1 BRODY Z KOSMOSU

24
1 BRODY Z KOSMOSU

Transcript of 1 BRODY Z KOSMOSU

Page 1: 1 BRODY Z KOSMOSU

1BRODY Z KOSMOSU

Page 2: 1 BRODY Z KOSMOSU

4 2426

2830

38

3234

681214

1618

Liga SprawiedLiwości: Bogowie i potworyBruce Timm wrócił i zrobił kolejną animację z Batmanem i Supermanem. Jest tam też Wonder Woman. Czy jest też dobrze?

SpoJrZeNie Na „BLacK Mirror”Czy znacie ten brytyjski serial?Może powinniście?

KraJoBraZ po craigUCraig. Daniel Craig. Czasami także James Bond. Ale co będzie, jeśli odejdzie w stronę zachodzącej Wielkiej Brytanii?

gwieZdNe woJNy: chwiLe Bycia faNeMA czy Ty pamiętasz gdzie byłeś, gdy Han i Chewie wrócili do domu?

wieLKi BaśNiowy croSSoverSeria „Baśnie” dobiegła końca. Ale w międzyczasie dorobiła się kilku spi-noffów. Co się stanie gdy takie „odpry-ski” ponownie połączą się z głównym cyklem?

Zło JeSZcZe dychaAsh ponownie walczy z martwym złem. A Bartosz Czartoryski obserwuje.

wywiad Z KoNradeM oKoŃSKiMZaprosiliśmy najsympatyczniejszego czło-wieka w komiksowej części Internetu i po-stawiliśmy go przed naszym najlepszym gliniarzem. Koko się nie złamał. Co za gość!

Star warS w doMU poMySłów

Marvel przejął licencję na gwiezdnowoj-nenne komiksy. Co dla nas szykuje?

wywiad Z JacKieM drewNowSKiM

Przepytaliśmy redaktora naczelnego magazynu „Star Wars Komiks”, a on nam udzielił wielu odpowiedzi!

Za garść pytaŃ: łUKaSZ MaZUr

Nasz człowiek w Image Comics, samo-zwańczy Papież Komiksu, wpadł w bro-date sidła

NaJLepSZe KawałKi JaSoNa aaroNa

Jasona Aarona powinniście znać. A oto lista z jego najlepszymi daniami.

Za garść pytaN: KatarZyNa NieMcZyK

W Marvelu też mamy swoich ludzi. na brodatych łamach znajdziecie odpowie-dzi autorki ilustracji do „Mockingbird”.

aMiga: pięKNa trZydZieStoLetNia

Superkomputer kończy bardzo dużo lat.

receNZJeDuża ilość naraz, można by rzec!

Backstreet’s back, alright!Wróciliśmy: Epizod III. Znów – po długich bojach o prawdę, sprawiedliwość oraz broda-ty styl życia – wjeżdżamy na drogę gniewu z naszym magazynem. I po raz kolejny uda-ło nam się zaprosić do współpracy świetne pióra z różnych dziedzin popkultury. Co znaj-dziecie w środku? Wspominkowe przemyślenia o legendarnej Amidze, felieton poświęcony Craigowemu Bondowi, bajeczne „Baśnie”, powrót Asha Williamsa i kroczącego za nim martwego zła (tym razem na małym ekranie), wywiad z Konradem „Koko” Okońskim, zasypanie pytaniami świeżo umarvelowionej Kasi Niemczyk i wyimagenowanego Łukasza Mazura, najlepsze kawałki Jasona Aarona, brytyjski fenomen telewizyjny, worek recenzji komiksowych oraz dużo, duuuuuużo Gwiezdnych wojen w różnych kombinacjach. Chwilę to trwało, ale odpaliliśmy wysłużonego Sokoła Millennium, wróciliśmy i chcemy wam ukraść trochę czasu. Otwórzcie nam drzwi, nie gryziemy.

Jeśli spodoba wam się nasza mała-wielka publikacja, to prosimy o udostępnianie jej znajomym/rodzi-nie/wrogom/amazonkom z księżyca/strażnikom galaktyki, dzięki czemu naładujecie naszą twórczą Genki-Damę przed kolejnym atakiem.

Redakcja

redakcja: Radosław Pisula, Robert Sienicki • opracowanie graficzne i skład: Robert Sienicki • gościnnie napisali dla nas: Bartek „Burzol” Burzyński, Bartosz Czartoryski, Adam Flamma, Julian Jeliński, Kamila Kowalczyk, Marcin Łuczak, Rafał Trojanowski, Marcin Waincetel, Michał Wolski, Tomasz Żaglewski www.outerspacebeards.blogspot.com • 1 marca 2016, wrocław

RZECZY W ŚRODKU• Przygotowaliśmy bardzo dużo materiału dotyczącego Deadpoola, ale z różnych przyczyn postanowiliśmy nie wrzucać go do magazynu

2 3BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Page 3: 1 BRODY Z KOSMOSU

4 5BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

epickimi (niczym zderzenie muchy z szybą) wydarze-niami, crossoverami, ekskluzywnymi seriami i przy-godami godnymi Herkulesa (jednak nie serialowego czy mitycznego – ale tego z siedemnastowiecznej Francji, który umarł dwa dni po urodzeniu)? Cóż, przede wszystkim dlatego, że Timm skutecznie po-stawił na to samo, co zadziałało w wielbionym bar-dziej niż Przyjaciele serialu animowanym z lat 90. – na zbudowanie historii dla dzieci, która bardziej spodoba się nastolatkom i dorosłym.

Są zatem (podobnie jak w Batman: The Animated Se-ries) trzy najważniejsze elementy tej nowej historii, które czynią z Gods and Monsters co najmniej do-bry produkt, do którego będzie się z chęcią wracać: 1) świat, 2) konstrukcja bohaterów, 3) pozorna pro-stota..

Świat

Czy chcę wkraczać w nowy świat, który od pierwszej strony upstrzony jest miliardem bohate-rów, trylionem złoczyńców, nierealistycznie skom-plikowanymi relacjami i tonami ekspozycji w dialo-gach? Oczywiście, że nie (czytacie to, twórcy New 52?). Chcę dostać uniwersum, które mnie zaintry-guje, w którym znajdzie się miejsce na nowe po-mysły, ale nie będą mi wpychane do gardła na siłę z karteczką „patrz jacy jesteśmy pomysłowi!”. Chcę stopniowego wprowadzania nowych rozwiązań, chcę

Triumfalny powrót Bruce’a Timma Najpierw pojawiła się informacja, że Bru-ce Timm pracuje nad nową animacją dla DC. Wśród fanów zapanowała powszechna euforia (nie ma co ukrywać – fani bardziej „jarali się” nadejściem tej animacji, niż mrocznym mrokiem Batmana v. Super-mana). I każdy kolejny news tylko podsycał poziom ekscytacji. Nie tylko zupełnie nowa historia, ale i całkiem świeży świat z nowym Supermanem, Bat-manem i Wonder Woman. Wszystko kwitnące, pięk-nie i pachnące. Czego chcieć więcej?

Twórcy nowej inkarnacji Ligi Sprawiedliwości podjęli świetną decyzję – zamiast przygotować jeden pełnometrażowy film animowany, wypuścili wcze-śniej darmowe, krótkometrażowe historie dla każ-dego z trzech bohaterów oraz przez miesiąc, przed samą premierą, komiksy uzupełniające opowieść z Gods and Monsters. Żadna z tych fabuł nie była niezbędna, by zrozumieć film, ale jednocześnie po-zwalała lepiej wczuć się w świat, który Timm (i Alan Burnett w wersji filmowej lub J.M. DeMatteis w wer-sji komiksowej) próbował zbudować. Tworzenie do-datkowych historii umiejscowionych w tym samym, nowym uniwersum, mających rozwijać wątki z głów-nej historii nie jest niczym wyjątkowym i Timm nie wymyślił koła. Ale te kilka historii – zarówno komik-sowych jak i filmowych – obroniło się klimatem, po-mysłowością i umiejętnością zaintrygowania fanów.

Dlaczego zatem warto sięgnąć po Gods and Monsters, gdy DC nieustannie „raczy” nas wielkimi,

pozostawienia niedopowiedzeń, chcę iskierek, a nie nieustannych wybuchów jądrowych. I dokładnie taki jest świat Bogów i potworów. Choć bazuje na „stan-dardowym” uniwersum DC i mógłby być upstrzony odniesieniami i zapożyczeniami (a każda scena by-łaby „komentarzem” do tegoż uniwersum), woli roz-wijać się wokół kilku podstawowych elementów je definiujących (np. inna genealogia Supermana, czy rola Lexa Luthora). To nie znaczy, że rezygnujemy z możliwości zabawy z „klasycznymi” postaciami, ale używamy ich inteligentnie. W ten sposób udaje się twórcom uzyskać efekt, jakby odpowiadali na py-tania zadawane przez odbiorców w trakcie lektury/seansu, które powinny im się nasuwać („Skoro Su-perman jest taki arogancki, to jak będzie go trakto-wać opinia publiczna?”). Bogowie i potwory dają nam niezwykle interesujący świat – uniwersum, do któ-rego z chęcią wkroczymy za rok wraz z nowym mini-serialem.

Bohaterowie

O bohaterach Batman: The Animated Series mówiło się, że są niezwykle „ludzcy” i z łatwością mogliśmy zrozumieć ich motywacje, przywiązać się do nich, a nawet współczuć złoczyńcom (histo-ria Harveya Denta niech będzie pierwszym z brze-gu przykładem. Kto nie widział, niech szuka!). Czy równie trójwymiarowe są postacie z Bogów i potwo-rów? (Jeszcze) nie, ale jesteśmy blisko. Odrobinę zaniedbana (głównie w filmie) jest Wonder Woman, ale nie możemy tego powiedzieć o Hernanie Guerra (Supermanie) i Kirku Langstromie (Batmanie). Obu bohaterom daleko do prostych protagonistów-wy-dmuszek. Udało się też uniknąć najprostszych re-interpretacji: Superman to tylko arogancki dupek z powodu swojej siły (świetnie radzi sobie z tym ko-miks, ale i w filmie widzimy lewicowe, antysystemo-we odcienie jego charakteru); Batman zaś jest sobą, tyle że zabija złoczyńców (zamiast tego dostajemy to samo pytanie – kiedy/czy Batman zatraci swoje człowieczeństwo, ale postawione w nowych oko-licznościach). Zatem, choć jest co poprawiać, nowa Liga Sprawiedliwości przywiązuje do siebie, a zatem podąża tropem starszej, animowanej siostry (a mnie wreszcie kupiła jakakolwiek wersja Supermana, przypominająca mi trochę Malcolma X obdarzone-go supermocami). W dodatku nowa dynamika relacji Superman/Batman wciąga i wreszcie przynosi nam sytuację, gdzie to nie Mroczny Rycerz ma rację (nie oburzaj się, samotny fanie Supermana).

Pozorna prostota Nowa Liga Sprawiedliwości ma tylko trzech członków, a film nie koncentruje się na dziesięciu arcyłotrach, tylko na jednym (czy aby na pewno?). Dostajemy dość linearną, klasyczną fabułę bez spe-cjalnych niespodzianek. Zarówno komiks jak i film zdają się opowiadać dość proste historie i jest to ce-lowy zabieg. Ta prostota wybrana została po to, by pozostawić miejsce na rozwój bohaterów, wyjaśnie-nie motywacji złoczyńców i budowanie relacji mię-dzy nimi. I choć można trochę na te elementy pona-rzekać, to i tak otrzymujemy porządną podstawę dla dalszych historii. To zaś czyni z Gods and Monsters bardziej preludium, przystawkę, która zaostrza ape-tyt na przyszły rok i kolejne odsłony serii.

Werdykt

Fanów Bruce’a Timma nie trzeba przekony-wać do nowej Ligi Sprawiedliwości – i tak sięgną zarówno po komiks jak i film. Pozostali także nie po-winni się wahać – Bogowie i potwory nie pretendują do miana najlepszej animacji ze studia DC wydanej w 2015 roku, ponieważ pozostawiają daleko w tyle Batman kontra Robin, Ligę Sprawiedliwości: Tron Atlantydy, czy Batman Unlimited: Zwierzęcy instynkt. Jedyną grupką mającą predyspozycję do znielubie-nia tej animacji stanowią psychofani arcyboskiego Batmana, którzy pewnie z trudem zaakceptują Kirka Langstroma. Ale, szczerze powiedziawszy, może to i lepiej – niech nie wychodzą ze swojej piwnicznej świątyni Nietoperza.

tekst:JULIAN JELIŃSKI

Page 4: 1 BRODY Z KOSMOSU

BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU 7

Wpatrujesz się w hasło. Siedzisz spokojnie, tak jak zawsze próbujesz ogarnąć całość wzrokiem. Szkoda tylko, że ekran jest potłuczony, a w pękniętych kawał-kach już za chwilę odbije się fragment koszmaru. Co gor-sza, bardzo realnego. Tak przynajmniej zwiastuje logo serialu „Black Mirror”, produkcji spod znaku sci-fi, która z pewnością jest science, ale chyba coraz mniej fiction...

Ktoś może uznać, że w takiej zapowiedzi jest nadmierna przesada, a gra na wysokich emocjach su-geruje tanią sensację. Charlie Brooker, pomysłodawca rzeczonego widowiska, swoje cywilizacyjne przestrogi zawiera jednak nie w ramach kaznodziejskiego wywo-du, lecz celnych spostrzeżeń reportera. Brytyjski satyryk dzieli się bowiem przestrogami, przyczyną których są technologiczne kajdany współczesnych społeczeństw. Tyle że ludzie obezwładniają się sami.

Choć rzadko kiedy samowolnie zaprzestaję poznania popkulturowych dóbr, w tym przypadku było inaczej. „The National Anthem”, pierwszy odcinek se-rialu zapoczątkowanego w 2011 roku, zadziałał na tyle mocno, że zapragnąłem natychmiastowego odwyku. Medialny terroryzm, granice twórczej swobody i pew-na... świńska sprawa, wywołały konsternację. Pierw-sza dawka kontrowersyjnego widowiska została jednak przyjęta, dlatego niedługo potem wróciłem po więcej.

Dlaczego? Brooker wyzwala naprawdę skrajne emocje, przefiltrowane przez mass-media czy ekspe-rymenty naukowe, których zwieńczeniem jest trage-dia. Bardzo kameralna. Osobista. Dotycząca zazwyczaj jednego, konkretnego człowieka. Takich przypadków poznaliśmy do tej pory siedem, szczęśliwa liczba zosta-nie jednak wkrótce zwielokrotniona, ponieważ Netflix oficjalnie zamówił już 12-częściową kontynuację. Czego możemy się zatem spodziewać?

Wszystkie dotychczasowe odcinki można było-by uznać za bardzo sugestywne przepowiednie tego, co może nastąpić w umownej, ale raczej niedalekiej przy-szłości. Wyobrażony świat nie różni się znacząco od dzisiejszych realiów, chociaż czasami dochodzi w nim do pewnych zaskakujących modyfikacji. Ludzie korzy-stają na przykład ze zwykłych smartfonów, ale także oprogramowania rejestrującego wspomnienia. Dobre, jak i złe chwile, którymi można manipulować na własny użytek.

Wokół takiego pomysłu toczy się właśnie ak-cja „The Entire History of You”, gdzie małą scysję małżon-ków przeobrażono w przerażającą wiwisekcję ludzkich sumień. Człowiek, który pamięta i rejestruje wszystko co widział, staje się po troszę maszyną. Defektem są jednak uczucia. Bo choć łatwo jest wtedy przeanalizo-wać i określić czyjąś zdradę, trudniejsze, jeśli w ogóle możliwe, będzie wybaczenie. Perfekcyjne oprogramo-wanie nie ubezpiecza przecież przed porywczością.

Scenariusze utrwalają także szerszą perspekty-wę. W „Fifteen Milion Merits” świat funkcjonuje niczym globalny supermarket. Ludzie działają automatycznie, płacąc za wszystko wirtualnymi kredytami. Motywacją jest zaś chęć zaistnienia i sławy, a jeśli marzenie zrodziło się w głowie ukochanej dziewczyny... pewien mężczyzna postanawia niemalże poświęcić swoje życie. Egzysten-cja i uczucia symbolizowane przez walutę? Miłość bywa jednak bardzo ślepa.

W tym też miejscu można by wysunąć pewien zarzut. Wizje Brookera skonstruowane są czasami z bardzo prostych środków przekazu. Medialne mani-pulacje prawie zawsze toczą się w wielkich studiach, a społeczną obojętność wobec czyjejś tragedii zobrazo-wano przez grupę ludzi zapatrzonych w elektroniczne komunikatory. Z drugiej strony, wszystko jest przez to czytelne, wiarygodne, prawdziwe. Dowody? Wystarczy wyjść na ulicę.

Twórcy widowiska są jednak świadomi ewentu-alnych niebezpieczeństw, które na dłuższą metę wiąza-łyby całość klamrą banalności. Nic zatem dziwnego, że odcinki bywają nasączone czarnym humorem, a ironia losu puentuje zmagania bohaterów. Tak też szlachetny, acz naiwny bunt przeciwko telewizyjnemu dyktatowi obraca się w show („Fifteen Milion Merits”), a proces o zbrodnię - w spektakl z udziałem żywo reagującej pu-bliczności („White Bear”). Cena postępu.

„Black Mirror” nie ma jednak pretensjonalnego tonu. Sam Brooker mówi zresztą, że wrogiem człowie-ka nie jest technologia. Zatroskanie Brytyjczyka wynika z jej nadmiernego wpływu, tudzież uzależnienia w korzy-staniu z cywilizacyjnych dobrodziejstw. Co ważne, tema-tyczny zakres problemów ujęto w różnych konwencjach. Czasem jest to niemalże polityczny thriller czy film sen-sacyjny, innym razem historia miłosna.

Najmocniej w pamięci rezonuje właśnie ten ostatni rodzaj opowieści. Przynajmniej w mojej. Zawsze uważałem, że przejmującą siłę zmian najlepiej jest widać na osobowym przykładzie. W tym serialu telewizyjnym trudno mówić o całych społeczeństwach, geniuszach zła, którzy kontrolują nasze życie. To my, nie radząc sobie za-zwyczaj z przemożnym wpływem postępującego świata, odpowiadamy za konsekwencje naszych działań. Ale nie tylko.

Wyjątkowo przejmująca jest na przykład historia kobiety, która tracąc ukochanego pogrąża się w żałobie („Be Right Back”). Okazuje się, że w świecie jutra nic nie musi być ostateczne – nawet śmierć. Jak wygląda rela-cja, gdy android poruszany wspomnieniami, stara się do-skonale imitować zmarłą osobę? Współczesną, toksycz-ną samotność doskonale nakreślono zresztą niedawno w filmie „Ona” Spike’a Jonze’a, w serialu Brookera opra-cowano zaś nową perspektywę. Wskrzeszenia. I terapii.

Sygnalizując treść, nie chcę wybiegać zbytnio w przyszłość. Rzeczywistość „Black Mirror” może powo-dować jednak bardzo emocjonalne podejście do losów poszczególnych postaci. Stechnicyzowanie prowoku-je pytania na dzisiaj, bo po seansie, w czarnym ekranie odbijają się przecież nasze wizerunki. Także w opowieści „White Christmas”, gdzie bez przebaczenia można zostać zablokowanym na trwałe. Nie tylko wirtualnie.

Jeśli fantastyka naukowa może równocześnie fascynować i budzić trwogę, to jest tak właśnie w tym przypadku. Chociaż liczy się przede wszystkim opowieść, a jawną inspiracją do niezwyczajnych historii zwyczaj-nych ludzi jest legendarna „Strefa mroku”, ma się wraże-nie, że poza rozrywkowym charakterem ważna jest także przestroga. Zanim przewrócisz kartkę, zapamiętaj ten ty-tuł. Ciągle fiction, ale zastanawiająco bliskie science. Jak? Przejrzyj się w czarnym lustrze.

Spojrzenie na

Lustereczko, powiedz... czy bać się przyszłości?

6

tekst:marcin waincetel

Page 5: 1 BRODY Z KOSMOSU

9BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU8

„Mam to w d…pie” – używając właśnie tej kultowej wypowiedzi Rhetta Butlera z „Przemi-nęło z wiatrem”, Daniel Craig miał odpowiedzieć jednemu z dziennikarzy, który próbował skłonić aktora do skomentowania przyszłości Jamesa Bonda. Na podstawie licznych wywiadów, których Craig udzielał jakiś czas temu przy okazji premiery filmu „Spectre”, nie ulega wątpliwości, iż jest on wyraźnie zmęczony franczyzą i najprawdopodob-niej przekaże pałeczkę komuś innemu, choć wcze-śniej zarzekał się, że chce zagrać w jak najwięk-szej możliwej liczbie Bondów. Znużenie postacią 007 nie jest czymś specjalnie nowym w historii serii – Sean Connery opuszczał franczyzę (po raz pierwszy) kiedy globalna fiksacja na jego punkcie zaczęła zahaczać o zachowania patologiczne, a po raz drugi, gdy producenci zgodzili się sfinanso-wać jego dwa dowolne projekty filmowe w zamian za jeden, ostatni występ w roli Bonda. Nie ulega jednak wątpliwości, iż zmiana warty w przypadku służby jako filmowy agent Iana Fleminga jest do-niosłym wydarzeniem dla popkultury, które skła-nia do podsumowań dotychczasowej spuścizny oraz snucia przypuszczeń na temat kontynuacji. Poniżej chciałbym zatem zastanowić się nad kon-dycją postaci, którą (prawdopodobnie) porzuci Da-niel Craig oraz możliwymi scenariuszami powrotu agenta 007.

Epoka Daniela Craiga jako agenta 007 zo-stanie zapamiętana jako czas Bonda emocjonal-nego oraz wyjątkowo introwertycznego. I choć podobna formuła nie sprawdziła się w latach 80., kiedy bezskutecznie próbował przekonać do niej widzów Timothy Dalton (najbardziej niedoceniany odtwórca roli tajnego agenta), to jednak dosko-nale odnajduje się w okresie mrocznych (czasem aż do przesady) (anty)bohaterów, którzy zdomi-nowali dzisiejsze kino i telewizję. Warto jednak podkreślić, iż – poza jednym wyjątkiem – Craig ani razu nie pozwolił sobie na całkowite odpusz-czenie charakterystycznych cech charakteru 007. W „Casino Royale” jest pewnym siebie zabijaką, w „Skyfall” jednoosobową armią, a w „Spectre”

ponownie wskakuje w buty uwodzicielskiego dżentelmena-szpiega. Jedynie „Quantum of so-lace” przyniósł zbytnie rozhisteryzowanie Bon-da, smętnie wpatrującego się po pijaku w zdjęcie zmarłej ukochanej. Cóż zatem może nas czekać dalej w kwestii ewolucji charakteru agenta? Od-powiedź na to pytanie da nam zapewne rozłożo-ne w czasie rozliczenie „Spectre” – jeśli widow-nia zaakceptuje równie mocno powrót „starego” Jamesa w nowym wydaniu, co zaakceptowała Bonda „odradzającego się” w „Skyfall”, to może-my liczyć na tymczasowe zarzucenie pogłębiania portretu psychologicznego Bonda. W innym przy-padku grozi nam niestety mniej lub bardziej ku-lawe eksploatowanie wątków emocjonalno-ro-dzinnych, co raczej nie sprawdzi się na dłuższą metę z punktu widzenia serii.

Elementem, który zdecydowanie wyma-gać będzie poprawy w przyszłych odsłonach przygód 007, są postacie kobiecie. Właściwie je-dyną ciekawą bohaterką na przestrzeni czterech Bondów Craiga pozostaje Vesper Lynd w wyko-naniu Evy Green. Tylko w tym przypadku mamy do czynienia z postacią w pełnym znaczeniu tego słowa – kobietą, która nie zachowuje się jak mor-derczo-seksualny robot. Oczywiście spora w tym zasługa samego Fleminga, który już w książko-wym „Casino Royale” obdarzył Vesper nutą wy-różniającej się indywidualności. Heroiny w po-zostałych filmach zrealizowanych na przestrzeni ostatnich lat niestety zawodzą. W „Quantum of solace” mamy przepiękną, lecz jednocześnie naj-bardziej chyba bezbarwną od czasów Tanyi Ro-berts w „Zabójczym widoku” Gemmę Arterton, której bohaterkę – Strawberry (?!) Fields – wpro-wadzono chyba tylko dlatego, iż potrzebna była panienka, którą dałoby się zabić w stylu „Goldfin-gera”. Camille, odgrywana przez Olgę Kurylenko, to niby główna towarzyszka Bonda, która jedynie w domyśle niestety ma być kimś na pozór silnej kobiety-agenta szukającej zemsty. W rezultacie musi ona jednak pobierać lekcje u 007 w zakresie „psychologii zabójstwa” i radzenia sobie z traumą po zabiciu człowieka, a kiedy w finale filmu za-miast powędrować z Jamesem do łóżka pozwala sobie jedynie ukraść całusa, widownia dzieli się na część oddychającą z ulgą i przecierającą oczy z niedowierzania. „Skyfall” to przypadek szcze-gólny – tu „dziewczyną” Bonda, czyli bohaterką wymagającą ratunku, okazuje się sama M. I choć Judi Dench nie wygląda na osobę, która nie po-trafiłaby sama o siebie zadbać, to jednak ten swoisty twist fabularny skutecznie zaburza kla-syczną konstrukcję bondowskiego romansu. Jego namiastką jest wątek Severine – byłej prostytut-ki i kochanki nikczemnego Silvy, która podobnie

K r a j o b r a zp o C r a i g u

tekst:tomasz żaglewski

Page 6: 1 BRODY Z KOSMOSU

10 11BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

staci „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” oraz „Tylko dla towich oczu”). Podobnie w przypadku Craiga, stosunkowo najbardziej „klasyczne” „Casino Royale” zastąpiło bardziej kameralne „Quantum of Solace”, po których nastała epoka majestatyczne-go „Skyfall” i przede wszystkim „Spectre”. Jeśli se-ria przygód agenta 007 rządzi się jakimiś prawami ekonomiczno-fabularnymi, a jestem przekonany, że tak, to po hiperwidowiskowym i stanowiącym wyraźne odwołanie do przeszłości cyklu „Spectre” pojawi się Bond, który znów zwróci się w stronę kameralnego realizmu – nie będzie to już z pewno-ścią kolejna geneza postaci, lecz może film, który znów spróbuje odkryć nowe obszary dla bohatera Fleminga (tak jak uczyniły to wcześniej „Goldeneye” czy „Casino Royale”).

Na tle powyższych obserwacji sądzę zatem, iż istnieje jedna jedynie pewna przesłanka dotyczą-ca kolejnych losów filmowego agenta 007. Umber-to Eco, pisząc swój słynny esej dotyczący przygód Bonda i porównując je do partii szachów, przewidy-wał, że cykl Fleminga, a za nim kolejne filmowe od-słony, to rodzaj powtarzalnej przyjemności, w któ-rej wszystko i nic jednocześnie nie może pozostać dokładnie takie samo. Ta przepowiednia dotycząca Bonda realizuje się z powodzeniem do dziś, co po-zwala mi bezpiecznie założyć, że ktokolwiek zo-stanie Bondem po Craigu, wciąż pić będzie wódkę martini i przedstawiać się słowami: „Bond. James Bond”. No chyba, że czeka nas powtórka z „Quan-tum of Solace”, gdzie po raz pierwszy – i oby ostatni – owa magiczna niemalże formuła się nie pojawiła.

Czy wspomniałem już, że to słaby film?

ny, że łatwo dający się wprowadzić w wytarte kli-sze i schematy. Odpowiedzią na bolączki sprzed 20 lat okazał się zwrot w kierunku fabuł dotyczą-cych zagrożenia przychodzącego z wewnątrz za-chodniego świata – kolejno zatem Pierce Brosnan walczył ze zdrajcą w szeregach MI6, szalonym magnatem mediów, dziedziczką zachodniego kon-cernu naftowego współpracującą z poszukiwanym zamachowcem i wyedukowanym na zachodnich uczelniach szalonym synem północnokoreańskie-go generała. Trop ten zdawały się podjąć na po-czątku Bondy z udziałem Craiga – na czele z Domi-nicem Greenem, szefem fundacji pro-ekologicznej i Silvą, byłym agentem brytyjskim i cyber-terrory-stą. Wyraźnie widać jednak, że coś w tej formule ulega zmianie. Z jednej strony następuje powrót w kierunku fantazji na temat ogólnoświatowej, wszechogarniającej i wpływowej organizacji kry-minalnej (w postaci Quantum i Spectre), z drugiej zaś uwidaczniają się silne aluzje do nieprzystawal-ności romantycznego mitu tajnego agenta w dobie wojen toczonych najczęściej na internetowych łą-czach. Mariaż obu powyższych tropów, który wy-daje się dość karkołomny, ma stanowić główną oś wydarzeń w „Spectre”. I ponownie zatem na-leżałoby stwierdzić, iż w zależności od sukcesu ostatniego filmu spółki Sam Mendes-Daniel Craig zależy w znacznej mierze dalszy kierunek ewolucji fabuł bondowskich. Dostrzegam jednak pomiędzy epoką Craiga a Connery’ego i Moore’a pewną za-leżność, która także może podsunąć nam pewne wyobrażenia o kolejnych odsłonach serii. Otóż w przypadku Connery’ego i Moore’a po stosunko-wo „prostolinijnych” filmach inicjujących ich epokę jako agenta 007 („Dr No” i „Żyj i pozwól umrzeć”) pojawiały się filmy bardziej ascetyczne i brutalne („Pozdrowienia z Rosji”, „Człowiek ze złotym pisto-letem”), aby następnie osiągnąć apogeum kariery obu aktorów w formie widowiskowych spektakli („Operacja Piorun” i „Żyje się tylko dwa razy” oraz „Szpieg, który mnie kochał” i „Moonraker”) po któ-rych następował radykalny zwrot ku skromniej-szym oraz bardziej realistycznym formom (w po-

jak panna Fields z „QoS” istnieje tylko po to, aby wskazać Bondowi łódź, która może go zabrać do kryjówki łotra. „Spectre” nie przyniosło jakiejś wyraźnej zmiany, jako że i Monica Bellucci i Lea Seydoux zyskują zwyczajnie za mało czasu ekranowego lub miejsca w scenariuszu, by zaistnieć jako coś więcej, niż kolejne seks-zabawki. Panom scena-rzystom radziłbym zatem, aby spróbowali powrócić do po-staci Vesper Lynd nie w celu jej bezmyślnego kopiowania, lecz przypomnienia sobie, iż dziewczyna Bonda również może zostać obdarzona charakterem i logicznym miejscem w strukturze scenariusza.

Rzeczą wyraźnie wyróżniająca się na plus w przy-padku Bondów Craiga są czyhający na niego złoczyńcy – odgrywani przez aktorów charakterystycznych, którzy (ponownie, poza jednym wyjątkiem) potrafili w swych kre-acjach wzbudzić pewną dozę demoniczności. Znów jednak warto powrócić w tym momencie do książek Fleminga – autor literackiego Bonda tworzył bowiem swoich anty-bohaterów pod kątem specyficznego klucza, jakim była „monstrualność”, rozumiana zarówno jako właściwość psychologiczna, jak i fizyczna. Wrogowie Bonda powieścio-wego to megalomaniacy, szaleńcy, psychopaci i zbrodnia-rze, dla których symbolicznym wyrazem ich demonicznej natury okazują się efektowne skazy cielesne. Może i jest to prostacki zabieg, lecz w przygodach 007 sprawdza się znakomicie – płaczący krwią Le Chiffre w „Casino Royale” i ukrywający zdeformowaną twarz Silva w „Skyfall” to jedni z najciekawszych adwersarzy Bonda. Ciekawią oni nie tylko na poziomie zimnej kalkulacji i bezwzględności, lecz także jako świetnie dające się „sfilmować” postacie potworów. Wspomnianym wyjątkiem jest tu oczywiście Dominic Green w wykonaniu Mathieu Amalrica, którego pozbawiona jakie-gokolwiek charakterystycznego elementu rola w „Quantum of Solace” lokuje się wśród najłatwiej dających się zapo-mnieć przeciwników Bonda – tuż obok Kristatosa z „Tylko dla twoich oczu” i Kamala Khana z „Ośmiorniczki”. Christoph Waltz w „Spectre” powtarza zasadniczo swój wcześniejszy występ w „Bękartach wojny”, co powinno stanowić zado-walające minimum. Recepta dla twórców na przyszłość jest zatem prosta – myślcie o kolejnych złoczyńcach nie tylko przez pryzmat ich działania, lecz także i wyglądu. Choć przyznam, że istnieje tu wiele min, na które łatwo wpaść poszukując odpowiednio „demonicznych” aparycji. Pierwszą z brzegu jest postać Severana Hydta z powieści „Carte Blanche” Jeffery’ego Deavera, którego „zła natura” znajduje swe odbicie w… zapuszczonych paznokciach.

Dochodzimy wreszcie do kwestii ostatniej, ale i naj-ważniejszej – konstrukcji przyszłych przygód agenta 007. Paradoksalnie, pomimo diametralnie odmiennej sytuacji ekonomicznej serii, producenci stoją obecnie przed tym samym problemem, jaki pojawił się na początku lat 90. Wówczas trudnością okazał się brak klasycznego „złego”, którym dla Fleminga niezmiennie był Związek Radziecki. Obecnie ów „zły” istnieje – jest nim szeroko rozumiany światowy terroryzm – lecz jest to wróg na tyle efemerycz-

Page 7: 1 BRODY Z KOSMOSU

12 13BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Wczesna wiosna 2005. Uczę się do matury, którą potem zdam z  zu-pełnie przeciętnymi wynikami. Zrywam się wcześniej przed wyjściem do szkoły, żeby zobaczyć finalny zwias- tun Epizodu III. Wtedy prawie nic o  tym filmie nie wiziałem, bo postanowiłem nie czytać spoilerów. Och, ileż tam było emocji. Ten moment zwiastuna, gdy pokazują atak szturmowców-klonów na Świątynię Jedi, a  Imperator Palpatine, już ze zdeformowaną twarzą, wydaje rozkaz 66. Ekscytujące! Nigdy nie zapomnę tego seansu.

Wiosna 2002 roku. Jest sobota, ja siedzę w  biurze mojego taty i  korzy-stam do woli z  internetu. W  domu nie miałem tej swobody, bo żeby coś sprawdzić w  sieci trzeba było rodzicom wyłączyć telefon, żeby się pod-łączyć do internetu modemem. Ściągam najnowszą wersję odtwarza- cza Quick Time, bo tylko w  ten sposób mogę obejrzeć nowy zwiastun Ataku klonów. To nie były proste technologie, nikt nie marzył jeszcze o  odtwarzaniu wideo dobrej jakości na stronach interne- towych, a  odtwarzacz Quick Time nie był taki banalny, ponieważ HD i pełny ekran od-twarzał tylko w wersji płatnej. Ale po godzinach zmagań udało mi się obejrzeć trailer. Ten znakomity montaż, szczególnie w finale zwiastuna, gdy wszyscy Jedi pojawiają się na tajemniczej arenie, pełnej obcych insektoidalnych stwo-rów. I  Mace Windu ma fioletowy miecz świetlny! Nigdy nie zapomnę tego seansu.

Ze wszystkich tych zwiastunów prawdopodobnie właśnie ten najnowszy, drugi zapowiadający Epizod VII, ten z  pojawieniem się Hana Solo, za-działał na mnie najmocniej. Wywołał we mnie dużo uczuć na raz: euforię , wzruszenie, rozedrganie emocjonalne. Potem okazało się, że nie byłem je-dyny. Zadziałał tak na tysiące osób na konwencie Celebration w  Kalifornii. Kathleen Kennedy, obecna szefowa Lucasfilm, do dziś twierdzi, że się wtedy popłakała. Zadziałał tak na fanów na całym świecie. Podczas zeszłorocznego Pyrkonu oglądaliśmy ten zwiastun na moim telefonie, w  sporej grupie fa-nów Star Wars....przynajmniej dwadzieścia razy. Przy piwie, na prelekcjach, wieczorem nad Wartą. Ten Pyrkon, ten zwiastun, ten mój telefon stały się jednym ze wspomnień.

Nigdy nie zapomnę tego seansu. Nigdy nie zapomnę wszystkich tych seansów. I  tak sobie myślę, że chyba o  to chodzi w  byciu tak zaangażowanym fanem Star Wars. Nie chodzi o to, że bez przerwy oglądamy tylko te siedem filmów, czekając na premierę ósmego i spin-offów. Nie chodzi o ogromne drogocenne kolekcje książek, komiksów, LEGO, ani kolekcjonerskich kart z  lat 90. Nie chodzi nawet o to, że mam w garderobie każdy rodzaj ubrania z Gwiezdnych wojen, w tym koszulek z krótkim rękawem na przynajmniej 3 tygodnie.

Bycie fanem Star Wars to chwile.

To wielkie oczekiwanie.

To te momenty na zjazdach i konwentach fanów, gdzie przyjaciele i znajomi porozjeżdżani po całym świecie spotykają się, żeby porozmawiać o  ulubio-nych sprawach.

To te chwile, gdy jakiś tam fikcyjny świat, coś co w jakimś stopniu towarzyszy mi codziennie, nagle staje się rzeczą najważniejszą

Oby więcej było takich dobrych chwil w przyszłości... A przy takim tempie ja-kie zapowiada Disney, mogę się spodziewać regularnych ekscytujących wspo-mnień.

Jest późna wiosna 2015 roku. Siedzę sobie spokojnie przy piwie z  grupą znajomych, jak zwykły człowiek. Nagle w  telefonie dostrzegam po-wiadomienie o  smsie. Zrządzeniem losu dokładnie w  tym samym czasie po drugiej stronie globu, na wielkiej imprezie dla fanów, a  także w  internecie, zostaje wyświetlony drugi zwiastun nowych Gwiezdnych wojen. Epizod VII, Przebudzenie Mocy. Zakładam słuchawki, włączam wideo....i nie mogę ukryć entuzjazmu. Ta muzyka, ten montaż...a w finale na ekranie pojawia się postać, którą znam od wielu lat. Bohater, którego już nigdy nie spodziewa-łem się zobaczyć na wielkim ekranie. „Chewie, jesteśmy w domu” - mówi Han Solo, a ja już nie mogę się pozbierać. Nie można wrócić do banalnych rozmów przy piwie po takim ładunku emocjonalnym. Nigdy nie zapomnę tego seansu.

Parę miesięcy wcześniej. Biegam po swojej bezlitosnej korporacji z  tęgą miną, kolega pyta mnie dlaczego jestem taki nerwowy, a  ja odpowiadam, że spieszę się z  rozwiązaniem wszystkich swoich zadań, bo około 16 powinien pojawić się pierwszy zwiastun nowego filmu. Punkt 16 już nerwowo odświe-żałem Twittera, oglądam zwiastun...i  potem w  autobusie na telefonie oglą-dam go jeszcze kilka razy (w ogóle to jest duże szczęście, że technologia po-zwala nam na takie rzeczy). To wtedy nareszcie zrozumiałem, że to się dzieje naprawdę, mgliste marzenie sprzed lat stało się rzeczywistością: ktoś kręci nowe kinowe Gwiezdne wojny. Nigdy nie zapomnę tego seansu.

Był kwiecień 2008 roku, 46. Spotkanie Wielkopolskich Fanów Star Wars. Jak w  każdą drugą sobotę miesiąca, spotka- liśmy się licznie w pubie w centrum Poznania, żeby przedyskutować wszystkie najważniej- sze nowości ze świata Gwiezdnych wojen. Bądźmy szczerzy, tak naprawdę spotkaliśmy się na zwyczajne plotki, ale czasem wybuchała jeszcze dyskusja o  wspaniałości Galaktycz-nego Imperium albo słabościach Huttów. Nagle pojawiła się wiadomość, że do sieci wyciekł zwiastun nowej kreskówki ze świata  Gwiezdnych wo-jen. Idziemy wszyscy na dworzec Poznań Główny, wchodzimy do wyjątkowo szemranej kawiarenki internetowej, która mieści się razem z  salonem gier w podziemiach dworca. Na niewielkim, zdecydowanie zbyt brudnym, ekranie oglądamy z napięciem średniej jakości animację, która pojawiła się w interne-cie jakieś pół roku przed czasem tylko dlatego, że ktoś z Warner Bros. Polska się pomylił. Nigdy nie zapomnę tego seansu.

tekst:bartek „burzol” burzyński

Page 8: 1 BRODY Z KOSMOSU

14 15BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Trzynasty tom wydany przez Egmont Pol-ska przeplata w sobie zeszyty z : „Baśni”, „Jack of Fables” (spin-offu) oraz „The Literals”, wpro-wadzając sporo zabiegów renarracyjnych oraz za-skakujących odbiorcę zwrotów akcji. Śnieżka i Big-by wyruszają na akcję ratowania świata, który ma zostać… napisany od nowa, Róża Czerwona popada w  depresję po stracie Niebieskiego Chłopca, Jack przejmuje dowództwo nad Farmą, w  której odczu-walne są moce Mrocznego. Przyjrzyjmy się, czym Wielki Baśniowy Crossover zachęca czytelników.

W  stworzonym przez Billa Willinghama i  Matthew Sturgesa uniwersum panują skompliko-wane relacje interpersonalne, wpisujące się w zabie-gi konkretyzacji i  psychologizacji baśniowych po-staci. Dowiadujemy się, że Jack Frost (pochodząca z folkloru angielskiego postać, będąca uosobieniem zimy) jest synem Jacka Hornera (znanego już do-brze trickstera i  zawadiaki, będącego wcieleniem licznych Jasiów – bohaterów legend, baśni i  wier-szyków) oraz Lumi – Królowej Śniegu. Otrzymuje-my także kadry przedstawiające zaniedbaną Różę Czerwoną, która ma depresję. Innym zabiegiem

twórców serii jest autotematyzm. Bohaterowie „Baśni” zdają sobie sprawę z tego, że ich świat może zostać zniszczony. Może to uczynić Kevin Thorn, potężny Literał, wcielenie „snucia opowieści” , któ-ry po brutalnym zamordowaniu swojego bliźniaka, Blokady Twórczej, pragnie wymazać świat naszych bohaterów, co spowoduje ich unicestwienie. Auto-rzy w  ciekawy sposób zaprezentowali nam Gatun-ki, mające zniszczyć baśniowy świat. W  zabawny, acz trafny i  skondensowany sposób, twórcy przed-stawili personifikacje Westernu, Wielkie-go hitu, Kryminału, Horroru, Romansu, Fantastyki i  Fantasy, Literatury, Kome-dii i  Noir – słowem: Literałów, pomagających Thornowi. Walka pomiędzy Baśniowcami (i  ich sprzymierzeńcami) a  Gatunkami została przedsta-wiona w sposób dynamiczny, wprowadzone zostały do niej elementy komiczne i  turpistyczne, ożywia-jące akcję.

Obok licznych scen pojedynków – m.in. Big-by’ego z  Bestią, Bigby’ego z  Jackiem Hornerem, Baśniowców (i  ich sprzymierzeńców) z  Literałami – odnajdziemy także inne charakterystyczne ele-

menty: sceny seksu, aluzje polityczne towarzyszą-ce bohaterom Farmy (zwłaszcza Stinky’ego) i liczne żarty sytuacyjne. Crossover wypełniony jest sytu-acjami absurdalnymi i  groteskowymi, które mo-mentami zdają się nie tyle zbędne, ile przesadzo-ne. Mając świadomość, jak płynna i  niewymiarowa jest kategoria wspólnoty śmiechu, sądzę, że mające rozbawić czytelnika kadry często mają charakter redundantny dla samej akcji. Nie sposób im jednak odebrać funkcji rozrywkowej. Niech za przykłady posłużą Babe – niebieski wół, którego wypowiedzi wypełnione są filozoficznymi i  pseudointelektual-nymi przemyśleniami, a także komiczne przemiany Bigby’ego: w małpę, różowego słonia, osła czy małą dziewczynkę, spowodowane działaniem antagonisty tego tomu – Kevina Thorna. Nie brak jednak także kadrów, gdzie humor został wyważony: Jack Horner uczący dzieci Bigby’ego gry w pokera czy gagi w wy-konaniu Gatunków są tego przykładem.

Z pozoru wydaje się, że Wielki Baśniowy Crossover cechuje się przede wszystkim estetyką nadmiaru. Liczne zabiegi renarracyjne, spiętrzenie kolejnych przygód bohaterów i  pojawienie się no-wych postaci oraz wprowadzenie różnych stylistyk na poszczególnych kartach wydają się często rozmi-jać i  tracić logikę zdarzeń. Czy musi to być jednak zarzut? Po pierwsze, wydaje się, że nagromadzenie zdarzeń oraz komplikacje samej akcji i  relacji po-między postaciami są nieuniknionymi składnika-

mi tak rozległej serii. Po drugie, ówczesny rynek był na tyle nasycony tekstami wykorzystującymi konwencję baśniową (i  nadal jest, by wspomnieć choćby komiksowe serie „Grimm Fairy Tales” z Ze-nescope Entertainment, „Marvel Fairy Tales” czy serial „Dziesiąte Królestwo”), że Willingham szukał kolejnych, mających zaskoczyć widza rozwiązań. I z pewnością znalazł.

Wielki Crossover Baśniowy to dosko-nały przykład postmodernistycznej zabawy z  tra-dycją. Kto powiedział, że zabawa zawsze musi być racjonalna i poukładana?

BAŚNIE: WIELKI BAŚNIOWY CROSSOvER Billa Willinghama Komiksy z  serii „Baśnie” niejednokrotnie przekonywały, że gra z  tradycją – nadawanie starym baśniom, mitom, legendom i tekstom literackim nowego życia – jest zabiegiem sprawdzo-nym i docenianym przez odbiorców. Możliwość odnalezienia dobrze zakorzenionych w masowej wyobraźni postaci czy motywów sprawiła, że komiksy Willinghama stały się właśnie workiem pełnym intertekstualnych odniesień, a  finalnie – czytelniczej przyjemności. Wielki Baśniowy Crossover proponuje nam znów wiele zabawy, ale czy nie jest to już zabawa nudna?

tekst:kamila kowalczyk

Page 9: 1 BRODY Z KOSMOSU

17BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU16

Niebieska koszulina, ryj wyrażający usta-wiczne zdziwienie, rozbiegane oczy i podbródek, który mógłby zabić. Aha, jeszcze etat w sklepie ze wszystkim. Ashem chyba nikt nie chciał być, ale z Ashem – każdy. A przynajmniej każdy, kto za młodu ściągnął z półki w wypożyczalni kasetę z „Martwym złem” albo „Armią ciemności”. Chłop ten, choć przecież siekł demony na lewo i prawo, stracił w tej rozlatującej się leśnej chacie wszyst-ko, łącznie z rozumem. I nie było w tym ani krzty szlachetnego romantyzmu, pięknej tragedii, tylko strach, syf i śmiech przez wykrzywione z obrzy-dzenia usta. Gdyby sequel kręcił nie Sam Raimi, a, dajmy na to, Krzysztof Zanussi (żaden to przytyk, piszę jako miłośnik twórczości jednego i drugie-go), Ash pewnie spędziłby z półtorej godziny na kozetce i próbował poskładać do kupy połamane myśli, wdawszy się po drodze w dialog ze swo-ją odciętą dłonią. I by tę batalię przegrał. Bo jest „Martwe zło” w gruncie rzeczy opowieścią o czło-wieku własnoręcznie tkającym swoje nieszczęście butą, arogancją i chroniczną głupotą, za których zasłoną kryje się jednak jakiś rycerski pierwiastek, tli się, jak powiedziałby brujo z pierwszego sezo-nu serialu, światło jefe. Ale, jak rzekłem, Ashem chyba nikt nie chciał być, a to swojego rodzaju ewenement. Przecież łykało się różne wymysły, lecz tego gościa spotykały rzeczy, których przeżyć by nie chciał nikt. Jasne, można to powiedzieć o – umówmy się, przeważnie papierowych i cienkich jak piranie – bohaterach bodaj każdego horroru, lecz Raimi narysował pełnokrwistego faceta i od-mówił mu katharsis, powrotu do status quo. Cho-lera, ależ to nie fair. I zamiast emerytury i doży-wotniego ubezpieczenia Ash znowu musi uganiać się za złem, które martwe zdecydowanie nie jest. Ale niedługo będzie, bo piła łańcuchowa czekała naoliwiona.

Trudno orzec, do czego to wszystko dąży. Mowa oczywiście o serialu „Ash vs. Evil Dead”.

tekst Bartek Czartoryski

Z całym moim uwielbieniem żywionym dla serii, na której przecież się wychowałem, nie sądziłem, że będzie to materiał na sezon serialu, a co dopiero dwa. Znaczy, „Martwe zło” było zawsze jak gruch-nięcie obuchem przez łeb, rozciągnięcie podob-nego pomysłu wydaje się dorabianiem pioruńsko długiego lontu do dynamitu, który odpalić musi. Już pierwsze dwa odcinki (kiedy piszę te słowa je-stem po lekturze pięciu) wyznaczyły jasno kieru-nek, bodaj jedyny słuszny: horror drogi, konwen-cja idealna, bo Ashowi osobowości nadają tak po prawdzie otaczający go ludzie oraz okoliczności, a skoro jeden odcinek oddalony jest od drugiego o co najmniej kilkadziesiąt mil, zachowana będzie różnorodność, nie? Ano nie, bo Ash i jego ekipa coś przystopowali, a dla serialu ledwie półgodzinne-go przestoje to samobójstwo. Psioczę, bom fan, ale też i chwalę, bo udało się oddać ten zatęchły już klimat znany z rzeczonej wypożyczalni, fla-ki latają, jest i śmieszno, i trochę straszno, Bruce Campbell zestarzał się tak, jak ja mam nadzieję się zestarzeć, a Sam Rami nie ściemniał, mówiąc, że to materiał, który przygotował jako filmowy sequel, bo czuć rozpoznawalne na pierwszy rzut oka powinowactwo dusz i krwi. No i nie mam po-jęcia, gdzie scenariusz zaprowadzi ich dalej. Tylko Ashem nadal nie chce się być, może nawet bar-dziej niż zwykle, bo to wszystko ewidentnie jego sprawka, a przez lata, jakie minęły, nie dorósł, nie dojrzał, to nadal Piotruś Pan kroczący korytarzami piekła, którego płomienie się nie imają, lecz poże-rają wszystkich wokół.

Na koniec pozwolę sobie na odrobinę pry-waty. Pakiet z trylogią Raimiego kupiłem swojego czasu na czymś zbliżonym do wyprzedaży garażo-wej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że odbywała się ona w lokalnym kościele. Lepszej puenty nie będę szukał, bo i tak nie znajdę.

Zło jeszcze dycha

Page 10: 1 BRODY Z KOSMOSU

19BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU18

Wywiad z brodą

Rozmowa z Konradem „Koko” Okońskim – rysownikiem i scenarzystą komiksowym,

podcasterem oraz miłośnikiem sportu. Autor takich komiksów internetowych jak Kokoart, Kwarcowy paciorek czy

Kij w dupie. Jeden z założycieli netKolektywu oraz współtwórca

magazynu komiksowego Kolektyw, a także podcastów Schwing

oraz Inside Baseball.

pytania marcin łuczak zdjęcia robert sienicki

Łatwo mi znajdować zapał do rzeczy, które lubię

Page 11: 1 BRODY Z KOSMOSU

20 21BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Komiksiarz, podcaster, sportowiec. Czy któ-reś z tych słów definiuje Cię lepiej niż pozo-stałe?

Biorąc pod uwagę, że często zaniedbuję ostatnie na rzecz pierwszego, pewnie będzie to „komiksiarz”. Przy tak cza-sochłonnej pracy/hobby ciężko się z taką szufladką nie iden-tyfikować.

Zadebiutowałeś dwanaście lat temu. Szmat czasu, a  wśród autorów webkomiksów to chyba jeden z  dłuższych staży, jeśli się nie mylę.

Dwanaście licząc latami, bo nie mam pojęcia, kiedy dokład-nie pierwsze strony wylądowały w sieci. Po zaliczeniu dzie-sięciolecia staram się nie zastanawiać jak długo już rysuję, bo zawsze nasuwa mi się wtedy myśl, że po takim czasie powi-nienem robić to lepiej.

Debiut (webkomiks Wiśnia w 2004 roku) miał miejsce w internecie i do dzisiaj, z pewnymi wyjątkami, jest to Twoje główne miejsce pu-blikacji. Dobrze Ci tam, gdzie jesteś?

Tak. Do internetu przyciągnęła mnie łatwość publikacji - kursy HTML były w  każdym czasopiśmie komputerowym, tutoriale do programów dostępne w sieci, kartki i ołówki na biurku - zacząć komiks internetowy było (i  jest) dziecinnie łatwo. Wokół webkomiksu wytworzyło się fajne środowisko i  przyjaźnie, które trwają do dzisiaj, nawet jeśli nie każdy wciąż publikuje w sieci, a niektórzy nawet nie zajmują się już komiksem.

Dobrze mi tu, gdzie jestem. Lubię robić dokładnie takie komiksy, filmy, podcasty jakie chcę i tracę zapał, kiedy muszę się czymś ograniczać - to może być pozostałość z Akademii.

Zdarzają się noce, kiedy rozpamiętuję stracone, przegapione i odrzucone szanse, ale chwilę później przypominam sobie, że mogłem nazwać komiks oraz  stronę Kij w  Dupie i  mi przechodzi.

Mam wrażenie, że obecnie webkomiks w Pol-sce nie jest już tak popularny jak jeszcze kilkanaście lat temu. Bele skończył The Movie, Dem wrzuca komiks raz na jakiś czas i koncentruje się głównie na YouTube, Hell Hotel i Bug City też są już dawno zakończo-ne. Teraz mamy co prawda m.in Barwy biedy, Witchpub czy Gravelands, ale to chyba już nie ta popularność co kiedyś.

Widzę to tak - osoby zainteresowane komiksami i nieuczu-lone na internet czytały i zawsze będą czytać webkomiksy. Mam wrażenie, że te czasy świetności o których mówisz były momentem, kiedy komiksy były ogólnie modne w internecie i wiele osób szukających w sieci rozrywki zaczynało je czytać. Część została przy komiksach, część przeszła na inne formy cyfrowego odwracania uwagi, w miarę jak się pojawiały.

Zmienił się internet, nabrały też siły formy komiksu bardziej dostosowane do sieci - komiksy blogowe, jednokadrowe dowcipy, wszystko co ma viralowy potencjał, bo na tej zasa-dzie wszystko się po sieci roznosi.

Ale dłuższe historie wymagające od czytelnika poświęcenia uwagi i  czasu będą pewnie czytane głównie przez nerdów takich jak my. Kto wie, może nadchodzi druga fala popular-ności komiksów sieciowych? Strony takie jak Tapatastic mają mechanizmy promocji swoich komiksów, wymuszają przyjazne dla tabletów i telefonów formy stron oraz pasków – może kolejny renesans jest tuż za progiem?

Fakt, inaczej się czyta dłuższe fabuły a ina-czej pojedyncze paski z  dowcipem. Ja, na przykład, czekam aż zbierze się większa por-cja pasków Kija w  dupie i  potem czytam je hurtem. A  jak się zbliża wydanie papierowe to przestaję śledzić stronę i  czekam aż się ono pojawi. Myślę, że nie ja jeden tak robię.

Każdy czyta jak lubi. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy pre-ferują nie czytać w sieci wcale i czekać na coroczne wydanie zbiorcze (które istnieje nomen omen głównie jako zasługa Darkena z Gindie1, bo ja nie miałem zamiaru wydawać Kija na papierze).

Mam folder z  zakładkami KOMIKSY w  przeglądarce zawierający 54 pozycje, który odpalam 3-5 razy w tygodniu (komiksy są w  większości aktualizowane poniedziałek-śro-da-piątek) i czytam przynajmniej połowę z nich na bieżąco. Pozycje takie jak Questionable Content traktuję jak sta-rych znajomych, spotykanych co rano, natomiast zawie-szone Kukuburi Ramona Pereza czy Abominable Char-les Christopher Karla Kershla odwiedzam regularnie by sprawdzić, czy aby ich twórcy (na co dzień ciskający przecież rzeczy dla Marvela i DC) mieli już czas je zaktualizować.

A jako że tworzę komiks dla siebie, rysuję go tak, by dobrze się to czytało trzy razy w tygodniu.

Widać, że Darken1 miał nosa. Twoi fani nie zawiedli i obydwie zbiórki na papierowe wy-dania Kija w  dupie błyskawicznie osiągnęły założone kwoty, a nawet przebiły je o ponad sto pięćdziesiąt procent. Jak na komiksowy crowdfunding to rewelacyjny wynik, chyba tylko Strange Years osiągnęło lepszy. Spo-dziewałeś się aż tak dobrego rezultatu?

Może to zabrzmi zadufanie, ale tak, spodziewałem się. Zda-wałem sobie sprawę, że czytelnicy są zainteresowani papie-rową wersją, więc logiczne było, iż takie wydanie uda się sfi-nansować.

Oczywiście jestem zachwycony, że się udało (i  wszystko wskazuje, iż dalej będzie się udawać), jestem wdzięczny za kredyt zaufania, który dostaliśmy przy obu akcjach na Wspieram.to, ale skłamałbym gdybym powiedział, że spo-dziewałem się klapy.

W tym miejscu nie mogę nie poruszyć tematu Patreona2. To stosunkowo nowy i mało popu-larny u nas serwis. Jesteś jednym z niewielu polskich komiksiarzy, którzy z niego korzy-stają. Masz swoich patronów – zresztą cał-kiem przyjemną ilość – generujących Ci jakiś procent dochodu. Patreon spełnia Twoje oczekiwania?

Patreon to mokry sen internetowego twórcy. Robisz plan na własną działalność, przekonujesz do tego swoich odbior-ców, utrzymujesz się z własnych rzeczy. Raj na ziemi. Jedyną

1 Jacek Gołębiowski, właściciel wydawnictwa Gindie.2 Amerykańska platforma crowdfundingowa pozwalająca na regularne wspieranie ulubionych twórców.

- Co mam robić?- Nic. Zachowuj się naturalnie.

kubek twórcy

• seria pocztówek, która regularnie trafia do czytelników Konrada.

Page 12: 1 BRODY Z KOSMOSU

22 23BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

wadą jest to, że faktycznie nikt tam niczego nie kontroluje - łatwo jest naobiecywać, a potem zorientować się, że czło-wiek sam wykuł sobie kajdany codziennego zarywania nocy albo kończy zawodząc odbiorców.

Gigantyczną zaletą jest natomiast to, że wszystko można opierać na dobrej woli. Zamiast sprzedawać, możesz udo-stępniać za darmo, a pieniądze brać od tych, którzy chcą je dać. To tworzy bardzo dobry klimat.

Trzeba tu wtrącić, że prowadzę dwa komiksy na Patreonie i  to ten drugi przyczynia się w dużej większości do moich zarobków. Zwyczajowo nie będę o nim nic mówił, bo to ko-miks dla dorosłych i każdy zainteresowany pewnie go znaj-dzie - a jeśli nie, to można się do mnie zgłosić po linka.

W swoim CV masz również prace przy anima-cji oraz tworzenie concept artów, m.in dla Techlandu.

Pracowałem dość długo przy grach komputerowych - pół-tora roku w Techlandzie oraz dwa i pół roku w Picadilla jako animator i grafik przy grach przeglądarkowych. Anima-torem jestem w  zasadzie z  wykształcenia, a  przynajmniej broniłem dyplomu na ASP filmem animowanym. Przez dłu-gi czas byłem pewien, że po studiach zacznę pracę w studiu animacyjnym i tak zacznie się moja wielka życiowa przygo-da, ale mimo ogromnej miłości do ruchu i dźwięku posta-wiłem jednak na komiks. Dla człowieka, który maniakalnie musi realizować swoje własne pomysły, animacja jest zbyt czasochłonna - zwłaszcza w porównaniu do komiksu. Mo-żesz narysować album w czasie, który animator poświęci na dwuminutowy film.

Mimo to jestem pewien, że gry i animacja to tematy, które u  mnie powrócą – w  obu jestem zatopiony zbyt głęboko, żeby uwolnić się całkowicie.

143 odcinki. Właśnie tyle części podcastu Schwing nagrałeś razem z  Robertem Sienic-kim i zaproszonymi gośćmi. Część z nich była nawet nagrana jako audycje w  Akademickim Radiu Luz. A  Twój drugi podcast, tworzony wspólnie z Mateuszem Żarkowskim Inside Ba-seball, powoli dobija do setki. Skąd takie za-miłowanie do tego typu publikacji?

Kocham słowo mówione. Uwielbiam poziom skomplikowa-nia i  brzmienie języka polskiego, ubóstwiam elastyczność i  akcenty języka angielskiego. Słucham wielokrotnie więcej podkastów i  książek audio niż muzyki (jedna z  zalet pracy rysownika - można słuchać przy pracy).

Łatwo mi znajdować zapał do rzeczy, które lubię, dlatego też podcasting musiał się wydarzyć – podobnie jak w przypadku webkomiksów, koszt rozpoczęcia takiego projektu potrafi być bardzo niski, nie ma więc powodu, żeby nie próbować.

Podobieństwa na tym się nie kończą - wokół podcastów, jak i  wokół komiksów, tworzą się społeczności przyciągające podobnych sobie ludzi z  przyjemną atmosferą. To miejsca w sieci w których przyjemnie jest być.

Schwing jest już zakończony czy w  stanie zawieszenia? W 2013 go zakończyliście, jed-nak wrócił jak gdyby nigdy nic na początku zeszłego roku, ale znów od kilku miesięcy jest cisza w temacie. Formuła się wyczerpa-ła czy to zwyczajny brak czasu na dwa pod-casty?

Schwing miał zostać zawieszony po serii odcinków specjal-nych, ponieważ Bele i Michał nie mieli czasu go nagrywać a ja nie chciałem ciągnąć czegoś, co tworzyliśmy razem, wo-lałem zacząć coś swojego - z tego wyszedł Inside Baseball.

W zeszłym roku uznaliśmy z Robertem, że tęsknimy za na-grywaniem Schwinga i  wznowiliśmy go w  trybie comie-sięcznym, ale po części chyba nam się to nie klei, a po części wciąż brakuje czasu. Ciężko coś konkretnego zadeklarować, ale planujemy nagrać kolejny odcinek w marcu.

I co dalej oprócz kolejnych tomów Kija w du-pie? Pójdziesz za ciosem i  spróbujesz wydać na przykład Kwarcowy paciorek? A  może masz w  planie jakąś fabułę na pełny album, prosto na papier?

Wszystko powyższe. Kwarcowy Paciorek chcemy z  Darke-nem wydać od dawna (to było pierwsze o czym rozmawialiśmy), ale projekt jest tak duży, że zawsze go odkładamy.

Mam w planie dwa albumy, z czego jeden odłożony „na kiedyś” z powodu filmu, który niedawno się ukazał i uderzył w te same nuty. Oba albumy bardzo chciałbym wydać rozdziałami cyfro-wo, a potem zebrać do kupy – ale nie publikować ich za darmo w formie webkomiksu (to będzie dla mnie swego rodzaju nowo-ścią).

„Prosto na papier” – nie sądzę. Miejsce komiksu i książek jest dla mnie na tablecie i tam docelowo chcę publikować. Jeśli pa-pier będzie wciąż standardem kiedy skończę rysować albumy, to na pewno i na nim się ukażą. Mam też na oku narysowanie dwóch kolaboracji ze scenarzystami, ale o  tym nie będę nic mówił, dopóki nie zajdzie to dalej.

janek – siostra Badyla. Pracuje w miejscu, z które-go jej w danym momencie nie zwolniono. Je piwo na śniadanie. Jest entuzjastycznym, choć beznadziej-nym DJ-em. I taką samą istotą ludzką.

kij w dupie – wydanie zbiorcze komiksu dostępne jest w sklepie Wydawnictwa Gindie.

sklep.gindie.pl

badyl – okołotrzydziestoletni koleś, który spędził ostatnie kilka lat budując z  Czarną domek z  kart obecnie leżący w  gruzach. Badyl preferuje rzeczy pewne i stabilne. Ma siostrę, która uosabia dokładnie co innego.Badyl jest właścicielem baru “U Badyla”, nazywanego przez niektórych “Kijem W Dupie”.

Page 13: 1 BRODY Z KOSMOSU

25BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU24

Marcin Łuczak Bartek Burzyński

Gdy Disney kupił Lucasfilm, a wraz z nim prawa do marki Star Wars, fani sagi czytający komiksy wydawane w ramach Expanded Universe przez Dark Horse byli pewni jednego - czas wydawania periodyków na tej licencji, sygnowanych znakiem karego konia, zbliża się do nieuchronnego końca. Spodziewali się, że licencję dostanie Marvel, również będący własnością The Walt Disney Company. I tak też się stało. Z początkiem 2015 roku w sprzedaży pojawiły się pierwsze pozycje wydane przez „Dom pomysłów”. Teraz, po roku publikacji tych historii, sprawdzamy co nowy wydawca ma do zaoferowania fanom (i nie tylko) Gwiezdnych wojen:

-

Page 14: 1 BRODY Z KOSMOSU

W kolejnych numerachSTAR WARS KOMIKSukażą się:• Lando• Shattered Empire• Star Wars [2]: Showdown on Smugglers Moon• Darth Vader [2]: Shadows and Secrets

W kolejnych tomachSTAR WARS LEGENDSukażą się:• Mara Jade: Ręka Imperatora• Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada• Karmazynowe Imperium• Opowieści Jedi: Rycerze Starej Republiki

27BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU26

Od sześciu miesięcy Ty i wydawnictwo Egmont Polska przedstawiacie polskim czytelnikom komiksy z nowego kanonu Star Wars. Czy od początku wie-dzieliście, że po wygaśnięciu licencji od Dark Horse będziecie chcieli zająć się także seriami od Marvela?

Tak, wiedzieliśmy o tym od początku. Na spotkaniu z czytelnikami podczas konwentu Star Force w Toruniu w 2014 roku mówiłem, że nie zamykamy „Star Wars Komiks” definitywnie, a jedynie zawieszamy i „jeszcze tu wrócimy”. Wtedy o ofercie Marvela nic nie było wia-domo, czekaliśmy na informacje, ale byliśmy pewni, że chcemy publikować te komiksy u nas i najprawdopodob-niej oprzemy na nich nowe wcielenie magazynu „Star Wars Komiks”.

Pierwsze dwa wydane tytuły, czyli Star Wars oraz Darth Vader, wręcz pchały się do dziewiczej pu-blikacji. A dalej? Obecnie większość tytułów to miniserie. Które szczególnie chciałbyś opublikować u nas?

Jak dotąd – wszystkie. Leię i Lando wydamy w dwóch pierwszych tegorocznych numerach SWK, w których znajdzie się też podzielone na dwie części Shattered Empire. Z dokończonych miniserii pozostaje zatem Chewbacca – myślę, że też trafi do pisma w tym roku, po drugich tomach dwóch flagowych cykli, które niemal na pewno wejdą do trójki i czwórki. W numerze piątym mógłby się znaleźć właśnie Chewbacca, na przykład razem z one-shotem o C-3PO. Nie składam jednak wią-żącej deklaracji, plan nie jest jeszcze „klepnięty”.

Wielu fanów spodziewało się klasycznych albu-mów zbiorczych, podobnych do tytułów z Nowego DC czy z Marvel NOW. Tymczasem wydanie oka-zało się być bardzo podobne do innej komiksowej publikacji Egmontu, czyli do “Fantasy Komiks”. Skąd taka decyzja?

Fani lubili pismo „Star Wars Komiks” i wydania specjal-ne między innymi za przystępną cenę. Dzięki formule magazynu możemy dziś zaoferować prawie 150 stron na przyzwoitym papierze za dwie dychy. Zbiorczy album o takiej objętości kosztowałby przynajmniej dwa razy tyle. Jako wydawnictwo mamy zresztą dobre doświad-czenia z oferowaniem komiksów Star Wars w dwóch kanałach dystrybucji – w formie czasopisma w kioskach i droższych albumów w księgarniach. Skoro zdecydowa-liśmy się wydawać zarówno nowe komiksy Marvela, jak i Legendy z Dark Horse’a, podział na wspomniane ka-nały dystrybucji był oczywisty: to najnowsze komiksy oferujemy w niższej cenie szerszemu gronu odbiorców, a w formie podobnej do albumów DC czy Marvela wy-damy Legendy.

W gwiezdnowojennej ofercie Marvela pojawia się coraz więcej tytułów. Czy w związku z tym jest

rozważana zmiana cyklu wydawniczego “Star Wars Komiks” na przykład na miesięcznik?

Na to jest za wcześnie, bo musimy teraz pracować we-dług nieco innych procedur. Aby nie dochodziło więcej do opóźnień, dla komfortu zarówno czytelników, jak i własnego, wydłużyliśmy cykl wydawniczy i składa-my numer na trzy miesiące przed jego pojawieniem się w sprzedaży. Jak łatwo policzyć, przy takim cyklu szybko wyczerpalibyśmy pulę komiksów już wydanych w USA. Mamy w wydawnictwie świadomość, że nadej-dzie moment, gdy tych komiksów nagromadzi się wię-cej. Rozważymy wtedy zwiększenie częstotliwości ma-gazynu albo wprowadzenie jakiegoś pokrewnego tytułu na podobieństwo dawnych wydań specjalnych. Myślę jednak, że ze wspomnianych powodów tym zagadnie-niem trzeba się będzie zająć najwcześniej jesienią.

Jednocześnie z nową inkarnacją „Star Wars Komiks” na rynku pokazała się kolekcja komiksów Star Wars ze starego kanonu, nazywanych obec-nie LEgENDAMi. Ukłon dla starych wyjadaczy (co sugeruje też forma wydania) czy raczej chęć zaprezentowania czytelnikom najlepszych komiksów z poprzedniej wersji uniwersum?

Dla mnie jedno drugiego nie wyklucza. Obie odpowie-dzi są prawidłowe. To dobre wprowadzenie do tych ko-miksów dla nowicjusza, takie „najlepsze przeboje”, ale kolekcja ucieszyła zaprawionych fanów, na czym nam zależało.

Lista planowanych komiksów do wydania w tej ko-lekcji jest dosyć różnorodna. Mamy zarówno tytuły dobrze znane polskim czytelnikom, jak i premiero-we. Czym się kierowałeś układając tę listę?

W dziesięciu tomach chcieliśmy jak najpełniej zapre-zentować gwiezdnowojenny dorobek Dark Horse’a. Tak, aby również ktoś, kto zatknie się z owym zbiorem pierwszy raz za pośrednictwem naszej kolekcji, mógł so-bie wyrobić jakieś pojęcie o bogactwie tej oferty, o jej różnorodności. Dokonanie wyboru dziesięciu komiksów to było duże wyzwanie, a ostateczne układanie kolek-cji polegało na wykreślaniu kolejnych tytułów z dłuższej listy. Pewnie każdy fan komiksów SW, gdyby znalazł się na moim miejscu, wybrałby nieco inne pozycje, choć mam nadzieję, że przynajmniej kilka z nich nie budzi u ni-

kogo wątpliwości, że powinny załapać się do „top ten”. Co do przyczyn obecności w kolekcji poszczególnych historii, musielibyśmy porozmawiać o każdym albumie z osobna. Niektóre trafiły tam za fabułę, inne za rolę, jaką odegrały w historii starego kanonu i ruchu fanowskiego, jeszcze inne dla pełniejszego ukazania wspomnianej róż-norodności.

Doczekamy się kolejnych komiksów w tej formie? Kilka tytułów z pierwszej dziesiątki to początki serii lub tytuły, które doczekały się niejednej kontynuacji i dobrze było by poznać ciąg dalszy tych historii.

Chciałbym, podobnie jak wszyscy w wydawnictwie. Zadowalające wyniki sprzedaży kolekcji przełożą się na jej rozbudowę o kolejne tomy, w tym sequele już wyda-nych historii. Gdyby jednak – odpukać w niemalowane – albumy nie cieszyły się wystarczającym wzięciem, dzie-sięć zapowiedzianych tomów wydamy tak czy inaczej i potraktujemy je jako zamkniętą kolekcję.

Czy według Ciebie rezygnacja ze starego kanonu była słusznym posunięciem?

Z punktu widzenia ludzi, którzy kupili licencję, bez wąt-pienia. Tym bardziej że chcieli opowiadać dalszą historię odległej galaktyki po klasycznej trylogii, w okresie naj-bardziej wyeksploatowanym przez Expanded Universe. Gdyby tego EU nie odcięli, musieliby lawirować w me-andrach setek fabuł, często sprzecznych ze sobą, i pró-bować coś w ten gąszcz wcisnąć. Oczyszczenie pola to naturalne posunięcie, które zresztą nam, fanom, daje na-dzieję na nowy, spójny kanon, bez sprzeczności, retco-nów i re-retconów. Mówiłem to już w kilku miejscach, ale powtórzę i tutaj: dobre historie ze starego kanonu i tak się obronią. Co z tego, że ktoś arbitralnie przesu-nął jakieś wymyślone zdarzenie w wymyślonym świecie z jednej wymyślonej kategorii do innej wymyślonej ka-tegorii? Dla mnie dobra historia nie straci, a kiepska nie zyska za sprawą naklejki „kanon” bądź „legendy”.

i na koniec pytanie, którego nie mogło zabraknąć - czy PrzEbUDzENiE MOCy dało radę?

Dało. Szczerze mówiąc, podczas pierwszego seansu mia-łem mieszane uczucia. O dziwo dużo lepiej oglądało mi się film drugi raz, gdy wiedziałem, czego się spodziewać. Tym drugim razem mnie kupili.

Page 15: 1 BRODY Z KOSMOSU

lazurverse

28 29BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Pierwszy film, który cię przeraził?

„Powrót żywych trupów” (1985), który oglądałem późną nocą w połowie lat dziewięćdziesiątych na TVP.

Wiedziałem mniej więcej co mnie czeka, więc namówiłem swojego tatę, żeby towarzyszył mi w seansie. Ten

oczywiście zasnął w pierwszym kwadransie, a ja z jednej strony byłem zafascynowany tym, co się działo

na ekranie, a z drugiej byłem święcie przekonany, że tata zaraz zamieni się w żywego trupa i tyle będzie

z mojego żywota.

Ukochana zabawka z dzieciństwa?

Ciężkie pytanie, bo jako jedynak miałem ich na pęczki. Niech będzie, że figurka Clayface’a

(wzorowana na wersji z „Batman The Animated Series”), którą mam do dziś.

Wstydliwe DVD na półce?

Nie mam ich zbyt wiele, więc ciężko znaleźć coś w tym rodzaju, ale gdybym nie był przekonany

o wybitności tych filmów, to może trochę bym się rumienił, jeśli ktoś zobaczyłby na mojej półce

„Piranię 3D/3DD” lub „Spring Breakers”.

Z jaką postacią komiksową pozwoliłbyś się umawiać swojej

córce?Młody Malcolm Dragon wygląda na spoko koleżkę, ale skoro ma już żonę, to wybiorę jego ojca,

Savage Dragona.

Idealny film na poprawę humoru?

Mój najlepszy z najlepszych, czyli „Człowiek z księżyca” Milosa Formana. Widziałem go kilkanaście razy

i zupełnie się nie nudzi. Polecam na każdą okazję – czy to na poprawę humoru, czy na zdołowanie się.

Samozwańczy Papież komiksowa, laureat Komiksusa

za „Planetę uciętych kończyn”, nominowany do Złotego

Kurczaka w tak wielu kategoriach, że nawet nie próbujemy

wspominać tutaj wszystkich, a od zeszłego roku autor

opublikowany za wielką wodą w wydawnictwie Image.

O blaskach, cieniach i głupotach opowiada nam

fot:

Mar

cin

Biod

row

ski/

mar

cinb

iodr

owsk

i.com

Książka, do której najczęściej wracasz?

Może nie cała książka, ale opowiadanie Etgara Kereta „How to Make a Good Script Great”

ze zbioru „8% z niczego” - jest tam jeden moment opisany przez Kereta zupełnie beznamiętnie na

którym zawsze parskam. Dodam też pozostałe miniaturki tego autora, czy całkowicie nieoryginalny wybór

jakim jest „Paragraf 22” Hellera. Gdybyś natomiast zadał to pytanie jakąś dekadę temu, wskazałbym na

„Trudną droga z piekła” Marilyna Mansona. Taka ciekawostka.

Na jakim filmie ostatnio płakałeś?

„Do utraty sił” z Gyllenhaalem - przewidywalny do bólu happyend to pierdolony wyciskacz łez.

Poza tym „Wojownik” (finałowa scena) i wszystkie te chłopackie filmy w których koniec końców

zwycięża braterska przyjaźń (albo i nie).

Jaką piosenkę słyszysz teraz w swojej głowie?

Tą samą, którą mam w słuchawkach obecnie, tj. „Valerie” Amy Winehouse.

Film, który mógłbyś oglądać aż wypłyną ci oczy?

Jest ich kilka - „Martwica mózgu”, „Martwe zło”, pierwsza „Teksańska masakra…”, drugi „Koszmar z ulicy

wiązów”, oba filmy z „New Kidami”, a z ostatnich „Mad Max: Na drodze gniewu” oraz fantastyczny

„Turbo Kid”. No i wiadomo, „Człowiek z księżyca”.

Jaka fikcyjna postać powinna zapuścić brodę?

Obcy.

Wymarzony projekt?Ograniczę się do komiksowych. Ten z serii „w trakcie realizacji”, to cykl historii spod szyldu „Opowieści

niestworzone”, którego dwie części już się ukazały , teraz powstaje trzecia, a kolejnych 7-10 mam w głowie.

Zawsze chciałem sprawdzić się jako autor i póki co daje mi to sporą frajdę - ale pamiętam o swoim słomianym

zapale, więc dopiero jak postawię ostatnią kreskę na ostatniej stronie, to uznam całość za sukces. Natomiast

jeśli chodzi o „może kiedyś się uda”, to chciałbym w przyszłości móc założyć komiksowe wydawnictwo

z prawdziwego zdarzenia, zatrudniać na etat rodzimych komiksiarzy i płacić im godziwą kasę za

ciskanie kolejnych stron od 9:00 do 17:00. A jeszcze godziwszą za nadgodziny.

Page 16: 1 BRODY Z KOSMOSU

31BRODY Z KOSMOSUBRODY Z KOSMOSU

najlepszekawałkijasona aarona

tekst Radosław pisula

Jason Aaron, twardy chłop z Alabamy, jest obecnie jednym z najgorętszych nazwisk na komiksowej mapie Ameryki. Nic dziwnego, bo dawno nie było scenarzysty, który w tak bez-ceremonialny i brawurowy sposób rozprawia się z super-bohaterskimi schematami oraz snuje opowieści o niebez-piecznym południu USA w autorskich projektach. Do czegoś zobowiązuje bycie spokrewnionym z Gustavem Hasfordem, którego wspomnieniowa powieść The Short-Timers została zamieniona w kultowy film Full Metal Jacket Stanleya Ku-bricka. Ten fakt definiuje zresztą miłość Aarona do kina ga-tunkowego, która wylewa się ze stron jego komiksów oraz wyjaśnia genezę powstania (bardzo dobrego) komiksu The Other Side o konflikcie w Wietnamie. Błyskotliwy scenarzysta został wyrwany przez Marvela w 2002 roku prosto z konkur-su talentów (jego nagrodzona praca pojawiła się w Wolverine #175) i do dziś pracuje przy najpopularniejszych periodykach z Domu Pomysłów (Doctor Strange, przygody żeńskiego Tho-ra i Gwiezdne wojny) oraz innych wydawnictw. Ostatnio prze-prowadził zmasowany atak na polski rynek, dlatego pozwolę sobie zaproponować kilka swoich ulubionych lektur z bogatej biblioteki trykociarskiego kowboja.

Black Panther: Secret Invasion Dynamiczna historia ukazująca w pełni największe atuty Black Panthera i moja ulubiona opowieść z T’Challą. W czasie Tajnej Inwazji siły zmiennokształtnych Skrulli obrały sobie za cel Wakandę, która nigdy nie ugięła się pod naporem najeźdź- ców. Kosmici ruszają na afrykańskie państwo z pełną siłą bojową, ale nie wiedzą, że mi-styczny król jest gotowy na wszystko. Fantastycznie zwarta opowieść pokazująca jak bardzo bezkompromi-sowy i zdeterminowany jest T’Challa, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo poddanych. Brutalne pojedynki, po-chwała sprytu i wiwisekcja wojennej taktyki – militarne fascynacje Aarona w superbohaterskim sosie. Najlepsza zaprawa przed filmowym debiutem wakandyjskiego monarchy.

Kolejny przykład tego, że fabuły Aarona nie są zabójczo skompliko- wane, ale siła jego warsztatu tkwi w skomplikowanych relacjach między postaciami i niesamowicie płynnej (mocno filmowej) narracji, podkreślo- nej naturalnymi dialogami. Dostajemy ukochane i równocześnie zniena- widzone przez Aarona zapyziałe po-łudnie USA, małe miasteczko gdzie każdy zna każdego, brudne interesy zżerające społeczność od wewnątrz i trzymanie tego wszystkiego za kolektywne gardło przez jednego faceta. Do tego bagienka powraca jego podstarzały już wychowanek Earl Tubb, zmuszony upo-rządkować sprawy rodzinne. Nie wie jeszcze, że przyj-dzie mu wziąć w łapy kawał wielkiego drąga i zaprowa-dzić porządek w stylu kina zemsty z lat 80. Przewrotne zakończenie wbija w fotel, a czytelnik czuje każdą prze-laną krople potu i krwi. Wydane u nas przez Muchę. Warte każdych pieniędzy.

Wolverine: Manifest Destiny

Aaron przez kilka lat pracy przy różnych szponiastych periodykach rozkochał w Loganie nową genera- cję czytelników. Nigdy jednak nie ukrywał, że jest to dla niego przede wszystkim świetna zabawa (podsu- mowana bardzo zgrabnie w Wolve- rine i X-Men). Zazwyczaj uciekał od przesadnej powagi, próbując w swoim stylu przeszcze-piać do komiksu rozwiązania znane z kina gatunków – Insane in the Brain to błyskotliwa zabawa horrorem osadzonym w szpitalu psychiatrycznym, Get Mystique – wybuchowe kino zemsty, Astonishing Spider-Man & Wolverine – jedna z najlepszych opowieści zestawiająca te dwie postacie, a A Day in the Life jest komedią tłuma-czącą jak Wolverine znajduje czas na bycie w pięćdzie-sięciu drużynach naraz. Najprzystępniejsza na początek jest jednak miniseria Manifest Destiny, w której Logan wybiera się do Chinatown, żeby załatwić swoje sprawy, a tam spotyka go fabuła niczym z Wielkiej draki w chiń-skiej dzielnicy. Świetna zabawa schematami kina kopa-nego.

Men of Wrath

Ultrabrutalna opowieść o bezwzględ- nym mordercy z Alabamy destyluje komiksowe fascynacje Aarona. Gęsty klimat niebezpiecznego południa Stanów Zjednoczonych wylewa się z każdej strony tej krótkiej, ale mak- symalnie zwartej fabuły. Scenarzysta umiejętnie mitologizuje rodzinę Rathów, do której należy protago-nista, podkreślając, że niektórzy są naznaczeni nihi-listycznym żywotem już z dziada pradziada. Aaron zmusza czytelnika do znienawidzenia bohatera, by na-stępnie udowodnić, że nawet zimnokrwisty profesjo-nalista rozumie znaczenie więzów krwi. Grona gniewu podlane krwią i upstrzone kulami.

Skalp

Opus magnum Aarona – wielka opowieść osadzona w fikcyjnym rezerwacie indiańskim, którym rzą- dzi bezwzględny biznesmen, wódz, szef policji i mafijny boss w jednej osobie, Lincoln Red Crow. Po latach nieobecności nagle wraca do domu Dashiell Bad Horse – facet sprawia- jący wrażenie konkretnego zakapio-ra, łysy i pokryty tatuażami, potrafiący przetracić kości. Lincoln rozpoznaje w nim syna swojej dawnej przyja-ciółki i proponuje mu pracę w skorumpowanej służbie bezpieczeństwa. Nie wie jednak, że Dashiell jest pracu-jącym pod przykrywką agentem FBI, który ma załatwić swojego pracodawcę. Scenarzysta łączy tutaj konwen-cję kryminału noir z westernem, przyozdabiając całość ostrymi jak brzytwa dialogami. Wszyscy bohaterowie są umoczeni oraz pozbawieni złudzeń, a przepastne worki pełne tajemnic rozwiązują się co chwilę, wciska-jąc jeszcze mocniej w błoto i tak już trudne życia. Jest ponuro, skomplikowanie, a jednocześnie niezwykle dy-namicznie. Aaron podlewa całość szczyptą czarnego humoru i przeciąga bohaterów po prerii wysypanej tłu-czonym szkłem. Nie uświadczycie tutaj zwycięzców, ale z sadystyczną przyjemnością będziecie śledzić historię współczesnych kowbojów. To już jest wielka literatu-ra. Zaraz ukaże się u nas za sprawą Egmontu, kupujcie w ciemno.

Ghost Rider Ghost Riders: Heaven’s On Fire Marvel od zawsze ma problem z Ghost Riderem ze względu na jego specyfikę (na której trochę przejechał się nawet Garth Ennis). Aaron posta- wił w tym wypadku na czystą zabawę i podczas swojego stażu przy tytule zamienił go w brawurową lekturę w duchu kina explo-itation, gdzie kolejne wydarzenia pełne szalonej, wy-sokooktanowej grozy prowadzą do starcia z upadłym Aniołem i jedną z dobrze znanych Johnny’emu Blaze’owi postaci. Zakonnice z karabinami, dziwaczne demony i HORDA Duchów Zemsty z płonącym kierowcą cię-żarówki, kowbojem oraz samurajem na czele. Idealne rozrywkowe czytadło, świetnie rozwijające mitologię postaci.

Ultimate Comics: Captain America

Steve Rogers z uniwersum Ultimate był kawałem twardego skurczybyka, który twardą ręką kruszył szczękę każdego, kto tylko spróbował figlo- wać z prawdą, sprawiedliwością i amerykańskim stylem życia. Nic dziwnego, że Aaron postanowił poprowadzić perfekcyjnego super-żołnierza prosto w conradowskie Jądro ciemności (chociaż scenarzysta ściślej odnosił się do filmowej wersji powieści z Czasu Apokalipsy Coppoli), gdzie Kurtzem został Nuke. Zesta-wienie bohatera II wojny światowej ze swoją zwichro-waną wersją doby konfliktu w Wietnamie zamienia się w ciekawie rozpisany pojedynek na postawy, idee i psy-chologiczne gierki. Finałowa scena z Biblią stanowi ide-alne podsumowanie wizji Kapitana w XXI wieku. Sprytny mariaż pozornie różnych tekstów kultury.

Thor: God of Thunder

Znowu największa siła tkwi tutaj w połączeniu prostego pomysłu wyjściowego z fantastycznym jego rozpisaniem. Mamy złoczyńcę zwa- nego Rzeźnikiem Bogów, który jak sama nazwa wskazuje pozbawia życia nawet najpotężniejsze nadistoty na przestrzeni wieków. Egzystencja Thora też jest zagrożona, ponieważ z tajemniczym przeciwnikiem mierzą się trzy wersje Odinsona z różnych etapów jego życia – brawurowy i nieodpowiedzialny młodzian z przeszłości, teraźniejszy członek Avengers oraz osamotniony Król z przyszłości. Władcy gromu będą musieli połączyć siły i w mak-symalnie widowiskowym starciu zrobić porządek ze złoczyńcą. A przy okazji wypić hektolitry alkoholu, bo to przecież są twarde chłopy z potrzebami. Aaron łączy tu-taj podniosłe mitologiczne wydarzenia z niezwykle dzi-waczną komedię kumpelską, której prymarną zaletą są fantastyczne interakcje trzech wersji tej samej postaci. Błyskotliwa zabawa skostniałą formułą.

Punisher MAX

Mój ulubiony komiks z Frankiem, a mówię to jako jeden z największych fanów epopei Ennisa. Aaron w swo- isty sposób kontynuuje pracę sław- nego poprzednika – Frank jest tutaj podstarzałym weteranem z Wietnamu, który od lat czyści ulice z szumowin. Jest to jednak w równym stopniu opowieść o Kingpinie i jego drodze do uzyskania władzy oraz jej późniejszego utrzymania. Scenarzysta wykorzystuje w pełni swobodę i brutaliza-cję wynikające z uwarunkowań komiksu dla dojrzałych czytelników. Dostajemy tony brudu, finezyjną dewa-stację ciał, a więzienny gwałt na Kingpinie to dopiero początek zaskoczeń. Część poświęcona Bullseye’owi, psychopatycznie wczuwającemu się w sposób myślenia Castle’a, to jedno z najbardziej misternych rozwiązań w komiksach Marvela z XXI wieku. Podle angażująca makabreska.

Gwiezdne wojny O statusie Aarona w Marvelu świetnie świadczy fakt, że dostał do pisania najważniejszą obecnie markę w wy- dawnictwie, która rozwija nowy oficjalny kanon jednego z najwięk- szych uniwersów w historii popkul- t tury. I robi to naprawdę świetnie, nawet pomimo odgórnych ogra- niczeń (musiał ulokować swoje opo-wieści pomiędzy Nową nadzieją i Imperium kontratakuje). Świat żyje, postacie maja wyraźny charakter i natural-nie rozwijają się względem filmowych wersji, a fabuła trzyma w napięciu i zaskakuje – nawet mimo tego, że wiemy do czego ostatecznie to wszystko doprowadzi. Pierwszy crossover pomiędzy gwiezdnowojennymi komiksami, Vader Down, pokazuje w pełni siłę zrewita-lizowanego świata stworzonego przez Lucasa. A Aaron udowadnia, że potrafi odnaleźć się w każdej konwencji.

Bękarty z południa

Page 17: 1 BRODY Z KOSMOSU

32 33BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Pierwszy film, który cię przeraził?

„E.T.”, pewnie przez niego później bałam się wszystkich

filmów o UFO.

Ukochana zabawka z dzieciństwa?

Te, które najbardziej pamiętam, to materiałowy konik

uszyty przez moją mamę (był płaski i miał dwie nogi),

oraz duży pluszowy mamut, którego dostałam od

ukochanego dziadka.

Wstydliwe DVD na półce?

Absolutnie żadnego się nie wstydzę, pewnie dlatego,

że nie trzymam ich na półce.

Z jaką postacią komiksową pozwoliłabyś się

umawiać swojej córce?

Z filmowym Stevem Rogersem, błogosławiłabym.

Idealny film na poprawę humoru?

Mi zawsze nastrój poprawiają animacje Disneya i Pixara,

„Harry Potter” 1-6 oraz serialowy „Star Trek: Następne

pokolenie”.Książka, do której najczęściej wracasz?Jest siedem takich książek - „Harry Potter ” 1-6 oraz „Solaris”.Na jakim filmie ostatnio płakałaś?Nie płaczę na filmach, ale „Odlot” prawie mnie złamał.Jaką piosenkę słyszysz teraz w swojej głowie?Lumberjack song z Monty Pythona, cały dzień za mną chodzi...Film, który mogłabyś oglądać aż wypłyną ci oczy?Te już wspomniane, niemniej w wolnych chwilach znacznie częściej sięgam po gry niż filmy, więc dodam serię „Mass Effect”, bo jeśli od czegoś miałyby mi wypłynąć oczy, to właśnie od Mass Effektów.

KASIA NIEMCZYK. Maczała swoje zdolne paluszki w wielu głośnych projektach, m.in. „Might & Magic” czy „Wiedźmin 3: Dziki Gon”.Jeśli jeszcze nie googlowaliście naszej koleżanki, to zapewne zrobicie tow marcu, gdy na sklepowe półki trafi pierwszy zeszyt „Mockingbird”– serii, którą obecnie rysuje dla Marvela.

Jaka fikcyjna postać powinnazapuścić brodę?Czy jak powiem, że żadna, bo nie lubię bród, to

czekają mnie jakieś przykre konsekwencje..?Wymarzony projekt?

Własny webkomiks pod którego mam już

podwaliny i liczę, że prędzej czy później zacznę

go realizować.

fot:

arc

hiw

um a

utor

ki

Page 18: 1 BRODY Z KOSMOSU

34 35BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Mówisię,żetrzydziestkatodobrywiekdlakobiety.Cośjużwżyciuprzeżyła,niejestnaiwna,alewciążpięknaizachwycająca.Mamnieodpartewrażenie,żewłaśnietakmożnaokreślićPrzyjaciółkę,którązapewneznakażdyzWas.MowaoczywiścieoAmidze(hiszp.przyjaciół-ka),kobchodzącejwzeszłymrokutrzydziesteurodziny. Dokładniewlipcu1985rokunaświatprzyszłaAmiga1000zpro-cesorem MC68000 7,14 MHz, za który odpowiadała znana później z zu-pełnieinnychrzeczyfirmaMotorola.Właśniewtedyzacząłsięwielkifermentwbranżykomputerówosobistych.Przedewszystkimdlatego,żechoćwlatach80.XXwiekuwUSApierwszetriumfyświęciłyfirmyMicro-softczyApple,nagleokazałosię,żesystemoperacyjnyAmigaOSbyłjednymznajlepszych,najbardziejfunkcjonalnychorazprzystosowanychdo wielozadaniowej pracy. Z tego względu Amigi dość szybko zdobyłypopularność,tworząctymsamymolbrzymiezagrożeniezwłaszczadlaMi-crosoftu.Początkowoniebyłosposobu,abyporadzićsobiezprzewagąAmigi.Szybkozmieniającysięsystem,staleusprawnianyiewoluujący,przezdługiczaspozostawiałkonkurencjęwtyle. Tasielankanietrwałazbytdługo.Wszystkozasprawączęstejzmianywłaścicieli.PoczątkowoprawadoAmigimiałpotentatwposta-cifirmyCommodore,jednaknieustanneutarczkizfirmąAtariregularniepodkopywałyfunkcjonowaniegiganta.Ichoćwroku1987zasprawąAmigi500udałosięnachwilęwygryźćrywalazpierwszegomiejscanarynkukomputerówosobistych,Commodore-wobliczukryzysuilawinoworosną-cejpopularnościIBMorazMacintosha-musiałAmigęsprzedać.Wkrótcepotemfirmazbankrutowała,prawanabyłEscom,alenietrwałotodługo.DoakcjiwkroczyłamałafirmaGateway,akolejnerozłamyikłótniespo-wodowały,żezczasempojawiłasięniezależnakorporacjaAmigaInc.ByćmożetowłaśnieczęstezmianywłaścicieliibiernepodejścieCom-modore,którenieporadziłosobiezpresjąrynkuaniatakamizestronyAtari,wefekciezastopowałyAmigęnadobre. Polatachcośnamjednakzostało.Przedewszystkimwspomnieniaigry,doktórychdzisiajmożemyponowniesięgnąćdziękiemulatorom(obecniwłaścicieleprawdoAmigibardzootodbają).Wtensposóbmo-żemywrócićdochwilmłodości,adzieciakiurodzonewlatach80.ubie-głegowieku(alenietylko!)zwielkimsentymentemwspominająwłaśnie

Przyjaciółkę.BonaAmidzesięgrało.Czasamisamemu,aleczęściejwgrupie,zkolegami,kuzynamiitd.ZwłaszczawPolscekolektywnegra-niebyłoniezwyklepopularne.Wpierwszejpołowielat90.komputerybyłyunasjeszczebardzodrogie,dlategojeśliktośmiałtakiecudo,często dzielił się nim z rówieśnikami. Tak rodziły się przyjaźnieiwspomnienianacałeżycie. TowłaśniezasprawąAmigiwieluznaspierwszyrazzetknęłosięz„TheSecretofMonkeyIsland”.WcielaniesięwrezolutnegoGuy-brushaThreepwooda,wielkamiłośćdoślicznejpanigubernatorElaineMarley,próbazostaniapiratem,czywalkazdemonicznympostrachemmórz,korsarzemLeChuckiem–tonaprawdępobudzałowyobraźnie.Wdo-datkunaszbohatermusiałnauczyćsię(znasząpomocą)odpowiedniąkląć,jaknawilkamorskiegoprzystałoorazopanowaćumiejętnośćprzy-rządzaniagrogu(zrzekomoautentycznegoprzepisu). Podobneemocjepolatachbudzi„CannonFodder”,któryprzedsta-wiawojnęwniezwykleatrakcyjnyihumorystycznysposób.Wpraktycezamiast przerażać, atakujące się nawzajem tabuny rozpikselowanychżołnierzypotrafiąskutecznierozbawić.Atowszystkowrytmiepiosenkizjakżeironicznymtekstem:„Warhasneverbeensomuchfun/gotoyourbrother/killhimwithyourgun/leavehimlyinginhisuni-form/dyinginthesun”.Aleprzedewszystkim“CannonFodder”okazałsiękamieniemmilowymjeślichodzioRTS-yistrzelanki.PodobniepolatachwspominaćmożnakultoweLemingi,którymikierowanienależałodojednychznajciekawszychzadańnaAmidze.Prawdziwemaratony,set-kigodzin,spędzałosięteżprzygrze„TheSettlers”.Nieważneczywtrybiemisjidlajednegogracza,czydwóch.WSettlersysięgrało,rozwijałokrólestwo,budowałodrogiirąbałodrewno,żebysurowcówijedzenianigdyniezabrakło.Takiegoentuzjazmuniewzbudziłopóź-niejżadne„AgeofEmpires”czyinneprodukcjeopodobnymcharakterze. Równieżdziękinaszejuroczej„trzydziestce”mogliśmypodróżo-waćpoalternatywnymświeciew„Anotherworld”.Wtedyteżzobaczyliśmypierwszewgrachcutscenki.Wroku1991tonaprawdęrobiłowrażenie,apodróżprofesoremLesteremChaykinem,walkazdziwacznymitubyl-cami, lwem i ośmiornicą, pobudzały rozemocjonowaną wyobraźnię. Dlawielumłodychludziwłaśnietakwyglądałapierwszaprzygodazsciencefiction. Wkategoriipierwszychdoświadczeńmożnatakżezapisaćściga-niesięw„LotusEspritTurboChallange”,gdzieprzyakompaniamencieelektronicznejmuzykimożnabyłopoczućsięjakprawdziwykierowcarajdowy.Noirywalizowaćzkolegą,awdodatkuobserwowaćtowszystkoznowatorskiegojaknatamteczasywidokzzasamochodu.Ściganiesię

A M I G A :

Piękna trzydziestoletnia

tekst:adam flamma

Page 19: 1 BRODY Z KOSMOSU

36 BRODY Z KOSMOSU

pomieścieusianymremontowanymiulicamido tej pory wydaje się irytujące. Nato-miastrajdoweeskapadypoleśnychdrogachupstrzonychkonaramidrzew,którewybija-łysamochóddogóry,wciążradujągraczy(choćjużjedynienaemulatorach).Co ciekawe, wiele tytułów debiutującychwłaśnie na Amidze, podbiło później inneplatformy.Jednymzkoronnychprzykładówsąchociażbygryzserii„Worms”,ukazu-jącesiędotejpory.Niestety,nieuda-ło się tego zrobić z jedną z najsympa-tyczniejszych amigowych produkcji. Mowao„Superfrog”,pięknejgraficznieplatfor-mówce, w której wcielamy się w KsięciazaklętegowżabęimusimyodszukaćnasząKsiężniczkę,atakżepokonaćzłąwiedźmęodpowiedzialnązacałąsytuację.Ogromneetapy,rozbudowanelokacjeimegamocety-tułowejsuperżabkipozwalająnawielogo-dzinnąrozrywkę,któranietylkowciąga,aleprzedewszystkimprzysparzaogromnejfrajdy. W połączeniu z ciekawą ścieżkądźwiękową, „Superfrog” z czasem okazałosię klasycznym i wręcz książkowym przy-kładem,jakplatformówkapowinnawyglądaćijakbardzomabyćgrywalna.Ztegopunk-tuwidzeniaAmigaporazkolejnyzmieniłaobliczehistoriigier. Nasza Przyjaciółka, choć z niecoopóźnionymzapłonem,podbiłatakżerodzi-my rynek gier. Z różnych przyczyn stałosiętojednakwtedy,kiedyświatoAmidzejużpowolizapominał.Pierwszapołowalat90. to eskalacja popularności tej plat-formy nad Wisłą. Natychmiast docenił torównieżrynekprasowy,szybkowkioskachpojawiły się takie magazyny jak „Amigo-wiec”,„Kebab”,„Commodore&Amiga”,„Ma-gazynAmiga”czy„AmigaComputerStudio”.Graczebylispragnieninowości,informa-cjiorazgier.Itakw1994rokufirmaTSAwypuściła„Rooster”wktórymwcielamysięwostatniąnadziejęludzkości,któramusiuratowaćziemskiebazynaKsiężycu.Pisto-letlaserowywdłońidoataku,chciałobysięrzec.Faktycznietakbyło,chociażgrakopiowałapopularny„AlienBreed”,jednakmimo wszystko sama rozgrywka była bar-dzoprzyjemna.TSAwypuściłodosyćszybkokontynuacje,jednakniepodbiłyoneryn-ku,którywtedyfascynowałsię„Doomem”.Po latach zachwyt powinno wzbudzać po-dejściestudiaART4,gdziebraciaMarciniPiotrSzumielastworzylikapitalnągręprzygodowąpt.„Mentor”,wktórejwciela-mysięwRomka-jegomościa,któregocelemjestzebraniekapelirockowej.Wtymceluwykonujemywielezadań,poznajemyliczne

postaci.Atowszystkookraszonedoząnaprawdęambit-nego humoru. Do dziś produkcja urzeka. Podobnie jak„Legion”odGobiSoftware-dlawielugraczyokazałsiędużobardziejwciągającyniżpierwszy„HeroesofMi-ght&Magic”,naktórymewidentniebyłwzorowany.Dziśwśródpolskichamigowcówtojednak„Legion”obrósłle-gendą,stającsięjednąznajwyżejocenianychrodzimychprodukcjinaAmigę. Zwielkimsentymentemiprzymrużeniemokapolscygraczewspominająteż„Miastośmierci”odEncoreGames.Gramożeniebyłażadnąrewolucją,wsumiebyłaśrednioudanąstrzelanką,jednakmiejsceakcji–futurystycznaLegnica Anno Domini 2035 i rezydujący tam Profesor,którychceprzejąćkontrolęnadświatemiswoimicy-borgamiterroryzowaćjegomieszkańców.Nicdodać,nicująć-trzebazagrać. Oczywiście rodzimy i stawiający dzięki możli-wościomAmigicorazodważniejszekrokigamedevdosyćszybko przeskoczył na nowe platformy. Amigowcy, takjak i na całym świecie, nie byli w stanie wytrzymaćpresjipecetówikonsol.Jednak,conależypodkreślić,wieluznanychdziśdeveloperów(równieżwPolsce)swo-je pierwsze kroki stawiało właśnie u boku pięknej,trzydziestoletniejPrzyjaciółki.Afakt,żewtelicz-ne produkcje wciąż można grać i wiele osób na całymświecierobitozupodobaniem,stanowinajlepszydowódna to, że nasza amigowa „trzydziestka” wciąż ma sięcałkiemnieźle.

"łanuszewski dobrze mówi”- autorzy, bazgrolle.com

"to jeden z najlepszych komiksów, jakie ukazały się pod szyldem tej grupy.”

- jerzy łanuszewski, gildia.pl

Zamów już dziś na:

www. .com

Page 20: 1 BRODY Z KOSMOSU

RECENZJERECENZJERECENZJE KOMIKSY

przeczytali: R. SIENICKI, R. PISULA, J. JELINSKI, M. WOLSKI R. TROJANOWSKI, M. WAINCETEL, M. ŁUCZAK

Kroniki dyplomatyczne wyd. Timof Comics

Odsłonić kurtynę polityki! A przy okazji pokazać dwulicowość oficjeli, używając przeróżnych sztuczek i tworząc intrygi na mapie świata. Literatura graficzna spełnia także i taką funkcję.Historia w „Kronikach dyplomatycznych” naznaczona jest autorskim sznytem i wątkami au-tobiograficznymi, jako że scenarzysta, Anton Baudry (używający pseudonimu Abel Lanzac), korzysta ze wspomnień byłego radcy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Rozwoju Mię-dzynarodowego Francji. Podobne stanowisko zajmuje główny bohater tej opowieści – Arthur Vlaminck, młokos, który poznaje polityczną rzeczywistość po drugiej stronie lustra. Lektura jest satysfakcjonująca przez humorystyczne zabarwione scenki, ale także gorzką satyrę. Fascynujący teatr działań zyskuje jednak na wartości przez zróżnicowane postaci – ich światopogląd, emocje, usposobienie. Barwne relacje zdecydowanie ogniskują czytelniczą uwagę.Komiksowe wyobrażenie traktujące o zakulisowej władzy zyskało nietypową, ale interesującą kreskę. Proste rysunki Christophe’a Blaina, ujęte w cartoonowej stylistyce, doskonale wpisują się w karykaturalny charakter całego widowiska. Celne spostrzeżenia i wyrazista forma gra-ficzna. Europejscy twórcy wciąż potrafią zachwycać.

Ocena: • • • • • • MW

Parker #3: Zdobycz wyd. Taurus Media

Cooke to jeden z tych autorów, których można brać w ciemno, jeśli odpowiadają nam ich wcześniejsze prace. W „Zdobyczy” Kanadyjczyk przedstawia czytelnikowi bardzo przyjemną fa-bułę wzorowaną na schemacie heist movie, gdzie grupa wy-specjalizowanych zbirów planuje niezwykle skomplikowany skok. Porównanie do filmów nie jest przypadkowe, ponieważ Cooke lwią część narracji osadza tutaj na dynamicznym opo-wiadaniu obrazem z wykorzystaniem trików znanych z kina – poszczególne sekwencje bardziej przypominają storyboard niż typową opowieść komiksową. Tym razem Parker stanowi też integralną część grupy, jego historia płynnie miesza się z żywotami innych osób, co stanowi miłą odmianę od moc-no zafiksowanych na głównym bohaterze wcześniejszych tomów. Całość upiększa osadzenie akcji na ślicznych piasz-czystych terenach Dakoty Północnej (kolorem tego tomu jest żółty). Kolejna fantastyczna odsłona przygód jednego z naj-bardziej znanych literackich antybohaterów, naprawdę warta uwagi.

Ocena: • • • • • • RP

Valerian #2 wyd. Taurus Media

Kolejny tom kultowej i kosmicznie pomysłowej francuskiej serii, na którą składają się trzy oryginalne albumy. Cykl szybko ewoluuje i coraz śmielej łączy farsową komedię z poważniejszymi uniwersalnymi tematami. Cały czas jed-nak pozostaje niesamowicie uroczą opowieścią o dwójce bohaterów z różnych światów, która uzupełnia się bardzo dobrze, przez co ciężko oderwać się od ich przygód. Śliczne wydanie, zgrabne i zabawne fabuły, piękna Laurelina oraz zatrzęsienie dodatków. Nic dziwnego że George Lucas po-życzył sporo rzeczy z „Valeriana” do „Gwiezdnych wojen”, a Luc Besson właśnie przygotowuje wysokobudżetową adaptację filmową cyklu. Jeśli lubicie klasyczne science fic-tion, złożone światotwórstwo i dobry humor, to naprawdę ciężko przejść obok „Valeriana” obojętnie – musicie tylko pochłonąć go z całym dobrodziejstwem lekko archaicz-nego inwentarza, pamiętając, że narracja miała prawo się zestarzeć, ale pomysły stojące za projektem nadal lśnią.

Ocena: • • • • • • RP

Lobo: Portret Bękarta wyd. Egmont Polska

Kto w tych czasach nie zna Ważniaka ręka do góry. To jest pierwszy błąd. Prawdziwy fan Ważniaka nigdy nie pod-niósł by ręki, bo wie, co się może z nią stać. Drugi błąd: Nie znać Lobo? Proszę was. Nie przyznawajcie się do tego, tyl-ko raz dwa wrzucajcie tę pozycję do koszyka i udawajcie, że wszystko gra.Lobo to kosmiczny łowca głów, sadystyczny morderca i brutalny psychol. Taka podkręcona wersja Simona Bisleya.Lata temu święcił triumfy w zbiorówkach od legendarnego TM-Semica, a teraz dzięki uprzejmości (i dobremu gustowi) ludzi z Egmontu trafia ponownie do naszych rąk w formie elegancko wydanego albumu w twardej oprawie, zbierają-cego trzy pierwsze historie z Ostatnim Czarnianem. Zde-cydowanie warto mieć go w swojej kolekcji, kurde bele!

Ocena: • • • • • • RS

All New X-Men #1-2 wyd. Egmont Polska

Serie z X-Men zawsze były problematyczne. Nawiązy-wano w nich do prześladowanych mniejszości, wplatano trochę głębokich przemyśleń, oraz całą masę kolorowych trykotów, podróży kosmicznych i zagmatwanej przeszło-ści. Jean Grey żyje, nie żyje, znowu żyje, jest Feniksem, jest klonem, potem znowu nie żyje. Przy okazji ostatniego rebootu Uniwersum Marvela za stera-mi serii zasiadł Brian M. Bendis, autor rewelacyjnego „Dare-devila” i „Alias”, który tchnął w mutantów nowe życie. Oczy-wiście przy okazji zamotał ich historię jeszcze bardziej, gdyż punktem startowym nowej serii uczynił przeniesienie ory-ginalnych X-Men: Cyclopsa, Bestii, Angela, Icemana i wciąż żywej Jean Grey, do czasów współczesnych, gdzie wszystko zdążył już trafić szlag. Dobry moment wejściowy dla osób lubiących filmowych X-Men i jedna z ciekawszych serii pod szyldem Marvel NOW!

Ocena: • • • • • • RS

38 39BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Daredevil: Żółty wyd. Mucha Comics

Daredevil w końcu przypuszcza atak na polski rynek komiksowy, a „Żółty” to jego awangarda. Kolorwa seria Loeba i Sale’a skupia się na wewnętrznym ży-ciu emocjonalnym kolejnych superherosów Marvela i fajnie, że po „Niebieskim” Spider-Manie otrzyma-liśmy kolejną część cyklu. Rogaty Śmiałek, biegnąc po dachach kamienic z Hell’s Kitchen, rozpamiętuje przeszłość i jedną ze swoich miłości. W retrospek-cjach poznajemy początki kancelarii prawniczej, któ-rą jako Matt Murdock założył z Foggym Nelsonem, pierwsze poważne starcia z zamaskowanymi łotrami i romans z własną sekretarką. Jednocześnie Dare-devil wspomina wciąż swojego ojca, którego zasa-dy i rady ukształtowały go jako superherosa. Choć brzmi to wszystko ckliwie - udało się uniknąć bana-łu, a wycieczka do środka głowy Daredevila zacieka-wia i budzi apetyt na więcej.

Tomik poświęcony rogatemu śmiałkowi to historia dla czytelników na każdym stopniu zaawansowania. Osoby które czytały tylko „Człowieka bez strachu” z TM-Semic, gdzie w finale Daredevil zakłada swój charakterystyczny kostium, otrzymają pewną kon-sekwencję tych wydarzeń, mówiącą co dalej. Fani serialu Netflixa chcący odwołać się do źródła, też poczują tu znajomy klimat - wizualną narrację po-święconą początkom Matta jako prawnika i super-bohatera. Podobnie jak w serialu historia jest tu też na uboczu najważniejszych wydarzeń z uniwersum - gdy Avengersi czy Fantastyczna Czwórka bronią świata przed kosmiczną zagładą, Daredevil walczy o bezpieczeństwo zwykłych ludzi. Osoby, które znają dobrze mitologię Śmiałka, też nie będą się czuły po-traktowane jak nowicjusze - komiks streszcza daw-ne dzieje, a jednoczesnie urzeka oprawą graficzną - groteskowej kresce Sale’a ton nadaje tusz, podkre-ślający ponury klimat całości i w miejskich pejzażach przywodzący skojarzenia z Gotham City.

Atmosferę dopełniają znakomite cieniowanie i ko-lory. „Żółty” to świetny album dla każdego, a przy okazji doskonały wstęp do kolejnych przygód tego bohatera, które ukażą się już niedługo.

Ocena: • • • • • • RT

Page 21: 1 BRODY Z KOSMOSU

Luthor wyd. Egmont Polska

Największy wróg Supermana słynie z tego, że potrafi ideal-nie dostosowywać się do kolejnych epok komiksowych – był już szalonym naukowcem, zakutym w zbroję przywódcą le-gionu super-złoczyńców, bezwzględnym biznesmenem, bro-datym klonem-filantropem, a nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych. Azzarello ma na niego dosyć świeży pomysł i ustawia go na pozycji ostatniego obrońcy ludzkości, na-przeciw niezniszczalnego kosmicznego zagrożenia w postaci Supermana – a przynajmniej tak uważa sam Lex, wyznający zasadę „cel uświęca środki”, niemogący znieść tego, że jakaś istota mogła w takim stopniu przekroczyć wszelkie granice wyznaczone przez ludzką ewolucję. Nie jest to może najlep-szy komiks z Luthorem, ale zdecydowanie dokłada do jego mitologii znaczący element, a sam Azzarello zalicza kolejną niezłą wiwisekcję umysłu złoczyńcy. Momentami całość jest trochę przesadzona, ale szczegółowe rysunki Bremejo po-zwalają przymknąć oko na drobne fabularne mankamenty. Solidna lektura.

Ocena: • • • • • • RP

Wolverine i X-Men #1: Cyrk przybył do miasta wyd. Egmont Polska

Jason Aaron potrafi bawić się światem Marvela, a seria z Wolverinem zarządzającym szkołą dla młodych mu-tantów jest kwintesencją jego rubasznego szaleństwa. To absolutny komiks rozrywkowy, który trzeba czytać z wielkim przymrużeniem oka, nawet w kategorii pe-riodyków o kolorowych trykociarzach. Niestety Egmont strzelił sobie w kolano wydając cykl od tomu piątego, żeby tylko wbić się w start inicjatywy Now!, przez co zostajemy wrzuceni do serii w trakcie trwających już od dawna wydarzeń, gdzie spora ilość wątków jest konsekwentnie rozwijana. Wyskakuje multum postaci wprowadzonych w poprzednich numerach i ciężko się połapać w tym bałaganie – czemu nie pomaga fakt, że od tego albumu zaczyna się wyraźny spadek jakości ty-tułu, a sama historia jest chyba najsłabsza w całym ru-nie Aarona. Nadal jednak dostajemy całkiem przyzwoite czytadło.

Ocena: • • • • • • RP

Saga #3 wyd. Mucha Comics

Seria Vaughana i Staples trzyma równy poziom, co jest tyleż zaletą, co wadą. Ko-smiczni Romeo i Julia, których wolę przetrwania napędza wspólne dziecko, nie-śpiesznie przemierzają przestrzeń, zastanawiając się, co dalej ze sobą począć we wszechświecie ogarniętym międzyplanetarną wojną. Jednocześnie ich tropem podąża najemnik i robot-arystokrata, a za sprawą zaczynają węszyć reporterzy. Kilka równoległych wątków w innym przypadku prawdopodobnie zwiększyłoby dramatyzm, ale nie tutaj. Fabuła toczy się powolnym rytmem, a nad zwrotami ak-cji wyraźnie dominują dialogi, dobrze napisane, ale niewiele wnoszące do historii. W dodatku narracja, zanim zdecyduje się na krok do przodu, najpierw cofa nas dwa kroki w tył.

Problem z „Sagą” polega dla mnie na tym, że po pierwszym tomie, szybko wpro-wadzającym nas w realia i dramat głównych bohaterów, historia niby pędzi przed siebie, ale bez wyraźnego celu, gdzieś też uleciało napięcie towarzyszące zagroże-niu. Jednocześnie serię Vaughana czyta się nadzwyczaj dobrze, tak samo jak przy-jemnie patrzy mi się na pozbawiony outline’ów drugi plan rysunków Fiony Staples. Scenarzysta jest dobrym narratorem, potrafiącym tchnąć ducha w swoich bohate-rów, jego opowieść wydaje się jednak jak na razie dość rozwleczona - na upartego trzeci tom „Sagi” da się streścić w dwóch zdaniach. Liczę na to, że międzyplanetar-ne przygody jego bohaterów nabiorą w końcu kosmicznego rozmachu.

Ocena: • • • • • • RT

40 41BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Batman. Mroczny Rycerz #2:Spirala przemocywyd. Egmont Polska

Źle się dzieje w mrocznorycerzowie, oj źle się dzieje! Pierwszy tom „Mrocznego Rycerza” nie zachwycał poziomem, a jego kontynuacja niestety postanowiła podążyć śladem starszego „brata”. „Batman. Mroczny Rycerz” #2: „Spirala przemocy” koncentruje się na pojedynku Batmana ze Strachem na Wróble, tym samym czyniąc ze strachu temat przewodni tomu. Czy Batman będzie w stanie pokonać drzemiące w nim demony, czy też polegnie przygnieciony przez wła-sną psychikę? I – co ważniejsze – czy obaj bohaterowie naprawdę tak bardzo się od siebie różnią, a może łączy ich więcej, niż mogłoby się wydawać? Na te pytania uzyskujemy odpowiedzi w „Spirali przemocy” (nie, żebyśmy nie znali ich wcześniej).

Niestety, problem z mrokiem jest taki: im ciemniej, tym mniej widać i łatwiej zasnąć. Tak też jest z tym tomem. „Mroczna” fabuła nie rów-na się interesującej. Z komiksu dowiadujemy się, że wszyscy cierpi-my, cierpimy cierpiętniczym cierpieniem i zmagamy się ze strasznym strachem. Uuuuuu…. Ciekawe jak sok z kabaczka. Zamiast fascy-nować, „psychologizowanie” mierzi i wywołuje jedynie przewraca-nie oczami, gdy na kolejnych stronach dostajemy przyrównanie lo-sów Bruce’a Wayne’a do dzieciństwa Scarecrowa. Oj, obaj mierzyli się ze strachem i każdy chciał go pokonać. Może więc tak bardzo się od siebie nie różnią? Odkrywcze! Cholernie odkrywcze! Dalsze psy-chologizowanie typu: złe dzieciństwo popchnęło mnie do bycia psy-chopatą, powtarzane przy tysiącach superzłoczyńców, nie ma w tej historii żadnego ciekawego odcienia, więc doprowadza do kolejne-go przewracania oczami, co z kolei prowadzi do zawrotów głowy, a w konsekwencji omdlenia. I to najlepsza część lektury tego tomu, gdyż przynosi niespodziankę i gwałtowny kontakt głowy z podłogą. Lepsze to niż zasypianie co kilka stron…

Po tym, co powyżej przeczytaliście, z pewnością uważacie, że „Spi-rala przemocy” to tom najzwyczajniej w świecie zły. Otóż nie. Jest on poprawny. Fabuła nie zapadnie na dłużej w pamięci, ale jednocześnie nie wkurzy głupotą. Dialogi, choć nazbyt dramatyczne, nie męczą, nie przytłaczają akcji i wypadają dosyć naturalnie. Z pewnością pozy-tywnie odebrana zostanie natomiast strona graficzna – realistyczne (i momentami przerażające) rysunki Davida Fincha są najmocniejszą stroną tomu. Właściwie to komiks lepiej się ogląda, niż czyta (co jest zarówno komplementem dla artysty, jak i krytyką scenarzysty). Jeżeli miałbym kiedyś do tego tomu wracać, to właśnie dla niektórych ka-drów.

Czy warto zatem sięgnąć po „Spiralę przemocy”? Pomimo wszyst-kich minusów i wylewającego się z okładki mroku wciąż uważam, że tak. Szczególnie, gdy ktoś wam ten komiks pożyczy lub znajdziecie go na jakiejś wyprzedaży. Jeśli jednak go sobie odpuścicie – niczego nie stracicie. Przegapicie jedynie kolejną ciemną plamę na wielkim, mrocznym niebie, niespecjalnie odróżniającą się od reszty obrazu.

Ocena: • • • • • • JJ

Page 22: 1 BRODY Z KOSMOSU

Trójca - Superman, Batman, Wonder Womanwyd. Egmont Polska

Matt Wagner, podobnie jak pojawiający się coraz częściej na naszym rynku Darwyn Cooke, jest fana-tykiem klasycznej pulpy i potrafi robić z nią naprawdę fantastyczne rzeczy („Mage”, „Sandman Mystery Theatre”, „Grendel”). W „Trójcy” prezentuje kolejną wariację na temat pierwszego spotkania Batmana, Supermana i Wonder Woman, którzy musza stawić czoła połączonym siłom Ra’s al Ghula, Bizarro oraz Artemis. Klasyczna opowieść – przypominająca bardziej odcinek serialu animowanego ze stajni Bruce’a Timma niż typowy mainstreamowy trykot – pełna uroku, szybkiego tempa i wszechobecnego klimatu wielkiej mitologii DC, do czego przyczyniają się kreskówkowe rysunki Wagnera z wyrazistymi przerysowaniami (barczysty Superman z kwadratową szczęką, wiecznie zasępiony Batman). Uroczy list miłosny do najbardziej rozpoznawalnych klasycznych bohaterów, idealna lektura przed seansem nad-chodzącego „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” i niezłe uzupełnienie fantastycznej „Nowej granicy” Cooke’a. Nie jest to wybitne dzieło, ale zapewnia naprawdę niezłą rozrywkę.

Ocena: • • • • • • RP

Legendy Mrocznego Rycerza - Tim Salewyd. Mucha Comics

Mucha Comics z klasą żegna się z DC i Batmanem. Mocnym punktem na liście premier duńskiego wy-dawcy były w ostatnich latach pozycje rysowane przez Tima Sale’a, tym mocniej wybrzmiewa to poże-gnanie właśnie w połączeniu z jego nazwiskiem.

Legendy, w orginale wydawane jako ‚Tales of the Batman’, to cykl autorskich antologii, skupionych na dokonaniach pojedynczego artysty. Na ponad 200 stronach zaprezentowano tu uzupełnienie takich jego dokonań jak choćby „Długie Halloween”. To wgląd w artystyczną ewolucję Sale’a, trzeba jednak pamiętać, że kluczem doboru było tu nazwisko rysownika, a same scenariusze do najmocniejszych nie należą.

Legendy rysowane przez Sale’a to dwie dłuższe historie i kilka szortów, spośród których wszystkie zostały poprzedzone autorską, zwykle dość skromną przedmową, a całości dopełnia zbiór okładek. Prezentowana polskiemu czytelnikowi pozycja to dzieło dla specyficznego odbiorcy - kolekcjonerów, hardkorowych fanów Batmana i miłośników dokonań Sale’a, którym brakowało polskiej wersji tego albumu. Sięganie po ten komiks w innym przypadku niekoniecznie musi mieć sens, zarówno z powodu fabuł, jak i nie do końca jeszcze wykształconego stylu rysownika. Warto jednak dać szansę, choćby dla króciutkiej opowieści z Catwoman, a także by dać Egmontowi sygnał, że może warto przybliżyć albumy z tej linii wydawniczej poświęcone także innym autorom.

Ocena: • • • • • • RT

New Avengers: Wszystko umierawyd. Egmont Polska

Teorie spiskowe. Superbohaterskie perypetie. Science fiction bazujące na koncepcjach rodem z fizyki kwantowej, teorii strun i paru innych pomysłach, które zdołały jakimś cudem (i w uprosz-czonej formie) przebić się do popkultury. A do tego epickie, filo-zoficzne i nawet nieco metafizyczne dylematy. Zręczna narracja. Kapitalne rysunki (zwłaszcza te Steve’a Eptinga). To wszystko i jeszcze trochę w „New Avengers: Wszystko umiera” wydanym przez Egmont. Flagowy okręt Jonathana Hickmana właśnie wy-ruszył. Chciałbym się do czegoś przyczepić. Naprawdę. Dwoję się i troję, żeby uratować mój recenzencki honor... ale nie mogę. Bo w tym komiksie wszystko jest jak w szwajcarskim zegarku. I postacie, których losami się przejmujemy i którym kibicujemy, choć tak na-prawdę żadna z nich nie jest kryształowa. I kosmiczne zagrożenie o niewyobrażalnej skali – tak, wiem, że Marvel już przyzwyczaił czytelników do tego typu emfaz, ale tym razem mamy do czy-nienia z na tyle drobiazgową i misternie zaplanowaną intrygą, że nie można tego nie docenić. Dość powiedzieć, iż w pewnym momencie komiks zamienia się w (fascynujący!) wykład o natu-rze multiwersum, rozpoczynający się od brzemiennych w skutki słów „wszystko umiera”. No i nie sposób nie zgodzić się, że faktycznie wszystko umiera. Wszechświaty umierają jednak przedwcześnie i nasi bohaterowie muszą coś z tym zrobić. Mr Fantastic, Iron Man, Kapitan Ameryka, Beast, Black Panther, Dr Strange, Namor. A każdy z nich ma swo-je za uszami (może poza Kapitanem, ale ten wątek jest w komik-sie szczególnie istotny i – co ważne – ciekawie koresponduje ze „Światem Avengers”). Każdy z nich zdaje sobie sprawę, iż w wal-ce o ocalenie świata jest tak naprawdę osamotniony. I że nie ma tu dobrych czy moralnie chwalebnych decyzji. Albo brudzisz sobie ręce i żyjesz, albo umierasz. I ten problem kładzie się ogromnym cieniem na wszystkich członkach tego stowarzyszenia, Nowych Mścicielach, którzy tak naprawdę powinni być nazwani Tajnymi Mścicielami albo po prostu Illuminati. Ale tę nieścisłość jestem skłonny Marvelowi wybaczyć, bo to co się dzieje na kartach tego komiksu, w pełni wynagradza nieco niezrozumiały tytuł serii. Jeśli już mam się czepiać, to mogę – na siłę – znaleźć dwie kwe-stie. Po pierwsze, komiks jest w gruncie rzeczy mało superboha-terski i ta konwencja, mimo że da się dostrzec jej ramę, schodzi na dalszy plan, ustępując innym rozwiązaniom narracyjnym i fa-bularnym. Te zresztą z nawiązką nam wynagradzają „nietryko-towany” charakter tomu. Po drugie, jesteśmy trochę wrzuceni w środek uniwersum i jeśli nie znamy wcześniejszych wydarzeń z historii Marvela, to możemy czuć się lekko zdezorientowani chociażby animozjami między Black Pantherem i Namorem lub śmiercią mentora X-Men, Charlesa Xaviera. Tego się chyba jed-nak uniknąć nie dało, a co bardziej dociekliwi czytelnicy mają przecież internet. Nie będę więc udawał, że komiks nie jest zachwycający. Bo jest. Cieszę się, iż ukazał się na polskim rynku, tym bardziej, że żmud-ne i w gruncie rzeczy złożone teorie multiwersum Hickmana le-piej przyswajać w rodzimym języku. Dlatego kto żyw, niech pędzi po komiks, jeśli go jeszcze nie czytał.

Ocena: • • • • • • WOLSKI

Shazamwyd. Egmont Polska

Niespodziewanie bohater będący częścią mocno średnich przygód Ligii Sprawiedliwości z Nowego 52 otrzymał bardzo solidną genezę, która uzmysławia, że lwia część zrestartowanych tytułów inicjatywy straciła szansę na wprowadzenie naprawdę ciekawych zmian do skostniałej mitologii DC. Geoff Johns przypomina sobie jednak o roztrwanianym w ostatnich latach talencie i mocno miesza w życiu jednego z najstarszych komiksowych trykociarzy. W oryginale poczciwy i dobroduszny Billy Batson – chłopiec zmieniający się w potężnego herosa, spełniający tym samym marzenie każdego małoletniego czy-telnika kolorowych zeszytów – tutaj zostaje przedstawiony jako kawał doświadczonego przez życie gnojka, przerzucanego od jednej rodziny zastępczej do drugiej, którego przemiana związana z pozna-niem magicznej strony DC i nadejściem pradawnego zła została naprawdę błyskotliwie rozpisana. Batson po otrzymaniu mocy nadal zachowuje się jak buńczuczy smark i stawienie czoła nagłemu zagrożeniu naturalnie doprowadza do jego wewnętrznej przemiany. Na szczęście jednak Billy i jego nowi przyjaciele cały czas pozostają dzieciakami, przez co zaskakująco ponure uwarunkowania świata zostają rozświetlone przez stojącą za nimi nadzieję na lepsze jutro. Bardzo przyjemna lektura skąpana w klimacie Kina Nowej Przygody i jeden z najlepszych Egmontowych trykotów od dawna.

Ocena: • • • • • • RP

Batman: Narodziny demona wyd. Egmont Polska

Zebrana w jednym tomie klasyczna „Trylogia Demona” z przełomu lat 80. i 90. w ślicznym wydaniu z linii DC Deluxe. Narrację nadgryzł tutaj trochę ząb czasu, pro-ces nieunikniony, ale to nadal świetna, solidnie napi-sana i niezwykle burzliwa opowieść o miłosnym życiu Batmana oraz jego koneksjach z familią al Ghul. R’as jest tutaj niebywale niebezpieczny, ale jednocześnie wzburza szacunek, co w połączeniu z fantastycznymi rysunkami Norma Breyfogle’a (i trochę mniej udany-mi pracami jego zbiorczych kompanów) daje finalnie album, który powinien stać na półce każdego fana Mrocznego Rycerza. Warto dać szansę „Narodzinom demona”, bo to naprawdę monumentalna opowieść o walce dwóch wielkich umysłów – chociaż trzeba przymknąć oko na pewne uproszczenia i niedostatki.

Ocena: • • • • • • RP

42 43BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Page 23: 1 BRODY Z KOSMOSU

Lazarus #2: Awans wyd. Taurus Media

Gdy „Lazarus” pojawił się na polskim rynku, musiał spro-stać dużym oczekiwaniom czytelników komiksów, którzy uniesieni masą pozytywnych opinii, byli nastawieni na komiks conajmniej bardzo dobry. I taki właśnie dosta-li. A teraz, po pierwszym, spokojnym i całkiem dobrym tomie, w którym Rucka porozstawiał główne pionki na szachownicy, nadszedł czas na odważniejsze ruchy. Sce-narzysta w „Lazarusie” robi to, co mu wychodzi najlepiej, czyli pisanie fabuły, gdzie główną bohaterkę jest kobieta. Eve w jego wizji to silna i lojalna (ale jednocześnie moc-no ukierunkowana) osoba u której pojawiają się pierwsze wątpliwości co do czynów, do jakich jest zmuszana. Rucka świetnie czuje tą postać i doskonale wie w jakim kierunku ją poprowadzi. Całość idealnie dopełnia kreska Larka i ko-lory Arcasa, które dobrze podkreślają szarość i szorstkość świata.

Ocena: • • • • • • MŁ

Star Wars Legendy: Cienie Imperium wyd. Egmont Polska

Cieszyłem się, że Egmont w nowej serii wydawniczej „Star Wars Legendy” (czyli historie ze starego kanonu) opubliku-je ponownie „Cienie Imperium”. A teraz, gdy komiks jest już u mnie, mam z nim mały problem. Fabularnie jest dobrze. Wagner sprawnie rozwija wątki rozpoczęte w „Imperium kontratakuje” - Boba Fett próbuje dostarczyć do Jabby zamrożonego w karbonicie Hana Solo, a na Luke poluje Vader, który musi konkurować z szarą eminencją świata podziemnego o względy Imperatora. Całość dosyć dobrze wypełnia lukę pomiędzy V i VI epizodem. Jednak ten efekt psują trochę drewniane dialogi i rysunki, na których posta-cie są często niepodobne do siebie, przez co całość wypa-da trochę retro i niekoniecznie w pozytywnym sensie tego słowa. Nie mniej jednak to historia, którą warto znać i mieć w swojej kolekcji.

Ocena: • • • • • • MŁ

Star Wars Legendy: Czystka wyd. Egmont Polska

„Czystka” to wydanie zbiorcze czterech one shotów opo-wiadających o Darthcie Vaderze ścigającym żyjących jesz-cze Jedi, którym udało się umknąć przed Rozkazem 66. Historie te pojawiły się wcześniej w kilku zeszytach po-przedniego wcielenia „Star Wars Komiks”. Mamy tu zarów-no bardzo słabą część, jaką jest „Czystka - Ukryte ostrze”, w której Vader ma zająć się robotnikami zakłócającymi pracę bazy na planecie, jak też ciekawa i świeża „Czystkę - Pięść tyrana”, gdzie Mroczny lord musi stłumić powstanie wspierane przez Jedi. Punktem wspólnym każdej z czę-ści jest słabość Vadera do Jedi, którzy przeżyli tytułową czystkę z III epizodu. Póki co jedna ze słabszych pozycji z serii „Star Wars Legendy”. Komiks głównie dla fanów.

Ocena: • • • • • • MŁ

Black Science #2: Teraz, nigdzie wyd. Taurus Media

Kolejna seria z wydawnictwa Image, wydawana u nas przez Taurus Media, ma zupełnie inną dynamikę niż „Laza-rus”. Akcja w „Black Science” pędzi błyskawicznie, nie dając czytelnikowi ani postaciom odpocząć choćby na minutę. Nawet gdy fabuła zwalnia i zapowiada się na chwilę od-dechu, całość znów zaczyna gnać na złamanie karku. Gdy-by nie talent Matteo Scalery, historia nie oddziaływała by na czytelnika tak intensywnie, jak to robi obecnie. Brudna, ostra, dynamiczna kreska wraz z niesamowitą wyobraźnią autora daje niesamowity efekt. To wręcz gotowy materiał na wysokobudżetowe kino science fiction pokroju „Avata-ra”, tyle że ze znacznie lepszą fabułą. Już po pierwszym to-mie było widać, że Remender ze szczegółami zaplanował historię. Nie rozwleka jej na wiele zeszytów, tylko z żela-zną konsekwencją pakuje grupę podróżników między wy-miarami w coraz to większe kłopoty i tak samo sprawnie rozwija rozpoczęte wątki. Dla mnie to musiszmieć.

Ocena: • • • • • • MŁ

KOMIKS DANIELA GIZICKIEGO I KRZYSZTOFA MAŁECKIEGO.

Szukaj w dobrych księgarniach i sklepach specjalistycznych.

TOM TRZECI WKRÓTCE

www.timof.pl

44 45BRODY Z KOSMOSU BRODY Z KOSMOSU

Page 24: 1 BRODY Z KOSMOSU

46 BRODY Z KOSMOSU