12 wersja poprawiona
description
Transcript of 12 wersja poprawiona
www.goodnewsonline.pl
Zespół redakcyjny:
Marcin Sawczak: [email protected],
Jakub Biel: [email protected]
Roman Klin: [email protected]
Korekta tekstów: Edyta, Asia, Kaszka, Tomasz Goraj
Numer 12. współtworzyli:
Ola Kamińska, Katarina, Ania, M.M., P.S.
Wykonanie okładki: Ania Kurdziel, Sieva
Zespół redakcyjny strony internetowej: Krzychu, Sieva
Drodzy Czytelnicy!
Oddajemy w Wasze ręce kolejny numer GoodNewsa, tym razem odświeżony świąteczną szatą graficzną. Tematy, które podjęliśmy się zaprezentować jak zwykle pochodzą z różnych
dziedzin. Nie braknie w tym wydaniu felieto-nów, recenzji, ani opowiadań. Ale przejdźmy do konkretów! Nad współczesnym sposobem przeżywa-nia świąt Bożego Narodzenia zastanawia się Szary. Czy świętując pamiętamy o Tym, który jednoczy nas przy wigilijnym stole?
O radościach i utrapieniach wolontariusza po-śród ukraińskich stepów opowiada M.S. Kama przedstawia jak można połączyć jedzenie z niesieniem pomocy potrzebującym. Razem z M.S. podsumujemy odchodzący rok 2010. Ciepłą bajkę na chłodne zimowe wieczory za-proponuje nam M.M. Ania opowie o tym co czeka osoby wybierające studia pedagogiczne.
Dobra książka? Tylko z Katariną. Igrzyska
śmierci - uwaga! To wciąga! Swoje pisarskie skrzydła rozwija P.S., publiku-jąc pierwszy rozdział opowiadania „Koniec”. Szary zaprasza do przeczytania ostatniego od-
cinka serii „Boże bliski…” Wyrok zapadnie już za chwilę.
Na sam koniec życzenia i podziękowania!
Miłej lektury Redakcja GN
W tym numerze:
Święta w wersji light 3
Spotka mnie jeszcze niejedno 4
Ciacho za ciacho 5
Jak w kalejdoskopie
Tutti Frutti Truskawkowo mi
Moje studia - pedagogika
6-7
8 8
Śmierć na oczach milionów
Koniec - rozdział 1
9
10
Bożę bliski… Zakończenie
11
Życzenia
Podziękowania 12 12
Jestem zmęczony. Oczy ciążą jak kowa-
dła. Dobrze, że już po zajęciach. Znów
się nie wyspałem. Ale już, dobra, nie
narzekam. Chodniki zasypane, drogi
pokryte ciapą – mieszaniną piachu i po-
śniegowego błota… eeehh! Stoję na
przystanku pod uczelnią. No! Przynajm-
niej jedzie jakiś tramwaj! 14? Może być.
Powoli ruszamy, stuk, stuk. Biprostal,
stuk, stuk. Urzędnicza, stuk, stuk. Trzy razy „S”: szaro, smętnie, sennie. Dojeż-
dżam do Placu Inwalidów. Przed oczyma
przesuwa się niewyraźne widmo jakiejś
choinki, ozdobionej naprawdę dużymi
bombkami. I może
właśnie te niespotyka-
ne rozmiary ozdób
zwracają moją uwagę
i zmuszają do otrzą-
śnięcia się z półsenne-
go odrętwienia. Prze-
cieram oczy, wytężam
wzrok. To nie są
jakieś zwykłe bombki.
Mają dziwne kształty.
Przypominają bardziej
ogromne bileciki pre-
zentowe. Ale to nie
były bileciki. Wszyst-
kie wiszące na choin-
ce cudactwa były
reklamami! Logo,
firma taka a taka
i inne wiadomości.
Kiedy orientuję się,
o co chodzi ciśnienie
natychmiast wzrasta.
Teraz wiem, że cho-
ciażbym jechał 14 do
końca trasy nie mógł-
bym już zasnąć.
Komercja wraz z reklamą i innymi jej
atrybutami wciska się w każdą sferę na-
szego życia. Włazi z brudnymi buciorami
nawet w pole przynależne Sacrum. Mam
w tej chwili na myśli, oczywiście Święta
Bożego Narodzenia. Zachodnia kultura
konsumpcyjna, stająca się coraz bardziej
naszą kulturą (!), chce zamienić Boże Narodzenie w globalny „EVENT” spo-
łeczny.
Nie ma czego ukrywać – Święta są do-
skonałą okazją dla producentów i sprze-
dawców wielu branży. Każdy chce wyko-
rzystać ten czas i zarobić jak najwięcej.
W pewnych granicach jest to najzupeł-
niej normalne, każdemu zależy na zysku,
każdy chce sprezentować coś bliskiej
osobie i każdy pragnie być obdarowany.
Problem zaczyna się w momencie, gdy
Świąteczny szał zakupów przysłania nam
sens Bożego Narodzenia. Współczesne
„świątynie konsumpcjonizmu”, mam tu
na myśli supermarkety, proponują nam
niesamowity paradoks: Święta Bożego
Narodzenia bez Bożego Narodzenia,
czyli bez Jezusa.
Sposób w jaki znane marki wykorzystują
świąteczne symbole, by zachęcić klien-tów to kupna swoich produktów można
określić eufemizmem: „niesmaczny”.
Wspomniana wcześniej choinka obwie-
szona reklamami, czy choćby jedna
z reklam internetowych profanujących
postać św. Mikołaja, to tylko nieliczne
przykłady tego typu zachowań. Do czego
jeszcze posuną się ludzie nastawieni na
coraz większy zysk? Być może za kilka lat
zanim zdążymy skosztować wigilijnego
barszczu, pływające w nim uszka ułożą
się w logo firmy, która je wyprodukowa-
ła?
Nasze Święta stają się coraz bardziej…
pogańskie. Często zapominamy, dlaczego
gromadzimy się przy rodzinnym stole,
czyje narodzenie wspominamy. To prze-
rażające, że możemy przeżyć Święta
Bożego Narodzenia bez Boga. Historia
lubi się powtarzać, już św. Jan pisał: Słowo
było na świecie, i świat stał się przez nie;
a jednak świat go nie poznał. Przyszło do
swej posiadłości, ale swoi go nie przyjęli
(J 1,10-11). Dzisiaj też gubimy Pana Jezu-
sa gdzieś pomiędzy myciem okien, zaku-
pami w galerii, a smażącym się karpiem.
Żyjemy w czasach symboli ruin – istnieją
one jako kształt, ale ich głębia i sens
zanikają. Jak wielu ludzi wykonuje jedynie
gest dzieląc się opłatkiem, a ilu naprawdę
szuka pokoju i miłości, przekazując sobie
znak Boga, który jest dobry jak chleb?
Bogactwo religijne i kulturowe Świąt
Bożego Narodzenia jest ogromne. Cze-mu nie zaczerpnąć z tego skarbca? Cze-
mu wybieramy Święta w wersji light? Być
może za bardzo polegamy na emocjach,
a za mało chcemy wejść w misterium
Wcielenia. Nic nie
zastąpi nastroju
jaki wytwarzają
zbliżające się
Święta, ta rosnąca
adrenalina oczeki-
wania. Ale przeży-
cie Świąt tylko na
tym poziomie, to
ślizganie się po
powierzchni. Do-
piero gdy prze-
wiercimy się
przez lodową
ścianę lenistwa,
niechęci, własnych
słabości, odkryje-
my, że Święta
Bożego Narodze-
nia są niesamowi-
tym czasem. Tyl-
ko gdy przeżywa-
ne z Bogiem mogą
wywołać w nas
prawdziwy za-
chwyt. Wtedy
możemy prawdzi-
wie zadziwić się geniuszem i miłością
Stwórcy, wtedy ze świadomością wiel-
kiego cudu Bożego Narodzenia śpiewa-
my słowa Franciszka Karpińskiego: Bóg
się rodzi, moc truchleje,/ Pan niebiosów
obnażony;/ Ogień krzepnie,/ blask ciemnie-
je, /Ma granice Nieskończony./ Wzgardzony
- okryty chwałą,/ Śmiertelny - Król nad wie-
kami!.../ A Słowo Ciałem się stało/ I miesz-kało między nami.
Tylko Bóg może pokazać nam na czym
polegają prawdziwe Święta, tylko On
może być gospodarzem naszej wigilii,
który wprowadzi nas w tajemnicę Wcie-
lenia. Wszystkim Czytelnikom Good-
Newsa życzę, aby przy stole każdego
z Was znalazło się miejsce dla Nowona-
rodzonego. On ogrzeje nas swoją miło-
ścią i zasieje w sercach prawdziwy pokój.
Jak obchodzić Święta Bożego Narodzenia bez Pana Jezusa – przepis wg receptury
zachodniego konsumpcjonizmu.
szary
13 maja 2008, godzina 2:35. Niezno-
śny chłód i chrapanie sąsiadów
z przedziału nie dają mi zmrużyć oka.
Jest ciemno, a łóżko za krótkie. Wy-
glądam przez okno, ale właściwe to
pojęcia nie mam, gdzie jestem. Cha-
rakterystyczny dźwięk mknącego po
torach pociągu po kilku godzinach
drogi tak wszedł mi w krew, że nie-
spokojnie wystukuję nogą jego rytm.
Drżą mi ręce, ale nie wiem do końca,
czy to z zimna, czy raczej ze zdener-
wowania. Świadomość, że jestem sam
w środku nocy gdzieś między Lwo-
wem a Kijowem bezlitośnie przypra-
wia mnie o gęsią skórkę. W co ja się
pakuję? Mimo cholernego cykora
czuję, że wydarzy się coś niezwykłe-
go. Po dłuższej chwili wreszcie udaje
mi się zasnąć.
Następnego ranka zrywam się na
równe nogi w obawie, że przegapiłem
właściwą stację. Pośpiesznie
klecę jakieś ułomne zdania
po rosyjsku, żeby się do-
wiedzieć, gdzie mam wy-
siąść. Jeszcze napiję się cza-
ju, bo trochę zmarzłem,
zbieram swoje rzeczy
i obserwuję z zaciekawie-
niem przez okno zielone
krajobrazy Ukrainy.
W końcu pociąg zatrzymuje
się na stacji Fastiv. Na pero-
nie nie ma żywej duszy.
Rozglądam się nerwowo za
kimś, kto miał mnie ode-
brać z dworca i kilka minut
później faktycznie ta osoba
się zjawia. Nie ma wątpli-
wości, że ja to ja. Chociaż-
by po samym ubraniu moż-
na rozpoznać, że nie jestem
tutejszy. Jeszcze wertuję
słownik, żeby się przynajm-
niej przedstawić w ichniej-
szym języku, ale jak się
prędko przekonuję, język polski jest
tu dosyć łatwo zrozumiały.
Wsiadamy do marszrutki, która wy-
glądem i stanem technicznym przypo-
mina mi rodzimego Mal-Busa
i ruszamy ulicami Fastowa. Przejeż-
dżając przez centrum, mijamy pomnik
Lenina. Kilka minut później jesteśmy
już na miejscu. Po dobie podróży
wreszcie docieram do celu:
Domu Świętego Marcina de
Porres. Nieśmiało witam się
z Ojcami dominikanami,
siostrami zakonnymi i wy-
chowawcami. Ojciec Misza
pokazuje mi teren wokół
Kościoła, zapoznaje
z kolejnymi osobami, opo-
wiada o swojej pracy. Jak się
okazuje, do Domu Św. Mar-
cina trafiają dzieci z ulicy,
które często też padają ofia-
rami przemocy. To dla wielu
z nich jedyne miejsce
w tym 50-tysięcznym mie-
ście, gdzie mogą coś zjeść.
Warunki są co prawda
skromne, ale od razu wyczu-
wam szczególną atmosferę
tego miejsca. Nie mam wąt-
pliwości, że tu robi się coś
wartościowego. Choć czuję
się trochę nieswojo, to jednak mam
przeczucie, że znajdę w tym coś dla
siebie. Z podwórka dobiegają dziecię-
ce głosy. Nagle otacza mnie wianu-
szek ciekawskich dzieciaków. Trudno
mi je zrozumieć, ale one nie zrażają
się tym. Przez najbliższe tygodnie
staną się moimi małymi profesorami
ukraińskiej mowy. Mimo, że na każ-
dym kroku będę spotykał ludzi świet-
nie mówiących po polsku, bądź po
prostu Polaków, to od razu zabieram
się intensywnie do nauki podstawo-
wych zwrotów.
Pierwszego popołudnia wybieram się
z trójką dzieciaków na rowery. Po-
czątkowo przyjemna przejażdżka
kończy się katastrofą. Dzieci sprze-
czają się między sobą, w ogóle mnie
nie słuchają, z okna krzyczy na mnie
jakiś pan, że deptają mu trawnik
przed domem. Czuję się w tym za-
mieszaniu jak bohater czeskiego filmu.
Usiłuję skłonić je do powrotu, ale
będę potrzebował jeszcze około
dwóch godzin, żeby mi się to udało.
I już po pierwszym dniu uświadamiam
sobie, że przez najbliższe tygodnie
pewnie spotka mnie jeszcze niejedno.
M.S.
Zielone krajobrazy, pomnik Lenina i dziecięce twarze - Ukraina oczami wolontariu-
sza z Polski
2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2
Niedziela, 5 grudnia.
Klasztor ojców dominikanów.
Już od godzin porannych, tłumy
wylewające się jak zwykle z
Bazyliki Świętej Trójcy po każ-
dej mszy, nie kierują się,
o dziwo, ku wyjściu, ale
w stronę przejścia prowadzące-
go na krużganki klasztoru. Idąc
za nimi, przekonamy się, że
wszystko tego dnia zostało
przewrócone tu do góry noga-
mi!
Surowość starych murów ocie-
pla blask świec. Na lewo od
wejścia stoły uginają się od
wszelakich słodkości i pyszno-
ści, a po prawej stronie - od
ciężaru książek, zróżnicowanych
tematycznie, zarówno starych,
jak i nowiutkich. Na dodatek -
wszystkie są w atrakcyjnych
cenach. Wyszperać można na-
wet takie perełki, jak Życie cho-
mika polnego! Poza książkami
i ciastami, można też kupić
prześliczne cuda z ceramiki,
sprzedawane przez niepełno-
sprawnych z organizacji Klika,
oryginalne róże zrobione z...
(uwaga uwaga) puszek po piwie
(!), kartki świąteczne, czy pięk-
ne ikony w formie plakatów. Na
zmęczonych czeka zaaranżowa-
na nieco dalej kawiarenka, gdzie
w klimatycznej scenerii starego,
zabytkowego klasztoru, wśród
świec, napić się można kawy
bądź herbaty, a także zjeść
przepysznego gofra. W połowie
dnia klasztor ożywa śmiechem
i gwarą dzieciaków, dla których
organizowane są przeróżne
zabawy i konkursy.
Po co to wszystko i kto za tym
stoi?
Nie kto inny, jak studenci
z Beczkowej grupy charytatywnej
SZPUNT. Tak wygląda ich naj-
słynniejsza akcja - Ciacho za
ciacho. Pierwsza odbyła się 10
lat temu i od tamtej pory,
oprócz ciast, asortyment roz-
szerzył się o książki i mnóstwo
innych, ciekawych przedmio-
tów. Do akcji może przyczynić
się każdy. Wystarczy upiec ja-
kiekolwiek ciasto i przynieść je
na furtę klasztoru, a następnie,
podczas Ciacha, kupić kawałek
jednego z wypieków :) A dla
kogo?
Cele zbiórki są różne. W tym
roku cały dochód z akcji został
p r z e z n a c zo n y n a D o m
św. Marcina w Fastowie na
Ukrainie. Dzięki ludzkiej dobro-
ci udało się zebrać ponad 14
tys. złotych! Pieniądze te po-
zwolą dzieciom z domu św.
Marcina przeżyć radośnie świę-
ta Bożego Narodzenia.
Przegapiłeś Ciacho? Nic straco-
nego!!! Akcja organizowana jest
dwa razy do roku – następna
już na wiosnę, przed świętami
wielkanocnymi! Nie może Cię
tam zabraknąć!
Kama
Młodzieżowo - dominikański sposób na niesienie pomocy tym, którzy bardzo
jej potrzebują. Smacznie i pożytecznie!
Koniec roku 2010 zbliża
się wielkimi krokami. Każ-
dy z nas zamyka kolejny roz-
dział swojego osobistego ży-
cia. Końcówka grudnia sprzy-
ja corocznym podsumowa-
niom w dziedzinie ekonomii,
kultury, polityki lub sportu
zarówno na szczeblu lokal-
nym, krajowym, europejskim
i światowym. My także, na
łamach GoodNewsa, chcieli-
byśmy przyjrzeć się najważ-
niejszym wydarzeniom minio-
nych 12 miesięcy.
Dzień, który wstrząsnął
Polska
Ten rok okazał się pod wielo-
ma względami jednym z naj-
czarniejszych w historii Pol-
ski. 10 kwietnia samolot lecą-
cy z polską delegacją na uro-
czystości związane z obcho-
dami 70. rocznicy zbrodni
katyńskiej, rozbił się pod
Smoleńskiem. Wśród 96 ofiar
katastrofy znajdował się pre-
zydent Rzeczypospolitej Pol-
skiej Lech Kaczyński, jego
małżonka Maria Kaczyńska,
ostatni prezydent RP na
uchodźstwie Ryszard Kaczo-
rowski, szefowie polskich
instytucji państwowych,
przedstawiciele Sejmu, Sena-
tu, Kancelarii Prezydenta,
duchowieństwa, organizacji
społecznych i Sił Zbrojnych
RP, a także członkowie załogi
samolotu, funkcjonariusze
Biura Ochrony Rządu i osoby
towarzyszące. Wydarzenie to
wywołało głęboki wstrząs na
całym świecie. Polacy w obli-
czu tragedii udowodnili, że są
silnym i solidarnym narodem.
Niestety, katastrofa smoleń-
ska doprowadziła również do
podziałów w polskim społe-
czeństwie, czego wyrazem był
spór o krzyż przed Pałacem
Prezydenckim w Warszawie,
bądź agresywna kampania
polityczna przed wyborami
prezydenckimi. Ich ostatecz-
nym zwycięzcą został Broni-
sław Komorowski i to on
przejął stanowisko prezyden-
ta RP po tragicznie zmarłym
Lechu Kaczyńskim. Ponadto
w październiku odbyły się
w naszym kraju wybory sa-
morządowe, w których w 13
województwach wygrała Plat-
forma Obywatelska.
Nieokiełznany żywioł
Minione 12 miesięcy były dla
Polaków czasem ciężkiej pró-
by również z powodu powo-
dzi, które kilkakrotnie do-
tknęły Środkową Europę.
Najbardziej ucierpiało Połu-
dnie Polski, w tym zdewasto-
wana przez wodę Bogatynia.
Wszystkie polskie powodzie
są jednak kroplą w morzu
wobec sierpniowych wyle-
wów rzeki Indus w Pakistanie.
Pod wodą znalazła się jedna
czwarta kraju. Ofiarami ży-
wiołu stało się 20 milionów
Pakistańczyków, a powódź
uznano za jedną z najwięk-
szych w nowożytnej historii
świata. Tragiczne w skutkach
było także trzęsienie ziemi,
które w styczniu nawiedziło
Haiti, jeden z najbiedniejszych
krajów zachodniej półkuli.
Szybka mobilizacja sił ratun-
kowych z niemalże całego
świata starała się zmniejszyć
rozmiary katastrofy. Osta-
tecznie śmierć poniosło po-
nad 200 tys. ludzi.
Rok 2010 oczami redakcji GoodNews`a
2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2
Wulkaniczny pył
W kwietniu nasza planeta
znowu wyraźnie zakpiła
z teorii władzy człowieka nad
naturą. Pył wulkaniczny, który
wydostał się podczas erupcji
wulkanu Eyjafjallajökull na
Islandii, doprowadził do para-
liżu ruchu lotniczego w pół-
nocnej i zachodniej Europie,
narażając linie europejskie na
milionowe straty.
Ropa w zatoce
Na domiar złego 20 kwietnia
u wybrzeży USA doszło do
wybuchu platformy wiertni-
czej koncernu BP, co spowo-
dowało największy wyciek
ropy naftowej w historii
(prawie 700 mln litrów). Ta
bezprecedensowa katastrofa
ekologiczna zamieniła Zatokę
Meksykańską w podwodny
cmentarz.
Choć klęski żywiołowe od
milionów lat wpisują się
w życie na Ziemi, to jednak
trzeba przyznać, że w tym
roku wyjątkowo dały się nam
we znaki.
Śnieżne Vancouver
Rok 2010 przyniósł
wielkie wydarzenie sportowe.
W lutym odbyły się Zimowe
Igrzyska Olimpijskie w Van-
couver (Kanada). W klasyfika-
cji medalowej zwyciężyli go-
spodarze. Polska dzięki meda-
lom Justyny Kowalczyk, Ada-
ma Małysza i drużynie łyżwia-
rek uplasowała się na miejscu
15. Kontrowersje wzbudziły
koszty organizacji, które osta-
tecznie wyniosły aż 6 miliar-
dów dolarów.
Taniec z… piłką
Na przełomie czerwca i lipca
oczy całego piłkarskiego świa-
ta zwróciły się w stronę Re-
publiki Południowej Afryki,
gdzie odbyły się pierwsze na
kontynencie afrykańskim Mi-
strzostwa Świata w piłce noż-
nej. Ich zwycięzcą zostali po
raz pierwszy w historii Hisz-
panie.
Medale Polaków
Polski sport oprócz sukcesów
w sportach zimowych może
poszczycić się też złotym me-
dalem Pawła Korzeniowskie-
go w mistrzostwach świata
w pływaniu oraz triumfem
Tomasza Golloba w klasyfika-
cji generalnej Indywidualnych
Mistrzostw Świata na żużlu.
Ponadto mistrzami Europy
w lekkiej atletyce zostali w
tym roku w Barcelonie Piotr
Małachowski (rzut dyskiem)
i Marcin Lewandowski (bieg
na 800m).
Kryzysu ciąg dalszy
W dziedzinie gospodarki rok
2010 był kolejnym rozdziałem
ogólnoświatowego kryzysu
rynków finansowych i banko-
wych. Słabość strefy euro
obnażył kryzys w Grecji, któ-
ra znalazła się na skraju ban-
kructwa. Pojawiły się również
spekulacje na temat niestabil-
ności systemu finansowego
Portugalii, Hiszpanii i Włoch.
Próby zażegnania kryzysu,
mimo nadania im prioryteto-
wego charakteru podczas
prezydencji Hiszpanii i Belgii
w Unii Europejskiej w 2010
roku, wciąż okazują się bez-
skuteczne. Jednym z niewielu
państw w niewielki sposób
dotkniętych przez załamanie
finansowe pozostaje Polska.
Nagrody Nobla
Jak co raku 10 grudnia
(w rocznicę śmierci fundato-
ra) zostały wręczone nagrody
Nobla za wybitne osiągnięcia
naukowe, literackie lub zasługi
dla społeczeństw i ludzkości.
Wiele kontrowersji wzbudzi-
ło wyróżnienie Brytyjczyka
Roberta G. Edwardsa za
opracowanie metody zapłod-
nienia „in vitro” oraz chiń-
skiego dysydenta Liu Xiaobo
za propagowanie pokoju.
Jako że każdy może mieć
swoje indywidualne kryte-
rium oceny 2010 roku,
zachęcamy Was do dzie-
lenia się z nami Waszymi
wnioskami i przemyśle-
niami. Napiszcie do nas
o tym, jakie wydarzenie
Waszym zdaniem, miało
wyjątkowe znaczenie
w minionym roku lub ta-
kie, które według Was
umieściliśmy w podsumo-
waniu na wyrost.
CDN.
M.S.
„Truskawkowo mi”
Była wczesna zima, wczesna by mogło przyjść
po niej wczesne lato. Nad miastem – ulepio-
nym z piernika, śniegu i lukrowej polewy –
zapadała wczesna noc (wczesna by mógł po
niej nastać wczesny dzień). Mamy opowiadały
dzieciom bajki, a dzieci tuliły główki do podu-
szek. W domach paliły się różnokolorowe
światła. Niebo także ma swoje latarnie, są nimi
gwiazdy a na każdej gwieździe mieszka rodzina
Truskawek. Na ulicach, trawnikach i w przy-
domowych ogródkach leżała gruba warstwa
białego puchu, mimo ciemności widać było na
nim ślady małych stópek, zagubionych, biegają-
cych w kółko. To filigranowa Truskawka błą-
kała się wśród drzew. Jej rodzina przeprowa-
dziła się na Ziemię już kilka lat temu, mieszkali
w ogródku przy małej sadzawce w sąsiedztwie
państwa Porzeczek, małżeństwa Malin i sta-
ruszki Ostrężnicy. Było im tu bardzo dobrze
i ciepło, dopóki nie przyszła zima a opiekujący
się ogrodem Babcia i Dziadek nagle zniknęli.
Nie mówili już do nich: -„Moje ukochane, rośnijcie”, „Jakie jesteście
słodkie” i „ Och, jakie pyszne będą tegoroczne
konfitury”. Nie słychać było plusku wody
i szumu starego radia. Państwo Truskawko-
wie, byli szczęśliwą rodziną. Pan Truskawka
uwielbiał konstruować wynalazki, Mama Tru-
skawkowa gotowała pyszne obiadki, a ich
dzieci Truskawek i Truskawka były słodkimi
maluszkami pragnącymi przygód.. To pragnie-
nie okazała się jednak zgubna dla małej Tru-
skaweczki. Stęskniona za Babcią i Dziadkiem,
pewnego poranka, ubrała swoją czapeczkę
z bitej śmietany, szalik zrobiony z liści jarzębi-
ny i rękawiczki z łupinek orzechów. - Idę odwiedzić Pana Bałwanka – powiedziała
do rodziców wychodząc z mieszkania miesz-
czącego się w kopce siana.
Jej krótkie nóżki, zapadały się w wysokim
śniegu. Ale nie przeszkadzało jej to. Była po-
dróżniczką, dumnie brnącą przed siebie. Prze-
szedłszy zaledwie metr spotkała Pannę Jarzębi-
nę. - Szukam Babci i Dziadka, widziała ich Pani
może? – zapytała grzecznie Truskawka. - Och, nie, nie. Już dawno ich tu nie było –
odpowiedziała szybko Jarzębina zamiatając
chodniczek zrobioną z zapałek miotłą. Mała Truskaweczka ukłoniła się nisko i poszła
dalej przed siebie. Słońce uśmiechało się do
niej i ogrzewało jej czerwoną skórę tysiącami
barw. Mijały minuty i godziny, było zimno
i pusto, bo wszyscy przyjaciele i sąsiedzi słod-
ko spali w puszystych pierzynach. Nasza mała
bohaterka zmęczona marszem postanowiła
odpocząć. Przysiadła na małym kamyczku,
który nagle się poruszył. Okazało się, że to
wybudzony z zimowego snu Pan Ślimak. - Co tu robi taka mała dama? – zapytał zachry-
płym głosem i ziewnął donośnie. - Szukam Babci i Dziadka, bardzo za nimi tęsk-
nie – pisnęła Truskawka. Pan Ślimak wystawił rogi i podrapał się nimi po
czole. - Hm… - zadumał się – jestem już stary –
rzekł po chwili – ale wiem, że gdy śnieg stop-
nieje i zobaczysz pierwsze źdźbła trawy oni
wrócą. Oczy małej Truskawki rozbłysnęły. Podsko-
czyła wysoko i klasnęła w dłonie. - Wracaj lepiej do domu, niedługo będzie się
ściemniać, a małe truskawki po zmroku po-
winny być ze swoimi Mamusiami i Tatusiami. Truskaweczka przytuliła mocno Pana Ślimaka
i podskakując udała się w drogę powrotną.
Zgubiła się jednak, Hrabia Księżyc zastąpił
Księżną Słońce i małą Truskawkę ogarnął
strach. Patrzyła na niebo i wydawało jej się, że
Pan księżyc - tak, ten z lukrowanego pier-
nika - puszcza do niej oko i przekazuje swoje
myśli. Słyszała także śpiew ptaków. Zastana-
wiała się czy one nigdy nie śpią? To pewnie
dzieci Państwa Szpaków rozrabiają gdzieś w
konarach dębiny. Mała Truskaweczka zamknę-
ła oczy
i poczuła zapach kwiatów, wyobraziła sobie, że
jest wiosna a ona wcale się nie zgubiła, że jest
z Mamusią, Tatusiem i Braciszkiem, ze znów
huśtają się na hamaku. Zrobiło jej się bardzo zimno i zaczęła cichutko
płakać, gdy nagle usłyszała znajomy głos. My-
ślała, że to tylko wyobraźnia płata jej figle, że
to noc bawi się z nią w berka. Ale głos zbliżaj
się, stawał się coraz głośniejszy. I nagle zoba-
czyła małe światełko, przybliżało się i ogrzewa-
ło ją coraz mocniej. To rodzice! Kochani ro-
dzice odnaleźli swoją córeczkę. - Tak się martwiliśmy – krzyknęła Mamusia
Truskawkowa, obejmując swoje maleństwo. Cała rodzinka, wraz z małą zgubą wróciła spo-
kojnie do domu, tam Truskaweczka opowie-
działa im o celu swojej podróży. - Och, Babcia i Dziadek wrócą! Zobaczysz, nic
im nie jest, po prostu zapadli w zimowy sen,
wrócą wiosną – powiedział tubalnym głosem
Tatuś podkręcając wąsa. Mała Truskawka ogrzewała rączki wokół kub-
ka z gorącą czekoladą. Potem Mamusia przy-
kryła ją kołdrą z miękkiego liścia nasturcji
i opowiedziała bajkę o tym, jak to ona będąc
małą wybrała się w poszukiwaniu Babci
i Dziadka. Mała Truskawka, ułożona już do snu, patrzyła
w okrągłe okienko. Uśmiechała się do gwiazd
i prosiła je by zaśpiewały jej kołysankę – taką
z czekoladową polewą. Zasnęła zmęczona dniem pełnym wrażeń,
chciała by przyśniła jej się Babcia i Dziadek.
M.M.
Owocowe bajki M.M.
Studiuję na II roku pedagogiki społeczno-
opiekuńczej z pedagogiką szkolną na Uniwer-
sytecie Pedagogicznym w Krakowie. Podob-
no kiedy maturzysta nie wie co chce
studiować wybiera właśnie pedagogikę,
w moim przypadku ta hipoteza się sprawdziła -
zawsze byłam osobą niezdecydowaną i nie
miałam swojego wymarzonego kierunku. Jeśli
chodzi o samo studiowanie pedagogiki to ge-
neralnie należy ono do przyjemnych zajęć, ale
nieprawdą jest, że zgłębianie tajników
tej dyscypliny nie wymaga żadnego wy-
siłku. Jest kilka trudnych egzaminów, jak cho-
ciażby historia myśli pedagogicznej, czy psy-
chologia rozwojowa na pierwszym roku, które
opierają się na pamięciowym opanowaniu
dużych partii materiału. Moim zdaniem, na tym
kierunku za duży nacisk kładzie się na teorię, a
zbyt mały na praktykę i wdrażanie do nauki
samodzielnego rozwiązywania problemów. Za
mało jest treści „odświeżonych” i dopa-
sowanych do problemów współczesnej
szkoły. Jest jednak kilka ciekawych przedmio-
tów na które chce się uczęszczać mimo, że
obecność nie jest obowiązkowa. Do takich
przedmiotów można zaliczyć psychologię
(ogólną i społeczną), komunikację inter-
personalną, czy diagnostykę pedago-
giczną. W sumie dużo zależy od osoby pro-
wadzącej i od tego, czy potrafi zainteresować
danym zagadnieniem. Po ukończeniu tego
kierunku można podjąć pracę w różnego ro-
d z a j u p l a c ó w k a c h s p o ł e c z n o -
opiekuńczych takich jak: Domy Dziecka,
Pogotowia Opiekuńcze, Domy Samotnej Mat-
ki, Internaty szkolne, świetlice socjoterapeu-
tyczne, bursy. Oczywiście można również
pracować jako pedagog w szkole. Niestety,
także na uczelni daje się nam odczuć, że po
tym kierunku trudno jest o podjęcie pracy
w zawodzie, ze względu na małą liczbę miejsc.
Jednak jeśli ktoś lubi pracę z dziećmi, czy
młodzieżą, udzielanie pomocy innym
sprawia mu radość to studia właśnie dla
niego. To także kierunek wymarzony dla
facetów, którzy szukają swojej drugiej połowy,
ponieważ 99% studiujących to kobiety.
Ania
2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2
Autor: Suzanne Collins Tytuł: Igrzyska śmierci
Tytuł oryginału: The Hunger Games
Wydawnictwo: Media Rodzina Rok wydnia: 2009
Ilość stron: 352
Kupiłam tę książkę, ponieważ
zobaczyłam jej reklamę w portalu
wydawnictwa Media Rodzina
(wydawca Harry'ego Pottera!)
i dlatego, że była tania. Nie żałuję!
Jest to książka nieco inna niż się
spodziewałam, choć sama nie
pamiętam jakie były moje oczeki-
wania. Okazało się, że fabuła prze-
biła jakiekolwiek wyobrażenia.
Akcja powieści toczy się w przy-
szłości, na gruzach dawnej Amery-
ki Północnej. Wprost dowiaduje-
my się o dwunastu dystryktach
państwa Panem. Mimo to, okazuje
się, że pierwotnie było ich trzyna-
ście. Ten ostatni został doszczęt-
nie zniszczony w wyniku buntu.
Od tego czasu, co rok organizo-wane są tam Głodowe Igrzyska.
Tym razem bierze w nich udział
Katniss Everdeen oraz Peeta Mel-
lark. Są oni reprezentantami
Dwunastego Dystryktu – najbied-
niejszego i nie mającego najmniej-
szych szans na zwycięstwo
w Igrzyskach, lecz... Dzięki świet-
nej taktyce udaje im się zwrócić
na siebie uwagę. W momencie,
gdy trafiają na arenę, zaczyna się
walka o życie. Codziennie giną
kolejni trybuci, a Kapitol stara się
tak poprowadzić grę, by ich umie-
ranie bawiło widzów.
Jak to sie stało, że Katniss trafiła
na arenę? Dlaczego widzowie
zainteresowali się trybutami
z Dwunastego Dystryktu? Czy
podczas Igrzysk można się zaprzy-
jaźnić? Jakie sojusze zostaną za-
warte i jakie umiejętności przyda-
dzą się w tej strasznej walce?
Pewne jest tylko to, że wyłącznie
jedna osoba przeżyje.
Kiedy brałam do ręki Igrzyska
Śmierci, nie spodziewałam się tak
specyficznej kreacji świata przed-
stawionego. Na początku nie
mogłam przyzwyczaić się do
stworzonej przez autorkę rzeczy-
wistości, gdyż świat w Panem
wydaje się być światem realnym,
posiadającym cechy naszego te-
raźniejszego otoczenia. Jedyną
różnicą jest to, że w przeciwień-
stwie do realnej rzeczywistości, mieszkańcy narażeni są na więk-
sze niebezpieczeństwa i represje
ze strony państwa. Niesamowita
jest dla mnie aktualność tej książki
(mimo że akcja rozgrywa się
w przyszłości). Igrzyska śmierci
przedstawiają rzeczywistość
w której każda osoba ma obowią-
zek oglądać w telewizji dzieci
(często własne), które zmuszone
są do zabijania trybutów z innych
dystryktów. Jeśli się zbuntują
- zginą, ponieważ jeśli ja nie zabiję
jego, to on zabije mnie. Co gorsza,
spora grupa telewidzów (raczej
tych kapitolińskich, których dzieci
nie biorą udziału w Igrzyskach)
uważa to za coś normalnego, za
świetną zabawę. Nie mogą docze-
kać się kolejnych walk i kolejnego
rozlewu krwi.
Dziś mam już za sobą całą trylogię
Igrzysk Śmierci i uważam ją za
jedną z najlepszych książkowych
serii, jakie kiedykolwiek czytałam.
Nie muszę chyba dodawać, jak
bardzo ją polecam. Czytajcie
i pamiętajcie, że Wielki Brat pa-
trzy!
Wiem, że nie mówią nam wszystkie-
go, nie informują nas, co się napraw-
dę wydarzyło podczas powstania.
Rzadko jednak zaprzątam sobie tym
głowę. Co za różnica, jaka jest praw-
da, przecież dzięki niej nie zdobędę
jedzenia.
Katarina
Ze skrótu na odwrocie książ-
ki, dowiadujemy się:
Na ruinach dawnej Ameryki Północ-
nej rozciąga się państwo Panem,
z imponującym Kapitolem otoczo-
nym przez dwanaście dystryktów.
Okrutne władze stolicy zmuszają
podległe sobie rejony do składania
upiornej daniny. Raz w roku każdy
dystrykt musi dostarczyć chłopca
i dziewczynę między dwunastym a
osiemnastym rokiem życia, by wzięli
udział w Igrzyskach Śmierci, turnieju
na śmierć i życie, transmitowanym
na żywo przez telewizję.
Bohaterką, a jednocześnie narra-
torką książki jest szesnastoletnia
Katniss Everdeen, która mieszka
z matką i młodszą siostrą w jed-
nym z najbiedniejszych dystryk-
tów nowego państwa. Katniss po
śmierci ojca jest głową rodziny -
musi troszczyć się o młodszą
siostrę i chorą matkę. Jest to
prawdziwa walka o przetrwanie -
(...)gdybyśmy mogli wybierać między
śmiercią głodową a kulą w łeb, kula
zakończyłaby sprawę.
Z ogromnych, czarnych głośników, których nie chciałam głównie ze względu na fakt, że nie pasowały do mojego mieszkania, wydoby-
wał się dźwięk jednej z moich ulubionych piosenek. "Teraz czuje, że jestem na mojej drodze/ Teraz czuje, że mogę zmie-nić świat/ Ty nigdy nie umrzesz/ Jesteś całym moim życiem/ Po-wiedziałam, że nigdy nie umrzesz/ W moim sercu, będziesz wciąż
żywy..." Powoli wycierałam mokre talerze, jeszcze bardziej mokrą ściereczką. Analizowałam każdy drobny wzorek, pastwiłam się nad najmniejszą plamką, próbowałam skupić swoją uwagę na
czymś zupełnie nie istotnym. Znów. Aby nie myśleć. To wcale nie jest proste takie niemyślenie. I pomaga tylko na chwilkę. Są myśli, które nie dają nam odpocząć. Tak jak ta obsesja, próbująca wypalić dziurę w uszkodzonych murach mojego serca. Apatia. Pustka, która boli. Oto co teraz czuje. Nic nie wydaje się
ważne. Nic nie jest istotne. Nie liczy się przeszłość, ani przyszłość. Miałam nadzieję na to, że stanie się coś, co pozwoli mi ode-rwać się od wspomnień. Chciałam na chwilę uciec w zupełnie nie-istotny świat, aby rzeczywistość wydawała się choć troszkę mniej
straszna. Ale nic takiego się nie stało. Nic. Nic. Nic. "Teraz wiem, nie jestem sama/ Teraz wiem, mogę dotknąć mojej duszy/ Śnie o miejscu gdzie mogę zostać/ Powiedziałam, że śnie o miejscu gdzie możemy spotkać się znów..." - kolejne słowa piosenki
z hukiem uderzyły o pozornie nieugiętą ścianę mojej obojętności. Czułam, jakby coś rozrywało mnie od środka. Jakby w moim ciele było coś, co miało w życiu jeden cel - wydostać się i pozosta-
wić za sobą krwawy ślad. Przestałam wycierać talerze. Na moim czole pojawiła się długa, pozioma zmarszczka - widoczny znak mojego bolesnego zamyśle-nia. "Broń się przed nim!" - moje rozmyślania przerwał piskliwy,
acz cichy krzyk protestu. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa i moja/Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Bę-
dziesz w mojej pamięci/ Na zawsze" Przestałam nad sobą panować. I tak jestem z siebie dumna. Wytrzymałam bardzo długo. A teraz, mając niebezpieczne narzę-dzie w dłoni - o ile można tak nazwać niewinny talerz - wylałam całą swoją złość na ścianę. Talerz wylądował na drugim końcu, całkiem sporej kuchni. A potem następny i jeszcze jeden. I kolejne bez końca. Jakby to one były winne całego zła na świecie. Jakby tylko one grzeszyły. Ale to wcale nie pomagało. Nic nie mogło mi
pomóc. Wiedziałam to od dawna. Kiedyś spacerowałam po sporym parku, zachwycając się inten-sywnie zielonymi liśćmi zdobiącymi każde drzewo. Rozkoszowa-łam się świeżym zapachem wiosny, ciepłym słońcem i przynoszą-cym ulgę cieniem. Ale najbardziej cieszyłam się z tego, że po długiej pauzie, w moim życiu wreszcie dzieje się coś pięknego. Byłam zako-chana po same uszy i nie interesowała mnie przeszłość. Przynajm-
niej chwilowo. Z radia leżącego na ławce, obok młodej, uśmiechniętej dziew-
czyny sączyła się delikatna melodia, śliczna i smutna zarazem: "Wiele czasu patrzyłam w niebo/ Wiele czasu patrzyłam w Twoje oczy/ Płacz kochanie, płacz powoduje mijanie czasu/ Przyrzekam
teraz/ Nigdy nie pozwolę Ci odejść w dół" - I ja nie pozwolę ci odejść w dół - usłyszałam, po czym od razu
odwróciłam się. - I uwielbiam patrzeć w twoje oczy - dodał.
- Brzmi to strasznie cukierkowo i banalnie - broniłam się dziel-nie, przed szerokim uśmiechem, próbującym siłą wedrzeć się na moją twarz. Nienawidziłam takich tekstów, nigdy nie byłam zwolen-niczką romantycznych chwil i słówek, na które nabierała się więk-sza część płci pięknej. Ale z ust Rona, brzmiały tak inaczej. Znacz-
nie lepiej. - Wiem, że strasznie to brzmi, ale to prawda. Kocham twoje oczy - uśmiechnął się wtedy tak delikatnie, uroczo. Tak jak lubiłam
najbardziej. Ale to było kiedyś. Jeden z tych pięknych dni, który niemal w całości spędziliśmy razem, korzystając i z cudownego słońca i ze swojej obecności. To śmieszne, ale wtedy sądziliśmy, że tak będzie już zawsze. Wydawało nam się, że nigdy się nie rozstaniemy. Jacy
my byliśmy głupi. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa
i moja Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Będziesz w mojej pamięci/ Było mi dobrze Cię kochać/ Dotykanie innej,
prawdziwej mnie/ Mówili, że potrzebujesz mnie jeden, ostatni raz" Pamiętam jego uśmiechniętą twarz tak wyraźnie. Widzę ją zasypiając. Widzę we śnie i gdy już nie śpię. Gdy chodzę. Gdy stoję.
Gdy patrzę na obcą osobę. Jest wszędzie. I nie ma go nigdzie. Niczego tak nie pragnę teraz, jak płakać całymi dniami, aż wyleję oczami całą wodę. Aż będę tak sucha, jak drobna gałązka, krusząca się pod wpływem drobnego dotyku. Chcę wrzeszczeć, aby wykrzyczeć cały żal, jaki mam do świata, do ludzi i do Boga. Żal, że pozwolono na śmierć wspaniałego człowieka, że zostawiono
mnie samą tutaj, gdzie nic już mnie nie trzyma. "Jednego dnia możemy umrzeć/ Twoja miłość pozostanie/ Długa i moja/ Jesteś całym moim życiem/ Było mi dobrze Cię kochać/ Bę-
dziesz w mojej pamięci/ Na zawsze" Tak, jestem egoistką. Chciałabym, aby Ron wrócił, żeby mnie przytulił, żeby się uśmiechnął i gwiżdżąc wesoło, szedł do pracy. Chcę, żeby tu był. Chcę przestać myśleć, że nadzieja, radość, marze-nia to tylko piękne słowa, które nic nie znaczą. Chcę budzić się zbyt wcześnie marudząc głośno, a w duchu cieszyć się ze szczęścia, które niesprawiedliwie mi się dostało. Marzę, aby codziennie wi-dzieć te wesołe oczy wpatrzone we mnie. Choćby z daleka, ale na
prawdę. Tak się już nie da, prawda? Nic już nie będzie dobrze. Jeszcze wczoraj kolejne pielgrzymki pseudo przyjaciół radziły mi wizytę u psychologa. "To dla ciebie trudne chwile" mówili, jak-bym sama tego nie wiedziała. Namawiali, prosili, zostawili nawet kilka wizytówek, kilku ludzi, którzy pojedynczo byli "z pewnością najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie". Tyle, że je znam ich już wystarczająco dobrze, aby stwierdzić, że nie chcą mi pomóc w po-zbyciu się depresji, nie chcą pomóc mi uporać się ze śmiercią ukocha-nego. Nie chcą wypełnić niewyobrażalnie bolesnej pustki, po stracie
jedynego, co było piękne i wartościowe w moim życiu. „Teraz czuje, że jestem na mojej drodze/ Teraz czuje, że mogę zmie-nić świat/ Ty nigdy nie umrzesz/ Jesteś całym moim życiem/ Po-wiedziałam, że nigdy nie umrzesz/ W moim sercu, będziesz wciąż
żywy…” Oni po prostu uważają mnie za wariatkę.
P. S.
Rozdział I
2 1 . 1 2 . 2 0 1 0 , N R 1 2
Dobrze, że jesteś. Właśnie mieli-
śmy zaczynać. Zobacz, są z nami
wszyscy dotychczasowi Świadko-
wie. I oczywiście przybył sam
Zainteresowany. Tyle godzin
przesłuchań, tyle poszukiwań,
badań. Mimo to ciągły niedosyt,
ciągłe pragnienie. Cóż nadszedł
ten moment. Dzisiaj chyba poda-
rujemy sobie herbatę. Lampkę
też możemy odłożyć na swoje
miejsce. Czas ogłosić wyrok
w sprawie Boga!
Czekasz zapewne na to, co napi-
szę, oczywiście domyślasz się
jakie jest moje zdania. Jednak jeśli
uważasz, że narzucę Ci w tej
kwestii swoje własne stanowisko,
to jesteś w wielkim błędzie. Każ-
dy z nas musi sam „wydać
wyrok”. Dlatego też nie zamie-
rzam zmuszać Cię do przyjmo-
wania mojego punktu widzenia.
Wynik dochodzenie zostanie
zapisany w Twoim sercu, a to
jaki on będzie, zależy od Ciebie.
Tak, Boże, jesteś blisko mnie.
Odkrywam to codziennie w róż-
nych miejscach, robiąc różne
rzeczy, przebywając z różnymi
ludźmi. Nie zawsze jest łatwo,
a w zasadzie rzadko kiedy
przychodzi mi to z łatwością.
Często za dużo we mnie pewno-
ści, a za mało wiary. Czy wątpię?
Wątpię nałogowo. I wcale się
tym nie chwalę, ale… ubolewam
nad zdradą, jakiej wtedy dokonu-
ję. Zawsze kiedy ja zawodzę, Ty
wyciągasz rękę. A będąc najbar-
dziej bezbronnym, będąc zupeł-
nie nagim ze swoją słabością,
czuję, że Ty jesteś najbliżej.
Wiem, że nie zostawiasz mnie
samemu sobie. Byłbym okrop-
nym bogiem, sam dla siebie.
Bożkiem tyranii, egoizmu, rozpa-
czy. Mam Twoje Słowo i Twoje
Ciało na wyciągnięcie ręki. Choć
nie widzę Cię w pełni moimi
oczami, to z całym Tobą się jed-
noczę. Czy mógłbym zarzucić Ci,
że jesteś daleko?
To moje credo i mój confiteor.
Oj nie, śledztwo nie jest jeszcze
zakończone. Będzie trwało do
końca mojego życia, do końca
twojego i innych ludzi. W każ-
dym z nas jest pragnienie
Boga, choć często je zagłuszamy,
po co? Może ze strachu. Stanąć
twarzą w twarz z Wszechmoc-
nym, to myśl mogąca budzić lęk.
Na Jego tle wszystko co istnieje
prezentuje się marnie. Ale rów-
nocześnie, wszystko złączone
z nim zyskuje ogromną wartość.
Jedynie poznając Boga poznajemy
siebie. To On jest naszym punk-
tem odniesienia. Często jeste-
śmy jak pszczoły, które
w upalny dzień wleciały do
mieszkania. Każda z nich pragnie
wydostać się na zewnątrz. Wi-
dząc przed sobą duże zielone
przestrzenie lecę czym prędzej
przed siebie. Nagle coś je zatrzy-
muje. Nie wiedzą, że ta tajemni-
cza bariera to po prostu szyba.
Z niezwykłym uporem uderzają
coraz mocniej i mocniej w prze-
źroczysty mur, oddzielający je od
szczęścia. Nie zdają sobie sprawy
z tego, że są bez szans. Choć
obok okno zostało uchylone
specjalnie dla nich, z uporem
maniaka biją głową w „szklaną
pułapkę”. My też pragniemy wol-
ności, szczęścia, radości. Przeczu-
wamy, że możemy to wszystko
odnaleźć w Bogu, jednak na
przekór Bogu, sobie i całemu
światu szukamy innej drogi.
Próbujemy przebić się przez
szybę, i nie widzimy, albo nie
chcemy zobaczyć, że obok nas
okno zostało uchylone. Tak,
czasami rozbijamy szybę, ale
zawsze wychodzimy z tego cięż-
ko poranieni. A rany te, długo nie
chcą się zabliźnić.
Rzecz ma się podobnie jak ze
skrótami. Idziemy w góry. Wu-
jek, upiera się żeby przyspieszyć
kroku, a najlepiej przejść na
skróty - „bo kiedyś szedłem
tamtędy”. Milcząca zgoda wszyst-
kich. Po kilku minutach okazuje
się, że te skróty wydłużają drogę
o dobrych kilka kilometrów.
Lepiej nie wspominać o straco-
nym czasie i nerwach.
Nie chcę swojego życia przecho-
dzić na skróty. Nie chcę życia
bez Boga, choć czasem wyda-
wałoby się łatwiejsze. Wierzę
w to mocno, że z Bogiem nie
zabłądzę.
Dziękuję Ci za ten wspólnie spę-
dzony czas. Przed nami wielki
zadanie szukania Boga przez
całe życie. Możemy powtarzać
za Psalmistą: Boże, mój Boże,
szukam Ciebie i pragnie Ciebie
moja dusza. Ciało moje tęskni za
Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca
wody. Chociaż czasem tak sobie
myślę, że to nie my szukamy,
tylko Bóg cały czas próbuje nas
odnaleźć. Do nas należy tylko
otwarcie drzwi. Nic więcej, po
prostu pozwolić żeby Chrystus
nas odnalazł.
Pamiętam i będę pamiętać
o Tobie. Powodzenia!
szary
Przegapiłeś, któryś z odcinków
serii „Boże bliski…”? Nic straco-
nego! Wszystkie artykuły znaj-
dziesz na stronie redakcji:
goodnewsonline.pl, w dziale:
Stałe rubryki.
A już w następnym numerze
pierwszy artykuł z nowej serii
esejów religijnych zatytułowa-
nej: „Starzec z Emaus”
Boże bliski... cz. 12.
ZakończenieZakończenie
Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca wody. Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni, by ujrzeć Twą potęgę i chwałę. Twoja łaska jest cenniejsza od życia, więc sławić Cię będą moje wargi. Będę Cię wielbił przez całe me życie i wzniosę ręce w imię Twoje. Moja dusza syci się obficie, a usta Cię wielbią radosnymi wargami, Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu i o Tobie rozważam w czasie moich czuwań. Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie: „Do Ciebie lgnie moja dusza, prawica Twoja mnie wspiera”.
Choć inicjatywa wydawnicza GoodNews`a dynamicznie się rozwija ciągle jeszcze pozostaje wiele do zrobienie. Dzięki Wam, Drodzy
Czytelnicy kolejne numery wzbogacają się o interesujące artykuły, opowiadania i wiersze. Coraz więcej ludzi śpieszy nam z pomocą
za co serdecznie DZIĘKUJEMY. Zasięg GoodNews`a stale wzrasta dzięki sieci internetowej, przez co otwierają się nowe możliwości
rozwoju. Czekamy na Ciebie, na Twój zapał i pomysły! Liczymy na Twoją pomoc. Niech GoodNews stanie się naszym wspólnym
dziełem!