendium prezydenta Kalisza, a

w bieżącym roku szkolnym stypendium im. Jana

Pawła II, ufundowane przez Radę Miejską Kalisza.

Damian podejmie dalszą naukę w Liceum Ogólno-

kształcącym w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym

dla Niesłyszących w Warszawie.

– Do sukcesów ośrodka zaliczyć trzeba też

organizowane już dziewięć razy turnusy rehabili-

tacyjne dla naszych wychowanków. Dzieci poznały

najpiękniejsze regiony kraju. W ferie letnie 2006 roku wyje-dziemy na turnus do Krynicy Morskiej. Warto podkreślić także fakt, że turnusy rehabi-litacyjne są dofinansowywane przez powiatowe centra po-mocy rodzinie z dziewiętnastu powiatów – powiedziała Miria Janiszuk.

Nowoczesne wyposażenie

Kaliski ośrodek dla dzieci z wadami słuchu jest placówką bardzo dobrze wyposażoną w nowoczesne urządzenia oraz specjalistyczny sprzęt,

które pozwalają nauczycielom na stosowanie indywidualnych metod kształcenia i wychowania. W większości doposażenie ośrodka pochodzi z darów wielu instytucji i organizacji.

Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepeł-nosprawnych przekazał wyposażenie pracowni komputerowej, pracowni audiologicznej, FM – system wzmacniający słyszenie oraz mikrobus.

Do ośrodka wpłynęły także dary z unijnego Europejskiego Funduszu Społecznego w postaci gabinetu logopedycznego ze sprzętem specja-listycznym do rewalidacji mowy (wartość – 25 tys. zł) oraz wyposażenie pracowni nauczania zintegrowanego (wartość – 54 tys. zł). Obecnie ośrodek oczekuje na pomoce do gabinetu psy-chologicznego.

Uroczystości jubileuszoweWspomnieliśmy już wcześniej, że w roku

szkolnym 2005/2006 przypada dziesiąta rocz-nica utworzenia Specjalnego Ośrodka Szkolno--Wychowawczego dla Dzieci Słabo Słyszących i Niesłyszących. Uroczystości zaplanowano na 28, 29 i 30 września 2006 roku. W pierwszym dniu odbędzie się międzynarodowe sympozjum na te-mat wczesnej rewalidacji dzieci z wadami słuchu w Polsce i w krajach biorących udział w kaliskim spotkaniu. Przewiduje się, że do grodu nad Prosną przyjadą specjaliści z Holandii, Belgii, Węgier, Nie-miec, Białorusi i Czech. Następnego dnia główne uroczystości jubileuszowe odbędą się w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego i połączone będą z wystawą dorobku dydaktycznego i artystycznego ośrodka. 30 września w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Gotarda celebrowana będzie msza święta w intencji wychowanków, absolwen-tów, rodziców i pracowników ośrodka.

Tadeusz Krokos

Damian Rzeźniczak otrzymał stypendium im. Jana Pawła II ufundowane przez Radę Miejską Kalisza Fot. Archiwum ośrodka

Page 32: 4 18 22 24 34 36

To nie był pomysł na życie. To życie zrodziło potrzebę. W Miejskim Ośrodku Kultury w Kaliszu po prostu pojawiły się osoby niepełnosprawne, które chciały rysować i malować.

Pracujący tam plastyk, Jarosław Napora, już podczas studiów interesował się arteterapią, dlatego perspektywa pracy z niepełnosprawnymi wcale go nie wystraszyła. Później jego miejsce w Miejskim Ośrodku Kultury zajęła żona, Brygida. On sam zaś rozpoczął zajęcia z dziećmi niedo-słyszącymi. Teraz oboje nie wyobrażają sobie, że mogliby zajmować się czymś innym.Rozmawiamy z Jarosławem Naporą, ar-tystą plastykiem, który prowadzi zajęcia z dziećmi niesłyszącymi w Specjalnym Ośrodku dla Dzieci Słabo Słyszących i Niesłyszących w Kaliszu.

Czy zajęcia plastyczne z dziećmi słabo sły-szącymi i niesłyszącymi – pozostawiając na boku problemy komunikacyjne – wyglądają inaczej niż z dziećmi zdrowymi?

Mają zupełnie inny charakter. Wynika to ze spe-cyfiki ich sposobu myślenia. Dzieci niedosłyszące myślą bardzo konkretnie, właściwie nie abstrahują. Wynika to między innymi z mówienia i myślenia w języku migowym. Myślą językiem, który ma inną składnię. Nie wiemy do końca, w jak szerokim zakresie rozumieją złożone pojęcia.

Ich umiejętności plastyczne nie powinny być chyba mniejsze.

I nie są. Rzeczywiście na zajęciach plastycznych mogą się wypowiadać naturalnie, bo w uniwersal-nym języku sztuki; inne przedmioty nauczania niosą z sobą więcej trudności. Ich warsztatowe umiejętności, zdolności manualne są świetne, ale wszystkie moje działania skoncentrowane są na rozumieniu. Moje dzieci nie potrafią wyciągać daleko idących wniosków. Na przykład: dla nich ważne jest, że to jest szklanka, że ze szklanki się pije, że pije się kawę lub herbatę, ale do refleksji,

W stronę fantazji

że szkło może być przedmiotem sztuki użytko-wej, musimy dojść wspólnie. Myślimy, działamy i objaśniamy prosto, konkretnie i obrazowo. Za każdym razem muszę być pewien, że otrzymam informację zwrotną.

Jak się te spostrzeżenia przekładają na pla-styczne zadania?

Opieram się przede wszystkim na przeżyciach. Ważne jest, aby przedstawiać im obrazy, które wywołają w nich emocje. Ogromnie cenię środki multimedialne, dzięki którym mogę na przykład pokazać im film albo zarejestrować coś kamerą. Wszystko, co się da, należy rozkładać na proste i praktyczne działania. Bardzo często odwołujemy się do zabaw teatralnych i tanecznych. Niektóre sceny nagrywamy, potem odtwarzamy i o nich roz-mawiamy. To dla nich ogromnie emocjonujące...

...i to je właśnie otwiera.

No tak, i o to właśnie chodzi. W naszej szkole nie akcentujemy „migania”, bo chcemy, by nasze dzieci nie funkcjonowały w świecie wypreparo-wanym, żeby potrafiły odnaleźć się w świecie ludzi słyszących. Robimy wszystko, aby nasi pod-

opieczni ufali sobie i wierzyli w siłę swoich wypowiedzi.

Czy dzieci akcep-tują swoją niepeł-nosprawność? A może w ich pracach pojawia się żal do losu albo rodzaj buntu?

To są sprawy zło-żone i bardzo indy-widualne. Generalnie są to osoby żyjące raczej w zgodzie ze sobą i raczej rado-sne. Spostrzegam jednak, że jest wśród nich wiele dzieci z

rodzin nie najlepiej sy-tuowanych. Te domowe problemy rzeczywiście przynoszą ze sobą i ich ślady można odnaleźć w pracach plastycznych.

Słyszałem, że Twój uczeń podjął studia pla-styczne.

Tak, Krzysztof Korach jest studentem kaliskiego Wydziału Pedagogiczno--Artystycznego. Nawet niedawno był u nas na praktyce – dzieci (zwłasz-cza dziewczęta) były nim zachwycone. Zanim się

pojawił na zajęciach, pokazałem dzieciom jego prace z czasów, gdy był naszym uczniem, żeby im uzmysłowić możliwość odniesienia sukcesu w dziedzinie plastycznej. Krzysiek z powodzeniem mógłby studiować na akademii, ale świadomie wybrał kierunek pedagogiczny.

Czy praca z dziećmi niedosłyszącymi, a co za tym idzie – raz po raz spoglądanie na świat ich oczyma, wpłynęło na Twoją twórczość?

Dziecko, nie tylko niedosłyszące, obrazuje świat z wielką swobodą, jego kreska jest niezwykle eks-presyjna. Ja się tego ciągle uczę. Kiedy dziecko maluje postać, ona od razu żyje. Ja raczej czuję takie spięcie w swoim rysowaniu, taki kaganiec akademizmu. A kiedy czasami zerknę na rysunek dziecka, wiem, czego mi brakuje. Potem w swoich pracach staram się dopuścić do takiej warszta-towej niezgrabności, bo wtedy obraz zyskuje na ekspresji.

Czy dzielisz się doświadczeniami ze swo-ją żoną? Jest w Waszej pracy jakiś obszar wspólny?

Owszem, często o tym rozmawiamy, ale już nie o sprawach metodologicznych, lecz organizacyj-nych, na przykład o możliwościach prezentacji prac naszych uczniów, czyli o wystawach. To ogromnie ważne, aby dziecko mogło powiedzieć: to mój obraz, na mojej wystawie..., to nagranie z wernisażu na taśmie, którą się wkłada do odtwa-rzacza wideo, ja jestem na ekranie, rodzice mnie widzą, rodzice są dumni.

Dziękuję za rozmowę.

Brygida pochodzi ze Śląska, Jarek – ze Świnoujścia.

Ich drogi skrzyżowały się we Wrocławiu, ale silniej

połączył ich Kalisz i tutejszy Wydział Pedagogiczno-

-Artystyczny. Oboje zdobyli dyplomy w pracowni prof.

Tadeusza Wolańskiego. Mają czworo dzieci: Piotr ma

trzynaście lat, Celina – dziesięć, Zuzanna – osiem, a

Jacek – sześć i pół.

wok

ół n

as

Jarosław Napora wraz z dziećmi podczas zajęć plastycznych

W ośrodku zawsze jest czas na zabawę

Page 33: 4 18 22 24 34 36

Rozmawiamy z Brygidą Naporą, instruktor-ką plastyki w Miejskim Ośrodku Kultury.

To już dwanaście lat?

Tak, trudno uwierzyć. Tym bardziej że wielu członków tego koła jest tu od początku. Mróz, nie mróz, oni przychodzą, bo chyba czerpią z tych spotkań ogromną radość.

Chcą być razem – to zrozumiałe. Te spotka-nia mają jednak – poza towarzyskim – istotne cele.

Na pewno nie chodzi tu o łowienie talentów, a raczej o czerpanie radości z tworzenia. Droga do tej radości nie jest łatwa, bo wiąże się z pokonywa-niem własnej niepełnosprawności. Czasami trudno jest utrzymać pędzel w dłoni. Zawsze z podziwem patrzę na Dorotę, jak walczy o każdą kreskę. Kiedy ręka nie podąża za tym, co jest w głowie – pojawiają się łzy; wszelkie niepowodzenia rodzą ogromne frustracje. Ja jestem zadowolona z każdej ich pracy, a oni – nie. W grupie, gdzie skupione są dzieci o znacznym stopniu niepełnosprawności, zawsze jest dużo radości i śmiechu przy malowaniu i rysowaniu. Ponadto są ze sobą bardzo zżyci.

A jednak przychodzą...

Tak, to dwa święta w tygodniu. Każde spotkanie zaczynamy od herbaty, czasem ktoś przyniesie ciasto, bo mamy też uczestniczą w naszych spo-tkaniach. Widzę, że dla nich to jeden z niewielu mo-mentów wytchnienia. Czasami śmieję się, że dzieci tworzą koło plastyczne, a mamy – koło herbaciane. Ten towarzyski wymiar ma ogromne znaczenie, bo ci młodzi ludzie nie wszyscy uczestniczą w warszta-tach terapii zajęciowej i czasami to koło w Miejskim Ośrodku Kultury jest jedynym powodem wyrwania się z czterech ścian domu.

Czy zajęcia plastyczne usprawniają Twoich podopiecznych? Czy możemy mówić o takich gołym okiem widocznych efektach arteterapii?

W niektórych przypadkach – tak, ale są to małe kroczki. Większość z nich najczęściej porusza się w obrębie swojego schematu. Można powiedzieć, że posługują się często swoim indywidualnym kodem, który ja na przykład jestem w stanie rozpoznać. Wiem, czyj jest to rysunek. Osoby sprawniejsze rzeczywiście poznają tajniki warsztatu – jak mieszać barwy, jak je łączyć, jaka jest w tym procesie ko-lejność. Mogę z nimi porozmawiać o historii sztuki, wybrać się razem na wernisaż. Jest tu kilka osób, dla których sztuka jest bardzo istotnym elementem życia.

Czy nastąpi taki moment, że przestaną Cię potrzebować?

Trudno powiedzieć, na razie potrzebują bodźców z mojej strony i zachęty, a także czysto praktycznej pomocy – niektórzy nie potrafią odkręcić słoiczka z farbą. Co ciekawe, mimo że staram się im po-lecać najprostsze techniki, oni znajdują ogromną przyjemność w malowaniu farbami olejnymi – jak prawdziwi artyści. Czasami zastanawiam się, czy

ktokolwiek z nich będzie malował kiedyś sam, z własnej potrzeby. Byłby to mój taki mały sukces, a zarazem ogromna radość.

Czy świat przedstawiany w pracach plastycz-nych przez osoby niepełnosprawne wygląda inaczej?

To wszystko zależy od rodzaju i stopnia niepełno-sprawności. Na przykład dzieci z zespołem Downa mają niesamowite wyczucie formy i koloru – po-ruszają się w obrębie zupełnie innego świata. Na przykład: malowane przez nich jabłko zupełnie nie przypomina tego obiektu. Czasami ich malarstwo przypomina mi dokonania fowistów. Jeden z uczest-ników tych zajęć jest kopistą najsłynniejszych dzieł malarskich, ale jego kopie są tak dalekim przetwo-rzeniem, że w ogóle nie przypominają oryginałów. Przemek zawsze mnie zaskakuje. A jednocześnie te jego obrazy są zachwycające – chciałabym móc je zaprezentować w jakiejś profesjonalnej galerii.

Zresztą każdy z nich ma swoją rozpoznawalną kreskę, a także ulubioną technikę. Arek na przykład – pastele olejne i ścieżkę van Gogha. Kiedy podsu-wam mu inne tematy, mówi że się męczy i zawsze wraca do ,,swojego mistrza”. Drugi Arek jest osobą o wielkiej wrażliwości, troszkę nieśmiałą i upodobał sobie technikę delikatnej akwareli.

Czy niepełnosprawność jest tematem prac?

Tego w pracach nie widać, ale podczas zajęć widzę, że czasami pojawia się niezgoda na swój los, czasem pojawiają się łzy. Paradoksalnie jednak ich obrazy są bardzo radosne, pełne jasnych, czystych kolorów, malowane samą intuicją, a nie ,,wiedzą”. Dlatego też ostatnią wystawę ich malarstwa zatytu-łowałam ,,Sercem malowane”. Można ją zobaczyć w Miejskim Ośrodku Kultury, w naszej galerii sztuki nieprofesjonalnej, jeszcze przez dwa tygodnie. Myślę, że tym malarstwem chcą mocno zaznaczyć, że coś potrafią zrobić dobrze. Mocno przeżywają każdy swój obraz, najpierw jego powstanie, a póź-niej jego prezentację na wystawie.

Twój mąż potrafi edukację połączyć z tworze-niem, a Ty – zdaje się – oddałaś się tym zajęciom maksymalnie.

Rzeczywiście, nie mam czasu na malowanie, trudno mi pogodzić pracę i dom, wychowywanie dzieci. Troszkę mi żal, ale co tam – życie zaczyna się po czterdziestce...

A czy Twoje dzieci nie są zazdrosne o tak duże zaangażowanie w pracę z dziećmi niepeł-nosprawnymi?

Ależ nie – są do naszego funkcjonowania przy-zwyczajone, a nawet na spotkaniach w Miejskim Ośrodku Kultury pełnią często role pomocników. Mnie ogromnie cieszy, że moje dzieci mają z oso-bami niepełnosprawnymi taki świetny kontakt, że potrafią się z nimi bawić.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Robert Kuciński

Ścieżką mistrzów

Brygida Napora

W spotkaniach uczestniczą mamy dzieci przychodzących na zajęcia plastyczne

Przy malowaniu i rysowaniu jest dużo radości Fot. Mariusz Hertmann

Page 34: 4 18 22 24 34 36

„Kryzysującym” z pomocą

Światło w tuneluW kaliskim Domu Formacji Duchowej jezuitów

prowadzona jest od lat sesja „Świat ludzkich kryzy-sów”. Jej autorami są: o. Aleksander Jacyniak SJ i prof. Zenomena Płużek, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Tajemnica powodzenia sesji polega między innymi na nietradycyjnym spojrzeniu na kryzys. W języku greckim to słowo oznacza: siłę rozróżnia-jącą, oddzielenie, wybór, spór, preferencję, sąd, kontestację, potępienie, znalezienie rozwiązania, wyjaśnienie, interpretację... Japończycy pisząc słowo „kryzys”, używają dwóch znaków, z któ-rych jeden oznacza niebezpieczeństwo, bliską, nieuniknioną ruinę, drugi zaś okazję, możliwość, perspektywę otwierającą się w obliczu przyszło-ści. Już same te znaczenia są jak nazwanie dróg wyjścia. Dołączamy do nich „Dekalog na czas kry-zysu”, skróconą wersję dekalogu proponowanego przez autorów sesji i jednocześnie książki pod tym samym tytułem.

Dekalog na czas kryzysu duchowego1. Realizm: rozpatrywać kryzys w jego real-

nych wymiarachZnajomość siebie i rozeznanie rodzaju oraz

rozmiarów kryzysu może być bardzo pomocne w jego zaakceptowaniu. Nie oznacza to pasywnej rezygnacji, obojętności ani aprobaty, ale jest raczej przyjęciem tej trudności i cierpienia, jakie kryzys ze sobą niesie, bez buntu, ze spokojem i aktywną czujnością, pamiętając, że świat się nie zawali, nawet jeśli „trzęsienie” jest znaczne.

2. Optymizm: każdy kryzys może stać się kryzysem powodującym wzrost

Kryzys wkracza między moje „wczoraj” i „jutro”. Wiadomo, że jutrzejszy dzień nigdy nie będzie taki jak wczorajszy. Dlatego właściwe przejście przez kryzys nie może być próbą powrotu do wczoraj-szego dnia. Po prostu to niemożliwe, choćby tylko dlatego, że z każdym nowym dniem jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia. A jutrzejszy dzień może być lepszy, bardziej twórczy, otwierający przede mną zupełnie nowe horyzonty, których nigdy nie ujrzałbym bez tego kryzysu.

3. Całościowość: analizować kryzys cało-ściowo w kontekście aktualnego stanu psy-chicznego

Należy rozpatrywać kryzys w jego egzysten-cjalnej złożoności. Dostrzeganie tylko niektórych elementów albo doszukiwanie się jego symptomów w najbardziej nawet niewinnych rzeczach sprawia, że przecenia się albo nie docenia wagi całego kryzysu, że się wyolbrzymia albo minimalizuje niektóre szczegóły.

4. Kultura: starać się wykorzystywać właści-we pouczenia oraz dotychczasowe sposoby radzenia sobie w życiu

W czasie przeżywanego kryzysu należy po-znać jego strukturę i zobaczyć, jakimi sposobami radzenia sobie w sytuacjach trudnych dysponuję oraz co najczęściej w kryzysie pomagało. Warto sięgnąć po dobry poradnik lub radę zaufanej i mądrej osoby. Przechodzenie przez kryzys z całym bagażem kulturowym (który jest nie tylko

sumą różnych wiadomości i doświadczeń, ale i owocem formacji) jest gwarancją ewolucji linearnej i kontrolowanej kryzysu.

5. Przykład drugich: wykorzystywanie do-świadczeń innych ludzi przeżywających kry-zysy

Każde ludzkie życie jest niepowtarzalne, ale jednocześnie z każdego ludzkiego doświadcze-nia mogę wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie i w celu pełniejszej pomocy innym. Mogę zobaczyć, jak bardzo nielogicznie zachowuje się człowiek w kryzysie, jak wielu dróg wyjścia nie dostrzega, i wreszcie jak wiele mu trzeba wybaczyć, zacho-wując zdrowy dystans wobec tego, co mówi oraz jak postępuje.

6. Jedność: szukać pomocy u drugichSytuację kryzysu można porównać do sytuacji

choroby. Jeśli ktoś jest poważnie chory, nie może odrzucać pomocy medycznej. Podobnie w kryzy-sie – trzeba umieć zdobyć się na otwarcie się ze swoimi sprawami na kogoś drugiego: przyjaciela, psychologa, kierownika duchowego, Boga. Dru-gi jest dla mnie czynnikiem obiektywizującym, pomagającym mi zrozumieć siebie i innych oraz pojąć sytuację, w której się znalazłem. Jednak

bezsensu dalszego życia On jest ze mną. Podczas kryzysu należy kontemplować Jego obecność.

9. Modlitwa: należy zintensyfikować modlitwęTrzeba wnieść do całokształtu swojej modlitwy

sytuację kryzysu. Modlić się też za innych, prze-żywających kryzysy.

10. Oczekiwać w postawie przepełnionej ufnością i zawierzeniem Bogu

Zawierzenie i nadzieja oczyszczają oczekiwanie ze zniecierpliwienia. Nie wysiada się z pociągu, gdy pędzi on z dużą szybkością przez tunel. Trze-ba cierpliwie poczekać aż dojedzie do właściwej stacji. Z kryzysem jest tak samo.

Inne propozycjeSesja „Świat ludzkich kryzysów” czy podob-

na: „Kryzysy, czyli o hartowaniu przez życie”, prowadzona przez psychologa Agnieszkę Ćwierz i o. Roberta Bujaka SJ, to nie jedyne z propozycji skierowanych przez kaliskich ojców jezuitów do osób przeżywających kryzysy. „Nadzieja silniejsza niż strach”

Sesja o tym, jak radzić sobie z lękami, czyli o poszukiwaniu wolności wewnętrznej. Prowadzą ją Agnieszka Ćwierz i o. Robert Bujak SJ. 5-7 maja 2006 roku.

„W poszukiwaniu prawdy o sobie”Sesja o poszukiwaniu dróg przyjmowania wła-

snego życia. Aby wiedzieć jak żyć, muszę najpierw wiedzieć kim jestem. Pierwszym i największym powołaniem człowieka jest bycie sobą. Sesja jest biblijnym i psychologicznym spojrzeniem na własne życie. Konferencje, warsztaty, praca w grupach, możliwość indywidualnej rozmowy. Sesja

dla wszystkich, którzy nie wiedzą jak żyć: jak akceptować, przyjmować i kochać własne życie. Prowadzą: Agnieszka Ćwierz i o. Robert Bujak SJ. 25-28 maja 2006 roku.

„Miłość, krzywda, cierpienie”Coraz częściej przychodzi nam

kochać ludzi pogrążonych w kryzysie, czyli takich, którzy nie potrafią kochać samych siebie i którzy zadają nam cierpienie. W tego typu sytuacjach grożą postawy skrajne: okrucieństwo (wycofanie miłości) lub naiwność (pozwalanie, by drugi człowiek mnie krzywdził i by zadawał mi niezawinio-ne cierpienie). W życiu obowiązuje zasada: „to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził”. Jednak takiej miłości trzeba się uczyć, żeby nie pomylić jej z naiwnością czy z bezradnością wobec zła. Sesję pro-

wadzi ks. Marek Dziewięcki – psycholog, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, autor wielu publikacji. 3-5 listopada 2006 roku.

Rekolekcje: Spotkania MałżeńskieWeekend we dwoje. Spotkania są okazją do

odnowienia i pogłębienia wspólnoty małżeńskiej oraz relacji z Bogiem. Proponowana forma dia-logu pomaga w lepszym poznaniu siebie oraz współmałżonka, poznaniu swoich i jego uczuć oraz postaw. W spotkaniach może uczestniczyć każde małżeństwo bez względu na staż, mał-żeństwa zaangażowane i nie zaangażowane w życie Kościoła, małżeństwa pragnące rozwoju i te, które przeżywają kryzys, myślą o separacji lub rozwodzie. 17-19 listopada 2006 roku.

Dodatkowe informacje o wszystkich propozy-cjach ojców jezuitów uzyskać można w Domu Formacji Duchowej jezuitów, ul. Stawiszyńska 2, 62-800 Kalisz, tel. 0 62 768 24 33.

kryz

ys

Rys. Wojciech Stefaniak

rozwiązanie kryzysu należy do mnie i nikt tego za mnie nie zrobi.

7. Asceza: zaakceptować cierpienie i dowar-tościować ascezę

Należałoby przeżywać kryzys ze świadomością, że jest to czas ostrego oczyszczenia. Asceza wyzwala moce ducha, człowiek może odważniej i w oparciu o właściwą hierarchię wartości prze-chodzić przez kryzys, akceptując z cierpliwością cierpienie.

Asceza tym bardziej jest ważna, że podczas kryzysu łatwo uwikłać się we wszelkiego rodzaju nałogi.

8. Zjednoczenie z Bogiem: uczynić kryzys czasem spotkania z Bogiem, a nie odejścia od Niego

Zjednoczenie z Bogiem to świadomość Jego ciągłej obecności. Mimo mojej apatii i poczucia

Page 35: 4 18 22 24 34 36

W placówce przy ul. Granicznej 1 są schroniska dla ofiar przemocy i dla osób w kryzysie, mieszka-nia chronione i lokale dla tych, którzy na przykład wychodzą z domu dziecka i zaczynają dorosłe życie. Wszyscy oni w Centrum Interwencji Kryzy-sowej znajdą pomoc i życzliwych ludzi.

Placówka jest czynna całą dobę. Czasem zdarza się, że w środku nocy policja dowozi tu pobitą, zastraszoną kobietę, która po awanturze domowej zdecydowała się zmienić swoje życie i zacząć je od nowa.

Uciec przed katemKilka tygodni temu do Centrum Interwencji

Kryzysowej trafiła pani Maria z prawie dorosłą córką – Emilią. Wprawdzie nie są z Kalisza, ale w swojej miejscowości słyszały o Centrum Interwencji Kryzysowej. Już dawno zamierzały opuścić dom rodzinny, w którym pijany mąż i ojciec matretował je coraz częściej. Czuł się bezkarnym, a one myślały, że tak właśnie ma wyglądać ich życie. Pani Maria odważyła się tylko na złożenie pozwu rozwodowego i czekając na rozprawę w sądzie, znowu została pobita.

– Wtedy miarka się przebrała. Przyjechała policja i zabrała nas z domu – opowiada Emilia. – Mama nie była do końca przekonana, czy dobrze robimy, ale teraz już wie, że to było jedyne możliwe wyjście z sytuacji. Ojciec nalega na spotkanie, mówi, że się zmienił. Ja mu nie dam się zwieść, ale boję się o mamę. Zrobię wszystko, aby mu nie wierzyła, bo znowu będzie tak samo – opowiada dziewczyna.

Nad tym, żeby kobiety uwierzyły w normalność i ułożyły sobie wszystko od początku – bez męża i ojca tyrana – pracuje cały sztab specjalistów: psycholodzy, pedagodzy i pracownicy socjalni. Ich zadaniem jest uświadomienie maltretowanym, że nie muszą się godzić na przemoc i życie pod jednym dachem z katem.

Pani Maria i jej córka wkrótce opuszczą placów-kę. Szukają mieszkania, ale kontaktu ze specjali-stami z Centrum Interwencji Kryzysowej nie stracą. Cały czas będą korzystać z pomocy psychologicz-nej i prawnej. Mają nadzieję, że przed nimi nowe, szczęśliwe życie. Swoje już wycierpiały.

Samodzielna EwaJedno z sześciu mieszkań chronionych zajmuje

Ewa. Ona także wiele ma już za sobą. Była ofiarą przemocy. Dzisiaj dumnie może powiedzieć, że już nie jest i nigdy nie będzie. Bo wie, co robić, jak żyć, a w razie potrzeby, gdzie znaleźć pomoc. Z domu, w którym było mnóstwo agresji, przeniosła się do przytulnego pokoiku w placówce. Jest osobą z upośledzeniem umysłowym i – o ironio – dzięki temu na stałe może być lokatorką mieszkania chronionego. Ma mały pokoik z korytarzem i ła-zienką. Pracuje w Warsztatach Terapii Zajęciowej.

Centrum Interwencji Kryzysowej pomaga wszystkim tym, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej. Do drzwi placówki naj-częściej pukają kobiety – bite, maltretowane, poniżane. Tutaj mogą uciec przed domowym katem i zacząć nowe życie. Pomaga im w tym sztab ludzi.

Na kłopoty CIKZa lokal w placówce płaci symboliczną kwotę. Poddała się treningowi ekonomicznemu. Na czym on polega?

– Pani Ewa oddaje wszystkie zarobione pienią-dze jednej z pracownic CIK-u. Razem decydują, na co je wydać, razem chodzą na zakupy i razem uczą się gospodarować tymi środkami – wyjaśnia Jagoda Marczyńska, kierownik Centrum Interwen-cji Kryzysowej.

Obecnie w mieszkaniach chronionych przeby-wają cztery osoby.

Telefon zaufaniaCentrum Interwencji Kryzysowej pomaga także

na odległość. Przez telefon udziela porad osobom potrzebującym. Numer 062 767 72 64 czynny jest od poniedziałku do piątku w godzinach od 7.30 do 21, numer 062 767 72 63 – w soboty od 8 do 13, a w pozostałe dni całą dobę. Dyżury telefoniczne pełnią psycholog, pedagog, pracownik socjalny i inni specjaliści. To oni udzielają np. maltretowanym kobietom informacji, gdzie znajdą pomoc i radzą, co robić ze swoim życiem.

– Jeden telefon życia nie zmieni – to trzeba robić małymi kroczkami. Dlatego staramy się, aby naszego rozmówcę zachęcić do spotkania z nami. Nie wszyscy są chętni, bo – wiadomo – nie wszy-scy potrafią prosto w oczy powiedzieć o swoim problemie. Przez telefon znacznie łatwiej. Ale już nasza w tym głowa, aby w rozwiązaniu problemu pomóc – wyjaśnia szefowa placówki.

Wyzyskiwani mężczyźniZe statystyk placówki wynika, że gros osób

proszących o pomoc to kobiety. Ale trafiają się i mężczyźni. W ubiegłym roku było ich pięciu. Żony ich nie biją, ale...

– Mieliśmy kilku mężczyzn, którzy twierdzili, że żony stosują wobec nich przemoc psychiczną i ekonomiczną. Jeden z nich na przykład utrzymy-wał rodzinę, woził żonę na zakupy, do znajomych, wszędzie tam, gdzie chciała, a ona mu zarzuciła, że ten ją ogranicza i uciekła. Pan był w tak wielkim dołku psychicznym, że trafił do nas – opowiada Jagoda Marczyńska.

Czy taka sytuacja jest kryzysem? – Kryzys jest pojęciem względnym

– odpowiada szefowa placówki. – To co dla mnie może być tragedią i doprowadzić mnie na skraj załamania, dla innej osoby może być malutkim problemem, z którym poradzi sobie w kilka minut. Trzeba mieć to na uwadze, rozmawiając z podopiecznymi – dodaje.

Czas na przyjemnościAle Centrum Interwencji Kryzysowej to

nie tylko ciągłe stykanie się z problemami mal-

tretowanych i osób w kryzysie. Są też większe i

mniejsze uroczystości, podczas których wszyscy

zapominają o nieprzyjemnych przeżyciach. Co

roku podopieczni placówki organizują spotka-

nie wigilijne i wielkanocne. Obchodzono tu też

uroczystości z okazji narodzin dziecka, a nawet

zawarcia ślubu.

– Mieliśmy już dwa śluby w placówce. Raz pan

młody – były wychowanek domu dziecka – wyjeż-

dżał od nas po pannę młodą. A za drugim razem

panna młoda, która była naszą podopieczną, cze-

kała tutaj na swojego wybranka. Oddaliśmy mu ją

za żonę, ale musiał nam obiecać, że będzie dla niej

dobry i będzie ją szanował – wspomina kierownik

placówki.

Centrum Interwencji Kryzysowej w Kaliszu działa od

pięciu lat. Do placówki trafia tysiąc osób rocznie i wszyst-

kie otrzymują tu niezbędną pomoc.

Sylwia Jaśko

Jagoda Marczyńska, kierownik Centrum Interwencji Kryzysowej Fot. autorka

Ewa mieszka w jednym z sześciu mieszkań chronionych

Page 36: 4 18 22 24 34 36

PLAGI KALISKIE według policji

Wybrane ulice z rankingu KMP w Kaliszu

Ulica Zdarzenia kryminalne

al. Wojska Poslkiego 176

H. Sawickiej 148

Górnośląska 147

Poznańska 74

Fabryczna 32

Babina 25

Pułaskiego 21

Obozowa 16

Park Miejski 13

Lipowa 9

Kaliszanie nie potrzebują biblijnych plag, które spadły na Egipt. Są samo-wystarczalni.

Plaga I – przestępczośćZa najniebezpieczniejsze kaliskie ulice po-

wszechnie uznaje się Lipową, Jabłkowskiego czy Pułaskiego. Jednak w policyjnych statystykach prym wiodą aleja Wojska Polskiego oraz ulice: Hanki Sawickiej i Górnośląska.

Z zestawienia Miejskiej Komendy Policji w Kaliszu wynika, że w 2005 roku na alei Wojska Polskiego doszło do 176 zdarzeń kryminalnych, takich jak pobicia, rozboje, kradzieże, włamania itp. Niewiele mniej, bo 148, miało miejsce na Hanki Sawickiej, a w rejonie Górnośląskiej zanotowano ich 147. Jednocześnie ulice tradycyjnie uważane za niebezpieczne są daleko w tyle rankingu. Na Pułaskiego podobnych zdarzeń ujawniono 21, na Fabrycznej – 32, a na Obozowej – już tylko 16.

Plaga II – problem alkoholowy W zeszłym roku do kaliskiej Izby Wytrzeźwień

przewieziono 2456 osób pod wpływem alkoholu (w tym siedemnastu nieletnich chłopców i jedną dziewczynę), a do placówek służby zdrowia – 60 nietrzeźwych. – Zwracamy uwagę zwłaszcza na nieletnich przebywających w nocy w miejscach publicznych, którzy są nietrzeźwi lub pod wpły-

wem środków odurzających – mówi podinspektor Roman Szeląg z wydziału prewencji Komendy Miejskiej Policji. – Staramy się ich odwozić do domu, żeby rodzice zobaczyli, że te problemy dotyczą także ich dzieci. W zeszłym roku policja interweniowała w 21 takich przypadkach.

Za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym kaliscy funkcjonariusze wystawili w ubiegłym roku ogółem 1630 mandatów. Równie zastraszająca jest liczba przestępstw pod wpływem alkoholu (1087). Zatrzymano 140 kierowców za prowa-dzenie po tzw. spożyciu (do 0,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu) oraz 930 za jazdę w stanie nietrzeźwości.

Okazuje się, że w Kaliszu mapka przestęp-czości pokrywa się w wielu punktach z mapką problemów alkoholowych. Do ścisłego grona niebezpiecznych ulic – Wojska Polskiego, Hanki Sawickiej i Górnośląskiej – dochodzą jeszcze Wi-

dok oraz tradycyjnie Pułaskiego i Jabłkowskiego. Na szczęście powoli zmienia się wizerunek niektórych ulic uznanych za tzw. siedlisko melin. Na przykład przy Lipowej pozostało już niewiele starych kamienic, które zamiesz-kują lokatorzy z problemami alkoholowymi. Jednocześnie znikają meliny, które się tam wcześniej znajdowały. Powstają nowe bloki, do nich wprowadzają się młodzi ludzie, a na parterach tych budynków otwierane są punkty strefy usługowej. Właści-cielom i mieszkańcom zaczyna zależeć na bezpieczeństwie.

W mieście jest jednak jeszcze wiele rejonów wymagających

wzmożonej kontroli. – Kaliniec i Widok to osiedla, gdzie najczęściej jeździmy na interwencje – mówi podinspektor Roman Szeląg. – Zabudowę tych ob-szarów stanowią bloki z lat siedemdziesiątych. W tej chwili gros ich mieszkańców to ludzie bezrobot-ni, mający problemy rodzinne, ludzie starsi, biedni, tonący w najróżniejszego rodzaju długach.

Jak wynika z obserwacji funkcjonariusza, archi-tektura tych mieszkań jest przygnębiająca. Wejścia do kuchni prowadzą bezpośrednio z pokoju. W przypadku skłóconej rodziny takie przechodzenie przez mieszkanie może być zarzewiem kolejnej awantury. Osiedla te początkowo skupiały pracu-jących w różnych branżach, co wiązało się z du-żymi różnicami w wykształceniu, zamożności czy obyczajach mieszkańców. W połowie lat dziewięć-dziesiątych sytuacja zaczęła się zmieniać – część dotychczasowych lokatorów, zwłaszcza młodych, wyprowadziła się do nowo wybudowanych bloków na obrzeżach miasta lub do własnych domków. W starych blokach pozostali w większości star-si lokatorzy oraz tacy, którzy swoje problemy, między innymi społeczno-mieszkaniowe, zaczęli rozwiązywać przy pomocy alkoholu. Niestety, w te trudne sytuacje rodzinne zmuszone były zaan-gażować się osoby trzecie. W ubiegłym roku w Kaliszu funkcjonariusze policji zostali wezwani do 357 interwencji domowych, gdzie była zakładana tzw. niebieska karta; w 208 przypadkach spraw-cy przemocy byli pod wpływem alkoholu. Karta taka jest dokumentem informującym policję oraz organizacje pomocy rodzinie o znęcaniu się nad domownikami i umożliwia niesienie efektywniejszej pomocy takim osobom.

Plaga III – pijaństwo nieletnichNiebezpiecznie obniża się także granica inicjacji

upojenia alkoholowego. Ponad 27 proc. badanych przyznało się do pierwszego kontaktu z alkoholem w wieku 6-11 lat. Wyniki pokazują dużą różnicę pomiędzy rokiem 1992 a 2002. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu granic młodzież stała się odważniejsza, zaczęła częściej pić, palić i zażywać narkotyki. Reprezentatywne badania z 2005 roku przeprowadzone w grupie 2400 uczniów pokazują, że w ciągu 30 dni poprzedzających datę badania (przyjmuje się to jako wskaźnik względnego spożycia) do picia przyznało się 50,5 proc. gimnazjalistów i 72,5 proc. uczniów klas ponadgimnazjalnych. Jak wynika z uzyskanych danych, młodsi chętniej piją piwo, starsi sięgają po wino, a nawet wódkę. W ciągu tych samych 30 dni upiło się do utraty świadomości 4,3 proc. uczniów młodszych i 7,5 proc. – ze szkół ponadgimnazjal-nych. Z wiekiem rośnie również wśród nieletnich chęć spożywania alkoholu w lokalach publicznych: klubach młodzieżowych, kawiarniach.

Plaga IV – głód nikotynowy młodzieżyOpierając się na wynikach badań przeprowa-

dzonych wśród kaliskiej młodzieży, zauważyć można szczególny paradoks: 96 proc. pytanych uważa, że palenie jest szkodliwe, a mimo to co trzeci uczeń pali. Pocieszający jest fakt, że po tę używkę uczniowie sięgają okazjonalnie. Podobne wyniki przyniosły badania przeprowadzone w 1992

Maciej Stadtműller

Osoba ludzka, stworzona na obraz i podobieństwo Boga, nie może stać się niewolni-kiem rzeczy, systemów ekonomicznych, cywilizacji technicznej, konsumizmu, łatwego sukcesu. Człowiek nie może stać się niewolnikiem swoich różnych skłonności i namięt-ności, niekiedy celowo podsycanych. Przed tym niebezpieczeństwem trzeba się bronić. Trzeba umieć używać swojej wolności, wybierając to, co jest dobrem prawdziwym. Nie dajcie się zniewalać! Nie dajcie się zniewolić, nie dajcie się skusić pseudowartościami, półprawdami, urokiem miraży, od których później będziecie się odwracać z rozczarowa-niem, poranieni, a może nawet ze złamanym życiem.

Jan Paweł II, Poznań, 3 czerwca 1997 r.

Page 37: 4 18 22 24 34 36

roku. Porównując te dane, można zatem przyjąć, że liczba palącej młodzieży od kilku lat pozostaje na tym samym poziomie. Do nałogowego palenia (po-wyżej pięciu papierosów dziennie) przyznało się 10 proc. badanych w ubiegłym roku gimnazjalistów i 13,5 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Przy czym po papierosy zdecydowanie częściej sięgają chłopcy niż dziewczęta.

Plaga V – narkotyki wśród uczniów Najczęściej wymienianymi przez uczniów nar-

kotykami są marihuana i amfetamina, ponadto także kokaina, heroina, ekstazy i grzyby halucyno-genne. Tylko 6 proc. badanych nie zna żadnego narkotyku. Chęć spróbowania którejś z używek zadeklarowało 28 proc. gimnazjalistów i 36 proc. uczniów starszych. Co ważne i niepokojące, nie-wiele niższy procent młodzieży realizuje te chęci. Okazuje się, że marihuanę lub haszysz paliło na obu poziomach nauczania odpowiednio 16,8 i 24 proc. uczniów. Jak wynika z przeprowadzonych badań, zażywanie narkotyków jest okazjonalne. Ponieważ kontakt z tymi używkami w większości przypadków jest sporadyczny bądź jednorazowy, można podać tylko w przybliżeniu, że 6 proc. uczniów klas trzecich gimnazjów i 10 proc. uczniów klas drugich szkół ponadgimnazjalnych zażywa marihuanę lub haszysz co najmniej raz w miesiącu. Przy tych samych założeniach 4-6 proc. uczniów używa amfetaminy. Na trzecim miejscu znalazły się leki uspokajające i nasenne. Podobnie jak w przypadku palenia papierosów po wymienione substancje psychoaktywne sięgają najczęściej chłopcy. Nie dotyczy to jednak amfetaminy, której używanie deklaruje podobna liczba chłopców i dziewcząt. Z kolei środki nasenne lub uspokajające wydawane bez przepisu lekarza są częściej przyj-mowane przez dziewczęta. Marihuana, haszysz

i amfetamina są najczęściej wskazywanymi przez młodzież narkotykami inicjującymi. Jak twierdzi 20 proc. badanych uczniów, sprzyja temu... łatwość dostępu do tych używek.

Antidotum?Program działań prewencyjnych policji, mają-

cych na celu zapobieganie sytuacjom zagrożenia, prowadzony jest w naszym mieście na szeroką skalę. Dotyczy zarówno osób uzależnionych, jak i wolnych od nałogów, dzieci i młodzieży, a także dorosłych. Policja stara się przeciwdziałać, jak może. – Reagujemy jak na pożar – mówi inspek-tor Roman Szeląg. – Jeśli pojawia się konkretne zagrożenie, staramy się działać jak najszybciej, najpierw w rejonach, które są bezpośrednio zagro-żone – dodaje. Dotyczy to nie tylko przestępczości czy nałogów, ale i bezpieczeństwa w nagłych sytuacjach. Te ostatnie działania skierowane są głównie do dzieci. –Pojawił się szereg wydaw-nictw promujących prawidłowe zachowanie się na jezdni i w różnych sytuacjach życiowych – mówi podinspektor Roman Szeląg. – Od trzech lat pro-wadzony jest program prewencyjny w zerówkach, uczący dzieci prawidłowego obchodzenia się z psami. Wydano nawet specjalną kolorowankę, która pokazuje 6 sytuacji na TAK –jak należy po-stępować w przypadku zetknięcia się z nieznanym zwierzęciem – i 6 sytuacji na NIE – jak nie należy się zachowywać wobec czworonoga – wyjaśnia podinspektor.

Dla dzieci nieco starszych, z klas I-III szkół pod-stawowych, przeszczepiono na grunt polski nie-miecką ulotkę, pokazującą jak zachowywać się w sytuacjach konfliktowych. Na przykładzie historyjek o wesołych i psotliwych baranach autorzy pokazali, jak nie dać się wyprowadzić z równowagi oraz jak załagodzić ewentualne sytuacje konfliktowe.

Pełen program edukacyjny został skierowany również do rodziców. Polega on na organizowaniu spotkań, podczas których odpowiednio przeszko-lony funkcjonariusz demonstruje rodzicom narko-tyki, opowiada o objawach sygnalizujących ich zażycie oraz o działaniu tych używek na organizm. Pomaga rodzicom nie tylko rozpoznać substancje psychoaktywne, ale i zachowanie czy wygląd ich dziecka, które wskazywałyby, że jest ono pod wpływem narkotyków.

Oprócz wiedzy teoretycznej i praktycznej do-tyczącej zażywania narkotyków uczestnicy takich spotkań otrzymują także broszury informacyjne. Jedną z nich stworzyli uczniowie gimnazjum przy współpracy z inspektorem Romanem Szelągiem, który opatrzył ulotkę odpowiednim komentarzem merytorycznym. O jej stronę graficzną zadbał dr Zygmunt Baranek, wykładowca kaliskiego Wydzia-łu Pedagogiczno-Artystycznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

W podobny sposób powstały podkładki pod naczynia z napojami, przestrzegające przed po-zostawianiem torebek i telefonów komórkowych bez nadzoru. Są one rozkładane w lokalach o największej liczbie odnotowanych kradzieży. Na ich wierzchniej stronie znajduje się – obok rysunku telefonu komórkowego – napis widocz-ny w ultrafiolecie: „Pilnuj mnie”, a na odwrocie – scenka przedstawiająca dziewczyny, które po powrocie z parkietu nie zastały swoich torebek. Przy projekcie podkładki współpracowały również studentki kaliskiego Wydziału Pedagogiczno-Arty-stycznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Ulotki wydawane są na bieżąco, w zależno-ści od potrzeb chwili. Kiedy pojawiły się osoby oszukujące ludzi starszych, Komenda Miejska Policji w Kaliszu wydała broszurkę, pokazującą jak bronić się przez niechcianymi gośćmi i poprosiła proboszczów poszczególnych parafii o pomoc w jej dystrybucji. Dzięki tej akcji problem w mieście ustał na pół roku. Niestety, jak się okazuje, takie działania powinny mieć charakter ciągły, ponieważ mieszkańcy – głównie osoby starsze – często zapominają o grożącym niebezpieczeństwie i pomimo nagłośnienia problemu, nie stosują się do proponowanych przez policję zaleceń.

Bardzo ważnym elementem prewencji w przy-padku zwalczania przestępczości jest także rozkle-janie różnego rodzaju piktogramów, na przykład w miejscach narażonych na kradzieże kieszonkowe, kradzieże samochodów czy włamania do piwnic.

Należy pamiętać, że w każdym przypadku prewencja musi działać bardzo ostrożnie. W taki sposób, by być zauważalną i odstraszać potencjal-nych przestępców, ale i nie przytłaczać zwykłego obywatela. A wypośrodkowanie, jak to zwykle bywa, nie jest wcale rzeczą łatwą.

Page 38: 4 18 22 24 34 36

Według Miejskiego Programu Profilaktyki i Roz-wiązywania Problemów Alkoholowych, uzależnienie od alkoholu to zespół właściwości fizjologicznych, emocjonalnych, behawioralnych i poznawczych, które pojawiają się w wyniku wieloletniego uży-wania alkoholu. Za tą definicją kryją się konkretne ludzkie dramaty, wśród których schorzenia, a nawet śmierć, stanowią jedynie część udręki, jakiej doświadczają zarówno alkoholicy, jak i ich bliscy. W kaliskim szpitalu im. Ludwika Perzyny od kilku lat maleje liczba osób przyjętych z powodu chorób wywołanych wieloletnim spożywaniem alkoholu. Niestety, wzrasta za to liczba hospitalizowanych z powodu ciężkich powikłań, wynikających z długotrwałej toksykomanii alkoholowej i psychozy alkoholowej. Chroniczne zatrucie, niedożywienie i niedobór witamin często towarzyszą chorobie alkoholowej. Z jej powodu wzrasta liczba osób trafiających do Wojewódzkiego Zakładu Psy-chiatrycznego w Sokołówce. W 2004 roku było tam 134 pacjentów. W roku następnym liczba ta przekroczyła już 200, i to biorąc pod uwagę jedynie mieszkańców Kalisza.

Dla uzupełnienia tych danych wspomnieć jesz-cze trzeba, że opieką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej stale objętych jest około 500 kaliskich rodzin z problemem alkoholowym. Pomoc ta po-lega między innymi na udzielaniu tym rodzinom zasiłków. Zdarza się, że pieniądze, zamiast na przykład na jedzenie czy ubranie, przeznaczane są na zakup alkoholu. W takich przypadkach pomoc zostaje ograniczona do minimum, na przykład tylko do bonów obiadowych, albo też Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej odmawia dalszych świad-czeń. Inną metodą stosowaną przez ośrodek jest zobowiązywanie alkoholików do podjęcia leczenia odwykowego i zachowania abstynencji. Niestety, coraz więcej jest również przypadków upijania się wśród młodzieży. W 2003 roku na zlecenie Urzędu Miejskiego warszawski Instytut Psychiatrii i Neuro-logii przeprowadził w Kaliszu badania dotyczące między innymi używania przez młodzież alkoholu. Badaniami objęto niemal trzy tysiące uczniów kaliskich szkół, ze starszych klas gimnazjalnych i młodszych ponadgimnazjalnych. Okazało się, że próby picia ma już za sobą ponad 90 proc. osób z pierwszej grupy i 96 proc. z grupy drugiej. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca przed badaniem w stan upojenia alkoholowego wprowadziło się 20 proc. uczniów młodszych i 30 proc. starszych. W dodatku za bardzo łatwe do zdobycia młodzież uznała piwo (69 proc.), wino (61 proc.) i wódkę (50 proc.).

Wiąże się z tym kolejny problem. Według polskiego prawa sprzedaż i podawanie napojów alkoholowych nieletnim są zabronione i stanowią przestępstwo. – W 2005 roku Kalisz uczestniczył w ogólnopolskiej kampanii „Alkohol – nieletnim wstęp wzbroniony”. Specjalnie przeszkolone zespoły, składające się z dwóch osób dorosłych i jednej

pełnoletniej, ale nie wskazującej swoim wyglądem na to, że ukończyła 18 lat, dokonywały próby kontrolowanego zakupu alkoholu. W wyniku tych działań 23 sprzedawców otrzymało z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych „żółte kartki” za chęć sprzedaży alkoholu bez zapytania o wiek kupującego. Wyniki tych kontroli są widoczne: wzrasta liczba osób niepełnoletnich zgłaszających się na leczenie i jednocześnie maleje liczba niepełnoletnich trafiających do Izby Wytrzeźwień – twierdzi Bogumiła Mariańska, specjalista-koordynator ds. realizacji Miejskiego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.

Koszty realizacji tego programu (a również i dzia-łań antynarkotykowych) pokrywane są z dochodów ze sprzedaży pozwoleń na handel alkoholem. Kaliskie „Kapslowe”, bo taka nazwa przylgnęła do tych obowiązkowych opłat, to około 2 milionów złotych w skali roku. Za te pieniądze między innymi prowadzi się szkolenia i akcje informacyjne, udziela dofinansowań dla rozmaitych organizacji i instytucji zajmujących się profilaktyką antyalkoholową, po-maga osobom uzależnionym, kontroluje zasady obrotu alkoholem itd. Nie brakuje opinii, wygłasza-nych choćby przez niektórych kaliskich radnych, że najmniej skutecznym segmentem tych działań jest szeroko pojęta informacja, a więc szkolenia, pogadanki w szkołach czy rozpowszechnianie materiałów propagandowych. Zarazem jednak nie widać alternatywy dla tego rodzaju aktywności. – W przypadku uzależnień alkoholowych nie sprawdza się wszelka akcyjność, działania częściowe czy jednorazowe. Taką działalność trzeba prowadzić przez cały czas, musi ona być prowadzona przez różne służby, organizacje i instytucje, i obejmować całe środowisko. Mam poczucie, że realizujemy to w taki właśnie sposób – uczciwy i pełny. No i zaczyna być lepiej. Proszę zwrócić uwagę, że w sklepach są już wydzielone stoiska z alkoholem i wywieszone tabliczki informacyjne. Sprzedaży alkoholu pilnuje się również w supermarketach.

Problemy alkoholoweRobert Kordes

W Kaliszu jest ponad dwa tysiące osób uzależnionych od alkoholu. To dość ostrożna ocena, oparta jedynie na danych szacunkowych. Jednak i tego wystarczy, aby bić na alarm. Tym bardziej że do liczby tej doliczyć należy przynajmniej drugie tyle współuza-leżnionych, zwykle kobiet i dzieci.

Działające w Kaliszu placówki pomocy osobom uzależnionym

od alkoholu

NZOZ Poradnia Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia, ul. Lipowa 5, tel. 062 767 20 57

Abstynencki Klub Wzajemnej Pomocy „Jan-tar”, ul. Śródmiejska 23, tel. 062 757 24 69

Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Po-mocy Osobom Uzależnionym i ich Rodzinom „Życie” - Świetlica Abstynencka „Na dole”, ul. Lipowa 5, tel. 062 757 44 24

Punkt Konsultacyjny dla Ofiar Przemocy w Rodzinie Alkoholowej i Osób Uzależnionych, ul. Śródmiejska 23, tel. 062 757 24 69

Hostel przy Ośrodku Rozwiązywania Proble-mów Alkoholowych (Izba Wytrzeźwień, ul. Warszawska 93), tel. 062 764 23 52

Są jeszcze kłopoty z piciem pod sklepami, ale w interesie samych sprzedawców i właścicieli jest, aby eliminować to zjawisko. Akcje w tym kierunku prowadzi zresztą również policja i straż miejska – mówi Bogumiła Mariańska. Pozostaje mieć nadzieję, że realizatorom miejskiego programu antyalkoholowego wystarczy konsekwencji i cierpliwości. Szybkich efektów w tej dziedzinie spodziewać się raczej nie można, ale mimo to – jak twierdzi Bogumiła Mariańska – Kalisz już teraz jest gminą wiodącą w zakresie realizacji zadań z tej dziedziny.

nało

gi

Rys. Wojciech Stefaniak

Page 39: 4 18 22 24 34 36

Najmłodszy pacjent kaliskiego stowarzyszenia Karan to 11-latek. Najstarszy ma 52 lata. Już łączą ich podobne doświadczenia z narkotykami. W cią-gu roku placówka pomaga 1200 osobom, a liczba narkomanów i osób, które z tym problemem nie potrafią sobie poradzić, z roku na rok rośnie.

Jak wyjść z narkotykowego bagna?Stowarzyszenie Karan zajmuje się szeroko

rozumianą profilaktyką uzależnień. W Kaliszu prowadzi świetlicę socjoterapeutyczną dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. To pierwsza tego typu placówka w mieście. Tutaj trafiają dzieci, które niosą ze sobą ciężki bagaż doświadczeń – w Karanie znajdą ciepły kąt, posiłek i ludzi, którzy są gotowi im pomóc.

Gdzie mieszka złośćCodziennie do Karanu przychodzi 35 dzieci.

Najpierw odrabiają tutaj lekcje, jedzą, później się bawią, ale także uczą żyć godnie.

– W ramach świetlicy socjoterapeutycznej działa „Klub Fair Play”. Lansujemy w nim trening zastę-powania agresji – ART, składający się z trzech komponentów. Pierwszy to trening umiejętności prospołecznych, drugi – zastępowania agresji i trzeci – wnioskowania moralnego – wyjaśnia Aneta Lis, szefowa kaliskiej placówki, i od razu uspokaja: – To wszystko tylko „groźnie” brzmi. Jest to taka metoda, która została wprowadzona w Stanach Zjednoczonych na początku lat siedemdziesiątych, a w latach dziewięćdziesiątych pojawiła się u nas. Karan jest jednym z pionierów w tej meto-dzie. Zgodnie z nią należy pokierować dziećmi tak, aby im się lepiej żyło, lepiej rozmawiało z rówieśnikami. Uczymy dzieci reagowania w kry-zysowych sytuacjach. Uczymy tego, co na pozór jest bardzo proste: przepraszania, dziękowania, radzenia sobie z presją grupy. Tych komponentów jest 50 – wyjaśnia. Dzieci, krok po kroku, stają się coraz bardziej wrażliwe, ale i odporne na stres. Kryzysowe sytuacje nie odciskają już tak wielkiego piętna na ich psychice. A sam trening to dla nich zabawa.

– Wychodzimy z założenia, że jeśli dzieci mogły nauczyć się złych nawyków, to możemy ich tego również oduczyć. One dostają pracę domową, mają na przykład tydzień na sprawdzenie swojego zachowania i później muszą dać sprawozdanie z tego, czy to, czego nauczyły się na treningu, można zastosować w życiu – wyjaśnia kierownik Karanu. I dodaje, że efekty treningu już widać – również wśród młodzieży.

Świetlica socjoterapeutyczna czynna jest przez cały tydzień w godzinach od 14 do 19.

Nasza „Babcia”W placówce dzieci czują się jak w domu – to

zasługa osób, które się nimi zajmują. Są to pracow-nicy Karanu, wolontariusze, praktykanci. Każdy

Narkomania nie bierze się znikąd

stara się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki.

– Staraliśmy się pozyskać także ludzi starszych

jako wolontariuszy. I to jest też nasze niesamowite

doświadczenie. Są teraz wśród nas osoby, które

wcześniej były nauczycielami czy trenerami. Jest

taka pani, która raz w tygodniu przychodzi robić

dzieciom zupy. Wszyscy mówią do niej „Babciu”

– łącznie z pracownikami. To bardzo ciepła osoba.

Wszyscy chcą jej w kuchni pomagać, to jej opo-

wiadają o swoich problemach – mówi pracownica

świetlicy.

Cenne poradyKaran to stowarzyszenie zajmujące się nie tylko

dziećmi i młodzieżą, która miała kontakt z narko-

tykami. Prowadzi również poradnię uzależnień.

Działa od 6 lat.

– Pomagamy osobom uzależnionym, osobom

eksperymentującym z narkotykami i ich rodzinom.

Udzielamy porad, kierujemy do ośrodków, prowa-

dzimy też grupy wsparcia dla rodziców. To jedyne

takie grupy w naszym regionie: jedna wstępna,

druga – zaawansowana. Tam uczymy rodziców,

jak radzić sobie z trudnymi uczuciami i w sytu-

acjach związanych z uzależnieniem narkotykowym

– dodaje Aneta Lis.

Z pomocy Karanu mogą też skorzystać neofici

– czyli osoby, które były uzależnione od nar-

kotyków, ale teraz ich chorobę zaleczono. Jak

wyjaśniają pracownicy placówki, grupa wsparcia

dla takich osób jest niezbędna. Bo kiedy te wyjdą

z ośrodka, już po terapii, muszą wrócić przecież

do swojego dawnego środowiska. To jest dla nich

najtrudniejsze: nie reagować na zaczepki starych

kolegów, z którymi jeszcze niedawno „wciągało się

działkę”, i odmówić im kolejnych narkotykowych

propozycji.

Narkoman w pieluchachOsoby prowadzące placówkę i wolontariusze

są przerażeni. Każdego roku trafia do nich coraz

więcej osób, a najbardziej zatrważające jest to,

że coraz częściej pomocy potrzebują dzieci: 12-,

13-latkowie, którzy aby coś udowodnić kolegom,

sięgnęli po pierwszą działkę narkotyku.

Najwięcej podopiecznych Karanu miało do

czynienia z amfetaminą i ekstazy. Po te używki

najczęściej sięgają dorośli pędzący w wyścigu

szczurów.

– Wydaje im się, że dzięki temu będą bardziej

sprawni intelektualnie. Z czasem uzależniają się

od narkotyku, a ten w ich organizmie działa wręcz

odwrotnie. Osoby uzależnione nie radzą sobie z

niczym. Przychodzą do nas, chcą coś zrobić ze

swoim życiem, ale do końca leczeniu poddać się

nie chcą. Tłumaczą się brakiem czasu, pracą. Jak już zaczną terapię, to jej nie kończą – opowiada szefowa stowarzyszenia.

Czy zatem łatwiej jest leczyć dzieci i młodzież? – Terapię zawsze traktujemy całościowo. Warun-kiem jest, aby uczestniczyła w niej rodzina. Bez rodziny nic nie możemy zrobić. Bo nawet jeśli jest to terapia w ośrodku, rodzina też musi się leczyć. Co z tego, że dziecko przepracuje pewne rzeczy, jeśli w końcu musi wrócić do domu, gdzie są konflikty, nieporozumienia i być może wróci do starych nawyków... Cały czas podkreślam, że narkomania nie bierze się znikąd. Przyczyny tkwią w trzech aspektach: rodzinie, środowisku i czynni-kach osobowościowych. Dlatego rodzina jest tak ważna, dlatego są grupy wsparcia dla rodziców – wyjaśnia Aneta Lis.

Odurzanie inaczejW Kaliszu nie ma tygodnia, żeby kaliska policja

nie zatrzymała osoby posiadającej narkotyki. Te bardzo łatwo dostać – stąd wzrastająca liczba pa-cjentów poradni uzależnień. Narkotyki są wszędzie – nawet w szkołach.

– Kiedyś eksperymentowano z wypiciem piwa albo powąchaniem kleju. Tak dzieci się odurzały. Dzisiaj zaczyna się od działki amfetaminy. Dla młodych to właściwie żaden problem. Często od nich słyszę: „Proszę pani, w naszej dzielnicy to ja mogę policzyć na palcach tych, którzy nie biorą, a nie tych, którzy biorą” – opowiada wstrząśnięta szefowa placówki.

Stowarzyszenie Karan, jak wskazują liczby i za-trważające statystyki, zawsze będzie potrzebne.

Zadzwoń, jeśli masz pytaniaPlacówka, jak i inne tego typu, prowadzi także

telefon zaufania. Osoby, które zetknęły się z pro-blemem narkomanii i mają pytania na ten temat, lub rodzice, którzy podejrzewają, że ich dziecko jest pod wpływem środków odurzających, mogą dzwonić pod numer 062 767 22 60. Telefon za-ufania czynny jest od poniedziałku do czwartku od godziny 9 do 17, a w piątki – od 13 do 17.

Sylwia Jaśko

Aneta Lis, kierowniczka stowarzyszenia Karan w Kaliszu Fot. autorka

Page 40: 4 18 22 24 34 36

Co na kaca?Nocleg w izbie kosztuje 230 złotych. – Dajemy

kawę zbożową i wodę – jak ktoś ma ochotę. I dajemy naszym pacjentom wybór, czy chcą pić z kubka plastikowego, czy z metalowego. Najczę-ściej wybierają ten drugi, bo plastikowe ściskają za mocno i ugaszenie pragnienia nie jest możliwe – śmieje się dyrektor placówki. – A zamiast śnia-dania jest opieka lekarska.

Co za drzwiami?W kaliskiej izbie wytrzeźwień jest 6 pomiesz-

czeń dla pijanych osób: sala dla kobiet (panie są uprzywilejowane, mają w pomieszczeniu ubikację – tyle że spłuczka jest na korytarzu), sala dla osób nieletnich z lepszą pościelą i tzw. sala „brudna” – dla panów, których wygląd nie jest estetyczny.

nało

gi

Na garnuszku izbySylwia Jaśko

Bezrobotny, żonaty w wieku od 41 do 50 lat – takie osoby najczęściej trafiają do kaliskiej izby wytrzeźwień. Za nocleg najczęściej nie płacą. Są i tacy, którzy z wsparcia oferowanego w placówce korzystają nawet ponad sto razy w ciągu swojego życia. Praca tutaj nie jest nudna – zawsze wiele się dzie-je, można się spotkać z ciekawymi przypadkami. Trzeba udzielić pomocy wielu ludziom. Nigdy nie wiadomo, jak skończy się dyżur: czy pracownik izby opuści posterunek z uśmiechem na ustach, bo właśnie usłyszał dobry dowcip, czy wyjdzie zdenerwowany, bo był adresatem wielu niecenzu-ralnych obelg. Tak czy owak odetchnie z ulgą, że dyżur się skończył. Bo pracownicy izby wytrzeź-wień przyznają, że choć praca wielkiego wysiłku fizycznego nie wymaga, to z pewnością wymaga bardzo silnej psychiki. W końcu patrzenie co dzień na osoby, które ledwie stoją na nogach lub wcale na nich ustać nie mogą, wdychanie oparów alko-holu i przebywanie w towarzystwie pijanych – do najprzyjemniejszych nie należy.

Ale i ci pijani nie są zachwyceni, że muszą tutaj trzeźwieć.

Rampa startDyżur zaczyna się przy zadaszonej rampie. To

tam podjeżdżają policyjne radiowozy i dowożą pijanych delikwentów, którzy leżeli gdzieś na chodnikach, spali na ławkach lub awanturowali się w domu czy w miejscu publicznym. Po przekrocze-niu drzwi izby – procedura jest już uruchomiona. A każdy krok pracownika izby i chwiejny krok pacjenta śledzą kamery.

Tuż za magicznymi drzwiami zaczyna się inny świat. – Pacjenta od policjantów przejmują opie-

kunowie. Na dyżurze zawsze muszą być cztery osoby: dwóch opiekunów, lekarz i pielęgniarka. Opiekunowie to silni mężczyźni. Muszą sobie przecież poradzić z doprowadzeniem słaniającego się na nogach delikwenta do pokoju, w którym ten ma się rozebrać – mówi Tadeusz Wojciechowski, dyrektor placówki.

Potem badania lekarskie i kąpiel.

Bez biczów wodnych– Nie wiem, skąd się wzięły plotki, że w izbie

stosujemy bicze wodne. Nie mamy tu czegoś ta-kiego. Mamy za to dwie kabiny prysznicowe. Jedna zakratowana – tam kąpią się ci, którzy dopiero do izby weszli. Po co im kraty? Żeby mieli się czego trzymać, gdy na nogach ustać nie mogą. Druga ka-bina jest wyremontowana, a korzystają z niej osoby, które już wytrzeźwiały – wyjaśnia dyrektor.

Kiedy pacjent jest wykąpany, dostaje przeście-radło, koszulę i trafia na salę. Tam jedyną atrakcją może być dla niego sen i szybkie trzeźwienie. W sali stoją tylko łóżka, a drzwi nie mają klamki wewnętrznej.

Dyżurka

Gabinet lekarski

Każdy pacjent izby musi wziąć prysznic

Tutaj przybysze trzeźwieją

Tadeusz Wojciechowski, dyrektor placówki

Page 41: 4 18 22 24 34 36

Tam koce są bez poszewek. Jest także izolatka, dla najbardziej agresywnych. W razie potrzeby przypina się ich pasami do pryczy. Dla najbardziej towarzyskich jest duża, sześcioosobowa sala – przestrzeni tam sporo, a żeby szybciej wytrzeźwieć można wędrować między łóżkami. Jest jeszcze jedna, nieco mniejsza sala trzyosobowa.

Najwięcej pacjentów, i to nie dziwne, do pla-cówki trafia nocą. Wtedy dyżury są najciekawsze. Bywają dni, że w izbie nie ma nikogo, ale zdarzają się i takie, że ledwie starcza miejsc. Tak było kilka miesięcy temu. W ciągu doby przez izbę przewi-nęło się 25 osób. Jedni trzeźwieli i wychodzili, a w ich miejsce już pojawiali się następni.

Wytrzeźwieć i co dalejW placówce można trzeźwieć maksymalnie 24

godziny. Co potem? Pacjent wychodzi do domu. Ale znaczna część osób jeszcze tu powróci. Żeby było ich jak najmniej, personel proponuje rozmowy ze specjalistami, grupy wsparcia, kieruje do odpowiednich ośrodków, w których można uzyskać pomoc.

O tę pomoc często proszą rodziny alkoholików. Dzwonią, pytają, płaczą do słuchawki – tak łatwiej, bo można pozostać osobą anonimową. W kaliskiej izbie wytrzeźwień działa telefon zaufania. Pod numerem 767 23 77 można uzyskać szczegółowe informacje o placówkach, które alkoholikom udzie-lają pomocy, o terapii i o tym, jak radzić sobie z problemami. Pod wymieniony numer najczęściej dzwonią kobiety, które nie mogą sobie poradzić z mężami-alkoholikami, często domowymi tyranami.

Izba uczy – izba radziBardzo zainteresowani funkcjonowaniem izby

wytrzeźwień są kaliscy uczniowie. Dla nich to, co spotykają za drzwiami placówki jest prawdziwym szokiem. Dlatego pracownicy izby zapraszają uczniów. – Może gdy młodzież zobaczy placówkę na własne oczy, gdy zobaczy, jakie osoby tu trafiają i co może zrobić alkohol – dwa razy zastanowią się nim sięgną po kolejne piwo. Demonstrujemy im, co się dzieje z pijaną osobą, kiedy ta trafi już do izby, mówimy o konsekwencjach – mówi pielęgniarka odpowiedzialna za prelekcje dla uczniów.

Trzeźwi alkoholicyPrzy izbie wytrzeźwień działa hostel. Tutaj

odzyskują równowagę alkoholicy, którzy poradzili sobie z nałogiem i chcą zacząć nowe życie, ale nie mają dachu nad głową. W placówce jest pięć trzyosobowych pokoi. Nie wszystkie są zajęte. Mężczyźni mogą tu mieszkać nawet dwa lata – w tym czasie powinni się usamodzielnić.

W kuchni hostelu spotykamy dwóch panów. Jeden coś naprawia, drugi dopiero co usiadł do obiadu. To mężczyźni w średnim wieku, ale przy-

znają, że już są mocno przez życie doświadczeni. – Wszystko przez alkohol – to element wspólny w życiu wszystkich, którzy trafili do placówki. Wszyscy kiedyś się pogubiliśmy, poszliśmy różnymi ścieżkami, ale prowadziła nas wódka. Na szczęście w końcu znaleźliśmy tę właściwą drogę. Musimy teraz naprawić to, co zniszczyli-śmy. Pomaga nam w tym ta placówka – mówią, ale swoich nazwisk podać nie chcą. Dlaczego? – A bo córka na studiach, jeszcze jej będzie wstyd jak się koledzy dowiedzą, jakiego ma ojca – przyznaje szczerze jeden z panów. Robi mu się przykro. I milknie.

Dwa łyki statystykiW ubiegłym roku do kaliskiej izby wytrzeźwień

trafiło prawie 2,5 tys. osób, zdecydowana więk-szość to mężczyźni. Noc w izbie spędziło 118 kobiet i to mniej niż w latach poprzednich. Sala dla nieletnich też bywała zajęta. – Nieletnich mieliśmy 17, ale nie oznacza to, że młodzi nie piją. Po prostu przyjęliśmy taką zasadę, że nieletnich przyjmuje-my tylko w drastycznych przypadkach. Kiedy z młodym człowiekiem można się dogadać, policja odwozi go do domu. Do nas trafiają tylko osoby, z którymi praktycznie nie ma żadnego kontaktu, nie możemy ustalić ich tożsamości ani miejsca zamieszkania – wyjaśnia dyrektor izby.

I wyraża nadzieję, że liczba pacjentów izby bę-dzie malała.

Do kaliskiej izby trafiają też osoby nieletnie i kobiety Fot. autorka

Wszystkich chętnych, którzy chcieliby po-móc chorym, potrzebującym, bezdomnym, młodym czy zagubionym ludziom – zachę-camy do podejmowania działań społecz-nych. Wolontariuszem może zostać każdy, bez względu na wiek czy status materialny. Wystarczą tylko dobre chęci i kilka wolnych godzin w tygodniu. Poniżej podajemy numery telefonów i nazwy ośrodków społecznych, które czekają na wolontariuszy:

Polski Czerwony Krzyż – tel. 062 502 68 88Dom Pomocy Społecznej – tel. 062 767

30 16Kaliski Dom Opieki Caritas – tel. 062

760 35 86 lub 0 507 155 974, e-mail: [email protected]

Schronisko im. św. Brata Alberta – tel. 062 757 30 45, e-mail:[email protected]

Ponadto większość kaliskich kościołów organizuje przy swoich parafiach świetlice środowiskowe dla dzieci i młodzieży gim-nazjalnej.

Kaliski Dom Opieki Caritas przy ul. Stawi-szyńskiej 20, tel. 062 760 35 86 (pon.-sob. w godz. od 10 do 12), 0 507 155 974 (czynny całą dobę) zaprasza 4 czerwca 2006 roku na dzień pomocy bezdomnym matkom zor-ganizowany przez Caritas diecezji kaliskiej. Celem odbywających się uroczystości, imprez kulturalnych i festynów będzie zbiór-ka pieniędzy na budowę schroniska „Dom Życia”, w którym opiekę znajdą samotne kobiety. Pierwszym wydarzeniem tego dnia będzie msza święta o godz. 12 z udziałem ks. biskupa Stanisława Napierały w bazylice św. Józefa w Kaliszu. Następnie w Parku Miejskim odbędzie się festyn rodzinny. W Kaliszu tego dnia zagoszczą zespoły mu-zyczne Arka Noego i Wielebny Blues, które zagrają specjalne koncerty na rzecz budowy schroniska. Zapraszamy.

Wolontariat

Pomóż bezdomnym matkom

Przy izbie działa hostel, gdzie mieszkają mężczyźni, którzy poradzili sobie z nałogiem

Page 42: 4 18 22 24 34 36

hist

oria Dobroczynność w Kaliszu w latach 1825-1900

Nędza górowała nad opiekąAnna Roth

Szpital od momentu swego założenia w XIII wie-ku aż do czasów Księstwa Warszawskiego pełnił najpierw rolę przytułku dla ubogich oraz starców, później stał się zakładem leczniczym. Jednak przez cały czas swego istnienia miał wyodrębnio-nych kilka łóżek dla ubogich, którzy byli leczeni bezpłatnie. Z opieką nad nimi bywało różnie, na przykład zdarzało się, że: „[...] personel szpitala odsyłał do Domu Schronienia pacjentów chorych, chcąc w ten sposób uniknąć kosztów pogrzebu na wypadek śmierci”.

Opiekuńczy kaliszanieInstytucją, która najwięcej pomogła potrze-

bującym było Kaliskie Towarzystwo Dobroczyn-ności, powstałe w 1825 roku z inicjatywy Józefa Radoszewskiego, prezesa Komisji Województwa Kaliskiego. Finansowało się z prywatnych dotacji i publicznych zbiórek. W latach 1825-1835 zgro-madziło ponad 47 tys. zł polskich, które w całości przeznaczono na wsparcie biednych i utrzymanie chorych w szpitalach.

Do 1840 roku Kaliskie Towarzystwo Dobroczyn-ności przeżywało okres rozkwitu, niestety kolejne lata nie były już tak pomyślne i w 1849 roku musiało zawiesić działalność. Przyczyn było kilka – w 1844 roku likwidacji uległa Gubernia Kaliska i Kalisz spadł do rangi miasta powiatowego, liczba potrzebują-cych zwiększyła się o urzędników z likwidowanych urzędów, wojskowych, rzemieślników, włościan, a co za tym idzie – zmalała także ilość darczyńców. Zubożałe społeczeństwo Kalisza nie było już w stanie łożyć na ubogich. Jednocześnie w 1842 roku car powołał nowy organ – Radę Opiekuńczą Zakładów Dobroczynnych Powiatu Kaliskiego, „któ-rej powierzono nadzór nad wszystkimi instytucjami dobroczynnymi w powiecie”. Ustawa ta w znaczący sposób wzmacniała zależność dobroczynnych instytucji od władzy administracyjnej i pozbawiała wiele z nich dodatkowych funduszy (a np. w 1829 roku car Mikołaj I przekazał kaliskiemu towarzystwu na działalność 15 tys. zł polskich dotacji).

Umierali na ulicachNa samym początku rada stanęła przed

ogromnym wyzwaniem. Trudna sytuacja ekono-miczna całego Królestwa Polskiego odbijała się niekorzystnie na mieszkańcach Kalisza i powiatu. Były okresy, że na ponad 15 tys. mieszkańców pracowało niecałe 600 osób. W zastraszającym tempie rosła liczba „ubogich żebrzących” oraz poszukujących pracy. Gazety alarmowały: „W Kaliszu litość mieszkańców zwrócona jest na gwałtowną potrzebę przeziębłych i zgłodniałych gromad po mieście snujących się [...]. Rada powia-towa zdawała sobie sprawę z niedostateczności urządzeń dobroczynnych, które nie mogły nawet w minimalnym stopniu zapewnić opieki ubogim mieszkańcom Kalisza” oraz „[...] policja miasta Kalisza znajduje niekiedy w mieście opuszczone dzieci, bez żadnego sposobu utrzymania się w stanie. Dzieci takie, jeśli nie doznają opieki władzy opiekuńczej, głodową śmiercią skończyć muszą, gdyż z innego źródła nie masz funduszów na ich utrzymanie. Ze strony ówczesnych władz, tj. Ma-gistratu m. Kalisza i naczelnika powiatu, nie było żadnych poczynań w kierunku zaopiekowania się biednymi dziećmi”.

Sala dla ubogich i sierotJednym z pierwszych posunięć rady było

powołanie w 1843 roku „Sali Ochrony Małych Dzieci” (przebywały w niej dzieci w wieku od 3 do 7 lat), na utrzymanie której mieli łożyć „urzęd-nicy, przemysłowcy, kupcy i okoliczni ziemianie, posiadający domy w Kaliszu”. Podstawowym celem, jaki postawili przed sobą założyciele, było „zapewnienie opieki dzieciom niezamożnych pra-cujących rodziców”, a odpłatność, w zależności od dochodów, wahała się od 6 do 12 kopiejek tygodniowo. Do sali uczęszczały także sieroty, za które płaciły władze miasta. Za tę sumę maluchy otrzymywały do jedzenia zupę i chleb. Sala mieści-ła się w prywatnym domu – najpierw przemysłowca

Wincentego Przechadzkiego, a następnie w domu Karoliny May przy ul. Babinej. W 1854 roku dzieci przeniesiono do budynku klasztoru oo. Bernardy-nów na Przedmieście Stawiszyńskie.

Schronienie zamiast koczowiskaMimo starań czynionych przez Radę Opie-

kuńczą, liczba potrzebujących stale wzrastała, a żebractwo stało się wręcz plagą Kalisza, z którą nikt nie umiał sobie poradzić. „Kaliszanin” donosił: „W roku 1855 do tego stopnia zwiększyła się liczba włóczęgów i żebraków, że poczęli za-kładać koczowiska w różnych częściach miasta [...]. Niestety wśród nich znalazły się także dzieci, których rodzice, mimo pewnych oznak zamoż-ności, umyślnie na żebractwo wypychali...” oraz dorośli, dla których żebractwo stało się pewnym stylem życia. Niemniej ich sytuacja z roku na rok pogarszała się, a w zimie 1855 roku była wręcz tragiczna – umierali na ulicach z głodu i zimna. Mimo że rozdawano im dziennie ponad 500 porcji gorącej zupy, to członkowie rady nie byli już w sta-nie „zbierać z ulicy konających ubogich”. Stało się zatem pilnym utworzenie stałego domu, w którym mogliby zamieszkać najbardziej potrzebujący. W 1855 roku rozpoczęto na ten cel zbiórkę pieniędzy, z których nabyto trzy posesje przy ul. Wrocławskiej. Uroczyste otwarcie Domu Schronienia nastąpiło 19 grudnia 1855 roku. Opiekę nad nim objął Dozór Połączonych Parafii Chrześcijańskich, a pierwszym jej prezesem został hr. Józef Gurowski.

Kłopoty finansowePodobnie jak w poprzednich instytucjach chary-

tatywnych, tak i w tym przypadku fundusze na jego prowadzenie pochodzić miały z dobrowolnych składek publicznych, zapisów testamentowych, darowizn itp. Utworzenie Domu Schronienia miało zlikwidować plagę żebractwa w mieście i ulżyć doli ubogich, ale nadzieje okazały się płonne. Na wieść o powstawaniu kolejnych instytucji charytatywnych do miasta masowo zaczęli na-pływać żebracy bądź takich udający, z odległych zakątków powiatu kaliskiego. Rada obliczyła, że utrzymanie 30 pensjonariuszy kosztuje rocznie ponad 1000 rubli, a dochód domu w tym samym czasie wyniósł niecałe 900 rubli, zważywszy, że dziennie w domu przebywało średnio 100 osób, rachunek był prosty. Na kłopoty finansowe nałożyła się niegospodarność zarządu, w „tych warunkach społeczeństwo Kalisza zaczęło odsuwać się od działalności społecznej w Radzie”.

W 1867 roku Kalisz odzyskał miano miasta gubernialnego, a w 1869 roku gubernator kaliski Szczerbatow (imię nieznane) przekazał admi-nistrowanie zakładami dobroczynnymi Radzie Guberni Dobroczynności Publicznej. W związku z powyższym Radzie Opiekuńczej nie pozostało nic innego jak się rozwiązać. W 1870 roku powo-

Kalisz w zakresie akcji dobroczynnej plasował się w Królestwie Polskim na jednym z czołowych miejsc. Instytucjami, które sprawowały opiekę nad chorymi, ubogimi i podupadłymi obywatelami były szpital św. Ducha i Kaliskie Towarzystwo Dobro-czynności.

Page 43: 4 18 22 24 34 36

łano jedną wspólną radę dla Sali Ochrony Małych Dzieci i Domu Schronienia, na czele której stanął Robert Pusch. 19 czerwca 1870 roku wydano kolejną ustawę, na mocy której wszystkie zakłady dobroczynne poddane zostały pod nadzór guber-natora. Zamknął się pewien okres w działalności dobroczynnej Kalisza, co nie oznaczało, że dobro-czynność zanikła.

Reaktywacja towarzystwaW styczniu 1880 roku reaktywowało się Kali-

skie Towarzystwo Dobroczynności. Jego celem było „niesienie pomocy biednym, zamieszkałym w mieście Kaliszu i na jego przedmieściach oraz przyjęcie udziału w usunięciu żebractwa w obrębie tegoż miasta”. Aby uniknąć posądzenia o niegospodarność, zarząd Kaliskiego Towarzy-stwa Dobroczynności spoczął w rękach Rady Gospodarczej, składającej się z 12 członków wybieranych na walnym zebraniu w głosowaniu tajnym na okres 2 lat. Spośród siebie wybierali oni przewodniczącego, sekretarza i skarbnika, a Komitet Rewizyjny czuwał nad prawidłowością ich poczynań. Towarzystwo zobowiązane było także do corocznego sprawozdania finansowego, które ogłaszano obowiązkowo na łamach prasy lokalnej, w tym wypadku w „Kaliszaninie”. W skład towarzy-stwa wchodzili tzw. członkowie rzeczywiści (wpła-cali co najmniej 8 rubli w srebrze rocznej składki) oraz członkowie ofiarodawcy (wnosili do kasy jakąkolwiek składkę, na walnym zebraniu mogli głosować, ale nie mogli być wybierani do władz). Tak jak w poprzednich instytucjach filantropijnych, tak i w tym przypadku Towarzystwo miało być finansowane przede wszystkim ze składek stałych wnoszonych przez członków, z darowizn, zapisów testamentowych oraz z wszelkich wpływów z od-czytów, koncertów, rautów, bali i widowisk, zbiórek do puszek itp. Towarzystwo nie zaczynało jednak od zera. Posiadało dwa rodzaje funduszy: stały – w kaliskim oddziale Banku Polskiego (odziedziczony po poprzednim towarzystwie) oraz ruchomy (z innymi oszczędnościami było tego ponad 13,5 tys. rubli).

Niestali darczyńcyDla zrealizowania wytyczonych sobie celów Ka-

lisz został podzielony na dziewięć okręgów, a przy towarzystwie powstały: przytułek dla starców, sala zajęć dla dzieci w wieku od 11 do 14 lat rozpoczęła działalność w czerwcu 1891 roku, tania kuchnia uruchomiona przy ul. Nowy Świat w styczniu 1890 roku wydawała obiady po 5 i 3 kopiejki, żłobek św. Antoniego dla 60 dzieci, szkoła powszechna dla 80 dzieci, warsztaty szewskie, pomoc lekarska i akuszeryjna oraz rozdawnictwo odzieży – oczywi-ście wszystko bezpłatne. Towarzystwo wydawało także od 1892 roku swoje pisemko, jednodniówkę „Prosna”. Niestety, z corocznych sprawozdań

finansowych jasno wynikało, że „[…] cyfry znowu niepochlebnie świadczą o poparciu Towarzystwa przez ogół mieszkańców, w stosunku bowiem do ludności liczba członków rzeczywistych jak i ofiaro-dawców jest bardzo mała, a nadto z owej liczby 49 zalega w opłacie składki 236 rs” (np. na początku 1892 roku było 106 członków rzeczywistych i 153 ofiarodawców, a do końca roku – ubyło ich 31).

Kosztowna inwestycjaOd początku lat 80-tych XIX wieku rozważano

możliwość budowy własnego domu opieki społecz-nej na 60 osób i rozpoczęto nawet na ten cel zbie-ranie funduszy. Jak się okazało, idea nie zyskała popularności wśród mieszkańców Kalisza. Jeden z anonimowych czytelników „Kaliszanina”, ale nie osamotniony w swych poglądach, ubolewał: „[...] jestem zdania, aby nie wdawać się w kosztowne budowle, które i tak, w razie pewnych ewentualno-ści, mogłyby inne otrzymać przeznaczenie. Sądzę zresztą, że zupełnie sprawiedliwem jest, aby każde pokolenie swoich biednych utrzymywało, nie zaś składało kapitały lub wznosiło kosztowne budowle dla potomności, skoro ofiarność na to nie wystar-cza […]. Jeżeli zamierzając budować nowy dom przytułku macie na celu zupełne usunięcie żebrac-twa domowego i ulicznego, to z doświadczenia lat upłynnionych zapewnić mogę, iż zupełnego doznacie zawodu, gdyż osiągnięcie tego celu nie jest w mocy towarzystwa dobroczynnego. Cho-ciażbyście każdemu z biednych dali po 15 rubli miesięcznie lub zamknęli ich w domu przytułku, żebracy jak chodzili po domach i ulicach, tak i nadal chodzić będą, a usunięcie tej plagi jedynie tylko od organów władzy wykonawczej zależy”. Dodam tylko, że dom miał kosztować ok. 10 tys. rubli, a pieniądze miały głównie pochodzić z kre-dytu bankowego. Mimo nieprzychylnych opinii, w styczniu 1900 roku na Przedmieściu Stawiszyńskim stanął nowo wybudowany gmach.

Zjednoczeni w niesieniu pomocySzpital, Towarzystwo Dobroczynne i Rady Opie-

kuńcze to właściwie jedyne wówczas instytucje zajmujące się organizowaniem szeroko pojętej opieki społecznej. Ich niewątpliwe osiągnięcia w tej dziedzinie były duże, lecz i tak niedostateczne. Nędza i ubóstwo rozwijało się szybciej niż opieka, opierająca się głównie na hojności publicznej. Na uwagę zasługuje to, że w akcji niesienia pomocy uczestniczyły zgodnie różne grupy społeczne: inteligencja, ziemiaństwo, kupcy, przemysłowcy, rzemieślnicy oraz reprezentanci różnych wyznań. Mimo ogromnego zaangażowania i tak do końca problemu potrzebujących nie rozwiązano, bo „[…] żaden instytut dobroczynny nigdy dostatecznym być nie może dla opatrzenia ubogich miejsco-wych…”.

Widok sali szpitala św. Ducha

Ubodzy w Domu Schronienia

Dziewczynki w Sali Zajęć dla Dzieci

Chłopcy w Sali Zajęć dla Dzieci Fot. archiwum MOZK

Page 44: 4 18 22 24 34 36

wok

ół n

as Wśród wielu zagadnień społeczno-gospo-darczych, będących w spektrum zaintere-sowania opinii publicznej oraz organów samorządowych, czołową rolę odgrywają problemy związane z występowaniem niekorzystnych zjawisk, negatywnie wpływających na poziom życia i rozwoju społeczności lokalnych. Należą do nich przede wszystkim bezrobocie i jego po-wszechnie odczuwalne koszty, warunki mieszkaniowe oraz bezdomność.

Brak pracy należy do najpoważniejszych wy-zwań, z jakimi muszą się zmagać mieszkańcy i instytucje większości krajów współczesnego świata. Powoduje on zubożenie społeczeństwa oraz przyczynia się w znacznym stopniu do gene-rowania zjawisk patologicznych (przestępczość, prostytucja, samobójstwa), wypływających także z jego konsekwencji psychologiczno-socjologicz-nych. W wyraźny sposób problem ten dotyka również regiony naszego kraju. 31 grudnia 2005 roku w Kaliszu w rejestrze urzędu pracy figurowały 6174 osoby nie posiadające zatrudnienia (o 13,6 proc. mniej niż przed rokiem). Wśród nich było 3411 kobiet (55,2 proc. ogółu). 5045 bezrobotnych (81,7 proc.) nie posiadało prawa do zasiłku, pozo-stawało więc praktycznie bez środków do życia. 1119 osób (18,1 proc.) dotychczas nie pracowało, zaś 296 osób (4,8 proc.) nie znalazło zatrudnienia w okresie 12 miesięcy od ukończenia nauki. 1132 bezrobotnych (18,3 proc.) nie przekroczyło 25. roku życia (w 2004 roku było ich 1430). Najwięcej bezrobotnych legitymowało się wykształceniem gimnazjalnym i niższym oraz zasadniczym zawo-dowym (odpowiednio: 32,6 proc. i 27,9 proc.).

Stopa bezrobocia, wyrażająca stosunek liczby zarejestrowanych bezrobotnych do liczby osób czynnych zawodowo, osiągnęła poziom 12,8 proc.

Kaliskie problemy społeczne w liczbach

(przed rokiem 14,9 proc.) i była niższa niż w skali województwa wielkopolskiego (14,6 proc.), ale równocześnie wyższa niż w dwóch najlepszych pod tym względem powiatach Wielkopolski: mie-ście Poznaniu (6,1 proc.) oraz powiecie kępińskim (8,1 proc.). W ciągu ostatniego miesiąca 2005 roku pracodawcy zgłosili 369 ofert zatrudnienia – o 42,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Dotkliwość pozosta-wania bez zatrudnienia najlepiej obrazuje odsetek długotrwale bezrobotnych (tj. pozostających bez pracy ponad 12 miesięcy) na przestrzeni kilku ostatnich lat. Prezentuje go poniższy wykres.

Warto zauważyć dwa interesujące zjawiska. Po pierwsze, o ile w 2000 roku wskaźnik ten był w naszym mieście niższy niż dla całego wojewódz-twa, to począwszy od następnego roku zarysowała się sytuacja odwrotna. Po drugie (co się z tym nierozerwalnie wiąże), o ile w skali Wielkopolski rzeczony współczynnik wykazywał ostatnio ten-dencję spadkową, to w Kaliszu okazała się ona wyraźnie wzrostowa. Stwarza to przesłankę do pilnego poszukiwania i wdrażania skutecznych, długofalowych rozwiązań w zakresie zwalczania bezrobocia.

Innym interesującym spostrzeżeniem jest fakt, iż wskaźniki bezrobocia rejestrowanego nie do końca ukazują realny stan tego zjawiska. Można to wyraźnie dostrzec porównując stopę bezrobocia według rejestrów urzędowych z analogicznym wskaźnikiem uzyskanym na podstawie informa-cji pozyskanych podczas Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań, przepro-wadzonego w 2002 roku. Wówczas ankietowani sami deklarowali, czy pracują, czy też nie, ale aktywnie zatrudnienia poszukują i są gotowi do jego podjęcia. „Spisowa” stopa bezrobocia w maju owego roku wynosiła 22,6 proc., podczas gdy „urzędowa” w tym samym okresie ukształtowała

się na poziomie 15,8 proc. Świadczy to wyraźnie o znacznej skali bezrobocia „ukrytego”.

Wspomniany wyżej spis dostarczył również szeregu innych oryginalnych i ciekawych danych. Należą do nich informacje o osobach niepełno-sprawnych i ich aktywności zawodowej. Wyróż-nia się tutaj dwie kategorie ułomności: prawną – posiadanie stosownego orzeczenia wydanego przez odpowiedni organ, a także biologiczną – wynikającą z własnego odczucia ograniczenia sprawności. Jest to dodatkowy problem ściśle powiązany z rynkiem pracy. Zanotowano zatem 15410 niepełnosprawnych (14,1 proc. ogółu miesz-kańców miasta), w tym 12128 (78,7 proc. niepełno-sprawnych) prawnie oraz 3282 (21,3 proc.) – tylko biologicznie. Spośród nich 1014 (6,6 proc. ogółu i 32,2 proc. niepełnosprawnych aktywnych zawo-dowo) pozostawało bez pracy. To także wskazuje na pilną potrzebę działań na tym polu.

Do społecznych kosztów bezrobocia należy przede wszystkim zaliczyć skalę utrzymywania się mieszkańców z pomocowych świadczeń budżetowych oraz dochodów innych osób. Spis wykazał, że dla 8754 kaliszan (tj. 8 proc. ogółu ludności miasta) głównym źródłem utrzymania były niezarobkowe źródła, inne niż emerytury i renty, więc przeważnie zasiłki dla bezrobotnych oraz zasiłki z pomocy społecznej. Na 43 006 osób w wieku produkcyjnym mobilnym (od 18 do 44 lat) tego typu środki pobierały 1334 osoby (3,1 proc.), a kolejne 2036 (4,7 proc.) – renty (w tym

Andrzej Młodak

1119 osób – z tytułu niezdolności do pracy). Na utrzymaniu pozostawało 24,5 proc. ludności w wieku 20-49 lat.

Z powyższymi zagadnieniami powiązane są także warunki bytowe i mieszkaniowe. Spośród 36 661 kaliskich mieszkań 4164 znajduje się w budynkach wzniesionych przed 1918 rokiem, a 5606 – w latach 1918-1944. Strukturę ludności w mieszkaniach obrazuje wykres powyżej.

Jak widać, ponad 26 proc. kaliszan mieszka w budynkach wzniesionych przed zakończeniem II wojny światowej, które – w oczywisty sposób – charakteryzują się na ogół brakami w infrastruk-

Ludność w mieszkaniach według roku wybudowania budynku

przed 1918 r.11,0%

1918–194415,3%

1989–200213,0%1979–1988

18,7%

1971–197817,5%

w budowie lub o nieustalonym wieku

budynku0,9%

1945–197023,6%

Page 45: 4 18 22 24 34 36

turze lub jej przestarzałym stanem, powodującym

dodatkowe uciążliwości bądź skutkującym zagro-

żeniem częstymi awariami. O ile bowiem niemal

wszystkie mieszkania w tego rodzaju budynkach

są wyposażone w wodociąg, to w ustęp spłukiwany

już 7676 (78,6 proc.), łazienkę 6429 (65,8 proc.),

z ciepłej wody bieżącej korzysta 5470 mieszkań

(56 proc.), zaś z gazu z sieci 4697 (48,1 proc.).

Wyposażenie mieszkań w „młodszych” budynkach

w te wygody przekracza 80 proc. (w przypadku

dwóch pierwszych okazuje się ono nawet większe

niż 95 proc.).

20289 (55,3 proc. ogółu) mieszkań w mieście

jest ogrzewanych centralnie w sposób zbiorowy,

7618 (20,8 proc.) – indywidualnie (3741 – pali-

wami stałymi, 696 – energią elektryczną, 2763

– paliwami gazowymi), 7771 (21,2 proc.) – przy

pomocy pieców (spośród których ogrzewanie 6795

zasilane jest paliwami stałymi, a 764 – energią elek-

tryczną). Wśród metod ogrzewania najstarszych

budynków (wzniesionych przed 1945 rokiem)

przeważają piece – ogrzewanych w ten sposób

okazuje się być 6563 (67,2 proc.) mieszkań (w

tym 5761 – paliwami stałymi). Ciekawe jest też

to, że w przypadku mieszkań w budynkach naj-

nowszych (wybudowanych w 2001 roku i później)

większe znaczenie osiąga centralne ogrzewanie

indywidualne (55,1 proc.) niż zbiorowe, co może

świadczyć o tym, iż znacznie więcej mieszkań od-

daje się do użytku w budynkach jednorodzinnych

aniżeli wielorodzinnych. Przeciętna liczba osób

na jedną izbę w mieszkaniu wynosi 0,88, w tym w

najstarszych budynkach przekroczyła 1 (1,14 dla

budynków oddanych przed 1918 rokiem i 1,03 – w

latach 1918-1944).

Na „drugim biegunie” znajduje się problem osób

bezdomnych. W chwili dokonywania spisu, tj. w

maju 2002 roku, w Kaliszu było ich 34, co stanowi

3,5 proc. liczby bezdomnych w Wielkopolsce i

5,1 proc. w miastach województwa. Nie wydaje

się to być znaczna ilość, jeśli zauważyć, że np. w

Poznaniu jest ich 368, a w drugim w tej hierarchii

powiecie obornickim – 85.

Skromne ramy tego artykułu nie pozwalają bar-

dziej szczegółowo rozwinąć wielu prezentowanych

wątków, ale już te przedstawione dane wydają

się wyraźnie odzwierciedlać natężenie proble-

mów występujących w najstarszym mieście Pol-

ski i sygnalizować najpilniejsze potrzeby w tym

zakresie.

Wykorzystano publikacje Urzędu Statystycznego w

Poznaniu – „Biuletyn Statystyczny Województwa Wielko-

polskiego” oraz opracowania wynikowe z Narodowego

Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2002.

Nie dajmy się zwariowaćRomantycy traktowali chorobę umysło-wą z pietyzmem. I dobrze. Przyczynili się do uwolnienia wariatów z klatek i do spojrzenia na nich jak na ludzi. A nawet wybranych, przed którymi otwierają się niedostępne tzw. „normalnym” wrota po-znania. Za tymi wrotami nie krył się jednak komunizm. Musiało upłynąć kilkadziesiąt lat, nim świat poznał to ideologiczne szaleństwo.

Romantycy wariacką epistemologię traktowali w kategoriach metafizycznych. Współczesna sztuka i literatura z obłąkanego umysłu często budowała metaforę świata, choć korzeni tego toposu należy szukać znacznie wcześniej. A XX--wieczni dyktatorzy? Hitler skazał szaleńców na eutanazję, Stalin zaś dysydentów na szaleństwo. W sowieckich zakładach psychiatrycznych zamykano bowiem nie tylko umysłowo chorych, lecz także przeciwników ustroju. Przecież tylko wariatom mógł nie podobać się sprawiedliwy, szanujący godność człowieka system komunistyczny. Wielu pacjentów, czy raczej osadzonych, absolutnie zdrowych, po zastosowaniu nieludzkich metod „terapii” rzeczywiście postradało zmysły. „Historia komunizmu opowiedziana chorym umysłowo” to swoisty rozrachunek z tamtymi czasami. Autorem sztuki, której akcja dzieje się w ZSRR, jest rumuński dramaturg Matei Visniec, mieszkający od 1987 roku we Francji. Spektakl reżyseruje Słowak Józef Czajlik, pracujący w węgierskim teatrze. Autorstwa Węgrów jest również scenografia, a Czesi zajęli się reżyserią świateł. Miejsce prapremiery polskiej – Kalisz. Wszystkie kraje biorące udział w realiza-cji zostały doświadczone przez komunizm. Jest to więc opowieść zbudowana na fundamentach wspólnej historii i wspólnych doświadczeń.

Czajlik pokazuje przenikające się dwa światy: ludzi normalnych i psychicznie chorych. Młody pisarz Jurij Pietrowski (Marek Sitarski), laureat państwowej nagrody, którą wręczył mu osobiście Stalin, zostaje oddelegowany do szpitala dla umy-słowo chorych, aby nauczyć wariatów, czym jest komunizm i w ten sposób ich uleczyć. Taki odkryw-czy, socjalistyczny, terapeutyczny wynalazek. Lecz kim są wariaci? Ilu wśród nich umysłowo chorych? Ilu swoistych zesłańców do szpitalnego łagru? To pytanie w kontekście całości przedstawienia staje

się właściwie nieważne. Kiedy bowiem ogląda się opętanych przez stalinizm fanatyków z personelu medycznego, granica zaczyna się zacierać. Tu wszyscy są chorzy. Czy Katia Jeżowa, asystentka lekarza (Izabela Noszczyk), kochająca Stalina, którego substytutem staje się Jurij (wódz ściskał rękę pisarza), jest normalna? Fanatyzm według psychiatrycznych klasyfikacji to odmiana psycho-patii. Jak ten wszechogarniający obłęd pokazać? Drogowskazem wydaje się być groteska, śmieszna i tragiczna zarazem. Reżyser stara się pójść tą drogą, ale czasami gubi kierunek. Przedstawienie zaczyna wymykać się jednoznacznym próbom zakwalifikowania. Ale może w tym szaleństwie jest metoda?

Nie ma chyba jednak metody dla usprawiedli-wienia dłużyzn. Niektóre sceny są niemiłosiernie rozciągnięte i, nużąc widza, stępiają jego wrażli-wość na to, co naprawdę w spektaklu artystycznie dobre. A tu wymienić trzeba zespołową grę akto-rów. Obok wspomnianych już Izabeli Noszczyk i Marka Sitarskiego w pamięci pozostaje kreacja Zbigniewa Antoniewicza, który sugestywnie wcielił się w rolę Stalina. Wrażenie robią też krótkie etiudy Mirosławy Sapy (pacjentka Tamara) oraz ekspre-syjna gra Remigiusza Jankowskiego (Timofiej, debil średni). Sporo w spektaklu onirycznej ma-larskości, podkreślonej grą świateł i przezroczystą materią, elementem scenografii przypominającym bandaż, którym opatruje się obolałe mózgi. To, co wartościowe, tonie jednak w niepotrzebnym zalewie słów i obrazów, jak na przykład w niepo-trzebnie przedłużającym się i rażącym kiczowatą dosłownością zakończeniu. Przydałyby się nożycz-ki. Oczywiście nie te cenzorskie.

Reżyser spektaklu powiedział w wywiadzie, że Stalin nie umarł. Żyje w osobie każdego dyktatora. I chyba dlatego opowiedziano nam ze sceny tę historię komunizmu. Jako memento. Ku pamięci i przestrodze. Abyśmy nie dali się zwariować.

Wojciech May_________________Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu:

„Historia komunizmu opowiedziana chorym umy-słowo”. Reżyseria – Józef Czajlik, scenografia i kostiumy – Erika Gadus, muzyka i opracowanie mu-zyczne – Damian-Neogen-Lindner, ruch sceniczny – Anna Wytych-Wierzgacz, reżyseria świateł – Jan Polivka. Premiera: 26 marca 2006 roku.

Fot. Mariusz Hertmann

Page 46: 4 18 22 24 34 36

hist

oria Mieszkańcy Kalisza wykazują szczególnie duże

zainteresowanie przeszłością grodu nad Prosną. Informacje dotyczące dziejów miasta mają olbrzy-mie znaczenie nie tylko dla uwypuklenia najważ-niejszych momentów historii, ale także znajdują odbicie w życiu współczesnym i w projektowaniu przyszłości. Ma to również wpływ na umacnianie tożsamości kaliszan. Dlatego ważne jest śledzenie dziejów historii miasta i poznawanie hipotez doty-czących jego rozwoju. Spożytkowanie tej wiedzy dla rozwoju turystyki i celów edukacyjno-oświatowych może potwierdzić opinie, że historię najlepiej po-znaje się tam, gdzie się ona działa.

Konferencja naukowa „Calis – civitas antiqua” poświęcona została problematyce kształtowania się nad Prosną ważnego ośrodka osadniczego w okresie wczesnego średniowiecza. Towarzyszyło jej także udostępnienie części wystawy pod tytułem „Korzenie Kalisza”. Organizatorami obrad, które odbyły się 28 marca 2006 roku w sali recepcyj-nej kaliskiego ratusza, były: Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, Urząd Miejski w Kaliszu, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, Polskie Towarzystwo Historyczne Oddział w Kaliszu i Stowarzyszenie Samorządny Kalisz.

Przed rozpoczęciem konferencji Zespół Muzyki Dawnej „Semibrevis” z Gimnazjum nr 9 im. Jana Pawła II w Kaliszu pod kierownictwem Grażyny Dziedziak wykonał program artystyczny inspirowany muzyką średniowieczną.

Otwarcia konferencji dokonał prezes Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, Tadeusz Krokos, podkreślając znaczenie konferencji w świetle ostatnich odkryć prowadzonych na terenie Starego Miasta w Kaliszu. Przed rozpoczęciem czę-ści naukowej spotkania prezydent Kalisza Janusz Pęcherz oraz Prezes Stowarzyszenia „Samorządny Kalisz” Andrzej Rogowski podkreślili konieczność popularyzacji znalezisk archeologicznych, mają-cych znaczenie w poznaniu historii miasta szczy-cącego się „najstarszą metryką pisaną” w Polsce, utożsamianą z przekazem geografa aleksandryj-skiego Klaudiusza Ptolemeusza.

Część naukową rozpoczął dr Tadeusz Baranow-ski, kierownik Zakładu Archeologii Średniowiecza Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. W wystąpieniu zatytułowanym „Antiqua civitas – badania, odkrycia, interpretacje” przedstawił wyniki ratowniczych badań archeolo-gicznych prowadzonych na terenie Starego Miasta przez Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akade-mii Nauk w Warszawie, we współpracy z Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej, przy wsparciu finanso-wym Urzędu Miasta w Kaliszu. Prace te wskazują na wyjątkową rolę osady w dzisiejszej dzielnicy Starego Miasta w formowaniu się kaliskiego ośrodka miejskiego. Osada rzemieślniczo-targowa stanowiła jeden z ważniejszych elementów wczesnośrednio-wiecznego kaliskiego zespołu osadniczego. Ana-lizując wzajemne relacje grodu (Zawodzie) i osad

Konferencja naukowa „Calis – civitas antiqua” o początkach Kalisza według źródeł archeologicznych

Karta z dziejów miastaLeszek Ziąbka

(Zawodzie, Stare Miasto, Rypinek), badacz wskazał na silny wpływ zmian zachodzących w środowisku naturalnym, na charakter i kształt osadnictwa z okresu wczesnopiastowskiego.

W drugim wystąpieniu mgr Dariusz Wyczółkow-ski, archeolog Instytutu Archeologii i Etnologii Pol-skiej Akademii Nauk w Warszawie, w referacie: „Czy na Starym Mieście w Kaliszu odkryto pozostałości karczmy?”, przedstawił wyniki badań prowadzo-nych nad największym z odkrytych w rzemieślniczej części osady na Starym Mieście obiektów, wstępnie interpretowanym jako pozostałości średniowiecznej karczmy. W wyniku przeprowadzonej analizy hipote-za ta została ostatnio podważona. Prawdopodobnie żadna z odkrytych struktur obiektów nie wydaje się na tyle rozbudowana i skomplikowana, żeby wiązać ją z pozostałością karczmy. Należy jednak pamię-tać, jak zauważył badacz, iż chata XIII-wieczna, z której zachowała się do naszych czasów tylko jedna ściana, w dalszej części została zniszczona. Być może w toku badań uda się uchwycić kolejne elementy składowe, które dadzą nowe spojrzenie na ten interesujący obiekt.

W wystąpieniu na temat zagadkowych znalezisk ze Starego Miasta mgr Dorota Cyngot, archeolog z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, omówiła interpretację obiektu odkrytego w 2005 roku przy ulicy Bolesława Poboż-nego 59. Było to niewielkich rozmiarów zagłębienie, na dnie którego spoczywały szczątki dwóch psów, przysypane ziemią z ułamkami naczyń, na górze tego zagłębienia ustawiono naczynie klepkowe. Autorka sugeruje, iż pierwotnie jama pełniła rolę najprostszej studni, czy raczej zbiornika wody. Po zaprzestaniu użytkowania studni wykorzystano ją jako miejsce pochówku psów. Sądząc po układzie ciał, zostały one złożone w jamie, a nie wrzucone do niej, następnie przysypane ziemią bez materiałów archeologicznych. Sposób złożenia przypomina depozyty psów ofiarnych charakterystycznych dla okresu przedrzymskiego i okresu wpływów rzym-skich na terenach od Holandii po Polskę. Główna różnica polega jednak na tym, że psy z okresu wpływów rzymskich deponowane były rzadko w osobnych jamach. Czy złożenie psów jako ofiary kultu domowego ogniska to nawiązanie do tezy o wpływach Wielkiej Germanii bądź leczniczego źródła, co idzie w zgodzie z wpływami celtyckimi? Czy tradycja mogła przetrwać i ujawnić się w czasie o kilkaset lat późniejszym, nawiązując do mitologii samych Słowian? Jak referowała autorka, do wyjaśnienia zagadki kaliskich psów może wy-starczyć wytłumaczenie najprostsze: w ten sposób chowano zwierzęta, które od tysięcy lat towarzyszyły człowiekowi. Tylko dlaczego na miejsce wybrano środek osady?

W kolejnym wystąpieniu mgr Adam Kędzierski, kierownik kaliskiego Stanowiska Archeologicznego Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, w wystąpieniu „Kaliska mennica księcia Zbi-gniewa”, na podstawie znalezisk ze Starego Miasta

w Kaliszu oraz z pobliskiego Słuszkowa, postawił hipotezę o pierwszej mennicy w Kaliszu. Prawdopo-dobnie powstała ona w czasie krótkiego panowania na terenie połowy Polski księcia Zbigniewa, pierwo-rodnego syna Władysława Hermana.

Historyk mgr Sławomir Miłek w referacie na temat wczesnośredniowiecznego targu na Starym Mieście przedstawił hipotezy dotyczące miejsca i okresu działania targu oraz roli, jaką odgrywał on w życiu ówczesnych mieszkańców. Wiadomości o istnieniu targu pochodzą dopiero z roku 1282, kiedy przy okazji nadania przywilejów wójtowi kaliskiemu wymieniony został obok targu w Nowym Mieście również targ staromiejski. Autor stwierdził, że istnieją przesłanki pozwalające sądzić, iż targ na Starym Mieście ma wcześniejszą metrykę.

Kolejne dwa referaty związane były z „perłą wczesnośredniowiecznego Kalisza” – grodziskiem na Zawodziu, niegdyś jednym z głównych ośrodków wczesnopiastowskiego państwa.

Kierownik działu archeologii Muzeum Okrę-gowego Ziemi Kaliskiej w Kaliszu, mgr Edward Pudełko, w wystąpieniu „Z dziejów wystawiennictwa i popularyzacji archeologii Zawodzia w Kaliszu” poruszył problematykę starań o zorganizowanie w mieście nad Prosną rezerwatu archeologicznego. Wskazał, że konieczność powołania „muzeum--skansenu” na Zawodziu była jednym z postulatów zorganizowanej już w 1958 roku konferencji w naszym mieście. Kaliski badacz podkreślił również znaczenie wystawy polowej na terenie rezerwatu (1960 rok), która z małymi przerwami czynna była do 1985 roku, oraz innych ekspozycji prezentujących zabytki Zawodzia.

Mgr Leszek Ziąbka, kierownik Rezerwatu na Za-wodziu, w wystąpieniu „Rezerwat archeologiczny na Zawodziu w Kaliszu – dziedzictwo kulturowe Europy” omówił poszczególne projekty zagospodarowania Zawodzia – od pierwszego założenia sformułowa-nego w 1963 roku przez Krzysztofa Dąbrowskiego, ówczesnego kierownika Stacji Archeologicznej w Kaliszu. Główny akcent położył na zaprezentowanie koncepcji opracowanej w 2005 roku w związku z pozyskaniem środków finansowych przez kaliskie muzeum w ramach „Zintegrowanego programu operacyjnego rozwoju regionalnego”. Przedsta-wiony projekt, jak się wydaje, jest najwłaściwszy z punktu widzenia konserwatorskiego i najbardziej realny do zrealizowania. Rezerwat archeologiczny budownictwa przedromańskiego i romańskiego Kalisz-Zawodzie z szeregiem rekonstrukcji (na przykład przyziemie fundamentów kolegiaty pod. wezwaniem św. Pawła, drewniano-ziemny wał, wie-ża na koronie wałów, brama wjazdowa, chaty w kon-strukcji wczesnośredniowiecznej, budowa mostu, profilowanie wałów, czyszczenie pozostałości fosy) spełniać będzie zarówno aspekt naukowo-badaw-czy, jak i edukacyjno-oświatowy. Dzięki tej realizacji gród nad Prosną pozyska obiekt z prawdziwego zdarzenia, poszerzając ofertę turystyczną.

Na zakończenie spotkania prof. dr hab. Andrzej

Page 47: 4 18 22 24 34 36

pieru, wykorzystując przy tym narzędzia graficzne. Interesuje go w większym stopniu proces twórczy niż struktura prac. W grafikach artysty zauważyć można narodziny znaków i symboli, powstających z myśli, emocji, odczuć artysty. Andrzej Węcławski wciąż stara się zjednoczyć naturę i kulturę, czego dowodem są jego grafiki.

Galeria Sztuki Współczesnejul. Wrocławska 3, Ostrów Wielkopolski tel. 062 735

49 54, czynne: wt.-pt. w godz. 12-19, sob. i niedz. w godz. 10-14, pon. – nieczynne

6 maja – 15 czerwcaPokonkursowa wystawa prac XIII Ogólnopolskiego

Salonu Plastycznego – Egeria 2006

FILHARMONIA KALISKAal. Wolności 2, tel. 062 757 36 155 majaKoncert symfoniczny, w którym wystąpią skrzy-

paczki: Anna Stankiewicz i Marta Huk, grający na egzotycznym instrumencie – marimbie – Arkadiusz Kątny oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Ka-liskiej. Dyryguje Adam Klocek. Miejscem koncertu będzie sala PSM w Kaliszu, godz. 19.30.

12 majaKoncert symfoniczny z udziałem Akademickiego

Chóru Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza „Schola Cantorum Calisiensis”, Kazimierza Madziały, który będzie grał na organach oraz Orkiestry Symfonicz-nej Filharmonii Kaliskiej. W roli dyrygenta wystąpi Lucjan Laprus. W programie przewidziane są utwory: uwertura koncertowa „Bajka” Stanisława Moniuszki, poemat symfoniczny „Preludia” Franciszka Liszta, pierwsze wykonanie w Polsce kantaty „Der Herr ist mit mir” Dietricha Buxtehude’go oraz symfonia C-dur „Linzka” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Koncert odbędzie się w sali PSM w Kaliszu, godz. 19.30.

13 majaKoncert słynnego polskiego pianisty – Leszka

Możdżera, który zagra siedem utworów oraz kom-pozycję Georga Gershwina pt. „Błękitna rapsodia”. Dyrygentem, a także wiolonczelistą tego wieczoru bę-dzie Adam Klocek. Koncert odbędzie się w kościele Garnizonowym w Kaliszu, godz. 19.30.

19 majaKoncert Inauguracyjny XIII Wielkopolskich Spotkań

Chóralnych „Carmen Sacrum”. Wystąpią: Joanna Dobrakowska, Chór Chłopięco-Męski Bazyliki Matki Boskiej Bolesnej w Limanowej, Chór Chłopięco--Męski Bazyliki Kaliskiej oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej pod batutą Marka Łakomego. Koncert odbędzie się w kościele Garnizonowym w Kaliszu, godz. 19.30.

26 majaKoncert symfoniczny z udziałem pianisty – Bernar-

da Godeauxa oraz Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Kaliskiej. Dyrygentem będzie Jacek Kraszewski. Koncert odbędzie się w sali PSM, godz. 19.30.

CENTRUM KULTURY I SZTUKIul. Łazienna 6, tel. 062 765 25 0021 maja„Majówka w Centrum – Miasta”. Impreza rekreacyj-

na na kortach CKiS z udziałem mistrzów rzemiosła, twórców ludowych, orkiestr oraz Tercetu Egzotycz-nego, w godz. 15-21.

29 maja – 2 czerwcaPrezentacje Artystyczne Osób Niepełnospraw-

nych.7-9 czerwca„Wieże Światła” – pokazy firm oświetleniowych i

pirotechnicznych9-11 czerwcaXIII Międzynarodowy Festiwal Artystycznych

Działań Ulicznych LA STRADA 2006. W programie przewidziane są:

– Parada Inauguracyjna– Występ Teatru Nikoli z Krakowa– Spektakl w wykonaniu Teatru A z Gliwic– Występ Antagon Theatre z Niemiec

BIBLIOTEKIKsiążnica Pedagogiczna im. Alfonsa Parczewskie-

go, ul. Nowy Świat 13, tel. 062 757 13 2111-12 maja„Teraźniejszość i przyszłość bibliotek pedagogicz-

nych w Polsce” – konferencja naukowa, godz. 10.

DOMY KULTURYMiejski Ośrodek Kulturyul. Górnośląska 71b, tel. 062 753 24 113-31 maja – „Polska w maju” – wystawa malarska

uczestników zajęć plastycznych przy Miejskim Ośrodku Kultury.

Młodzieżowy Dom Kulturyul. Częstochowska 17, tel. 062 767 25 216 maja – Finał Konkursu Recytatorskiego „O

Laur Najlepszego Recytatora Roku Szkolnego 2005/2006”, godz. 10.

19 maja – Finał Konkursu Plastycznego dla przed-szkolaków „Cztery pory roku”, godz. 10.

9 czerwcaKonkurs Plastyczno-Fotograficzny „Kalisz, kalisza-

nie – dziś i jutro”.

Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie, tel. 062 736 16 51

4 czerwca – Spektakl muzyczny pt. „Kwiaty polskie”, który odbędzie się z okazji 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca’56. Inspiracją dla reżysera – Zbigniewa Zapasiewicza – były utwory Juliana Tuwima, godz. 17.

18 czerwca – Recital fortepianowy pod tytułem „Piano-Duo” w wykonaniu włoskich pianistów: Sabri-ny Kang i Andrea Bambaciego, godz. 19.

Paulina LitwickaKamila Janaszkiewicz

dokończenie ze str. 2

Buko z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie w wystąpieniu „Ka-lisz w początkach Polski” omówił złożone kwestie formowania się podstaw terytorialnych państwa polskiego. Na tym tle zwrócił uwagę na szczególne miejsce Kalisza i ziemi kaliskiej we wczesnym etapie funkcjonowania naszego państwa. Odpowiedział również na pytanie, czy i w jakim stopniu jest moż-liwe, aby źródeł „rewolucji piastowskiej” doszukiwać się właśnie na terenie wschodniej Wielkopolski. Podczas konferencji odbyła się także promocja książki prof. dra hab. Andrzeja Buko „Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej”, wydanej pod ko-niec 2005 roku jako pierwszy podręcznik dotyczący tego okresu, w którym wiele miejsca poświęcono wspomnianej problematyce, z głównych bohaterem – Kaliszem.

Moderatorem konferencji był dyrektor Mu-zeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej w Kaliszu, mgr Jerzy Aleksander Splitt, który dokonał podsumowania obrad.

Podczas sesji została udostępniona dla zwiedza-jących wystawa „Korzenie Kalisza”, będąca wspól-nym dziełem archeologów z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej w Kaliszu, Muzeum Archeologicznego w Biskupinie, a także władz samorządowych Kalisza (Urząd Miejski). Eks-pozycja zaprezentowała wyniki wieloletnich badań wykopaliskowych na terenie grodziska w dzisiejszej dzielnicy Zawodzie, które dostarczyły cennych znalezisk, zwłaszcza w zakresie reliktów architektury romańskiej. Na wystawie można było zobaczyć nie tylko pozostałości wczesnośredniowiecznego gro-du, którego zabytki stanowią skarbnicę przeszłości. W ostatnich latach archeolodzy odkryli znaczną liczbę wysokiej klasy przedmiotów na terenie osady targowej nieopodal grodu (Stare Miasto), do których zaliczyć możemy między innymi złotą ozdobę w kształcie główki byka, skarb srebrnych denarów oraz kilkadziesiąt paciorków z ametystu, karneolu, kryształu górskiego i kolorowego szkła.

Wystawa poprzednio prezentowana była w Bisku-pinie i Poznaniu, a niebawem zawita do Warszawy, Lednicy, Krotoszyna i Opatówka.

Sesji towarzyszyła wystawa „Korzenie Kalisza”

Page 48: 4 18 22 24 34 36

Zostawił w nas ślad„Jan Paweł II zostawił głęboki ślad w historii Kościoła i ludzko-ści” – powiedział Ojciec Święty Benedykt XVI podczas modlitwy Anioł Pański 2 kwietnia tego roku do zgromadzonych na Placu św. Piotra kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów ze wszystkich stron świata.

Przybyli oni do Wiecznego Miasta, by swoją obecnością uczcić pamięć wielkiego i świętego Papieża-Polaka. Miliony innych świętowały rocznicę odejścia Jana Pawła II do domu Ojca w miejscach swojego zamieszkania. W tym także w Kaliszu.

Watykan, wieczór 2 kwietnia 2005 roku. Pod oświetlonym oknem papieskim tłum ludzi trwa w modlitwie i niepewności. Wieści nie są dobre. Wszystko zdaje się wskazywać, że nadchodzi rozstanie. Nagle światło gaśnie. Za chwilę komunikat: „O godz. 21.37 nasz ukochany Ojciec Święty odszedł do domu Ojca”.

Wszyscy to pamiętamy, jakby działo się wczoraj, choć właśnie minął rok. Pamiętamy też tamto „pospolite ruszenie”, które kazało się gromadzić ludziom na wspólną modlitwę, tamto morze kwiatów i świateł jak Polska długa i szeroka. Także w Kaliszu. Może myśleliśmy wtedy, że to minie, jak wiele innych rzeczy, które wymazuje czas. Okazuje się, że nie minęło. W rocznicę śmierci papieża wokół jego pomnika na placu przed bazyliką znowu zebrały się tłumy. Wcześniej, w samo południe, ks. biskup Teofil Wilski celebrował mszę świętą, dziękując Bogu za dar pontyfikatu Jana Pawła II i prosząc o jak najszybszą beatyfikację papieża, o którym zaraz po śmierci tłumy wołały: „Santo subito” – „Natychmiast święty”. Na porę wieczorną przygotowano, jak przed rokiem, czuwanie wokół pomnika Jana Pawła II. Złożył się na nie Apel Jasnogórski, obszerny komentarz Ojca Świętego do słowa „czuwam” (przywołany z nagrań archiwalnych), rozważanie o. Aleksandra Jacyniaka – jezuity, kazanie księdza biskupa i ukochana papieska „Barka”. Wszystko to, oczywiście, poświęcone osobie papieża. Całość spotkania zamknął koncert w kościele Garnizonowym, transmitowany na plac, ponieważ świątynia nie była w stanie pomieścić wszystkich wiernych. W programie koncertu znalazł się tylko jeden utwór. Była nim III część „Tryptyku rzymskiego” Jana Pawła II: „Wzgórze w Krainie Moria”, biblijna historia Abrahama składającego Bogu ofiarę z własnego syna, z muzyką Krzysztofa Niegowskiego, kaliskiego kompozytora młodego pokolenia. Wykonawcami koncertu też byli głównie ludzie młodzi: członkowie kaliskich chórów młodzieżowych oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej z solistą – Jaromirem Trafankowskim. Gościnnie w programie wystąpił Kępiński Chór Męski Cantamus, a całością dyrygował Adam Klocek. Uroczystościom centralnym, bo taki miały charak-ter, patronowały papieskie słowa z przedednia śmierci, uzupełnione o jedno małe słówko: „znów”. „Szukałem Was i znów przyszliście do mnie”. Zresztą w tę rocznicę kaliszanie przyszli nie tylko na plac przed bazyliką. Czuwano we wszystkich kościołach, przypominano papieskie nauczanie, w Filii nr 3 Miejskiej Biblioteki Publicznej otwarto wystawę: „1. rocznica śmierci Jana Pawła II” oraz zorganizowano spotkanie autorskie z Józefem Tylusem i jego poezją poświęconą Ojcu Świętemu. To tylko część wydarzeń związanych z rocznicą. O wielu spotkaniach, koncertach, konkursach, wystawach nie mówiły media, tak dużo tego było. Jakby nadal trwał tamten dzień. I znowu zadajemy sobie tamto pytanie: czy naprawdę zostawił w nas ślad?

Jolanta Delura

W rocznicę śmierci Jana Pawła II pod papieski pomnik przybyli najmłodsi kaliszanie

Koncert w kościele GarnizonowymWieczorne czuwanie wokół pomnika Jana Pawła II Fot. Mariusz Hertmann