12 wersja poprawiona

12

description

Spotka mnie jeszcze niejedno 4 6-7 12 12 11 10 Jak w kalejdoskopie Moje studia - pedagogika Drodzy Czytelnicy! Miłej lektury Redakcja GN Śmierć na oczach milionów Koniec - rozdział 1 Tutti Frutti 8 8 9 Truskawkowo mi Bożę bliski… Zakończenie

Transcript of 12 wersja poprawiona

Page 1: 12 wersja poprawiona
Page 2: 12 wersja poprawiona

[email protected]

www.goodnewsonline.pl

Zespół redakcyjny:

Marcin Sawczak: [email protected],

Jakub Biel: [email protected]

Roman Klin: [email protected]

Korekta tekstów: Edyta, Asia, Kaszka, Tomasz Goraj

Numer 12. współtworzyli:

Ola Kamińska, Katarina, Ania, M.M., P.S.

Wykonanie okładki: Ania Kurdziel, Sieva

Zespół redakcyjny strony internetowej: Krzychu, Sieva

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy w Wasze ręce kolejny numer GoodNewsa, tym razem odświeżony świąteczną szatą graficzną. Tematy, które podjęliśmy się zaprezentować jak zwykle pochodzą z różnych

dziedzin. Nie braknie w tym wydaniu felieto-nów, recenzji, ani opowiadań. Ale przejdźmy do konkretów! Nad współczesnym sposobem przeżywa-nia świąt Bożego Narodzenia zastanawia się Szary. Czy świętując pamiętamy o Tym, który jednoczy nas przy wigilijnym stole?

O radościach i utrapieniach wolontariusza po-śród ukraińskich stepów opowiada M.S. Kama przedstawia jak można połączyć jedzenie z niesieniem pomocy potrzebującym. Razem z M.S. podsumujemy odchodzący rok 2010. Ciepłą bajkę na chłodne zimowe wieczory za-proponuje nam M.M. Ania opowie o tym co czeka osoby wybierające studia pedagogiczne.

Dobra książka? Tylko z Katariną. Igrzyska

śmierci - uwaga! To wciąga! Swoje pisarskie skrzydła rozwija P.S., publiku-jąc pierwszy rozdział opowiadania „Koniec”. Szary zaprasza do przeczytania ostatniego od-

cinka serii „Boże bliski…” Wyrok zapadnie już za chwilę.

Na sam koniec życzenia i podziękowania!

Miłej lektury Redakcja GN

W tym numerze:

Święta w wersji light 3

Spotka mnie jeszcze niejedno 4

Ciacho za ciacho 5

Jak w kalejdoskopie

Tutti Frutti Truskawkowo mi

Moje studia - pedagogika

6-7

8 8

Śmierć na oczach milionów

Koniec - rozdział 1

9

10

Bożę bliski… Zakończenie

11

Życzenia

Podziękowania 12 12

Page 3: 12 wersja poprawiona

Jestem zmęczony. Oczy ciążą jak kowa-

dła. Dobrze, że już po zajęciach. Znów

się nie wyspałem. Ale już, dobra, nie

narzekam. Chodniki zasypane, drogi

pokryte ciapą – mieszaniną piachu i po-

śniegowego błota… eeehh! Stoję na

przystanku pod uczelnią. No! Przynajm-

niej jedzie jakiś tramwaj! 14? Może być.

Powoli ruszamy, stuk, stuk. Biprostal,

stuk, stuk. Urzędnicza, stuk, stuk. Trzy razy „S”: szaro, smętnie, sennie. Dojeż-

dżam do Placu Inwalidów. Przed oczyma

przesuwa się niewyraźne widmo jakiejś

choinki, ozdobionej naprawdę dużymi

bombkami. I może

właśnie te niespotyka-

ne rozmiary ozdób

zwracają moją uwagę

i zmuszają do otrzą-

śnięcia się z półsenne-

go odrętwienia. Prze-

cieram oczy, wytężam

wzrok. To nie są

jakieś zwykłe bombki.

Mają dziwne kształty.

Przypominają bardziej

ogromne bileciki pre-

zentowe. Ale to nie

były bileciki. Wszyst-

kie wiszące na choin-

ce cudactwa były

reklamami! Logo,

firma taka a taka

i inne wiadomości.

Kiedy orientuję się,

o co chodzi ciśnienie

natychmiast wzrasta.

Teraz wiem, że cho-

ciażbym jechał 14 do

końca trasy nie mógł-

bym już zasnąć.

Komercja wraz z reklamą i innymi jej

atrybutami wciska się w każdą sferę na-

szego życia. Włazi z brudnymi buciorami

nawet w pole przynależne Sacrum. Mam

w tej chwili na myśli, oczywiście Święta

Bożego Narodzenia. Zachodnia kultura

konsumpcyjna, stająca się coraz bardziej

naszą kulturą (!), chce zamienić Boże Narodzenie w globalny „EVENT” spo-

łeczny.

Nie ma czego ukrywać – Święta są do-

skonałą okazją dla producentów i sprze-

dawców wielu branży. Każdy chce wyko-

rzystać ten czas i zarobić jak najwięcej.

W pewnych granicach jest to najzupeł-

niej normalne, każdemu zależy na zysku,

każdy chce sprezentować coś bliskiej

osobie i każdy pragnie być obdarowany.

Problem zaczyna się w momencie, gdy

Świąteczny szał zakupów przysłania nam

sens Bożego Narodzenia. Współczesne

„świątynie konsumpcjonizmu”, mam tu

na myśli supermarkety, proponują nam

niesamowity paradoks: Święta Bożego

Narodzenia bez Bożego Narodzenia,

czyli bez Jezusa.

Sposób w jaki znane marki wykorzystują

świąteczne symbole, by zachęcić klien-tów to kupna swoich produktów można

określić eufemizmem: „niesmaczny”.

Wspomniana wcześniej choinka obwie-

szona reklamami, czy choćby jedna

z reklam internetowych profanujących

postać św. Mikołaja, to tylko nieliczne

przykłady tego typu zachowań. Do czego

jeszcze posuną się ludzie nastawieni na

coraz większy zysk? Być może za kilka lat

zanim zdążymy skosztować wigilijnego

barszczu, pływające w nim uszka ułożą

się w logo firmy, która je wyprodukowa-

ła?

Nasze Święta stają się coraz bardziej…

pogańskie. Często zapominamy, dlaczego

gromadzimy się przy rodzinnym stole,

czyje narodzenie wspominamy. To prze-

rażające, że możemy przeżyć Święta

Bożego Narodzenia bez Boga. Historia

lubi się powtarzać, już św. Jan pisał: Słowo

było na świecie, i świat stał się przez nie;

a jednak świat go nie poznał. Przyszło do

swej posiadłości, ale swoi go nie przyjęli

(J 1,10-11). Dzisiaj też gubimy Pana Jezu-

sa gdzieś pomiędzy myciem okien, zaku-

pami w galerii, a smażącym się karpiem.

Żyjemy w czasach symboli ruin – istnieją

one jako kształt, ale ich głębia i sens

zanikają. Jak wielu ludzi wykonuje jedynie

gest dzieląc się opłatkiem, a ilu naprawdę

szuka pokoju i miłości, przekazując sobie

znak Boga, który jest dobry jak chleb?

Bogactwo religijne i kulturowe Świąt

Bożego Narodzenia jest ogromne. Cze-mu nie zaczerpnąć z tego skarbca? Cze-

mu wybieramy Święta w wersji light? Być

może za bardzo polegamy na emocjach,

a za mało chcemy wejść w misterium

Wcielenia. Nic nie

zastąpi nastroju

jaki wytwarzają

zbliżające się

Święta, ta rosnąca

adrenalina oczeki-

wania. Ale przeży-

cie Świąt tylko na

tym poziomie, to

ślizganie się po

powierzchni. Do-

piero gdy prze-

wiercimy się

przez lodową

ścianę lenistwa,

niechęci, własnych

słabości, odkryje-

my, że Święta

Bożego Narodze-

nia są niesamowi-

tym czasem. Tyl-

ko gdy przeżywa-

ne z Bogiem mogą

wywołać w nas

prawdziwy za-

chwyt. Wtedy

możemy prawdzi-

wie zadziwić się geniuszem i miłością

Stwórcy, wtedy ze świadomością wiel-

kiego cudu Bożego Narodzenia śpiewa-

my słowa Franciszka Karpińskiego: Bóg

się rodzi, moc truchleje,/ Pan niebiosów

obnażony;/ Ogień krzepnie,/ blask ciemnie-

je, /Ma granice Nieskończony./ Wzgardzony

- okryty chwałą,/ Śmiertelny - Król nad wie-

kami!.../ A Słowo Ciałem się stało/ I miesz-kało między nami.

Tylko Bóg może pokazać nam na czym

polegają prawdziwe Święta, tylko On

może być gospodarzem naszej wigilii,

który wprowadzi nas w tajemnicę Wcie-

lenia. Wszystkim Czytelnikom Good-

Newsa życzę, aby przy stole każdego

z Was znalazło się miejsce dla Nowona-

rodzonego. On ogrzeje nas swoją miło-

ścią i zasieje w sercach prawdziwy pokój.

Jak obchodzić Święta Bożego Narodzenia bez Pana Jezusa – przepis wg receptury

zachodniego konsumpcjonizmu.

szary

Page 4: 12 wersja poprawiona

13 maja 2008, godzina 2:35. Niezno-

śny chłód i chrapanie sąsiadów

z przedziału nie dają mi zmrużyć oka.

Jest ciemno, a łóżko za krótkie. Wy-

glądam przez okno, ale właściwe to

pojęcia nie mam, gdzie jestem. Cha-

rakterystyczny dźwięk mknącego po

torach pociągu po kilku godzinach

drogi tak wszedł mi w krew, że nie-

spokojnie wystukuję nogą jego rytm.

Drżą mi ręce, ale nie wiem do końca,

czy to z zimna, czy raczej ze zdener-

wowania. Świadomość, że jestem sam

w środku nocy gdzieś między Lwo-

wem a Kijowem bezlitośnie przypra-

wia mnie o gęsią skórkę. W co ja się

pakuję? Mimo cholernego cykora

czuję, że wydarzy się coś niezwykłe-

go. Po dłuższej chwili wreszcie udaje

mi się zasnąć.

Następnego ranka zrywam się na

równe nogi w obawie, że przegapiłem

właściwą stację. Pośpiesznie

klecę jakieś ułomne zdania

po rosyjsku, żeby się do-

wiedzieć, gdzie mam wy-

siąść. Jeszcze napiję się cza-

ju, bo trochę zmarzłem,

zbieram swoje rzeczy

i obserwuję z zaciekawie-

niem przez okno zielone

krajobrazy Ukrainy.

W końcu pociąg zatrzymuje

się na stacji Fastiv. Na pero-

nie nie ma żywej duszy.

Rozglądam się nerwowo za

kimś, kto miał mnie ode-

brać z dworca i kilka minut

później faktycznie ta osoba

się zjawia. Nie ma wątpli-

wości, że ja to ja. Chociaż-

by po samym ubraniu moż-

na rozpoznać, że nie jestem

tutejszy. Jeszcze wertuję

słownik, żeby się przynajm-

niej przedstawić w ichniej-

szym języku, ale jak się

prędko przekonuję, język polski jest

tu dosyć łatwo zrozumiały.

Wsiadamy do marszrutki, która wy-

glądem i stanem technicznym przypo-

mina mi rodzimego Mal-Busa

i ruszamy ulicami Fastowa. Przejeż-

dżając przez centrum, mijamy pomnik

Lenina. Kilka minut później jesteśmy

już na miejscu. Po dobie podróży

wreszcie docieram do celu:

Domu Świętego Marcina de

Porres. Nieśmiało witam się

z Ojcami dominikanami,

siostrami zakonnymi i wy-

chowawcami. Ojciec Misza

pokazuje mi teren wokół

Kościoła, zapoznaje

z kolejnymi osobami, opo-

wiada o swojej pracy. Jak się

okazuje, do Domu Św. Mar-

cina trafiają dzieci z ulicy,

które często też padają ofia-

rami przemocy. To dla wielu

z nich jedyne miejsce

w tym 50-tysięcznym mie-

ście, gdzie mogą coś zjeść.

Warunki są co prawda

skromne, ale od razu wyczu-

wam szczególną atmosferę

tego miejsca. Nie mam wąt-

pliwości, że tu robi się coś

wartościowego. Choć czuję

się trochę nieswojo, to jednak mam

przeczucie, że znajdę w tym coś dla

siebie. Z podwórka dobiegają dziecię-

ce głosy. Nagle otacza mnie wianu-

szek ciekawskich dzieciaków. Trudno

mi je zrozumieć, ale one nie zrażają

się tym. Przez najbliższe tygodnie

staną się moimi małymi profesorami

ukraińskiej mowy. Mimo, że na każ-

dym kroku będę spotykał ludzi świet-

nie mówiących po polsku, bądź po

prostu Polaków, to od razu zabieram

się intensywnie do nauki podstawo-

wych zwrotów.

Pierwszego popołudnia wybieram się

z trójką dzieciaków na rowery. Po-

czątkowo przyjemna przejażdżka

kończy się katastrofą. Dzieci sprze-

czają się między sobą, w ogóle mnie

nie słuchają, z okna krzyczy na mnie

jakiś pan, że deptają mu trawnik

przed domem. Czuję się w tym za-

mieszaniu jak bohater czeskiego filmu.

Usiłuję skłonić je do powrotu, ale

będę potrzebował jeszcze około

dwóch godzin, żeby mi się to udało.

I już po pierwszym dniu uświadamiam

sobie, że przez najbliższe tygodnie

pewnie spotka mnie jeszcze niejedno.

M.S.

Zielone krajobrazy, pomnik Lenina i dziecięce twarze - Ukraina oczami wolontariu-

sza z Polski

Page 5: 12 wersja poprawiona

2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2

Niedziela, 5 grudnia.

Klasztor ojców dominikanów.

Już od godzin porannych, tłumy

wylewające się jak zwykle z

Bazyliki Świętej Trójcy po każ-

dej mszy, nie kierują się,

o dziwo, ku wyjściu, ale

w stronę przejścia prowadzące-

go na krużganki klasztoru. Idąc

za nimi, przekonamy się, że

wszystko tego dnia zostało

przewrócone tu do góry noga-

mi!

Surowość starych murów ocie-

pla blask świec. Na lewo od

wejścia stoły uginają się od

wszelakich słodkości i pyszno-

ści, a po prawej stronie - od

ciężaru książek, zróżnicowanych

tematycznie, zarówno starych,

jak i nowiutkich. Na dodatek -

wszystkie są w atrakcyjnych

cenach. Wyszperać można na-

wet takie perełki, jak Życie cho-

mika polnego! Poza książkami

i ciastami, można też kupić

prześliczne cuda z ceramiki,

sprzedawane przez niepełno-

sprawnych z organizacji Klika,

oryginalne róże zrobione z...

(uwaga uwaga) puszek po piwie

(!), kartki świąteczne, czy pięk-

ne ikony w formie plakatów. Na

zmęczonych czeka zaaranżowa-

na nieco dalej kawiarenka, gdzie

w klimatycznej scenerii starego,

zabytkowego klasztoru, wśród

świec, napić się można kawy

bądź herbaty, a także zjeść

przepysznego gofra. W połowie

dnia klasztor ożywa śmiechem

i gwarą dzieciaków, dla których

organizowane są przeróżne

zabawy i konkursy.

Po co to wszystko i kto za tym

stoi?

Nie kto inny, jak studenci

z Beczkowej grupy charytatywnej

SZPUNT. Tak wygląda ich naj-

słynniejsza akcja - Ciacho za

ciacho. Pierwsza odbyła się 10

lat temu i od tamtej pory,

oprócz ciast, asortyment roz-

szerzył się o książki i mnóstwo

innych, ciekawych przedmio-

tów. Do akcji może przyczynić

się każdy. Wystarczy upiec ja-

kiekolwiek ciasto i przynieść je

na furtę klasztoru, a następnie,

podczas Ciacha, kupić kawałek

jednego z wypieków :) A dla

kogo?

Cele zbiórki są różne. W tym

roku cały dochód z akcji został

p r z e z n a c zo n y n a D o m

św. Marcina w Fastowie na

Ukrainie. Dzięki ludzkiej dobro-

ci udało się zebrać ponad 14

tys. złotych! Pieniądze te po-

zwolą dzieciom z domu św.

Marcina przeżyć radośnie świę-

ta Bożego Narodzenia.

Przegapiłeś Ciacho? Nic straco-

nego!!! Akcja organizowana jest

dwa razy do roku – następna

już na wiosnę, przed świętami

wielkanocnymi! Nie może Cię

tam zabraknąć!

Kama

Młodzieżowo - dominikański sposób na niesienie pomocy tym, którzy bardzo

jej potrzebują. Smacznie i pożytecznie!

Page 6: 12 wersja poprawiona

Koniec roku 2010 zbliża

się wielkimi krokami. Każ-

dy z nas zamyka kolejny roz-

dział swojego osobistego ży-

cia. Końcówka grudnia sprzy-

ja corocznym podsumowa-

niom w dziedzinie ekonomii,

kultury, polityki lub sportu

zarówno na szczeblu lokal-

nym, krajowym, europejskim

i światowym. My także, na

łamach GoodNewsa, chcieli-

byśmy przyjrzeć się najważ-

niejszym wydarzeniom minio-

nych 12 miesięcy.

Dzień, który wstrząsnął

Polska

Ten rok okazał się pod wielo-

ma względami jednym z naj-

czarniejszych w historii Pol-

ski. 10 kwietnia samolot lecą-

cy z polską delegacją na uro-

czystości związane z obcho-

dami 70. rocznicy zbrodni

katyńskiej, rozbił się pod

Smoleńskiem. Wśród 96 ofiar

katastrofy znajdował się pre-

zydent Rzeczypospolitej Pol-

skiej Lech Kaczyński, jego

małżonka Maria Kaczyńska,

ostatni prezydent RP na

uchodźstwie Ryszard Kaczo-

rowski, szefowie polskich

instytucji państwowych,

przedstawiciele Sejmu, Sena-

tu, Kancelarii Prezydenta,

duchowieństwa, organizacji

społecznych i Sił Zbrojnych

RP, a także członkowie załogi

samolotu, funkcjonariusze

Biura Ochrony Rządu i osoby

towarzyszące. Wydarzenie to

wywołało głęboki wstrząs na

całym świecie. Polacy w obli-

czu tragedii udowodnili, że są

silnym i solidarnym narodem.

Niestety, katastrofa smoleń-

ska doprowadziła również do

podziałów w polskim społe-

czeństwie, czego wyrazem był

spór o krzyż przed Pałacem

Prezydenckim w Warszawie,

bądź agresywna kampania

polityczna przed wyborami

prezydenckimi. Ich ostatecz-

nym zwycięzcą został Broni-

sław Komorowski i to on

przejął stanowisko prezyden-

ta RP po tragicznie zmarłym

Lechu Kaczyńskim. Ponadto

w październiku odbyły się

w naszym kraju wybory sa-

morządowe, w których w 13

województwach wygrała Plat-

forma Obywatelska.

Nieokiełznany żywioł

Minione 12 miesięcy były dla

Polaków czasem ciężkiej pró-

by również z powodu powo-

dzi, które kilkakrotnie do-

tknęły Środkową Europę.

Najbardziej ucierpiało Połu-

dnie Polski, w tym zdewasto-

wana przez wodę Bogatynia.

Wszystkie polskie powodzie

są jednak kroplą w morzu

wobec sierpniowych wyle-

wów rzeki Indus w Pakistanie.

Pod wodą znalazła się jedna

czwarta kraju. Ofiarami ży-

wiołu stało się 20 milionów

Pakistańczyków, a powódź

uznano za jedną z najwięk-

szych w nowożytnej historii

świata. Tragiczne w skutkach

było także trzęsienie ziemi,

które w styczniu nawiedziło

Haiti, jeden z najbiedniejszych

krajów zachodniej półkuli.

Szybka mobilizacja sił ratun-

kowych z niemalże całego

świata starała się zmniejszyć

rozmiary katastrofy. Osta-

tecznie śmierć poniosło po-

nad 200 tys. ludzi.

Rok 2010 oczami redakcji GoodNews`a

Page 7: 12 wersja poprawiona

2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2

Wulkaniczny pył

W kwietniu nasza planeta

znowu wyraźnie zakpiła

z teorii władzy człowieka nad

naturą. Pył wulkaniczny, który

wydostał się podczas erupcji

wulkanu Eyjafjallajökull na

Islandii, doprowadził do para-

liżu ruchu lotniczego w pół-

nocnej i zachodniej Europie,

narażając linie europejskie na

milionowe straty.

Ropa w zatoce

Na domiar złego 20 kwietnia

u wybrzeży USA doszło do

wybuchu platformy wiertni-

czej koncernu BP, co spowo-

dowało największy wyciek

ropy naftowej w historii

(prawie 700 mln litrów). Ta

bezprecedensowa katastrofa

ekologiczna zamieniła Zatokę

Meksykańską w podwodny

cmentarz.

Choć klęski żywiołowe od

milionów lat wpisują się

w życie na Ziemi, to jednak

trzeba przyznać, że w tym

roku wyjątkowo dały się nam

we znaki.

Śnieżne Vancouver

Rok 2010 przyniósł

wielkie wydarzenie sportowe.

W lutym odbyły się Zimowe

Igrzyska Olimpijskie w Van-

couver (Kanada). W klasyfika-

cji medalowej zwyciężyli go-

spodarze. Polska dzięki meda-

lom Justyny Kowalczyk, Ada-

ma Małysza i drużynie łyżwia-

rek uplasowała się na miejscu

15. Kontrowersje wzbudziły

koszty organizacji, które osta-

tecznie wyniosły aż 6 miliar-

dów dolarów.

Taniec z… piłką

Na przełomie czerwca i lipca

oczy całego piłkarskiego świa-

ta zwróciły się w stronę Re-

publiki Południowej Afryki,

gdzie odbyły się pierwsze na

kontynencie afrykańskim Mi-

strzostwa Świata w piłce noż-

nej. Ich zwycięzcą zostali po

raz pierwszy w historii Hisz-

panie.

Medale Polaków

Polski sport oprócz sukcesów

w sportach zimowych może

poszczycić się też złotym me-

dalem Pawła Korzeniowskie-

go w mistrzostwach świata

w pływaniu oraz triumfem

Tomasza Golloba w klasyfika-

cji generalnej Indywidualnych

Mistrzostw Świata na żużlu.

Ponadto mistrzami Europy

w lekkiej atletyce zostali w

tym roku w Barcelonie Piotr

Małachowski (rzut dyskiem)

i Marcin Lewandowski (bieg

na 800m).

Kryzysu ciąg dalszy

W dziedzinie gospodarki rok

2010 był kolejnym rozdziałem

ogólnoświatowego kryzysu

rynków finansowych i banko-

wych. Słabość strefy euro

obnażył kryzys w Grecji, któ-

ra znalazła się na skraju ban-

kructwa. Pojawiły się również

spekulacje na temat niestabil-

ności systemu finansowego

Portugalii, Hiszpanii i Włoch.

Próby zażegnania kryzysu,

mimo nadania im prioryteto-

wego charakteru podczas

prezydencji Hiszpanii i Belgii

w Unii Europejskiej w 2010

roku, wciąż okazują się bez-

skuteczne. Jednym z niewielu

państw w niewielki sposób

dotkniętych przez załamanie

finansowe pozostaje Polska.

Nagrody Nobla

Jak co raku 10 grudnia

(w rocznicę śmierci fundato-

ra) zostały wręczone nagrody

Nobla za wybitne osiągnięcia

naukowe, literackie lub zasługi

dla społeczeństw i ludzkości.

Wiele kontrowersji wzbudzi-

ło wyróżnienie Brytyjczyka

Roberta G. Edwardsa za

opracowanie metody zapłod-

nienia „in vitro” oraz chiń-

skiego dysydenta Liu Xiaobo

za propagowanie pokoju.

Jako że każdy może mieć

swoje indywidualne kryte-

rium oceny 2010 roku,

zachęcamy Was do dzie-

lenia się z nami Waszymi

wnioskami i przemyśle-

niami. Napiszcie do nas

o tym, jakie wydarzenie

Waszym zdaniem, miało

wyjątkowe znaczenie

w minionym roku lub ta-

kie, które według Was

umieściliśmy w podsumo-

waniu na wyrost.

CDN.

M.S.

Page 8: 12 wersja poprawiona

„Truskawkowo mi”

Była wczesna zima, wczesna by mogło przyjść

po niej wczesne lato. Nad miastem – ulepio-

nym z piernika, śniegu i lukrowej polewy –

zapadała wczesna noc (wczesna by mógł po

niej nastać wczesny dzień). Mamy opowiadały

dzieciom bajki, a dzieci tuliły główki do podu-

szek. W domach paliły się różnokolorowe

światła. Niebo także ma swoje latarnie, są nimi

gwiazdy a na każdej gwieździe mieszka rodzina

Truskawek. Na ulicach, trawnikach i w przy-

domowych ogródkach leżała gruba warstwa

białego puchu, mimo ciemności widać było na

nim ślady małych stópek, zagubionych, biegają-

cych w kółko. To filigranowa Truskawka błą-

kała się wśród drzew. Jej rodzina przeprowa-

dziła się na Ziemię już kilka lat temu, mieszkali

w ogródku przy małej sadzawce w sąsiedztwie

państwa Porzeczek, małżeństwa Malin i sta-

ruszki Ostrężnicy. Było im tu bardzo dobrze

i ciepło, dopóki nie przyszła zima a opiekujący

się ogrodem Babcia i Dziadek nagle zniknęli.

Nie mówili już do nich: -„Moje ukochane, rośnijcie”, „Jakie jesteście

słodkie” i „ Och, jakie pyszne będą tegoroczne

konfitury”. Nie słychać było plusku wody

i szumu starego radia. Państwo Truskawko-

wie, byli szczęśliwą rodziną. Pan Truskawka

uwielbiał konstruować wynalazki, Mama Tru-

skawkowa gotowała pyszne obiadki, a ich

dzieci Truskawek i Truskawka były słodkimi

maluszkami pragnącymi przygód.. To pragnie-

nie okazała się jednak zgubna dla małej Tru-

skaweczki. Stęskniona za Babcią i Dziadkiem,

pewnego poranka, ubrała swoją czapeczkę

z bitej śmietany, szalik zrobiony z liści jarzębi-

ny i rękawiczki z łupinek orzechów. - Idę odwiedzić Pana Bałwanka – powiedziała

do rodziców wychodząc z mieszkania miesz-

czącego się w kopce siana.

Jej krótkie nóżki, zapadały się w wysokim

śniegu. Ale nie przeszkadzało jej to. Była po-

dróżniczką, dumnie brnącą przed siebie. Prze-

szedłszy zaledwie metr spotkała Pannę Jarzębi-

nę. - Szukam Babci i Dziadka, widziała ich Pani

może? – zapytała grzecznie Truskawka. - Och, nie, nie. Już dawno ich tu nie było –

odpowiedziała szybko Jarzębina zamiatając

chodniczek zrobioną z zapałek miotłą. Mała Truskaweczka ukłoniła się nisko i poszła

dalej przed siebie. Słońce uśmiechało się do

niej i ogrzewało jej czerwoną skórę tysiącami

barw. Mijały minuty i godziny, było zimno

i pusto, bo wszyscy przyjaciele i sąsiedzi słod-

ko spali w puszystych pierzynach. Nasza mała

bohaterka zmęczona marszem postanowiła

odpocząć. Przysiadła na małym kamyczku,

który nagle się poruszył. Okazało się, że to

wybudzony z zimowego snu Pan Ślimak. - Co tu robi taka mała dama? – zapytał zachry-

płym głosem i ziewnął donośnie. - Szukam Babci i Dziadka, bardzo za nimi tęsk-

nie – pisnęła Truskawka. Pan Ślimak wystawił rogi i podrapał się nimi po

czole. - Hm… - zadumał się – jestem już stary –

rzekł po chwili – ale wiem, że gdy śnieg stop-

nieje i zobaczysz pierwsze źdźbła trawy oni

wrócą. Oczy małej Truskawki rozbłysnęły. Podsko-

czyła wysoko i klasnęła w dłonie. - Wracaj lepiej do domu, niedługo będzie się

ściemniać, a małe truskawki po zmroku po-

winny być ze swoimi Mamusiami i Tatusiami. Truskaweczka przytuliła mocno Pana Ślimaka

i podskakując udała się w drogę powrotną.

Zgubiła się jednak, Hrabia Księżyc zastąpił

Księżną Słońce i małą Truskawkę ogarnął

strach. Patrzyła na niebo i wydawało jej się, że

Pan księżyc - tak, ten z lukrowanego pier-

nika - puszcza do niej oko i przekazuje swoje

myśli. Słyszała także śpiew ptaków. Zastana-

wiała się czy one nigdy nie śpią? To pewnie

dzieci Państwa Szpaków rozrabiają gdzieś w

konarach dębiny. Mała Truskaweczka zamknę-

ła oczy

i poczuła zapach kwiatów, wyobraziła sobie, że

jest wiosna a ona wcale się nie zgubiła, że jest

z Mamusią, Tatusiem i Braciszkiem, ze znów

huśtają się na hamaku. Zrobiło jej się bardzo zimno i zaczęła cichutko

płakać, gdy nagle usłyszała znajomy głos. My-

ślała, że to tylko wyobraźnia płata jej figle, że

to noc bawi się z nią w berka. Ale głos zbliżaj

się, stawał się coraz głośniejszy. I nagle zoba-

czyła małe światełko, przybliżało się i ogrzewa-

ło ją coraz mocniej. To rodzice! Kochani ro-

dzice odnaleźli swoją córeczkę. - Tak się martwiliśmy – krzyknęła Mamusia

Truskawkowa, obejmując swoje maleństwo. Cała rodzinka, wraz z małą zgubą wróciła spo-

kojnie do domu, tam Truskaweczka opowie-

działa im o celu swojej podróży. - Och, Babcia i Dziadek wrócą! Zobaczysz, nic

im nie jest, po prostu zapadli w zimowy sen,

wrócą wiosną – powiedział tubalnym głosem

Tatuś podkręcając wąsa. Mała Truskawka ogrzewała rączki wokół kub-

ka z gorącą czekoladą. Potem Mamusia przy-

kryła ją kołdrą z miękkiego liścia nasturcji

i opowiedziała bajkę o tym, jak to ona będąc

małą wybrała się w poszukiwaniu Babci

i Dziadka. Mała Truskawka, ułożona już do snu, patrzyła

w okrągłe okienko. Uśmiechała się do gwiazd

i prosiła je by zaśpiewały jej kołysankę – taką

z czekoladową polewą. Zasnęła zmęczona dniem pełnym wrażeń,

chciała by przyśniła jej się Babcia i Dziadek.

M.M.

Owocowe bajki M.M.

Studiuję na II roku pedagogiki społeczno-

opiekuńczej z pedagogiką szkolną na Uniwer-

sytecie Pedagogicznym w Krakowie. Podob-

no kiedy maturzysta nie wie co chce

studiować wybiera właśnie pedagogikę,

w moim przypadku ta hipoteza się sprawdziła -

zawsze byłam osobą niezdecydowaną i nie

miałam swojego wymarzonego kierunku. Jeśli

chodzi o samo studiowanie pedagogiki to ge-

neralnie należy ono do przyjemnych zajęć, ale

nieprawdą jest, że zgłębianie tajników

tej dyscypliny nie wymaga żadnego wy-

siłku. Jest kilka trudnych egzaminów, jak cho-

ciażby historia myśli pedagogicznej, czy psy-

chologia rozwojowa na pierwszym roku, które

opierają się na pamięciowym opanowaniu

dużych partii materiału. Moim zdaniem, na tym

kierunku za duży nacisk kładzie się na teorię, a

zbyt mały na praktykę i wdrażanie do nauki

samodzielnego rozwiązywania problemów. Za

mało jest treści „odświeżonych” i dopa-

sowanych do problemów współczesnej

szkoły. Jest jednak kilka ciekawych przedmio-

tów na które chce się uczęszczać mimo, że

obecność nie jest obowiązkowa. Do takich

przedmiotów można zaliczyć psychologię

(ogólną i społeczną), komunikację inter-

personalną, czy diagnostykę pedago-

giczną. W sumie dużo zależy od osoby pro-

wadzącej i od tego, czy potrafi zainteresować

danym zagadnieniem. Po ukończeniu tego

kierunku można podjąć pracę w różnego ro-

d z a j u p l a c ó w k a c h s p o ł e c z n o -

opiekuńczych takich jak: Domy Dziecka,

Pogotowia Opiekuńcze, Domy Samotnej Mat-

ki, Internaty szkolne, świetlice socjoterapeu-

tyczne, bursy. Oczywiście można również

pracować jako pedagog w szkole. Niestety,

także na uczelni daje się nam odczuć, że po

tym kierunku trudno jest o podjęcie pracy

w zawodzie, ze względu na małą liczbę miejsc.

Jednak jeśli ktoś lubi pracę z dziećmi, czy

młodzieżą, udzielanie pomocy innym

sprawia mu radość to studia właśnie dla

niego. To także kierunek wymarzony dla

facetów, którzy szukają swojej drugiej połowy,

ponieważ 99% studiujących to kobiety.

Ania

Page 9: 12 wersja poprawiona

2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2

Autor: Suzanne Collins Tytuł: Igrzyska śmierci

Tytuł oryginału: The Hunger Games

Wydawnictwo: Media Rodzina Rok wydnia: 2009

Ilość stron: 352

Kupiłam tę książkę, ponieważ

zobaczyłam jej reklamę w portalu

wydawnictwa Media Rodzina

(wydawca Harry'ego Pottera!)

i dlatego, że była tania. Nie żałuję!

Jest to książka nieco inna niż się

spodziewałam, choć sama nie

pamiętam jakie były moje oczeki-

wania. Okazało się, że fabuła prze-

biła jakiekolwiek wyobrażenia.

Akcja powieści toczy się w przy-

szłości, na gruzach dawnej Amery-

ki Północnej. Wprost dowiaduje-

my się o dwunastu dystryktach

państwa Panem. Mimo to, okazuje

się, że pierwotnie było ich trzyna-

ście. Ten ostatni został doszczęt-

nie zniszczony w wyniku buntu.

Od tego czasu, co rok organizo-wane są tam Głodowe Igrzyska.

Tym razem bierze w nich udział

Katniss Everdeen oraz Peeta Mel-

lark. Są oni reprezentantami

Dwunastego Dystryktu – najbied-

niejszego i nie mającego najmniej-

szych szans na zwycięstwo

w Igrzyskach, lecz... Dzięki świet-

nej taktyce udaje im się zwrócić

na siebie uwagę. W momencie,

gdy trafiają na arenę, zaczyna się

walka o życie. Codziennie giną

kolejni trybuci, a Kapitol stara się

tak poprowadzić grę, by ich umie-

ranie bawiło widzów.

Jak to sie stało, że Katniss trafiła

na arenę? Dlaczego widzowie

zainteresowali się trybutami

z Dwunastego Dystryktu? Czy

podczas Igrzysk można się zaprzy-

jaźnić? Jakie sojusze zostaną za-

warte i jakie umiejętności przyda-

dzą się w tej strasznej walce?

Pewne jest tylko to, że wyłącznie

jedna osoba przeżyje.

Kiedy brałam do ręki Igrzyska

Śmierci, nie spodziewałam się tak

specyficznej kreacji świata przed-

stawionego. Na początku nie

mogłam przyzwyczaić się do

stworzonej przez autorkę rzeczy-

wistości, gdyż świat w Panem

wydaje się być światem realnym,

posiadającym cechy naszego te-

raźniejszego otoczenia. Jedyną

różnicą jest to, że w przeciwień-

stwie do realnej rzeczywistości, mieszkańcy narażeni są na więk-

sze niebezpieczeństwa i represje

ze strony państwa. Niesamowita

jest dla mnie aktualność tej książki

(mimo że akcja rozgrywa się

w przyszłości). Igrzyska śmierci

przedstawiają rzeczywistość

w której każda osoba ma obowią-

zek oglądać w telewizji dzieci

(często własne), które zmuszone

są do zabijania trybutów z innych

dystryktów. Jeśli się zbuntują

- zginą, ponieważ jeśli ja nie zabiję

jego, to on zabije mnie. Co gorsza,

spora grupa telewidzów (raczej

tych kapitolińskich, których dzieci

nie biorą udziału w Igrzyskach)

uważa to za coś normalnego, za

świetną zabawę. Nie mogą docze-

kać się kolejnych walk i kolejnego

rozlewu krwi.

Dziś mam już za sobą całą trylogię

Igrzysk Śmierci i uważam ją za

jedną z najlepszych książkowych

serii, jakie kiedykolwiek czytałam.

Nie muszę chyba dodawać, jak

bardzo ją polecam. Czytajcie

i pamiętajcie, że Wielki Brat pa-

trzy!

Wiem, że nie mówią nam wszystkie-

go, nie informują nas, co się napraw-

dę wydarzyło podczas powstania.

Rzadko jednak zaprzątam sobie tym

głowę. Co za różnica, jaka jest praw-

da, przecież dzięki niej nie zdobędę

jedzenia.

Katarina

Ze skrótu na odwrocie książ-

ki, dowiadujemy się:

Na ruinach dawnej Ameryki Północ-

nej rozciąga się państwo Panem,

z imponującym Kapitolem otoczo-

nym przez dwanaście dystryktów.

Okrutne władze stolicy zmuszają

podległe sobie rejony do składania

upiornej daniny. Raz w roku każdy

dystrykt musi dostarczyć chłopca

i dziewczynę między dwunastym a

osiemnastym rokiem życia, by wzięli

udział w Igrzyskach Śmierci, turnieju

na śmierć i życie, transmitowanym

na żywo przez telewizję.

Bohaterką, a jednocześnie narra-

torką książki jest szesnastoletnia

Katniss Everdeen, która mieszka

z matką i młodszą siostrą w jed-

nym z najbiedniejszych dystryk-

tów nowego państwa. Katniss po

śmierci ojca jest głową rodziny -

musi troszczyć się o młodszą

siostrę i chorą matkę. Jest to

prawdziwa walka o przetrwanie -

(...)gdybyśmy mogli wybierać między

śmiercią głodową a kulą w łeb, kula

zakończyłaby sprawę.

Page 10: 12 wersja poprawiona

Z ogromnych, czarnych głośników, których nie chciałam głównie ze względu na fakt, że nie pasowały do mojego mieszkania, wydoby-

wał się dźwięk jednej z moich ulubionych piosenek. "Teraz czuje, że jestem na mojej drodze/ Teraz czuje, że mogę zmie-nić świat/ Ty nigdy nie umrzesz/ Jesteś całym moim życiem/ Po-wiedziałam, że nigdy nie umrzesz/ W moim sercu, będziesz wciąż

żywy..." Powoli wycierałam mokre talerze, jeszcze bardziej mokrą ściereczką. Analizowałam każdy drobny wzorek, pastwiłam się nad najmniejszą plamką, próbowałam skupić swoją uwagę na

czymś zupełnie nie istotnym. Znów. Aby nie myśleć. To wcale nie jest proste takie niemyślenie. I pomaga tylko na chwilkę. Są myśli, które nie dają nam odpocząć. Tak jak ta obsesja, próbująca wypalić dziurę w uszkodzonych murach mojego serca. Apatia. Pustka, która boli. Oto co teraz czuje. Nic nie wydaje się

ważne. Nic nie jest istotne. Nie liczy się przeszłość, ani przyszłość. Miałam nadzieję na to, że stanie się coś, co pozwoli mi ode-rwać się od wspomnień. Chciałam na chwilę uciec w zupełnie nie-istotny świat, aby rzeczywistość wydawała się choć troszkę mniej

straszna. Ale nic takiego się nie stało. Nic. Nic. Nic. "Teraz wiem, nie jestem sama/ Teraz wiem, mogę dotknąć mojej duszy/ Śnie o miejscu gdzie mogę zostać/ Powiedziałam, że śnie o miejscu gdzie możemy spotkać się znów..." - kolejne słowa piosenki

z hukiem uderzyły o pozornie nieugiętą ścianę mojej obojętności. Czułam, jakby coś rozrywało mnie od środka. Jakby w moim ciele było coś, co miało w życiu jeden cel - wydostać się i pozosta-

wić za sobą krwawy ślad. Przestałam wycierać talerze. Na moim czole pojawiła się długa, pozioma zmarszczka - widoczny znak mojego bolesnego zamyśle-nia. "Broń się przed nim!" - moje rozmyślania przerwał piskliwy,

acz cichy krzyk protestu. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa i moja/Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Bę-

dziesz w mojej pamięci/ Na zawsze" Przestałam nad sobą panować. I tak jestem z siebie dumna. Wytrzymałam bardzo długo. A teraz, mając niebezpieczne narzę-dzie w dłoni - o ile można tak nazwać niewinny talerz - wylałam całą swoją złość na ścianę. Talerz wylądował na drugim końcu, całkiem sporej kuchni. A potem następny i jeszcze jeden. I kolejne bez końca. Jakby to one były winne całego zła na świecie. Jakby tylko one grzeszyły. Ale to wcale nie pomagało. Nic nie mogło mi

pomóc. Wiedziałam to od dawna. Kiedyś spacerowałam po sporym parku, zachwycając się inten-sywnie zielonymi liśćmi zdobiącymi każde drzewo. Rozkoszowa-łam się świeżym zapachem wiosny, ciepłym słońcem i przynoszą-cym ulgę cieniem. Ale najbardziej cieszyłam się z tego, że po długiej pauzie, w moim życiu wreszcie dzieje się coś pięknego. Byłam zako-chana po same uszy i nie interesowała mnie przeszłość. Przynajm-

niej chwilowo. Z radia leżącego na ławce, obok młodej, uśmiechniętej dziew-

czyny sączyła się delikatna melodia, śliczna i smutna zarazem: "Wiele czasu patrzyłam w niebo/ Wiele czasu patrzyłam w Twoje oczy/ Płacz kochanie, płacz powoduje mijanie czasu/ Przyrzekam

teraz/ Nigdy nie pozwolę Ci odejść w dół" - I ja nie pozwolę ci odejść w dół - usłyszałam, po czym od razu

odwróciłam się. - I uwielbiam patrzeć w twoje oczy - dodał.

- Brzmi to strasznie cukierkowo i banalnie - broniłam się dziel-nie, przed szerokim uśmiechem, próbującym siłą wedrzeć się na moją twarz. Nienawidziłam takich tekstów, nigdy nie byłam zwolen-niczką romantycznych chwil i słówek, na które nabierała się więk-sza część płci pięknej. Ale z ust Rona, brzmiały tak inaczej. Znacz-

nie lepiej. - Wiem, że strasznie to brzmi, ale to prawda. Kocham twoje oczy - uśmiechnął się wtedy tak delikatnie, uroczo. Tak jak lubiłam

najbardziej. Ale to było kiedyś. Jeden z tych pięknych dni, który niemal w całości spędziliśmy razem, korzystając i z cudownego słońca i ze swojej obecności. To śmieszne, ale wtedy sądziliśmy, że tak będzie już zawsze. Wydawało nam się, że nigdy się nie rozstaniemy. Jacy

my byliśmy głupi. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa

i moja Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Będziesz w mojej pamięci/ Było mi dobrze Cię kochać/ Dotykanie innej,

prawdziwej mnie/ Mówili, że potrzebujesz mnie jeden, ostatni raz" Pamiętam jego uśmiechniętą twarz tak wyraźnie. Widzę ją zasypiając. Widzę we śnie i gdy już nie śpię. Gdy chodzę. Gdy stoję.

Gdy patrzę na obcą osobę. Jest wszędzie. I nie ma go nigdzie. Niczego tak nie pragnę teraz, jak płakać całymi dniami, aż wyleję oczami całą wodę. Aż będę tak sucha, jak drobna gałązka, krusząca się pod wpływem drobnego dotyku. Chcę wrzeszczeć, aby wykrzyczeć cały żal, jaki mam do świata, do ludzi i do Boga. Żal, że pozwolono na śmierć wspaniałego człowieka, że zostawiono

mnie samą tutaj, gdzie nic już mnie nie trzyma. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa i moja/ Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Bę-

dziesz w mojej pamięci/ Na zawsze" Tak, jestem egoistką. Chciałabym, aby Ron wrócił, żeby mnie przytulił, żeby się uśmiechnął i gwiżdżąc wesoło, szedł do pracy. Chcę, żeby tu był. Chcę przestać myśleć, że nadzieja, radość, marze-nia to tylko piękne słowa, które nic nie znaczą. Chcę budzić się zbyt wcześnie marudząc głośno, a w duchu cieszyć się ze szczęścia, które niesprawiedliwie mi się dostało. Marzę, aby codziennie wi-dzieć te wesołe oczy wpatrzone we mnie. Choćby z daleka, ale na

prawdę. Tak się już nie da, prawda? Nic już nie będzie dobrze. Jeszcze wczoraj kolejne pielgrzymki pseudo przyjaciół radziły mi wizytę u psychologa. "To dla ciebie trudne chwile" mówili, jak-bym sama tego nie wiedziała. Namawiali, prosili, zostawili nawet kilka wizytówek, kilku ludzi, którzy pojedynczo byli "z pewnością najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie". Tyle, że je znam ich już wystarczająco dobrze, aby stwierdzić, że nie chcą mi pomóc w po-zbyciu się depresji, nie chcą pomóc mi uporać się ze śmiercią ukocha-nego. Nie chcą wypełnić niewyobrażalnie bolesnej pustki, po stracie

jedynego, co było piękne i wartościowe w moim życiu. „Teraz czuje, że jestem na mojej drodze/ Teraz czuje, że mogę zmie-nić świat/ Ty nigdy nie umrzesz/ Jesteś całym moim życiem/ Po-wiedziałam, że nigdy nie umrzesz/ W moim sercu, będziesz wciąż

żywy…” Oni po prostu uważają mnie za wariatkę.

P. S.

Rozdział I

Page 11: 12 wersja poprawiona

2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2

Dobrze, że jesteś. Właśnie mieli-

śmy zaczynać. Zobacz, są z nami

wszyscy dotychczasowi Świadko-

wie. I oczywiście przybył sam

Zainteresowany. Tyle godzin

przesłuchań, tyle poszukiwań,

badań. Mimo to ciągły niedosyt,

ciągłe pragnienie. Cóż nadszedł

ten moment. Dzisiaj chyba poda-

rujemy sobie herbatę. Lampkę

też możemy odłożyć na swoje

miejsce. Czas ogłosić wyrok

w sprawie Boga!

Czekasz zapewne na to, co napi-

szę, oczywiście domyślasz się

jakie jest moje zdania. Jednak jeśli

uważasz, że narzucę Ci w tej

kwestii swoje własne stanowisko,

to jesteś w wielkim błędzie. Każ-

dy z nas musi sam „wydać

wyrok”. Dlatego też nie zamie-

rzam zmuszać Cię do przyjmo-

wania mojego punktu widzenia.

Wynik dochodzenie zostanie

zapisany w Twoim sercu, a to

jaki on będzie, zależy od Ciebie.

Tak, Boże, jesteś blisko mnie.

Odkrywam to codziennie w róż-

nych miejscach, robiąc różne

rzeczy, przebywając z różnymi

ludźmi. Nie zawsze jest łatwo,

a w zasadzie rzadko kiedy

przychodzi mi to z łatwością.

Często za dużo we mnie pewno-

ści, a za mało wiary. Czy wątpię?

Wątpię nałogowo. I wcale się

tym nie chwalę, ale… ubolewam

nad zdradą, jakiej wtedy dokonu-

ję. Zawsze kiedy ja zawodzę, Ty

wyciągasz rękę. A będąc najbar-

dziej bezbronnym, będąc zupeł-

nie nagim ze swoją słabością,

czuję, że Ty jesteś najbliżej.

Wiem, że nie zostawiasz mnie

samemu sobie. Byłbym okrop-

nym bogiem, sam dla siebie.

Bożkiem tyranii, egoizmu, rozpa-

czy. Mam Twoje Słowo i Twoje

Ciało na wyciągnięcie ręki. Choć

nie widzę Cię w pełni moimi

oczami, to z całym Tobą się jed-

noczę. Czy mógłbym zarzucić Ci,

że jesteś daleko?

To moje credo i mój confiteor.

Oj nie, śledztwo nie jest jeszcze

zakończone. Będzie trwało do

końca mojego życia, do końca

twojego i innych ludzi. W każ-

dym z nas jest pragnienie

Boga, choć często je zagłuszamy,

po co? Może ze strachu. Stanąć

twarzą w twarz z Wszechmoc-

nym, to myśl mogąca budzić lęk.

Na Jego tle wszystko co istnieje

prezentuje się marnie. Ale rów-

nocześnie, wszystko złączone

z nim zyskuje ogromną wartość.

Jedynie poznając Boga poznajemy

siebie. To On jest naszym punk-

tem odniesienia. Często jeste-

śmy jak pszczoły, które

w upalny dzień wleciały do

mieszkania. Każda z nich pragnie

wydostać się na zewnątrz. Wi-

dząc przed sobą duże zielone

przestrzenie lecę czym prędzej

przed siebie. Nagle coś je zatrzy-

muje. Nie wiedzą, że ta tajemni-

cza bariera to po prostu szyba.

Z niezwykłym uporem uderzają

coraz mocniej i mocniej w prze-

źroczysty mur, oddzielający je od

szczęścia. Nie zdają sobie sprawy

z tego, że są bez szans. Choć

obok okno zostało uchylone

specjalnie dla nich, z uporem

maniaka biją głową w „szklaną

pułapkę”. My też pragniemy wol-

ności, szczęścia, radości. Przeczu-

wamy, że możemy to wszystko

odnaleźć w Bogu, jednak na

przekór Bogu, sobie i całemu

światu szukamy innej drogi.

Próbujemy przebić się przez

szybę, i nie widzimy, albo nie

chcemy zobaczyć, że obok nas

okno zostało uchylone. Tak,

czasami rozbijamy szybę, ale

zawsze wychodzimy z tego cięż-

ko poranieni. A rany te, długo nie

chcą się zabliźnić.

Rzecz ma się podobnie jak ze

skrótami. Idziemy w góry. Wu-

jek, upiera się żeby przyspieszyć

kroku, a najlepiej przejść na

skróty - „bo kiedyś szedłem

tamtędy”. Milcząca zgoda wszyst-

kich. Po kilku minutach okazuje

się, że te skróty wydłużają drogę

o dobrych kilka kilometrów.

Lepiej nie wspominać o straco-

nym czasie i nerwach.

Nie chcę swojego życia przecho-

dzić na skróty. Nie chcę życia

bez Boga, choć czasem wyda-

wałoby się łatwiejsze. Wierzę

w to mocno, że z Bogiem nie

zabłądzę.

Dziękuję Ci za ten wspólnie spę-

dzony czas. Przed nami wielki

zadanie szukania Boga przez

całe życie. Możemy powtarzać

za Psalmistą: Boże, mój Boże,

szukam Ciebie i pragnie Ciebie

moja dusza. Ciało moje tęskni za

Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca

wody. Chociaż czasem tak sobie

myślę, że to nie my szukamy,

tylko Bóg cały czas próbuje nas

odnaleźć. Do nas należy tylko

otwarcie drzwi. Nic więcej, po

prostu pozwolić żeby Chrystus

nas odnalazł.

Pamiętam i będę pamiętać

o Tobie. Powodzenia!

szary

Przegapiłeś, któryś z odcinków

serii „Boże bliski…”? Nic straco-

nego! Wszystkie artykuły znaj-

dziesz na stronie redakcji:

goodnewsonline.pl, w dziale:

Stałe rubryki.

A już w następnym numerze

pierwszy artykuł z nowej serii

esejów religijnych zatytułowa-

nej: „Starzec z Emaus”

Boże bliski... cz. 12.

ZakończenieZakończenie

Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca wody. Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni, by ujrzeć Twą potęgę i chwałę. Twoja łaska jest cenniejsza od życia, więc sławić Cię będą moje wargi. Będę Cię wielbił przez całe me życie i wzniosę ręce w imię Twoje. Moja dusza syci się obficie, a usta Cię wielbią radosnymi wargami, Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu i o Tobie rozważam w czasie moich czuwań. Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie: „Do Ciebie lgnie moja dusza, prawica Twoja mnie wspiera”.

Page 12: 12 wersja poprawiona

Choć inicjatywa wydawnicza GoodNews`a dynamicznie się rozwija ciągle jeszcze pozostaje wiele do zrobienie. Dzięki Wam, Drodzy

Czytelnicy kolejne numery wzbogacają się o interesujące artykuły, opowiadania i wiersze. Coraz więcej ludzi śpieszy nam z pomocą

za co serdecznie DZIĘKUJEMY. Zasięg GoodNews`a stale wzrasta dzięki sieci internetowej, przez co otwierają się nowe możliwości

rozwoju. Czekamy na Ciebie, na Twój zapał i pomysły! Liczymy na Twoją pomoc. Niech GoodNews stanie się naszym wspólnym

dziełem!